wywiady

Z wielką przyjemnością przyjeżdżam do Łańcuta

Z prof. dr hab. Konstantym Andrzejem Kulką, jednym z najwybitniejszych polskich skrzypków-wirtuozów, solistą, kameralistą i pedagogiem, rozmawiałam podczas II turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

Niedługo zakończy się 50. edycja łańcuckich kursów, a Pan jest w gronie pedagogów od 2006 roku i tylko raz (w 2020 roku) nie mógł Pan przyjechać.
       - Kiedyś miałem bardzo mało czasu i nie mogłem przyjeżdżać do Łańcuta na dwa tygodnie. Te kursy odbywają się po raz 50-ty, a ja od kilkunastu lat zawsze z wielką przyjemnością tu przyjeżdżam.
Podczas każdego pobytu występuję z recitalem. Dzięki temu mam możliwość przekazania uczestnikom trochę tradycji wykonawczych i estradowych zachowań. Myślę, że to dla niektórych jest ważne.
       Jestem na tych kursach na specyficznych warunkach. Mam tylko jednego stałego ucznia, natomiast udzielam konsultacji i mam zajęcia zbiorowe w formie audycji, podczas których uczestnicy grają różne utwory. Wysłuchuję z uwagą tych prezentacji, trochę poprawiam i dzielę się swoimi uwagami. Sporo osób przychodzi na te zajęcia i uważam, że są one potrzebne.
       Chcę podkreślić, że tu jest zawsze wszystko świetnie zorganizowane, a dbają o to szczególnie prof. dr hab. Krystyna Makowska Ławrynowicz – dyrektor artystyczny i naukowy tych kursów oraz Krzysztof Szczepaniak – prezes Stowarzyszenia „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie” i przewodniczący Komitetu Organizacyjnego. Mam nadzieję, że zdrowie i siły mi będą dopisywać, i nadal będę mógł na kolejne edycje w lipcu do Łańcuta przyjeżdżać.

Panie Profesorze, długo nie miał Pan czasu na pracę pedagogiczną.
        - Tak, zacząłem uczyć dopiero w 1994 roku. Miałem wtedy 47 lat. Otrzymałem od ręki profesurę w Akademii Muzycznej w Warszawie (teraz Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina), czyli minęło już 30 lat.

Czy od początku działalności pedagogicznej łatwo nawiązywał Pan kontakty ze studentami?
        - Nie miałem większych problemów. Oczywiście, jeden ma większy talent, a drugi mniejszy, ale zawsze można coś pożytecznego zrobić. Nie jestem teoretykiem, ale praktykiem. Gram i pokazuję, jak można zagrać fragmenty, które stwarzają problemy. Jeżeli ktoś dobrze patrzy i słucha, a ja coś podpowiem, to jest bardzo skuteczna metoda.
       Miałem wielu bardzo utalentowanych studentów, a wśród niech Marysia Machowska, świetna skrzypaczka, która jest koncertmistrzem w Filharmonii Narodowej w Warszawie, Wojtek Koprowski, lider świetnego Meccore String Quartet. Jestem bardzo zadowolony z postępów i osiągnięć moich studentów.

MKM Łańcut 2024 Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński fot. lykografia.pl 1Konstanty Andrzej Kulka - skrzypce i Grzegorz Skrobiński - fortepian podczas koncertu w sali Miejskiego Domu Kultury w ramach 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Pana rodzice byli muzykami i zadbali, aby syn także uczył się grać. Jakie były początki Pana edukacji muzycznej?
       - Trudno powiedzieć, jak to było, bo zacząłem uczyć się grać na skrzypcach stosunkowo późno. Byłem wtedy uczniem III klasy szkoły podstawowej, miałem 8 i pół roku, ale uznano mnie za utalentowanego. Po ukończeniu szkoły muzycznej I stopnia kontynuowałem naukę w Państwowym Liceum Muzycznym u jednego z najwybitniejszych pedagogów wiolinistyki, prof. Stefana Hermana, a później studiowałem w jego klasie w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej, która początkowo mieściła się w Sopocie, a później została przeniesiona do Gdańska.
      Profesor Stefan Herman był gorącym zwolennikiem, wręcz fanatykiem gry wielkiego, świetnego polskiego skrzypka Bronisława Hubermana i jeździł do niego na lekcje, kształcił się także w Paryżu i był wybitnym, doświadczonym pedagogiem. Bardzo dużo się u prof. Hermana nauczyłem, zwłaszcza jeśli chodzi o prawą rękę, wiele różnych ćwiczeń wykonywałem i niewątpliwie bardzo mi to pomogło.

Z powodzeniem brał Pan udział w Ogólnopolskich Przesłuchaniach Uczniów Szkół Muzycznych, koncertach i konkursach.
       - Po raz pierwszy wystąpiłem publicznie w wieku 12 lat w sali średniej szkoły muzycznej w Gdańsku-Wrzeszczu, wykonałem utwory Corellego, Mozarta i Młynarskiego. Pamiętam, że w 1962 roku w III Ogólnopolskich Przesłuchaniach uczniów sekcji skrzypiec Szkół Muzycznych II stopnia w Krakowie zająłem trzecie miejsce. Miałem 17 lat i byłem w klasie dyplomowej liceum muzycznego, kiedy brałem udział w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Niccolo Paganiniego w Genui i uzyskałem dyplom z wyróżnieniem. Po ukończeniu I roku studiów w Wyższej Szkole Muzycznej wygrałem w Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium. Rozpoczął się bardzo trudny dla mnie okres, bo miałem dużo koncertów, przygotowywałem nowe programy i szybko poszerzałem swój repertuar.

Często widzę zapowiedzi Pana koncertów, ale zwykle odbywają się one daleko od nas.
       - Teraz już nie koncertuję tak często, jak kiedyś. Zawsze miałem i mam zasadę, że nigdy nie prosiłem o żaden koncert. Jak są zaproszenia, to gram, ale teraz nie mógłbym grać tak często, bo jestem już w pewnym wieku i czasem mam problem z prawą ręką. Dopóki gram dobrze – będę koncertował, ale jak zauważę, że coś jest źle – to natychmiast przestanę występować.

Zagląda Pan do swojej uczelni, czyli do Akademii Muzycznej w Gdańsku?
       - Do niedawna nawet tam uczyłem. Na początku byłem etatowym pracownikiem, później były już tylko godziny zlecone, ale to także okazało się niemożliwe, bo jest to za daleko – podróże, hotele - traciłem na to za dużo czasu i musiałem zrezygnować. Zawsze jednak wspominam ten czas z wielkim sentymentem.
       Co roku prowadzę kurs w Liceum Muzycznym przy ulicy Gnilnej w Gdańsku. Utrzymuję kontakty z Polską Filharmonią Bałtycką, Capellą Gedanensis. Z Gdańskiem łączy mnie bardzo wiele i bardzo się z tego cieszę, bo to jest jedno z tych miast, w którym mógłbym mieszkać.

Proszę powiedzieć, czy należy studentom narzucać interpretację utworów, czy może lepiej pozostawić pewną swobodę?
        - Każdy ma swoją własną wizję danego utworu i nie należy w realizacji tej wizji przeszkadzać, chyba, że są pewne ograniczenia, które są bardzo radykalne. Utwór musi być zagrany w stylu, w którym został napisany. Trzeba się jednak trochę oprzeć na tradycjach wykonawczych, a do tego dochodzi interpretacja.
Słuchając często myślę – przecież tak też można zagrać. Niekoniecznie student musi grać tak jak ja, ale są nieprzekraczalne granice, które trzeba pielęgnować i nie wolno pozwalać sobie na ekstremalne interpretacje.

Najlepiej jak wykonawca gra na dobrym instrumencie. Czy młodzi uczniowie i studenci mają dobre instrumenty?
        - Raczej nie mają, ale porządnych instrumentów już nie jest tak mało. Jak to się mówi, instrument sam nie gra. Trzeba mieć umiejętności pozwalające na wydobycie z danego instrumentu maksimum, które może on dać. Nie można oczywiście przesadzać, bo to kończy się na forsowaniu i brzydkim dźwięku, ale z każdego instrumentu można coś dobrego, ładnego wydobyć. Ktoś zdolny to potrafi, ale na lepszym instrumencie zagra lepiej.
Brak bardzo dobrych instrumentów oraz ich cena są bolączką, ale tego nie da się na razie zmienić.

Myślę, że lubi Pan uczyć.
        - Tak, nawet bardzo i staram się być uczciwym nauczycielem – pomagam, na ile mogę. Przekazuję to, co mogę i nie lekceważę nikogo. Na pewno każdy, nawet ten mniej zdolny, może pracując zagrać trochę lepiej.
Młodym, pracowitym muzykom należy życzyć powodzenia i szczęścia w dzisiejszej rzeczywistości.
        Współczuję wszystkim młodym muzykom, nawet tym najbardziej zdolnym. Świat się trochę skurczył – miejsc do grania nie przybywa, bardzo trudno jest znaleźć miejsce na znaczących estradach. Zostać solistą jest bardzo, bardzo trudno, prawie niemożliwe w obecnym świecie. Do tego potrzebne są nie tylko wielkie umiejętności, ale także odpowiednie zachowania, odpowiednie kontakty i wszystkie poboczne sprawy, które kiedyś były mniej ważne, a aktualnie są coraz ważniejsze, bo grających świetnie ludzi jest bardzo dużo. Potrzebne są także pieniądze. To wszystko wynika jedno z drugiego…

MKM Łańcut 2024 Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński fot. lykografia.pl 2                              Konstanty Andrzej Kulka i Grzegorz Skrobiński podczas koncertu w sali MDK w Łańcucie (18 lipca 2024), fot. lykografia.pl

Rozmawiamy podczas 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, a przed nami inny ważny jubileusz, bo wkrótce rozpocznie się 70. Sezon artystyczny Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. niedługo minie 20 lat, bo 15 kwietnia 2005 roku grał Pan w czasie koncertu z okazji 50-lecia Filharmonii Rzeszowskiej Koncert skrzypcowy A-dur Mieczysława Karłowicza.
       - Nie wszystkie koncerty pamiętam, ale zacząłem występować w Rzeszowie na początku lat 70-tych ubiegłego stulecia, czyli ponad 50 lat temu. Nie potrafię nawet policzyć, ile tych koncertów było. Do Rzeszowa jestem często zapraszany i przyjeżdżam zawsze bardzo chętnie. Jest dobra orkiestra i świetna atmosfera. Wszystko jest znakomicie zorganizowane, zawsze są bardzo mili ludzie, bardzo dobra publiczność i sala koncertowa także bardzo dobra. Myślę, że moje kontakty z Filharmonią Podkarpacką nie ulegną zmianie.

Ostatnio grał Pan w Filharmonii Podkarpackiej w czerwcu 2023 roku, podczas koncertu w ramach projektu „Noc w Filharmonii”. Wystąpił Pan razem z córką Gabą Kulką i Capellą Gedanensis.
        - To było niedawno i doskonale pamiętam ten koncert. Bardzo cenię działalność mojej córki, która jest profesjonalistką i koncerty w jej wykonaniu są zawsze na bardzo wysokim poziomie. Wielokrotnie występowaliśmy wspólnie i przekonałem się, że Gaba reprezentuje bardzo ambitny nurt muzyki rozrywkowej.
        Mam nadzieję, że niedługo będę mógł zagrać dla rzeszowskich melomanów. Serdecznie wszystkich pozdrawiam.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Ja także bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

Z Romanem Peruckim o spełnionych marzeniach

      Przed nami bardzo interesujący koncert w leżajskiej bazylice Bernardynów w ramach XXXIII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Leżajsku, który rozpocznie się 22 lipca o 19.00. Wystąpią dwaj wybitni polscy artyści: Julian Gębalski – organy i Klaudiusz Baran – akordeon. Z pewnością koncert zostanie bardzo ciepło przyjęty.

      Ciągle jeszcze jestem pod wielkim wrażeniem koncertu, który odbył się w ramach tego Festiwalu 8 lipca 2024 roku, w wykonaniu opromienionego światową sławą organisty Romana Peruckiego oraz Marimbazii Duo w składzie: Paweł Dyyak i Jakub Kołodziejczyk. Długie i gorące brawa oraz owacja na stojąco były najlepszym dowodem, że publiczności koncert bardzo się podobał.

     Jestem szczęśliwa, że miałam okazję tego dnia zarejestrować rozmowę z prof. dr hab. Romanem Peruckim i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym Artystą.

Dziękuje za wspaniały, wyjątkowy recital, podczas którego wypełniająca leżajską bazylikę publiczność mogła posłuchać brzmienia trzech instrumentów organowych znajdujących się na chórze organowym tej świątyni.
      - Piękne trzy instrumenty, w różnym stanie i pragnąłem je pokazać. Rozpocząłem od prezentacji największych organów znajdujących się w nawie głównej i wykonałem Fantazję i fugę g-moll BWV 542 Johanna Sebastiana Bacha, a potem w kaplicy św. Franciszka zabrzmiała muzyka z Tabulatury Gdańskiej (Anonim - Fantazja primi toni), żeby pokazać organy, które przepięknie brzmią i najwięcej mają z pierwotnej substancji zabytkowej.       Natomiast w kaplicy Matki Bożej wykonałem Correa de Araucho Tiento de medio registro de septimo tono. Kończącą mój recital Sonatę A-dur Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego wykonałem na dużych organach
Trzy różnorodne instrumenty i muzyka od XVI do XIX wieku, która na tych instrumentach brzmi znakomicie.

Cieszymy się, że Pan koncertuje w Leżajsku co dwa lub trzy lata.
      - Zawsze z radością tu wracam, bo to jest jedno z tych miejsc, które jest bardzo ważne nie tylko na mapie kultury Polski, ale również Europy. W Oliwie, Kamieniu Pomorskim i Leżajsku odbywają najważniejsze festiwale muzyki organowej w Polsce. Możliwość grania na organach leżajskich to dla mnie wielki zaszczyt. Panuje tutaj niepowtarzalna atmosfera. Klasztor położony na uboczu niewielkiej miejscowości urzeka pięknem i wspaniałymi zabytkami. Zaliczamy do nich także organy, które fascynują nie tylko pięknym prospektem, ale także brzemieniem.

Leżajsk organy 800                                                                                                                                                             Duże organy bazyliki OO. Bernardynów w Leżajsku, fot. Ryszard Węglarz

Wiem, że zawsze wakacje są dla Pana czasem letnich koncertów w kraju i za granicą.
      - Wczoraj grałem w Białymstoku, przedwczoraj w Bielsku-Białej, dzisiaj w Leżajsku, a w środę ruszamy w małżonką w długą trasę koncertową - od Lublina począwszy, poprzez Niemcy, Szwajcarię, a później wracamy do Polski – m.in. do Sandomierza, Tarnobrzega, Kazimierza Dolnego i do Pasłęka, gdzie jest pięknie zrekonstruowany instrument barokowy. Koncerty są tak zaplanowane, aby zdążyć z innymi pracami, które mam do wykonania w związku z prowadzeniem Filharmonii Bałtyckiej i pracą pedagogiczną. Studenci i uczniowie mają wakacje, ale Filharmonia nie – przez cały czas odbywają się koncerty Gdańskiego Lata Muzycznego i jest ich dosyć dużo.
Cieszymy się, że jest tak dużo festiwali i mamy mnóstwo zaproszeń, ale nie możemy wszystkich przyjąć i musimy wybierać, jednak obiecuję, że za dwa, trzy lata na pewno do Leżajska przyjadę.

Dodajmy jeszcze, że jest Pan szefem festiwali odbywających się w Oliwie, Gdańsku i innych pobliskich miejscowościach.
      - Te festiwale już się odbywają, ja już myślę o innych sprawach – o programach dzięki którym można pozyskać środki z Unii Europejskiej, o innych inicjatywach, które zaplanowane są na jesień i przyszły rok. Nawet jak jestem na urlopie, to ciągle o tym myślę.

Pamiętam, że przed laty rozmawiałam z Panem w Leżajsku i niedługo potem rozmawialiśmy w Gdańsku na temat nowej siedziby Filharmonii Bałtyckiej na Ołowiance. Nie bardzo wierzyłam, że tak szybko uda się zrealizować te zamierzenia. To wszystko, co Pan wtedy planował już zostało zrealizowane i działa.
      - Idea zrodziła się w mojej głowie w 1994 roku, a materializować się zaczęła w 1997, w 2002 roku już był pierwszy obiekt wybudowany, a w 2007 roku zakończyliśmy całość. Ponad 30 lat jestem dyrektorem Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i powoli należy myśleć o odejściu, ale chcemy dokończyć dzieło i odbudować jeszcze na nasze potrzeby obiekt z 1907 roku.

Odbywa się to chyba kosztem odpoczynku albo rodziny, bo przecież wszystko wymaga czasu i umiejętności organizacyjnych.
      - Ukończyłem podwójne studia – muzyczne i techniczne. Matematyczne myślenie, szybkie podejmowanie decyzji powodują, że mogę się skupić na kilku rzeczach naraz. Oprócz pracy na stanowisku dyrektora i działalności pedagogicznej są jeszcze koncerty. Wykonuję około 100 koncertów rocznie – solowych i kameralnych towarzysząc żonie, która jest skrzypaczką oraz znakomitemu fleciście Łukaszowi Długoszowi, a także z towarzyszeniem orkiestr. Uczestniczę również często w nagraniach płytowych. Organy są dla mnie kwintesencją. Ja się urodziłem z organami. Gra na organach zawsze była moim marzeniem. Każdy ma swoje marzenia i mogą się one spełnić jeżeli będziemy wytrwale pracowali.

Czy Pan wiedział, że w każdym miejscu, gdzie Pan zasiądzie przy instrumencie nazywającym się organy nawet ten sam utwór zabrzmi inaczej?
       - Nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Odkąd pamiętam w Oliwie zawsze odbywały się koncerty i różne prezentacje. Na organach grali często: mój Profesor Leon Bator, Stanisław Kwiatkowski i wielu innych… Chociaż koncerty odbywały się co godzinę zawsze były tłumy słuchaczy. Jako młody chłopiec siedziałem, słuchałem i marzyłem, że może kiedyś mnie także się uda tak zagrać.
Na początku szkoły średniej mogłem już te marzenia spełniać. Wkrótce znalazłem się w gronie osób prezentujących organy w Oliwie. To najlepszy dowód na to, że jeśli ktoś ma marzenia i nad nimi popracuje, to one się spełnią.

Ile płyt Pan nagrał?
       - Około czterdzieści – solowych, kameralnych – z Łukaszem Długoszem i z moją zoną Marią oraz z synem, a także z orkiestrami. Są na nich utrwalone utwory z różnych epok. Pamiętam, że moją solową płytę nagraną w kościele OO. Dominikanów w Gdańsku, z Messe pour les paroisses Françoisa Couperina, Bogdan Pociej uznał za najlepsze nagranie 1991 roku wydane w Polsce. Mam przepiękne wspomnienia związane z tym nagraniem, bo młodego człowieka możliwość zaprezentowania swoich umiejętności niezwykle motywuje do dalszej pracy nad rozwojem.
       Cały czas dążymy do osiągnięcia ideału, ale ten ideał jest coraz dalej. Im człowiek starszy, bardziej doświadczony, im więcej wie, tym więcej wie, że nie wie. To jest taki piękny zawód, że dobiegamy do peletonu, potem nawet prowadzimy, ale finałem jest ostatni koncert, który się zagra.
       Całe życie się dokształcamy, cały czas czegoś się uczymy, poznajemy i dlatego potrzebne są artystyczne podróże, podczas których poznajemy nową kulturę, nowe instrumenty, nowe utwory, sposób rejestrowania, sposób interpretacji. Cały czas wszystko się zmienia, bo nie ma jedynej interpretacji.
Dobrze pamiętam dokonane z prof. Piotrem Kusiewiczem przed laty nagranie z polskimi pieśniami, wydane jeszcze na kasetach. Długo szukaliśmy ideału wykonawczego. Dzisiaj te utwory są wykonywane, ale wtedy była to nieznana muzyka.

Leżajsk Festiwal 2024 Wnętrze Bazyliki fot. Ryszard WęglarzWnętrze bazyliki OO. Bernardynów w Leżajsku, nawa główna, fot. Ryszard Węglarz

Wiele Pan działa na rzecz popularyzowania nowszej muzyki.
       - To prawda, że nie tylko zajmuję się muzyką dawną, romantyczną, ale również wykonuję wiele utworów kompozytorów współczesnych. Z Łukaszem Długoszem i żoną Marią, mamy sporo propozycji prawykonania utworów. Jednym z nich jest przepiękna Suita w stylu francuskim Zbigniewa Kruczka
       Kompozytorzy nie chcą tworzyć nowych dzieł do szuflady, chcą, aby ich utwory żyły, były wykonywane. Do tego potrzebni są dobrzy muzycy, którzy mają ogromny wpływ na wykonanie dzieła. Podczas pierwszych spotkań oraz prób z udziałem kompozytora, zazwyczaj wpływamy na siebie wzajemnie i w ten sposób najczęściej powstaje ostateczny kształt dzieła.
Dzieło powstaje także podczas koncertu lub nagrania, bowiem wtedy wykonawcy dają z siebie wszystko. Często dopiero wtedy kompozytorzy zauważają, jak bogatym instrumentem są organy. To jest po prostu duża orkiestra i można wytworzyć wszystko, co się znajdzie w wyobraźni ludzkiej – ogromna moc, delikatne brzmienia i różne barwy.
       Jak jest dwóch dobrych muzyków, którzy chcą pracować nad osiągnięciem najlepszego efektu, to ta praca trwa bardzo długo. Z Łukaszem Długoszem, jednym z najlepszych europejskich flecistów i Orkiestrą Polskiej Filharmonii Bałtyckiej mamy w repertuarze sześć koncertów na flet, organy i orkiestrę. Zaczęło się od Koncertu na flet, organy i orkiestrę Enjotta Schneidera, a kolejne na ten skład skomponowali dla nas: Piotr Moss, Paweł Mykietyn, Joanna Bruzdowicz-Tittel, Dariusz Przybylski, a ostatnio Zbigniew Kruczek napisał dla nas kolejny koncert, który wykonaliśmy niedawno w Oliwie. Mamy już nagranie tego dzieła, a w przyszłym roku planujemy prawykonanie Koncertu na flet, organy i orkiestrę Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Partytura będzie gotowa w marcu, a pierwsze wykonanie będzie miało miejsce w czerwcu w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.

Pasja kompozytora i wykonawców sprawia, że nowa muzyka trafia do słuchaczy.
       - Żyje. Podam za przykład Według Memlinga. Koncert na flet, organy i orkiestrę Piotra Mossa. Kompozytor nawiązuje w niej do tryptyku niderlandzkiego artysty – Sąd ostateczny, który znajduje się w Muzeum Narodowym w Gdańsku. Piotr Moss wykorzystał bardzo bogatą paletę barw instrumentów solowych i orkiestrowych, a my podkreśliliśmy je poprzez naszą interpretację. Utwór został goraco przyjęty przez publiczność.

Polecamy płytę zatytułowaną „Wirtuozi i wizjonerzy” z nagraniem wymienionych dzieł Joanny Bruzdowicz-Tittel, Piotra Mossa, Pawła Mykietyna i Dariusza Przybylskiego, w wykonaniu flecistów Łukasza Długosza i Agaty Kielar-Długosz, Romana Peruckiego- organy i Orkiestry Polskiej Filharmonii Bałtyckiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka. Album ukazał się staraniem Polskiej Filharmonii Bałtyckiej.
Zgodził się Pan na kilka minut rozmowy, żałuję, że nie mamy więcej czasu, ale może niedługo będzie okazja do następnego spotkania.
Dziękuję za wspaniały koncert i czas poświęcony na rozmowę.
       - Dziękuję za udział w koncercie i za rozmowę. Zapraszam na koncerty do Sandomierza i Tarnobrzega. Do zobaczenia.

Zofia Stopińska

Podkarpacki Festiwal Organowy wrócił do swojej pierwotnej formuły.

       Znakomitym recitalem organowym prof. Marka Stefańskiego zainaugurowany został 13 lipca 2024 roku w Jarosławskim Opactwie 34. Podkarpacki Festiwal Organowy. Jest to jedno z najstarszych wydarzeń cyklicznych na Podkarpaciu. Współzałożycielem i dyrektorem Festiwalu jest prof. dr hab. Marek Stefański, organista, pedagog, animator życia muzycznego.     

     Bardzo mi miło, że przed rozpoczęciem koncertu w Jarosławiu Artysta zgodził się na udzielenie wywiadu i wspólnie możemy polecić Państwa uwadze koncerty w bardzo pięknych świątyniach Podkarpacia.

Na wstępie kilka zdań o historii Festiwalu, który przez kilka pierwszych lat odbywał się w Katedrze Rzeszowskiej.
        - W roku 1991, z inicjatywy księdza Stanisława Maca, proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Rzeszowie, dzisiejszej katedry Diecezji Rzeszowskiej, został zorganizowany pierwszy cykl czterech koncertów organowych na nowych organach świątyni, konsekrowanej przez Papieża Jana Pawła II. Koncerty pod wspólnym tytułem: Wieczory Muzyki Organowej, od początku spotkały się z dużym zainteresowaniem mieszkańców Rzeszowa i Podkarpacia. Po zrealizowanych w kolejnych latach edycjach koncertów organowych, formuła letniego cyklu została rozszerzona o muzykę kameralną, następnie o dzieła chóralne, a nawet formy oratoryjne.
        Zmieniona została także nazwa Festiwalu na Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze Rzeszowskiej. Później przez kilka lat część festiwalowych koncertów odbywała się w innych rzeszowskich kościołach. Pojawił się kościół p.w. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Rzeszowie-Zalesiu, Kościół Świętego Krzyża przy ul. 3 Maja, Kościół Farny, odbywały się również koncerty w kościele Św. Józefa na Staromieściu i Kościele Chrystusa Króla. Kolejnym krokiem w ewolucji Festiwalu były koncerty poza Rzeszowem - najpierw w Opactwie Jarosławskim, w bazylice Jezuitów w Starej Wsi, drewnianym kościele w Lutczy, oraz trzy kościoły sanktuaryjne: w Ropczycach, Sędziszowie Małopolskim i w Chmielniku. Tak w skrócie przedstawia się rozwój tego Festiwalu.

Podkarpacki Fest. Org. 14 lipca Rzeszów KatedraWnętrze Katedry Rzeszowskiej podczas koncertu 14 lipca 2024 roku, fot. Joanna Prasoł

W każdej z wymienionych świątyń koncertujący organiści mają do dyspozycji inny instrument.
        - Rolę organów podkreślamy teraz o wiele mocniej niż jeszcze kilka lat temu. Można nawet powiedzieć, że Festiwal wrócił do swojej pierwotnej formuły. Spośród 13 koncertów, w tym roku tylko dwa mają formułę kameralną, a pozostałe to solowe recitale organowe. Dzieje się tak dlatego, że w każdym z tych miejsc są inne instrumenty – historyczne, współczesne i programy koncertów są dostosowane do możliwości stylistyki instrumentów znajdujących w siedmiu miejscowościach i dziewięciu kościołach.

Wykonawcami koncertów będą znakomici artyści z kilku krajów.
        - Staram się, żeby każdego roku oprócz polskich artystów zaprosić także zagranicznych. Poza panem Ulfertem Smidtem z Niemiec, pozostali artyści pojawią na naszym Festiwalu po raz pierwszy.
W Katedrze Rzeszowskiej wystąpi Zsolt Máté Mészáros, znakomity młody organista z Węgier, z Włoch przyjedzie pani Milena Mansanti, pojawi się też znakomity organista z Niemiec Stephan Lutermann. Zapraszam też polskich organistów, którzy będą debiutować na naszym festiwalu. W tym roku wystąpi Błażej Musiałczyk z Gdańska, który pełni funkcję drugiego organisty w Archikatedrze Oliwskiej
       Cieszę się, że wystąpią także artyści na stałe związani z naszym festiwalem. Wymienię tylko pana Andrzeja Chorosińskiego, który często u nas koncertuje i gorąco oklaskiwane są opracowywane przez niego, pełne wirtuozowskiego blasku transkrypcje organowe. Panorama interpretacji organowych jest bardzo bogata i wynika z różnych osobowości artystów oraz z różnych instrumentów, na których organiści koncertują.

Podkarpacki Fest. Org. 14 Lipca RzeszówZsolt Máté Mészáros podczas koncertu w Katedrze Rzeszowskiej, fot. Joanna Prasoł

Organizatorem festiwalu jest Fundacja Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE.
       - Moja małżonka Agnieszka Radwan-Stefańska założyła tę Fundację. Wynikało to z konieczności usprawnienia organizacji. W imieniu festiwalu musi występować jeden podmiot, ponieważ festiwal jest dotowany przez Województwo Podkarpackie, Urząd Miasta Rzeszowa, Starostwo Powiatowe w Strzyżowie, Urząd Miasta Jarosławia. Wspiera nas także prywatna firma paliwowa Watkem.

Festiwal zawsze odbywa się latem, ostatnio na przełomie lipca i sierpnia.
        - Zastanawiałem się, czy nie przenieść festiwalu na inny czas, wczesnowiosenny albo wczesnojesienny, bo część naszych słuchaczy wyjeżdża w wakacje na urlopy. Po namyśle stwierdziłem, że lato jest także sezonem urlopowym w większości instytucji kultury i nasz festiwal od początku wypełnia tę lukę. Tradycyjnie trwamy w miesiącach letnich. One też sprzyjają organizowaniu wydarzeń w kościołach, bo w kościołach w upalne dni na ogół bywa przyjemnie. Spędzenie wieczoru w przyjaznym klimatycznie wnętrzu, kiedy otacza nas piękna architektura, malarstwo, witrażownictwo… - wszystkie te kumulacje sztuk, które spotykamy w budowlach sakralnych, wpływają na odbiór muzyki.

Do Jarosławskiego Opactwa możemy jeszcze zaprosić na kolejne koncerty.
        - Tak, w dwie kolejne soboty lipca i pierwszą sierpnia. 20 lipca zagra pani Mariola Brzoska z Gliwic, tydzień później (27 lipca) wystąpi Włoszka pani Milena Mansanti, natomiast 3 sierpnia recital wykona Stephan Lutermann z Niemiec.

Dodajmy, że organy, które się tutaj znajdują, zostały przeniesione z dawnego jezuickiego kościoła rzymskokatolickiego, który obecnie jest świątynią greckokatolicką.
        - Chwała, że te organy nie przepadły, bo mogło się tak zdarzyć, ale należy dodać, że całe wyposażenie kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w Przemyślu – ołtarz, ambona i organy znalazły tutaj bardzo dobre miejsce. W kościele na terenie Opactwa w Jarosławiu nie było organów. Siostry Benedyktynki podczas nabożeństw śpiewały a’capella.
W nowych okolicznościach organy sprawdzają się bardzo korzystnie i twórczo.

Podkarpacki Fest. Org. 13 lipca JarosławOpactwo Jarosławskie - wnętrze Kościoła pw. św. Mikołaja i św. Stanisława , fot. Joanna Prasoł

Ciekawy instrument jest w późnobarokowej świątyni w Starej Wsi.
        - To jest perła architektoniczna baroku na Podkarpaciu. Nawet z tego względu żal byłoby to miejsce ominąć, natomiast organy zostały praktycznie zbudowane na bazie niewielu głosów ze starego instrumentu. W szafie organowej, która istniała, został zbudowany nowy instrument dużo wyższej jakości niż ten, który znajdował się wcześniej. Panorama muzyki organowej, którą można wykonać na tym instrumencie, jest bardzo szeroka.
        Niedaleko Starej Wsi leży Lutcza. Znajduje się tam drewniany kościół z XV wieku, w którym są małe sześciogłosowe organy z bardzo krótką klawiaturą pedałową i najlepiej brzmi na nich muzyka dawna.
Proszę zwrócić uwagę na ogromny dystans historyczny. Nowe organy w bazylice w Starej Wsi i prawie nowe, bo zaledwie 34-letnie organy w Katedrze w Rzeszowie i maleńkie, zabytkowe organy w Lutczy.

Ciekawych instrumentów w świątyniach Podkarpacia jest o wiele więcej.
        - Gdybyśmy chcieli eksploatować wszystkie instrumenty na Podkarpaciu, które są tego warte, to koncertów byłoby co najmniej dwadzieścia trzy, a na to nie możemy sobie niestety pozwolić.

Miejmy nadzieję, że Podkarpacki Festiwal Organowy, będzie kontynuowany bez przeszkód, bo przecież za rok czeka nas już 35 edycja.
        - Mam nadzieję, że się odbędzie. Coraz więcej obowiązków ogranicza moje możliwości zajęcia się koncertami, ale moja małżonka Agnieszka Radwan-Stefańska zajmuje się sprawami organizacji, promocji, bardzo żmudną pracą pisania wniosków o dotacje i jeszcze żmudniejszą rozliczenia tych wniosków. Całą biurokrację wzięła na siebie.

Wracając do tegorocznej edycji, do 18 sierpnia będziemy się spotykać na koncertach Podkarpackiego Festiwalu Organowego w różnych miejscach i o różnych godzinach.
        - Zawsze są to godziny wieczorne, ale informacje o Festiwalu znajdą Państwo na stronie Fundacji Promocji Kultury i Sztuki Ars PRO ARTE. Starczy też wpisać w wyszukiwarce Podkarpacki Festiwal Organowy 2024.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Również bardzo dziękuję i zapraszam na koncerty 34. Podkarpackiego Festiwalu Organowego. Na wszystkie wstęp jest wolny.

Zofia Stopińska

Podkarpacki Fest. Org. plakat

Kalendarz koncertów Podkarpackiego Festiwalu Organowego 2024

sb 13 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Marek Stefański organy

nd 14 lipca 2024 / 20:00 / Rzeszów – Katedra
Zsolt Máté Mészáros (Węgry) organy

sb 20 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Mariola Brzoska organy

sb 20 lipca 2024 / 19:00 / Stara Wieś – bazylika Jezuitów
Dariusz Bąkowski-Kois organy

nd 21 lipca 2024 / 17:00 / Chmielnik – Sanktuarium MB Łaskawej
Andrzej Chorosiński organy

sb 27 lipca 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Milena Mansanti (Włochy) organy

nd 28 lipca 2024 / 18:00 / Sędziszów Małopolski – Sanktuarium BM
Błażej Musiałczyk organy

sb 03 sierpnia 2024 / 18:00 / Jarosław – Opactwo
Stephan Lutermann (Niemcy) organy

nd 04 sierpnia 2024 / 20:00 / Rzeszów – Słocina
Bogdan Narloch organy

nd 11 sierpnia 2024 / 17:00 / Lutcza
Jan Bokszczanin organy

czw 15 sierpnia 2024 / 18:00 / Rzeszów-Zalesie, kościół Wniebowzięcia NMP
Agnieszka Radwan-Stefańska organy
Jacek Szymański tenor

nd 18 sierpnia 2024 / 16:00 / Ropczyce – Sanktuarium MB Królowej Rodzin
Wiktor Brzuchacz organy Róża Lorenc skrzypce

nd 18 sierpnia 2024 / 20:00 / Rzeszów – Katedra
Ulfert Smidt (Niemcy) organy

Łańcuckie Kursy osiągnęły najwyższą europejską jakość

Podczas I turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie rozmawiałam z prof. Romanem Lasockim, wybitnym skrzypkiem wirtuozem, pedagogiem i popularyzatorem wiolinistyki.

Zaprosił Pana do grona profesorów łańcuckich kursów prof. Zenon Brzewski, pomysłodawca, współorganizator i wieloletni kierownik artystyczny i naukowy.
       - Z wielkim wzruszeniem to wspominam, ponieważ kiedy prof. Zenon Brzewski i dyr. Władysław Czajewski zaprosili mnie po raz pierwszy na Kurs, byłem najmłodszym wykładowcą, a dzisiaj obok prof. Edwarda Zienkowskiego z Wiednia, jestem najstarszy. Miałem szczęście śledzić tę wspaniałą imprezę.
       Dla przykładu powiem o kursie odbywającym się w Paryżu na Sorbonie, w którym uczestniczyłem. Kurs trwał dziesięć dni, było nas około dwudziestu uczestników i czterech pedagogów. Pierwszego dnia ja wykonałem koncert, później grali m.in. Zakhar Bron, Siergiej Krawczenko, a ostatniego dnia Vadim Repin (wszyscy związani z Łańcutem) i na tym kurs się kończy.
       W Łańcucie, dzięki wielkim talentom pani prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i pana prezesa Krzysztofa Szczepaniaka, nasze kursy osiągnęły nie tylko najwyższą europejską jakość, ponieważ zapraszani są najwybitniejsi pedagodzy krajowi i zagraniczni , ale także olbrzymie rozmiary.
To jest ponad dwadzieścia klas w pierwszym turnusie i podobnie w drugim, a do tego kursy są tylko częścią tej wielkiej realizacji.

Organizowany jest także Kurs metodyczny dla pedagogów szkół muzycznych oraz studentów kierunku pedagogika instrumentalna. Pan kieruje tym kursem w I turnusie.
       - Ja jestem koordynatorem. Zróżnicowana jest ogromnie tematyka naszych spotkań. Są na nie zapraszani pedagodzy szkół muzycznych, rodzice i studenci. Obok wykładów typowo muzycznych, poświęconych na przykład kaprysom Paganiniego czy Sonatom Beethovena, są zajęcia typowo metodyczne. Dzisiejsze zajęcia poświęcone będą metodzie Suzuki, jako optymalnej. Dla mnie jest to metoda nieznana, bo nie uczę gry na skrzypcach małych dzieci. Różnorodność tych tematów i zapraszanie pedagogów, którzy na danym obszarze poruszają się najpewniej, jest też wielkim atutem tych kursów.
       Kursy metodyczne zorganizowane zostały w tym roku jako Forum Myśli Muzycznej, czyli platforma dyskusyjna, podczas której zapraszani są nauczyciele, uczniowie, rodzice i studenci. Codziennie słuchają wykładu wybitnego fachowca danej dyscypliny, a potem odbywa się dyskusja.
      Trzecim członem są codzienne koncerty, a więc festiwal. Przeważnie te koncerty są w formule „Mistrz i uczeń”, ale nie zawsze. To jest ewenement na skalę światową. Takich kursów nie ma ani w Paryżu, ani w Londynie i ma rację pan Krzysztof Szczepaniak – nie ma ani jednego polskiego skrzypka, który nie byłby pedagogiem, albo wychowankiem Łańcuta, co najważniejsze – dawni nasi wychowankowie dzisiaj są naszymi kolegami.
       Dzięki wielkiej zapobiegliwości i mądrości kierownictwa Kursów dwukrotnie nastąpiła zmiana generacyjna. W pierwszej było wiele wspaniałych nazwisk, m.in.: Zenon Płoszaj, Jadwiga Kaliszewska, Stanisław Lewandowski. Później Mirosław Ławrynowicz, Konstanty Andrzej Kukla, a dzisiaj mamy w większości cudownych muzyków młodego pokolenia, jak m.in.: Agata Szymczewska, Maria Machowska, Wojciech Koprowski, Janusz Wawrowski… Ta zmiana generacyjna pozwala nam z radością i spokojem myśleć o przyszłości.
Następcy są nie tylko wybitnymi artystami, ale także ludźmi niesłychanie zdyscyplinowanymi i posiadającymi imperatyw pracy twórczej.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasocki 1prof. Roman Lasocki podczas wykładuw ramach I turnusu 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Niewielka grupa osób zajmuje się sprawami administracyjnymi, obsługuje sekretariat, prowadzi księgowość…
       - To jest nieocenione, bo każdy kurs, każdy turnus jest nowym zjawiskiem artystycznym, które trzeba uformować. Stąd moje uznanie nie tylko dla dyrekcji, ale także dla kierującej sekretariatem pani Barbary Kotwicy, a wcześniej dla pani Marii Stępińskiej. Pani Barbara Kotwica przejęła obowiązki pani Marii i prowadzi wszystko w sposób mistrzowski. Do tego trzeba jeszcze uwzględnić pomoc w zakwaterowaniu, w organizacji forum – to jest wielka improwizacja, która zawsze kończy się sukcesem.

W pierwszych edycjach uczestnikami Kursów byli utalentowani studenci akademii muzycznych, później dołączali do nich uczniowie szkół muzycznych II stopnia, a obecnie mogą przyjeżdżać na kursy także uczniowie szkół muzycznych I stopnia.
       - To jest wielki sukces tych kursów. Na świecie jest kilkanaście, może nawet kilkadziesiąt świetnych wyższych uczelni muzycznych. Kursy, o których wspominałem, przeznaczone są dla koncertujących artystów, natomiast tak naprawdę z punktu widzenia rozwoju kultury muzycznej najważniejsi są ci najmłodsi. Dla nich trzeba było znaleźć odpowiednią kadrę. Na początku zajęcia z najmłodszymi prowadził Lew Raaben, a później jego asystentka. Dziś prowadzą te zajęcia wspaniali pedagodzy specjalizujący się w kształceniu ludzi młodych, a jedną z nich jest pani Dorota Obijalska.

MKM Łańcut 2024 prof. Roman Lasockiprof. Roman Lasocki - I turnus 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, fot. lykografia.pl

Sądzę, że o los Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie możemy być spokojni jeżeli ci, którzy otaczają je opieką poprzez przyznawanie dotacji, będą nadal to czynić.
       - Ja również mam tę nadzieję. Mnie to nie dotyczy, ale coroczne starania o środki są potrzebne, chociaż pedagodzy tych Kursów zarabiają grosze, bo stawki od zawsze były i są żenujące i nikt tu nie przyjeżdża dla pieniędzy. Natomiast jak obserwuję ekwilibrystyczne zabiegi pani prof. Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz i pana prezesa Krzysztofa Szczepaniaka o przyznanie środków, jak muszą się tłumaczyć i prosić o rzeczy najprostsze. Przecież teatry operowe, filharmonie czy Kursy w Łańcucie są takimi samymi dobrami kultury narodowej jak dobra materialne i to trzeba tłumaczyć naszym władcom. Mam nadzieję, że zrozumieliby to dużo lepiej, gdyby kiedyś pofatygowali się do filharmonii lub do opery, nie traktując tego jako dolegliwość. Mówię to ze złośliwością, ponieważ bywam na premierach wszystkich oper w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, często gram i bywam w filharmoniach, stąd wiem, jak dalece nasze władze, bez względu na umaszczenie polityczne, nie są kulturą wysoką zainteresowane osobiście.

Pozostawmy to Pana stwierdzenie jako puentę naszej rozmowy. Dziękuję bardzo za spotkanie.
       - Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

 

 

Jubileuszowe Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie na półmetku

      Od 1 lipca 2024 roku trwają 50. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Jubileusz to nie tylko czas radości, ale także czas na refleksje i wzruszenia. Twórcami Kursów byli prof. Zenon Brzewski, wybitny skrzypek, pedagog i wielki przyjaciel utalentowanej młodzieży oraz Władysław Czajewski, dyrektor Muzeum Zamku w Łańcucie.
Kursy powstały w czasie, kiedy wyjazdy zagraniczne były ograniczone i kosztowne. Utalentowani młodzi ludzie mogli doskonalić swe umiejętności pod okiem wybitnych polskich i zagranicznych mistrzów.
      Po śmierci prof. Zenona Brzewskiego kierownikiem artystycznym i naukowym Kursów został znakomity skrzypek prof. Mirosław Ławrynowicz, a od 2005 roku do dziś kieruje nimi prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz.
Po śmierci dyrektora Władysława Czajewskiego przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Kursów został pan Krzysztof Szczepaniak, który pełni tę funkcję do dziś.
Dyrektor Władysław Czajewski często powtarzał, że te Kursy wyróżniają dwie rzeczy:
- genius loci, czyli wyjątkowość miejsca, w jakim są organizowane – miejsce szczególnie związane z muzyką, jakim jest magnacka rezydencja otoczona przepięknym parkiem;
- genius persone to wyjątkowi ludzie tworzący tę imprezę.

O jubileuszowej edycji i o historii rozmawiałam pod koniec I turnusu z panią prof. Krystyną Makowską-Ławrynowicz, kierownikiem artystycznym i naukowym Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie. Kursy cieszą się nieustannym zainteresowaniem. Przed chwilą dowiedziałam się, że ponad dwustu uczestników zgłosiło się na I turnus.
      - To prawda, Kursy cieszą się od lat wielką popularnością, w czasie największego rozkwitu mieliśmy w lipcu w Łańcucie 612 uczestników. Przeżyliśmy karteczki na żywność, stan wojenny i pandemię. Kursy odbywają się bez przerwy od 1975 roku.

W tym roku Kursy odbywają się po raz 50-ty i panuje odświętny nastrój, ale jest to czas wytężonej pracy. Idąc korytarzami Szkoły Muzycznej i Zespołu Szkół Technicznych w Łańcucie słyszymy muzykę, rozbrzmiewającą z sal lekcyjnych, w auli szkoły odbywają się popisy. Uczestnicy pilnie ćwiczą w parku w cieniu drzew. Najbliżej szkoły przygotowuje się do lekcji kwartet smyczkowy, a psotny wietrzyk co chwilę unosi w powietrze kartki z nutami.
      - Ćwiczą dopóki temperatura jeszcze sprzyja. Zobaczymy, czy zapowiadane upały pozwolą na ćwiczenie na świeżym powietrzu, chociażby ze względu na instrumenty.
Pomimo wakacji młodzi wioliniści chcą doskonalić swoje umiejętności i przyjeżdżają do Łańcuta, aby pracować pod kierunkiem znakomitych pedagogów. Kursy odbywają się po raz 50-ty i spora grupa pedagogów, których gościliśmy w Łańcucie w czasie pierwszych dekad już się wycofała ze względu na wiek i trudy dalekich podróży.

Ale są profesorowie z ponad 30-letnim stażem.
       - O tak, nawet z dłuższym stażem, a są to między innymi: prof. Stanisław Firlej, prof. Monika Urbaniak-Lisik, prof. Tomasz Strahl…

Są profesorowie, którzy byli uczestnikami łańcuckich kursów, a po studiach i koncertach w słynnych salach koncertowych powrócili do Łańcuta i dzielą się z młodymi instrumentalistami swoim doświadczeniem. Zaliczymy do nich z pewnością prof. Tomasza Strahla.
       - Ja także byłam na Kursach w Łańcucie w roli uczestnika. Prof. Zenon Brzewski zaangażował mnie i mojego męża do otwarcia Kursu w Sali balowej łańcuckiego Zamku. Pamiętam, że wykonywaliśmy Sonatę Kreutzerowską Ludwiga van Beethovena i Sonatę Césara Francka. Wtedy programy były pisane na maszynach i pani sekretarka napisała przez pomyłkę Sonata Kreucerowska, a w przypadku Francka napisała C. Franek. Nie było szansy na poprawienie tych błędów, bo program został powielony i nie było czasu na poprawki. W naszym biuletynie zostało to udokumentowane jako anegdotka.

To było tuż po Waszym zwycięstwie w Konkursie ARD w Monachium.
      - Tak, koncert w Łańcucie odbył się wkrótce po Konkursie w Monachium. Pamiętam, że w czasie pierwszych edycji Kursów w Łańcucie uczestnikami mogli być tylko studenci lub dyplomanci Akademii Muzycznych. Profesor później zadecydował, że mogą także znaleźć się wśród uczestników wyróżniający się uczniowie szkół muzycznych II stopnia. Uważał, że lata między 15-tym a 20-tym rokiem życia są bardzo urodzajne dla młodych artystów.
      Później na kursach zaczęli się pojawiać również uczniowie szkół muzycznych I stopnia razem ze swoimi pedagogami. Został stworzony przez prof. Brzewskiego Kurs metodyczny dla pedagogów, żeby wioliniści byli od najmłodszych lat właściwie prowadzeni.
Teraz rozszerzyliśmy to nawet o wiek przedszkolny, bo Helen Brunner z Wielkiej Brytanii prowadzi u nas metodą Suzuki małe dzieciaczki.

Po kilku latach przerwy, inauguracja 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. prof. Zenona Brzewskiego odbyła się w Filharmonii Podkarpackiej. Bardzo dobrze się spisali uczniowie Szkoły Muzycznej II stopnia im. Zenona Brzewskiego w Warszawie, którzy grają w orkiestrze smyczkowej.
      - To była Warszawska Orkiestra Kameralna im. Zenona Brzewskiego, z która na co dzień ma regularne zajęcia z prof. Maksymem Dondalskim w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Zenona Brzewskiego jako orkiestra kameralna. Ta orkiestra przygotowuje fantastyczne programy, bo zawsze w ciągu roku akompaniuje dyplomantom naszej szkoły. Ostatnie roczniki są dość liczne, bo po 12 lub 13 osób kończy szkołę i akompaniamenty dla każdego dyplomanta orkiestra musi przygotować na jeden koncert.
      Były kłopoty z zaangażowaniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, bo to wiązało się z dużymi kosztami. Kiedy dowiedzieliśmy się w marcu, że nie będzie możliwe zaangażowanie orkiestry symfonicznej, ale możemy w tym dniu zorganizować koncert w sali Filharmonii, zadecydowałam, że wystąpi nasza orkiestra. Tym bardziej, że szkoła w ubiegłym roku obchodziła 30-lecie i jest szkołą im. Zenona Brzewskiego, a kursy mają tego samego patrona i obchodzą 50-lecie. Można było to związać piękną klamrą.

Przed koncertem zostały wręczone dyplomy i medale. Pani została uhonorowana Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Gratuluję serdecznie.
       - Dziękuję bardzo. Jestem szczęśliwa, że niespodziewanie zostałam tak uhonorowana. Były medale i dyplomy gratulacyjne przyznane przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. II turnus Jubileuszowych Kursów zainaugurowany zostanie także bardzo uroczyście w sali balowej łańcuckiego Zamku.
       Polecam także pani uwadze ciekawą wystawę złożoną z wielu antyram zawierających archiwalne zdjęcia z czasów, kiedy łańcuckimi Kursami kierował prof. Zenon Brzewski, a wykładowcami byli m.in. profesorowie: Zachar Bron, Fiodor Drużynin, Irena Dubiska, Jean Fournier, Michel Flaksman, Oleg Krysa, Stanisław Lewandowski, Kurt Lewin, Wolfgang Marschner, Ivan Monighetti, Andrzej Mysiński Kazimierz Wiłkomirski i wielu innych światowej sławy pedagogów, którzy kształcili młodych, utalentowanych uczestników.
Przygotowała tę wystawę Zosia Kotwica, która z oddaniem pomaga w biurze organizacyjnym Kursów.

MKM Łańcut 2024 prof Krystyna Makowska Ławrynowicz 2prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz podczas inauguracji 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, fot. lykografia.pl

W czasie trwania Kursów prawie każdy dzień kończy się koncertem.
      - Tak, wieczorem zapraszamy uczestników, rodziców i wszystkich chętnych do sali Miejskiego Ośrodka Kultury w Łańcucie na koncerty w wykonaniu znakomitych profesorów, którym towarzyszą pianiści Kursów. Sala jest zawsze wypełniona publicznością. W pierwszym turnusie występowali m.in. profesorowie: Wojciech Koprowski, Katarzyna Budnik, Gabriela Opacka-Boccadoro, Paweł Radziński, Janusz Wawrowski, Mateusz Kowalski…

Popisy klasowe w formie koncertów odbywają się w auli Szkoły Muzycznej i Kasyna Urzędniczego, a na zakończenie turnusów odbywają się koncerty uczestników w Sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie.
      - Tak, w przeddzień zakończenia każdego turnusu zaplanowaliśmy o 16.00 i 19.00 w sali balowej koncerty solistów. Każdy z profesorów wybiera jednego kandydata, który jego zdaniem jest najlepszy i najlepiej przygotowany do występu. Młodzi ludzie mają wielką satysfakcję z występów w przepięknej sali o znakomitej akustyce.
Rozpoczęcie drugiego turnusu również odbywa się rokrocznie w sali balowej. W tym roku z recitalem wystąpi znakomity wiolonczelista prof. Tomasz Strahl z towarzyszeniem pianisty Łukasza Chrzęszczyka.

Czego można życzyć obchodzącym złoty jubileusz Międzynarodowym Kursom Muzycznym im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie?
      - Powtórzę słowa, które zamieściłam w okolicznościowym wydawnictwie – Aby integracja myśli muzycznej i fascynacja najpiękniejszą ze wszystkich sztuk kwitła co najmniej pięćdziesiąt lat… a nawet dłużej.

Piękne życzenia, oby się spełniły. Dziękuję bardzo za rozmowę.
      - Ja również bardzo dziękuję

Zofia Stopińska

 

 

Oklaski i wiwaty to znak, że nasza praca jest potrzebna

      Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej zakończyła oficjalnie sezon artystyczny 28 czerwca 2024 roku, ale pożegnała się przed urlopem z melomanami świetnym i bardzo ciekawym koncertem utrzymanym w letnim nastroju 13 lipca 2024 roku. Solistami byli laureaci konkursów wokalnych, a dyrygował Sławomir Chrzanowski, znakomity i doświadczony dyrygent, dyrektor naczelny i artystyczny Filharmonii Zabrzańskiej.
      Sławomir Chrzanowski dyrygował ponad 70 orkiestrami na świecie, w tym wszystkimi polskimi orkiestrami filharmonicznymi i kameralnymi, z którymi nadal prowadzi stałą współpracę, a także NOSPR w Katowicach i Radiową Orkiestrą Symfoniczną w Krakowie. Regularnie występuje z orkiestrami czeskimi- Filharmonii Ostrawskiej, Morawskiej w Ołomuńcu oraz Karlovych Varów, a także zespołami operowymi w Krakowie, Bytomiu, Gdańsku, Białymstoku, Łodzi i Lwowie. Współpracuje z teatrami muzycznymi, w 2006 r. przygotował premierę „Wesołej wdówki” Lehara w Warszawie, zaś w roku 2019”Kandyda” Bernsteina w Krakowie.
      Podczas swoich koncertów dokonał wielu światowych prawykonań utworów, m.in. Bogusława Schaeffera, Romualda Twardowskiego, Jana Kantego Pawluśkiewicza, Gheorge Zamphira i in. Kilkakrotnie gościł w USA, gdzie obok koncertów prowadził także wykłady otwarte dla studentów z zakresu historii muzyki polskiej, oraz zajęcia w mistrzowskiej klasie dyrygentury.(Northwestern University Chicago i Mary Washington College Fredericksburg) Jest honorowym dyrygentem MWC Symphony Orchestra we Fredericksburgu(USA). W 2002 wystąpił w słynnych salach koncertowych Ameryki – Carnegie Hall w Nowym Jorku z koncertem muzyki polskiej, oraz Orchestra Hall w Chicago – z koncertem Trzech Polskich Tenorów inaugurującym nowy sezon koncertowy Paderewski Symphony Orchestra. Od roku 2004 stale współpracuje ze słynną orkiestrą Chicago Philharmonic, zaś w roku 2005 zadebiutował w Chinach prowadząc Wuhan Symphony Orchestra. Jest jurorem krajowych i międzynarodowych konkursów muzycznych. Od 2016 roku pełni funkcję Dyrektora Artystycznego Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego „Ave Maria” w Czeladzi.
      Bardzo się cieszę, że podczas pobytu w Rzeszowie pan Sławomir Chrzanowski znalazł czas na rozmowę i mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym Artystą.

Dyrygował Pan bardzo interesującym koncertem dla szerokiego grona publiczności, bo program wypełniły arie operowe i operetkowe oraz fragmenty musicali.
       - Myślę, że to jest przez słuchaczy najbardziej lubiane. Od powstania tych utworów minęło kilkaset lub kilkadziesiąt lat, ale skoro często są obecne w repertuarze śpiewaków i orkiestr, to znaczy, że w sposób bezpieczny przeszły próbę czasu i w dalszym ciągu są chętnie słuchane przez publiczność.
       Jako soliści zaprezentowali się na scenie Filharmonii Podkarpackiej: Paulina Gocałek – sopran, Paulina Dybowska – mezzosopran, Michał Ryguła – tenor i Adrian Janus – baryton. Zaśpiewał również pięknym barytonem konferansjer ks. Paweł Sobierajski. Usłyszeli Państwo także duety żeńsko-żeńskie i duety mieszane oraz kwartet.

Wymienieni soliści to młodzi ludzie, rozpoczynający dopiero karierę wokalną.
       - Są studentami ostatnich lat studiów wokalnych albo niedawno te studia ukończyli. Wielokrotnie spotykałem się z tak młodymi artystami, z niewielkim doświadczeniem zawodowym i z niewielką wiedzą na temat tzw. standardów wykonawczych. Młodzi śpiewacy ucząc się ze swoimi profesorami w zaciszu Sali uczelnianej, przygotowują się według zapisu nutowego. Opera i operetka wykształciły na przestrzeni ostatnich lat tzw. model wykonawczy i na to nie mamy wpływu. Nie próbujemy z tym walczyć. Pewnie pani z pewnością wie, że wiele lat temu walczył z tym słynny Artur Toscanini, który nigdy się nie zgadzał na zmiany – szczególnie w operach Verdiego. Jak mówią źródła historyczne, podczas przygotowań dochodziło do wielkich awantur, a także przepychanek głosowych i nawet rękoczynów po próbach.
       Zawsze spotykam się z takimi młodymi wykonawcami wcześniej przy fortepianie i pewne rzeczy ustalamy. Dzięki temu próby z orkiestrą przebiegają sprawnie i zawsze jest tak, jak powinno być. Zaprezentowały się głosy świeże, młode, nie zmanierowane, głosy, które epatują doskonałym blaskiem i świetną techniką. Są to laureaci konkursów i nawet niektórych wykonawców miałem okazję usłyszeć podczas konkursów wokalnych. Jestem pewien, że wszyscy występujący w Rzeszowie soliści byli warci tego, aby zaprezentować się przed dużą widownią z towarzyszeniem orkiestry.
      Jak Państwo doskonale wiedzą, odbywa się mnóstwo koncertów kameralnych z towarzyszeniem fortepianu. Łatwiej jest śpiewać, kiedy jedna osoba akompaniuje, ale zupełnie inaczej jest, kiedy siedzi obok śpiewaka kilkadziesiąt osób.

Jest Pan dyrygentem bardzo u nas lubianym i gorąco oklaskiwanym przez publiczność. Czuje się, że ma Pan dobry kontakt z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        - Jest między nami od wielu lat przyjaźń i porozumienie. Niezwykle szanuję zaproszenia pani Dyrektor do dyrygowania koncertami. Często też koncertujemy z tym zespołem poza siedzibą Filharmonii, w różnych miejscowościach Podkarpacia w ramach projektu „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. Bardzo sobie cenię tego rodzaju koncerty. W większości tych niewielkich miejscowości nie ma zawodowych zespołów i kontakt z muzyką wykonywaną na żywo jest ograniczony.
        Często występujemy w niewielkich salach i musimy sobie z taką materią również poradzić, ale cieszy nas odbiór, radość z przyjmowania muzyki w otaczającej nas rzeczywistości medialnej, kiedy z głośników różnych stacji sączy się produkt „muzykopodobny”. Nie dyskutuję czy jest dobry, czy nie. Jestem zawodowcem w dziedzinie muzyki wysokiej i chciałbym takiej muzyki często słuchać, a tymczasem trudno ją znaleźć. Bardzo mnie i występujących ze mną muzyków cieszy, kiedy po koncercie publiczność wiwatuje, podchodzą do nas słuchacze i chcą porozmawiać. To jest znak, że nasza praca jest potrzebna, że jesteśmy dobrze odbierani.

Pewnie spotkacie się także ze słuchaczami, którzy po raz pierwszy słuchają muzyki klasycznej na żywo. Jeśli im się spodoba, to z pewnością będą chcieli przyjść na kolejne koncerty.
        - Często spotykam się ze stwierdzeniami: „…kiedyś włączyłem płytę i wcale mi się nie podobało, ale jak wybrałem się na koncert, posłuchałem i zobaczyłem, jak artyści pracują, jak soliści i orkiestra współpracują z dyrygentem, to jestem zachwycony”.
To jest zupełnie inne doznanie niż słuchanie nawet najlepszej płyty. Jak ktoś już kocha muzykę klasyczną, to często kupuje płyty i tworzy kolekcję ulubionych utworów. Natomiast wielu melomanów woli wybrać się na koncert, usiąść, słuchać i obserwować artystów podczas wykonania.

Filharmonia Podkarpacka 2Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, fot. z arch. Filharmonii Podkarpackiej

Od lat prowadzi Pan działalność artystyczną i jednocześnie kieruje Pan Filharmonią Zabrzańską.
        - Od 1990 roku jestem dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii Zabrzańskiej. Jako dyrektor jestem w tej chwili na urlopie, ale niedługo wracam do Zabrza, aby zakończyć przygotowania do letnich koncertów, które zaplanowane są w drugiej połowie sierpnia.
        Po koncercie w Rzeszowie mam jeszcze sześć innych z różnymi orkiestrami, ale wszystkie z podobnym repertuarem, bo na letnie festiwale i różne koncerty plenerowe takie utwory się nadają. Zawsze tylko niepokoimy się, czy pogoda nam dopisze.

Od dawna próbuję sama odgadnąć, ale nie udało mi się. Jaka muzyka jest najbliższa Pana sercu?
        - Już 35 lat jestem na estradzie i przez moje ręce przeszło już chyba kilka tysięcy utworów. Każdy z nas ma jakieś swoje ulubione utwory. Jeśli mam wolną rękę w kształtowaniu programu, to wybieram te utwory, które lubię i wiem, że są również dobrze odbierane przez słuchaczy. W zakresie muzyki symfonicznej, oratoryjnej i w każdym innym gatunku mam ulubione utwory. Są także utwory, za którymi nie przepadam.
Nie jest wielką tajemnicą, że nawet sławni kompozytorzy, uznani dzisiaj za wielkich w danej epoce, również pisali utwory, które nie za bardzo im się udały. Najlepszym sędzią jest czas, który pokazuje, ze nawet w twórczości Johanna Sebastiana Bacha czy wielkiego Wolfganga Amadeusa Mozarta są utwory, po które z różnych powodów się nie sięga. Albo się nie udały, albo słuchacze ich nie zaakceptowali. Jednak maksyma, o której kiedyś powiedział słynny aktor, że ludzie lubią słuchać muzyki, którą znają, ma coś w sobie. Naturalnie, że nie możemy cały czas wykonywać tego samego, bo słuchacze by się zanudzili.
        Czasami ja także zastanawiam się, dlaczego ten utwór wielkiego kompozytora nie jest wykonywany. Zdarza się nawet, że bierzemy go na tapetę i pracujemy nad nim dokładnie. Często nawet muzycy mówią: ”…szefie, coś jest nie tak z tym utworem, bo męczymy się, ale nic nam nie wychodzi”. Wtedy upewniamy się, że czas, który to wszystko przefiltrował, ma rację.
        Jak już powiedziałem, w każdym gatunku mam swoją ulubioną muzykę. Mniej więcej 20 lat temu zakochałem się w muzyce filmowej i musicalowej. W kilku ostatnich sięgnęliśmy po kolejny dział – muzykę do gier komputerowych. To nowy obszar, który dzieje się na naszych oczach, bo w ostatnich latach gry komputerowe biją wszelkie rekordy popularności. Zainteresował mnie tą muzyką mój syn, który jest wielkim fanem tego rodzaju muzyki. Proponował mi często muzykę, która się jemu podobała i w końcu dotarł do kompozytorów, którzy zajmują się opracowywaniem suit na orkiestry. Ścieżka dźwiękowa do gier komputerowych trwa czasami nawet cztery godziny i nie nadaje się do wykonania podczas koncertu, natomiast ośmiominutowa czy dziesięciominutowa suita jest bardzo interesująca. Ja nie jestem orędownikiem gier komputerowych, ale po koncertach, którymi dyrygowałem, złożonych z suit, podchodzili do mnie zapaleni gracze i twierdzili, że świetnie wszystko brzmiało.

Jestem przekonana, że koncerty przetrwają. Pomiędzy wykonawcami i publicznością tworzy się pewnie trudny do opisania słowami kontakt.
        - Ja też jestem tego samego zdania. Przekonaliśmy się o tym najlepiej w czasie pandemii, kiedy nie mogliśmy występować na żywo. Robiliśmy nagrania. Staraliśmy się przynajmniej raz na dwa tygodnie nagrać nowy program, aby zaznaczyć swoją obecność. Kilka razy pracowałem w tym czasie z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, ale jak nie było publiczności, to nie było to samo.

Za nami znakomity koncert, który odbył się przy wypełnionej publicznością sali. Zostali Państwo gorąco przyjęci i jestem przekonana, że zarówno młodzi soliści, jak i Pan chętnie do naszej Filharmonii wrócicie.
        - Ja także wyjadę z taką nadzieją, tym bardziej, że Pani Dyrektor wskazała mi terminy wspólnych koncertów i mam nadzieję, że wrócę do Rzeszowa albo z orkiestrą wykonamy koncert gdzieś na Podkarpaciu. Jak już powiedziałam na początku, przyjaźń artystyczna pomiędzy orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej a mną jest bardzo sympatyczna. Koncertujemy z różnymi programami w świetnej sali Filharmonii i w różnych obiektach na Podkarpaciu, ale zawsze efekty naszej wspólnej pracy są dobre.
        Moje pobyty są także okazją do poznania pięknych miejsc. Kiedyś przy okazji koncertu na frontonie zamku w Baranowie Sandomierskim, gospodarze zaproponowali nam w czasie przerwy pobyt w gościnnej komnacie. Każdy z nas mógł się przekonać, jak się kiedyś mieszkało w takim zamczysku. To było cenne i ciekawe doświadczenie. Z moją małżonką, która mi często towarzyszy w artystycznych podróżach, mamy w Rzeszowie wiele ulubionych miejsc i tym razem pomimo panujących upałów udało nam się je odwiedzić.

Dziękuję za świetny koncert i za spotkanie.
        - Ja również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Mam zawód, który lubię i daje mi satysfakcję

      69. Sezon artystyczny Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Noama Zura zakończyła 28 czerwca 2024 roku, bardzo pięknym i barwnym koncertem. Partie solowe wykonał cieszący się międzynarodowym uznaniem i oklaskiwany na całym świecie trębacz Fábio Brum.
      Równie gorąco został przyjęty przez publiczność przedostatni koncert minionego sezonu. Solistą był znakomity pianista Artur Jaroń, a nasi filharmonicy wystąpili pod batutą wybitnego polskiego dyrygenta Mirosława Jacka Błaszczyka.
Cieszę się, że przed koncertem Maestro Błaszczyk zgodził się na wywiad i mogę Państwa zaprosić na spotkanie.

Porywająca Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta, nastrojowa Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego, a w części drugiej lekki i pogodny poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu oraz najczęściej wykonywana Błękitna rapsodia na fortepian i orkiestrę George’a Gershwina. Współpracował Pan już kiedyś z panem Arturem Jaroniem?
       - Kilka razy wykonywaliśmy już z panem Arturem Jaroniem zarówno Fantazję Deussy’ego, jak i Błękitną rapsodię Gershwina. To świetny pianista grający z powodzeniem również koncerty m.in. Mozarta, Beethovena i Mendelssohna. Jest wszechstronnym artystą. Od lat jest dyrektorem bardzo dużej szkoły muzycznej, prowadzi klasę fortepianu, jest znakomitym organizatorem Międzynarodowych Festiwali Muzycznych im. Krystyny Jamroz i już niedługo rozpocznie się trzydziesta edycja tej znakomitej imprezy, a do tego potrafi znaleźć czas na ćwiczenie i z powodzeniem występuje jako pianista solista oraz kameralista.

Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej występowała już wiele razy pod Pana batutą. Pamięta Pan te koncerty?
        - Pierwsze spotkania były jeszcze w latach 90-tych ubiegłego stulecia. Pamiętam, że od początku tej współpracy towarzyszył nam etos profesjonalizmu. Zawsze jest bardzo dobra atmosfera pracy, a moje propozycje są dobrze przyjmowane i realizowane.
       Wykonywaliśmy różne, bardzo urozmaicone programy: dużo było klasyki – utwory Mozarta i Beethovena, Brahmsa, pamiętam wykonanie III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego, były dzieła wokalno-instrumentalne, wykonywaliśmy także koncerty złożone z fragmentów oper i operetek. Występowałem z podkarpackimi filharmonikami na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy, ale byłem także z Capellą Bydgostiensis zaproszony na Muzyczny Festiwal w Łańcucie.
       Uważam, że Filharmonia w Rzeszowie ma szczęście do dyrektorów. Dobrze i miło wspominam czas, kiedy dyrektorem naczelnym był pan Wergiliusz Gołąbek, a dyrektorami artystycznymi Adam Natanek i Tadeusz Wojciechowski. Teraz fantastycznie zarządza tą placówką Marta Wierzbieniec. Jeżeli tworzy się dobrą atmosferę, to dyrygenci mogą osiągać lepsze rezultaty. Jeśli są waśnie i kłótnie, to praca nie jest tak efektywna. Tutaj muzycy skupieni są na pracy. Oprócz tego, że Marta Wierzbieniec jest doskonałą menedżerką, to jest także fantastycznym muzykiem i stara się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom muzyków. Nie tylko ja, ale także wielu moich kolegów wyjeżdża z Rzeszowa z opinią, że pracowali z bardzo profesjonalnym zespołem.

Na przestrzeni lat zmieniły się także relacje pomiędzy dyrygentami i orkiestrą. Nie ma dyrygentów -dyktatorów. Orkiestra i dyrygent pracują nad najlepszym przygotowaniem utworów na koncert.
        - Dyktatorstwo skończyło się już dość dawno. Myślę, iż często wynikało to z faktu, że dyrygent pracował z zespołem nierównym pod względem wykształcenia i dyktatorstwo było
mu ”na rękę”. Obecnie pracujemy z orkiestrami, w których gra ponad 90% znakomicie wykształconych muzyków i tylko ci młodsi muszą nabrać większego doświadczenia. Potrzebny jest tylko dialog pomiędzy dyrygentem a zespołem, żeby ta praca była efektywna, a to nie jest łatwe.
        Wiem, że muzycy nie lubią, jak się im mówi, że są znakomici i pięknie grają, natomiast lubią konkretną pracę nad utworami. Cenią dyrygentów, którzy skrupulatnie pracują nad wszystkimi niuansami i jak słyszą efekty tej pracy. Każdy z dyrygentów ma „swojego konika” – jedni szczególną uwagę zwracają na intonację, drudzy na artykulację, inni na dynamikę. Dla orkiestry ważna jest praca z bardzo dobrymi dyrygentami i nie chodzi tu o wiek czy długoletnie doświadczenie.
Dlatego też budując sezon artystyczny, dyrektorzy powinni zapraszać dyrygentów, którzy gwarantują dobry kontakt z zespołem i praca sprawi muzykom dużo satysfakcji.

Filharmonia 14.06.2024 Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek Błaszczyk 2Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batuta Mirosława Jacka Błaszczyna  podczas koncertu 14.06.2024 roku., fof. Filharmonia Podkarapcka

Jak Pan marzył o karierze dyrygenta, to zdawał sobie Pan sprawę, jaki to trudny zawód? Wiedział Pan, że przez całe zawodowe życie będzie Pan musiał ciągle pracować nad przygotowaniem nowych utworów? Dyrygent musi być nie tylko pracowitym, ale także bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem, a do tego czeka go „życie na walizkach”.
         - I tak i nie. W czasie studiów obserwowałem swojego profesora, którym był maestro Karol Stryja, który przez całe życie służył muzyce. Przez 37 lat był kierownikiem artystycznym i dyrektorem Filharmonii Śląskiej, a ponadto zajmował stanowisko dyrektora artystycznego w Odense w Danii i ciągle podróżował pomiędzy Odense a Katowicami. Do tego jeszcze prowadził klasę dyrygentury w Akademii Muzycznej w Katowicach.
       Najczęściej odbywa się to kosztem rodziny i łatwiej jest pogodzić wszystko, jak „druga połowa” zna nasze trudne wybory i na czym polega nasza praca.
Mam zawód, który mi daje satysfakcję, który lubię, a przy okazji gwarantuje także dobre wynagrodzenie.
        Myślę, że pracę dyrygenta można porównać z obowiązkami księdza, który ma absolutne powołanie, wykonuje sumiennie wszystkie swoje codzienne obowiązki, ale zawsze robi to z absolutnym przekonaniem i jest pełen energii. W zawodzie dyrygenta jest o tyle lepiej, że zmieniamy utwory i miejsca koncertów z tygodnie na tydzień. Z Rzeszowa jadę do Słupska, a później będę dyrygował koncertem wieńczącym sezon artystyczny w Lublinie. Wszędzie dyryguję innymi programami. Czasami są to nowe utwory albo programy, które wymarzył sobie organizator koncertu i trzeba się nauczyć jakiegoś utworu. Wyzwań jest sporo, ale jestem przekonany, że nigdy mnie to nie znudzi.

Dlatego z powodzeniem koncertuje Pan na wszystkich estradach w kraju (z Filharmonią Narodową na czele) i za granicą. Długo można wyliczać kraje, sale koncertowe i teatry operowe w Europie, Azji, Afryce i w Ameryce Północnej. Był Pan dyrektorem artystycznym Orkiestry Symfonicznej w Zabrzu, dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Białymstoku i Filharmonii Śląskiej w Katowicach, a aktualnie jest Pan kierownikiem artystycznym i pierwszym dyrygentem Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku.
Od lat także dzieli się Pan swoim doświadczeniem z młodymi ludźmi, którzy marzą o karierze dyrygenta. Obecnie kieruje Pan Katedrą Dyrygentury Symfoniczno- Operowej w Akademii Muzycznej w Katowicach.
Wiele lat temu w Rzeszowie rozmawiałam z Maestro Stanisławem Wisłockim, jednym z najwybitniejszych polskich dyrygentów i pedagogów, który twierdził, że dyrygowania nie można nauczyć kogoś, kto nie ma wrodzonych predyspozycji. Czy Pan jest także tego zdania?
        - Wiele prawdy jest w tym, co mówił Mistrz Wisłocki, ale pewnych ruchów, czyli czytelności schematów (czy jest na 2, 3, 4…) trzeba studentów nauczyć. Auftaktu też można nauczyć. To musi być czytelne dla muzyków zespołu. Natomiast wszystko pozostałe – kwestia prowadzenia prób, wysławiania się (jakim językiem dyrygent operuje mówiąc do orkiestry) – tego nie można nauczyć.
To można podpatrywać podczas prób prowadzonych przez doświadczonych dyrygentów. Z przykrością muszę stwierdzić, że studenci nie garną się do chodzenia do filharmonii w tym celu. Nie zdają sobie sprawy z tego, że później początek pracy w zawodzie dyrygenta będzie bardzo trudny. Wielu nie wie, jak „ugryźć” dany utwór, a już rozumienie frazy, zmian dynamicznych, zmian tempa – kiedy i jak to zrobić, to jest kwestia talentu
       Talent jest bardzo ważny, chociaż uważam, że w tym zawodzie niezbędne jest 20% talentu i 80% pracy. Jeżeli dyrygent chce bazować tylko na wrodzonych umiejętnościach, to praktyka szybko to zweryfikuje. Dyrygent staje przed zespołem, który rozszyfruje go podczas kilku minut pierwszej próby. Po dwóch, trzech uwagach muzycy orkiestrowi wiedzą, czy będą mieć bardzo dobry tydzień, czy będzie tydzień stracony.
Dyrygent musi najpierw wymagać od siebie i znakomicie przygotować się do prób, a później logicznie i bardzo naturalnie zostaje to oddane zespołowi.

Spogląda Pan wymownie na zegarek. Wiem, że musimy zakończyć rozmowę, bo musi się Pan przygotować do koncertu. Dziękuję bardzo za spotkanie i mam nadzieję na kolejne spotkanie już niedługo.
       - Będzie okazja, bo otrzymałem zaproszenie, aby poprowadzić koncert w październiku 2025 roku.

Filharmonia 14.06.2024 Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek BłaszczykKoncert Orkiestry symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława jacka Błaszczyka, fot. Filharmonia Podkarpacka

        Jeszcze kilka zdań o koncercie, który odbył się 14 czerwca 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, bo ten wieczór z pewnością na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy go wysłuchali. Muzycy Filharmonii Podkarpackiej byli świetnie przygotowani i pokazali co potrafią pracując i występując pod batutą takiego mistrza batuty jak Mirosław Jacek Błaszczyk.
         W dobry nastój wprowadzili publiczność Filharmonicy Podkarpaccy i maestro Błaszczyk pięknym wykonaniem tanecznej Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta. Drugie ogniwo stanowiła Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego. Z zachwytem słuchałam wirtuozowskich popisów pana Artura Jaronia, które często „stapiały” się z brzmieniem orkiestry. Solista popisał się nie tylko niezwykłą techniką, ale przede wszystkim pięknym, szlachetnym dźwiękiem oraz umiejętnością współpracy z dyrygentem i orkiestrą. Pełne niezwykłych barw wykonanie z entuzjazmem zostało przyjęte przez publiczność.
        Po przerwie zabrzmiały dwa fascynujące dzieła George’a Gershwina. Najpierw usłyszeliśmy poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu, skomponowany w czasie podróży po Europie, w którym echa francuskiego klasycyzmu łączą się z amerykańskimi jazzowymi rytmami. Długie i gorące brawa były w pełni zasłużone.
Zakończyła koncert Błękitna rapsodia – dzieło będące połączeniem klasyki i jazzu, które przyniosło 25-letniemu Gershwinowi powodzenie i sławę. Również w tym utworze pan Artur Jaroń grał przepięknie i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka także spisała się doskonale.

                                                                                                                                                                                                                                             Zofia Stopińska

Z Arturem Jaroniem nie tylko o koncercie w Rzeszowie

      Na długo pozostanie w mojej pamięci koncert, który odbył się 14 czerwca 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej. Program tego wieczoru wypełniły dzieła Georges’a Bizeta, Claude’a Debussy’ego i Georges’a Gershwina. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego wystąpiła pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka, a solistą był pianista Artur Jaroń.
       W dobry nastój wprowadzili publiczność Filharmonicy Podkarpaccy i maestro Błaszczyk pięknym wykonaniem tanecznej Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta. Drugie ogniwo stanowiła Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego. Z zachwytem słuchałam wirtuozowskich popisów pana Artura Jaronia, które często „stapiały” się z brzmieniem orkiestry. Solista popisał się nie tylko niezwykłą techniką, ale przede wszystkim pięknym, szlachetnym dźwiękiem oraz umiejętnością współpracy z dyrygentem i orkiestrą. Pełne niezwykłych barw wykonanie z entuzjazmem zostało przyjęte przez publiczność.
       Po przerwie zabrzmiały dwa fascynujące dzieła George’a Gershwina. Najpierw usłyszeliśmy poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu, skomponowany w czasie podróży po Europie, w którym echa francuskiego klasycyzmu łączą się z amerykańskimi jazzowymi rytmami.
Zakończyła koncert Błękitna rapsodia – dzieło będące połączeniem klasyki i jazzu, które przyniosło 25-letniemu Gershwinowi powodzenie i sławę. Również w tym utworze pan Artur Jaroń grał przepięknie i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka także spisała się doskonale.
       Zapraszam teraz na spotkanie z panem Arturem Jaroniem.

Należy Pan do Artystów, których od lat podziwiam. Podziwiam Pana nie tylko jako świetnego pianistę, ale także jako kameralistę, organizatora życia muzycznego oraz cenionego pedagoga. Wykonanie podczas jednego wieczoru dwóch fascynujących dzieł z dwóch różnych muzycznych światów stawia przed solistą o wiele większe wymagania niż wykonanie koncertu.
       - Zgadzam się z Panią. Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego jest dwuczęściowa, chociaż słuchając można wyodrębnić trzy części, ale druga z trzecią grana jest attaca, i Błękitna rapsodia George’a Gershwina - wprawdzie oba twory skomponowane zostały w tym samym wieku, jednak stylistycznie są bardzo odległe.
Z wielką przyjemnością spotkałem się po raz kolejny z filharmonikami podkarpackimi, którzy od lat działają bardzo prężnie na Podkarpaciu. Bardzo lubię z tą orkiestrą grać, bo czuję ich dobrą energię, a wspólne występy zaliczam do moich najlepszych koncertów.

Pamięta Pan pierwszy koncert w Rzeszowie?
       - Pierwszy koncert zaproponował mi pan Adam Natanek. Wcześniej z maestro Natankiem mieliśmy przyjemność wykonać w Kielcach Koncert f-moll Fryderyka Chopina. Był to jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu, kiedy po koncercie Maestro i jego żona, pani Danuta Natankowa, która zawsze mu towarzyszyła w podróżach koncertowych, powiedzieli, że dawno nie słyszeli tak dobrego wykonania Chopina. Podczas tego wieczoru otrzymałem zaproszenie do Rzeszowa. Maestro poprosił o wykonanie Koncertu na fortepian i instrumenty dęte Igora Strawińskiego. Utwór mało znany melomanom i niezbyt często wykonywany. Wykonaliśmy go z filharmonikami rzeszowskimi pod batutą Tomasza Chmiela.
       Występ chyba się spodobał, bo otrzymałam ponowne zaproszenie i podczas drugiego mojego występu w Rzeszowie wykonałem pod batutą Adama Natanka Koncert fortepianowy i Błękitną rapsodię Gershwina. Pamiętam, że Mistrz mnie wtedy zaskoczył, bo ubrał wprawdzie nienaganny frak, ale spodnie określę jako „wesołe”. Stwierdziłem, że gdybym wiedział, że tak się ubierze, to też bym przywiózł coś ekstra. W odpowiedzi usłyszałem, że zapomniał zabrać spodni do fraka i od razu na starcie zrobiło się wesoło.
       Później współpracowałem także z Tadeuszem Wojciechowskim i pamiętam, że grałem Wariacje symfoniczne Césara Francka, I Koncert fortepianowy Feliksa Mendelssohna, I Koncert Dymitra Szostakowicza, a później grałem w Rzeszowie Koncert fortepianowy Wolfganga Amadeusa Mozarta, ze skrzypaczką Ludmiłą Worobec-Witek wykonaliśmy też Koncert podwójny Mendelssohna.
       Mogę powiedzieć, że w tym roku mija 20 lat mojej współpracy z filharmonikami podkarpackimi. Radość sprawiają mi występy w pięknej sali koncertowej i cieszę się, że po gruntownym remoncie budynku Filharmonii ta sala nie straciła swoich walorów akustycznych.
Cieszę się także, że na estradzie stoi nowy bardzo dobry fortepian i mogłem przy nim zasiąść.

Filharmonia 14.06.2024 Artur Jaroń i Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek Błaszczyk 2Artur Jaroń - fortepian, Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Mirosław Jacek Błaszczyk, fot Filharmonia Podkarpacka

Trzeba podkreślić, że bardzo często występuje Pan jako kameralista. Współpracował Pan między innymi z Teresą Żylis-Garą, Małgorzatą Walewską, Wiesławem Ochmanem, Adamem Zdunikowskim, Gwendolyn Bradley i Stefanią Toczyską… Ma Pan szczęście.
       - Widocznie nie jestem najgorszym kameralistą, skoro koledzy chcą ze mną występować. W najbliższej przyszłości lecimy z Joanną Woś na festiwal do Francji, w sierpniu mamy wspólny koncert z Tomaszem Strahlem… Występuję także w trio w bardzo ciekawym składzie – klarnet, altówka, fortepian i podczas tegorocznego Festiwalu w Busku Zdroju wykonamy specjalnie dla nas napisane tria przez katowickiego kompozytora Wojciecha Stępnia i łódzkiego kompozytora Pawła Korepty.

Trzeba podkreślić, że już niedługo rozpocznie się organizowany przez Pana od 30-tu lat Międzynarodowy Festiwal Muzyczny im. Krystyny Jamroz i koncert w Rzeszowie odbył się w bardzo gorącym dla Pana czasie.
       - Owszem, bo jeszcze niedługo kończy się rok szkolny i w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Kielcach, którym zawiaduję, czeka mnie ponad 600 świadectw do podpisania, przeprowadzenie rad pedagogicznych i wręczenie nagród. Niewiele czasu pozostało na te działania, a później już startuje jubileuszowy Festiwal, który jest dla mnie podsumowaniem osiągnięć i dlatego pragnąłem, aby na tym Festiwalu pojawili się moi przyjaciele, którzy pomagali mi swoim udziałem w koncertach – między innymi: Wiesław Ochman, Alicja Węgorzewska, Małgorzata Walewska, Grażyna Brodzińska, Janusz Olejniczak, Krzysztof Jakowicz… To są światowej sławy artyści, a przyszły rok pokaże, w którym kierunku ten festiwal będzie zmierzać.

Na razie Festiwal jest organizowany z wielkim rozmachem i na różne sposoby popularyzowana jest różnorodna muzyka.
        - Staramy się, aby muzyka była ogólnie dostępna. Wykonujemy koncerty w plenerze, w kościołach, salach koncertowych, organizujemy spotkania ze znakomitymi solistami i wystawy. W tym roku gośćmi Kawiarenek festiwalowych będą właśnie Wiesław Ochman, Krzysztof Jakowicz, Alicja Węgorzewska, Małgorzata Walewska, Janusz Olejniczak z Tomaszem Strahlem, Adam Zdunikowski, Adam Szerszeń… Myślę, że spotkania będą się cieszyły zainteresowaniem nie tylko melomanów i zaproszeni artyści będą w pełni usatysfakcjonowani.

Od kilku lat na koncerty Festiwalu im. Krystyny Jamroz, odbywające się w Busku Zdroju, zapraszana jest Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej.
        - Dzieje się tak dlatego, że darzę wielką sympatią członków Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, bo są dobrymi muzykami. W tym roku filharmonicy z Rzeszowa wystąpią 4 lipca. Pozwoliłem sobie zaprosić na ten koncert znakomitą skrzypaczkę Agatę Szymczewską, która po raz pierwszy będzie uczestniczyć w naszym Festiwalu. Dyrygował będzie Mirosław Jacek Błaszczyk, który zajmuje poczesne miejsce w historii festiwali im. Krystyny Jamroz. To on zaproponował, żeby prawie w całości powtórzyć program wykonywany w Rzeszowie. Nie będzie tylko Amerykanina w Paryżu, ze względu na ogromną obsadę orkiestry, a sala Buskiego Centrum Kultury, w której wystąpimy, nie jest duża. W programie: Henryk Wieniawski - II Koncert skrzypcowy d-moll op. 22, Georg Gershwin – Błękitna rapsodia, Claude Debussy – Fantazja i Georges Bizet Farandole z II Suity Carmen. Myślę, że publiczność będzie zadowolona.

Są szanse, żeby osoby, które dowiedzą się o Festiwalu po przeczytaniu naszej rozmowy, mogli w nim uczestniczyć?
        - Oczywiście, tych koncertów jest bardzo dużo, niektóre są biletowane, ale dużo jest koncertów szczególnie plenerowych, na które wstęp jest wolny. Serdecznie zapraszam.

Filharmonia 14.06.2024 Artur Jaroń i Ork. Filh. Podk. dyr. Mirosław Jacek Błaszczyk 3Artur Jaroń i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka podczas koncertu w sali Filharmonii Podkarpackiej - 14. 06.2024 rok, fot Filharmonia Podkarpacka

Od wielu lat jest Pan nie tylko dyrektorem Zespołu Szkół Muzycznych w Kielcach, ale także jest Pan cenionym pedagogiem fortepianu i Pana uczniowie odnoszą znaczące sukcesy.
        - Uczyli się u mnie młodzi zdolni uczniowie i starałem się, żeby się rozwijali. W ostatnich latach największe nadzieje pokładam w Eryku Parchańskim, który wygrał w 52. Ogólnopolskim Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina i pięknie się rozwija, a aktualnie przebywa na tournée w Japonii. Mam nadzieję, że zdrowie i szczęście będą mu nadal sprzyjać w eliminacjach do Międzynarodowego Konkursu Chpinowskiego. Jest niezwykle utalentowany i wrażliwy – może nawet zbyt wrażliwy jak na dzisiejsze czasy, a bardzo wrażliwi czasami nie wytrzymują ogromnej presji pojawiającej się na konkursach.

Trzymaliśmy mocno kciuki, kiedy Eryk Parchański uczestniczył w Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej w Rzeszowie, był wówczas najmłodszym uczestnikiem.
        - To było w 2019 roku i Eryk był wtedy uczniem szkoły muzycznej II stopnia. Musiał przygotować na ten konkurs ogromny repertuar i wymagało to codziennych, wielogodzinnych ćwiczeń na fortepianie.
Ponadto często spotykaliśmy się na dłuższych lekcjach, bo w czasie dwóch, przewidzianych w naszym systemie szkolnictwa, 45-minutowych lekcji w tygodniu nie bylibyśmy w stanie przygotować programów trzech etapów tego konkursu.

Znajduje Pan jeszcze czas na organizację różnych koncertów kameralnych nie tylko w Kielcach. Pamiętam, że prowadził Pan w Kielcach „Salon muzyczny”.
        - "Salon muzyczny" chwilowo jest zawieszony, ale w tym miejscu pojawiły się „Chopinowskie inspiracje”, które latem przygotowuję w ogrodach Dawnego Pałacu Biskupów Krakowskich w Kielcach i już niebawem, bo 13 lipca rozpocznie się piąta już edycja tego cyklu. Organizuję również okazjonalne koncerty w siedzibie kieleckiego Zespołu Szkół Muzycznych. Mam nadzieję, że naszą salę po karencji unijnej uda się zamienić w salę służącą także melomanom z całego miasta.

Bardzo Panu dziękuję za spotkanie i mam nadzieję, że zobaczymy się w Busku Zdroju oraz w Rzeszowie.
        - Ja także dziękuję i zapraszam Państwa na koncerty XXX Międzynarodowego Festiwalu im. Krystyny Jamroz, które odbywać się będą od 29 czerwca do 7 lipca 2024 roku.

Zofia Stopińska

Prof. Marta Wierzbieniec: Cieszmy się, że zainteresowanie Festiwalem jest tak wielkie

      63. Muzyczny Festiwal w Łańcucie trwał od 9 maja do 7 czerwca 2024 roku i był pod każdym względem imprezą bardzo udaną. Zarówno publiczności, jak i organizatorom dostarczył wielu wrażeń i wzruszeń. Między innymi o kulisach tegorocznej edycji rozmawiam z prof. Martą Wierzbieniec – dyrektorem Filharmonii Podkarpackiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Przed rozmową przypomnę program Festiwalu.

      Podczas inauguracji 9 maja wystąpiła Orkiestra Kameralna Polskiego Radia "Amadeus" pod batutą Agnieszki Duczmal, solistą koncertu był Jarosław Żołnierczyk - skrzypek i koncertmistrz Orkiestry. Koncert rozpoczął się kompozycją B.Kaszuby Na wierchowej polanie, po czym zabrzmiało dzieło A. Piazzolli - Las Cuatro Estaciones Porteñas, a drugą część koncertu wypełniły Wariacje Enigma op.36 Edwarda Elgara, w aranżacji Agnieszki Duczmal. Cudowna muzyka zabrzmiała tak pięknie, że publiczność po każdym utworze na stojąco oklaskiwała wykonawców. Równie gorąco oklaskiwane były bisy. Ten wieczór na długo pozostanie w pamięci publiczności, która szczelnie wypełniła salę balową łańcuckiego Zamku.
      10 maja w Filharmonii Podkarpackiej odbył się drugi koncert festiwalowy zatytułowany "Charlie Chaplin's smile". Pomysłodawcą projektu jest Philippe Quint - amerykański skrzypek, jeden z najbardziej wszechstronnych i kreatywnych artystów współczesnych. Podczas koncertu zaprezentowano utwory muzyczne z najpopularniejszych filmów Charliego Chaplina, a także dzieła wielkich kompozytorów ówczesnego okresu, m.in. Debussy’ego, Brahmsa czy Gershwina. Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej poprowadził Maestro Noam Zur. W roli narratora wystąpił Marek Zając.
      Wydarzeniem był kolejny koncert w Filharmonii Podkarpackiej (17 maja), w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego. Publiczność zachwycił już rozpoczynający wieczór Polonez z Opery Król mimo woli E. Chabriera, a później gorącymi brawami zostały nagrodzone Noce w ogrodach Hiszpanii i fragmenty Suity z baletu Trójgraniasty kapelusz M. de Falli oraz Suita z opery Carmen G. Bizeta. Partie solowe w drugim z wymienionych utworów wykonała hiszpańska pianistka Judith Jáuregui.

Festiwal łańcut 17.05.2024 Judith Jáuregui fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza WojciechowskiegoJudith Jáuregui - fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego, fot. Filharmonia Podkarpacka

       Trzy kolejne koncerty odbyły się w sali balowej łańcuckiego Zamku. 18 maja wystąpiła Polish Art Philharmonic pod batutą Michaela Maciaszczyka. Bardzo interesująco został skonstruowany programie tego wieczoru. Rozpoczęła go kompozycja R. Wagnera - Idylla Zygfryda, a pierwszą część dopełniła Symfonia koncertująca B - dur op. 84 na obój, fagot, skrzypce i wiolonczelę, w której solowe partie wykonali: Maksymilian Lipień (obój), Damian Lipień (fagot), Michael Maciaszczyk (skrzypce) i Konrad Bargieł (wiolonczela). W drugiej części wieczoru zabrzmiała Symfonia nr 1 D - dur F. Schuberta. Znakomicie zabrzmiały i gorąco było oklaskiwane wszystkie wymienione utwory.
        19 maja z bardzo różnorodnym i ciekawym programem wystąpiła Acadiana Chamber Orchestra z Luizjany w Stanach Zjednoczonych pod batutą Mariusza Smolija. Ramy koncertu stanowiły Divertimento D-dur W. A. Mozarta i Serenada na orkiestrę smyczkową F-dur G. Chadwicka. Entuzjastycznie przyjęta została Suita z filmu „Purpurowe skrzypce” J. Corigliano, oparta na tajemniczych dziejach jednego z najsłynniejszych instrumentów - skrzypiec stworzonych przez Stradivariusa , tzw. “Mendelssohn Stradivarius”. Na legendarnych skrzypcach znakomicie wykonała partie solowe wybitna amerykańska artystka Elizabeth Pitcairn. Równie pięknie instrument
brzmiał podczas wykonania Trzech Preludiów na skrzypce i orkiestrę G. Gershwina oraz podczas bisów, którymi artyści żegnali się z łańcucką publicznością.

Festiwal Łańcut 2024 19.05 Mariusz Smolij Elizabeth Pitcairn i Acadiana 800Mariusz Smolij - dyrygent,Elizabeth Pitcairn - skrzypce i Acadiana Chamber Orchestra z Luizjany (USA) podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot Filharmonia Podkarpacka

        24 maja odbył się spektakl wierszy Piotra Gawła w połączeniu z muzyką wybitnych kompozytorów Włodka Pawlika i Michała Lorenca zatytułowany - „Urodziny – Raz jeszcze". Wiersze recytował sam autor, a partie wokalne zaprezentowali Marek Bałata oraz Natalia Wilk, którym towarzyszyli znakomici instrumentaliści tworzący Włodek Pawlik Trio (Włodek Pawlik – fortepian, Damian Kostka – kontrabas, Cezary Konrad – perkusja).
        25 maja w sali Filharmonii Podkarpackiej zabrzmiały autorskie kompozycje hiszpańskiej wokalistki i trębaczki Andrei Motis. Artystka na scenie wystąpiła w trio, prezentując festiwalowej publiczności utwory w klimacie latynoskiego jazzu, samby i bossa - novy. Andrei towarzyszyli Ze Luis Nascimento (instrumenty perkusyjne) oraz Christopher Mallinger (skrzypce).
         2 czerwca również w Filharmonii Podkarpackiej odbył się jeden z wyczekiwanych i gorąco przyjętych przez publiczność koncertów tegorocznej edycji, a wystąpiła ze swoim zespołem holenderska supergwiazda Candy Dulfer.
         Z przyczyn niezależnych od Filharmonii – organizatora Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, zmieniony został program i wykonawcy koncertu w dniu 5 czerwca. W sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie wstąpili wiolonczelista Bartosz Koziak i pianista Radosław Kurek. Na program złożyły się w części pierwszej: R. Schumanna – Adagio und Allegro op.70 oraz L. van Beethovena – Sonata No.10 for violin and piano G major, op.96 (transc. B.Koziak), a po przerwie zabrzmiały: W. Lutosławskiego – Grave (Metamorphoses for cello and piano) oraz B. Martinů – Sonata for cello and piano No.2, H. 286. Wspaniały występ został entuzjastycznie przyjęty przez publiczność.
         Gwiazdą koncertu finałowego była Angela Gheorghiu - jedna z najsłynniejszych śpiewaczek operowych naszych czasów, olśniewająca zarówno wspaniałym głosem, jaki i wyjątkową prezencją sceniczną. W Filharmonii Podkarpackiej artystka wystąpiła wraz z rumuńskim tenorem Teodorem Ilincăi oraz Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Davida Giméneza. Program wypełniły arie i duety ze słynnych dzieł operowych G. Pucciniego, F. Cilei, A. Boito, P. Mascagniego i U. Giordano. Długie owacje na stojąco i prośby o bisy najlepiej świadczyły o zachwycie publiczności. Koncert z pewnością trwałby jeszcze dłużej, ale Angela Gheorghiu ujęła pod ramię koncertmistrza i wyprowadziła go z estrady. Tego wieczoru z pewnością nikt z obecnych nie zapomni.

Festiwal Łańcut 07.06.2024 Angela Gheorghiu i Teodor Ilincăi oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Davida GiménezaAngela Gheorghiu i Teodor Ilincăi oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Davida Giméneza, fot. Filharmonia Podkarpacka

      Po przypomnieniu dziesięciu koncertów, które odbyły się w ramach 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, zapraszam do przeczytania rozmowy z panią prof. Martą Wierzbieniec na tematy związane z organizacją tak dużej imprezy.

Jak długo trwały przygotowania do Festiwalu?
       - Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Nigdy nie ma takiego dnia, kiedy spotykamy się w niewielkim gronie i zaczynamy na przykład myśleć o Muzycznym Festiwalu w Łańcucie za dwa lata. Mamy już pewną koncepcję zorganizowania jubileuszowego Festiwalu w 2026 roku, bo będzie to 65 edycja. Nigdy nie da się podać dokładnej daty, kiedy po podsumowaniu minionej edycji zaczynamy pracować nad kolejną. To się zazębia, a w ostatnich dekadach życie pędzi bardzo szybko.
Dzięki Internetowi mamy teraz możliwość szybkiej komunikacji z artystami, zespołami wykonawczymi, i pozyskiwania materiałów nutowych. W tych sprawach możemy się porozumiewać niemal błyskawicznie, ale rozmowy, sugestie dotyczące dat i terminów koncertu w wykonaniu danego artysty odbywają się z co najmniej dwuletnim wyprzedzeniem.
Około dwa lata temu zaczęliśmy planować zakończoną 7 czerwca edycję. Wtedy jeszcze byliśmy w czasie pandemii i nie mieliśmy do końca pewności, jak będą wyglądały kolejne festiwalowe edycje. Niektórym artystom przesuwaliśmy terminy ich występów i prosiliśmy, aby poczekali, kiedy będziemy mogli gościć publiczność w pełnej okazałości i 100% miejsc na widowni będzie mogło być zajętych. Było przecież tak, że musiały być zachowane odległości półtorametrowe pomiędzy osobami na widowni. Na szczęście te problemy już za nami.
      Cieszmy się, że zainteresowanie Festiwalem jest tak wielkie. Gdybyśmy mieli możliwości finansowe to moglibyśmy organizować dwa razy więcej koncertów.
Wszystkim, którzy zajmowali się organizacją tegorocznej edycji należą się podziękowania, począwszy od pani wicedyrektor Marty Gregorowicz, poprzez biuro koncertowe i pracowników administracji. Wszyscy pracowali z ogromnym zaangażowaniem i dzięki temu udało się sprawnie przeprowadzić kolejną festiwalową edycję.

Przez kilka pierwszych dekad koncerty odbywały się wyłącznie w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie. Aktualnie publiczność już się przyzwyczaiła się, że koncerty odbywają się zarówno w Sali balowej, jak i w Filharmonii Podkarpackiej.
        - Już od dawna jakieś koncerty odbywały się w Filharmonii. Zainteresowanie koncertami jest tak wielkie, że nie możemy zmieścić wszystkich zainteresowanych danym koncertem w sali balowej. Tam może zasiąść jedynie 250 osób. To jest bardzo mało i należałoby niektóre koncerty powtarzać, żeby wszyscy chętni mogli ich wysłuchać, ale nie jest to możliwe z różnych powodów.
Zmieniliśmy też formułę i koncerty nie odbywają się codziennie, ale w dni weekendowe. Zrobiliśmy to na życzenie wielu osób, które regularnie brały w nich udział, a nie mogły codziennie wieczór dojeżdżać do Łańcuta. Trudno było wracać do domu po pracy i zdążyć przyjechać do Łańcuta na koncert, późno wrócić do domu i następnego dnia znów udać się rano do pracy, a wieczorem na kolejny koncert.
Planujemy już kolejne edycje i koncerty może będą także w ciągu tygodnia. Mamy różne przemyślenia i bierzemy pod uwagę Państwa sugestie.

Tym bardziej, że przyjeżdża na koncerty sporo osób z Przemyśla, Krosna, Sanoka, z Dębicy i innych odległych miejscowości.
       - To prawda, ale byli też goście z Warszawy i zza granicy. Ta formuła jest też dla tych gości także bardziej dostępna, bo wybierają jeden lub dwa konkretne koncerty.

Festiwal Łańcut 09.05.2024 Amadeus pod dyr. A. DuczmalOrkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus pod batuta Agnieszki Duczmal podczas Inauguracji 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Tegoroczny Festiwal był bardzo różnorodny. Programy wypełniała muzyka od baroku poczynając, aż po nową. Trzykrotnie zagościł jazz…
       - To chyba jest pewien znak czasu i organizując festiwal musimy być otwarci. Zastanawiam się, co mamy na myśli, gdy mówimy o muzyce nowej, bo XX wiek już dawno minął.

Mianem muzyki nowej możemy określić dzieło powstałe niedawno, w ostatnich latach.
       - Ja też tak myślę. Czasem mówimy tak o utworach, które powstały już 50 lat temu. Obserwuję także reakcje publiczności, która pewne dzieła np. Krzysztofa Pendereckiego, skomponowane w połowie poprzedniego wieku, traktuje jako klasykę.

Trzeba podkreślić, że udało się w tym roku zaprosić znakomitych solistów, którym podczas sześciu koncertów towarzyszyła orkiestra.
        - Gościliśmy trzy orkiestry kameralne: na początek znakomita Orkiestra Kameralne Polskiego Radia Amadeus pod dyrekcją Agnieszki Duczmal, była orkiestra Acadiana Chamber Orchestra ze Stanów Zjednoczonych, którą prowadził Mariusz Smolij oraz Polish Art Philharmonic Michela Maciaszczyka, a Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej trzykrotnie towarzyszyła wybitnym solistom. Bardzo się z tego powodu cieszę i dziękuję przede wszystkim publiczności, bo dla niej ten festiwal jest tworzony i dziękuję, że tak szczelnie wypełniała salę koncertową Filharmonii oraz salę balową łańcuckiego Zamku i że te koncerty spotkały się z tak znakomity odbiorem. Bardzo za to dziękuję.

Wszystko zostało zaplanowane i dokładnie przygotowane przed festiwalem, ale czasem się tak zdarza, że zaproszeni wykonawcy nie mogą wystąpić. Tak się zdarzyło w tym roku, ale ci, którzy przyjechali w zastępstwie, wystąpili z cudownym koncertem.
       - Ktoś mi powiedział, że śledząc dzieje muzyki można zauważyć, iż często największe kariery zaczynały się od nagłego zastępstwa. Pewnie nie tylko w świecie muzyki to funkcjonuje. Stanęliśmy przed poważnym dylematem, dostając w niedzielę wieczorem wiadomość, że wiolonczelistka, która miała wystąpić w środę, niestety nie przyjedzie. W poniedziałek rano zaczęłam wysyłanie SOS i udało się. Świetny wiolonczelista pan Bartosz Koziak szybko się zdecydował, że przyjedzie ze znakomitym pianistą Radosławem Kurkiem. W trakcie uzgodnień jeden z panów był w Bydgoszczy, a drugi w Warszawie, ale zdążyli się jeszcze razem spotkać i dzień później być już w Łańcucie. To znakomici artyści, często koncertujący artyści i nie było kłopotu z repertuarem.
Przepraszam za tę zmianę publiczność, ale choroby się zdarzają i zawsze sobie zastrzegamy możliwość zmiany artystów czy programu. Zaplanowany na ten dzień program nie mógł być wykonany, ale mam nadzieję, że Państwo jeszcze ten program usłyszą.

Bartosz Koziak wiolonczela i Radosław Kurek fortepian w sali balowej Muzeum Zamku w ŁańcucieBartosz Koziak - wiolonczela i Radosław Kurek - fortepian w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Jak już Pani powiedziała, publiczność szczelnie wypełniała sale podczas wszystkich koncertów, ale były takie wieczory, na które bilety sprzedały się natychmiast i ci, co nie mieli szczęścia, mogli jedynie liczyć na rezygnacje. Powstaje wtedy lista oczekujących.
        - Tak, często się zdarza, że ktoś kupuje kilka biletów, bo wybiera się na koncert grupa osób, ale później okazuje się, że dwie osoby rezygnują i mogą te bilety trafić do sprzedaży. Do ostatniej chwili nie trzeba tracić nadziei, bo może się zdarzyć, że przed koncertem okaże się, iż dwa lub więcej miejsc jest wolnych.

Występujący artyści podkreślali, że otoczeni byli wspaniałą opieką, a publiczność chwaliła dobrą organizację.
        - Bardzo się z tego cieszę. Jest to zasługa całego zespołu osób, które pracowały nad tym Festiwalem. W obecnych czasach sztuka programowania tego typu wydarzeń i imprez cyklicznych oraz bieżących koncertów w trakcie sezonu artystycznego nie jest łatwa.
Sztuka planowania jest niesłychanie ważną sprawą z punktu widzenia potrzeb publiczności, potrzeb i oczekiwań orkiestry, możliwości Filharmonii – trzeba wziąć pod uwagę wiele aspektów. Można to przyrównać do pisania scenariusza. Programowanie festiwalu, poszczególnych koncertów czy sezonu artystycznego, to jest jakby pisanie scenariusza na orkiestrę, na dany okres, na sezon artystyczny. Ważny jest każdy utwór, każdy wykonawca, żeby to wszystko razem tworzyło wspólną całość i żeby można było widzieć zadowolenie na twarzach odbiorców i wykonawców.

Dla odbiorców tegoroczna edycja przeszła już do historii i pozostały miłe wspomnienia. Czy dla organizatorów także?
        - Nie, dla nas to jeszcze nie koniec. Wpływają faktury i prowadzimy rozliczenia. Myślę, że dopiero może za miesiąc będziemy mogli dokładnie powiedzieć, ile tegoroczny Festiwal tak naprawdę kosztował, nie można przewidzieć dokładnie wszystkich kosztów. Te nieprzewidywalne koszty, to nie są duże wydatki, ale często się pojawiają. Dopiero w połowie lipca zakończymy podsumowanie tegorocznej edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

Także dopiero w tym czasie muzycy orkiestry mogą spokojnie udać się na urlopy.
        - Tak, bo zakończymy sezon artystyczny dopiero 28 czerwca, Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpi też w Busku Zdroju i w Iwoniczu Zdroju oraz 14 lipca w Wiśniowej koło Strzyżowa. Również w sobotni wieczór 13 lipca o godzinie 18.00 w Filharmonii Podkarpackiej zaplanowaliśmy koncert, który nazwaliśmy Familijny. Prosimy przyjść z dziećmi, wnukami, całymi rodzinami, bo usłyszą Państwo najpiękniejsze arie i duety ze znanych oper. Wystąpi pięcioro młodych wokalistów, laureatów konkursów wokalnych, zaprezentują oni, mówiąc językiem współczesnym, same hity operowe. Zapraszamy Państwa w ten wakacyjny wieczór do Filharmonii.
Natomiast na kolejny Muzyczny Festiwal w Łańcucie zapraszamy Państwa na przełomie maja i czerwca 2025 roku. Mamy już porozumienia wstępne z artystami, bo na umowy jeszcze za wcześnie. Mogę Państwa zapewnić, że jeden wieczór poświęcony będzie wyłącznie muzyce dawnej i jeden wieczór pragniemy poświęcić wyłącznie muzyce współczesnej skomponowanej w XXI wieku.

Bardzo dziękuję za rozmowę.
        - Ja również dziękuję i zapraszam Państwa na koncerty do Filharmonii Podkarpackiej.

                                                                                                                                                                                                                         Zofia Stopińska

Pod batutą maestro Tadeusza Wojciechowskiego

      Wykonawcami trzeciego koncertu 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, który odbył się 17 maja 2024 roku, byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego oraz hiszpańska pianistka Judith Jáuregui. W programie znalazły się utwory dla szerokiego grona publiczności, a zaproponował je maestro Tadeusz Wojciechowski, który zgodził się na udzielenie wywiadu i powracamy do tej rozmowy wspominając znakomity koncert, entuzjastycznie przyjęty przez publiczność.

Koncert rozpoczęło dzieło bardzo rzadko wykonywane w naszych czasach.
       - To prawda, bo rozpoczęliśmy fragmentem kompozycji Emmanuela Chabriera - Fête polonaise z opery Król mimo woli. Przekonali się Państwo, że chociaż to kompozytor mało znany, tworzył porywającą muzykę. Wśród jego kompozycji znalazła się opera komiczna Król mimo woli, której libretto oparte jest na historii krótkiego panowania Henryka Walezego, pierwszego króla elekcyjnego Polski.

W pierwszej części usłyszeliśmy jeszcze porywające impresje symfoniczne na fortepian i orkiestrę Noce w ogrodach Hiszpanii Manuela de Falli, w których partie solowe wykonała hiszpańska pianistka Judith Jáuregui. Współpracował Pan wcześniej z tą artystką?
       - Nie, ale było trochę czasu na przygotowanie utworu w Rzeszowie, mieliśmy już w środę próbę indywidualną, a w czwartek i piątek odbyły się próby z orkiestrą. Cieszę się, że utwór i nasze wykonanie spodobały się publiczności, o czym świadczyły długie i gorące brawa.
Po przerwie wykonaliśmy Suitę złożoną z sześciu wybranych fragmentów z I i II Suity z opery Carmen – Georges’a Bizeta, a zwieńczeniem była Suita nr 2 z baletu Trójgraniasty kapelusz Manuela de Falli.

Gratuluję Panu i Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej wspaniałych kreacji. Z pewnością wszyscy zapamiętamy ten wieczór. Owacje były długie i gorące. Pomimo, że zaplanowany koncert trwał dość długo, publiczność domagała się bisów i wykonali ich Państwo kilka.
       - Taki aplauz publiczności sprawił nam wielką radość i serdecznie dziękujemy za wszystkie dowody uznania.

Festiwal łańcut 17.05.2024 Judith Jáuregui fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza WojciechowskiegoJudith Jáuregui i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pord batutą Tadeusza Wojciechowskiego, for. Filharmonia Podkarpacka

Chcę teraz poprosić Pana o wspomnienia. W latach 1998-2004 był Pan dyrektorem artystycznym Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i dyrektorem artystycznym Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Jak Pan wspomina te lata?
       - Wspominam ten czas bardzo dobrze. Miałem kilkuletni plan, dotyczący rozwoju orkiestry. Chciałem, aby orkiestra wykonała z najlepszymi dyrygentami tak zwany „żelazny”, wielki, światowy repertuar symfoniczny. To się udało, bo zostały wykonane wszystkie symfonie: Johannesa Brahmsa, Ludwiga van Beethovena, Piotra Czajkowskiego, II Symfonia c-moll Gustava Mahlera, Requiem Giuseppe Verdiego, Oratorium Eliasz Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego…
       Wielu muzyków podkreśla, że nasza wspólna praca w tamtych latach owocuje do dzisiaj. Cieszy mnie to, że ten wysiłek owocuje. Miałem także okazję rozmawiać z kilkoma melomanami, którzy pamiętają wykonywane wówczas dzieła.

Muzycy wspominają też dwukrotne tournée Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod Pana batutą do Stanów Zjednoczonych.
       - Te wyjazdy były piękne i interesujące. Dla mnie najważniejsze było to, że orkiestra nie popadła w rutynę, bo programy były powtarzane. Muzycy wykazali się wielką odpowiedzialnością artystyczną i pełnym profesjonalizmem. Do dzisiaj wspominamy te piękne, wspólnie spędzone chwile.

Doskonale pamiętam, jak podczas jednej z rozmów powiedział Pan, że do Rzeszowa stara się Pan zapraszać dyrygentów lepszych od siebie.
       - Tak naprawdę było, bo przecież na moje zaproszenie dyrygowali tutaj tacy mistrzowie batuty, jak m.in. Jan Krenz, Gabriel Chmura, Tadeusz Strugała, Marek Pijarowski, Jerzy Salwarowski. Uważam, że postawa dyrektora, który kreuje siebie według zasady: „równaj w dół”, jest zgubna nie tylko dla zespołu, ale także dla szefa tego zespołu. Wszyscy koledzy z pewnością pomogli zespołowi. Dla przykładu powiem, że dwukrotnie udało mi się zaprosić do Rzeszowa maestro Jana Krenza, który był wielką postacią świata muzyki - nie tylko w zakresie dyrygentury, ale był także kompozytorem i propagatorem muzyki.
Bardzo zależało mi, żeby orkiestra mogła z takimi osobowościami obcować, pracować i uczyć się.

Po zakończeniu współpracy na stanowisku dyrektora artystycznego Filharmonii Podkarpackiej, przez co najmniej dekadę nie przyjeżdżał Pan do Rzeszowa, ale później zaczęły się bardzo owocne powroty. Został Pan między innymi zaproszony do poprowadzenia koncertu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej w słynnej Złotej Sali wiedeńskiego Musikverein. Miałam szczęście wysłuchać tych koncertów i pamiętam, jak gorąco byliście oklaskiwani.
       - Podczas pierwszego koncertu z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej byliśmy oczarowani miejscem, salą i magią tego miejsca. Wszyscy lepiej znają to miejsce z transmisji telewizyjnych, niż z koncertów na żywo. Sam fakt możliwości koncertowania w Złotej Sali sprawił nam wielką przyjemność. I satysfakcję. Później udało mi się spowodować, że wystąpiliśmy w tej sali po raz kolejny.

Jestem przekonana, że Pana i rzeszowskich filharmoników połączyła trwała więź.
       - Tak, jestem szczęśliwy, że mogę przyjeżdżać do Rzeszowa i pracować z zespołem. Od tamtej intensywnej, trwającej sześć lat pracy, bardzo dobrze się rozumiemy, bo znamy się doskonale. Większość zespołu tworzą nadal muzycy, którzy ze mną pracowali, chociaż są także nowi, bardzo dobrzy muzycy.

Festiwal Łańcut 17.05.2024 Tadeusz Wojciechowski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejTadeusz Wojciechowski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

W połowie lat 70-tych ubiegłego stulecia rozpoczął Pan współpracę jako koncertmistrz wiolonczel w Polskiej Orkiestrze Kameralnej i pewnie wówczas poznał Pan maestro Jerzego Maksymiuka.
       - Taka była pierwsza nazwa Sinfonii Varsovii, która w tym roku świętuje 40-lecie działalności. Na początku byłem związany z Polską Orkiestrą Kameralną jako wiolonczelista. Później nasze drogi się rozeszły, bo wyjechałem z Polski, ale po powrocie nawiązałem współpracę z tym zespołem, ale już jako dyrygent. Wiele było wspólnych koncertów i mam w Sinfonii Varsovii wielu przyjaciół.
       Natomiast maestro Jerzego Maksymiuka poznałem o wiele wcześniej, bo w ostatnich latach nauki w szkole muzycznej I stopnia. Prowadził wtedy koncerty poświęcone muzyce współczesnej. Później jako koncertmistrz wiolonczel w Polskiej Orkiestrze Kameralnej ściśle współpracowałem z maestro Maksymiukiem. W późniejszych latach, ośmielę się powiedzieć, że współpracowaliśmy na płaszczyźnie koleżeńsko – dyrygenckiej, aczkolwiek zawsze podchodziłem do maestro Maksymiuka z wielką atencja i darzyłem Go wielkim respektem. Jest to człowiek tylu talentów, że mógłby nimi obdzielić pół orkiestry. Jest wybitnym kompozytorem, pianistą, improwizatorem i dyrygentem. Chyba czasami nawet nie wiedział, który z tych talentów eksploatować. Wiem, że w ostatnim czasie powrócił do komponowania i dobrze się stało, bo jest twórcą, który ma niezwykłą wyobraźnię dźwiękową i kolorystyczną. Jak każdy wielki kompozytor. Podziwiam wszystkie Jego osiągnięcia i talenty.

W 1982 roku został Pan zaproszony do Duńskiej Opery Królewskiej w Kopenhadze, a rok później został Pan głównym dyrygentem w tym zespole. Wtedy pojawiał się Pan w Polsce rzadko.
       - Losy rzuciły mnie do Kopenhagi i mieszkałem tam kilkanaście lat. Dyrygowałem prawie całym repertuarem, który był wykonywany w Duńskiej Operze Królewskiej. Cieszyłem się z tego, ale czasami pracy było za dużo. Pamiętam taki miesiąc, kiedy przez trzy tygodnie dyrygowałem siedemnastoma spektaklami i były to różne tytuły – balety, opery…
Miło to wspominam, bo praca z tym znakomitym zespołem, otwartym na doskonalenie gry, sprawiała mi wielka radość.

Jak Pan wspomina czas spędzony z młodymi muzykami? Mam na myśli Polską Orkiestrę Sinfonia Iuventus.
       - To także były bardzo dobre lata. Maestro Jerzy Semkow, który obdarzył mnie zaufaniem, sugerował mi, jak należałoby pokierować pracą edukacyjną tego zespołu. Nasze założenia były takie, że młody muzyk podczas czterech albo pięciu lat pobytu w zespole powinien poznać wszystkie dzieła symfoniczne, od klasycyzmu rozpoczynając (Haydn, Mozart), poprzez romantyzm, aż do współczesnych. Wszyscy byli zafascynowali pracą w tej orkiestrze. Muzycy, którzy po ukończeniu studiów trafili do tego zespołu, aktualnie grają w czołowych orkiestrach w Polsce i za granicą.

Dyrygował Pan we wrześniu ubiegłego roku w Rzeszowie i z podziwem patrzyłam, że w czasie całego koncertu nie było pulpitu dla dyrygenta, bo znał Pan partytury na pamięć. Według mnie to ryzykowne. Czuł się Pan swobodnie, nie mając przed sobą partytury?
       - Sprawia mi to ogromną przyjemność. Poprowadzenie koncertu polega na ścisłej współpracy i kontakcie wizualnym z muzykami. Nie bardzo jest czas na patrzenie w partyturę i szkoda czasu na przewracanie kartek. Jeżeli czuje się muzykę i ma się ją w sobie, to nie ma problemu z poprowadzeniem koncertu z pamięci. W teatrach aktorzy nie mają tekstów, tylko mają je w głowie.

Jak aktor zapomni tekst, może liczyć na suflera.
       - To prawda, ale dla mnie prowadzenie koncertów bez partytury, to rzecz naturalna. Zawsze jest ryzyko, że coś może się wydarzyć, ale przecież nuty są oznakowane i można zapytać kolegów muzyków z orkiestry o numer. Na szczęście nigdy takich podbramkowych sytuacji nie miałem.

Rozwój dyrygenta nigdy się nie kończy. Przed próbami z orkiestrą dyrygent powinien dobrze poznać cały repertuar koncertu. Zdobyte przed studiami dyrygenckimi doświadczenia bardzo się przydały. W dzieciństwie śpiewał Pan w chórze, a studia dyrygenckie podjął pan będąc znakomitym wiolonczelistą.
       - Miałem także doświadczenia jako muzyk orkiestrowy. To jest suma wszystkiego, czego się w życiu nauczyłem. W tej chwili korzystam z tej bazy, ale uczyć się trzeba nieustannie, żeby nie popełnić żadnego błędu. Jeszcze raz podkreślę, że czuję wielką przyjemność podczas koncertu, kiedy mam przed sobą tylko orkiestrę oraz solistę i nie muszę zajmować się nutami.

Na zakończenie rozmowy pragnę podkreślić, że studiował Pan dyrygenturę u wielkiego mistrza - prof. Stanisława Wisłockiego, który urodził się w Rzeszowie.
       - Pan Profesor był postacią nadzwyczajną i przede wszystkim wspaniałym muzykiem. Pamiętam, że kiedy zwróciłem się z prośbą, aby przyjął mnie do swojej klasy dyrygentury, Profesor zapytał: „Pan jest świetnym wiolonczelistą. Po co panu dyrygowanie?”. Zapewniłem, że chciałbym być dyrygentem, a wtedy Profesor powiedział: „Ja panu pomogę, ale nie nauczę Pana dyrygowania, ponieważ tego nie da się nauczyć. Albo pan się urodził z predyspozycjami na dyrygenta, albo nie. Będę korygował błędy, ale nie powiem, jak należy dyrygować”. To był jedyny profesor dyrygentury, który nigdy studentom nie pokazywał, jak należy dyrygować. On tylko korygował błędy.
       W klasie prof. Stanisława Wisłockiego wykształciło się wielu dyrygentów, ale każdy z nas dyryguje trochę inaczej. Nie ma schematu, że należy zakręcić ręką w prawo lub w lewo, tak jak to było u innych profesorów. Mieliśmy pełną swobodę, ale każdy błąd był korygowany. Rodzaj dyrygowania, ekspresja jest sprawą indywidualną – tak jak powiedział Profesor Wisłocki – „masz to w sobie albo nie”.

Proszę jeszcze zdradzić, jaki repertuar jest bliski Pana sercu – muzyka symfoniczna, operowa, oratoryjno-kantatowa, a może muzyka kameralna? W każdym z wymienionych gatunków ma Pan w repertuarze wiele utworów.
        - Zacznijmy od opery. Najbliższa jest mi muzyka włoska – Verdi i Puccini. W Królewskiej Operze w Kopenhadze praktycznie spektakle operowe kompozytorów włoskich ja prowadziłem. Oczywiście dyrygowałem także innymi przedstawieniami. W gatunku muzyki symfonicznej najbliższy jest mi okres romantyzmu. W przeszłości grałem też bardzo dużo muzyki kameralnej. Zaczęło się od kwartetu, w którym pierwszym skrzypkiem był nieżyjący już prof. Mirosław Ławrynowicz, partie drugich skrzypiec grał Maciej Rakowski, później przez wiele lat członek English Chamber Orchestra, a na altówce grał Janusz Nosarzewski, który później był pierwszym altowiolistą orkiestry w Getyndze. Później był piękny, kilkuletni epizod tria fortepianowego z Kają Danczowską i Mają Nosowską. Pewne koncerty były nagrywane i udało mi się odzyskać nagrania kilku utworów tego tria. Czasem słucham tych nagrań i wspominam czasy, kiedy zajmowałem się muzyką kameralną.

Rozmawiamy w Rzeszowie po bardzo udanym koncercie, który odbył się w ramach 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Dziękuję za wspaniały koncert oraz spotkanie i jestem przekonana, że będzie Pan tu powracał.
        - Z największą przyjemnością. Pani dyrektor Marta Wierzbieniec wspominała, że zaprosi mnie ponownie i na pewno będzie okazja do kolejnego spotkania po ustaleniu terminu oraz interesującego programu. Dziękuję bardzo za obecność na koncercie i rozmowę.

                                                                                                                                                                    Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS