wywiady

Trzynasty ale bardzo udany Festiwal w Żarnowcu

Marek Wiatr - artysta, śpiewak, malarz, grafik - jednym słowem: człowiek renesansu. Pochodzi z jednej z najbardziej znanych rodzin na Podkarpaciu. W domu rodzinnym bywali m. in. Leon Wyczółkowski, Emil Zegadłowicz, ambasador i wiceminister spraw zagranicznych Alfred Wysocki. Rodzina zaprzyjaźniona była z córką Marii Konopnickiej - Zofią Mickiewiczową i córką Wojciecha Kossaka - Magdaleną Samozwaniec. W czasie okupacji mieszkał w jego domu malarz - batalista Stanisław Studencki. Obecnie jego dom odwiedzają najwybitniejsi przedstawiciele życia kulturalnego, znani artyści i politycy. Atmosfera, w jakiej wyrastał, nauczyła go szacunku do ludzi i sztuki oraz dała asumpt późniejszym jego zainteresowaniom. Wahał się jakiś czas, czy poświęcić się malarstwu, czy muzyce. Szczęśliwie udało mu się pogodzić obie te dziedziny. Studia muzyczne ukończył na Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie śpiewu prof. Heleny Szubert-Słysz, następnie kształcił się w Weimarze na kursach mistrzowskich pod kierunkiem światowej sławy barytona Pawła Lisitziana Uczył się jednocześnie malarstwa u artysty malarza Stanisława Kochanka, a potem w Krakowie, w pracowni prof. Alojzego Siweckiego. Koncertuje w kraju i poza jego granicami. Od wielu lat pełni funkcję dyrektora artystycznego Polskiego Festiwalu Narodowego w Żarnowcu. śpiewa na różnych koncertach charytatywnych przekazując również prace malarskie na te cele. Jego nastrojowe pejzaże zdobią mieszkania artystów w wielu krajach świata. Ma w swoim dorobku ponad dwadzieścia wystaw zbiorowych i indywidualnych w Polsce i za granicą.

Zofia Stopińska: Z panem Markiem Wiatrem – dyrektorem artystycznym XIII Festiwalu Żarnowiec 2017 rozmawiamy po spektaklu opery “Carmen” Georges’a Bizeta w wykonaniu artystów Opery Śląskiej w Bytomiu. W pierwszych dniach września, w pięknym parku, na plenerowej scenie przed Dworkiem Marii Konopnickiej w Żarnowcu podziwiamy piękne widowiska w wykonaniu świetnych artystów. Publiczność dopisuje w tym roku, bo wszystkie przygotowane miejsca siedzące są zajęte, a także wiele osób zdecydowało się podziwiać wykonawców na stojąco.

Marek Wiatr: Tak, z roku na rok jest coraz więcej widzów i to jest największy sukces tego Festiwalu. Wczoraj rozpoczęliśmy „Poematem rockowym” z panem Markiem Piekarczykiem i były po prostu tłumy. Popatrzyłem na parking szczelnie zastawiony samochodami z rejestracjami z bardzo daleka, bo nawet z Krakowa i Śląska. Rzesza publiczności, która przyjeżdża do tej małej miejscowości oddalonej od wielkich miejskich aglomeracji, jest coraz większa.

Z. S.: Miejsce jest magiczne i wszyscy są nim zachwyceni, wiele osób przyjeżdża na długo przed rozpoczęciem koncertu, aby pospacerować po parku, zrobić sobie zdjęcia na tle Dworku, w którym przed laty mieszkała i tworzyła Maria Konopnicka.

M. W.: Można także pomyśleć sobie o pięknych wierszach Konopnickiej. Uważam, że jest to sanktuarium naszego polskiego patriotyzmu. Przecież Maria Konopnicka tutaj napisała „Rotę”, którą dzisiaj wszyscy śpiewamy w różnych miejscach, a połowa ludzi nawet nie wie, kto to napisał, ale ją śpiewa. Uważam, że przyjazd do Żarnowca znakomitych artystów i wszystkich, którzy są organizatorami tego Festiwalu, to jest nasz obowiązek wobec tej wielkiej poetki i tego, co zrobiła dla polskiej kultury, wobec historii. To samo można powiedzieć o publiczności – być tutaj jest naszym obowiązkiem, bo jesteśmy Polakami.

Z. S.: Należymy do pokolenia, które wychowało się w dzieciństwie na bajkach, a w wieku szkolnym na wierszach Marii Konopnickiej. Pan jest pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym tego Festiwalu od początku. Uważam, że jest Pan człowiekiem o dużej wrażliwości, wyobraźni i od najmłodszych lat obcuje Pan ze sztuką, a mieszkając niedaleko od Żarnowca znał Pan to miejsce od dziecka.

M. W.: Faktycznie, od dziecka znam to miejsce, a moja rodzina związana była z Konopnicką, bo przecież mój pradziadek leczył Marię Konopnicka, a dziadek leczył jej córkę Zofię Mickiewiczową i przyjaźnił się z nią. Wychowałem się w patriotycznej rodzinie i mój patriotyzm jest autentyczny. Rodzina ze strony mojej babci od lat walczyła za Polskę, a jej brat pułkownik Ciepielowski, jeden z dowódców XVII pułku w Rzeszowie, zginął rozstrzelany w Charkowie, szwagier – pułkownik Władysław Dec był znanym dowódcą pod Narwikiem i przyjaźnił się z generałem Maczkiem. Jeden z wujów – major Skrzyński, był adiutantem generała Andersa. Odkąd sięgam pamięcią, w domu się o tym mówiło. Pamiętam moją babcię słuchającą w Radiu Wolna Europa, skutecznie zagłuszanym, transmisję z pogrzebu generała Władysława Andersa. To jest wychowanie, które wynosi się z domu. Ubolewam teraz nad tym, że w domach nie uczy się patriotyzmu, a w szkołach tym bardziej nie uczą, bo organizując przez trzynaście lat ten Festiwal nie widzimy tu prawie wcale młodzieży. Nauczyciele nie przywożą młodzieży do Żarnowca i to jest przerażające.

Z. S.: Faktycznie, młodzieży jest mało, ale dla wielu mieszkańców z okolicznych miejscowości Festiwal jest jedyną okazją, aby obcować z wielką sztuką, ze spektaklami operowymi. Dzisiaj odbył się znakomity spektakl opery „Carmen”, a jutro koncert „Od opery do operetki” i niezwykle barwne widowisko „Nad pięknym, modrym Dunajem”. Z muzyką Johanna Straussa.

M. W.: Po raz pierwszy są soliści ze Lwowa, a zaprosiłem ich dlatego, że jest to łącznik Żarnowca z Konopnicką, ponieważ Maria Konopnicka jest pochowana na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie i tam odbył się jej pogrzeb, dlatego chcę nawiązać współpracę z artystami ze Lwowa i mam nadzieję, że zapoczątkowane w tym roku kontakty rozwiną się i będzie to stały akcent w następnych edycjach Festiwalu.

Z. S.: Będzie Pan także promował młodych artystów, którzy są Pana wychowankami i to także jest bardzo potrzebne temu Festiwalowi, a przede wszystkim im.

M. W.: Tak, w końcu Konopnicka kiedyś powiedziała: „Pójdź dziecię, ja cię uczyć każę” i w myśl tych słów staram się wychodzić naprzeciw. Warto podkreślić, że wielu ludzi z Żarnowca zostało wykształconych dzięki Marii Konopnickiej, która finansowała tę naukę. Tym bardziej jest to właściwe miejsce, żeby pokazać młodych ludzi, który uczą się u mnie w Szkole Wokalno-Aktorskiej, a poza tym, jeżeli oni staną u boku solistów z Opery Lwowskiej, solistów z Opery Śląskiej, będzie to dla nich ogromną motywacją, a może nawet początkiem ich kariery i przygody ze sceną, i śpiewem operowym.

Z. S.: Podziwiam Pana talent organizatorski, bo zaprasza Pan tutaj każdego roku wielu wspaniałych artystów, którzy wystawiają całe spektakle operowe, operetkowe czy baletowe.

M. W.: Muszę zgromadzić wokół siebie jak najwięcej życzliwych ludzi, bo dotacje na ten Festiwal są żenująco małe i dlatego nie chcę nawet wymieniać kwot. Gdyby nie ludzie dobrej woli, czyli artyści, którzy przyjadą za mniejsze pieniądze czy uprzejmość dyrekcji Opery Śląskiej – to dzięki nim można te spektakle tutaj wystawiać już od trzynastu lat. Staram się także wychodzić naprzeciw oczekiwaniom widzów, którzy tu przychodzą. Nie organizuję tu samych koncertów patriotycznych, nie zamęczam ich tylko operą czy operetką, ale szukam także innych nowych form. Nie jest łatwo organizować w Żarnowcu, który leży troszkę na uboczu, koncerty, które muszą być atrakcyjne, aby na nie przychodził komplet publiczności, bo jednak ze sprzedanych biletów finansujemy większość wydatków związanych z tym Festiwalem. Muszę tak się starać, aby koncerty były różnorodne i na odpowiednim poziomie, i przez te trzynaście lat udawało mi się. W pierwszym dniu w Żarnowcu królowała muzyka polska – piosenki Krzysztofa Klenczona, i mieliśmy rekord frekwencji. Na spektaklu opery „Carmen” była także niesamowita ilość publiczności. Nie dziwię się, bo to pięknie wyreżyserowany spektakl przez pana Wiesława Ochmana, autorem scenografii jest pan Allan Rzepka, wszystko jest na najwyższym poziomie i bardzo się cieszę, że ta najbardziej chyba popularna na świecie opera została wykonana w Żarnowcu. Kończymy dwoma wielkimi wydarzeniami: koncertem „Od opery do operetki” w wykonaniu solistów Opery Lwowskiej, Opery Bytomskiej oraz artystów Szkoły Wokalno-Aktorskiej, natomiast w drugim koncercie występują soliści Baletu Opery Śląskiej w Bytomiu oraz Festiwalowa Orkiestra Johanna Straussa pod dyrekcją Małgorzaty Kaniowskiej, a w świat muzyki Johanna Straussa prowadzi wszystkich z dozą humoru pan Rafał Jędrzejczyk. Udany festiwal niezwykle cieszy i motywuje mnie do pracy przy organizacji następnej edycji. Czasami koledzy poproszą mnie również, abym coś zaśpiewał, ale festiwal także inspiruje mnie jako malarza – rozświetlony dworek Marii Konopnickiej i jego otoczenie, to co się dzieje na plenerowej estradzie, często ktoś z gości festiwalowych – to wszystko wpływa na mnie również, kiedy maluję swoje obrazy.

Z panem Markiem Wiatrem – dyrektorem artystycznym Festiwalu Żarnowiec 2017 rozmawiała Zofia Stopińska 2 września 2017 roku w Żarnowcu.


Organizatorami XIII Festiwalu Żarnowiec 2017 byli: Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu z dyrektorem Pawłem Bukowskim na czele oraz Towarzystwo Operowe i Teatralne. Festiwal odbył się w dniach od 1 do 3 września 2017r. w parku zabytkowym Muzeum w Żarnowcu.

Znakomity spektakl opery Carmen w Żarnowcu

W ramach XIII Festiwalu – Żarnowiec 2017 w sobotę 2 września wystawiona została na plenerowej scenie przed Dworkiem Marii Konopnickiej w Żarnowcu, przez Operę Śląską w Bytomiu, opera „Carmen" Georges’a Bizet’a, w inscenizacji i reżyserii Wiesława Ochmana, kierownictwo muzyczne Tadeusz Serafin, scenografia Allan Rzepka, choreografia Jarosław Świtała. Wykonawcami partii solowych byli: Anna Borucka – Carmen, Maciej Komandera – Don Jose, Zbigniew Wunsch – Torreador, Anna Noworzyn – Sławińska – Micaela, Swietłana Kaliniczenko – Frasquita, Roksana Wardenga – Mercedes, Cezary Biesiadecki – Zuniga, Hubert Miśka – Remendado, Kamil Zdebel – Dancairo, Włodzimierz Skalski – Morales, Janusz Wenz – Lillas Pastia oraz chór, balet i Orkiestra Opery Śląskiej pod dyrekcją Bassema Akiki. Przygotowanie chóru; Krystyna Krzyżanowska – Łoboda. Z dyrygentem spektaklu rozmawiałam tuż po jego zakończeniu.

Zofia Stopińska: Gratuluję Panu realizacji plenerowego spektaklu opery „Carmen” w Żarnowcu, który z pewnością dla dyrygenta nie był łatwy, bo na jednej estradzie występowali soliści, chór i balet, a na drugiej scenie orkiestra i Pan dyrygujący całością.

Bassem Akiki: To jest faktycznie wielkie wyzwanie, bo z artystami, którzy występowali na drugiej scenie, nie miałem bezpośredniego kontaktu, a jedynie widzieliśmy się na ekranach monitorów, ale ten zespół jest tak zgrany ze sobą, że nawet bez wzrokowego kontaktu potrafi wspaniale współpracować. Pomimo, że byliśmy na dwóch scenach, tworzyliśmy jedność. Im dłużej pracuję z tym zespołem, tym bardziej czuję te niezwykłą umiejętność współpracy wszystkich artystów. Podczas spektakli tworzymy jedną rodzinę, która potrafi nawet oddychać razem.

Z. S.: Niedawno rozpoczął Pan współpracę z Operą Śląską w Bytomiu.

B. A.: To prawda, z Operą Śląską zacząłem pracować w maju bieżącego roku, na zaproszenie dyrektora Łukasza Goika prowadziłem spektakle „Carmen” i miałem szansę poznać ten wspaniały zespół. Jest to dla mnie nowe, bardzo cenne doświadczenie. Opera Śląska ma tak wielkie tradycje i stanąć w kanale orkiestrowym, poprowadzić spektakl w tym pięknym Teatrze, jest dla każdego dyrygenta wielkim wyróżnieniem. Teraz przygotowujemy wspólnie kolejną premierę, a będzie to „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda. Premiera zaplanowana została na 26 października i zapraszam serdecznie na to wydarzenie. Bardzo się cieszę z tej współpracy. Im dłużej mam kontakt z tym zespołem, tym bardziej czuję energię, którą ten zespół posiada. To jest bardzo piękne.

Z. S.: Wiele się mówi w całej Polsce, że bardzo pięknie zakończyliście ten sezon i planujecie bardzo ambitny sezon nadchodzący. Oprócz opery „Romeo i Julia” Ch. Gounoda, szykujecie inne premiery. Zamierza Pan współpracować z Operą Śląską?

B. A.: Mam nadzieję, że to będzie bardzo ciekawa i owocna współpraca, tym bardziej, że pan dyrektor Łukasz Goik ma nowe pomysły, które bardzo mi się podobają, bo dotyczą oper bardzo rzadko wystawianych w Polsce. Na przykład opera „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego nie była wykonywana chyba ponad dziesięć lat, podobnie zresztą jak nasza premierowa opera „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda, bo wszyscy grają operę „Faust”, a jednak „Romeo i Julia” to też wspaniała opera z czterema przepięknymi duetami miłosnymi i równie piękna aria „Walc Julii”. Ten cały cykl oper bardzo rzadko w Polsce wykonywanych, a jednocześnie bardzo wartościowych, uważam za nadzwyczaj dobre przedsięwzięcie, podziwiam pomysł i odwagę pana dyrektora Goika.

Z. S.: Przyjechał Pan do Polski kilkanaście lat temu na studia.

B. A.: Tak, studiowałem najpierw w Krakowie, a później we Wrocławiu, stąd znam trochę południowo-zachodnią część Polski, a teraz mieszkam w Warszawie i zaczynam poznawać Polskę centralną, a w Województwie Podkarpackim jestem po raz pierwszy. Chciałbym poznać ten region. Marzę, aby poznać Rzeszów, bo wiele słyszałem o tym pięknym mieście i mam nadzieję, że niedługo będzie okazja do odwiedzenia Rzeszowa.

Z. S.: Wiem, że operą „Moc przeznaczenia” – Giuseppe Verdiego inaugurujecie 23 września tegoroczną edycję Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Czy przyjedzie Pan do Sanoka?

B. A.: Oczywiście. Nigdy nie byłem w Sanoku i chętnie poznaję każde nowe miasto, każdy ośrodek kultury, który promuje muzykę. Mieszkam w Polsce od czternastu lat i bardzo kocham ten kraj. To jest miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie zapomnę pierwszych dni spędzonych w Krakowie. Pamiętam pierwszy spacer, jak ulicą Grodzką szedłem w stronę Wawelu, to nie mogłem uwierzyć, że będę w tym wspaniałym mieście mieszkał w najbliższym czasie. Kraków jest magicznym miastem, chociaż później zamieszkałem we Wrocławiu, który też jest przepięknym miastem pełnym życzliwych ludzi. Trochę się bałem Warszawy, bo mówiono mi, że tam jest zupełnie inaczej. To prawda, ale Warszawa ma także swoją atmosferę i swoją magię, ale trzeba to odkryć i potrzebny jest czas, aby to zobaczyć. Polska jest naprawdę pięknym krajem i bardzo dobrze się tutaj czuję. Chciałbym tutaj zamieszkać na stałe, jestem już ustabilizowany i mimo, że dyryguję na całym świecie, to zawsze wracam do Warszawy, bo tam znajduje się mój dom. Bardzo dobrze układa mi się współpraca z Teatrem Wielkim Operą Narodową, w tym sezonie będę także dyrygował we Wrocławiu, a byłem na etacie przez sześć lat w Operze Wrocławskiej – do 2013 roku, bo wówczas zdecydowałem się być „wolnym strzelcem”, a niedługo we Wrocławiu poprowadzę spektakle opery „Kawaler srebrnej róży” – Richarda Straussa. Mam dużo propozycji pracy w Polsce i bardzo się z tego cieszę.

Z. S.: Jak podoba się Panu w Żarnowcu, który znajduje się z dala od wielkich miast.

B. A.: Jak wszedłem do tego parku, to od razu się zachwyciłem pięknem tego miejsca, a wspaniałym dopełnieniem była cudowna publiczność. Chyba każdy dyrygent podczas spektaklu czerpie energię płynącą ze sceny - od solistów, chóru czy baletu, od orkiestry, ale to nie wszystko – energia płynie również od publiczności. Pozytywną energię publiczności w Żarnowcu czułem już od pierwszej minuty spektaklu. Dla takiej publiczności warto pojechać wszędzie i dyrygować. Tutaj czułem, że wszyscy oczekują na nasz występ, czułem, że publiczności podoba się spektakl, a podziękowanie było wzruszające i wspaniałe. Będę długo wspominał pełen cudownych wrażeń pobyt w Żarnowcu.


Z panem Bassemą Akiki – znakomitym dyrygentem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 2 września 2017 roku, po spektaklu opery „Carmen” – Georges’a Bizeta w Żarnowcu.

Uważany za jednego z najlepszych dyrygentów młodego pokolenia, Bassem Akiki, polski muzyk libańskiego pochodzenia, od lat prowadzi dynamiczną karierę o międzynarodowej skali. W 2016 roku został nominowany do najważniejszej operowej nagrody International Opera Awards w kategorii najlepszego dyrygenta młodego pokolenia.
Jednocześnie ze studiami filozoficznymi na Lebanese International University, studiował
na Wyższym Konserwatorium Muzyki w Bejrucie. Ukończył z wyróżnieniem studia na Wydziale Twórczości, Interpretacji i Edukacji Muzycznej Akademii Muzycznej w Krakowie (dyrygentura chóralna pod kierunkiem prof. S. Krawczyńskiego) oraz z wynikiem celującym studia magisterskie w klasie dyrygentury prof. M. Pijarowskiego na Akademii Muzycznej we Wrocławiu. W latach 2007-2009 prowadził wykłady na Uniwersytecie Philipps w Marburgu poświęcone wzajemnym wpływom muzyki Wschodu i Zachodu. Jego zainteresowania muzyczne dotyczą także relacji filozofii z muzyką (praca magisterska o relacji między Richardem Wagnerem, Fryderykiem Nietzschem a Richardem Straussem). Na Uniwersytecie Fryderyka Chopina w Warszawie obronił rozprawę doktorską pt. „Antropocentryzm i teocentryzm w muzyce XXI wieku na przykładzie opery Petera Eötvösa „Angels in America”. Opera ta została wykonana po raz pierwszy w Polsce pod jego batutą w ramach Festiwalu Opery Współczesnej w 2012 roku we Wrocławiu.
Artysta posiada bardzo bogaty i różnorodny repertuar symfoniczno-operowy. Dyryguje m.in. dziełami Mozarta, Verdiego, Bizeta, Straussa, Offenbacha, Pucciniego, Czajkowskiego, Musorgskiego, Bartóka, Szymanowskiego, Góreckiego, Mykietyna, Kulenty czy Knapika.
Regularnie dyryguje na wiodących europejskich scenach. W Teatrze Królewskim de la Monnaie w Brukseli dyrygował światową premierą opery Medùlla do muzyki Björk czy belgijską premierą opery Pascala Dusapin i Gertrudy Stein pt. To Be Sung. Pod jego batutą odbyła się też światowa premiera pierwszej opery Nicholasa Lensa i Johna Maxwella Coetzeego pt. „Slow Man” w Teatrze Wielkim w Poznaniu w ramach koprodukcji z Malta Festival Poznań. Współpracuje z licznymi orkiestrami i zespołami artystycznymi w Niemczech, Belgii, Libanie, Polsce, Francji, we Włoszech, USA i Kanadzie.

To jest zespół, na który mogę liczyć

Zofia Stopińska: Tematem rozmowy z Panem Zdzisławem Magoniem – założycielem i „szefem” Chóru i Orkiestry Kameralnej „Nicolaus” z Kraczkowej - będą podróże koncertowe dlatego, że minione wakacje w większości tym, którzy tworzą ten zespół, upłynęły najpierw na przygotowaniach, a później na podróży do Włoch, gdzie koncertowaliście.

Zdzisław Magoń: To była 16-ta zagraniczna podróż artystyczna w historii „Nicolausa”. W tym roku na prośbę wielu nowych, młodych członków zespołu wyruszyliśmy ponownie do Włoch i to było już czwarte nasze tournée artystyczne do tego kraju. Program tego wyjazdu spełnił oczekiwania tych, którzy prosili, aby tam pojechać.
Głównym celem podróży był Rzym, ale mieszkaliśmy w bardzo pięknym miasteczku Castel Sant’Elia. Znajduje się w tym miasteczku sanktuarium, przy którym jest Dom Pielgrzyma prowadzony przez Ojców Michalitów – polskich księży, którzy przyjęli nas niezwykle serdecznie i dużo nam pomogli w organizacji koncertów. Radą i pomocą służył nam głównie Rektor Sanktuarium ks. Piotr Burek, który niedawno został odznaczony przez Prezydenta RP Złotym Krzyżem Zasługi.
Z Castel Sant’Elia gwiaździście poruszaliśmy się po Włoszech.

Z. S.: Przygotowanie takiej podróży trwało co najmniej kilka miesięcy. Trzeba było przygotować i zaplanować koncerty, a to wymaga czasu.

Z. M.: Oczywiście. Zwykle wakacyjne wyjazdy zaczynamy planować już zimą, tuż po zakończeniu koncertów kolędowych. Owszem, mamy nasz koronny koncert 2 kwietnia w Sali Balowej Zamku w Łańcucie i bardzo starannie się do tego koncertu przygotowujemy. Planując program tego koncertu myślimy już także o artystycznych wyjazdach wakacyjnych. Te przygotowania trwają kilka miesięcy, bo to jest liczny zespół. Wszystko trzeba przemyśleć i starannie zaplanować, aby zapewnić komfort wyjazdu i pobytu, a także bezpieczeństwo dla wszystkich. Do tego dochodzi „proza życia”, bo trzeba zgromadzić sporo środków finansowych, a to jest o wiele trudniejsze, niż przygotowanie zespołu do wykonania koncertów na wysokim poziomie.

Z. S.: Myślę, że macie już instytucje i osoby prowadzące działalność gospodarczą, które chcą Wam pomagać. Jesteście także przyzwyczajeni do pisania wniosków i starania się o różne dotacje.

Z. M.: W każdym roku kalendarzowym występujemy do różnych podmiotów o wsparcie finansowe na naszą działalność. Zwykle wspiera nas Urząd Marszałkowski, natomiast jeśli chodzi innych sponsorów, to w tym roku wsparli nas Bank Spółdzielczy z Łańcuta i przedsiębiorca z Kraczkowej, ale największe środki pochodzą ze sprzedaży płyt, które nagraliśmy i chętnie są kupowane po naszych koncertach. Znaczną ilość płyt zakupił od nas także Urząd Gminy. W ten sposób gromadzimy pieniądze na działalność i wyjazdy.

Z. S.: Nie ma tak dużych zespołów amatorskich wykonujących muzykę klasyczną i pewnie na koncertach publiczność patrzy na Was ze zdziwieniem.

Z. M.: Tak było podczas koncertów we Włoszech. Podczas tego tournée wykonaliśmy cztery koncerty i w drugi wieczór przedstawiał nas ks. Piotr Burek, który dopiero pod koniec koncertu powiedział, że jesteśmy zespołem amatorskim. Wszyscy obecni na koncercie byli bardzo zaskoczeni. Że młodzi ludzie amatorsko zajmują się muzyka klasyczną i grają na tak wysokim poziomie, bo nie chwaląc się, naprawdę byliśmy bardzo dobrze przygotowani. Największym zaskoczeniem było to, że działamy w niewielkiej miejscowości liczącej zaledwie trzy tysiące mieszkańców. Było to dla nas miłe, że zostaliśmy przyjęci jak zespół zawodowy. Za granicą przyjmowani jesteśmy jako zespół, który przyjechał z Polski i nikt nie mówi, że jesteśmy, działamy na wsi. Mówię o tym, bo w Polsce zdarzają się czasami niezbyt przyjemne sytuacje. Otóż jeden z agentów artystycznych chciał z nami podjąć współpracę, ale zorientowałem się, że on chce zarabiać na organizacji nam koncertów pieniądze, a my mamy się jedynie cieszyć, że mamy możliwość występowania. Kiedy zacząłem pytać o warunki, usłyszałem – „...zespół ze wsi chciałby pieniądze?”. Tak czasami jesteśmy przyjmowani w naszej ojczyźnie i dlatego wolę występować za granicą, bo tam jesteśmy artystami, którzy przyjechali z Polski.

Z. S.: Planując programy koncertów musi Pan brać pod uwagę fakt, że często na Wasze koncerty przychodzą ludzie, którzy nie interesują się muzyką klasyczną.

Z. M.: Tak, dlatego w naszym repertuarze mamy dużo mniejszych form muzycznych, a nawet pieśni polskie w bardzo pięknych opracowaniach, które wykonywaliśmy również we Włoszech i słuchając ich nasi słuchacze byli zauroczeni. Podczas pierwszego wieczoru śpiewaliśmy dużo pieśni maryjnych i eucharystycznych, mówiąc wprost, że są one śpiewane w polskich kościołach podczas nabożeństw. Bardzo się nasze pieśni podobały. Podczas następnych koncertów sięgaliśmy również po wielkie formy wokalno-instrumentalne, a konkretnie utwory Józefa Elsnera, czyli Nieszpory i Mszę, które miała pani okazję usłyszeć w Łańcucie w naszym wykonaniu. Przed wykonaniem mówiliśmy o zarówno o kompozytorze, jak i okolicznościach, w jakich powstały, a także o tym, że pochodzą one ze zbiorów Biblioteki na Jasnej Górze. Te komentarze sprawiały, że słuchano nas z wielkim zainteresowaniem.

Z. S.: Tuż przed wyjazdem powiększył się skład orkiestry, bo otrzymaliście nowe instrumenty.

Z. M.: Wspaniale się złożyło, że zakończyliśmy specjalny program z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, z którego środki przeznaczone były na zakup instrumentów i tydzień przed naszym wyjazdem do Włoch dotarły do nas trąby naturalne wyprodukowane w manufakturze włoskiej i po raz pierwszy zostały wykorzystane podczas koncertów we Włoszech. Oprócz tego wcześniej kupiliśmy obój, dwa flety, kontrabas i dwa pianina cyfrowe do prowadzenia zajęć z chórem. To ma wpływ na brzmienie orkiestry i na poziom zespołu. Marzy mi się dalszy rozwój naszej orkiestry w kierunku zespołu muzyki dawnej. Może kiedyś uda się to zrealizować.

Z. S.: Wracając do podróży do Włoch, podczas której daliście cztery koncerty. Gdzie one się odbyły?

Z. M.: Dwukrotnie wystąpiliśmy w Castel Sant’Elia, wystąpiliśmy w Kościele Polskim w Rzymie, którego rektorem jest ks. Paweł Ptasznik i na jego zaproszenie zagraliśmy po raz ostatni we Włoszech i było to na audiencji u papieża Franciszka. Zaproszenie dotarło do nas w przedostatni dzień naszego pobytu, poczuliśmy się wyróżnieni, bo wiedzieliśmy, że będzie to ogromne przeżycie. Podczas audiencji papież Franciszek mówił m.in. o Sanktuarium Jasnogórskim i o pielgrzymkach polskich, stąd była sugestia ze strony ks. Pawła, aby wykonać „Czarną Madonnę”, która wzruszyła Ojca Świętego, ale tak naprawdę , to graliśmy tam cztery godziny od 8.15 do 12.20 – non stop przy ogromnej publiczności, bo zgromadziło się około 8 tysięcy ludzi w auli Pawła VI. Występowaliśmy podczas przygotowań do audiencji i później po zakończeniu transmisji papież Franciszek udzielał błogosławieństwa, poświęcił pamiątki i trwało to dość długo, a myśmy cały czas grali. Było to wspaniałe przeżycie dla i niespodzianka wielka dla mnie, bo nigdy nie sądziłem, że mój zespół dostąpi zaszczytu i będzie grał w takim miejscu. Teraz mamy już o wiele śmielszy plan, aby zagrać i zaśpiewać dla Ojca Świętego polskie kolędy podczas prywatnej audiencji. Może się to marzenie spełni i pojedziemy w okresie Świąt Bożego Narodzenia wykonać kilka koncertów kolędowych na zaproszenia Włochów.

Z. S.: Takie wyjazdy są dla tych młodych ludzi, którzy poświęcają wiele czasu, aby przygotować często bardzo trudne utwory, jedyną rekompensatą za ich pracę i zachętą do podejmowania kolejnych wyzwań. Ja nie znam drugiego takiego zespołu – chóru i orkiestry kameralnej – grającego muzykę klasyczną.
Z. M.: Ja też nie znam, ale być może wkrótce wyrośnie nam konkurencja, bo nasz wychowanek ks. Łukasz Kramarz, który był przez dwa lata wikarym w Radymnie, założył chór i orkiestrę. To młody zespół, bo działa dopiero rok, ale także już koncertują i nawet mają na swoim koncie zagraniczny występ na Ukrainie.
Ale powracając do naszego Nicolausa. Organizując takie wydarzenia, mam przede wszystkim na uwadze to, że ci wspaniali młodzi ludzie przychodzą na próby, ciężko pracują i bardzo intensywnie, aby osiągnąć odpowiedni poziom artystyczny i nie otrzymują w zamian żadnych gratyfikacji finansowych. Dlatego staram się co roku organizować wyjazdy zagraniczne, które mają im wynagrodzić ten trud. Jestem daleki od tego, aby zdobywać pieniądze na jakiekolwiek wynagrodzenia, bo nigdy nie będę mógł płacić regularnie, ponieważ raz mamy jakieś środki na koncie, a innym razem ich nie mamy. Gdybym wypłacał honoraria i w momencie, kiedy skończą się pieniądze – to już nie mam zespołu. Natomiast wspólne wyjazdy nie tylko rekompensują członkom Nicolausa ten trud, ale także cementują zespół. Proszę popatrzeć na mapę, na której są zaznaczone nasze wyjazdy – zwiedziliśmy prawie całą Europę. Nie podróżowaliśmy tylko na Północ.
W tym roku we Włoszech, poza dużymi koncertami, zaśpiewaliśmy dodatkowo a cappella w Asyżu, w katedrze w Orvieto – właściwie ustawiliśmy się na schodach katedry wychodzących na piękny dziedziniec i jak tylko zaczęliśmy śpiewać, zebrało się mnóstwo ludzi, którzy nas słuchali. Podszedł do mnie starszy pan, przedstawił się i powiedział, że prowadzi w Holandii zawodowy chór, a nam gratuluje pięknego brzmienia. Spotykają nas takie miłe niespodzianki i kiedy słyszą to nasi chórzyści, z zapałem przystępują do dalszej pracy.
Każdy wyjazd staram się organizować tak, aby było 30 procent koncertów, 30 procent edukacji i 30 procent rekreacji, a 10 procent pozostawiam na wspólne imprezowanie. Wyjeżdżając w tym roku do Włoch mieliśmy trzy cele: koncerty, zwiedzanie i odpoczynek. Udało się to zrealizować. Plażowaliśmy w bardzo pięknych kurortach nad Morzem Tyrreńskim, zwiedziliśmy Orvieto, Asyż i Rzym. Bazylikę Świętego Piotra zwiedziliśmy bardzo dokładnie. Pierwszy raz miałem okazję chodzić po dachu tej świątyni i nie wiedziałem, że jest to tak pięknie zagospodarowane miejsce. Byliśmy na Monte Cassino i także tam zaśpiewaliśmy, śpiewaliśmy także w Bazylice św. Piotra podczas mszy św. w intencji naszego zespołu w Kaplicy Chóralnej. Zrealizowaliśmy wszystkie cele naszej podróży.
Staram się, aby Nicolaus jak najwięcej koncertował, bo sama praca nie wystarcza. Muszą mieć radość z tego, że muzykują i mogą się tą radością dzielić z innymi.
Pod koniec października chcemy zrealizować nagrania na czas Świąt Bożego Narodzenia, a na 2 kwietnia 2018 roku (kolejna rocznica śmierci św. Jana Pawła II) przygotujemy na koncert w Sali Balowej Zamku w Łańcucie „Magnificat” i dwie kantaty wielkanocne Johanna Sebastiana Bacha. Trudna muzyka, ale piękna i jeśli dobrze się przygotujemy, to z pewnością odniesiemy sukces.

Z. S.: Kto Panu pomaga?

Z. M.: Najwięcej moja siostra Danuta Magoń – Opalińska, która prowadzi wszystkie sprawy formalne, robi sprawozdania, prowadzi całą dokumentację Nicolausa i tak naprawdę prowadzi Towarzystwo Muzyczne w Kraczkowej, chociaż ja jestem prezesem. Ona po prostu się na tym wszystkim zna i jest moją prawą ręką. Moim zadaniem jest przygotowywanie programów koncertów, przygotowanie materiałów nutowych, prowadzenie prób i koncertów, i pozyskiwanie środków finansowych. Oczywiście jak jest jakaś większa akcja związana z przygotowaniem wyjazdów czy płyt, to angażują się wszyscy i pomagają. To jest zespół, na który mogę liczyć pod każdym względem, wszyscy się lubimy i chętnie wspólnie spędzamy czas.
Za nami już trzynaście lat intensywnej pracy i wiele zmian. Z pierwszego składu orkiestry nie ma już nikogo, bo młodzi ludzie wyjeżdżają na studia, zmieniają miejsca zamieszkania, zakładają rodziny i nie mogą z nami występować. Przychodzą nowi, z którymi muszę tak pracować, aby poziom Chóru i Orkiestry „Nicolaus” ciągle był wyższy. Nie możemy stać w miejscu i musimy pracować.

Z Panem Zdzisławem Magoniem – założycielem i szefem Chóru i Orkiestry „Nicolaus” w Kraczkowej rozmawiała Zofia Stopińska 23 sierpnia 2017 r.

OCTAVA ensemble na najwyższym poziomie artystycznym

Zofia Stopińska: Z Panem dr Zygmuntem Magierą – założycielem i dyrektorem artystycznym OCTAVA ensemble, rozmawiamy w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie, przed spektaklem opery „Don Pasquale” – Gaetano Donizettiego. Pana Zespół będzie tym razem chórem operowym i w takiej roli Was jeszcze nie słyszałam.

Zygmunt Magiera: Jest nam bardzo miło, że możemy w Rzeszowie przedstawić nową produkcję spektaklu Donizettiego „Don Pasquale” w międzynarodowej obsadzie realizatorów i wykonawców. Nie jest to łatwy projekt, bo reżyseria jest dla zespołu chóralnego wymagająca, a czasu na jej przygotowanie mamy niewiele. Pracujemy wszyscy bardzo intensywnie, a efekty będziecie Państwo mogli ocenić już niedługo na scenie Filharmonii Podkarpackiej.

Z. S.: OCTAVA ensemble po raz pierwszy uczestniczy w spektaklu operowym?

Z. M.: W tak rozbudowanym zakresie w zasadzie po raz drugi. W 2014 roku OCTAVA ensemble z + - ponieważ jeżeli Zespół powiększa swój skład używamy dla wyróżnienia nazwy „OCTAVA ensemble +” - brał udział w produkcji pierwszego wystawienia w Krakowie opery „Król pasterzy” Oskara Kolberga w 200. rocznicę urodzin kompozytora. W produkcji w Rzeszowie również uczestniczymy w poszerzonym składzie i bardzo się cieszymy, bo muzyka Donizettiego jest niezwykle piękna, bardzo wdzięczna i pozwala zaprezentować słuchaczom zarówno walory brzmieniowe Zespołu, jak również możliwości gry aktorskiej i scenicznej, które w naszej realizacji stawiane są na bardzo wysokim poziomie.

Z. S.: Czytałam niedawno recenzję po bardzo udanym występie OCTAVA ensemble na Festiwalu „Muzyka w Starym Krakowie". Wiele ciepłych słów padło pod adresem Zespołu.

Z. M.: To prawda. Trzeba także podkreślić, że czas wakacyjny jest w tym roku dla zespołu bardzo intensywny. Dwa tygodnie temu mieliśmy okazję uczestniczyć w koncercie finałowym Międzynarodowego Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne w Przemyślu, gdzie wykonywaliśmy utwory Bartłomieja Pękiela, z czym wiąże się trochę dłuższa historia – o czym za chwilę. Równolegle Zespół występował na 51. Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy Zdroju, gdzie również z nieco większym składem, pod dyrekcją prof. Stanisława Krawczyńskiego, mieliśmy okazję zaprezentować „La Petite Messe Solennelle” Gioacchino Rossiniego. Tydzień później dwa koncerty na Międzynarodowym Festiwalu Muzyka w Starym Krakowie – jeden poświęcony pamięci Zoltána Kodály’a w związku z obchodzoną 50. rocznicą śmierci kompozytora, a drugi z programem bardzo przekrojowym, ukazującym historię formy motetu chóralnego poprzez jego wszystkie etapy rozwoju – zaczynaliśmy od „Komm, Jesu komm” – Johanna Sebastiana Bacha, a potem jak u Hitchcocka napięcie rosło i kończyliśmy na kompozycjach kompozytorów nam współczesnych – takich jak Eric Whitacre czy Arvo Pärt.

Z. S.: Podczas Waszego krótkiego pobytu w Przemyślu, podczas prób i koncertu w Kościele OO. Karmelitów obecne były także mikrofony.

Z. M.: Jest to w tej chwili dla nas bardzo ważny projekt. OCTAVA ensemble bierze udział w pierwszym w historii wydaniu fonograficznym dzieł wszystkich Bartłomieja Pękiela i już w listopadzie tego roku ukaże się album, który jest pierwszym na rynku kompletnym wydawnictwem i opracowaniem twórczości tego genialnego kompozytora. Bartłomiej Pękiel jest dla nas bardzo ważny, bo jego muzyka towarzyszy nam od początku istnienia Zespołu. Pierwsza płyta oktetu, za którą w 2010 roku otrzymaliśmy nominację do „Fryderyka”, zawierała przecież jego „Missa Pulcherrima”, która pomimo wielu przeciwności nagrana została po raz pierwszy w miejscu, dla którego kompozytor ją stworzył, czyli w Królewskiej Katedrze na Wawelu. Teraz, można powiedzieć, finalnym elementem naszych wieloletnich spotkań i podróży po świecie z tym kompozytorem jest wydanie pierwszego na rynku fonograficznym kompletnego opracowania jego twórczości.

Z. S.: Z niecierpliwością czekamy na to wydawnictwo, bo w muzyce z tego okresu jesteście mistrzami i czuliście się najlepiej. Nie wiem, czy nadal tak jest, bo wasz program bardzo szybko poszerza się także o muzykę innych epok.

Z. M.: Dzisiaj rynek muzyczny jest niezwykle trudny i gdyby ktoś powiedział, że chętnie zaśpiewam dziesięć nut, ale piętnastu już nie, to z pewnością natychmiast znajdzie się ktoś, kto te piętnaście nut wykona. Jeżeli nasz poziom artystyczny jest tak ceniony przez słuchaczy, skoro Zespół jest zapraszany na wiele różnego rodzaju ważnych wydarzeń kulturalnych w kraju i za granicą, to uważamy, że powinniśmy być na tyle elastyczni i nasza oferta powinna być na tyle szeroka, żeby sprostać wszystkim możliwościom, które przed zespołem są stawiane i wykonywać je zawsze na najwyższym poziomie artystycznym. To procentuje dlatego, że przed nami otwierają się coraz większe możliwości. Współpracujemy z dużymi instytucjami kultury, napływają zamówienia z zagranicy – po zrealizowanych z sukcesami trasach koncertowych w Chinach i Stanach Zjednoczonych, w listopadzie będziemy występować w Hiszpanii, a w przyszłym roku Zespół leci na koncerty do Japonii. Bardzo na to cieszy.

Z. S.: Poznałam Was, kiedy rozpoczynaliście działalność i po wysłuchaniu pierwszego koncertu w Waszym wykonaniu byłam mile zaskoczona wysokim poziomem. Systematyczna praca i dbanie o najwyższy poziom wykonawczy, bez względu na to, gdzie się występuje, procentuje.

Z. M.: To dla nas bardzo ważne, że doceniana jest nasza praca i wkład, który śpiewacy muszą włożyć w to, aby być zawsze na najwyższym poziomie. Nie jest to łatwe, szczególnie w koncertach kameralnych i koncertach a cappella. Należy także podkreślić, że ośmioosobowy skład jest tak naprawdę najtrudniejszy, gdyż zgranie ze sobą dwóch różnych śpiewaków w ramach jednego głosu jest zawsze najtrudniejsze. Dlatego tym bardziej cieszy nas fakt, że recenzenci i słuchacze, którzy przychodzą na nasze koncerty, podkreślają zawsze tę jedność brzmienia, która jest tak szczególnie ważna.

Z. S.: Od lat pracujecie w tym samym składzie.

Z. M.: Trzon zespołu jest stały, jednak ze względu na naszą elastyczność często poszerzamy swoje grono. Znając doskonale śpiewaków, z którymi pracujemy, wiem, że do repertuaru romantycznego czasami powinienem zaangażować trochę inne głosy niż te, które będą śpiewały koncert wyłącznie z muzyką dawną. Dlatego Zespół współpracuje wyłącznie z najbardziej staranie dobranymi i wyselekcjonowanymi śpiewakami, dzięki czemu możemy uzyskać wyjątkową jednolitość brzmienia i zarazem odpowiedni charakter wykonywanej muzyki.

Z. S.: Zaraz po powrocie z Rzeszowa musicie szykować się już do następnego wyjazdu, a w drugiej połowie września czekają Was koncerty w Krakowie.

Z. M.: Będziemy występować w ramach Dolnośląskiego Festiwalu Muzycznego, na granicy Polski z Czechami, w urokliwym miasteczku Lewinie Kłodzkim, gdzie wykonamy koncert na cztery głosy wokalne, później jestem odpowiedzialny za produkcję spektaklu multimedialnego BALLET des arts w Krakowskim Teatrze Variete z muzyką Jeana Baptiste Lully’ego, która wykonywana będzie na instrumentach historycznych, z udziałem baletu historycznego oraz z multimedialnym pokazem laserowym. Serdecznie zapraszam 27 września do Krakowskiego Teatru Variete na premierę tego spektaklu, który, mam nadzieję, będzie przyjęty przez słuchaczy z dużym zainteresowaniem. Bilety już się szybko rozchodzą. Mamy także jeszcze sporo pracy przy sesjach nagraniowych związanych z wydaniem kompletu dzieł Bartłomieja Pękiela, bo już na 19 listopada w Kościele św. Katarzyny w Krakowie zaplanowany jest koncert promujący płytę, gdzie można będzie posłuchać dzieł wykonanych na żywo i nabyć gotowy album. Bezpośrednio po tym wydarzeniu wyjeżdżamy do Hiszpanii, a w grudniu wykonujemy „Mesjasza” Haendla w ramach powadzonego przeze mnie ANNUM festival na Śląsku.

Z. S.: Mam nadzieję, że będę się mogła z Panem spotkać przy okazji promocji albumu z dziełami Bartłomieja Pękiela i razem polecimy to wydawnictwo nie tylko miłośnikom muzyki dawnej, bo część nagrań została zarejestrowana na Podkarpaciu.

Z. M.: To wydawnictwo ma kilka miejsc realizacji, a jedna z sesji nagraniowych odbyła się właśnie w kościele OO. Karmelitów w Przemyślu. Po wszystkie informacje serdecznie zapraszam na naszą stronę internetową : www.octavaensemble.com

Z Panem dr Zygmuntem Magierą – dyrygentem i dyrektorem artystycznym OCTAVA ensemble rozmawiała Zofia Stopińska w Rzeszowie 3 września 2017 roku.
W tym samym dniu byłam w Filharmonii Podkarpackiej na spektaklu wspaniałej opery komicznej w trzech aktach - „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego do libretta Giovanniego Ruffiniego.

Realizatorzy:
Kierownictwo muzyczne : Damiano Binetti,
Reżyseria i scenografia : Alena Peskova
Kostiumy : Roman Solc
Kierownictwo chóru : Zygmunt Magiera

Obsada:
Don Pasquale – Salvatore Salvaggio
Malatesta – Alessandro Martini
Ernesto - Alessandro Luciano
Norina Valentina Bilancione
Notariusz – Dawid Biwo
Oraz
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej
Chór OCTAVA ensemble +

Realizatorom i wykonawcom spektaklu, a także pani prof. Marcie Wierzbieniec , która zaprosiła ten międzynarodowy zespół do Filharmonii Podkarpackiej, należą się wielkie słowa uznania i gorące brawa. Wszyscy soliści – to świetni, bardzo sprawni technicznie śpiewacy. Chór OCTAVA ensemble + nie tylko wspaniale śpiewał, ale także jego członkowie popisali się talentami aktorskimi i aż trudno uwierzyć, że nie jest to zawodowy chór operowy. Bardzo dobrze grała Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Damiano Binettiego. Nic dziwnego, że po zakończeniu spektaklu długotrwałą i gorącą owację zgotowała wykonawcom publiczność. Mamy nadzieję, że spektakl zostanie powtórzony, jeśli nie w Rzeszowie, to może w innych miastach.

Było to kolejne przedsięwzięcie w ramach programu BOOM (Balet, Opera, Operetka, Musical) w Filharmonii. Wszystkie odbywają się z udziałem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, a także artystów, m.in. Opery Krakowskiej, czeskich i włoskich teatrów operowych, Opery i Baletu we Lwowie oraz Teatru Muzycznego w Lublinie.
Ich realizacja możliwa jest dzięki dodatkowej dotacji, jaką Filharmonia Podkarpacka otrzymała z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w ramach współprowadzenia tej instytucji.

Kwintet smyczkowy grać może właściwie wszystko

Zofia Stopinska: Wprowadzająca publiczność w klimat drugiego koncertu „Mistrzowskich Wieczorów w Kąśnej” pani Regina Gowarzewska zapowiedziała, że część druga koncertu będzie dla nas niespodzianką i faktycznie tak się stało. W pierwszej części koncertu poznałam Kwintet Śląskich Kameralistów jako wyśmienitych wykonawców muzyki klasycznej, natomiast w części drugiej m.in. zaaranżowane przez pana Dariusza Zbocha wielkie przeboje muzyki rozrywkowej lat 60. I 70. ubiegłego stulecia w nowym „klasycznym” ujęciu utwierdziły mnie w przekonaniu, że zespół może grać właściwie wszystko. Oto co na takie stwierdzenie odpowiedział po koncercie pan Dariusz Zboch – pierwszy skrzypek i aranżer zespołu.

Dariusz Zboch: Staramy się uniknąć zaszufladkowania, bo był taki moment, że graliśmy najczęściej te „lżejsze” koncerty, z naszymi opracowaniami i zaczęto nas kojarzyć wyłącznie z taką muzyką i nagrywając płytę z dziełami Krzysztofa Pendereckiego i Antonina Dworzaka postanowiliśmy też udowodnić, że jesteśmy również rasowymi kameralistami. Ostatnio mamy szczęście wykonywać koncerty pół na pół – czyli część pierwsza klasyczna, a najczęściej są to koncerty fortepianowe albo inne kameralne formy z fortepianem, bo współpracujemy na stałe od wielu lat z niemieckim pianistą Christophem Soldanem, natomiast druga część koncertu jest już bardziej rozrywkowa.

Z. S.: Od wielu lat wykorzystuje Pan swój talent do znakomitego aranżowania utworów. Nie każdy to potrafi. W jaki sposób te umiejętności zostały u Pana odkryte?

D. Z.: Stało się to przypadkiem. Ponad dwadzieścia lat temu, dla własnej przyjemności, zaaranżowałem „Yesterday” Beatlesów, a wkrótce Śląska Orkiestra Kameralna miała grać koncert zatytułowany „Od Bacha do Beatlesów”. Z Bachem nie było żadnych kłopotów, ale był problem z Beatlesami. Powiedziałem ówczesnemu szefowi, że mam coś w szufladzie zrobione dla własnej przyjemności i mogę to przynieść – jeżeli szef uzna, że jest to dobre – to zagramy. Okazało się, że to moje opracowanie spodobało się i później już proponowano mi, abym robił opracowania konkretnych utworów. Z czasem tych opracowań nazbierało się dużo. Mam wielkie szczęście, że te utworki są wykonywane i nagrywane, bo wiadomo, że napisać sobie można wiele i później będzie to leżało w „szufladzie”, ale moi przyjaciele z Kwintetu, a także Śląska Orkiestra Kameralna często wykonują moje opracowania. Jestem bardzo szczęśliwy z tego powodu, że cały czas czuję się potrzebny jako aranżer, że moje opracowania są grane, nagrywane i co najważniejsze – podobają się publiczności.

Z. S.: Dzisiaj mieliśmy tego najlepszy dowód, słuchając gorących braw po każdym utworze, ale chyba podobnie reaguje publiczność wszędzie.

D. Z.: Nieskromnie mówiąc – tak, i to mnie utwierdza w przekonaniu, że jestem ogromnym szczęściarzem.

Z. S.: Podkreślić należy, że zawsze ma Pan pomysł na te opracowania. Bardzo podobały mi się dzisiaj opracowania w stylu kompozytorów i form muzycznych z minionych epok – Czajkowskiego czy Bacha.

D. Z.: Chciałem zrobić coś, co dla wielu było wręcz nie do pomyślenia, niemożliwe do scalenia połączenie dwóch światów. Mam już prawie pięćdziesiąt lat, dlatego dobrze pamiętam przeboje z lat 60. i 70. ubiegłego wieku, bo na nich się wychowałem i mam ogromny sentyment do tamtych czasów, co nie przeszkadza mi absolutnie w wykonywaniu ukochanej muzyki klasycznej. Pomyślałem kiedyś, że zarówno Bach, Mozart czy Czajkowski, jak i The Doors czy Beatlesi – to już jest wszystko klasyka. Są to po prostu genialne kompozycje, które wytrzymały najbardziej drastyczną próbę ze wszystkich, czyli próbę czasu. Nie ma lepszego weryfikatora jakości czegokolwiek – szczególnie w muzyce niż czas, a te wszystkie utwory oparły się czasowi. Postanowiłem zrobić coś, żeby połączyć sposób wykonania klasycznych muzyków z zupełnie innym materiałem i stąd ten szalony pomysł, który na moje szczęście okazał się trafiony, polegający na tym – jak na przykład melodię piosenki Beatlesów wykorzystałby Bach. Cały czas staram się być oryginalny.

Z. S.: Jak podczas koncertu wykonaliście melodię popularnej piosenki w formie fugi, że ktoś może później sięgnąć po nagrania preludiów i fug skomponowanych przez Johanna Sebastiana Bacha.

D. Z.: Mam taką nadzieję, że to nasze granie, oprócz konwencji czysto rozrywkowej, niesie też drobny pierwiastek dydaktyczny i być może kilka osób się zainteresuje, któż to był i co robił... Być może tak się już stało.

Z. S.: Rozmawiamy po wspaniale przyjętym przez publiczność koncercie w Letniej Sali Koncertowej w Kąśnej Dolnej, siedzimy na ławce obok Dworku Ignacego Jana Paderewskiego. Wiem, że poznaliście już magię tego miejsca i chętnie tu ponownie przyjedziecie.

D. Z.: Jest to miejsce wyjątkowe, ma swój klimat, który jest coraz bardziej tożsamy z tym miejscem. Jest to oczywiście zasługa otoczenia, ale przede wszystkim ludzi, którzy pracują w Centrum Paderewskiego i Pana Dyrektora Łukasza Gaja, od którego mamy zapewnienie, że tutaj powrócimy.

Z. S.: Mam nadzieję, że przyjedziecie w tym samym składzie, bo już podczas koncertu widać było, że świetnie się rozumiecie i lubicie się, co także ma znaczenie.

D. Z.: To jest bardzo ważne, bo piątka ludzi współpracujących ze sobą ściśle przez długie lata musi się lubić. Inaczej nie byłoby dobrego zespołu. Jeszcze raz chcę podkreślić, że z ogromną przyjemnością przyjedziemy tutaj ponownie.

Z panem Dariuszem Zbochem – pierwszym skrzypkiem Kwintetu Śląskich Kameralistów i aranżerem rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia 2017 roku w Kąśnej Dolnej.

Kwintet Śląskich Kameralistów powstał przed ponad 20 laty jako kwartet smyczkowy i przez pierwsze lata swej aktywności wykonywał repertuar operetkowy, współpracując ze śpiewakami i artystami baletu. Po pewnym czasie skład został powiększony o kontrabas. Po tych zmianach rozpoczęła się nowa era w działalności zespołu.
Pierwsze dwie płyty „ba... ROCKOWO” i „Mecyje” są w całości wypełnione utworami zaaranżowanymi przez koncertmistrza, Dariusza Zbocha – pierwsza przebojami muzyki rozrywkowej lat 60. I 70. ubiegłego stulecia w kompletnie nowym, „klasycznym” ujęciu, druga rozmaitymi utworami z kręgu szeroko pojętej muzyki żydowskiej. Inspiracją do nagrania trzeciej płyty z kwintetami smyczkowymi K. Pendereckiego i A. Dworzaka było przywiązanie muzyków zespołu do czystej postaci muzyki kameralnej, którą większość z nich na co dzień wykonuje grając w Śląskiej Orkiestrze Kameralnej.
Kwintet występował na wielu festiwalach w kraju i za granicą obok takich gwiazd, jak J. Saval, Borodin Quartet czy Kwintet Smyczkowy Filharmoników Berlińskich. Jako „Schlesische Kammersolisten” zespół regularnie współpracuje z niemieckim pianistą Ch. Soldanem. Owocem tej współpracy będzie nagrana w lipcu płyta z kwintetami fortepianowymi Schuberta i Brahmsa.

Mistrzowski wieczór pod batutą Sławomira Chrzanowskiego

Zofia Stopińska: Ze znakomitym dyrygentem Panem Sławomirem Chrzanowskim spotykamy się przed „Mistrzowskim Wieczorem Finałowym”, a tytuł koncertu wskazuje, że to już ostatni koncert w Letniej Sali Koncertowej w Kąśnej Dolnej. Czy był już Pan w tym cudownym miejscu?

Sławomir Chrzanowski: Tak, byłem tutaj wraz ze swoją orkiestrą w listopadzie ubiegłego roku, kończyliśmy wówczas Galą Finałową „Tydzień Talentów”, który się odbywa w tym wspaniałym miejscu. To jest moja druga wizyta. Będę dyrygował inną orkiestrą, ale program koncertu będzie podobny.

Z. S.: Wystąpi Pan w podwójnej roli – dyrygenta i prelegenta. Byłam już na podobnych koncertach i wiem, że bardzo szybko nawiązuje Pan kontakt z publicznością.

S. Ch.: Faktycznie, spotykaliśmy się podczas wielu koncertów i pani wie, że staram się, aby tą niewidoczną szybę, która lubi czasami powstać pomiędzy wykonawcą a odbiorcą, już w pierwszych minutach koncertu burzyć, bo to powoduje, że jest zupełnie inny odbiór, inaczej nam się gra, kiedy widzimy radosną, żywiołową reakcję słuchaczy, śpiewakom dobrze się śpiewa, a ponieważ jest to letni wieczór, wspaniała sceneria, piękne miejsce i pogoda nam dopisuje, to ten koncert ma być radosny i myślę, że uda nam się ten kontakt nawiązać przede wszystkim znakomitą muzyką, ale myślę, że wszyscy, którzy przybędą słuchać naszych dzisiejszych propozycji, również pomogą mi ten nastrój odpowiednio ukształtować.

Z. S.: Pan zaprosił znakomitych solistów na dzisiejszy wieczór?

S. Ch.: Akurat jeśli chodzi o obsadę solistyczną, podkreślę – znakomitą, to dyrektor Łukasz Gaj sam zaprosił swoich przyjaciół do wykonania tego koncertu i również zaprosił orkiestrę, natomiast ja układałem program. Przygotowałem wieczór od opery aż do piosenki, żeby każdy mógł coś przyjemnego dla siebie posłuchać.

Z. S.: To jest bardzo dobry koncert również dla słuchaczy, którzy nigdy w życiu nie byli w operze czy na spektaklu operetkowym, bo słuchając arii czy duetów dostrzegają piękno tej muzyki.

S. Ch.: Staramy się tak układać nasze programy, ażeby w myśl zasady, iż ludzie lubią słuchać muzyki, którą znają, zacząć od znanych fragmentów, które każdy sobie nuci i ma w swojej pamięci, niekoniecznie znając tytuł czy nazwisko kompozytora, a później są zazwyczaj fragmenty z operetek, musicali i piosenki. Program składa się z samych przebojów, które od lat podbijają serca słuchaczy, są odtwarzane na antenach różnych radiostacji, chociaż ostatnio różnie z tym bywa, ale zawsze staramy się, aby każdy utwór – nieważne, czy to aria, czy piosenka, był wykonany na najwyższym poziomie, z dużą dozą humoru i radości, bo takie jest założenie tego koncertu.

Z. S.: Mieszka Pan na Śląsku, a mieszkańcy tej części Polski są bardzo pracowici, bardzo rzetelni i bardzo przyjaźnie nastawieni do otoczenia. Dotyczy to również środowiska muzycznego, bo najczęściej spotykam się z muzykami i wiem o tym z doświadczenia.

S. Ch.: Dziękuję pani w imieniu wszystkich Ślązaków. Rzeczywiście, coś w tym jest. Z dawien dawna etos pracy, który jest zakorzeniony w różnych zawodach na Śląsku, jest wielce obecny również wśród osób, które prowadzę od wielu lat w mojej orkiestrze. Podobnie jest w innych orkiestrach śląskich. Atmosfera jest bardzo miła i sympatyczna, chociaż jak wszyscy mamy sporo różnych problemów, staramy się profesjonalnie i niezwykle sumiennie podchodzić do swoich obowiązków, szanować się nawzajem i szanować swój czas, wymagać od siebie maksymalnej dawki profesjonalizmu podczas wykonywanej pracy i przynosi to w krótkim czasie dobre efekty, a na tym nam najbardziej zależy.

Z. S.: Prawie w każdym sezonie dyryguje Pan na terenie Polski Południowo-Wschodniej i przekonałam się, że publiczność Pana lubi. Myślę, że działa to w obydwie strony.

S. Ch.: Nie widzą państwo mojego pąsu na twarzy po tych słowach. Mam tę przyjemność i szczęście, że dosyć często spotykamy się w Rzeszowie i innych miastach. Ta część Polski jest mi bardzo bliska, bo od dwudziestu lat przyjeżdżam w te strony, dyryguję różnymi koncertami i nawiązała się nić serdecznej współpracy, doskonale się rozumiemy przy ustalaniu terminów i programów. Najczęściej wystarczy telefon, kilka słów ze strony organizatora – ustalamy wszystko i działamy. Z moich notatek wynika, że w tej części Polski dyrygowałem już ponad pięćdziesiąt razy. Bardzo przyjemnie mi się pracuje, szkoda, że zazwyczaj muszę stać tyłem do publiczności, ale jest mi zawsze bardzo miło tutaj gościć.

Z. S.: Dzisiaj dyryguje Pan Tarnowską Orkiestrą Kameralną, która działa na innych zasadach niż większość zawodowych orkiestr w naszym kraju. Brzmienie tego zespołu podczas próby bardzo mi się podobało i myślę, że muzycy muszą sporo pracować.

S. Ch.: Podczas swojej 27-letniej pracy podróżując po naszym kraju i po całym świecie wielokrotnie dyrygowałem orkiestrami, które nie pracują ze sobą na co dzień. Są to orkiestry – powiedzmy – z castingu do konkretnego koncertu czy projektu, ale nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Czasem tylko mamy ograniczony czas pracy i musimy wówczas ten czas wykorzystać maksymalnie, aby osiągnąć jak najlepszy efekt. Zawsze proszę organizatora, który przygotowuje orkiestrę do takiego koncertu, aby byli to ludzie sprawdzeni, profesjonalni i żeby wcześniej otrzymali nuty, zresztą te nuty dostarczamy z odpowiednim wyprzedzeniem. Muzycy muszą zapoznać się z całym materiałem. Nauczyłem się tego podczas mojej wizyty w Stanach Zjednoczonych, kiedy często przychodził do mnie inspektor orkiestry przed jedną z dwóch prób przed koncertem mówiąc: „Maestro, witamy serdecznie. Ma pan jedną godzinę, dwadzieścia minut przerwy i jeszcze jedną godzinę. Po tej godzinie wstaniemy i wyjdziemy”. Unia orkiestr amerykańskich jest niezmiernie rygorystycznie przestrzegająca tych przepisów i tam się nauczyłem tak gospodarować tym czasem, żeby osiągnąć w tym czasie wszystko, co chcę mieć z orkiestry podczas koncertu. Nie jest to rzecz prosta, bo nigdzie tego nie uczą. Lubię szybko pracować. Zawsze mówię do orkiestry przed spotkaniem, że czas nasz jest ograniczony, szanujmy się nawzajem – konkretnie, szybko, z koncentracją, aby jak najlepiej przygotować się do koncertu. Tak też było i tym razem.

Ze znakomitym dyrygentem Panem Sławomirem Chrzanowskim rozmawiała Zofia Stopińska 26 sierpnia 2017 roku w Kąśnej Dolnej.


Niedługo po tej rozmowie Letnia Sala Koncertowa znajdująca się w pobliżu Dworku Ignacego Jana Paderewskiego w Kąśnej Dolnej wypełniła się publicznością, orkiestra zajęła miejsca na estradzie, pojawił się Pan Sławomir Chrzanowski i popłynęły dźwięki Uwertury do opery „Cyrulik sewilski”- Gioacchino Rossiniego. Pan Sławomir Chrzanowski nie tylko świetnie dyrygował, ale także każdy utwór poprzedzał krótkim, często zabawnym komentarzem. Słowa uznania należą się Tarnowskiej Orkiestrze Kameralnej, która nie tylko bardzo umiejętnie towarzyszyła solistom, ale także świetnie wykonała wszystkie utwory orkiestrowe.
Do wykonania partii solowych zaproszeni zostali artyści zaliczani do ścisłej czołówki polskich śpiewaków.
Karina Skrzeszewska zachwycała wspaniałym, ciepłym brzmieniem swojego sopranu, a wykonane utwory pozwoliły Artystce na pokazanie dużych możliwości technicznych, szerokiej skali oraz talentu aktorskiego.
Świetnie zaprezentowali się również panowie. Adam Sobierajski od kilku lat należy do najbardziej zapracowanych tenorów i trudno się dziwić, że zabiegają o niego nie tylko dyrektorzy teatrów operowych, ale także organizatorzy koncertów. Piękny, mocny tenor i ujmująca swoboda podczas występów, sprawiają, że już po kilku frazach pierwszego utworu publiczność docenia te atuty.
Podziwiałam także wspaniały ciepły głos barytonowy i niebywałą technikę wokalną Tomasza Raka. Wszyscy zaprezentowali się wspaniale nie tylko jako soliści, ale także w duetach i tercetach.
Publiczność świetnie się bawiła i zachęcana przez dyrygenta lub solistów, chętnie śpiewała refreny w kilku utworach. Nic dziwnego, że po wykonaniu ostatniego utworu wszyscy, dziękując za znakomite kreacje, powstali z miejsc i oklaskując wykonawców domagali się bisu, a na zakończenie koncertu także były długie brawa i owacje na stojąco. To był wspaniały wieczór wypełniony muzyką wielkich mistrzów w wykonaniu znakomitych mistrzów.

Mistrzowski Finał Letnich Koncertów w Świątyniach Krosna

Zofia Stopińska: Miło mi rozmawiać w Krośnie ze znakomitym dyrygentem panem Pawłem Przytockim, który w tym mieście się urodził. Dzisiejszy koncert kończący „Letnie Koncerty w Świątyniach” tego miasta będzie z pewnością wyjątkowy: wspaniała muzyka Wolfganga Amadeusza Mozarta, świetna sopranistka Iwona Socha, ciesząca się wielkim uznaniem Orkiestra Kameralna ze Słowacji pod Pana batutą, a do tego koncert odbędzie się w jednej z najpiękniejszych świątyń na Podkarpaciu – w Kościele Farnym w Krośnie.

Paweł Przytocki: Bardzo się cieszę, że po prawie piętnastu latach powracam do Krosna, prezentując to, co najlepiej umiem robić, czyli dyrygować orkiestrą. Jestem niezwykle rad z tego powodu, że mogę pokazać państwu piękny program mozartowski i to jest zarazem ostatni koncert w ramach tournée, które przygotowałem dla orkiestry z Żiliny – świetnej orkiestry, niezwykle wrażliwej i czujnej – także jest to dla mnie podwójnie wspaniały wieczór.

Z. S.: Wspaniałe zakończenie pracowitych wakacji, ponieważ tylko w drugiej i trzeciej dekadzie sierpnia dyrygował Pan czterema koncertami z różnymi programami: 14 sierpnia w Gdańsku w ramach Festiwalu „Solidarity of Arts” dyrygował Pan Orkiestrą Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, solistą był wyśmienity Janusz Wawrowski, a w programie znalazły się m.in. Koncert skrzypcowy Andrzeja Panufnika i Symfonia kameralna op. 110 bis Dymitra Szostakowicza, 23 sierpnia Slovak Sinfonietta pod Pana batutą i francuski trębacz Romain Leleu zainaugurowali Międzynarodowy Festiwal Mozartiana w Parku Oliwskim, gdzie oprócz utworów Mozarta wykonany został Koncert na trąbkę Es-dur Johanna Nepomuka Hummla, a wczoraj z tym samym zespołem i młodym skrzypkiem Wojciechem Niedziółką wystąpiliście na Festiwalu Emanacje w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Wykonany został m.in. Koncert skrzypcowy e-moll op. 64 Felixa Mendelssohna-Bartholdy.

P. P.: Koniec pracowitych wakacji, ale można powiedzieć, że za chwilę rozpoczynam pracowity sezon, bo 22 września inaugurujemy sezon artystyczny w Łodzi - dyryguję IX Symfonią d-moll – Ludwiga van Beethovena. Wracając do wczorajszego koncertu w Lusławicach; chcę podkreślić, że Wojtek Niedziółka to znakomity skrzypek, wspaniały młody człowiek, wróżę mu naprawdę wielką karierę.

Z. S.: Pewnie długo będzie Pan pamiętał także ubiegły sezon, bo dyrygował Pan kilkoma ważnymi koncertami w kraju i za granicą.

P. P.: Trudno mi w tej chwili ogarnąć cały miniony sezon i wszystkie koncerty, ale kilka utkwiło mi w pamięci, a wśród nich koncert Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina w Musikverein w Wiedniu, który bardzo dobrze i ciepło wspominam.

Z. S.: Pan już dyrygował w Musikverein?

P. P.: Orkiestra Filharmonii Łódzkiej grała w Musikverein po raz pierwszy, ale dla mnie był to powrót. Trzeba podkreślić, że każdy koncert w tym magicznym miejscu pozostaje na długo w pamięci.

Z. S.: W ostatnich dniach dotarła do mnie informacja, że wkrótce pojawi się album dedykowany dyrygentom, a wszystkie zdjęcia zostały zrobione podczas pracy w Filharmonii Bałtyckiej przez pana Ireneusza Skąpskiego. Będzie tam również mnóstwo Pana nowych, bardzo interesujących zdjęć.

P. P.: Te zdjęcia mają pokazać mój aktualny stan fizyczny i ogólny wygląd. Lata „lecą” i nie można posługiwać się zdjęciami sprzed dziesięciu lat, a nawet starszymi, tylko trzeba pokazać aktualne zdjęcia. Stąd nowa seria zdjęć.

Z. S.: Powiedział Pan na początku rozmowy, że już prawie piętnaście lat nie dyrygował Pan w Krośnie, ale do Rzeszowa także rzadko Pan przyjeżdża.

P. P.: Jeżdżę tam, gdzie mnie zapraszają i to nie jest mój problem, bo mam dużo propozycji i mój kalendarz jest wypełniony na cały sezon.

Z. S.: W październiku przybędzie Panu obowiązków, bo rozpoczyna się rok akademicki i będzie pewnie sporo pracy w Katedrze Dyrygentury w Instytucie Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki Akademii Muzycznej w Krakowie, gdzie od lat jest Pan zatrudniony.

P. P.: O, tak. To są też zajęcia, które sprawiają mi sporo satysfakcji, bo moi studenci coraz większe odnoszą sukcesy. Dwójka moich absolwentów dostała się na Konkurs Grzegorza Fitelberga i jest w ekipie polskich dyrygentów, a jeden z moich studentów asystował ostatnio najwybitniejszym dyrygentom z całej Europy na Festiwalu w Lucernie. Nawet sobie pani nie wyobraża, jaka to wielka satysfakcja dla pedagoga, kiedy młodzi ludzie idą w świat. Ważne jest tylko to, żeby kraj ojczysty o nich nie zapominał.

Z. S.: Mówi Pan o tym z radością, dlatego myślę, że lubi Pan uczyć.

P. P.: Lubię, nawet bardzo lubię, bo to jest wdzięczna praca. Jeśli ktoś mi w edukacji zaufa, to potrafię to wykorzystać.

Z. S.: Za chwilę rozpocznie się mozartowski wieczór pod Pana batutą.

P. P.: Program jest dość krótki, ale bardzo reprezentatywny, bo pokazuje Wolfganga Amadeusza Mozarta od wczesnego dzieła, bo od „Exultate jubilate” KV 165, środkowe ogniwo stanowi Symfonia D-dur „Haffnerowska” KV 385, a kończymy na fragmentach z opery „Wesele Figara”, która pochodzi z ostatnich lat twórczości Mozarta.

Z. S.: Czas szybko biegnie, dziesięć minut pozostało do koncertu i musimy już kończyć rozmowę.

P. P.: Dziękuję bardzo za rozmowę, muszę się szybko przebrać, sprawdzić nuty i punktualnie rozpocząć koncert.

Z dr hab. Pawłem Przytockim – dyrygentem i pedagogiem Akademii Muzycznej w Krakowie rozmawiała Zofia Stopińska 27 sierpnia 2017 roku w Krośnie.

Niecałe dziesięć minut po tej rozmowie Slovak Sinfonietta z Żiliny zajęła miejsca, a przed publicznością stanął pan Paweł Przytocki, aby nie tylko dyrygować, ale także każdy utwór poprzedzić krótkim komentarzem, który bardzo ułatwiał nam odbiór wykonywanych dzieł i od pierwszych słów dyrygenta nawiązany został dodatkowy kontakt pomiędzy wykonawcami a publicznością.
Po krótkim wstępie, podczas którego publiczność została poinformowana, że słuchać będziemy „Exultate jubilate” - utworu sakralnego skomponowanego przez niespełna 17-letniego Wolfganga Amadeusa z myślą o włoskim kastracie Venanzio Rauzzinim, zaproszona została przed orkiestrę Iwona Socha – solistka Opery Krakowskiej, która znakomicie wykonała to bardzo radosne, ale niezwykle trudne, pełne różnych figuracji i ozdobników w partii solowego sopranu dzieło, kończące się popisowym ogniwem Alleluja.
Później miała okazję do popisu orkiestra, wykonując późniejsze dzieło Mozarta – czteroczęściową Symfonię D-dur „Haffnerowską” KV 385. Słuchając pełnej niemal beethovenowskiej siły części I Allegro con spirito, śpiewnej części II Andante oraz urozmaiconych pod względem dynamiki, harmonii i faktury dwóch pozostałych części: Menueta i Finału, podziwialiśmy kunszt muzyków i ich reakcję na każdy ruch batuty dyrygenta.
Ostatnie ogniwo koncertu składało się z fragmentów jednego z najsławniejszych dzieł Mozarta – z opery „Wesele Figara”. Najpierw usłyszeliśmy żywiołową Uwerturę, która z wielkim powodzeniem wykonywana jest jako utwór samodzielny na estradach koncertowych, a później Iwona Socha zaśpiewała Recitativo i arię Contessy – „E Susanna non vien!...Dova sono” z III aktu. Po wspaniałym wykonaniu rozległy się jeszcze dłuższe niż po poprzednich utworach brawa, publiczność powstała z miejsc i po owacjach maestro Paweł Przytocki zdecydował, że na bis zabrzmi jeszcze jedna aria Contessy – „Porgi, amor” – rozpoczynająca II akt opery „Wesele Figara”.
Wypełniona po brzegi świątynia najlepiej świadczy, że warto i trzeba organizować w Krośnie koncerty muzyki klasycznej na najwyższym poziomie.
Wspaniały śpiew Iwony Sochy, piękne brzmienie Słowackiej Sinfonietty pod mistrzowską batutą maestro Pawła Przytockiego w znakomitej akustyce krośnieńskiej Fary. Ten wyjątkowy wieczór pozostanie na długo w naszej pamięci.

Magiczne miejsce, różnorodny program, wspaniali wykonawcy.

Zofia Stopińska: Jestem szczęśliwa, że mogę być w Kąśnej Dolnej w ostatniej dekadzie sierpnia na „Mistrzowskich Wieczorach”, w zabytkowym Dworku Ignacego Jana Paderewskiego, który jest jedyną zachowaną w świecie posiadłością Mistrza, oglądać wystawę „Marcella Sembrich-Kochańska. Polka, artystka świata” autorstwa Juliusza Multarzyńskiego, a wieczorami słuchać wspaniałych koncertów. Czas szybko mija i z panem Łukaszem Gajem – Dyrektorem Festiwalu i Dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, które ten Festiwal organizuje, rozmawiamy przed ostatnim koncertem. Bardzo różnorodny program, wspaniali wykonawcy - udały się Panu tegoroczne „Mistrzowskie Wieczory”.

Łukasz Gaj: Myślę, że się udały. Przed nami jeszcze koncert finałowy – Gala Operowo-Operetkowa, który także z pewnością będzie piękny. Dwa koncerty, które już się odbyły, pozostawiły niezapomniane wrażenia i będziemy je bardzo długo wspominać. To były dwa zupełnie inne wieczory – pierwszy jazzowy, a drugi kameralny klasyczny, chociaż okazało się, że nie do końca klasyczny, co także miało swój urok, a przed nami wielka Gala Operowo-Operetkowa, ze znakomitą orkiestrą, wspaniałym dyrygentem oraz, w moim przekonaniu, czołówką polskich solistów.

Z. S.: Pierwszy koncert rozpoczął występ muzyków z Tarnowa tworzących „Tango Jazz Project”, którzy twórczo spojrzeli na połączenie tanga z muzyką jazzową. W ich wykonaniu słuchaliśmy m.in. utworów R. Galliano i A. Piazzolli. To był wstęp do występu czołowych polskich jazzmanów – skrzypka Adama Bałdycha i pianisty Krzysztofa Dysa.

Ł. G.: Zarówno Adam Bałdych, jak i Krzysztof Dys to bardzo młodzi artyści, ale już z wielkimi sukcesami. Cieszy fakt, że Adam Bałdych związany jest ze Szkołą Muzyczną w Tarnowie, bo pochodzi z tego regionu i nie wyobrażam sobie, żeby w Kąśnej Dolnej zabrakło mistrzowskiego recitalu w jego wykonaniu. „Tango Jazz Project”, który wystąpił na samym początku, to również znakomity zespół, działających od lat w tym samym składzie i znających się świetnie muzyków, ale też poruszających się w różnych kierunkach i wykonujących muzykę z ogromną pasją. To było słychać podczas czwartkowego koncertu inauguracyjnego.

Z. S.: Wczoraj natomiast podziwialiśmy innego mistrza – Marka Brachę, który grał wprost fenomenalnie na waszym fortepianie Fazioli. Instrumenty tej włoskiej manufaktury w Polsce są rzadkością, ale pianista czuł się świetnie przy tym instrumencie, co było słychać i widać już od pierwszej nuty słynnego Menueta G-dur, op. 14 nr 1 Ignacego Jana Paderewskiego, którym Artysta rozpoczął wieczór.

Ł. G.: Nie wiem, jak to jest, ale wszyscy pianiści, którzy przyjeżdżają do Centrum Paderewskiego i grają na tym instrumencie w salonie Dworu czy w Letniej Sali Koncertowej, podkreślają zgodnie, że to wyjątkowy instrument, wyjątkowe miejsce i że panuje u nas wyjątkowa atmosferę. Być może, że duch Paderewskiego czuwa nad tym miejscem i sprawia, że ten fortepian brzmi naprawdę zjawiskowo i jego barwa zapada w pamięci na długo. Wczoraj wysłuchaliśmy mistrzowskiego wykonania Koncertu fortepianowego A-dur KV 414. Bardzo lubię ten utwór i cieszę się, że zabrzmiał w Kąśnej.

Z. S.: W tym utworze soliście towarzyszył Kwintet Śląskich Kameralistów. W drugiej części wieczoru zespół ten miło zaskoczył chyba wszystkich.

Ł. G.: Jestem pod ogromnym wrażeniem występu Kwintetu Śląskich Kameralistów. Wszyscy na stałe pracują w Śląskiej Orkiestrze Kameralnej i wiadomo było, że zaprezentują bardzo wysoki poziom, natomiast to, jak wspaniale wykonali wczoraj aranżacje popularnych, znanych publiczności utworów, zaskoczyło chyba wszystkich. Bardzo się z tego koncertu cieszę, bo wprowadził on wszystkich w dobry nastrój i pokazał, że kwintet smyczkowy może bardzo wiele, nie tylko świetnie grać utwory klasyczne, ale także bawić się muzyką i robić to na najwyższym poziomie. Byłem urzeczony tym koncertem.

Z. S.: Rozmawiamy siedząc przed Letnią Salą Koncertową, w której trwa próba przed Koncertem Finałowym, słyszymy piękne głosy solistów i brzmienie dobrej orkiestry, która działa niedaleko.

Ł. G.: To Tarnowska Orkiestra Kameralna, która swą siedzibę ma w Tarnowie i prowadzi działalność głównie na terenie tego miasta, ale pewnie nie tylko. Jest to niedaleko od Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej i postanowiliśmy zaprosić ten zespół do udziału w tym koncercie. Z pewnością spotkanie z maestro Sławomirem Chrzanowskim i znakomitymi solistami, którzy wystąpią w dzisiejszym koncercie, będzie dla nich wspaniałym doświadczeniem. Dla orkiestry ważne jest, aby pracowali z najlepszymi, a w moim przekonaniu wszyscy zaproszeni do dzisiejszego koncertu tacy właśnie są, bo śpiewać będą: Karina Skrzeszewska – sopran, Adam Sobierajski – tenor i Tomasz Rak – baryton.

Z. S.: Jestem w Kąśnej Dolnej trzeci dzień, pogoda sprzyja spacerom po parku otaczającym Dwór i widzę, jak zmienia się jego otoczenie.

Ł. G.: Dzieje się tak dzięki ciężkiej pracy wszystkich, którzy związali się zawodowo z Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. Tuż przed rozpoczęciem Festiwalu, w Domu Pracy Twórczej, otworzyliśmy kawiarnię „Maestro”, która działać będzie przez cały rok. Wspiera nas Zarząd Powiatu Tarnowskiego i wielu ludzi. Bardzo się cieszę, że Centrum Paderewskiego ma tylu przyjaciół i życzliwych ludzi, bo dzięki nim te wszystkie inicjatywy, które urodzą się w mojej głowie, mogą być zrealizowane. Ogromnym sukcesem dla Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej jest fakt, że od marca bieżącego roku jesteśmy Instytucją Kultury współprowadzoną przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Bardzo ważna jest dotacja przyznana przez Ministra Kultury, ale równie ważne jest wypromowanie tego miejsca i podkreślenie jego wartości historycznej dla całego narodu, bo jest to jedyna na świecie posiadłość Ignacego Jana Paderewskiego, która się zachowała. Zasług tego Wielkiego Polaka dla odzyskania niepodległości i promocji Polski na świecie nie muszę chyba nikomu przedstawiać.
Pieniądze są oczywiście bardzo ważne, ale ogromna pasja ludzi – przede wszystkim pracowników Centrum Paderewskiego w Kąśnej, którzy wspierają mnie i pracują nad realizacją moich pomysłów. Dzięki temu możemy pozwolić sobie na tyle inicjatyw.

Z. S.: Odbywa się u Was wiele imprez i koncertów. Często współpracujecie z działającym w niedalekich Lusławicach Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. W Dworku i Letniej Sali Koncertowej muzyka rozbrzmiewa bardzo często.

Ł. G.: Organizujemy lub współorganizujemy około 70 wydarzeń w ciągu roku – to bardzo dużo. Jesteśmy otwarci na różne inicjatywy i współpraca z różnymi instytucjami układa się nam bardzo dobrze, a najlepszym dowodem tego jest chociażby Festiwal „Emanacje”, który każdego roku gości w Centrum Paderewskiego i jesteśmy dumni, że odbywają się u nas koncerty w ramach kolejnych edycji tego Festiwalu.
Dzisiaj kończymy „Mistrzowskie Wieczory”, ale już 10 września w Letniej Sali Koncertowej wystąpi Grupa MoCarta i jest ogromne zainteresowanie tym koncertem, natomiast 8 października do Kąśnej powróci (bo już tutaj gościł) Leszek Możdżer ze swoim recitalem. Jestem szczęśliwy, że przyjął nasze zaproszenie i w swoim napiętym kalendarzu znalazł czas, żeby w Kąśnej dać swój recital. Natomiast w listopadzie czeka nas nowa inicjatywa, w moim przekonaniu historyczna chwila, bo powołujemy do życia nowy festiwal – „Viva Polonia”, który będzie oscylował wokół dwóch dat – urodzin Ignacego Jana Paderewskiego, które przypadają 6 listopada i rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, która przypada 11 listopada. 4 listopada w Dworku będzie inauguracja Festiwalu „Viva Polonia” i zabrzmią „Album tatrzańskie” na fortepian, na 4 ręce – Ignacego Jana Paderewskiego w wykonaniu świetnych pianistów Krzysztofa Książka i jego żony Agnieszki Zahaczewskiej-Książek, a w drugiej części wieczoru Grzegorz Biegas i Ewa Biegas zaprezentują się w recitalu pieśni polskiej – Paderewski, Moniuszko, Karłowicz, Szymanowski i Żeleński. Na Finał wystawimy w Letniej Sali Koncertowej operę „Straszny Dwór” – Stanisława Moniuszki, w wykonaniu artystów Opery Śląskiej w Bytomiu. To są nasze najbliższe plany. Zapraszam do Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Z panem Łukaszem Gajem - Dyrektorem Festiwalu "Mistrzowskie Wieczory" i Dyrektorem Centrum Paderewskiego Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej rozmawiała Zofia Stopińska 26 sierpnia 2017 roku.

Jestem pierwszy raz na Podkarpaciu mówi Mateusz Rzewuski

Zofia Stopińska: Miło mi przedstawić pana Mateusza Rzewuskiego – świetnego organistę młodego pokolenia, który dzisiaj bardzo interesującym recitalem zakończy cykl koncertów Muzyka Organowa w Jarosławskim Opactwie. To jest pierwszy Pana występ na Podkarpaciu?

Mateusz Rzewuski: To prawda. Jestem pierwszy raz na Podkarpaciu i to będzie pierwszy mój koncert w tej części Polski. Bardzo się cieszę, że w tak pięknym wnętrzu będę miał przyjemność wystąpić. Większość programu wypełni muzyka organowa francuskich kompozytorów XIX i XX wieku. Koncert rozpocznę jednak chyba najtrudniejszym i największym dziełem organowym Johanna Sebastiana Bacha, a będzie to Preludium i fuga e-moll z ostatniego okresu twórczości wielkiego mistrza. Nie zabraknie również elementu improwizatorskiego, który jest nawiązaniem do moich studiów w Paryżu, gdzie oprócz organów studiowałem także improwizację.

Z. S.: Kiedy zafascynował Pana wspaniały instrument o ogromnych możliwościach, jakim są organy?

M. Rz.: Moja droga zaczęła się tak samo jak u większości organistów, czyli od nauki gry na fortepianie w szkole muzycznej I stopnia, w wielu 11 lat. Wcześniej mój tato, który jest organistą kościelnym w Łukowie, gdzie się urodziłem, pokazywał mi pierwsze elementy gry, zadawał mi proste ćwiczenia, które miałem opanować, i to były moje początki z muzyką. Natomiast o tym, że będę się uczył gry na organach, zadecydowałem rozpoczynając naukę w szkole muzycznej II stopnia, czyli po czterech latach nauki gry na fortepianie. Tato także zachęcał mnie do nauki gry na organach, mówiąc, że jest wielu wspaniałych wybitnych pianistów i raczej nie będę miał szans przebić się wśród tylu geniuszy, a będąc organistą zawsze znajdę pracę w kościele. Wkrótce okazało się, że gra na organach sprawia mi ogromną przyjemność, bardzo dużo czasu poświęcałem na ćwiczenie i niedługo okazało się, że jednak będę starał się zdawać na Akademię Muzyczną na organy, a nie na muzykę kościelną i wówczas postanowiłem, że zostanę organistą koncertującym, a nie organistą grającym w kościele.

Z. S.: Postanowił Pan studiować na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie u prof. Andrzeja Chorosińskiego. To był Pana wybór?

M. Rz.: Tak, bo ten ośrodek był najbliżej położony mojego miejsca zamieszkania, a oprócz tego wiele osób polecało mi, abym zdawał do tej najstarszej polskiej uczelni muzycznej, ponieważ ma ona tradycję i bardzo dobrych profesorów. Tak wyglądał początek moich studiów w Polsce. Później studiowałem w innych ośrodkach muzycznych.

Z. S.: Z krótkiej notki biograficznej, którą przeczytałam, wynika, że tak jak przed wiekami Johann Sebastian Bach udał się Pan do Lubeki.

M. Rz.: Tak, i to był drugi stopień mojej edukacji muzycznej na poziomie studiów. Równocześnie ze studiami magisterskimi w Warszawie podjąłem studia również dzienne, magisterskie w Lubece – mieście, które dla wszystkich europejskich organistów jest jakby „Mekką” . Przez trzy miesiące byłem tam na wymianie studenckiej w ramach programu Erasmus, a później zdałem egzamin wstępny na studia magisterskie i w sumie dwa i pół roku spędziłem w Niemczech, dolatując tylko na zajęcia do Warszawy. Później zdałem egzaminy na studia podyplomowe do Paryża – największego ośrodka dla organistów na świecie, z ogromnymi tradycjami, ponieważ chciałem nie tylko poznać wspaniałe instrumenty, które znajdują się w Paryżu i we Francji, ale także chciałem nauczyć się francuskiej literatury, która jest całkowicie odmienna od literatury niemieckiej, którą mogłem poznać w Niemczech. Te studia ukończyłem w maju, natomiast teraz, chcąc jeszcze bardziej rozwinąć się z zakresu muzyki dawnej, dostałem się na studia podyplomowe do Szwajcarii do Bazylei, gdzie jest prestiżowy ośrodek w zakresie muzyki dawnej „Schola Cantorum Basiliensis, gdzie będę kontynuował studia u prof. Wolfganga Zerera – światowej sławy wirtuoza i pedagoga.

Z. S.: Czyli ciągle Pan jeszcze studiuje, ale dzięki wielkiej pracy i talentowi wszędzie został Pan zauważony; i w miastach, w których Pan studiował, otrzymywał Pan zaproszenia do wykonania koncertów.

M. Rz.: Właściwie od 2013 roku rozpocząłem ożywioną działalność koncertową i nie wiązała się ona tylko z miejscami, gdzie studiowałem, ale grałem także w wielu innych miejscach. Dzięki temu przez te kilka lat miałem przyjemność koncertowania już w dwunastu, a może nawet trzynastu krajach Europy Zachodniej. Grałem w wielu bardzo pięknych miejscach, m.in. w katedrze w Luksemburgu, w kilku kościołach Paryża, w Niemczech grałem w Hannoverze, Saarbrucken i oczywiście w Lubece. W moim kalendarzu koncertowym pojawia się coraz więcej takich interesujących miejsc – na przykład za dwa miesiące wylatuję na swoją pierwszą trasę koncertową do Stanów Zjednoczonych, gdzie wykonam trzy lub cztery recitale, m.in. na Uniwersytecie w Tampie, w Katedrze w Kansas City i w Katedrze w San Francisco. Prowadzę ożywioną działalność koncertową i bardzo się cieszę, że moje studia w kilku ośrodkach, w które wiele zainwestowałem, przynoszą owoce.

Z. S.: Pewnie zaproszenia na koncerty otrzymywał Pan także po konkursach, w których z powodzeniem Pan uczestniczył.

M. Rz.: Jest sporo konkursów organowych, ale nie wszystkie są dobrze rozreklamowane i o wielu brak informacji w internecie czy w prasie. Pisze się tylko o największych. Dużo konkursów organowych jest w Niemczech, jest kilka dużych konkursów organowych w Polsce. Brałem udział w siedmiu czy ośmiu konkursach. Staram się każdego roku przygotować się przynajmniej na jeden konkurs, bo dzięki temu mam możliwość pokazania się i często w ramach nagród otrzymuję zaproszenia na koncerty. Konkursy są także motywacją do poszerzania repertuaru, bo na każdy trzeba przygotować duży program i musi on być wykonany na najwyższym poziomie, jeśli myśli się o otrzymaniu nagrody.

Z. S.: Programy na koncerty przygotowuje Pan już samodzielnie.

M. Rz.: Tak, działam już samodzielnie i wybieram program w zależności od predyspozycji i możliwości instrumentu, na którym mam grać. Zdarza się również, że organizowane są cykle koncertów podkreślające ważne rocznice (urodzin lub śmierci) twórców muzyki organowej. Na przykład w Dusseldorfie, gdzie wykonywane były wszystkie (czyli sześć) symfonie Louis’a Vierne’a - ja grałem ostatnią, czyli VI Symfonię.

Z. S.: W programie dzisiejszego koncertu widnieje improwizacja, czyli utwór, który powstaje w czasie gry.

M. Rz.: Na tym polega improwizacja, że w tym samym czasie tworzymy i wykonujemy utwór. Jeśli posługujemy się zapisem nutowym, to już nie jest improwizacja, a zwykły utwór z literatury organowej. Na dzisiejszy wieczór wybrałem jedynie formę improwizacji – ma to być scherzo. Ponieważ koncert odbywa się w świątyni, w sierpniu – miesiącu licznych pielgrzymek na Jasną Górę w Częstochowie - mam w planie zaimprowizować to scherzo na temat znanej pieśni maryjnej „Gwiazdo śliczna wspaniała, Częstochowska Maryjo...”. To dzieło nie jest nigdzie zapisane i nigdy już w takiej formie nie powstanie. Gdybym je nawet chciał gdzieś powtórzyć, nie będzie to możliwe.

Z. S.: Zgodzi się Pan ze mną, że dobry improwizator musi posiadać dar od Boga czy natury - wszystko jedno, jak to określimy, i z tym darem trzeba się urodzić. Wielu sławnych, znakomitych instrumentalistów nie potrafi improwizować.

M. Rz.: Faktycznie to mieści się w kręgu specyficznych predyspozycji. Ja na przykład, będąc jeszcze uczniem szkoły muzycznej, zastępowałem tatę w kościele i księża zwykle śpiewają w różnych tonacjach, często także trzeba było zagrać coś krótkiego, aby wypełnić muzyką czas. To były dla mnie pierwsze kroki do samodzielnego tworzenia, czyli improwizacji. Moje zainteresowanie improwizację mogłem rozwijać w Niemczech, bo miałem zajęcia z improwizacji podczas studiów, a później studiowałem organy i improwizację w Paryżu, gdzie jest chyba najwyższy na świecie poziom improwizacji. Dlatego mam odwagę włączać do programów swoich koncertów improwizację, aby pokazać słuchaczom tę sztukę, bo osób improwizujących jest niewiele.
Z. S.: Czy improwizował Pan na tematy zadane przez publiczność?

M. Rz.: Oczywiście, jeżeli na przykład stół gry znajduje się na dole i mam dobry kontakt z publicznością, a jeżeli ten kontakt jest utrudniony, to jest możliwość zapisania tematów na kartkach. Jeśli jest tych propozycji dużo, to wybieram dwie, trzy lub cztery, które najbardziej pasują do formy i które zazwyczaj wszyscy znają.

Z. S.: Chcę jeszcze zapytać o instrument znajdujący się w kościele na terenie Jarosławskiego Opactwa, na którym Pan dzisiaj zagra.

M. Rz.: Podoba mi się ten instrument, szczególnie jeśli chodzi o głosy podstawowe, czyli ośmiostopowe - na przykład pryncypał fletowy brzmi tu bardzo ładnie, dźwięk jest okrągły i balans pomiędzy poszczególnymi sekcjami jest bardzo interesujący. Wydaje mi się, że jest to instrument uniwersalny i można wiele dzieł muzyki francuskiej na nim wykonać, ale chyba najpiękniej ten instrument by brzmiał w utworach niemieckiego romantyzmu. Podczas dzisiejszego koncertu będę chciał udowodnić, że utwory kompozytorów francuskich brzmią tutaj pięknie. Na przykład w transkrypcji „Dance Macabre” – C. Saint-Saensa, bogactwo brzmienia tego instrumentu zostanie w pełni wykorzystane.

Z. S.: Instrument wyposażony w zecer, który pozwala w łatwy sposób osiągnąć różnorodne brzmienia.

M. Rz.: Dlatego też wybrałem program, w którym jest sporo zmian w rejestracji, dlatego, że jest tutaj ten pomocnik, czyli komputer, który nazywa się zecer i zapisanie wielu kombinacji, a później uruchomienie ich jednym przyciskiem jest bardzo łatwe.

Z. S.: Organizatorzy koncertów organowych wraz z zaproszeniem przesyłają dyspozycję organów i ta informacja pomaga w ułożeniu programu recitalu.

M. Rz.: To jest podstawa do wyboru właściwego programu i faktycznie każdy organista na etapie zaproszenia otrzymuje również dyspozycję instrumentu. Znając możliwości instrumentu wybieramy spośród utworów, które można na nim wykonać. Fascynujące jest również to, że nie ma dwóch takich samych instrumentów. W każdym kościele jest inny instrument, inne wnętrze, inna mechanika tego instrumentu, inne głosy i to wymaga również każdorazowo przygotowania się do koncertu, bo trzeba dokonać wyboru rejestrów i na każdym instrumencie inaczej się gra. To z jednej strony jest bardzo interesujące i także wyróżnia nas spośród innych muzyków – fleciści, skrzypkowie czy wiolonczeliści zawsze grają na takich samych instrumentach. Im potrzebna jest tylko próba akustyczna w celu poznania akustyki kościoła czy sali, w której odbędzie się koncert, a organista musi mieć sporo czasu na przygotowanie się do koncertu.

Z. S.: Jest Pan dyrektorem artystycznym festiwalu w rodzinnym Łukowie.

M. Rz.: To prawda, od pięciu lat odbywa się Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej w Łukowie. Każdego roku odbywa się sześć koncertów w łukowskich kościołach. Ten Festiwal jest międzynarodowy i wystąpiło na nich wielu wykonawców z dwunastu krajów świata. Festiwal ciągle się rozwija i staramy się, aby znakomici artyści pochodzący z różnych krajów odwiedzali Łuków.

Z. S.: Czy ci, którzy finansują ten Festiwal, zdają sobie sprawę, że taka impreza promuje miasto?

M. Rz.: Tak, w Łukowie osoby, które finansują tę imprezę i zajmują się wszystkimi sprawami organizacyjnymi, są bardzo pozytywnie nastawione do moich pomysłów i dzięki temu możemy ten Festiwal organizować z rozmachem. Ponad dziewięćdziesiąt procent środków pokrywają burmistrz i Urząd Miasta. Wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że to jest ogromna promocja Miasta Łuków na arenie ogólnopolskiej i międzynarodowej.

Z. S.: Mamy połowę sierpnia i pewnie jeszcze sporo koncertów ma Pan do wykonania w tym roku.

M. Rz.: Jestem w połowie tegorocznego sezonu. W sierpniu mam sześć koncertów, a już jutro muszę być na Pomorzu i ciągle jestem w rozjazdach. We wrześniu mam dużo koncertów na południu Polski, w październiku będę w Stanach Zjednoczonych, w listopadzie mam koncerty m. in. w Luksemburgu, a w grudniu wybieram się do Rosji i będę grał w St. Petersburgu i Moskwie, a w styczniu z trzema koncertami wystąpię w Wielkiej Brytanii. Również późną jesienią i zimą będę miał sporo koncertów.

Z. S.: Musimy kończyć rozmowę, bo niewiele czasu pozostało do koncertu.

M. Rz.: Bardzo się cieszę na ten pierwszy na Podkarpaciu koncert, jestem pewny, że program i wykonanie zainteresują słuchaczy i mam nadzieję, że będę tutaj powracał w przyszłości.

Z panem Mateuszem Rzewuskim – znakomitym organistą młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 12 sierpnia 2017 roku w Jarosławiu.

Jubileuszowy Festiwal Pieśń Naszych Korzeni w Jarosławiu

Zofia Stopińska: Z panem Maciejem Kazińskimdyrektorem artystycznym XXV Festiwalu „Pieśń Naszych Korzeni” rozmawiamy w Jarosławskim Opactwie tuż przed inauguracją wyjątkowej, bo jubileuszowej edycji. Od początku trwania tej imprezy spotykaliśmy się w Jarosławiu, a od kilkunastu lat jest Pan szefem artystycznym tego wielkiego święta muzyki w Jarosławiu.

Maciej Kaziński: To prawda, od samego początku jestem przy Festiwalu, najpierw pełniłem funkcję zastępcy dyrektora Marcina Bornus-Szczycińskiego, który ten Festiwal wymyślił i prowadził go przez szereg lat, a od jakiegoś czasu ja prowadzę go artystycznie, oczywiście wspomagany radą i siłami różnych przyjaciół, także byłego dyrektora. Festiwal Pieśń Naszych Korzeni ma już ćwierć wieku, Bardzo szybko ten czas upłynął.

Z. S.: Jubileuszowy Festiwal poświęcony będzie w całości Reformacji.

M. K.: W tym roku przypada również 500-lecie Reformacji, czyli wydarzenia w dziejach Kościoła zachodniego, tragicznego w skutkach, ponieważ doprowadziło ono do wielu wojen i do rozłamu, który do dzisiaj trwa. Ze szczerej chęci poprawy sytuacji, która wtedy nie była dobra, Marcin Luter przybił swoje tezy na drzwiach kościoła w Wittenberdze i ten fakt uważa się za symboliczny początek reformy. Ten ruch zrodził bardzo wiele zjawisk i przemian w kulturze – zarówno literackiej, jak i muzycznej. W kulturze literackiej zostały dowartościowane języki rodzime i to dało początek na przykład poezji religijnej i tłumaczeniom – przypomnę pierwsze wspaniałe tłumaczenie psalmów dokonane przez Jana Kochanowskiego i umuzycznione przez Mikołaja Gomółkę, mimo, że nie jest określone jako protestanckie, ale jest wynikiem ducha tych czasów.
Podkreślić także trzeba rolę i funkcję ludu, który zaczął w kościele śpiewać i nabożeństwo nie było już tylko sprawą kleru. Później możni protektorzy, którzy wspierali reformację, też przyczynili się do tego, że muzyka była coraz wspanialsza, a jej koronę stanowiły monumentalne dzieła Johanna Sebastiana Bacha. Będziemy prezentować te zjawiska, ale nie jednostronnie – pokażemy również drugą stronę –kontrreformacyjną, ponieważ Kościół Katolicki zwarł szeregi, musiał zastosować pewne środki zaradcze, wprowadzić pewne reformy i między innymi inaczej zdefiniował rolę muzyki i sztuki. Wówczas rozpoczął się okres baroku, który z całym swoim przepychem wkroczył i objął właściwie wszystkie dziedziny sztuki, a przede wszystkim architekturę. Pierwsze kościoły barokowe to są kontrreformacyjne kościoły – z rzeźbami, z malarstwem, ornamentami i kolorami – biel, złoto. Również muzyka dotrzymuje kroku tym wszystkim przemianom i staje się wspaniała, bo kościół przeznacza znaczne środki na zatrudnianie najlepszych fachowców, buduje specjalne chóry, czyli miejsca dla grających i śpiewających muzyków.
Nie będziemy się opowiadać po żadnej ze stron ani też wchodzić w jakieś dyskusje teologiczne, tylko zaprezentujemy kulturowe i muzyczne konsekwencje tych wszystkich przemian.

Z. S.: Wszyscy, którzy przyjechali na cały Festiwal, będą mogli wiele dowiedzieć się na temat tych wydarzeń sprzed 500. Lat.

M. K.: Taka jest specyfika tego Festiwalu, że cały dzień jest tutaj wypełniony wydarzeniami. Nie konsumujemy tylko tych pięknych zmysłowych, czy duchowych programów muzycznych, ale rozmawiamy o tym. Artyści sami opowiadają o swojej pracy, o tym, skąd czerpią inspiracje, z jakich źródeł korzystają i jakimi zasadami się kierują. Większość z tych utworów ma swoje teksty, te teksty bywają analizowane, pokazywane są pewne toposy, czyli figury literackie, a wszystko po to, żebyśmy słuchali uważnie, kompetentnie i ze zrozumieniem. Ale to nie wszystko. Po to, żeby odczuć na własnej skórze działanie tej muzyki – organizujemy warsztaty, które wielu uczestnikom pozwalają na zbliżenie się do tych zjawisk, jak chociażby poczucie czym jest w istocie swojej pieśń ewangelicka, czyli właśnie chorał protestancki, który Luter zapoczątkował. Jak to jest, kiedy gromkim głosem z towarzyszeniem kompetentnego organisty (który buduje napięcie grając najpierw przygrywki, potem postludia), jak się przenosi i śpiewa rozmaite treści teologiczne, jak się celebruje słowo – jest wiele elementów, których jako katolicy możemy się nauczyć od ewangelików i myślę, że to spotkanie będzie bardzo owocne, zwłaszcza, że tutaj w Jarosławiu wszystko odbywa się na gruncie niezwykle przyjaznym otwartym i gościnnym.

Z. S.: Wszyscy, którzy będą pilnie uczestniczyć w tych warsztatach, będą mogli uczestniczyć w koncertach.

M. K.: Owszem, amatorzy będą mogli śpiewać razem z zawodowcami. Na piątkowy wieczór przygotowujemy coś, co nazwaliśmy „Choralabend”– czyli „Wieczór chorałowy”, gdzie Chór Festiwalowy, który wcześniej będzie uczestniczył w warsztatach prowadzonych przez specjalistę, weźmie udział w takim rozbudowanym koncercie, podczas którego międzynarodowe grono solistów będzie grało i śpiewało te chorały, ale przewidziane są miejsca, kiedy Chór festiwalowy będzie mógł się pełnoprawnie włączyć.

Z. S.: Udało się w tym roku zaprosić znakomitych artystów. Inauguruje XXV Festiwal Pieśń Naszych Korzeni zespól z Estonii.

M. K.: Dzisiaj Linnamuusikud z Estonii – to jest zespół-legenda, chociaż ,można powiedzieć, legenda niszowa – jak to często bywa ze zjawiskami, które uciekają od popkultury i od masowych dań. To są ludzie, którzy od ponad trzydziestu lat zajmują się bardzo głęboko swoją tradycją pieśni religijnej. Badają i praktykują stare estońskie pieśni, które w bardzo widoczny sposób pokazują, jak chorał protestancki wpłynął na religijną pieśń ludową, narodową, jak był stymulujący dla języka i jak dzisiaj służy zarówno katolikom, jak i luteranom.
Jutro będą mistyczne pieśni jezuickie czeskie i czesko-niemieckie, wykonane przez zespół Ritornello z Pragi. We wtorek usłyszymy wielką Mszę na Jubileusz Reformacji Drezno 1617 w wykonaniu Musica Fiata i La Capella Ducale pod dyrekcją Rolanda Wilsona. W środę (23 sierpnia) poznamy Nieszpory Katolickie – Diego Ortiza, hiszpańskiego kompozytora przełomu późnego renesansu i wczesnego baroku w wykonaniu zespołu wokalno-instrumentalnego La Bilancetta. Czwartkowy wieczór wypełni Msza Marcina Mielczewskiego „O Gloriosa Domina” oparta na maryjnej pieśni. Kult Najświętszej Marii Panny i świętych celebrowali katolicy. W piątek (25 sierpnia) będziemy mieli dla odmiany „Wieczór chorałowy”, podczas którego zabrzmią chorały z terenu dawnej Rzeczypospolitej, a na zakończenie, czyli w sobotę, zaplanowaliśmy z pozoru nie pasujący element, bo utwór Romana Melodosa – greckiego poety i hymnografa z VI wieku, po którym pozostały poematy, ale nie zachowała się muzyka. Usłyszymy muzykę skomponowaną w dzisiejszych czasach według bizantyjskich schematów melodycznych, a tekst został przełożony z języka greckiego na język polski.
Ktoś może się zdziwić, co wspólnego może mieć Bizancjum z Zachodem, a odpowiadając na to pytanie wymienię dwa punkty bardzo ważne w tej dyskusji – po pierwsze: rola języków narodowych, zwłaszcza w liturgii, a po drugie – stosunek do tradycji. Usłyszymy tekst z VI wieku, przełożony na język polski, połączony z muzyką skomponowaną niedawno, ale z głęboką świadomością tradycji.

Z. S.: Dokładne informacje dotyczące wieczornych koncertów znajdą Państwo w pięknie wydanym programie festiwalowym, i na stronie Festiwalu lub organizatora, którym jest Stowarzyszenie „Muzyka Dawna w Jarosławiu”. Rytm dnia festiwalowego od lat jest taki sam – rano jutrznia, później spotkanie z zespołem, warsztaty – w dobrej kolejności wymieniam?

M. K.: W bardzo dobrej. Później mamy obiad, ważny element – dlatego, że społeczny – nie tylko „dla brzucha”, ale dla spotkania, bo muzycy jedzą razem z uczestnikami, nie ma podziału na artystów i publiczność. Po dyskusjach przy obiedzie mamy nieszpory łacińskie, po których rozpoczyna się kolejna tura warsztatów, po których jest kolacja, koncert i wieczór na zabawy w Klubie Festiwalowym, a do tańca grają nam muzycy ludowi.

Z. S.: Od niedawna w czasie Festiwalu odbywają się Jarmarki. W tym roku Jarmark rozpocznie się 24 sierpnia. Czy to jest impreza w ramach Festiwalu?

M .K.: Jarmarki nie odbywają się w ramach Festiwalu. Jest to idea Burmistrza Jarosławia – bardzo skuteczna i nośna. Korzystając z tego, że mamy w Jarosławiu wielu gości z całej Polski i z zagranicy, można im zaoferować dodatkowe atrakcje poprzez zaproszenie jarmarcznych kupców i na pewne wydarzenia, które są może bardziej spektakularne oraz na koncerty na Rynku. Festiwal i Jarmark ze sobą współgrają, te rzeczywistości się przeplatają i tworzą jedno duże święto.

Z. S.: Od dłuższego czasu na stronie internetowej XXV Festiwalu Pieśń Naszych Korzeni widnieje informacja, że wszystkie miejsca są już zarezerwowane, bilety też już pewnie są sprzedane lub zamówione. Czy uda się przyjąć jeszcze osoby, które koniecznie chcą być na Festiwalu, a nie zdążyły w porę dokonać rezerwacji?

M. K.: Z pewnością uda się przyjąć. Mieliśmy chwilowo coś rodzaju „korka na autostradzie”, ale w tej chwili wszystko jest już pod kontrolą. Zespół Organizacyjny tworzą doświadczone osoby, które z pełnym profesjonalizmem, przy wsparciu wolontariuszy, z młodzieńczą energią, z uśmiechem na ustach i z serdecznością pracują. Proszę przyjeżdżać, znajdzie się miejsce i nocleg. Wszystkich z otwartymi ramionami witamy.

Z panem Maciejem Kazińskim – dyrektorem artystycznym XXV Festiwalu „Pieśń Naszych Korzeni” rozmawiała Zofia Stopińska 20 sierpnia 2017 roku w Jarosławiu.

Subskrybuj to źródło RSS