wywiady

Koncepcja festiwalu połączonego z konkursem okazała się bardzo trafna

               Od 11 do 16 maja w Sanoku odbył się II Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej organizowany przez Stowarzyszenie Pro Artis. Koncerty odbywały się w sanockich świątyniach, a wystąpili świetni organiści – wirtuozi: Piotr Rojek, Wiktor Brzuchacz, Bogdan Narloch, Jakub Stefek, Sławomir Kamiński i Arkadiusz Bialic, oraz skrzypaczka Róża Lorenc, trębacz Roman Gryń grający na fletni Pana Dumitru Harea, a także zespoły Vox Varshe i Żeleński String Quartet.       O podsumowanie tego wydarzenia poprosiłam Pana Łukasza Kota, organistę, muzykologa, animatora życia muzycznego i pedagoga związanego od 2011 roku z sanockim środowiskiem muzycznym. Pan Łukasz Kot, jest także inicjatorem i dyrektorem organizacyjnym dwóch edycji sanockich Festiwali Muzyki Organowej i Kameralnej.

             Wspaniale, że udało się w trudnym czasie zorganizować piękny i bardzo różnorodny festiwal oraz konkurs dla młodych organistów.

             Trudny czas, jak pani określiła był dla nas wielkim wyzwaniem, ale udało nam się osiągnąć cel, którym było nie tylko zaproszenie znakomitych artystów, którzy wystąpili z koncertami, ale także młodych adeptów sztuki organowej, aby uczestniczyli w festiwalu w sposób stacjonarny we wszystkich wydarzeniach, które przewidzieliśmy w ramach II Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Sanoku. Odbywający się po raz pierwszy Ogólnopolski Konkurs Młodych Organistów jest ewenementem w naszym województwie.
              Festiwal jest kontynuacją tradycji festiwalowej w Sanoku, bowiem kilkanaście lat odbyło się kilka edycji festiwalu pod nazwą „Muzyka Młodych u Franciszkanów”. Koncerty odbywały się w tutejszym kościele oo. Franciszkanów. Celem tego festiwalu była promocja młodych artystów. My obraliśmy inny kierunek i chcemy młodych organistów promować poprzez konkurs.
Do udziału w koncertach festiwalowych zapraszamy znakomitych muzyków, znanych i występujących nie tylko w Polsce, ale także za granicą.

             Mieszkańcom Sanoka oraz melomanom którzy słuchali i oglądali koncerty online, Festiwal kojarzy się przede wszystkim z cyklem wieczornych koncertów.

             Bardzo chcieliśmy transmitować wszystkie wydarzenia festiwalowe i zadbaliśmy o to, aby były one na najwyższym poziomie. Zaprosiliśmy do współpracy znakomitą firmę „Ars Sonora”, która zajmuje się profesjonalnymi nagraniami i jest jednocześnie wydaje płyty. Jakub Garbacz wraz ze swoimi współpracownikami zapewnili najwyższą jakość dźwięku i obrazu wszystkim, którzy zechcieli zdalnie uczestniczyć w koncertach i łączyli się z nami za pośrednictwem Internetu.

             Wprawdzie koncerty odbywały się z udziałem publiczności, ale ze względu na ograniczenia niewiele osób mogło znaleźć się w świątyniach.

             Cieszymy się, że słuchacze byli z nami stacjonarnie, ale ograniczenia związane z epidemią były bardzo duże. Uważam także, że w naszym regionie muzyka organowa nadal jest mało znana. Jeszcze wielu mieszkańcom organy kojarzą się wyłącznie z muzyką liturgiczną. My chcemy pokazać, że muzyka organowa jest bardzo różnorodna, organy pięknie brzmią z innymi instrumentami, może być wykonywany bardzo różnorodny repertuar świecki, którzy także pięknie brzmi we wnętrzach świątyń.
Liczymy, że tym bogactwem repertuarowym zachęcimy wielu słuchaczy, którzy zechcą uczestniczyć w naszych wydarzeniach.

             W tym roku w Sanoku wystąpili znakomici, znani artyści i gdyby nie pandemiczne ograniczenia to z pewnością byłoby dużo więcej.

             Też tak sądzę. Znakomitych artystów gościliśmy w Sanoku na zaproszenie dyrektora artystycznego pana prof. Piotra Rojka, który zabiega o to, aby najlepsi z najlepszych uczestniczyli w naszym festiwalu. Ten wysoki poziom chcemy utrzymać. Pragniemy, żeby wykonawcy koncertów i artyści, którzy uczestniczą w naszym festiwalu jako jurorzy konkursu były osobami o wielkim dorobku koncertowym i dydaktycznym.
Profesor Sławomir Kamiński, jeden z wykonawców przedostatniego koncertu stwierdził, że Sanok zaczyna być centrum organowym południowo-wschodniej Polski.
Postaramy się, żeby Sanok był postrzegany jako centrum muzyki organowej w całym kraju i do tego będziemy dążyć.

 Piotr Rojek fot. Kuba Radożycki            Festiwal zainaugurował bardzo interesujący recital pana Piotra Rojka, który rewelacyjnie wykonał dzieła współczesnych kompozytorów. Ten koncert odbył się w kościele pw. Przemienienia Pańskiego.

             Może nie był to łatwy koncert ponieważ zabrzmiały utwory współczesnych kompozytorów. Profesor Piotr Rojek niedawno prawykonywał te utwory, a my chcieliśmy je pokazać mieszkańcom Sanoka i dzięki transmisji wszystkim zainteresowanym słuchaczom nie tylko w Polsce.
Wszyscy zainteresowani mogli poznać inną harmonię, inne środki artystyczne, nowymi technikami kompozytorskimi, które są wykorzystywane przez znakomitych polskich kompozytorów, takich jak: prof. Krystian Kiełb – rektor Akademii Muzycznej we Wrocławiu, Katarzyna Dziewiątkowska, Anna Porzyc czy Mateusz Ryczek. Zakończyły ten wieczór improwizacje na tematy podanych przez publiczność pieśni maryjnych.
             Kolejne koncerty były także bardzo różnorodnie i wypełniły je utwory skomponowane w różnych epokach muzycznych. Szczególnie wyróżniał się pod tym względem koncert, który odbył się 14 maja, a dotykał on tematyką muzyki hebrajskiej.
Pragniemy propagować także różnorodne style muzyczne i sięgać po utwory powstałe w różnych zakątkach świata, które jeszcze nie są znane naszej publiczności.

             Podczas tegorocznej edycji festiwalu przeważały koncerty kameralne podczas których organy towarzyszyły nie takim instrumentom jak: skrzypce, trąbka czy fletnia Pana.

             Chcemy zainteresować słuchaczy muzyką organową oraz ukazać ją w różnych konfiguracjach – poprzez wymienione przez panią instrumenty, ale także zespół wokalny, czy kwartet smyczkowy, który wystąpił w koncercie finałowym tegorocznego festiwalu.
Chcieliśmy w ten sposób pokazać, że organy są także instrumentem kameralnym, a mam nadzieję, że kiedyś uda nam się połączyć organy z orkiestrą symfoniczną.
             Solowa muzyka organowa zawsze będzie bardzo ważna, ale chcemy ją także łączyć z innymi instrumentami, aby przede wszystkim dostarczyć słuchaczom radości, zainteresować ich i ukazać bogactwo literatury organowej oraz z udziałem organów.

             Jak już wspomnieliśmy w tym roku w ramach sanockiego festiwalu odbył się I Ogólnopolski Konkurs Młodych Organistów.

              Koncepcja festiwalu połączonego z konkursem okazała się bardzo trafna z dwóch powodów. Pierwszym była pustka konkursowa (szczególnie jeśli chodzi o organy), która zaistniała przez pandemię i my tę pustkę wykorzystaliśmy. Są organizowane na terenie Polski konkursy organowe – dla przykładu wymienię tylko: Kraków, Bielsko-Białą czy Wrocław. Jest w Polsce kilka konkursów na bardzo wysokim poziomie. Chcemy się włączyć w tę sferę współzawodnictwa i umożliwić przyjazd do Sanoka i zaprezentowanie swoich umiejętności wszystkim, którzy mają na to ochotę i są zaangażowanymi uczniami szkół muzycznych II stopnia, bo im dedykowaliśmy ten konkurs.
W grupie młodszej uczestniczyli uczniowie klas I – III, a w grupie starszej uczniowie klas IV – VI.
           Ilość zgłoszeń przerosła nasze najśmielsze oczekiwania, bo zgłosiło się 22 uczestników, a do konkursu przystąpiło 20.
Nasz konkurs był dwuetapowy dla każdego uczestnika. W pierwszym etapie uczestnicy popisywali się grą muzyki barokowej – głównie formy polifoniczne Jana Sebastiana Bacha, ale też chorał z kolorowanym cantus firmus – były obowiązkowe dla każdego uczestnika.
W drugim dniu zmagań konkursowych obowiązywała muzyka nieco nowsza – romantyczna i utwory zróżnicowana swoim charakterem pod różnym względem.
Pierwszy etap odbył się w kościele oo. Franciszkanów, a drugi w Kościele pw. Najświętszego Serce pana Jezusa.

 Koncert w kościele oo Franciszkanów w Sanoku fot. Kuba Radożycki             Wyniki konkursu mogą Państwo znaleźć na stronie Stowarzyszenia Pro Artis. Jurorzy podkreślali, że nie mieli łatwego wyboru, bo poziom był wysoki i wyrównany.

              To prawda. Wystarczy powiedzieć, że zostało nagrodzonych 12 spośród 20. osób i jest to najlepszy dowód, że zmagania konkursowe przebiegały na wysokim poziomie. Przypomnę, że przewodniczącym jury był prof. Piotr Rojek (Akademia Muzyczna we Wrocławiu). W jury zasiadali także prof. Radosław Marzec (Akademia Muzyczna w Bydgoszczy) i prof. Elżbieta Karolak (Akademia Muzyczna w Poznaniu).
              Chcemy aby organy stały się instrumentem bardziej popularnym na którym coraz więcej uczniów będzie chciało podejmować naukę. Wierzymy, że dzięki konkursowi i festiwalowi osiągniemy ten cel.

              Warto, aby Pan powiedział jak festiwal i konkurs powstały, jak udało się Panu namówić do współpracy tak wspaniałego wirtuoza jak dr hab. Piotr Rojek, profesor Akademii Muzycznej we Wrocławiu.

              Z profesorem Piotrem Rojkiem znamy się od dawna, bo jestem absolwentem Akademii Muzycznej we Wrocławiu i w Jego klasie studiowałem grę organową. Utrzymywaliśmy kontakt także po moich studiach i to był nasz wspólny pomysł, aby takie przedsięwzięcie zorganizować na terenie ziemi sanockiej i dzięki temu kontaktowi oraz wspaniałej współpracy udało się nam połączyć festiwal z konkursem. Kończąc drugi festiwal zaczynamy myśleć o trzeciej edycji.

              Jak udało się Panu pozyskać środki na ten festiwal?

              Szukałem sponsorów, otrzymaliśmy dotację z Urzędu Marszałkowskiego oraz z Urzędu Miasta Sanoka i Starostwa Powiatowego w Sanoku. Starałem się o dotację z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale bez skutku. Złożyłem odwołanie i liczę, że otrzymamy jakieś środki, bo to jest duże przedsięwzięcie i zabrane środki nie wystarczyły na wszystkie wydatki.
              To była dopiero druga edycja festiwalu i pierwszy konkurs. Mamy nadzieję, że nasza impreza stanie się znana w Polsce i dzięki temu będzie łatwiej pozyskać środki na jej organizację.
Ufam, że tak będzie, że w następnych edycjach świątynie i sale koncertowe będą mogły wypełnić się publicznością.

               Życzę, żeby wszystkie Wasze starania i wiele pracy związanej z organizacją wielkiego święta muzyki organowej w Sanoku przynosiły oczekiwane sukcesy. Dziękuję za rozmowę.

Z panem Łukaszem Kotem, dyrektorem organizacyjnym Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej w Sanoku rozmawiała 18 maja 2021 roku Zofia Stopińska.

Jadwiga Kotnowska: "Planuję wiele ciekawych koncertów we współpracy ze znakomitymi artystami"

            Miło mi, że mogę Państwu zaproponować spotkanie z panią Jadwigą Kotnowską, wybitną flecistką i pedagogiem gry na tym instrumencie.

               Rozmawiamy w bardzo ciężkim dla artystów, a szczególnie dla muzyków, czasie. Trudno cokolwiek planować – dotyczy to przede wszystkim koncertów, które odbywają się rzadko, a do tego w pustych salach. Melomani mogą Was słuchać i oglądać w sieci. Pewnie Pani także te zmiany kilka razy pokrzyżowały plany.
              - Tak, jest to na pewno trudny czas dla wszystkich muzyków. Występując na estradach jesteśmy uzależnieni od energii publiczności, która jest niezbędna, gdyż wpływa na emocje wykonawcy podczas grania. Nagranie studyjne może być doskonale perfekcyjne, ale nigdy nie będzie miało tego specyficznego waloru, który powstaje podczas wykonania publicznego. Większość muzyków preferuje wykonania dla „żywej” publiczności, ale czasami zdarzają się wyjątki, jak Glenn Gould, który najlepiej się czuł, grając w studiu.

              Flet jest pięknym, wzbudzającym zachwyt instrumentem o długiej historii - dla przeciętnego miłośnika muzyki wydaje się też instrumentem mało skomplikowanym, na którym łatwo nauczyć się grać, ale są to tylko pozory.
             - To prawda, że flet coraz bardziej zyskuje na popularności, przeszedł też szaloną ewolucję, jeżeli chodzi o budowę. Brzmienie fletu, tak jak każdego instrumentu, wymaga „akustycznej wyobraźni” wykonawcy. A granie muzyki wymaga znajomości stylu, języka dźwiękowego twórczości każdego kompozytora – te elementy determinują interpretację. Każda epoka, każda stylistyka zasługuje na odpowiednie frazowanie, różną barwę dźwięku, właściwy rodzaj wibracji. Coraz częściej spotykane w ostatnich latach dojrzałe wykonawstwo muzyki barokowej na instrumentach z epoki również wpłynęło na grę na instrumencie współczesnym. Nieustannie śledzę doskonałe wykonania na instrumentach barokowych, są one dla mnie niezwykle inspirujące.

               Zazwyczaj flety błyszczą jak srebro, chociaż czasami możemy zauważyć także złote instrumenty.
               - Materiał, z którego jest zrobiony instrument wpływa na rodzaj dźwięku. Inaczej brzmi dźwięk wydobyty z fletu drewnianego, inaczej ze srebrnego, a inaczej z fletu złotego. Każdy flecista ma oczywiście swoje własne preferencje oraz wyobrażenie barwy dźwięku.

                Dysponuje Pani ogromnym, bardzo różnorodnym repertuarem – od epoki baroku poczynając – po utwory współczesne. W każdej epoce znakomicie się Pani odnajduje. Nagrała Pani na płycie „Cztery pory roku” Antonia Vivaldiego w wersji na flet i orkiestrę. Inspiruje Pani kompozytorów współczesnych i wiele dzieł powstało z myślą o Pani.
                - Jestem zaszczycona, że udało mi się zainspirować współczesnych kompozytorów do napisania dzieł z myślą o mnie – najczęściej koncertów z towarzyszeniem orkiestry. Bardzo się cieszę, że tych utworów jest sporo, ale jednocześnie uważam, że wszechstronność w zakresie estetyki, w jakiej porusza się wykonawca, jest bardzo ważna. W młodości zastanawiałam się, czy nie zająć się bardziej muzyką barokową i zacząć także grać na flecie traverso. Zdawałam sobie jednak sprawę, że rozpoczęcie tej drogi może oznaczać zaprzestanie gry na instrumencie współczesnym – rodzaje techniki i artykulacji na instrumencie barokowym i współczesnym często się różnią. Jednoczesne wykonawstwo koncertowe na obu tych, tak odległych stylistycznie instrumentach, często okazuje się nie do końca satysfakcjonujące. Zostawiłam zatem myśl o graniu na flecie traverso, bo nie mogłam sobie pozwolić na rezygnację z gry na flecie współczesnym – kocham ten instrument, którego możliwości dźwiękowe są dla mnie cały czas absolutnie fascynujące.

              Trzeba jeszcze podkreślić, że również sławni polscy kompozytorzy darzyli Panią wielkim zaufaniem. Ma Pani na swoim koncie polskie prawykonania koncertów fletowych M. Góreckiego i K. Pendereckiego.
              - Byłam zaszczycona zaproszeniem do pierwszego polskiego wykonania Concerto-Cantata Henryka Mikołaja Góreckiego, jak i Concerto da camera Krzysztofa Pendereckiego.
Koncert Krzysztofa Pendereckiego grałam z orkiestrą Sinfonietta Cracovia pod dyrekcja Mirosława Jacka Błaszczyka. Wydarzenie odbyło się w Filharmonii Krakowskiej w obecności kompozytora i było to dla mnie wielkie przeżycie. Z kolei Concerto-Cantata Henryka Mikołaja Góreckiego dane mi było wykonać z orkiestrą ówczesnego WOSPR-u, pod dyrekcją Antoniego Wita.
               Te prawykonania – zarówno koncertu Krzysztofa Pendereckiego, jak i Henryka Mikołaja Góreckiego zaowocowały licznymi zaproszeniami. Wielokrotnie w późniejszym czasie wykonywałam Koncert Góreckiego między innymi w Filharmonii Narodowej oraz Konserwatorium Moskiewskim. Często dane mi było wykonywać również Koncert Pendereckiego, nawet pod batutą Kompozytora. To był bardzo dla mnie bardzo inspirujący, ciekawy, wspaniały czas.

JadwigaKotnowska, fot. Grzegorz Mart             Warto także wymienić jeszcze kilku kompozytorów, którzy komponowali specjalnie dla Pani, a są to: Hanna Kulenty, Mikołaj Górecki, Marta Ptaszyńska, Dariusz Przybylski, Maciej Małecki, Jerzy Maksymiuk, Ryszard Kurdybacha, Krzysztof Knittel, Krzesimir Dębski, Andrzej Jagodziński, Krzysztof Herdzin, Piotr Wróbel, Włodek Pawlik.
Często wykonuje Pani także utwory kameralne i to nie tylko klasyczne, ale także były już mariaże z jazzem. Jest Pani bardzo otwarta na różne style i gatunki muzyki.
               - Wielkim wyróżnieniem są dla mnie dedykacje koncertów wspaniałych współczesnych kompozytorów. Spełnienie muzycznej wizji kompozytora zawsze jest dla mnie niesamowitym wyzwaniem.
                Innym, bardzo ciekawym rozdziałem w moim życiu artystycznym są koncerty w stylistyce Fusion. Współpracuję z fantastycznymi muzykami jazzowymi, takimi jak Andrzej Jagodziński, Krzysztof Herdzin, Mateusz Smoczyński, Kuba Stankiewicz, Jose Manuel Alban Juarez, Vitold Rek, Mike Richmond. Taki rodzaj muzyki jest dla mnie bardzo inspirujący i wymaga zupełnie innego przygotowania.

                Ciekawa jestem, czy grając z muzykami jazzowymi ma Pani zapisane wszystkie dźwięki, czy też są miejsca na improwizację.
                - W większości są napisane, natomiast jeśli jest taka możliwość, to staram się improwizować. Otrzymałam edukację klasyczną, w której niewiele miejsca było na swobodę, ale jazzmani przekonują mnie i inspirują do improwizacji. We współczesnej muzyce klasycznej również zdarzają się przestrzenie do swobodnej gry i własnej inwencji. Krzysztof Knittell skomponował dla mnie koncert z orkiestrą i przewidział w nim improwizowane fragmenty w zestawieniu z ciekawym instrumentarium.

                Nurtuje mnie pytanie, w jaki sposób osiągnęła Pani mistrzowski poziom na tak wymagającym instrumencie jak flet. Pewnie zafascynował Panią ten instrument w dzieciństwie.
                - Urodziłam się w rodzinie muzycznej. Moja świętej pamięci Mama była pianistką. W naszym domu zawsze rozbrzmiewała muzyka. Mama grała godzinami przede wszystkim utwory Fryderyka Chopina i inne dzieła romantyczne. Dość często mówię żartobliwie, że urodziłam się pod fortepianem i dlatego próbowałam na nim grać, będąc małą dziewczynką. Natomiast pierwszym moim instrumentem w szkole muzycznej były skrzypce. Nadal uwielbiam ten instrument i uważam, że gra na skrzypcach wniosła najwięcej do mojej edukacji – świadomość smyczkowania, intonacji, frazowania– to jest kapitał, z którego do tej pory korzystam. Godzinami ćwiczyłam na skrzypcach ku uciesze sąsiadów (śmiech). Byłam już dość zaawansowana w grze na skrzypcach, kiedy wzięłam do rąk flet. Robiłam błyskawicznie postępy, frazowanie było dla mnie rzeczą naturalną, synchronizacja rąk także była wyrobiona, znałam już sporo literatury muzycznej. Wkrótce odkryłam ogromną fascynację tym instrumentem. Chcę podkreślić, że kiedy zaczynałam grać na flecie, był on jeszcze, przynajmniej w Polsce, uważany głównie za instrument orkiestrowy, ale mnie to nigdy nie wystarczało.

                Studia w Akademii Muzycznej w Warszawie, wyjazdy na liczne konkursy i nauka pod kierunkiem wymienionych mistrzów – to wszystko odbywało się w tym samym czasie?
                 - Można tak powiedzieć. Równolegle z edukacją zaczęłam uczestniczyć w konkursach międzynarodowych. Życie konkursowiczów nie jest jednak łatwe. W trakcie wygrywania najważniejszych dwóch konkursów zostałam skreślona z listy studentów – nie byłam w stanie przyjechać na egzamin techniczny, bo w tym samym czasie grałam z Orkiestrą Radia Hiszpańskiego finał konkursu im. Królowej Zofii w Madrycie.

                Jest Pani pierwszą polską laureatką ośmiu najwyższych nagród na międzynarodowych konkursach fletowych - m.in. w konkursach im. Królowej Zofii w Madrycie, im. Marii Canals w Barcelonie, im. Giovanniego Battisty Viottiego w Vercelli, Valentino Bucchiego w Rzymie.
Zdobyła Pani także Złoty Medal i Grand Prix podczas Festiwalu młodych Solistów w Bordeaux.
                - Większość tych nagród zdobyłam w czasie studiów. To był dla mnie bardzo trudny czas, niełatwo było wyjechać za granicę. Niemniej miałam niesłychaną motywację, poza tym lubiłam pracować pod presją. Przygotowanie do kolejnego konkursu, na który trzeba nauczyć się bardzo skomplikowanych utworów, często współczesnych i nieznanych, było fascynujące.

                Konkursy ułatwiły Pani z pewnością międzynarodową karierę – występy w większości krajów europejskich, Stanach Zjednoczonych oraz krajach azjatyckich oraz udział w wielu międzynarodowych Festiwalach. Lista miejsc koncertów jest długa, ale proszę wymienić przynajmniej te, które dla Pani miały duże znaczenie.
                - Konkursy były bezwzględnie oknem na świat, szczególnie w tamtych czasach, kiedy wszystko było zamknięte i troszkę kisiliśmy się w muzycznej estetyce wschodnioeuropejskiej. Na przykład estetyka francuska byłaby mi zapewne do dziś obca, gdybym nie miała bezpośredniego kontaktu z tamtym środowiskiem muzycznym. Bardzo podniosły mnie na duchu nagrody za najlepszą interpretację muzyki francuskiej – otrzymałam je na Konkursie im. Marii Canals w Barcelonie, także w Madrycie, gdzie dostałam specjalną nagrodę za interpretację Sonatiny Pierre’a Bouleza.
Do tej pory uwielbiam muzykę francuską, która na polskim rynku jest wciąż zbyt mało popularna.
               Uważam, że współpraca z muzykami na świecie jest wręcz koniecznym elementem rozwoju w zakresie świadomości stylistycznej. Podczas wszystkich podróży europejskich wiele się nauczyłam. Mogłam zrozumieć różnice np. pomiędzy francuską , niemiecką czy amerykańską szkołą fletową. Poznałam wówczas fantastycznych artystów. Byłam jeszcze bardzo młoda, kiedy w Szwajcarii poznałam Efrema Kurtza, znakomitego dyrygenta oraz rodzinę Menuhinów.
Do dzisiaj pamiętam, jak dużym przeżyciem był dla mnie występ z Orkiestrą Radiową w Teatrze Królewskim w Madrycie z Koncertem Chaczaturiana.

               Od pewnego czasu prowadzi Pani klasę fletu w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i jestem przekonana, że przekazuje Pani swoim studentom swoją ogromną wiedzę i doświadczenia.
                - Dydaktyka jest bardzo ciekawym rozdziałem mojego życia. Bardzo długo się przed tym broniłam, bo byłam przekonana, że to będzie mi tylko zabierać czas i nie będę mogła swobodnie podróżować i koncertować. Tymczasem jest odwrotnie – współpraca z młodymi ludźmi, obcowanie z ich energią i zapałem jest niezwykle inspirujące. Czerpię coraz większą satysfakcję i przyjemność z uczenia, tym bardziej, że mam szczęście do zdolnych studentów. Wielu z nich uczestniczyło z powodzeniem w międzynarodowych konkursach i robią karierę.
U niektórych udało mi się zaszczepić pasję do muzyki współczesnej, wymienię chociażby Ewę Liebchen – znakomitą wykonawczynię nowej muzyki, oraz Rafała Żółkosia, który został doceniony na wielu prestiżowych konkursach międzynarodowych (między innymi w Szwajcarii).

                Często jest Pani zapraszana na kursy mistrzowskie organizowane w Europie i w różnych krajach świata.
                - Najwięcej kursów prowadziłam w krajach europejskich: w Finlandii, Francji, Włoszech, Hiszpanii, Anglii i w Stanach Zjednoczonych. Prowadziłam też kursy na terenie Azji, bo losy mnie rzuciły w charakterze profesora wizytującego do Kuala Lumpur w Malezji. To było bardzo ciekawe doświadczenie.

                Z wielką pasją opowiada Pani o swoim instrumencie, o muzyce, pracy pedagogicznej. Czuje się Pani chyba spełnioną artystką, chociaż nie powiedziała Pani jeszcze ostatniego słowa, bo ciągle nowe pomysły stara się Pani realizować.
                - Dużo rzeczy udało mi się zrealizować, chociaż przez cały czas ciągnie mnie do eksplorowania nowych utworów, nowej stylistyki, nowych kompozycji. Czekam właśnie na nowe dzieła, które są w trakcie tworzenia. Planuję wiele wspaniałych koncertów we współpracy ze znakomitymi artystami i z radością otwieram się na inspirujące doświadczenia dydaktyczne.

                Gdzie będzie można Panią usłyszeć na żywo w najbliższym czasie?
                 - Z wielką radością zapraszam Szanowną Publiczność na mój koncert 16 czerwca na Zamek Królewski w Warszawie – ze znakomitymi muzykami: Marcinem Świątkiewiczem i orkiestrą barokową Arte Dei Suonatori.

Z prof. Jadwigą Kotnowską, wybitną polską flecistką i pedagogiem gry na tym instrumencie rozmawiała Zofia Stopińska 28 kwietnia 2021 roku

 

Tomasz Chmiel: "Z radością pracuję z Filharmonikami Podkarpackimi"

             Miło mi zaprosić Państwa na spotkanie z dr hab. Tomaszem Chmielem, dyrygentem, pianistą i aranżerem urodzonym w Rzeszowie, od lat związanym z krakowskim środowiskiem muzycznym.
Rozmawiamy przed pierwszym koncertem, który odbędzie się w Filharmonii Podkarpackiej po dłuższej przerwie.

             Z wielką radością publiczność powita solistkę, Pana i swoją Orkiestrę.

             Radość tym większa, że spotykamy się wcześniej, niż przewidywaliśmy. Cieszę się, że będę miał okazję dyrygować koncertem z udziałem publiczności. Co prawda, pewne obostrzenia obowiązują i na widowni będzie mogło zasiąść 50 % publiczności, ale jesteśmy w zupełnie innych nastrojach niż przed nagraniem.
             Przy okazji wspomnę, że w październiku prowadziłem w Filharmonii Podkarpackiej piątkowy koncert, który był ostatnim przed lockdownem. W piątek wystąpiliśmy z koncertem, a od soboty wszystkie wydarzenia kulturalne niespodziewanie zostały zawieszone.
Pożegnaliśmy się wtedy ze słuchaczami bardzo przejmującą i tragiczną w swojej wymowie VIII Symfonią „Niedokończoną” Franciszka Schuberta.
Teraz przygotowaliśmy się na nagranie i emisję na kanale YouTube, a tu miła niespodzianka – gramy koncert z udziałem publiczności.

             Dodatkowym magnesem dla publiczności będzie program tego koncertu.

             Tak, program jest znakomity, przepiękny, radosny, energetyczny i niezwykle optymistyczny po pandemicznym zamknięciu. Jestem pewien, że ten koncert dostarczy słuchaczom dużo przyjemności, radości życia i radości słuchania muzyki.
Koncert fortepianowy g – moll op. 43 Ludomira Różyckiego to jeden z niedocenianych i rzadko wykonywanych polskich koncertów. Nawet materiały nutowe zostały wypożyczone z zagranicy. Żadne polskie wydawnictwo nie wydało tego utworu – być może chodzi o prawa autorskie, a może też były inne przeszkody. Partytura została przepisana ręcznie, zawiera sporo niedokładności, koncert nie został zrewidowany, poprawiony, co dowodzi, że jest bardzo rzadko wykonywany.
             Kilkakrotnie spotkałem się z takimi partyturami. Podobnie było z Koncertem fortepianowym Franciszka Lessela, który przygotowywaliśmy dwa lata temu na Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki w Rzeszowie. Partytura tego utworu także była ręcznie pisana i jest to także rzadko wykonywane dzieło.
Niedawno w Filharmonii Podkarpackiej wykonywany był Koncert fortepianowy Es – dur op. 60 Władysława Żeleńskiego i wiem, że niedługo w programie koncertu znajdzie się Koncert fortepianowy Józefa Wieniawskiego (brata Henryka Wieniawskiego). To są także rzadko wykonywane utwory, ale trzeba się cieszyć, że zapomniana muzyka polska zostaje wydobywana z cienia.
             Chcę podkreślić, że Koncert fortepianowy g-moll Ludomira Różyckiego, moim zdaniem, można śmiało postawić obok koncertów Johannesa Brahmsa, Piotra Czajkowskiego czy Roberta Schumanna. Wymienione koncerty są od lat uznane i zamieszczane często w programach. Nie ma melomana, który by nie znał Koncertu fortepianowego b-moll Czajkowskiego, albo Koncertu fortepianowego B-dur Brahmsa, a o Koncercie fortepianowym Różyckiego - cisza.

             W Koncercie g-moll Ludomira Różyckiego bardzo trudna jest partia fortepianu, a także orkiestra musi się solidnie przygotować do wykonania tego dzieła.

             Trudna jest zarówno partia fortepianowa, jak i orkiestrowa, bo to koncert bardzo rozbudowany. Utwór został skomponowany w 1918 roku, trochę później niż wymienione dzieła Czajkowskiego czy Brahmsa, bo przecież w czasach niewoli, życie muzyczne na terenie Polski rozwijało się o wiele wolniej niż w innych krajach.
Koncert fortepianowy Różyckiego nawiązuje do najlepszych tradycji muzyki neoromantycznej, wart jest grania i bardzo się cieszę, że mogę uczestniczyć w przywracaniu tego zapomnianego dzieła na estrady koncertowe.

             Wiele ciepłych słów można powiedzieć także o solistce, którą jest urodzona w Odessie młoda pianistka Olga Zado.

             Jesteśmy już po próbach i chcę potwierdzić, że jest to rewelacyjna pianistka. Zanim poznałem panią Olgę Zado, usłyszałem jak gra, bo nasze garderoby sąsiadują. W pierwszej części próby pracowaliśmy nad Symfonią G-dur Haydna. W przerwie postanowiłem poznać panią Olgę, ale wcześniej wstąpiłem na chwilę do swojej garderoby i przez 10 minut słuchałem zza ściany jak Artystka gra. Wiedziałem, że w tej garderobie zawsze stało pianino, a ja odnosiłem wrażenie, że te piękne frazy i soczyste dźwięki grane są na koncertowym fortepianie.
Dopiero jak wszedłem do garderoby, przekonałem się, że to jest tylko pianino.
             Jak znaleźliśmy się w sali koncertowej i solistka zasiadła przy koncertowym fortepianie, to okazało się jak cudownie gra. To niezwykle uzdolniona, mająca wiele do zaoferowania Artystka. Ważny jest także fakt, że Koncert g-moll Ludomira Różyckiego bardzo się jej podoba i gra go z wielką pasją i radością.
Jestem przekonany, że podczas koncertu dostarczymy zarówno publiczności jak i sobie dużo radości i optymizmu.

             Część drugą wypełni Symfonia G- dur nr 100 Józefa Haydna, jedna z symfonii londyńskich, która jest piękna pod warunkiem, że wykonanie jest nieskazitelne.

             Tak jak w innych dziełach tego okresu. Wszystko musi być doskonałe w formie, treści, artykulacji i wszystkiego, co w nutach jest zawarte. Wybrałem Symfonię „Wojskową” i bardzo się cieszę, że mój pomysł został zaakceptowany, ponieważ bardzo cenię to dzieło i uważam je za najlepszą symfonię Haydna. Wszystkie części są bardzo ładne, ale wyjątkowo piękny jest Menuet i efektowny Finał w tempie Presto. Ćwiczyliśmy pilnie, aby to tempo było bardzo szybkie i dzieło zrobiło na słuchaczach wrażenie.
             W przeciwieństwie do Mozarta, którego muzyka jest elegancka, wytworna, pełna ukłonów i finezji, muzyka Haydna pełna jest energii, niespodzianek, zwodniczych rozwiązań i to jest dla publiczności oraz wykonawców bardzo ciekawe. Ta muzyka zaskakuje od pierwszego dźwięku.

             Ostatnio dosyć często wraca Pan w rodzinne strony i pracuje Pan z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej. Pewnie współpraca z zespołem dobrze się układa.

             Z radością pracuję z Filharmonikami Podkarpackimi. Jak już wspomniałem, w tym sezonie prowadziłem VIII Symfonię Schuberta i VIII Symfonię Beethovena, nagrywaliśmy też dwa programy okolicznościowe z pieśniami religijnymi, poświęcone naszemu Papieżowi św. Janowi Pawłowi II oraz Prymasowi Tysiąclecia Stefanowi Wyszyńskiemu. Już chyba cztery albo pięć razy w tym sezonie pracowałem z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, ale zbliżający się koncert będzie dopiero drugim z udziałem publiczności. Reszta została nagrana.
             Pomimo tego zamknięcia sympatycznie będę wspominał te pobyty w Rzeszowie. Każdy z nich był okazją do odwiedzenia Rodziców i pozaglądania w stare kąty, a także spotkań z kolegami. Kilku muzyków Filharmonii Podkarpackiej to moi koledzy z Liceum Muzycznego w Rzeszowie.
Jest okazja do porozmawiania o muzyce i wydarzeniach rodzinnych. W Rzeszowie jest zawsze inaczej niż w innych ośrodkach.

             Niedawno miałam okazję posłuchać w Internecie Pana Orkiestry – Krakowskiej Młodej Filharmonii. Czy to były nowe nagrania, czy jeszcze sprzed pandemii?

             To były nowe nagrania, ja je nazywam pandemicznymi. Nie mogliśmy mieć prób, bo szkoła była zamknięta. Zazdrościłem Filharmonikom Podkarpackim, bo nie było koncertów, ale odbywały się nagrania. Moja szkolna orkiestra nie mogła się spotykać, ale trudno na rok zawiesić działalność orkiestry. Nie można było prowadzić orkiestry zdalnie. Pomyślałem, że trzeba robić to, co możemy.
Jeżeli uczniowie będą się nagrywać w domu i będą mi wysyłać filmy ze swoimi nagraniami, to może uda się z tego coś zmontować.

             Jak rozwiązał Pan kwestie strojenia, właściwych temp w utworach itd.

             Poleciłem, aby grali z metronomem i nastroili instrumenty na A = 442 Hz. Z muzycznych edytorów komputerowych wygenerowałem im podkład i mieli wszystko w słuchawkach plus uderzenia metronomu. To tak jakby siedzieli w środku orkiestry (ze słuchawek słyszeli orkiestrę oraz metronom i grali razem). Był to też pewien proces szkolenia.
Wykorzystałem te nagrania i filmy, poskładałem je w jedno nagranie i opublikowałem na YouTube.
Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Poznałem program, który to wszystko scala i poczułem się, jakbym był reżyserem dźwięku. Zrozumiałem także, dlaczego reżyserzy są tak zafascynowani swoją pracą. Mogłem dobierać stosowne proporcje poszczególnych grup instrumentów, dobierać odpowiednie brzmienia. Poszczególne grupy instrumentów miałem na oddzielnych ścieżkach i łączenie ich przypominało gotowanie dobrej potrawy – troszkę soli, troszkę pieprzu...
Można nad tym pracować w nieskończoność, ale w pewnym momencie trzeba było powiedzieć, że więcej już nie można, zakończyć proces ustalania proporcji, połączyć wszystko, zgrać na jedną ścieżkę i zamieścić w Internecie.

            Rozpocznie Pan niedługo próby z orkiestrą?

            Jeszcze nie. Orkiestra jest ostatnim elementem w powrocie szkoły do normalnej działalności. Najważniejszą sprawą po powrocie do szkoły jest integracja uczniów w ramach klas.
Marzy mi się koncert plenerowy na dziedzińcu szkoły, ale nie wiem, czy to się uda, bo trudno przewidzieć pogodę, a w dodatku w szkole w czasie pandemicznej przerwy prowadzony był poważny remont i jeszcze trwają ostatnie prace.
            Chcę jeszcze podkreślić, że w szkole pracuję już 22. rok i praca z orkiestrą młodzieżową jest moją wielką pasją. To mnie nakręca i mobilizuje do coraz nowych pomysłów, żeby nie było tylko ocen w dzienniku, żeby nie było nudno i sztampowo. Jeżeli nawet z wyższej konieczności nie możemy się spotykać, bo szkoła jest zamknięta, to zawsze można znaleźć inne rozwiązania umożliwiające kontakty z uczniami, którzy uczą się nowych utworów i zdobywają nowe doświadczenia.

             Myślę, że dla tej orkiestry robi Pan aranżacje różnych utworów.

             To prawda, nagrane utwory o których rozmawialiśmy, to były w większości moje opracowania. Często się zdarza, że sięgamy po muzykę filmową i inne utwory, które nie zostały skomponowane na orkiestrę (np. Preludium i Allegro Fritza Kreislera czy Perpetuum mobile Ottokara Nováček’a) opracowałem na orkiestrę, żebyśmy mogli je wykonać. Okazuje się, że publiczność także bardzo lubi taki repertuar.

             Nigdy Pana nie pytałam o współpracę z teatrami operowymi, a bywało, że prowadził Pan także spektakle operowe i operetkowe.

             Przyznam się, że od kilku lat już nie dyrygowałem w operze czy operetce, natomiast kiedyś przez dwa lata pracowałem w Teatrze Muzycznym w Lublinie i tam prowadziłem m. in. spektakle Barona cygańskiego i Księżniczkę czardasza, przygotowywałem Skrzypka na dachu. Dyrygowałem też kilkakrotnie w Operze Krakowskiej. Współpracowałem z Operą Kameralną w Krakowie i tam przygotowywałem także aranżacje na zmniejszony skład orkiestry - na przykład przygotowałem operę Don Paquale na 12-osobową orkiestrę kameralną, natomiast w czasie studiów zinstrumentowałem na mały skład Napój miłosny.
To były dla mnie bardzo ciekawe doświadczenia.

             Pandemia pokrzyżowała muzykom plany koncertowe, ale teraz można liczyć, że wszystko będzie powracało do życia.

             Zobaczymy, wszystko jest na dobrej drodze, ale dopiero się przekonamy, jak to naprawdę będzie. Więcej można będzie powiedzieć za dwa, trzy tygodnie.

             Najważniejsze, że w tym tygodniu dyryguje Pan u nas koncertem, którego posłuchamy na żywo. Dziękuję za miłe spotkanie.

             Przepiękny Koncert fortepianowy Ludomira Różyckiego i Symfonia G - dur „Wojskowa” Józefa Haydna z pewnością Państwa zachwycą. Serdecznie zapraszam.

Z dr hab. Tomaszem Chmielem, dyrygentem, pianistą i aranżerem rozmawiała Zofia Stopińska 20 maja 2021 roku w Filharmonii Podkarpackiej.

Leżajskie "Divertimento" czeka na spotkania z publicznością

            Niedawno dowiedziałam się o zespole muzycznym, który powstał i bardzo prężnie działa w Leżajsku. W dzisiejszych czasach jego rola w propagowaniu ambitnej muzyki jest nie do przecenienia.
Słyszałam o bardzo udanych koncertach, które przerwał czas pandemii, ale 2 maja br. emitowany był online krótki koncert Powiatowej Orkiestry „Divertimento” pod batutą Michała Grzywny. Po tym wydarzeniu nawiązałam kontakt z panem Michałem Grzywną, założycielem i dyrygentem tego zespołu.

            Proszę opowiedzieć o powstaniu orkiestry, którą Pan prowadzi.

            Historia Powiatowej Orkiestry „Divertimento” z Leżajska nie jest długa, ponieważ zespół działa od listopada 2019 roku. Powstał z inicjatywy dyrekcji Zespołu Szkół Licealnych im. Bolesława Chrobrego w Leżajsku oraz Starostwa Powiatowego w Leżajsku. Początkowo w składzie mieliśmy instrumenty dęte i sekcję rytmiczną. Z czasem zespół powiększył się o sekcję smyczkową.

            Słuchając nagrania majowego koncertu przekonałam się, że inspirują Pana symfoniczne brzmienia, ale także musi Pan dużo pracować nad repertuarem oraz przygotowaniem zespołu do koncertu.

            Tak, przygotowanie programu zajmuje mi sporo czasu i wymaga nakładu pracy, gdyż bazuję głównie na swoich aranżacjach. Dzięki temu mam kontrolę nad brzmieniem utworu – od początku, na etapie opracowywania aż do jego wykonania. Zawsze lubiłem większe formy.
            W tej chwili pracujemy głównie nad muzyką filmową i musicalową, chociaż zawsze mamy w repertuarze utwory na różne okazje. 2 maja można było usłyszeć nas w repertuarze patriotycznym z okazji Dnia Flagi Rzeczypospolitej Polskiej.

            W Internecie można znaleźć kilka Waszych nagrań na różne okazje.

            Pomimo, że działamy od niedawna, udało się trochę koncertów wykonać, chociaż ostatni rok był w zasadzie zablokowany z uwagi na sytuację na świecie. Wykonywaliśmy między innymi kolędy, koncerty z muzyką filmową i musicalową. Mamy już przygotowany dość spory program, pomimo krótkiego okresu działalności.

            W Orkiestrze „Divertimento” grają przede wszystkim młodzi ludzie. Jak udało się Panu zachęcić ich do ambitnej, wymagającej muzyki?

            Przyznam się, że sam jestem zaskoczony, że aż tyle osób zgłosiło się do orkiestry i wytrwale pracuje. Zakładaliśmy na wstępie, że będzie to zespół liczący do 25 osób, a obecnie mamy około 40 osób. Jest to bardzo miłe zaskoczenie.
            Pytała Pani, dlaczego młodzież chce grać w tej orkiestrze. Myślę, że w dużym stopniu decyduje o tym repertuar, który z jednej strony jest dość trudny i wymaga od muzyków indywidualnego ćwiczenia w domu, aby przygotować się do prób, ale z drugiej strony jest to atrakcyjny repertuar, którego nie grają inne orkiestry.
            Staram się robić inny program niż zespoły, które działają w naszych okolicach. Nasz repertuar jest w pewnym sensie wyjątkowy dlatego, że na tę chwilę nie udostępniam moich aranżacji innym orkiestrom.

Divertimento 1

Na piewszym planie sekcja dęta Powiatowej Orkiestry "Divertimento" pod batutą Michała Grzywny, fot. Jacek Brzuzan

            Grający w Pana zespole młodzi ludzie muszą mieć odpowiednie przygotowanie muzyczne.

            Owszem, repertuar jest wymagający, można nawet powiedzieć, że trudny i dlatego zdarzają się też takie sytuacje, że zgłaszają się muzycy i po pewnym czasie rezygnują, bo dochodzą do wniosku, że nie są w stanie sobie poradzić. Jeśli ktoś ma podstawowe przygotowanie i chce dużo pracować, rozwijać się, to sobie poradzi. Mam sporo takich muzyków, którzy na początku się obawiali, a z czasem bardzo polubili grę w orkiestrze i świetnie sobie radzą.

             Wysoki poziom orkiestry, piękne brzmienie wymaga wspólnych prób. W ostatnich miesiącach nie mogliście się spotykać w pełnym składzie.

             Musiałem zadecydować, czy zawiesić działalność orkiestry na czas pandemii, czy dalej starać się pracować. Postanowiłem dalej pracować, robiąc próby sekcyjne, żeby muzycy nie „wypadli z formy”.
             W amatorskich orkiestrach zawieszenie działalności jest ryzykowne, ponieważ sporo osób ćwiczy i pracuje regularnie, ale są też osoby, które biorą instrument do ręki z próby na próbę. Dlatego nie robiłem żadnej przerwy, aby później nie poświęcać dużej ilości czasu na powrót do formy. Postawiłem na próby sekcyjne. Spokojnie przygotowywaliśmy nowy repertuar i dzięki temu mamy przygotowanych sporo nowych utworów, których jeszcze nie wykonywaliśmy publicznie.

             Czy wszyscy grający w Powiatowej Orkiestrze „Divertimento” pochodzą z Leżajska?

             Są to w większości ludzie z Leżajska i pobliskich okolic, ale nie tylko, bo w ostatnim czasie dołączyło do nas trochę osób również z dalszych miejscowości, m.in. z Rzeszowa i powiatu łańcuckiego –Handzlówka, Rakszawa. Skład orkiestry stale się powiększa.

             Jestem pewna, że najbardziej członków orkiestry dopingować będą liczne koncerty. Z niecierpliwością czekacie chyba na występy przed publicznością.

              Tak, bo przygotowujemy wszystko dla publiczności. Granie dla siebie nie miałoby żadnego sensu. Podczas koncertów, które do tej pory udało się nam wykonać, publiczność zawsze dopisywała. Na przykład, gdy występowaliśmy w Miejskim Centrum Kultury, wszystkie miejsca siedzące i stojące były pozajmowane i jeszcze sporo osób nie zmieściło się w sali. Miło nam, że tak wiele osób chce nas posłuchać i przyjeżdża na nasze koncerty.

Divertimento 2

Powiatowa Orkiestra "Divertimento" pod batutą Michała Grzywny podczas koncertu w Miejskim Centrum Kultury w Leżajsku, fot. Jacek Brzuzan

              Pracę dyrygenta i aranżera może wykonywać tylko ktoś utalentowany oraz posiadający odpowiednią wiedzę i doświadczenie, a także umiejętność współpracy z grupą ludzi.
Wiem, że zaczął się Pan uczyć grać jako młody chłopiec.

              Tak, zacząłem uczyć się grać w szóstej klasie szkoły podstawowej. Pierwsze kroki stawiałem w Młodzieżowej Orkiestrze Dętej w Tryńczy, mojej rodzinnej miejscowości. Grałem tam na saksofonie altowym i od czasu do czasu zastępowałem dyrygenta pana Edwarda Myłka. Od tego zaczęło się moje zamiłowanie do dyrygentury, które staram się ciągle rozwijać w miarę moich możliwości.
              Oczywiście uczęszczałem równolegle także do Szkoły Muzycznej I stopnia w Leżajsku, gdzie uczyłem się grać na saksofonie. Później uczyłem się w szkole muzycznej II stopnia na oboju i planowałem dalej w tym kierunku się rozwijać. Chciałem kontynuować naukę gry na oboju oraz uczyć się dyrygentury symfonicznej w Akademii Muzycznej.
              Niestety, problemy zdrowotne trochę mi to wszystko pokrzyżowały. Musiałem zrezygnować z tych planów. Zająłem się aranżacją i teraz staram się również uczyć kompozycji. Coś straciłem, ale też coś zyskałem.

Divertimento 4

Michał Grzywna dyryguje Powiatową Orkiestrą "Divertimento" fot. Jacek Brzuzan

              Kto może się zgłosić do Waszej orkiestry?

              Staram się każdemu dać szanse. Jeżeli ktoś chce spróbować, zapraszam na próbę i ta osoba sama decyduje, czy sobie poradzi i chce grać w zespole. Jeżeli ktoś stwierdzi po jednej czy dwóch próbach, że nie jest to dla niego, może bez problemów zrezygnować. Zazwyczaj takie obawy ma większość muzyków dołączających do orkiestry.
              Krąży także opinia, że jestem surowym, wymagającym dyrygentem. Pewnie jest w tym wiele prawdy, ponieważ staram się, aby poziom muzyczny wykonania był możliwie najwyższy. Jednak przywiązuję również dużą uwagę do atmosfery pracy i relacji międzyludzkich. Zdaję sobie sprawę z tego, że są to niezwykle istotne czynniki, które również przekładają się na jakość współpracy.

              Powiększa się skład Orkiestry „Divertimento”, regularnie pracujecie i zawsze stawiacie na wysoki poziom. Macie miejsce na próby, ale są też wydatki. Kto Wam pomaga?

              W planach mamy pozyskiwanie sponsorów, zobaczymy, czy nam się uda. Bardzo nam pomogła dotacja, którą dostaliśmy od Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na zakup instrumentów, bo dzięki temu mogliśmy kupić takie instrumenty, jak kotły symfoniczne, przeróżne instrumenty perkusyjne, dęte i smyczkowe (altówka). Udało się kupić bardzo dobrej jakości instrumenty, których możliwości możemy w pełni wykorzystywać. Mamy świetną salę prób z bardzo dobrą akustyką. Nie możemy narzekać.
              Jedyne, co może dyrygenta niepokoić, to rotacja w składzie orkiestry. Ustabilizuje się skład orkiestry, wszystko zaczyna brzmieć zadowalająco i nagle przychodzi taki moment, że nasi młodzi członkowie zdają matury i wyjeżdżają na studia. Wprawdzie przychodzą nowi instrumentaliści, ale zanim oni przyzwyczają się do gry w zespole i uzyskają odpowiedni poziom, potrzeba trochę czasu. Mimo wszystko staramy się jakoś sobie z tym radzić.

              Optymistycznie możemy zakończyć naszą pierwszą rozmowę, Powiatowa Orkiestra „Divertimento” w Leżajsku pracuje, młodzież chce grać dobrą muzykę, macie coraz więcej do zaoferowania publiczności.

               To prawda. Jestem coraz bardziej przekonany, że jesteśmy w naszym środowisku potrzebni. W Leżajsku działa Szkoła Muzyczna II stopnia, ale nie ma tam orkiestry symfonicznej czy nawet kameralnej. Chętnie przychodzą do naszej orkiestry właśnie uczniowie szkół muzycznych i rozwijają swoje umiejętności w zakresie gry zespołowej.
               W okolicach Leżajska mamy wielu bardzo zdolnych młodych muzyków. Niejednokrotnie sam jestem zaskoczony ich umiejętnościami i cieszę się, że mogę mieć również jakiś wkład w rozwój ich talentów.
Na koniec chciałbym zaprosić wszystkich instrumentalistów zainteresowanych wspólnym muzykowaniem do współpracy.

Z panem Michałem Grzywną, założycielem i dyrygentem Powiatowej Orkiestry "Divertimento" rozmawiała Zofia Stopińska 11 maja 2021 roku.

Z Jakubem Chrenowiczem nie tylko o II Symfonii Roberta Schumanna

             Z wielką radością zapraszam Państwa na spotkanie z panem Jakubem Chrenowiczem, wyróżniającym się dyrygentem młodego pokolenia, którego z pewnością znają Państwo z wielu koncertów z polskimi orkiestrami. Artysta przygotował Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej do koncertu, którym dyrygował będzie 7 maja 2021 roku. Koncert rozpocznie się o 19.00 i transmitowany będzie na kanale YOUTUBE. Rozmawiałam z Artystą w przeddzień tego wydarzenia.

             Piękna pogoda za oknem i pewnie po próbach była okazja do spacerów.

             To prawda, jest cudowna pogoda i z przyjemnością spędza się w ten sposób czas. We wtorek po południu byłem pierwszy raz w życiu w Przemyślu i by jak najwięcej zobaczyć w tym pięknym mieście, wsiadłem do taksówki i czułem się, jakby mnie ktoś zaprosił do papamobile. Jechaliśmy ulicą Franciszkańską, wprost na schody katedry greckokatolickiej, później podjechaliśmy w górę pod kościół Karmelitów, nasza trasa prowadziła także obok Archikatedry na wzgórze zamkowe. Nie było czasu na zwiedzanie wnętrz kościołów i Zamku Kazimierzowskiego, przejechaliśmy jeszcze przez kilka śródmiejskich ulic i przyglądałem się zabytkowym kamienicom. Jestem zachwycony.

             Z naszymi Filharmonikami przygotowuje Pan II Symfonię Roberta Schumana. To piękny utwór, ale niełatwy.

             W dodatku ten utwór dawno nie był w Rzeszowie wykonywany. Muzycy nie pamiętali, kiedy był grany w Filharmonii Podkarpackiej.
Bardzo się cieszę, bo to jest jedna z moich ukochanych symfonii. Jest to świetnie napisane czteroczęściowe dzieło i praca nad wszystkimi elementami tego dzieła sprawia nam przyjemność. Każda z części jest dziełem samym w sobie. Pierwsza skrzy się emocjami, jej ramy stanowią wspaniały wstęp i zachwycająca koda. Scherzo to jeden z ulubionych utworów wszystkich skrzypków świata, bo jest wirtuozowskie granie. Potem mamy przepiękną część wolną i pokaźnych rozmiarów Finał, który wieńczy koda. Wszystko w II Symfonii Schumanna jest wspaniałe i trzeba ją wykonać na wysokim poziomie.

             Myślę, że trochę będzie Wam brakowało publiczności.

             Nie będzie łatwo, bo chcemy grać dla publiczności, która wypełnia miejsca na widowni i nas słucha.
Jesteśmy muzykami i praca nad tym dziełem sprawia nam przyjemność, ale pragniemy wyjść i jak światła zgasną, zamilkną brawa, posłuchać przez chwilę ciszy oraz doznać płynących emocji od publiczności.
Mam nadzieję, że podczas następnego mojego koncertu w tej sali już tak będzie.

             Jak pandemiczne przerwy wpłynęły na plany artystyczne?

             Tak jak wszystkim muzykom na całym świecie. Nasze plany artystyczne zmieniły się w nieprzewidywalność. Nie miałem w kalendarzu tego koncertu w Rzeszowie. Niedawno otrzymałem telefon z prośbą o inny termin, którego nie mogłem przyjąć, ale nadmieniłem, że mam trochę czasu po „majówce”. Przygotowanie koncertu w tak krótkim czasie to typowa pandemiczna sytuacja.
Mam przyjemność i radość pracować w tym tygodniu z Orkiestrą Symfoniczną w Rzeszowie.
Nie tak dawno dyrygowałem tutaj I Symfonią Czajkowskiego, kiedyś graliśmy Smetanę, II Symfonię Borodina. Z tą Orkiestrą wykonaliśmy dużo świetnych utworów nie tylko w Sali Filharmonii, ale także na przykład w Leżajsku dyrygowałem dwoma koncertami.
Zawsze to były bardzo dobre koncerty, poprzedzone świetną współpracą w sprzyjającej atmosferze.
Bardzo lubię tu pracować.

             Dawno z Panem nie rozmawiałam, ale pamiętam, że nie zapytałam wtedy, kiedy Pan postanowił, że zostanie Pan dyrygentem?

             (Śmiech) Mam przyjaciela – Adam Banaszak, który także jest dyrygentem i kierownikiem muzycznym w Operze Wrocławskiej. Adam mówił wielokrotnie: „Chrenowicz chciał zostać dyrygentem, od kiedy go znam, czyli od 12 roku życia”.
To jest oczywiście przesada, ale pamiętam, że jak już uczyłem się muzyki, to zaczęła mnie postać dyrygenta interesować, niedługo miałem okazję spróbować i utwierdziłem się w postanowieniu, że chcę w przyszłości stać przed orkiestrą.

             Ukończył Pan z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu w klasie dyrygentury symfoniczno-operowej Jerzego Salwarowskiego. Później w ramach programu LLP-Erasmus kształcił się także w Hochschule für Musik und Darstellende Kunst we Frankfurcie n/Menem oraz był Pan stypendystą Accademia Musicale Chigiana, gdzie studiował pod kierunkiem Gianluigiego Gelmettiego. Później na stałe związał się Pan ze swoją Alma Mater.

             Tak, po kilku latach dyrygowania wróciłem do Alma Mater i pracuję teraz w tej uczelni na stanowisku adiunkta. Prowadzę klasę dyrygentury i jestem też szefem orkiestry akademickiej. Mogę powiedzieć, że mam międzynarodową klasę, bo mam studentów z różnych miejsc Polski oraz studentkę z Chin i studenta z Ukrainy.
Bardzo lubię uczyć i sprawia mi to wielką satysfakcję.
             Jestem rodowitym Poznaniakiem i w tym mieście przez cały czas mieszkam, a pracuję już piąty sezon z Orkiestrą Filharmonii Koszalińskiej. Mamy tam piękną salę, wielką tradycję muzyczną, znakomitą publiczność i śmiało mogę powiedzie, że kwitnie tam życie muzyczne, bo jest bardzo dobra, na wysokim poziomie, średnia szkoła muzyczna, interesują się nami dziennikarze, którzy o muzyce opowiadają i piszą. Tęsknimy za wspaniałą koszalińską publicznością, bo też jest wspaniała i dla niej realizowaliśmy dwie telewizyjne retransmisje z V Symfonią Beethovena i II Koncert wiolonczelowy Haydna z solistą Maciejem Kułakowskim.

             Miał Pan szczęście, bo rozpoczął Pan działalność artystyczną chyba jeszcze w czasie studiów.

              To prawda, miałem wielkie szczęście, bo na czwartym roku już dostałem się do Filharmonii Narodowej na asystenta. Krzysztof Urbański kończył staż i prof. Antoni Wit zorganizował ogólnopolski, dwuetapowy konkurs, który udało mi się wygrać. Po odebraniu dyplomu pojechałem do Warszawy i spędziłem tam cudowne lata, byłem asystentem i miałem możliwość dyrygować Orkiestrą Filharmonii Narodowej, poznałem tam mnóstwo wspaniałych ludzi, wielkich artystów – niektórych już nie ma – jak Stanisław Skrowaczewski, Jerzy Semkow.
To był bardzo dobry czas i dużo się tam nauczyłem.
              Wiem, że prof. Antoni Wit też kiedyś był asystentem w FN u mistrza Witolda Rowickiego. Kiedy objął dyrekcję w tej instytucji, to przywrócił stanowisko asystenta i przewinęli się przez to stanowisko mi.in.: Łukasz Borowicz, Wojtek Rodek, Krzysztof Urbański...
To jest takie miejsce, gdzie młody dyrygent może się bardzo dużo nauczyć i to jest doskonały start, bo wszyscy wiedzieli, że Antoni Wit ma nowego asystenta i trzeba go wypróbować podczas pracy. Potem przychodziło zaproszenie i jeżeli spełniłem oczekiwania instytucji, która mnie zapraszała, to miałem ponowne zaproszenia i tak wróciłem do wielu miejsc. Asystentura w Filharmonii Narodowej była dla mnie wielką szansą.

              Dyryguje Pan przede wszystkim orkiestrami symfonicznymi, ale ma Pan doświadczenia z pracy w teatrach operowych. Trochę inaczej dyrygent pracuje z orkiestrą podczas spektaklu, a inaczej z orkiestrą, która wykonuje koncert na estradzie.

              To jest przede wszystkim sprawa tego, jaką sztuką jest teatr muzyczny szeroko pojmowany: opera, balet, operetka, ale tak naprawdę, z punktu widzenia dyrygenta, jest to sprawa niejako praktyczna. Ja nie jestem związany z żadnym teatrem, bo nie mam możliwości, a nawet czasu, żeby gdzieś się „zaszyć” na miesiąc i przygotowywać premierę. Niemniej bardzo lubię dyrygować w teatrze. Przygotowałem wiele spektakli baletowych. Zacząłem od Teatru Wielkiego w Warszawie, gdzie w sezonie 2011/2012 poprowadziłem premierę baletową Opowieści biblijne Polskiego Baletu Narodowego i później współpracowaliśmy wiele razy.
              Natomiast pierwszy raz dyrygowałem w Gliwickim Teatrze Muzycznym, który wskutek haniebnych decyzji został zamknięty. To była świetna operetka w starym stylu i ja tam stawiałem pierwsze kroki na zaproszenie Wojtka Rodka, który był wtedy szefem muzycznym tej sceny. Rozpoczynałem tam od Wesołej wdówki Franza Lehara, a potem z tego małego teatru przeskoczyłem do Teatru Wielkiego – olbrzymiego, jednego z największych na świecie.
              W Teatrze Wielkim zrealizowałem wspomniane premiery baletowe, a także kilkanaście razy dyrygowałem Strasznym dworem Stanisława Moniuszki, piękne przedstawienie baletowe Święto wiosny Igora Strawińskiego było realizowane trzy razy w różnych choreografiach w ciągu jednego wieczoru. W Operze Wrocławskiej dyrygowałem Coppelię Leo Delibes’a i Giselle Adolphe’a Charles’a Adama. W Łodzi prowadziłem m.in. także Święto wiosny, a w Gdańsku spektakle Strasznego dworu przez pandemię „spadły”. Opera jest dla mnie „zawodowym hobby”, bo bardzo lubię pracę w operze, ale dyryguję spektaklami raz na jakiś czas.
              Chcę dodać, że w spektaklu dyrygent jest elementem wielkiego przedstawienia. Akcja toczy się na scenie i dyrygent jest odpowiedzialny za połącznie tego z grą orkiestry. Czasami na scenie dzieje się coś nieprzewidywalnego i wtedy dyrygent powinien umieć na to zareagować. Na pewne sytuacje nie można się przygotować i trzeba sobie z nimi radzić at hoc.

              Słyszałam również o pozamuzycznych zainteresowaniach Pana.

              Kocham chodzić po górach. Z moją żoną każdą wolną chwilę lubimy spędzać w górach, chociaż ostatnio nie na takich wysokich poziomach jak kiedyś, bo mamy 2,5-latka, który bardzo dzielnie z nami w góry maszeruje, ale to są o wiele krótsze wycieczki. Przez cały zeszły rok przez pandemię nie mogliśmy nigdzie wyjechać. Kocham też jazdę na nartach i tuż przed pandemiczną przerwą udało nam się jeszcze trochę pojeździć.
Jak to wszystko się skończy, to myślimy, żeby wyskoczyć gdzieś w góry.
Kiedyś byliśmy w Alpach na kilku czterotysięcznikach i w Kaukazie na pięciotysięczniku Kazbeku. To było już dawno, ale piękne wspomnienia pozostały.

              Sądzę, że jeśli tylko czas pozwoli, chętnie Pan będzie wracał do Rzeszowa, aby poprowadzić kolejne koncerty.

              Zawsze z przyjemnością. Byłem tu kilka razy i muszę kiedyś zajrzeć do mojego notatnika ze spisem wszystkich moich koncertów. Chyba już szósty raz tutaj jestem i zawsze się czuję bardzo dobrze.
              Tym razem mamy wspaniały utwór do zaoferowania. Podczas prób cztery godziny spędzaliśmy z II Symfonią Roberta Schumanna.
Zapraszam do słuchania i oglądanie transmisji na YOUTUBE.

Z Jakubem Chrenowiczem, świetnym dyrygentem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska.

Koncerty sprawiają mi największą przyjemność

            Miło mi przedstawić Aleksandrę Czerniecką, młodą pianistkę, pochodzącą z pobliskiego Jarosławia, gdzie także rozpoczynała naukę muzyki, którą później kontynuowała w Rzeszowie, a aktualnie kończy studia pianistyczne w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.

            Rozmowę rozpoczynam od gratulacji, bo niedawno dowiedziałam się, że została Pani stypendystką programu, który umożliwi Pani dalsze studia w USA.

              Rzeczywiście zostałam stypendystką programu Fulbrighta Graduate Student Award, który umożliwi mi wyjazd na studia magisterskie do Stanów Zjednoczonych. Już wiem, że wyjadę do Bloomington i będę studiować w Indiana University Jacobs School of Music.
Czekam na informacj,ę u kogo będę się mogła uczyć, ale jest to uczelnia słynąca ze znakomitych pedagogów i wielu osiągnięć. Myślę, że do kogo bym nie trafiła, to bardzo dużo zyskam.

              Ciekawa jestem, jak można takie stypendium otrzymać?

              O komisji Fulbrighta i o stypendiach dowiedziałam się w mojej uczelni, ponieważ jedna z koordynatorek programów Fulbrighta przyszła do nas i opowiadała o możliwości kontynuowania studiów w ramach tego programu.
              Starania o stypendium rozpoczynają się już w roku poprzedzającym wyjazd. Cały proces trwa zwykle pół roku, a może nawet trochę dłużej. W ubiegłym roku to się przedłużyło, ponieważ wyniki pierwszego etapu miały być już pod koniec czerwca, natomiast otrzymałam je na początku sierpnia. Przystępując do pierwszego etapu należy wypełnić formularz i dwa podstawowe dokumenty, które determinują o wszystkim – list motywacyjny i plan studiów. Te dokumenty należy napisać w języku angielskim i powinny być one bardzo przekonujące, ponieważ na ich podstawie komisja podejmuje decyzję. Należy także dołączyć swoje portfolio – w przypadku muzyków są to nagrania video i dokumenty dotyczące osiągnięć artystycznych.
              Trzeba podkreślić, że to stypendium jest nie tylko dla artystów, ale również dla naukowców ze wszystkich dziedzin. Razem ze mną startowali również między innymi: biolodzy, biochemicy, informatycy... Wszyscy jesteśmy „wrzuceni do jednego worka” i oceniani oraz wybierani na podstawie złożonych projektów.
Fulbright bardzo dużą uwagę przywiązuje do łącznie technologii z nauką i to trzeba było w swoim projekcie uwzględnić.
              Po przejściu pierwszego etapu przystępujemy do drugiego, a jest to rozmowa kwalifikacyjna. Moja rozmowa była bardzo przyjemna, trwała około 15 minut, a pytania dotyczyły złożonego projektu – czego mamy nadzieję się w Stanach nauczyć, z czym chcemy po ukończeniu stypendium wrócić do Polski i jak tę wiedzę zaaplikować w naszym społeczeństwie, w naszej nauce i dalszym rozwoju.

              Po pomyślnym wyniku drugiego etapu została Pani stypendystką.

              Po tym etapie otrzymujemy konkretne wyniki i zaczyna się cały proces aplikowania na studia. Otrzymanie stypendium jest dopiero pierwszym krokiem, ale aby je zrealizować, trzeba się jeszcze dostać na studia na konkretną uczelnię. To jest w sumie długi proces – ja dopiero w kwietniu otrzymałam wyniki i wiem gdzie pojadę. Wszystkie moje starania trwały rok.

              Podkreślmy jeszcze, że jest Pani Jarosławianką z urodzenia i w tym mieście rozpoczynała Pani naukę muzyki. Rozumiem, że fortepian był od początku wymarzonym instrumentem.

              Nie, bo na początku bardzo chciałam grać na skrzypcach i rodzice mi to umożliwili, ale bardzo krótko grałam na skrzypcach. Miałam trudności z ćwiczeniem, a do tego jeszcze moje ćwiczenie było ciężkie do zniesienia zarówno dla moich rodziców jak i sąsiadów.
Rodzice nalegali abym zaczęła grać na jakimś prostszym instrumencie i wydawało im się, że idealnym instrumentem będzie fortepian.
               Nie byłam też na tyle zdolnym dzieckiem, które od razu dostaje się do szkoły muzycznej. Dopiero za trzecim razem zostałam przyjęta do Szkoły Muzycznej I stopnia w Jarosławiu, a później już z roku na rok było coraz lepiej. Robiłam coraz większe postępy i stąd zapadła decyzja o kontynuacji nauki gry na fortepianie w Szkole Muzycznej II stopnia w Rzeszowie, a później na studiach.

               Pamiętam, że będąc uczennicą Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie z powodzeniem uczestniczyła Pani w konkursach muzycznych i była pani wyróżniającą się pianistką, a później rozpoczęła Pani studia w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.

               Tak, jeszcze studiuję w Warszawie pod kierunkiem pani prof. Anny Jastrzębskiej-Quinn i ad. dr Moniki Quinn. Jestem bardzo zadowolona i powtarzam często, że trafiło mi się „jak ślepej kurze ziarno”, ponieważ z nie znałam wcześniej pani Profesor, a współpraca układa się bardzo dobrze.
               Pani Profesor pracuje ze mną przede wszystkim nad interpretacją, natomiast pani dr Monika Quinn oprócz fortepianu, kończy w tym roku studia z fizjologii muzyki i miałam to szczęście, że pracowała ze mną również pod tym kątem: poprawy postawy, efektywnego siedzenia i używania grawitacji w ciele. To jest niezwykle cenna wiedza, której brakuje w większości naszych uczelni.
               W tej chwili kończę studia magisterskie. Jestem na etapie pisania pracy i przygotowywania się do dyplomu, który mam nadzieję odbędzie się w normalnych warunkach, a nie w formie nagrań jak to było w ubiegłym roku.

               Przygotowując się do dyplomu w Warszawie myśli Pani także już o wyjeździe do USA, bo wiele spraw trzeba załatwić z dużym wyprzedzeniem.

               Jeszcze dokładnie nie wiem kiedy wyjadę. Wszystko zależy od tego kiedy będzie gotowa wiza i inne potrzebne dokumenty, ale zajęcia w Jacobs School of Music Indiana University rozpoczynają się już pod koniec sierpnia i dlatego najpóźniej na początku tego miesiąca chciałabym już wyjechać. To będzie duże przedsięwzięcie i zarazem wyzwanie, bo czeka mnie zupełna zmiana sposobu edukacji. Dzięki temu, że jadę z programu Fulbrighta będzie mi dużo łatwiej utrzymać się w czasie trwania płatnych studiów.
               Będę też miała dodatkowe wsparcie, ponieważ moja siostra od wielu lat żyje w Stanach Zjednoczonych. Myślę, że pomoże mi w przeprowadzce i wprowadzi mnie we wszystkie tajniki życia w tym kraju.

               Powracając do lat spędzonych na Podkarpaciu – w szkołach muzycznych w Jarosławiu i Rzeszowie także miała Pani pedagogów od których wiele się Pani nauczyła.

               Z pewnością, trzeba zaznaczyć, że gdyby nie pani Teresa Romanow-Rydzik, która uczyła mnie w Szkole Muzycznej I stopnia w Jarosławiu, to na pewno nie rozmawiałybyśmy dzisiaj, bo to ona mnie na początku uczyła grać na fortepianie, a później zmobilizowała do dalszej nauki w Rzeszowie.
               W Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie trafiłam do klasy dr Anety Teichman, która niezwykle dużo mnie nauczyła. Zawdzięczam jej to, że bez problemu dostałam się na studia pianistyczne w Warszawie.

               Uczestniczyła Pani także w konkursach, ale kiedyś powiedziała mi Pani, że podczas konkursu można się dużo nauczyć i nagroda nie jest najważniejsza, chociaż z pewnością miło jest, kiedy się zostanie nagrodzonym, albo zauważonym.

               Z konkursami bywa różnie. Bardzo dużo zależy od naszego przygotowania, ale dużo zależy od tego, jakie oczekiwania względem wykonywanych utworów mają profesorowie zasiadający w jury. Trudno wszystkich zadowolić.
               Chętnie brałam udział w konkursach, bo one otwierają dużo drzwi i jak pani powiedziała dają możliwość bycia zauważonym. Czasami nawet nie wygrywając nagród, można zostać zauważonym i dostać szansę dlaczego rozwoju. To co jednak moim zdaniem najcenniejsze w konkursach to sama droga i etap przygotowania do nich — to właśnie wówczas pokonujemy największą ilość pracy, wiele się uczymy przygotowując niejednokrotnie nowy program i to stymuluje nasz dalszy rozwój.

               Przez kilka lat uczestniczyła Pani regularnie w zajęciach Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic...” w Sanoku. Pamiętam, że brała Pani czynny udział w prowadzonych przez mistrzów lekcjach pokazowych i innych zajęciach oraz występowała Pani w koncertach organizowanych przez Forum.

               Forum wspominam niezwykle ciepło i miło. Od kilku lat już nie jeżdżę do Sanoka, bo termin nie pokrywał się z feriami na uczelni, a także miałam inne zobowiązania. Chcę jednak podkreślić, że Forum jest bliskie mojemu sercu, bo dało mi duże doświadczenia i możliwość startu na estradzie.
                Jest to wspaniała formuła kursów dla całej rzeszy młodych muzyków. Mogą się spotkać twarzą w twarz z wybitnymi postaciami światowej muzyki fortepianowej, ponieważ na te kursy przyjeżdżają wspaniałe osobistości, możemy mieć z nimi zajęcia, a do tego każdego wieczoru spotykamy się na koncertach i możemy podejść, porozmawiać o muzyce i na inne tematy. To jest wspaniałe. Poza tym Forum daje możliwości, których nie dają inne kursy. Myślę tu przede wszystkim o graniu z orkiestrą. Nie w każdej szkole jest możliwość zagrania z orkiestrą, a jest to bezcenne doświadczenie.
                Można spróbować gry na organach, na klawesynie, są zajęcia z kameralistyki wokalnej, a ostatnio także są zajęcia z dyrygentury i improwizacji. Zdobywa się umiejętności, których w szkołach muzycznych w mniejszych miejscowościach brakuje.
Bardzo miło wspominam pobyty na Forum i możliwość udziału w kursach, a zwłaszcza w koncertach.

                Przed pandemią często Pani występowała na różnych estradach jako solistka i kameralistka. To jest także bardzo ważny element studiów.

                Powiedziałabym, że jest to najważniejsze. Teraz nam wszystkim tego bardzo brakuje, bo koncerty i interakcja z publicznością napędza nas do dalszej pracy. Ja zdecydowanie bardziej stawiam na koncerty, zarówno kameralne jak i recitale solowe, niż na konkursy. Bardzo dużo koncertowałyśmy ze wspaniałą altowiolistką Anią Krzyżak i miałyśmy wiele planów, ale teraz nasze drogi się troszeczkę rozeszły, ponieważ Ania mieszka w Katowicach. Ufam, że jeszcze kiedyś wrócimy do wspólnych występów. Koncertowałam także w większych i mniejszych zespołach.           Napływały także często zaproszenia na występy z recitalami. Miałam dzięki temu okazję grać podczas różnych uroczystości i w wielu miejscach w Polsce i za granicą. Koncerty z różnymi programami sprawiają mi największą przyjemność.

                Występowała Pani czasami także na Podkarpaciu. Część tych koncertów odbyła się w ramach Forum „Bieszczady bez granic...”, ale pamiętam piękny koncert w rodzinnym Jarosławiu w ramach Festiwalu im. Marii Turzańskiej, gdzie grała Pani utwory Fryderyka Chopina solo i kameralnie.

                Bardzo miło wspominam ten koncert i w pierwszej części grałam Nokturny cis moll i Des-dur z op. 27 oraz Balladę g-moll op. 23, a w części drugiej miałam przyjemność wykonać z kwartetem smyczkowym Koncert e-moll op. 11. Do wykonania tego utworu poprosiłam moich przyjaciół z uczelni, bo tego Koncertu z towarzyszeniem zespołu kameralnego jeszcze Jarosławianie nie słyszeli i udało się. Bardzo lubię wracać na estradę w swoim rodzinnym mieście, zawsze jestem tu ciepło przyjęta i łączy mnie bardzo osobista więź z publicznością.

               Studia artystyczne w odległym od miejsca zamieszkania mieście są dosyć kosztowne. Wiem, że mogła Pani liczyć na pomoc rodziców, ale także pomocne były liczne stypendia.

               To prawda. Kilkakrotnie udało mi się zdobyć stypendium Rektora dla najlepszych studentów, a także na wspomnianym Forum Pianistycznym dwa lub trzy lata temu zostałam nagrodzona stypendium Dyrektora Instytutu Muzyki i Tańca co było dla mnie ogromnym wyróżnieniem i też pomocą. Byłam też stypendystką Prezesa Rady Ministrów, Marszałka Województwa Podkarpackiego, Prezydenta Miasta Rzeszowa i Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci. Z różnych miejsc stypendia udaje się zdobyć, chociaż też kandydatów jest bardzo dużo i nie zawsze mój wniosek rozpatrywany był pozytywnie. Stypendia są bardzo istotne, ale bez stałej pomocy rodziców z pewnością dużo mniej udałoby mi się osiągnąć. Nie mam tu na myśli tylko pomocy finansowej, ale także wsparcie mentalne i emocjonalne.

               Trzymam kciuki za egzaminy dyplomowe i liczę, że recital dyplomowy odbędzie się z udziałem publiczności, która dodatkowo będzie Panią inspirować i życzę Pani powodzenia podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych. Mam nadzieję, że od czasu do czasu będzie okazja do rozmowy, a może nawet do spotkania. Bardzo dziękuję za rozmowę.

               Ja również serdecznie dziękuję i też mam nadzieję, że nasz kontakt będzie kontynuowany. Ufam, że już niedługo będziemy mogły się spotkać, jak tylko koncerty będą mogły odbywać się w normalnej formule.

Z Aleksandrą Czerniecką, młodą pianistką pochodzącą z Jarosławia rozmawiała Zofia Stopińska 20 kwietnia 2021 roku.

Czarowne dźwięki rogu naturalnego

             Miałam okazję dość długo obserwować grającą na rogu naturalnym panią Dominikę Stencel, której pasją jest granie na rogach historycznych. Instrument, na którym gra Pani Dominika, nie tylko pięknie wygląda, ale także urzeka niezwykłymi czarownymi dźwiękami.
Pragnę zainteresować Państwa tym niezwykłym instrumentem i dlatego poprosiłam o rozmowę panią Dominikę Stencel.

             Z ogromną przyjemnością patrzyłam na Panią grającą na tym niezwykłym instrumencie.

               Gram na rogu naturalnym. Ten instrument ma bardzo długą historię. Wywodzi się z rogu zwierzęcego, stosowanego jako instrument sygnałowy. Z czasem zaczęto budować instrumenty z blachy i stopniowo wprowadzano udoskonalenia, a rogi zaczęły być wykorzystywane w muzyce artystycznej.
Na początku XIX wieku skonstruowano mechanizm wentylowy i wynalazek ten zyskiwał na popularności - w tamtych czasach innowacje wprowadzane były nie tak synchronicznie jak ma to miejsce dzisiaj. Wraz z popularyzacją historycznie poinformowanego wykonawstwa muzyki, róg naturalny powrócił do łask.
               Na instrumencie naturalnym można wydobyć tylko dźwięki szeregu harmonicznego, ale poprzez umieszczenie dłoni pod odpowiednim kątem w czarze głosowej można uzyskać dodatkowe tony. Bardzo ważne jest także odpowiednie zadęcie ustami, znalezienie właściwego balansu pomiędzy napięciem mięśni a przepływem powietrza, bo w przypadku rogu (podobnie jak wszystkich innych instrumentów blaszanych), źródłem dźwięku są drgające usta.
               Do każdej tonacji potrzebna jest inna długość rurki, przez którą przepływa powietrze dlatego część rurki w zależności od tonacji wymienia się na krótszą lub dłuższą. Te wymienne części to krągliki. Grając np. w spektaklu operowym, zawsze cały zestaw krąglików, które wymieniam w zależności od tego, w jakiej tonacji gram.
Kompozytorzy piszący utwory na ten instrument doskonale znali jego specyfikę i wiedzieli, które dźwięki są wykonalne na danym krągliku i kiedy rogista będzie musiał go zmienić.

               Ciekawa jestem, kiedy się Pani zachwyciła tym instrumentem.

               Jest takie powiedzenie, że nie my wybieramy muzykę, tylko muzyka wybiera nas. Myślę, że tak jest w moim wypadku.
Jeśli chodzi o róg, to na początku nie był mój wybór tylko przypadek. Fascynacja przyszła później. Jest coś magicznego w tym instrumencie, który ma cudownie miękki dźwięk, kojarzący się z lasem.
               Natomiast nurt historycznego wykonawstwa wciągnął mnie na dobre już kilka lat po ukończeniu studiów na instrumencie współczesnym. Zaczęłam grać na rogu naturalnym, bo urzekł mnie entuzjazm muzyków którzy zajmowali się dawną muzyką, możliwość grania w kameralnych składach i plastyczne podejście do materiału muzycznego, traktowanego jedynie jako punkt wyjścia do twórczych poszukiwań. Ujmujące było również - tak odmienne od współczesnego - podejście do wykonawcy jako współtworzącego dzieło.

              Pani zainteresowania muzyką na początku nie były związane z waltornią.

                Pochodzę z domu o tradycjach muzycznych, ale nikt z moich przodków nie był muzykiem profesjonalnym. Tato grał na saksofonie i akordeonie (gra na nim aż do dzisiaj) Ukończył Szkołę Muzyczną I stopnia w Zamościu. Babcia była bardzo muzykalna i grała na mandolinie. Pięknie śpiewała. W domu zawsze rozbrzmiewała muzyka.
              W wieku sześciu lat zaczęłam się prywatnie uczyć grać na pianinie, a potem rodzice zadecydowali, że wyślą mnie do szkoły muzycznej. Tam rozpoczęła się moja przygoda z graniem na waltorni.

              Musiała Pani mieć bardzo dobrego nauczyciela.

              Do nauki gry na każdym instrumencie potrzebny jest bezpośredni kontakt z nauczycielem. Trudno nauczyć się grać z książki czy z multimediów. Osobowość nauczyciela ma ogromny wpływ na ucznia. Miałam kilku nauczycieli, a pierwszym w liceum muzycznym we Wrocławiu był nieżyjący już, niestety, Leszek Schleicher, wielki pasjonat waltorni. To on zaraził mnie wielką miłością do tego instrumentu, a kiedy zmarł, Jego żona ofiarowała mi całą kolekcję nut, płyt i nagrań. Jestem jej za to ogromnie wdzięczna. To są bardzo ciekawe zbiory, z których korzystam do dzisiaj. Proszę sobie wyobrazić, że mam ponad 40 płyt winylowych z utworami na waltornię. Pamiętam, jak pan Leszek Schleicher korzystał z nich organizując dla nas- młodych muzyków- specjalne audycje, podczas których mogliśmy słuchać nagrań literatury waltorniowej w przeróżnych interpretacjach. To było bardzo inspirujące i przybliżało nam muzyczny świat. Zauważyłam, że dzisiaj, dzięki łatwemu dostępowi do nagrań, świat stał się „globalną wioską” i estetyka grania bardzo się ujednoliciła. To stało się na naszych oczach, a wówczas naprawdę była wielka różnica, czy dany utwór grał Barry Tuckwell z Australii czy Zdeněk Tylšar z Czech. Różnica w estetyce była wtedy bardzo wyraźna.
              Później spotykałam na swojej drodze innych doskonałych polskich i zagranicznych pedagogów. Byli wśród nich m.in. William VerMeulen, Radovan Vlatković, Tounis van Der Zwart.

              Waltornia uważana jest za bardzo trudny instrument i z pewnością to jest prawda. Przez długie lata bardzo rzadko grały na waltorniach kobiety. Ostatnio coraz częściej bardzo pięknie kobiety grają na tym instrumencie.

              Ma pani rację: zawód muzyka w ostatnich dziesięcioleciach bardzo się sfeminizował i faktycznie coraz więcej kobiet gra na instrumentach dętych, również blaszanych.
Waltorniści potrzebni są w zespołach kameralnych, we wszystkich orkiestrach symfonicznych są niezbędni, ale są także utwory, w których waltornia jest instrumentem solowym.

              Pani także występowała jako solistka, a nawet grała Pani koncert na dwa rogi w roli głównej.

              Owszem, nawet w tym sezonie nawet częściej niż w poprzednich. Graliśmy np. z zespołem Warszawskiej Opery Kameralnej, cykl koncertów, wśród których znalazł się przeuroczy Koncert na dwa rogi Georga Philippa Telemanna.
Chcę podkreślić, że Telemann napisał mnóstwo takich koncertów, bo był bardzo płodnym kompozytorem. Ponadto dwa rogi traktowane były w muzyce przedklasycznej jako jeden instrument i pisano partie solowe na dwa rogi - na róg górny i dolny, uzyskując w ten sposób specyficzne brzmienie.
              Chcę jeszcze dodać, że Telemann w swoich czasach cieszył się dużą estymą. Był tak popularny i wpływowy, że podobno protegował Johanna Sebastiana Bacha, aby ten otrzymał posadę (śmiech).

              Jest Pani członkinią orkiestry instrumentów dawnych (Orkiestra Musicae Antiquae Collegium Varsoviense MACV) Warszawskiej Opery Kameralnej.

                Tak, ten zespół został założony przez Stefana Sutkowskiego, długoletniego dyrektora Warszawskiej Opery Kameralnej. Najpierw był to niewielki, kilkuosobowy zespół skupiony wokół słynnego klawesynisty Władysława Kłosiewicza. Później zespół się rozrósł, powiększono go o grupę instrumentów dętych. Pamiętam, że wówczas nagraliśmy wszystkie koncerty fortepianowe Wolfganga Amadeusza Mozarta. W tym składzie zespół przetrwał do dzisiaj.
               Po odejściu dyrektora Stefana Sutkowskiego nastąpiły zmiany, zwolniono współczesną orkiestrę (Warszawską Sinfoniettę), a muzycy tego zespołu znaleźli zatrudnienie w Polskiej Operze Królewskiej. Orkiestra Musicae Antiquae Collegium Varsoviense jest teraz jedynym zespołem orkiestrowym Warszawskiej Opery Kameralnej. Repertuar zespołu znacznie się poszerzył: gramy teraz bardzo dużo dzieł operowych - równie intensywnie jak koncerty kameralne czy muzykę oratoryjną. Ostatnio graliśmy również kilka projektów z wykonawcami jazzowymi. To połączenie tak odległych stylów muzycznych, daje bardzo interesujący efekt artystyczny.

               Otrzymuje Pani często także zaproszenia do współpracy z innymi zespołami muzyki dawnej, pracy nie brakuje.

               Nie narzekam na brak pracy, chociaż ostatnio, w czasie pandemii, w ogóle rzadziej organizowane są koncerty, a te które udaje się zorganizować, przeznaczone są często na małe składy. Rogi nie są potrzebne.
               Dużo częściej za to biorę udział w nagraniach. Tęsknimy jednak do koncertów z udziałem publiczności. Czekamy na powrót do normalnego funkcjonowania.

               Jaka muzyka jest najbliższa Pani sercu, bo każdy z nas ma ulubionego kompozytora, gatunek muzyki czy epokę.

               Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo gram muzykę, którą kocham. Bardzo mi odpowiada kierunek, który dominuje w naszym zespole i fakt, że wykonujemy dużo dzieł Wolfganga Amadeusza Mozarta zarówno symfonikę, dzieła kameralne jak i muzykę operową. Ciągnie mnie również w stronę trochę późniejszej muzyki – do czasów, kiedy już się rodził romantyzm.
Moim marzeniem jest zagrać symfonie Johannesa Brahmsa, w których zastosowane są dwa rogi naturalne i dwa wentylowe. Brahms był wielkim konserwatystą, nie godził się z nowinkami jakimi były w jego czasach wentyle,dlatego lubił wykorzystywać brzmienie rogu naturalnego.
               Przez pewien czas miałam również okazję grać na rogu wiedeńskim troszkę późniejszą muzykę, i chętnie poszłabym w tą stronę, ale to wiąże się z zakupem instrumentarium a obecna sytuacja nie sprzyja inwestycjom.

               Pewnie zawsze grała Pani z muzykami zawodowymi. Tym razem spotkałyśmy się po nagraniu dzieła, podczas którego pracowała Pani z Chórem i Orkiestrą Nicolaus działającą w Kraczkowej. Ten zespół nie ma statusu zawodowego, ale postanowił do nagranych już wielkich dzieł Wolfganga Amadeusza Mozarta dołączyć jeszcze jedno – Mszę C-dur.
               Byłam bardzo mile zaskoczona poziomem zespołu. Zostałam zaproszona do współpracy z tym zespołem przez moją koleżankę Anię Baran, która podobnie jak wielu innych muzyków wyrosła z tej orkiestry. Według mnie ten zespół jest „wylęgarnią muzyków” i jego edukacyjna rola dla całego środowiska jest nie do przecenienia.
                Zespół ten jest środowiskiem, gdzie młodzi ludzie z radością mogą uprawiać muzykę. Mają okazję poznawać piękny świat muzyki, bez wielkiej presji, która często jest obecna w szkolnictwie muzycznym. Tutaj czuje się wielką radość ze wspólnego muzykowania, a efekt pracy prowadzącego zespół pana Zdzisława Magonia i wszystkich, którzy tworzą orkiestrę, zrobił na mnie ogromne wrażenie. Podziwiam pana Zdzisława, jego zapał i ogromny wkład pracy. Jest to wspaniałe dzieło. Jestem zaszczycona, że mogę brać udział w tym nagraniu.
                Pomysł takiej powszechnej edukacji muzycznej, realizowanej poprzez praktykowanie muzyki, jest mi bardzo bliski.
Wszyscy uczymy się w szkole matematyki, niezależnie od tego, czy ktoś jest uzdolniony w tej dziedzinie czy nie- robimy tak dlatego, żeby rozwijać określone umiejętności. Uważam, że tak samo powinna być traktowana muzyka, która również ma ogromny wpływ na rozwój młodego człowieka. Wszyscy potrzebujemy muzyki. Bardzo ubolewam nad tym, że w szkole traktowana jest po macoszemu, gdy tymczasem powinien to być jeden z filarów edukacji. Było mi bardzo miło obserwować, że to się dzieje w Kraczkowej. Stałam się wielką fanką tego zespołu.

                Może ta współpraca zaowocuje i jeszcze kiedyś Pani przyjedzie, aby popracować z tym zespołem.

                  Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś przyjadę do Kraczkowej. Z wielką radością tutaj wrócę.

Rafał Tomkiewicz: Pandemia pokrzyżowała moje plany artystyczne

           Panująca od roku na świecie pandemia w sposób istotny wpływa na życie artystów, którzy często muszą dostosowywać swoje plany do obowiązujących w danym kraju obostrzeń.
Wiele zmian i niespodzianek artystycznych przydarzyło się ostatnio Panu Rafałowi Tomkiewiczowi, młodemu śpiewakowi z Iwonicza, obdarowanemu przez naturę pięknym kontratenorem.

             Aktualnie przebywa Pan w Wiedniu, ponieważ miał Pan kilka interesujących propozycji w tym sezonie operowym. Jak wygląda ich realizacja?

             Zastała mnie Pani w Wiedniu, gdzie biorę udział w produkcji „Saula” Georga Friedricha Haendla. To oratorium wykonamy na deskach Theater an der Wien, ale niestety, nie dla publiczności. Szkoda, bo obsada jest wspaniała. W głównej roli, jako Saul, wystąpi Florian Boesch, jako Merab Anna Prohaska, a dyryguje Christopher Moulds. Mam ogromne szczęście, że mogę współpracować z tak wspaniałymi artystami. Pocieszające jest to, że nasze przygotowania nie idą na marne, ponieważ przystępujemy do nagrania tej produkcji i będzie można ją zobaczyć w TV, a być może w późniejszym czasie ukaże się na DVD.
             W planach Wiener Kammeroper było także wystawienie „Giasone” Francesco Cavalliego, gdzie miałem występować w tytułowej roli. Opera była już gotowa, mieliśmy nawet próbę generalną, po której dowiedzieliśmy się, że teatry zostały zamknięte w związku covidem, a właściwie z obostrzeniami z nim związanymi. Teatr nie zdecydował o jej nagraniu. Opera musiała zejść z repertuaru, ponieważ trzeba było przygotować scenę do kolejnej produkcji.
             Na przełomie września i października ubiegłego roku udało mi się wystąpić w operze „Bajazet” Antonio Vivaldiego, ale niestety, zaśpiewałem tylko podczas premiery i czterech kolejnych spektakli, ponieważ „złapałem covida”, a w kolejnych czterech zastąpił mnie Filippo Mineccia, który na szczęście ma tę partię w repertuarze.
Pandemia pokrzyżowała trochę moje plany artystyczne, ale dotknęło to wszystkich artystów na świecie.

              Czy przez cały czas przebywał Pan w Wiedniu?

              Nie, jak w listopadzie okazało się, że nie będziemy mogli grać „Giasone”, to wróciłem na kilkanaście tygodni do Polski. W marcu otwarto w Polsce na krótko teatry operowe i miałem okazję zaśpiewać partie Unulfo w operze „Rodelinda” Georga Friedricha Haendla w dwóch spektaklach w Polskiej Operze Królewskiej. Kilka tygodniu temu wróciłem do Wiednia, aby wziąć udział w produkcji „Saula”, a po nagraniu znowu powracam do domu. W czerwcu wybieram się do Meiningen.

              Od naszej ostatniej rozmowy, która zarejestrowałam w Krośnie, minęło już ponad rok. Miał Pan wtedy problemy zdrowotne oraz sporo propozycji występów.

              Tak, czekały mnie operacje obydwu stawów biodrowych. Udało mi się bardzo szybko wrócić do zdrowia, bo po każdej operacji już po dwóch tygodniach chodziłem bez kuli i czuję się fantastycznie. Mogę biegać, skakać i na scenie czuję się swobodnie. To ogromne szczęście. Jestem bardzo wdzięczny wszystkim moim znajomym, którzy przyczynili się do organizacji koncertu charytatywnego w Krośnie.

              Bardzo późno przekonał się Pan, że może Pan śpiewać kontratenorem i można stwierdzić, że miał Pan szczęście do świetnych pedagogów.

              Zgadza się, miałem ogromne szczęście. Głos kontratenorowy odkryłem jeszcze w Krakowie na Akademii Muzycznej razem z moim ówczesnym profesorem Jackiem Ozimkowskim. Następnie na studia magisterskie przeniosłem się do Warszawy i nadal pracuję w klasie prof. Artura Stefanowicza, światowej sławy kontratenora (aktualnie jestem na studiach doktoranckich i Profesor jest moim promotorem). W Akademii Operowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie pracowałem pod kierunkiem m.in. Matthiasa Rexrotha i Eytana Pessena, wspaniałych artystów, którzy bardzo dużo mi pomogli w rozwijaniu moich umiejętności śpiewania kontratenorem.
              Mój pierwszy kontrakt otrzymałem właśnie dzięki Akademii Operowej. Pani dyrektor Beata Klatka zaproponowała mi lekcje z panią Brendą Hurley – dyrektorką Studia Operowego w Zurichu. Po zaśpiewaniu jednej arii, pani Brenda Hurley zapytała: „Co pan tu robi?”. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą – uczę się i ćwiczę... Wtedy usłyszałem stwierdzenie: „Pan jest gotowy na scenę”.
              Obiecała, że poleci mnie komuś i dotrzymała słowa. Chyba po trzech tygodniach otrzymałem wiadomość od dyrektora Theater Orchester Biel Solothurn w Szwajcarii z propozycją wykonania tytułowej roli w operze „Radames” Pétera Eötvösa.

              Miał Pan także szczęście w konkursach, bo najczęściej otrzymywał Pan nagrody albo jeśli nawet nie był Pan laureatem, to otrzymywał Pan propozycje występów, a czasami były one ważniejsze od nagrody finansowej.

              Zgadza się. Na przykład uczestniczyłem w konkursie w Innsbrucku i zaowocowało to propozycjami w Wiener Kammeroper, teraz w Theater an der Wien. Po Konkursie Belvedere miałem propozycje koncertów na Litwie i Łotwie, ale niestety, w związku z koronawirusem te koncerty się nie odbyły.

               Być może zostały tylko zmienione terminy tych koncertów na później. Ponadto z pewnością dyrektorzy teatrów operowych i agenci zapamiętali Pana udane występy, i kiedy tylko będziemy mogli słuchać muzyki na żywo, pojawią się także nowe propozycje.
Przystępujecie do nagrań i pewnie niełatwo będzie występować przy pustej widowni.

               Nie ukrywam, że jest to przykre. To nie jest to samo, bardzo brakuje nam publiczności. Mam ogromną nadzieję, że niedługo wszystko się zmieni. We wspomnianym już Meiningen mamy zaplanowaną premierę na wrzesień, ale zastanawiam się, czy to wydarzenie odbędzie się zgodnie z planem. Wprawdzie kontrakty już są, ale czy za pięć miesięcy teatry operowe będą działać na pełnych obrotach? Mam nadzieję, że zostaną otwarte przynajmniej dla 50% publiczności.

               Pamiętam Pana występy koncertowe, między innymi głośno było kiedyś o pojedynku kontratenorów – Pana z Michałem Sławeckim. Takie programy są nie tylko bardzo lubiane przez publiczność, ale także popularyzują muzykę klasyczną. Odniosłam wrażenie, że Panowie także świetnie się bawili.

               Zdecydowanie tak. Dobieraliśmy arie, w których mogliśmy się najlepiej pokazać. Nie traktowaliśmy tego jako rywalizację, a raczej jako popis. Złożyliśmy spory program i myślę, że nasz występ bardzo się podobał. Na bis zaśpiewaliśmy wspólnie arię z ”Rinalda” G.F. Haendla „Venti turibini” i wtedy już podzieliliśmy się fragmentami tej arii.

               Jest Pan młodym śpiewakiem, a już występował Pan nie tylko w Polsce i Austrii, ale także we wspomnianej Szwajcarii, Włoszech.

               Bardzo miło wspominam moje dotychczasowe występy, ale szczególnie ważny był dla mnie pobyt we Włoszech, ponieważ tam miałem przyjemność nagrać płytę z operą „Il Trespolo tutore” Alessandro Stradelli z dyrygentem Andrea de Carlo i wspaniałą obsadą, jak Roberta Mameli czy Riccardo Novaro. Płyta została wydana kilka miesięcy temu i już jest dostępna. Zachęcam do posłuchania na Spotify, jeśli ktoś miałby ochotę.

               Kilka lat temu założył Pan rodzinę i jest już miejsce na świecie, do którego Pan wraca z mocniej bijącym sercem. Pana żona nadal związana jest z poznańskim środowiskiem muzycznym?

               Tak, współpracuje z Teatrem Muzycznym w Poznaniu i z Krakowskim Teatrem Variété. Aktualnie jest w nowej produkcji Teatru Variété - „Pretty Woman” Bryan’a Adamsa i Jimi Vallance’a.
               Udało im się wykonać premierę, kiedy w marcu zostały teatry otwarte, aktualnie nie grają, ale wiem, że licencja jest wykupiona na dwa lata i może się jeszcze odbyć dużo spektakli tego musicalu. Byłem na premierze, bardzo mi się podobało i jeśli ktoś lubi musicale, to serdecznie zapraszam do Krakowskiego Teatru Variété”.

               Niełatwo jest chyba połączyć życie rodzinne z zawodowym.

               Jedynym plusem pandemii był fakt, że wreszcie mogliśmy być razem przez dłuższy czas w domu, bo prawie pół roku. Chyba nigdy tak długo nie byliśmy razem, ale było nam bardzo dobrze i szkoda, że już chyba to nie nastąpi zbyt szybko.
Staramy się jak najwięcej czasu spędzać razem. Nawet jeśli wyjeżdżam za granicę na dłużej, a żona ma w tym czasie wolne, to zabieram ją ze sobą albo przyjeżdża do mnie w odwiedziny. Jeśli pracuje, to zostaje w domu.

               Mam nadzieję, że niedługo będzie okazja oklaskiwać Państwa na estradach koncertowych i będzie okazja, aby informować czytelników o sukcesach na polskich i zagranicznych estradach.

                Dziękuję za rozmowę i życzę dużo zdrowia. Mam nadzieję, że po wakacjach będę mógł Państwa zaprosić na koncertowe wykonanie oratorium „Jephtha” G.F. Haendla pod batutą Maestro Paula Esswooda do Teatru Wielkiego w Poznaniu.

Z Rafałem Tomkiewiczem, świetnym kontratenorem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 16 kwietnia 2021 roku.

Wywiad Przewodni – Paweł Pudło Projekt „Żywioły”

Prowadzący: Jerzy Bryczek

       W Twoim dorobku znajdują się utwory na orkiestrę symfoniczną, chóry oraz zespoły kameralne. Poza muzyką poważną, tworzysz również muzykę filmową. Muzyka, muzyka i raz jeszcze muzyka. Skąd pomysł na zainteresowanie się ekologią i edukacją ekologiczną?

        Zawsze chciałem, jako twórca, aby moja muzyka służyła do czegoś więcej niż przekazywanie ładnych melodii. Cieszę się, gdy działa emocjonalnie na słuchacza, jednak największą wartość ma dla mnie sztuka niosąca ważną społecznie ideę. Projekt „Żywioły” opowiada historię Ziemi oraz człowieka, który jest jej nieodłącznym elementem. Pomimo, że już jesteśmy „techno-ludźmi” złączonymi niemalże ze smartfonami i internetem, to nadal pozostajemy częścią otaczającej nas przyrody.

        To nie pierwszy interdyscyplinarny projekt Twojego autorstwa. W 2015 roku na festiwalu Solidarity of Arts w Gdańsku swoją premierę miał „War Horns” co łączy te dwa projekty? I jak to się odnosi do Twojej idei „sztuki jako nośnika”.

        „War Horns” przedstawiał inną ideę. Temat globalnego pokoju, braku wojen, będący jedną z najwyższych wartości, które powinna pielęgnować ludzkość. Projekty te łączy fakt, że oba przekazują idee społeczne. Oba dotyczą nas wszystkich.

        22 kwietnia w Międzynarodowy Dzień Ziemi swoją premierę będzie mieć płyta „Żywioły”. Co słuchacze na niej znajdą?

        Piętnaście utworów orkiestrowych w stylistyce dobrej muzyki filmowej z elementami etnicznymi i elek troniki. To wszystko składa się na nowoczesną godzinną symfonię.

        W projekcie „War Horns” użyłeś dziesięciu waltorni. Jakie nietypowe rozwiązania znajdziemy w „Żywiołach”?

        Koncerty grane są na instrumentach recyklingowych, czyli takich, które są zbudowane po prostu ze śmieci. Selekcjonowałem je przez rok. Dużo różnych odpadów opakowaniowych, nie tylko plastikowych, również metalowych i drewnianych, ale wszystkie codziennego użytku. To było dla mnie bardzo ważne, aby były to rzeczy, z którymi słuchacz może skonfrontować się na codzień, takie które wyrzuca każdego dnia do śmietnika. Chcę uświadamiać, że nie do końca są to tylko śmieci, ale materiał, bardzo dobry zresztą materiał, którym jest np. plastik. My właściwie wyrzucamy skarby. Ważne w tym projekcie było pokazanie, jak poważnym problemem jest na świecie zanieczyszczenie plastikiem, który dziś znajduję się w wodzie, w powietrzu, a nawet w nas samych.

        W takim razie w jaki sposób muzyka może mieć wpływ na ekologię i ochronę środowiska?

        Podczas premiery “Żywiołów”, w kilku miejscach na terenie Wałbrzycha np. w Zamku Książ, odbywały się warsztaty i wykłady skierowane do dzieciaków - uczniów szkół podstawowych i liceów. Do tego projektu zaprosiłem naukowców Uniwersytetu Wrocławskiego, aby, jako specjaliści w tych dziedzinach, pokazali młodzieży cały proces wpływu człowieka na środowisko, zanieczyszczenie ziemi, powietrza czy wody. Nie chodzi tylko o dbanie o przyrodę, ale też pokazanie skutków zaniedbań. To nie powinno być nam obojętne, że zamiast segregować śmieci i wrzucać je do śmietników, to wyrzucimy je w lesie lub spalimy. Ludzie nie mają świadomości, że te złe działania do nas wrócą w takiej czy innej formie (np. palone śmieci powrócą jako toksyczne powietrze, którym wszyscy oddychamy). Jeśli już w naszych ciałach zaczyna znajdować się plastik, to możemy zadać pytanie: “Jakie tego skutki zdrowotne będą np. za 10 lat?”.

        Muzycy z filharmonii, wykładowcy uniwersyteccy, zespół innych podmiotów... ile osób było zaangażowanych w ten projekt i jak długo go już tworzysz?

         Projekt tworzę od 9 lat. Nareszcie udało mi się dopiąć wydanie płyty. To długo, ale też projekt jest niecodzienny i dość skomplikowany. Myślę, że do tej pory brało w nim udział blisko 300 osób. Muzycy, ludzie związani z wykładami ekologicznymi, osoby zaangażowane w powstawanie scenografii do koncertu, technicy, no i nie mogę zapomnieć o współproducentach płyty, w tym o osobie mojego przyjaciela i reżysera dźwięku Artura Wilniewczyca, z którym od lat współpracujemy. Mnóstwo osób było zaangażowana podczas wielu różnych etapów produkcji projektu, ale wymienianie ich zajęłoby mi pewnie z godzinę. Z tego miejsca chciałbym im podziękować za to jak wiele serca wnieśli do tego projektu.

         W „Żywiołach” przedstawiasz ludzi jako „piąty żywioł” - dlaczego?

         Ludzkość jest siłą natury, która w pewnym momencie pojawiła się na planecie i zaczęła ją sobie podporządkowywać na skalę totalną. Dzisiaj jako ludzkość, jako ten „piąty żywioł”, zapominamy o pozostałych czterech: powietrzu, ziemi, wodzie i ogniu, ale gdy wiatr zerwie linie wysokiego napięcia czy potężne ulewy spowodują powodzie, to naglę okazuje się, że jednak ta natura o sobie przypomina. Myślę, że jako ludzie, powinniśmy mieć więcej szacunku do przyrody. Ludzkość jak każdy żywioł może być z jednej strony budującą, a z drugiej niszczącą siłą.

         Dziewięć lat pracy nad projektem i z każdym rokiem rozwijasz go o kolejne pomysły. Jakie są dalsze plany? Film? Animacja? Co tym razem wymyśli Paweł Pudło?

         To jest taki szeroki temat „Co dalej?”. Jest plan aby powstał film. Z pewnością ten projekt nie kończy się dzisiaj i będzie trwał póki żyję i mam energię do jego rozwijania. Przede wszystkim będą to koncerty w filharmoniach. Pokazanie tego, że muzyka poważna może być nowoczesna, że na scenach nie muszą być same “fraki i muszki” a muzyka może podobać się osobom, które na codzień omijają filharmonie szerokim łukiem.

         Czy w takim razie Paweł Pudło to polski kompozytor z szalonymi pomysłami, który nie boi się ich realizować?

         Można tak powiedzieć, aczkolwiek ja mocno stąpam po ziemi. Również jako producent tych swoich pomysłów. Z pewnością one są szalone, ale zawsze szukam realnego sposobu na ich realizację.

Fascynuje mnie różnorodność i niepowtarzalność ludzkiego głosu

            Zawsze z wielką radością informujemy naszych czytelników o sukcesach młodych artystów z Podkarpacia. Tym razem naszym gościem jest Dominik Lasota, kompozytor współczesnej muzyki klasycznej oraz filmowej, autor wielu opracowań orkiestrowych, aranżacji chóralnych, skrzypek, dyrygent i pianista. Aktualnie Dominik Lasota jest doktorantem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie oraz asystentem w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.

              Zanim porozmawiamy o Pana dorobku kompozytorskim i prężnej działalności, proszę opowiedzieć o pierwszych kontaktach z muzyką oraz o nauce w rzeszowskich szkołach muzycznych. Kiedy pomyślał Pan, że chce Pan być twórcą, a nie tylko odtwórcą utworów muzycznych innych kompozytorów?

              Już jako dziecko wykazywałem większe zainteresowanie tworzeniem muzyki niż jej odtwarzaniem. Zarówno podczas nauki w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie, jak i podczas prób chóru „Pueri Cantores Resovienses” sięgałem po różne partytury chóralne i orkiestrowe. Przeglądałem je i analizowałem, często przy tym zapisując tematy melodyczne oraz ciekawe połączenia akordów. Trafiłem na bardzo dobrych pedagogów, dzięki którym mogłem wybrać własną drogę artystyczną, a pierwsze publiczne wykonania moich kompozycji zmotywowały mnie do rozwoju moich muzycznych zainteresowań i pasji.

              Czas studiów z zakresu kompozycji i prowadzenia zespołów w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie był niezwykle owocny. Nie tylko zdobywał Pan umiejętności w wymienionych już dziedzinach u znanych mistrzów, ale także włączył się Pan w nurt organizatorski, mający na celu propagowanie twórczości młodych kompozytorów.

              Okres studiów na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina oprócz sfery artystycznej, rozwinął także mój talent organizatorski. Z dumą wspominam o mojej działalności jako prezesa Koła Naukowo-Artystycznego. W ciągu kilku lat zorganizowaliśmy 15 różnych wydarzeń artystycznych. Podczas naszych koncertów swoje premiery miało aż 40 utworów, a w konferencjach poświęconych zapomnianym polskim twórcom wzięło udział ponad 30 prelegentów z 11 różnych ośrodków naukowych. Te doświadczenia pomagają mi obecnie w organizowaniu wydarzeń artystycznych w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, ale także w zaplanowaniu swojej pracy.

              Proszę powiedzieć o utworach, koncertach oraz innych projektach, które były bardzo ważne w Pana dotychczasowej działalności.

              Miałem szczęście spotkać na swojej drodze muzycznej świetnych muzyków, a przy tym dobrych pedagogów. Za ich sprawą zmieniała się moja perspektywa patrzenia na świat, rozwijania się i realizowania coraz trudniejszych celów. Trudno mi jednoznacznie określić, które wydarzenia artystyczne były najistotniejsze w moim życiu. Każdy koncert, próba i kontakt z wykonawcą to wyjątkowa okazja, która może się przerodzić w wielką muzyczną przygodę. W tej perspektywie doceniam zarówno głośne koncerty podczas międzynarodowych festiwali muzycznych, jak i te kameralne w zaciszu.

              Może się Pan pochwalić sporym dorobkiem kompozytorskim i, co najważniejsze, większość utworów została wykonana. Tworzy Pan zarówno z potrzeby serca, jak i na zamówienie.

              Dotychczas zostało wykonanych ponad 90 moich utworów. Wiele z nich zostało zarejestrowanych i emitowanych na antenach telewizyjnych i radiowych. Cieszy mnie fakt, że coraz częściej zgłaszają się do mnie dyrygenci i przedstawiciele różnych instytucji muzycznych z propozycją przygotowania dla nich nowych kompozycji. Dzięki temu moja muzyka pojawia się na międzynarodowych i ogólnopolskich festiwalach, a do grona jej wykonawców należą świetni instrumentaliści i wokaliści. Poza utworami i aranżacjami pisanymi na zamówienie, ważnym elementem mojej twórczości są utwory pisane z potrzeby serca. Podczas ich pisania mam możliwość eksploracji moich pomysłów, pozbawionych zewnętrznych sugestii dotyczących obsady, formy, długości dzieła i innych czynników pojawiających się podczas zamówień.

               Miałam szczęście wysłuchać kilkunastu prawykonań Pana utworów. Doskonale pamiętam znakomicie przyjęte przez publiczności prawykonania w Rzeszowie pasyjnych utworów wokalno – instrumentalnych „Litania o Mece Pańskiej” i „Mysteria Dolorosa”, gorąco oklaskiwany był hymn „Da pacem, Domine” skomponowany specjalnie na IX Krajowy Kongres Polskiej Federacji „Pueri Cantores” oraz cykl pieśni wykonany po raz pierwszy podczas Przemyskiej Jesieni Muzycznej.
We wszystkich wykorzystany był głos ludzki – stąd mój wniosek, że ten instrument fascynuje Pana w sposób szczególny.

               Spora część moich utworów to kompozycje chóralne lub wokalno-instrumentalne. Fascynuje mnie różnorodność i niepowtarzalność ludzkiego głosu, a w szczególności jego brzmienie i barwa. Przez wiele lat śpiewałem w chórach i zespołach wokalnych. Dzięki temu zdobyłem spore doświadczenie wykonawcze w tej dziedzinie i mogę je teraz wykorzystać podczas tworzenia nowych kompozycji.

               Bardzo się ucieszyłam, kiedy podczas jednego z koncertów w sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego dowiedziałam się, że jest to Pana miejsce pracy. Postanowił Pan działać również w rodzinnych stronach.

                Bardzo się cieszę, że jestem pracownikiem Uniwersytetu Rzeszowskiego. Praca w Instytucie Muzyki daje mi możliwość praktycznego wykorzystania moich umiejętności, podzielenia się z innymi zdobytym doświadczeniem oraz rozwinięcia zdolności pedagogicznych. Zawód nauczyciela akademickiego to okazja do wielu ciekawych rozmów ze studentami i pracownikami na temat muzyki i sztuki. To także możliwość konfrontacji różnych perspektyw artystycznych i wymiany poglądów. Mimo krótkiego stażu, we współpracy z innymi pracownikami Instytutu zrealizowaliśmy kilka ciekawych wydarzeń muzycznych, które zostały gorąco przyjęte przez słuchaczy.

                Ostatnio do mojego odtwarzacza najczęściej trafiają dwie nowe płyty z Pana kompozycjami, w wykonaniu muzyków – wykładowców Instytutu Muzyki UR oraz studentów. To dwie różne płyty z piękną muzyką.
Interesuje nas wszystko, co może te płyty przybliżyć czytelnikom. Kiedy zrodziły się pomysły na muzykę, czy tworzył ją Pan z myślą o konkretnych wykonawcach?
Proszę najpierw opowiedzieć o płycie „...spaces of the imagination...”.

                Idea powstania płyty sięga końca 2019 roku, wówczas 20 listopada w Sali Koncertowej Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego odbył się koncert w wykonaniu pracowników oraz studentów, podczas którego zabrzmiał po raz pierwszy mój utwór „...spaces of the imagination ...”. Oświetlenie sceny oraz widowni zostało zredukowane do wymaganego minimum, wykonawcy utworu zostali rozmieszczeni przestrzennie wokół widowni, a słuchaczy poproszono o zamknięcie oczu i próbę przeniesienia swojej wyobraźni w świat muzyki, zapominając o codzienności. Żywe zainteresowanie i pozytywne komentarze płynące po prawykonaniu sprowokowały mnie do podjęcia kontynuacji działań związanych z tym projektem, efektem czego jest płyta wydana przez warszawskie wydawnictwo Requiem Records.
                W opozycji do świata wypełnionego mnóstwem informacji i danych, które z dnia na dzień pojawiają się wokół nas, myślę, że ciekawą propozycją wydaje się być chwilowe zmniejszenie tempa życia, wyciszenie swoich smartfonów i laptopów oraz przeniesienie swojej wyobraźni do świata muzycznych przestrzeni utworu „...spaces of the imagination...”. Kraina ta jest pozbawiona tradycyjnych konturów i form, nie odnajdziemy w niej poczucia przemijania czasu, a obecność w niej można porównać do twórczej medytacji muzycznej.
                Uważam, że szczególnie ważnym elementem z perspektywy akademickiej jest połączenie ze sobą kilku muzycznych generacji artystycznych. Z jednej strony wśród wykonawców znaleźli się uznani muzycy, profesorowie i wykładowcy związani z regionem podkarpackim, z drugiej wyróżniający się studenci Instytutu Muzyki, dla których udział w nagraniach to szansa na poszerzenie swoich umiejętności oraz rozbudowanie portfolio.
Wykonawcy płyty „...spaces of the imagination...” to:
Podkarpacki Kwintet Akordeonowy „Ambitus V” w składzie:
prof. Paweł Paluch, Tomasz Blicharz, Michał Stefanik, Mariusz Siuśta, prof. Mirosław Dymon (Dyrektor Instytutu Muzyki);
Zespół Wokalny „Unanime” w składzie:
Samuela Łach, Katarzyna Bembenek, Edyta Kotula, Karolina Potoczna,
Michał Kalista, Ryszard Pich, Krzysztof Tomecki, Jakub Kiwała;
Studenci Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego:
Edyta Czekaj, Małgorzata Glesman, Angelika Pacuta, Bogumiła Kutacha.

spaces of the imagination okładka1

                Drugą płytę zatytułował Pan po prostu „Baczyński – Unanime – Lasota”

                Od dawna podobała mi się twórczość i sposób wyrażania przeżywanych emocji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. W moim odczuciu to wiersze, które są połączeniem młodzieńczej fantazji oraz przymusowo-szybko osiągniętej dojrzałości. Poszukując podstawy słownej do moich kompozycji wybrałem te, które najbardziej mnie poruszyły. To teksty, które mimo smutku, nostalgii, strachu czy rozpaczy, wypowiada młody człowiek. Odnajduję w nich wiele metafor, porównań oraz wiele ciszy wynikającej z niedopowiedzianych słów. Teksty, do których pisałem muzykę, są bardzo różnorodne i nasycone głęboką warstwą emocjonalną. Komponując, moim głównym zadaniem była troska o nie pozbawienie tych słów przestrzeni i niezakłócenie ich znaczenia warstwą muzyczną.
                Większość utworów, które znalazły się na płycie, zostało skomponowanych na zamówienie Zespołu Wokalnego Unanime, prowadzonego przez dr Annę Marek-Kamińską. To renomowany zespół, który na swoim koncie ma liczne sukcesy, w tym udział w międzynarodowych festiwalach i konkursach muzycznych. Specyfika walorów brzmieniowych konkretnych głosów była bardzo pomocna podczas komponowania całego cyklu. W moim odczuciu piękno i naturalność ich głosów doskonale uzupełnia połączenie tekstu Krzysztofa Kamila Baczyńskiego oraz mojej muzyki.
Płyta została podzielona na 3 działy tematyczne - utwory religijne, miłosne i katastroficzne, ukazując tym samym różnorodność poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego.

Baczyński Unanime Lasota okładka

                Wiadomo, że do wydania płyt potrzebne były po prostu pieniądze. Kto Was wsparł?

                Twórcy i wykonawcy obu płyt wyrażają serdeczne podziękowanie za wsparcie finansowe nagrania muzyki oraz wydania płyt na ręce władz Uniwersytetu Rzeszowskiego.

Bardzo dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że niedługo będziemy mogli poinformować Państwa o kolejnych nowych dziełach Dominika Lasoty, zaprosić na koncerty lub zaproponować wysłuchanie nagrań. Gorąco polecam Państwu dwa nowiuteńkie albumy z kompozycjami Dominika Lasoty.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS