wywiady

Kocham moją małą ojczyznę Jaroslaviensis

Śledząc kariery muzyków wywodzących się z Podkarpacia, a działających w różnych wielkich ośrodkach w kraju lub za granicą, często zbyt mało uwagi poświęcamy znakomitym artystom, którzy po ukończeniu akademii muzycznych postanowili powrócić w swoje rodzinne strony, tutaj założyli rodziny, podjęli pracę dydaktyczną, rozwijają swoje talenty i stąd często wyruszają na koncerty organizowane w różnych ośrodkach w kraju i za granicą.
Jednym z nich jest dr hab. Jacek Ścibor, z którym próbowałam się umówić ponad rok temu, kiedy to trafiła do mych rąk płyta „Opera Omnia Religiosa” z utworami Ottona Mieczysława Żukowskiego, w wykonaniu: Tatiany Szczepankiewicz-Maliszewskiej - sopran, Jacka Ścibora – tenor , Roberta Kaczorowskiego – baryton, Ewy Rytel - organy i Podkarpackiego Chóru Męskiego pod dyrekcją Grzegorza Oliwy. Pan Jacek Ścibor odpowiedział wówczas, że na razie nie będziemy o tej płycie mówić, gdyż jest to cząstka jego pracy habilitacyjnej. Wiosną 2016 roku uzyskał Pan stopień doktora habilitowanego w dziedzinie sztuk muzycznych.

Jacek Ścibor: Pragnę się usprawiedliwić, bo nadmiar pracy związanej z moim rozwojem naukowym faktycznie nie pozwalał mi na skupienie się na innych działaniach i uniemożliwiał spotkanie z Panią. Prawdę powiedziawszy, to chyba ostatnio widzieliśmy się dwa lata temu, kiedy jeszcze pracowała Pani w Redakcji Muzycznej Polskiego Radia Rzeszów, gdzie miałem przyjemność gościć . Dzisiaj pragnę podziękować za zaproszenie mnie do portalu internetowego „Klasyka na Podkarpaciu”.
Rzeczywiście 14 marca 2016 roku, jak Pani wspomniała, uzyskałem stopień doktora habilitowanego sztuki w dziedzinie sztuk muzycznych w dyscyplinie artystycznej wokalistyka. Stopień doktora habilitowanego otrzymałem na podstawie osiągnięcia artystycznego „Opera Omnia Religiosa” Ottona Mieczysława Żukowskiego.

Zofia Stopińska.: To bardzo piękna, jednocześnie odkrywcza płyta, bo Otton Mieczysław Żukowski należy do zapomnianych kompozytorów, a płyta nagrana została z niezwykłą starannością pod każdym względem. Płyta stanowiła tylko część pracy habilitacyjnej, bowiem przy nadawaniu stopnia doktora habilitowanego oceniany jest cały dorobek artystyczny, pedagogiczny i naukowy osoby składającej wniosek. Proszę nam przybliżyć swoją działalność.

J. Ś.: Na prace habilitacyjną składa się przede wszystkim dorobek artystyczny, naukowy, dydaktyczny i animacyjny. Tak los chciał, że cechą mojej działalności jest właśnie wielokierunkowość. W swojej pracy staram się być osobą asertywną, dla której oprócz życia osobistego (czyli rodziny) ważną rolę pełni sztuka. To, co i jak robię, w pewnym sensie zależy od mojej osobowości i wielkiej pasji do Niej. Ciągle pracuję aktywnie nad własnym warsztatem, opanowaniem rzemiosła. Każda z form występu, w której uczestniczę, wyzwala we mnie potrzebę kontaktu z dziełem sztuki, rozwija życie wewnętrzne i moją osobowość jako artysty. Staram się wszystkimi możliwymi sposobami (na ile mogę i potrafię) upowszechniać wysoką kulturę w środowisku, w którym na co dzień żyję, pracuję, tworzę. Mając na uwadze fakt, że dzisiejsza kultura masowa promowana przez media, niestety, funduje odbiorcom bierność, krzewi – zwłaszcza wśród ludzi młodych - pewne podstawowe braki w edukacji artystycznej, dlatego ja staram się dotrzeć do otaczającej nas rzeczywistości poprzez promowanie kultury niszowej. Swój warsztat pracy dostosowuję do środowiska tak, aby odpowiadał społecznemu zapotrzebowaniu, czyli często występuję w wodewilach, operach, oratoriach, daję koncerty pieśniarskie. Staram się nie spłycać wartości dotychczas przez sztukę wypracowanych. Cenną rzeczą jest dla mnie kontakt z żywą publicznością, zwłaszcza, kiedy stwarza nam takie sytuacje. Byłbym nieskromny, gdybym powiedział, że tego nie lubię. Bardzo cenię sobie spotkanie z żywą publicznością.

Z. S.: Chyba dla wszystkich artystów – wykonawców kontakt z publicznością podczas koncertu jest bardzo inspirujący, ale niestety, odbiorcy sztuki, a muzyki przede wszystkim, nie zawsze doceniają walory koncertu na żywo i często wystarcza im słuchanie lub oglądanie transmisji, lub nagrań utrwalonych na płytach i innych nośnikach.

J. Ś.: Dzisiejsza technika poszła tak dalece do przodu, iż gro ludzkości wyposażyła się w wygodnictwo. Dziś każdy ma możliwość za pomocą jednego kliknięcia włączyć sobie pożądany utwór, nie wychodząc z domu. Co gorsze, większość ludzi tego rodzaju obcowanie ze sztuką zaczyna zadowalać, dlatego też gdy widzę na swoich koncertach wypełnioną po brzegi salę, raduje się moje serce. Żywy kontakt z publicznością daje mi możliwość wzajemnego inspirowania się z osobami towarzyszącymi, czy to w roli słuchacza, czy też współwykonawców na scenie. Ich obecność wciąż potwierdza sens moich działań, jakich się podejmuję wraz z kolegami, bądź sam na rzecz upowszechniania wysokiej kultury

Z. S.: Z tego co Pan mówi wynika, że jest jeszcze wiele osób, które doceniają żywy kontakt z artystą i wiem, iż tych spotkań z publicznością od naszego ostatniego wywiadu, czyli od ponad roku, było bardzo dużo.

J. Ś.: Rzeczywiście, bo od marca 2016 roku, czyli od chwili uzyskania stopnia doktora habilitowanego, tych działań było sporo. Przeważały koncerty muzyki sakralnej w świątyniach podkarpackich – między innymi w pięknej Bazylice Matki Bożej Bolesnej OO. Dominikanów w Jarosławiu, w przepięknym barokowym kościele pw. św. Michała Archanioła w Kańczudze, w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Nowogardzie, w kościele św. Brata Alberta w Busku Zdroju. W roku 2016 wystąpiłem na XXXIII Festiwalu Przemyska Jesień Muzyczna z Mszą góralską Tadeusza Maklakiewicza w Archikatedrze Przemyskiej. W minionym sezonie, w ramach Koncertów Uniwersyteckich, występowałem w Sali koncertowej Wydziału Muzyki śpiewając recital „Con leggerezza na głos, saksofon i fortepian”. W programie tego koncertu znalazły się m.in. kompozycje Henryka Warsa, Nachuma Sternheima, Bolesława Mucmana, Szymona Kataszka, Artura Golda czy też Leonarda Bersteina. Od wielu lat, każdego roku wykonuję z Chórem „Pueri Cantores Resovienses” noworoczne koncerty kolęd w Rzeszowskiej Katedrze, zawsze w obecności dostojników kościelnych, jak i licznie zgromadzonej publiczności. 4 marca 2017 roku wystąpiłem na VI Dniach Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu z pieśniami Fryderyka Chopina w towarzystwie rzeszowskiej śpiewaczki pani Jadwigi Kot-Ochał. Przypominam sobie również występ na scenie Miejskiego Ośrodka Kultury w Jarosławiu. Był to koncert charytatywny dla „Jarosławskich kilometrów dobra”, na rzecz dzieci niepełnosprawnych, w maju tego roku. W czerwcu wystąpiłem na deskach Filharmonii Podkarpackiej w koncercie „Art Celebration – Wschód Kultury - Europejski Stadion Kultury”.

Z. S.: Proszę powiedzieć o najbliższych planach koncertowych.

J. Ś.: W tej chwili przygotowuję się do recitalu wokalnego w ramach obchodów 70-lecia Państwowej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu, a w październiku będę wykonywał w ramach Festiwalu „Przemyska Jesień Muzyczna” – „Mszę koronacyjną” Wolfganga Amadeusza Mozarta, w listopadzie wystąpię gościnnie podczas koncertu Jubileuszowego Zespołu Wokalnego „Unanime” z przepiękną kompozycją James’a Whitbourn’a „Nunc dimitis”. Przyszły rok równie zapowiada się ciekawie. Z tego, co wiem, 15 sierpnia 2018 roku wystąpię na XXVII Festiwalu Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej.

Z. S.: Prowadzi Pan ożywioną działalność artystyczną, bo trzeba także podkreślić, że ma Pan bardzo dużo obowiązków związanych z pracą dydaktyczną na Wydziale Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego i w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Jarosławiu. Trzeba było zadbać o własny rozwój, co także wymagało czasu i cierpliwości.

J. Ś.: Pozyskiwanie stopni naukowych doktora czy doktora habilitowanego, wiąże się ściśle z pracą na uczelni, co czynię z ogromną przyjemnością, bo bardzo lubię sam się uczyć, dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi ludźmi. Będąc młodym człowiekiem korzystałem z wielu różnego rodzaju kursów, warsztatów, seminariów zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. Pracuję już około 25 lat, więc mam także swój dorobek naukowy i dydaktyczny. Mam wypracowane swoje metody pracy.

Z. S.: Wiem także, że współpracuje Pan z innymi uczelniami. Proszę powiedzieć, na czym polega ta współpraca.

J. Ś.: Na polu naukowym współpracuję również z Akademią Sztuki w Szczecinie, z Katedrą Wokalistyki, gdzie od kilku już lat prowadzę warsztaty wokalno-aktorskie. Pierwsze warsztaty odbyły się w Międzyzdrojach, później miały miejsce w Szczecinie, a w tym roku Letnia Akademia Wokalno-Aktorska odbyła się w Kulicach, w Dworku Bismarcka. Współpracuję również z Gdańską Akademią Muzyczną im. Stanisława Moniuszki, z Wydziałem Wokalno-Aktorskim, z Wydziałem Wokalno-Aktorskim Wrocławskiej Akademii Muzycznej. Uczestniczę w różnych sympozjach, sesjach i konferencjach, a przygotowywanie i wygłaszanie referatów daje mi pewną swobodę twórczą. Jest to zarazem poszukiwanie własnej drogi i miejsca w świecie dźwięków, w jakim się obracamy. Każdorazowy występ z odczytem czy referatem jest dla mnie wyrazem potrzeby dialogu z otoczeniem, z ludźmi nauki i samym sobą. Obecność na tego typu wydarzeniach, w moim przekonaniu, ma na celu wystrzeganie się popadania w rutynę, przyzwyczajenie oraz pozwala na lepsze, jak i owocniejsze, wykorzystanie swojej wiedzy przedmiotowej i naukowej w codziennej pracy. Niezaprzeczalnym jest fakt, iż czynne uczestnictwo w tego rodzaju przedsięwzięciach aktywizuje środowiska akademickie. Zagadnienie i doskonalenie człowieka przez innych bądź też w wyniku własnej pracy fascynowało i zajmowało ludzkość od zawsze. Jako pedagodzy, poprzez nasze działania, próbujemy wpłynąć na zainteresowania wokalne młodzieży, rozbudzić ciekawość poprzez śpiew, uczestników takich kursów.

Z. S.: Pewnie młodzi ludzie są tego świadomi, bo chętnie uczestniczą w takich zajęciach.

J. Ś.: W tej chwili naprawdę coraz więcej uczestników zgłasza się na tego rodzaju warsztaty. Chętnie korzystają z nich osoby z zagranicy, które doskonalą swój warsztat. Młodzi ludzie w wiedzy wokalnej mają możliwość zetknięcia się z przedmiotem typu: plastyka ruchu, elementy ruchu scenicznego, rytmika, ekspresja muzyczno-ruchowa. Dlaczego o tym mówię - ruch w połączeniu ze śpiewem stanowi bowiem integralną całość i jest rzeczą szalenie ważną w zawodzie śpiewaka. Artysta na scenie, oprócz świadomości głosu, musi mieć świadomość własnego ciała. Ostatecznym efektem dobrego śpiewu jest poczucie luzu, swobody i elastyczności, ale w całym ciele, nie tylko w aparacie głosowym. Mówiąc najogólniej - uczestnictwo każdego z tych młodych ludzi w tego typu warsztatach wzbogaca ich w nowe przeżycia, doświadczenia, nieustanne doskonalenie się. Takie warsztaty wyrabiają predyspozycje zawodowe, potrzebę kontaktu z dziełem sztuki, rozwijają przede wszystkim ich osobowość artystyczną.

Wielki Ignacy Jan Paderewski mawiał, że na karierę składa się: „5 % szczęścia, 5% talentu i 90% pracy”. Zarówno w tamtych latach, jak i dziś, nie można zrobić kariery po zaśpiewaniu jednej pieśni czy też jednej arii albo po jednym recitalu. Każdy musi mieć świadomość, ze trzeba nad sobą pracować, uczyć się zawodu, zdobywać kwalifikacje i to w sposób nieustanny, niezależnie od tego w jakim wieku jesteśmy.

Z. S.: W ostatnich miesiącach Pana praca naukowa wiąże się coraz częściej z ocenianiem dorobku innych kolegów. Jest Pan często proszony o recenzowanie prac habilitacyjnych.

J. Ś.: Po uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego jestem powoływany w skład Komisji Habilitacyjnych w roli recenzenta. Już pięć razy byłem recenzentem prac habilitacyjnych. To bardzo odpowiedzialna praca, wymagająca wielkiej skrupulatności i zajmująca dużo czasu. Wszystkie otrzymane dokumenty wymagają wnikliwej analizy. Pisząc opinie zawsze ważę każde słowo, aby nie skrzywdzić ocenianej osoby, bo jest to dorobek całego jej dotychczasowego życia, pasji i oddania się.

Z. S.: Latem tego roku pojechaliśmy z mężem do Buska Zdroju i czytaliśmy afisze informujące o konkursie wokalnym, koncertach i warsztatach. Na tych afiszach widniało także Pana nazwisko.

J. Ś.: Rzeczywiście, od trzech lat prowadzę tam warsztaty wokalistyki i plastyki ruchu, które są adresowane do uczniów szkół muzycznych II stopnia wydziałów wokalnych, jak i do studentów wydziałów wokalnych akademii muzycznych. Dziś studenci szukają na tego rodzaju warsztatach czegoś, co może sztukę wzbogacić i jej służyć. W sposób praktyczny wykorzystują naukę dla sztuki, a nie naukę dla nauki.
W Busku Zdroju miałem przyjemność współpracować z panią prof. Jolantą Omiljanowicz-Quattrini z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, z panem prof. Piotrem Łykowskim - dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej we Wrocławiu oraz z panią Renatą Kuczyńską z Brauschweig w Niemczech. Wszyscy są wspaniałymi śpiewakami, bardzo doświadczonymi artystami, którzy wdrażają coraz lepsze metody, sposoby wpływania na rozwój zdolności naszych studentów. W sposób mistrzowski docierają do centrów twórczych, usuwając przy tym wszelkie zapory mogące się objawiać na drodze rozwoju zdolności młodego człowieka zafascynowanego sztuką śpiewu.
Sam Albert Einstein mawiał: „Zadanie najwyższe to dotrzeć do tych uniwersalnych praw, z których świat można zbudować czystą dedukcją. Nie ma logicznej drogi do tych praw, osiągnąć je może jedynie intuicja oparta na życzliwym zrozumieniu doświadczenia”.

Z. S.: Jest Pan także często zapraszany do prac jury konkursów wokalnych, najczęściej związanych z muzyką klasyczną, ale nie tylko.

J. Ś.: W tym roku, powiem szczerze, miałem też okazję zetknąć się z lżejszą muzą. Zaraz po zdobyciu stopnia doktora habilitowanego, w kwietniu 2016 roku, zostałem zaproszony do jury konkursu „Tylko polska piosenka”, organizowanego przez Dębicki Dom Kultury. Tam miałem przyjemność pracować z panem Jerzym Połomskim. W lutym tego roku brałem udział w pracach jury VII Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Aktorskiej, Filmowej i Musicalowej zatytułowanego „Piosenka w meloniku”, a obok mnie siedzieli: Mieczysław Szcześniak, Łukasz Zagrobelny i Robert Janowski. Znowu 22 kwietnia, ale już rok później – w 2017 roku, po raz drugi zostałem zaproszony do prac jury V Konkursu „Tylko polska piosenka” zorganizowanego przez Dębicki Dom Kultury. Tym razem pracowałem z panią Katarzyną Groniec. 23 maja bieżącego roku pracowałem w jury Ogólnopolskiego Konkursu „Student ma talent” , którego organizatorem jest Uniwersytet Rzeszowski. Jest to nowy konkurs i zarazem jedyny w Polsce. Uczestniczy w nim utalentowana młodzież z różnych ośrodków akademickich całej Polski. No i niedawno miałem przyjemność brać udział w pracach jury I Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego „Bella Voce” w Busku Zdroju. W jury zasiadali tak znakomici śpiewacy, jak: prof. dr hab. Piotr Kusiewicz - przewodniczący, oraz pani prof. Jolanta Omiljanowiecz-Quattrini, pani Renata Kuczyńska, pan prof. dr hab. Piotr Łykowski, pani Ewa Warta-Śmietana i moja skromna osoba.

Z. S.: Ma Pan dwa miejsca na Ziemi: Rzeszów, gdzie Pan zamieszkał, założył rodzinę i pracuje na Wydziale Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, a drugim jest Jarosław – miasto, w którym się Pan urodził, rozpoczął naukę muzyki w Szkole Muzycznej, w której Pan teraz pracuje. W rodzinnym mieście stara się Pan w różny sposób popularyzować muzykę klasyczną - poprzez występy artystyczne i działalność animacyjną na rzecz kultury.

J. Ś.: Jest to temat niewątpliwie dziś bardzo trudny i bardzo drażliwy. Biorąc jednak pod uwagę moją osobowość, obydwa rodzaje mojej działalności umożliwiają mi kontakt z szeroką publicznością i wpływają na jakość mojego artyzmu. Przygotowanie się do prowadzenia koncertów jest czasochłonne i wymaga szerokiej wiedzy ogólnomuzycznej, zmusza mnie do innego rodzaju kontaktu z publicznością i często do spontanicznego reagowania na zachowania widzów czy też słuchaczy. Spoczywa na mnie jednocześnie ogromna odpowiedzialność budowania nastroju danego przedsięwzięcia kulturalnego, jakiego się podejmuję.

Z. S.: Powiedział Pan, że jest to temat drażliwy - dlaczego?

J. Ś.: W Polsce niestety brak jest instytucji, które by tego typu działania do końca rozumiały i w sposób czynny godnie wspierały, zwłaszcza w małych miastach. W tym momencie mogę liczyć na dobrą wolę i zrozumienie dyrekcji Centrum Kultury i Promocji Miasta Jarosławia, z którym najczęściej charytatywnie współpracuję. Organizując tego typu spotkania jestem przekonany o ich słuszności. To właśnie ta forma żywego docierania do słuchacza, ma największą szansę w upowszechnianiu wysokiej kultury i jej się należy szacunek i szczególna uwaga. Cieszy mnie fakt, że osoby obecne na tego typu koncertach zauważają potrzebę organizowania i uczestnictwa w takich wydarzeniach. Co ciekawe, często młodzi ludzie obecni na koncertach w sposób zauważalny potrafią cieszyć się muzyką, potrafią wyciągnąć z niej wartości, rzekłbym, najistotniejsze. Uwidacznia się to w słowach wdzięczności adresowanych do organizatorów, jak i wykonawców. Takie zachowania ludzi są najlepszym rodzajem zapłaty i jednocześnie bodźcem do podejmowania przeze mnie dalszych działań twórczych zmierzających w podobnym kierunku. Taka mobilizująca postawa odbiorców zmusza do coraz to nowszych, doskonalszych pomysłów, rozwiązań, konwencji każdego spotkania z melomanami, jakże chłonnymi wszystkiego, co piękne i niecodzienne.

Z. S.: Pana praca w rodzinnym Jarosławiu została bardzo pięknie podkreślona i doceniona - 27 kwietnia 2017 roku Rada Miasta Jarosławia jednomyślnie nadała Panu tytuł Honorowego Obywatela Miasta Jarosławia, a w gronie honorowych obywateli znajduje się tylko trzech artystów muzyków: hiszpański gambista i kompozytor Jordi Savall, francuski muzykolog i wybitny wykonawca muzyki dawnej Marcel Peres oraz Pan.

J. Ś.: Przyznam szczerze, że ten tytuł i to wyróżnienie spadło na mnie jak przysłowiowy „grom z jasnego nieba”. Jak się wyraziłem w dniu nadania mi tego zaszczytnego tytułu, przyjąłem go z pokorą, szacunkiem i radością. Rzeczywiście robię dużo dla mojego miasta, bo moim credo życiowym są słowa: „Człowiek, który nie ma szacunku dla przeszłości, nie jest godzien teraźniejszości”. Kocham swoje miasto, jestem osobą bardzo emocjonalną, rzeczywiście często wracam do niego, tam zaraz po skończonych studiach w 1992 roku podjąłem pracę w Państwowej Szkole Muzycznej. Zawsze tam mnie ciągnęło i po dziś dzień się z tym miastem nie rozstaję. Kocham moją małą ojczyznę Jaroslaviensis. W tym mieście są moje korzenie, z tego miasta pochodzę, tu się urodziłem, w tym mieście zrodziła się historia kształtowania mojego własnego losu.

Z. S.: W tym mieście rozpoczął Pan swoją przygodę z muzyką.

J. Ś.: Zamiłowania do muzyki nie da się wpoić na siłę i zawsze ono było we mnie. Swoją przygodę ze Sztuką rozpocząłem od nauki gry na akordeonie i po sześciu latach zdobyłem dyplom ukończenia Szkoły Muzycznej I stopnia, a następnie w dwóch kolejnych latach, bo uczęszczałem do 8-klasowej szkoły podstawowej, ukończyłem dyplom z fortepianu głównego w tejże samej szkole. W tym momencie należy wspomnieć moją wspaniałą nauczyciel, autorytet jak i wizytówkę jarosławskiej Szkoły Muzycznej – panią Krystynę Kudłę. W czasie dwóch lat ukończyłem pod jej kierunkiem fortepian główny. To Jej osobowość i determinacja w najznaczniejszym stopniu zadecydowała o mojej dalszej drodze zawodowej. Dzisiaj, korzystając z naszego spotkania, chcę przekazać wyrazy podziękowania dla Pani Krystyny Kudły. Dziękuję jej przede wszystkim za wiele godzin wspólnie spędzonych przy fortepianie, za niezapomniane lekcje harmonii, a przede wszystkim dziękuję Pani Krystynie Kudle za cierpliwość, wytrwałość i za to, że wierzyła we mnie. Dziękuję Pani za to, że w sposób konsekwentny potrafiła wpłynąć na moje zainteresowania muzyczne. Warto dodać, że Ta niezwykła pedagog jarosławskiej Szkoły Muzycznej wychowała liczną gromadkę cenionych dziś muzyków zarówno w kraju, jak i za granicą. Jej aktywna działalność na rzecz trwałych wartości i dziedzictwa naszej kultury godna jest podziwu i pamięci nas wszystkich, którzy byliśmy Jej uczniami. Z tego miejsca raz jeszcze wyrazy wielkiego szacunku i podziękowania.

Z. S.: Na zakończenie spotkania pragnę zauważyć, że jest Pan szczęściarzem. Kocha Pan muzykę i może jej Pan służyć na wielu płaszczyznach

J. Ś.: Muszę podkreślić, że dla mnie los był łaskawy, gdyż trafiłem na wielkich ludzi, wielkie autorytety, które wpłynęły na moją osobowość. Dziś muzyka jest dla mnie wszystkim. Jest lekarstwem na życie, zmusza mnie do refleksji, zadumy, do chwili uniesień artystycznych, które w pewnym momencie doprowadzają mnie do skojarzeń, konkluzji, a co najważniejsze - wciąż do nowych inspiracji.
Myślę, że nie tylko mnie, ale każdego człowieka szlachetnego i wrażliwego. Dzisiaj rzadko kto potrafi się choć na chwilę skupić na tego typu sztuce - wsłuchać się w Jej sens, wgłębiać w Jej zwiewność, ulotność i nieuchwytność.
Konkludując naszą rozmowę powiem, że nie ma takiej potrzeby, aby kogokolwiek, kto zagląda na blog „Klasyka na Podkarpaciu” przekonywać o potrzebie istnienia jakże pięknej i pożytecznej dziedziny Sztuki, jaką jest Muzyka. Wiadomo od wieków, że krzepi na duchu, leczy z wszelkich urazów, wszelkich ran, a co najważniejsze zmusza do głębszych przemyśleń.

Z dr hab. Jackiem Ściborem - śpiewakiem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 16 września 2017 roku w Rzeszowie.

XXVII Festiwal im. Adama Didura w Sanoku zakończony

W ostatniej dekadzie września odbyła się jedna z najważniejszych imprez na Podkarpaciu, poświęconych muzyce klasycznej - XXVII Festiwal im. Adama Didura, który w tym roku trwał od 20 do 30 września. Dyrektorem Festiwalu jest Pan Waldemar Szybiak, który jest także dyrektorem Sanockiego Domu Kultury – placówki, która tę imprezę organizuje. Rozmowa z panem Waldemarem Szybiakiem będzie podsumowaniem tego wydarzenia.

Zofia Stopińska: Spotkamy się przed koncertem finałowym i można już powiedzieć, że tegoroczna edycja była bardzo interesująca, różnorodna i nadzwyczaj udana.

Waldemar Szybiak: Układając program zawsze staram się myśleć o tym, aby koncerty były przede wszystkim na wysokim poziomie i jednocześnie atrakcyjne dla publiczności. Nie myślę wówczas o problemach organizacyjnych i finansowych, ale przed rozpoczęciem Festiwalu wszystko musi być „zapięte na ostatni guzik”. Faktycznie tegoroczna edycja była bardzo udana, chociaż nie można powiedzieć, że poprzednie edycje były gorsze, ale były po prostu inne.

Z. S.: W tym roku Festiwal rozpoczął się 23 września spektaklem operowym, mieliśmy wspaniały koncert muzyki Piotra Czajkowskiego, spektakl operetkowy, wieczór baletowy, ale słuchaliśmy także muzyki Gustawa Mahlera – wszystko świetnie wykonane, a sala zawsze była wypełniona.

W. S.: Faktycznie, w tym roku na każdym koncercie był nadkomplet publiczności, chociaż w poprzednich latach także nie można było narzekać na brak publiczności. Od lat Preludium Festiwalowe trwa trzy dni i zapraszamy do oglądania filmów muzycznych. Zainaugurowaliśmy Festiwal wielkim spektaklem operowym „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego. Pewne elementy scenograficzne, które u nas się nie zmieściły ze względu na wielkość sceny, nie wpłynęły negatywnie na całość, a wręcz przeciwnie – można było skupić się bardziej na pięknym śpiewie, na muzyce. Soliści, chór, balet i orkiestra Opery Śląskiej w Bytomiu wykonali wszystko znakomicie od pierwszego do ostatniego taktu.
W drugim dniu przyjechali do nas artyści z Filharmonii Lwowskiej i Opery Lwowskiej. W pierwszej części słuchaliśmy arii z takich oper Piotra Czajkowskiego jak: „Eugeniusz Oniegin”, „Dama Pikowa” i „Jolanta”, w bardzo dobrym wykonaniu młodych śpiewaków, natomiast część drugą wypełnił Koncert fortepianowy b-moll op. 23 Piotra Czajkowskiego.

Z. S.: Reakcja publiczności świadczyła najlepiej o tym, że te wieczory pozostaną w jej pamięci na długo, chociaż kolejny koncert także dostarczył wielu wspaniałych wrażeń.

W. S.: Ten wieczór szczególnie mnie cieszy, bo wystąpiła Ulrike Helzel - znakomita solista Opery Wiedeńskiej i Sinfonietta Cracovia – świetna polska orkiestra kameralna. Repertuar nie był łatwy, bo w części pierwszej słuchaliśmy utworów Gustava Mahlera – słynnego Adagietta z V Symfonii i Rückert-Lieder cyklu pieśni do słów Friedricha Ruckerta. W części drugiej Sinfonietta Cracovia popisała się Serenadą E-dur – Antona Dvoraka, ale zagrała też dwa bisy: „Orawę” Wojciecha Kilara oraz "Gliss Dance" krótki utwór Adama Wesołowskiego, który jest laureatem I nagrody naszego Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura w 2004 roku. Wszystkie utwory zostały entuzjastycznie przyjęte przez publiczność.

Z. S.: Dwa następne wieczory zatytułował Pan „Klasyka operetki” i „Mistrzowie nastroju”.

W. S.: Najpierw przenieśliśmy się w świat operetki i wystawiona została na naszej scenie „Hrabina Marica” Emmericha Kalmana. Moim zdaniem jest to jedna z niewielu operetek, których możemy z zachwytem słuchać, bo jest tam trochę muzyki z lat dwudziestych ubiegłego wieku, trochę swingu, węgierskiego folkloru zabarwionego cygańską nutą oraz wiele wspaniałych melodii. To był naprawdę bardzo udany wieczór w wykonaniu artystów Opery Krakowskiej i słusznie został gorąco przyjęty.
Na następny wieczór zaprosiłem Annę Marię Jopek wraz z zespołem i poprosiłem ich o wykonanie utworów nagranych kilka lat temu na płycie zatytułowanej „Polanna” i zmierzyli się z tradycją polskiej pieśni, która została zinterpretowana w sposób znakomity. Anna Maria Jopek to artystka świetnie wykształcona, z dużą kulturą muzyczną i swoim stylem. Ten koncert bardzo dobrze się wkomponował w ideę tegorocznego Festiwalu.

Z. S.: Jestem pod wielkim wrażeniem ostatnich wieczorów: „Słynne balety”, „Primadonny” i „Wielkie dzieła wokalno-instrumentalne”.

W. S.: W czwartek (28 września) Balet Opery Lwowskiej zaprezentował dwie suity „Szeherezadę” – Mikołaja Rimskiego-Korsakowa i „Carmen” – Georges’a Bizeta w opracowaniu Rodiona Szczedrina. „Szeherezada” wykonana została w sposób tradycyjny, z bardzo efektownymi scenami zbiorowymi, natomiast mnie zachwyciła „Carmen” zrobiona w sposób nowoczesny i świetnie zatańczona. Uważam, że zbliżyliśmy się do najwyższego poziomu, czemu publiczność dała wyraz długo fetując artystów ze Lwowa.
Najwyższym poziomem popisały się także Małgorzata Walewska i Joanna Woś – wspaniałe polskie śpiewaczki, którym fantastycznie towarzyszył pianista Robert Morawski. W programie znalazło się kilka arii ze znanych oper, ale były także arie, które zabrzmiały na tej scenie po raz pierwszy i najlepszym przykładem mogą być arie z oper Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego. Małgorzata Walewska i Joanna Woś zachwyciły sanocką publiczność rewelacyjnie wykonanymi duetami z oper „Opowieści Hoffmana” Jacquesa Offenbacha i „Lakme” Leo Delibes’a oraz „Humorystycznym duetem kotów” przypisywanym Rossiniemu. Zachwycały wspaniałym śpiewem, grą aktorska i urodą.
Wprawdzie koncert finałowy rozpocznie się dopiero za chwilę, ale podczas próby znakomicie zabrzmiała „Messa di Gloria” - Giacomo Pucciniego w wykonaniu Chóru i Orkiestry Filharmonii Śląskiej pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka oraz solistów Łukasza Gaja – tenor i Adama Szerszenia – baryton. Drugie dzieło to Psalm 114 Da Israel aus Ägypten zog op. 51 Feliksa Mendelssohna – Bartholdy’ego. Ta wspaniała kompozycja przeznaczona na ośmiogłosowy chór mieszany i orkiestrę symfoniczną zabrzmi najprawdopodobniej po raz pierwszy w Polsce, bo nie odnaleziono śladów wykonania tego utworu w naszym kraju.

Z. S.: Warto podkreślić, że Chór Filharmonii Śląskiej prowadzi od kilkunastu lat i przygotował do koncertu w Sanoku Pan Jarosław Wolanin, muzyk urodzony w Brzozowie. Trzeba także powiedzieć o bardzo ważnych nurtach, które nie są dostrzegane przez publiczność.

W. S.: Mieliśmy w tym roku XXV Obóz Humanistyczno-Artystyczny. Dzieci z pierwszej i trzeciej klasy świetnie się bawiły na zajęciach wokalnych, tanecznych, teatralnych i plastycznych. Ta nasza nieustanna praca z dziećmi nie idzie na marne, gdyż część z nich regularnie przychodzi na koncerty Festiwalu im. Adama Didura, a także na inne koncerty organizowane przez Sanocki Dom Kultury. Wychowujemy sobie w ten sposób publiczność.
Organizowaliśmy także w tym roku XXV Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura. Wpłynęło na ten konkurs aż osiemnaście partytur – to bardzo dużo, bo uczestniczyć w nim mogą wyłącznie młodzi kompozytorzy, którzy nie ukończyli jeszcze trzydziestu lat. Mieliśmy także ciekawe zdarzenie, bo jeden z młodych kompozytorów przejechał sześćset kilometrów, aby dostarczyć pracę w ostatniej chwili i ten kompozytor wygrał – nie dlatego, że złożył ją osobiście, a dlatego, że praca okazała się najlepsza. Tym kompozytorem jest Michał Schäfer, a nagrodzony utwór zatytułowany „...Wybrzeża ciszy...” został wykonany 29 września przed koncertem Małgorzaty Walewskiej i Joanny Woś. Mamy się czym pochwalić, bo część uczestników naszego konkursu to znani kompozytorzy średniego pokolenia, którzy mają już wielki dorobek – wymienię tylko: Agatę Zubel, Katarzynę Głowicką, Wojciecha Widłaka, Pawła Łukaszewkiego, Dariusza Przybylskiego. Nasi laureaci nie tylko komponują i ich utwory są wykonywane nie tylko w Polsce, ale także często zajmują eksponowane stanowiska w akademiach muzycznych i co ważne – często podkreślają, że na Konkursie w Sanoku rozpoczynali karierę i to nas bardzo cieszy.
Te dodatkowe nurty w postaci: Festiwalowego kina artystycznego, Obozu Humanistyczno-Artystycznego i Konkursu Kompozytorskiego sprawiają, że różnimy się od innych festiwali i jesteśmy oryginalni.

Z. S.: Życzę Panu i pracownikom Sanockiego Domu Kultury, którzy pracują przy organizacji tego Festiwalu, aby impreza dalej się rozwijała. Spektakle operowe, operetkowe i baletowe są kosztowne.

W. S.: Na szczęście mamy spore grono wspaniałych, wiernych sponsorów, którzy od lat są z nami. Życzmy sobie, aby festiwal miał coraz więcej pieniędzy, aby przybywało sponsorów. Znakomici wykonawcy chętnie do nas przyjeżdżają, na część z nich jeszcze nas nie stać, ale to jest niewielka grupka i może uda nam się ich zaprosić w przyszłych latach. Najważniejsze, że mamy w Sanoku wspaniałą publiczność, która kupuje bilety i tłumnie przychodzi na koncerty.

Z panem Waldemarem Szybiakiem - Dyrektorem Festiwalu im. Adama Didura i Dyrektorem Sanockiego Domu Kultury rozmawiała Zofia Stopińska 30 września 2017 roku w Sanoku.

Z wielką niecierpliwością i radością czekałam na ten koncert

Przedostatni wieczór XXVII Festiwalu im. Adama Didura był pod każdym względem nadzwyczajny. Na początku pierwszej części Dyrektor Festiwalu Waldemar Szybiak zapoznał publiczność z wynikami XXV Ogólnopolskiego Otwartego Konkursu Kompozytorskiego im. Didura. Zostały wręczone nagrody, a później wykonana została kompozycja, która otrzymała I nagrodę – czyli utwór zatytułowany „...Wybrzeża ciszy...” na mezzosopran i kwartet smyczkowy Michała Schäfera – przez Magdę Niezgodę-Solarz – mezzosopran i Kwartet Airis w składzie Aleksandra Czajor – I skrzypce, Grażyna Zubik - skrzypce, Natalia Warzecha-Karkus – altówka i Julia Kotarba – wiolonczela. Później rozpoczął się koncert zatytułowany „Primadonny” w wykonaniu wspaniałych, światowej sławy polskich śpiewaczek: Joanny Woś - sopran i Małgorzaty Walewskiej – mezzosopran, przy fortepianie zasiadł Robert Morawski, a utwory i wykonawców przybliżał nam Piotr Nędzyński. Po koncercie mogłam porozmawiać z Panią Małgorzatą Walewską.

Zofia Stopińska: Sanocka publiczność zachwycona była ariami, ale szczególny entuzjazm wzbudziły duety, czy Panie już występowały razem podczas jednego koncertu?

Małgorzata Walewska: Nie, był to pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni koncert, ale zawsze śpiewałyśmy z orkiestrą, natomiast z towarzyszeniem fortepianu wystąpiłyśmy dzisiaj w Sanoku po raz pierwszy. Z wielką niecierpliwością i radością czekałam na ten koncert i bardzo się cieszę, że to się udało zrealizować. Myślę, że będziemy występować w tym składzie często.

Z. S.: Od 2014 roku jest Pani Dyrektorem Artystycznym Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu. To duża impreza, której musi Pani poświęcić wiele czasu i energii.

M. W.: Zgadza się, ale ostatnio mam bardzo dużo pracy, bo oprócz tego, że jestem dyrektorem w Nowym Sączu, to także angażuję się w różne „szalone” pomysły i niedawno zakończyliśmy projekt „Człowiek z manufaktury” - w finale konkursu kompozytorskiego miałam przyjemność kreować rolę Zofii i to bardzo absorbowało mnie czasowo, bo wykonywałam współczesne utwory dwóch młodych kompozytorów i ciążyła na nas duża odpowiedzialność, bo od wykonawców również zależało to, jak oni zostaną ocenieni. W komisji był m.in. pan Krzysztof Penderecki. Ten konkurs z konkursem im. Ady Sari łączy to samo poczucie misji – czyli pomoc i wspieranie młodych artystów w szerokim pojęciu tego słowa. Niedawno mieliśmy pierwsze spotkanie organizacyjne kolejnego festiwalu, który odbędzie się za dwa lata, bo czas szybko mija i trzeba już myśleć o zapraszaniu gości, głównie do komisji, bo zapraszamy artystów, dyrektorów oper z całego świata, którzy mają kalendarze pozajmowane z dużym wyprzedzeniem, dlatego my także staramy się z naszą propozycją wychodzić bardzo wcześnie, żeby mieć gości, jakich sobie wymarzyliśmy.

Z. S.: Ma Pani nadal czas na długie dalekie podróże artystyczne?

M. W.: Trochę mniej wyjeżdżam. Więcej śpiewam w Polsce. Bardzo mnie cieszy fakt, że mamy tak dużo wspaniałych sal koncertowych. Serce rośnie, jak się widzi te sale z dobrą akustyką, rozwijają się orkiestry. Czeka mnie kolejne przedsięwzięcie z Sinfonią Iuventus, bo będziemy nagrywać dzieło Antona Rubinsteina pod tytułem „Mojżesz” i będzie to pierwsza rejestracja tej opery. Bardzo się cieszę, że zostałam zaproszona do tego projektu. Wkrótce, a na pewno przed świętami, powinno się ukazać kolejne dzieło, które nagrałyśmy razem z Joanną Woś - „Missa pro pace” Wojciecha Kilara pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka. Z niecierpliwością czekam na to nagranie. Dzieje się naprawdę bardzo dużo.

Z. S.: W Sanoku publiczność gorąco oklaskiwała Panie od samego początku. Czuła Pani dobrą energię płynącą z widowni?

M. W.: Oczywiście, energię publiczności czuje się bardzo wyraźnie od pierwszego dźwięku. To wielka radość dla wykonawcy, jeśli publiczność słucha z tak wielkim skupieniem i dobrze wie, kiedy bić brawo. Bardzo mi zaimponowało, że w „Duecie Kwiatów” z op. „Lakme” Leo Delibe zeszłyśmy z Joasią na chwilę z estrady, a państwo nadal słuchali muzyki. To naprawdę zdarza się bardzo rzadko i dlatego też bardzo dziękuje sanockiej publiczności. W moim domu na czołowym miejscu stoi puchar z napisem: Sanok 89’. Otrzymałam go podczas pierwszego pobytu w tym mieście, a byłam wtedy jeszcze studentką i od tej pory z dużym sentymentem wracam do tego miasta. Jestem bardzo szczęśliwa i zobowiązana, że pan Waldemar Szybiak zaprosił mnie w tym roku i mam nadzieję wrócić tu niedługo.

Z. S.: Wiem, że przyjechały Panie już wczoraj i mieszkacie w Dworze w Woli Sękowej, miejscu związanym z patronem tego Festiwalu – Adamem Didurem. Pewnie takie magiczne miejsca wpływają także na artystów.

M. W.: Oczywiście, magia takich miejsc jest wielka i dlatego też bardzo sobie cenimy występy m.in. w starych teatrach, gdzie są duchy wielkich gwiazd, od których uczyliśmy się słuchając ich nagrań, bo najwięksi mistrzowie, niestety, już odeszli. Na szczęście mamy młodych ludzi podążających ich drogą. Ostatnio oglądałam telewizyjną transmisję „Lohengrina” z udziałem Piotra Beczały i Tomasza Koniecznego. Piotrek jest po prostu znakomity. Wspaniale pokazał się w dużej, wymagającej dużej odpowiedzialności wokalno-aktorskiej roli, ale oczywiście obaj panowie byli świetni. Ania Netrebko była także niezrównana. Byłam zachwycona i dumna. Uważam, że dużo lepiej radzimy sobie na polu operowym niż na polu sportowym, na przykład.

Z. S.: Śpiewała Pani w miejscach, w których kiedyś występował Adam Didur.

M. W.: Wprawdzie nie podążałam dokładnie Jego śladami, ale trochę żeśmy się „zazębiali”. Nie w jednym czasie, ale w tych samych miejscach – między innymi: Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Opera Śląska w Bytomiu i Sanok.

Z panią Małgorzatą Walewską - światowej sławy polską śpiewaczką rozmawiała Zofia Stopińska 29.09.2017r. w Sanoku.

Hrabina Marica na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku

Relację ze spektaklu operetki "Hrabina Marica" Emmericha Kalmana w ramach XXVII Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, rozpoczynamy od krótkiej rozmowy z Tomaszem Tokarczykiem "Szefem Muzycznym" Opery Krakowskiej
Zofia Stopińska: Za kilka minut na scenie Sanockiego Domu Kultury królować będzie „Hrabina Marica” Emmericha Kalmana. Łatwo było tę operetkę przenieść do Sanoka?
Tomasz Tokarczyk: Nad tym głowili się realizatorzy, którzy tu zjechali całą ekipą, bo scena jest mała i kanał orkiestrowy również, ale orkiestrę udało mi się na szczęście zmieścić do niego całą. Na scenie natomiast będzie trochę mniejszy chór i balet, ale widowisko i tak będzie piękne.
Z. S.: Mamy wrzesień i sezon artystyczny dopiero się rozpoczyna. Szykujecie jakieś premiery?
T. T.: Sezon zaczęliśmy z początkiem września koncertem plenerowym w Alei Róż, później była inauguracja w naszej siedzibie, podczas której wspominaliśmy naszych wspaniałych wykonawców, niestety już nieżyjących – panią Iwonę Borowicką, wielką divę operetkową i Janusza Żełobowskiego, pierwszego amanta krakowskiej operetki. Teraz jesteśmy na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, ale już za niecały miesiąc mamy premierę „Normy” – Vincenzo Belliniego.
Z. S.: W programie przeważać będą spektakle operowe, chociaż z operetką jesteście także „za pan brat”.
T. T.: Zdecydowanie tak, staramy się jak najwięcej grać operetki, natomiast jesteśmy ukierunkowani na operę przede wszystkim. Czyli najpierw „Norma”, w marcu chcemy przedstawić dyptyk – „Gianni Schicchi” Pucciniego razem z „Pajacami” – Leoncavalla i na zakończenie sezonu „Anna Bolena’” Donizettiego.
Z. S.: Większość spektakli pewnie Pan poprowadzi.
T. T.: Poprowadzę wszystkie premiery, a także trochę spektakli, które są w naszym stałym repertuarze. Będziemy wznawiać „Tannhausera”, „Miłość do trzech pomarańczy”, „Opowieści Hoffmana” – tych tytułów jest naprawdę sporo.
Z. S.: Słyszałam, że z dużym wyprzedzeniem trzeba kupować albo rezerwować bilety w Operze Krakowskiej.
T. T.: To prawda, bo cieszymy się 100 % frekwencją na wszystkich naszych spektaklach. To jednocześnie świadczy o tym, że powinniśmy dysponować obiektem dla jeszcze większego audytorium.
Z. S.: Na Festiwalu im. Adama Didura występujecie bardzo często.
T. T.: Tak, i bardzo się z tego cieszymy. Ten Festiwal jest dla nas ważny, zawsze przyjmujemy zaproszenie od pana dyrektora Waldemara Szybiaka i chętnie do Sanoka przyjeżdżamy.
Z. S.: Patrzę na obsadę – sami znani i lubiani śpiewacy. Z radością biegnę na spektakl.
T. T.: Zawsze przywozimy najlepszą obsadę. Spektakl rozpoczyna się za pięć minut.
Z panem Tomaszem Tokarczykiem „szefem muzycznym” Opery Krakowskiej rozmawiała Zofia Stopińska 26 września 2017 roku.
Szanowni Państwo, ponieważ w tym roku mogę być na większości wydarzeń Festiwalu im. Adama Didura razem z moim mężem, który jest wielkim miłośnikiem muzyki, a szczególnie opery i operetki, poprosiłam go aby napisał krótko o wrażeniach po spektaklu „Hrabiny Maricy”.

O tym, że kochamy operetkę, mogliśmy się przekonać we wtorek 26 września, w kolejny już wieczór XXVII edycji Festiwalu im Adama Didura. W sali widowiskowej Sanockiego Domu Kultury wypełnionej do ostatniego miejsca /bilety poszły w jednym dniu „na pniu”/, Opera Krakowska zaprezentowała operetkę Emmericha Kalmana - „Hrabina Marica”. Soliści, orkiestra, chór i balet Opery Krakowskiej wystąpili pod dyrekcją Tomasza Tokarczyka. Trudno oceniać poszczególnych artystów, wszyscy byli doskonali. Adam Sobierajski w roli Barona Kolomana Żupana z wielką dozą humoru, uwodził to tytułową hrabinę Maricę, w tej roli wystąpiła Marcelina Beucher jak i młodziutką Lizę, w rolę której wcieliła się Monika Korybalska. Po kolei proponował paniom jazdę do swego majątku w Varasdin. Doskonałą kreację stworzył Michał Kutnik, jako Książę Populescu. Każda aria Katarzyny Oleś-Blachy, występującej w roli Miny kończyła się gorącą owacją, równie gorąco sanocka publiczność przyjęła duet Bożeny Zawiślak-Dolny ze Stanisławem Knapikiem. Publiczność została uwiedziona ferią efektownych melodii, zabarwionych węgierskim folklorem i cygańską nutą oraz tańce od czardasza do kankana. Nic dziwnego, że sanocka publiczność podziękowała krakowskim artystom długotrwałą  i w pełni zasłużoną owacją na stojąco.

Tadeusz Stopiński

26.09.2017 godz. 18.00
Klasyka Operetki
Emmerich Kálmán – Hrabina Marica (Gräfin Mariza)
Orkiestra, chór i balet Opery Krakowskiej pod dyrekcją Tomasza Tokarczyka

Obsada: 

Hrabina Marica - Marcelina Beucher, Książę Populescu – Michał Kutnik, Baron Koloman Żupan – Adam Sobierajski, Hrabia Tassilo – Janusz Ratajczak, Liza – Monika Korybalska, Księżna Cudenstein – Bożena Zawiślak - Dolny, Mina – Katarzyna Oleś - Blacha, Karol Stefan Liebenberg – Krzysztof Kozarek, Czeko – Krzysztof Dekański, Peniżek – Stanisław Knapik, Ilka – Joanna Rakoczy, Berko – Marcin Herman, Skrzypek – Paweł Wójtowicz

Realizatorzy
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Reżyseria: Paweł Aigner
Scenografia: Ryszard Melliwa
Kostiumy: Zofia de Ines
Choreografia: Jarosław Staniek
Przygotowanie chóru: Jacek Mentel
Reżyseria światła: Dariusz Pawelec

Ulrike Helzel, Jurek Dybał i Sinfonietta Cracovia na Festiwalu im. Adama Didura

Zofia Stopińska: Przed trzecim koncertem Festiwalu im. Adama Didura rozmawiam z panem Jurkiem Dybałem, który od kilku lat prowadzi Orkiestrę Stołecznego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia, ale równocześnie nadal prężnie działa Pan w Wiedniu i pewnie dlatego wystąpi w Wami w Sanoku Ulrike Halzel – solistka Opery Wiedeńskiej.

Jurek Dybał: Dokładnie tak, bardzo mi miło, że otrzymaliśmy zaproszenie na Festiwal im. Adama Didura, tym bardziej, że wystąpimy tu po raz pierwszy, a wiele o tym Festiwalu słyszałem. Bardzo się cieszę, że w tym pięknym mieście, w dobrej pod względem akustyki i ładnej sali Sanockiego Domu Kultury, na tak wspaniałym Festiwalu mogę zaprezentować moich wspaniałych przyjaciół z Krakowa. Mówię tak, bo pomimo, że od trzech lat jestem dyrektorem tego wspaniałego zespołu, ciągle mogę mówić, że są to moi muzyczni przyjaciele. Nie są to typowi muzycy orkiestrowi, ale wspaniali kameraliści i znakomicie, wszechstronnie wykształcone osoby, z którymi świetnie się muzykuje i dialoguje muzycznie na scenie. Wykonamy tutaj piękny program. Pierwszą część wypełnią utwory Gustava Mahlera, a rozpoczniemy Adagiettem z V Symfonii, które jest wspaniałą intymną rozmową z przyjaciółmi, a ponieważ mam zaszczyt być muzykiem Filharmonii Wiedeńskiej, która jest równocześnie orkiestrą Wiener Staatsoper czyli Opery Wiedeńskiej i tam współpracuję z Ulriką Helzel zarówno jako muzyk orkiestrowy siedząc w kanale i grając na kontrabasie, a także jako dyrygent – obecnie przygotowuję wznowienia „Kinder Ring” Wagnera z Ulrike Helzel, która jest wspaniałą interpretatorką muzyki niemieckiej, w tym muzyki Mahlera. W Sanoku Ulrike Helzel wykona kameralną wersję przeznaczoną na głos, orkiestrę smyczkową i harfę „Rückert-Lieder” Gustava Mahlera – przepiękna poezja, która z pewnością państwa zachwyci.

Z. S.: Z powodzeniem łączy Pan dwa nurty swojej działalności – kontrabasisty i dyrygenta, ale jeśli coraz więcej będzie Pan dyrygował, to kontrabas będzie coraz częściej w futerale.

J. D.: To bardzo trudna decyzja, która właściwie powinna być podjęta już kilka lat temu, ale każdemu muzykowi trudno jest rozstać się ze swoim instrumentem. Trudno także się rozstać z Orkiestrą Filharmonii Wiedeńskiej i z Operą Wiedeńską, gdzie przez cały czas wiele się uczę, a przede wszystkim uczę się pokory siedząc w kanale orkiestrowym w Operze. Wiele uczę się od wspaniałych mistrzów batuty, który nami dyrygują, od śpiewaków, z którymi mogę obcować słuchając ich kunsztu ze sceny, czy też solistów, którzy występują z Orkiestrą Filharmonii Wiedeńskiej, ale również od kolegów. Oczywiście te doświadczenia zdobywam kosztem dodatkowej pracy, czasu wolnego i wielu podróży, a czasem nawet spania w samochodzie na stacjach benzynowych, kiedy po przedstawieniu w Wiedniu muszę natychmiast jechać, aby rano poprowadzić próbę z Sinfoniettą Cracovią – lub odwrotnie. Do tego dochodzą obowiązki związane z kierowaniem Sinfoniettą Cracovią, bo wprawdzie mam wspaniałe biuro, ale pracy jest naprawdę dużo, bo w dzisiejszych czasach sposób zarządzania orkiestrą musi być przemyślany i perfekcyjny. Z moimi wspaniałymi kolegami mamy sukcesy na tym polu, bo jak przejmowałem Orkiestrę, to grała od 12 do 16 koncertów rocznie i nie był to dla zespołu najlepszy czas. Podkreślić trzeba, że Sinfonietta Cracovia odnosiła wiele sukcesów wcześniej pod dyrekcją Roberta Kabary i wielu innych znakomitych mistrzów batuty. Obecnie gramy około 80 koncertów rocznie, czyli więcej niż niejedna filharmonia. Nasz repertuar jest różnorodny i wymagający często większego składu. Część koncertów gramy w smyczkowym kameralnym składzie, część w składzie orkiestry mozartowskiej. Wprowadziliśmy nowe cykle, m.in. „Muzyka bez poklasku” z muzyka współczesną w Galerii Sztuki Nowoczesnej – MOCAK w Krakowie, gdzie nie ocenia się utworów oklaskami. Prezentujemy sztukę nową, czyli różne nurty muzyki współczesnej. Wprowadziliśmy cykl dla dzieci „Sinfonietka”, inny cykl to „Gwiazdy z Sinfoniettą” – udało się zaprosić Rafaela Payare’a , wspaniałego dyrygenta wenezuelskiego, który dyryguje takimi orkiestrami, jak filharmonie: Berlińska, Wiedeńska czy Nowojorska, będąc na stałe szefem w Szwecji. Rafael Payare jest naszym gościnnym dyrygentem i już mamy kilka wspólnych koncertów za sobą. Planujemy świętować razem jubileusz Krzysztofa Pendereckiego w przyszłym roku – ja poprowadzę jedną część koncertu, a Rafael drugą, a solistami będą koncertmistrz Filharmonii Wiedeńskiej oraz pierwszy altowiolista Filharmonii Berlińskiej. „Wiedeńczycy z Sinfoniettą” to jeden z naszych cyklów w Krakowie, na który serdecznie zapraszam, a w roli solistów występują muzycy z Filharmonii Wiedeńskiej lub inni znakomici muzycy związani ze światem muzycznym Wiednia. Mamy wiele ciekawych projektów z różnych dziedzin sztuki muzycznej.

Z. S.: Koncertujecie głównie w Krakowie?

J. D.: Około 75% koncertów odbywa się w Krakowie, ale ostatnio także dużo wyjeżdżamy i ten sezon będzie pod tym względem rekordowy. Trzy dni temu wróciliśmy z Francji, gdzie w przepięknym miejscu – we Flers graliśmy koncert poświęcony Polsce, gdyż tam w czasie II wojny światowej stacjonowała armia generała Maczka. Polscy żołnierze bardzo dobrze wspominani są przez tamtejszych mieszkańców, którzy każdego roku organizują jakąś imprezę poświęconą Polsce. My zostaliśmy zaproszeni w tym roku i zaprezentowaliśmy Koncert na klarnet Krzysztofa Pendereckiego i Suitę Paderewskiego. Bardzo sympatycznie został nasz koncert przyjęty. Teraz jesteśmy w Sanoku, skąd pojedziemy prosto na „Międzynarodowy Festiwal im. Krzysztofa Pendereckiego - poziom 320” w Zabrzu, który mam zaszczyt od pięciu lat prowadzić. Inauguracja odbyła się w kopalni „Guido” - 320 metrów pod ziemią, a na finał koncert plenerowy - „Siedem bram Jerozolimy” - ponad 200-tu wykonawców na scenie – narrator, pięciu solistów, chór i duży skład orkiestry z tubafonami i Krzysztof Penderecki w roli dyrygenta. Mistrz Krzysztof Penderecki był jedną z osób, które przyczyniły się do powstania Sinfonietty Cracovii i nadal jest z nami bardzo blisko związany. Do wykonania „Siedmiu Bram Jerozolimy” Sinfonietta Cracovia została wzmocniona wieloma naszymi przyjaciółmi z różnych orkiestr w całej Polsce. Z Zabrza Jedziemy prosto do Warszawy, żeby wystąpić na „Szalonych Dniach Muzyki” na zaproszenie Sinfonii Varsovii zagrać dwa koncerty. W tym roku ten festiwal zatytułowany jest „La Danse”, stąd podczas jednego koncertu wykonamy tańce polskie, a drugi z „Porgy and Bess” w przepięknej aranżacji na klarnet i orkiestrę smyczkową. Prosto z Warszawy Sinfonietta (już beze mnie) jedzie do Lublina, gdzie odbędzie się koncert poświęcony Zygmuntowi Koniecznemu.

Z. S.: Faktycznie, macie bardzo dużo pracy.

J. D.: To prawda, ale jest to wyjątkowa Orkiestra, którą tworzą wyjątkowi muzycy. Lubią koncertować, ale prawie każdy z nich prowadzi jeszcze działalność pedagogiczną, dwie skrzypaczki są członkiniami sławnego Kwartetu Dafo, wielu muzyków prowadzi inne zespoły i występuje solo - jak na przykład nasz koncertmistrz Maciej Lulek. Każdy z nich ma jeszcze życie prywatne, ale zawsze jak uda nam się taki napięty grafik ułożyć, to wszyscy bardzo się cieszą. Staram się często zapraszać gościnnych dyrygentów, którzy wzbogacają orkiestrę. Czasem są to znakomici instrumentaliści dyrygujący - tak jak Dymitr Sitkowiecki, który także wystąpił na otwarciu Festiwalu w Zabrzu. Praca w Sinfoniettcie jest ciężka ale wielobarwna. Wszyscy pracujemy na sukces, ale satysfakcja z udanego koncertu jest ogromna.

Z. S.: Podczas naszej rozmowy wiele osób usiłowało się z Panem skontaktować.

J. D.: Tak, bo staramy się perfekcyjnie załatwić wszystko, co ma się wydarzyć w listopadzie. Jedziemy na osiem koncertów do Chin, później mamy jeden koncert w Moskwie, wracamy na koncert do Krakowa i wyjeżdżamy do Korei Południowej na dwa koncerty z muzyką Beethovena, Mendelssohna, ale też w programach znajdzie się Fryderyk Chopin i Franciszek Lessel, który jest mało znanym kompozytorem, uczniem Józefa Haydna. Staram się od lat promować piękną muzykę tego wybitnego polskiego klasyka.

Z. S.: Czy polscy kompozytorzy, polska muzyka znana jest na świecie?

J. D.: Może nie tak bardzo, jak powinna być znana, ale jest z tym coraz lepiej i przyczyniamy się walnie do propagowania polskiej muzyki, a najlepszym przykładem jest nagrana dla Sony Classical płyta ze wspaniałym trębaczem Gáborem Boldoczki, która otrzymała już wiele nagród, a wśród nich International Classical Music Award. Jest na tym krążku także Koncert na trąbkę Krzysztofa Pendereckiego. Także wspaniałym wydawnictwem jest płyta nagrana dla DUX z dwoma koncertami Fryderyka Chopina i Szymonem Nehringiem. Jednym koncertem dyrygował Krzysztof Penderecki, a drugim ja. Dla nas to wielki zaszczyt, a dla mnie w szczególności, znaleźć się na jednym krążku z tak wielkim mistrzem

Z. S.: Gdzie Pan ma dom - w Wiedniu, w Krakowie?

J. D.: Domów jest wiele, ale moja najbliższa rodzina – czyli żona i dwójka dzieci, mieszkamy wspólnie w Wiedniu, ale również ze względu na swoją pracę w Krakowie cały czas kursuję pomiędzy tymi miastami. Prawie co drugi weekend dzieci spędzają w Polsce, najczęściej na Śląsku, z którego pochodzę, ale też w Krakowie. W czasie wakacji zawsze jesteśmy w Polsce. Trudno powiedzieć, gdzie jest ten dom, a poza miejscami, gdzie przebywają najbliżsi, paradoksalnie dobrze się czuję w hotelu. Każdy hotel jest moim domem, bo przychodzę do pokoju, kładę się do wygodnego łóżka i wiem, że mogę się porządnie wyspać. To chyba jest takie „skrzywienie zawodowe”.

Z. S.: Mam nadzieję, że wyjedziecie z Sanoka zadowoleni i kiedyś zechcecie tutaj powrócić.

J. D.: Pierwsze wrażenia są wspaniałe i chętnie powrócimy, aby wystąpić ponownie na słynnym Festiwalu im. Adama Didura.

Z panem Jurkiem Dybałem – znakomitym kontrabasistą i dyrygentem rozmawiała Zofia Stopińska 25 września 2017 roku w Sanoku przed koncertem.

Pragnę dodać, że koncert Ulrike Helzel i Orkiestry Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia pod dyrekcją Jurka Dybała udał się nadzwyczajnie. Sala Sanockiego Domu Kultury wypełniona była publicznością, która gorąco oklaskiwała wykonawców. Pan Jerzy Dybał w kilku zdaniach przybliżał publiczności utwory i dzięki temu kontakt wykonawców z publicznością był jeszcze lepszy. Muzyka Gustava Mahlera bardzo się spodobała, ale trzeba podkreślić, że były to wyjątkowo piękne kreacje. Znakomitym wprowadzeniem do "Rückert-Lieder" było Adagietto z V Symfonii. Cykl pięciu pieśni Gustava Mahlera do wierszy Friedricha Rückerta - to po prostu przepiękna, pełna różnych barw muzyka. Pozwolę sobie podać wolne tłumaczenie tytułów tych utworów: „Nie patrz na moje piosenki”, „Oddychasz delikatny zapach”, „Stracę świat”, „O północy”, „Jeśli kochasz dla piękna”. Oczywiście podczas koncertu pieśni wykonane zostały w języku niemieckim, ale Ulrike Helzel śpiewała je doskonale i żadne tłumaczenie nie było potrzebne – wystarczył dźwięczny mezzosopranowy głos i wspaniała interpretacja. Trzeba jeszcze podkreślić, że bardzo dobrze towarzyszyła solistce orkiestra prowadzona z wielkim wyczuciem przez Jurka Dybała. W części drugiej wysłuchaliśmy Serenady E-dur op. 22 Antona Dvoraka i tym utworem Sinfonietta Cracovia i Jurek Dybał oczarowali publiczność. Gorące brawa i owacja na stojąco zaowocowały bisami – najpierw wysłuchaliśmy „Orawy” – Wojciecha Kilara, a później „Gliss Dance” – Adama Wesołowskiego, młodego kompozytora, który w poprzednich edycjach Ogólnopolskiego Otwartego Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura najpierw zdobył wyróżnienie (2000 r.), a następnie I nagrodę (2004 r.)
To był wspaniały niezapomniany wieczór.

Grać tak aby poruszyć czułe struny u odbiorców

W „Klasyce na Podkarpaciu” staram się informować o wydarzeniach muzycznych, które odbywają się w jednym z najpiękniejszych regionów Polski - czyli na Podkarpaciu. Wiele uwagi poświęcam wspaniałym artystom, którzy w tym regionie występują, a szczególnie muzykom wywodzącym się z Podkarpacia.Postaram się także częściej przedstawiać znakomitych muzyków, którzy tutaj rozpoczynali muzyczną edukację, mają na swoim koncie wiele sukcesów, ale po ukończeniu studiów postanowili powrócić w rodzinne strony i nie rezygnując z koncertów w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą, dzielą się swą wiedzą i talentem z mieszkańcami naszego regionu. Dzięki nim na Podkarpaciu odbywa się wiele koncertów, a młodzi utalentowani muzycznie ludzie mogą rozwijać swoje zainteresowania.
Jedną z takich osób jest świetna pianistka dr hab. Agnieszka Hoszowska-Jabłońska, którą poznałam jako wyróżniającą się uczennicę Szkoły Muzycznej I stopnia i do dzisiaj obserwuję jej rozwój, czasami także mam przyjemność słuchać jej gry. Zapraszam na spotkanie z tą Artystką, która jest także cenionym pedagogiem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie.

Zosia Stopińska: Z Panią dr hab. Agnieszką Hoszowską-Jabłońską rozmawiamy na początku roku szkolnego, przed inauguracją roku akademickiego. Po pracowitym poprzednim roku wakacje szybko minęły i znowu trzeba tak planować czas, aby wszystkie obowiązki można było pogodzić.

Agnieszka Hoszowska-Jabłońska: Pracy jest z roku na rok coraz więcej. Tempo życia w minionym roku akademickim bardzo mi wzrosło, ale był to owocny rok i mam powody do radości.

Z. S.: W mojej ocenie największym Pani osiągnięciem w ubiegłym roku był fakt, że nagrana przez Panią i znakomitych śpiewaków: mezzosopranistkę Annę Radziejewską i tenora Karola Kozłowskiego płyta z kompletem pieśni Ignacego Jana Paderewskiego otrzymała nominację do „Fryderyka” i prawdę mówiąc liczyłam, że otrzymacie tę nagrodę, bo są to nagrania na najwyższym poziomie pod każdym względem, ale sama nominacja jest także bardzo ważna.

A. H. J.: Każdy, kto wydał płytę, marzy o otrzymaniu „Fryderyka”. Sama nominacja do tej nagrody jest jednak również wielkim osiągnięciem - nie każda płyta ma szansę znaleźć się wśród tych pięciu wyróżnionych. Cieszę się, że na docenionym przez Akademię Fonograficzną krążku znalazły się utwory Ignacego Jana Paderewskiego, bo jego muzyka jest mi szczególnie bliska. Do realizacji płyty udało mi się zaprosić dwoje wspaniałych wykonawców i cieszę się, że nasza praca zaowocowała nominacją do nagrody „Fryderyk” w kategorii - Album roku, muzyka kameralna. W tej kategorii spośród kilkudziesięciu wyłoniono tym razem sześć płyt, a nie jak dotychczas pięć, gdyż dwie płyty zdobyły tę samą ilość głosów. Wśród wykonawców byli tacy artyści jak: Bartłomiej Nizioł, Paweł Giliłov, Ivan Monighetti, Anna Lubańska, Robert Gierlach czy Kwartet Wilanów - nie sposób wszystkich wymienić, ale znaleźliśmy się gronie wspaniałych wykonawców. Konkurencja była ogromna - z takimi sławami nie wstyd przegrać.

Z. S.: Wszyscy wykonawcy nominowanych krążków zaproszeni byli na uroczystość wręczenia nagród, która odbyła się 24 kwietnia 2017 r. w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Czy naprawdę o tym, kto otrzyma nagrodę dowiedzieliście się podczas uroczystej Gali - nic nie było wiadomo wcześniej?

A. H. J.: Tajemnica została dochowana. Wyniki poznaliśmy dopiero w momencie ich ogłoszenia podczas uroczystości. Gala wręczenia Fryderyków była świetnie przygotowana, a towarzyszący jej koncert niezwykle ciekawy i różnorodny. I jak się Pani domyśla, było dużo emocji.

Z. S. : W Filharmonii Podkarpackiej odbył wspaniały koncert promujący tę płytę w wykonaniu Anny Radziejewskiej i Pani. Do dzisiaj wspominam ten koncert bardzo ciepło, emocje powracają.

A. H. J.: Miło mi to słyszeć, bo jest ogromna różnica pomiędzy nagrywaniem płyty a koncertem. Bardzo lubię koncerty na żywo - są zawsze niepowtarzalne, pełne emocji, zarówno z mojej strony, jak i ze strony słuchaczy. Podczas koncertów zawsze staram się grać tak, aby poruszyć czułe struny u odbiorców, uwrażliwić ich na piękno wykonywanej muzyki. Podczas wspomnianego koncertu, przenosząc słuchaczy w cudowny świat muzyki I. J. Paderewskiego, miałyśmy razem z Anią możliwość pobudzenia różnorodnych emocji oraz wykreowania wielu barwnych obrazów muzycznych. Miło mi usłyszeć, że cały czas te emocje i obrazy pozostały w pamięci. To znaczy, że koncert był udany.

Z. S.: Podczas nagrania brak jest publiczności, która jest odbiorcą Waszych emocji i zupełnie inaczej się wtedy pracuje.

A. H. J.: Publiczność reaguje emocjonalnie na nasze propozycje interpretacyjne. Niezwykła cisza, oznaczająca zasłuchanie, fantastycznie mobilizuje. Gromkie oklaski po skończonych utworach dają wielką satysfakcję. Podczas koncertu czujemy fluidy, które unoszą się w powietrzu pomiędzy wykonawcami a słuchaczami. Do tego koncert jest kuźnią nowych pomysłów interpretacyjnych oraz interakcji pomiędzy samymi wykonawcami. To fascynująca, wciągająca strona koncertów na żywo. Dlatego każdy koncert jest niepowtarzalny. Praca nad płytą jest dużo trudniejsza i w danym momencie mniej satysfakcjonująca niż koncert z publicznością. Na efekt końcowy nagrań musimy poczekać dwa, trzy miesiące, czasem dłużej. Informację zwrotną, czy nasza interpretacja przypadła słuchaczom do gustu również otrzymujemy później. Z jednej strony współczesna fonografia daje możliwość zbliżenia się do ideału, uzyskania doskonałej interpretacji, z drugiej strony oddala moment satysfakcji, na który czeka każdy muzyk.

Z. S.: W czasie nagrania wiele zależy od reżysera, który ma także swoją koncepcję, od której także zależy ostateczny kształt płyty.

A. H. J.: Ma pani rację. Mieliśmy szczęście pracować z panią Małgosią Polańską, która jest fantastycznym reżyserem, to ona pilnuje obrazu całości. Zwraca także uwagę na różne pozamuzyczne efekty - nie może być szelestu kartek czy skrzypienia podłogi. To eliminuje nawet bardzo dobrze wykonany fragment dzieła i trzeba go powtórzyć.

Z. S.: Realizacja wszystkich pieśni Ignacego Jana Paderewskiego na jednym krążku przez dwoje śpiewaków - to Pani pomysł.

A. H. J.: Naszym celem było jak najwierniejsze oddanie zamysłu kompozytora. Wykonanie całego cyklu przez jednego śpiewaka wymusza transponowanie części utworów do skali głosu wykonawcy. To powoduje jednak zmianę barwy, kolorytu. Aby tego uniknąć, pieśni zostały wykonane przez Annę Radziejewską - mezzosopran i Karola Kozłowskiego - tenor. Czynnikiem spajającym całość jest osoba pianisty, występująca w każdym z utworów. Efekt jest bardzo ciekawy. Pieśni Paderewskiego są bardzo zróżnicowane, chociażby patrząc przez pryzmat partii fortepianu. Na przykład fortepian we wczesnych pieśniach ma ograniczoną formę wypowiedzi, stanowi tło i uzupełnienie głosu wokalnego. Przejrzysta faktura z małą ilością nut powoduje przeniesienie ciężaru interpretacji na jakość i gatunek dźwięku, sposób prowadzenia frazy. Natomiast pieśni do tekstów Catulle Mendesa w języku francuskim są dla mnie fenomenalne, jakby z innego świata, wyprzedzające epokę. Jest w nich zupełnie inna harmonia i całkowicie odmienne współbrzmienia. Partia fortepianu jest rozbudowana, zróżnicowana technicznie i muzycznie oraz równorzędna. W każdym z utworów głos i fortepian tworzą samodzielne, tak samo ważne, indywidualne obrazy, które zestawione razem stają się całością. Wszystkie pieśni Paderewskiego, zarówno te w duchu romantycznym, jak i późniejsze, nowatorskie są bardzo wymagające dla wykonawców. Myślę jednak, że udało nam się sprostać tym wymaganiom i pokazać niezwykłe walory pieśni.

Z. S.: Wspominała Pani, że postać i muzyka Ignacego Jana Paderewskiego są Pani bliskie. Kiedy pokochała Pani utwory tego kompozytora?

A. H. J.: Dosyć późno, bo już po ukończeniu Liceum Muzycznego. Stało się to podczas jednego z koncertów, który organizowała Pani w studiu kameralnym w Polskim Radiu Rzeszów. Wykonawcą był doskonały pianista pan Adam Wodnicki, który przez prawie półtorej godziny grał wyłącznie utwory Ignacego Jana Paderewskiego. Zakochałam się w tej muzyce podczas tego jednego wieczoru i od tej pory staram się często wykonywać muzykę Paderewskiego, nie tylko solową, ale także kameralną. Często również sięgam po pamiętniki Mistrza, pełne różnych wspomnień. Ten wybitny polski pianista i kompozytor był człowiekiem niezwykle skromnym i opisywał swoje sukcesy, a także porażki. Z wielką determinacją dążył do celu, pokonując często ogromne trudności. Paderewski pomimo wielu przeciwności, jakie napotkał w swoim życiu, został fenomenalnym pianistą i kompozytorem a także wielkim patriotą i mężem stanu. Podziwiam go także jako człowieka.

Z. S.: Pewnie dlatego postać Ignacego Jana Paderewskiego i jego muzyka miały tak wielki wpływ na Pani działalność i rozwój zawodowy.

A. H. J.: To prawda, od wspomnianego koncertu muzyka Paderewskiego często pojawiała się w moim życiu zawodowym. Swego czasu nie odgrywała jeszcze wielkiej roli, potem coraz większą i jak widać po ostatnich wydarzeniach, w końcu przyniosła mi sukces. Połączyły się tu dwa nurty moich zainteresowań: fascynacja muzyką Paderewskiego oraz zamiłowanie do pracy z wokalistami. Praca ze śpiewakami sprawia mi wielką radość i przynosi obopólne korzyści. Głos ludzki ma wielki wpływ na partie fortepianu, a także na moje solowe interpretacje. Uważam, że głos jest instrumentem doskonałym, ideałem, do którego my, instrumentaliści powinniśmy dążyć. Im bardziej się do niego zbliżymy, tym piękniej zabrzmi nasz instrument, jestem o tym przekonana.

Z. S.: Jeszcze w latach 90-tych ubiegłego stulecia rozpoczęła Pani pracę pedagogiczną z Zespole Szkół Muzycznych nr 1 oraz w Katedrze Wychowania Muzycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie - obecnie jest to Wydział Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Prowadząc równolegle działalność artystyczną i pedagogiczną, dba Pani o swój rozwój. W kwietniu 2000 roku, w wyniku przeprowadzonego przewodu artystycznego w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi, uzyskała Pani kwalifikacje I stopnia sztuki muzycznej w zakresie Instrumentalistyki. Pani promotorem był prof. Tadeusz Chmielewski. Kolejny etap zakończył się pod koniec czerwca b.r.

A. H. J.: Nie rozmawiałyśmy na ten temat, ale Pani już wszystko wie. Płyta z kompletem nagrań wszystkich zachowanych pieśni Ignacego Jana Paderewskiego, nagrana razem z Anną Radziejewską i Karolem Kozłowskim stała się moją pracą habilitacyjną. Końcem czerwca b.r. uzyskałam stopień doktora habilitowanego sztuk muzycznych w dyscyplinie artystycznej instrumentalistyka.

Z. S.: Wiem także, że Pani praca i dorobek ocenione zostały bardzo wysoko i serdecznie gratuluję. Zastanawiam się ciągle, jak Pani godzi te dwa nurty - pracę pedagogiczną i działalność koncertową.

A. H. J.: Najlepiej by było, gdyby dzień miał 48 godzin. Wówczas wszystko można byłoby zrobić spokojnie. Ale ponieważ tak nie jest, często muszę wybierać, co w danym momencie jest najważniejsze. Na razie udaje mi się łączyć pracę zawodową i koncerty z życiem rodzinnym i opieką nad dziećmi. Być może w życiu jest tak, że im więcej człowiek pracuje, tym pracuje owocniej.

Z. S.: Wszyscy liczymy na rozwój Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie pracuje Pani w Zakładzie Gry Fortepianowej.

A. H. J.: Wydział Muzyki powstał w 2014 roku w wyniku przekształcenia Instytutu Muzyki UR. Prowadzimy zajęcia na kierunkach Edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej (studia I i II stopnia), Jazz i muzyka rozrywkowa oraz Instrumentalistyka. Bardzo chcemy, aby te kierunki się prężnie rozwijały, bo jest taka potrzeba na Podkarpaciu. Studenci są i chcą się kształcić.

Z. S.: Jesień już się zaczyna, wieczory są coraz dłuższe i można je spędzać na słuchaniu muzyki i polecamy płytę z pieśniami Ignacego Jana Paderewskiego, w wykonaniu Anny Radziejewskiej - mezzosopran, Karola Kozłowskiego - tenor i Agnieszki Hoszowskiej-Jabłońskiej - fortepian. Podkreślę jeszcze, że wszystkie pieśni zostały nagrane w Sali Koncertowej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

A. H. J.: W tym miejscu chcę podziękować Filharmonii Podkarpackiej i jej dyrektorowi – pani prof. Marcie Wierzbieniec za udostępnienie znanej ze świetnej akustyki Sali Koncertowej jak również dziękuję Uniwersytetowi Rzeszowskiemu za wsparcie finansowe.

Z dr hab. Agnieszką Hoszowską-Jabłońską rozmawiała Zofia Stopińska 20 września 2017r. w Rzeszowie.

Pobyt w Sanoku to dla nas wyjątkowy czas

Wspaniałym spektaklem opery „Moc przeznaczenia”„La forza del destino” – Giuseppe Verdiego do libretta Francesca Maria Piave, w wykonaniu solistów, chóru, baletu i orkiestry Opery Śląskiej w Bytomiu pod batutą Jakuba Kontza zainaugurowany został 23 września 2017 r. w Sanockim Domu Kultury XXVII Festiwal im. Adama Didura.
Sala SDK wypełniona była po brzegi publicznością, która gorąco oklaskiwała popisowe arie, chóry i sceny zbiorowe. Powody do dumy miał siedzący na widowni Pan Łukasz Goik – dyrektor Opery Śląskiej w Bytomiu, którego poprosiłam o krótki wywiad.

Zofia Stopińska: Bardzo dobrze oceniony został ubiegły sezon, ale wakacyjna przerwa nie trwała długo, bo już w pierwszych dniach września byliście na XIII Festiwalu w Żarnowcu, później odbywały się spektakle w Waszej siedzibie, a oficjalne rozpoczęcie sezonu miało miejsce 16 września i także bardzo pochlebne relacje z tego wydarzenia obiegły całą Polskę.

Łukasz Goik: W ubiegły weekend rozpoczęliśmy 73 sezon artystyczny Opery Śląskiej koncertem „Miłość i wojna” pod batutą Bassema Akiki w reżyserii Henryka Konwińskiego. Program koncertu był zapowiedzą całego sezonu, bo zaprezentowaliśmy: arie, duety, sceny chóralne i baletowe, z oper, które znajdą się w naszym repertuarze w tym sezonie – od „Nabucca” Giuseppe Verdiego po zapowiedź naszej najnowszej premiery, czyli „Romeo i Julii” Charles’a Gounod.

Z. S.: 2 września, po spektaklu opery „Carmen” w Żarnowcu, miałam przyjemność rozmawiać z dyrygentem Bassemem Akiki, który nie krył wielkiej sympatii do zespołu Opery Śląskiej i podkreślał jej zasługi w historii polskiej opery. Myślę, że planujecie współpracę z tym młodym, niezwykle utalentowanym dyrygentem.

Ł. G.: Tak, z panem Bassemem Akiki rozpoczęliśmy współpracę w maju tego roku, poprowadził spektakle opery „Carmen” u nas i w Żarnowcu, powierzyłem mu prowadzenie koncertu inaugurującego sezon i spektakli „Nabucco”, i kierownictwo muzyczne najnowszej premiery „Romea i Julii”, do której już się przygotowujemy. Będzie go można zobaczyć za pulpitem dyrygenckim między innymi w „Cyganerii” i „Madame Butterfly”.

Z. S.: W programie tego sezonu będzie sporo oper rzadko wykonywanych w Polsce.

Ł. G.: Ten cel przyświeca mi od momentu, kiedy powierzono mi obowiązki dyrektora. Staram się wybierać te znakomite tytuły, których nigdzie indziej zobaczyć nie można. Tym chcemy się wyróżnić i dlatego też pojawiła się na naszej scenie „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego, a od października będzie także „Romeo i Julia”. Mamy także przez cały czas podstawowe pozycje z kanonu opery od „Nabucca” poprzez „Aidę”, „Toscę” „Madame Butterfly”, „Cyganerię” i wszystkie inne spektakle, które przez cały czas gramy, wyliczać można długo, bo repertuar Opery Śląskiej jest bardzo bogaty i różnorodny.

Z. S.: Musi Pan mieć spory i bardzo sprawny zespół do tak dużego programu.

Ł. G.: To prawda - mam świetny zespół zarówno artystyczny, jak techniczny. Opera Śląska jest znana z tego, że radzi sobie w każdych warunkach. Dzisiaj na niewielkiej scenie Sanockiego Domu Kultury prezentujemy spektakl monumentalny, który posiada także sceny intymne, natomiast jego libretto jest dość burzliwe i dzieje się w różnych miejscach. Tomasz Konina – reżyser tego spektaklu, stworzył uniwersalną opowieść o miłości, wojnie, wierze w Boga – to nasze największe dzieło ostatnich sezonów.

Z. S.: Opera Śląska współpracuje z Sanockim Domem Kultury od lat. Podczas 27 edycji Festiwalu im. Adama Didura tylko raz się zdarzyło, że zabrakło spektaklu w wykonaniu Opery Śląskiej. Myślę, że te kontakty będziecie podtrzymywać.

Ł. G.: Oczywiście, że tak. Mam taką nadzieję. Jestem bardzo wdzięczny dyrektorowi Waldemarowi Szybiakowi i podziwiam go. To, co pan Dyrektor robi tu w Sanoku, zasługuje na najwyższe uznanie. Na uwagę zasługuje bardzo wysoki poziom artystyczny festiwalu. Serdecznie dziękuję Panu Dyrektorowi i całemu zespołowi Sanockiego Domu Kultury, że zawsze nas tak gościnnie przyjmują. Podkreślę, że pobyt w Sanoku to dla nas wyjątkowy czas. Występ w Sanoku wpisał się na stałe do kalendarza Opery Śląskiej i bardzo się cieszymy, że dzisiaj możemy dla państwa prezentować „Moc przeznaczenia”.

Z. S.: Festiwal Adama Didura i Operę Śląską łączy postać patrona sanockiego Festiwalu, jednego z największych basów wszechczasów, który przecież zakładał Operę Śląską w Bytomiu. Wiele robicie, aby zachować pamięć o tym wspaniałym artyście.

Ł. G.: W Operze Śląskiej osoby, które zapisały się na stałe w działalności naszego teatru, są w szczególny sposób doceniane i honorowane. Adam Didur jest taką postacią, która rozpoczęła całą historię Opery Śląskiej. Przypomina nam o tym Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura oraz prezentacje na Sali Koncertowej im. Adama Didura. Misja tego wielkiego śpiewaka jest przez cały czas realizowana, a jest to prezentacja spektakli również poza naszą siedzibą w Bytomiu. Około 1/4 naszych spektakli gramy w objeździe. Krzewimy kulturę poza Bytomiem. Dzisiaj jesteśmy w Sanoku, ale na Podkarpaciu można nas spotkać m.in. w Rzeszowie czy Przemyślu. Jesteśmy chyba jedyną operą objazdową w Polsce. Mamy specjalny dział transportu i świetnie sobie radzimy z wystawianiem spektakli w różnych miejscach, chociaż jest to trudne i bardzo skomplikowane, a od zespołu wymaga przede wszystkim bardzo dużej elastyczności. Mamy bardzo sprawny i bardzo dobry zespół, który potrafi podołać każdemu wyzwaniu.

Z. S.: Mam nadzieje, że jeszcze w tym sezonie będzie okazja do kolejnego spotkanie na Podkarpaciu.

Ł. G.: Myślę, że tak, ale zapraszam serdecznie również do Bytomia, bo nie jest to w sumie daleko. Podróż autostradą czy pociągiem nie trwa zbyt długo, a będą Państwo mogli uczestniczyć w spektaklach w naszej siedzibie.

Wracając do spektaklu „Moc przeznaczenia” wystawionego przez artystów Opery Śląskiej w Bytomiu należy podkreślić, że przeniesienie tego monumentalnego widowiska na niewielką scenę Sanockiego Domu Kultury zakończyło się sukcesem choreografa – Moniki Myśliwiec, która musiała się dostosować do nowych warunków. Wprowadzająca w klimat opery Uwertura jest bardzo piękna, ale dość długa i dobrym pomysłem było wypełnienie jej porywającym tańcem Wiolety Haszczyc. Bardzo dobrze spisali się wszyscy soliści, ale mnie najbardziej ujęły kreacje Adama Woźniaka (Don Carlos) i Anny Boruckiej (Preziosilla). Jeszcze dwa zdania na temat niezwykle trudnej partii Leonory. Solistka musi wykazać się nie tylko pięknym śpiewem, ale także przenieść słuchacza w zupełnie inny wymiar duchowy. Znakomicie udało się to podczas spektaklu w Sanoku Annie Wiśniewskiej-Schoppa – szczególnie w scenie kończącej dzieło.Świetnie brzmiał Chór (nadzwyczajne było zakończenie I części) oraz Orkiestra pod dyrekcją Jakuba Kontza. Długie i gorące brawa oraz owacja na stojąco były w pełni zasłużone.

Oto wykonawcy spektaklu „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego, którzy wystąpili w Sanoku.
Obsada:
Markiz Calatrava/Ojciec Gwardian – Bogdan Kurowski, Leonora – Anna Wiśniewska - Schoppa, Don Carlos – Adam Woźniak, Don Alvaro – Maciej Komandera, Curra/Preziosilla – Anna Borucka, Brat Melitone – Kamil Zdebel, Trabuco – Juliusz Ursyn - Niemcewicz, Burmistrz – Zbigniew Wunsch, Chirurg – Cezary Biesiadecki, Tancerka – Wioleta Haszczyc
kierownictwo muzyczne: Jakub Kontz,
reżyseria i scenografia: Tomasz Konina,
kostiumy: Joanna Jaśko - Sroka,
choreografia: Monika Myśliwiec,
światła: Dariusz Pawelec,
współpraca reżyserska: Zosia Dowjat,
kierownictwo chóru: Krystyna Krzyżanowska - Łoboda,
kierownictwo baletu: Aleksandra Kozimala - Kliś
Orkiestra, chór i balet Opery Śląskiej pod dyrekcją Jakuba Kontza
Wydawca: G. Ricordi & CO. Bühnen-und Musikverlag G.m.B.H, Monachium.

Piękno i atmosfera tego miejsca inspirują w sposób szczególny

Zofia Stopińska: Zapraszam Państwa na spotkanie z Panem Markiem Brachą – wspaniałym artystą uważanym za jednego z najciekawszych polskich pianistów młodego pokolenia. Miałam wielkie szczęście i przyjemność rozmawiać z Artystą w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej po koncercie w ramach letniego Festiwalu „Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej”. Obserwowałam, jak Pan przed koncertem w Letniej Sali Koncertowej długo spacerował po parku otaczającym Dworek Ignacego Jana Paderewskiego. Od wielu lat pianiści często tutaj występują, bo Centrum Paderewskiego działa prężnie przez cały rok, organizując koncerty. Późną jesienią i zimą odbywają się one we wnętrzach zabytkowego Dworku. Był Pan już w Kąśnej Dolnej?

Marek Bracha: Jestem tutaj po raz pierwszy i nie tylko Dworek, ale także całe jego otoczenie: park w stylu angielskim, Letnia Sala Koncertowa i Dom Pracy Twórczej, wywarły na mnie wielkie wrażenie. Piękno i atmosfera tego miejsca inspirują w sposób szczególny. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na spacery i podziwianie tego magicznego miejsca.

Z. S.: Dziękuję Panu serdecznie za wspaniałe wykonanie zarówno Menueta G-dur, op.14 nr 1 na fortepian solo - Ignacego Jana Paderewskiego, jak i Koncertu A – dur KV 414 Wolfganga Amadeusza Mozarta, podczas którego towarzyszył Panu znakomicie Kwintet Śląskich Kameralistów. Fortepian marki Fazioli brzmiał dzisiaj nadzwyczajnie – odnosiłam wrażenie, że panował Pan nad nim całkowicie, czarując nas przepięknie brzmiącymi dźwiękami zarówno w piano, jak i forte. Czy każdy fortepian jest tak posłuszny?

M. B.: Muszę powiedzieć, że różnie to bywa. Czasami jest tak, nie wiedzieć czemu, że z instrumentem się troszeczkę walczy i nie do końca da się fortepian okiełznać, a dzisiaj rzeczywiście czułem wielki komfort, że fortepian po prostu robił to, co ja chciałem.

Z. S.: Nasze spotkanie jest wspaniałą okazją, aby zapytać Pana o działalność artystyczną, bo dużo Pan koncertuje i nagrywa. Dzisiaj stałam się szczęśliwą właścicielką płyty w Pana wykonaniu, a niedawno zachwycałam się płytą, którą Pan nagrał wspólnie z panią Agatą Szymczewską – wydane zostały przez dwie różne wytwórnie.

M. B.: Tak, przez dwa różne wydawnictwa i są to także dwa różne światy. Solowa płyta jest zawsze dla artysty czymś wyjątkowym, ale współpraca z tak wybitną osobowością, jak Agata Szymczewska jest także wspaniałym doświadczeniem. Na solowej płycie są wyłącznie utwory Fryderyka Chopina, a z Agatą nagraliśmy Sonatę, która została specjalnie dla nas napisana przez Ignacego Zalewskiego, tak że to jest współczesna kompozycja. Płyta została zarejestrowana niedaleko stąd, bo w Lusławicach w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. To jest szczególne miejsce dla mnie, do którego z wielką przyjemnością wracam. Miałem okazję tam być w ubiegłym miesiącu inaugurując Festiwal Emanacje. To było dla mnie ogromne przeżycie, bo oprócz mnie byli na estradzie muzycy z Filharmonii Berlińskiej – Scharoun Ensemble i z nimi wykonałem Kwintet fortepianowy „Pstrąg” Franza Schuberta oraz Kwartet g-moll KV 478 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Ten koncert kameralny był dla mnie wyjątkowym wydarzeniem. Później miałem kilka innych koncertów, teraz jestem tutaj, a już we wrześniu rozpoczyna się nowy sezon i czeka mnie wiele różnych wyzwań solowych i z orkiestrą. Znowu będę miał przyjemność grać z Maestro Jerzym Maksymiukiem. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w kwietniu bieżącego roku i wykonaliśmy w Warszawie dwa utwory: Koncert warszawski Richarda Addinsella i Concertino Władysława Szpilmana. Utwory zabrzmiały w rocznicę powstania w getcie warszawskim. Ten koncert z Sinfonią Varsovią pod batutą Maestro Maksymiuka zaowocował, można powiedzieć, taką „chemią” pomiędzy mną a Maestro, że spotkamy się znowu w grudniu z Koncertem Wojciecha Kilara w Toruniu. W międzyczasie mam jeszcze serię koncertów w Japonii, tak że nadchodzący sezon rozpoczyna się dla mnie od razu „setką” można powiedzieć i będzie to maraton.

Z. S.: Czeka Pana także sporo takich koncertów, jak dzisiejszy w kameralnym składzie.

M. B.: Takie plany też są, między innymi w zeszłym roku zaczęliśmy współpracę z Atom String Quartet. To jest zespół muzyków wykształconych klasycznie: dwóch skrzypków, altowiolista i wiolonczelista, którzy grają muzykę improwizowaną, jazzową – można powiedzieć, że to jest jedyny taki jazzowy kwartet w Polsce, a ponieważ znamy się jeszcze z czasów studenckich i jesteśmy bliskimi kolegami, to wpadliśmy wspólnie na pomysł, żeby wykonać koncert trochę klasyczny, a trochę improwizowany – będą nie tylko improwizacje jazzowe, ale także w innych stylach improwizatorskich i będziemy grać Koncert A-dur Mozarta, który dzisiaj wykonywałem. Dzisiaj grałem go w formie zupełnie poważnej, a ponieważ ten Koncert ma wiele takich momentów zawieszenia i kadencje, co stwarza ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o improwizacje. Mamy już za sobą jeden wspólny występ i z wielką niecierpliwością czekam na drugi koncert.

Z. S.: Wiem, że wkrótce będzie Pan w Lusławicach prowadził warsztaty z młodymi pianistami.

M. B.: Owszem, będę w Lusławicach pod koniec września i to będzie dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie, bo po raz pierwszy przyjadą do Lusławic instrumenty z epoki romantyzmu i klasycyzmu, i będę miał ogromną przyjemność współprowadzić te warsztaty razem z Tobiasem Kochem, wybitnym fortepianistą oraz Geoffrey Govierem, który jest wykładowcą w Royal College of Music w Londynie i u niego ukończyłem studia w zakresie gry na fortepianie historycznym, dlatego cieszę się bardzo na to spotkanie. Będzie jeszcze z nami wspaniała pianistka Katarzyna Drogosz. Będziemy kształcić młodzież, a może raczej „otwierać im głowy” i wrażliwość na brzmienie oraz na niesamowity sposób gry, jaki jest możliwy na instrumentach historycznych.

Z. S.: Pana zafascynowały historyczne fortepiany, chociaż mnie się wydaje, że one bardzo się różnią od współczesnych i chyba trudno się na nich gra.

M. B.: Owszem, one mają inne cechy zarówno brzmieniowe, jak i mechaniczne, są, nie da się ukryć, mniej zaawansowane technicznie niż współczesne fortepiany. Można też powiedzieć, że trudno na nich grać, bo trzeba się szybko do nich przyzwyczaić, chyba, że ktoś miał z nimi stały kontakt – tak jak ja miałem szczęście w Londynie. Teraz jestem na etapie negocjacji i kupowania takiego instrumentu, i jak już będę miał taki instrument w domu, to będzie mi znacznie łatwiej go okiełznać na co dzień. Natomiast historyczny instrument, jego brzmienie i bezpośredni kontakt z nim przez dotyk powoduje, że w człowieku budzą się nowe pokłady inspiracji muzycznej, pomysłów interpretacyjnych i to jest dla mnie unikatowe. Będę się starał w ten sposób pokazać te instrumenty młodym ludziom podczas tych warsztatów, aby ich nie zniechęcać teoriami, że najpierw trzeba przeczytać wszystkie traktaty barokowe i klasyczne, później grać na historycznym instrumencie przez kilka lat i dopiero potem się pokazać z jakimś recitalem. Raczej będę chciał pokazać, że taki instrument ze względu na swoją wyjątkowość potrafi nas od razu wzbogacać i powodować, że te nasze interpretacje są po prostu inne, a co więcej wpływają potem na nasze rozumienie muzyki i wpływają później na nasze interpretacje na instrumentach współczesnych – po prostu poszerzają horyzonty.

Z. S.: Czekamy na koncerty w Pana wykonaniu w tym pięknym zakątku Polski. Mam nadzieję, że przyjedzie Pan do Kąśnej Dolnej niedługo z koncertem.

M. B.: Oczywiście, przyjadę z wielką przyjemnością, bo publiczność jest tu fantastyczna, muzycy, z którymi grałem, byli znakomici, a także sala, miejsce, atmosfera, świetni organizatorzy, a jeszcze czuwa nad nami duch Paderewskiego. Wszystko tu jest fantastyczne i powtórzę jeszcze raz, że z ogromną przyjemnością tutaj powrócę.

Z wybitnym pianistą młodego pokolenia – Markiem Brachą rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia 2017 roku w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Po wspaniałym koncercie w Zamku Dzikowskim

Przybliżając Państwu sylwetki świetnych muzyków urodzonych na Podkarpaciu, od dawna myślałam o spotkaniu z panią prof. Aleksandrą Nawe – znakomitą pianistką i kameralistką urodzoną w Tarnobrzegu, od lat związaną z łódzką Akademią Muzyczną. Niedawno okazja była szczególna, bo na zakończenie XXV Międzynarodowych Koncertów Organowych Tarnobrzeg 2017 – 31 sierpnia odbył się wspaniały koncert w Zamku Dzikowskim w wykonaniu Agnieszki Makówki – mezzosopran oraz pianistek Aleksandry Nawe i Olesyi Haiduk.

Ramy programu stanowiły utwory na cztery ręce – na początku były to Mazurki fis-moll op. 6 nr 1; h-moll op. 33 nr 4; e-moll op. 41 nr 2 – Fryderyka Chopina, a na finał „Album Tatrzańskie” op. 12Ignacego Jana Paderewskiego. Środek wypełniły pieśni polskich kompozytorów – od Fryderyka Chopina i Stanisława Moniuszki poczynając na pieśniach Mieczysława Karłowicza i Ignacego Jana Paderewskiego kończąc. Koncert odbył się w wypełnionej po brzegi publicznością sali, do której tuż przed rozpoczęciem organizatorzy przynieśli wszystkie krzesła znajdujące się w sąsiednich pomieszczeniach, aby jak najwięcej osób mogło wysłuchać koncertu siedząc. Sylwetki artystek i utwory, które znalazły się w programie, przybliżał pan Mariusz Ryś – „szef” artystyczny Festiwalu. Wspaniałe wykonania zachwyciły publiczność, która gorąco oklaskiwała każdy z utworów, a na zakończenie zgotowała Artystkom długie owacje – jedną po planowanym zakończeniu koncertu, a drugą po bisie.
Rozpoczynając po koncercie rozmowę z panią prof. Aleksandrą Nawe i dziękując za wspaniały koncert powtórzyłam to, co mówili wychodzący z Sali melomani, że było to wielkie wydarzenie artystyczne.

Aleksandra Nawe: Bardzo dziękujemy. To był kolejny koncert w Tarnobrzegu z moim udziałem. Jestem szczęśliwa, kiedy wracam do miejsca, gdzie się urodziłam i kształciłam do czternastego roku życia. Tutaj pochowani są moi dziadkowie – rodzice mamy, którzy mnie wychowali od urodzenia i siostra mamy, która była moją matką chrzestną. Dziadzio nauczał w Ognisku Muzycznym gry na skrzypcach. Bardzo wcześnie dostrzegł, że jestem dzieckiem uzdolnionym muzycznie i od początku pilnował moich ćwiczeń na fortepianie. Kiedy powstała w Tarnobrzegu Szkoła Muzyczna I stopnia, rozpoczęłam w niej naukę, którą kontynuowałam w Szkołach Muzycznych w Lublinie, zaś na studia trafiłam do Łodzi i tam pozostałam. Już na trzecim roku studiów – dokładnie 1 grudnia 1988 roku, podjęłam pracę w Akademii Muzycznej. Polegała ona na towarzyszeniu podczas prób Chórowi Akademickiemu. Grałam wielkie dzieła: „Stabat Mater” – Szymanowskiego, Mszę „Koronacyjną” – Mozarta, Mszę Es-dur – Schuberta, które prawdę mówiąc wolałabym wówczas śpiewać, ponieważ uwielbiałam śpiewać w chórze. Lata stażu i asystentury w Katedrze Kameralistyki upłynęły mi na towarzyszeniu studentom podczas zajęć i poznawaniu repertuaru w wielu klasach instrumentalnych i wokalnych.

Zofia Stopińska.: Jestem przekonana, że te doświadczenia oraz nagrody uzyskane w krajowych i międzynarodowych konkursach kameralnych przyśpieszyły Pani rozwój zawodowy.

A. N.: Z pewnością. Podjęta tak wcześnie praca mobilizowała do większej aktywności i podejmowania trudnych wyzwań. Studia ukończyłam w roku 1990, przewód I stopnia w 1997 roku, natomiast w 2007 roku uzyskałam stopień naukowy doktora habilitowanego sztuki muzycznej. Przez cały czas prowadzę zajęcia z zakresu kameralistyki fortepianowej: naukę akompaniamentu z czytaniem a vista, zespoły kameralne i ostatnio także wykonawstwo liryki wokalnej.

Z. S.: Występowała Pani z wieloma sławnymi artystami i przynajmniej kilka nazwisk proszę wymienić.

A. N.: Miałam szczęście spotykać się na estradach z wielkimi artystami. Wymienię tylko takie nazwiska śpiewaków, jak: Teresa Żylis-Gara, Stefania Toczyska, Joanna Woś, Bernard Ładysz, Bogusław Morka czy Adam Zdunikowski. Zagrałam wiele koncertów także ze wspaniałymi instrumentalistami... Lista nazwisk jest niezwykle długa.

Z. S.: Czy występowała Pani ze swoją Mamą – wybitną śpiewaczką posiadającą niezwykłej urody sopran koloraturowy – panią Izabellą Nawe?

A. N.: Tak, miałam szczęście wystąpić z Mamą kilka razy. Były to niezwykłe artystyczne spotkania, bardzo dla mnie ważne i wzruszające. Będąc dzieckiem marzyłam o naszych wspólnych koncertach, pragnęłam dorównać Jej wielkości. W czasie gdy dorastałam Mama podróżowała po świecie, występowała na scenach operowych od San Francisco po Tokio. Przez 27 lat była pierwszym sopranem koloraturowym w Deutsche Staatsoper w Berlinie. Podziwiałam Ją na tej scenie m.in. w „Czarodziejskim flecie”, „Uprowadzeniu z Seraju”, „Kawalerze srebrnej róży”, „Carminie burana”... To niezapomniane chwile!

Z. S.: Muzyka kameralna pochłonęła Panią absolutnie.

A. N.: Można tak powiedzieć. Przez 30 lat mojej działalności artystycznej zajmuję się głównie wykonawstwem muzyki kameralnej, jednak zdarza mi się włączać do programów koncertów solowe miniatury fortepianowe (na przygotowanie dużych form zwyczajnie brakuje czasu).

Z. S.: Zrealizowała Pani sporo autorskich projektów, które cieszą się uznaniem.

A. N.: Faktycznie jest ich sporo: „Jerzy Bauer – heterogeniczny”; „Inspiracje poetyckie w pieśni artystycznej”; „Spotkanie z Chopinem”; „Dwa teatry”; „Zielony pejzaż... Piosenki Piotra Hertla”; „Gwiazda Piotra Hertla”. Ale opowiem o projekcie, który po latach powrócił w nowej odsłonie. Wszystko zaczęło się w 2005 roku z okazji 70-tych urodzin Haliny Poświatowskiej, Poetki z którą jestem spokrewniona (dziadek Haliny Jan Zięba i mój pradziadek Michał Zięba byli braćmi). Przygotowałam wówczas program „Medytacja słowno-muzyczna Pamięci Haliny Poświatowskiej”. Na przestrzeni 10 lat powstało wiele znakomitych pieśni, które na moją prośbę stworzyli kompozytorzy z Łodzi, Gdańska, Warszawy, Szczecina i Katowic. Dlatego w roku 2015 stworzyłam projekt „Poświatowska i muzyka” prezentujący wiersze umuzycznione i w recytacji. Jego premiera miała miejsce 9 maja w dniu 80 - tych urodzin Poświatowskiej w Częstochowie, mieście Jej urodzenia. Premiera światowa odbyła się 17 lutego 2016 roku w Bibliotece Polskiej w Paryżu. W tym roku, 11 października, mija 50 lat od śmierci Haliny Poświatowskiej. Upamiętnieniem tej rocznicy będzie płyta, która ukaże się niebawem. W jej nagraniu uczestniczyły ze mną Agnieszka Makówka – mezzosopran i Katarzyna Zając-Caban – sopran.

Z. S.: Ma Pani w dorobku wiele prawykonań utworów kompozytorów współczesnych, niektóre z nich zostały Pani dedykowane, wydanych zostało kilkanaście płyt CD i nagrywała Pani także muzykę dla potrzeb teatru i filmu.

A. N.: Faktycznie, miałam przyjemność dokonać wielu prawykonań utworów pisanych współcześnie. Szczególną satysfakcję sprawiają te dedykowane przez kompozytorów. Utrwaliłam na płytach mnóstwo pieśni i kameralnych utworów instrumentalnych. Nagrywałam także dla radia polskiego i łotewskiego oraz telewizji holenderskiej. W 2001 roku zrealizowałam partię fortepianu w filmie Sławomira Kryńskiego „Listy miłosne” do którego piękną muzykę skomponował Zdzisław Szostak. Anna Iżykowska-Mironowicz – wieloletni konsultant muzyczny w filmie polskim, po zakończeniu nagrania podeszła do mnie i powiedziała: „ Olu, to było nadzwyczajne, wpiszę cię na listę płac”... i w ten oto sposób trafiłam do historii filmu polskiego.

Z. S.: Przyjechała Pani do Tarnobrzegu, aby towarzyszyć zachwycająco śpiewającej pani Agnieszce Makówce, a ramy tego koncertu tworzyły utwory Chopina i Paderewskiego w wykonaniu FORMACJI EAST-WEST DUO .

A. N.: Z Agnieszką Makówką znamy się od wielu lat. Wielokrotnie występowałyśmy razem prezentując lirykę wokalną, arie operowe i muzykę oratoryjną. Pieśni polskie wykonane dzisiaj na Zamku w Dzikowie są częścią realizowanego ostatnio przez nas projektu „Antologia pieśni polskiej”. Muzykę polską wykonuje także EAST-WEST DUO. Ten zespół grający na 4 ręce tworzę z utalentowaną, świetną pianistką Olesyą Haiduk, która studia I stopnia ukończyła we Lwowie, zaś studia magisterskie w łódzkiej Akademii Muzycznej w klasie prof. Marii Koreckiej-Soszkowskiej.

Z. S.: Słyszałam, że sporo koncertujecie.

A. N.: Nie narzekamy, chociaż chciałoby się grać częściej. Mamy na swoim koncie wiele koncertów w Polsce, a także za granicą. Współpracujemy z instytucjami kulturalnymi i dyplomatycznymi. Miałyśmy okazję wystąpić z polskim programem na zaproszenie Ambasady Polskiej w Helsinkach w 2016 roku. Koncert odbył się z okazji Święta Konstytucji 3-Maja. Wykonałyśmy utwory Fryderyka Chopina, Maurycego Moszkowskiego, Ignacego Jana Paderewskiego oraz współczesnych kompozytorów. Może Olesya, która jest z nami, powie o planach.

Olesya Haiduk: Nie chciałabym wiele mówić o planach, wolałabym, aby to była niespodzianka. Od września chcę wystartować z nowym projektem i mogę o nim poinformować dopiero w ostatniej chwili. Kilka razy z dużym wyprzedzeniem mówiłyśmy o naszych planach i później okazywało się, że ktoś już zrealizował nasz pomysł. Mogę natomiast powiedzieć o organizowanym przez nas festiwalu. I Międzynarodowy Festiwal Open Music odbył się w Instytucie Europejskim w Łodzi w maju tego roku. W ramach Festiwalu miały miejsce kursy mistrzowskie: pianistyczny, który prowadziła Maria Korecka-Soszkowska i wokalny prowadzony przez Olgę Pasiecznik i Dariusza Grabowskiego oraz zajęcia wspomagające młodych muzyków – takie jak: „Psychologia występu scenicznego”, seminarium „Emocje – ciało – głos” i koncerty. Następną edycję planujemy na marzec 2018 roku. Przyjęli już nasze zaproszenie wszyscy dotychczasowi pedagodzy, do których dołączy pianistka Natalya Pasichnyk. Zapraszamy do Łodzi na II Międzynarodowy Festiwal Open Music w dniach 12 – 17 marca 2018 roku.

Z. S.: Ten Festiwal organizowany jest z myślą o studentach akademii muzycznych?

A. N.: Z myślą o studentach, ale także uczniach średnich szkół muzycznych oraz absolwentach. Pierwsza edycja Festiwalu udowodniła, że na każdym etapie kształcenia i artystycznego rozwoju potrzebujemy tzw. "trzeciego ucha" i wsparcia autorytetów. Spotkania z Mistrzami podczas kursów interpretacyjnych właśnie to gwarantują.

Z. S.: Wiele z utworów, które ma w swoim programie FORMACJA EAST-WEST DUO skomponowana została dla solisty. Są gotowe opracowania na cztery ręce?

O. H.: Są wydane kompozycje w opracowaniach na cztery ręce, można również znaleźć nuty w Internecie. Korzystamy z ogólnie dostępnych materiałów nutowych. Mamy w repertuarze także utwory na dwa fortepiany.

Z. S.: Najważniejsze jest to, że doskonale się rozumiecie, a radość ze wspólnego grania słychać i widać na waszych twarzach, a jak się zamknie oczy, to wydaje się, że wykonawcą jest jedna osoba, która ma cztery ręce.

A. N.: To jest wielki komplement dla nas i mobilizacja do dalszej pracy przy instrumencie. Jednak nie ma co ukrywać, od niedawna mamy więcej obowiązków. Założyłyśmy Fundację o nazwie „EAST-WEST MUSIC”, która wzięła pod swoje skrzydła Międzynarodowy Festiwal Open Music i da nam możliwość szerszego działania. Wszystkie informacje są dostępne na stronie Fundacji: www.fundacjaewm.pl . Jesteśmy także na Facebooku: www.facebook.com/fundacjaeastwestmusic/.
Pierwsza edycja Festiwalu Open Music przywiodła do Łodzi młodych artystów z Polski, Austrii i Ukrainy. Mamy wobec tych uczestników, którzy już u nas gościli i zapewnili, że powrócą w kolejnych edycjach oraz wobec przyszłych adeptów sztuki pianistycznej i wokalnej zarówno plany edukacyjne, jak i koncertowe. Instytut Europejski w Łodzi, gdzie odbywa się Festiwal, dysponuje przestrzenią do takich działań.

Z. S.: Czy często przyjeżdża Pani z koncertami do Tarnobrzegu?

A. N.: Nie wiem, czy można powiedzieć, że często, ale jeśli już, to każde zaproszenie przyjmuję z wielką radością. Pamięta o mnie dyrektor Mariusz Ryś, z którym znamy się od wielu lat, tak więc zagrałam kilka koncertów w Tarnobrzeskim Domu Kultury, m.in. w ramach Barbórkowej Dramy Teatralnej; a także w Szkole Muzycznej I stopnia oraz w tarnobrzeskich kościołach: dwukrotnie za życia nieodżałowanego ks. Michała Józefczyka w świątyni na Serbinowie i kilkakrotnie na zaproszenie wspaniałego duszpasterza, ks. proboszcza Adama Marka, w Parafii Chrystusa Króla na tarnobrzeskiej Skalnej Górze (ta świątynia stoi w miejscu, gdzie była kiedyś „moja” Szkoła Muzyczna). Tym razem wystąpiłam na Finał jubileuszowych XXV Międzynarodowych Koncertów Organowych. Dziękuję za możliwość spotkania z tarnobrzeskimi melomanami, wśród których są także moi nauczyciele, szkolni koledzy i znajomi. Było mi bardzo miło ponownie rozmawiać z Panią Pani Zofio.

Z Panią dr hab. prof. AM w Łodzi Aleksandrą Nawe rozmawiała Zofia Stopińska 31 sierpnia 2017 roku w Tarnobrzegu.

Marcella Sembrich-Kochańska. Artystka Świata

Zofia Stopińska : Z wybitnym polskim artystą fotografikiem, inżynierem, dziennikarzem, menagerem kultury i wydawcą w jednej osobie – Panem Juliuszem Multarzyńskim rozmawiamy podczas Festiwalu „Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej”, któremu towarzyszy Pana wystawaMarcella Sembrich – Kochańska, Polka, artystka świata”. Po raz pierwszy oglądałam tę wystawę w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura, później w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie, a teraz pięknie prezentuje się we wnętrzach Dworku Ignacego Jana Paderewskiego.

Juliusz Multarzyński : To już jest kolejna ekspozycja wystawy, która powstała w 2008 roku, z okazji 150. rocznicy urodzin Marcelli Sembrich – Kochańskiej. Jak pani wspomniała, wystawa eksponowana była w Sanoku i Rzeszowie, a także w wielu innych miejscach w Polsce, ale również była w Bolechowie na Ukrainie, gdzie się wychowywała i w Dreźnie, które jest bardzo ważnym miejscem dla Marcelli Sembrich – Kochańskiej, bo tam w zasadzie rozpoczęła się jej wielka kariera, chociaż debiutowała w Atenach. Jest też tam pochowana.

Z. S.: Przygotowując wystawę, zgromadził Pan tak dużo materiałów, że powstała również później wspaniała książka.

J. M.: Pod koniec ubiegłego roku została wydana książka poświęcona Marcelli Sembrich – Kochańskiej, autorem tekstu jest pani Małgorzata Komorowska, natomiast ja przygotowałem tę książkę pod względem edytorskim i fotograficznym. W książce zatytułowanej „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka świata”, oprócz opisu niezwykłego życia tej wspaniałej artystki, są również pokazane miejsca, w których była eksponowana wystawa. Ponieważ zarówno wystawa, jak i książka powstawały we współpracy z Muzeum Marcelli Sembrich – Kochańskiej w Bolton Landing w Stanie Nowy Jork, to w tym roku, na coroczny sezon letni w Muzeum ( bo jest ono otwarte tylko w sezonie letnim), zostaliśmy zaproszeni z panią prof. Małgorzatą Komorowską na prezentację książki, a niezależnie od tego pani profesor miała wykład o pieśniach polskich kompozytorów.

Z. S.: Pomimo, że Marcella Sembrich – Kochańska żyła na przełomie XIX i XX wieku, to jej sukcesy w Metropolitan Opera były tak wielkie, że wspomina je się do dzisiaj i pamiątki po wielkiej Artystce są przechowywane.

J. M.: Jest to chyba jedyne muzeum na świecie z pamiątkami po polskich artystach śpiewakach. W Polsce nie ma muzeum poświęconego żadnemu śpiewakowi, a w Archiwum Sembrich Opera Muzeum w Bolton Landing jest dużo wspaniałych pamiątek, mnóstwo autografów, listów, różnych eksponatów, pamiątek, które otrzymywała od wielu sławnych ludzi. Szkoda, że w naszym kraju nie promuje się tej postaci, bo chyba nie ma takiej świadomości, że na przełomie XIX i XX wieku mieliśmy trzy wspaniałe Polki – Maria Curie – Skłodowska, Helena Modrzejewska i Marcella Sembrich – Kochańska, o której niestety, bardzo niewiele osób w Polsce wie. Niedługo, bo już w przyszłym roku będzie 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości i Marcella Sembrich – Kochańska powinna znaleźć się wśród postaci często wymienianych, bo była nie tylko sławną śpiewaczką, ale była także wielką patriotką, bo na wieść o wybuchu wojny światowej w 1914 roku natychmiast rozpoczęła organizować koncerty charytatywne, po to, żeby zebrane pieniądze przekazywać za pośrednictwem Henryka Sienkiewicza, a później we współpracy z Ignacym Janem Paderewskim, na pomoc ofiarom I wojny światowej w Polsce.

Z. S.: Marcela Sembrich – Kochańska była pierwszą polską śpiewaczką, która zrobiła światową karierę i występowała w Metropolitan Opera.

J. M.: Mieliśmy kilku śpiewaków, którzy zrobili karierę poza Europą. Proszę pamiętać, że w tym czasie występowali bracia Reszkowie, troszkę później rozpoczął karierę Adam Didur, z którymi Sembrich –Kochańska również występowała na scenie Metropolitan Opera. Z pewnością ciekawostką będzie fakt, że Marcella Sembrich – Kochańska, 487 razy wystąpiła pod szyldem Metropolitan Opera. Nie ma takiej śpiewaczki w Polsce i pewnie nigdy nie będzie, która tyle razy by mogła wystąpić, chociaż później były inne wielkie polskie artystki, które robiły tam karierę – chociażby pani Teresa Żylis – Gara, czy pani Zdzisława Donat, no a dzisiaj mamy Aleksandrę Kurzak, która w Metropolitan Opera dosyć często występuje.

Z. S.: Podkreślałam już, że wystawa „Marcella Sembrich - Kochańska. Polka, artystka świata” pięknie się prezentuje w pomieszczeniach Dworku Ignacego Jana Paderewskiego.

J. M.: Wystawa w Dworku Paderewskiego ma szczególne znaczenie, dlatego, że Marcella się przyjaźniła z Ignacym Paderewskim. Ich domy sąsiadowały ze sobą w Szwajcarii, często spotykali się tam z Sienkiewiczem i później w Stanach Zjednoczonych wspólnie koncertowali. Wystąpili także z dwoma koncertami w Warszawie.

Z. S. : Warto sięgnąć po książkę „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka świata” , warto także śledzić miejsca w których organizowana jest wystawa. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powróci ona na Podkarpacie.

J. M.: Mam nadzieję, że w przyszłym roku – w 160-tą rocznicę jej urodzin i jednocześnie w 100 - lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, taka postać jak Marcella Sembrich – Kochańska znajdzie zainteresowanie i w wielu miejscach wystawa będzie eksponowana. Przypomnę tylko, że przez długie lata swej muzycznej działalności czuła się ambasadorką kultury polskiej. Od roku 1880 nieprzerwanie na wszystkich swych koncertach wykonywała po polsku pieśń Chopina "Życzenie" przy własnym akompaniamencie fortepianowym; gdy to było możliwe włączała też ją do występów operowych (np. do sceny „lekcji śpiewu” w II akcie "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego) traktując jako symbol polskości narodu, którego państwa nie ma na mapie a w 1914 kierowała w Nowym Jorku pracami The American-Polish Relief Committee.

Z panem Juliuszem Multarzyńskim – wybitnym artystą fotografikiem, dziennikarzem, menagerem kultury i wydawcą rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia w Kąśnej Dolnej.

Jeśli są Państwo zainteresowani książką „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka Świata” – Małgorzaty Komorowskiej i Juliusza Multarzyńskiego, to z pewnością będzie ona dostępna podczas XXVII Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Pan Juliusz Multarzyński, podobnie jak podczas poprzednich edycji, będzie na tym Festiwalu, bowiem znany jest przede wszystkim jako pasjonat opery, zajmuje się fotografowaniem artystów muzyków, koncertów i spektakli operowych. Owocem tej miłości jest portal internetowy MAESTRO, który prowadzi już prawie 10 lat.

Subskrybuj to źródło RSS