Śladami artystów muzyków związanych z Rzeszowem - Zygmunt Kukla
Zygmunt Kukla - dyrygent, aranżer, kompozytor fot. z arch. Artysty

Śladami artystów muzyków związanych z Rzeszowem - Zygmunt Kukla

"Gdyby nie rodzice, którzy byli muzykami, to bym nie został muzykiem"

 

Podążając śladami muzyków związanych z Rzeszowem zapraszam na spotkanie z Zygmuntem Kuklą, znakomitym artystą urodzonym w Rzeszowie i od wielu lat jednym z najbardziej rozpoznawalnych muzyków dla bardzo szerokiego grona publiczności, od sal filharmonicznych poczynając, po estrady festiwali i imprez rozrywkowych.

Witam serdecznie Zygmunta Kuklę, dyrygenta, aranżera i kompozytora. Zastanawiam się, czy w dobrej kolejności wymieniłam uprawiane przez Ciebie nurty?
        - Jak najbardziej, bo kompozycją zajmuję się najrzadziej. Od wielu lat dyryguję i aranżuję, ale czasami zdarza się, że również coś napiszę.

Obiecałeś zarezerwować czas na dłuższe spotkanie i zamierzam skrzętnie z tego skorzystać. Na początku proponuję trochę wspomnień. Twoi rodzice byli muzykami Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej – oboje byli wiolonczelistami. Muzyka otaczała Cię od pierwszego uderzenia serca, co Ty zapamiętałeś z dzieciństwa?
        - Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, że jeszcze w wieku przedszkolnym rodzice zabierali mnie na próby do Filharmonii, która już mieściła się przy ulicy Chopina. Zabierali mnie nie dlatego, że nie mieli mnie z kim zostawiać w domu, bo przecież mieszkała z nami babcia – mama mojej mamy. Jestem przekonany, że chcieli mnie w ten sposób zainspirować do słuchania muzyki. Musiałem siedzieć cicho na widowni w sali koncertowej, aby nie przeszkadzać. To był dla mnie magiczny świat. Jak byłem troszkę starszy, w przerwie próby chodziliśmy razem do bufetu, ponieważ w tych przerwach niektórzy dyrygenci, a szczególnie Jerzy Maksymiuk, przez cały czas w swoim charakterystycznym stylu, omawiał dzieło. Pamiętam, że moja mama zawsze w tym uczestniczyła. Być może to był obowiązek dla muzyków z pierwszych pulpitów. Pamiętam, że wszyscy tych prelekcji słuchali. Wprawdzie niewiele rozumiałem, ale słuchałem z podziwem, bo elokwencja i erudycja Mistrza była nieprawdopodobna. Byłem wtedy małym dzieckiem i wydawało mi się, że tak świat wygląda.
        Dopiero jak już byłem nastolatkiem, przekonałem się, że świat wygląda trochę inaczej, że istnieje świat pozaartystyczny, że ludzie pracują w innych miejscach niż filharmonia. Wiem, że to było dla mnie duże wyróżnienie, że mogłem wzrastać w takich warunkach.
Nigdy nie byłem zmuszany do słuchania ani nauki muzyki. Wszystko działo się w naturalny sposób – najpierw obcowanie z muzyką, a trochę później nauka gry na fortepianie.
Rodzice nigdy do niczego mnie nie zmuszali. Doceniłem to dopiero po latach.

Być może rodzice marzyli, że tak jak oni zaczniesz się uczyć grać na wiolonczeli.
        - Nawet nie miałem takiej szansy, ponieważ zacząłem grać w wieku pięciu lat i to było za wcześnie, żebym sięgnął po wiolonczelę. Od początku uczyłem się grać na fortepianie. Pamiętam, że kiedyś mama uczyła mnie grać na wiolonczeli jakąś gamę, miałem wtedy może 10 lat. Prawdopodobnie chciała się przekonać, czy zechcę także uczyć się grać na wiolonczeli, ale bardzo dobrze radziłem sobie z fortepianem i chyba stwierdziła, że nie ma co tego zmieniać.
        Rodzice doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaka to jest mitręga grać na instrumencie smyczkowym, kiedy nie ma gotowego dźwięku. Ile to wymaga czasu i energii. Na fortepianie te początki są łatwiejsze i przyjemniejsze.

Twoją Mamę miałam szczęście poznać jeszcze jako uczennica Szkoły Muzycznej II stopnia przy ulicy Chopina w Rzeszowie. Pani Maria Kuklowa była nie tylko wspaniałą nauczycielką, ale także bardzo mądrą, ciepłą, a do tego piękną kobietą. Wyjątkowa atmosfera panowała także w budynku szkoły. Często w czasie przerw nauczyciele rozmawiali z uczniami nie tylko o muzyce. Pani Maria także często na chwilę przystanęła, o coś zapytała, zachęciła do wybrania się na koncert… Była nie tylko znakomitą wiolonczelistką, ale także koncertmistrzem.
Zawsze jak zajmuję miejsce na widowni i jeszcze wszystkie krzesła na estradzie są puste, to widzę Twoją mamę przy pierwszym pulpicie.
        - Ja także mam taki obraz przed oczami. Będąc dzieckiem, a później uczniem Liceum Muzycznego, zawsze chodziłem na koncerty do Filharmonii. Codziennie widziałem ją w domu, jak byłem mały mama odprowadzała mnie do szkoły, w piątek wieczorem udawaliśmy się z mamą i tatą do Filharmonii, a później widziałem ich pięknie ubranych i uśmiechniętych, wychodzących na estradę. Miałem wrażenie, że są z innego świata.
Wydaje mi się, że jeszcze niedawno byłem na każdym koncercie Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, chodziłem też na próby i siedziałem na widowni, kiedy rodzice byli zajęci. Od tego czasu minęło wiele lat, ale sala po remoncie wydaje mi się taka sama i czuję, że ten sam duch się w niej unosi.
        Jest też pewna trudna dla mnie bariera. Moja kochana Mama już nie żyje, odeszła niespodziewanie, a kiedyś była dla mnie wzorem jako muzyk i nauczyciel.
         Chcę jeszcze dodać, że bardzo dobrym nauczycielem był także mój tato, który przez długie lata uczył gry na wiolonczeli w Szkole Muzycznej w Jarosławiu. Wielu jego uczniów kontynuowało dalszą naukę i są muzykami. Jedną z wychowanek taty jest pani Grażyna Sereda, która teraz jest dyrektorem Zespołu Szkół Muzycznych w Jarosławiu. Była bardzo zdolną, pilną uczennicą, stąd często brała udział w różnych przesłuchaniach i konkursach. Pani Grażyna do tej pory jak jest w Rzeszowie, to odwiedza ojca. To bardzo miły dowód pamięci.

Chyba w drugiej połowie lat 80. ubiegłego stulecia nagrywaliśmy w studiu Radia Rzeszów, wraz z kolegą Rafałem Chodzińskim, big-band z Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie i Ty go prowadziłeś. Byłeś jednym z młodszych członków tego zespołu, a świetnie sobie radziłeś z dyrygowaniem i wszyscy Cię słuchali. Już wtedy myślałeś poważnie o tym, co dzisiaj robisz?
         - Ja też doskonale pamiętam ten dzień. Nagraliśmy wtedy trzy utwory. To były moje pierwsze kroki, bo przecież szkoła muzyczna II stopnia nie przygotowuje do zajęć, które są nietypowe. Marzyłem wtedy o kompozycji i aranżacji. Ze wszystkich przedmiotów, których się uczyłem, najbardziej przydały mi się harmonia i kształcenie słuchu. Nie było jeszcze w szkołach muzycznych kierunków, które mogły rozwijać moje zainteresowania. Byłem jednak zdeterminowany i już wiedziałem, że chcę spełnić swoje marzenia.
         Duża w tym zasługa rodziców, którzy nie nalegali, żebym kontynuował naukę w zakresie gry na fortepianie. W pełni akceptowali mój wybór, pomimo, że muzyka rozrywkowa była dla nich bardzo odległa, bo nigdy się tym nie zajmowali. Poza tym, kiedyś w środowisku muzyków klasycznych rozrywka to było coś gorszego, bo kojarzyło się z weselem, z alkoholem, z innym trybem życia i nie dotykało prawdziwej muzyki. Panowało przekonanie, że świątynią sztuki jest opera albo filharmonia, a nie festiwal w Opolu. Miałem pełną swobodę w kreowaniu siebie.

Z pewnością łatwo się odnalazłeś na studiach na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, bo już miałeś pewne doświadczenie.
         - Powiem ci szczerze, że gdybym tego nie liznął, to bym się na te studia nie dostał. W tamtych czasach to był jedyny wydział w Polsce i przyjęto dwóch aranżerów, a teraz tych wydziałów na innych uczelniach jest kilka. Gdybym nie był przygotowany, nie miał pokaźnego portfolio, bo przyniosłem na egzamin sporo swoich partytur, to dobrze zdane egzaminy z kształcenia słuchu i harmonii by nie starczyły. Komisja wymagała jeszcze czegoś – instrumentaliści po prostu grali swoje improwizacje, a aranżerzy musieli przedłożyć swoje prace. Gdybym ich nie miał, to bym się nie dostał.

Już w czasie studiów prowadziłeś swoje zespoły.
         - Po pierwszym roku studiów już skompletowałem swój pierwszy skład orkiestry, w której grali studenci. Wtedy też nagraliśmy pierwszy program dla telewizji, a po dwóch latach występowaliśmy już na Festiwalu w Opolu.

Bardzo szybko zacząłeś odnosić sukcesy.
         - Może dlatego, że nie musieliśmy się uczyć klasyki. Nie traciłem na to czasu i mogłem robić to, co mnie najbardziej interesowało. Z przedmiotów międzywydziałowych obowiązywały nas tylko język angielski i kształcenie słuchu.

Twoja mama z dumą opowiadała nieraz o sukcesach syna i bardzo się z nich cieszyła. To był czas, że można Cię było częściej zobaczyć na szklanym ekranie niż w rodzinnym Rzeszowie. Musical Metro, Opole, Sopot, udział w programach telewizyjnych, to wszystko zajmowało dużo czasu.
         - Do dzisiejszego dnia pracuję w telewizji, bo tam są duże możliwości i warunki techniczne do realizacji koncertów, z których będę zadowolony. Telewizja daje te możliwości. Często zdarzają się duże eventy – na przykład do katowickiego Spodka przychodzi 5 tysięcy ludzi i bez dużej sprawnej techniki nie da się zrobić takich koncertów.
         Pamiętam, że uczestniczyłem także jako widz w koncertach noworocznych w rzeszowskiej Filharmonii – czasami były to tylko arie operetkowe, ale czasami solistą był Zbyszek Wodecki, Hania Banaszak...
Brzmiało to bardzo dobrze, gdy orkiestra grała akustycznie, a wystarczył jeden elektryczny instrument i robił się hałas.

Zygmunt Kukla 2 fot. Marcin WiśniosDyryguje Zygmunt Kukla, fot Marcin Wiśnios

Czy dyrygowałeś koncertami muzyki klasycznej?
         - Wprawdzie miałem okazję dyrygować orkiestrami symfonicznymi – na przykład kilka razy nagrywałem z Sinfonią Varsovią, ale to nie był koncert i to nigdy nie była klasyka, tylko nagrania muzyki do filmu.
         Kiedyś miałem taki epizod, że później chciałem studiować w Warszawie dyrygenturę i nawet byłem na konsultacji u prof. Ryszarda Dudka, który zapraszał mnie na studia w swojej klasie. Nie miałem wtedy jeszcze 30 lat, ale miałem wtedy bardzo dużo obowiązków zawiązanych z pracą, a do tego rodzina, dzieci… Byłem za bardzo zanurzony w muzyce rozrywkowej.

Ukończyłeś także studia na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego?
         - To były studia podyplomowe i zajęcia odbywały się raz na dwa tygodnie. Te studia przeznaczone były dla twórców i animatorów kultury. Bardzo mi się przydały, zwłaszcza kiedy przez pewien czas pracowałem w TVP 1 na stanowisku szefa rozrywki.

Ostatnio rozmawialiśmy w czasie pandemii i robiłeś wtedy nagrania w Filharmonii Podkarpackiej. W składzie Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej spotkałeś z pewnością swoich szkolnych kolegów i pewnie byli też muzycy, którzy pracowali z Twoimi rodzicami.
         - To były nagrania z orkiestrą i zespołem Pectus. Rejestrowaliśmy nagrania piosenek z nieznanymi tekstami Wojciecha Młynarskiego.
Z tego dawnego składu byli Rysio Cisek i Krzysiek Ogorzelec, który był już wtedy na emeryturze i został doangażowany do tego nagrania. Natomiast grają w orkiestrze moi koledzy ze szkoły: Paweł Rak, Monika Stępień, Ania Mrozek – podaję nazwiska panieńskie moich koleżanek.

Myślę, że wspomnienia z dzieciństwa powracają po wejściu do budynku filharmonii czy do sali koncertowej.
         - To jest świątynia i enklawa. Sporo czasu tam spędziłem, bo przecież pracowali tam rodzice, a także dopóki mieszkałem w Rzeszowie, chodziłem na piątkowe koncerty. Zawsze sobie myślę – jakie to szczęście, że w Rzeszowie jest filharmonia, bo w podobnej wielkości miastach, w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego stulecia orkiestr symfonicznych nie było. Dzięki temu miałem kontakt z muzyką na żywo. Muszę podkreślić, że gdyby nie rodzice, którzy byli muzykami, to bym nie został muzykiem.
Inne zawody można wybierać nawet tuż przed maturą, natomiast edukację muzyczną trzeba rozpoczynać o wiele wcześniej.
Dopiero po latach zacząłem doceniać piątkowe wieczorne rozmowy z rodzicami, bo po powrocie z koncertu do domu zawsze była dyskusja na temat koncertu.

Kiedy w różnych czasopismach zaczęły pojawiać się artykuły o Twojej pozamuzycznej pasji, wydawało się, że praca w charakterze kierowcy autobusu stanie się Twoim nowym zawodem. Zapytałam Twojego taty, co się dzieje. Odpowiedział, że jak byłeś małym chłopcem, to marzyłeś, żeby zostać kierowcą autobusu i wszelkie zabawy były z tym związane, ale jednocześnie tato zapewniał, że na pewno pozostaniesz muzykiem.
         - Rodzice pozwalali mi na te zabawy. Rodzice nigdy nie mieli samochodu i wszędzie jeździliśmy autobusami. Na co dzień miejskimi, a na wakacje PKS-ami. Pamiętam też, że jak miałem cztery lata, prosiłem ojca, żeby ze mną jeździł autobusem dłużej i często się na to zgadzał.

Czy w ostatnich latach masz czas, aby zatrudniać się w charakterze kierowcy?
         - Zawsze wiązało się to z rezygnacją z czegoś. Kiedyś jeździłem o wiele więcej i każdą chwilę na to wykorzystywałem, żeby po Festiwalu w Opolu gdzieś wyskoczyć na miesiąc. W tej chwili tego nie robię, bo już mnie to tak bardzo nie bawi, ale ostatnio, a wcześniej w kwietniu pojeździłem sobie trochę za granicą. Po rocznej przerwie pojechałem z koreańską grupą po Zachodniej Europie, ale nie sprawiło mi to tak wielkiej przyjemności jak kiedyś. Trochę mi żal ludzi, którzy nie kochają swojej pracy i wykonują ją tylko dlatego, żeby mieć z czego żyć. Jako muzyk jestem przyzwyczajony do tego, że jeśli nie ma satysfakcji i przyjemności z wykonywanej pracy, to jest ona bez sensu.

Zygmunt Kukla w Amsterdam Cruise Port fot z arch. ArtystyZygmunt Kukla w Amsterdam Cruise Port, fot, ze zbiorów Artysty

Jeszcze wiosną ubiegłego roku zabiegałam o spotkanie z Tobą, ale nie miałeś czasu, bo byłeś pochłonięty pracą. Musiałeś przygotować i poprowadzić kilka koncertów. Bardzo chciałam spotkać się z Tobą po Festiwalu w Opolu i też się nie udało. Chcę Ci powiedzieć, że byłam zachwycona poprowadzonym przez Ciebie koncertem, podczas którego wspólnie z Michałem Bajorem zabraliście opolską publiczność i wszystkich, którzy oglądali Was na szklanych ekranach w zupełnie inny świat muzyki. Publiczność przyjęła Was z ogromnym entuzjazmem.
         - Z Michałem Bajorem znamy się od wielu lat i to on koniecznie chciał, abym przygotował aranżacje i poprowadził ten koncert. Przygotowywałem tylko ten jeden koncert i może dlatego różnił się od pozostałych.

Michał Bajor jest wybitnym aktorem, a do tego świetnie śpiewa i wszystko musi być perfekcyjnie przygotowane.
         - Jak już powiedziałem, znamy się od wielu lat, ale dopiero teraz zwróciłem uwagę na jego znakomitą dykcję i perfekcyjne przygotowanie. Z uwagą oglądałem i wysłuchałem nagrania z tego koncertu. W piosence, którą śpiewał z Alicją Majewską, jest fragment, w którym śpiewają ten sam tekst w bardzo szybkim tempie i tam nie ma miejsca nawet na moment zawahania. Zaśpiewali rewelacyjnie, a jak pojawili się na scenie, od razu czuło się powiew innego świata. Rzadko się zdarza taki profesjonalizm.

Pan Michał Bajor wiedział, co robi zapraszając Cię do współpracy, bo potrafisz zawsze znaleźć odpowiednie dźwięki, odpowiednie nuty i także perfekcyjnie przygotować aranżacje i współpracować z solistami. Śpiew solistów jest zawsze na pierwszym planie, bo potrafisz znaleźć odpowiednie proporcje.
         - Mówisz o wykonaniu i przygotowaniu orkiestry, ale jednak sztuka aranżacji piosenki jest najważniejsza i kolejna wersja tej samej piosenki zawsze pisana jest trochę inaczej dla każdego wokalisty. Warstwa instrumentalna nie może dominować. Trzeba mieć wiele wyczucia i doświadczenia.

Myślę, że jesteś szczęśliwym muzykiem, mając gruntowne przygotowanie do tego zawodu, robiąc to, co potrafisz, co kochasz…
         - Mam coraz mniej wątpliwości i zauważyłem, że aranże robię dużo szybciej niż kiedyś, chociaż nadal zawsze muszę wszystko najpierw przemyśleć, a później dopiero napisać. Jak się ma przywilej współpracy z takimi artystami, jak Alicja Majewska, Irena Santor, Michał Bajor czy Staszek Soyka, to wiadomo, co oni potrafią i jaką mają wrażliwość. Dla każdego z nich pisze się inaczej.
         Jak mam do czynienia z mniej doświadczonymi, mniej wrażliwymi artystami, to wtedy zaaranżowanie i przygotowanie utworu jest trudniejsze, bo nigdy nie zastąpię charyzmy wokalisty – mogę tylko starać się pomóc mu. Tak widzę swoją rolę aranżera.
         Ten nawyk perfekcyjnego przygotowania odziedziczyłem po mamie, która była wielką perfekcjonistką. Powtarzał mi to św. pamięci Zbyszek Jakubek, z którym pracowałem przez wiele lat, a wcześniej akompaniował w klasie wiolonczeli u mojej mamy w Liceum Muzycznym i opowiadał mi jak to wyglądało. Nigdy nie było miejsca nawet na drobne niedoskonałości – wszystko musiało być idealnie.

Powtórzę pytanie, które zadałam Ci podczas naszego ostatniego spotkania, jako mężczyźnie w sile wieku - co jest w życiu najważniejsze? Wtedy odpowiedziałeś – Tylko miłość się liczy. Nadal tak uważasz?
         - Nadal tak uważam, ale wtedy zapomniałem dodać, że traktuję to jako hasło uniwersalne – nie tylko relacji ludzkich, ale także chociażby muzyki. Oddania się w całości konkretnej rzeczy, którą się wykonuję. Wtedy dopiero jest satysfakcja.

Myślę , że to miłość wyniesiona z domu – miłość do pracy, miłość do ludzi, którzy Cię otaczają, do muzyki - owocuje do dzisiaj. To wpoili Ci rodzice.
         - Tak, ale wpoili mi to dając wzór postępowania. Od najmłodszych lat wiedziałem, że trzeba się zachowywać tak jak oni. Wobec moich córek nie byłem taki. Nie potrafiłem swoim postępowaniem być wzorem dla dziecka.

Po prostu zbyt często nie było Cię w domu, może nie poświęcałeś im tak duże czasu, nie mogłeś ich zabierać na próby. Twoja praca jest inna. Tak wybrałeś, ale zawsze miałeś i nadal masz z córkami dobry kontakt. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się w Rzeszowie, może nawet w Filharmonii.
         - Może nawet wcześniej, bo staram się przyjeżdżać często do Rzeszowa, aby odwiedzać ojca. Bardzo miło wspominam współpracę z panią dyrektor Martą Wierzbieniec i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.

Dziękuję bardzo za rozmowę i do zobaczenia.
         - Ja także bardzo dziękuję i mam nadzieję na kolejne spotkanie.

Zofia Stopińska