wywiady

Nie ma lepszych duetów jak duety małżeńskie

Zofia Stopińska: Z panem prof. Romanem Peruckim rozmawiamy w Rzeszowie na zakończenie tegorocznych podróży koncertowych Pana na Podkarpacie. Koncertem w Kościele Wniebowzięcia NMP w Rzeszowie – Zalesiu zakończył się 26. Festiwal Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa. Dzisiaj organy głównie towarzyszyły skrzypcom na których grała Maria Perucka, barytonowi Wiesławowi Siewierskiemu i w jednym utworze zespołowi wokalnemu „La Strada” pod kierownictwem Jacka Beresia. Program tego pięknego i bardzo gorąco przyjętego przez publiczność koncertu został ułożony z myślą o miejscu i dniu w którym się odbywał – Matki Bożej Zielnej. W lipcu i sierpniu grał Pan w podkarpackich świątyniach cztery razy.

Roman Perucki: Kończymy całą trasę koncertową koncertami w Rzeszowie i Starej Wsi, gdzie byliśmy wczoraj. Wcześniej byliśmy na południu Polski i Europy. Graliśmy w Austrii – w Salzburgu i Wiedniu, w Czechach wystąpiliśmy w Skalicy, a poza tym koncertowaliśmy w: Zakopanem, Krakowie, Olsztynie, Pasymiu i Kazimierzu Dolnym, a jeszcze grałem z Łukaszem Długoszem koncert w Przemyślu. Jak sobie zaczynam przypominać, gdzie byliśmy, to aż trudno uwierzyć, że aż tyle kilometrów przejechaliśmy samochodem. Dodam, że wszędzie przed koncertami robiliśmy próby.

Z. S.: Podróżuje Pan prawie zawsze z Żoną, która jest świetną skrzypaczką. Chyba już trochę jesteście zmęczeni tymi podróżami.

R. P.: Nie czujemy wielkiego zmęczenia, bo przecież koncertujemy, czyli robimy to, co kochamy. Dzięki tym podróżom spędzamy wspólnie wolny czas, a jednocześnie dajemy radość tym, którzy nas słuchają.

Z. S.: Koncertowe podróże są także Waszym wspólnym urlopem.

R. P.: To prawda. Ze względu na rozliczne funkcje, które pełnię, muszę to wszystko jakoś pogodzić, stąd od samego początku naszego małżeństwa, czyli ponad trzydzieści lat, podczas urlopu po prostu jeździmy i gramy koncerty. Na początku naszego małżeństwa, jak mieliśmy małe dzieci, to podróżowaliśmy razem z dziećmi. Żona wówczas nie miała czasu na granie, bo podczas koncertów i prób ktoś musiał zajmować się dziećmi. Najważniejsze jednak było to, że byliśmy wszyscy razem i zwiedziliśmy całą Europę. Zawsze udawało się wszystko zorganizować, kiedy dzieci były już na tyle duże, że nie wymagały nieustannej opieki, zaczęły się nasze wspólne koncerty i dlatego jesteśmy ludźmi szczęśliwymi, jak już powiedziałem – robimy to, co kochamy, a dodatkowo nam jeszcze za to płacą.

Z. S.: Chcę powrócić jeszcze do Pana koncertów na Podkarpaciu, bo grał Pan na czterech różnych instrumentach. Pierwszy występ na organach Kościoła Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Mielcu związany był z konkursem „Artem Cameralem Promovere” i był Pan zaproszony do jury. Na zakończenie odbył wspaniały, bardzo interesujący koncert w wykonaniu jurorów. Mieleckie organy to jeden z najlepszych instrumentów na Podkarpaciu.

R. P.: Można tak powiedzieć, bowiem te organy mają trakturę mechaniczną, jest to instrument stosunkowo jeszcze młody i dobrze zadbany, a także ma duże możliwości brzmieniowe. Na Podkarpaciu jest jeszcze kilka instrumentów godnych zauważenia – na przykład organy w Katedrze Rzeszowskiej. Trzeba podkreślić, że sam instrument nie gra. Grający na nim musi nie tylko ułożyć program tak, żeby koncert był interesujący dla publiczności i doskonale wykonać pod względem technicznym wszystkie utwory, ale także nadać im ciekawe brzmienie poprzez dobór odpowiednich rejestrów. Za każdym razem coś innego wykonywaliśmy i nawet nie potrafię powiedzieć, ile było utworów. Zawsze wozimy dużo nut i wykonujemy to, co jest przewidziane w programie, ale przygotowujemy się dużo wcześniej do zaplanowanych koncertów.

Z. S.: Drugi koncert wykonał Pan w Kościele Salezjanów w Przemyślu wspólnie z wyśmienitym flecistą Łukaszem Długoszem. Po raz pierwszy mogłam usłyszeć Panów na żywo i jestem pod wielkim wrażeniem. Jednak nagranie na płycie, które jest wspaniałe, nie zastąpi koncertu.

R. P.: To prawda. Chociaż zwykle po koncercie publiczność pyta o nagrania i zdążyłem już nagrać kilkadziesiąt płyt, ale one nigdy nie oddadzą tego, co się słyszy podczas koncertu, bo wykonanie koncertowe jest jedyne, niepowtarzalne i dodatkowych wrażeń dostarcza przestrzeń wnętrza i wszystko, co nas otacza w świątyni. To wszystko wpływa na odbiór muzyki i porusza, a muzyka potrafi poruszyć najgłębsze pokłady emocjonalne człowieka. Na tym polega sztuka, która nie istnieje bez emocji. W Przemyślu miałam świetnego partnera, Łukasza Długosza. Powtórzę za znakomitym redaktorem Janem Popisem: „Jak się mówi o flecie w Polsce, to wymienia się Łukasza Długosza, później długo, długo nikogo, a później dopiero kilku naprawdę znakomitych flecistów”. Wspólne koncerty z Łukaszem Długoszem są dla mnie zawsze wyjątkowe, bo gra nam się wspaniale, chociaż najlepiej się rozumiemy z moją małżonką, bo nie ma lepszych duetów jak duety małżeńskie. Pomiędzy mną a Łukaszem Długoszem jest także „chemia”. Potrafię przewidzieć, co on zrobi, Łukasz świetnie się potrafi dostosować do barwy, którą mu narzucam. Organista ma ten przywilej, że prowadzi i konstruuje całą formę, poprzez zestawianie różnych barw w zależności od możliwości organów. Solista musi się dostosować do brzmienia organów. Łukasz robi to doskonale i dlatego jesteśmy dobrym duetem. Gramy wspólne koncerty już od kilku lat i bardzo lubimy razem występować. Każdego roku mamy kilka prawykonań, bo kompozytorzy, którzy usłyszeli nas na koncercie, często tworzą utwory z myślą o nas. Komponują dla nas m.in. Grażyna Pstrokońska-Navratil i Paweł Łukaszewski. Mam nadzieję, że doczekamy się kiedyś i zagramy kompozycję największego żyjącego polskiego twórcy.
Z. S.: Mistrz Krzysztof Penderecki do tej pory nie tworzył muzyki kameralnej z udziałem organów.

R. P.: To prawda. Witold Lutosławski także „omijał” organy. Henryk Mikołaj Górecki skomponował jedynie Kantatę. Mamy mało nowej literatury na organy w Polsce.

Z. S.: Organista grający z instrumentem solowym musi dobierać odpowiednie zestawy głosów, aby organy nie „przykrywały” solisty.

R. P.: To nie tylko kwestia rejestracji, ale także wyczucia akustyki wnętrza, odpowiedniej artykulacji i sposób ataku dźwięku. Inaczej akompaniuje się skrzypcom, inaczej fletowi, a dużo zależy także od doboru rejestrów i charakteru utworu. Organista musi być partnerem, a nie dominować. Porównać to można do rozmowy – ktoś mówi, a ktoś słucha, jest pytanie, a później odpowiedź, a czasami się kłócimy. Tak samo jest w muzyce. Musi być rozmowa pomiędzy instrumentami. Mnie najlepiej gra się ze skrzypcami, na których gra moja żona Maria Perucka, i z fletem, na którym gra Łukasz Długosz.

Z. S.: Wczoraj razem z żoną grali Państwo z przepięknej Bazylice Jezuitów w Starej Wsi. Jest to nowe miejsce na Podkarpaciu, w którym można organizować koncerty muzyki organowej.

R. P.: Pamiętam ten instrument sprzed piętnastu lat, bo byliśmy wówczas w Starej Wsi z dziećmi i żona wówczas nie grała, a solistą był Paweł Skałuba. Miałem wtedy nie lada problem, bo wówczas odzywało się zaledwie kilka głosów i musiałem się dobrze gimnastykować, aby wszystko zabrzmiało w miarę ciekawie. W tej chwili to jest zupełnie inny instrument – bardzo spójny i wyrównany brzmieniowo, jest komputer, który umożliwia szybkie zmiany tych brzmień. Trzeba także podkreślić, że w przestrzeni wspaniałego kościoła w Starej Wsi przebudowane organy brzmią niezwykle szlachetnie i warto je wykorzystywać również w celach koncertowych. Organy w kościele są instrumentem przede wszystkim sakralnym i służą liturgii. Ale jak mamy dobry instrument, to warto, aby czasami przestrzeń kościoła zapełnić dźwiękami kompozytorów minionych epok, bo mamy bardzo dużo wspaniałych utworów, jest także wiele literatury, która jest związana z sacrum, że warto grać te utwory, bo gdzie indziej publiczność ich nie usłyszy. Cieszę się, że doszło takie miejsce i mam nadzieję, że będą tam regularnie odbywać się koncerty. Gratuluję Ojcom Jezuitom, bo jest to piękne miejsce i dobry instrument. Zostaliśmy tam wspaniale przyjęci przez gospodarzy i publiczność. Długo będziemy wspominać ten pobyt. Warto to miejsce odwiedzić.

Z. S.: Jestem przekonana, że po koncercie w niewielkim, ale jakże pięknym kościele w Rzeszowie-Zalesiu, wyjeżdżacie Państwo także usatysfakcjonowani i zechcecie na Podkarpacie wracać.

R. P.: Bardzo dziękujemy publiczności w Zalesiu za przyjęcie. To miejsce, ale także całe Podkarpacie, ma swój niezwykły klimat. To wspaniała ziemia i chętnie przyjedziemy tu ponownie. Wiadomo, że nie można każdego roku wracać w te same miejsca. Trzeba grać w różnych ośrodkach w Polsce i na świecie. Nie mamy także zbyt dużo czasu, bo urlopy nie są długie, a w Gdańsku mamy bardzo dużo obowiązków – Filharmonia, Akademia Muzyczna oraz Festiwale w Oliwie i w kościołach Pomorza Gdańskiego. Mamy trochę dobrych instrumentów, chociaż szkoda, że dużo ich zostało zniszczonych w czasie wojen, bo na terenie naszego województwa było kilkadziesiąt instrumentów światowej klasy i tylko część została odbudowana. Muzyka organowa w oliwskiej Archikatedrze rozbrzmiewa bardzo często i serdecznie zapraszam na koncerty wszystkich przyjeżdżających w nasze strony na wypoczynek.

Z prof. zw. dr hab. Romanem Peruckim rozmawiała Zofia Stopińska 15 sierpnia 2017 roku w Rzeszowie.

Roman Perucki jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku w klasie organów prof. Leona Batora. Od 1997 roku jest profesorem macierzystej uczelni, a w latach 1996 – 1999 był Prorektorem ds. artystycznych i członkiem Senatu gdańskiej AM. Od 2012 roku jest kierownikiem Katedry Organów, Klawesynu, Akordeonu i Gitary. Kierownik artystyczny Akademii Improwizacji organizowanej przez gdańską uczelnię. Ponadto prowadzi klasę organów w Zespole Szkół Muzycznych w Gdańsku. Tytuł naukowy profesora nauk muzycznych otrzymał w 2000 roku. Jest wychowawcą licznych laureatów międzynarodowych konkursów organowych.

Prowadzi kursy mistrzowskie w Niemczech, Włoszech, Portugalii, Rosji, Francji, Meksyku, Chorwacji i w Polsce. W swoim dorobku ma już ponad 2500 recitali. Koncertował w najsłynniejszych katedrach i salach koncertowych świata, m.in. w Notre Dame (Paryż), katedra w Gandawie, w Brukseli (Belgia), Marinsky Theater (St. Petersburg), Filharmonia Moskiewska, sale koncertowe w Mexico City i w Monterrey (Meksyk). Koncertuje w Polsce, w niemal wszystkich państwach Europy, w Rosji, Chinach, Australii, Ameryce Południowej, Kanadzie i USA. Dokonał licznych nagrań dla Polskiego Radia i Telewizji, telewizji Słowacji, Niemiec, Rosji, Białorusi i Anglii. W swoim bogatym dorobku artystycznym posiada ponad 40 płyt CD – jedna z nich uzyskała status platynowej, jedna złotej płyty.

Od 1993 roku jest także Dyrektorem Naczelnym Polskiej Filharmonii Bałtyckiej im. Fryderyka Chopina w Gdańsku. Z jego inicjatywy i pod jego nadzorem powstało Gdańskie Centrum Muzyczno – Kongresowe, które od 2005 roku jest siedzibą Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Jest członkiem Rady Programowej Festiwalu Solidarity of Arts. Z jego inicjatywy podjęto prace zagospodarowujące teren nabrzeża Ołowianki oraz budowę kładki łączącej Ołowiankę z Gdańską Starówką.

Honorowo pełni funkcję Prezesa Pomorskiego Stowarzyszenia „Musica Sacra”. Jest założycielem oraz Dyrektorem Organizacyjnym i Artystycznym prestiżowych, międzynarodowych festiwali i cykli prezentujących muzykę organową: Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej w Katedrze Oliwskiej, Międzynarodowego Konkursu Organowego im. J. P. Sweelincka w Gdańsku, cyklu koncertów „Bliżej Bacha”, koncertów z okazji Jarmarku św. Dominika w kościele OO. Dominikanów w Gdańsku oraz festiwali organowych w kościołach Pomorza Gdańskiego ( w Jastrzębiej Górze, Żarnowcu, Jastarni, Rumi, Stegnie, Fromborku oraz Kazimierzu Dolnym. Jest I organistą Archikatedry Oliwskiej oraz przewodniczącym Komisji ds. Organów Archidiecezji Gdańskiej i rzeczoznawcą organowym. Od 1999 roku jest prezesem Stowarzyszenia Miłośników Archikatedry Oliwskiej, które pomaga przy restauracji zabytków tej jednej z największych i najpiękniejszych świątyń w Polsce.

Za swą działalność organizacyjną i artystyczną otrzymał wiele nagród i wyróżnień, wśród których wymienić należy: Nagrodę Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury (1999), złotą odznakę Zasłużony dla Kultury Polskiej (2005), srebrny medal Gloria Artis ( 2007). Ponadto za zasługi dla Gdańska został odznaczony Medalem św. Wojciecha. Posiada również odznaczenia papieskie: Pro eclessiae et Pontifice, przyznane przez Ojca Świętego Jana Pawła II oraz Order św. Sylwestra nadany przez Papieża Benedykta XVI.

Urodziłam się w Sanoku...

Zofia Stopińska: Podążając śladami artystów urodzonych na Podkarpaciu zapraszam Państwa na spotkanie z Panią prof. Moniką Fedyk-Klimaszewską – wyśmienitą śpiewaczką i pedagogiem. Podczas tegorocznych wakacji pani Monika Fedyk-Klimaszewska odwiedziła rodzinne strony, ale nie było czasu na spotkanie i dlatego pojechałam bo Buska – Zdroju, gdzie Artystka spędziła kilka dni i znalazła czas na rozmowę. Dawno Pani nie występowała na Podkarpaciu i pewnie nie wszyscy wiedzą, że pochodzi Pani z przepięknego miasta zwanego „bramą Bieszczad”.

Monika Fedyk-Klimaszewska: Tak. Urodziłam się w Sanoku – pięknym mieście na Podkarpaciu, otoczonym cudownymi, owianymi mgłą Górami Słonnymi, pełnym zieleni, ze wspaniałymi świątyniami i wieloma zabytkami. To wszystko inspirowało od dzieciństwa moją wyobraźnię. W tym mieście zaczęłam śpiewać, bo pasja śpiewania pojawiła się u mnie już we wczesnym dzieciństwie. Śpiewałam, a śpiew towarzyszył mi przy każdej niemal czynności dnia codziennego. Nie mogłam się bez niego obejść. Mama grała ładnie na akordeonie. Wydaje mi się jednak, że główną inspiracją był śpiew mojego ojca, który pochodził ze Lwowa, był inżynierem chemikiem, ale także kochał muzykę i miał bardzo dobry słuch. Śpiewał w chórach akademickich we Wrocławiu i potrafił dodawać drugi głos do przeróżnych utworów – piosenek, kolęd, a ja byłam tą umiejętnością oczarowana. Naśladowałam wtórujący drugi głos ojca podczas śpiewów w kościele i podczas śpiewania kolęd w okresie Bożego Narodzenia. Poza tym u dziadków, gdzie się wychowywaliśmy, stały dwa pianina, bo mama i jej siostry uczyły się od dziecka gry na fortepianie. To był dom z tradycjami i ja, będąc malutką dziewczynką, ciągle na tych pianinach coś brzdąkałam i śpiewałam. Rodzice zauważyli moją pasję do muzyki i w wieku siedmiu lat posłali mnie do szkoły muzycznej. Sanocka Szkoła Muzyczna to była szkoła z wielkimi tradycjami. Trafiłam do klasy wspaniałej sanockiej nauczycielki, pełnej charyzmy kobiety – pani Krystyny Serafin, która nie tylko znakomicie grała na fortepianie, ale miała też piękny operowy głos i często mi śpiewała. Jej śpiew operowy był dla mnie czymś dziwnym, niezrozumiałym, jakby tajemniczym światem, który był dla mnie nieodgadnioną zagadką, ale czułam, że jest w nim piękno, które mnie pociąga. Okres szkoły podstawowej był początkiem moich sukcesów wokalnych i recytatorskich. Już w pierwszej klasie szkoły podstawowej śpiewałam jako solistka w chórach, występowałam na różnych akademiach i innych uroczystościach w Sanockim Domu Kultury. Scena ta, na której odbywają dziś wspaniałe Festiwale im. Adama Didura, była mi bardzo bliska. Pamiętam, jak śpiewałam w różnych przedstawianiach, bajkach dla dzieci, np. „Kot w butach”, „Królewna Śnieżka”. Uczestniczyłam jako solistka w wielu koncertach, nie miałam tremy. Kochałam scenę od dziecka i dobrze się na niej czułam. Przebierałam się w długie suknie babci i wciąż marzyłam, że zostanę aktorką. Jako nastolatka występowałam w zespole estradowym klubu „Górnik” w Sanoku, który prężnie działał w środowisku kulturalnym miasta i województwa. Zdobywałam już laury na konkursach wokalnych.
Skończyłam podstawową szkołę muzyczną z bardzo dobrymi wynikami, a pani Krystyna Serafin, widząc, że jest we mnie potencjał artystyczny, namówiła mnie, żebym zdawała do średniej szkoły muzycznej w Rzeszowie. Działało już wówczas rzeszowskie Państwowe Liceum Muzyczne i udało mi się dostać do klasy fortepianu znakomitej pani profesor Krystyny Matheis- Domaszowskiej. Ukończyłam tę szkołę z wyróżnieniem.

Z. S.: Kto i kiedy odkrył, że ma pani słuch absolutny?

M. F. K.: To już było w Rzeszowie. W Liceum Muzycznym miałam kształcenie słuchu ze znakomitą nauczycielką, panią Barbarą Dragan. Od razu zorientowała się, że mam słuch absolutny. Pracowała ze mną w sposób wyjątkowy i namówiła mnie, abym wybrała „kształcenie słuchu” jako przedmiot maturalny. Poszło mi znakomicie. Okres liceum był ważnym etapem w kształtowaniu się mojej osobowości artystycznej. Przez cały czas głównym torem mojej edukacji była gra na fortepianie, ale oprócz tego ciągle miałam pasję wokalną i śpiewałam piosenki. Zostałam szybko dostrzeżona i zaangażowana do zespołu swingowego, a także kabaretu szkolnego. Opiekowała się nim wspaniała nauczycielka języka polskiego, pani Natalia Kaniowa. Jej niezwykła osobowość inspirowała wielu uczniów, w tym oczywiście mnie. Ta mądra, wrażliwa kobieta, która prowadziła wówczas bardzo ambitny kabaret – teatr i „wyławiała talenty”, zwróciła uwagę na mój głos, zarówno w śpiewie, jak i w recytacji. Na początku śpiewałam ballady Wertyńskiego, np. pamiętam romans cygański „Gdzie są me skrzypki lipowe”. Później wykonywałam piosenki z gatunku „poezji śpiewanej” i deklamowałam dużo wierszy, bo recytacja także była mi bardzo bliska. Byłam już chyba w maturalnej klasie, kiedy pani Natalia Kaniowa namówiła mnie, żebym wzięła udział w konkursie poezji śpiewanej i recytacji. Wygrałam wówczas na eliminacjach wojewódzkich i zostałam laureatką tego konkursu. Poezja śpiewana była mi bardzo bliska, bo kochałam wiersze – Leśmian, Tuwim, Gałczyński, Pawlikowska-Jasnorzewska – to były moje ukochane strofy. Nie myślałam wtedy o operze, ale brałam także dodatkowe lekcje emisji głosu w szkole u pani Anny Budzińskiej, która stwierdziła, że mam dobry głos, nadający się do dalszego kształcenia. Prowadziła mnie na sopran koloraturowy, co kłóciło się z moją naturą. Czułam, że jestem niższym głosem. Takie były moje początki. Zniechęcona brakiem specjalnych postępów, nawet nie myślałam o śpiewie klasycznym.

Z. S.: Ukończyła Pani Państwowe Liceum Muzyczne w Rzeszowie w klasie fortepianu z wyróżnieniem i pewnie wszyscy myśleli, że będzie Pani kontynuowała naukę w tym kierunku i zostanie Pani pianistką.

M. F. K.: Tak się nie stało. Wydaje mi się, że nie byłam do końca predystynowana do tego, żeby być wirtuozem fortepianu. Po pierwsze miałam za małą rękę, za słabą technikę, a po drugie – widocznie to nie było moje przeznaczenie. Nie dostałam się na studia pianistyczne do Gdańska. Myślę, że ładnie grałam polifonię, preludia i fugi Bacha, dobrze czułam się w sonatach Scarlattiego, Mozarta. Być może zostałabym kameralistką, bo dobrze akompaniowałam (do dziś mi to zostało), świetnie czytałam a vista, ale los chciał inaczej. Przepadłabym pewnie po tych egzaminach, gdyby nie członkowie komisji rekrutacyjnej Akademii Muzycznej w Gdańsku, którzy zwrócili uwagę na moje świadectwa, dyplomy. Zachęcali mnie, abym jeszcze zdawała na inny kierunek. Nie myślałam wówczas o studiach wokalnych (a szkoda!), które wydawały mi się czymś nieosiągalnym, dalekim. Namówiono mnie na Wydział Kompozycji i Teorii Muzyki. Z rezerwą, bez przekonania podeszłam do tych egzaminów i proszę sobie wyobrazić, że bez przygotowania, jedyna zdałam wówczas na ten wydział, a kolejne osoby dokoptowano w wyniku dodatkowej rekrutacji we wrześniu. Myślę, że tak naprawdę dobrze się stało. Kierunek ten był mi bliski – teoria, kształcenie słuchu, analiza form muzycznych - wszystko wymagało głowy, analitycznego myślenia. To były moje ulubione przedmioty!Wiedziałam, że sobie poradzę. Cieszyłam się, że zostałam studentką Akademii Muzycznej w pięknym mieście Gdańsku, ale w planach miałam ciągle ponowne egzaminy na Wydział Instrumentalny. Jednak przez rok wiele się wydarzyło i zaczęłam powoli poważnie myśleć o śpiewie.

Z. S.: Ktoś stwierdził, że ma Pani dobry głos i należy go rozwijać?

M. F. K.: Na drugim roku studiów, wiedziona niezaspokojoną pasją wokalną i sceniczną, postanowiłam śpiewać w gdańskich chórach. Była to też jedyna okazja do wyjazdu za granicę w tamtych czasach. To były trudne lata 80-te i stan wojenny. Otrzymanie paszportu i wizy nie było takie proste. Dlatego wielu studentów śpiewało w znakomitych chórach gdańskich – Chórze Politechniki, Uniwersytetu Gdańskiego, Akademii Medycznej, aby móc wyjechać i zwiedzić trochę świata. Ja wybrałam Chór Politechniki Gdańskiej, którym kierował świetny młody dyrygent, Jan Łukaszewski. Szybko odkrył mój głos i możliwości wokalne. Skierował mnie do swojego znakomitego zespołu „Schola Cantorum Gedanensis”, obecnie „Polskiego Chóru Kameralnego”. Zaczęłam śpiewać w tym chórze i rozmiłowałam się w śpiewie klasycznym. Stwierdziłam, że skoro to jest tak piękna dziedzina, to muszę ją zgłębić. I choć cudowne były chwile zespołowego muzykowania, poczułam, że jest we mnie potrzeba śpiewania solo na scenie i podążyłam za głosem serca. Tak więc po dwóch latach śpiewania w chórze, zwiedzania świata i doskonalenia umiejętności zespołowego brzmienia, zdałam na studia na Wydział Wokalno-Aktorski macierzystej uczelni. Trafiłam do klasy znakomitej maestry prof. Barbary Iglikowskiej, wówczas już osoby w podeszłym wieku, kobiety, która wykształciła takie sławy jak: Stefania Toczyska, Florian Skulski, Bożena Porzyńska, Zofia Janukowicz-Pobłocka i wielu innych wspaniałych śpiewaków. Zaczął się zupełnie inny etap w moim życiu – etap pracy nad sobą i swoim głosem w pełnym tego słowa znaczeniu. Dotąd nie znałam takiej pracy. Przedtem, wydaje mi się, że jakoś tak prześlizgnęłam się przez swoją edukację dzięki wrodzonym zdolnościom, predyspozycjom, nie mając mistrza, który by mnie tak zainspirował. Miałam w sobie pewne pokłady potencjału, ale nie wyzwolono go w odpowiedni sposób, nie zainspirowano mnie, a maestra Iglikowska potrafiła to zrobić. To była kobieta niezwykła, niezłomna, tytan pracy, która prostymi słowami, prostymi porównaniami potrafiła dotrzeć do studenta i pobudzić jego wyobraźnię. Pracowała nad każdym dźwiękiem, nad jakością każdego wydobywanego tonu, aby miał swój blask i swoje piękno. Okazało się, że ja miałam głos, ale był on schowany, zawoalowany. Całe życie śpiewałam piosenki, a w chórze mój głos nie był wyprowadzony solistycznie i nie nabrał indywidualnej barwy, odpowiedniego brzmienia. Musiałam wszystkiego nauczyć się od nowa. Maestra krok po kroku wszystko ze mną wypracowała tak, że po pewnym czasie głos się zmienił nie do poznania. Samej trudno mi było uwierzyć, że to jest mój głos i że tak właśnie brzmi.

Z. S.: Pani prof. Barbara Iglikowska prowadziła już panią jako mezzosopran.

M. F. K.: Tak, już na pierwszej lekcji maestra zorientowała się w typie mojego głosu, a ja poczułam ulgę, że nareszcie zajął się mną ktoś właściwy, że trafiłam w dobre ręce. Prof. Iglikowska była mistrzynią w prowadzeniu mezzosopranów. Potrafiła wydobywać piękne piersiowe tony, dbała o wyrównanie dźwięków przejściowych, o technikę, biegłość. Była mistrzynią bel canta, a ja oddałam się jej bez reszty czując, że natrafiłam na wielką osobowość, która potrafi wyzwolić to co mam w sobie najlepsze. Rozwijanie techniki wokalnej połączyło się z moją naturalną wewnętrzną ekspresją, wyczuciem sceny, wrażliwością, muzykalnością, wyczuleniem na teksty poetyckie i ich odpowiednie zinterpretowanie. Myślę, że nałożyło się wiele spraw, przede wszystkim też to, że byłam wykształconym muzykiem. Wszystko to sprawiło, że mój rozwój wokalny nastąpił szybko i z sukcesem. Na ostatnim roku studiów zostałam solistką Opery Bałtyckiej.

Z. S.: Tak też się zaczęło życie na drugim końcu Polski – w Gdańsku.

M. F. K.: Tak, wtedy osiadłam na Wybrzeżu. Wraz z podjęciem pracy w Operze Bałtyckiej zaczął się kolejny etap w mojej karierze – piękne role, praca ze wspaniałymi reżyserami, dyrygentami. Śpiewałam rolę Amneris w „Aidzie” i Azuceny w „Trubadurze” Verdiego – najpiękniejsze, najtrudniejsze i najambitniejsze partie mezzosopranowe. Grało się wówczas niemal codziennie i repertuar był bogaty. Premiera goniła premierę. Często wyjeżdżaliśmy z operą za granicę; to były lata, kiedy organizowanych było wiele tournées zagranicznych przez Operę Bałtycką i niemieckich agentów. Wyjeżdżaliśmy do takich krajów jak Niemcy, Austria, Szwajcaria, Francja, Luxemburg, Dania. Raz, a nawet po kilka razy w roku wyjeżdżałam z różnymi pięknymi rolami: Azucena w „Trubadurze”, Fenena w „Nabucco”, Magdalena w „Rigoletto”, Flora w „Traviacie”, Jane Seymour w „Annie Bolenie”, czy też Suzuki w „Madame Butterfly”. Cudowne wyjazdy, piękne teatry i wiele niezapomnianych wrażeń, wzruszeń, wspomnień.

Z. S.: Całą swoją energię i talent poświęcała Pani operze dość długo. Po pewnym czasie zapragnęła Pani jednak dzielić się swym wielkim doświadczeniem z tymi, którzy marzyli o śpiewaniu na scenie.

M. F. K.: Tak. Przyszedł w końcu taki moment. Zbiegło się to też z trudnym okresem w Operze Bałtyckiej – zmiany dyrekcji, skończyły się etaty w operze, zaczął się teatr impresaryjny i czułam, że muszę znaleźć sobie drugie miejsce, aby osiągnąć stabilizację. Miałam ogromne doświadczenie, gruntowne muzyczne przygotowanie i pragnęłam zacząć uczyć śpiewu w swojej macierzystej uczelni. Nie było to łatwe. Nie udało mi się dostać na Wydział Wokalno-Aktorski, ale w końcu w roku 2004 rozpoczęłam pracę pedagoga emisji głosu na Wydziale IV. Jest to Wydział Dyrygentury Chóralnej, Edukacji Artystycznej, Muzyki Kościelnej, Rytmiki i Jazzu. Bardzo cenię sobie ten wydział, jego poziom, specyfikę i atmosferę. Pracują tu wspaniali, życzliwi pedagodzy, a młodzież jest cudowna i otwarta na edukację. Podchodzę do swojej pracy z wielkim zaangażowaniem i oddaniem. Staram się jako pedagog zaszczepiać w studentach pasję wokalną, przekazywać im te same wartości i ideały, którymi nasiąknęłam w klasie znakomitego pedagoga, wypracowywać z nimi jak najlepszą technikę wokalną, wyrabiać znajomość repertuaru itp. Wierzę, że nabyte przez nich umiejętności przydadzą im się w pracy, że wykorzystają je jak najlepiej, przekażą innym. Piękny, wykształcony głos zarówno w śpiewie, jak i w mowie, przy użyciu doskonalej dykcji i artykulacji, jest wartością niezwykle cenną, w każdej dziedzinie pracy. Cieszę się, jak niektórzy z moich studentów kontynuują studia na wydziale wokalnym, jak dostają się do znanych gdańskich chórów, zespołów, jak sami zakładają własne ensamble lub występują solistycznie. Obserwuję ich pracę, śledzę ich losy i cieszę ich sukcesami. Organizuję na uczelni koncerty z ich udziałem, na których mają okazję zaprezentować swoje umiejętności wokalne. To ich rozwija, inspiruje i mobilizuje do dalszej pracy nad sobą.

Z. S.: Przez cały czas dbała Pani o swój rozwój, o czym świadczą najlepiej stopnie naukowe.

M. F. K.: Od dziecka lubiłam się uczyć i nauka przychodziła mi z ogromną łatwością. Byłam urodzoną humanistką- język polski i języki obce to była moja największa pasja. Byłam znaną w szkole olimpijką. Z pasją pisałam wypracowania i do dzisiaj mi to pozostało. Uwielbiam pisać referaty, felietony, dużo publikuję, jestem zapraszana na sesje i konferencje naukowe. Z ogromną łatwością przychodziła mi nauka języków obcych. Z pewnością było to związane z moim słuchem. Myślę, że gdyby nie muzyka, zostałabym poliglotką. Posiadam najwyższe certyfikaty z języka niemieckiego. Lubię też język rosyjski, angielski, francuski i włoski. W operze nieraz byłam tłumaczką symultaniczną dyrygentów i reżyserów niemieckich, angielskich. Uwielbiam też wyjazdy w ramach Erasmusa na masterclass. Byłam już na takich wyjazdach kilkakrotnie i mam znowu zaproszenie – w listopadzie lecę do Palermo i tam będę prowadziła wykłady i warsztaty w ramach kursów mistrzowskich – na wydziałach wokalnym i pedagogicznym. To są też niezwykle ciekawe, rozwijające doświadczenia.

Z. S.: Pani kariera artystyczna trwa już ponad ćwierć wieku.

M. F. K.: Tak, minęło już ponad 25 lat cudownej pracy na scenie. Nie lubię słowa kariera. Dla mnie to była po prostu praca – ciągła praca nad sobą, nad swoim głosem. Śpiew operowy to nie jest łatwa dziedzina. Trzeba być tu ciągle doskonałym, a nie jest to łatwe. Człowiek jest tylko człowiekiem. Ma swoje słabości, gorsze dni, stresy, choroby. Nie zawsze jest tak, jak byśmy chcieli. Jestem bardzo krytyczna wobec siebie i zawsze byłam surowa wobec własnego śpiewu. Artysta śpiewak za każdym razem zdaje egzamin przed publicznością, ale także przed samym sobą i dlatego ciągle trzeba się doskonalić, żeby być zawsze na wysokim poziomie i żeby nie spaść z tego poziomu. Mam wiele cudownych wspomnień z pracy na scenie. Zwłaszcza ostatnia dekada w Operze była ciekawa, za czasów dyrekcji Marka Weissa-Grzesińskiego – znakomitego reżysera warszawskiego, który tworzył na scenie Opery Bałtyckiej ambitne, cudowne realizacje. Miałam przyjemność śpiewać w takich produkcjach jak: „Gwałt na Lukrecji” Brittena, „Ariadna na Naxos”Straussa, „Czarodziejski flet”Mozarta, „Madame Curie” Sikory, a ostatnio „Czarna Maska” Krzysztofa Pendereckiego, również na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie. To była piękna praca ze wspaniałymi dyrygentami i najlepszymi śpiewakami z całej Polski.

Z. S.: Czy prace doktorskie i habilitacyjne związane były z Pani doświadczeniami w dziedzinie opery?

M. F. K.: Nie, to nie były prace poświęcone operze. Tak się złożyło, że tematem moich przewodów była liryka wokalna. Jest to niezwykle intymna, osobista sfera wokalnej wypowiedzi. Można być doskonałym śpiewakiem operowym, a nie umieć śpiewać pieśni. To jest zupełnie inna sztuka. Wykonawstwo partii operowych i liryki wokalnej to dwa różne światy. Pieśni zawsze były bardzo bliskie mojemu sercu. Kochałam poezję i recytację, i właśnie w pieśniach mogłam dać upust tym swoim fascynacjom. Wybrałam cudowne liryki – pieśni kabaretowe Arnolda Schönberga (Sieben Brettl-Lieder) i Benjamina Brittena (Four Cabaret Songs). Moim promotorem został prof. Piotr Kusiewicz, którego niezwykle cenię za mądrość, fachowość i wielki profesjonalizm. Utwory bardzo mnie zainspirowały i uwiodły moją wyobraźnię. Odnalazłam w sobie inne jakości dźwiękowe niż dotychczas, zupełnie inny sposób śpiewania. Odkryłam siebie jakby na nowo. Moimi recenzentkami były znakomite śpiewaczki: Jadwiga Rappe i Urszula Kryger. Mój doktorat był bardzo dobrze przyjęty w Akademii Muzycznej w Łodzi. Niedługo po doktoracie zajęłam się habilitacją. Postanowiłam zgłębić lirykę wokalną Benjamina Brittena. Jego pieśni kabaretowe otworzyły mi drzwi do dalszej jego niezwykłej twórczości wokalnej, jego pięknych cykli pieśni: „Tit for Tat”,„On This Island , „Fish in the Unruffled Lakes”, „A Charm of Lullubies”i wiele innych. Napisałam publikację w formie monografii „Elementy klasycyzujące i nowoczesne w liryce wokalnej Benjamina Brittena oraz ich egzemplifikacja w technice wokalnej”. Nagrałam płytę „Britten – Songs”, zawierającą 36 pieśni angielskiego mistrza. Kosztowało mnie to wiele pracy, ale jestem z siebie dumna, że zgłębiłam ten temat. Muzyka Brittena to niezwykle fascynujący dźwiękowy świat. Jego pieśni są trudne, wirtuozowskie, nowatorskie, ale jakże piękne i inspirujące do coraz to nowych poszukiwań w zakresie barw, artykulacji, techniki i interpretacji. Polecam je bardzo młodym wykonawcom.

Z. S.: Dosyć szybko była także profesura, bo przecież jest Pani młodą osobą.

M. F. K.: Po habilitacji następnym krokiem była profesura, było to czymś naturalnym. Cały czas śpiewałam w operze, miałam na swym koncie wiele koncertów i konferencji naukowych. Miałam też swoich doktorantów. Dlatego też po paru latach przystąpiłam do profesury i uzyskałam ją w listopadzie 2013 roku. Nominację profesorską odebrałam z rąk Prezydenta Bronisława Komorowskiego. W ubiegłym roku otrzymałam profesurę zwyczajną w Akademii Muzycznej w Gdańsku, co było ukoronowaniem mojej naukowej drogi.

Z. S.: Zapracowała sobie Pani na wszystkie tytuły naukowe i wyróżnienia, bo słyszałam także o inicjatywach organizatorskich.

M. F. K.: Ta sfera obudziła się we mnie nagle. Zawsze to ja byłam zapraszana na różne festiwale, koncerty i nigdy nie czułam w sobie zapędów organizatorskich, nie czułam się do tego zdolna.
Podziwiałam przedsięwzięcia kolegów, ale sama nie czułam się gotowa do organizacji własnych koncertów. Aż wreszcie w którymś momencie coś we mnie zaiskrzyło i zapragnęłam stworzyć od zera swój cykl koncertowy, oparty o własny program artystyczny i założenia programowe. Moja inicjatywa napotkała na żyzny grunt. Sponsorami zostały dwie spółdzielnie mieszkaniowe mojego osiedla Gdańsk-Orunia Górna, a miejscem koncertów - Kościół na osiedlu pod wezwaniem św. Jadwigi Królowej. Mój cykl nosi nazwę „Oruńskie Koncerty Kameralne”, ma już ponad 10-letnią tradycję i cieszy się wielką popularnością, nie tylko wśród mieszkańców osiedla. Przyjeżdżają liczni melomani z Trójmiasta. Zawsze jest pełna widownia, a świątynia zamienia się w magiczny sposób w salę koncertową. Kościół jest nowoczesny, ma cudowną akustykę i wspaniale nadaje się do celów koncertowych. Wykonawcami są przede wszystkim śpiewacy. Stawiam na piękne głosy. Publiczność kocha śpiew, ja też i chcę propagować go w sposób najdoskonalszy, jak tylko potrafię. Sama dyrektoruję koncertom, wymyślam nowe programy, zawsze inne, prowadzę i śpiewam na koncertach obok swoich gwiazd. Są nimi najpiękniejsze głosy Opery Bałtyckiej i nie tylko, muzycy filharmonii, Akademii, wybitni absolwenci i studenci. Koncerty odbywają się kilka razy w roku od września do czerwca i są to wielkie gale operowe. Właściwie już słowo” kameralne” w tytule nie pasuje do koncertów, które tak się rozrosły i występuje w nich za każdym razem kilkunastu artystów. Bardzo otwarty na sztukę jest Ksiądz Proboszcz, wielki meloman, który aprobuje różne rodzaje i gatunki muzyki. Kilka razy były wystawiane nawet opery i operetki: „Madame Butterfly”, „Traviata”, „Straszny dwór”, „Halka”, „Wesele Figara”, „Baron cygański”. Nie są to pełne spektakle, ale najpiękniejsze i najważniejsze fragmenty, a publiczność przyjmuje je nadzwyczaj gorąco. Pojawiają się także koncerty patriotyczne, a na otwarcie sezonu w programach gości muzyka operetkowa i musicalowa. Okres Świąt Bożego Narodzenia przynosi nam koncert kolęd i repertuar karnawałowy. Czasami też sięgam po piosenki. Odbył się koncert piosenek z „Kabaretu Starszych Panów”, były piosenki Skaldów, Szczepanika, Anny German i Marka Grechuty. Publiczność za każdym razem nagradza nas owacjami na stojąco. Mam na osiedlu wielu fanów i mogę powiedzieć, że wychowałam sobie cudowną, wdzięczną i wyedukowaną publiczność. Za „Oruńskie Koncerty Kameralne” zostałam nominowana do nagrody Miasta Gdańska „Splendor Gedanensis” .

Z. S.: Wspaniale, że Pani praca jest wysoko ceniona i nagradzana. Słuchając Pani słów, pomyślałam sobie, że to, co przez całe życie w Pani duszy grało, realizuje Pani w tym cyklu koncertów.

M. F. K.: Ma pani rację. Spełniam swoje artystyczne marzenia, pragnienia, pasje, których nie udało mi się zrealizować na scenie operowej, a gdzieś mi w duszy grały i teraz mogę je spełniać n amoich koncertach. Zapraszam artystów wykonujących różne gatunki muzyki, a często są to także młodzi, niezwykle utalentowani artyści, którzy potrzebują promocji. Mogę im w ten sposób pomóc, gdyż mają okazję wystąpić przed wspaniałą publicznością, która potrafi docenić ich kunszt i nagradzać owacjami.

Z. S.: Pani dzisiaj im podaje rękę, zapraszając do udziału w koncertach i może oni będą kiedyś Panią naśladować. Zaczęłyśmy rozmowę od Podkarpacia. Rzadko Pani przyjeżdża artystycznie w nasze strony, bo pamiętam jedynie chyba dwa koncerty w Sanoku z Pani udziałem.

M. F. K.: Faktycznie, byłam tylko dwa razy na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Pan dyrektor Waldemar Szybiak zapraszał mnie jeszcze później, ale terminy moich spektakli i wyjazdów zagranicznych z operą często się pokrywały z festiwalem. Parę lat temu gościłam w Rzeszowie, gdzie zostałam zaproszona do Jury Konkursu Wokalnego im. Barbary Kostrzewskiej. Zawsze z wielką radością wracam na Podkarpacie, do swoich korzeni.

Z. S.: Wielu śpiewaków wywodzi się z Podkarpacia. Pewnie z niektórymi Pani śpiewała.

M. F. K.: Tak, mam wielu znakomitych kolegów, z którymi śpiewałam na co dzień w Operze Bałtyckiej. Przede wszystkim Paweł Skałuba – jeden z najwybitniejszych tenorów polskich, który kończył średnią szkołę muzyczną w Rzeszowie w klasie nieżyjącej już pani Anny Budzińskiej. Cudowny głos i cudowny artysta. Występowałam również na gdańskiej scenie z Robertem Gierlachem, śpiewałam z nim wielokrotnie za dyrekcji Marka Weissa w takich przedstawieniach jak „Czarodziejski flet”, „Czarna Maska”. Jest to doskonały polski baryton, także pochodzący z Sanoka. Robert poprosił mnie, żebym była promotorem jego doktoratu – ja już byłam wówczas doktorem habilitowanym. Było mi niezmiernie miło i natychmiast się zgodziłam. Wybrał sobie temat „Związki muzyki i słowa w cyklu Schwanengesang Franciszka Schuberta”. Pięknie się obronił w Akademii Muzycznej w Gdańsku. To był świetny doktorat. Chcę jeszcze wspomnieć o Bernadettcie Grabias – wspaniały mezzosopran z Rzeszowa, solistka Teatru Wielkiego w Łodzi. Znam ją jako artystkę i bardzo cenię jej talent. Jest przecież jeszcze cudowna Monika Ledzion, jeden z najpiękniejszych polskich mezzosopranów. Jest ona także absolwentką średniej szkoły muzycznej w Rzeszowie.

Z. S.: Gdyby mogła Pani wybierać po raz drugi – wybrałaby Pani śpiew?

M. F. K.: Myślę, że tak. Kiedyś marzyłam o tym, by zostać aktorką. To było moje wielkie marzenie dzieciństwa, wczesnej młodości. I to się właściwie spełniło, dzięki temu, że zostałam śpiewaczką operową. Kreowałam wiele ról na scenie i mogłam spełniać swoje aktorskie pasje. A że oprócz tego kochałam śpiew i muzykę, zrealizowałam się w pełni jako muzyk, jako śpiewaczka i jako aktorka. Połączyłam w ten sposób swoje dwie wielkie pasje: aktorstwo i muzykę. Czuję się spełniona – tak mogę z przekonaniem o sobie powiedzieć. Życzę młodym ludziom, młodym adeptom sztuki wokalnej, żeby nie przestawali marzyć i wyznaczali sobie wysokie cele, bo tylko konsekwencja w dążeniu do celu jest w stanie doprowadzić nas do realizacji swoich marzeń. Najważniejsza jednak jest praca nad sobą i dążenie do doskonałości. Nie zawsze dojdzie się do spektakularnych wielkich sukcesów, osiągnięć, czasem życie na to nie pozwala, ale najważniejsza jest sama droga, rozwój. To nas kształtuje i ubogaca. Ja też miałam kiedyś marzenia i krok po kroku, malutkimi kroczkami pięłam się, żeby je spełniać. Cieszyłam się każdym drobnym sukcesem, postępem. Dzisiaj uczę tego młodych ludzi i w kształceniu ich głosów, w rozwijaniu ich osobowości, odnajduję swoje posłannictwo.

Z prof. zw. dr hab. Moniką Fedyk - Klimaszewską rozmawiała Zofia Stopińska w Busku-Zdroju 1 sierpnia 2017r.

Wieczór z operą i operetką w RCKP

Zofia Stopińska: Z prezesem Krośnieńskiego Towarzystwa Muzycznego – panią Małgorzatą Busz-Perkins rozmawiamy w niedzielę – 6 sierpnia, późnym wieczorem po zakończeniu XI Wieczoru z operą i operetką, który organizowaliście wspólnie z Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie i to był wspaniały wieczór.

Małgorzata Busz-Perkins: Bardzo się cieszę, że ten koncert został tak oceniony. W mniejszych ośrodkach organizacja takich koncertów nie jest łatwa, bo trzeba zgromadzić odpowiednie środki finansowe, czyli znaleźć sponsorów, trzeba wszystko „ogarnąć” logistycznie, ale najbardziej się cieszę, że możemy kontynuować główne zadanie naszego Towarzystwa polegające na promocji i pokazywaniu w krośnieńskim środowisku wspaniałych młodych talentów z Podkarpacia i często także z terenu sąsiednich województw. Na terenie Polski Południowo – Wschodniej jest bowiem wielu bardzo uzdolnionych ludzi. Stąd pochodzi wielu sławnych muzyków i powinniśmy się tym cieszyć. Wielu z nich jest już bardzo sławnych w kraju i za granicą, pracują w dużych miastach – w teatrach muzycznych i filharmoniach, są laureatami ważnych konkursów muzycznych, mówi się o nich i pisze. Musimy ich do nas zapraszać i podkreślać, że stąd pochodzą. Dzisiaj gościliśmy czwórkę młodych artystów posiadających piękne, świeże i mocne głosy. Byli to Anna Bacciarelli – sopran, Dominika Farbaniec – sopran, Tomasz Furman – tenor i Paweł Trojak – baryton, pozwoliłam sobie na przypomnienie mojego mezzosopranu w dwóch utworach, ale moją główną rolą było przybliżenie publiczności ich sylwetek i utworów, które śpiewali. Krośnieńskie Towarzystwo Muzyczne na samym początku działalności obrało sobie za cel promowanie młodych talentów w naszym środowisku, polegające na zaproszeniu ich na koncert i mówieniu o ich sukcesach, bo to jest dla naszego środowiska, dla życia kulturalnego w naszym mieście bardzo ważne.

Z. S.: Z pewnością dla tych młodych artystów te koncerty są także bardzo ważne, bo przecież mają szanse wystąpić w rodzinnych stronach, gdzie rozpoczynali swoje przygody z muzyką.

M. B. P.: Oczywiście. Zawsze są zadowoleni, że mogą u nas zaśpiewać, a przy okazji zobaczyć rodzinne strony i często spotkać się z rodziną, i przyjaciółmi ze szkolnych lat.

Z. S.: Program był zaplanowany bardzo starannie z myślą o plenerowym koncercie na pięknym Rynku w Krośnie, ale pogoda zmieniła te plany i koncert odbył się w wypełnionej słuchaczami dużej Sali Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza. Jest za co dziękować tym, którzy pomogli w organizacji tego wieczoru.

M. B. P.: Bardzo się cieszę, jestem wdzięczna wszystkim sponsorom i oby współpraca z nimi dalej nam się tak dobrze układała. Dziękuję także wszystkim pracownikom RCKP i moim najbliższym współpracownikom za pomoc. Efekty naszej pracy są widoczne, bo dużo ludzi chętnie przychodzi na nasze imprezy, aby się cieszyć i bawić z nami. Dzisiaj publiczność gorąco oklaskiwała występy, a często nawet śpiewała z nami. Wielka radość muzykowania panowała dzisiaj i na scenie, i na widowni. Wielki wpływ na świetną atmosferę panującą na scenie i na widowni miał Podkarpacki Kwartet Fortepianowy TEAM FOR VOICES w składzie: Anna Stępień – skrzypce, Izabela Tobiasz – altówka, Halina Hajdaś – wiolonczela i Janusz Tomecki – fortepian, który był także autorem aranżacji wszystkich utworów. Zespół, jak sama nazwa wskazuje, towarzyszył wokalistom, ale pokazał także swój wielki kunszt wykonując kilka krótkich utworów instrumentalnych. W programie królowały arie i duety z oper i operetek, ale nie zabrakło także fragmentów z musicali, pieśni neapolitańskich i muzyki filmowej. Jestem szczęśliwa, że wszystko się udało.

Z. S.: Pod koniec koncertu zapowiedziała Pani, że Krośnieńskie Towarzystwo Muzyczne myśli już o kolejnych wydarzeniach

M. B. P.: Owszem, mam w planie już niedługo, bo 12 sierpnia – organizujemy przy bardzo istotnym wsparciu Burmistrza Gminy Rymanów koncert w Rymanowie-Zdroju. Rozpoczniemy o dwudziestej w samym sercu tego urokliwego kurortu, a w programie także znajdą się arie operowe i operetkowe oraz pieśni. Wystąpimy w zmienionym trochę składzie, ale będą to także młodzi, zdolni i wspaniali artyści. Drugi koncert odbędzie się 8 października w Piwnicy PodCieniami, a cały wieczór będzie poświęcony Bolesławowi Leśmianowi, bo w tym roku obchodzimy 80-tą rocznicę jego śmierci. Usłyszymy piosenki z jego tekstami i wiersze. Trzeci koncert odbędzie się 22 października – w niedzielę w Muzeum Podkarpackim. Wykonawcom będzie towarzyszył nasz wspaniały fortepian marki Pleyel z czasów Chopina. Będzie to biesiada Moniuszkowska, wypełniona najsłynniejszymi ariami i pieśniami tego znakomitego kompozytora. Z utworami Stanisława Moniuszki powinniśmy być „za pan brat”. 26 listopada w Sali RCKP odbędzie się „Koncert Andrzejkowy”, poświęcony piosenkom z lat 80-tych. Zatytułowaliśmy ten wieczór „Jolka, Jolka pamiętasz” i zaśpiewamy same hity z tego okresu, kiedy chodziło się na dyskoteki i „domówki”. Słuchało się tych pieśni buntu i niezgody na to, co mieliśmy wtedy. Myślę, że będzie ciekawie.

Z. S.: Mam nadzieję, że będziemy Państwa informować o imprezach Krośnieńskiego Towarzystwa Muzycznego i życzę Wam bogatych darczyńców, abyśmy mogli jak najczęściej się spotykać.

M. B. P.: Dziękuję bardzo i polecamy nasze koncerty, bo organizujemy je z myślą o licznej publiczności. Wypełnione sale zawsze nas cieszą.

Z panią Małgorzatą Busz-Perkins – prezesem Krośnieńskiego Towarzystwa Muzycznego rozmawiała Zofia Stopińska 6 sierpnia 2017 roku w Krośnie.

Magia organów ciągle mnie zachwyca mówi prof. Piotr Rojek

Zofia Stopińska: Z wyśmienitym organistą panem Piotrem Rojkiem rozmawiamy po drugim w lipcu bieżącego roku koncercie na Podkarpaciu. Tydzień temu wystąpił Pan w Rzeszowie, a dzisiejszym koncertem, wspólnie ze świetnym trębaczem Igorem Cecocho, zakończyli panowie XXVI Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej Leżajsk 2017. W Leżajsku miał Pan do dyspozycji w sumie trzy instrumenty znajdujące się na jednym chórze, natomiast w sercu Rzeszowa, w kościele św. Krzyża przy ul. 3-Maja, jest niewielki instrument. Co Pan sądzi o organach w tej świątyni?

Piotr Rojek: Kościół św. Krzyża w Rzeszowie ma ciekawy instrument. To są organy Riegera – budowniczego, który działał na terenie Śląska. Na początku XX wieku jego firma postawiła wiele instrumentów, ale w regionie podkarpackim jest ich niewiele. Są to dwumanuałowe organy liturgiczne. Pierwszy manuał główny ma pełne pleno, a drugi manuał jest zbudowany w oparciu o głosy ośmiostopowe i czterostopowe. Lubię wyzwania, a koncert na tym instrumencie był wyzwaniem, bo zamieściłem w programie utwór Jehana Alaina, który wymagał większej palety barw, postanowiłem zagrać także wielką Sonatę Feliksa Borowskiego i mam nadzieję, że udało się pokazać wszystko, co jest najpiękniejsze w tych organach.

Z. S.: Przyznam się, że byłam zaskoczona efektem końcowym, bo nie sądziłam, że takie utwory można na tym instrumencie grać i zabrzmiały one pięknie.

P. R.: Ja się także cieszę, kiedy następuje coś w rodzaju „sprzężenia zwrotnego”, polegającego na tym, że instrumenty, które ja znam i wydaje mi się, że już mnie niczym nie zaskoczą, kiedy zasiada przy nich inny organista, a on odkrywa zaskakującą mnie paletę barw, zastosuje połączenie głosów, które jest dla mnie wielką niespodzianką. Są to wspaniałe chwile.

Z. S.: Bardzo umiejętnie dobrał Pan głosy towarzysząc fletowi, na którym grała rewelacyjnie Edyta Fil.

P. R.: Edytka Fil przyjechała na ten koncert z dalekiej Moskwy. Jest to genialna flecistka, z którą współpracowało mi się wspaniale, a mieliśmy w programie m.in. „Tańce rumuńskie” Beli Bartoka – dzieło bardzo trudne, wieloczęściowe, wymagające wielkiej precyzji i wielu wspólnie spędzonych chwil, a my nie mieliśmy za dużo czasu, aby wspólnie popracować. Mimo to obydwoje stwierdziliśmy, że grało nam się tak, jakbyśmy zawsze ze sobą współpracowali.

Z. S.: Podczas koncertów w Rzeszowie i w Leżajsku improwizował Pan na tematy zadane przez publiczność. Okazuje się, że publiczność bardzo chętnie zgłaszała utwory, których melodie miały zabrzmieć w improwizacji. Bez trudu można by było zapełnić improwizacjami cały koncert.

P. R.: Bardzo mnie cieszy fakt, że udaje się nawiązać z publicznością taką nić porozumienia, która owocuje zestawem ciekawych tematów do improwizacji. Opowiem pani pewną ciekawostkę. Wczoraj wieczorem miałem okazję zamykać koncertem finałowym, razem z panem burmistrzem, międzynarodowy festiwal organowy w Oleśnicy niedaleko Wrocławia, który odbywa się w przepięknej bazylice. Wykonawcą wczorajszego koncertu był Henryk Jan Botor, który jest świetnym improwizatorem. Umówiłem się z nim, że publiczność poda mu tematy. Z obawą mówił przed koncertem, że potrzebne są chociaż dwa tematy. Po mojej zapowiedzi bardzo szybko padały propozycje i było ich aż jedenaście. Oczywiście nie mógł skorzystać ze wszystkich, ale większość zabrzmiała. W Leżajsku było podobnie – wiele osób śmiało zgłaszało swoje propozycje, postanowiłem zbudować z tego kilka improwizacji i wykonałem je na wszystkich instrumentach, które na chórze się znajdują (mamy w leżajskiej bazylice trzy instrumenty). Planowałem, że wykorzystam te dwa mniejsze instrumenty towarzysząc profesorowi Igorowi Cecocho, który grał na trąbce, a raczej na kilku trąbkach. Z tym znakomitym trębaczem współpracuję już dość długo, rozumiemy się doskonale i lubimy z sobą grać, a nawet przygotowujemy się do nagrania wspólnej płyty. Nie wykorzystaliśmy dzisiaj bocznych instrumentów z jednej prostej przyczyny – obok bocznych organów jest mało miejsca i dźwięk trąbki był jakby „zakryty”. Dużo czasu poświęciliśmy na próbę, bo chcieliśmy dobrze ustawić proporcje pomiędzy instrumentami, bardzo nam bowiem zależało, żeby te proporcje były właściwe. Mieliśmy asystenta, który nam pomagał grając fragmenty razem z trąbką, a ja w tym czasie słuchałem na dole, bo na chórze słychać zupełnie inaczej. Igor musiał stanąć na podeście niedaleko balustrady, aby z dołu było widać czarę instrumentu.

Z. S.: Nie miał Pan chyba większych problemów z doborem głosów do utworów na dużym instrumencie.

P. R.: Nie miałem. To jest bardzo ciekawy instrument, z przepięknym prospektem barokowym, a właściwie nawet rokokowym. Dzisiaj dopiero uświadomiłem sobie, że on przeżył trzy duże odsłony. Najpierw ten prospekt krył instrument barokowy, nieznany nam dzisiaj zupełnie. W 1905 roku Aleksander Żebrowski – znany budowniczy organów ze Lwowa, zbudował duży instrument romantyczny na bazie istniejącego instrumentu barokowego, a więc ten główny pozytyw, który był potężny, z obsadzonym głosem ośmiostopowym, został opróżniony i w tym miejscu postawiono przodem do ołtarza przepiękny kontuar, stylizowany na słynny kontuar francuskiego budowniczego Cavaille – Colla, z różnymi urządzeniami, nawet z rozstawianiem głosów, i to była druga odsłona – romantyczny instrument w szafie barokowej. Trzecia odsłona nastąpiła w roku 1967, kiedy to organmistrz Robert Polcyn z Poznania wraz ze swoją firmą, pod nadzorem rzeczoznawców, dał nową szatę leżajskim organom – zbarokizował je. Z dzisiejszego punktu widzenia, powrót do wzorców barokowych nie był najwierniejszy, bo samo umiejscowienie w organach o specyfice i oddechu romantycznym głosów wysokostopowych nie rozwiązało problematyki w 100%. Niemniej jednak taki był stan wiedzy w tamtych latach i było to wówczas odkrywcze i nowatorskie. Mówiąc najkrócej – instrument zromantyzowany został odromantyzowany – i to jest trzecia odsłona głównego instrumentu leżajskiego, który w tej szacie funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Ciekawostką jest pozostawienie w bocznych instrumentach starej substancji barokowej, jeszcze z XVII wieku. Najmniejsze organy, posiadające jedną klawiaturę ręczną i nożną, po lewej stronie stojąc przodem do ołtarza, są w największej części barokowe.

Z. S.: Utwory organowe, które wykonał Pan dzisiaj w bazylice leżajskiej, zaplanował Pan w oparciu o dyspozycję organów.

P. R.: Zawsze proszę organizatorów koncertów o dyspozycję instrumentu, czyli zestaw głosów i w oparciu o to staram się ułożyć program. W tym miejscu moglibyśmy rozpocząć długą dyskusję, co na danym instrumencie powinno się wykonywać, a czego nie należy grać. Zawsze są różne podejścia, natomiast układając program starałem się uwzględnić obecność trąbki, a właściwie trąbek, bo pan prof. Igor Cecocho w pierwszym utworze (Arioso – J. S. Bacha) grał przepięknie na flugelhornie, a później używał jeszcze trzech z przywiezionych czterech trąbek. Chcę podkreślić, że trąbka znakomicie łączy się z organami, bo można na tym instrumencie grać bardzo delikatnie, ale również można grać ostro lub mocno i wówczas trąbka jest doskonale słyszalna – nie zmiażdży jej dźwięk organów. Pokazaliśmy to we współczesnej kompozycji czeskiego kompozytora Lubosa Fisera, gdzie mamy pełen dużych kontrastów dialog trąbki i organów. Były takie momenty, kiedy organy były fortissimo a trąbka nadal była słyszalna. Jeśli gram z innymi instrumentami: skrzypce, wiolonczela, flet czy klarnet – trzeba bardzo pilnować właściwych proporcji.

Z. S.: Chcę jeszcze powrócić do improwizacji, których na koncertach miałam przyjemność wysłuchać, improwizował Pan na zadane tematy i tak się złożyło, że znał Pan wszystkie zgłoszone do improwizacji melodie. Co Pan robi, kiedy nie zna Pan tematu?

P. R.: To jest zawsze ryzyko i niebezpieczeństwo, jeśli improwizuje się w oparciu o tematy, które podaje publiczność na pół minuty przed improwizowaniem, łatwo wówczas „wejść na minę”. Miałem już takie sytuacje, że nie znałem melodii, ale podający zanucił ją, szybciutko zapisałem tę melodię i mogłem improwizować. Wbrew pozorom, z nieznanymi tematami jest mniejszy problem niż z tematami, które są wszystkim bardzo dobrze znane – na przykład temat „Ave Maria" - nie jest łatwo improwizować na temat, który się sam narzuca i jakby „wchodzi pod palce” , a trzeba coś innego pokazać w oparciu o temat, który człowieka kieruje już na określone tory. Nie jest to wcale takie proste. To jest ryzyko improwizowania, ale ja kocham improwizację.

Z. S.: Nie jest proste także połącznie wszystkich tematów – bo często jest Pan proszony o improwizację na temat melodii różnych pieśni kościelnych, utworów z muzyki klasycznej czy filmowej i trzeba je umiejętnie zestawić.

P. R.: Faktycznie, dzisiaj połączyłem „Bolero” Ravela z „Christus vincit”. Pierwszy z wymienionych utworów ma charakterystyczny rytm, który można przetworzyć na różne sposoby, natomiast melodia „Christus vincit” jest bardzo wdzięcznym dla improwizatora tematem, którym można mocno zakończyć całą formę. Muszę podkreślić, że w improwizacji oprócz wiedzy, doświadczenia, techniki – trzeba mieć refleks, bo słuchacz nie może ani przez moment odnieść wrażenia, że nie wiem, co mam grać, że czegoś szukam. Również każdy instrument inaczej inspiruje do improwizacji – inaczej mały instrument, inaczej duży, barokowy, romantyczny czy współczesny. Duże organy leżajskie inspirowały mnie do obszernych romantycznych improwizacji.

Z. S.: Czy ten fakt, że koncertując w różnych miejscach za każdym razem gra Pan na innym instrumencie, który ma tę samą nazwę – organy - zafascynował Pana i wpłynął na decyzję przy wyborze zawodu organisty – wirtuoza? Studiował Pan przecież także kompozycję.

P. R.: Organy umiłowałem w sposób szczególny i rzeczywiście ta różnorodność mnie zawsze pociągała, ale na organach zacząłem grać jako małe dziecko, bo w wieku czterech lat. Nie chodziłem wówczas jeszcze do żadnej szkoły, bo nie uczy się tak małych dzieci gry na organach. Zachwyciła mnie masa dźwięku – organy to jest taki „czołg muzyczny”, o ogromnych możliwościach. Jest to król instrumentów, a na pytanie, dlaczego organy są królem instrumentów – odpowiadam: bo jest największy, najwięcej może, nad wszystkimi panuje. Organy panują nad wszystkimi instrumentami, mogą być instrumentem solowym, akompaniującym, symfonicznym. Magia tego instrumentu mnie zachwyciła, raz postawiony dźwięk brzmi tak długo, jak chcę, jeśli tylko jest powietrze w miechu. Mogę sobie także dowolnie zmieniać barwę dźwięku, bo mam do dyspozycji różne przyciski, za pomocą których uruchamiam różne grupy piszczałek. To wszystko fascynuje mnie do dzisiaj, chociaż w moim zawodzie jest też niebezpieczeństwo, bo nigdy nie wiem, w jakim jest stanie instrument, dopóki przy nim nie zasiądę. Nie wiem wcześniej, czy będę mógł wykonać wszystko to, co chcę. Każdy instrument ma swoje tajemnice, czasem problemy. Trąbka jest pięknym instrumentem i bardzo trudnym, ale trębacz wie, na czym będzie grał, bo ma ten instrument, natomiast ja nie wiem, z czym się spotkam, bo przecież każde organy są inne zarówno technicznie, jak i brzmieniowo, bo głosy mające tę samą nazwę brzmią inaczej.

Z. S.: Organy są wrażliwe na temperaturę, pogodę, bo od niej zależy wilgotność powierza.

P. R.: Organy są wrażliwe na wszystko, nawet na wykonawcę. (śmiech)

Z. S.: Ukończył Pan także kompozycję, czy ma Pan czas na komponowanie?

P. R.: Czasem tak, ale najbardziej mobilizują mnie zamówienia. Ostatnio pisałem utwór organowy na konkurs jako kompozycję obowiązkową. Nie wygląda to jednak tak, że siadam, komponuję i za kilka czy kilkanaście godzin utwór jest gotowy. Nie da się tego zrobić po prostu „na kolanie”. Trzeba się wcześniej zastanowić, coś naszkicować, przemyśleć i dopiero wówczas zabierać się do tworzenia.

Z. S.: Nie można komponowania porównać z improwizacją.

P. R.: Nie, bo kompozytor ma czas, a jak uzna, że jest to dzieło niedoskonałe, to może je poprawić, wyrzucić, spopielić, a w improwizacji nie ma na to czasu – tworzę, gram i publiczność tego słucha. Jest to fascynujące, ale tak naprawdę nie można grać dobrze na organach, jak się tym człowiek nie pasjonuje. Ta pasja nie znosi konkurencji. Uwielbiam się „zaszyć” przy organach na kilka godzin, ale to odbywa się kosztem życia prywatnego. Sztuka potrzebuje czasu, a nie zawsze osoba towarzysząca nam w życiu to rozumie i akceptuje.

Z. S.: Lato jest dla organistów czasem wytężonej pracy.

P. R.: Tak, latem odbywa się większość festiwali organowych i są to nasze „żniwa”. Sezon zaczyna się w kwietniu lub maju, kiedy robi się ciepło i trwa do października, a czasem nawet do listopada, ale najintensywniej działamy w miesiącach wakacyjnych. Ja tego nie traktuję jako wyrzeczenie, bo jest to mój życiowy cel, ale jeśli ktoś chce żyć inaczej, to nie znajdzie kompromisu. Organista musi pracować jak rolnik, bo rolnik ma żniwa przy zbiorach, a my mamy w tym samym czasie „żniwa muzyczne”.

Z. S.: Myślę, że z dobrymi wrażeniami wyjedzie Pan z Podkarpacia, chociażby z tego powodu, że ma Pan tutaj dalszą rodzinę.

P. R.: Tak. Stąd pochodzi moja mama, a tato z Nowego Sącza. W Nowym Sączu mamy dom rodzinny, którym się obecnie opiekuję. To są dla mnie tereny bardzo ważne, bowiem tutaj „ładuję akumulatory”. Ten rok jest także wyjątkowy, bo moja trasa koncertowa w bardzo naturalny sposób ułożyła się sentymentalnie. Grałem w Bieczu, w Krakowie, Nowym Sączu, Rzeszowie i Leżajsku. Zawsze z przyjemnością przyjeżdżam w te strony z koncertami, bo jest tutaj wiele pięknych miejsc i cudownych instrumentów, a także ludzie są wspaniali. Cóż więcej można chcieć?

Z prof. nadzw. dr hab. Piotrem Rojkiem rozmawiała Zofia Stopińska 31 lipca w Leżajsku.

Pozwolę sobie jeszcze na przybliżenie sylwetki tego znakomitego artysty.

Piotr Rojek ukończył Ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną I i II stopnia im. Karola Szymanowskiego we Wrocławiu, w klasie organów Klemensa Kamińskiego (1994 r.). Kontynuował edukację w Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, wieńcząc ją dyplomami: na Wydziale Instrumentalnym w klasie organów prof. Andrzeja Chorosińskiego (1999 r.) oraz na Wydziale Kompozycji, Dyrygentury, Teorii Muzyki i Muzykoterapii w klasie kompozycji prof. Zygmunta Herembeszty i prof. dr hab. Krystiana Kiełba (2003 r.)

Odbył szereg kursów mistrzowskich – interpretacyjnych oraz improwizatorskich, prowadzonych przez tak wybitne osobistości świata muzyki organowej jak: Julian Gębalski, Bernhard Haas, Hans Haselböck, Ton Koopman, Jon Laukvik, Armin Schoof, Wolfgang Seifen, Józef Serafin czy Harald Vogel.

Dr hab. Piotr Rojek pracuje na stanowisku profesora w macierzystej uczelni. Kieruje Katedrą Organów, Klawesynu i Muzyki Dawnej. W kwietniu 2016 został wybrany na stanowisko Dziekana Wydziału Instrumentalnego / na kadencję 2016 – 2020/. Prowadzi również klasę organów w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia im. Ryszarda Bukowskiego we Wrocławiu.

Artysta koncertował m.in. w Czechach, Finlandii, na Łotwie, w Niemczech, Norwegii, Słowacji, Szwecji, Ukrainie, Wielkiej Brytanii oraz na Wyspach Alandzkich. Prowadzi także kursy mistrzowskie w kraju i za granicą. Ma w dorobku kilkanaście płyt. Powstała w 2005 roku płyta, na której zarejestrowano dziewięć toccat wybitnych kompozytorów od baroku do XX wieku, wykonanych na zabytkowych organach Adama Horacego Caspariniego w Wołowie, otrzymała nominacje do prestiżowej nagrody Polskiej Akademii Fonograficznej Fryderyk.

Piotr Rojek był stypendystą Ministra Kultury i Sztuki, Internationale Altenberger Orgelakademie w Niemczech oraz laureatem konkursów organowych i kompozytorskich.

Artysta otrzymał także szereg nagród i wyróżnień, m.in. : Nagrody Rektora Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, Nagrodę Dyrektora Centrum Edukacji Artystycznej w Warszawie, Brązowy Krzyż Zasługi, Odznakę Zasłużony dla Kultury Polskiej oraz Nagrodę Ministra Kultury Ukrainy.

Chińskie inspiracje i muzyka polska w Filharmonii Podkarpackiej

W środku wakacji Filharmonia Podkarpacka im. Artura Malawskiego w Rzeszowie zaprasza Państwa 13 sierpnia 2017 roku, (NIEDZIELA), o godzinie 18:00 do sali koncertowej na koncert „Chińskie inspiracje i muzyka polska”.

Zofia Stopińska: Na temat niedzielnego koncertu i najbliższych planów naszych filharmoników rozmawiam z panią prof. Martą Wierzbieniec – Dyrektorem Naczelnym Filharmonii Podkarpackiej.

Marta Wierzbieniec: Jest środek lata, środek urlopów, dodatkowo długi weekend rozpocznie się właściwie już 11 sierpnia, a tu koncert w Filharmonii? – dlaczegóż by nie? Niektórzy na pewno już wrócili ze swoich wakacyjnych wyjazdów, inni może jeszcze nie zdążyli wyjechać, bo zaplanowali urlopy na końcówkę sierpnia albo na wrzesień. Nasza wakacyjna oferta skierowana jest do tych osób, a także do tych, którzy na urlop z różnych powodów nie wyjeżdżają. Wszystkich serdecznie zapraszam.
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej dużo pracowała w lipcu i na początku sierpnia. Już pod koniec czerwca w Filharmonii wystawiona została operetka „Zemsta nietoperza” – Johanna Straussa, w lipcu odbył się koncert Orkiestry w czasie Festiwalu im. K. Jamroz w Busku Zdroju, Zespół „Arso Ensamble” występował na scenie przy fontannie multimedialnej w Rzeszowie, ten sam zespół w nieco innym składzie koncertował w zabytkowej cerkwi w Radrużu, a Orkiestra towarzyszyła solistom w czasie koncertu plenerowego 30 lipca w Lubaczowie. Lipiec był bardzo pracowity, a 13 sierpnia Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej wystąpi w czasie Festiwalu w Krynicy Zdroju.
W tym samym dniu (13 sierpnia) zapraszamy Państwa do Filharmonii Podkarpackiej na godzinę 18.00. Zwykle w soboty i w niedziele organizujemy koncerty nieco wcześniej, bo dla większości Państwa jest to dzień wolny od pracy i można się wcześniej wybrać na koncert.

W najbliższą niedzielę wystąpią wyjątkowi goście, bo przyjadą do nas artyści z Chin.
Filharmonia Podkarpacka nawiązuje współpracę z ośrodkami muzycznymi w Chinach. Mamy różne, dalekosiężne plany tej współpracy. Rozmawiamy nie tylko o tournée Orkiestry naszej Filharmonii do Chin, bo taka trasa koncertowa niebawem już przed nami – na przełomie bieżącego i następnego roku będziemy w Chinach. Chce jednak zapewnić Państwa, że Koncert Sylwestrowy i Koncert Noworoczny odbędą się w Filharmonii, ponieważ Orkiestra liczy 70 osób i nie wszyscy wyjadą, a ci, co zostaną i doangażowani muzycy, pod dyrekcją maestro Massimiliano Caldiego, wystąpią w Rzeszowie.

Podczas pobytu w Chinach Orkiestra koncertować będzie w dziewięciu, a może nawet dziesięciu miastach. Pobyt będzie trwał aż dwa tygodnie i czeka nas ogromna wyprawa, wymagająca mnóstwa przeróżnych działań organizacyjnych i przygotowań artystycznych.

Z. S.: Orkiestra i zespoły Filharmonii Podkarpackiej będą mieli okazję koncertować w Chinach, a w Rzeszowie usłyszymy artystów z Chin.

M. W.: Współpraca polegać będzie nie tylko na naszych wyjazdach, to także plany zaproszenia tutaj chińskich wykonawców. Rozmawiamy także o nagraniach. Jedną płytę w związku z planowanym wyjazdem już zarejestrowaliśmy i ona ukaże się jesienią. Tę płytę można by nazwać „Chińskie inspiracje w muzyce europejskiej", bo być może nie wszyscy zdajemy sobie sprawę, że wielu kompozytorów właśnie z kultury chińskiej czerpało muzyczne natchnienie. Rozmawiamy także o nagrywaniu z Chińczykami kolejnych płyt, być może z udziałem ich dyrygentów i solistów. Rozmawiamy także o warsztatach i różnych formach edukacji, m.in. w zakresie dyrygentury czy instrumentalistyki, ale to wszystko przed nami i trudno mówić o szczegółach, bo najpierw musimy się poznawać, spotykać, rozmawiać, a przede wszystkim prezentować swoją kulturę.

Z. S.: Niedzielny koncert w Rzeszowie będzie dobrym początkiem, bo w programie będą utwory kompozytorów z Chin i Polski.

M. W.: Tak. 13 sierpnia o 18.00 w Filharmonii Podkarpackiej gościć będziemy artystów z Chin – wystąpi osiem osób prezentując różnorodne programy. Chińczycy zaprezentują także swoje instrumenty, myślę, że będzie bardzo kolorowo i ciekawie, bo przecież tej muzyki nie słuchamy na co dzień. Nie znamy nawet zbyt wielu nazwisk chińskich kompozytorów i dlatego zapraszam Państwa serdecznie do Filharmonii Podkarpackiej. Jestem przekonana że z przyjemnością wszyscy posłuchają innych harmonii, systemów dźwiękowych, tonalności, budowy formalnej chińskich utworów.

Wiadomo, że Chińczycy interesują się kulturą europejską, a szczególnie muzyką polską – Chopin to przecież uwielbiany przez nich kompozytor. Będąc w Chinach w różnych miejscach można usłyszeć muzykę Chopina i nazwisko tego kompozytora jest znane.
Dlatego właśnie utwory Chopina zaprezentuje m.in. pani Maria Korecka-Soszkowska, wybitna polska pianistka pochodząca z Podkarpacie. Bardzo się cieszę, że utwory Chopina grać będzie osoba tak niezwykle zasłużona dla propagowania twórczości tego kompozytora nie tylko w Polsce.

Będzie to okazja do rozmów, do spotkań, pokażemy Chińczykom nasz region i nasze miasto, bo chcemy, aby ta współpraca zaowocowała różnymi projektami artystycznymi, które będziemy mogli realizować w przyszłości.
Serdecznie zapraszam Państwa w najbliższą niedzielę o 18.00 do Filharmonii Podkarpackiej na koncert „Chińskie inspiracje i muzyka polska”.

Z panią prof. Martą Wierzbieniec – Dyrektorem Naczelnym Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozmawiała Zofia Stopińska 8 sierpnia 2017 roku.

Chcę także polecić Państwa uwadze wywiad z panią prof. Marią Korecką-Soszkowską, który zarejestrowałam na początku czerwca b.r. w Warszawie - wywiad zamieszczony jest na tym blogu. Warto także posłuchać najnowszej, bo wydanej na początku 2017 roku płyty z utworami Fryderyka Chopina w wykonaniu Marii Koreckiej-Soszkowskiej. Na krążku zamieszczone są 24. Preludia op. 28 oraz Andante spianato i Wielki Polonez Es-dur op. 22. Być może przed niedzielnym koncertem w Filharmonii Podkarpackiej można będzie także kupić tę płytę.

Roma Owsińska zaprasza do Buska-Zdroju

Zofia Stopińska: Piękny upalny sierpniowy dzień postanowiłam spędzić w Busku – Zdroju i spacerując w pobliżu Sanatorium „Marconi” zobaczyłam afisze zapowiadające dwie muzyczne imprezy. Spotkałam też osobę, która jest pomysłodawczynią i dyrektorem artystycznym tych imprez, a jest nią pani dr Roma Owsińska – wybitna polska śpiewaczka, którą z pewnością dobrze pamiętają melomani odwiedzający Filharmonię Podkarpacką i stali bywalcy Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Poprosiłam artystkę o rozmowę, aby Państwu przybliżyć wydarzenia, które już niedługo będą się odbywać w Busku – Zdroju.

Roma Owsińska: W tym roku organizuję tutaj w najbliższych dniach dwa wielkie wydarzenia, bo oprócz III Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki i Plastyki Ruchu po raz pierwszy organizuję Ogólnopolski Konkurs Wokalny „Bella Voce”, ale ten Konkurs stał się od razu imprezą międzynarodową. Zgłosiło się wielu młodych znakomitych śpiewaków, którzy już zdobyli nagrody na międzynarodowych konkursach i w większości są to już absolwenci wydziałów wokalno-aktorskich akademii muzycznych, niektórzy pracują już w teatrach operowych. Mamy 60-ciu uczestników tego konkursu – to bardzo dużo i stąd decyzja, że będzie to konkurs jednoetapowy. Każdy powinien przygotować pięć utworów: arię barokową, oratoryjną lub klasyczną, pieśń polską, pieśń obcą czy utwór polski dla drugiej - starszej grupy oraz utwór dowolny. Z tych pięciu utworów – dwa wybiera jury, a jeden uczestnik. Sądzę, że wszyscy uczestnicy będą z takiego rozwiązania zadowoleni i będą się mogli pokazać z najlepszej strony. Oprócz Polaków do konkursu zgłosili się: Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy, Koreańczycy, Chińczycy, a nawet Hindus. Jurorzy będą mieli bardzo dużo pracy, a tutejsza publiczność będzie zachwycona, bo wszyscy w Busku - Zdroju kochają śpiew. Zaplanowałam też udział w konkursie młodzieży uczęszczającej do średnich szkół muzycznych i jestem zaskoczona, że zgłosiło się dużo mniej uczestników. Są wśród nich również laureaci innych konkursów, ale myślę, że na tym etapie być może nie wszyscy są już zafascynowani śpiewem i świadomi swoich możliwości.

Z. S.: Wspomniała Pani o publiczności. Czy przesłuchania konkursowe będą otwarte dla publiczności?

R. O.: Przesłuchania będą otwarte, ponieważ, jak już powiedziałam, publiczność kocha śpiew i z pewnością będą przychodzić na te występy także kuracjusze, a wielu z nich przyjechało tutaj z zagranicy. Będą mogli posłuchać wielu młodych Polaków oraz uczestników z innych krajów.

Z. S.: Do jury zaprosiła Pani wielkie autorytety z różnych ośrodków muzycznych w Polsce.

R. O.: Są to nie tylko artyści o światowej sławie, ale także znakomici pedagodzy: pan prof. Piotr Kusiewicz z Gdańska, pan prof. Piotr Łykowski z Wrocławia, pani prof. Jolanta Omiljanowicz-Quatrini – światowej sławy śpiewaczka, o której w Polsce niewiele się mówi, będzie pan prof. Jacek Ścibor z Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, który oprócz udziału w Jury będzie prowadził zajęcia z plastyki ruchu, będzie także pani Ewa Warta-Śmietana – Prezes Fundacji „Czardasz” z Krakowa, Renata Kuczyńska z Brauschweig w Niemczech i moja skromna osoba.

Z. S.: Chyba dobrze się złożyło, że Konkurs „Bella Voce” odbywa się w czasie trwania Warsztatów Wokalistyki i Plastyki Ruchu.

R. O.: Warsztaty rozpoczynają się już 7 sierpnia i młodzi śpiewacy wiele się u nas nauczą. Po raz trzeci zaprosiłam pana prof. Jacka Ścibora, który będzie prowadził zajęcia z plastyki ruchu i świetnie pracuje z młodzieżą, pomaga jej wyzwolić się z pewnych kompleksów. Występując na scenie nie można się wstydzić swoich emocji, nie można także być spiętym. Bardzo ważna jest także nauka wyjścia na scenę, ja tego uczę i pod tym względem moi uczniowie bardzo się różnią od innych, ale nie wszyscy nauczyciele zwracają na to uwagę. Oczywiście jest także wiele zajęć z dziedziny wokalistyki. Koroną tych warsztatów są koncerty. Od dwóch lat włączyłam do programów tych koncertów także muzykę operetkową i musicalową, bo ludzie kochają tę muzykę. Młodzi ludzie powinni próbować śpiewać także inne gatunki muzyki i najlepiej przygotowywać się do takich występów pod kierunkiem pedagoga. Jak często to obserwujemy, najwięksi śpiewacy świata potrafią znakomicie wykonywać zarówno muzykę klasyczną, operetkową, musicalową i piosenki. Trzej Tenorzy nauczyli nas i słuchać, i wykonywać taki szeroki repertuar.

Z. S.: Świętokrzyskie Warsztaty Wokalistyki i Plastyki Ruchu odbywają się w cyklu rocznym, a jak często będzie się odbywał Konkurs Wokalny „Bella Voce”?

R. O.: Na podstawie dużego zainteresowania pierwszą edycją Konkursu „Bella Voce” mogę powiedzieć, że mój pomysł zorganizowania go był „strzałem w dziesiątkę”. Zastanawiamy się, czy będziemy go robić każdego roku, czy co dwa lata. Z pewnością Świętokrzyskie Warsztaty i Konkurs „Bella Voce” są wielką promocją Buska - Zdroju i naszego kurortu. Dostarczamy mieszkańcom i kuracjuszom rozrywki w postaci pięknej muzyki, która pozwala się wszystkim radować i być szczęśliwym.

Z. S.: Macie odpowiednią bazę, aby przeprowadzić dwie duże imprezy w tym samym czasie?

R. O.: Mamy do dyspozycji budynek Szkoły Muzycznej I stopnia im. K. Pendereckiego i piękne Buskie Samorządowe Centrum Kultury. Mamy bardzo dobre warunki i wystarczającą ilość scen i sal do prowadzenia zajęć. Będziemy koncertować także poza Buskiem – w Solcu Zdroju. Organizujemy także koncerty muzyki sakralnej w kościele, a zaprasza nas ks. prałat Marek Podyma, który również ma duszę artysty – jest fotografem, pięknie recytuje i bierze również udział w naszych koncertach. Są osoby, które przyjeżdżają odpoczywać i leczyć się w trakcie trwania naszych Warsztatów. Poprzednie edycje odbywały się trochę później, a w tym roku rozpoczynamy już 7 sierpnia, bo później jest z kolei Święto Buska – Zdroju. Pani doktor z Łodzi, która organizowała sobie i swoim znajomym pobyt w Busku – Zdroju w czasie trwania Warsztatów, była niepocieszona tą zmianą terminu, ale udało się jej zmienić daty pobytu i będą także w tym roku z nami. Osób, które nam towarzyszą każdego roku, jest o wiele więcej.

Z. S.: Pani jest szefem artystycznym obydwu imprez, a głównym organizatorem jest Stowarzyszenie Voce.

R. O.: Jestem również Prezesem Stowarzyszenia Voce, które zajmuje się promocją młodych talentów. Pomagamy młodzieży nie tylko w czasie roku szkolnego organizując im koncerty, a na wakacjach uczestniczą w Świętokrzyskich Warsztatach Wokalistyki i Plastyki Ruchu. Ukłony i słowa podziękowania kieruję do pana burmistrza Waldemara Sikory, dziękuję panu staroście i przede wszystkim Marszałkowi Województwa Świętokrzyskiego panu Adamowi Jarubasowi, który jest zachwycony moim pomysłem i wspiera mnie znacznie, wspierają mnie także burmistrz i starosta. Bez tego wsparcia byłoby bardzo trudno zorganizować Warsztaty i Konkurs.

Z. S.: Rozmawiałam z Panią dawno temu, przy okazji koncertu w Rzeszowie, a później planowałyśmy spotkanie w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura i do Sanoka Pani nie przyjechała.

R. O.: Miałam przyjechać na Festiwal, ale dotknęło mnie straszne nieszczęście, bo poszłam do dentysty i usunęłam zęba. Pani doktor nie zrobiła wcześniej prześwietlenia i okazało się, że zrobiła mi się przetoka – czyli dziura do zatoki. Nie wolno mi było w ogóle śpiewać, potrzebna była interwencja chirurga i musiałam spędzić kilka dni w szpitalu. Zbiegło się to z planowanym wyjazdem na Festiwal im. Adama Didura do Sanoka. Pamiętam, że jak Pani dzwoniła, to byłam jeszcze w szpitalu.

Z. S.: Pamiętam, że wówczas pracowała Pani w Teatrze Wielkim w Łodzi, miała Pani wiele zaproszeń do innych teatrów operowych oraz koncertów i nie można było znaleźć czasu na pracę pedagogiczną. Teraz to się zmieniło.

R. O.: Tak, od tamtego czasu wiele się zmieniło. Pewnie Państwo wszyscy wiecie, że w tej naszej Łodzi działo się nieciekawie, ciągle się zmieniali dyrektorzy Teatru Wielkiego, były różne finansowe kłopoty, bo było nawet tak, że nie dostawaliśmy całej pensji. W pewnym momencie miałam już tego wszystkiego dość i postanowiłam korzystać z zaproszeń zagranicznych. Później umożliwiono osobom o długim stażu pracy przejście na emeryturę, a ponieważ spełniałam wymagane warunki, skorzystałam z tego i przyjechaliśmy tutaj, w rodzinne strony mojego męża. Kiedyś nie lubiłam takich małych ośrodków i początkowo były to tylko wakacyjne pobyty, ale szybko zmieniłam zdanie, zaczęliśmy remontować dom po rodzicach męża i postanowiliśmy tutaj zostać. Mąż jeszcze krótko pracował w Łodzi, ale pewnego dnia przyjechał i powiedział: „Roma złożyłem podanie - odchodzę” i zostaliśmy tutaj. Wówczas rozpoczęłam pracę pedagogiczna, która mnie bardzo pochłonęła. Cieszę się ogromnie, bo wielu moich wychowanków zdobywa nagrody na konkursach, bez kłopotu zdają egzaminy na uczelnie: do Katowic, do Warszawy, Gdańska, Bydgoszczy, a także studiują poza granicami Polski. Mam się czym pochwalić. Sama również śpiewam recitale, a najbliższy występ będę miała podczas Warsztatów Świętokrzyskich, ponieważ zawsze pedagodzy także występują – oprócz mnie zaśpiewają: Jolanta Omiljanowicz-Quatrini, Ewa Warta-Śmietana, Piotr Kusiewicz, Piotr Łykowski, Jacek Ścibor. Zapraszamy na koncerty - 11 sierpnia koncertujemy w Solcu Zdroju, podczas którego młodzież zaprezentuje się w koncercie zatytułowanym „ W krainie muzyki”, natomiast w Busku Zdroju 15 sierpnia odbędzie się w kościele św. Brata Alberta koncert „Vivat Regina”, Koncert Galowy uczestników III Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki i Plastyki Ruchu odbędzie się 16 sierpnia o 19.00. W tym koncercie wystąpią również pedagodzy, natomiast 13 sierpnia o 19.00 w Sali Koncertowej Sanatorium „Marconi” rozpocznie się koncert laureatów I Konkursu Wokalnego „Bella Voce”. Zapraszamy serdecznie.

Zespół Parnassos wystąpił w Przemyślu

Zofia Stopińska: Po niezwykłym i wspaniałym koncercie Zespołu „Parnassos” na 17. Międzynarodowym Przemyskim Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne rozmawiam z panią Martyną Pastuszką - skrzypaczką, która ten zespół w 2001 roku założyła i nadal nim kieruje. Poruszyli Państwo przemyską publiczność tak, że ludzie nie wytrzymywali i po bardzo dynamicznych częściach rozlegały się oklaski.

Martyna Pastuszka: Rzeczywiście, ale to jest bardzo miłe, kiedy jest prośba, aby nie klaskać, a te oklaski są, tak jak na koncercie jazzowym. Świadczy to o tym, że komuś się bardzo podobało i chce nagrodzić oklaskami. W tym momencie odczuwamy, że to jest bardzo naturalne i nie polega to na przyjętych zasadach, że nagradzamy artystów po zakończeniu utworu, tylko ktoś bije brawo, bo jest tak „naładowany emocjami”, że nie może czekać na koniec. Myślę, że to jeden z najlepszych komplementów, jakie możemy dostać.

Z. S.: Czy wszystkie osoby grające w zespole związały życie z muzyką minionych epok?

M. P.: Różnie. Dla mnie i dla Adama Pastuszki minione epoki to rzeczywiście chleb powszedni, ale coraz bardziej przesuwamy się w kierunku początku XX wieku. Dla Anny Firlus, która jest też organistką, a może przede wszystkim, całe życie poświęciła organom i gra na tym instrumencie także olbrzymi repertuar XIX – wieczny i współczesny, a ulubioną jej formą są wielkie symfonie organowe. Krzysztof Firlus jest I kontrabasistą w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach i nieustannie ma kontakt ze współczesną muzyką, jest jednym z bardziej pożądanych kameralistów, a na violi da gamba także często gra muzykę współczesną. W poszukiwaniu innego brzmienia, delikatności i zmysłowości dźwięku współcześni kompozytorzy często tworzą utwory z udziałem instrumentów dawnych. Te instrumenty mają w brzmieniu coś organicznego, ludzkiego – może przez to, że używamy jelitowych strun, na których gra się tak, jakby się dotykało kogoś. To nie jest tylko taka rozmowa – krótko, długo, ostro, piano, forte. Mówi się na przykład, żeby smyczek był wolniejszy albo wszedł w głąb struny i to jest porównywalne z dotykiem.

Z. S.: Swoje organizacyjne zdolności i pasje przełożyła Pani nie tylko na niewielki zespół, ale także na orkiestrę.

M. P.: Tak. Od pięciu lat tworzymy w tym gronie, w którym jesteśmy wspólnie - orkiestrę. Ja jestem przewodnikiem, szefem artystycznym i koncertmistrzem, menager Artur Malke dba o to, abyśmy gościli na łamach prasy oraz innych mediów i działa fantastycznie. Bez współpracy Pastuszka – Malke nie byłoby zespołu, jakim jest Orkiestra Historyczna. Mamy ogromny repertuar, który się powiększa, bo ciągle mamy pasję spoglądania w partytury i zjadania ich oczami. Jak do stałego składu zaangażujemy dawne oboje i fagoty, i jak wszystko zagrają dokładnie tak, jak jest zapisane w partyturze, to jest dopiero ogromna przyjemność. Udaje nam się funkcjonować na polskim rynku muzyki klasycznej. W ciągu pięciu lat nagraliśmy pięć płyt. Dwie płyty czekają na wydanie. Do końca roku Musicon wyda naszą płytę z Mszą Wojciecha Dankowskiego ze Zbiorów Jasnogórskich, a także pod koniec bieżącego roku lub na początku przyszłego belgijska wytwórnia wypuści nasz album z concerti grossi włoskimi w Anglii – czyli: Avizon, Francesco Scarlatti, Francesco Geminiani. To wspaniała muzyka – dosyć późne concerti grossi z solującymi: partią skrzypiec, fantastyczną partią wiolonczeli i do tego duże continuo.

Z. S.: W Zespole Parnassos grają małżeństwa.

M. P.: Tak i to powoduje, że relacje pomiędzy ludźmi są inne. Wszystkie małżeństwa są bardzo udane i bardzo zżyte, chociaż nie oznacza to wcale, że rodzinnie to bezkonfliktowo, ale nam akurat się udaje bezkonfliktowo przechodzić przez życie w związku. To ma trochę inny poziom ciepła, zaufania i emocjonalności pomiędzy muzykami, kiedy mamy ze sobą dobre relacje i one muszą być naznaczone troską i szczerością. Słychać to także w muzyce. Na przykład jeśli pomylę się, albo jeżeli próbuję coś zrobić, to osoby, które są przyjaciółmi, wiedzą, że ja teraz się uczę coś robić. W tym przypadku spotykam się z „parasolem ochronnym” i większym zrozumieniem. Powtarzamy, uczymy się, bo to, czego się nauczymy jako grupa, to jest nasz kapitał.

Z. S.: Od początku do końca słuchałam Waszej wspaniałej gry z wielkim zainteresowaniem, a patrząc na Was w trakcie koncertu odnosiłam wrażenie, że Wy jesteście muzyką, która wychodzi z Waszych serc, poprzez mózg , ręce i palce przenosi się na smyczki, struny...

M. P.: Ładnie powiedziane. W sumie takie jest nasze założenie. W życiu dobieramy sobie przyjaciół i partnerów, a tworząc muzykę dobieramy sobie tych samych ludzi. Tworzymy grupę osób, dla których w momencie grania muzyka jest najważniejsza, co wcale nie oznacza, że w życiu jesteśmy wolni od trosk i obowiązków. Jesteśmy młodzi, mamy dzieci, prowadzimy domy i może dlatego jak wychodzimy z domu i bierzemy instrumenty, to myślimy wyłącznie o muzyce. Gramy z „apetytem” – można wyjść z domu i grać. W czasie próby czy koncertu cały czas odczuwamy przyjemność ze wspólnego grania i w każdym z nas cały czas coś drży w środku z niecierpliwości. Jesteśmy szczęśliwi, że tak wspaniale zostaliśmy przyjęci w Przemyślu, ale zapraszamy na nasze koncerty także do innych miast, a przede wszystkim do Katowic, gdzie występujemy najczęściej.

Z panią Martyną Pastuszką, założycielką i szefem artystycznym Zespołu „Parnassos” rozmawiała Zofia Stopińska 29 lipca 2017 roku w Przemyślu.

Zespół muzyki dawnej „Parnassos” wystąpił w Przemyślu w składzie: Martyna Pastuszka – skrzypce, Adam Pastuszka – skrzypce, Anna Firlus – klawesyn i Krzysztof Firlus – viola da gamba. Wystąpiła także gościnnie, współpracująca często z Zespołem sopranistka - Karolina Brachman.
Zespół „Parnassos” powstał w 2001 roku. Specjalizuje się w wykonywaniu muzyki okresu przedromantycznego, zgodnie z przyjętymi zasadami tzw. wykonawstwa historycznego, a więc grając na kopiach instrumentów właściwych danej epoce z użyciem dostępnych wówczas środków wykonawczych. Wszyscy są absolwentami katowickiej Akademii Muzycznej. W marcu roku 2004 członkowie zespołu wraz z sopranistką Karoliną Brachman i lutnistą Christophem Barthem zdobyli drugą nagrodę na Konkursie muzyki kameralnej „Concerto Barocco” w Wuppertal (Niemcy). Od chwili powstania zespół występował na niezależnych koncertach, był również gościem wielu festiwali w Polsce i za granicą. Zaproszenia do współpracy z zespołem przyjmują tak uznani soliści, jak Simon Standage, Barthold Kuijken, Dariusz Paradowski, Piotr Olech. We wrześniu 2007 roku ukazała się pierwsza płyta zespołu zatytułowana „O piękny czasie! O godzino wieczorna!” zawierająca utwory kompozytorów niemieckich XVII stulecia.

Zakochałam się w tym miejscu i chętnie powrócę do Przemyśla

Znakomity koncert Zespołu „Parnassos” odbył się 29 lipca w Kościele Salezjanów w Przemyślu w ramach 17. Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne. Zespół „Parnassos” wystąpił w składzie: Karolina Brachman – sopran, Martyna Pastuszka – skrzypce, Adam Pastuszka – skrzypce, Anna Firlus – klawesyn, Krzysztof Firlus – viola da gamba.
Wspaniale zabrzmiały podczas tego wieczoru dzieła Georga Friedricha Haendla oraz utwory znakomitych polskich twórców: Adama Jarzębskiego i Stanisława Sylwestra Szarzyńskiego.
Po koncercie był czas na krótka rozmowę ze śpiewaczką Karoliną Brachman, która oczarowała licznie zgromadzoną publiczność niezwykłej urody sopranem i interpretacją utworów Stanisława Sylwestra Szarzyńskiego i Georga Friedricha Haendla.

Zofia Stopińska: Serdecznie gratuluję i dziękuję za wspaniały wieczór, dzięki któremu mogliśmy poznać bardzo rzadko wykonywane utwory Georga Friedricha Haendla i kompozytorów polskich. Przepięknie i wzruszająco zabrzmiała we wnętrzu Kościoła Salezjanów kompozycja Stanisława Sylwestra Szarzyńskiego „Jesu spes mea”. Dowiedziałam się, że Pani repertuar i doświadczenia obejmują także różne gatunki muzyki wokalnej późniejszych epok oraz muzykę współczesną. To wielka sztuka, wymagająca wiedzy i umiejętności.

Karolina Brachman: Nie wiem, czy to wielka sztuka, ale przede wszystkim wielka frajda. To są różne światy i za każdym razem jest to ogromny przywilej móc wtopić się w świat danej epoki. Przede wszystkim za pomocą muzyki, bo to jest mój zawód, ale też literatury i innych dziedzin sztuki. To mi daje poczucie, że wiem, w jakim miejscu jestem. Samodzielnie robię programy z muzyką dawną. Jeśli chodzi o muzykę nową, to raczej jestem „muzykiem do wynajęcia”, a także śpiewaczką, dla której różni kompozytorzy piszą. Ostatnio połączenie muzyki dawnej i najnowszej spotyka się bardzo często, ponieważ twórcy muzyki współczesnej bardzo cenią sobie rodzaj dźwięku bardzo klarowny, czysty i dlatego muzyka dawna, i współczesna nie są trudne do połączenia. To są bardzo bliskie światy i obydwa polegają również na improwizacji.

Z. S.: Podziwiałam Panią dzisiaj, z jaką łatwością i dokładnością wykonywała Pani wszystkie ozdobniki, których w muzyce dawnej jest bardzo dużo. Wielokrotnie trwały one długo i realizowane były na jednym oddechu, przepona musi wówczas pracować bardzo sprawnie.

K. B.: Wszystko musi wtedy pracować – serce, przepona, głowa. To musi stanowić jedność, aby można się było zacząć bawić tym, czego przez długie lata uczyliśmy się.

Z. S.: Dzisiaj miała Pani bardzo dobre towarzystwo do kreowania muzyki ponad trzech wieków.

K. B.: Towarzystwo miałam znakomite. To koledzy, z którymi współpracuję już bardzo długo. To wspaniali muzycy. Pani Martyna Pastuszka od jakiegoś czasu prowadzi także orkiestrę i uważam, że jest to najbardziej żywiołowa orkiestra, jaką w tym kraju można usłyszeć.

Z. S.: Zamieszczone w programie koncertu utwory Georga Friedricha Haendla stanowiły pewną spójną całość, jednak wspaniałe wykonanie sprawiło, że kilkakrotnie ręce publiczności same składały się do braw i pewnie to trochę Wam przeszkadzało.

K. B.: To w zasadzie nie przeszkadzało. Pewne części były tak dynamiczne, że brawa były naturalnym efektem. Może nawet byłoby bardzo dziwnie, gdyby muzycy skończyli z taką ekspresją, a później byłaby cisza. Mieliśmy inne plany, ale publiczność je zmieniła i to jest właśnie ta fantastyczna rzecz na żywych koncertach, że dynamika z muzyków przechodzi na publiczność i to jest jeden z najważniejszych powodów, dla którego my ten zawód wykonujemy.

Z. S.: Większość Pani występów odbywa się niestety poza granicami Polski. Podobnie jak działalność pedagogiczna.

K. B.: Tak, już od piętnastu lat mieszkam w Niemczech i tam obecnie też pracuję na uczelni, ale moje kontakty z Polską i polskimi muzykami są bardzo częste. Dotyczy to zarówno muzyki dawnej, jak i współczesnej. Najczęściej współpracuję z Orkiestrą Historyczną i z tym zespołem.

Z. S.: Była już Pani w tych stronach?

K. B.: Byłam w Przemyślu parę lat temu, kiedy wykonywaliśmy program „Welon i tonsura” złożony z utworów kompozytorów duchownych – zakonników i zakonnic. Jednym z ważnych punktów mojej działalności jest twórczość kompozytorek i bardzo wiele z nich było zakonnicami, najczęściej we Włoszech albo w Austrii.

Z. S.: Wiele osób, które przyjeżdżają na Podkarpacie z koncertami mówi, że od razu wiedzą, że są na terenie dawnej Galicji.

K. B.: To prawda. Jak byłam tu pierwszy raz parę lat temu, to się absolutnie zakochałam w tym miejscu i od razu pomyślałam, że muszę tu wrócić. Jestem bardzo wdzięczna panu Tomaszowi Ślusarczykowi, że mnie zaprosił, ponieważ od jutra rozpoczynam urlop w Krasiczynie. Bardzo się cieszę, bo Galicja ma niesamowity, nigdzie niespotykany klimat i taką dobroczynną powolność. Zazwyczaj wszystko robimy szybko, ciągle się śpieszymy i bez przerwy żyjemy w stresie – starczy chwila w Przemyślu, a wszystko robimy wolniej i spokojniej. Okazuje się, że mam więcej czasu i potrafię się bardziej skupić na pracy. Jest w tym coś, co mnie bardzo uwiodło. Myślę, że w czasie urlopu te moje odczucia i miłość do tych stron jeszcze bardziej się ugruntują. Z niecierpliwością będę czekać na następne zaproszenie. Dziękuję publiczności za wspaniałe przyjęcie i mówię do zobaczenia.

Z sopranistą Karoliną Brachman rozmawiała Zofia Stopińska 29 lipca w Przemyślu.

Nie było czasu na dłuższą rozmowę i dlatego pozwolę sobie zamieścić krótki życiorys Artystki.
Karolina Brachman urodziła się w Rudzie Śląskiej, obecnie mieszka w Wuppertalu. Studiowała teorię muzyki oraz śpiew w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Studia wokalne kontynuowała w Hochschule für Musik w Kolonii w klasie prof. Barbary Schick. Ukończyła je w 2007 roku, uzyskując dyplom z wyróżnieniem. Działalność artystyczna Karoliny Brachman związana jest najsilniej z nurtem historycznej praktyki wykonawczej muzyki dawnej. Artystka współpracuje z wieloma dyrygentami i zespołami. Jej repertuar i doświadczenia obejmują jednak nie tylko muzykę średniowieczną, w tym chorał gregoriański, czy wszystkie gatunki muzyki wokalnej baroku i klasycyzmu, ale też romantyczną muzykę kameralną i oratoryjną, pieśni oraz muzykę współczesną. Projekty koncertowe i nagrania płytowe z muzyką średniowieczną i barokową z udziałem Karoliny Brachman zdobywały w ostatnich latach uznanie międzynarodowej krytyki oraz liczne nagrody. Od kilku lat sopranistka prowadzi wykłady i warsztaty poświęcone historycznym praktykom wykonawczym, zaś w roku 2012 objęła klasę śpiewu solowego w Instytucie Muzyki Hochschule Osnabrück.

Zapraszamy na Salezjańskie Lato Muzyczne do Przemyśla

Zofia Stopińska: Na półmetku 17. Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne rozmawiam z panem Tomaszem Ślusarczykiem – dyrektorem artystycznym tej imprezy. „Wielcy mistrzowie znani i nieznani” - ten tytuł łączy wszystkie koncerty, ale trzeba podkreślić, że tych wielkich nieznanych mistrzów jest ciągle wielu.

Tomasz Ślusarczyk: Skupiamy się wokół twórców, którzy goszczą na scenach koncertowych świata, ale jesteśmy przekonani, że także warto pokazywać tych zapomnianych. W Polsce jest ich wielu i pewnie nie wszystkich będziemy mogli pokazać, bowiem przez nasz kraj przetoczyło się mnóstwo wojen. Przykładowo potop szwedzki zniszczył ponad czterdzieści procent populacji, nie mówiąc już o zbiorach dzieł sztuki, wśród których były także muzykalia, które zaginęły. Później, w czasach saskich, kryzys w działalności muzycznej był bardzo widoczny i dopiero pod koniec XVII wieku Polska trochę odetchnęła, ale większość dzieł minionych epok przepadła. Stąd koncert Zespołu Parnassos, podczas którego zabrzmiały wspaniałe dzieła Georga Friedricha Haendla, stanowiące koronę epoki baroku, a do tego polscy kompozytorzy – Stanisław Sylwester Szarzyński i Adam Jarzębski. Okazuje się, że ich muzyka wcale nie odbiegała poziomem od dzieł powstających na terenie innych krajów europejskich. Jakże często o tym zapominamy i skupiamy się na wychwalaniu zachodnich kompozytorów, a zapominamy, że mieliśmy naprawdę wielkich twórców – do wymienionych przed chwilą dodajmy jeszcze Mielczewskiego i Zieleńskiego, który wydawał swe dzieła w weneckiej oficynie. „Mistrzowie znani i nieznani” – ten tytuł odnosi się także do muzyków, szczególnie tych młodych, bo zadaniem naszego festiwalu jest zapraszanie nie tylko sławnych muzyków, którzy mają już ugruntowaną karierę w Polsce i na świecie, ale także zapraszanie młodych artystów, którzy dopiero rozpoczynają działalność artystyczną na estradach polskich i europejskich. Staram się zapraszać utalentowanych studentów z akademii muzycznych, w których pracuję – Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, Akademii Muzycznej w Krakowie i Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Chcemy ich w ten sposób promować. Kolejnym celem Festiwalu jest także propagowanie koncertów. Wiele osób zbyt wielką wagę przykłada do nagrań i słucha prawie wyłącznie utworów utrwalonych na płytach, nie doceniając odbioru na żywo.

Z. S.: Na szczęście nic nie zastąpi koncertu i kontaktu z artystą podczas koncertu.

T. Ś.: To są inne wrażenia, inne emocje. Będąc na koncercie łatwiej nam się przenieść w czasy, kiedy te dzieła powstawały z potrzeby duszy oraz do określonych pomieszczeń (kościoły, dwory) i na specjalne okazje. To pomaga spojrzeć na te dzieła oczami ówczesnych twórców.

Z. S.: Do końca „Salezjańskiego Lata Muzycznego”, czyli do 12 sierpnia będą jeszcze bardzo różnorodne koncerty; jutro (30 lipca) zapraszacie na Zamek Kazimierzowski na recital chopinowski, w piątek (4 sierpnia) w Kościele Salezjanów wystąpią artyści koncertujący na całym świecie – flecista Łukasz Długosz i organista Roman Perucki, po raz pierwszy na tym Festiwalu wystawiona zostanie opera.

T. Ś.: Jestem bardzo dumny, że udało nam się zorganizować spektakl operowy. Tej formy brakowało mi bardzo. Do tej pory były recitale organowe, skrzypcowe, wokalne, przez kilka lat przyjeżdżały do nas wielkie orkiestry symfoniczne z Anglii, orkiestry dęte, rozbrzmiewała muzyka dawna sakralna i świecka, muzyka cerkiewna, chorał gregoriański, a w tym roku przyszedł czas na operę. W sobotę (5 sierpnia) w Sali Zamku Kazimierzowskiego wystawiona zostanie „La Serva Padrona” Giovanniego Battisty Pergolesiego, którą wykonają artyści z Białegostoku, działający w tamtejszej filii Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.

Z. S.: Oczekiwany jest także koncert muzyki z dawnych źródeł, odnalezionych w tych stronach.

T. Ś.: Jak zwykle takiego koncertu nie zabraknie. Będzie to koncert z muzyką cerkiewną w Katedrze Greckokatolickiej w środę 9 sierpnia w wykonaniu zespołu Exchatofonia. Program wypełnią opracowania zachowanych rękopisów z tzw. Skitu Maniawskiego z XVII wieku. Skit Maniawski to prawosławny klasztor mieszczący się niedaleko Stanisławowa, był ostatnim z klasztorów prawosławnych, który kontynuował tradycje muzyczne dawnej prawosławnej eparchii przemyskiej. Usłyszymy śpiewy, które kiedyś istniały i były kultywowane na tych ziemiach, a klasztory prawosławne były ośrodkami, w których kształtowano ten styl. Źródła zachowały się na Ukrainie i opracował je nieżyjący już prof. Roman Stelmaszczuk z Akademii Muzycznej we Lwowie. W tym koncercie wystąpi także saksofonista, który będzie improwizował na tematy utworów w wykonaniu śpiewaków. Ostatni koncert poświęcony będzie muzyce odnalezionej. Pojawią się utwory, które w XVIII wieku skomponowali: Jan Krtitel Dolar, który działał prawdopodobnie na dworze cesarza Leopolda II , a usłyszymy jego Sonatę na trąbkę, cztery puzony i basso continuo, drugim kompozytorem jest Augustin Kerzinger i na sam koniec Creato Butner – znakomity organista i kompozytor działający w Gdańsku. W ubiegłym roku odnaleziono jego monumentalne „Te Deum” na 3 chóry, 2 trąbki, kotły, 4 puzony, 4 viole da gamba i koncertujące skrzypce. Ten utwór zabrzmi na zakończenie Festiwalu 12 sierpnia.

Z. S.: Dodajmy jeszcze, że koncert odbędzie się w Kościele Karmelitów w Przemyślu.

T. Ś.: Mamy taką możliwość w Przemyślu, że często muzyka może rozbrzmiewać we wnętrzach z epoki. Kościół Karmelitów to jedna z najpiękniejszych świątyń w tej części Polski, posiadająca piękną bryłę i jedną z najlepszych akustyk. Muzyka, która powstała w tym samym czasie, co świątynia, zabrzmi w jej wnętrzach z pewnością znakomicie.

Z. S.: Na większość z koncertów wstęp jest wolny.

T. Ś.: Festiwal został dofinansowany ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, i zgodnie z wnioskiem sporządzonych przez Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek, część koncertów powinna być biletowana. Pani Renata Nowakowska – Dyrektor Festiwalu zadecydowała, że będą to: koncert Leszka Możdżera i opera. Odbędzie się jeszcze 10 sierpnia w Kościele Salezjanów impreza towarzysząca zorganizowana w ramach obchodów 50. Rocznicy śmierci Zoltana Kodalya. Wkrótce pojawią się afisze.

Z. S.: Należy zaglądać na strony Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki Zamek i Klasyki na Podkarpaciu, gdzie wkrótce będą szczegółowe informacje.


Z dr Tomaszem Ślusarczykiem – dyrektorem artystycznym 17. Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne rozmawiała Zofia Stopińska 29 lipca 2017r.

Urszula Kryger wystąpiła po raz pierwszy na Festiwalu w Leżajsku

Wybitna polska mezzosopranistka Urszula Kryger wystąpiła w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku 17 lipca z towarzyszeniem świetnego organisty Bartosza Jakubczaka. Przed rozmową, którą wówczas utrwaliłam, chcę przybliżyć sylwetkę tej wspaniałej śpiewaczki.
Urszula Kryger jest absolwentką dwóch wydziałów Akademii Muzycznej w Łodzi: Instrumentalnego w klasie fortepianu (1988 r.) i Wokalno-Aktorskiego w klasie Jadwigi Pietraszkiewicz (1992 r.). Studia wokalne kontynuowała pod kierunkiem Andrzeja Orłowicza w Kopenhadze. Uczestniczyła w wielu międzynarodowych konkursach muzycznych, otrzymując ważne nagrody.
Do jej największych sukcesów należą zwycięstwa w I Międzynarodowym Konkursie dla Młodych Wokalistów im. St. Moniuszki w Warszawie (1992 r.), w VI Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. J. Brahmsa w Hamburgu (1994 r.) oraz 43. Międzynarodowym Konkursie Muzycznym ARD w Monachium (1994 r.) Odtąd jej karierze towarzyszy niesłabnące zainteresowanie melomanów i krytyki. W 1995 r. wystąpiła w La Scali z recitalem pieśni Fryderyka Chopina. Rok później z wielkim sukcesem debiutowała na scenie Semper Oper w Dreźnie w operze „Kopciuszek” G. Rossiniego w partii Angeliny. Publiczność polska i wielu krajów świata ma okazję często podziwiać jej kreacje w dziełach oratoryjnych wykonywanych pod batuta tak znakomitych mistrzów, jak Jan Krenz, Jerzy Semkow. Rafael Frühbeck de Burgos, Sir Colin Davis, Armin Jordan. Szczególną uwagą obdarza muzykę kameralną – jej sztuka interpretacji pieśni łączy w sobie perfekcyjność z niezwykłą naturalnością. Doceniają to towarzyszący jej muzycy, wśród których znajdują się wybitni pianiści: Hartmut Hõll. Charles Spencer, Melvyn Tan i Pascal Rogé, klarnecista Paul Meyer oraz zespoły Tokyo String Quartet, Petersen Quartet.
Urszula Kryger dokonała wielu nagrań dla rozgłośni radowych w Polsce, Francji, Niemczech i Szwajcarii. Jej dyskografia powiększa się z roku na rok. Dokonała nagrań dla angielskich wytwórni Decca (Pieśni polskie Poulenca), i Hyperion (Pieśni Chopina), niemieckiej CPO (Ballady Lowego), polskiej DUX (duety rosyjskie – płyta nagrodzona Fryderykiem 2001, Pieśni Moniuszki oraz Pieśni Karłowicza i Szymanowskiego – płyta nagrodzona Fryderykiem 2002). W roku 2003 ukazała się płyta z ariami Beethovena (BNL), a w roku 2004 kompletne wydanie Pieśni K. Szymanowskiego, nagrane dla firmy Channel Classics, nagrodzone Fryderykiem 2004 za najwybitniejsze nagranie muzyki polskiej. W 2012 roku nagrodzono Fryderykiem płytę Żeleński – Pieśni (DUX). W 2006 roku wyróżniona została nagrodą Fundacji im. K. Szymanowskiego za przemyślane i wysoce artystyczne interpretacje pieśni tegoż kompozytora.
Urszula Kryger jest również pedagogiem. Prowadzi liczne kursy mistrzowskie w Polsce i za granica. Zasiada w jury konkursów muzycznych. Od 2002 roku prowadzi klasę śpiewu w Łódzkiej Akademii Muzycznej. W latach 2008 – 2012 była Kierownikiem Katedry Wokalistyki, a od roku akademickiego 1016/2017 pełni funkcję Dziekana Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. G. i K. Bacewiczów w Łodzi.

Zofia Stopińska : Spotykamy się tuż przed koncertem w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku i muszę przyznać, że nie pamiętam koncertu z Pani udziałem w tej świątyni.

Urszula Kryger : Nie może pani pamiętać, bo będę tutaj występować po raz pierwszy i muszę powiedzieć, że jestem zachwycona i zastanawiam się, dlaczego wcześniej mnie tu nie było. Nie chodzi nawet o koncert, ale o zwiedzenie Bazyliki.

Z. S. : Będzie czas na zwiedzanie.

U. K. : Już zwiedziłam, bo przyjechałam wcześniej po to, aby obejrzeć wszystko, żeby się zadomowić i poczuć atmosferę tego miejsca. Jest tutaj wspaniale, przepięknie i są idealne warunki do uprawiania muzyki. Można się skoncentrować i przestać myśleć o sprawach, które na co dzień nas trapią. Piękne miejsce.

Z. S. : Pewnie wkrótce rozpocznie Pani wakacje.

U. K. : Niestety, wakacji w tym roku nie mam, może uda się zorganizować krótki wypoczynek wczesną jesienią, ale mimo, że mam dużo pracy, którą wzięłam ze sobą i każdą wolną chwilę wykorzystuję na naukę - warunki mam idealne, bo jest tutaj spokój i dobra atmosfera. Kiedy przyjechałam tutaj – siostra pełniąca dyżur w Domu Pielgrzyma z uśmiechem powiedziała: „Czekam na panią”. Od pierwszej chwili poczułam panujący wokół spokój. Tutaj czas inaczej płynie.

Z. S. : Utwory, które wykonacie z panem Bartoszem Jakubczakiem, nie są często wykonywane i dla publiczności tego Festiwalu będą nowe, ale dla wykonawców nie są one łatwe.

U. K. : Faktycznie, te utwory nie są zbyt często wykonywane i dlatego trochę się obawiam, jak publiczność je przyjmie, ostatnio dość często spotykają mnie dyrektywy dotyczące programów koncertów, że ma to być muzyka dla ludzi i dlatego muszą to być łatwe utwory. Najlepiej, żeby po raz setny zaśpiewać znane wszystkim utwory jak „Ave Maria” Schuberta, bo publiczność lubi takie utwory i nie będzie chciała słuchać czegoś innego. Jestem jednak przekonana, że ludzie są ciekawi ciągle muzyki, której nie znają i jeśli to jest miejsce, do którego od lat przychodzą na koncerty, to zechcą posłuchać czegoś, czego nie znają, a co posunie ich widzenie muzyki w trochę inną stronę.

Z. S. : Stąd pieśni Maxa Regera, Petra Ebena czy „Pieśni biblijne” Antonina Dvoraka.

U. K. : „Pieśni biblijne” Dvoraka są najbardziej przystępne, w utworach Maxa Regera za każdym razem odkrywamy coś nowego, ale dla mnie szalenie ciekawy jest utwór Ebena. Mówiąc szczerze Ebena odkryłam dzięki organistom i to są wspaniałe utwory, a dla mnie szczególnie bliski i interesujący jest ten który zabrzmi dzisiaj – „Lied der Ruth”.

Z. S. : Po raz pierwszy posłucham Pani głosu z towarzyszeniem organów. Często Pani współpracuje z organistami.

U. K. : To trudno powiedzieć, ponieważ bywa, że mam kilka koncertów z towarzyszeniem organów, a później następuje dłuższa przerwa. Kiedyś wspólnie z Jadwigą Rappe miałyśmy specjalny program złożony z duetów – śpiewałyśmy duety Stanisława Moniuszki, Litanię skomponowaną dla nas przez pana Stanisława Morytę i także solowe utwory z organami. Swego czasu często występowałam z towarzyszeniem organów w mojej najbliższej okolicy, czyli w okolicach Łodzi. Później miałam długą przerwę - do czasu, jak spotkaliśmy się z Bartkiem przy Regerze i tak trwamy od jakiegoś czasu. Mnie te wspólne koncerty sprawiają wiele radości.

Z. S. : Łódź jest ważnym dla Pani miejscem, bo w tym mieście studiowała Pani w Akademii Muzycznej, a na początku obecnego stulecia rozpoczęła Pani pracę na tej uczelni.

U. K. : Moje życie związane jest z Łodzią, ponieważ tam się urodziłam i chodziłam do szkoły, a później dopiero studiowałam. Czuję, że jestem stamtąd i tam wrosłam, a wrosłam tam między innymi z powodu rodziców. Moja siostra mieszka daleko od Łodzi, ktoś musiał tam zostać. Wybór był prosty i nigdy się nad tym nie zastanawiałam, chociaż kiedyś myślałam o wyprowadzeniu się z Polski, ale myślę, że szczęśliwie to nie nastąpiło. Wkrótce trzeba było zaopiekować się rodzicami, a teraz mamą, bo tylko ona mi pozostała. Muszę także podkreślić, że jest mi bardzo dobrze w tym mieście, w którym wreszcie zaczyna się coś dziać. Miasto podnosi się z upadku, w którym trwało przez wiele lat i być może będzie to jedno z najbardziej interesujących polskich miast, przez swoją historię i przez to, jakie jest. Mam taką nadzieję, ponieważ kocham Łódź miłością bezgraniczną i zamierzam tam trwać do końca.

Z. S. : Wczoraj od znajomych z łódzkiej Akademii Muzycznej otrzymałam pocztą elektroniczną „spacer” wirtualny po Akademii. Jeszcze nie miałam czasu „pospacerować”.

U. K. : Mamy jeszcze grę, która się rozgrywa we wnętrzach, bo mamy pałac wspaniale odnowiony. Zapraszam wszystkich, bo jest u nas przepięknie w tej chwili. Spacerujcie wirtualnie albo najlepiej przyjeżdżajcie, oprowadzimy was po pałacu, zagramy wam, zaśpiewamy – będzie pięknie.

Z. S. : Mówiła Pani, że nawet do Leżajska zabrała Pani nuty i każdą wolną chwilę zajmuje nauka. Nad czym Pani pracuje?

U. K. : Na początku września, na inaugurację III Festiwalu Oper Barokowych zostanie wystawiona po raz pierwszy w Polsce bardzo ciekawa opera „Farnace” – Antonio Vivaldiego z librettem Antonio Marii Lucchniego. Już dzieliłam się z Bartkiem moimi wątpliwościami co do postaci, którą mi przyszło w tym dziele śpiewać – dlatego, że jest to osoba, która od początku do końca tej opery – mówi tylko o zemście, jest zła do tego stopnia, że nawet dręczy swoją córkę, czyha na swojego wnuka. Mówiąc krótko – jest straszna. Wiele pracy trzeba włożyć, aby się dobrze przygotować do tej kreacji i dlatego tak kuję. Spektakle odbędą się 2, 3 i 5 września w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich w Warszawie. Będzie pięknie – zapraszam.

Z. S. : Mam nadzieję, że po dzisiejszym koncercie wyjedzie Pani z Leżajska zadowolona i zechce Pani tutaj powrócić, a może spotkamy się niedługo w innym mieście na Podkarpaciu.

U. K. : Oczywiście, że chętnie tutaj wystąpię ponownie. Jak otrzymam zaproszenie, to chętnie także zaśpiewam w Rzeszowie lub w Łańcucie, bo dawno mnie tam nie było. Chce jednak podkreślić, że głównym bohaterem dzisiejszego wieczoru jest Bartosz Jakubczak, bo organy są w roli głównej, a ja jestem tylko dodatkiem.

Z dr hab. Urszulą Kryger rozmawiała Zofia Stopińska 17 lipca 2017 roku w Leżajsku.

Ponieważ z panią Urszulą Kryger rozmawiałam przed koncertem i mówiłyśmy, że program nie jest łatwy zarówno dla wykonawców, jak i odbiorców – pragnę podkreślić, że był to znakomicie przyjęty przez publiczność koncert. To zasługa wspaniałych dzieł i bardzo przemyślanego ich zestawienia, ale także – a może przede wszystkim wykonawców, którzy zasłużenie zaliczani są do ścisłej czołówki polskich muzyków. Bartosz Jakubczak zachwycał nie tylko wirtuozerią, ale także odpowiednim doborem rejestrów, co sprawiało, że każdy utwór brzmiał niezwykle interesująco i pokazywał nowe barwy i wielkie możliwości głównych organów leżajskiej Bazyliki. Wielką muzykalnością i wrażliwością wykazał się także jako kameralista towarzyszący rewelacyjnie śpiewającej Urszuli Kryger. Natura hojnie obdarzyła Artystkę niezwykle pięknym, rzadko spotykanym głosem mezzosopranowym, wielkim talentem muzycznym i urodą. Licznie zgromadzona publiczność była oczarowana mistrzowskimi kreacjami i muzyką, która pewnie dla większości miała także wielkie walory poznawcze. Ten koncert pozostanie na długo w pamięci wszystkich, którzy go wysłuchali.

Subskrybuj to źródło RSS