Z Jakubem Chrenowiczem nie tylko o II Symfonii Roberta Schumanna
Z wielką radością zapraszam Państwa na spotkanie z panem Jakubem Chrenowiczem, wyróżniającym się dyrygentem młodego pokolenia, którego z pewnością znają Państwo z wielu koncertów z polskimi orkiestrami. Artysta przygotował Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej do koncertu, którym dyrygował będzie 7 maja 2021 roku. Koncert rozpocznie się o 19.00 i transmitowany będzie na kanale YOUTUBE. Rozmawiałam z Artystą w przeddzień tego wydarzenia.
Piękna pogoda za oknem i pewnie po próbach była okazja do spacerów.
To prawda, jest cudowna pogoda i z przyjemnością spędza się w ten sposób czas. We wtorek po południu byłem pierwszy raz w życiu w Przemyślu i by jak najwięcej zobaczyć w tym pięknym mieście, wsiadłem do taksówki i czułem się, jakby mnie ktoś zaprosił do papamobile. Jechaliśmy ulicą Franciszkańską, wprost na schody katedry greckokatolickiej, później podjechaliśmy w górę pod kościół Karmelitów, nasza trasa prowadziła także obok Archikatedry na wzgórze zamkowe. Nie było czasu na zwiedzanie wnętrz kościołów i Zamku Kazimierzowskiego, przejechaliśmy jeszcze przez kilka śródmiejskich ulic i przyglądałem się zabytkowym kamienicom. Jestem zachwycony.
Z naszymi Filharmonikami przygotowuje Pan II Symfonię Roberta Schumana. To piękny utwór, ale niełatwy.
W dodatku ten utwór dawno nie był w Rzeszowie wykonywany. Muzycy nie pamiętali, kiedy był grany w Filharmonii Podkarpackiej.
Bardzo się cieszę, bo to jest jedna z moich ukochanych symfonii. Jest to świetnie napisane czteroczęściowe dzieło i praca nad wszystkimi elementami tego dzieła sprawia nam przyjemność. Każda z części jest dziełem samym w sobie. Pierwsza skrzy się emocjami, jej ramy stanowią wspaniały wstęp i zachwycająca koda. Scherzo to jeden z ulubionych utworów wszystkich skrzypków świata, bo jest wirtuozowskie granie. Potem mamy przepiękną część wolną i pokaźnych rozmiarów Finał, który wieńczy koda. Wszystko w II Symfonii Schumanna jest wspaniałe i trzeba ją wykonać na wysokim poziomie.
Myślę, że trochę będzie Wam brakowało publiczności.
Nie będzie łatwo, bo chcemy grać dla publiczności, która wypełnia miejsca na widowni i nas słucha.
Jesteśmy muzykami i praca nad tym dziełem sprawia nam przyjemność, ale pragniemy wyjść i jak światła zgasną, zamilkną brawa, posłuchać przez chwilę ciszy oraz doznać płynących emocji od publiczności.
Mam nadzieję, że podczas następnego mojego koncertu w tej sali już tak będzie.
Jak pandemiczne przerwy wpłynęły na plany artystyczne?
Tak jak wszystkim muzykom na całym świecie. Nasze plany artystyczne zmieniły się w nieprzewidywalność. Nie miałem w kalendarzu tego koncertu w Rzeszowie. Niedawno otrzymałem telefon z prośbą o inny termin, którego nie mogłem przyjąć, ale nadmieniłem, że mam trochę czasu po „majówce”. Przygotowanie koncertu w tak krótkim czasie to typowa pandemiczna sytuacja.
Mam przyjemność i radość pracować w tym tygodniu z Orkiestrą Symfoniczną w Rzeszowie.
Nie tak dawno dyrygowałem tutaj I Symfonią Czajkowskiego, kiedyś graliśmy Smetanę, II Symfonię Borodina. Z tą Orkiestrą wykonaliśmy dużo świetnych utworów nie tylko w Sali Filharmonii, ale także na przykład w Leżajsku dyrygowałem dwoma koncertami.
Zawsze to były bardzo dobre koncerty, poprzedzone świetną współpracą w sprzyjającej atmosferze.
Bardzo lubię tu pracować.
Dawno z Panem nie rozmawiałam, ale pamiętam, że nie zapytałam wtedy, kiedy Pan postanowił, że zostanie Pan dyrygentem?
(Śmiech) Mam przyjaciela – Adam Banaszak, który także jest dyrygentem i kierownikiem muzycznym w Operze Wrocławskiej. Adam mówił wielokrotnie: „Chrenowicz chciał zostać dyrygentem, od kiedy go znam, czyli od 12 roku życia”.
To jest oczywiście przesada, ale pamiętam, że jak już uczyłem się muzyki, to zaczęła mnie postać dyrygenta interesować, niedługo miałem okazję spróbować i utwierdziłem się w postanowieniu, że chcę w przyszłości stać przed orkiestrą.
Ukończył Pan z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu w klasie dyrygentury symfoniczno-operowej Jerzego Salwarowskiego. Później w ramach programu LLP-Erasmus kształcił się także w Hochschule für Musik und Darstellende Kunst we Frankfurcie n/Menem oraz był Pan stypendystą Accademia Musicale Chigiana, gdzie studiował pod kierunkiem Gianluigiego Gelmettiego. Później na stałe związał się Pan ze swoją Alma Mater.
Tak, po kilku latach dyrygowania wróciłem do Alma Mater i pracuję teraz w tej uczelni na stanowisku adiunkta. Prowadzę klasę dyrygentury i jestem też szefem orkiestry akademickiej. Mogę powiedzieć, że mam międzynarodową klasę, bo mam studentów z różnych miejsc Polski oraz studentkę z Chin i studenta z Ukrainy.
Bardzo lubię uczyć i sprawia mi to wielką satysfakcję.
Jestem rodowitym Poznaniakiem i w tym mieście przez cały czas mieszkam, a pracuję już piąty sezon z Orkiestrą Filharmonii Koszalińskiej. Mamy tam piękną salę, wielką tradycję muzyczną, znakomitą publiczność i śmiało mogę powiedzie, że kwitnie tam życie muzyczne, bo jest bardzo dobra, na wysokim poziomie, średnia szkoła muzyczna, interesują się nami dziennikarze, którzy o muzyce opowiadają i piszą. Tęsknimy za wspaniałą koszalińską publicznością, bo też jest wspaniała i dla niej realizowaliśmy dwie telewizyjne retransmisje z V Symfonią Beethovena i II Koncert wiolonczelowy Haydna z solistą Maciejem Kułakowskim.
Miał Pan szczęście, bo rozpoczął Pan działalność artystyczną chyba jeszcze w czasie studiów.
To prawda, miałem wielkie szczęście, bo na czwartym roku już dostałem się do Filharmonii Narodowej na asystenta. Krzysztof Urbański kończył staż i prof. Antoni Wit zorganizował ogólnopolski, dwuetapowy konkurs, który udało mi się wygrać. Po odebraniu dyplomu pojechałem do Warszawy i spędziłem tam cudowne lata, byłem asystentem i miałem możliwość dyrygować Orkiestrą Filharmonii Narodowej, poznałem tam mnóstwo wspaniałych ludzi, wielkich artystów – niektórych już nie ma – jak Stanisław Skrowaczewski, Jerzy Semkow.
To był bardzo dobry czas i dużo się tam nauczyłem.
Wiem, że prof. Antoni Wit też kiedyś był asystentem w FN u mistrza Witolda Rowickiego. Kiedy objął dyrekcję w tej instytucji, to przywrócił stanowisko asystenta i przewinęli się przez to stanowisko mi.in.: Łukasz Borowicz, Wojtek Rodek, Krzysztof Urbański...
To jest takie miejsce, gdzie młody dyrygent może się bardzo dużo nauczyć i to jest doskonały start, bo wszyscy wiedzieli, że Antoni Wit ma nowego asystenta i trzeba go wypróbować podczas pracy. Potem przychodziło zaproszenie i jeżeli spełniłem oczekiwania instytucji, która mnie zapraszała, to miałem ponowne zaproszenia i tak wróciłem do wielu miejsc. Asystentura w Filharmonii Narodowej była dla mnie wielką szansą.
Dyryguje Pan przede wszystkim orkiestrami symfonicznymi, ale ma Pan doświadczenia z pracy w teatrach operowych. Trochę inaczej dyrygent pracuje z orkiestrą podczas spektaklu, a inaczej z orkiestrą, która wykonuje koncert na estradzie.
To jest przede wszystkim sprawa tego, jaką sztuką jest teatr muzyczny szeroko pojmowany: opera, balet, operetka, ale tak naprawdę, z punktu widzenia dyrygenta, jest to sprawa niejako praktyczna. Ja nie jestem związany z żadnym teatrem, bo nie mam możliwości, a nawet czasu, żeby gdzieś się „zaszyć” na miesiąc i przygotowywać premierę. Niemniej bardzo lubię dyrygować w teatrze. Przygotowałem wiele spektakli baletowych. Zacząłem od Teatru Wielkiego w Warszawie, gdzie w sezonie 2011/2012 poprowadziłem premierę baletową Opowieści biblijne Polskiego Baletu Narodowego i później współpracowaliśmy wiele razy.
Natomiast pierwszy raz dyrygowałem w Gliwickim Teatrze Muzycznym, który wskutek haniebnych decyzji został zamknięty. To była świetna operetka w starym stylu i ja tam stawiałem pierwsze kroki na zaproszenie Wojtka Rodka, który był wtedy szefem muzycznym tej sceny. Rozpoczynałem tam od Wesołej wdówki Franza Lehara, a potem z tego małego teatru przeskoczyłem do Teatru Wielkiego – olbrzymiego, jednego z największych na świecie.
W Teatrze Wielkim zrealizowałem wspomniane premiery baletowe, a także kilkanaście razy dyrygowałem Strasznym dworem Stanisława Moniuszki, piękne przedstawienie baletowe Święto wiosny Igora Strawińskiego było realizowane trzy razy w różnych choreografiach w ciągu jednego wieczoru. W Operze Wrocławskiej dyrygowałem Coppelię Leo Delibes’a i Giselle Adolphe’a Charles’a Adama. W Łodzi prowadziłem m.in. także Święto wiosny, a w Gdańsku spektakle Strasznego dworu przez pandemię „spadły”. Opera jest dla mnie „zawodowym hobby”, bo bardzo lubię pracę w operze, ale dyryguję spektaklami raz na jakiś czas.
Chcę dodać, że w spektaklu dyrygent jest elementem wielkiego przedstawienia. Akcja toczy się na scenie i dyrygent jest odpowiedzialny za połącznie tego z grą orkiestry. Czasami na scenie dzieje się coś nieprzewidywalnego i wtedy dyrygent powinien umieć na to zareagować. Na pewne sytuacje nie można się przygotować i trzeba sobie z nimi radzić at hoc.
Słyszałam również o pozamuzycznych zainteresowaniach Pana.
Kocham chodzić po górach. Z moją żoną każdą wolną chwilę lubimy spędzać w górach, chociaż ostatnio nie na takich wysokich poziomach jak kiedyś, bo mamy 2,5-latka, który bardzo dzielnie z nami w góry maszeruje, ale to są o wiele krótsze wycieczki. Przez cały zeszły rok przez pandemię nie mogliśmy nigdzie wyjechać. Kocham też jazdę na nartach i tuż przed pandemiczną przerwą udało nam się jeszcze trochę pojeździć.
Jak to wszystko się skończy, to myślimy, żeby wyskoczyć gdzieś w góry.
Kiedyś byliśmy w Alpach na kilku czterotysięcznikach i w Kaukazie na pięciotysięczniku Kazbeku. To było już dawno, ale piękne wspomnienia pozostały.
Sądzę, że jeśli tylko czas pozwoli, chętnie Pan będzie wracał do Rzeszowa, aby poprowadzić kolejne koncerty.
Zawsze z przyjemnością. Byłem tu kilka razy i muszę kiedyś zajrzeć do mojego notatnika ze spisem wszystkich moich koncertów. Chyba już szósty raz tutaj jestem i zawsze się czuję bardzo dobrze.
Tym razem mamy wspaniały utwór do zaoferowania. Podczas prób cztery godziny spędzaliśmy z II Symfonią Roberta Schumanna.
Zapraszam do słuchania i oglądanie transmisji na YOUTUBE.
Z Jakubem Chrenowiczem, świetnym dyrygentem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska.