wywiady

Nie tylko o dyrygowaniu

W najbliższy piątek (22 listopada 2024 roku) jak zwykle o 19.00 w Filharmponii Podkarpackiej rozpocznie się kolejny koncert abonamentowy . Orkiestra wystąpi pod batutą Łukasza Borowicza, a solistką będzie Anna Bernacka - mezzosopran. Wieczór rozpoczną Sonety Asnyka na mezzosopran i orkiestrę Piotra Mossa. Kompozytor wysłucha z nami koncertu, a wykonanie utworu związane jest z jubileuszem 75. urodzin i 55 – lecia pracy artystycznej. „Twórczość Asnyka, rozpięta między romantyzmem a pozytywizmem, jest mi bardzo bliska. Mistycyzm, liryzm, melancholia, tęsknota, które odnajdujęw jego poezji, to tematy obecne w wielu moich kompozycjach” – pisze Piotr Moss. Z bardzo bogatej twórczości Asnyka, wybrał kompozytor cztery sonety: „Zmiennego bytu falo ruchliwa”, „Po co się budzą pragnienia szalone”, „Wieczne ciemności, bezdenne otchłanie”, „Pierwsze uczucia, to kwiaty wiosenne”. Drugą część koncertu wypełni romantyczna Symfonia fantastyczna Hectora Berlioza. Dzieło składa się z pięciu części: Marzenia i namiętności, Bal, Wśród pól, Marsz na miejsce stracenia, Sabat czarownic.

Polecając Państwu gorąco piątkowy koncert, zapraszam na  spotkanie z maestro Łukaszem Boorowiczem. Rozmowa była już publikowana na stronach Klasyki na Podkarpaciu po zakończeniu III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej, który odbył się w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.
Podczas dwóch koncertów, w ramach przesłuchań finałowych, wybrani przez jurorów pianiści występowali z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod batutami wybitnych dyrygentów Łukasza Borowicza i Pawła Przytockiego.

Próby orkiestry do tych koncertów odbyły się dużo wcześniej, a laureatom musi wystarczyć jedna próba z orkiestrą w dniu przesłuchań finałowych.
         - Każdy finał konkursu muzycznego z udziałem orkiestry jest skomplikowany, ponieważ jest to sytuacja nienaturalna. Kiedy mamy do czynienia z normalnym tygodniem koncertowym, to zazwyczaj doświadczeni soliści mają spokojną próbę z orkiestrą, a następnego dnia próbę generalną i dopiero koncert.
         Tym razem jest jedna próba i wieczorem koncert, natomiast soliści najczęściej grają te utwory po raz pierwszy w życiu. Skomplikowaną sytuację można porównać jedynie do sportu wyczynowego – są to zawody na wytrzymałość, na silne nerwy i na to, żeby sprawy muzyczne nie zostały przesłonione przez element rywalizacji pomiędzy uczestnikami.
Ilekroć mam do czynienia z konkursami muzycznymi, to myślę o balansie pomiędzy kwestią muzyczną, a wszystkimi kwestiami obocznymi, które często są równoważne.

Orkiestra i dyrygenci dowiedzieli się dopiero wczoraj późnym wieczorem, które koncerty będą wykonane.
         - To prawda, ale to jest normalna sytuacja. Do wszystkich zgłoszonych przez przystępujących do konkursu uczestników koncertów byliśmy przygotowani.
Cieszę się, że w finałach mamy tak zróżnicowany repertuar. To jest też bardzo ciekawe dla publiczności, bo Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej jest jednocześnie festiwalem muzyki polskiej, bo mamy przegląd najróżniejszych utworów kompozytorów z różnych epok.
         Jest pełna panorama muzyki i jest to największa zaleta i największy walor tego konkursu, który po prostu jest wyjątkowy ze względu na rozmach repertuaru i jego zakres, a także na to, że publiczność nie tylko możliwość porównywania interpretacji, indywidualności oraz zetknięcia się z młodymi solistami, ale również jest szansa poszerzenia własnej wiedzy na temat repertuaru polskiego. Bardzo często są to nazwiska, które wielu melomanów zna i może wymienić jednym tchem, natomiast ze słuchaniem muzyki tych kompozytorów na żywo jest problem, ponieważ często są to nazwiska encyklopedyczne.

MKMP Łukasz Borowicz dyrygent tomasz Zając fortepian Ork. Filh Podk. fot. Wojciech Grzędziński NIMiTTomasz Zając -fortepian, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Łukasz Borowicz podczas III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w Rzeszowie , fot. Wojciech Grzędziński / NIMiT

Pan znał te koncerty wcześniej?
       - Tak. Jest pewna grupa koncertów, która od czasu do czasu pojawia się w repertuarze, ponieważ zapomniana muzyka polska od paru lat cieszy się stosunkowo dużym zainteresowaniem. Sam brałem udział w odkrywaniu i nagrywaniu po raz pierwszy paru z tych utworów. Są mi one bliskie i znane, ale zdaję sobie sprawę, że gdybyśmy spojrzeli na repertuar sal koncertowych i liczbową częstotliwość ich pokazywania się, to byłaby ona znikoma.
        Dlatego też ten konkurs jest bardzo ważny, ponieważ jednym z jego założeń jest to, że konkursowi laureaci w sytuacji, kiedy primo - mają tytuł laureata konkursu muzyki polskiej, a secundo - w programie utwór, którym wygrali lub zdobyli nagrodę, to jest duże prawdopodobieństwo, że będą ten utwór dalej wykonywali lub będą w kontekście tego utworu także rozpatrywani przez inne zespoły. To także przekłada się na promocję muzyki polskiej. Wytworzy się pewien kanon, bo te utwory naprawdę niczym nie ustępują innym utworom, które często się pojawiają w repertuarze.   Powinniśmy te dzieła grać. Nie może być tak, że powstaje nagranie, najczęściej do radiowego archiwum, które „zamyka sprawę”, bo utwór został nagrany. Utwory muszą żyć, oprócz tego, że muszą być nagrywane, bo to jest ważne dla ich popularyzacji. Muszą być dostępne szczególnie osobom, które rozpatrują granie tych utworów i muszą też sięgnąć po nagrania.
To jest bardzo ważne w epoce serwisów streamingowych, kiedy można do wszystkich utworów błyskawicznie dotrzeć. Potrzebni są też wykonawcy, którzy będą potrafili te utwory zagrać. To są wspólne interesy muzyki polskiej i młodych muzyków, którzy szukają szansy w konkursie muzyki polskiej.

Sądzę, że zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że na przestrzeni kilku ostatnich dekad bardzo się zmienił sposób pracy dyrygentów z orkiestrami. Czasy dyrygentów – dyktatorów minęły.
       - To już dosyć dawno minęło. Żyjemy w czasach, kiedy cały wolny świat walczy z dyktaturami, które, miejmy nadzieję, znikną z powierzchni ziemi jak najszybciej i byłoby czymś absurdalnym, żeby w jednym z najpiękniejszych przejawów ludzkiej działalności, jakim jest muzyka, opary tych dyktatur miały miejsce.

Mówi się, że w muzyce nie ma demokracji.
        - Decyzje trzeba podejmować, natomiast pozostaje kwestia,w jaki sposób do tych decyzji się dochodzi i w jaki sposób traktuje się partnera, którym jest każdy muzyk na estradzie. To jest praca zbiorowa, bo dyrygent sam z siebie nie brzmi – to orkiestra brzmi. Natomiast orkiestra jako fantastyczny zbiór osobowości potrzebuje kogoś, kto decyzje podejmie. Gdyby nie było dyrygenta, byłoby trudno i próby by trwały bardzo długo, bo każdy muzyk musiałby się wypowiedzieć i pewnie trzeba by było co chwilę głosować. Myślę, że dyrygent zachowujący się w sposób nowoczesny, partnerski jest bardzo dobrym rozwiązaniem, żeby móc uprawiać muzykę zespołową.

W Rzeszowie pamiętamy Pana przede wszystkim jako dyrygenta symfonicznego, ale przecież dyrygował pan wieloma spektaklami i koncertami operowymi, wiele nagrań pod Pana batutą zostało zarejestrowanych. Co jest Panu bliższe – muzyka symfoniczna czy operowa?
       - Trudno byłoby wybrać. Jest jedna muzyka, która się dopełnia. Ten podział jest sztuczny, a wytworzył się w drugiej połowie XX wieku. Przedtem o takim podziale nie było mowy. W epoce specjalizacji i to jest z jednej strony dobre, ale z drugiej strony trochę złudne, bo przecież muzyka koncertująca – instrumentu solowego z orkiestrą – niesie w sobie dla orkiestry te same problemy i zagadnienia, jak towarzyszenie śpiewakowi w operze. Ja nie widzę dużej różnicy i uważam, że jest jedna muzyka. Cieszę się, że mogę się zajmować muzyką operową i symfoniczną.

MKMP Pianista Jan Wachowski oraz dyrygent Łukasz Borowicz podczas finałów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej fot Filip BłażejowskiJan Wachowski - fortepian i łukasz Borowicz - dyrygent podczas koncertu finałowego III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w Rzeszowie, fot. Filip Błażejowski / NIMiT

Długo trzeba by było wymieniać znakomite orkiestry, którymi Pan dyrygował i miejsca koncertów oraz sławnych solistów instrumentalistów i śpiewaków. Proszę tylko wymienić nazwiska muzyków, z którymi współpraca wywarła na Panu ogromne wrażenie.
       - Było ich wielu w różnych specjalnościach. Powiem tylko o wieloletniej współpracy i wspólnych nagraniach ze znakomitym tenorem Piotrem Beczałą, z maestrą Ewą Podleś, z Mariuszem Kwietniem, z wieloma znakomitymi solistami – pianistami, skrzypkami, grającymi na instrumentach dętych – trudno wszystkich wymienić, bo wspaniałych wspomnień jest mnóstwo. Nigdy nie zapomnę koncertu, który miałem zaszczyt poprowadzić dyrygując Filharmonią Poznańską z Idą Haendel. Wykonaliśmy wtedy Koncert skrzypcowy Jeana Sibeliusa. To są wspomnienia na całe życie.

Najczęściej powraca Pan do sal koncertowych, które już Pan doskonale zna, ale zdarzają się też zaproszenia do nowych miejsc - można powiedzieć, że Pan debiutuje. Były takie debiuty w tym sezonie?
        - Owszem, dyrygowałem w tym sezonie po raz pierwszy w Auditorium Bronfmana Filharmonii Izraelskiej w Tel Awiwie, słynnej z występów orkiestry od lat 60-tych XX wieku. Ponieważ jestem z wykształcenia także skrzypkiem, szczególnie bliskie są mi występy skrzypków, a odbyły się tam najsłynniejsze koncerty takich sław, jak: Itzhak Perlman, Pinchas Zukerman, Isaac Stern, Shlomo Mintz, Ida Haendel – wszystkich największych skrzypków XX wieku. Wielkim przeżyciem było być w tej sali i posłuchać jak ona brzmi, jak odpowiada na dźwięk.
        Mamy też doskonałe, nowe, bardzo udane sale w Polsce i wiele osób za granicą nam tego zazdrości. Ja też się cieszę ze wszystkich sal, które przeszły znakomite renowacje. Najlepszym przykładem jest Filharmonia Podkarpacka, która po remoncie jawi się jako nowoczesne miejsce pieczołowicie odtworzone łącznie z elementami plastycznymi – z freskiem na ścianie i wszystkimi założeniami architektonicznymi w środku, chociażby w foyer.

Przed laty zapowiadało się, że będzie Pan dobrym skrzypkiem. Kiedy wymienił Pan smyczek na batutę?
        - Na początku studiów, bo zdałem na studia dyrygenckie, ale instrumenty smyczkowe są mi najbliższe. Oczywiście, że sercem orkiestry jest każdy instrument, ale instrumenty smyczkowe grają prawie bez przerwy. Instrumenty dęte – drewniane i blaszane – często mają pauzy lub dopowiadają smyczkom. Jestem z kwintetem smyczkowym w orkiestrze chyba najbardziej związany.

W ostatnich latach wiele czasu zajmują Panu sprawy organizacyjne i praca pedagogiczna. Jest Pan dyrygentem-szefem i dyrektorem muzycznym Orkiestry Filharmonii Poznańskiej oraz I gościnnym dyrygentem Filharmonii Krakowskiej. Podjął Pan także pracę w Katedrze Dyrygentury Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie. Jeśli do tych obowiązków dodamy intensywną działalność artystyczną, to trudno w czasie trwania sezonu i roku akademickiego znaleźć wolną chwilę.
        - Rzeczywiście pracowałem intensywnie. Było także bardzo dużo powodów do radości i satysfakcji z przeżyć muzycznych, ale w tej chwili nie myślę jeszcze o odpoczynku.

Mam nadzieję, że na Podkarpaciu będziemy się spotykać.
          - Bardzo dziękuję za rozmowę. Chętnie przyjadę do Rzeszowa.

 Zofia Stopińska

 

Wspólne marzenia, pasje i sukcesy

Proponuję Państwu spotkanie z muzykami, którzy po studiach ukończonych w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie postanowili powrócić w rodzinne strony, aby prowadzić działalność artystyczną i pedagogiczną na Podkarpaciu. Moimi gośćmi są państwo Martyna i Dominik Lasotowie, którzy zgodzili się opowiedzieć, jak rozwijali i doskonalili swoje muzyczne pasje i jak je wspólnie realizują. Zapraszam do lektury.

Niedawno w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie odbył się spektakl opery Kamizelka skomponowanej przez Dominika Lasotę na podstawie noweli Bolesława Prusa. To było pierwsze wykonanie w Rzeszowie, a premiera odbyła się w pierwszej połowie bieżącego roku.
         - Martyna Lasota: Premiera Kamizelki odbyła się w Zespole Szkół Muzycznych im. F. Chopina w Jarosławiu 9 maja. Do tej pory odbyło się pięć spektakli – trzy w Szkole Muzycznej w Jarosławiu, czwarty w Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu i piąty w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie.

Wykonawcami są młodzi adepci sztuki muzycznej związani z jarosławską Szkołą Muzyczną.
         - Martyna: Kamizelka w pierwotnej odsłonie była słuchowiskiem radiowym, ale mój mąż postanowił ją przekształcić, rozbudować instrumentarium, dopisać partie wokalne, wprowadzić nowe elementy tak aby w ostatecznym kształcie powstała opera. Wszystkie zabiegi kompozytorskie prowadzone były z myślą o docelowych wykonawcach utworu, czyli zespołach muzycznych, które prowadzę w ZPSM im. F. Chopina w Jarosławiu: Orkiestrze oraz Chórze. Poza standardowymi instrumentami orkiestrowymi pojawiły się też dodatkowe, dzięki temu w przedstawieniu mogli wziąć udział także inni młodzi, zdolni uczniowie oraz nauczyciele jarosławskiej szkoły.
Poza uczniami jarosławskiej szkoły muzycznej – na scenie wystąpiły tancerki z Powiatowego Ogniska Baletowego im. L. Nartowskiej w Jarosławiu – przygotowane przez Izabelę Krygowską.
        Z rozmów z pracownikami szkoły muzycznej i ogniska baletowego dowiedziałam się, że tego typu wydarzenie – łączące kilka różnych instytucji artystycznych (poza szkołami artystycznymi w realizację opery zaangażowane było także Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu, Jarosławski Ośrodek Kultury i Sztuki oraz Muzeum Kamienica Orsettich) – odbyło się po raz pierwszy w historii miasta. Skala tak dużego zainteresowania wydarzeniem ze strony mieszkańców zaskoczyła chyba nas wszystkich. Mimo trzykrotnej prezentacji utworu – sala koncertowa ZPSM w Jarosławia – trzykrotnie była wypełniona po brzegi.
         Dla najmłodszych wykonawców z pewnością udział w przygotowaniach i spektaklach był dużym wyzwaniem i całkowicie nową przygodą artystyczną, a dla nauczycieli wspomagających orkiestrę miłym urozmaiceniem codziennej pracy dydaktycznej.

09.05.24 O.Kamizelka Martyna 41Martyna Lasota - dyrygent podczas spoktaklu opery Kamizelka  w Jarosławiu

Dużo dodatkowej pracy i czasu musieli poświęcić także członkowie orkiestry i chóru. Poprzeczka została postawiona wysoko.
         - Martyna: Ostateczny rezultat w postaci przedstawienia operowego był efektem wielu czynników i wieloetapowej pracy. Poza przygotowaniem partytury i opracowaniem jej na potrzeby prowadzenia prób, nasze przygotowania z zespołami muzycznymi rozpoczęły się już kilka miesięcy przed majową premierą. Pracowałam najpierw oddzielnie z chórem i z orkiestrą. Im bliżej premiery opery tym wykonawców na próbach pojawiało się coraz więcej i zaczęliśmy próby łączone, na które także zapraszałam tancerki. Końcem marca rozpoczęły się wspólne próby orkiestry, chóru oraz tancerek. Myślę, że dla wszystkich uczestników było to wręcz ekscytujące doświadczenie. Dotychczas tancerki ćwiczyły do odtwarzanej z płyty muzyki, orkiestra każdy koncert wykonywała z tego samego miejsca, a chórzystki w trakcie wykonywania swoich partii nie realizowały gry aktorskiej.
Myślę, że doświadczenia z prób i przygotowań do scenicznej premiery były atrakcyjne dla wszystkich wykonawców.

Poproszę teraz kompozytora o przybliżenie nam, kiedy zacxzął Pan pracę nad Kamizelką - jakwspomniała pani Martyna , najpierw powstało słuchowisko radiowe.
         - Dominik Lasota: Kilka lat temu, w ramach pracy na Uniwersytecie Rzeszowskim przygotowywałem słuchowisko radiowe o nazwie Kamizelka. Cały projekt składał się ze zbioru kameralnych utworów instrumentalnych oraz dwóch fragmentów chóralnych, pomiędzy którymi wplecione były nagrania lektorskie opowiadające historię bohaterów noweli Bolesława Prusa. Dyrygentem odpowiadającym za całokształt artystyczny tego słuchowiska była dr hab. Anna Marek-Kamińska, prof. UR. Gorące przyjęcie słuchaczy i liczne pozytywne komentarze zachęciły mnie do poszukiwań nad sposobem scenicznej prezentacji tej muzyki.
        Końcem ubiegłego roku, obserwując dynamiczny rozwój artystyczny i muzyczny podopiecznych mojej żony, pomyślałem o rozbudowaniu utworu i przeniesieniu fundamentów słuchowiska na grunt muzyki operowej. Przekształcenie kameralnej formy w przedstawienie operowe było w pewnym sensie stworzeniem tej muzyki na nowo. Za sprawą rozbudowanej instrumentacji, zwiększenia ilości części cyklu, pojawiających się partii wokalnych, a także wydłużonych przerywników muzycznych Kamizelka zyskała zupełnie inną formę i inny kształt. Tym razem 70 minutowego przedstawienia operowego.
       Przyglądając się przygotowaniom do opery już wiedziałem, że spełniło się moje marzenie. Sala koncertowa szkoły muzycznej zamieniła się na ten czas w mini teatr operowy. Na scenie pojawiły się rekwizyty: obrazy, maszyna do szycia, zabytkowe meble, antyki, archiwalne gazety, manekiny i wiele innych. Orkiestra przeniosła się z centrum sceny sali koncertowej na przedscenie – nawiązując do przestrzeni operowego orchestronu. Każdy z wykonawców miał swój zbindowany kilkudziesięciostronicowy komplet nut, a na wszystkich pulpitach pojawiły się specjalne lampki orkiestrowe.
        Warto dodać, że realizacja tego typu zabiegów była możliwa dzięki bardzo dobrej infrastrukturze Szkoły Muzycznej w Jarosławiu, dużej sceny, zaplecza, wygodnej garderoby, instrumentów w bardzo dobrym stanie technicznym i życzliwości wszystkich pracowników.
Dużą radość sprawiło mi zachęcanie młodych ludzi do udziału w tym projekcie, pokazanie im namiastki życia artysty. Dla wszystkich dzieci udział w tego typu wydarzeniu był absolutną nowością i sporym wyzwaniem. Obserwacja zaangażowania i entuzjazmu, ale także satysfakcji i dojrzałości artystycznej szczególnie tych najmłodszych wykonawców nie raz sprowokowała u mnie łzę wzruszenia.

Do głównych partii wokalnych potrzebni byli zawodowi śpiewacy.
         - Dominik: Do wykonania partii solowych - wspólnie z małżonką - zaprosiliśmy Jadwigę Kot-Ochał – na co dzień związaną z Podkarpackim Teatrem Muzycznym „Halka”, nauczycielkę śpiewu w ZSM nr 1 w Rzeszowie oraz profesora Jacka Ścibora – świetnego tenora koncertującego w całej Polsce, a jednocześnie pedagoga Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Gdy tylko uzyskaliśmy ich akceptację, rozpocząłem przygotowanie solowych partii wokalnych pisanych wprost dla nich. Ze względu na długoletnią znajomość, a także wiele wspólnych projektów bardzo dobrze znam walory i specyfikę brzmienia ich głosów. Jadzi zadedykowałem mój cykl pieśni na kwintet smyczkowy i sopran – prawykonany podczas festiwalu Przemyska Jesień Muzyczna kilka lat temu, a z Jackiem nie tak dawno miałem przyjemność nagrywać płytę „Treny” z cyklem moich kompozycji do słów Jana Kochanowskiego.
         Znając warsztat i kompetencje solistów mogłem pozwolić sobie o rozbudowanie partii solowych o trudniejsze elementy: większe skoki interwałowe, inny rodzaj rytmiki, używanie skrajnych rejestrów głosowych, ale także uwypuklenie najmocniejszych stron barwy ich głosów.

Lasotowie 2024 Kamizelka J. Ścibor i J. Kot OchałJacek Ścibor - tenor i Jadwiga Kot-Ochał podczas spektaklu opery Kamizelka w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie

Tradycyjne opery mają trochę inną formę – dzielą się na akty. Kamizelka podzielona jest na 18 obrazów.
         - Dominik: Wykonanie całej opery zajmuje około 65 do 70 minut – wszystko zależne jest od interpretacji poszczególnych części. Podczas pracy nad przekształceniem utworu zastanawiałem się czy nie dokonać podziału na I i II akt, ale niestety kwestie praktyczne skłoniły mnie do zaniechania tego działania. Na wielu podkarpackich estradach nie mamy kotar zasłaniających scenę, pozwalających na szybką zmianę rekwizytów aktorów. W przypadku większej formy należałoby też przewidzieć dodatkową scenografię, projekcje multimedialne, elementy oświetlenia oraz wiele innych czynników tak aby odbiorca nie czuł się znudzony i nie był zawiedziony statecznością wystroju. Stworzenie dodatkowego aktu z pewnością bardzo mocno rozbudowałoby cały utwór, ale jednocześnie utrudniło jego sprawną realizację.

Podział na akty zastąpiony został kolorami – białym i czarnym.
         - Dominik: Scenografia podczas całego spektaklu operowego nie ulegała zmianie. Natomiast ze względu na fakt realizacji opery na trzech różnych salach koncertowych, za każdym razem w wystroju „kamizelkowego” wnętrza pojawiały się nowe elementy takie jak: antyki, meble, sofy, krzesła, komody itd. Poza stateczną scenografią podczas przedstawienia, dużą zmienność i ożywienie wprowadzały wizualizacje przygotowane przez Alicję Tarnawską, a także oświetlenie.
        W nieformalny sposób akcja dramaturgiczna opery dzieli się na dwie części: część rozkwitu małżeńskiej miłości oraz moment pojawiającej się śmiertelnej choroby głównego bohatera.
W sposób symboliczny zostało to przedstawione za sprawą skrajnych kolorów garderoby solistów, tancerek oraz chórzystek (białych i czarnych ubrań).

Opera jest dobrze przygotowana i może być jeszcze wiele razy wystawiona.
         - Dominik: Organizując kolejne przedstawienia opery, na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu oraz w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie byliśmy bardzo ciekawi, czy słuchacze z innych miast (spoza Jarosławia) będą zainteresowani Kamizelką. Ku naszej radości i satysfakcji zarówno przemyska jak i rzeszowska publiczność dopisała w pełni.
         Za sprawą 5 spektakli operowych, wywiadów radiowych i prezentacji nagrań telewizyjnych, relacji prasowych oraz fragmentów udostępnionych w serwisach muzycznych „Kamizelka” trafiła do ponad kilkunastu tysięcy odbiorców, a wejściówki każdego spektaklu rozchodziły się w ekspresowym tempie. Mamy nadzieję na kontynuację w przyszłości muzycznej wędrówki Kamizelki po kolejnych salach koncertowych nie tylko podkarpackich.
          Wszyscy wykonawcy i twórcy bardzo mocno zaangażowali się w organizację tych spektakli i włożyli w nie bardzo dużo serca. Każda prezentacja opery to szereg działań organizacyjnych: przygotowanie sceny, gromadzenie i wypożyczenie rekwizytów, promocja medialna, przewiezienie instrumentów i elementów scenografii, zaplanowania harmonogramu całego dnia dla wykonawców, wspólna pizza w przerwie między próbą a spektaklem oraz wiele innych. Nie udałoby się to wszystko, gdyby nie pomoc wspaniałych ludzi, nauczycieli i rodziców młodzieży ZPSM w Jarosławiu. A co do kolejnych przedstawień opery to czas pokaże co przyniesie przyszłość.

09.05.24 O.Kamizelka BaletTancerki z Powiatowego Ogniska Baletowego im. L. Nartowskiej w Jarosławiu podczas spektaklu Kamizelki Dominika Lasoty

Kamizelka ma nie do przecenienia wartości edukacyjne dla młodzieży, bo jest ona oparta na noweli Bolesława Prusa, oraz fakt, że uczniowie czynnie uczestniczą w tworzeniu spektaklu.
         - Martyna: Podczas całego spektaklu wokalistom i tancerkom towarzyszy orkiestra.
To duże wyzwanie biorąc pod uwagę młody wiek wykonawców. Ponad 18 utworów i 70 minut różnorodnej muzyki, wymagające każdorazowo koncentracji na innych elementach wykonawczych. Z jednej strony mamy szybkie przebiegi rytmiczne, z drugiej subtelne frazy dźwiękowe, innym razem trzymanie długich nut czy operowanie skrajnymi rejestrami dynamicznymi.
Wszystkie te zabiegi wymagają olbrzymiego skupienia. Dochodzi do tego jeszcze ciągłość akcji dramaturgicznej i brak dłuższych przerw między kolejnymi częściami. To duży wysiłek dla młodych wykonawców, ale z drugiej strony dzięki temu bardzo szybko rozwijają swoją technikę gry i myślenia muzycznego. Dużym wyzwaniem było także niestandardowe umieszczenie na podsceniu oraz szybka umiejętność adaptacji akustycznej w trzech różnych salach, o różnych pogłosach, różnej długości sceny.
          Co do samej fabuły, to z pewnością możliwość aktorskiej i muzycznej prezentacji Kamizelki Bolesława Prusa przyczyniła się do lepszego zrozumienia historii i przesłania wynikającego z treści noweli. Podział na poszczególne sceny, zmiana garderoby podczas spektaklu, elementy wystroju i scenografii oraz rekwizyty aktorskie z pewnością poruszają wyobraźnię nie tylko odbiorców, ale przede wszystkim wykonawców, którzy na czas prób przenoszą się za sprawą wyobraźni do kamienicy, w której mieszkali głowni bohaterowie opery.
Wszystkie fragmenty chóralne były wykonywane bez nut – więc – siłą rzeczy, wszystkie chórzystki poznały na pamięć spore części tekstu noweli.

Poprzednie spektakle były też tak gorąco oklaskiwane jak w Rzeszowie?
          - Martyna: Tak, po każdym spektaklu usłyszeliśmy dużo pozytywnych opinii i ciepłych słów od publiczności, która podchodziła zarówno do muzyków, jak i do organizatorów wydarzenia. Owacje na stojąco, gorące oklaski i prośby o bisy także były dowodem wielkiego uznania. Za sprawą akcji dramaturgicznej i gradacji emocji stworzyliśmy nić porozumienia między wykonawcami, a odbiorcami utworu. W ten sposób nasi słuchacze, ocierając łzę wzruszenia po finale z przesłaniem nadziei i optymizmu – podczas którego wszyscy bohaterowie są na scenie – dawali upust swoim emocjom głośno bijąc brawa i krzycząc „bis”. To bardzo miłe uczucie, które szczególnie ważne jest dla uczniów, którzy wchodzą w świat muzyczny. Ich radość po występach oraz smutek po zakończeniu ostatniego spektaklu spowodowany brakiem kontynuacji trasy koncertowej – był nie do przecenienia, a dla mnie jako dyrygentki dowodem na słuszność podejmowanych inicjatyw artystycznych.
          - Dominik: Kiedy okazało się, że Kamizelka zostanie wystawiona w ramach jarosławskiego Festiwalu im. Jana Kusiewicza to prawie dwa tygodnie przed sztuką zniknęły wszystkie wejściówki. Podobna sytuacja miała miejsce na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Podczas piątego spektaklu – w Wojewódzkim Domu Kultury kilka minut przed 18.00 obsługa Sali poinformowała nas, że wszystkie miejsca na widowni zostały już wypełnione. Te przykłady świadczą o dużym zainteresowaniu i bardzo radują wszystkich artystów i organizatorów. Z jednej strony występowaliśmy więc na jarosławskim festiwalu, z drugiej strony byliśmy umieszczeni w kalendarzu imprez przemyskiego zamku między wydarzeniami o młodzieżowym charakterze, z trzeciej strony - ostatnie przedstawienie w Rzeszowskim WDK zostało zorganizowane z ramach Dnia Seniora.
         Dopiero po realizacji wszystkich spektakli uświadomiliśmy sobie, że tematy poruszane w Kamizelce – motyw miłości, trosk życia codziennego i problemów związanych z chorobą jest uniwersalny zarówno dla młodych ludzi, a także w pełni dojrzałych i starszego pokolenia. Wszystkich wzruszały teksty o wzajemnej, pozbawionej uwarunkowań, czystej, pięknej miłości.

09.05.24 O.Kamizelka zesp. wokalnyChór Żeński Państwowej Szkoły Muzycznej II st. w Jarosławiu podczas spektaklu opery Kamizelka

Należycie Państwo do młodego pokolenia, ale macie już spore doświadczenie w dziedzinie tworzenia i organizacji różnych wydarzeń muzycznych, a wszystko zaczęło się jeszcze w czasie studiów w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Pani Martyna z wyróżnieniem ukończyła studia na Wydziale Dyrygentury Chóralnej oraz Teorii Muzyki.
         - Martyna: Od początku studiów miałam okazję uczestniczyć w próbach i występach różnych zespołów muzycznych. Pełniłam funkcję asystenta dyrygenta chóru Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie, ale również prowadziłam warsztaty muzyczne dotyczące emisji głosu w wielu innych zespołach. Miałam także okazję przez jeden sezon zastępować kierownika muzycznego Zespołu Pieśni i Tańca Politechniki Warszawskiej podczas organizowanych koncertów i wydarzeń. Śpiewałam jako chórzystka i solistka w wielu zespołach i podczas rozmaitych koncertów. Brałam udział jako dyrygentka w wielu konferencjach i kursach muzycznych.
To szerokie spektrum działalności i zebrane doświadczenia mogę obecnie wykorzystać podczas pracy z młodzieżą ZPSM w Jarosławiu.
         - Dominik: Muszę dodać, że jeden z pierwszych, ważniejszych koncertów mojej żony – jako solistki – wokalistki (uczennicy wydziału wokalnego ZSM nr 1 w Rzeszowie) stojącej przed kameralną orkiestrą Spiccato – odbył się właśnie na scenie Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie ponad 12 lat temu. Śpiewała wówczas „Dumkę na dwa serca” w mojej aranżacji. Po dwunastu latach Martyna wróciła na scenę WDK w zupełnie innej roli tym razem jako dyrygent i organizator pracy ponad 50 artystów. Na szczęście pomimo upływu czasu kompozytor i aranżer pozostał ten sam ?.

Jak zaczęła się Pani przygoda z muzyką?
         - Martyna: Od dziecka lubiłam śpiewać i próbowałam grać na różnych instrumentach. Swoją muzyczną edukację rozpoczęłam od gry na fortepianie w Szkole Muzycznej I stopnia w Łańcucie. Drugi stopień szkoły muzycznej ukończyłam na wydziale wokalnym Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie. Podczas studiów planowałam skupić się głównie na śpiewie chóralnym, ale życie niesie z sobą różne wyzwania i teraz bardzo cenię sobie fakt, że zajęłam się również muzyką instrumentalną. Cieszę się, że zanim związałam się z orkiestrą ZPSM im F. Chopina w Jarosławiu miałam możliwość praktyki dyrygenckiej z innymi zespołami wokalnymi i instrumentalnymi.
         Aktualnie pracuję w Jarosławiu i prowadzę orkiestrę w szkole I stopnia, orkiestrę i chór w szkole II stopnia, w sumie trzy zespoły.
Zespoły szkolne mają to do siebie, że co roku zmienia się ich skład – odchodzą dyplomanci, a przychodzą uczniowie klas pierwszych. Z jednej strony jest więc problem ze stabilizacją poziomu artystycznego, z drugiej strony nie ma miejsca na nudę i to prowokuje dyrygenta do nieustannych poszukiwań repertuaru i adaptacji do zastanych możliwości.
         Mam wielką satysfakcję, że udało się młodych ludzi zarazić pasją do wykonawstwa muzyki – sami pytają, kiedy będzie kolejny koncert, bo chcą z nami wystąpić. Podczas wszystkich spektakli w składzie orkiestrowym znaleźli się także absolwenci szkoły muzycznej, którzy mimo zakończonej już edukacji i codziennych obowiązków znaleźli czas i chęć do uczestniczenia w „kamizelkowej” przygodzie.
To jest bardzo, bardzo miłe.

Jeżeli dobrze pamiętam Pan Dominik Lasota jako mały chłopiec zafascynowany był śpiewem w chórze.
          - Dominik: Wszystko zaczęło się od muzyki chóralnej i śpiewu w chórze Pueri Cantores Resovienses, później zacząłem uczyć się grać na skrzypcach w ZSM nr 1 w Rzeszowie. Po zdaniu matury postanowiłem, że nie będę kontynuował nauki na wydziale instrumentalnym, a będę ubiegał się o przyjęcie na studia z zakresu kompozycji. Zostałem przyjęty na takie studia w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina. Myśląc o dalszym i bardziej kompleksowym rozwoju postanowiłem podjąć studia na drugim kierunku – Prowadzenie Zespołów Muzycznych. Dzięki temu mam szerszą perspektywę nie tylko jako twórca, ale i wykonawca.
Ukończyłem kompozycję i dyrygenturę, a następnie, również na UMFC zostałem doktorantem i w 2022 roku pod skrzydłami profesora Pawła Łukaszewskiego obroniłem pracę doktorską.

Jeśli pamięć mnie nie myli, to kompozycja fascynowała Pana wcześniej - kiedy był Pan uczniem Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie.
         - Dominik: To prawda. Bardzo dużo zawdzięczam dyrygentce Małgorzacie Walkiewicz, która umożliwiła mi jeszcze w czasie nauki w Liceum Muzycznym w Rzeszowie, zaprezentowanie publicznie moich kompozycji. Były to utwory chóralne – najpierw pojedyncze utwory, a później msze skomponowane i wykonywane podczas różnych uroczystości szkolnych i koncertów w ramach współpracy międzynarodowych. Były to niezwykłe doświadczenia praktyki muzycznej. Jako chórzysta obserwowałem pozostałych kolegów i koleżanki wykonujących moją muzykę i mogłem przekonać się, co jest wygodne i ciekawe do śpiewania, a co trudniejsze. Po prezentacji pierwszych utworów podjąłem decyzję, że zostanę kompozytorem i zacząłem się kształcić w tym kierunku. Prawdopodobnie, gdyby nie ten splot wydarzeń – moja droga życiowa wyglądałaby zupełnie inaczej.
         Opera, o której dzisiaj rozmawiamy stanowi w pewien sposób małe podsumowanie mojej dotychczasowej działalności. Na liście publicznych prezentacji mojej muzyki była setnym wykonanym utworem. Po pierwszych krótkich utworach chóralnych zacząłem tworzyć większe formy muzyczne, a na przestrzeni kolejnych lat starałem się poszerzać swoją wiedzę i ulepszać warsztat kompozytorski. W ten sposób powstały większe formy chóralne, oratoria, kantaty, koncerty instrumentalne, cykle i zbiory utworów kameralnych i wokalnych. W międzyczasie przygotowałem ponad 250 opracowań orkiestrowych i aranżacji chóralnych na rozmaite składy wykonawcze.
Oczywiście to są tylko liczbowe statystyki, ale do tej pory moje kompozycje ukazały się na 22 płytach, z czego aż 7 to płyty poświęcone jedynie mojej muzyce. Z dużą satysfakcją przyjmuję fakt, że po kilku latach od premiery, moje utwory dalej są wykonywane i grane, można je usłyszeć w nowych interpretacjach i żyją swoim życiem.

Nie tak dawno Pana imię i nazwisko było bardzo często wymieniane, bo powierzono Panu skomponowanie hymnu na Krajowy Kongres Federacji Chórów” Pueri Cantores”. Skomponował Pan hymn Da Pacem Domine, który został wykonany przez 1200 chórzystów oraz muzyków Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Wielu uczestników tego wydarzenia, a także rzeszowian pamięta go doskonale.
          - Dominik: Do tej pory doliczyłem się ponad 150-ciu wykonań tego utworu. Partytura została wydana czterokrotnie, a nagranie tego utworu pojawiło się na trzech albo czterech pozycjach fonograficznych. Utwór był wykonywany w Polsce, ale także za granicą na Ukrainie, w Białorusi, Czechach, Niemczech, Austrii i we Włoszech. Po kilku latach od premiery tego hymnu, często znajduję różne wykonania, różne interpretacje w wielu serwisach muzycznych. Samo doświadczenie wykonania mojej kompozycji przez ponad 1000 osób na raz, było czymś, co zdarza się prawdopodobnie raz w życiu, a teraz co jakiś czas miło mi powrócić do tego utworu.

Komponuje Pan utwory solowe, kameralne, symfoniczne, oratoryjno-kantatowe, multimedialne, pisał Pan dla potrzeb filmu. Trudno wymienić wszystkie utwory, ale utkwiły mi w pamięci niedawne prawykonania w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.
         - Dominik: Myśli pani o Koncercie akordeonowym i cyklu kameralnych utworów inspirowanych twórczością malarską Wojciecha Fangora. To była ciekawa historia, ponieważ z solistką Weroniką Surą znamy się już ponad 20 lat. Razem chodziliśmy do szkoły muzycznej, razem studiowaliśmy na UMFC w Warszawie. Już podczas studiów w Warszawie Weronika – jako świetna akordeonistka - kilka razy dokonywała prawykonań moich utworów i nagrywała moją muzykę filmową.
         W momencie, kiedy została doktorantką Uniwersytetu Rzeszowskiego, stwierdziła, że bardzo chce nagrać nowy utwór - coś, co będzie nową pozycją fonograficzną na rynku i był to Koncert akordeonowy, który dla niej napisałem. Jest to utwór wirtuozowski, trudny technicznie dający możliwość popisu solistce – doktorantce. Starałem się też, żeby to był utwór atrakcyjny dla przeciętnego słuchacza – melomana (niekoniecznie wykształconego muzyka), który w sposób naturalny będzie odbierał piękno muzyki i estetykę tej kompozycji. W ten sposób powstała pierwsza część płyty, czyli Koncert akordeonowy. Do nagrania i do prawykonania tego utworu zaprosiliśmy Sławka Wróblewskiego - świetnego dyrygenta, mojego profesora z czasów studiów na UMFC. Druga część płyty, to utwór kameralny Circles, ilustracyjny w innej scenerii i kolorycie muzycznym.

09.05.24 O.Kamizelka Twórcy.soliściPodziękowania dla wykonawców - Marcin Kasprzyk - fortepian, Dominik Lasota - kompozytor, Jadwiga Kot Ochał - sopran, Martyna Lasota - dyrygent , Jacek Ścibor - tenor

Jak powstają Pana utwory?
         - Dominik: Najpierw w mojej głowie pojawia się jakiś pomysł i idea. Uwielbiam obserwować otaczającą rzeczywistość, zapisuję dużo motywów, pomysłów muzycznych, założeń kompozytorskich, przemyśleń i refleksji, czegoś co jest wstępną wizją dzieła. Na kolejnych etapach pojawia się tradycyjna praca kompozytorska, czyli zapisywanie tekstu muzycznego, jego edycja, korekty…
Bardzo często też pierwszy impuls dotyczący utworu pojawia się podczas rozmów dotyczących zamówień kompozytorskich – np. zgłaszająca się instytucja czy konkretni wykonawcy z prośbą o skomponowanie dla nich utworu mają już jakieś pierwsze pomysły dotyczące idei przedsięwzięcia. Wówczas podczas wspólnych spotkań i rozmów pojawia się dużo najważniejszych wytycznych dotyczących ostatecznego kształtu muzyki.

Korzysta Pan z pomocy żony?
          - Dominik: Przy okazji pisania aranżacji oraz komponowania bardzo często. Żona jest moim surowym edytorem i korektorem, bo znajduje wszystkie błędy edycyjne, które pojawiają się w partyturach. Dlatego gdy partytura jest już gotowa, to przed oddaniem jej wykonawcom, żona ją sprawdza. Bardzo dużą pomoc otrzymuję od niej podczas tworzeniu materiałów wykonawczych moich partytur. Przygotowując duże formy wokalno-instrumentalne takie jak np. oratorium, którego partytura ma ponad 400 stron, to głosów orkiestrowych jest zazwyczaj około trzy razy więcej.
Doskonale się rozumiemy, bo jesteśmy muzykami i zarówno ja rozumiem jej pomysły czy wizje podczas prób i mogę po cichu, z boku jej doradzić, zarówno moja żona stara się być wyrozumiała wobec rozmaitych stanów emocjonalnych, momentów wzruszenia, czy zwiększonej energii, które towarzyszą podczas komponowania.
         - Martyna: Zazwyczaj wydaję pierwsze opinie na temat różnych pomysłów, które mąż notuje – czasami są one pochlebne a czasami mniej. Zawsze staram się wypowiadać swoje spostrzeżenia z wielką delikatnością. W wielu sytuacjach to zewnętrzne oko, popatrzenie od strony wykonawczej, dyrygenckiej na utwory, które mąż pisze pozwalają mu na skonfrontowanie jego kompozytorskich wizji.

Ważne, żeby podczas wszelkich konsultacji panowała harmonia nie tylko w powstającym utworze.
        - Dominik: Bardzo ważna i cenna w naszych wzajemnych relacjach jest komunikacja. Bywa, że prezentując jakiś utwór mojej żonie słucham jej rad i obserwuję jej reakcje. Kiedy mówi, że coś nie do końca jest zrozumiałe albo kiedy odbiera coś entuzjastycznie to jest to dla mnie dużą wskazówką przed przekazaniem partytury wykonawcom.
       W przypadku prowadzonych przez Martynę zespołów niestety często pojawiają się problemy osobowe w składach orkiestrowych czy chóralnych. Aby nie rezygnować z udziału w koncercie czy festiwalu każdorazowo mogę przeinstrumentować partyturę i dostosować ją do nowych okoliczności. W ciągu kilku lat działalności artystycznej mojej żony, przygotowałem bardzo dużo aranżacji dla jej zespołów. Były to kolędy, utwory patriotyczne, ale także muzyka klasyczna, muzyka rozrywkowa i filmowa. Często składy instrumentalne zespołów powstają o nietypowe dla orkiestry instrumenty. Dzięki temu wiedząc, że w szkole jest grupa świetnych akordeonistów, saksofonistów czy pianistów – można te instrumenty dodać do składu orkiestrowego. To w klasycznej partyturze nie ma miejsca.
         W obsadzie wykonawczej Kamizelki znajduje się fortepian, akordeon, saksofon i gitara więc instrumenty, których nie znajdziemy w tradycyjnej orkiestrze. Z jednej strony dużym wyzwaniem było stworzenie spójnej całości wobec instrumentów o tak różnych rodzajach brzmienia, amplitudach głośności i połączenia ich razem z instrumentami smyczkowymi czy perkusją, z drugiej zaś stworzyło to niespotykane zestawienie barwowe, a mi dało możliwość do skorzystania z fantazji muzycznej.

Życzę Państwu dalszej owocnej współpracy artystycznej. Panu życzę wielu zamówień, bo one inspirują do pracy i gwarantują stabilizację finansową rodziny, aby tworzona oraz wykonywana muzyka przynosiła Państwu radość i satysfakcję.

Zofia Stopińska

Wszyscy wykonawcy przedstawień "Kamizelka"

Jadwiga Kot-Ochał – sopran
Jacek Ścibor – tenor

Marcin Kasprzyk – fortepian

Orkiestra Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Jarosławiu:
Flet I – Weronika Korczyńska
Flet II – Maja Korczewska
Klarnet – Kamil Kosteczko
Saksofon – Sebastian Zamróz
Trąbka – Franciszek Krygowski
Akordeon – Miłosz Stańko, Paweł Domański
Gitara – Agnieszka Kamińska
Perkusja – Viktoria Bochno
Skrzypce I – Justyna Brzyska, Alicja Tarnawska, Julia Gołda, Julia Surmacz, Krzysztof Swoboda, Hiacynta Nowak
Skrzypce II – Patrycja Pelc, Jagoda Potoczny, Dorota Machała, Zuzanna Zięba, Emilia Seremak
Wiolonczele – Lena Baran, Natalia Kołcz, Agnieszka Glazar-Mazurek, Maria Wiśniewska, Oliwia Zuchowska

Chór Żeński Państwowej Szkoły Muzycznej II st. w Jarosławiu:
Gabriela Kowalik, Dagmara Kłak, Julia Kłak, Natalia Matusz, Joanna Jamrozik,
Małgorzata Szczotka, Weronika Baran, Milena Lasek, Zuzanna Dyjor, Barbara
Markowska, Martyna Kulczycka, Barbara Lewandowska, Magdalena Małka, Julia Szczepanik

Tancerki Powiatowego Ogniska Baletowego w Jarosławiu:
Paulina Kudyba, Aleksandra Mucha, Karolina Skop, Karolina Hass

Martyna Lasota – dyrygent
Izabela Krygowska – choreograf
Alicja Tarnawska – wizualizacje

Opera Kameralna Kamizelka – Dominik Lasota – kompozytor

09.05.24 O.Kamizelka wykonawcy

Śladami artystów muzyków związanych z Rzeszowem - Aneta Teichman

       W muzycznych wędrówkach staram się jak najczęściej podążać śladami artystów muzyków związanych na różne sposoby z Rzeszowem: urodzonych w naszym pięknym mieście, wychowanych w rzeszowskich szkołach muzycznych, którzy działają w prężnie w innych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą, oraz muzyków związanych z naszym środowiskiem muzycznym.
      Dzisiaj zapraszam na spotkanie z dr Anetą Teichman, pianistką, pedagogiem, doktor nauk humanistycznych, autorką książek, prezesem Fundacji Pianistyki Polskiej, dyrektorem Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Adama Harasiewicza w Warszawie.

Muzyczna droga Pani rozpoczęła się w dzieciństwie w Rzeszowie.

       Naukę gry na fortepianie rozpoczęłam w wieku 5 lat a następnie kontynuowałam ją w szkole muzycznej I, a następnie II stopnia w Rzeszowie, gdzie moją nauczycielką była p. Krystyna Matheis-Domaszowska (ZSM nr 1 im. K. Szymanowskiego). Studia wyższe odbyłam w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Jerzego Romaniuka i prof. Jerzego Marchwińskiego (kameralistyka fortepianowa). Był to okres intensywnej pracy, poszerzania repertuaru solowego i kameralnego oraz licznych występów, m.in. w Żelazowej Woli, jak i podczas Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Muzyka w Kwiatach” w Powsinie, a także, oczywiście, w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie.

Po ukończeniu studiów magisterskich doskonaliła Pani swoje umiejętności w klasie Krzysztofa Jabłońskiego, wybitnego polskiego pianisty.

      Zanim to nastąpiło odbyłam rok studiów podyplomowych pod kierunkiem profesora Andrzeja Dutkiewicza w ramach stypendium Fundacji Reginy Smendzianki. W Polsce w tamtym czasie dużo koncertował Krzysztof Jabłoński. Będąc na jednym z jego występów pomyślałam, że byłoby wspaniale poznać tajniki jego sztuki pianistycznej oraz poglądy na muzykę. Niedługo potem pojawiła się taka możliwość, ponieważ profesor objął klasę fortepianu w warszawskiej uczelni muzycznej. W październiku 2004 roku rozpoczęłam studia pod jego kierunkiem. Wspaniale wspominam ten czas, zdobyłam wtedy cenną wiedzę i poszerzyłam swój repertuar, zwłaszcza o utwory wirtuozowskie.

Jakim pedagogiem jest Krzysztof Jabłoński?

       Nieczęsto się zdarza, aby koncertujący pianista był jedocześnie dobrym pedagogiem, aczkolwiek w przypadku profesora tak właśnie jest. Tajniki sztuki pianistycznej i pedagogicznej zgłębia od lat. Dzieląc się swoją wiedzą, czerpie satysfakcję z postępów i sukcesów swoich wychowanków. Docenia aktywność, prawdziwą pasję muzyczną, pełne zaangażowanie. Gdy student ma taką postawę wówczas profesor przekazuje swoją wiedzę w możliwie najszerszym zakresie. Warto podkreślić, że jako pianista otrzymał wspaniałe dziedzictwo. Swoim Mistrzom p. Janinie Butor i prof. Andrzejowi Jasińskiemu wiele zawdzięcza. W podejściu do gry łączy ich mądrość i doświadczenie z własnym spojrzeniem i indywidualnymi poszukiwaniami artystycznymi. Jego styl jest wirtuozowski, w pewnym sensie klasyczny i niewątpliwie ewoluuje. Odnoszę wrażenie, że wybiera wyłącznie te utwory, które najbardziej go inspirują dzięki swojej głębi i nieskończonej liczbie możliwości ich interpretowania. Studia w klasie profesora Krzysztofa Jabłońskiego niewątpliwie wpłynęły na moją osobowość jako pianistki, wzbogaciły moje spojrzenie na sztukę pianistyczną o perspektywę artysty posiadającego duże doświadczenie i wspaniałe osiągnięcia.

Aneta Teichman 2024 fot. Anita Wąsik Płocińska 800Aneta Teichman - pianistka, pedagog, autorka książek, fot. Anita Wąsik-Płocińska

Kolejnym etapem były studia doktoranckie i współpraca z prof. Janem Ekierem

       Kiedy zakończyłam studia pianistyczne w klasie fortepianu profesora Jabłońskiego, otworzyła się przede mną możliwość rozwoju w obszarze naukowym. Stało się to trochę przypadkiem. Pewnego dnia zadzwoniła koleżanka z informacją, że warszawska uczelnia uruchamia pierwszą edycję studiów doktoranckich. Było to dla mnie interesujące i postanowiłam przystąpić do egzaminów wstępnych, przedłożyłam też wymaganą pracę pisemną, a po kilku tygodniach otrzymałam wiadomość, że zostałam przyjęta.

       Tak więc w październiku 2006 roku rozpoczęłam studia doktoranckie. Początkowo brałam pod uwagę możliwość opracowania tematu związanego z pedagogiką muzyczną, ale kiedy przyszedł czas definitywnego jego określenia, zaproponowano mi przygotowanie rozprawy doktorskiej poświęconej profesorowi Janowi Ekierowi – wybitnemu artyście i badaczowi, który położył znaczące zasługi na rzecz polskiej i światowej kultury muzycznej. Zgodziłam się oczywiście. Promotorem mojej pracy została profesor Mieczysława Demska-Trębacz. W ten sposób rozpoczęłam nowy etap życia zawodowego, który znów dał mi możliwość współpracy z najlepszymi. W 2007 roku zostałam przedstawiona profesorowi, egzaminy końcowe złożyłam i obroniłam pracę w 2009 roku, tytuł nadano mi w 2010 roku, w lutym.

Przygotowanie pracy doktorskiej o tak wybitnym artyście jak Jan Ekier to wielkie wyzwanie.

       Działalność artystyczno-naukowa profesora Jana Ekiera była wielopłaszczyznowa. Zdobył uznanie jako pianista, kompozytor, pedagog, edytor dzieł muzycznych. Z kolei jej długoletniość przyniosła ogromną liczbę osiągnięć. Praca doktorska objęła opis życia profesora, a także przedstawiła jego sylwetkę jako pianisty i pedagoga. Przybliżyła jego refleksje o muzyce Fryderyka Chopina, przekazała część informacji na temat monumentalnego przedsięwzięcia artystyczno-naukowego Wydania Narodowego Dzieł Fryderyka Chopina, które zainicjował w 1946 roku. Temat ten nie został jednak wyczerpany, dość szybko zorientowałam się, że podjęcie go wymaga odrębnych, poważnych i długoletnich studiów. Postanowiłam pomyśleć o tym perspektywicznie, tym bardziej, że dla profesora było to bardzo ważne. W 2010 roku uroczyście obchodzono 200. rocznicę urodzin Fryderyka Chopina. Z tej okazji zaprezentowano komplet Wydania – 37 tomów. Było to wielkie wydarzenie.

Niedługo później, w 2013 roku miał miejsce wspaniały jubileusz 100-lecia urodzin profesora Jana Ekiera…

       Tak, uroczystości planowano od dłuższego czasu. Otrzymałam wtedy propozycję wydania dysertacji doktorskiej. Przyjmując ją wiedziałam, że przygotowanie monografii będzie wymagało dużego zaangażowania, ponieważ postanowiłam poszerzyć zakres doktoratu o szereg nowych materiałów i informacji, które zgromadziłam już po zakończenia nad nim pracy oraz opisać działalność kompozytorską profesora. Monografia „Jan Ekier” ukazała się nakładem Polskiego Wydawnictwa Muzycznego oraz Fundacji Wydania Narodowego Dzieł Fryderyka Chopina, w dwu językach i została zaprezentowana podczas uroczystości jubileuszowych w Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina w Warszawie oraz w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Przedmowę napisał profesor Mieczysław Tomaszewski za co jestem głęboko wdzięczna.

       Profesor Jan Ekier poświęcił swoje życie Chopinowi, jego muzykę uważał za najpiękniejszą i najdogłębniej wpływającą na ludzką duszę. Był z natury, lub może raczej z wyboru, powściągliwy, niechętnie ujawniał swoje głębsze osobiste przemyślenia. Raz tylko w 1949 roku w pamiętnym artykule pt. „Czym jest dla mnie Chopin?” podzielił się swoimi przemyśleniami. Podkreślił, że twórczość Fryderyka Chopina wpłynęła na jego życie i światopogląd. Dostarczyła mu inspiracji, zachwyciła bogactwem wyrazu i treści artystycznych. Warto zwrócić uwagę na to, że początkowy okres życia Jana Ekiera wypełniony intensywną nauką, gromadzeniem doświadczenia z zakresu pianistyki i kompozycji nie zapowiadał, że jego życie stanie się wkrótce chopinocentryczne. Chociaż wykonywał wtedy utwory Chopina, uczestniczył w koncertach w wykonaniu najlepszych interpretatorów, to zmiana w jego podejściu nastąpiła dopiero w kolejnych latach.

       Praca artystyczno-naukowa profesora na rzecz Chopinowskiego dziedzictwa była długoletnia i zaowocowała osiągnięciami unikatowymi w skali świata, mają one doniosły wpływ na obszar praktyki – chopinistykę, jak i nauki – chopinologię. Wydanie Narodowe Dzieł Fryderyka Chopina zapisało się na kartach polskiej i światowej historii kultury muzycznej jako prawdopodobnie najdoskonalsze opracowanie dzieł kompozytora. Na taką ocenę złożyło się wiele czynników, spośród których należy wymienić oparcie prac nad tekstem nutowym na najszerszym zbiorze materiałów źródłowych, wykorzystanie nowoczesnej metody naukowej, ale przede wszystkim decyzje podejmowane przez redaktora naczelnego Wydania. Profesor Jan Ekier to jeden z najwybitniejszych edytorów dzieł Fryderyka Chopina. Wydanie Narodowe to także opus magnum Jego życia. Warto podkreślić, że przez ponad sześćdziesiąt lat był zaangażowany w realizację tego ważnego przedsięwzięcia, nigdy się nie wycofał, choć na pewne kompromisy czasami musiał pójść, jak chociażby w kwestii zaakceptowania publikacji komentarzy w wersji skróconej, mającej formę wkładki do każdego tomu, i mimo że nie było to jego planem, wyraził na to zgodę. Intencję Chopina uważał za najważniejszą, wyrazem tego jest m.in. przedstawienie jego twórczości w ramach serii A i B. Wydanie zaprezentowane podczas 200. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina stało się jedną z wizytówek polskiej kultury muzycznej. W świecie znane jest jako Ekier Edition.

Jaki był styl pracy profesora Jana Ekiera?

        Profesor hołdował wnikliwości, odpowiedzialności, był bardzo wymagający, wskazywał, aby sięgać wysoko, nie zadowalać się powierzchownym wnioskiem czy wiedzą ogólną. Zalecał, aby każdy problem badać wielostronnie. W książce starałam się uchwycić charakterystyczne cechy jego osobowości oraz, rzecz jasna, przekazać jak najwięcej szczegółów biograficznych. Lata wypełnione intensywnym kontaktem z profesorem, który opowiadał mi o swoim życiu, podejmowanych decyzjach, wyzwaniach, którym musiał sprostać, dzielił się swoją wiedzą i udostępniał świadectwa przeszłości, nierzadko unikatowe wręcz dokumenty, były dla mnie bardzo cenne, były inspiracją oraz nauką. Pod kierunkiem profesora, którego uważałam za swojego mentora, kształtowałam swój światopogląd artystyczny i rozwijałam warsztat badawczy. Wiele się wtedy od niego nauczyłam. Współpraca ta trwała jeszcze po zakończeniu mojej pracy nad dysertacją, jako że w planach była wspomniana wyżej monografia poświęcona Wydaniu Narodowemu. Pamiętam, że kiedy poprosiłam o dedykację w pierwszym, pamiętnym tomie Ballad, wpisał: „P. Anecie Teichman – mojemu biografowi”, co wiele dla mnie znaczy.

Pod Pani redakcją ukazała się druga książka o Janie Ekierze, a teraz możemy polecić uwadze czytelników nową Pani książkę, poświęconą wychowankowi prof. Ekiera – Piotrowi Palecznemu.

       „Pedagogika Jana Ekiera. Refleksje i interpretacje” została w 2014 roku wydana nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Książka ta, której przygotowanie zaproponowała mi profesor Alicja Paleta-Bugaj, miała za cel nawiązać do powziętego przez profesora Ekiera wiele lat wcześniej zamiaru przygotowania szerszej pracy dotyczącej dwu ważnych z jego punktu widzenia zagadnień: naturalności i piękna w grze na fortepianie. Wskutek ogromnej ilości zobowiązań artystycznych planu tego nie udało się zrealizować, ale pozostała koncepcja, wypowiedzi profesora i zapiski jego studentów. Materiały te zebrane i przedstawione w formie syntetycznego opracowania przybliżają poglądy profesora Jana Ekiera, uwydatniają jego wiedzę i doświadczenie.

        Pozostając w kręgu pracy artystyczno-naukowej profesora pogłębiałam swoją wiedzę o edytorstwie muzycznym, zwłaszcza Chopinowskim, zainteresowała mnie także postać wielkiego pianisty i osobowości artystycznej profesora Piotra Palecznego, laureata i jurora Konkursu Chopinowskiego. Postanowiłam poświęcić temu artyście książkę i przybliżyć jego sylwetkę w świetle poglądów, osiągnięć muzycznych i wartości, w które wierzy jako człowiek i którymi kieruje się w swoich działaniach. Profesor jest powszechnie znany przede wszystkim ze swoich osiągnięć zawodowych, a więc konkursów, koncertów, nagrań, pracy pedagogicznej, organizacji wydarzeń muzycznych, stąd pewien zasób wiedzy stanowią wywiady i wypowiedzi prasowe, jakie ukazywały się na przestrzeni lat. Ze względu jednak na to, że na ogół realizowane były w związku z określonym wydarzeniem muzycznym, stanowią raczej jego omówienie i na nim się koncentrują a biogramy w leksykonach lub na stronach internetowych instytucji kultury wypunktowują jedynie powszechnie znane fakty i z natury swojej są skrótowe. Dostępny zbiór materiałów w niewystarczającym stopniu pozwalał więc poznać artystę, stąd pojawiła się potrzeba przygotowania książki, która dostarczyłaby spójnej, usystematyzowanej, udokumentowanej wiedzy, a także uwypukliłaby rolę osobowości profesora w kształtowaniu się linii jego kariery i osiągnięciu wysokiej pozycji zawodowej. Głównym założeniem tego opracowania było przedstawienie artysty i jego osiągnięć na tle wydarzeń, uwarunkowań i podejmowanych decyzji.

Aneta Teichman 2024 fot. A. TeichmanKsiążka Anety Teichman "Piotr Paleczny. Portret artysty", fot. Aneta Teichman

Jaką wiedzę o profesorze Piotrze Palecznym przekazuje książka?

        W pierwszej części zaprezentowałam osobowość profesora Piotra Palecznego z uwzględnieniem czynników, które oddziaływały na jej rozwój i kształt. Postawa życiowa, sposób myślenia i żywione uczucia tworzą spójny obraz uwydatniający jej złożoność i wielowymiarowość. Z założenia przedstawiana jest ona jako zjawisko poza schematami, ukazane w swojej otwartości, swobodzie i naturalności wyrazu. Omówiłam wpływ, jaki na jej kształt wywarli ludzie (zwłaszcza środowisko rodzinne oraz nauczyciele) i wydarzenia, a także osobiste dążenia i przekonania samego profesora. Pogłębieniem tego ujęcia jest spojrzenie na osiągnięcia artystyczne profesora, które są ekspresją osobowości w obszarze pianistyki, pedagogiki oraz przewodniczenia renomowanym inicjatywom muzycznym. W tym miejscu odniosłam się do przeobrażeń stylu pianistycznego, w których uwidocznia się jego dążenie ku najwyższym ideałom sztuki. Opisana została również metoda pedagogiczna profesora Palecznego, nacechowana indywidualnym doświadczeniem i poglądami wykazująca także związek ze stylem nauczania jego mistrza – profesora Jana Ekiera.

       Część druga to wspomnienia artysty, które sięgają wczesnych lat dziecięcych, obejmują kolejne etapy życia, również lata bieżące. Rozległość doświadczenia wyraża się jego uczestnictwem w prestiżowych wydarzeniach świata muzyki, w zaangażowaniu w ważne dla polskiej kultury przedsięwzięcia artystyczne, w dążeniu do realizacji wzniosłych wartości, satysfakcji z realizowanych działań i w wysiłku zwieńczonym sukcesem. Profesor opowiada o swoim domu rodzinnym, edukacji pianistycznej w Rybniku, studiach w Warszawie, o ulubionym repertuarze, rozwoju międzynarodowej kariery pianistycznej i zasadach jej budowania, pułapkach i zagrożeniach czyhających na młodych muzyków oraz o możliwościach, które mogą stać się ich udziałem. Dzieli się również swoimi spostrzeżeniami z zakresu pedagogiki oraz doświadczeniami związanymi z pełnieniem funkcji dyrektora artystycznego Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju i Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Ignacego Jana Paderewskiego w Bydgoszczy.

       W części trzeciej zawarte zostały refleksje, którymi podzielili się przyjaciele i uczniowie profesora. Z nimi spotykał się na scenie koncertowej, w studio nagraniowym, w klasie lekcyjnej. Byli oni i nadal są świadkami i towarzyszami Jego drogi artystycznej i osobistej.

       Książka została wydana nakładem Polihymnii. Jej recenzentami byli prof. prof. Marcin Gmys i Waldemar Wojtal oraz Pan Janusz Olejniczak. Jestem bardzo wdzięczna Maestro Krystianowi Zimermanowi za Przedmowę a profesorowi Piotrowi Palecznemu za zaufanie. Premiera książki odbyła się 2 sierpnia br. podczas Międzynarodowego Festiwalu Chopinowskiego w Dusznikach-Zdroju.

Bardzo dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że w kolejnej rozmowie przybliżymy czytelnikom działalność Fundacji Pianistyki Polskiej i przebieg Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Adama Harasiewicza w Warszawie.

    Ja także  bardzo dziękuję. Do zobaczenia.

Zofia Stopińska

 

Muzyczne powroty w rodzinne strony

       Od 5 października do 3 listopada odbywają się koncerty VIII Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej organizowanej przez Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów we współpracy ze Stowarzyszeniem Autorów ZAiKS.
        Koncert inaugurujący tegoroczną edycję odbył się w sali Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 im. Karola Szymanowskiego w Rzeszowie, a rozpoczęło wieczór prawykonanie utworu, który przybliżyła publiczności kompozytorka Anna Maria Huszcza.
Artystka zgodziła się na rozmowę po koncercie i dzięki temu mogę zaprosić Państwa na spotkanie.

Pełne dobrych emocji rozpoczęłyśmy rozmowę od utworu, który rozpoczął ten wspaniały wieczór.

Byliśmy świadkami znakomitego prawykonania Pani utworu zatytułowanego „élet” skomponowanego na sekstet fortepianowy.
        - Ja też uważam, że wykonanie było znakomite, ale nie mogło być inaczej, bo grali świetni muzycy. Utwór powstał dzięki wsparciu Programu Rezydencji Kompozytorskich. Jest to program zainicjowany i zorganizowany przez Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów, przy wsparciu Stowarzyszenia Autorów ZAiKS. Obejmuje on stworzenie dwóch kompozycji kameralnych w latach 2024-2025. Do programu zgłosiło się ponad 80 kompozytorów, a jury wyłoniło 3 rezydentów: Katarzynę Krzewińską-Zdebik, Wojciecha Kostrzewę i mnie. W przyszłym roku odbędą się prawykonania drugiego z zamówionych u nas utworów.
        Kompozycje będą prawykonane podczas festiwali organizowanych przez Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów. Nagrania audio-wideo nowych utworów zostaną opublikowane w serwisie YouTube.
Pierwszy mój utwór został wykonany i zarejestrowany podczas koncertu inaugurującego VIII Rzeszowską Jesień Muzyczną.

Wykonawcami utworu byli znakomici muzycy zawiązani z Akademią Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie: Wiesław Suruło – flet, Maksymilian Lipień – obój, Piotr Lato – klarnet, Damian Lipień – fagot, Paweł Cal – waltornia, Monika Gardoń-Preinl – fortepian. Udział fortepianu w składzie zespołu, decyduje o nazwie – sekstet fortepianowy.
        - Tak, choć dla wielu osób niezwiązanych zawodowo z muzyką klasyczną nazwa sekstet fortepianowy jest myląca i myślę, że najbardziej zrozumiałe jest określenie kwintet dęty z fortepianem.

Wyjaśnijmy co oznacza tytuł utworu.
        - „élet” w języku węgierskim oznacza „życie”, a utwór inspirowany był postacią wybitnego pianisty i wspaniałego człowieka, którym był prof. Szabolcs Esztényi (1939-2024), kompozytor, pianista, improwizator i pedagog pochodzenia węgierskiego. Profesor Esztényi był mocno związany z rytmiką w Polsce, a ja miałam szczęście uczyć się u niego improwizacji fortepianowej. Często także słuchałam jego gry, a szczególnie zachwycały mnie improwizacje Profesora w różnych stylach: ludowym, barokowym, romantycznym czy jazzowym…
       Sporo nawiązań do tych muzycznych wspomnień pojawiło się w moim, trzyczęściowym utworze. Pierwsza część stylistycznie zbliża się do neoromantyzmu, w połowie następuje przełamanie, ale później motyw czołowy powraca. Druga część jest krótka i utrzymana w wolnym tempie, pełni rolę wstępu do trzeciej, niezwykle żywiołowej części, utrzymanej w bardzo szybkim tempie.

Rzeszowska Jesień Muzyczna inauguracja prawykonanieInauguracja VIII Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie - prawykonanie utworu "elet" Anny Marii Huszczy - zespół w składzie: Wiesław Suryło - flet, Maksymilian Lipień - obój, Paweł Cal - waltornia, Damian Lipień - fagot, Piotr Lato - klarnet, Monika Gardoń - Preinl - fortepian, fot. SPMK

Wiele obecnych na koncercie osób dowiedziało się, że pochodzi Pani z Rzeszowa.
        - Widziałam zaskoczenie wielu osób, kiedy stanęłam na scenie i powiedziałam, że jestem z Rzeszowa i jestem absolwentką Zespołu Szkół Muzycznych nr 1, w którym odbywał się koncert.
        Często dzieje się tak, że nie zauważamy rodzimych artystów. Wiadomo, że młodzi ludzie, którzy ukończyli średnią szkołę muzyczną i pragną rozwijać się dalej w tym kierunku, wyjeżdżają na studia i przeważnie zostają w danym miejscu. To tam stają rozpoznawalni, a nie w swoim rodzinnym mieście. Ja chciałam studiować kompozycję i rytmikę, dlatego wybrałam Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie. Tam także, w 2018 roku obroniłam doktorat z kompozycji. Na macierzystej uczelni ukończyłam również studia dla managerów muzyki. To bardzo ciekawy projekt, a zajęcia prowadzą profesorowie z różnych warszawskich uczelni – m.in. prawnicy i specjaliści rynku muzycznego. Wiedza z tego zakresu jest bardzo przydatna, bo artyści wykonujący muzykę rozrywkową mają swoich managerów, którzy zajmują się wszystkimi sprawami dotyczącymi warunków i organizacji koncertów, a wykonawcy muzyki klasycznej i kompozytorzy przeważnie muszą się wszystkim zajmować sami. Jestem także przewodniczącą Zarządu Sekcji A – Kompozytorów Muzyki Poważnej w ZAiKS, która chroni prawa autorskie kompozytorów, a także stara się wspierać ich działalność oraz rozwój.

Czy Pani utwory były wcześniej wykonywane w Rzeszowie?
         - Rzadko wracam do Rzeszowa na wykonania moich utworów – jeden z większych projektów związanych z rodzinnym miastem odbył się w 2021 roku i był to monograficzny koncert (Art Celebration) w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego z udziałem wybitnego polskiego saksofonisty Pawła Gusnara. Autorem świetnych wizualizacji był wówczas Jakub Hader. Bardzo się cieszę, że prawykonanie mojego nowego utworu odbyło się w Rzeszowie, w sali szkoły muzycznej, którą przed laty ukończyłam. Może jeszcze kiedyś uda się tutaj wrócić z innym utworem, albo zorganizować warsztaty dla szkól muzycznych działających na Podkarpaciu. Wśród uczniów szkół muzycznych II stopnia są osoby zainteresowane kompozycją i aranżacją, stąd potrzeba takich inicjatyw.

Jest Pani młodą kompozytorką, ale ma pani już spory dorobek – od muzyki solowej poczynając, przez kameralną, i symfoniczną, aż po utwory elektroniczne i multimedialne oraz muzykę filmową.
        - Bardzo lubię zmienność, otwartość na nowe doświadczenia, także w muzyce — ostatnio pisałam musical na solistów, chór i wielką orkiestrę symfoniczną pt. „Księga dżungli” dla Filharmonii Gorzowskiej (premiera będzie w grudniu 2024), pisałam też utwór, który wykonany był w Rzeszowie oraz trzeci dla Chóru Politechniki Morskiej i ks. A. Ziejewskiego ze Szczecina. Ostatni z nich został prawykonany w Bazylice św. Jana Chrzciciela w Szczecinie przez ponad 80-osobowy chór, perkusję, trio smyczkowe i saksofon. „Sanctus Otto Marianus Apostolus Pomeraniae” to utwór będący muzyczną metaforą procesu chrystianizacji na Pomorzu. Opowiada o Ottonie, który przybył z Bambergu, by nawracać słowiańskie plemiona. Lubię taką różnorodność, chociaż trzeba zamknąć jeden projekt, aby do drugiego podejść ze świeżością i szukać siebie w kolejnym miejscu.
        Piszę także dużo dla dzieci. Po koncercie w Rzeszowie podeszła do mnie flecistka i powiedziała, że nie bardzo rozumie zdziwienia publiczności, bo ona doskonale zna moje nazwisko, ponieważ na różnych konkursach dzieci często wykonują moje utworki i sama gra je z uczniami. Bardzo się cieszę, że ta muzyka jest potrzebna, że sięgają po moje kompozycje nie tylko tak wybitni muzycy, jak podczas prawykonania w Rzeszowie, ale też trafiają do dzieci, które rozpoczynają swoją muzyczną drogę, a w przyszłości będą wykonawcami i odbiorcami muzyki klasycznej.

Anna Maria Huszcza fot.TomaszKOWALUKAnna Maria Huszcza - kompozytorka, aranżerka i pedagog, fot. Tomasz Kowaluk

Chętnie podejmuje Pani interdyscyplinarne projekty łączące muzykę z tańcem, słowem i obrazem i jestem przekonana, że to dzięki rytmice, bo jest Pani absolwentką klasy rytmiki w ZSM nr 1 w Rzeszowie, a także w tym kierunku odbyła Pani studia.
         - Zdecydowanie tak, chociaż początkowo uczyłam się w Ognisku Muzycznym nr 1 przy ul. Słowackiego w Rzeszowie (w klasie p. Jacka Pacześniaka) i nie wiedziałam czym jest rytmika. Podczas kursów przygotowawczych przed egzaminami do II stopnia w ZSM nr 1, pani Sylwia Łukasz-Kruczek powiedziała nam, że na rytmice można tańczyć, śpiewać i komponować i to mnie zachęciło. Bardzo dużo zawdzięczam p. Beacie Brzozowskiej, z którą przez lata miałam improwizację fortepianową, to dzięki niej zaczęłam komponować.
         Poza tym przekonałam się, że warsztat artystyczny, który daje rytmika bardzo otwiera głowę i pozwala eksperymentować w różnych dziedzinach.
         Doświadczenia z zajęć z dziećmi przenoszę na grunt kompozycji i staram się, by podczas koncertu zainteresować młodego odbiorcę, aby nie znalazł sobie ciekawszego zajęcia niż utwór. Warto dodać, że otwartość młodego słuchacza na muzykę, nawet atonalną czy na efekty dźwiękowe jest ogromna. Im młodsze dziecko, tym mniejsze przyzwyczajenie do systemu dur-moll.

Tworzona przez Panią muzyka rozbrzmiewa nie tylko na polskich scenach, bo także często za granicą — m.in. w Czechach, Niemczech, Francji, Szwecji, Belgii, na Litwie, Ukrainie i nawet w dalekiej Japonii.
          - Saksofonista z Japonii wysłuchał w internecie nagrania mojego utworu, poprosił mnie o przesłanie nut i włączył AbySsus na saksofon i elektronikę do swego repertuaru. W Słowenii moje przyjaciółki stworzyły kwartet, w którym gra Polka, dwie Słowenki oraz Chorwatka, i skomponowałam dla nich kilka utworów. Ponadto moje kompozycje bardzo często gra w Polsce i za granicą Paweł Gusnar. Najczęściej sięga po utwory, które skomponowałam dla niego na saksofon solo z towarzyszeniem elektroniki. Podkreśla, że warstwa ta daje wrażenie przestrzenności dźwięku oraz pozytywnie wpływa na atrakcyjność koncertu.
Komponując utwory dla konkretnych wykonawców lubię wcześniej poznać ich gust, ich potencjał, a nawet charakter, bo wtedy mam możliwość pokazać całe spektrum możliwości muzyków, pisać muzykę dla ludzi a nie tylko na instrumenty czy głosy.

Brała pani udział w konkursach kompozytorskich, a jeden z nich odbył się podczas Warszawskiej Jesieni Muzycznej.
         - To było w 2009 roku, nie byłam wtedy jeszcze na studiach kompozytorskich, a jedynie o nich marzyłam. Na rytmice miałam zajęcia z instrumentacji z prof. Miłoszem Bembinowem, który przyniósł mi wydrukowany regulamin polecając, abym się z nim zapoznała i wzięła udział w tym konkursie. Grzecznie odpowiedziałam, że oczywiście wezmę udział, czego później pożałowałam. Posłuchałam dźwięków, które były wówczas dla mnie zupełnie obce, oderwane od rzeczywistości, sztucznie wygenerowane. Celem konkursu było stworzenie z nich utworu elektronicznego. Nie miałam i nie znałam żadnego programu do edycji i montażu dźwięku, brakowało mi także dobrego sprzętu, ale dotrzymując słowa utwór zrobiłam, zatytułowałam go „AB_synth schaevarius na taśmę” i w ostatnim momencie wysłałam nagranie. Otrzymane wyróżnienie sprawiło, że zainteresowałam się muzyką elektroniczną.
        Drugą taką niespodzianką był wygrany konkurs, organizowany przez Filharmonię Świętokrzyską w Kielcach, na miniaturę elektroniczną inspirowaną muzyką ludową. Najpierw stwierdziłam, że nie zdążę w nim wziąć udziału i dopiero w ostatniej chwili pomyślałam – warto spróbować. Na skomponowanie tej miniatury pozostały mi trzy godziny, ale przygotowałam utwór, który zatytułowałam „Kielmin” i wysłałam. Nie liczyłam na sukces, a mimo to pojechałam do Kielc na finał. Podczas wręczenia nagród lista nagrodzonych czytana była od końca i słuchałam spokojnie. Kiedy usłyszałam swoje nazwisko jako ostatnie nie dowierzałam, że otrzymałam I nagrodę i wygrałam ten konkurs. Wtedy też otrzymałam nagrodę specjalną od pani prof. Lidii Zielińskiej w formie rezydencji w studio Akademii Muzycznej w Poznaniu i tam powstał utwór na osiem głośników, który został wykonany po raz pierwszy podczas festiwalu „Poznańska Wiosna Muzyczna”. Wymieniłam tylko konkursy, do których przygotowywałam się bardzo krótko, ale zapewniam, że nad utworami prezentowanymi w innych konkursach kompozytorskich pracowałam solidnie. Przykładem może być utwór „SaHarBAD na saksofon i harfę”, który otrzymał wyróżnienie na 53. Konkursie Młodych Kompozytorów im. Tadeusza Bairda. Kompozycja ta znalazła się na kilku albumach płytowych, w tym na Saxophone Varie, który otrzymał nagrodę Fryderyk 2014. Jest to jeden z częściej wykonywanych moich utworów, a także rozbrzmiewa w rozgłośniach radiowych na całym świecie. Ostatnio nawet znalazł się w filmie o Karolu Wieczorku („Portret z móhą w tle”, reż. Jolanta Trela-Ptaszyńska), jako jedna z głównych osi narracji.

Udział w konkursach jest bardzo ważny dla młodych kompozytorów, może nawet ważniejszy niż dla młodych instrumentalistów.
        - Instrumentalnych konkursów jest na całym świecie bardzo dużo i bierze w nich udział ogromna liczba młodych muzyków. Zupełnie inaczej jest na konkursach kompozytorskich. Przede wszystkim jest ich o wiele mniej. Kompozytor biorąc udział w takiej rywalizacji musi liczyć się z tym, że jeżeli jego utwór odpadnie, to praca może pójść na marne. Niemniej powstaje dzieło, które być może kiedyś uda się wykonać.
Ostatnio rzadko piszę utwory na konkursy. Po kilku latach przerwy zdecydowałam się na wzięcie udziału w konkursie w 2023 roku. Informacja o wygranej była bardzo miłym zaskoczeniem, ale obecnie nie mam czasu na komponowanie z myślą o konkursach, ponieważ tworzę utwory na zamówienie.
        Konkursy kompozytorskie są bardzo potrzebne młodym twórcom, bo mogą w ten sposób stać się znani poza ośrodkiem, w którym działają. Ponadto rozbudowują swoje CV, a także zdobywają doświadczenie podczas prawykonań, które niestety nie są regułą w przypadku konkursów. Przeważnie ocenia się jedynie wygląd partytury i poziom jej skomplikowania.

Jak Pani komponuje? Czy pracuje Pani regularnie, codziennie o stałych porach?
         - To zależy. Często mam tzw. deadline i wtedy trzeba pracować przez cały czas, żeby utwór był gotowy zgodnie z wyznaczonym terminem. Mam także wiele innych obowiązków, bo mam rodzinę, mam małe dziecko, które czasami choruje i potrzebuje wtedy mojej opieki przez całą dobę.
Kiedy sytuacja rodzinna jest stabilna, to piszę od rana do godziny 15.00 i wtedy prawie nie wstaję od pianina i komputera. Później zajmuję się domem lub pracuję w szkole muzycznej. Pisząc „Księgę Dżungli” dodatkowo po uśpieniu syna około 21.00, siadałam do partytury i pracowałam do pierwszej albo drugiej po północy. Mąż często zwracał uwagę, że jak wychodzi do pracy to ja już siedzę przy biurku i jak wraca, to znów zastaje mnie przy komputerze, a jak idzie spać to ponownie siedzę przy komputerze. Często jest tak, że mając wszystkie melodie w głowie budziłam się wcześnie i zapisywałam je. Są takie momenty jak ten, że jest dużo projektów i pracuję niemal bez przerwy. Mam wrażenie, że wówczas proces twórczy się nie zamyka, a ja jestem emocjonalnie związana z utworem.
         Chcę jeszcze znaleźć czas na pracę pedagogiczną czy na obowiązki, których się podjęłam w ZAiKSie. Muszę wszystko dokładnie planować i wykonywać, najczęściej robiąc to z zapasem czasu, na wypadek gdyby jakiś element układanki nagle zawiódł.

Rzeszowska Jesień Muzyczna 2024 Inauguracja wykonawcy i kompozytorkaInauguracja VIII Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej - od lewej: Maksymilian Lipień - obój, Wiesław Suryło - flet, Monika Gardoń-Preinl - fortepian, Anna Maria Huszcza - kompozytorka, Paweł Cal- waltornie, Damian Lipień - fagot, Piotr Lato - klarnet, fot. SPMK

Jestem przekonana, że po prawykonaniu i przyjęciu przez publiczność utworu w rodzinnym mieście, w szkole do której Pani chodziła, zechce Pani tu częściej przyjeżdżać.
         - Oczywiście, jeśli tylko będzie okazja i czas, to chętnie przyjadę do Rzeszowa, który tak pięknie się rozwija. Bardzo się cieszę, że prawykonanie mojego utworu odbyło się w szkole muzycznej, w której się uczyłam i dorastałam, była moim drugim domem. Wiele się tu zmieniło od czasu mojego wyjazdu, ale pozostała nadal wspaniała, ciepła atmosfera.

Bardzo dziękuję za rozmowę i mam nadzieję, że niedługo będzie okazja do kolejnego spotkania.
         - Ja także mam taką nadzieję i również dziękuję.

Zofia Stopińska

Z Pawłem Kowalskim nie tylko o dążeniu do doskonałości

      Świetnym koncertem Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą maestro Jerzego Maksymiuka zainaugurowała 27 września 2024 roku 70. sezon koncertowy. W programie znalazły się trzy dzieła: Vers per archi Jerzego Maksymiuka oraz III Koncert fortepianowy c-moll op.37 i IV Symfonia B-dur op.60 Ludwiga van Beethovena. Partie solowe w Koncercie Beethovena wykonał Paweł Kowalski, jeden z wybitnych i najbardziej wszechstronnych polskich pianistów. Znakomite kreacje były gorąco przez publiczność przyjmowane. Pan Paweł Kowalski dwukrotnie bisował. Najpierw wysłuchaliśmy fragmentu Koncertu fortepianowego Jerzego Maksymiuka - dzieła, które zostało wykonane po raz pierwszy niedawno w Filharmonii Narodowej w Warszawie w ramach festiwalu Chopin i jego Europa, a później zabrzmiało Presto agitato z Sonaty Księżycowej Ludwiga van Beethovena.

      Poprosiłam o wywiad pana Pawła Kowalskiego i Artysta znalazł czas w przeddzień koncertu po próbie. Gorąco zachęcam Państwa do lektury.

Piękne dzieło Ludwiga van Beethovena, które usłyszymy jutro w wykonaniu Pana i naszej orkiestry pod batutą maestro Jerzego Maksymiuka jest dla wykonawców trudne.

       - 3. Koncert fortepianowy wymaga dyscypliny i ścisłej współpracy pianisty z dyrygentem. To utwór w którym partie fortepianu oraz orkiestry są równoważne i znakomicie się uzupełniają. Koncert w Filharmonii Podkarpackiej jest naszym czwartym wspólnym z maestro Maksymiukiem wykonaniem tego utworu. Graliśmy również Fantazję chóralną c- moll op. 80 Beethovena oraz koncerty fortepianowe Ravela, Kilara i Góreckiego. Maestro jest w olimpijskiej formie, a emanująca z niego energia jest imponująca. Czuję się wyróżniony, że mogę współpracować z człowiekiem, który współtworzy historię muzyki polskiej ostatnich kilkudziesięciu lat.

Filharminia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk P Kowalski 800Paweł Kowalski - fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Jerzego Maksymiuka, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej rozpoczyna 70. sezon koncertowy. Należy Pan do grona artystów, którzy współpracują z tą orkiestrą już od lat. Ciekawa jestem, czy pamięta Pan swój pierwszy koncert w Rzeszowie?

       - Tak, pierwszy raz wystąpiłem tutaj z maestro Józefem Radwanem, ówczesnym dyrektorem artystycznym Filharmonii Rzeszowskiej. Graliśmy Koncert fortepianowy Witolda Lutosławskiego. Maestro Radwan był jednym z pierwszych dyrygentów, którzy zaprosili mnie do wykonania tego wspaniałego utworu, po moim debiucie w Warszawie pod dyrekcją Witolda Lutosławskiego.

       Kiedy wszedłem do gabinetu było widać tylko oczy dyrektora Radwana zza błyszczących oprawek okularów. Całe pomieszczenie było spowite dymem papierosów. Maestro siedział przy biurku pochylony nad partyturą Koncertu Lutosławskiego i po chwili rozpoczęliśmy omawianie jej szczegółów. W pewnym momencie podniósł głowę i z delikatnym uśmiechem powiedział: „wie pan, Karajan to ja nie jestem”. To zdanie świadczyło o jego wielkości! Był jednym z najbardziej naturalnych i pozbawionych nadęcia muzyków z którymi grałem. Graliśmy razem koncerty fortepianowe Lutosławskiego oraz C-dur op. 15 Beethovena w filharmoniach w Rzeszowie, Krakowie oraz Szczecinie.

       Na początku mojej kariery poza Witoldem Lutosławskim, Andrzejem Panufnikiem, Yehudi Menuhinem, później także Wojciechem Kilarem, ważną rolę odegrali dyrygenci, obaj z Krakowa: Józef Radwan, którego brat Stanisław był najlepszym kompozytorem muzyki do teatru w Polsce oraz Jerzy Katlewicz. Zawsze przygotowany perfekcyjnie maestro Katlewicz miał niezwykły talent do akompaniowania. Zagraliśmy razem sześć różnych koncertów fortepianowych: Mozarta, Brahmsa, Ravela, Góreckiego, Panufnika i Lutosławskiego.

Pamiętam, że w Rzeszowie inaugurował Pan już kiedyś sezon artystyczny.

        - Tak, Koncertem f moll Chopina z maestro Tadeuszem Wojciechowskim w Międzynarodowym Dniu Muzyki 3 października. Zaproszenie do wykonania koncertu na inaugurację sezonu lub z okazji jubileuszu, jest zawsze szczególnym wyróżnieniem dla solisty.

        W listopadzie 2023 dokładnie w dniu jubileuszu 76-lecia Filharmonii Poznańskiej grałem wraz z maestro Markiem Pijarowskim Koncert fortepianowy Witolda Lutosławskiego. Równie ważną okazją są dla mnie zawsze koncerty z okazji Święta Niepodległości 11 listopada. W 2018 roku z okazji 100-lecia niepodległości grałem Koncert fortepianowy Paderewskiego, którego jestem wielkim fanem! z Orkiestrą Teatru Wielkiego w Poznaniu pod dyrekcją nieżyjącego już niestety znakomitego dyrygenta Gabriela Chmury. W tym roku z okazji Święta Niepodległości gram m.in. recital w Berlinie.

         Gratuluję Filharmonii Podkarpackiej okrągłego jubileuszu. Sala Koncertowa posiada znakomitą akustykę. Spędzając kilkanaście godzin podczas prób, rozgrywania się i ćwiczenia czuję się tu komfortowo. Dzisiaj zagraliśmy dwukrotnie cały koncert; jutro mamy próbę generalną i cała para naprzód o 19!

Słuchałam koncertów Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej z Pana udziałem emitowanych w czasie pandemii, kiedy nie mogliśmy przychodzić do Filharmonii.

       - Cenię sobie, że Filharmonia zwróciła się do mnie z propozycją wspólnego wykonania online koncertów fortepianowych f-moll Chopina oraz C-dur Beethovena. Powiedziałem w jednym z wywiadów, że musimy „wyobrazić sobie publiczność”. W koncertach online naturalną publicznością, czyli inspiracją byli dla mnie muzycy orkiestry.
       W pustym Studio Koncertowym im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie wraz z Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus inaugurowaliśmy sezon koncertowy 2020/2021 wykonaniem mojego ulubionego Koncertu fortepianowego Mozarta – A-dur KV 488 https://www.youtube.com/watch?v=3e0Xwljb25I
Powrót do koncertów z udziałem publiczności był dla psychiki nas wszystkich bezcenny.

       W Filharmonii Podkarpackiej zagraliśmy z maestro Pijarowskim przepiękny Koncert fortepianowy G-dur Ravela, a dzisiaj jestem u Państwa z III Koncertem Beethovena.

Kiedy zaczęły się Pana fascynacje muzyką klasyczną?

       - Kiedy miałem 5/6 lat wydawałem rodzicom „rozkazy” po ich powrocie z pracy aby „byli cicho bo w radio grają poloneza”. Mama zaprowadziła mnie do swojej koleżanki po studiach muzycznych, która po kilku minutach stwierdziła, że mam absolutny słuch i że „trzeba coś z tym zrobić”.

       Przyjęto mnie do najbardziej znanej szkoły muzycznej w Warszawie. Byłem dość trudnym uczniem. W pierwszej klasie miałem ewidentne ADHD.
To była moim zdaniem zła szkoła! Nie mam do niej po latach najmniejszego sentymentu. Panował w niej tępy dryl, nagradzano miernych, tępiono indywidualistów, a za granie na pianinie podczas przerwy, rodzice mieli płacić karę „za niszczenie instrumentu”. Moja podświadoma niechęć do pedagogiki instytucjonalnej (nie uczę; całe życie jestem freelancerem), wynika prawdopodobnie z doświadczeń tego okresu.
Chciano mnie z tej szkoły kilka razy wyrzucić, a na koniec dostałem jedyną w życiu tróję z fortepianu. Był to „wilczy bilet”, przez który nie dostałbym się do liceum muzycznego.

        Uratował mnie wyjazd do Niemiec, gdzie przyjęto mnie do gimnazjum, a potem do Musikhochschule. Po powrocie do Warszawy dostałem się na studia, miałem w domu fortepiany i od tego czasu zaczęło się crescendo.
       Od zawsze słuchałem bardzo dużo nagrań, nie tylko muzyki fortepianowej, ale również symfonicznej, jazzu, rocka, soulu, fusion, popu, tang argentyńskich. Mój nauczyciel fortepianu w gimnazjum w Kolonii, zmarły przed tygodniem Wolfgang Hoyer, po pierwszej lekcji poprosił, abym kupił i posłuchał legendarnego The Köln Concert Keitha Jarretta.

       Kiedy byłem uczniem, pewnego wiosennego popołudnia wracałem ze szkoły Krakowskim Przedmieściem i usłyszałem muzykę płynącą z sali Kina Kultura. Wszedłem i zobaczyłem po raz pierwszy próbę maestro Jerzego Maksymiuka z Polską Orkiestrą Kameralną, a dzisiaj kilka minut temu skończyliśmy wspólną próbę Koncertu Beethovena. Historia zatoczyła koło.

Filharmonia 2024 Inauguracja P. Kowalski 2Paweł Kowalski - fortepian podczas koncertu inaugurującego 70. sezon artystyczny Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Pamiętam znakomite koncerty z Pana udziałem podczas Festiwalu w Łańcucie.

        - To wyjątkowy Festiwal. Zamek, Sala Balowa oraz oczywiście publiczność, tworzą niezwykłą atmosferę. Z moim nieżyjącym już przyjacielem Janem Staniendą oraz Orkiestrą Leopoldinum graliśmy arcytrudny Koncert na fortepian, skrzypce op. 21 Ernesta Chaussona, a innym razem kwintety fortepianowe Brahmsa i Zarębskiego w składzie, w którym każdy z nas był młodszy lub starszy od kolegi o 10 lat, a wszystkie nazwiska rozpoczynały się na k: Paweł Kowalski – fortepian, Konstanty Andrzej Kulka - skrzypce, Józef Kolinek – skrzypce, Stefan Kamasa – altówka, Rafał Kwiatkowski – wiolonczela. Rafał był najmłodszy, ja drugi w kolejce, potem pan Kolinek, prof. Kulka i prof. Kamasa, który grał fantastycznie.

Jak Pan pracuje nad repertuarem, bo przecież wszystkich utworów trzeba się nauczyć na pamięć.

       - Każdego utworu trzeba się nauczyć logicznie i z rozwiązaniem wszystkich problemów technicznych. Nauczony w ten sposób utwór zostaje w pamięci jak w pamięci komputera i można do niego wrócić czasem w bardzo w krótkim czasie.

       Mój rekord (nagłego) zamówienia - od momentu otrzymania telefonu do wykonania koncertu, to trzy godziny. To był koncert z naprawdę trudnym repertuarem. Gdybym go nie zagrał organizator poniósłby ogromne straty finansowe. Jednocześnie nie gram koncertów „za kogoś”. Jeżeli zobowiązuję się zagrać, choćby w ostatniej chwili, to jest to już mój! koncert i biorę za jego wykonanie pełną odpowiedzialność.

       W październiku 2005 zagrałem siedem koncertów w ciągu dwóch tygodni: cztery z orkiestrami: c-moll KV 491 Mozarta, Paderewskiego, d-moll na dwa fortepiany Poulenca, Kilara, dwa koncerty z kwartetem: Koncert Chaussona i Kwintet Brahmsa oraz recital. W „międzyczasie” komentowałem dla TVP Kultura dwie sesje Konkursu Chopinowskiego. To jest możliwe wtedy, jeżeli utworów nauczymy się logicznie i przygotujemy się do takiego zadania z wyprzedzeniem, ponieważ między koncertami nie ma już czasu na ćwiczenie. Uważam, że pamięć się „nie męczy” i wraz z najlepiej pojętym doświadczeniem, jest naszym wielkim kapitałem.

Zadałam to pytanie dlatego, że coraz częściej spotykam się z tym, że soliści grają z nut i nie uważam, że jest w tym coś złego, ale często są to młodzi ludzie, którzy chcą zostać znanymi muzykami. Dlaczego mają kłopoty z opanowaniem dłuższego utworu na pamięć?

         - Przez media społecznościowe i smartfony nasza koncentracja jest wielokrotnie w ciągu dnia zaburzana. Tracimy umiejętność przeczytania książki, wysłuchania symfonii w całości, obejrzenia sztuki teatralnej lub filmu bez uporczywego sprawdzania na smartfonie co się w tym czasie wydarzyło.

       Jeżeli pianista gra koncert Mozarta przesuwając ręką nuty na ekranie tabletu i jeśli uczył się jeden dzień, i zagrał to chapeau bas. Jeśli natomiast miał więcej czasu i nie chciało mu się nauczyć na pamięć, to tak jakby aktor wyszedł na scenę i czytał z kartki podczas spektaklu. Gram wszystko na pamięć i uważam, że „uwolnienie” zmysłu wzroku od nut podczas koncertu, daje nam szanse na o wiele bardziej wrażliwe słuchanie wykonywanej muzyki.

Z pewnością ćwiczy Pan na fortepianie codziennie.

       - Witold Lutosławski cytował chętnie Czajkowskiego, który zapytany przez jedną z wielbicielek „Mistrzu, czy komponuje Pan regularnie czy tylko wtedy kiedy ma Pan natchnienie?” odpowiedział -„Szanowna Pani, natchnienie nie nawiedza leniów”.

        Przy dbaniu o formę i odrobinie szczęścia zawód pianisty jest długowieczny. Mieczysław Horszowski grał znakomite koncerty w wieku 100 lat! Darek Dziekanowski powiedział, że zazdrości mi faktu, iż kariera muzyka w odróżnieniu od piłkarza, nie kończy się przed czterdziestką.

Filharmonia 2024 Inauguracja P Kowalski          Paweł Kowalski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej - III Koncert fortepianowy L. van Beethovena, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Ciekawa jestem kiedy Pan się zaczął fascynować sportem?

       - Bardzo wcześnie. Mój Tata był pasjonatem sportu, świetnie pływał, grał w siatkówkę i zabierał mnie na mecze. Od dziecka oglądałem olimpiady, mistrzostwa świata; w gimnazjum biegałem, pływałem, grałem w piłkę nożną i jeździłem na rowerze. Komentuję Bundesligę dla platformy streamingowej Viapley Sport - oczywiście wtedy, kiedy mam czas.

       Dążenie do doskonałości – nie sama doskonałość, bo do niej nigdy nie dojdziemy, ale dążenie, czyni sport i muzykę bliskimi sobie dziedzinami.

Z rocznym wyprzedzeniem, 1 października rozpoczyna się sprzedaż biletów na XIX Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w Warszawie, który odbędzie się od 2 do 23 października 2025 roku. Wiem, że zaproszony był Pan do komentowania na żywo występów konkursowych. To także spore wyzwanie.

       - Komentowałem cztery edycje w tym cały konkurs 2015. Dało mi to fascynującą okazję słuchania znakomitych pianistów z całego świata, ale również opowiedzenia widzom o niezwykłym pięknie utworów Chopina, o ich szczegółach, formie, o historii konkursu. Unikałem za to krytykowania wykonawców uważając, że większość z nich jest w życiowej formie, a samo dostanie się do Konkursu Chopinowskiego jest wielkim osiągnięciem.

       Konkurs Chopinowski to wielkie nazwiska zwycięzców: Maurizio Pollini, Martha Argerich i Krystian Zimerman, który 17 października wykona recital złożony z utworów Chopina, Debussyego i Szymanowskiego w wiedeńskim Konzerthausie.

Jestem przekonana, że po wspólnym koncercie z maestro Jerzym Maksymiukiem w Rzeszowie zechce Pan tu niedługo przyjechać i będzie okazja do kolejnego spotkania.

        - Mam nadzieję, że zagramy jutro dla Państwa koncert godny inauguracji sezonu i spotkamy się przy wspólnej realizacji kolejnego projektu!

Dziękuję bardzo za miłą rozmowę. Do zobaczenia.

        - Dziękuję serdecznie!

Zofia Stopińska

Inauguracja pod batutą maestro Jerzego Maksymiuka

     Za nami bardzo udana inauguracja 70. Jubileuszowego sezonu artystycznego Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Program koncertu wypełniły trzy dzieła: Vers per archi Jerzego Maksymiuka oraz III Koncert fortepianowy c-moll i IV Symfonia B-dur Ludwiga van Beethovena. Nasi filharmonicy wystąpili pod batutą Jerzego Maksymiuka, a solistą był Paweł Kowalski.

     Maestro Jerzy Maksymiuk nie tylko dyrygował, ale także, jak sam podkreślił - mimo zakazu żony, ze swadą przybliżał publiczności utwory: najpierw swój Vers, a później przedstawił solistę Pawła Kowalskiego i III Koncert fortepianowy Beethovena, podczas którego orkiestra znakomicie, z wielkim wyczuciem towarzyszyła soliście.

     Świetne kreacje zostały gorąco przez publiczność przyjęte. Paweł Kowalski bisował dwukrotnie – najpierw usłyszeliśmy fragment Koncertu fortepianowego Jerzego Maksymiuka, prawykonanego niedawno w Filharmonii Narodowej w Warszawie podczas festiwalu Chopin i jego Europa oraz Presto agitato z Sonaty Księżycowej Ludwiga van Beethovena. W drugiej części wieczoru zachwycaliśmy się wspaniałym brzmieniem orkiestry znakomicie poprowadzonej przez maestro Jerzego Maksymiuka i urodą IV Symfonii Beethovena.

       Więcej o utworach dowiedzą się Państwo z rozmowy, którą zarejestrowałam w przeddzień koncertu.

Z maestro Jerzym Maksymiukiem umówiłam się na spotkanie tuż po próbie, ale nie widać zmęczenia – wręcz przeciwnie, pomimo intensywnej pracy nad niełatwym programem, Maestro jest ożywiony, uśmiechnięty i pełen energii.

      - Jestem zachwycony orkiestrą, stosunkiem muzyków do pracy i piękną grą. Podczas koncertu rozpoczynającego jubileuszowy sezon zagramy dwa nadzwyczajne utwory Ludwiga van Beethovena – IV Symfonię i III Koncert fortepianowy, w którym partie solowe wykona Paweł Kowalski. Symfonia jest niezwykłym arcydziełem, ale też niełatwym. Być może będą mieli Państwo wrażenie, że można położyć na pulpity nuty i od razu wszystko wychodzi, a tak nie jest. Zawsze, w każdym utworze Beethovena, jest kilka tajemniczych, trudnych miejsc, nad którymi trzeba sporo popracować, aby były naprawdę pięknie zagrane.

      Ja takie miejsca nazywam po angielsku „trap”, bo tak się przyzwyczaiłem i jak się uczę partytur, zawsze w trudnych miejscach piszę „trap”. Po angielsku „trap” to, pułapka. Pamiętam, że jeden z zaprzyjaźnionych szkockich muzyków nie rozumiał, dlaczego używam tego słowa i dopiero kiedy powtarzając je kilka razy, wymówiłem prawidłowo, powiedział: „A... trap – pułapka" i przyznał mi rację co do tych trudnych miejsc. Te zasadzki czy pułapki zaznaczam zawsze w partyturze .

       Gdy biorę do ręki partyturę, niemal automatycznie zaczyna działać moja wyobraźnia; partytury z utworami Mozarta kojarzą mi się z lekkością, miłością, dobrymi ludźmi, cudownymi krajobrazami, a u Beethovena wyczuwam protest przeciwko wszystkiemu, oburzenie na zło. Wspomniana przed chwilą IV Symfonia jest nieco lżejsza, jakby dobro i radość przedzierało się ku nam, ale w III Koncercie fortepianowym powaga i piękno poraża.

       Może kiedyś na naszej planecie pojawi się kompozytor tak genialny jak Mozart czy Beethoven, ale ani drugiego Beethovena, ani drugiego Mozarta nie będzie, bo tacy geniusze rodzą się tylko raz.

Wieczór rozpocznie Pana dzieło Vers per archi na orkiestrę smyczkową. To także dzieło działające na słuchaczy z wielką mocą. Jak powstało?

      - Dwa zdarzenia zainspirowały mnie do napisania tego utworu. Anna Kubaczyńska, młoda poetka, która teraz mieszka we Francji, w jednym ze swoich wierszy napisała: „Może da się zatańczyć na linii barwnym cieniem”. Zastanowił mnie ten wers i pomyślałem, że my muzycy, czasami swoją kreatywnością i pracą czynimy coś niezwykłego .To, co robimy, jest tak trudne, bo musimy nutom nadać własny sens, dodać własną wyobraźnię i własne proporcje…

       To miał być bardzo krótki utwór, ale kiedy Ewa mnie prosi, żebym przy okazji spaceru coś kupił, to mijam tablicę, na której widnieje imię i nazwisko – Hanna Czaki. Zaciekawiło mnie kim była. Okazało się, że to młoda, niezwykle odważna dziewczyna, polska harcerka, łączniczka Armii Krajowej, która została rozstrzelana przez Niemców, bo nie zdradziła towarzyszy broni. Historia Hanny Czaki, to dla mnie taki „taniec na linii”...
Dlatego Vers per archi składa się z dwóch części – w jednej dominuje szlachetność i niewinność, a w drugiej barbarzyństwo – to tak jak na klawiaturze fortepianu mamy białe i czarne klawisze – taki prosty kontrast.

        Bardzo jestem wzruszony, że rozpoczynam jubileuszowy sezon moim utworem, a orkiestra gra go z wielką ochotą. Jestem zaskoczony wysokim poziomem filharmoników podkarpackich, ich grą, skupieniem, szlachetnym brzmieniem.

Kto zaproponował program tego koncertu – Maestro czy organizatorzy?

        - To ja zaproponowałem program koncertu. W minionych okresach mojej działalności preferowałem różne utwory. Kiedyś często dyrygowałem utwory Mozarta, ale chyba zawsze miałem lepsze predyspozycje do wykonywania utworów Beethovena, bo lubię kontrasty, gniewność… sam taki porywczy jestem. (śmiech).

Filharminia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk P Kowalski 800Paweł Kowalski - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje maestro Jerzy Maksymiuk, fot. Filkarmonia Podlarpacka

W naszej rozmowie wymieniliśmy tylko jedno Pana dzieło, a przecież skomponował ich Pan wiele z gatunku muzyki zwanej poważną. Jeszcze w czasie studiów pisał Pan muzykę filmową – współpracował Pan z Czesławem Petelskim, Wojciechem Hasem i Krzysztofem Zanussim. Skomponował Pan muzykę do ponad 100 filmów.

       - Napisałem sporo utworów w stylu jakżeśmy wszyscy pisali – tak zwana muzyka współczesna. Teraz powróciłem do komponowania, ale z wielkim szacunkiem do tego, co było, bo nie można tego pominąć.

       Z ostatnio napisanych utworów wybrałem cztery: Vers per archi, który teraz gramy, Liście gdzieniegdzie spadające, Arbor vitae I , Arbor Vitae II i Ogrody wzruszeń (koncert fortepianowy), który niedawno był prawykonany w Filharmonii Narodowej, a partię solową grał Janusz Olejniczak.

Dzieła wspomnianych w rozmowie Mozarta i Beethovena powstawały zupełnie inaczej – Mozart pisał wszystko szybko, od razu, prawie bez poprawek, a Beethoven wielokrotnie poprawiał swoje utwory. Jak komponuje pan Jerzy Maksymiuk?

       - Piszę raczej szybko, mało poprawiam, ale łatwość pisania sprawia, że często moim problemem jest pisanie kilku wersji danego fragmentu, a potem trudność wyboru tego ostatecznego. Czasem zastanawiam się, jak ocenią moją kompozycję koledzy. Geniusz nie ma takich dylematów. Ja tym się przejmuję i nie chciałbym, aby ktoś na pytanie, czy słyszał jakiś mój utwór odpowiedział: „Tak, jeden i nie chcę już słyszeć następnego.”

       Chciałbym pogodzić tradycję z tym, co nowe, bo niepokoi mnie to, że wielu słuchaczy nie chce słuchać współczesnych utworów. Dbam więc o „strawność” utworów dla słuchaczy i staram się wymyśleć nowe tworzywo. Najbardziej trudzę się, kiedy piszę na fortepian, bo uważam, że po Rachmaninowie, to zarozumialstwo. Ale jednak napisałem niedawno „Muzykę wzruszeń”, nietypowy koncert fortepianowy, który zaczyna nie fortepian a wiolonczela. Sporo było krytyki, chociaż i wielu pochwaliło. Nie miałem za dużo czasu na skomponowanie tego utworu, ale prawie wszyscy kompozytorzy pisali pod presją czasu, a często nawet sami dyrygowali, bo brakowało pieniędzy na zatrudnienie dyrygenta.

       Powiem w tym miejscu o Igorze Strawińskim, najbardziej podziwianym przeze mnie kompozytorze. Ktoś zwrócił się do niego z pytaniem – Dlaczego Pan dla niej pisze? Przecież ona nie słyszy!
Igor Strawiński odpowiedział – Ona nie słyszy, ale ona płaci. (śmiech)
Szkoda, że na koncertach tak rzadko można usłyszeć utwory Igora Strawińskiego. Był znakomitym kompozytorem.

Kiedy po raz pierwszy Maestro wystąpił na Podkarpaciu?

        - Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno było to podczas Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Byłem wtedy początkującym dyrygentem.

Ja natomiast dobrze pamiętam pierwszy koncert Polskiej Orkiestry Kameralnej pod batutą Jerzego Maksymiuka w sali balowej Zamku w Łańcucie. W połowie lat 70-tych występowaliście w czasie Dni Muzyki Kameralnej w Łańcucie, bo tak nazywał się wtedy festiwal, a w programie były m.in. Divertimenta Wolfganga Amadeusa Mozarta. To był wspaniały wieczór.

        - Teraz sobie przypominam, to były lata, kiedy Polska Orkiestra Kameralna rozwinęła szybko skrzydła i mówiono o nas, że jesteśmy jednym z najciekawszych zespołów kameralnych. Polska Orkiestra Kameralna stanowiła specjalny rozdział w mojej pracy artystycznej.

Jak rozpoczęła się stała współpraca z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej? W latach 80-tych ubiegłego stulecia Maestro był I gościnnym dyrygentem.

       - Na początku współpracowałem z orkiestrą w Białymstoku, a później Rzeszów stał się miastem, w którym przebywałem bardzo często. Szefami Filharmonii Rzeszowskiej byli ludzie, których bardzo ceniłem – dyrektorzy Edward Sądej, Wergiliusz Gołąbek, dyrektorzy artystyczni – Bogdan Olędzki i Józef Radwan.

        Podczas pierwszego spotkania z orkiestrą w Rzeszowie zauważyłem, że zespół ma ogromny potencjał, a to jest warunkiem do rozwoju. Przekonałem się wkrótce, że potrafię im wiele przekazać, a oni wiedząc, że przyjeżdża dyrygent ceniony już na świecie, dawali z siebie tyle, ile mogli. Poziom orkiestry był coraz wyższy i mogliśmy proponować publiczności nowy, ciekawy repertuar. Dla mnie to także był ważny czas.

       Bardzo lubiłem również mieszkać w budynku Filharmonii. Tuż za sekretariatem i gabinetem dla dyrektora artystycznego schodziło się po schodach kilka stopni w dół i były drzwi do niewielkiego mieszkanka składającego się z pokoju, aneksu kuchennego i łazienki. Teraz te pomieszczenia zostały zlikwidowane.

       Pamiętam długie rozprawy o muzyce z panią Ewą, która była dyrektorką mieszczącej się w sąsiednim budynku Szkoły Muzycznej. Pamiętam czas, kiedy miałem kłopoty ze snem i spacerowałem późnymi wieczorami nad brzegiem Wisłoka.

Filharmonia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk 800Maestro Jerzy Maksymiuk dyryguje Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertu inaugurującego 70. sezon artystyczny, fot. Filharmonia Podkarpacka

Warto przypomnieć także, że kiedyś wszystko wskazywało na to, że zostanie Pan pianistą. W 1961 roku został Pan zwycięzcą pierwszej edycji Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Ignacego Jana Paderewskiego. Dlaczego zdecydował się Pan zostać dyrygentem?

       - To nie ja zmieniłem zdanie, to życie zmieniło. Bardzo chciałem zostać pianistą, ale moje ręce okazały się za małe, palce za krótkie. Robiłem różne ćwiczenia, rozciągałem palce za pomocą specjalnych gumek, ale to nic nie dało. Mam jednak taki charakter, że jak coś postanowię to robię wszystko, aby to osiągnąć. Nie mogłem zrobić wielkiej kariery jako koncertujący pianista, ale nie mogłem także żyć bez muzyki, bo od wczesnej młodości interesuje mnie prawie wyłącznie muzyka. Może to źle. Inni dyrygenci i kompozytorzy pisali często także poezje, książki, a ja tylko nuty, w których widzę wszystko.

       Muzyka to jest coś niezwykle tajemniczego. Kiedy sięgamy po nuty, to widzimy tylko czarne kropki i znaki – nie ma muzyki. Dopiero muzycy mogą te kropki ożywić. Bez nich nie ma utworu. Do sztuki uprawianej przez artystów zaliczamy: malarstwo, rzeźbę, architekturę, muzykę, poezję… , ale tylko w muzyce po zakończeniu utworu – nie ma utworu, a obraz, rzeźba, dzieła architektury, książki, tomiki wierszy pozostają.

Otrzymał Maestro wiele nagród i wyróżnień w Polsce i za granicą m. in.: Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, złoty medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis, honorowy tytuł Conductor Laureate BBC Scottish Symphony Orchestra, doktoraty honoris causa uniwersytetów w: Glasgow, Białymstoku, Bydgoszczy i Warszawie, złotą i diamentową batutę, a niedawno otrzymał Pan najważniejsze odznaczenie.

       - W maju tego roku zostałem uhonorowany najwyższym odznaczeniem Rzeczypospolitej - Orderem Orła Białego. Podczas tej uroczystości, w obecności Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, przedstawicieli rządu i zaproszonych osób powiedziałem – Po minach przeszedłem z Grodna do Białegostoku. Od Janka Muzykanta zacząłem, a teraz zostałem Kawalerem Orderu Orła Białego.

Filharmonia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk brawo 800Maestro Jerzy Maksymiuk podczas koncertu inaugurującego jubileuszowy sezon artystyczny, fot. Filharmonia Podkarpacka

Kończymy nasze spotkanie z przekonaniem, że zechce Pan jeszcze do Rzeszowa przyjechać.

       To będzie zależało od mojego prezydenta, którym jest żona Ewa, ale na pewno chętnie tu razem wrócimy. Z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej pracuje mi się znakomicie, są zawsze chętni do współpracy, nawet kiedy proszę o wykonanie trudnych fragmentów. Jest także niezwykłe, że wszyscy pracownicy Filharmonii, których spotkaliśmy, są zaangażowani w pracę, którą wykonują. Odniosłem wrażenie, że czują się docenieni.

       Potencjał tej instytucji tworzą wszyscy począwszy od orkiestry i pani dyrektor Marty Wierzbieniec aż do miłego, zainteresowanego muzyką pana kierowcy, który przywoził mnie na próby . Nawiasem mówiąc pani Marta jako dziewczynka przychodziła na koncerty, którymi dyrygowałem. To budujące, że moje koncerty miały czasem wpływ na zainteresowanie słuchaczy muzyką, nawet rozbudzały muzyczną pasję. I budujące jest to, że spotkaliśmy się po latach i mogę powiedzieć tyle dobrego o orkiestrze i atmosferze jaka panuje.

       Życzę, by droga filharmoników rzeszowskich prowadziła ich zawsze ku górze.

Zofia Stopińska

33. Festiwal im. Adama Didura w Sanoku

       Już tylko dni dzielą nas od inauguracji 33. Festiwalu im. Adama Didura organizowanego od początku przez Sanocki Dom Kultury i jego dyrektora Waldemara Szybiaka.
      Patronem Festiwalu jest jeden z najsłynniejszych basów przełomu XIX i XX wieku, który urodził się w urokliwym zakątku Ziemi Sanockiej. Był gwiazdą najważniejszych teatrów operowych świata. W mediolańskiej La Scali wystąpił blisko sto razy, przez 25 sezonów był solistą Metropolitan Opera. Do historii przeszły jego kreacje Borysa Godunowa w operze Mussorgskiego, Mefista w Fauście Gounoda i Don Basilia w Cyruliku sewilskiem Rossiniego. Był solistą Opery Warszawskiej i Lwowskiej, a po II wojnie założył Operę Śląską i był pierwszym jej dyrektorem.
      Tegoroczną edycję Festiwalu przybliżymy Państwu wspólnie z panem Waldemarem Szybiakiem, dyrektorem Festiwalu.

Od lat prologiem do koncertów Festiwalu im. Adama Didura były dni poświęcone filmom muzycznym.
       - Tak będzie i w tym roku. Na „Festiwalowe kino artystyczne” mamy przygotowanych sześć filmów, po dwa każdego dnia i stąd Festiwal rozpoczynamy już 18 września. Na początek klasyka polskiego kina Podwójne życie Weroniki Kieślowskiego i film Maestro o Leonardzie Bersteinie. W drugim dniu nowy film Joika Robertsona i klasyka Panny z Wilka Wajdy. 20 września także dwa filmy Pianoforte Piątka i Cyganeria Zeffirelliego, która bardzo dobrze wprowadzi nas w nastrój Festiwalu.

Koncerty i spektakle rozpoczynają się 21 września w sali Sanockiego Domu Kultury.
       - Myślę, że publiczność będzie zadowolona ze wszystkiego co zostanie wykonane przez osiem festiwalowych wieczorów, bo będzie dużo różnorodnej muzyki na wysokim poziomie.
      Pierwszy koncert wypełni występ francuskiego zespołu The Theater of Music Marion Fermé, który proponuje bardzo ciekawy Wieczór w teatrze – Londyn 1685 (-An Evening at the Theatre). Wysłuchamy barokowych skarbów nieznanej muzyki angielskiej, ponieważ założycielka i dyrektor artystyczny zespołu Marion Fermé specjalizuje się wyszukiwaniu starych, oryginalnych rękopisów, które opracowuje na swój zespół. Członkowie zespołu grają na instrumentach z epoki: skrzypce barokowe, viola da gamba, teorban, klawesyn, a zaśpiewa sopranistka.

Piękny będzie z pewnością następny wieczór.
        - W ramach cyklu „Mistrzowie wokalistyki” wystąpią w tym roku dwie panie – nauczycielka i uczennica – Ewa Biegas, znakomita śpiewaczka, wybitna interpretatorka twórczości polskich kompozytorów oraz Ewa Tracz, która jest już także znaną i cenioną śpiewaczką. W programie "Najpiękniejsze arie i duety operowe", wysłuchamy m.in. arii i duetów z oper Gounda, Pucciniego, Saint-Saëns’a, Bizeta, Czajkowskiego, Moniuszki. Przy fortepianie zasiądzie Grzegorz Biegas, a wieczór poprowadzi Sławomir Pietras.

Po dwóch kameralnych wieczorach proponujecie publiczności dwa duże, bardzo atrakcyjne spektakle.
       - W cyklu „Arcydzieła operowe” 23 września opera Giuseppe Verdiego Bal maskowy w wykonaniu solistów chóru, baletu i orkiestry Opery Śląskiej w Bytomiu. To jest jedno z nielicznych dzieł Verdiego, które nie było jeszcze wykonywane podczas Festiwalu w Sanoku. Bal maskowy Giuseppe Verdiego to opowieść o zdradzonej przyjaźni i niespełnionej miłości. W głównej roli Króla Gustawa wystąpi brazylijski tenor Matheus Pompeu oraz plejada solistów z Opery Śląskiej.
W następnym dniu Opera Śląska zaprezentuje swój najnowszy spektakl baletowy Makbet Williama Shakespeare’a z muzyką Giuseppe Verdiego. Opracowania tej muzyki podjął się Tomasz Tokarczyk. W międzynarodowej obsadzie wystąpią artyści baletu Opery Śląskiej m.in.: jako Makbet wystąpi Douglas De Oliveira Ferreira, w roli Lady Makbet – Mitsuki Noda, Trzy Wiedźmy – Ellen Bremer, Kinga Majewska, Julia Bielska, a jako Banko – Francesco Pio Tosto. Warto przyjechać do Sanoka na ten spektakl.

W programie tegorocznego Festiwalu im. Adama Didura nie zabraknie też operetki.
       - Po raz pierwszy pojawi się na naszej scenie Mazowiecki Teatr Muzyczny – to będzie 25 września z klasyką operetki Krainą uśmiechu Franza Lehára. Jest to jedno z dzieł operetkowych, które zasługuje na szczególną uwagę ze względu na piękną muzykę. Libretto opowiada jedną z najbardziej wzruszających historii miłosnych, osadzoną w orientalnej scenerii Chin i Wiednia czasów belle epoque, ale scenografia będzie nowoczesna. Całością będzie dyrygował Ruben Silva brazylijski dyrygent, znany Państwu z pewnością z działalności Warszawskiej Opery Kameralnej jeszcze w czasach dyrekcji nieodżałowanego Stefana Sutkowskiego.

Z zaciekawieniem spoglądam na program kolejnego wieczoru zatytułowanego „Muzyczna zaduma”.
       - Będzie to Requiem Andrzeja Jagodzińskiego, które zostało skomponowane na chór mieszany, trio jazzowe i troje improwizujących wokalistów jazzowych. Utwór zbudowany jest zgodnie z klasyczną formą Requiem, ale przesiąknięty duchem i energią muzyki jazzowej. Partie solowe wykonają Grażyna Auguścik, Agnieszka Wilczyńska, Wojciech Myrczek. Wystąpi także świetny Zespół Śpiewaków Miasta Katowice Camerata Silesia pod dyrekcją Anny Szostak oraz legendarne trio w składzie: Andrzej Jagodziński – fortepian, Adam Cegielski – kontrabas, Czesław „Mały” Bartkowski – perkusja. Requiem Andrzeja Jagodzińskiego jest rzadko wykonywane, bo ze względu na ilość wykonawców jest ono trochę za drogie na festiwale muzyki jazzowej, a my w każdej edycji sięgamy również po niekonwencjonalne dzieła. Oprócz Requiem wysłuchamy też kilku przebojów muzyki klasycznej jak: Johanna Sebastiana Bacha – Preludium C-dur w opracowaniu Andrzeja Jagodzińskiego, Samuela Barbera - Agnus Dei czy Oliviera Messiaena – O sacrum convivium. 26 września zapowiada się niezwykle interesujący, piękny wieczór pełen zadumy.

Słynne arie operowe wypełnią przedostatni wieczór festiwalowy.
       - 27 września postanowiliśmy w ramach koncertu promocyjnego zaprosić grupę studentów z Wydziału Wokalno – Aktorskiego Akademii Muzycznej w Katowicach. Będą to: Aleksandra Blanik – sopran, Anna Koehler – sopran, Milena Joszko – mezzosopran, Michał Ryguła – tenor, Adam Janik – bas i Remigiusz Nowak – bas.
       Będzie to wieczór pełen młodzieńczej werwy, znakomitych, świeżych głosów i pięknych arii, na bardzo wysokim poziomie. Solistom będzie towarzyszył znakomity pianista Grzegorz Biegas.
       Zakończy 33 edycję spektakl opery Halka Stanisława Moniuszki. Halka była u nas wystawiana już chyba trzykrotnie, ale wersji wileńskiej jeszcze nie wystawialiśmy. Okazało się, że Polska Opera Królewska ma wersję wileńską w swoim repertuarze. Jest to wersja dwuaktowa, mniej więcej 10 lat starsza od tej, która wystawiona została w Warszawie w 1858 roku. Nietypowa inscenizacja niech będzie niespodzianką dla słuchaczy. Pewnie będzie trochę kontrowersji na ten temat, ale to także jest na festiwalu potrzebne. Mam nadzieję, że dość efektownie zakończymy część koncertową.

Panie dyrektorze, nie możemy pominąć pozostałych nurtów Festiwalu im. Adama Didura, bo one mocno związane są z przyszłością nie tylko tego festiwalu, ale z innymi przejawami sztuki: muzyką, malarstwem, rzeźbą, kinem…
        - Przygotowujemy wystawę fotografii Juliusza Multarzyńskiego „Opery i balety Krzysztofa Pendereckiego”. Pan Juliusz Multarzyński od lat jest zaprzyjaźniony z Festiwalem im. Adama Didura, stworzył wystawę, której premiera była w Teatrze Wielkim w Łodzi. Od pewnego momentu był na wszystkich inscenizacjach dzieł Krzysztofa Pendereckiego i przygotował świetną relację fotograficzną z tych wydarzeń. Ta wystawa będzie trwała od początku Festiwalu aż do 20 października.

Niedawno rozstrzygnięty został XXXII Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura.
        - Konkurs został rozstrzygnięty 30 sierpnia w Krakowie. Jury w składzie: Eugeniusz Knapik, Wojciech Widłak i Wojciech Ziemowit Zych przyznało trzy nagrody: I nagrodę w wysokości 5 000 złotych otrzymała pani Julia Piasecka za utwór Nokturn na sopran i fortepian do słów Tadeusza Micińskiego. Dwie równorzędne III nagrody otrzymali pan Adam Falenta i pan Szymon Wieczorek. Utwór Julii Piaseckiej zostanie wykonany 27 września przed koncertem „Słynne arie z oper”. Bardzo dobrze się składa, bo wykonawcami tego koncertu są studenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Katowicach. Nagrodzony utwór wykona Anna Koehler, a przy fortepianie zasiądzie pan Grzegorz Biegas.

Czy w tym roku odbędzie się Obóz Humanistyczno-Artystyczny?
       - Jak co roku Festiwalowi im. Adama Didura towarzyszy Obóz Humanistyczno-Artystyczny dla dzieci i młodzieży, przygotowujący ich do odbioru sztuki. W tym roku odbędzie się już 31. edycja.
      Znowu małe dzieci, tym razem z klas pierwszych i będzie ich ok. 60. przyjdą do Sanockiego Domu kultury, aby dotknąć po raz pierwszy czym jest sztuka. To jest bardzo potrzebne w tych dzisiejszych, dosyć mrocznych pod tym względem czasach, kiedy wartości kultury wysokiej schodzą nam coraz bardziej z oczu. Staramy się przynajmniej zasiać ziarno i może z tego ziarna coś wyrośnie.
26 i 27 września odbędą warsztaty: wokalny, taneczny, plastyczny i muzyczny.

Czy ktoś, kto się dowie o 33. Festiwalu im. Adama Didura i będzie się chciał wybrać w czasie jego trwania do Sanoka ma jeszcze szanse ?
        - Sądzę, że tak. Karnetów na cały Festiwal już nam zabrakło, natomiast bilety na część koncertów jeszcze są. Młodzieży proponujemy wejściówki na cały Festiwal za 80 złotych. Karnet na wszystkie koncerty kosztuje 300 złotych. To niewielkie kwoty, ale staraliśmy się aby ludzie, którzy mają wiele różnych wydatków, mogli uczestniczyć w wydarzeniach kultury wysokiej, żeby drogie bilety nie eliminowały ich z udziału w naszym Festiwalu.

Dużo czasu zajęło Panu z pewnością zebranie środków na tegoroczną edycję Festiwalu im. Adama Didura.
        - Nasz Festiwal został dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury - państwowego funduszu celowego, w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca, wsparli nas także: Sanok Rubber Company S.A., Oddział PGNiG w Sanoku i prywatny przedsiębiorca Tomasz Jadczyszyn. Oczywiście sporo środków na Festiwal musimy znaleźć sami i liczymy także na pieniądze ze sprzedaży biletów i karnetów. Żadnej dziury budżetowej po Festiwalu nie będzie.

Sanoczanie mogą zapoznać się z programem tegorocznej edycji z pięknych plakatów promujących Festiwal, a uwadze wszystkich polecamy stronę internetową.
        - To prawda, że plakat jest bardzo piękny, a jeszcze ładniejszy będzie katalog. Nasza instytucja z pięknych katalogów słynie. Mamy świetnego plastyka pana Adama Gromka, który wszystko projektuje i zamieszcza na stronie, albo czuwa nad wykonaniem.
Przygotowania do Festiwalu idą dobrze i mam nadzieję, że wszystko pod względem realizacyjnym przebiegnie także dobrze.

Bardzo Panu dziękuję za rozmowę.
        - Ja również bardzo dziękuję i zapraszam do Sanoka.

Zofia Stopińska

Didur 2024 plakat

Z Klaudiuszem Baranem nie tylko o muzycznych przyjaźniach

       Gorąco Państwa zapraszam na spotkanie z prof. dr hab. Klaudiuszem Baranem, wybitnym akordeonistą, bandoneonistą, kameralistą i pedagogiem. Artysta jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie (obecnie UMFC) w klasie prof. Jerzego Jurka oraz Conservatoire Paul Dukas w Paryżu pod kierunkiem Maxa Bonnaya. Jako pedagog związał się z macierzystą uczelnią, gdzie od 2002 roku pełnił kierownicze funkcje, po tę najważniejszą rektora w latach 2016 – 2024.
       Klaudiusz Baran jest artystą wszechstronnym, obdarzonym wyjątkową wrażliwością muzyczną. Ze swobodą porusza się w repertuarze wielu epok, ale uznanie wzbudzają jego interpretacje muzyki najnowszej.
Od wielu lat mam szczęście oklaskiwać go w czasie Festiwali Muzyki Kameralnej „Bravo Maestro” organizowanych przez Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.
       W tym roku przed koncertem spotkaliśmy się w mieszczącej się w oficynie dworu Paderewskiego kawiarni „Maestro”.

Bardzo się cieszę, że znalazł Pan czas na rozmowę. Bywa Pan regularnie w Kąśnej Dolnej.
       - Można nawet powiedzieć, że przyjeżdżam tu bardzo regularnie od 2002 roku, czyli już od ponad 20 lat jestem co najmniej raz w roku w Kąśnej. To jest dla mnie magiczne miejsce, które bardzo się zmienia i pięknieje.
       Zawsze w sierpniu uczestniczę w „Maratonach Muzycznych”, które także ewoluują. W tym roku po raz pierwszy wystąpi w tym koncercie klarnet.
Festiwal „Bravo Maestro” i ten „Maraton” był początkiem wielu projektów i przyjaźni artystycznych. Tutaj zaczynaliśmy razem grać i to pierwsze spotkanie zainspirowało nas do dalszych działań.

Każdego roku koncert na zakończenie zatytułowany jest tak samo - „Maraton muzyczny”, ale każdy z koncertów jest inny.
        - Tak, tegoroczny ma lejtmotiv taneczny, bo tańce są głównym tematem i pod tym kątem ułożony został program całego wieczoru.

Bardzo żałuję, że nie mogłam być na Pana recitalu w Leżajsku, bo na pewno był to wyjątkowy koncert. Nigdy nie słyszałam na żywo Wariacji Goldbergowskich Bacha w opracowaniu na akordeon, z pewnością pięknie zabrzmiały we wnętrzu leżajskiej Bazyliki utwory Majkusiaka i Granadosa.
       - Bardzo dobrze wspominam ten koncert, który odbył się raptem miesiąc temu, był to mój drugi występ w bazylice Bernardynów w Leżajsku. Tym razem grałem we wspaniałym towarzystwie Juliana Gębalskiego. Po aplauzie publiczności odniosłem wrażenie, że się podobało.
Mam wiele wspomnień z tego miejsca jeszcze z czasów dzieciństwa i mojej nauki w Szkole Muzycznej w Przemyślu. Akustyka i magia leżajskiej bazyliki są wyjątkowe.
       Tak się złożyło, że aktualnie przeorem klasztoru w Leżajsku jest Klaudiusz Baran. Nigdy wcześniej nie spotkałem osoby o tym samym imieniu i nazwisku. Nie poznaliśmy się, ponieważ wyjechał służbowo do Włoch, ale mam nadzieję, że to nastąpi, ponieważ jest to dla mnie bardzo ciekawe.
Podobno wielu parafian było przekonanych, że przeor będzie grał na akordeonie i to było zabawne.

Akordeon jest instrumentem stosunkowo młodym, który już zdążył się dobrze odnaleźć w muzyce klasycznej. Pewnie wymagało to wielu zabiegów i ogromnej pracy młodego pokolenia akordeonistów, mam tu na myśli przede wszystkim Pana.
       - To prawda, ten instrument moim zdaniem już przeszedł ten etap. Jeszcze czasem spoglądamy na niego z takim pobłażaniem, a może czasem nawet z lekceważeniem, kiedy wykonywana jest na nim muzyka klasyczna. Chcę podkreślić, że jesteśmy światową awangardą, jeżeli chodzi o kwestie pozycji akordeonu na rynku muzycznym. Akordeon w Polsce jest równoprawnym uczestnikiem życia muzycznego nawet w najbardziej prestiżowych salach. Jestem przekonany, że jest to tendencja rosnąca i cały czas powstają nowe utwory na akordeon, bo kompozytorzy są bardzo ciekawi tego instrumentu. Mamy ponad 90 koncertów polskich kompozytorów na akordeon z towarzyszeniem orkiestry. Wiele klasycznych instrumentów nawet nie zbliża się do tej liczby.
       Dzieje się tak również dlatego, że akordeon jest „muzycznym kameleonem”, który potrafi się świetnie odnaleźć w najróżniejszych stylistykach – od muzyki współczesnej, poprzez transkrypcje, akordeon jest obecny także w muzyce kameralnej i często w jazzowej, etno, world music… Jestem przekonany, że popularność akordeonu będzie coraz większa, bowiem ma on przede wszystkim ogromne walory muzyczne, czyli możliwość kształtowania dźwięku tak jak na instrumentach dętych czy smyczkowych. Nie ma tych możliwości na fortepianie – po uderzeniu w klawiaturę instrument tylko wybrzmiewa, a na akordeonie przez cały czas można trzymać akord. To jest jedyny instrument, na którym można trzymając akord zrobić crescendo czy decrescendo.

O ile akordeon dobrze się już na polskich scenach zadomowił, to na bandoneon publiczność ciągle spogląda z zaciekawieniem.
        - Bandoneon jest kojarzony z szeroko pojętą muzyką tangową i tradycyjnego tanga, ale wydaje mi się, że jeszcze bardziej ze stylistyką tango nuevo, której najwybitniejszym przedstawicielem jest Astor Piazzolla. To dzięki niemu popularność tego instrumentu znacznie wzrosła. W naszym kraju jest także kilku bandoneonistów, którzy bardzo dobrze grają na tym instrumencie.

Klaudiusz Baran fot Kornelia Cygan 29 18Klaudiusz Baran na scenie Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej podczas tegorocznego "Maratonu Muzycznego" fot. Kornelia Cygan

Przygotowując się do tego spotkania odwiedziłam Pana stronę internetową i próbowałam policzyć ilość utworów, które ma Pan w repertuarze. Udało mi się w przybliżeniu policzyć utwory skomponowane na akordeon i orkiestrę, natomiast pogubiłam się zupełnie przy sumowaniu utworów na akordeon solo.
        - Gram też dużo kameralistyki, która była bardzo ważnym – progowym momentem dla akordeonu, który zaczął grać z innymi instrumentami, a nie tylko w zespołach jednorodnych. Kameralistyka była kamieniem milowym dla naszego instrumentu.
Kiedyś próbowaliśmy katalogować nowe utwory, które powstały na akordeon solo oraz z towarzyszeniem innych instrumentów. Teraz tak pączkuje ta nasza literatura, że nie jesteśmy w stanie tego śledzić.

Ma Pan na swoim koncie ponad 50 prawykonań i większość z nich powstała z myślą o Panu.
        - Często też z mojej inspiracji, bo są kompozytorzy, którzy twierdzą, że chcą komponować, ale nie znają możliwości akordeonu i wtedy czasem im pomagam albo podpowiadam jakieś ciekawe rozwiązania. Zawsze jestem ciekawy, jak każdy z nich widzi ten instrument, każdy postrzega go w inny sposób i to są bardzo interesujące spojrzenia. Każdy znajduje inny walor artystyczny akordeonu.

Jak Pan wspomniał, m.in. podczas koncertów w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej spotkał Pan znakomitych muzyków, z którymi często występowaliście albo występujecie na wielu estradach w Polsce i za granicą. Aktualnie polecić możemy kilka projektów. Niezwykle energetyczny duet – w życiu i na scenie tworzy Pan z małżonką Justyną Baran.
        - Tak, żona jest skrzypaczką i często występujemy na różnych koncertach i festiwalach. Często w naszych programach proponujemy publiczności utwory Arvo Pärta, Beli Bartoka i Astora Piazzolli.
        Ponad 20 lat działa duet w składzie gitara i bandoneon - Michał Nagy i Klaudiusz Baran. W kręgu naszych artystycznych zainteresowań oprócz utworów Astora Piazzolli jest muzyka Tomasa Gubitsch’a, Diego Pujola i Coco Nelegatti.
        Z kolegami, z którymi współpracowaliśmy przy tango operita Maria de Buenos Aires w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, stworzyliśmy kwintet tangowy. Ruszamy tak naprawdę z tym projektem, bo zagraliśmy dopiero jeden koncert, ale planujemy następne.
        Z akordeonistami Rafałem Grząką i Grzegorzem Palusem tworzymy „Chopin University Accordion Trio”. W kręgu naszych zainteresowań są utwory od baroku do współczesności. Specjalnie dla nas powstało już kilka bardzo ciekawych utworów. Koncertujemy często w wielu krajach.
        Występuję też z Kwartetem smyczkowym „Con Affetto”. Z upodobanie gramy głównie muzykę Astora Piazzolli, ale planujemy poszerzenie repertuaru.
        Od wielu lat gram też w grupie „DesOrient”, a w kręgu naszych zainteresowań jest muzyka filmowa oraz utwory inspirowane muzyką: bałkańską, żydowską, ukraińską, arabską i latynoamerykańską.
        Dzisiaj podczas koncertu wystąpię z Adrianem Jandą, klarnecistą i jestem pod wielkim wrażeniem jego gry. Mam nadzieję, że pogramy trochę wspólnie.
         Gramy też w duecie z wiolonczelistą Marcinem Zdunikiem i bardzo dobrze nam się ze sobą muzykuje. Tych muzycznych przyjaźni jest sporo.

Ponieważ wydanych zostało sporo Pana płyt solowych i z Pana udziałem, odnotujemy tylko najnowsze wydawnictwo. Niedawno ukazała się nowa płyta, którą Pan nagrał dla wytwórni Naxos.
        - Do rejestracji tej płyty zostałem zaproszony przez dyrygenta Mariusza Smolija i nagrałem Koncert akordeonowy Eugeniusza Zádora. Utwór powstał w latach 60-tych XX wieku i jest to kompozycja dość klasyczna. Nagrania odbywały się w Budapeszcie z Radiową Orkiestrą Budapeszteńską pod dyrekcją Mariusza Smolija. To była fantastyczna przygoda. Niedawno, bo 20 sierpnia odbyła się światowa premiera tej płyty. Znam dobrze to nagranie, ale płyty jeszcze nie mam.
       To nie jest ostatnia nasza współpraca, bo nagraliśmy też płytę z utworami Marty Ptaszyńskiej, która będzie także wydana w Naxos. W nagraniu uczestniczyli także moi koledzy z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, a towarzysząca nam Orkiestra Kameralna pod dyrekcją Mariusza Smolija jest złożona z naszych studentów.
       Tak jak pani wspomniała, płyt jest faktycznie sporo, bo moja działalność miała różne oblicza. Oprócz muzyki klasycznej nagrywałem też dużo muzyki filmowej (uczestniczyłem w nagraniu ścieżek dźwiękowych do ponad 30 filmów), zdarzało mi się nagrywać także z wykonawcami sceny popowej i piosenki. Cały czas się dużo dzieje.

Godna podziwu jest Pana umiejętność łączenia działalności artystycznej z pracą pedagogiczną i organizacyjną, bo przecież przez dwie kadencje (2016 – 2024) był Pan rektorem UMFC w Warszawie. Spodziewałam się, że ograniczy Pan działalność artystyczną lub pedagogiczną, ale nic takiego się nie stało.
        -Trochę się jednak stało, bo musiałem ograniczyć działalność artystyczną z racji sprawowanej funkcji rektora największej polskiej uczelni muzycznej i obowiązków z nią związanych. Starałem się wybierać koncerty, na których najbardziej mi zależało. Koncerty dawały mi odskocznię i mogłem uciekać w muzykę, jak miałem przesyt zarządczych zadań.
        Za tydzień już przekazuję zarządzanie uczelnią następcy i będę mógł z większą energią poświęcić się działalności artystycznej.

Często jest Pan zapraszany do udziału w pracach jury różnych konkursów, ale przed laty sam Pan w nich uczestniczył. Jak Pan ocenia wpływ odbywających się aktualnie konkursów na przyszłość i później na karierę młodych ludzi?
         - W czasach mojej nauki tych konkursów było o wiele mniej. Obecnie ilość konkursów jest zatrważająco duża i wydaje mi się, że przez to ich ranga się obniżyła. To jest moja prywatna opinia. Kiedyś przygotowywaliśmy się do takiej imprezy trochę dłużej, czekaliśmy na nią i to było święto. Teraz tych świąt jest bardzo dużo i czasami nawet nie nadążamy ze śledzeniem tego, co się dzieje. Czy one tak naprawdę pomagają młodym artystom? Myślę, że jednak trochę tak, bo są bodźcem, są jakimś celem. Młodzi ludzie chcą się porównać, chcą konkurować ze swoimi rówieśnikami czy innymi muzykami, zarówno w skali krajowej, jak i międzynarodowej. To jest cenne. Mają termin, na który muszą przygotować większy program i to służy ich rozwojowi. Czy same nagrody coś dają? Myślę, że dają zaspokojenie ambicji i fakt że na estradzie czują się coraz lepiej. Czy w naszym kraju młodzi akordeoniści - laureaci konkursów mają takie wsparcie, że ich kariera rusza do przodu? Niestety, nie aż takie, jakbyśmy chcieli.

Jest Pan jednym z najbardziej znanych polskich muzyków. Pana osiągnięcia w różnych nurtach życia muzycznego były doceniane. W czerwcu tego roku otrzymał Pan Złoty Medal ”Zasłużony Kulturze Gloria Artis” za całokształt dorobku artystycznego. Gratuluję serdecznie i życzę wielu sukcesów.
         - To prawda. To jest bardzo miła okoliczność docenienia moich działań, ale to nie jest żadna granica ani klamra. Chcę nadal grać i się rozwijać, bo kocham muzykę. Robię to, co lubię i jeszcze do tego płacą mi za to. Nagrody są tylko potwierdzeniem, że droga, którą podążam, ma sens.

Bravo Maestro 2024 Maraton Muzyczny dyrektor i wykonawcyWszyscy wykonawcy "Maratonu Muzycznego" na scenie Sali Koncerowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, fot. Kornelia Cygan

Pewnie czekają Pana kolejne, zaplanowane już koncerty solowe i kameralne.
       - Będę chciał zintensyfikować działania artystyczne. Jest mnóstwo utworów, które chciałbym zagrać i zdążyć je pokazać. Ciągle jestem ciekawy nowych rzeczy. W listopadzie będziemy mieli jubileusz klasy akordeonu, która powstała w listopadzie 1964 roku i minie 60 lat od tego momentu. Będziemy świętować i koncertować. Ja wystąpię z towarzyszeniem uniwersyteckiej orkiestry, a wykonamy utwór młodego kompozytora Wojtka Chałupki, który napisał fantastyczny Koncert na akordeon i orkiestrę symfoniczną.

Czy niedługo będzie okazja usłyszeć Pana na Podkarpaciu?
       - Nie mam ze sobą kalendarza koncertów i trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, ale na pewno będę na Międzynarodowym Festiwalu Akordeonowym w Przemyślu w grudniu tego roku. Mam nadzieję, że się spotkamy.

Spogląda Pan na zegarek, a to znak, że trzeba kończyć spotkanie, bo musi się Pan przygotować do koncertu. Bardzo dziękuję za rozmowę.
       - Ja także bardzo dziękuję. Zapraszam na koncert, który będzie bardzo różnorodny i kolorowy. Znakomita sala koncertowa oraz otaczająca nas przyroda zawsze wpływają na nas inspirująco. Mam nadzieję, że program koncertu i nasze wykonanie spodobają się publiczności.

Zofia Stopińska

Nie tylko o Festiwalu BRAVO MAESTRO

Planując wyjazd na inaugurację Festiwalu BRAVO MAESTRO w Kąśnej Dolnej liczyłam, że po podróży odpocznę chwilę w kawiarni Maestro i udam się na spacer po parku otaczającym Dwór Ignacego Jana Paderewskiego, a tymczasem ledwie zdążyłam na umówione przed koncertem spotkanie z panem Łukaszem Gajem, dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.
Podczas spotkania rozmawialiśmy nie tylko o rozpoczynającym się festiwalu. Zapraszam do lektury.

Wkrótce Sala Koncertowa Stodoła w Kąśnej Dolnej wypełni się publicznością. Przed nam trzy piękne, barwne wieczory.
        - Tak, rozpoczynamy kolejną edycję festiwalu BRAVO MAESTRO. Bardzo się cieszę, że pogoda nam dopisała.
Kiedy przybyłem do Kąśnej, założyłem sobie, że w programach naszych koncertów każdy znajdzie coś dla siebie. Tak samo jest w programie tegorocznego festiwalu. Rozpoczynamy go operą Cyganeria Giacomo Pucciniego, a okazja jest szczególna, bo niedługo minie 100 rocznica śmierci tego kompozytora.

       Cieszę się, że dzisiaj zasiądzie na scenie naszej sali koncertowej Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya”, która podczas trwającej wojny znalazła schronienie w katowickiej instytucji kultury – Katowice Miasto Ogrodów. Dyryguje tym zespołem Vitalii Liashko. Grają w nim bardzo młodzi, energiczni ludzie, a Puccini skomponował Cyganerię właśnie dla takich – młodych, pełnych, pasji, życia, nadziei… Cieszę się, że młodzi ludzie zagrają i zaśpiewają dzisiaj Cyganerię.


Czy będzie to premiera w wersji koncertowej?
       - Premiera odbyła się w grudniu zeszłego roku w Akademii Muzycznej w Katowicach. Cyganeria w tym wykonaniu zabrzmiała również podczas Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego im. Krystyny Jamroz w Busku Zdroju. Jestem pewien, że publiczności w Kąśnej spodoba się to wykonanie.

Kolejny koncert już jutro o 18.00.
        - Jutro czeka nas wieczór zatytułowany „ Muzyczne ścieżki wielkiego ekranu” w wykonaniu znakomitego Kwintetu Śląskich Kameralistów. Wystąpią również: Maciej Zakościelny – skrzypce i recytacje, Roman Widaszek – klarnet i Magdalena Duś – fortepian. Utwory zostały opracowane przez Dariusza Zbocha. Jestem przekonany, że są to fantastyczne aranżacje. To będzie z pewnością bardzo ciekawy koncert dla tych, którzy preferują nieco lżejszą muzykę.

       W niedzielę zapraszamy na tradycyjny „Maraton muzyczny”, którego program koncentruje się na tańcach z całego świata. Pojawią się bardzo energiczne i rytmiczne utwory podczas tegorocznego Maratonu.
Gospodynią festiwalowych wieczorów będzie Regina Gowarzewska.

Festiwalowi towarzyszy ciekawa wystawa.
       - To jest bardzo ciekawa wystawa „Kompozycje” makro fotografii minerałów i kamieni szlachetnych Piotra Barszczowskiego, który jest również autorem identyfikacji wizualnej festiwalu. Nasza tegoroczna szata graficzna opiera sią na kamieniach szlachetnych.
Podczas każdego wieczoru trzy prace zostaną rozlosowane wśród publiczności i szczęśliwcy zabiorą je sobie do domu.

Bravo Maestro 2024 wszyscy soliści i dyrygent Vitalii LiashkoFestiwal BRAVO MAESTRO, Cyganeria Giacomo Pucciniego, soliści i dyrygent dziękują publiczności, fot. Kornelia Cygan

Festiwal BRAVO MAESTRO należy do najważniejszych imprez organizowanych przez Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. To miejsce tętni muzyką przez cały rok.
       - Staramy się, aby każdy nasz sezon był atrakcyjny i żeby sala koncertowa była pełna. Bardzo się cieszę, że nam się to udaje i melomani wracają do Kąśnej. Robimy wszystko, aby nasze koncerty były na najwyższym poziomie artystycznym, bez względu na to, czy to jest muzyka klasyczna, jazzowa, czy rozrywkowa. Przykładowo, jeżeli na koncert muzyki jazzowej przyjdzie ktoś nie do końca przekonany do tego gatunku, jeśli usłyszy wykonanie na najwyższym poziomie artystycznym, z pewnością je doceni i do nas powróci.
Wielu obecnych na lipcowym koncercie Marty Król i Kuby Badacha zainteresowanych było koncertami Festiwalu BRAVO Maestro. Z tego się bardzo cieszymy.

Sporo koncertów, kursów i konkursów organizujecie z myślą o młodzieży.
        - Działalność dla rozwoju młodych adeptów sztuki muzycznej jest dla nas bardzo ważna i staramy się ją rozwijać na różne sposoby. Współpracujemy z lokalnymi szkołami muzycznymi I stopnia – odbywają się u nas kursy mistrzowskie dla tej młodzieży, która dopiero rozpoczyna przygodę z muzyką. Cieszę się też ze współpracy ze Stowarzyszeniem im. Bogdana Paprockiego . Niedawno w Kąśnej odbyła się kolejna edycja Letniej Akademii Doskonałości. Z radością obserwujemy jak młodzi ludzie pragną się rozwijać, a najlepiej odzwierciedlają to zgłoszenia – na pierwszą edycję LAD zgłosiło się około 30, a do udziału w tegorocznej edycji było ich około 70.
Staramy się jak najlepiej przyjmować młodych uczestników i stworzyć im optymalne warunki do tego, żeby jak najwięcej skorzystali i doskonalili swój warsztat.

Gromadzicie również różne pamiątki związane z tym miejscem i jego Patronem.
        - Ostatnio największym naszym skarbem są rolki ze Stanów Zjednoczonych, które zostały nam podarowane, z zapisem utworów granych przez Ignacego Jana Paderewskiego – są na nich: Polonez As-dur Chopina i skomponowany przez Mistrza Menuet G-dur. Te rolki odzwierciedlają w 100% nie tylko dźwięk, ale można też zobaczyć grę, ponieważ przeznaczone są do odtwarzania na specjalnym, elektrycznym fortepianie, w którym po założeniu rolki widzimy jak klawisze grają. Słuchając obserwujemy z jaką siłą został podczas nagrania naciśnięty dany klawisz. Możemy sobie wyobrazić jakby przy tym instrumencie siedział sam Ignacy Jan Paderewski.
        Bardzo chcę pozyskać do Kąśnej instrument, na którym moglibyśmy te rolki odtworzyć, ale to jest już trudniejsza rzecz.
Pozyskanie odrestaurowanego instrumentu, na którym można by było uzyskać dobrą jakość dźwięku, to spory wydatek. Na europejskim rynku takich instrumentów jest niewiele ponieważ rolki były bardzo popularne, ale na rynku amerykańskim. Sprowadzenie instrumentu z Ameryki jest też bardzo drogie, ale będziemy się starać, aby taki instrument pozyskać.

Piękne jest także otoczenie dworu, a to wymaga nieustannej pracy.
        - Staramy się przez cały czas. Inwestycje są cały czas kontynuowane i plan poprawy infrastruktury w Kąśnej przez cały czas jest realizowany. Ostatnio wyremontowaliśmy garaż, który jest pomiędzy salą koncertową, a dworem. To było bardzo ważne, ponieważ wszyscy, którzy wjeżdżają na nasz parking, najpierw widzą ten garaż. Teraz garaż nawiązuje swoją stylistyką do stodoły koncertowej i tworzy pewną całość. Przed nami duży projekt, który będziemy realizować od marca do września 2025 roku – odwodnienie fundamentów i wymiana całej nawierzchni dookoła dworu, to jest prawie 900 kwadratowych. Mamy zapewnione środki - nasz organizator Starostwo Powiatowe w Tarnowie pozyskało je z programu ochrony zabytków. W najbliższych dniach ogłaszamy przetarg.

Niewiele osób jest zatrudnionych w Centrum Paderewskiego, ale wszystko wokół jest zadbane.
        - To jest najważniejsze, bo wszyscy utożsamiają się z naszą instytucją i traktują ją jak swój drugi dom. W większości są to osoby, które pracują tu dłużej niż ja i z pasją oddają temu miejscu swoje serce i czas wolny. Jest nas mało, ale jeżeli każdy z nas wie do czego dążymy i widzi efekt swoich starań, to można realizować takie przedsięwzięcia jak chociażby Festiwal BRAVO MAESTRO i wszystkie pozostałe… Bez swoich pracowników nie byłbym w stanie nic zrobić.

Po zakończeniu Festiwalu BRAVO MAESTRO trzeba przystąpić do realizacji kolejnych zaplanowanych koncertów.
        - 5 października będziemy u nas gościć Roberta Janowskiego, a od 3 do 11 listopada odbędzie się Festiwal Viva Polonia. 3 listopada wystąpi za swoim zespołem Marcin Wyrostek, a koncert 11 listopada poświęcony będzie pamięci Zbigniewa Wodeckiego. Odbędzie się także spektakl poświęcony urodzonemu w niedalekich Wierzchosławicach, jednemu z ojców polskiej niepodległości Wincentemu Witosowi z okazji 150. urodzin.

Wszystkie informacje można znaleźć na stronie internetowej. Należy także w odpowiednim czasie kupować bilety
        - Wszystkie informacje są na stronie internatowej. Cieszę się, że bardzo sprawnie działa system rezerwacji elektronicznej, bo to bardzo uprościło pracę nam, ale także melomanom, bo mogą zakupić bilety wchodząc na nasza stronę internetową.

        Nie ukrywam, że bilety na koncerty sprzedają się bardzo szybko, bo w naszej Sali koncertowej jest tylko 350 miejsc, ale warto czasem zaryzykować przyjazd na koncert, bo często zdarza się, że ktoś oddaje bilety w ostatniej chwili, lub nie może przyjechać. Nikt nie wyjedzie nieusatysfakcjonowany. Serdecznie zapraszam do Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Dziękuję za rozmowę.
        - Ja także bardzo dziękuję.

Bravo Maestro 2024 Ukraińska Symfoniczna Orkiestra NadiyaUkraińska Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya" na scenie Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, fot Kornelia Cygan

Chcę jeszcze w kilku zdaniach podzielić się z Państwem wrażeniami z inauguracji Festiwalu BRAVO MAESTRO. Koncertowe wykonania oper są często powodem różnych dyskusji, bo na scenie muszą się pomieścić wszyscy artyści i zwykle nie ma miejsca na dekoracje.
Podczas wykonania Cyganerii w Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej nie przeszkadzał mi brak scenografii i kostiumów.
Akcja opery Cyganeria rozgrywa się ok 1830 roku w Paryżu i ukazuje obrazy z życia artystycznej paryskiej bohemy.
Z zainteresowaniem słuchałam pani Reginy Gowarzewskiej, która przybliżała nam libretto urozmaicając je różnymi ciekawostkami o kompozytorze.
Urzekała cudowna muzyka Giacomo Pucciniego wykonywana przez bardzo młodych artystów świetnie przygotowanych. Popisali się pięknymi, świeżymi głosami, dobrą dykcją i pomimo bardzo ograniczonego na scenie miejsca talentami aktorskimi. Partie solowe śpiewali studenci i absolwenci Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, a byli to: Michał Ryguła (Rodolfo), Martin Filipiak (Marcello), Benedykt Szostok (Schaunard), Adam Janik (Colline), Monika Radecka (Mimi), Barbara Mościcka (Musetta), Marcin Konopacki (Alcindoro, Benoit) i Wojciech Przemyk (Parpignol).
Znakomicie grała, złożona również z młodych muzyków, Ukraińska Symfoniczna Orkiestra „Nadiya”, którą dyrygował Vitalii Liashko.
Długie oklaski i owacja publiczności na stojąco były w pełni zasłużone.

                                                                                                                                                                                                              Zofia Stopińska

Łańcut to dla mnie bardzo ważne miejsce, pełne dobrej energii.

Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. dr hab. Tomaszem Strahlem – wybitnym polskim wiolonczelistą, kameralistą i pedagogiem. Artysta jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Kazimierza Michalika i studiów podyplomowych w Hochschule für Musik und Darstellende Kunst w Wiedniu w klasie Tobiasa Kühne. Jest laureatem i zdobywcą głównych nagród wielu konkursów. Koncertuje i nagrywa w wielu krajach świata. Prowadzi kursy mistrzowskie w: Polsce, Holandii, Finlandii Niemczech i Japonii. Jest profesorem i Dziekanem Wydziału Instrumentalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Został wybrany na rektora tej uczelni na kadencję 2024 – 2028.

Od wielu lat spotykamy się każdego roku w Łańcucie w czasie Międzynarodowych Kursów Muzycznych. Zawsze występuje Pan tu z recitalem, a także popisują się uczestnicy z Pana klasy. Wiem, że najpierw był Pan uczestnikiem kursów, a po ukończeniu studiów prof. Zenon Brzewski – współtwórca oraz kierownik artystyczny i naukowy łańcuckich kursów, zaprosił Pana do grona pedagogów.
       - Łańcut jest miastem szczególnym, z bogatą historią i wspaniałą magnacką rezydencją, otoczoną przepięknym parkiem. Profesor Brzewski był wizjonerem. On myślał o wspólnej Europie w czasach, kiedy to się jeszcze nikomu nie śniło. Tu Wschód spotykał się z Zachodem.
       Po raz 33-ci, bo od 1991 roku jestem wykładowcą tych kursów. Zawsze byłem łańcuckim kursom wierny, pomimo że wielokrotnie otrzymywałem bardzo kuszące finansowo propozycje koncertów i prowadzenia w tym czasie kursów za granicą. Mogę potwierdzić, że jest to kurs znany na całym świecie i jeden z najstarszych w Europie, bo jak byłem w zeszłym roku w Bostonie (USA) i przebywałem w towarzystwie najwybitniejszych pedagogów w dziedzinie wiolinistyki z całego świata, to jak powiedziałem: Łańcut i Brzewski, wszyscy wiedzieli, o co chodzi.
       Mam także wspomnienia jako uczestnik łańcuckich kursów. Już mając 16 lat złożyłem po raz pierwszy wniosek, ale został on odrzucony, bo wtedy w łańcuckich kursach mogli uczestniczyć wyłącznie utalentowani studenci i absolwenci akademii muzycznych oraz uczniowie szkół muzycznych II stopnia, którzy zostali laureatami znaczących konkursów ogólnopolskich i zagranicznych. Dopiero jak w 1983 roku zostałem laureatem Ogólnopolskiego Konkursu w Elblągu, mogłem przyjechać do Łańcuta i byłem wtedy jednym z najmłodszych uczestników i trafiłem do klasy prof. Kazimierza Michalika. Pamiętam, że w 1985 roku miałem tu lekcje z prof. Milošem Sádlo i wiele się nauczyłem. Później zacząłem jeździć na kursy do Weimaru.
       Dopiero jak skończyłem studia, zostałem zatrudniony w warszawskiej Akademii Muzycznej, zdarzyło się, że ktoś z zagranicznych profesorów nie mógł przyjechać na kursy do Łańcuta i prof. Zenon Brzewski zaprosił mnie w zastępstwie. Zgodziłem się, bo to była dla mnie wielka szansa. Starałem się jak najlepiej pracować, a prof. Brzewski był usatysfakcjonowany i zaproszenia były ponawiane każdego roku. Całe moje życie przebiegało równolegle z Łańcutem – moje młode lata, kariera dydaktyczna i artystyczna, przyjeżdżałem do Łańcuta z małżonką i dziećmi… Nie mogłem sobie wyobrazić roku bez łańcuckich kursów. Jest to dla mnie bardzo ważne miejsce, pełne dobrej energii.

W ostatnich dekadach nie trzeba już tylu zabiegów, aby zostać uczestnikiem łańcuckich kursów, wystarczy zgłosić się z odpowiednim wyprzedzeniem. W kursach mogą uczestniczyć również uczniowie szkół muzycznych I stopnia.
       - To są już inne czasy, dzisiaj świat jest otwarty. Pół wieku temu były inne potrzeby. Profesor Brzewski uznał, że skoro młodzi utalentowani ludzie nie mogą wyjeżdżać, aby studiować za granicą, to wybitni pedagodzy przyjadą do nich. To był genialny pomysł, bo Łańcut stał się dla nich oknem na świat. Dzisiaj najczęściej młodym ludziom wystarczy telefon komórkowy, aby wybrać sobie miejsce, w którym chcą się uczyć. To jest inna epoka.
Najważniejszym osiągnięciem kursów w Łańcucie jest nie tylko utrzymanie najwyższego poziomu, ale także stworzenie tradycji wiolinistycznych. To jest wielka zasługa wszystkich, którzy tymi kursami kierowali: prof. Zenona Brzewskiego, pana Władysława Czajewskiego, prof. Mirosława Ławrynowicza, pana Krzysztofa Szczepaniaka i prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz.

Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie prawie od początku współpracowały z Filharmonią Podkarpacką. Inaugurowane były uroczystym koncertem w sali Filharmonii Podkarpackiej, tak też było po krótkiej przerwie w tym roku. Wprawdzie Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej nie mogła 1 lipca wystąpić, ale koncert w wykonaniu Orkiestry Smyczkowej OSM im. Zenona Brzewskiego w Warszawie pod batutą Maksyma Dondalskiego był znakomity.
       - Poziom artystyczny polskich orkiestr, w tym również orkiestr młodzieżowych i szkolnych, bardzo się podniósł. Dlatego zacierają się różnice pomiędzy orkiestrami w dużych ośrodkach i mniejszych. Najlepszym przykładem jest świetna Orkiestra Kameralna w Łomży, dysponująca piękną salą koncertowa i dobrze wyposażonym studiem nagrań.
Kiedyś w Polsce były może cztery dobre orkiestry w największych ośrodkach kulturalnych, a teraz prawie wszystkie są na bardzo dobrym poziomie.

Tomasz Strahl i Łukasz Chrzęszczyk fot. lykografia.pl 800Tomasz Strahl - wiolonczela, Łukasz Chrzęszczyk - fortepian podczas inauguracji II turnusu Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Wielokrotnie oklaskiwaliśmy Pana w Filharmonii Podkarpackiej. Czy Pan pamięta te koncerty?
       - Pierwszy raz grałem w Rzeszowie w 1993 roku Koncert podwójny a-moll na skrzypce i wiolonczele Johannesa Brahmsa z Krzysztofem Jakowiczem. Byłem wtedy bardzo młodym człowiekiem, bo miałem 27 lat.
Występowałem pod batutami m.in.: Józefa Radwana, Tadeusza Wojciechowskiego, Massimiliano Caldiego, Jerzego Swobody. Pamiętam, że były okresy, kiedy występowałem częściej i były kilkuletnie przerwy. Ostatnio w 2021 roku, w 180. rocznicę urodzin Antonina Dvořaka, wykonałem w Rzeszowie Koncert wiolonczelowy h-moll tego kompozytora. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Jiří Petrdlik.
       Nagrałem też z Rzeszowską Orkiestrą Kameralną pod batutą Grzegorza Oliwy Koncert na wiolonczelę A-dur Johanna Rudolfa Zumsteega. Partytura tego utworu została odnaleziona w zbiorach muzycznych biblioteki Muzeum-Zamku w Łańcucie. Nagranie zostało zarejestrowane w sali balowej tegoż zamku dla firmy DUX.
       Uczestniczyłem też kilka razy w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie. Pamiętam koncerty z Urszulą Kryger, Kwartetem Wilanów, a także występowałem jako solista.
Grałem też w Filharmonii Rzeszowskiej w ramach Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Pierwszy raz zagrałem w 1994 roku Koncert wiolonczelowy Carla Philippa Emanuela Bacha z Orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej pod batutą Andrzeja Straszyńskiego.
Grałem też Koncert wiolonczelowy Stanisława Moryto w 2009 roku oraz w 2014 roku Koncert wiolonczelowy Witolda Lutosławskiego pod batutą Wojciecha Rodka. W 2019 roku grałem ponownie Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego, a dyrygował Massimiliano Caldi.
       Chcę jeszcze podkreślić, że po gruntownym remoncie budynku, a przede wszystkim sali i zaplecza Filharmonii Podkarpackiej, Rzeszów stał się jedną z bardzo liczących się metropolii muzycznych.

Podziwiam Pana od lat. Prowadzi Pan także intensywną działalność koncertową. Występował Pan m.in. w Schauspielhaus (Berlin), Brucknersaal (Linz), St. John’s Smith Square (Londyn), Art Center (Tel Awiw), Toppan Hall (Tokio), Auditori (Barcelona), Sali im. Glinki w Sankt Peterburgu, w Teatrze Wielkim w Warszawie oraz w Filharmonii Narodowej. Odbył Pan liczne tournée po Japonii, Kanadzie, Hiszpanii.
Jak w 2012 roku został Pan Dziekanem Wydziału Instrumentalnego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, przepowiadano, że ucierpi na tym działalność koncertowa, ale nic takiego się nie stało. W kwietniu tego roku został Pan wybrany na rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, na kadencję 2024-2028. Jak Pan godzi działalność artystyczną, organizacyjną i pedagogiczną?
        - W zawodzie muzyka solisty potrzebne są: pamięć, głowa, siła i dyscyplina. Jeżeli potrafimy dobrze zorganizować nasz czas, to mając dobrą głowę i pamięć, można grać szeroki repertuar i szybko przygotować się do koncertu, ale warunkiem jest wewnętrzna dyscyplina, która pozwala utrzymać się w formie instrumentalnej.
        Niedawno z Januszem Olejniczakiem graliśmy podczas Festiwalu w Busku-Zdroju, tydzień później wystąpiłem podczas Festiwalu Muzyki Organowej w Kamieniu Pomorskim z Sonatą na wiolonczelę solo Zoltána Kodálya, 15 lipca grałem z Łukaszem Chrzęszczykiem podczas inauguracji Kursów w Łańcucie, a dwa dni później z Agatą Lichoś w Radiu Rzeszów. Mam jeszcze zaplanowane dwa koncerty, a potem trochę wakacji i znowu sporo koncertów. Dobra pamięć i umiejętność przygotowania się w krótkim czasie do koncertu są niezbędne.
        Zawsze chciałem być solistą, kameralistą i pedagogiem, natomiast nigdy nie chciałem być dyrygentem ani kompozytorem czy improwizatorem. Nigdy mnie to nie pociągało.

Od początku grał Pan na wiolonczeli i nigdy nie myślał Pan o zmianie instrumentu?
        - Nie, chciałem grać na wiolonczeli i marzyłem o koncertach solowych z towarzyszeniem orkiestr, o wielkich formach sonatowych wykonywanych w wielkich salach wypełnionych publicznością. Tak też się stało.

Marzenia się spełniają, chociaż ich realizacja wymaga nieustannej pracy.
        - Czasami pewne rzeczy przychodzą późno. Trzeba być bardzo cierpliwym i nie zniechęcać się. Wierzyć, że to, czego nie osiągnąłem w wieku lat 20-tu, spotka mnie 30 lat później. Wiele rzeczy w moim życiu osiągnąłem później, ale może dobrze się stało. Powiem nawet, że spotkanie z niektórymi dyrygentami było dla mnie korzystniejsze w wieku lat 50 niż 20 lat wcześniej. Byłem na nie lepiej przygotowany, dojrzalszy i byłem lepszym wiolonczelistą, lepszym muzykiem. Wszystko odbyło się we właściwym czasie. Niczego nie żałuję.

Dla koncertującego muzyka niezwykle ważny jest dobry instrument. Gra Pan na wspaniałym instrumencie, zbudowanym w 1778 roku w Norymberdze przez Leopolda Widhalma.
        - Tak, gram na nim od lat, ale przechodził on wiele zabiegów konserwatorsko-lutniczych, bo jak go kupiłem, był bardzo zniszczony i wymagał renowacji. W tej chwili, po różnych zabiegach, moja wiolonczela jest bardzo dobrym instrumentem i przynosi mi dużo radości. Uważam, że tak jak ja, gra coraz lepiej - myślę, że także ja nauczyłem się na niej grać z biegiem lat. Wiem, jak wydobyć z mojej wiolonczeli piękne dźwięki.

 Tomasz Strahl i Łukasz ChrzęszczykTomasz Strahl - wiolonczela i Łukasz Chrzęszczyk - fortepian podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot. lykografia.pl

Mam nadzieję, że uda się Panu harmonijnie łączyć działalność artystyczną, pracę pedagogiczną i obowiązki rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
        - Ja także mam taką nadzieję, dlatego że wielokrotnie jak czekało mnie nowe wyzwanie, wszyscy straszyli mnie, że przestanę grać. Uważam, że to jest kwestia organizacji. Na pewno gram lepiej po dwunastu latach pełnienia funkcji dziekana Wydziału Instrumentalnego. Nauczyłem się różnych ważnych przymiotów: współpracy z ludźmi i szacunku dla współpracowników, umiejętności kierowania dużą grupą osób, a przede wszystkim organizacji czasu. Zawsze także wspólnota akademicka była dla mnie źródłem inspiracji.
        Fakt, że od tylu lat pracuję w tej uczelni, jest dla mnie wielkim szczęściem i myślę, że obejmuję funkcję rektora w najwłaściwszym momencie mojego życia – ani za wcześnie, ani za późno. Mam duże doświadczenia i pewien etap kariery artystycznej już za sobą, chociaż ostatniego słowa na wiolonczeli nie powiedziałem. Uważam, że rektorem uczelni powinien być człowiek rozpoznawalny. Myślę, że najbliższe cztery lata będą dobrym czasem.

Wskazał Pan także prorektorów - swoich najbliższych współpracowników.
        - To prawda. Pani Joanna Ławrynowicz-Just obejmie stanowisko prorektora ds. zagranicznych, pochodzący z Rzeszowa pan Robert Cieśla będzie prorektorem ds. nauki, Rafał Grząka prorektorem ds. studenckich i dydaktyki, a Rafał Janiak prorektorem ds. artystycznych.
Uważam, że są to ludzie mądrzy, kompetentni i niejednokrotnie lepsi ode mnie. Wiem, że jak się otoczę mądrymi ludźmi, to wszystkie zadania można rozwiązać.

Życzę Panu, żeby tak było, żeby harmonijnie udało się Panu łączyć działalność artystyczną, pedagogiczną i organizacyjną. Mam nadzieję, że będziemy nadal spotykać się w lipcu w Łańcucie i może już niedługo będzie okazja oklaskiwać Pana na estradzie Filharmonii Podkarpackiej.
        - Bardzo będzie mi miło. Ostatni raz grałem w Filharmonii Podkarpackiej w 2021 roku i mam nadzieję na zaproszenie do Rzeszowa w ciągu najbliższych 2 – 3 lat.
        Dziękuję Pani za rozmowę.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS