wywiady

Anna Gutowska - W pięknym świecie muzyki

       W Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozpoczynają się koncerty jubileuszowe. Pierwszy odbędzie się 28 marca 2025 roku o godzinie 19.00. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpi pod batutą maestro Marka Pijarowskiego, który w latach 2006 – 2007 był pierwszym dyrygentem tego zespołu. Partie solowe wykona pochodząca z Rzeszowa skrzypaczka Anna Gutowska – solistka, kameralistka i pedagog. Program wypełnią: Uwertura Antoniego Szałowskiego, Koncert skrzypcowy A-dur op. 8 Mieczysława Karłowicza i III Symfonia Es-dur op. 55 „Eroica” Ludwiga van Beethovena.
       Zapraszam na spotkanie z panią Anną Gutowską, a rozmawiać będziemy m.in. o utworze, który zostanie w piątek wykonany, wspomnimy występy artystki w naszej Filharmonii i dowiemy się o jej działalności artystycznej.

Po raz pierwszy przekroczyła Pani progi Filharmonii Podkarpackiej jako kilkuletnia dziewczynka.

       - Byłam wtedy uczennicą pierwszej, może drugiej klasy szkoły podstawowej, ale dobrze pamiętam koncerty, na które przyprowadzała mnie pani Dolores Sendłak, moja pierwsza nauczycielka skrzypiec, jak również pani Lidia Strzelecka, moja pierwsza nauczycielka fortepianu. Miałam także okazję występować na filharmonicznej estradzie podczas koncertów dyplomowych. Pamiętam, że grałam Koncert na skrzypce Rodego oraz Koncert fortepianowy Haydna. Później już występowałam jako skrzypaczka. Odkąd pamiętam atmosfera w Filharmonii była wspaniałe, otaczali mnie uśmiechnięci, bardzo życzliwi ludzie. Orkiestra zawsze mnie wspierała, na każdej próbie i podczas każdego koncertu. Tak pozostało do dzisiaj i nie chce mi się wierzyć, że już tyle lat minęło.

Grają w tym zespole w większości muzycy, których poznała Pani będąc uczennicą szkoły muzycznej, albo koledzy, którzy w tym samym czasie co Pani byli uczniami rzeszowskich szkół muzycznych.

        - To prawda. Pochwalę się, że byłam przez pewien czas uczennicą Roberta Naściszewskiego, który jest koncertmistrzem.

Występowała Pani jako solistka z naszymi filharmonikami będąc jeszcze studentką. Mniej więcej co dwa lata była zapraszana na koncerty.
       - Teraz była dłuższa przerwa, ale grałam tutaj również koncerty kameralne z Żanną Parchomowską, a także z zespołem Arso Ensemble, który tworzą koncertmistrzowie Filharmonii Podkarpackiej: skrzypkowie Robert Naściszewski i Orest Telwach, altowiolista Piotr Gajda, wiolonczelistka Anna Naściszewska oraz kontrabasista Sławomir Ujek.

Być może Pani nie wie, że dwadzieścia lat temu, podczas koncertu jubileuszowego na 50-lecie naszej Orkiestry, Koncert skrzypcowy A-dur Mieczysława Karłowicza grał Konstanty Andrzej Kulka. Teraz partie solowe w tym pięknym, wirtuozowskim utworze wykona Pani. Jak długo ma Pani w repertuarze ten koncert?

        - Nie wiedziałam, ale bardzo się cieszę i czuję się zaszczycona. Koncert Karłowicza jest wymagającym dziełem zarówno pod względem technicznym, jak i muzycznym, dużo w nim trudnych miejsc, ale jest to przepiękny utwór i bardzo go lubię, a każde wykonanie daje mi dużo radości. Wiele czytałam o Mieczysławie Karłowiczu i zawsze kojarzy mi się z tym kompozytorem Zakopane i góry ; trochę słońca i trochę śniegu, a czasem nawet burza.

Występowała Pani już pod batutą maestro Marka Pijarowskiego?

        - Nie, to będzie nasz pierwszy wspólny koncert. Czekam z ogromną radością i ciekawością.

Anna Gutowska chwila relaksu przed proAnna Gutowska - chwila relaksu przed próbą, fot. z albumu Artystki

Od lat mieszka Pani w Wiedniu, który jest w sercu Europy.

        - Jestem w Wiedniu od ponad 25 lat. Najpierw studiowałam, a po studiach zaczęłam pracę pedagogiczną i do tej pory jestem wykładowcą w Uniwersytecie Muzyki i Sztuki Dramatycznej, gdzie prowadzę klasę skrzypiec młodszych, bardzo uzdolnionych dzieci i nastolatków – od ośmiu do dziewiętnastu lat. Dużo moich studentów pochodzi z krajów Bliskiego Wschodu: Gruzji, Chin, Tajlandii. Dzięki temu ucząc ich gry na skrzypcach, przebywając z nimi, poznaję ich kulturę, tradycje i w ten sposób łatwiej jest nam rozwiązywać nawet problemy wykonawcze.
Często również prowadzę kursy ze studentami w Polsce i Austrii, a także w odległych krajach jak: Chile, Meksyk, Iran, Włochy, Japonia, Chiny, Gruzja.
        Wiedeń jest ukochanym miastem muzyków. Myślę, że na każdej ulicy znajduje się jakieś miejsce, w którym bywali: Mozart, Beethoven, Schubert, Johann Strauss ojciec i jego synowie oraz wielu innych muzyków, a także słynnych osobowości ze świata poezji, malarstwa i innych dziedzin sztuki. Na całym świecie Wiedeń kojarzy się najbardziej z koncertami noworocznymi, które odbywają się w Złotej Sali Musikverein.
Wiedeń jest także miastem, które łączy wiele narodów, mieszkają tu muzycy i studenci z całego świata, ale także artyści wiedeńscy występują w wielu miejscach na Ziemi.
Niedawno byłam w Tbilisi i tamtejsi mieszkańcy twierdzą, że podobnie jest u nich, pomimo wielu trudnych wydarzeń.

Czy spotyka Pani w Wiedniu polskich muzyków?

       - Owszem spotykam się z polskimi artystami. W tej chwili w Wiedniu jest wielu Polaków, przede wszystkim śpiewaków i pianistów działających także w Grazu i w Salzburgu. Działa w Wiedniu mała orkiestra kameralna, którą założył i prowadzi pan Marek Kudlicki, znany na całym świecie organista. Marek od lat starał się organizować w Wiedniu jak najwięcej koncertów z myślą o mieszkających w Austrii Polakach. W 2010 roku stworzył zespół o nazwie Camerata Polonia, który współpracuje z wszystkimi polskimi placówkami kulturalnymi Wiednia i staramy się popularyzować utwory polskich kompozytorów.

Jak Pani wspomniała, często wyjeżdża Pani na różne muzyczne wydarzenia. Wspominała Pani o Gruzji.

      - Tak, bo Gruzja jest bliska mojemu sercu i regularnie tam uczę w ramach kursów muzycznych organizowanych w Konserwatorium w Tbilisi, które współpracuje z moją uczelnią. Wyjeżdżam również regularnie do Japonii gdzie mam koncerty i kursy mistrzowskie, a także jestem jurorem konkursu odbywającego się w Osace. W tym roku planuję także podróż do Chin, będę w Pekinie i kilku innych miastach. Te częste podróże są wynikiem moich wiedeńskich kontaktów i spotkań z ludźmi z całego świata. Są wśród nich również studenci, którzy organizują różne przedsięwzięcia i razem możemy być w pięknym świecie muzyki, z dala od ogromu dręczących świat problemów.

Anna Gutowska w Iranie fot. z albumu ArtystkiAnna Gutowska w Iranie, fot. z albumu Artystki

Prowadzi Pani bardzo intensywne życie i pewnie brakuje Pani czasu na częste pobyty w rodzinnych stronach.

        - Tęsknię coraz bardziej za Polską, a szczególnie za Podkarpaciem. Niedawno odbył się w Wiedniu koncert organizowany przez Marka Polańskiego, jego siostrę oraz ich Towarzystwo Muzyczno-Artystyczne "Sfogato", które działa od 15 lat w Krakowie i organizuje różne koncerty dla laureatów konkursów. W Domu Mozarta wystąpiła nasza mała wiolonczelistka Zosia Walczyk z Dębicy, której nauczycielką jest pani Renata Kawałek. Bardzo się ucieszyłam z tego spotkania. Podkarpacie mam w sercu codziennie tęskniąc do moich stron.

Anna Gutowska ze skrzypcami na łonie przyrody fot. z albumu ArtystkiAnna Gutowska ze skrzypcami na łonie przyrody, fot. z albumu Artystki

Ma Pani dwa domy - jeden w Rzeszowie, a drugi w Wiedniu.

        - Tak, mieszkając w Wiedniu staram się jak najczęściej bywać w domu w Rzeszowie. Im bardziej pięknieje moje rodzinne miasto, tym częściej staram się go odwiedzać. Od lat jestem na Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie, gdzie jako dziecko i studentka byłam uczestniczką Kursów, a od 2010 roku zapraszana jestem jako wykładowca. Lipiec w Łańcucie to piękny, wyjątkowy czas. W tym roku będę na pierwszym turnusie łańcuckich Kursów. Mam też ulubione miejsce w Ulanowie, gdzie spędzałam zawsze wakacje i do dzisiaj tam zaglądam. Od czasu do czasu występuję z Markiem Kudlickim w polskich świątyniach podczas koncertów organowych. Ostatnio byłam na Roztoczu.

Dodajmy jeszcze, że jak każdy skrzypek musi Pani ćwiczyć, aby trzymać formę. Zapytam jeszcze na zakończenie. Czy w tym zabieganiu ma Pani czas uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych?

       - Mam czas. Ostatnio pasjonuję się bardzo baletem i często chodzę na spektakle baletowe w Wiedniu. Byłam również niedawno w Paryżu na Onieginie, bo od dawna uwielbiam rosyjski balet ze względu na choreografię, na piękne melodie. Spędzam także czas przed ekranem telewizora kiedy trwają olimpiady i mistrzostwa świata w łyżwiarstwie figurowym. Chodzę też na inne koncerty, ale ostatnio niestety mam mało czasu, bo miałam dużo koncertów i musiałam więcej ćwiczyć.

Bardzo się cieszę, że będę mogła oklaskiwać Panią w piątek w Rzeszowie.

       - Ja także się bardzo cieszę, bo to będzie wyjątkowy, jubileuszowy koncert, a do tego Karłowicz i ulubiona rzeszowska publiczność. Nie mogę się doczekać.

Zofia Stopińska

marzec do druku Filharmonia plakat koncerty jubileuszowe B1 page 0001

Każdy koncert jest inny, bo inna jest publiczność

         Ogromnie się cieszę, że mogłam 15 marca 2025 spędzić wieczór w Filharmonii Podkarpackiej i być na wspaniałym wydarzeniu, podczas którego Iza Połońska i Wojciech Myrczek oraz towarzyszący im zespół, przypomnieli nam najpiękniejsze piosenki Seweryna Krajewskiego w aranżacjach Leszka Kołodziejskiego. W programie znalazły się wielkie przeboje sprzed lat, takie jak: „Baw mnie”, „Anna Maria”, „Uciekaj moje serce”, „Szukaj mnie”, „Nie jesteś sama”, „Nie spoczniemy” i „Wielka miłość”. Publiczność dziękowała za znakomite kreacje długą owacją na stojąco i prośbami o bisy.
To były niezapomniane chwile w towarzystwie wyjątkowych artystów.
         Miałam też szczęście rozmawiać przed tym magicznym spektaklem z panią Izą Połońską, znakomitą, wszechstronną wokalistą, którą uwielbiam i bardzo cenię. Zapraszam do lektury.

Cieszę się, że możemy się spotkać w Filharmonii Podkarpackiej przed koncertem, który wypełnią w całości piosenki Seweryna Krajewskiego. Doskonale pamiętam Pani koncerty z piosenkami Agnieszki Osieckiej, Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory, czy Wojciecha Młynarskiego, ale nie miałam szczęścia do piosenek Seweryna Krajewskiego w kameralnym składzie.

        - Będzie okazja dzisiaj, ale zaznaczę, że to nie jest nowy projekt, bo gramy go już piąty rok. Oryginalnie był opracowany na zespół symfoniczny i gramy go także z orkiestrami filharmonii w Polsce, ale gramy go także często w mniejszych składach, tak jak dzisiaj.

Myślę, że dużo czasu zajęło przygotowanie tego projektu, bo z ogromnej ilości pięknych piosenek Seweryna Krajewskiego trzeba było wybrać kilkanaście i zaaranżować je na zespół i na orkiestrę symfoniczną, a później stworzyć z nich spektakl. To ogrom pracy.

         - To prawda. Koncepcyjnie pracowaliśmy najpierw z Leszkiem Kołodziejskim, ale później – żeby je zapisać i znaleźć klucze do tego, co chcemy wyrazić w sensie muzycznym, to była praca Leszka Kołodziejskiego. W wersjach bandowych wszyscy pozwalamy sobie na dużo fantazji muzycznej, bo w pewnym momencie nawet wymieniamy się instrumentami. Ponieważ koncert ma tytuł „Baw mnie”, to bawimy się tymi piosenkami, tak jak bawili się ludzie, którzy po raz pierwszy ich słuchali, a potem je kochali, bo to był czas, kiedy Seweryn Krajewski święcił nieprawdopodobne tryumfy, był bardzo popularnym wykonawcą i przede wszystkim kompozytorem swoich piosenek.

Iza Połońska z Michał Kobojek saksofonIza Połońska  z  saksofonistą Kubą Raczyńskim podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Liwia Marcinkowska

Jestem przekonana, że moda na piosenki Starszych Panów, Wojciecha Młynarskiego czy Seweryna Krajewskiego nie mija, ponieważ są po prostu znakomite.

         - Znakomite i mają w sobie „zaklęte” coś bardzo polskiego. Seweryn Krajewski potrafi w bardzo prostych sekwencjach nut zawrzeć polską naturę, duszę, rodzaj tęsknoty, która ciągle w nas jest, a z drugiej strony smutku, ale razem to jest to lekkie. Ma taki styl, jak Agnieszka Osiecka w słowie, że mówi o trudnych rzeczach, ale w codzienny, prosty sposób. Możemy się w tym przejrzeć i zrobić sobie własne lustro, ze swojego życia.       Poza tym, co jest najważniejsze, Seweryn Krajewski umie pisać melodie, które wpadają w ucho i po pierwszym przesłuchaniu, a po dwóch już na pewno, ta melodia z refrenu zostaje z nami na zawsze i potrafimy ją zidentyfikować.

Od kilku, a może już kilkunastu lat koncertuje Pani ze swoim zespołem, z różnymi projektami i cieszą się one wielkim zainteresowaniem.

        - Będziemy niedługo obchodzić będziemy dziesięciolecie uprawiania polskiej piosenki w ten sposób, czyli w wersjach filharmonicznych , często symfonicznych. Jest coraz to więcej ludzi, którzy sięgają po takie koncerty w stylu monograficznym. Wydaje mi się, że wtedy łatwiej zrozumieć istotę danego artysty. Podczas takich koncertów mam także okazję opowiedzieć kilka ciekawych rzeczy dotyczących ciekawych rzeczy o artystach, przybliżyć ludziom postać kompozytora, czy autora tekstów i sprawić, żeby nie została zapomniana jego twórczość. Cierpimy na duży stopień wyparcia, bo na przykład dzisiaj trudno usłyszeć piosenki Seweryna Krajewskiego na antenach radiowych.

Doskonale potrafi Pani od pierwszej piosenki, od pierwszego komentarza tak zainteresować publiczność, że czujemy się nie tylko słuchaczami, ale w pewnym stopniu uczestnikami wydarzenia.

        - Cieszę się, że Pani tak mówi, bo jeżeli tak jest to znaczy, że coś potrafię. Istotą moich spotkań z publicznością jest nawiązanie pewnego rodzaju dialogu. Zawsze podkreślam, że publiczność jest współautorem koncertu. To są wektory, które muszą się spotkać na pewnej płaszczyźnie i w zależności od tego jak się porozumiemy w przestrzeni, której nie widać, bo to jest przestrzeń polegająca na przepływie energii, na wzajemnym oddziaływaniu na siebie i to powoduje, że koncert jest taki, albo inny. Na pewno za każdym razem jest on inny, bo inna jest publiczność.

Iza Połońska nietypowy skład Wojciech Myrczk Leszek Kołodziejski i Michał KobojekWojciech Myrczek przy instrumencie klawiszowym, Leszek Kołodziejski i Kuba Raczyński na scenie Filharmonii Podkarpackiej, fot. Liwia Marcinkowska

Wszyscy wykonawcy – artyści znajdujący się na scenie muszą być bardzo dobrzy, czujni i zaangażowani.

         - Na pewno wszyscy muszą być dobrze przygotowani do każdego koncertu. Od samego początku śpiewa ze mną często Wojtek Myrczek, wokalista jazzowy, znakomity młody człowiek. Uwielbiam Wojtka za wspaniałą osobowość, ale też za talent – również improwizatorski, czego my dajemy Państwu posmakować w trakcie koncertu. Jest dużo jazzowych nut w naszych aranżacjach, dlatego, że próbujemy te piosenki na swój sposób przedstawić, a jednocześnie staramy się, żeby te piosenki były ubrane na nowo, ale nadal rozpoznawalne.

Możemy powiedzieć, że na scenie towarzyszą Pani przyjaciele, a dzisiejszy skład zespołu najlepiej o tym świadczy.

        - Jest ze mną Leszek Kołodziejski, z którym pracujemy wspólnie więcej niż dekadę, który jest też autorem wszystkich aranżacji.
Dzisiaj na saksofonie gra z nami Kuba Raczyński, na gitarze basowej gra, występujący ze mną od lat Michał Grott, który także z innymi zespołami jeździ po całej Polsce i jest także muzykiem sesyjnym, a na perkusji Mateusz Krawczyk, znakomity, bardzo utalentowany perkusista z Bydgoszczy, z którym współpracuję od trzech lat.

Iza Połońska w Filharmonii z Wojciechem MyrczkiemIza Połońska z Wojciechem Myrczkiem na scenie Filharmonii Podkarpackiej, fot. Liwia Marcinkowska

Jest Pani także trenerem wokalnym, współpracuje Pani z teatrami przygotowując aktorów do spektakli i partii śpiewanych. Pomaga Pani także wielu osobom w opanowaniu tremy podczas występów publicznych. Polega to na indywidualnych zajęciach.

        - Mówienie jest bardzo indywidualną i intymną czynnością. Te zajęcia są bardzo potrzebne dlatego, że drastycznie nam spada poziom mówienia i to nie tylko w życiu codziennym, ale co najgorsze spada w środkach przekazu, czyli w mediach takich jak radio i telewizja. Czasami słysząc jak dziennikarze mówią, łapię się za głowę. Próbuję polski język w sensie prawidłowej mowy – piękny, bo nasz język jest zjawiskowym językiem, ocalić tam gdzie mogę. Mam wielką radość, że pracuję z aktorami nie tylko w kwestii wokalnej. Teraz przygotowujemy spektakl, który będzie miał pod koniec sezonu przedpremierę, a w przyszłym sezonie premierę w Łodzi i spotykam się z aktorami, żeby doszlifować ich sposób mówienia, czyli taką wolność emocjonalną w głosie i w artykulacji, z tym jest sporo kłopotu. W ostatnich latach jest to coraz bardziej potrzebne.
To jest ciężka praca, którą można porównać z treningami sportowymi – człowiek, który się posługuje mową w trakcie śpiewania musi codziennie ćwiczyć i przed wyjściem na scenę, czy mówieniem do radia musi się rozgrzać.

Przygotowania do występów trwają bardzo długo.     

         - Ja jestem z tego rocznika, kiedy studiowało się śpiew w akademiach muzycznych 6 lat, tyle samo co studia medycyna. To jest czas żeby organizm zapamiętał, mięśnie żeby zapamiętały, głos żeby miał czas się oswoić , należy opanować kilka języków co najmniej fonetycznie.
Skończyłam wydział klasyczny, a śpiewanie klasyczne jest bardzo wymagające. Trochę inaczej wygląda śpiewanie piosenki rozrywkowej, piosenki scenicznej czy jazzowej. To jest fascynujący temat.

Słyszałam, że w Pani domu znajduje się ogromny księgozbiór.

         - Ja sobie nie wyobrażam życia bez książki. Książka otwiera nam miliony światów. Książka jest największą miłością dla języka. Czasami, kiedy jestem w podróży używam e-booków, ale w domu nie potrafię. Ja się z książką zaprzyjaźniam, lubię swoje egzemplarze czytać po kilka razy, mam do nich stosunek emocjonalny. W moim domu można znaleźć książki w różnych miejscach, pomimo, że ostatnio zrobiłam ogromną ścianę (od podłogi do sufitu) zapełnioną książkami , ale już jest zapełniona.

Miłość do sztuki, do muzyki, do książek przekazuje Pani swoim dzieciom.

          - To prawda. Moje dzieci dużo czytają i słuchają muzyki. Synek już czwarty rok uczy się grać na flecie i dobrze sobie radzi, chociaż gra też w szachy i interesuje się mnóstwem rzeczy. Córka z kolei lubi rysować, świetnie mówi w językach obcych i jest na etapie przygotowywania się do matury, bo w przyszłym roku przystąpi do matury. Wybiera się na animację do szkoły filmowej. Mam nadzieję, że spełni wszystkie swoje marzenia.

Na szczęście wszystko, co jest w kręgu zainteresowań dzieci, jest w Łodzi.

           - Mamy, chociaż ciągle zastanawiamy się nad przeprowadzką do Warszawy, bo jest sporo projektów, które mnie omijają przez to, że mieszkam w Łodzi, bo nie mogę codziennie podróżować do Warszawy.

Iza Połońska śpiew fot. Marzena HansIza Połóńska, fot. Marzena Hans

Czy ma Pani kolejne plany koncertowe związane z naszym regionem?

         - Tak, mamy obietnicę pani dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, że zagramy koncert z orkiestrą i mam nadzieję, że zagramy nowy projekt kameralny z piosenkami Krzysztofa Komedy, który przygotowujemy z Marcinem Januszkiewiczem, a poprowadzi ten program Paweł Sztompke.

Nigdy nie zapomnę Pani koncertu w Sali Koncertowej Stodoła w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. Od pierwszej piosenki publiczność była bardzo zaangażowana, były bisy i owacje na stojąco. Po koncercie bardzo dużo osób zatrzymało się w sali i czekali na Panią w długiej kolejce po autografy, dedykacje na płytach, były krótkie rozmowy , można sobie było zrobić z Panią zdjęcie…

         - Te spotkania są dla mnie częścią koncertu. To jest nasza powinność wobec publiczności, która chciała z nami być, spędzić czas, to jest absolutnie naturalne. W Rzeszowie, po koncercie też będę mieć czas dla Państwa.

Mogę obiecać, że ze stosownym wyprzedzeniem poinformujemy o kolejnym Pani koncercie w Rzeszowie. Bardzo dziękuję za spotkanie.

          - Ja również dziękuję i do zobaczenia.

Zofia Stopińska

Piotr Kościk - Muzyczne powroty w rodzinne strony

       Gorąco został przyjęty przez publiczność koncert, który odbył się w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie 7 marca 2025 roku. Przy pulpicie dyrygenckim stanął Piotr Kościk, dyrygent i pianista urodzony w Rzeszowie. Wykształcenie dyrygenckie uzyskał w szwajcarskiej Zurcher Hochschule der Kunste w klasie prof. Iwana Wassilevskiego. Doskonalił swój warsztat dyrygencki pod okiem profesorów o międzynarodowej renomie jak Jorma Panula, Colin Metters, Luciano Acocella, Christoph Muller, Martin Akerwall i Christof Brunner. Piotr otrzymał „Dirigierstipendium” austriackiego „Honorius Stiftung” oraz był półfinalistą międzynarodowego konkursu „2nd Orchestra’s Conductor Competition” w Ploiesti.
        Angielski dyrygent i profesor Douglas Bostock napisał „Piotr Kościk to dyrygent o ogromnej wrażliwości, jasnej koncepcji i naturalnej łatwości przekazywania orkiestrze swoich intencji muzycznych.”
Oprócz filharmonii Belgradzkiej i Ostrawskiej, Piotr Kościk miał okazję występować z orkiestrami m.in. w Niemczech, Szwajcarii, Włoszech, Finlandii, Rumunii oraz Bułgarii.
        Zapraszam Państwa na spotkanie z panem Piotrem Kościkiem, w czasie którego wspomnimy o koncercie Artysty w Rzeszowie w ubiegłym roku, przybliżymy program tegorocznego koncertu, dowiemy co ciekawego wydarzyło się ostatnie, ale nie zabraknie także wspomnień.

Rok temu dyrygował Pan w Filharmonii Podkarpackiej koncertem, którego program wypełniły: Uwertura do Snu nocy letniej Feliksa Mendelssohna , Koncert fortepianowy G-dur Maurice’a Ravela i VII Symfonia d-moll Antonina Dvořaka. Doskonale pamiętam ten koncert i z pewnością dlatego dopatruję się pewnych podobieństw do repertuaru, który zabrzmiał podczas dzisiejszego wieczoru - rozpoczął się on również uwerturą autorstwa Medelssohna, a później zabrzmiały dzieła jego przyjaciół.

       - Owszem, programy obu koncertów mają wiele podobieństw. Przede wszystkim oba koncerty rozpoczynał utwór Mendelssohna, który był mistrzem uwertur. Podczas mojego debiutu w Filharmonii Podkarpackiej, miałem przyjemność dyrygować Uwerturą do Snu nocy letniej, która jest bardzo znana i często rozbrzmiewa w salach koncertowych na świecie. Dlatego wiele razy wykonywała ją wcześniej również Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej. Natomiast wykonana dzisiaj UwerturaRuy Blas” Mendelssohna jest utworem, który zabrzmiał w Filharmonii w Rzeszowie po raz pierwszy. Często sam sobie zadaję pytanie, dlaczego ten utwór nie jest tak znany jak na przykład Uwertura koncertowa „Hebrydy”. Rzadko się zdarza, aby tak dobre i doświadczone orkiestry jak Filharmonia Podkarpacka nie grały jakiegoś utworu Mendelssohna, Schumanna czy Beethovena, natomiast „Ruy Blas” to uwertura, która wszystkich zaskakuje. Powstała 1839 roku i początkowo zatytułowana została przez kompozytora jako „Romans”. Piękne tematy zostały zauważone i poproszono Mendelssohna do rozpisania ich do sztuki teatralnej, a premiera zaplanowana była rok później. Z wymiany listów dotyczących szczegółów wiadomo, że kompozytor odpowiedział iż nie potrzebuje roku na napisanie utworu, tym bardziej, że jego żona Cécile była chora i już o dziewiątej wieczorem w domu panowała zupełna cisza. Mendelssohn skomponował tę uwerturę praktycznie w ciągu trzech dni i był usatysfakcjonowany z końcowego rezultatu o czym również pisał w listach.

Czy mam rozumieć, że utwór od razu był gotowy do wykonania?

        - Mendelssohn bardzo często swoje utwory poprawiał i nawet jak był zadowolony z dzieła, które na przykład ukończył w poniedziałek, nie oznacza, że następnego dnia nie rozpoczynał pisania kolejnej wersji. Tak też było z tą uwerturą i istnieje wiele wersji tej uwertury, ponieważ poprawiał ją wielokrotnie. Aktualnie także wykonuje się wiele wersji i trudno jest zdobyć nuty do konkretnej, ponieważ różnią się one opracowaniem materiału muzycznego dopiero w środku utworu.
Dlatego z wyprzedzeniem i po dokładnym sprawdzeniu sprowadzone zostały partytura i nuty, z których gra Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej.

Filharmonia 07.03.2025 Dominik Gilewski i Piotr KościkDominik Gilewski - fortepian, Piotr Kościk - dyrygent i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertu w Rzeszowie, fot. Filharmonia Podkarpacka

W ubiegłym sezonie pod Pana batutą zabrzmiał Koncert fortepianowy G-dur Maurice’a Ravela, a tym razem wybrał Pan Koncert fortepianowy e-moll op.11 Fryderyka Chopina.

        - Znowu jest podobieństwo obu koncertów. Jestem również pianistą i miałem przyjemność oraz zaszczyt wielokrotnie występować w tej roli w Filharmonii Podkarpackiej. Dlatego w swoim repertuarze dyrygenckim bardzo chętnie sięgam po koncerty fortepianowe. Rok temu miałem przyjemność zadebiutować na scenie Filharmonii Podkarpackiej z Januszem Olejniczakiem, niestety dzisiaj już świętej pamięci, legendą polskiej pianistyki i wykonaliśmy Koncert G-dur Ravela.
        Tym razem solistą był Dominik Gilewski, wspaniały, młody pianista, który ukończył z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, w klasie fortepianu Mileny Kędry oraz w klasie kameralistyki Lecha Napierały. W 2021 roku, w ramach programu ERASMUS+, studiował w Escola Superior de Música de Catalunya (ESMUC) w Barcelonie, w klasie fortepianu Vladislava Bronevetzkiego. W ubiegłym roku ukończył podyplomowe studia w Królewskim Konserwatorium w Brukseli, w klasie fortepianu Valentiny Igoshiny. Obecnie kontynuuje naukę na Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach, w klasie fortepianu Zbigniewa Raubo.
        Bardzo dobrze się nam współpracowało z Dominikiem Gilewskim i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Dlatego cieszę się, że udało się przygotować świetne wykonanie, najczęściej w Polsce wykonywanego koncertu fortepianowego.
        Ja niestety nie miałem okazji jako pianista wykonać Koncertu e-moll Chopina, ale ma on w moim sercu wyjątkowe miejsce. Przed laty w moim repertuarze znalazł się Koncert fortepianowy f-moll i później grałem go wiele razy, w różnych składach: z pełną orkiestrą symfoniczną, z filharmoniami kameralnymi, z kwintetem smyczkowym i kwartetem smyczkowym. Nie spodziewałem się, że Koncert e-moll Chopina wykonam na scenie po raz pierwszy z podium dyrygenckiego.

Bardzo pięknie i efektownie zabrzmiała również wykonana po przerwie Symfonia nr 1 C-dur Georges’a Bizeta. Pewnie także solidnie pracowaliście na przygotowaniem tego utworu.

        - Jest to neoklasyczne dzieło pełne mozartowskiej energii, bo pewnie tak pisali by Mozart i Haydn gdyby żyli 50 lat dłużej. Jest to muzyka pełna uśmiechu i optymistycznej ekspresji. Bardzo dobrze współgra z panującą za oknem już prawie wiosenną pogodą. Stanowiące ramy utworu części pierwsza i czwarta są niesamowicie wirtuozowskie i efektowne, druga część jest liryczna z pięknymi solówkami dwóch obojów, a w trzeciej części z pewnością słuchacze zauważyli fascynacje kompozytora folklorem. Jest to rzadko wykonywana symfonia, która swą premierę miała dopiero około 80 lat po śmierci kompozytora, ponieważ została skomponowana przez 17-letniego Bizeta w trakcie studiów w Paryżu w 1855 roku. Kompozytor miał wtedy zbyt mało wiary we własne umiejętności i schował partyturę do szuflady, po czym skupił się na twórczości operowej. Premiera I Symfonii Georges’a Bizeta miała miejsce dopiero w 1935 roku, ponieważ dopiero wtedy zauważono ogromny potencjał ukryty w tym dziele.

Filharmonia 07.03.2025 Dominik Gilewski i Piotr Kościk 3Dominik Gilewski - fortepian i Piotr Kościk - dyrygent po wykonaniu Koncertu fortepianowego e-moll Fryderyka Chopina w sali Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Jest takie powiedzenie, że „nie sztuka gdzieś zadebiutować, ale sztuką jest otrzymać ponowne zaproszenie w to samo miejsce”.

        - Znam to powiedzenie i jest w nim wiele prawdy. Mówi się też, że dany występ można uznać za udany, jeżeli organizator zaprosi nas ponownie. Z takiego założenia wychodzę występując jako pianista i wyjątkowo cieszą mnie telefony, czy e-maile od organizatorów koncertów, którzy zapraszają mnie ponownie. Niedawno miałem okazję wykonać recital chopinowski w Wilnie i gościłem tam po raz drugi ponieważ organizatorzy byli bardzo zadowoleni z poprzedniego koncertu.
        Bardzo mnie cieszy fakt, że otrzymałem także po raz drugi zaproszenie do Filharmonii Podkarpackiej, aby poprowadzić koncert.
W ciągu roku miałem szczęście występować w tej sali trzykrotnie, ponieważ pomiędzy dwoma koncertami w roli dyrygenta, miałem jeszcze okazję wystąpić jako pianista z Orkiestrą Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara podczas uroczystości jubileuszowej szkoły, z której się wywodzę. Zagrałem wtedy z Andante spianato i Wielki Polonez Es-dur op. 22 Fryderyka Chopina.

Dla Filharmonii Podkarpackiej i dla melomanów, którzy od lat przychodzą na koncerty naszej orkiestry, ten sezon jest szczególny, bo obchodzimy 70-lecie działalności Orkiestry. Pan także zna ten zespół już kilkadziesiąt lat.

        - Zabrzmiało to groźnie, ale taka jest prawda. Moi rodzice są muzykami Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej – mój tato przez wiele lat grał w tym zespole na puzonie, a moja mama nadal jeszcze gra w grupie drugich skrzypiec. Miałem z nimi okazję wykonywać jako pianista kilka koncertów fortepianowych. Moja obecność tutaj miała również ważne miejsce, bo często przebywałem w tym budynku będąc dzieckiem. Przychodziłem tu po zajęciach w szkole, ponieważ moi rodzice mieli próby lub musieli ćwiczyć, a ja nie mogłem sam pozostawać w domu.
        Z czasów dziecięcych często mamy wyraźnie, pojedyncze skojarzenia. Bardzo dokładnie pamiętam zapach ćwiczeniówek na górze, w których jako siedmiolatek lub ośmiolatek często składałem dinozaury, czytałem gazety o samochodach… Bardzo dokładnie pamiętam okrągłe, metalowe klamki do tych ćwiczeniówek, które mnie fascynowały, bo były nietypowe.
        Pamiętam również piątkowe koncerty, na które bardzo często przychodziłem z rodzicami i jak wielu moich rówieśników - dzieci innych muzyków, siedziałem na schodkach i słuchałem koncertu. Już wtedy powstawał fundament do tego co nadeszło później – do pełnowymiarowej edukacji muzycznej.

Pamiętam Pana występ w tej Sali, podczas koncertu dyplomantów.

       -  To było w 2006 roku i to był mój debiut z profesjonalną orkiestrą symfoniczną. Kończyłem wówczas przygody z Zespołem Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie. Grałem wtedy z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej I część Koncertu fortepianowego b-moll op. 23 Piotra Czajkowskiego. Było to dla mnie wielkie przeżycie, ponieważ muzyka Czajkowskiego naładowana jest niewiarygodną energią i wieloma niepowtarzalnymi cudownymi melodiami.
         Pomiędzy moim debiutem pianistycznym, a debiutem dyrygenckim miałem jeszcze okazję dwukrotnie grać w tej sali z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. W 2008 roku wystąpiłem z Koncertem fortepianowym Es-dur Ferenca Liszta pod batutą Vladimira Kiradjieva i podczas tego koncertu dwukrotnie zerwała się struna w fortepianie – pech chciał, że była to struna es i w IV części ten dźwięk jest bardzo potrzebny, ponieważ po zerwaniu obu strun młotek mechanizmu fortepianu trafiał w drewno. Na szczęście wszyscy wykonawcy przyjęli to, z pewną dozą humoru, ponieważ na takie sytuacje nie ma się wpływu. Do dzisiaj przechowuję te struny na pamiątkę, ponieważ stroiciel Jakub Dziurzyński podarował mi je po koncercie.
Później, w 2013 roku w tej sali wystąpiłem jeszcze raz z II Koncertem fortepianowym f-moll Chopina.

W roli dyrygenta, przed rokiem i teraz, pracował Pan z zespołem, który już Pan dobrze Pan znał.

          - Tak, ale skład orkiestry trochę się zmienił, bo gra w nim wielu muzyków mojej generacji, których miałem okazję już poznać, bo z wieloma chodziłem do szkoły muzycznej, kilku uczyło w tej szkole, a część muzyków poznałem jeszcze w czasach dzieciństwa. Znając prawie wszystkich wiedziałem kto na jakim instrumencie gra, a to jest komfortowa sytuacja. Oceniając z mojej perspektywy współpraca z orkiestrą była bardzo dobra. Zauważyłem od początku, że muzycy solidnie pracowali, realizowali moje decyzje i byli bardzo życzliwi, pomimo, że próby były długie i intensywne, bo program nie był łatwy.

Filharmonia 07.03.2025 Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Piotra KościkaOrkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Piotra Kościka, fot. Filharmonia Podkarpacka

Przed rokiem podkreślał Pan, że Pana działalność będzie przebiegała w dwóch nurtach. Czy nadal chce Pan występować jako dyrygent i pianista?

         - Sporo się zmieniło, ponieważ mówiłem, że staram się w kalendarzu ustawiać blokowo projekty dyrygenckie oraz projekty fortepianowe i na razie mi się to udaje.
         Wiele się zmieniło się to, ponieważ jesienią ubiegłego roku zostałem zaproszony na koncerty i miałem projekty orkiestrowe oraz recitale fortepianowe z różnym programem. Grałem z moją żoną, która jest wiolonczelistką koncert w Hiszpanii, grałem z orkiestrą m.in. w Rzeszowie, występowałem dwukrotnie w Ambasadzie Polskiej w Wiedniu oraz występowałem z recitalami chopinowskimi na Litwie. Każdy z tych koncertów miał zupełnie inny program, a oprócz tego zawsze miałem stertę nut, które musiałem przygotować na projekty dyrygenckie. Zacząłem także uczyć gry na fortepianie i muszę także regularnie poświęcać czas uczniom.
         Nadszedł czas, że muszę dzień podzielić na trzy fazy. Rano kilka godzin pracuję przy fortepianie i przygotowuję się do koncertów, popołudnie spędzam z uczniami, a po kolacji siedzę nad partyturami. Nie jest to łatwe nie tylko dlatego, że cały dzień mam wypełniony, bo w żadnym z nurtów nie da się włączyć trybu ekonomicznego (na pół gwizdka). Ta praca wymaga wymaga także wkładu fizycznego (zwłaszcza gra na fortepianie) oraz wkładu intelektualnego (zwłaszcza przygotowanie partytur, gdzie trzeba wnikliwie studiować zapisany utwór dostrzec problematykę utworu jeszcze przed próbami z orkiestrą).
Wszystkie projekty zakończyły się sukcesem i dlatego myślę, że jest to ciężka praca, ale można to wszystko jakoś „ogarnąć”.

Jest Pan członkiem zarządu Międzynarodowego Towarzystwa Chopinowskiego w Wiedniu.

         - Owszem, jestem w stałym kontakcie z biurem, biorę udział w posiedzeniach zarządu, organizowaliśmy nasze wewnętrzne koncerty w Wiedniu, a teraz zajmujemy się organizacją Festiwalu Chopinowskiego, który odbędzie się w sierpniu w austriackim Gaming oraz planowaniem następnego sezonu.
         Dodam, że Towarzystwo w Wiedniu bardzo przeżyło śmierć maestro Janusza Olejniczaka, ponieważ jego prezydent prof. dr Theodor Kanitzer był z nim w bardzo przyjacielskiej relacji od wielu dziesięcioleci. Maestro Janusz Olejniczak wielokrotnie, wręcz regularnie zaszczycał nas swoją obecnością i występował z koncertami w Austrii.
        Mnie również łączyła bliska więź z panem Januszem Olejniczakiem. Poznaliśmy się przed laty podczas festiwalu w Austrii, później zostaliśmy wspólnie zaproszeni na festiwal w Chinach. Tam przez tydzień przeżywaliśmy przygody, mierząc się z ogromną spontanicznością organizacji, ale wszystkie koncerty się odbyły i były bardzo udane. Ten pobyt w dalekim kraju bardzo nas zbliżył.
        Rzeszowscy melomani z pewnością pamiętają nasz wspólny koncert w Filharmonii Podkarpackiej, który odbył się w kwietniu ubiegłego roku. Podczas tego wieczoru maestro Olejniczak zachwycił zarówno publiczność, mnie oraz orkiestrę cudowną kreacją Koncertu fortepianowego G-dur Ravela i trzema bisami – najpierw powtórzyliśmy I część z Koncertu Ravela, a później słuchaliśmy Mazurka a-moll op. 17 nr 4 oraz Scherza b-mol op. 31.
         W maju byłem na recitalu Janusza Olejniczaka w Ambasadzie Rzeczypospolitej Polskiej w Wiedniu i po tym koncercie długo rozmawialiśmy. Jego ostatni koncert w Austrii odbył się na zaproszenie Międzynarodowego Towarzystwa Chopinowskiego w sierpniu zeszłego roku i wówczas wystąpił z kilkoma swoimi studentami.
Nikt nie spodziewał się tego co stało się w październiku.

Dziękuję Panu za rozmowę i znakomity koncert. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli polecić kolejne Pana koncerty w Polsce.

         - Również mam taką nadzieję. Każdy koncert sprawia mi ogromną radość. Bardzo się cieszę, że po studiach pianistycznych postanowiłem ukończyć dyrygenturę i mogę się realizować również w tym kierunku. Także prowadzenie prób z orkiestrą sprawia mi wiele radości, a przede wszystkim ciągle uczę się czegoś nowego i zbieram doświadczenia. Mam nadzieję, że będę miał jak najwięcej okazji do występowania z orkiestrami na scenach. Wszystko wskazuje na to, że tek będzie.
         Mam także nadzieję, że kiedyś będę miał okazję i przyjemność powrócić do Rzeszowa.

Zofia Stopińska

„Perły muzyki rozrywkowej” w Filharmonii Podkarpackiej

       „Perły muzyki rozrywkowej” tak zatytułowany został wyjątkowy koncert walentynkowy, który odbył się 14 lutego w Filharmonii Podkarpackiej. W programie znalazły się m.in. piosenki XX. lecia międzywojennego, musicalowe oraz utwory o miłości, a wśród nich: Już nie zapomnisz mnie, Przetańczyć całą noc, Pogoda ducha, Gorzko mi, I will always love you, Bella bella donna, Mexicana i inne przeboje będące już klasyką swego gatunku.
Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Mieczysław Smyda, śpiewali: Grażyna Brodzińska, Anna Sokołowska-Alabrudzińska i Michał Milowicz, a koncert prowadził Łukasz Lech.
Sala była wypełniona publicznością. Widownia została nawet powiększona kosztem sceny, bo w kanale orkiestrowym zamontowano dwa rzędy foteli, aby więcej osób mogło wysłuchać koncertu.
Gorąca owacja na zakończenie trwała długo.
       Zapraszam na spotkanie z Grażyną Brodzińską, nazywaną „pierwszą damą polskiej operetki”. Artystka była solistką teatrów muzycznych w Gdyni i Szczecinie, a także Operetki Warszawskiej i Teatru Muzycznego „Roma” oraz występowała gościnnie m.in. w Teatrze Wielkim w Warszawie i Kammeroper w Wiedniu.

Rozpoczynając rozmowę chcę podkreślić, że wielu melomanów Podkarpacia z niecierpliwością czekało na Pani koncert w Filharmonii.

        - Jestem bardzo szczęśliwa, że wystąpiłam w Filharmonii Podkarpackiej po długiej przerwie. Czas tak szybko płynie, że nie pamiętam, który to był rok, ale na pewno jeszcze przed pandemią. Zawsze na estradzie Filharmonii dobrze się czułam i świetnie mi się śpiewało. Publiczność jest cudowna, a w dodatku dzisiaj mamy święto zakochanych, stąd w programie tak dużo piosenek o miłości. Wielką prośbę kieruję szczególnie do panów, żeby przedłużyli ten dzień, najlepiej do 31 grudnia, a nie tylko 14 lutego byli dla nas kochani i żebyśmy były obdarowywane kwiatami do końca roku.

Po wysłuchaniu dzisiejszego koncertu i reakcji publiczności, twierdzę, że wszystkim mocniej serce biło za każdym razem, jak Pani pojawiała się na scenie. Chyba czuła Pani te nasze emocje.

       - O tak. Niewielka publiczność była obecna także na próbie, bo pojawili się młodzi ludzie, którzy nie mogli już kupić biletów na wieczorny koncert. Także były emocje. chociaż podczas próby nie śpiewaliśmy tak jak wieczorem, nie zmieniałam sukien i wszyscy byliśmy ubrani raczej na sportowo. Bardzo się cieszę, że młodzi ludzie też przychodzą do Filharmonii.
Podczas wieczornego koncertu daliśmy z siebie wszystko i ubraliśmy się odświętnie specjalnie dla Państwa. Zawsze podkreślam, że bez publiczności nie istniejemy i pragniemy, żebyście Państwo jak najdłużej chcieli nas oglądać i słuchać.

 

Dzisiaj słuchaliśmy przepięknych, niezapomnianych przybojów, ale przecież ma Pani w repertuarze partie operowe, operetkowe, musicalowe i piosenki ze światowego repertuaru. Kiedy zaczęła Pani występować z takim repertuarem?

         - Pierwszy raz zaczęłam śpiewać piosenki, kiedy usłyszałam jak Placido Domingo śpiewa tanga: Jalousie i Bésame mucho oraz wiele piosenek ze światowego repertuaru wykonywanych nie głosem operowym, ale trochę lżej.

Grażyna Brodzińska 01Grażyna Brodzińska podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Podziwiając artystów na scenie, słuchając z zachwytem muzyki, nie zdajemy sobie sprawy, jaką ciężką pracę wykonują. Przecież wiele godzin trzeba poświęcić przygotowując utwory, które mają być wykonane podczas koncertu.

        - Aby być w jak najlepszej formie, artysta muzyk musi pracować przez cały czas. Na przykład w czasie trwania pandemii nie było koncertów i podobnie jak inne kobiety robiłam porządki w domu, ale także przez cały czas ćwiczyłam, cały czas pracowałam nad głosem i jak pandemia się skończyła byłam w formie wokalnej. Może dlatego tak długo mogę występować, bo cały czas pracuję, nie osiadam na laurach i przygotowuję coś nowego. Cieszę się, że wybrałam zawód śpiewaczki, aktorki, tancerki . To sprawia mi ogromną radość. Nawet sobie pani nie wyobraża ile szczęścia dają mi występy na scenie i kontakt z publicznością.

Na scenie jest Pani bardzo skupiona podczas wykonania każdego utworu. Każda fraza, każda nuta jest wykonana najlepiej jak Pani potrafi. Wszystkich zachwycają piękne suknie i taniec.

        - To jest profesjonalizm aż do bólu. Jestem bardzo, a może nawet za bardzo krytyczna jeżeli chodzi o swoją osobę. Zawsze wydaje mi się, że mogło by być jeszcze lepiej. Nie chcę zawieść publiczności, która przychodzi na moje koncerty. Staram się, żeby wszystko co robię było na najwyższym poziomie. Żeby publiczności wydawało się, że to jest muzyka lekka, łatwa i przyjemna.

Można powiedzieć, że zawsze muzyka otaczała Panią muzyka.

        - Już w wózeczku byłam zabierana przez rodziców do teatru, bo moi rodzicie byli świetnymi artystami – śpiewakami. Podobno podczas prób i spektakli nie przeszkadzałam, bo albo słuchałam, albo spałam. Później siedząc na kolanach ciotek i wujków na widowni podczas przedstawień uciszałam publiczność kaszlącą i kichającą, bo wiedziałam, że powinna być kompletna cisza.
        Uczyłam się w szkole baletowej, później w Studium Wokalno-Aktorskim im. Danuty Baduszkowej w Gdyni nauczyłam się wszystkiego, uczęszczając codziennie od 8-mej rano do wieczora na przedmioty, które były w szkołach: teatralnej, muzycznej, baletowej. Jednocześnie rozpoczęłam już praktykę na scenie, bo byłam angażowana do udziału w spektaklach. To była dobra szkoła.
Zawsze chciałam występować na scenie i kontynuować zawód, który tak wspaniale wykonywała moja mama.

Grażyna Brodzińska 04Grażyna Brodzińska podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

To wszystko było i jest możliwe także dzięki temu, że w Pani życiu także panuje harmonia.

         - To prawda, ale dla niektórych może jestem nudną artystką, ponieważ w moim życiu prywatnym, w moim domu ciągle jest dobrze, żadnych sensacji – czyli Brodzińska jest nudna. Spokojnie żyje, pracuje, nic sensacyjnego w jej życiu się nie dzieje i ciągle jest w formie. Jak ona to robi?

Jest Pani szczęśliwą artystką, bo nie ma Pani tremy.

         - Niestety, muszę się przyznać, że mam tremę. Im dłużej występuję tym gorzej, bo wiem, że nie mogę zawieść publiczności. Bo jak jest człowiek młody i rozpoczyna karierę, to nawet jak coś gorzej wykona – można to tłumaczyć małym doświadczeniem, a ja już nie mogę tak powiedzieć. Głos jest żywym instrumentem i różne rzeczy mogą się wydarzyć.
Na szczęście mam tremą tylko za kulisami. Wtedy szukam spokojnego miejsca, jestem bardzo skupiona, chociaż ręce mi się trzęsą. Jak wychodzę na scenę, zapominam o wszystkim, natychmiast znika trema i jestem w swoim żywiole.

Nawiązuje Pani świetny kontakt z publicznością. Tak było dzisiaj.

         - Tak, bo odbieram od publiczności radość i uśmiechy. Cieszę się, że przyszli Państwo na koncert i wspólnie się bawimy. Jest nam z sobą dobrze. Przeżywamy chwile radości, ale także chwile pełne smutku i rozterek, bo życie nie jest usłane samymi różami, nieraz są także kolce.

Grażyna Brodzińska 03Soliści koncertu "Perły muzyki rozrywkowej" : Łukasz Lech (słowo), Grażyna Brodzińska, Michał Milowicz, Anna Sokołowska - Alabrudzińska, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyr. Mieczysław Smyda, fot, z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Ważna jest także dobra współpraca z dyrygentem i orkiestrą oraz z pozostałymi solistami.

         - Na szczęście znamy się dobrze wszyscy. Z muzykami Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej znamy się doskonale od wielu lat. Występowaliśmy razem prawie co roku i dopiero teraz była dłuższa przerwa. Kolegów śpiewających i dyrygenta też znam. Wszyscy się lubimy, szanujemy, znamy swoją wartość i dobrze się czujemy zarówno na scenie, jak i za kulisami.

Bardzo dziękuję za wspaniały wieczór. Mam nadzieję, że jest Pani zadowolona, chętnie przyjmie Pani kolejne zaproszenie i niedługo będzie okazja do następnego spotkania w Rzeszowie.

         - Jestem bardzo zadowolona i chętnie przyjmę kolejne zaproszenie. Dziękuję za gorące przyjęcie i życzę wszystkim zdrowia, szczęścia i miłości.

Zofia Stopińska

Jak grać, żeby porwać publiczność ?

       Na długo pozostanie w pamięci melomanów koncert, który odbył się 17 stycznia 2025 roku w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Partie solowe w Symfonii hiszpańskiej d-moll op. 21 Eduarda Lalo wykonał Jakub Jakowicz, wybitny skrzypek, kameralista i pedagog, profesor UMFC w Warszawie oraz AM w Katowicach. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował jego wychowanek Szymon Naściszewski, absolwent Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, który dyrygenckie szlify zdobywał pod kierunkiem Łukasza Borowicza w Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie.
        Wypełniająca szczelnie salę koncertową publiczność od pierwszych taktów była oczarowana grą Jakuba Jakowicza. Bardzo osobistą kreacją, cudownym brzmieniem instrumentu, idealną intonacją i niezwykłą precyzją we wszystkich rejestrach, a także ścisłą współpracą z dyrygentem i orkiestrą. Ta współpraca przez cały czas była wprost idealna, a to przełożyło na bardzo dobre proporcje pomiędzy partią solisty i towarzyszącej orkiestry pod wprawną batutą dyrygenta.
Za długie i gorące brawa Jakub Jakowicz podziękował publiczności rewelacyjnie wykonanym Kaprysem polskim Grażyny Bacewicz. Warto podkreślić, że 17 stycznia minęła 56 rocznica śmierci tej wybitnej kompozytorki i skrzypaczki.
        Ten wyjątkowy wieczór zaliczymy z pewnością do wydarzeń jubileuszowego sezonu artystycznego Filharmonii Podkarpackiej.
Bardzo się cieszę, że w dniu koncertu pan Jakub Jakowicz znalazł czas na rozmowę i mogę Państwa zaprosić na spotkanie.

Symfonia hiszpańska Eduarda Lalo to utwór zachwycający publiczność na całym świecie, ale zgodzi się Pan ze mną, że nie jest on łatwy dla wykonawców, a szczególnie dla solisty.

         - To nasz kanon skrzypcowy, można powiedzieć karnawałowy i w dobrym czasie został zaprogramowany. Ten utwór ma wiele twarzy, bo na przykład piąta część utworu jest probierzem technicznym, a poprzedza go część wolna, która jest w zasadzie pięknym, pełnym wstrząsającego patosu marszem pogrzebowym. Podobnie jak te części, na hiszpańskich motywach oparte są również pierwsze trzy części . To bardzo różnorodny utwór, w którym współpraca z orkiestrą jest przez cały czas konieczna. Motywy się przeplatają, instrumenty dęte drewniane grają je razem z solistą.   To jest bardzo pojemny utwór na interpretację, można go grać w różnych tempach. Doskonale odnajdują się w nim młodzi soliści ścigając się z orkiestrą, a także starsi, którzy wykonując go w wolniejszych tempach podkreślając harmonię i frazy. Ważny jest rodzaj dźwięku, elegancja, wyczucie energii i tańca. Ważne jest aby towarzysząca soliście orkiestra grała piękną, szlachetną barwą.

Można stwierdzić, że koncertuje Pan na estradzie już kilkadziesiąt lat, bo rozpoczął Pan mając 11 lat, a kiedy w włączył Pan do repertuaru Symfonią hiszpańską?

         - Uśmiecham się, bo koncertuję od 30 lat, a Symfonia hiszpańska była jednym z pierwszych utworów, mogłem mieć wtedy 16 lat. Wykonałem ją także podczas egzaminu dyplomowego na studiach – grałem Koncert skrzypcowy Aleksandra Głazunowa i Symfonię hiszpańską Eduarda Lalo.

17.01.2025 Jakub Jakowicz skrzypce i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Szymona Naściszewskiego 2Jakub Jakowicz - skrzypce i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Szymona Naściszewskiego, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Przystępując do uczenia się większości utworów, można wcześniej posłuchać nagrań. Na przykład dobrych nagrań Symfonii hiszpańskiej jest bardzo dużo. Jak zagrać znany utwór, żeby zachwycić publiczność, żeby wykonanie nie było takie samo jak nagrania?

        - To pytanie ciągle sobie zadajemy. Jak grać, żeby porwać publiczność ? To jest dobre słowo, bo ten utwór jest bardzo komunikatywny i ma potencjał, żeby być porywającym.
        Podstawą w naszym podejściu do powinna być moja własna interpretacja, jak ja to słyszę i czuję, jak sobie to wyobrażam. Wymaga to wiele trudu, ale trzeba tę interpretację odnaleźć.
Prosty przykład - jeśli ktoś mówi coś od siebie, to reagujemy na ten przekaz zupełnie inaczej, niż na udawane interpretacje. Jeśli ktoś gra od serca to wówczas udziela się to słuchaczom, widzom.

Zdarza się, że wytrawny słuchacz po wysłuchaniu nagrania może poznać wykonawcę.

       - To byłoby idealne, że po stylu wykonawczym poznajemy artystę – po dźwięku, po wibracji, po sposobie interpretacji. U skrzypków tych elementów jest kilka: dźwięk, vibrato, specyficzne glissanda, portamenta, rodzaj ekspresji, akcenty. Wynika to wszystko z natury, z charakteru, temperamentu… Z biegiem lat doceniam to, że są różne podejścia, każdy ma swoje własne i dzięki temu utwór żyje, bo za każdym razem wykonanie jest inne.

Dzisiejszy koncert jest szczególny, bo na estradzie spotkają się mistrz i uczeń.

        - To niesamowite spotkanie, bo Szymon Naściszewski, świetny skrzypek i jak się okazuje fantastyczny dyrygent prowadził koncert. Szymon skończył studia u mnie na skrzypcach, a później studiował jeszcze w Niemczech i spokojnie mógłby wiązać swoje życie artystyczne ze skrzypcami. Zafascynowała go jednak dyrygentura i podjął trudne studia. Ciągle mnie dziwi, że mój student jest już po kolejnych studiach (śmiech)…
       Fantastycznie mi się gra z Szymonem i podziwiam jego świetną rękę i doświadczenie w pracy z orkiestrą. Jest fantastycznym akompaniatorem i świetnie prowadzi zespół, bo zna materię skrzypiec, a także Symfonię hiszpańską. To przemiłe spotkanie na estradzie i bardzo się z niego cieszę.

Prowadzi Pan bardzo intensywną działalność artystyczną. Niedawno, bo na początku listopada minionego roku, byłam na znakomitym koncercie kameralnym, który odbył się w sali Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego w ramach Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej. Wystąpiło trio fortepianowe, które działa od niedawna.

      - Gramy od niedawna z Szymonem Nehringiem (fortepian) i Marcinem Zdunikiem (wiolonczela). Myślimy o dłuższej współpracy, bo dobrze nam się gra razem gra i chcemy budować repertuar triowy, który jest wspaniały. Moi partnerzy są wybitnymi muzykami, w nadzwyczajny sposób grają i rozumieją muzykę. Wspólna gra bardzo nas inspiruje.
Z Marcinem Zdunikiem gramy też często w innych kameralnych składach – m.in. z pianistami Pawłem Wakarecym, Grzegorzem Manią i z Łukaszem Chrzęszczykiem…
       Możemy tworzyć bardzo ciekawe programy i się rozwijać. Staramy się grać jak najwięcej muzyki mniej znanej. Ostatnio nagraliśmy Kwintet oraz Suitę polską Szymona Laksa, a z wydarzeń solowych największym było prawykonanie jesienią ubiegłego roku, zadedykowanego mi Koncertu na skrzypce i orkiestrę skomponowanego przez Marcina Markowicza, skrzypka, kompozytora i koncertmistrza Orkiestry Radiowej w Warszawie, dyrektora artystycznego Festiwalu Ensemble, który odbywa się co roku w Radziejowicach. Marcin Markowicz jest założycielem i drugim skrzypkiem "Lutosławski Quartet" oraz skrzypkiem w "Jazz Band Młynarski-Masecki". Interesuje się wieloma stylami muzycznymi , które w jego utworach przenikają się nawzajem.
       W jego Koncercie na skrzypce i orkiestrę , który prawykonałem w Narodowego Forum Muzyki Filharmonii Wrocławskiej możemy znaleźć wpływy muzyki Witolda Lutosławskiego, trochę swingu, a nawet inspiracje utworami zespołu Pink Floyd i muzyki rap. Przepiękny, bardzo ciekawy i wzruszający utwór.

Wracając jeszcze do koncertu w ramach Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej. Rozpoczęło go jedno z najwspanialszych dzieł kameralnych – Trio fortepianowe B-dur op. 97, zwane „Arcyksiążęcym” Ludwiga van Beethovena, zaś ukoronowaniem wieczoru była znakomita kreacja Tria fortepianowego C-dur op. 87 Johannesa Brahmsa. Środkowy człon stanowiło pełne ciekawych pomysłów i melodii prawykonane podczas tego wieczoru Trio fortepianowe Marcina Zdunika. Trzeba podkreślić, potrafiliście zainteresować publiczność utworem, który zabrzmiał na estradzie po raz pierwszy. Był równie gorąco oklaskiwany.

       - To jest siła kompozytorów współczesnych, którzy tworzą muzykę komunikatywną, zrozumiałą dla publiczności, a jednocześnie ambitną i twórczo ciekawą, wykorzystującą instrumenty w sposób mistrzowski. Zawiera ona pewne kody, którymi się posługujemy na co dzień i w tym jest jej siła.

RJM 2024 Koncert Nehring Jakowicz Zdunik 1Trio fortepianowe w składzie: Szymon Nehring - fortepian, Jakub Jakowicz - skrzypce i Marcin Zdunik - wiolonczela podczas koncertu finałowego Rzeszowskiej Jasieni Muzycznej 2 listopada 2024 roku sali Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, fot. TwojKadr.com

Jak się nauczyć nowego utworu czasami w bardzo krótkim czasie. Wykonawcy otrzymują zapis nutowy i nie mogą wcześniej sięgnąć po nagranie.

       - Najlepiej dużo ćwiczyć i dobrze czytać nuty. Bardzo pomaga obecność kompozytora, który może nam powiedzieć czym się inspirował. Te nowe kompozycje są skomplikowane, ale jak powiedziałem, bazują one na pewnym zestawie kodów, rytmów i harmonii, które są zrozumiałe.
Trio Marcina Zdunika najpierw każdy z nas ćwiczył sam, a potem mieliśmy kilka prób, podczas których powstała ta interpretacja. Szymonowi i mnie pomogła obecność Marcina, fakt, że był jednym z wykonawców. Ponadto wszyscy bardzo dobrze się rozumiemy.

W ostatnich miesiącach ubiegłego roku dużo Pan podróżował. Z Rzeszowa poleciał Pan do Stanów Zjednoczonych , a potem chyba do Finlandii i Estonii…

       - To jest taki zawód, że jak się ma szczęście i zaproszenia, to się dużo podróżuje. W Stanach Zjednoczonych występowałem z koncertami w ramach organizowanego przez Grzegorza Manię w Nowym Jorku „Rathaus Festiwal”. Grzegorz oprócz tego, że jest znakomitym pianistą, jest świetnym organizatorem i stworzył Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów, które bardzo prężnie działa. Jest bardzo inspirującą muzyków postacią, bo pokazuje podejście, które już dawno istnieje w krajach anglosaskich i w ogóle na zachodzie.
        Tam młody muzyk musi działać – organizować koncerty, festiwale i zapraszać innych muzyków po to, żeby zaistnieć, grać i znaleźć się w wielkim oceanie muzyki. Staram się moich studentów uczyć aktywnego patrzenia na zawód muzyka. Za przykład podaję jedną z londyńskich uczelni, w której aby otrzymać dyplom ukończenia, w czasie ostatniego roku studiów trzeba zorganizować sobie i wykonać pięć koncertów.

Latem był Pan w Australii.

       - Było bardzo zimno, bo w sierpniu w Australii jest zima, wprawdzie w Sydney było około 20 stopni, ale w Melbourne, gdzie byłem na zaproszenie Australijskiej Akademii Narodowej było faktycznie zimno. Fantastyczny kraj, fantastyczna akademia i fantastyczni, utalentowani studenci. Prowadziłem kurs mistrzowski dla studentów klasy skrzypiec, grałem też w orkiestrze, grałem partie solowe i prowadziłem orkiestrę. Graliśmy też ze studentami koncert z dwoma kwintetami – Franza Schuberta i Witolda Maliszewskiego. Kwintet Maliszewskiego był przez lata zapomniany, a teraz zyskuje uznanie. Studenci są przyzwyczajeni do szybkiej pracy i do występów przed publicznością. Byłem tym zaskoczony, bo u nas często jest tak, że studenci są na bardzo wysokim poziomie technicznym, ale nie mają okazji do grania , zostajemy z tymi umiejętnościami w akademiach. Często brakuje praktyki, która jest najważniejsza, bo pozwala się dzielić studentom swoimi umiejętnościami z szerokim gronem publiczności. Miałem też parę koncertów w całej Australii, podczas których towarzyszył mi Paavali Jumppanen, wybitny fiński pianista, który od 2021 roku pełni funkcję dyrektora artystycznego Australijskiej Akademii Narodowej w Melbourne. Był to bardzo ciekawy, owocny i świetnie zorganizowany wyjazd.
       Wspomnę jeszcze, że poznałem Paavaliego dzięki Festiwalowi Ensemble, który odbywa się w Radziejowicach i stąd ta nasza współpraca, która także zaowocowała nagraniem płyty, z utworami Ernesta Chaussona – Poematem z fortepianem i kwartetem oraz Koncertem na skrzypce, fortepian i kwartet. Płyta ukaże się w marcu tego roku.
Planujemy, że w przyszłym roku wykonamy te utwory podczas kilku koncertów w Polsce.

17.01.2025 Jakub Jakowicz skrzypce i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Szymona Naściszewskiego 3Szymon Naściszewski - dyrygent i Jakub Jakowicz - skrzypek i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej po wykonaniu Symfonii hiszpańskiej w Rzeszowie, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej.

Może będzie okazja posłuchać tych utworów na żywo w Filharmonii lub podczas Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, bo po udanym koncercie zechce Pan wrócić do Rzeszowa.
       - Oczywiście, z wielką przyjemnością. Dla muzyka ponowne zaproszenia są najważniejsze.

Bardzo dziękuję za spotkanie i mam nadzieję na następne.

        - Ja także bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Śladami artystów muzyków związanych z Rzeszowem - Szymon Naściszewski

         Z wielką radością zapraszam na spotkanie z panem Szymonem Naściszewskiem, utalentowanym młodym skrzypkiem i dyrygentem urodzonym w Rzeszowie, który dyrygował Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej 17 stycznia 2025 roku. Solistą tego wieczoru był Jakub Jakowicz, jeden z najwybitniejszych skrzypków swego pokolenia.
      Przed koncertem udało mi się zarejestrować rozmowy z solistą i dyrygentem. Wkrótce zaproszę na spotkanie z panem Jakubem Jakowiczem, a rozmowę z panem Szymonem Naściszewskim rozpoczynamy od przybliżenia utworów, które zabrzmiały 17 stycznia w Rzeszowie.

Bardzo interesujący i barwny będzie program koncertu, który poprowadzi Pan w Filharmonii Podkarpackiej. Dużo w nim akcentów hiszpańskich.

        - Hiszpańskich, ale także kubańskich. W karnawałowy nastrój wieczoru wprowadzi nas Uwertura kubańska George’a Gershwina, barwna impresja inspirowana pobytem kompozytora w Hawanie. Pierwotny tytuł utworu, Rumba, nie jest przypadkowy – charakterystyczny rytm tego tańca usłyszymy w rozbudowanej sekcji perkusyujnej, wzbogaconej o tradycyjne instrumenty kubańskie. Kolejnym punktem programu będzie Symfonia hiszpańska Édouarda Lalo – rozbudowane dzieło łączące formę koncertu z symfonią, w którym iberyjski temperament splata się z francuską elegancją. Po przerwie zabrzmi muzyka Maurice’a Ravela: Rapsodia hiszpańska, pierwsze dzieło kompozytora przeznaczone na orkiestrę symfoniczną. To prawdziwy kalejdoskop barw orkiestrowych – znajdziemy tu odniesienia do andaluzyjskiej Malagueñy, flamenco, kubańskiej Habanery, a całość zwieńczy pełna energii i brawury Feeria – idealna na karnawałowy koncert. Koncert zakończymy podróżą do Wiednia, ale w zupełnie innym wydaniu – La Valse Ravela daleko odbiega od straussowskich walców i lekkiej operetki. To fascynująca, oniryczna, momentami wręcz dekadencka wizja walca, który stopniowo przechodzi w szaleńczy taniec na granicy rozpadu.

Wiem, że już zabrakło biletów na ten koncert, co najlepiej świadczy, że zarówno Pan jak i znakomity skrzypek Jakub Jakowicz jesteście bardzo oczekiwanymi gośćmi.

      - To dla mnie ogromna radość i zaszczyt wystąpić na estradzie Filharmonii Podkarpackiej. Z niecierpliwością czekam na spotkanie z Kubą – po raz pierwszy będę miał okazję towarzyszyć mu jako dyrygent. To dla mnie wyjątkowa chwila, bo jeszcze nie tak dawno byłem jego studentem, a lekcje na Okólniku wspominam jako niesamowicie twórczy czas, pełen świeżego i nieszablonowego muzykowania. Ale także czas pięknych rozmów, nie tylko o muzyce.

17.01.2025 Jakub Jakowicz i Szymon NaściszewskiSzymon Naściszewski - dyrygent, Jakub Jakowicz - skrzypce i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

Jest Pan absolwentem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie skrzypiec Jakuba Jakowicza oraz Hochschule für Musik, Tanz und Medien Hannover w klasie skrzypiec Adama Kosteckiego.

        - Te studia były dla mnie niezwykle cennym doświadczeniem i stanowiły kolejne, bardzo ważne etapy mojego rozwoju osobistego i zawodowego. W dążeniu do doskonałości artystycznej nie ma jednej, uniwersalnej ścieżki, dlatego warto poznawać różne perspektywy i podejmować nowe wyzwania. Każde z tych miejsc dało mi coś innego – inne spojrzenie na technikę skrzypcową, na interpretację, nowe znajomości.

W 2023 roku ukończył Pan studia dyrygenckie w klasie prof. Łukasza Borowicza w Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie. W tym samym roku reprezentował Pan Polskę podczas XI Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach. Prawie do końca nie wiadomo było, czy Pan weźmie udział w tym konkursie.

        - Rzeczywiście, byłem na liście rezerwowej i dopiero trzy dni przed rozpoczęciem konkursu otrzymałem telefon z Filharmonii Śląskiej z propozycją udziału. Przez chwilę się wahałem, bo zupełnie się tego nie spodziewałem i – szczerze mówiąc – odpuściłem sobie przygotowania. Ale taka szansa trafia się raz na pięć lat, więc postanowiłem spróbować. Muszę powiedzieć, że te trzy dni były naprawdę intensywne, pełne pracy i emocji, ale zdecydowanie było warto. To jedno z tych doświadczeń, które zostają w pamięci na zawsze.

Studia dyrygenckie łączył Pan z pracą muzyka orkiestrowego, a także występował Pan jako solista m.in. z orkiestrami symfonicznymi w Krakowie, Kaliszu i Rzeszowie.

        - Gra w orkiestrze symfonicznej nauczyła mnie znacznie więcej niż teoretyczne zajęcia na uczelni. Przygotowując co tydzień nowy program pod batutą różnych dyrygentów miałem okazję nie tylko poznać obszerny repertuar, ale także obserwować różne osobowości muzyczne i style pracy. Każdy dyrygent ma własny sposób prowadzenia prób, własną wizję dźwięku i frazowania – to były bezcenne lekcje. Grając w Filharmonii Krakowskiej miałem także możliwość współpracować z moim profesorem, Łukaszem Borowiczem. To zawsze była sposobność do wymiany spostrzeżeń, analizy prób i wyciągania inspirujących wniosków.

17.01.2025 Szymon Naściszewski dyrygentSzymon Naściszewski - dyrygent podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Miał Pan także szczęście, że jeszcze w czasie studiów mógł Pan stanąć przed orkiestrą z batutą.

        - Zdecydowanie tak. Dwukrotnie zdobyłem stypendium Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca Dyrygent – Rezydent. W sezonie 2022/23 współpracowałem z Polską Filharmonią Kameralną Sopot pod kierunkiem Wojciecha Rajskiego, a obecnie jestem związany z Operą Krakowską, gdzie pozostaję pod opieką artystyczną Piotra Sułkowskiego.
        Praca z orkiestrą kameralną była dla mnie czymś niezwykle naturalnym i bliskim ze względu na skrzypcowe doświadczenie. Z kolei rezydentura w operze otworzyła przede mną zupełnie nowy, fascynujący świat. Tak się złożyło, że w ubiegłym roku miałem okazję pracować przy kilku tytułach operowych, m.in. asystując podczas Royal Opera Festival w Filharmonii Krakowskiej przy próbach do Włoszki w Algierze, Hrabiego Ory Gioacchino Rossiniego oraz Masaniello Michele Carafy. Bardzo ważnym doświadczeniem było również przygotowywanie Akademickiej Orkiestry Symfonicznej w Katowicach do uroczystego koncertu z udziałem Piotra Beczały pod batutą Łukasza Borowicza. W programie znalazł się wybór najsłynniejszch arii z oper Moniuszki, Żeleńskiego, Mascagniego, Pucciniego, Giordano i Wagnera. Znałem te utwory jako skrzypek orkiestrowy, natomiast poprowadzenie ich od pulpitu dyrygenckiego to zupełnie inne doświadczenie, bardzo pouczające.
        W Operze Krakowskiej swoją rezydenturę rozpocząłem od przygotowań do premiery Bony Sforzy Zygmunta Krauzego. Interpretowanie dzieła, które dopiero co wyszło spod ręki kompozytora, to prawdziwa esencja dyrygenckiego fachu – bardzo się cieszę, że spotkała mnie taka możliwość. W trakcie prób miałem okazję współpracować z maestro Krauzem, którego uwagi były niezwykle cenne. Fascynującym było obserwować, jak muzyczna materia ewoluuje – maestro wprowadzał drobne poprawki, a koncepcja reżysera Michała Znanieckiego wpływała na muzykę i odwrotnie, tworząc swego rodzaju sprzężenie zwrotne. Kolejne etapy pracy – od prób muzycznych przy fortepianie, przez próby reżyserskie i orkiestrowe, aż po finałowe przedstawienia w pełnej inscenizacji – to proces, który pokazuje, jak opera staje się żywym organizmem.
         Premiera Bony Sforzy zbiegła się w czasie z moim debiutem w Operze Śląskiej, gdzie miałem przyjemność poprowadzić Don Giovanniego Wolfganga Amadeusza Mozarta, również w reżyserii Michała Znanieckiego. To zupełnie inna sytuacja – mierzenie się z jednym z najważniejszych dzieł operowego kanonu, wymagającym pełnego zanurzenia w dramaturgii i stylu Mozarta. Szczególnym wyzwaniem było prowadzenie recytatywów accompagnato, które wymagają precyzyjnego dialogu zespołu orkiestrowego z solistami. Praca ze znakomitymi śpiewakami, którzy od lat mają te role w repertuarze, była dla mnie nie tylko ogromnym zaszczytem, ale także niezwykle inspirującym doświadczeniem.

Po premierowym spektaklu w Krakowie czytałam bardzo dobre recenzje. Gratuluję serdecznie.

         - Dziękuję. Serdecznie zapraszam do Opery Krakowskiej już w kwietniu. Moim kolejnym projektem w ramach rezydentury będzie poprowadzenie baletu Pan Twardowski Ludomira Różyckiego. To wyjątkowe dzieło, które ma swoje szczególne miejsce w historii polskiego baletu.

17.01.2025 Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Szymona Naściszewskiego 1Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie pod batutą Szymona Naściszewskiego, fot. Filharmonia Podkarpacka

Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości nie zamknie Pan skrzypiec w futerale i będzie Pan nadal kontynuował karierę instrumentalisty.

         - Też mam taką nadzieję! Coraz częściej odczuwam fakt, że doba ma tylko 24 godziny. Rozplanowanie obowiązków zawodowych i znalezienie balansu między muzyką a życiem poza nią bywa wyzwaniem. Mimo to jestem ogromnie szczęśliwy, że mogę rozwijać się zarówno jako dyrygent, jak i skrzypek – i że tak wiele się dzieje. Z ciekawością patrzę w przyszłość.

Bardzo dziękuję za spotkanie i mam nadzieję niedługo na następne. Mam nadzieję, że w za pulpitem dyrygenckim w Filharmonii Podkarpackiej czuje się Pan bardzo dobrze, pomimo, że to niełatwa sprawa kiedy od dzieciństwa zna się prawie wszystkie występujące na scenie osoby, a koncertmistrzami są rodzice.

         - To rzeczywiście wielkie wyzwanie, zwłaszcza że jestem emocjonalnie związany z tym miejscem. To właśnie w Filharmonii Podkarpackiej po raz pierwszy usłyszałem muzykę symfoniczną na żywo. Jako dziecko spędzałem tu długie godziny na próbach i koncertach, chłonąc atmosferę tej sali. Teraz, po kilkunastu latach, wracam tu jako dyrygent – i to ogromna radość. Z orkiestrą pracuje mi się znakomicie, muzycy są niezwykle życzliwi, a przed nami wspaniały program i wybitny solista. Nie mogę się doczekać piątkowego koncertu.

*****

        Pragnę jeszcze dodać kilka zdań o wrażeniach z koncertu, który zgodnie z przywidywaniami był wyjątkowy. Świetnie ułożony program oraz nazwisko Jakuba Jakowicza z pewnością były magnesem, stąd nic dziwnego, że sala wypełniona była publicznością do ostatniego miejsca. Już przed rozpoczęciem koncertu czuło się wyjątkową atmosferę.
        Po bardzo interesującym wykonaniu Uwertury kubańskiej na orkiestrę symfoniczną i kubańskie instrumenty perkusyjne George’a Gershwina, na scenie pojawił się Jakub Jakowicz, który oczarował wykonaniem Symfonii hiszpańskiej d-moll op. 21 Édouarda Lalo. Zachwycał niezwykłą precyzją i pięknym dźwiękiem zarówno w śpiewnych rozkołysanych fragmentach kantylenowych, jak i w ogniwach szybkich, rytmicznych i pełnych mocy.
        Podkreślić należy, że przez cały czas bardzo uważnie towarzyszyła soliście Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Szymona Naściszewskiego. Wyważone proporcje partii orkiestrowych nigdy nie górowały nas solowymi skrzypcami. Wspaniale wykonany na bis przez Jakuba Jakowicza Kaprys polski Grażyny Bacewicz, był podziękowaniem publiczności za gorące przyjęcie i długą owację w Rzeszowie.
        Drugą część wieczoru wypełniły dwa niezwykle efektowne, dające orkiestrze wielkie możliwości popisu dzieła Maurice’a Ravela: czteroczęściowa Rapsodia hiszpańska oraz poemat choreograficzny La Valse. To były także świetne kreacje. Długie i gorące brawa dla Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej i dla dyrygenta Szymona Naściszewskiego były w pełni zasłużone.

Zofia Stopińska

Z prof. Martą Wierzbieniec o jubileuszowym sezonie Filharmonii Podkarpackiej

       W Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie trwa jubileuszowy, siedemdziesiąty sezon artystyczny. Świąteczna atmosfera panuje już od początku sezonu, chociaż główne obchody tego jubileuszu zaplanowano na kwiecień 2025 roku.

Druga część sezonu rozpocznie się 1 lutego, a zaplanowane do czerwca koncerty przybliżymy wspólnie z panią prof. Martą Wierzbieniec, Dyrektorem Filharmonii Podkarpackiej.

         - To szczególny sezon, skłaniający do refleksji, radości, gratulacji i życzeń. Chcę podkreślić, że bardzo jestem wdzięczna wszystkim, którzy obecnie tworzą orkiestrę symfoniczną, oraz muzykom którzy w przeszłości byli członkami orkiestry, a także pracowali w innych komórkach filharmonii – biurze koncertowym, administracji, obsłudze, bo dzięki pracy wszystkich osób możemy świętować jubileusz 70-lecia.
Warto o tym pamiętać, bo nie byłoby nas tu i teraz, gdyby nie praca wszystkich byłych pracowników, także dyrektorów, kierowników…
         Podczas pierwszych koncertów - 70 lat temu w orkiestrze grało zaledwie 32 osoby, a dzisiaj liczy ona prawie 80 osób. Jest to orkiestra symfoniczna z prawdziwego zdarzenia jeżeli chodzi o skład, wyposażona w dobre instrumenty, a koncertuje często nie tylko na scenie Filharmonii, czy w naszym regionie i na arenie ogólnopolskiej, ale także za granicą. Koncerty naszej orkiestry cieszą się uznaniem, a najlepszym tego dowodem jest fakt, że zapraszają nas organizatorzy różnych ośrodków zagranicznych, żebyśmy przyjechali ponownie. To jest największa satysfakcja – jak ktoś powiedział – „Nie jest sztuką wystąpić gdzieś raz, sukcesem jest jeśli jeszcze raz nas zaproszą”.

Podkreślić należy, że Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wielokrotnie występowała poza granicami Polski.

        - Z pewnością Państwo doskonale wiedzą, że w wiedeńskim Musikverein, w słynnej na całym świecie Złotej Sali, skąd transmitowane są koncerty noworoczne i cały świat muzyczny chce w tym miejscu kiedyś się znaleźć, w tej właśnie Sali, orkiestra w Rzeszowa wystąpiła aż dziesięciokrotnie na przestrzeni ostatnich dwunastu lat.
        Dość dawno temu były tournée do Francji i Stanów Zjednoczonych, natomiast po objęciu przeze mnie w 2008 roku funkcji dyrektora, orkiestra oprócz wymienionych koncertów w Austrii wystąpiła jeszcze kilkakrotnie w Niemczech, ale koncertowała też w: Belgii, Czechach, Gruzji, Hiszpanii, Chinach, Portugalii, na Litwie, Słowacji, Węgrzech i we Włoszech. Tych wyjazdów było bardzo dużo i wszystkie odbyły się przy współpracy z miejscowymi organizatorami, którzy zapewniali nam sale, drukowali afisze, zajmowali się reklamą, sprzedawali bilety i finansowo partycypowali w kosztach tych przedsięwzięć.
        Jest czego gratulować orkiestrze, solistom, dyrygentom, bo w zdecydowanej większości podczas tych wyjazdów, wykonywaliśmy za granicą przede wszystkim muzykę polską. W czeskiej Pradze na koncert złożyły się wyłącznie utwory polskich twórców – Fryderyka Chopina, Stanisława Moniuszki oraz Karola Kurpińskiego. To bardzo cieszy.

Filharmonia 2024 Inauguracja J. Maksymiuk 800Maestro Jerzy Maksymiuk podczas koncertu inaugurującego jubileuszowy sezon artystyczny w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Damian Budziwojski / arch. Filharmonii Podkarpackiej

Wracając do jubileuszowego sezonu artystycznego, który pod każdym względem jest bardzo różnorodny. Zauważyłam, że solistami kilku koncertów są muzycy, którzy na co dzień grają w naszej orkiestrze, albo byli z naszym środowiskiem muzycznych związani.

         - Kształtując program jubileuszowego sezonu artystycznego braliśmy pod uwagę kilka elementów. Zawsze mamy na uwadze rozwój orkiestry i w miarę możliwości spełnianie oczekiwań publiczności. Stąd sięgamy po utwory znane, lubiane i często wykonywane, które już brzmiały na scenie Filharmonii Podkarpackiej, ale także jesteśmy wręcz zobowiązani, aby prezentować utwory nowe, niedawno powstałe, które jeszcze nigdzie nie były wykonywane, albo nie zaistniały jeszcze w Rzeszowie. To wszystko znajdziemy w programie trwającego sezonu, ale w tym szczególnym czasie zaprosiliśmy również artystów – zarówno dyrygentów jak i solistów, którzy z naszą orkiestrą koncertowali. W drugiej części sezonu cztery koncerty poprowadzą dyrygenci doskonale Państwu znani – Marek Pijarowski, Bogdan Olędzki, Tadeusz Wojciechowski, Jerzy Swoboda, a wśród solistów Anna Gutowska, rodem rzeszowianka, a związani z Rzeszowem śpiewacy to Robert Gierlach i Paweł Skałuba oraz inni znakomici soliści, którzy z naszą orkiestrą występowali.
        Przypomnę , że podczas inauguracji sezonu dyrygował maestro Jerzy Maksymiuk, wybitna postać światowego życia muzycznego.
Chcieliśmy także w tym sezonie koncertowym promować naszych muzyków – na co dzień członków orkiestry symfonicznej, którzy wspaniale prezentują się także jako soliści czy kameraliści. Gorąco zostali przyjęci przez publiczność: flecistka Jagoda Pietrusiak-Kasprzyk, klarnecista Robert Mosior i grający na marimbie Jacek Rzym.
Zaprosiliśmy także dwóch młodych dyrygentów, którzy właściwie wychowali się w Filharmonii i w Rzeszowie kończyli szkołę muzyczną I i II stopnia. To Szymon Naściszewski i Piotr Kościk. Rodzice Szymona – Robert Naściszewski i Anna Naściszewska są koncertmistrzami naszej Filharmonii. Skrzypaczka pani Marzena Kościk jest także członkinią tej Orkiestry, a tato Piotra Kościka przez długie lata także grał w tym zespole.
         Przygotowujemy także specjalne zestawienia – na przykład, która symfonia była wykonywana najczęściej w ciągu tych 70-ciu lat. Nie jest to proste, bo nie wszystkie informacje się zachowały, ale w przybliżeniu możemy je Państwu podać, nazwijmy to „prawdziwe przeboje muzyki klasycznej”, które najczęściej rozbrzmiewały w ciągu minionych siedmiu dekad i w tym sezonie są wykonywane, jak chociażby „Eroica” Beethovena.
Nie brakuje koncertów adresowanych do dzieci i młodzieży. Nie zawsze są to koncerty z udziałem orkiestry symfonicznej, często są to specjalnie przygotowywane spektakle słowno-muzyczne, a dla najmłodszych widzów proponujemy bajkowe opowieści, aby wprowadzić ich w świat dźwięków, w przestrzeń odbioru muzyki.
          Bardzo się cieszę, że z różnymi podmiotami współpracujemy na znakomitej płaszczyźnie. W realizacji koncertów współpracujemy ze środowiskiem artystycznym Krakowa, z Wydziałem Muzycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego, z artystami baletu z różnych stron Polski i czeskich scen operowych… Zapraszanie artystów przez współpracę z różnymi agencjami i instytucjami jest dla nas bardzo ważne. Współpracujemy też z organizacjami o działalności społecznej jak Uniwersytet Trzeciego Wieku. Są familijne koncerty kameralne zaplanowane z myślą o całych rodzinach. Wszystko to przed nami. Pomimo, że sezon jubileuszowy kończy się w czerwcu, ale skoro orkiestra powstała w 1955 roku, to uznajemy, że cały 2025 rok jest dla nas jubileuszowy.

Tuż po koncertach, w których jubileusz 70-lecia Orkiestry Symfonicznej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie będzie specjalnie celebrowany, rozpoczyna się Muzyczny Festiwal w Łańcucie.

          - To jest dla nas ogromne wyzwanie.Wspomniane koncert jubileuszowe odbędę się: 28 marca, 4 kwietnia, 11 kwietnia i czwarty odbędzie się w niedzielę 27 kwietnia, a po długim weekendzie na początku maja niewiele czasu pozostanie na ostatnie przygotowania do 64. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, który rozpocznie się 15 maja w Filharmonii w Rzeszowie, a zakończy się 8 czerwca w sali balowej łańcuckiego Zamku.
Jesteśmy w trakcie ostatnich przygotowań, realizujemy umowy z artystami i ustalamy różne szczegóły związane z wynagrodzeniami i pobytem artystów, którzy do nas przyjadą. Myślę, że w drugiej połowie lutego będziemy mogli Państwa poinformować o programie tegorocznego Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
          Zachęcam do zapoznania się z naszą ofertą na drugą część sezonu, która jest ogłoszona na naszej stronie internetowej, pojawiły się informatory o terminach koncertów, a niebawem wydana będzie książeczka z programem drugiej części sezonu.


Dziękuję za rozmowę

          - Również bardzo dziękuję i zapraszam serdecznie do Filharmonii Podkarpackiej.

Zofia Stopińska

Śladami artystów muzyków związanych z Rzeszowem - Zygmunt Kukla

"Gdyby nie rodzice, którzy byli muzykami, to bym nie został muzykiem"

 

Podążając śladami muzyków związanych z Rzeszowem zapraszam na spotkanie z Zygmuntem Kuklą, znakomitym artystą urodzonym w Rzeszowie i od wielu lat jednym z najbardziej rozpoznawalnych muzyków dla bardzo szerokiego grona publiczności, od sal filharmonicznych poczynając, po estrady festiwali i imprez rozrywkowych.

Witam serdecznie Zygmunta Kuklę, dyrygenta, aranżera i kompozytora. Zastanawiam się, czy w dobrej kolejności wymieniłam uprawiane przez Ciebie nurty?
        - Jak najbardziej, bo kompozycją zajmuję się najrzadziej. Od wielu lat dyryguję i aranżuję, ale czasami zdarza się, że również coś napiszę.

Obiecałeś zarezerwować czas na dłuższe spotkanie i zamierzam skrzętnie z tego skorzystać. Na początku proponuję trochę wspomnień. Twoi rodzice byli muzykami Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej – oboje byli wiolonczelistami. Muzyka otaczała Cię od pierwszego uderzenia serca, co Ty zapamiętałeś z dzieciństwa?
        - Najbardziej utkwiło mi w pamięci to, że jeszcze w wieku przedszkolnym rodzice zabierali mnie na próby do Filharmonii, która już mieściła się przy ulicy Chopina. Zabierali mnie nie dlatego, że nie mieli mnie z kim zostawiać w domu, bo przecież mieszkała z nami babcia – mama mojej mamy. Jestem przekonany, że chcieli mnie w ten sposób zainspirować do słuchania muzyki. Musiałem siedzieć cicho na widowni w sali koncertowej, aby nie przeszkadzać. To był dla mnie magiczny świat. Jak byłem troszkę starszy, w przerwie próby chodziliśmy razem do bufetu, ponieważ w tych przerwach niektórzy dyrygenci, a szczególnie Jerzy Maksymiuk, przez cały czas w swoim charakterystycznym stylu, omawiał dzieło. Pamiętam, że moja mama zawsze w tym uczestniczyła. Być może to był obowiązek dla muzyków z pierwszych pulpitów. Pamiętam, że wszyscy tych prelekcji słuchali. Wprawdzie niewiele rozumiałem, ale słuchałem z podziwem, bo elokwencja i erudycja Mistrza była nieprawdopodobna. Byłem wtedy małym dzieckiem i wydawało mi się, że tak świat wygląda.
        Dopiero jak już byłem nastolatkiem, przekonałem się, że świat wygląda trochę inaczej, że istnieje świat pozaartystyczny, że ludzie pracują w innych miejscach niż filharmonia. Wiem, że to było dla mnie duże wyróżnienie, że mogłem wzrastać w takich warunkach.
Nigdy nie byłem zmuszany do słuchania ani nauki muzyki. Wszystko działo się w naturalny sposób – najpierw obcowanie z muzyką, a trochę później nauka gry na fortepianie.
Rodzice nigdy do niczego mnie nie zmuszali. Doceniłem to dopiero po latach.

Być może rodzice marzyli, że tak jak oni zaczniesz się uczyć grać na wiolonczeli.
        - Nawet nie miałem takiej szansy, ponieważ zacząłem grać w wieku pięciu lat i to było za wcześnie, żebym sięgnął po wiolonczelę. Od początku uczyłem się grać na fortepianie. Pamiętam, że kiedyś mama uczyła mnie grać na wiolonczeli jakąś gamę, miałem wtedy może 10 lat. Prawdopodobnie chciała się przekonać, czy zechcę także uczyć się grać na wiolonczeli, ale bardzo dobrze radziłem sobie z fortepianem i chyba stwierdziła, że nie ma co tego zmieniać.
        Rodzice doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaka to jest mitręga grać na instrumencie smyczkowym, kiedy nie ma gotowego dźwięku. Ile to wymaga czasu i energii. Na fortepianie te początki są łatwiejsze i przyjemniejsze.

Twoją Mamę miałam szczęście poznać jeszcze jako uczennica Szkoły Muzycznej II stopnia przy ulicy Chopina w Rzeszowie. Pani Maria Kuklowa była nie tylko wspaniałą nauczycielką, ale także bardzo mądrą, ciepłą, a do tego piękną kobietą. Wyjątkowa atmosfera panowała także w budynku szkoły. Często w czasie przerw nauczyciele rozmawiali z uczniami nie tylko o muzyce. Pani Maria także często na chwilę przystanęła, o coś zapytała, zachęciła do wybrania się na koncert… Była nie tylko znakomitą wiolonczelistką, ale także koncertmistrzem.
Zawsze jak zajmuję miejsce na widowni i jeszcze wszystkie krzesła na estradzie są puste, to widzę Twoją mamę przy pierwszym pulpicie.
        - Ja także mam taki obraz przed oczami. Będąc dzieckiem, a później uczniem Liceum Muzycznego, zawsze chodziłem na koncerty do Filharmonii. Codziennie widziałem ją w domu, jak byłem mały mama odprowadzała mnie do szkoły, w piątek wieczorem udawaliśmy się z mamą i tatą do Filharmonii, a później widziałem ich pięknie ubranych i uśmiechniętych, wychodzących na estradę. Miałem wrażenie, że są z innego świata.
Wydaje mi się, że jeszcze niedawno byłem na każdym koncercie Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, chodziłem też na próby i siedziałem na widowni, kiedy rodzice byli zajęci. Od tego czasu minęło wiele lat, ale sala po remoncie wydaje mi się taka sama i czuję, że ten sam duch się w niej unosi.
        Jest też pewna trudna dla mnie bariera. Moja kochana Mama już nie żyje, odeszła niespodziewanie, a kiedyś była dla mnie wzorem jako muzyk i nauczyciel.
         Chcę jeszcze dodać, że bardzo dobrym nauczycielem był także mój tato, który przez długie lata uczył gry na wiolonczeli w Szkole Muzycznej w Jarosławiu. Wielu jego uczniów kontynuowało dalszą naukę i są muzykami. Jedną z wychowanek taty jest pani Grażyna Sereda, która teraz jest dyrektorem Zespołu Szkół Muzycznych w Jarosławiu. Była bardzo zdolną, pilną uczennicą, stąd często brała udział w różnych przesłuchaniach i konkursach. Pani Grażyna do tej pory jak jest w Rzeszowie, to odwiedza ojca. To bardzo miły dowód pamięci.

Chyba w drugiej połowie lat 80. ubiegłego stulecia nagrywaliśmy w studiu Radia Rzeszów, wraz z kolegą Rafałem Chodzińskim, big-band z Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie i Ty go prowadziłeś. Byłeś jednym z młodszych członków tego zespołu, a świetnie sobie radziłeś z dyrygowaniem i wszyscy Cię słuchali. Już wtedy myślałeś poważnie o tym, co dzisiaj robisz?
         - Ja też doskonale pamiętam ten dzień. Nagraliśmy wtedy trzy utwory. To były moje pierwsze kroki, bo przecież szkoła muzyczna II stopnia nie przygotowuje do zajęć, które są nietypowe. Marzyłem wtedy o kompozycji i aranżacji. Ze wszystkich przedmiotów, których się uczyłem, najbardziej przydały mi się harmonia i kształcenie słuchu. Nie było jeszcze w szkołach muzycznych kierunków, które mogły rozwijać moje zainteresowania. Byłem jednak zdeterminowany i już wiedziałem, że chcę spełnić swoje marzenia.
         Duża w tym zasługa rodziców, którzy nie nalegali, żebym kontynuował naukę w zakresie gry na fortepianie. W pełni akceptowali mój wybór, pomimo, że muzyka rozrywkowa była dla nich bardzo odległa, bo nigdy się tym nie zajmowali. Poza tym, kiedyś w środowisku muzyków klasycznych rozrywka to było coś gorszego, bo kojarzyło się z weselem, z alkoholem, z innym trybem życia i nie dotykało prawdziwej muzyki. Panowało przekonanie, że świątynią sztuki jest opera albo filharmonia, a nie festiwal w Opolu. Miałem pełną swobodę w kreowaniu siebie.

Z pewnością łatwo się odnalazłeś na studiach na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej, bo już miałeś pewne doświadczenie.
         - Powiem ci szczerze, że gdybym tego nie liznął, to bym się na te studia nie dostał. W tamtych czasach to był jedyny wydział w Polsce i przyjęto dwóch aranżerów, a teraz tych wydziałów na innych uczelniach jest kilka. Gdybym nie był przygotowany, nie miał pokaźnego portfolio, bo przyniosłem na egzamin sporo swoich partytur, to dobrze zdane egzaminy z kształcenia słuchu i harmonii by nie starczyły. Komisja wymagała jeszcze czegoś – instrumentaliści po prostu grali swoje improwizacje, a aranżerzy musieli przedłożyć swoje prace. Gdybym ich nie miał, to bym się nie dostał.

Już w czasie studiów prowadziłeś swoje zespoły.
         - Po pierwszym roku studiów już skompletowałem swój pierwszy skład orkiestry, w której grali studenci. Wtedy też nagraliśmy pierwszy program dla telewizji, a po dwóch latach występowaliśmy już na Festiwalu w Opolu.

Bardzo szybko zacząłeś odnosić sukcesy.
         - Może dlatego, że nie musieliśmy się uczyć klasyki. Nie traciłem na to czasu i mogłem robić to, co mnie najbardziej interesowało. Z przedmiotów międzywydziałowych obowiązywały nas tylko język angielski i kształcenie słuchu.

Twoja mama z dumą opowiadała nieraz o sukcesach syna i bardzo się z nich cieszyła. To był czas, że można Cię było częściej zobaczyć na szklanym ekranie niż w rodzinnym Rzeszowie. Musical Metro, Opole, Sopot, udział w programach telewizyjnych, to wszystko zajmowało dużo czasu.
         - Do dzisiejszego dnia pracuję w telewizji, bo tam są duże możliwości i warunki techniczne do realizacji koncertów, z których będę zadowolony. Telewizja daje te możliwości. Często zdarzają się duże eventy – na przykład do katowickiego Spodka przychodzi 5 tysięcy ludzi i bez dużej sprawnej techniki nie da się zrobić takich koncertów.
         Pamiętam, że uczestniczyłem także jako widz w koncertach noworocznych w rzeszowskiej Filharmonii – czasami były to tylko arie operetkowe, ale czasami solistą był Zbyszek Wodecki, Hania Banaszak...
Brzmiało to bardzo dobrze, gdy orkiestra grała akustycznie, a wystarczył jeden elektryczny instrument i robił się hałas.

Zygmunt Kukla 2 fot. Marcin WiśniosDyryguje Zygmunt Kukla, fot Marcin Wiśnios

Czy dyrygowałeś koncertami muzyki klasycznej?
         - Wprawdzie miałem okazję dyrygować orkiestrami symfonicznymi – na przykład kilka razy nagrywałem z Sinfonią Varsovią, ale to nie był koncert i to nigdy nie była klasyka, tylko nagrania muzyki do filmu.
         Kiedyś miałem taki epizod, że później chciałem studiować w Warszawie dyrygenturę i nawet byłem na konsultacji u prof. Ryszarda Dudka, który zapraszał mnie na studia w swojej klasie. Nie miałem wtedy jeszcze 30 lat, ale miałem wtedy bardzo dużo obowiązków zawiązanych z pracą, a do tego rodzina, dzieci… Byłem za bardzo zanurzony w muzyce rozrywkowej.

Ukończyłeś także studia na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego?
         - To były studia podyplomowe i zajęcia odbywały się raz na dwa tygodnie. Te studia przeznaczone były dla twórców i animatorów kultury. Bardzo mi się przydały, zwłaszcza kiedy przez pewien czas pracowałem w TVP 1 na stanowisku szefa rozrywki.

Ostatnio rozmawialiśmy w czasie pandemii i robiłeś wtedy nagrania w Filharmonii Podkarpackiej. W składzie Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej spotkałeś z pewnością swoich szkolnych kolegów i pewnie byli też muzycy, którzy pracowali z Twoimi rodzicami.
         - To były nagrania z orkiestrą i zespołem Pectus. Rejestrowaliśmy nagrania piosenek z nieznanymi tekstami Wojciecha Młynarskiego.
Z tego dawnego składu byli Rysio Cisek i Krzysiek Ogorzelec, który był już wtedy na emeryturze i został doangażowany do tego nagrania. Natomiast grają w orkiestrze moi koledzy ze szkoły: Paweł Rak, Monika Stępień, Ania Mrozek – podaję nazwiska panieńskie moich koleżanek.

Myślę, że wspomnienia z dzieciństwa powracają po wejściu do budynku filharmonii czy do sali koncertowej.
         - To jest świątynia i enklawa. Sporo czasu tam spędziłem, bo przecież pracowali tam rodzice, a także dopóki mieszkałem w Rzeszowie, chodziłem na piątkowe koncerty. Zawsze sobie myślę – jakie to szczęście, że w Rzeszowie jest filharmonia, bo w podobnej wielkości miastach, w latach 70-tych i 80-tych ubiegłego stulecia orkiestr symfonicznych nie było. Dzięki temu miałem kontakt z muzyką na żywo. Muszę podkreślić, że gdyby nie rodzice, którzy byli muzykami, to bym nie został muzykiem.
Inne zawody można wybierać nawet tuż przed maturą, natomiast edukację muzyczną trzeba rozpoczynać o wiele wcześniej.
Dopiero po latach zacząłem doceniać piątkowe wieczorne rozmowy z rodzicami, bo po powrocie z koncertu do domu zawsze była dyskusja na temat koncertu.

Kiedy w różnych czasopismach zaczęły pojawiać się artykuły o Twojej pozamuzycznej pasji, wydawało się, że praca w charakterze kierowcy autobusu stanie się Twoim nowym zawodem. Zapytałam Twojego taty, co się dzieje. Odpowiedział, że jak byłeś małym chłopcem, to marzyłeś, żeby zostać kierowcą autobusu i wszelkie zabawy były z tym związane, ale jednocześnie tato zapewniał, że na pewno pozostaniesz muzykiem.
         - Rodzice pozwalali mi na te zabawy. Rodzice nigdy nie mieli samochodu i wszędzie jeździliśmy autobusami. Na co dzień miejskimi, a na wakacje PKS-ami. Pamiętam też, że jak miałem cztery lata, prosiłem ojca, żeby ze mną jeździł autobusem dłużej i często się na to zgadzał.

Czy w ostatnich latach masz czas, aby zatrudniać się w charakterze kierowcy?
         - Zawsze wiązało się to z rezygnacją z czegoś. Kiedyś jeździłem o wiele więcej i każdą chwilę na to wykorzystywałem, żeby po Festiwalu w Opolu gdzieś wyskoczyć na miesiąc. W tej chwili tego nie robię, bo już mnie to tak bardzo nie bawi, ale ostatnio, a wcześniej w kwietniu pojeździłem sobie trochę za granicą. Po rocznej przerwie pojechałem z koreańską grupą po Zachodniej Europie, ale nie sprawiło mi to tak wielkiej przyjemności jak kiedyś. Trochę mi żal ludzi, którzy nie kochają swojej pracy i wykonują ją tylko dlatego, żeby mieć z czego żyć. Jako muzyk jestem przyzwyczajony do tego, że jeśli nie ma satysfakcji i przyjemności z wykonywanej pracy, to jest ona bez sensu.

Zygmunt Kukla w Amsterdam Cruise Port fot z arch. ArtystyZygmunt Kukla w Amsterdam Cruise Port, fot, ze zbiorów Artysty

Jeszcze wiosną ubiegłego roku zabiegałam o spotkanie z Tobą, ale nie miałeś czasu, bo byłeś pochłonięty pracą. Musiałeś przygotować i poprowadzić kilka koncertów. Bardzo chciałam spotkać się z Tobą po Festiwalu w Opolu i też się nie udało. Chcę Ci powiedzieć, że byłam zachwycona poprowadzonym przez Ciebie koncertem, podczas którego wspólnie z Michałem Bajorem zabraliście opolską publiczność i wszystkich, którzy oglądali Was na szklanych ekranach w zupełnie inny świat muzyki. Publiczność przyjęła Was z ogromnym entuzjazmem.
         - Z Michałem Bajorem znamy się od wielu lat i to on koniecznie chciał, abym przygotował aranżacje i poprowadził ten koncert. Przygotowywałem tylko ten jeden koncert i może dlatego różnił się od pozostałych.

Michał Bajor jest wybitnym aktorem, a do tego świetnie śpiewa i wszystko musi być perfekcyjnie przygotowane.
         - Jak już powiedziałem, znamy się od wielu lat, ale dopiero teraz zwróciłem uwagę na jego znakomitą dykcję i perfekcyjne przygotowanie. Z uwagą oglądałem i wysłuchałem nagrania z tego koncertu. W piosence, którą śpiewał z Alicją Majewską, jest fragment, w którym śpiewają ten sam tekst w bardzo szybkim tempie i tam nie ma miejsca nawet na moment zawahania. Zaśpiewali rewelacyjnie, a jak pojawili się na scenie, od razu czuło się powiew innego świata. Rzadko się zdarza taki profesjonalizm.

Pan Michał Bajor wiedział, co robi zapraszając Cię do współpracy, bo potrafisz zawsze znaleźć odpowiednie dźwięki, odpowiednie nuty i także perfekcyjnie przygotować aranżacje i współpracować z solistami. Śpiew solistów jest zawsze na pierwszym planie, bo potrafisz znaleźć odpowiednie proporcje.
         - Mówisz o wykonaniu i przygotowaniu orkiestry, ale jednak sztuka aranżacji piosenki jest najważniejsza i kolejna wersja tej samej piosenki zawsze pisana jest trochę inaczej dla każdego wokalisty. Warstwa instrumentalna nie może dominować. Trzeba mieć wiele wyczucia i doświadczenia.

Myślę, że jesteś szczęśliwym muzykiem, mając gruntowne przygotowanie do tego zawodu, robiąc to, co potrafisz, co kochasz…
         - Mam coraz mniej wątpliwości i zauważyłem, że aranże robię dużo szybciej niż kiedyś, chociaż nadal zawsze muszę wszystko najpierw przemyśleć, a później dopiero napisać. Jak się ma przywilej współpracy z takimi artystami, jak Alicja Majewska, Irena Santor, Michał Bajor czy Staszek Soyka, to wiadomo, co oni potrafią i jaką mają wrażliwość. Dla każdego z nich pisze się inaczej.
         Jak mam do czynienia z mniej doświadczonymi, mniej wrażliwymi artystami, to wtedy zaaranżowanie i przygotowanie utworu jest trudniejsze, bo nigdy nie zastąpię charyzmy wokalisty – mogę tylko starać się pomóc mu. Tak widzę swoją rolę aranżera.
         Ten nawyk perfekcyjnego przygotowania odziedziczyłem po mamie, która była wielką perfekcjonistką. Powtarzał mi to św. pamięci Zbyszek Jakubek, z którym pracowałem przez wiele lat, a wcześniej akompaniował w klasie wiolonczeli u mojej mamy w Liceum Muzycznym i opowiadał mi jak to wyglądało. Nigdy nie było miejsca nawet na drobne niedoskonałości – wszystko musiało być idealnie.

Powtórzę pytanie, które zadałam Ci podczas naszego ostatniego spotkania, jako mężczyźnie w sile wieku - co jest w życiu najważniejsze? Wtedy odpowiedziałeś – Tylko miłość się liczy. Nadal tak uważasz?
         - Nadal tak uważam, ale wtedy zapomniałem dodać, że traktuję to jako hasło uniwersalne – nie tylko relacji ludzkich, ale także chociażby muzyki. Oddania się w całości konkretnej rzeczy, którą się wykonuję. Wtedy dopiero jest satysfakcja.

Myślę , że to miłość wyniesiona z domu – miłość do pracy, miłość do ludzi, którzy Cię otaczają, do muzyki - owocuje do dzisiaj. To wpoili Ci rodzice.
         - Tak, ale wpoili mi to dając wzór postępowania. Od najmłodszych lat wiedziałem, że trzeba się zachowywać tak jak oni. Wobec moich córek nie byłem taki. Nie potrafiłem swoim postępowaniem być wzorem dla dziecka.

Po prostu zbyt często nie było Cię w domu, może nie poświęcałeś im tak duże czasu, nie mogłeś ich zabierać na próby. Twoja praca jest inna. Tak wybrałeś, ale zawsze miałeś i nadal masz z córkami dobry kontakt. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się w Rzeszowie, może nawet w Filharmonii.
         - Może nawet wcześniej, bo staram się przyjeżdżać często do Rzeszowa, aby odwiedzać ojca. Bardzo miło wspominam współpracę z panią dyrektor Martą Wierzbieniec i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.

Dziękuję bardzo za rozmowę i do zobaczenia.
         - Ja także bardzo dziękuję i mam nadzieję na kolejne spotkanie.

Zofia Stopińska

Solo i kameralnie

       Na bardzo interesujące koncerty zaprasza od stycznia do czerwca bieżącego roku Filharmonia Podkarpacka. Od kilku dni znamy już program II części jubileuszowego sezonu koncertowego Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Szczegóły programu znajdą Państwo odwiedzając stronę www.filharmonia.rzeszow.pl

        Zakończenie sezonu odbędzie się 13 czerwca 2025 roku, a program tego wieczoru wypełnią utwory Wojciecha Kilara – między innymi II Koncert fortepianowy i muzyka filmowa. Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował będzie tego wieczoru Jan Miłosz Zarzycki, a partie solowe wykona świetny pianista Krzysztof Książek.

        Polecając ten koncert Państwa uwadze zapraszam na spotkanie z Agnieszką Zahaczewską-Książek i Krzysztofem Książkiem, którzy tworzą znany i ceniony zespół o nazwie Książek Piano Duo.
        Artyści koncertowali wspólnie w wielu miejscach w Polsce i za granicą (Szwajcaria, Francja, Wielka Brytania, RPA). W 2019 r. duet zdobył II nagrodę i nagrodę specjalną za najlepsze wykonanie dzieł Schuberta na XXI Międzynarodowym Konkursie Duetów Fortepianowych im. F. Schuberta w Jeseniku oraz tytuł finalisty i nagrodę specjalną na III Międzynarodowym Konkursie Duetów Fortepianowych im. Suzany Szӧrenyi w Bukareszcie. W 2021 roku zostali zwycięzcami II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie, w kategorii zespoły kameralne.

       W stolicy Podkarpacia  duo wystąpiło niedawno, bo 13 października 2024 roku w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 im. Karola Szymanowskiego w Rzeszowie, w ramach 8. Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej organizowanej przez Stowarzyszenie Polskich Muzyków Kameralistów.
        Koncert wypełniły dwa utwory Franciszka Schuberta, prekursora epoki romantyzmu, oraz dwa utwory bliższe naszym czasom - Suita na dwa fortepiany Władysławy Markiewiczówny i Święto wiosny Igora Strawińskiego, chociaż pan Krzysztof Książek podkreślił, że w ubiegłym roku minęło już 100 lat od premiery Święta wiosny.

        Publiczności bardzo podobały się znakomite kreacje Schuberta, gorąco oklaskiwana była Suita Markiewiczówny, a najdłuższa owacja była po zachwycającym wykonaniu Święta wiosny.
To był wspaniały wieczór.
Rozmowa, którą Państwu polecam została zarejestrowana przed koncertem w Rzeszowie.

W 2020 roku nakładem firmy DUX ukazała się świetna płyta z suitami na dwa fortepiany Areńskiego i Rachmaninowa. Proponuję, aby rozpocząć rozmowę od polecenia płyty „Alla polacca”, która pojawiła się na półkach w czerwcu 2024 roku, a znalazły się na niej mało znane szerokiemu gronu melomanów utwory.

       - Krzysztof Książek: Wybór utworów był dla nas oczywisty, ale poza utworem Fryderyka Chopina pozostałe dzieła skomponowane na cztery ręce przez Józefa Elsnera i Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego nie są często wykonywane.

      - Agnieszka Zahaczewska-Książek: Józef Elsner znany jest tylko jako nauczyciel Fryderyka Chopina, a przecież jego zasługi dla rozwoju muzyki polskiej są ogromne. Po nauce we Wrocławiu i studiach w Wiedniu pracował przez kilka lat w Brnie i Lwowie, a w 1799 roku osiadł na stałe w Warszawie, gdzie przez ponad 20 lat kierował operą, prowadził działalność wydawniczą, znany był jako recenzent wydarzeń muzycznych, był cenionym pedagogiem i kompozytorem.

       - Krzysztof: Płytę rozpoczynają utwory Józefa Elsnera: Sonata B-dur op. 16 następnie mamy trzy polonezy – C-dur, G-dur i f-moll oraz trzy transkrypcje trzech polonezów orkiestrowych napisanych pierwotnie dla jednego wykonawcy. Płytę zamykają dzieła uczniów Józefa Elsnera: Wariacje D-Dur na temat pieśni T. Moore’a Fryderyka Chopina, Polonez D-dur op. 3 i Rondo alla Pollacca op. 6 Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego.
Nagraliśmy te utwory na instrumencie historycznym – na fortepianie Broadwooda z 1847 roku, który został zbudowany troszkę później niż wymienione dzieła, ale jest on bliższy instrumentom na których grali Elsner, Chopin i Dobrzyński niż dzisiejsze fortepiany.

RJM 2024 Płyta Alla polacca 700

Czy gra na fortepianach historycznych jest bardzo trudna i wymaga wielu przygotowań?

       - Agnieszka: Można jeździć na rowerach starych i nowych wyposażonych w różne udogodnienia, tak samo jest z starymi i nowymi samochodami. Z fortepianami jest podobnie. Wiadomo, że nikt nie będzie próbował grać utworów Prokofiewa, czy twórców żyjących w naszych czasach na instrumencie z początku XIX wieku, natomiast utwory z XVIII czy początku XIX wieku bardzo ciekawie brzmią na instrumentach zbudowanych w tamtych czasach.

      - Krzysztof: Wiadomo, że instrument historyczny ma inne możliwości niż współczesny. Sami wybraliśmy fortepian do tego nagrania, bo zaoferowano nam kilka instrumentów, ale zdecydowaliśmy się na taki, na którym dobrze brzmiały wszystkie utwory. Przed nagraniem mieliśmy jedną dłuższą próbę na instrumencie Broadwood’a, ale przygotowywaliśmy się na instrumencie współczesnym.

Gdzie odbyły się nagrania?

       - Krzysztof: Wszystkie nagrania zarejestrowaliśmy w Studio S1 Polskiego Radia w Warszawie i płyta ukazała się nakładem Polskiego Radia. Tuż po wydaniu płyty nagrania były prezentowane w Programie 2 w ramach płyty tygodnia, później w „Płytomanii” i w Radiu Chopin.

Książek Piano Duo 1 fot. Piotr MarkowskiKsiążak Piano Duo, fot. Piotr Markowski

Książek Piano Duo istnieje już kilkanaście lat.

       - Agnieszka: To prawda. Rozpoczęliśmy grać razem w 2012 roku, w czasie naszych studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie, ale później na pewien czas musieliśmy odłożyć wspólne występy, ale już od pięciu lat znowu gramy razem. Dysponujemy już szerokim repertuarem zarówna na cztery ręce, jak i na dwa fortepiany, ale ciągle go poszerzamy o nowe utwory.

W 2021 roku Książek Piano Duo zwyciężył w II Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie, w kategorii zespoły kameralne. Głównym celem tego konkursu jest zaprezentowanie, części wielkiego dorobku muzyki polskiej XIX i XX wieku, która jest mniej popularna w praktyce koncertowej. To bardzo wymagający, w kategorii zespołów kameralnych dwuetapowy konkurs.

       - Agnieszka: Tak się złożyło, że ponad rok przed konkursem przygotowywaliśmy dużo muzyki polskiej w ramach programu „Scena Muzyki Polskiej” realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca. Występowaliśmy z koncertami na dwa fortepiany i na cztery ręce w całości wypełnionymi muzyką polską. Z tych utworów wybraliśmy do konkursu Sonatę Józefa Elsnera i Kaleidoskop Maurycego Moszkowskiego, czyli połowę mieliśmy gotową wcześniej, a resztę trzeba było wyćwiczyć.

Otrzymali Państwo najwyższą nagrodę finansową w swojej kategorii, ale sądzę, że bardzo ważne były też pozostałe nagrody w postaci zaproszeń na koncerty.

       - Krzysztof: Wszystkie koncerty, na które zostaliśmy zaproszeni odbyły się. Wystąpiliśmy w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu, w Filharmonii Krakowskiej i podczas trzech koncertów w ramach cyklu „Z klasyką przez Polskę”. Dzięki konkursowi nazwa naszej formacji stała się rozpoznawalna. Część utworów wykonywanych podczas konkursu został wydana na płytach.
Zdarza się, że z myślą o Książek Piano Duo kompozytorzy piszą utwory – niedawno podczas festiwalu Krakowski Salon Muzyczny prawykonaliśmy utwór Oraefajokull Michała Moca.

Książek Piano Duo 2 fot. Piotr MarkowskiKsiążek Piano Duo, fot. Piotr Markowski

Oprócz gry w duecie występujecie z innymi muzykami albo solo.

       - Agnieszka: Od wielu lat jestem zatrudniona w Akademii Muzycznej w Krakowie i akompaniuję skrzypkom, stąd w tym repertuarze poruszam się najlepiej ze skrzypkami. Gra z instrumentami smyczkowymi daje mi bardzo dużo. Poznałam wiele tajników gry na tych instrumentach, na które nie zwracałam uwagi grając na fortepianie solo i w duecie fortepianowym. Czasami, podczas ćwiczenia myśląc nad interpretacją jakiegoś fragmentu utworu, nasuwa mi się pytanie – jak zagrałby to skrzypek? Ponadto ciągle uczę się nowych utworów. Bardzo lubię różnorodność w muzyce, granie na instrumentach historycznych i współczesnych, utwory dawnych mistrzów, kompozytorów epoki romantyzmu i późniejszych. Z Krzysztofem tworzymy duet, ale gram także z innymi zespołami, a podczas drugiej edycji Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej oprócz tego, że zwyciężyliśmy jako Książek Piano Duo, grałam również w składzie Trio Legend i otrzymaliśmy wyróżnienie.

       - Krzysztof: Zajmuję się głównie grą solo i w duecie, ale też chętnie angażuję się w inne projekty. Najlepszym przykładem może być współpraca z Agatą Zubel. Nasze wspólne zainteresowania koncentrowały się wokół XX-wiecznego repertuaru pieśniarskiego. Występowaliśmy razem w takich miejscach jak: Filharmonia Narodowa w Warszawie, siedziba Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, Studio Koncertowe im. Witolda Lutosławskiego, czy podczas 11th International Pharos Contemporary Music Festival w Nikozji na Cyprze, zaś wspólnie nagrana płyta „Apparition” otrzymała nagrodę „FRYDERYK 2020” w kategorii recital solowy. Może ta współpraca zaowocuje jeszcze innym projektem.

Wszystkie nurty Państwa działalności są bardzo interesujące, ale jednocześnie wymagają doskonałej formy pianistycznej oraz wielkiej elastyczności i ciągłej dyspozycji.

       - Agnieszka: Oczywiście, ale wszystko zależy od naszych ustaleń. Taki zawód wybraliśmy, taki jest los pianisty i kameralisty.

       - Krzysztof: Są pozytywne i negatywne strony tego zawodu. Czasem irytujące jest, że zbyt rzadko możemy spotkać się ze znajomymi, którzy nie są muzykami, bo większość weekendów zajmują nam koncerty. Różnorodność wykonywanej przez nas muzyki, a szczególnie utworów kompozytorów współczesnych, stawia przed nami ciągle nowe, ale jednocześnie bardzo ciekawe wyzwania.

Najważniejsze, że jesteście pewni słuszności swoich decyzji sprzed lat i czujecie się artystami spełnionymi. Zegar już niestety wskazuje, że musimy kończyć rozmowę, bo muszą się Państwo przygotować do koncertu. Bardzo dziękuję za spotkanie.

       - Było nam bardzo miło i również dziękujemy.

Zofia Stopińska

Z Jackiem Rzymem nie tylko o marimbie

        Kontynuując cykl spotkań z muzykami pochodzącymi z Rzeszowa zapraszam na spotkanie z panem Jackiem Rzymem, muzykiem orkiestrowym Filharmonii Podkarpackiej, który będzie solistą najbliższego koncertu abonamentowego (13. 12. 2024r.). Artysta urodził się w Rzeszowie w rodzinie o tradycjach muzycznych i w tym mieście ukończył Państwową Szkołę Muzyczną II stopnia w klasie perkusji.
      W 2005 roku, po ukończeniu studiów z najwyższą punktacją w Akademii Muzycznej im. I.J. Paderewskiego w Poznaniu w klasie perkusji prof. Marii Anders, powrócił do Rzeszowa i prowadzi działalność artystyczną i pedagogiczną.

Rozmowę rozpoczynamy od zaproszenia na bardzo interesujący koncert, którego ramy stanowić będą utwory polskich twórców w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Jiři Petrdlika: Uwertura uroczysta Wojciecha Kilara i Koncert na orkiestrę Witolda Lutosławskiego, a Pan wykona dzieło włoskiego współczesnego kompozytora.

       - Zapraszam serdecznie na koncert symfoniczny, który odbędzie się 13 grudnia o 19.00 do Filharmonii Podkarpackiej. Tym razem będę grał na marimbie i zaprezentuję Koncert nr 2 na marimbę i orkiestrę symfoniczną Claudia Santangelo. Po raz pierwszy ten utwór wykonany zostanie w Rzeszowie. W Polsce dzieło było już wykonywane w Poznaniu, a partie solowe grał kompozytor.
       Dodam, że Claudio Santangelo jest młodym artystą, doskonale znanym i cenionym w środowisku perkusyjnym. Będą Państwo mieli okazję poznać kompozytora, bo zapowiedział, że przyjedzie na koncert do Rzeszowa. Jest bardzo miłym, otwartym człowiekiem i jestem przekonany, że po wykonaniu utworu, w przerwie koncertu będzie możliwość rozmowy z nim czy zrobienia zdjęcia.

Kilka razy występował Pan już w Rzeszowie z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej.

       - To kolejny mój, szósty już koncert solowy w Rzeszowie. Między innymi wykonałem I Koncert na marimbę brazylijskiego kompozytora Ney’a Rosauro czy Koncert na marimbę francuskiego kompozytora Emmanuela Séjourné, a teraz kolej na Włocha.
       To będzie dla mnie ciekawe doświadczenie i wyzwanie. Marimba jest mało znanym instrumentem o bardzo dużych możliwościach barwowych i dynamicznych, stąd chcę go promować. W tym koncercie będę wykorzystywał swoją technikę krzyżową gry czterema pałeczkami, a Claudio Santangelo też gra techniką czteropałkową, ale używa chwytu Stevensa.

Myślę, że kiedy towarzyszy Panu orkiestra, z którą Pan pracuje na co dzień, to czuje się Pan pewnie.

       - Mam nadzieję, że współpraca będzie owocna i uda nam się pokazać piękno tego utworu. Staram się wybierać utwory dla szerokiego grona publiczności, a tym samym zachęcać do przychodzenia do Filharmonii Podkarpackiej. Jak pani wspomniała, koncert poprowadzi pan Jiři Petrdlik, świetny czeski dyrygent.

Zawsze z lekkim niepokojem rozmawiam o instrumentach perkusyjnych. Muszę się przyznać, że nie znam nazw wszystkich instrumentów używanych przez perkusistów.

       - Wcale się nie dziwię, bo tych instrumentów jest bardzo dużo. Dzielimy je na dwie grupy – membranofony i idiofony. Marimba obok m.in. ksylofonu i wibrafonu należy do idiofonów, a membranofony to wszystkie instrumenty, które posiadają membranę jak: kotły, bęben, tamburyn…

Przy takiej ilości instrumentów perkusyjnych możemy śmiało mówić o specjalizacji.

         - Tak, możemy śmiało mówić, że perkusiści specjalizują się. Powiem szczerze, że kocham to, co robię i uwielbiam grać na wszystkich instrumentach.

Poszedł Pan w ślady ojca, który od lat znakomicie gra instrumentach perkusyjnych.

       - Pochodzę z muzycznej rodziny. W wieku 7 lat zacząłem grać na fortepianie u pani Lidii Srzeleckiej , ale niedługo zacząłem się także uczyć grać na instrumentach perkusyjnych w klasie pana Mariana Rzyma, czyli mojego taty.
Na początku były drobne problemy, ale wkrótce było zdecydowanie lepiej. Dużo się nauczyłem grając w zespole. Dosyć długo działał w Zespole Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie, zespół perkusyjny „Mambo” prowadzony przez moich rodziców. Była możliwość gry na różnych instrumentach – od melodycznych po rytmiczne. Wtedy zafascynowałem się brzmieniem i grą na instrumentach perkusyjnych.

Dobrze pamiętam jak zespół „Mambo”, zdobywał czołowe miejsca w konkursach oraz podbijał serca publiczności.

       - Dla publiczności były to mało znane instrumenty. Nie mieliśmy jeszcze wszystkich potrzebnych instrumentów i pożyczaliśmy je w Filharmonii. Grając w tym zespole zafascynowałem się brzmieniem i grą na instrumentach perkusyjnych. To był piękny czas.
Poza grą w Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej jestem także nauczycielem w Zespole Szkół Muzycznych nr 2 w Rzeszowie i w przyszłości chciałbym prowadzić taki zespól.

Do orkiestry Filharmonii Podkarpackiej trafił Pan jako doświadczony muzyk, bo już w czasie studiów bardzo dużo Pan koncertował.

        - To prawda, podczas studiów w Akademii Muzycznej w Poznaniu, często występowałem solo i w zespole. Współpracowałem z „Polskimi słowikami” Stefana Stuligrosza, wyjeżdżając na tournee do Niemiec i na Litwę, a także z Filharmonią w Poznaniu, Rzeszowie, Kielcach, Lublinie, występowałem w Niemczech, Austrii i we Włoszech.

Jacek Rzym fot. Piotr GajdaJacek Rzym - instrumenty perkusyjne, fot. Piotr Gajda

Coraz częściej na instrumentach perkusyjnych grają kobiety.

       - Perkusja, a przede wszystkim typowy zestaw perkusyjny nadal kojarzy się z męskim składem, ale instrumentów perkusyjnych jest tak dużo, że każdy coś dla siebie znajdzie. Kobiet grających na perkusji jest coraz więcej.

Obserwując osoby grające na różnych instrumentach perkusyjnych zauważyłam, że często trzeba używać siły fizycznej.

       - Nie jest ważne kto ma ile siły, ważna jest technika i specyfika uderzenia. Trzeba wiedzieć w jaki sposób wydobyć odpowiedni dźwięk. Wielu osobom wydaje się, że wystarczy w instrument uderzyć, nie ważne jak, a to nieprawda. Trzeba mieć luźne ręce, od nadgarstków po całą dłoń. Trzeba wiedzieć jak mocno uderzyć i kiedy dany dźwięk wytłumić.
       Sekcja perkusji jest zawsze za pozostałymi muzykami orkiestry i jej zadaniem jest, żeby orkiestra brzmiała równo i precyzyjnie.
Podczas najbliższego koncertu będzie dla mnie inna sytuacja, bo marimba, na której będę grał będzie stała przed orkiestrą.

Muzycy grający w Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej tworzą zespoły kameralne, a wśród nich działa Rzeszowska Grupa Perkusyjna.

        - Trzon grupy stanowią: Marian Rzym, Ewa Łuczyńska-Kycia, Jacek Rzym i Cezary Prajsnar. W zależności od prezentowanego programu, skład zostaje powiększony o nauczycieli i uczniów podkarpackich szkół muzycznych. Organizujemy koncerty kameralne, podczas których staramy się promować instrumenty perkusyjne młodym ludziom i zachęcać ich do gry.
       W tym tygodniu zaprezentuję Państwu marimbę, która jest pięknym instrumentem melodycznym. Trochę mnie denerwuje, że często słyszę jak  marimbę nazywa się cymbałkami. Cymbały to jest instrument ludowy, na którym gramy uderzając pałeczkami w struny. Na marimbie gramy pałeczkami na sztabkach z drewna różanego, a pod sztabkami są rezonatory. Wszystkie elementy są zamieszczone na specjalnej ramie. W czasie gry używam różnych pałeczek – od bardzo miękkich do bardzo twardych.
        Bardzo często marimba porównywana jest do organów, bo na dużej scenie i w akustyce kościołów świetnie się sprawdza i jej dźwięk docierający do publiczności jest długi. Jestem także przekonany, że bardzo dobrze sprawdzi się tym razem, bo nasza Filharmonia ma bardzo dobrą akustykę.
        Dziękuję bardzo pani dyrektor Marcie Wierzbieniec i pani dyrektor Marcie Gregorowicz za zaufanie i mogę wystąpić po raz kolejny w roli solisty. Mam nadzieję, że koncert się uda i pokażę w jak najlepszej odsłonie marimbę, a orkiestra mi pomoże i koncert będzie fantastyczny.

Jeszcze raz gorąco polecamy najbliższy koncert abonamentowy w Filharmonii Podkarpackiej Państwa uwadze, Dziękuję bardzo za rozmowę.
        - Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

 

Subskrybuj to źródło RSS