wywiady

Uczyłem się od wielkich mistrzów

Zapraszam Państwa na spotkanie z panem Andrzejem Klimczakiem, dyrektorem Polskiej Opery Królewskiej. Już niedługo, bo 6 i 7 maja 2023 roku, będziemy oklaskiwać znakomitych artystów Polskiej Opery Królewskiej w Sali Balowej Zamku, podczas spektakli La serva padrona Giovanniego Battisty Pergolesiego, którymi zainaugurowany zostanie 62. Muzyczny Festiwal w Łańcucie.
Z pewnością będą to wydarzenia szczególne nie tylko dla publiczności, ale także dla wykonawców.


    – Jestem o tym przekonany, bo to piękne miejsce i wspaniały festiwal. Cieszę się, że zostaliśmy zaproszeni do przedstawienia dzieła, które leży mi głęboko w sercu i zawsze chciałem, aby znalazło się w repertuarze Polskiej Opery Królewskiej.
Nasza La serva padrona została przygotowana w czasie pandemii, kiedy panował głęboki lockdown i nie mogliśmy spotykać się z publicznością, a także pracować w większym gronie. Dzieło Pergolesiego nie wymagało dużej obsady solistów i rozbudowanego zespołu towarzyszącego. W pierwszym etapie pracowaliśmy systemem pracy zdalnej, a następnie spotykaliśmy się w ograniczonej ilości prób w teatrze. Nad wszystkim czuwała znakomita reżyserka Jitka Stokalska, która bardzo precyzyjnie wszystko przygotowała w naszych salach prób. Kierownictwo muzyczne objął Krzysztof Garstka, a scenografię powierzyłem Marlenie Skoneczko.
Premiera – mimo trudności wynikających z obowiązujących wówczas obostrzeń – odbyła się zaraz po otwarciu teatrów dla publiczności, w Teatrze Stanisławowskim w Łazienkach Królewskich. Było to dla nas wielkie przeżycie, bo to była chyba jedna z pierwszych premier po lockdownie, nie tylko w Polsce, ale i w Europie.

Równie ciekawe i pełne wzruszeń będą spektakle na niewielkiej scenie, którą można zbudować w Sali Balowej Zamku w Łańcucie.

     – Mam nadzieję, że spodobają się publiczności.

La serva padrona archiwum Polskiej Opery Królewskiej fot. P. Pająk 03                                                  La serva padrona archiwum Polskiej Opery Królewskiej fot. P. Pająk

Znakomitym solistom towarzyszyć będzie Zespół Instrumentów Dawnych Polskiej Opery Królewskiej Capella Regia Polona pod kierownictwem – wspomnianego już – Krzysztofa Garstki.

     – Trzeba tu jeszcze dodać, że w naszym teatrze działają dwie orkiestry. Jeden zespół, o którym już wyżej wspomniałem i tzw. duża, wykonująca spektakle i koncerty od klasycznych dzieł Mozarta poczynając aż po współczesność. Oba zespoły tworzą wyjątkowi muzycy. Dzięki temu, że cieszymy się posiadaniem dwóch orkiestr, możemy wykonywać bardzo bogaty repertuar ze wszystkich epok historii muzyki.

Często występujecie Państwo także poza Warszawą.

     – Naszą misją jest również realizacja różnych koncertów i spektakli z cyklu OPERA W DRODZE. Celem tego programu jest docieranie z operą i dziełami wielkich mistrzów tam, gdzie trudno jest wystawiać wielkie spektakle. Są to zazwyczaj mniejsze miejscowości, w których można znaleźć piękne pałace, domy kultury, niewielkie sale koncertowe. W ramach cyklu OPERA W DRODZE odbyło się już ponad 60 różnych wydarzeń w całej Polsce.

Mieliśmy okazję oklaskiwać Was także w Rzeszowie i w innych miejscach na Podkarpaciu.

      – Jednym z pierwszych miast, które odwiedziliśmy był Rzeszów. Z pewną regularnością bywamy również w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura. W czasie tegorocznego sanockiego festiwalu planujemy wystawić operę Rinaldo Georga Friedricha Haendla.

Jest Pan współtwórcą Polskiej Opery Królewskiej i w pierwszych latach jej działalności był Pan Zastępcą Dyrektora, a od 2019 roku jest Pan Dyrektorem tej opery. Pamiętam wiele dyskusji w środowisku muzycznym w pierwszych miesiącach Waszej działalności, ale okazało się, że nowy teatr operowy, o charakterze kameralnym, jest bardzo potrzebny.

      – To prawda. Mamy fantastyczną publiczność, która licznie przychodzi na nasze spektakle i koncerty. Nowy teatr jest nam absolutnie niezbędny. Tym bardziej jestem szczęśliwy, że 30 grudnia 2022 roku Wicepremier, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Pan prof. Piotr Gliński ogłosił konkurs na opracowanie koncepcji architektonicznej teatru Polskiej Opery Królewskiej.
Od początku istnienia naszej opery pracujemy przecież w trudnych warunkach. Dysponujemy zaledwie dwoma salami prób, w których przygotowujemy wszystkie premiery, po czym wchodzimy do Teatru w Łazienkach Królewskich dopiero na kilka dni przed premierą. Trzeba jednak pamiętać, że jest to obiekt zabytkowy, który wymaga odpowiednich rozwiązań inscenizacyjnych. Wszystko musi podlegać rygorom konserwatorskim i mocno nas ogranicza.

Łatwo Wam będzie dostosować się do możliwości Sali Balowej łańcuckiego Zamku?

       – Z pewnością, ponieważ jesteśmy przygotowani do działalności w zabytkowych wnętrzach.

La serva padrona archiwum Polskiej Opery Królewskiej fot. P. Pająk 02                                       La serva padrona, archiwum Polskiej Opery Królewskiej, fot. P. Pająk

Natura obdarzyła Pana pięknym bas-barytonem. Jako solista rozpoczął Pan działalność tuż po studiach, a aktualnie ma Pan w repertuarze ponad pięćdziesiąt pierwszoplanowych partii.
To bardzo bogaty dorobek. Proszę wymienić chociaż te dzieła, które są dla Pana szczególne i były gorąco oklaskiwane na polskich i zagranicznych scenach operowych.

       – Trudno mi wymienić konkretną jedną rolę, ponieważ z każdą byłem związany emocjonalnie i wielki sentyment pozostał do dnia dzisiejszego.
Właśnie widzę przed sobą plakat naszej najbliższej premiery Włoszki w Algierze Gioacchino Rossiniego i dobrze pamiętam, jak wykonywaliśmy tę operę przed laty w reżyserii Jitki Stokalskiej. Dzieło to – również w jej reżyserii rozpocznie VI Letni Festiwal Polskiej Opery Królewskiej.
Podobnie jak partię Mustafy we Włoszce w Algierze, z sentymentem wspominam wykonania pierwszoplanowych ról w operach Wolfganga Amadeusza Mozarta (m.in. Don Giovanniego, Leporella, Papagena, Figara, Hrabiego Almavivy itd.).
Zawód śpiewaka wymaga codziennych, intensywnych ćwiczeń, a trudno to pogodzić z rolą dyrektora, więc ostatnio coraz rzadziej śpiewam, chociaż bardzo bym chciał…
Zawsze moją pasją była reżyseria operowa. Wielkim szczęściem i wyzwaniem okazało się dla mnie wyreżyserowanie Czarodziejskiego fletu Wolfganga Amadeusza Mozarta, mojego ukochanego kompozytora. W operze tej przez wiele lat wykonywałem partię Papagena. Jest to dla mnie o tyle interesujące, że także podczas prapremiery w Wiedniu w tę rolę wcielił się 230 lat wcześniej Emanuel Schikaneder, autor libretta, reżyser i dyrektor teatru.

Fakt, że jest Pan śpiewakiem, bardzo Panu pomaga w prowadzeniu Polskiej Opery Królewskiej?

       – Jestem przekonany, że tak. Teatru uczyłem się u boku wielkich mistrzów – reżyserów: Ryszarda Peryta, Jitki Stokalskiej i zmarłego niedawno Macieja Prusa, scenografów: Łucji Kossakowskiej, Andrzeja Sadowskiego, a przede wszystkim u dyrektora Stefana Sutkowskiego, który był także moim Przyjacielem. Znaliśmy się ponad 30 lat i często przez wiele godzin rozmawialiśmy na temat sztuki… Dzisiaj, kiedy podejmuję różne trudne decyzje, często myślę o tym, jakie zdanie miałby w tej sprawie mój Mistrz i Wychowawca.

Panie Dyrektorze, łańcucka publiczność i organizatorzy 62. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie czekają na artystów Polskiej Opery Królewskiej. Mam nadzieję, że Pana także powitamy w Łańcucie.

       – Dawno już nie byłem w tym pełnym uroku mieście i mam nadzieję na wspólne świętowanie inauguracji tegorocznej edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia.

 

Zofia Stopińska

Z Marcinem Kasprzykiem o Festiwalu i Konkursie im. Witolda Friemanna

   Jeszcze w kwietniu odbędzie się na Podkarpaciu I Ogólnopolski Festiwal i Konkurs Kameralistyki Wokalnej im. Witolda Friemanna. To ważne i bardzo ciekawe wydarzenie muzyczne przybliżymy Państwu wspólnie z dr. Marcinem Kasprzykiem, który jest jego dyrektorem artystycznym i programowym.

   Inauguracja odbędzie się w Sali Balowej Zamku w Łańcucie 24 kwietnia o 17.00. Głównym punktem programu będzie Recital Kameralny pani prof. Urszuli Kryger, znakomitej polskiej mezzosopranistki, której towarzyszył będzie świetny pianista-kameralista pan prof. Cezary Sanecki, a wykonawców i wykonywane utwory przybliży publiczności prof. Jacek Ścibor. Po koncercie zapraszam na spotkanie z wykonawcami i organizatorami.

   W kolejnych dwóch dniach, w Sali Koncertowej Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego odbędą się przesłuchania konkursowe. Dziękuję panu prof. Mirosławowi Dymonowi , dyrektorowi Instytutu Muzyki, za wsparcie i współorganizację Festiwalu. Do grona współorganizatorów dołączył także Wojewódzki Dom Kultury w Rzeszowie, którego dyrektorem jest Pan Damian Drąg. Chciałbym zaznaczyć, że Pan Dyrektor zagwarantował jednemu z laureatów konkursu nagrodę dodatkową – występ w ramach Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic” za co również serdecznie dziękujemy.

   Udało nam się zdobyć także dofinansowanie ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, pochodzące z Funduszu Promocji Kultury w ramach programu „Muzyka”, realizowanego przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca oraz z programu „Muzyczny ślad” na wydanie w wydawnictwie DUX płyty z 18 Pieśniami Witolda Friemanna, stanowiącej światową premierę fonograficzną .

   Konkurs został zorganizowany z myślą o uczniach szkół muzycznych drugiego stopnia i studentach wydziałów wokalnych akademii muzycznych.

   Do konkursu zgłosiło się 60 uczestników, początkowo planowaliśmy udział tylko 55. osób, ze względu na przeznaczony jeden dzień na przesłuchania konkursowe I etapu, ale po uzgodnieniu z Jurorami konkursu zdecydowaliśmy się zaakceptować wszystkie zgłoszenia. W konkursie rywalizować będą młodzi śpiewacy z całej Polski w dwóch kategoriach: uczniowie szkół muzycznych II stopnia i studiów licencjackich, a w kategorii drugiej wezmą udział studenci toku magisterskiego oraz absolwenci akademii muzycznych do 34. roku życia.

   W pierwszym etapie uczestnicy wykonają dwa utwory, a w drugim trzy, w II kategorii wymagana jest pieśń Witolda Friemanna. Wiemy, że dostęp do partytur z twórczością pieśniarską kompozytora jest utrudniony, dlatego poprosiłem prof. Feliksa Widerę o udostępnienie nut, które opracował (udostępnione 32 pieśni), aby uczestnicy konkursu mieli szeroki wachlarz partytur do wyboru.

   Udało się zaprosić do jury znakomitych artystów.

   Wspólnie z Renatą Johnson-Wojtowicz zaprosiliśmy do grona Jury wybitnych artystów-profesorów Akademii Muzycznych. Serdecznie dziękujemy za przyjęcie zaproszenia. Jury konkursu będzie pięcioosobowe w składzie: prof. Feliks Widera – Przewodniczący Jury, prof. Urszula Kryger z Akademii Muzycznej w Łodzi, prof. Piotr Łykowski z Akademii Muzycznej we Wrocławiu, prof. Cezary Sanecki z Akademii Muzycznej w Łodzi oraz prof. Maciej Bartczak z Akademii Muzycznej w Katowicach.
Sekretarzem jury będzie Renata Johnson-Wojtowicz.

   Laureaci pierwszych miejsc w konkursie otrzymają nagrody finansowe.

   Tak, ale oprócz nagród finansowych dla zdobywców I, II i III miejsca w obu kategoriach oraz wyróżnień dla pianistów, mamy dodatkowe nagrody: Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu zasponsorowało koncert kameralny w Sali Lustrzanej w wybranym przez laureatów terminie oraz wyżej wspomniana przeze mnie nagroda Dyrektora Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie Pana Damiana Drąga, z kolei firma Inglot przygotowała nagrody rzeczowe dla wyróżniających się artystów.

   Zaplanowana jest także specjalna kampania przybliżająca postać patrona festiwalu.

   W ramach festiwalu zostanie wydana książka autorstwa pani Alicji Wardęckiej-Gościńskiej „Droga życiowa i twórcza Witolda Friemanna”, która będzie miała swoją premierą w czasie festiwalu.
Wydaliśmy także nuty „Pieśni wybrane Witolda Friemanna vol. 1” - zbiór ośmiu pieśni z towarzyszeniem fortepianu stanowiący światową premierę wydawniczą.
Nagraliśmy także klip reklamowy z udziałem Renaty Johnson-Wojtowicz, Macieja Bartczaka i moim (Marcina Kasprzyka), który ma na celu promocję płyty i wydarzenia.

   26 kwietnia w Sali Koncertowej Instytutu Muzyki w Rzeszowie odbędzie się Konferencja Naukowa pod tytułem „Droga życiowa i twórcza Witolda Friemanna”, którą poprowadzi pani Alicja Wardęcka-Gościńska, znawczyni życia i twórczości Witolda Friemanna.

   Głównym organizatorem Festiwalu i Konkursu jest Fundacja Muzyczne „Rubato”, a kto jest pomysłodawcą całego wydarzenia?

   Jest to mój pomysł i Renaty Johnson- Wojtowicz, który narodził się po rozmowie z panią Anną Sienkiewicz, naszą nauczycielką z Zespołu Szkól Muzycznych w Przemyślu. Pani Sienkiewicz jako pierwsza zachęciła nas do poszukiwań w twórczości pieśniarskiej zapomnianego kompozytora Witolda Friemanna, następnie umożliwiła nam kontakt z panią Haliną Brzezin-Białobrzeską, wnuczką kompozytora, której bardzo dziękujemy za życzliwość i udostępnienie rękopisów pieśni, dzięki czemu część z nich mogliśmy wydać, a pozostałe ukażą się z kolejnych edycjach.

   Jest to I Festiwal i Konkurs Kameralistyki Wokalnej im. Witolda Friemanna i sądzę, że planujecie kontynuację.

   Wspólnie z Renatą Johnson-Wojtowicz planujemy kolejne edycje. Jeszcze nie wiemy czy będą się one odbywały w cyklu rocznym, czy co dwa lata. Zależne jest to w dużej mierze od funduszy, ale na pewno będzie to impreza cykliczna.
   Chcę podziękować panu Władysławowi Ortylowi, Marszałkowi Województwa Podkarpackiego za objęcie patronatem naszego festiwalu. Dziękuję także naszym partnerom: Fundacji PZU, Muzeum- Zamek w Łańcucie, Centrum Kultury i Promocji w Jarosławiu oraz firmie „Inglot”.

   Zapraszam serdecznie wszystkich zainteresowanych na: Koncert Inauguracyjny do Zamku w Łańcucie 24 kwietnia, dwa dni później w Instytucie Muzyki (26 kwietnia po drugim etapie przesłuchań konkursowych) zapraszamy na Koncert Kameralny „Pieśni Witolda Friemanna”, który poprowadzi pan red. Adam Rozlach, któremu bardzo dziękujemy za przyjęcie zaproszenia. Pan Adam Rozlach będzie także komentatorem całego wydarzenia.

   27 kwietnia w Filharmonii Podkarpackiej zaplanowaliśmy w godzinach południowych uroczyste zakończenie Festiwalu i Konkursu. Zostaną ogłoszone wyniki i wręczone nagrody, a później odbędzie się Koncert Laureatów, który poprowadzi prof. Jacek Ścibor.

   Dziękuję bardzo za rozmowę.

   Również dziękuję i zapraszam serdecznie na wszystkie wydarzenia I Festiwalu i Konkursu Kameralistyki Wokalnej im. Witolda Friemanna. Pragnę zaznaczyć, że na wszystkie wydarzenia festiwalowe – koncerty i przesłuchania konkursowe wstęp jest wolny.

Zofia Stopińska

Festiwal im. W. Friemana

II Przeworski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej

   W ubiegłą niedzielę (19 marca 2023 roku) w Bazylice pw. Ducha Świętego w Przeworsku odbył się pierwszy koncert w ramach II Przeworskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej.

   Po koncercie rozmawiam z panią Wiolettą Fludą-Tkaczyk, która jest szefem festiwalu i prezesem Stowarzyszenia ArtMusicArtist, które go organizuje. Dodam, że pani Wioletta jest pianistką pracującą w Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie na stanowisku wykładowcy oraz w Capelli Cracoviensis jako muzyk-kameralista.

   W ubiegłym roku podczas pierwszej edycji okazało się, że zainteresowanie koncertami kameralnymi, organizowanymi już wiosną, w czasie poprzedzającym Wielkanoc, jest bardzo duże.

   Tak, ale o organizacji tego festiwalu pomyślałam po zaproponowaniu mieszkańcom tego miasta „Przeworskich Koncertów Kameralnych”, które odbyły się w czerwcu i w lipcu 2021 roku.

   Był to pierwszy projekt, który zorganizowałam wspólnie z Muzeum w Przeworsku. Na pierwszym koncercie pojawiło się około 30 osób, a na kolejnych coraz więcej. To był powód, że zdecydowałam się zaproponować kolejny projekt w Przeworsku, ponieważ zawsze uważałam Przeworsk za miasto, które ma ogromny potencjał i zapotrzebowanie na imprezy kulturalne w tym mieście są duże. Ogromnie się cieszę, że udało się zainteresować mieszkańców Przeworska i okolic naszymi koncertami.

   Jak Pani wspomniała, w ubiegłym roku odbyła się pierwsza edycja Przeworskiego Festiwalu Muzyki Kameralnej i Organowej. Odbyły się trzy koncerty: podczas pierwszego wystąpił organista Marek Stefański i Milena Sołtys-Walosik – sopran, wykonawcami drugiego byli Arkadiusz Bialic – organy i Bartosz Gaudyn – trąbka, a na trzecim wystąpili Michał Białko – organy oraz Piotr Lato – klarnet.

   Zawsze stara się Pani proponować słuchaczom różnorodną muzykę, wykonywaną przez artystów grających na różnych instrumentach.

   Tak jest również w tym roku. Podczas pierwszego koncertu wystąpił kwartet blaszany Brass Riders w składzie: Tomasz Stolarczyk - puzon, Andrzej Tkaczyk – puzon, Tomasz Gajewski – puzon i Jarosław Jastrzębski – tuba, a solowe utwory na organy wykonał Krzysztof Augustyn.

   Przekonałam się jeszcze raz, że trzeba proponować publiczności różnorodne, często nietypowe składy wykonawcze, ponieważ był ogromny odzew po niedzielnym koncercie panów. Można nawet mówić o sukcesie, ponieważ na koncert przyszło ponad 200 osób. 

Bazylika koncert 1    Kwartet Brass Riders w inaugiracji II Przeworskiego Festiwalu Muzyki  Kameralnej i Organowej, fot. Wiktor Janusz

   Proponujecie przede wszystkim klasyczną muzykę kameralną i okazało się, że dobre wykonania są doceniane przez publiczność.

   W dobie królującej muzyki komercyjnej, powinniśmy wystąpić z propozycjami, które są mniej dostępne. Publiczność ma możliwość kontaktu z muzyką na żywo i światowej klasy artystami.

   Chcemy, aby jak najwięcej słuchaczy mogło przychodzić na nasze koncerty i dlatego wstęp na wszystkie nasze wydarzenia jest wolny.

   Zauważyłam, że po koncercie wszyscy zainteresowani mogą podejść do wykonawców i porozmawiać.

   Prawie zawsze tak jest. Staramy się też proponować publiczności znane utwory. Podczas pierwszego koncertu wykonane zostały m.in. Ave verum corpus – W. A. Mozarta czy G. F. Haendla Largo z opery Xerkses. Słyszałam, jak po koncercie ludzie dziękowali za utwory, które już słyszeli, ale nigdy w takim nietypowym wykonaniu jak kwartet blaszany. Publiczność brzmienie puzonów czy tuby kojarzy się głównie z orkiestrą i dla niej wykonywanie muzyki klasycznej przez taki zespół kameralny we wnętrzu kościoła, gdzie jest znakomita akustyka i instrumenty dęte blaszane brzmią przepięknie, jest niezwykłe.

   Po tym koncercie wszyscy długo oklaskiwali nas na stojąco i nie chcieli się z nami rozstawać. Trzeba powiedzieć, że kwartet blaszany „Brass Riders” występował na Podkarpaciu już czterokrotnie w ciągu ostatniego roku odnosząc sukcesy i tak było w również w Przeworsku.

   Myślę, że nie tylko publiczność, ale także wykonawców, oprócz cudownej akustyki inspiruje także wnętrze przeworskiej bazyliki.

   Ten aspekt, że koncert odbywa się w pięknej świątyni, ma wielkie znaczenie dla słuchaczy i odbioru tej muzyki.

   Serdecznie zapraszam na pozostałe koncerty. 26 marca o 19.15 po Mszy świętej wystąpi muzyczne małżeństwo – skrzypaczka Jadwiga Bialic i organista Arkadiusz Bialic, a podczas koncertu królować będzie muzyka Johanna Sebastiana Bacha, jednego z najwybitniejszych kompozytorów wszechczasów, usłyszą Państwo także utwory: Antonia Vivaldiego, Feliksa Mendelssohna i Josefa Gabriela Rheinbergera. Koncert, który odbędzie się 2 kwietnia, wprowadzi nas już w nastrój Wielkiego Tygodnia, ponieważ Sylwia Olszyńska – sopran i Andrzej Nurcek – organy wykonają m.in. fragmenty Stabat Mater , Pie Jesu

   Przystępując do realizacji swoich projektów musiała Pani zyskać przychylność gospodarzy miejsc, w których te koncerty się odbywają.

   Mój pierwszy projekt odbył się w Muzeum w Przeworsku i chcę serdecznie podziękować panu dr Łukaszowi Mrozowi, dyrektorowi Muzeum w Przeworski, ponieważ tak naprawdę rozpoczęliśmy wspólnie organizację koncertów kameralnych w Przeworsku. Do tej pory zorganizowałam 18 koncertów w ciągu dwóch lat.

   To bardzo dobry wynik i dlatego coraz więcej publiczności na nie przychodzi. Wiem także, że II Przeworski Festiwal Muzyki Kameralnej i Organowej jest imprezą oczekiwaną przez publiczność.

   To prawda. Tak samo czekano na II Przeworskie Koncerty Kameralne, które odbyły się w tamtym roku w czasie wakacji. Wspólnie z Muzeum w Przeworsku zorganizowaliśmy cztery koncerty – dwa koncerty w Sali Balowej Muzeum oraz dwa koncerty plenerowe i te koncerty cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Mam także nadzieję, że słuchaczy będzie nam ciągle przybywać.

   Rok temu, podczas I edycji Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej, rozpoczęła się nasza współpraca z gospodarzem Bazyliki pw. Ducha Świętego – ks. prał. Tadeuszem Gramatyką, który nie tylko z radością nas przyjął, ale także zawsze anonsuje nasze koncerty, podkreślając wartości prezentowanej muzyki i wysoki poziom wykonawstwa. Jestem pewna, że ten festiwal będzie kontynuowany także w przyszłości.

   Stowarzyszenie ArtMusicArtist prowadzi ożywioną działalność koncertową na terenie Polski i cieszy fakt, że gościcie często na Podkarpaciu, a koncerty w Przeworsku są dla Pani szczególne, bo przecież z tego miasta Pani pochodzi.

   To jest główny aspekt, dla którego chcę robić w Przeworsku koncerty i było mi trochę smutno, że tak mało koncertów muzyki klasycznej się w nim odbywało. Kilka lat temu obiecałam sobie, że jeżeli tylko będę mieć wsparcie władz Miasta Przeworska i gospodarzy miejsc, w których mogą się odbywać koncerty, to będę robić wszystko, żeby udało się tu zrobić jak najwięcej koncertów. Piszę bardzo dużo wniosków i jestem szczęśliwa, że udaje nam się zorganizować aż tyle wydarzeń.

   Ponadto odbywają się także koncerty niedaleko stąd, bo w tamtym roku rozpoczęłam cykl koncertów w Zespole Pałacowo-Parkowym w Zarzeczu, które zostały zatytułowane „Muzyczne Lato w Pałacu w Zarzeczu” i w tym roku będziemy ten cykl kontynuować. Organizowałam też koncerty w pobliskiej Gaci, gdzie został otwarty amfiteatr. Koncertowaliśmy także we wnętrzach Dworu w Dzikowcu. Coraz to częściej Stowarzyszenie ArtMusicArtist organizuje koncerty na Podkarpaciu i chcę podkreślić, że jest wiele miejsc na przepięknej podkarpackiej ziemi, gdzie będziemy występować.

   Jest Pani koncertującą pianistką i często występuje Pani z powodzeniem na licznych festiwalach, sympozjach i kursach muzycznych, a Pani pasją jest szeroko pojęta kameralistyka.

   To prawda. W Przeworsku miałam okazję wystąpić sześciokrotnie w ciągu ostatnich dwóch lat, a teraz postanowiłam pokazać tutaj różne inne zespoły kameralne i solistów, ponieważ chcę, aby nasza oferta kulturalna była zróżnicowana.

   W najbliższe niedziele (26 marca i 2 kwietnia) odbędą się koncerty w Bazylice pw. Ducha Świętego w ramach II Przeworskiego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej, a latem zaplanowane są koncerty w pałacowych wnętrzach w Przeworsku i Zarzeczu. Dziękuję Pani za rozmowę.

   Równie bardzo dziękuję i zapraszam Państwa serdecznie na wszystkie koncerty. Jak już wspomniałam, w najbliższą niedzielę wystąpią Jadwiga Bialic – skrzypce i Arkadiusz Bialic – organy, a tydzień później odbędzie się koncert w wykonaniu artystki z Opery Narodowej z Warszawy, Sylwii Olszyńskiej – sopran, a przy organach zasiądzie Andrzej Nurcek. Polecam Państwu te koncerty.

Zofia Stopińska

Bazylika Koncert 800       Kwartet Brass Riders podczas koncertu koncertu w Bazylice pw. Ducha Świętego w Przeworsku, fot. Wiktor Janusz

 

 

Paweł Przytocki: "Muzyka jest dla mnie sposobem na życie i sposobem na przeżycie"

    Wyjątkowo piękny i nastrojowy koncert odbył się 3 marca w Filharmonii Podkarpackiej. Pierwszą część wypełniły dzieła wybitnych kompozytorów muzyki polskiej XX stulecia – Agnus Dei w opracowaniu na orkiestrę smyczkową Krzysztofa Pendereckiego i I Koncert fortepianowy Aleksandra Tansmana, a po przerwie wysłuchaliśmy VIII Symfonii G-dur op. 88 Antonina Dvořaka. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpiła pod batutą Pawła Przytockiego, wybitnego dyrygenta i pedagoga, a solistką była Julia Kociuban, znakomita pianistka młodego pokolenia.
    Bardzo się cieszę, że w czasie pobytu w Rzeszowie pan Paweł Przytocki znalazł czas na rozmowę i mogę Państwu przybliżyć działalność Artysty, zapraszając do lektury.

     Może nie wszyscy wiedzą, że Pan i Julia Kociuban pochodzicie z Podkarpacia, bo mama solistki urodziła się i dzieciństwo spędziła w Rzeszowie, a Pan urodził się i rozpoczynał naukę muzyki w Krośnie.

     To prawda. Cieszę się ogromnie, że po latach mogłem pracować z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i dyrygować tutaj.

    Bardzo interesujący był program tego koncertu i sądzę, że Pan zaproponował wszystkie utwory.

    Wynika to też z faktu, że wszystkie utwory wiążą się z moim życiem zawodowym w sposób szczególny.
    Maestro Krzysztof Penderecki podpisywał mi indeks, kiedy studiowałem w Akademii Muzycznej w Krakowie. Długo byłem związany z postacią Profesora i współpracowałem wielokrotnie przy różnych okazjach. Pierwszym poważniejszym działaniem było przygotowanie Orkiestry Filharmonii Narodowej w 1988 roku do pierwszego wykonania Polskiego Requiem w Warszawie w Katedrze Świętego Jana. Później w Gdańsku robiliśmy wspólny koncert – ja dyrygowałem pierwszą częścią, Profesor dyrygował częścią drugą i stąd w dzisiejszym programie znalazło się Agnus Dei, które miałem szczęście dyrygować także w wersji chóralnej, bowiem w takiej wersji zostało ono napisane w 1981 roku. Pracując w Filharmonii w Krakowie, miałem możliwość dyrygowania tym utworem podczas koncertu muzyki chóralnej a capella kompozytorów polskich. Pamiętam, że wykonywaliśmy utwory Henryka Mikołaja Góreckiego, Krzysztofa Pendereckiego i Juliusza Łuciuka. Dyrygując Agnus Dei wracam do swoich korzeni.
    Podobnie można powiedzieć o Aleksandrze Tansmanie, bo to są z kolei łódzkie konotacje.
Kiedy byłem po raz pierwszy dyrektorem Filharmonii Łódzkiej w latach 90-tych, też wykonywaliśmy sporo utworów Aleksandra Tansmana. Pamiętam, że graliśmy Symfonie i II Koncert fortepianowy, a I Koncert fortepianowy został wykonany po raz pierwszy w Polsce 11 listopada 2018 roku w Łodzi, bo nie pamiętam, żeby poza nagraniem w NOSPR był wykonywany. Wkrótce nagraliśmy ten koncert z Julią Kociuban dla wytwórni DUX razem z Koncertem fortepianowym Grażyny Bacewicz. Płyta z tymi utworami była nominowana do Fryderyka.
Ponieważ w Rzeszowie odbywa się bardzo prężnie rozwijający się Konkurs Muzyki Polskiej, to w tym kontekście pojawił się Tansman z I Koncertem fortepianowym.
    Antonin Dvořak jest z kolei kompozytorem, od którego rozpoczęła się moja samodzielna droga artystyczna, bo w czasie koncertu dyplomowego dyrygowałem IX Symfonią Dvořaka i ten kompozytor jest mi bardzo bliski.
Człowiek po latach powraca do tego, co było mu bliskie.

Filharmonia Paweł Przytocki i Julia Kociuban fot. Fotografia Damian Budziwojski                       Julia Kociuban - fortepian, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Paweł Przytocki, fot. Fotografia Damian Budziwojski

     Nigdy nie pytałam Pana, kiedy pomyślał Pan o dyrygowaniu, bo rozpoczynając naukę muzyki, zaczynał Pan od gry na instrumencie.

     Powiem Pani może przewrotnie, że ja wciąż o tym myślę. Często zastanawiam się, po co jest dyrygowanie i czym ono dla mnie jest – ciągle sobie zadaję to pytanie. To nie jest tak, że po studiach dyrygenckich otrzymuje się dyplom z pieczątką i jest się od razu dyrygentem.
Dyrygentem człowiek się staje każdego dnia. Wtedy, kiedy rozpoczynamy pracę nad utworem i trzeba tym utworem zadyrygować, ale wcześniej trzeba pomyśleć, jaki jest sens tego dyrygowania.
Bardzo często powtarzam moim studentom, że dyrygenta nie można porównać do kierującego ruchem drogowym. To jest kreacja, to jest poczucie misji, to jest poczucie czegoś większego niż tylko stanie i machanie na chłodno od – do.
     Codziennie sobie zadaję to pytanie, bo to nie jest takie oczywiste, szczególnie we współczesnym świecie, kiedy jest bardzo silna tendencja – znowu użyję metafory – dolewania soku malinowego do piwa po to, żeby było bardziej strawne (śmiech).
Podobnie się dzieje teraz z muzyką. Trwa przeciąganie liny, czy muzyka z krwi i kości jest wciąż muzyką, czy musimy ją rozwadniać czymś, żeby przetrwała.
     Dlatego odpowiadając na pytanie o swoim dyrygowaniu stwierdzam, że to, co wykonujemy, musi być o czymś, musi do czegoś zmierzać po to, żeby za 50 lat albo za 100 lat ktoś nie powiedział, że przez bezproduktywne machanie rękami z muzyki nic nie wynika. Dlatego ta muzyka musiała zostać rozwodniona wodą sodową lub sokiem malinowym.

      Spotkałam się z wieloma stwierdzeniami znanych muzyków, że nie można kierować się wyłącznie zapisanymi nutami, bo muzyka jest także pomiędzy nutami.

      Mogę powiedzieć, bo mam odpowiedni zasób doświadczeń, że muzyka jest dla mnie sposobem na życie i sposobem na przeżycie.
Jeśli w tym wszystkim znajdę jeszcze jakąś radość i tą radością się podzielę – nie tylko umiejętnościami, ale pewną radością tworzenia czegoś, to jest dla mnie już wystarczające.
      Być może tym się różnię od współczesnych trendów, że nigdy nie stawiałem sobie nadmiernych celów i nadmiernych oczekiwań zarówno w stosunku do życia, do muzyki, jak i do ludzi, którzy decydowali o tym. Mówię tu o wszystkim – o budowaniu repertuaru, o zabieganiu o pieniądze itd., itd…
Repertuar się buduje wtedy, kiedy człowiek do tego dojrzeje. Robię to, do czego dojrzałem, co do końca zrozumiałem. Jak czegoś nie rozumiem, to się za to nie biorę.

      Pracując z orkiestrą musi Pan przekonać muzyków do tego, co Pan robi i co chce osiągnąć.

      Dlatego staram się to robić bardzo sugestywnie i bardzo wyraziście, bo jestem w stu procentach przekonany o słuszności tego, co robię. To oczywiście nie oznacza, że czasem nie zmieniam zdania, ponieważ za każdym razem w orkiestrze mam do czynienia z grupą ludzi, którzy mają interesujące osobowości.
Orkiestra to jest bardzo żywy organizm. To nie ma nic wspólnego ze współczesnymi teoriami managementu, mówiącymi o zarządzaniu zasobami ludzkimi. To jest żywy organizm, z którym się pracuje i oczywiście narzuca się mu swoją wizję, ale jeśli jest reakcja, jeśli jest efekt, to jest to bardzo inspirujące. Muzycy bowiem potrafią bardzo dużo oddać i to jest dla dyrygenta również ogromna nauka.

      Pewnie za każdym razem, bo przecież rzadko się zdarza, że staje Pan przed tym samym zespołem w kolejnych tygodniach, a najczęściej za każdym razem jest to inny zespół.

      Powiem więcej – ja nawet czasem tym samym zespołem inaczej dyryguję we wtorek, a inaczej w środę. Każdego dnia mam jakiś konkretny zamysł artystyczny do przepracowania.
Dzięki temu tydzień staje się ciekawy. Najgorsza jest w muzyce nuda i rutyna, a tak jest, jak dyrygent od poniedziałku do piątku dyryguje nie dość, że to samo, to jeszcze tak samo.

      Wtedy także zespół gra tak samo - odgrywa nuty.

      Wiemy doskonale, że to nie o to chodzi, bo jeśli to jest sposób na życie, to nie może to być odgrywanie. Oczywiście, żyć można też odgrywając codziennie swoją rolę. Mamy przecież do czynienia w społeczeństwie z ludźmi, którzy codziennie mają do odegrania konkretną rolę, a w domu wchodzą w kapcie, w szlafrok i są kimś innym. Zawsze w zależności od sytuacji odgrywają daną rolę tak, jak ją trzeba odegrać.

      Wiem, że nie lubi Pan słowa kariera, ale przecież można powiedzieć, że zrobił Pan karierę. Współpracuje Pan z większością orkiestr filharmonicznych w Polsce, a także z wieloma orkiestrami symfonicznymi i kameralnymi za granicą i ta lista jest bardzo długa.
Rozpoczynając działalność dyrygencką w Polsce, rozpoczął Pan od północy, bo był Pan dyrygentem, a później także dyrektorem artystycznym w Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku.

      Tak, to było w latach 1988 – 1989, a wtedy jeszcze ta Orkiestra, była częścią Opery Bałtyckiej. Filharmonia Bałtycka miała wtedy wykonać po raz pierwszy Polskie Requiem Krzysztofa Pendereckiego. To było wkrótce po wykonaniu tego dzieła w Warszawie. W Gdańsku także musiałem przygotować orkiestrę i chór do koncertu. Tak zaczęły się moje związki z Gdańskiem, które trwają do dzisiaj. Bardzo często wracam na Ołowiankę, gdzie jest w tej chwili siedziba Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i mam tam dużo przyjemności z pracy. Mam też wielki, wielki sentyment do tego miejsca i do tej orkiestry. Stare miasto i Ołowianka to jest jedno z najpiękniejszych miejsc w Polsce.

      Potem po kolei zatrzymywał się Pan na dłużej w Filharmonii Łódzkiej, Filharmonii Narodowej oraz Teatrze Wielkim Operze Narodowej w Warszawie, a później powrócił Pan do Łodzi.

      Jeszcze do niedawna była współpraca z Operą Wrocławską, byłem też przez cztery sezony Dyrektorem Naczelnym i Artystycznym Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie, a od września 2017 roku jestem dyrektorem Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina. Coś się kończy, a coś zaczyna - takie jest życie.
      Mówię z całą świadomością, że ten mój aktualny status w Łodzi jest moim chyba najlepszym okresem w życiu, bo mam stabilność. Mam poczucie rozwoju artystycznego przy zachowaniu pewnej stabilizacji artystycznej i finansowej. Spotykam się z dużym zrozumieniem dla tego, co robię, jak to realizuję i efektów tego działania. W ciągu krótkiego czasu nagraliśmy trochę muzyki na płytach – między innymi koncerty skrzypcowe Emila Młynarskiego z Piotrem Pławnerem, a ostatnio nagraliśmy dwie dziewiętnastowieczne symfonie Franciszka Mireckiego i Józefa Wieniawskiego. To są bardzo ważne nagrania dlatego, że polska muzyka XIX wieku to nie tylko Chopin czy Moniuszko i czas najwyższy, żeby zarówno menedżerowie kultury i decydenci oraz ci, którzy w mediach kreują kierunki rozwoju sztuki, muzyki, a także ludzie, którzy płacą za to, dostrzegli wartość mało znanej muzyki z tego okresu.

     Wykonując i nagrywając te utwory można przekonać do tej muzyki szerokie grono słuchaczy.

     W tej chwili słuchaczy trzeba edukować, bo jak pani wie, edukacja muzyczna w szkołach upadła bardzo nisko, a właściwie jest na poziomie zerowym i filharmonie muszą edukować nieustannie. Trzeba to robić konsekwentnie, żeby za 100 lat ktoś nie powiedział: co nasi przodkowie zrobili z polską muzyką XIX wieku i z publicznością? Czy graliście im cały czas tylko monotonne rytmy muzyki klubowej, czy zrobiliście coś więcej?

     Jest Pan także doświadczonym pedagogiem.

     Owszem, od jakiegoś czasu uczę. Jestem profesorem Akademii Muzycznej w Krakowie i daje mi to bardzo dużo satysfakcji. Nigdy nie przypuszczałem, że będę miał taką radość z uczenia, z kontaktu z młodymi ludźmi.
Jestem bezwzględny, bo jeśli ktoś przez pierwszy semestr nie rokuje żadnych postępów, to od razu mówię mu, że szkoda czasu. Czasem daje się jeszcze młodemu człowiekowi szanse, ale najczęściej potwierdza się, że mówię prawdę.

     Studia na wydziałach dyrygentury w polskich akademiach muzycznych kończy każdego roku kilkanaście, a może nawet więcej osób, a miejsce na estradzie jest co najwyżej dla jednego młodego dyrygenta, który ma talent i szczęście.

     Albo nie ma miejsca wcale. Różnie to bywa, bo nawet jeśli jest talent, szczęście i „plecy” – to w którymś momencie, jeśli się nie przerobi wszystkiego do końca, to ani talent, ani szczęście, ani „plecy” nie pomagają. Jedyną receptą na sukces jest ciężka i systematyczna praca.
     Mój Profesor wielokrotnie mi powtarzał: „Możesz się nauczyć wszystkiego, masz na tyle zdolności, że to opanujesz, ale jeszcze oprócz tego musisz to „przetrawić”, czyli połączyć własny splot różnych myśli z wrażliwością, doświadczeniem oraz w własnym spojrzeniem na muzykę i na świat. Jeśli tego nie „przetrawisz”, to nie będzie to twoje, a będzie to tylko bliższa, albo dalsza kopia czegoś”.

     Mówi Pan o Profesorze Jerzym Katlewiczu, który był chyba najważniejszym Pana mistrzem.

     Tak, ukształtował mnie jako dyrygenta.

     Czy udział w konkursach miał wpływ na Pana osiągnięcia artystyczne?

      Konkursy mi nic nie dały. Powiem więcej, nawet w tej chwili konkursy dyrygentom niewiele dają. Znam dyrygentów, którzy powygrywali konkursy, a w tej chwili nie pracują w zawodzie. Konkurs nie jest receptą na sukces.
Jeżeli spojrzymy na nasz rodzimy Międzynarodowy Konkurs Dyrygentów
im. Grzegorza Fitelberga i zwycięzców tego konkursu przez lata, to możemy powiedzieć, że naprawdę wielką karierę może zrobiło dwóch.

      Może jednak liczne pokonkursowe zaproszenia do poprowadzenia koncertów z różnymi prestiżowymi orkiestrami wielu młodym dyrygentom pomogły.

      Co tydzień ma Pani konkurs z orkiestrą i albo koncert zachwyci publiczność, albo nie. Konkurs niczego nie załatwi. Oczywiście, konkursy są potrzebne, aby młodzi dyrygenci się sprawdzili i pokazali, ale to nie jest recepta.
Dyrygent jest to muzyk, który jest w ciągłym procesie dochodzenia do prawdy w muzyce i tego, co się nazywa poszukiwaniem wolności w sztuce, dotykaniem granic wolności i obserwowaniem, co z tego wynika, nie zbaczając z kursu, który się nazywa prawda. To jest nieustanny proces. Nie można powiedzieć – już zrobiłem wszystko i mogę do końca życia odcinać kupony. Nie ma takiego momentu.
     Profesor Józef Patkowski powiedział mi chyba 15 lat temu, że jeśli ktoś zaczyna wierzyć we własną wielkość, to jest już jego koniec. To jest tak jak brak kompasu podczas wędrówki.
Proces kształtowania dyrygenta jest bardzo trudny, ale proces dojrzewania do tego, kim chcę być, a właściwie jakim muzykiem chcę być – jest bardzo długi.
      Jak się jest młodym dyrygentem, to często łapiemy wszystko, tylko co z tego wynika?
Co innego być przekonanym do takiej, a nie innej interpretacji, zrozumieć do końca istotę takiego, a nie innego warsztatu kompozytorskiego. Przeniknąć osobowość kompozytora jest czymś zupełnie innym, niż zadowolić się sukcesem własnego ja.

Filharmonia Paweł Przytocki fot Fotografia Damian Budziwojski      Paweł Przytocki dyryguje Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej podczas wykonania VIII Symfonii G-dur op.88 Antonina Dvoraka, fot. Fotografia Damian Budziwojski

      Ja za wielki Pana sukces uważam fakt, że Pana nagranie I Symfonii Sergiusza Rachmaninowa zostało wyróżnione przez amerykański magazyn muzyczny „La folia”, obok takich kreacji, jak V Symfonia Ludwiga van Beethovena pod batutą Carlosa Kleibera oraz Appasionata Światosława Richtera.     

      Tak, bo recenzentowi chodziło o intensywność wyrazu artystycznego i to nagranie wpisywało się w podobną temperaturę tych interpretacji. To miłe, ale z tego powodu nie zaproszono mnie na żaden koncert w Ameryce (śmiech).

      Czy decydując się na zawód dyrygenta, wiedział Pan, że czeka Pana przez całe życie trudna praca nad nowym repertuarem?

      Owszem, wiedziałem, ale nie przypuszczałem, że po ukończeniu studiów w XXI wieku pojawi się taka mnogość chłamu, który będzie zatruwał muzykę. Nie brałem tego pod uwagę, że coś, co jest na poziomie dennym, może być gloryfikowane jako wielka sztuka.

      Pozostało nam tylko kierować się słowami utworu Wojciecha Młynarskiego „Róbmy swoje….”.

      Tak jak zostałem nauczony i tak jak zostałem do tego zawodu przygotowany. Powinienem to robić zgodnie z własnym przekonaniem i nie oglądać się za siebie, tylko patrzeć w przyszłość i wierzyć w to, że to, co robię, jest komuś potrzebne oraz ma jakieś znaczenie.

      Niedługo Pan będzie dyrygował bardzo ważnym koncertem.

      Tak, to jest dla mnie bardzo istotne, bo 14 marca inauguruję dużym Koncertem Galowym XVII Międzynarodowy Mistrzowski Konkurs Pianistyczny im. Artura Rubinsteina – prestiżowy konkurs pianistyczny, jeden z najważniejszych konkursów na świecie, organizowany od 1974 roku w Tel Avivie (Izrael) przez The Arthur Rubinstein International Music Society na cześć wybitnego pianisty Artura Rubinsteina, który urodził się w Łodzi.
      To jest bardzo znaczące i ważne wydarzenie w moim życiu, ponieważ jestem związany z Filharmonią, która nosi imię Artura Rubinsteina w mieście, w którym ten artysta się urodził. To jest wielkie wyróżnienie dla mnie i dla Filharmonii Łódzkiej. Jest to dla mnie zaszczyt. Będę tam dyrygował czterema koncertami fortepianowymi Sergiusza Rachmaninowa i jeszcze dochodzą do tego Wariacje na temat Paganiniego na fortepian i orkiestrę. Cały koncert będzie trwał prawie 5 godzin, z godzinną przerwą w środku. To będzie prawdziwy maraton.
      Wielki sentyment, a nawet miłość do muzyki, do Rachmaninowa będę mógł zrealizować w Tel Avivie. Może nie wypada w takich czasach mówić o miłości do muzyki Rachmaninowa, ale uważam, że miłość do muzyki nie ma nic wspólnego z polityką.

      Jak już Pan powiedział na początku rozmowy, dawno nie było Pana w Rzeszowie. Jest Pan z pewnością usatysfakcjonowany gorącym przyjęciem przez publiczność zarówno pierwszej części wieczoru, a szczególnie rewelacyjnym wykonaniem I Koncertu fortepianowego Aleksandra Tansmana przez Julię Kociuban i Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej pod Pana czujną batutą. Wykonana w części drugiej VIII Symfonia G-dur op. 88 Antonina Dvořaka była wspaniałym popisem dla orkiestry i dyrygenta. Rzadko się zdarza taka czujność zespołu na gesty dyrygenta. Publiczność była zachwycona, a najlepszym dowodem były bardzo długie i gorące oklaski, podczas których kilkakrotnie musiał się Pan pojawiać na scenie. Mam nadzieję, że na następny koncert w Rzeszowie pod Pana batutą nie będziemy musieli czekać latami.

      Mogę już dzisiaj zapewnić, że będę w Rzeszowie już niedługo, bo w planie mam poprowadzić zakończenie sezonu artystycznego 2022/2023. Koncert odbędzie się 16 czerwca tego roku, a solistką będzie znakomita pianistka Beata Bilińska.

      Pozostało nam czekać na ten koncert, a ja bardzo dziękuję Panu za rozmowę.

      Ja również dziękuję i wszystkiego dobrego Państwu życzę.

Zofia Stopińska

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z Rafałem Janiakiem nie tylko o dyrygowaniu

      Z pewnością na długo pozostanie w pamięci melomanów wyjątkowy koncert, który odbył się 24 lutego w Filharmonii Podkarpackiej. Wieczór rozpoczęła wzruszająca „Ballada ukraińska”, którą zaśpiewała Kseniia Oliinyk, a później wykonane zostały zaplanowane utwory. Solistą był znakomity klawesynista Marcin Świątkiewicz, a nasi filharmonicy wystąpili pod batutą dr hab. Rafała Janiaka, świetnego dyrygenta, kompozytora i pedagoga Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Bardzo się cieszę, że po koncercie mogłam porozmawiać z dyrygentem i dzięki temu mogą Państwo poznać bliżej tego Artystę.

     Przygotował Pan wspólnie z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i klawesynistą Marcinem Świątkiewiczem bardzo różnorodny i przemyślany program, ukazujący nam instrument solowy w utworze muzyki baroku i prawie współczesnej.

     To prawda, bo Henryk Mikołaj Górecki należy do klasyków muzyki współczesnej polskiej szkoły powojennej. Tak się złożyło, że ten koncert odbył się dokładnie w pierwszą rocznicę wybuchu wojny w Ukrainie i wszystkie utwory mają związek z tym wydarzeniem.

     Muzyka Johanna Sebastiana Bacha jest absolutna, stawiająca wiele pytań natury nie tylko muzycznej, ale także filozoficznej czy też egzystencjalnej. Forma koncertująca – współzawodniczenia z pewną motoryką może nam się kojarzyć z ludycznością w muzyce, ale tak naprawdę, w tym wszystkim przyświeca tej muzyce filozofia egzystencjalna, która towarzyszyła Bachowi. Jest ona wzięta przez pryzmat kantora protestanckiego, ale przez cały czas pojawia się pytanie o sens.

     Koncert klawesynowy d-moll Johanna Sebastiana Bacha poprzedziliśmy Melodią Myrosława Skoryka, utworem tak bardzo związanym z tym, co się wydarzyło w ostatnim czasie. Wielokrotnie tą kompozycją w ostatnim roku dyrygowałem. Stała się ona hołdem polskiego środowiska orkiestrowego dla naszych kolegów – artystów, mieszkających na Ukrainie i często występujących w Polsce. Melodia Skoryka bardzo dobrze wpisuje się w zapowiedź barokowego koncertu klawesynowego.

     Wiemy, w jakich czasach komponował Henryk Mikołaj Górecki i jest to także muzyka absolutna, bo zarówno Trzy utwory w dawnym stylu i sam Koncert na klawesyn nie mają wprost żadnych odwołań pozamuzycznych, ale dla mnie trudno w Trzech utworach w dawnym stylu widzieć tylko odwołania do polskiej muzyki renesansowej. Ja także, zwłaszcza w drugiej części, odczytuję ten trud ludzi pracy mieszkających na Śląsku. Wiemy doskonale, jakie były realia w latach 70-tych ubiegłego stulecia, które są także dostrzegalne dzisiaj – kominy, szarość i walka o wolność.

     Prawykonanie tego koncertu odbyło się w 1980 roku. Partie solowe grała Elżbieta Chojnacka, a dyrygował Stanisław Wisłocki, któremu bardzo bliska była muzyka Mieczysława Karłowicza, a zwłaszcza „Odwiecznych pieśni”, że przez wiele lat  w swoich wydaniach PWM drukował  dodatkowe oznaczenia Wisłockiego, dotyczące interpretacji tej muzyki. Dzisiaj na pulpitach mieliśmy nowe wydanie, w którym wróciliśmy do korzeni, co nie zmienia faktu, że Górecki i Karłowicz to kompozytorzy, którzy byli obecni w życiu Stanisława Wisłockiego, który ma przecież związki z Rzeszowem, bo tutaj się urodził.

     Pana życie zawodowe toczy się w kilku nurtach i bardzo proszę nam o nich opowiedzieć. W Rzeszowie dyryguje Pan koncertem symfonicznym, ale przecież coraz to częściej dyryguje Pan spektaklami operowymi, a także proszony jest Pan do prowadzenia prawykonań utworów.

     Artystycznie jestem dyrygentem i kompozytorem, a także pedagogiem. Jednak ostatnio dominuje moja działalność dyrygencka i to co rusz to na nowym polu, jeżeli chodzi o funkcje, które zostają mi powierzone. Od trzech lat jestem dziekanem Wydziału Dyrygentury Symfoniczno-Operowej w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, a od stycznia bieżącego roku objąłem stanowisko dyrektora artystycznego Teatru Wielkiego w Łodzi.

     Mam czas operowy w swojej działalności, chociaż w mojej dotychczasowej pracy opera była także bliskim dla mnie gatunkiem. I dotyczy to również działalności kompozytorskiej, bo w lutym 2019 roku na deskach Teatru Wielkiego w Łodzi odbyła się premiera opery mojego autorstwa „Człowiek z Manufaktury”, a w maju 2019 roku odbyła się jej wersja plenerowa na rynku Łódzkich Włókniarek.

      Ta kompozycja powstała z myślą o konkursie organizowanym przez Teatr Wielki w Łodzi. Jury pod przewodnictwem prof. Krzysztofa Pendereckiego przyznało Panu jednogłośnie Grand Prix i jeszcze dodatkowo zdobył Pan laur nagrody publiczności. Zachwycony był tą operą Mistrz Krzysztof Penderecki.

      Bardzo się cieszę, że Teatr Wielki w Łodzi przez cały czas utrzymywał ten tytuł w repertuarze. Od premiery już mija cztery lata, a cały czas ta opera, z przerwą pandemiczną, jest wznawiana w repertuarze pomimo, że jest to utwór na duży skład. Dzieje się tak także dlatego, że to jest ważny dla Łodzi tytuł, bo opowiada o tym mieście. Krytycy pisali, że jest to pierwsza opera o historii polskiego miasta.

      To prawda, że prof. Krzysztof Penderecki jednoznacznie wskazał wtedy moje zwycięstwo w konkursie, ale także po premierze jeszcze udało nam się wielokrotnie spotkać. Zawsze będę pamiętał nasze ostatnie spotkanie, na pół roku przed odejściem Profesora, w Jego domu w Krakowie. Udało nam się wspólnie spędzić cały dzień. Profesor z chęcią, i zainteresowaniem słuchał różnych moich kompozycji, nie tylko operowych, ale także kameralnych.

      Niedawno, bo w styczniu, ukazała się płyta z udziałem Polskiej Filharmonii Kameralnej Sopot. Płyta jest hołdem złożonym przeze mnie, ale również przez Orkiestrę w Sopocie, Profesorowi Pendereckiemu. Nagraliśmy na tej płycie Jego utwory w zestawieniu z Jego nauczycielem Arturem Malawskim i Jego uczennicą Joanną Wnuk-Nazarową. Udało nam się na płycie zamieścić również pierwsze światowe nagrane utworu dyplomowego Krzysztofa Pendereckiego Epithaphium Artur Malawski in memoriam.

      Chcę podkreślić, że Profesor Krzysztof Penderecki na pewno wpływał na rozwój mojej drogi artystycznej. Jest z pewnością moim mentorem kompozytorskim i staram się Jego twórczość nie tylko promować, a także  włączać do swojego repertuaru, ale przede wszystkim tam, gdzie jest to możliwe - utrwalać.

      Taka okazja będzie z pewnością w przyszłym sezonie, kiedy to na deskach Teatru Wielkiego w Łodzi dokonamy premiery „Raju utraconego”. Tak naprawdę będzie to pierwsza premiera w Polsce, wystawiona wyłącznie siłami polskich artystów.

      Trzeba podkreślić, że miał Pan szczęście do mistrzów, bo w dziedzinie dyrygowania zdobywał Pan doświadczenie pod kierunkiem wybitnych polskich mistrzw batuty – Antoniego Wita i Jacka Kasprzyka.

      Tak, u Jacka Kasprzyka poprzez asystenturę w Filharmonii Narodowej, ale moim profesorem, z którym do dzisiaj jesteśmy w bardzo bliskim kontakcie, jest prof. Antoni Wit. O tym, że Profesor Wit był znakomitym pedagogiem, najlepiej świadczy działalność jego absolwentów.

      Chcę także podkreślić, że w tym repertuarze, który prezentowaliśmy w Rzeszowie, był Henryk Mikołaj Górecki, z którym Profesor bardzo się przyjaźnił i dokonał wiele prawykonań jego utworów, oraz Mieczysław Karłowicz, który był jego ulubionym kompozytorem.

      Ja miałem to szczęście, że pierwsze kroki z twórczością tych kompozytorów stawiałem pod okiem prof. Antoniego Wita, stąd znam tradycję wykonawczą tych utworów „od źródła”. Dzisiaj mam już własny stosunek do tej muzyki, ale wiem, jak wiele dla interpretacji polskiej szkoły kompozytorskiej wnieśli prof. Antoni Wit czy wspomniany wcześniej Stanisław Wisłocki.

Filharmonia 1        Marcin Świątkiewicz - klawesyn, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Rafał Janiak, Fot. Fotografia Damian Budziwojski

       Ukończył Pan także studia w zakresie kompozycji. Ciekawa jestem, czy kompozycji można się nauczyć, bo według mnie, aby zostać kompozytorem, trzeba mieć specjalny dar płynący z góry. Uczył Pana znakomity prof. Stanisław Moryto. Rozpoczął Pan naukę kompozycji studiując dyrygenturę?

       Na odwrót. Najpierw rozpocząłem studia kompozytorskie, chociaż zawsze myślałem bardziej o orkiestrze niż o dyrygowaniu. Jako kompozytora zawsze fascynowały mnie duże składy wykonawcze. Kolejnym krokiem było zainteresowanie się dyrygenturą.

       Pytała pani, czy kompozycji można się nauczyć. To jest bardzo trudne pytanie. Patrząc na historię edukacji w tej materii, to tak naprawdę wielcy kompozytorzy, do XIX wieku włącznie, nie studiowali kompozycji – studiowali kontrapunkt, harmonię, orkiestrację, ale nie samą kompozycję. Kompozycja to przede wszystkim obszar swoistej filozofii muzyki tak naprawdę i kompozytorzy powinni doskonalić swój warsztat pod względem techniki. Tego można się nauczyć.

       Wiadomo jednak, że te dwa słowa – kontrapunkt i harmonia, słuchając najnowszych trendów w muzyce XXI wieku, mogą okazać się mylnym tropem. Czy do pisania niektórych kompozycji, w których  uzywane są stylistyki muzyki nowej, rzeczywiście wymagają znajomości tej wiedzy? Czasem z przykrością stwierdzam, że nie.

       Nie chodzi o to, że muzyka powinna być wyłącznie harmoniczna czy taka, która eksploruje instrumenty w sposób tradycyjny, absolutnie nie, tylko pewne procesy, które zachodzą w tej materii później, możemy również przełożyć na obszar muzyki absolutnie atonalnej, muzyki, którą określiłbym szmerową. Chodzi o rozumienie procesów muzycznych, krótko mówiąc. Wydaje mi się, że właśnie poprzez doskonalenie warsztatu można te procesy zrozumieć.A jeżeli chodzi o iskrę bożą, to tak jak Pani powiedziała, tej rzeczy się nie nabędzie. Można tylko wyzwolić w sobie nieodkryte pokłady twórcze.

      Kompozytora inspirują do tworzenia różne rzeczy. Pewnie takim najbardziej dopingującym  jest zamówienie utworu na określoną okoliczność.

      Jeszcze bardziej data ukończenia, nazywamy to potocznie - deadline. Kompozytorzy tworzą zamówienie na konkretną datę. Tak też jest ze mną. Ta stymulacja zamówienia powoduje, że wtedy jestem wręcz zmuszony znaleźć miejsce w mojej działalności na komponowanie.

      Kompozytorów – dyrygentów wcale mało nie było. Proszę zauważyć, że Gustav Mahler za swojego życia był uznanym dyrygentem, obejmującym bardzo ważne stanowiska – między innymi był dyrektorem Opery Wiedeńskiej, a później dyrektorem Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Wiadomo było, że także komponuje, ale renesans jego muzyki nastąpił dopiero po drugiej wojnie światowej. On dzielił sobie rok na pracowity, dyrygencki czas sezonu i wakacyjny – kompozytorski.

      Ja to doskonale rozumiem, bo naprawdę ciężko jest komponować, studiując partytury innych kompozytorów i także szukam dłuższych momentów, w czasie których mogę się skupić na pisaniu muzyki.

      Pomimo objęcia tych nowych funkcji i zwiększonej aktywności dyrygenckiej, staram się znaleźć miejsce na komponowanie, zwłaszcza że zamówień mi nie brakuje, stąd jeszcze na ten rok mam liczne plany. Muszę się z nich wywiązać. Są już takie, które są lekko po terminie.

  Filharmonia 2                Orkiestrą Smyczkową Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Rafał Janiak, Fot. Fotografia Damian Budziwojski 

      Musi Pan znaleźć na to wszystko czas, a przecież nie powiedzieliśmy, że sporo czasu zajmuje Panu także praca pedagogiczna. Trzeba bardzo systematycznie pracować z młodymi ludźmi, którzy marzą o tym, żeby zostać dyrygentami.

      To prawda. Ta systematyczność jest istotna. Moje poniedziałki są poświęcone dla studentów i ten kontakt systematyczny na pewno pozwala rozwijać się w sposób regularny.

      Muszę podkreślić, że zawód muzyka-artysty jest bardzo trudny, zwłaszcza w rozpoczęciu działalności artystycznej. Czy to będzie skrzypek, kotlista, dyrygent, to ta materia zawsze jest bardzo trudna. Nawet ukończenie prestiżowej uczelni z oceną wyróżniającą nigdy nie daje gwarancji, że my ten zawód będziemy uprawiać.

      Zawód dyrygenta jest chyba pod tym względem szczególny. Obecnie wydziały dyrygentury są prowadzone we wszystkich uczelniach muzycznych w Polsce. Kiedyś liczyliśmy, że każdego roku opuszcza mury uczelni około 40. absolwentów. Szanse, że nawet część z nich zostanie dyrygentami, są znikome. Konkurencja jest ogromna. To nie do końca jest wynik tego, że te osoby nie wykazują potencjału – wręcz przeciwnie. Tutaj tak naprawdę decydują detale i tak jak pani powiedziała – spotkanie odpowiednich osób.

      Ja miałem szczęście spotkania się z Maestro Krzysztofem Pendereckim czy pracę z takim mistrzem, jak prof. Antoni Wit. Ten łut szczęścia decyduje, czy dostaniemy tak naprawdę szanse na to, żeby rozpocząć.

      Należy chyba otwarcie powiedzieć, że coraz częściej za pulpitem dyrygenckim stają kobiety. W ubiegłym roku Polki triumfowały w konkursie „La Maestra” w Paryżu. Trochę mi żal, że tylu bardzo utalentowanych dyrygentów wyjechało z Polski, wygrali konkursy, zajmują stanowiska szefów orkiestr i teatrów operowych, a w Polsce za pulpitami dyrygenckimi stają bardzo rzadko.

      To jest bardzo złożony problem. Moim zdaniem w dyrygenturze są pewne mody. Zawsze tak było. Przykładem może być moda na młodych dyrygentów, którą zapoczątkował Gustavo Dudamel.

      Obecnie jest moda na kobiety-dyrygentki. W mojej klasie także studiują panie i ten zawód się feminizuje. Nie mam nic naprzeciw, ale myślę, że kobiety chciałyby być traktowane nie parytetowo, ale podmiotowo.

      To samo dotyczy młodych dyrygentów, że jednak każdy chciałby być oceniany pod kątem kompetencji, a nie że jedynym kryterium, dla którego jesteśmy zapraszani albo obdarowywani bukietem kwiatów czy laurem, jest to, że jesteśmy kobietą, czy mężczyzną. Nadrabiamy pewne zaległości historyczne. Przypomnę głośną sprawę, kiedy rewelacyjna klarnecistka Sabine Meyer zdawała do Filharmonii Berlińskiej  i została odrzucona przez Herberta von Karajana wbrew opinii całej orkiestry tylko dlatego, że była kobietą. Od tego czasu minęło czterdzieści lat i co się dzieje? Kobieta została przyjęta na stanowisko koncertmistrza w tej filharmonii. Wreszcie mamy równouprawnienie i kompetencje decydują.

      Wybitni polscy dyrygenci - prof. Henryk Czyż i prof. Bogusław Madey nie przyjmowali kobiet do swoich klas dyrygenckich. Jestem przekonany, że nie wynikało to z szowinizmu, tylko też panowie zdawali sobie sprawę z tego, jak trudna i odpowiedzialna jest praca nie tyle manualna z zespołem, ale przede wszystkim praca związana z zarządzaniem, którą dyrygent prowadzi nawet wtedy, kiedy jest dyrygentem gościnnym, to pracuje z dużą grupą ludzi, która ma różne poglądy na świat, na muzykę i różne problemy czysto życiowe, które dyrygent musi rozwiązywać.

      Wspomniał Pan, że od niedawna jest Pan dyrektorem artystycznym Teatru Wielkiego w Łodzi i wspólnie z dyrektorem Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim musieli się panowie  zmierzyć z zaplanowaniem repertuaru, który będzie w bieżącym i następnych sezonach.

      Obejmując nasze funkcje od 1 stycznia, pozostało nam dokończenie sezonu. W ostatnim czasie z planowaniem w tej instytucji z różnych względów nie było najlepiej, a przyczyniła się do tego także pandemia. Jeszcze w styczniu ogłosiliśmy pełen program do końca sezonu, łącznie z premierą, którą realizujemy, i obejmę także kierownictwo muzyczne nad tym spektaklem, a będzie to „Faust” Charles’a Gounoda. W tej chwili domykamy plany kalendarzowe na przyszły sezon i myślimy już o premierach w kolejnych sezonach.

      Teatr operowy wymaga planowania z wielkim wyprzedzeniem, a jest to trudne, bo instytucje kultury mają model organizowania i finansowania związany z rokiem kalendarzowym i budżetowym. Musimy myśleć sezonami, a chcielibyśmy myśleć kadencjami. Przygotowując się do ważnych premier potrzebujemy dużo czasu. Wydaje nam się, że nasz współorganizator, czyli Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zdaje sobie z tego sprawę, że potrzebujemy ten zapas czasu. Staramy się działać, aby wszystko było jak najlepiej.

      Ciekawa jestem, jak się Panu udaje godzić te wszystkie obowiązki z życiem rodzinnym. Żona jest znakomitą skrzypaczką, wychowują Państwo dzieci i z pewnością nie jest łatwo.

      Jest to trudne. Tak się szczęśliwie złożyło, że w tym tygodniu w Warszawie trwają ferie, przyjechaliśmy do Rzeszowa całą rodziną i jesteśmy razem. Łódź jest na szczęście niedaleko Warszawy, ale czasu nam brakuje.

      Staram się też tak planować moje zobowiązania, żeby mieć w kalendarzu trochę przestrzeni na to, co tak naprawdę dla mnie w życiu jest najważniejsze. Ostatnie dwa miesiące pokazują nam, że wcale nie jest to takie proste i komplikacji związanych z brakiem czasu jest bardzo dużo.

       Mam nadzieję, że po bardzo życzliwym przyjęciu programu koncertu przez publiczność, a szczególnie gorących owacjach po wykonaniu „Odwiecznych pieśni” Mieczysława Karłowicza, wyjedzie Pan z Rzeszowa zadowolony i że zechce Pan do nas wkrótce powrócić.

       Z wielką przyjemnością zawsze wracamy z żoną do Rzeszowa, bo ona też często tutaj gości na scenie Filharmonii Podkarpackiej. Nie liczyłem, który raz dyrygowałem w Rzeszowie, ale czuję się tutaj jak w domu i bardzo się cieszę, że takie wspaniałe programy udaje nam się z panią dyrektor Martą Wierzbieniec tutaj realizować.

     Orkiestra jest absolutnie gotowa na wytężoną pracę, która daje mi dużo satysfakcji artystycznej i zawsze te koncerty zostają w mojej pamięci, a mam również nadzieję, że także w pamięci melomanów. Z wielką chęcią będę tutaj nadal przyjeżdżał.

Zofia Stopińska

 

 

  

Druga miłość, oprócz śpiewu Edyty Piaseckiej

      Miniony rok Filharmonia Podkarpacka im. Artura Malawskiego w Rzeszowie zakończyła dwoma koncertami sylwestrowymi, które entuzjastycznie zostały przyjęte przez publiczność. Solistką koncertów była znakomita Edyta Piasecka, której towarzyszyła Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą maestro Michaela Maciaszczyka. Koncerty poprowadził Stefan Münch.
      Znakomicie grała orkiestra prowadzona przez Michaela Maciaszczyka, a pani Edyta Piasecka śpiewała zachwycająco.
Bardzo się cieszę, że w czasie pobytu w Rzeszowie Artystka znalazła czas na rozmowę i dlatego mogę Państwa zaprosić Państwa do lektury.

       Spotykamy się w Rzeszowie, ponieważ występuje Pani w Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertów w dwa ostatnie dni 2022 roku.

       Odrzuciłam inne oferty i wybrałam Filharmonię w Rzeszowie. Bardzo się cieszę, ponieważ ciągnie mnie do Rzeszowa. Wcześniej na zaproszenie pani dyrektor Marty Wierzbieniec występowałam podczas różnych koncertów operowych, operetkowych, a także śpiewałam partie solowe w oratoriach.
Występowałam również podczas Muzycznych Festiwali w Łańcucie, a po raz pierwszy współpracowałam ze śp. Bogusławem Kaczyńskim. Z przyjemnością przyjeżdżam do Rzeszowa i dobrze się tu czuję.
Bardzo dobrze przebiegała współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Nie mamy żadnych problemów, jeżeli chodzi o współpracę muzyczno-artystyczną. Bardzo dobrze się śpiewa z towarzyszeniem tej orkiestry.

       Te wieczory były dla Pani szczególnie wymagające, ponieważ była Pani jedyną solistką i trzeba było przygotować większy i do tego, moim zdaniem, bardzo trudny program.

       To prawda. Program był bardzo wymagający, ale sama sobie taki wybrałam. Były różne pomysły na te dwa koncerty, ale stwierdziłam, że skoro pani Dyrektor powierzyła mi takie trudne dzieło, to nie mogą to być łatwe arie. To także wynikało z mojego doświadczenia, bo w każdy wieczór sylwestrowy występuję w filharmonii albo w teatrze operowym i przekonałam się, że publiczność lubi arie koloraturowe i trudne, w których śpiewaczka może się popisać. Dlatego w programie znalazły się: aria Julii z opery Romeo i Julia Charles’a Gounoda, aria Rozyny z opery Cyrulik Sewilski Gioacchino Rossiniego, aria Eleny Merce dilette amiche z opery Nieszpory sycylijskie Giuseppe Verdiego, Walc Marii Miłość to niebo na ziemi z operetki Paganini Franza Lehara, czy Przetańczyć całą noc z musicalu My fair lady Fredericka Loewe.

       Owacje zachwyconej publiczności były tak gorące podczas obu wieczorów, że trzeba było bisować.

       Dużo emocji było także na scenie i dlatego z wielką przyjemnością pożegnałam się z publicznością Siboney, popularnym utworem, który skomponował Ernesto Lecuona.

       Czy zdarzyło się kiedyś, że w wieczór sylwestrowy bawiła się Pani w gronie bliskich w domu albo na jakimś balu?

       Jeszcze nigdy nie spędzałam Sylwestra w domu. Grudzień, styczeń i luty to są bardzo ciężkie miesiące ze względu na ilość koncertów i spektakli. Przyznam się, że gdybym nie miała zaproszenia, to byłoby mi bardzo przykro, bo przyzwyczaiłam się, że śpiewam w Sylwestra.
       Bywa tak, że często są zaproszenia, aby zaśpiewać w dwóch, a nawet trzech miejscach w wieczór sylwestrowy, ale uważam, że nie jest to dobry pomysł i takich propozycji nie przyjmuję, bo taki program, jaki śpiewałam w Rzeszowie, jest bardzo obciążający dla głosu. Na szczęście tutaj koncerty odbyły się w dniach 30 i 31 grudnia i mogłam trochę odpocząć.

01Edyta Piasecka w arii Julii z opery Romeo i Julia Charles'a Gounoda, Orkiestra Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Michael Maciaszczyl, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

        Ostatnio sporo czasu spędza Pani w Krakowie, bo nie tylko jest Pani zapraszana przez Operę Krakowską, występuje Pani z koncertami, rozpoczęła Pani działalność pedagogiczną, a niedawno znalazła się Pani w gronie znakomitych jurorów konkursu wokalnego o bardzo długich tradycjach.

        Bardzo się cieszę, że powolutku wracam do Krakowa. Przez cały czas mieszkałam i dużo pracowałam w Warszawie, albo stamtąd wyjeżdżałam na gościnne występy. Ze względów osobistych musiałam wrócić do Krakowa, kupiłam sobie pod Krakowem domek.
         Tam się zaczęła moja praca pedagogiczna, bo przez COVID-19 stwierdziłam, że zajmę się młodymi ludźmi, którzy marzą o śpiewie i tak mnie to wciągnęło, że mam teraz pod swoimi skrzydłami sześć najlepszych koloratur, bo specjalizuję się w koloraturach. Jestem zapraszana do prac jury w kilku konkursach – w 2023 roku też mam zaproszenia do następnych konkursów.
Bardzo mnie to interesuje i mogę powiedzieć, że jest to druga miłość, oprócz śpiewu.
        Zwrócono mi uwagę, że jestem za bardzo wymagająca, ale staram się uczyć najlepsze głosy, tym bardziej, że w Polsce mamy dużo utalentowanych ludzi, którym trzeba dać szanse.
Dla młodego człowieka jedyną możliwością do pokazania się są konkursy. Od dwóch lat wymyśliłam, że osoby, które są warte pokazania, będą występowały w moim cyklu „Mistrz i jego uczniowie”.
Staram się organizować te koncerty w każdym miesiącu. Może jestem trochę „ostra”, bo zawsze staram się, aby one były na najwyższym poziomie, jaki człowiek jest w stanie pokazać. Najczęściej są to głosy sopranowe i cały czas „przemycamy” trudniejsze utwory, a nie tylko te lekkie i przyjemne.
        Staram się być nie tylko pedagogiem i jurorem, ale również producentem koncertów z udziałem tych młodych ludzi. Współpracuję z kilkoma agencjami, które organizują przesłuchania i jeśli młoda osoba się podoba, to jest angażowana do występów. Okazuje się, że moje dziewczyny są świetne i jestem z nich bardzo dumna. Niedawno, jak to moje dziewczyny mówią, „wykosiłyśmy” trzy konkursy z takimi wysokimi nagrodami, że jestem bardzo szczęśliwa.Pracujemy dopiero od trzech lat, a od dwóch lat „sypią się nam” czołowe nagrody – pierwsze lub drugie miejsca i nagrody specjalne. Dziewczyny sobie naprawdę świetnie radzą.

        Koncerty „Mistrz i jego uczniowie” oraz udział w konkursach to także bardzo ważne elementy pracy pedagogicznej.

         Wysyłanie do różnych agencji lub organizatorów koncertów CV i informacji o dokonaniach młodych ludzi nie jest skuteczne. Stąd się wziął pomysł koncertów, podczas których zaśpiewa Edyta Piasecka oraz moi uczniowie i okazuje się, że jest to skuteczniejsze. Zdarza się tak, że czasem nie mogę zaśpiewać – na przykład 4 stycznia mam dużą galę i nie jestem w stanie wystąpić na trzech innych koncertach, to zaproponowałam swoje uczennice, które już występowały i zachwyciły publiczność swoimi pięknymi koloraturami.
         Mój mentor i pedagog prof. Ryszard Karczykowski wiele razy mi powtarzał: „Jak zaczniesz dobrze uczyć, to zobaczysz, że twój głos zacznie się też inaczej rozwijać”.
Teraz widzę, że wszelkie moje tzw. „plastry’, „kruczki”, które zalecam swoim uczniom, sprawiają, że mój głos faktycznie inaczej się rozwija. Jest to dobre nie tylko dla nich, ale także dla mnie.
Po lekcjach jestem bardzo zmęczona, bo ja z nimi śpiewam, a nie siedzę na krzesełku, słucham, mówię, że jest ładnie i dziękuję bardzo.
Po ośmiu godzinach intensywnej pracy z uczniami jestem zmęczona, ale jest to ogromna przyjemność.

02Edyta Piasecka - sopran, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Michael Maciaszczyk, for Damian Budziwojski / Fillharmonia Podkarpacka

        Od niedawna zmieniła się dyrekcja w Operze Krakowskiej.

        Tak i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa, ponieważ współpracowałam z panem prof. Piotrem Sułkowskim przez wiele lat. Nie tylko jak był dyrektorem w Krakowie, ale także później, kiedy był dyrektorem Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej. Uważam, że jest rewelacyjnym artystą i bardzo ciepłym człowiekiem oraz świetnym managerem i dobrze się stało, że prof. Piotr Sułkowski wrócił na stanowisko dyrektora Opery Krakowskiej.

        Chcę jeszcze powrócić na chwilę do Międzynarodowego Konkursu Operetkowo-Musicalowego pod honorowym patronatem Wiesława Ochmana, w którym była pani w gronie jurorów.

        To bardzo dobry konkurs. Szkoda, że odbywa się co dwa lata, a nie w cyklu rocznym. Pani Ewa Warta-Śmietana stworzyła znakomity i potrzebny konkurs. Świetnie nam się współpracowało w gronie jurorów przez kilka dni. Przyznam się, że przeżyłam także stresujące chwile, bo po wysłuchaniu wielu głosów i wyłonieniu najlepszych, trzeba było stanąć na estradzie Filharmonii Krakowskiej i wykonać z nimi koncert. To nie jest takie proste, aby tak zaśpiewać, żeby ta młodzież uwierzyła nam – tak, oni rzeczywiście mają rację.
        Siedząc i słuchając przekonaliśmy się, że mamy bardzo dobrych wokalistów, ale szkoły są różne. Tak jak mówili przewodniczący jury Wiesiu Ochman oraz prof. Jan Ballarin i ja się do tego przychylam – brakuje nam osobowości z ogromną charyzmą, które jak wchodzą na scenę, to od razu wiadomo, że ta osoba będzie miała taki magnetyzm, że nie potrzeba już nic - jest tylko ona, jej głos i wygląd. Takich głosów nam trochę brakuje.
Zastanawialiśmy się wszyscy, dlaczego brakuję osobowości. Trzeba jednak powiedzieć, że zdarzały się też bardzo piękne dziewczyny, które śpiewają rewelacyjnie i mają właśnie „to coś”, że człowiek spija każdą nutkę z ich ust, a także zdarzają się mężczyźni, którzy wychodzą, pięknie wyglądają i świetnie śpiewają, i od razu chciałoby się tej osobie dać pierwszą nagrodę. Takich osób jest mało.

03           Na pierwszym planie Edyta Piosecka - sopran i Michael Maciaszczyk - dyrygent, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

        To wszystko prawda, ale trzeba powiedzieć, że w ostatnich latach jesteśmy w światowej czołówce. Polscy artyści – śpiewaczki i śpiewacy podbijają serca publiczności na całym świecie, występując w najsłynniejszych salach koncertowych i teatrach operowych.

        Dlatego ja ciągle powtarzam pytanie podczas koncertów, które organizuję i na prowadzonych master-klasach – dlaczego my w teatrach, filharmoniach i na różnych festiwalach pokazujemy wciąż zagraniczne gwiazdy, skoro mamy w Polsce znakomitych śpiewaków i oni cały czas siedzą i czekają na rezerwowej ławce. Szkoda, bo mogliby swym śpiewem zachwycać polską publiczność.

        Od dawna jest tak, że polscy artyści muszą zrobić kariery za granicą, żeby w Polsce występować i cieszyć się uznaniem.

        Jako przykład powiem, że przez osiem lat pracowałam w Operze Narodowej i za każdym razem, kiedy byłam ja (Polka) i zachodnia gwiazda (top śpiewaczka z pierwszych stron gazet), to się okazywało, że stawała obok mnie na scenie Opery Narodowej, która jest wielką halą, i nikła. Wcale nie było oczywiste, że ona będzie śpiewała podczas spektaklu premierowego, bo często się zdarzało, że to ja śpiewałam premierę, a koleżanka śpiewała drugi spektakl. To wcale nie jest oczywiste, że te zagraniczne gwiazdy są lepsze niż polscy śpiewacy.

        Powiedzmy jeszcze, że występowała Pani w takich krajach, jak: Belgia, Holandia, Niemcy, USA, Dania, Kuwejt, Włochy, a także współpracowała Pani z polskimi teatrami operowymi.

        To prawda, na przykład od dawna współpracuję z Operą Bałtycką i bardzo dobrze się tam czuję. W tym roku miałam pecha, bo musiałam z przyczyn zdrowotnych mojej mamy odwołać udział w premierze Króla Rogera Karola Szymanowskiego. Lubię śpiewać w Operze Bałtyckiej, bo tam jest bardzo dobry zespół, który świetnie gra.
         Bardzo dobrze mi się także pracuje z Teatrem Muzycznym w Lublinie, ponieważ ten teatr bardzo się zmienił, bardzo dobrze gra orkiestra. Pani dyrektor Kamila Lendzion jest wspaniałym managerem. Często jestem pytana przez osoby, które nigdy nie współpracowały z tym teatrem – po co ty tam ciągle jeździsz?
Jeżdżę, bo widzę, jak tam się wszystko zmienia. Miałam szczęście pracować tam z dyrektorem Andrzejem Knapem, który był bardzo dobrym dyrygentem, teraz najczęściej współpracuję z dyrektorem Rubenem Silvą, który jest również świetnym dyrygentem, a niedługo rozpocznę współpracę z nowym dyrygentem, którym jest Vincent Kozlovsky.
         Na przykład Zemsta Nietoperza Johanna Straussa, w której często śpiewam partie Rozalindy, jest świetnie przygotowanym spektaklem. Teraz przygotowujemy spektakle Traviaty z panem dyrektorem Waldemarem Zawodzińskim oraz z dyrygentem Rubenem Silvą i Vincentem Kozlvsky’m, i myślę, że to także będzie świetne.
Jestem przekonana, że ten teatr naprawdę się będzie rozwijał, tym bardziej, że pani dyrektor Kamila Lendzion ma ambitne plany, ponieważ chce, aby coraz częściej w tym teatrze gościła opera.

04

Koncert Sylwestrowy w Filharmonii Podkarpackiej. Na pierwszym planie Edyta Piasecka - sopran i Michaek Maciaszczyk - dyrygent, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

         Nie powiedzieliśmy nic o wielkich formach oratoryjno-kantatowych, a w tym nurcie muzyki ma Pani poważny dorobek.

         Kocham oratoria i bardzo za nimi tęsknię. Cały czas pukam do różnych filharmonii i cały czas słyszę, że ten repertuar od pewnego czasu trochę gorzej się sprzedaje. Być może dla filharmonii, szczególnie tych, które nie mają własnych chórów, jest to za droga forma. Wcześniej często śpiewałam w Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta, II Symfonii c-moll Gustava Mahlera, Mszy As-dur Franciszka Schuberta czy „Oratorium na Boże Narodzenie” Johanna Sebastiana Bacha. Tęsknię za dziełami moich ukochanych kompozytorów: Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego czy Karola Szymanowskiego. Ostatnio dostałam zaproszenia do zaśpiewania dzieł Kilara i Góreckiego.
         Bardzo lubię też pana dyrektora Krzysztofa Brzozowskiego, który co roku zaprasza mnie do Rumii i coś bardzo interesującego do zaśpiewania mi proponuje. Działa tam bardzo dobra orkiestra, w której gra dużo instrumentalistów z Opery Gdańskiej. Wspaniale się z nimi śpiewa. W planach mamy występ z Requiem Giuseppe Verdiego, w którym patie solowe zaśpiewają ze mną: Małgorzata Walewska, Tadeusz Szlenkier i Rafał Pawnuk. Bardzo się na ten koncert cieszę.
Mam nadzieję, że oratoria wrócą do repertuarów filharmonicznych i festiwalowych.

        Sądzę, że gale koncertowe z udziałem kilku solistów i pięknymi, wartościowymi programami sprawiają przyjemność każdemu i mogą pozyskać wielu miłośników muzyki operowej, a tym samym nowych melomanów.

         Ja myślę, że takich gal operowo-operetkowych jest mało. Organizatorzy różnych gal życzą sobie programów, w których będzie: operetka, musical, piosenka. Jak proponuję chociaż jedną arię lub duet operowy, to słyszę – wie pani, może jednak nie. Musimy po pandemii znowu przekonać organizatorów i publiczność, że opera nie jest taka zła, a wprost przeciwnie, jest piękna.
         Niedawno otrzymałam pytanie, jak będzie wyglądała Traviata w Lublinie, w której będę śpiewała. Pokazałam wtedy stare zdjęcia, bo będziemy wykonywać Traviatę w takiej inscenizacji, jak robiło się kiedyś. Będą piękne stroje, ogromne krynoliny i okazuje się, że byli zachwyceni. Ludzie za tym tęsknią, bo często teraz realizowane są spektakle, w których wykonawcy występują w strojach codziennych i nie wszystkim się to podoba. Myślę, że powinno się pokazać te piękne stroje we wszystkich materiałach reklamowych.
         Ja także się specjalnie przygotowałam do koncertów w Rzeszowie, a kiedyś tego nie robiłam. Wiem, że publiczność można zdobyć nie tylko pięknym śpiewem, ale także zaskoczyć wyglądem. Przywiozłam aż sześć sukien, do każdego wykonywanego utworu inną. Było to trudne, bo przecież w trakcie dosyć krótkich utworów instrumentalnych musiałam zdążyć się przebrać, sprawdzić, jak wyglądam i pomyśleć o utworze, który mam wykonać.

05

             Pani Edyta Piasecka zaprasza do tańca prowadzącego koncert pana Stefana Müncha, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

        Proszę wymienić chociaż kilka oper, które Pani lubi.

        Najbliższe jest mi bel canto i wszystko, co się wiąże z koloraturą, bo mam taki głos. Niestety, ubolewam nad tym, że powtarzamy w Polsce to, co robią na Zachodzie. Moich ulubionych oper właściwie nie ma w programach. Nikt nie jest zainteresowany na przykład Normą Vincenzo Belliniego, którą śpiewałam i chciałabym do niej wrócić. To samo dotyczy Semiramidy Gioachino Rossiniego i kilku innych oper.
        Przyjmuję i cieszę się z tego, co jest, ale jak są gale, to zawsze staram się pokazać, że mogę zaśpiewać arie z Semiramidy czy Cyrulika Sewilskiego, który jest na nieco lżejszy głos, ale ja się tym jeszcze bawię.
Mam zaproszenie do wykonania tytułowej roli w operze ”Hrabina” Stanisława Moniuszki. Przestudiowałam nuty i stwierdziłam, że będę tę partię kochała, bo jest sporo koloratur do zaśpiewania, a rola jest piękna.
Bardzo lubię wykonywać partie w operach naszych rodzimych kompozytorów, których się nie zamieszcza w programach.
        W czasie pandemii robiliśmy, z ogromnym sukcesem, operę „Jadwiga, Królowa Polska” Karola Kurpińskiego, którą znalazł pan dyrektor Paweł Orski. Pokazaliśmy ją zaledwie raz i ogromnie spektakl się podobał.
Jest to bardzo droga opera, bo potrzebna jest duża orkiestra. Brzmi bardzo ciężko i czasami wydawało się, że nie jest to muzyka Karola Kurpińskiego, a Giacomo Pucciniego albo nawet Richarda Wagnera. Przepiękne dzieło i bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że zainteresowanie jest tak duże, że będziemy tę operę powtarzać w 2024 roku i może kiedyś zostanie wystawiona ta opera scenicznie.

        W mijającym 2022 roku była Pani bardzo zapracowana.

        Tak, spektakli i koncertów kameralnych było naprawdę bardzo dużo. Prawdę mówiąc, nie odczułam czasu covidovo-wojennego, bo przez cały czas czuwał nade mną anioł i miałam propozycje występów.
Szkoda, że nie zostało zauważone przez teatry Polskie wesele Józefa Beera. Jest to opera buffa. Nagrywaliśmy to dzieło w Krakowie dzięki uprzejmości pana dyrektora Kosowskiego z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej, a dyrygował Łukasz Borowicz. Może to dzieło także doczeka się pokazania szerokiemu gronu publiczności.

        Pani kalendarz na 2023 rok jest już coraz bardziej zapełniony i znów będzie mnóstwo różnych wydarzeń.

        To prawda, nie będzie czasu na wakacje. Już teraz serdecznie zapraszam młodych ludzi do udziału w następnej edycji Międzynarodowego Konkursu Wokalnego im. Moniki Swarowskiej-Walawskiej w Krzeszowicach, który odbędzie się na początku lipca. Później mam zaplanowanych kilka kursów muzycznych, różne koncerty i przez cały czas uczę swoją klasę.
Podziwiam ich zapał do pracy i chęć do nauczenia się jak najwięcej w krótkim czasie. Często muszę im tłumaczyć, że trzeba tak wszystko planować, aby śpiewać jak najdłużej. Wszystkim powtarzam, aby brali przykład z dwóch osób: pani Joanny Woś i pani Grażyny Brodzińskiej mówiąc – jeśli będziesz tyle śpiewać, co one śpiewają, to wtedy będziesz, tak jak one, znakomitą śpiewaczką. W ciągu jednego roku nie nauczysz się śpiewać, a nawet w ciągi pięciu lat – śpiewaj tyle, ile one. Ja również do tego dążę.

        Życzmy sobie, aby 2023 rok był dla nas dobry i abyśmy jak najczęściej obcowały z muzyką – Pani wykonując ją, a ja słuchając.

         Oby tak było. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Zofia Stopińska

06

Wykonawcy dziekują publiczności za gorące brawa. Na pierwszym planie prowadzący koncert Stefan Münch , Edyta Piasecka - sopran i Michael Maciaszczyk - dyrygent. fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Mistrz i uczeń – prof. Jerzy Swoboda i Klaudia Mazur

        Zapraszam Państwa na spotkanie z cyklu „Mistrz i uczeń”. Te spotkania ukazują się na portalu Klasyka na Podkarpaciu dosyć rzadko, bo dwa lub trzy razy w roku, ale zawsze moi goście są wyjątkowi.
        Po raz pierwszy spotykam się z dyrygentami – prof. Jerzy Swoboda, doświadczony dyrygent oraz pedagog i pani Klaudia Mazur, która rozpoczyna pracę z zawodowymi orkiestrami symfonicznymi. Spotykamy się w Filharmonii Podkarpackiej 29 listopada 2022 roku.

         Chcę rozpocząć rozmowę od wspomnienia koncertu, który odbył się w Filharmonii Podkarpackiej 9 listopada 2022 roku, kiedy to pan Jerzy Swoboda dyrygował Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, a solistką była włoska pianistka Leonora Armellini. Ten koncert Na długo pozostanie w pamięci licznie zgromadzonych melomanów, którzy swój zachwyt wyrazili bardzo długą owacją. Trzeba podkreślić, że w programie znalazły dwa niełatwe dla wykonawców dzieła kompozytorów polskich.

         Jerzy Swoboda: Uważam, że najprostszy utwór jest trudny w przekazie. Jeżeli on jest dobrze przygotowany i poruszy emocjonalnie słuchaczy, to znaczy, że jest dobrze zaprezentowany. Z wykonania Koncertu e-moll op. 11 Fryderyka Chopina byłem bardzo zadowolony. Już podczas pierwszej próby miałem bardzo dobry kontakt z pianistką. To jest typowy koncert z towarzyszeniem orkiestry i jeżeli wytworzy się „chemia”, wspólny oddech i rozumienie frazy, to jest to wielka przyjemność w wykonywaniu; a jak jest przyjemność w graniu, to natychmiast przenosi się na odbiór publiczności. Najlepszym dowodem, że wykonanie bardzo się podobało były długie oklaski i aż dwa bisy: najpierw Grande valse brillante Es - dur op.18, a później Etiuda As - dur op.26 nr 1.

         Bardzo pięknie wykonana była także Symfonia e - moll "Odrodzenie" op.7 Mieczysława Karłowicza i dlatego kilkukrotnie wychodził Pan na estradę, aby dziękować publiczności za gorące brawa.

         Jerzy: To prawda i mam jeszcze większą satysfakcję, bo jest to rzadko wykonywane i naprawdę bardzo skomplikowane w swojej materii muzyczno-emocjonalnej dzieło. Orkiestra bardzo starannie ze mną pracowała podczas prób i dzięki temu udało się zrealizować kontrasty, pokazać różne emocje, a publiczność bardzo dobrze oceniła nasze wykonanie. Przyznam się, że sam byłem zaskoczony uznaniem publiczności.

Filharmonia J. Swoboda i Leonora Armelini      Przy fortepianie Leonora Armellini, Orkiestrą Symfoniaczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Jerzy Swoboda, fot ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

          2 grudnia dyryguje koncertem pani Klaudia Mazur, wychowanka prof. Jerzego Swobody, który postanowił być na pierwszych Pani próbach z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. Utwory, które wypełnią program koncertu wybrała Pani sama, czy zostały one zaproponowane przez organizatorów.

          Klaudia Mazur: Decyzję podjęliśmy razem. W planach miał to być wieczór muzyki rosyjskiej z piekielnie trudnym Koncertem skrzypcowym Igora Strawińskiego. Ze względu na okoliczności, które teraz mamy, program został zmieniony. Wspólnie postanowiliśmy, że będą to: Uwertura „Egmont” – Ludwiga van Beethovena, Fantazja Brillante z opery „Faust” - Henryka Wieniawskiego oraz III Symfonia a-moll „Szkocka” Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego.

          Każdy z tych utworów będzie wymagał zbudowania przez wykonawców innego nastroju.

          Klaudia: Innego nastroju, innej stylistyki, innego sposobu grania, bo to jest podstawa w przygotowaniu i prezentacji utworu. Każdy kompozytor ma coś innego do zaoferowania. Trzeba ten klucz znaleźć i w odpowiedni sposób przekazać publiczności.

          Zawód dyrygenta wymaga wszechstronnego wykształcenia, ale najważniejsze są zajęcia z dyrygentury. Jak one wyglądają skoro studenci nie mogą pracować z orkiestrą.

          Jerzy: Jest to trudny proces kształcenia, bo wymaga ogromnej wiedzy na temat teorii muzyki, epok, stylów muzycznych, ale jak pani powiedziała najważniejsza jest praktyka. Lekcje dyrygowania odbywają się wyłącznie przy fortepianie. Uczymy się techniki. Często powtarzam, że nasze ręce to jest język migowy dla muzyków. Rękami musimy wszystko powiedzieć. Nie możemy w czasie koncertu mówić jak mają grać tylko wszystko pokazać rękami. Gest i od razu dźwięk fortepianu w czasie lekcji to jest zupełnie co innego. Podczas pracy z orkiestrą musimy wykonywać gesty z odpowiednim wyprzedzeniem. Kiedy indziej dla instrumentów smyczkowych, inaczej dla grupy dętej, a jeszcze inaczej dla grupy instrumentów perkusyjnych.
          Moja wychowanka po raz pierwszy pracuje z profesjonalną orkiestrą i jestem pełen podziwu, że nieźle sobie radzi. Szybko reaguje na moje sugestie i to mnie bardzo cieszy, bo Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej niezwykle szybko reaguje na każdy gest i każdy fałszywy ruch powoduje zakłócenia w grze.

          Klaudia: Bardzo szybko wychodzą na jaw błędy dyrygenta, bo muzycy to od razu pokazują. Nawet jak dyrygent się zawaha, to czujny muzyk po prostu wejdzie. Praca z orkiestrą jest najlepszą szkołą dla dyrygenta. Na studiach dyrygenckich (myślę, że to jest problem nie tylko polskich uczelni, ale także uczelni muzycznych w świecie), powinniśmy kształtować naszą wyobraźnię do tego stopnia, żeby pomogła nam skutecznie współpracować z orkiestrą. Realia są różne. Moje doświadczenia są trochę inne niż moich kolegów. Ja współpracuję z Filharmonią Łódzką jako muzyk orkiestrowy, bo gram na perkusji. Gram przeróżne programy pod batutami różnych dyrygentów. Bardzo pomaga mi znajomość barwy danego instrumentu. Moi koledzy z klasy dyrygentury nie mają styczności z orkiestrą na co dzień tak jak ja. Nie da się zastąpić słuchaniem nagrań, które są już zmiksowane, słuchania instrumentów na żywo.

Filharmonia Klaudia Mazur        Klaudia Mazur dyryguje Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej podczas koncertu 2 grudnia 2022 roku, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

         Mistrz zaczynał edukację od nauki gry na fortepianie, a Pani?

         Klaudia: Ja także rozpoczynałam od nauki gry na fortepianie w klasie pani Ewy Salwarowskiej, która była kiedyś u Profesora akompaniatorem. Później były studia z edukacji artystycznej (licencjat) w Częstochowie, podczas których poznałam Profesora. Ukończyłam także instrumentalne studia magisterskie w klasie perkusji dr hab. Piotra Biskupskiego. W 2021 roku ukończyłam dyrygenturę symfoniczną (licencjat) w klasie prof. Jerzego Swobody w Akademii Muzycznej w Łodzi, a obecnie jestem studentką ostatniego roku studiów magisterskich dyrygentury symfoniczno-operowej w klasie prof. Jerzego Swobody.

         Wszystkie zebrane podczas studiów i pracy z orkiestrze doświadczenia bardzo się przydają. Musi Pani znać możliwości każdego instrumentu.

         Klaudia: Oczywiście, dlatego praca w orkiestrze jest bardzo ważna dla przyszłych dyrygentów, by móc poznać swój „instrument” z każdej strony.

         Jerzy: Prawdziwy sprawdzian jest dopiero wtedy, jak się stanie na podium dyrygenta i wtedy zaczynają się drobne kłopoty. Podczas studiów, przygotowujemy studenta na różne warianty.
Zawsze jest kilka rozwiązań, które dyrygent musi mieć, bo każda orkiestra jest inna.

         Klaudia: Mimo przygotowania, nauki, wiedzy, którą dyrygent posiada, za każdym razem ma inny materiał w postaci orkiestry. Myślę, że kluczem jest tutaj szybkość reakcji dyrygenta na problemy związane z orkiestrą i to jest najtrudniejsze. Trzeba szybko się odnaleźć w orkiestrze, w akustyce i znaleźć wspólny język.

         Myślę, że pierwsza próba decyduje o kontaktach z orkiestrą, aż do zakończenia koncertu.

         Klaudia: Powiem więcej, ważne jest nawet wejście na estradę. Bardzo dobrze pamiętam swój pierwszy koncert w czasie studiów z edukacji muzycznej. Podczas jednej z prób, siedzący obok mój szanowny Profesor przez 30 minut tresował mnie, jak mam wyjść na scenę. Nie zapomnę tego nigdy, bo wszystko odbywało się przy siedzącej na estradzie orkiestrze. To jest prawda, że gdy dyrygent pierwszy raz wychodzi na scenę, to już wiadomo, czy ten tydzień będzie dobry, czy nie. Po samym wejściu już widać charakter tego człowieka.
Kolejnym problemem jest instrument dyrygenta, bo przecież nie dyrygujemy instrumentami, tylko ludźmi. Dyrygent musi się także wykazać znajomością psychologii.

Filharmonia Klaudia Mazur 3       Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Klaudii Mazur gra III Symfonię a-moll "Szkocką" F. Mendelssohna, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

         W ostatnich latach coraz więcej kobiet studiuje dyrygenturę i z powodzeniem staje za pulpitem dyrygując orkiestrami. Z czasów młodości pamiętam, jak maestro Jerzy Maksymiuk ciągle powtarzał, że nie uznaje dyrygujących kobiet – chyba, że jest to Agnieszka Duczmal. Teraz kobiety świetnie sobie radzą i coraz częściej kierują ważnymi placówkami muzycznymi.

          Jerzy: Nic w tym dziwnego, bo przecież kobiety są równoprawnymi obywatelami świata, społeczeństwa i estrady.

          To prawda, ale akceptacja równouprawnienia kobiet trwała długo. W zawodzie dyrygenta również.

          Klaudia: Ja myślę, że to trwa w dalszym ciągu. Według mnie dyrygent to jest profesja, a nie płeć. Nazywanie kobiet dyrygentkami doprowadza mnie do szału. Ja jestem po prostu dyrygentem. To jest moja profesja i wymyślanie specjalnych nazw: maestra, dyrygentka jest profanacją tego zawodu. Ten proces w świecie nadal się kształtuje, bo wcale nie jest tak, że kobiety maja otwartą drogę na podest dyrygencki. Jest słynny konkurs „La Maestra” w Paryżu , w którym w ostatniej edycji triumfowały Polki. Anna Sułkowska-Migoń zwyciężyła, na drugim miejscu znalazła się Joanna Natalia Ślusarczyk.
          To pierwszy konkurs, który dotyczy kobiet i jest bardzo trudny, ponieważ mogą w nim uczestniczyć kobiety od 20 do 40, a może nawet 45 roku życia. 20 czy 25 lat różnicy w pracy z orkiestrami z pewnością działa na korzyść tych z długim stażem. Ten konkurs odbywa się co dwa lata – zobaczymy czy ktokolwiek z Polski dostanie się w kolejnej edycji.

          Nie tak dawno Polska dyrygentka Marta Gardolińska została dyrektorem muzycznym Opéra national de Lorraine we Francji, w ubiegłym roku Marzena Diakun objęła stanowisko dyrektor artystycznej i dyrygenta tytularnego Orquesta y Coro de la Comunidad de Madrid. Coraz więcej kobiet pełni ważne funkcje w słynnych placówkach muzycznych na świecie.

          Jerzy: Trzeba zaczekać 5 lat, jak się utrzymają na stanowisku to znaczy, że są naprawdę dobre.

          Przez wiele lat był Pan dyrektorem kilku polskich orkiestr. Kierowanie filharmonią czy teatrem operowym i jednocześnie współpraca z różnymi orkiestrami nie jest łatwa i wymaga ogromnej pracowitości.

         Jerzy: Na ten temat można bardzo długo rozmawiać. Ważne jest, aby mieć odpowiednie przygotowanie i predyspozycje. Można zabłysnąć przez rok czy dwa, ale utrzymać się na estradzie przez 30, 40 czy 50 lat jest najlepszym sprawdzianem dla dyrygenta.

          Jest Pan wszechstronnym dyrygentem, bo w repertuarze ma Pan ogromnie dużo dzieł minionych epok, ale także prowadzi Pan premierowe wykonania utworów nowych.

          Jerzy: Jest tego bardzo dużo. W ostatnich latach te premierowe wykonania bardzo mnie interesują. Mogę sam kształtować utwór od początku do końca. To jest największe wyzwanie.

          Czasami jakieś sugestie kompozytora wpływają pewnie także na ostateczny kształt dzieła.

          Jerzy: Owszem, ale nigdy nie pozwalam na obecność kompozytora na pierwszych dwóch próbach. Zawsze przedstawiam kompozytorowi swoją wersję i dyskutujemy

           Klaudia: Kiedyś miałam taka sytuację, że kompozytorka przychodziła na każdą próbę i na następną próbę przynosiła mi nową wersję utworu. Ponieważ próby były rozłożone w czasie, to w sumie wyszło chyba około 20 wersji tego utworu. Dlatego uważam, że Profesor ma rację.

           Jerzy: Trzeba na samym początku powiedzieć. Bardzo ci dziękuję, że masz do mnie zaufanie i oddajesz swoje dziecko w moje ręce.

           Kiedyś w Rzeszowie odbyła się premiera utworu Wojciecha Kilara, który był obecny na ostatniej próbie. Mistrz podziękował wykonawcom, a później rozmawialiśmy. Wtedy też powiedział, że zazwyczaj nic nie zmienia i nie wtrąca się, ponieważ uważa, że utwór należy już także do wykonawców.

           Jerzy: na dobrą sprawę można byłoby nagrać utwór i odtwarzać tę samą wersję. Na szczęście różnym dyrygentom i muzykom towarzyszą inne emocje i dzięki temu są różne wykonania, chociaż zapis nutowy jest ten sam.

Filharmonia Jerzy Swoboda 800Leonora Armellini i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Jerzego Swobody podczas koncertu, który odbył się 9 lidtopada, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

         Pana obecność na pierwszych próbach swojej studentki, świadczy chyba najlepiej o tym, że wielką radość sprawia Panu praca pedagogiczna.

         Jerzy: To jest kwestia odpowiedzialności. Skoro podjąłem się uczyć i przekazywać swoją wiedzę zdobytą poprzez praktykę, to muszę to robić najlepiej jak potrafię. Tym bardziej, że pani Klaudia jest moją ostatnią absolwentką, bo ze względu na przepisy kończę działalność pedagogiczną. Jeśli zdrowie pozwala, to dyrygent może pracować i uczyć do końca życia, ale przepisy mówią, że po ukończeniu 70-tego roku życia trzeba zakończyć działalność pedagogiczną. Gdzie indziej na świecie nie liczy się wiek, a wartość pedagoga i jego doświadczenie, ale to jest temat na inną rozmowę. Zawsze jak podejmowałem się jakiejś pracy, to wykonywałem ją najlepiej jak potrafię.
         Nasze zajęcia nie zawsze są sympatyczne dla studentów. Czasami musze ich zdyscyplinować, wywrzeć pewną presję. To są wszystko elementy przygotowujące do zawodu. Wszyscy „obrywali” jeżeli spóźniali się chociaż jedną minutę na zajęcia. Dlaczego? – czasu nikt mi nie zwróci.
Dyrygentowi nie wolno się spóźnić, być nieprzygotowanym do próby, być nieuprzejmym… Dyrygentowi wielu rzeczy nie wolno. Muszę ich tego nauczyć. Nie tylko gestów, ale także sposobu podejścia do uczenia się partytury, pracy nad wyobraźnią, wszystkich innych zagadnień wykonawczych. To jest bardzo długi proces.
         Obiecałem pani Klaudii pomóc, w pierwszych kontaktach z zawodową orkiestrą. Zauważyła pani czekając na nas podczas próby, że miałem zaledwie kilka drobnych uwag technicznych, których pani Klaudia ma prawo nie wiedzieć. Widząc natychmiastową reakcję, spokojnie się wycofuję, bo jestem przekonany, że świetnie sobie poradzi.

          Młody człowiek, który rozpoczyna pracę dyrygenta musi starać się na wszelkie sposoby zaistnieć w środowisku muzycznym.

          Jerzy: To jest bardzo trudne, uważam, że najtrudniejsze.

           Klaudia: Uważam, że to jest bardzo trudne w zawodzie muzyka, nie tylko dyrygenta, chociaż w najgorszej sytuacji są dyrygenci i kompozytorzy. Kompozytor dlatego, że musi mieć orkiestrę, które wykona jego utwór, a dyrygent musi mieć orkiestrę z którą wykona koncert czy spektakl.
Dostać się do orkiestr jest szalenie trudnym procesem. Mówi się, że konkursy są „bramą do niebios”.
           Prawda jest taka, że bardzo dużo osób na świecie uczy się dyrygentury i zgłoszeń na konkursy, szczególnie na konkursy zagraniczne, które mogą owocować zaproszeniami do orkiestr jest ogrom. Ostatnio widziałem, że na jeden konkurs we Włoszech zgłosiło się ponad 650 osób z całego świata. Tendencja na świecie jest taka, szczególnie w konkursach zagranicznych, że zanim pojawisz się w tym konkursie, wyślesz zgłoszenie, to musisz wysłać pieniądze. To nie jest 20 czy 50 Euro, tylko to są naprawdę potężna pieniądze. Ostatnio widziałam konkurs, gdzie bezzwrotne wpisowe wynosiło ponad 400 Euro. Do tego dochodzą jeszcze koszty wyjazdu, pobytu itd. Nie ma także recepty na to, żeby wygrać.

          Mówili Państwo, że Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej jest czujna, reaguje na każdy gest i dobrze się z nią współpracuje. Myślę, że pobyt w naszym mieście dostarczy wiele satysfakcji.

           Jerzy: To prawda, Filharmonia zapewnia nam także dobre warunki do pracy i wypoczynku. Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej jest sympatyczna, jak jest dyrygent sympatyczny. Nawet jak jest wymagający, ale merytorycznie dobry, to nie ma żadnych problemów. Pracowałem z nimi dwa tygodnie temu, pracowaliśmy solidnie w atmosferze wzajemnego szacunku.

           Jak się wraca po dłuższej nieobecności do rodzinnego miasta, bo przecież w Rzeszowie się Pan urodził i tutaj rozpoczął Pan naukę gry na fortepianie.

           Jerzy: Po latach wraca się na groby, takie jest życie. Natomiast lubię spacerować i zachwycać się jak pięknie Rzeszów rozkwita. Jak wyjeżdżałem z Rzeszowa, to za Wisłokiem kończyło się miasto, a z drugiej strony kończyło się na moście kolejowym. Teraz to jest ścisłe centrum. Starówka przed laty była w rozsypce, a teraz wszystko jest odrestaurowane i wygląda pięknie, tętni życiem, tylko się cieszyć.

           Myślę, że będziecie Państwo chcieli tutaj wracać.

           Klaudia: Na pewno, panująca tutaj atmosfera i przyjęcie przez muzyków jest opiekuńcze, bo oni naprawdę są cierpliwi, pozwalają się pomylić oraz próbować. Inne orkiestry bywają aroganckie, a oni chcą mi pomóc. Myślę, że powrót tutaj będzie fantastyczny.

           Jerzy: Jak sobie zapracuje i będzie udany koncert, to na pewno zostanie zaproszona.

           Życzę częstych powrotów do pięknego Rzeszowa i bardzo dziękuję za miłe spotkanie.

           Jerzy: My również dziękujemy.

Rozmawiała Zofia Stopińska

Chcę jeszcze chociaż w kilku zdaniach przedstawić Pańswu moich rozmówców.

          Profesor Jerzy Swoboda
          Urodził się w 1953 roku w Rzeszowie. Studia dyrygenckie ukończył z wyróżnieniem w 1982 roku w Akademii Muzycznej w Krakowie, w klasie prof. Krzysztofa Missony. W latach 1982-1986 był kierownikiem Chóru Państwowej Filharmonii w Krakowie, następnie dyrygentem i kierownikiem
muzycznym zespołu Capella Cracoviensis. Równolegle prowadził działalność dydaktyczną w krakowskiej Akademii Muzycznej. Od 1986 do 1990 był stałym dyrygentem Polskiej Orkiestry Kameralnej oraz orkiestry Sinfonia Varsovia. W latach 1987-1992 był dyrektorem artystycznym Międzynarodowych Festiwali Chopinowskich w Dusznikach Zdroju. W 1990 roku został dyrektorem
naczelnym i artystycznym Filharmonii Śląskiej w Katowicach; funkcję tę pełnił do 1998 roku. Był także członkiem jury Międzynarodowych Konkursów Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach.
Od 1998 do 2005 roku był dyrektorem artystycznym Filharmonii Częstochowskiej. W tym czasie objął opiekę merytoryczną nad Festiwalami Wiolinistycznymi im. Bronisława Hubermana w Częstochowie.
W latach 2003-2008 był dyrektorem artystycznym Filharmonii Narodowej w Koszycach na Słowacji, będąc równocześnie dyrektorem muzycznym Festiwali „Košická Hudobná Jar”. Od roku 2003 do 2008 był I gościnnym dyrygentem, konsultantem muzycznym oraz dyrektorem artystycznym Filharmonii
Dolnośląskiej w Jeleniej Górze.
           Dyrygował wieloma znakomitymi orkiestrami w Polsce i za granicą. Koncertował w większości krajów Europy, a także w USA, Kanadzie, Korei Płd., Meksyku, Japonii, na Tajwanie. Występował w najsłynniejszych salach koncertowych Londynu, Paryża, Wiednia, Berlina, Bonn, Kolonii, Stuttgartu,
Pragi, Brukseli, Aten. Współpracował oraz koncertował z tej miary artystami, jak: Lord Yehudi Menuhin, Stefania Toczyska, Gidon Kremer, Krzysztof Jakowicz, Kaja Danczowska, Ewa Podleś, Konstanty Andrzej Kulka, Justus Frantz, Piotr Paleczny, Katia i Marielle Labeque, Jadwiga Rappe, Wanda Wiłkomirska, Grigorij Sokołow, Krzysztof Jabłoński, June Anderson, Andrzej Hiolski, Sarah Chang, Fou Ts’ong, Andrzej Bauer. Uczestniczył w wielu prestiżowych festiwalach muzycznych, m.in. Festiwalu Mozartowskim w Würzburgu (Niemcy), na festiwalach: w Echternach (Luksemburg), Marianskich Łaźniach (Czechy), la Chaise Dieu (Francja), Atenach (Grecja), Eastern Music Festival (USA), Warszawska Jesień, Vratislavia Cantans , Muzyka w Starym Krakowie.
           Artysta dokonał wielu nagrań płytowych i archiwalnych, m.in. dla wytwórni fonograficznych w Polsce, Francji, Japonii, Wielkiej Brytanii i USA (wydano 55 płyt CD). Za prawykonanie Koncertu fortepianowego Stefana Kisielewskiego z Markiem Drewnowskim jako solistą podczas Festiwalu „Warszawska Jesień” w 1991 roku otrzymał nagrodę SPAM. Płyta nagrana z orkiestrą Filharmonii
Śląskiej i Zofią Kilanowicz (III Symfonia pieśni żałosnych H.M. Góreckiego) została płytą roku 1994 i otrzymała nagrodę Fryderyk. W latach 1991-1996 współpracował z ośrodkiem Telewizji Polskiej w Katowicach, prowadząc cykliczny program „Na symfonicznej estradzie”. Był także muzycznym konsultantem ostatniego filmu z udziałem Witolda Lutosławskiego w reżyserii Krzysztofa Zanussiego, zrealizowanego na zamówienie BBC.
           Za dokonania artystyczne uhonorowany został Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem „Zasłużony Kulturze - Gloria Artis” oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
W dniu 17 sierpnia 2012 roku z rąk Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej otrzymał tytuł naukowy profesora sztuk muzycznych.
           Jerzy Swoboda zajmuje się również pracą dydaktyczną i organizacyjną. Jest pedagogiem Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego im. Jana Długosza w Częstochowie na Wydziale Sztuki, będąc jednocześnie Przewodniczącym Rady Dyscypliny Sztuk Muzycznych . W Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi prowadzi klasę Dyrygentury, pełniąc w latach 2012-2019 funkcję Kierownika Katedry. Ekspert merytoryczny Polskiej Komisji Akredytacyjnej od 2012 r.

Recenzent w postępowaniach o nadanie tytułu profesora , habilitacyjnych oraz w przewodach doktorskich. Juror konkursów dyrygenckich. Członek Rady Szkoły Doktorskiej oraz Rady ds. Nadawania Stopni Naukowych i Stopni w zakresie Sztuki Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego im. Jana Długosza w Częstochowie.
Dyrygując 9 listopada w rodzinnym mieście  Artysta zachwycił publiczność znakomitą współpracą z pianistką Leonorą Armellini i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej oraz kreacjami Koncertu fortepianowego e - moll op. 11 Fryderyka Chopina oraz Symfonii e - moll "Odrodzenie " op.7 Mieczysława Karłowicza.

Jerzy Swoboda dyrygent fot                                                       prof. Jerzy Swoboda - dyrygent i pedagog, fot. Dariusz Kulesza

 

          Klaudia Mazur - w Akademii Muzycznej im. Kiejstuta i Grażyny Bacewiczów w Łodzi ukończyła dyrygenturę symfoniczną w klasie prof. Jerzego Swobody (2021 r., licencjat), instrumentalistykę w klasie perkusji dr. hab. Piotra Biskupskiego (2020 r., magister) oraz prof. Piotra Sutta (2018, licencjat), dodatkowo edukację artystyczną w zakresie sztuki muzycznej (2018 r., licencjat). Obecnie jest studentką ostatniego roku studiów magisterskich (dyrygentura symfoniczno-operowa) w klasie dyrygentury prof. Jerzego Swobody.                                                                                                                                                                                                                              Na swym koncie ma liczne prawykonania dzieł kompozytorów współczesnych, które prezentowała na Festiwalu Cinegria, Musica Moderna w Łodzi, Musica Privata w Łodzi, Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej w Krakowie, Nowe Fale w Gdańsku, Muzyka naszych czasów, Warszawska Jesień w ramach polsko-niemieckich warsztatów muzycznych pod kierunkiem Rudigera Bohna. W 2019 r. występowała wraz z Polską Operą Królewską na III Międzynarodowym Festiwalu Grand Operafest Tulchyn 2019 pod batutą Dawida Runtza. W 2018 r. jako solistka reprezentowała klasę perkusji podczas Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej „Polska sztuka perkusyjna dziś i jutro” w Katowicach. Swoje umiejętności kształciła pod okiem wybitnych artystów m.in. Anders Astrand, Rudiger Bohn, Ignacio Ceballos Martin, Kai Stensgaard, Lawrence Ugwu, John Wooton, Rafał Jacek Delekta, Tomasz Bugaj, Vladimir Kiradjiev, Sławomir Kaczorowski, Wojciech Michniewski, Michał Nesterowicz, Jacek Rogala, Jerzy Swoboda, Marcin Stańczyk, Artur Zagajewski. Uczestniczyła w wielu kursach i warsztatach muzycznych w Polsce.
         Od 2017 r. związana z Filharmonią Łódzką jako muzyk orkiestrowy. Współpracowała z Filharmonią Świętokrzyską im. Oskara Kolberga w Kielcach, Radomską Orkiestrą Kameralną, Polską Operą Królewską, Filharmonią Podkarpacką im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, Filharmonią Opolską im. Józefa Elsnera. W 2022 r. została zgłoszona do programu Dyrygent-Rezydent przez Filharmonię Podkarpacką.

Klaudia Mazur zdjęcie pełny format1

                                                                                       Klaudia Mazur - dyrygent

Piotr Pławner w podwójnej roli - skrzypka i dyrygenta

      Podczas ostatniego listopadowego koncertu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, sala wypełniona była po brzegi publicznością. Magnesem był przede wszystkim Piotr Pławner, jeden z najwybitniejszych i najbardziej kreatywnych skrzypków swojej generacji, który wystąpił w podwójnej roli – solisty i dyrygenta.
Magnesem dla melomanów i dużej grupy uczniów podkarpackich szkół muzycznych był z pewnością także program wieczoru, na który złożyły się: Uwertura Coriolan op.62 Ludwiga van Beethovena, Koncert skrzypcowy D - dur KV 218 Wolfganga Amadeusa Mozarta i IV Symfonia e - moll op.98 Johannesa Brahmsa.
      Publiczność była zachwycona zarówno mistrzowskim wykonaniem przez Artystę Koncertu skrzypcowego D-dur Wolfganga Amadeusa Mozarta, jak również doskonałą grą naszej Orkiestry pod Jego batutą. Po zakończeniu każdego utworu oklaski trwały bardzo długo, a na zakończenie publiczność dziękowała wykonawcom długotrwałą owacją. To był wspaniały wieczór.
Bardzo się cieszę, że pan Piotr Pławner zgodził się na udzielenie wywiadu i mogę Państwa zaprosić do lektury.

       Nie po raz pierwszy występuje Pan w podwójnej roli skrzypka i dyrygenta. Ciekawa jestem, kiedy pomyślał Pan o dyrygowaniu.

        Już dosyć dawno, bo około 20 lat temu dyrygowałem po raz pierwszy orkiestrą i pamiętam, że wykonywaliśmy wtedy Serenadę Wolfganga Amadeusa Mozarta. Od ponad dwóch lat często dyryguję, bo już trzeci sezon jestem szefem artystycznym Śląskiej Orkiestry Kameralnej. Planuję już program na czwarty sezon. Jesteśmy obopólnie zadowoleni ze współpracy. Od tego roku jestem też oficjalnie szefem Orkiestry Kameralnej „Capella Bydgostiensis”. Śląsk to według mnie region, który muzycznie bardzo się rozwinął i bardzo mnie cieszy, że mogę działać na tym terenie. Nie zawsze występuję tam w podwójnej roli, ale często się to zdarza. Na przykład w ubiegły piątek ze Śląską Orkiestrą Kameralną grałem Koncert skrzypcowy G-dur KV 216 Wolfganga Amadeusa Mozarta, później mieliśmy prawykonanie współczesnego utworu Muzyka na smyczki I „W róg zadął wróg” Piotra Kotasa. Ten utwór zwyciężył w II Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim im. Henryka Mikołaja Góreckiego.
        W części drugiej dyrygowałem Muzyką na wodzie Georga Friedricha Hãndela. W styczniu mamy zaplanowany wspólny koncert z muzyką filmową, ale na przykład podczas naszego marcowego koncertu Śląska Orkiestra Kameralna wystąpi w rozszerzonym składzie o instrumenty dęte, harfę, fortepian oraz kotły i inne instrumenty perkusyjne, a wykonamy I Symfonię Gustava Mahlera. Różnych projektów mamy bardzo dużo i jest to „działka” mojej kariery, która bardzo mnie pociąga.
        Wymaga ona kolejnych wyzwań, a ja jestem człowiekiem, który ciągle stawia sobie nowe wyzwania. Jest to związane z ogólnym rozwojem człowieka, bo uważam, że przez całe życie rozwijamy się. Dla mnie osobisty rozwój jest najważniejszy. Staram się podnosić poprzeczkę coraz wyżej i wszystkie nowe wyzwania mnie ekscytują.

        Prowadząc ożywiona działalność solistyczną nie może Pan dyrygować wszystkimi koncertami Śląskiej Orkiestry Kameralnej.

        Oczywiście, ale wyliczyłem, że od stycznia 2023 roku do końca sezonu spotkamy się w sumie osiem razy i uważam, że to jest sporo. Kiedyś uczyłem przez 10 lat w Akademii Muzycznej w Katowicach i w ostatnich latach wróciłem do tego miasta w trochę innej roli. Z Capellą Bydgostiensis mam zaplanowanych trochę mniej koncertów, ale także spotykamy się w miarę systematycznie.
        Staram się także występować w innych polskich miastach, m.in. Rzeszowie, a ponieważ w Filharmonii Podkarpackiej mam do dyspozycji orkiestrę symfoniczną, to przygotowałem odpowiedni repertuar.

Filharmonia Piotr Pławner Mozart dyrygent 800

        W programie koncertu znalazła się muzyka wielkich mistrzów – Ludwiga van Beethovena, Wolfganga Amadeusa Mozarta i Johannesa Brahmsa. Przepiękne utwory, powszechnie znane i dlatego wiele osób uważa je za łatwe. Dotyczy to przede wszystkim Koncertu D-dur Mozarta, który tak naprawdę jest bardzo trudnym utworem.

        Mozart to jest kompozytor, do którego ja od dawna mam i będę miał wielki respekt. Jego muzyka jest dla wykonawców bardzo trudna, może dlatego, że przyjemnie jej się słucha i wydawać się może dla słuchaczy mało skomplikowana.
Jeżeli zaczynamy grać utwory Mozarta, to trzeba sporo pracować nad artykulacją zarówno instrumentów smyczkowych, jak i instrumentów dętych. Tę niby najłatwiejszą muzykę najtrudniej jest dobrze wykonać.
        Na przykład utwory Johanna Sebastiana Bacha są również trudne do wykonania, ale mimo wszystko w Bachu mamy więcej swobody, więcej wolności, jeżeli chodzi o interpretację tej muzyki.
Grając utwory Mozarta jesteśmy „włożeni w pewne ramy”. Musimy oczywiście wykonać je w sposób indywidualny, ale pewnych rzeczy nie można „przeskoczyć”. Utwory Mozarta są według mnie najtrudniejsze do wykonania.

        Szczególnie, że występuje Pan w podwójnej roli – solisty i dyrygenta.

        Przyznam, że zgranie partii solowych i zadyrygowanie takiego koncertu nie jest łatwe, chociaż bardzo ciekawe. Muszę zaznaczyć, że jest to moja pasja, ale po koncertach, w których występuję w podwójnej roli, jestem naprawdę bardzo zmęczony. Jest także dobra strona takich koncertów, jak już powiedziałam, jest to moja pasja i ja się energetycznie podczas tych koncertów ładuję.
Jestem zmęczony fizycznie, ale sprawiają mi one niesłychaną radość. Bardzo się cieszę, że pandemia się skończyła i widzę w wielu przypadkach, że zainteresowanie ludzi muzyką powraca.
Być może, że po pandemii zostanie wyzwolona chęć powrotu do sal koncertowych.
        Podczas tego przyjazdu do Polski prowadzę dwa koncerty symfoniczne i bardzo się na nie cieszę, ponieważ koncerty zostały wyprzedane. W ubiegły piątek podczas koncertu ze Śląska Orkiestrą Kameralną były nawet dostawki. W Rzeszowie także sala była wypełniona i widziałem także zapełnione dodatkowe krzesła.

Filharmonia Piotr Pławner skrzypek

        Jest Pan zwycięzcą X Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu, a niedawno zakończyła się 16 edycja tego konkursu. Czy miał Pan czas śledzić przebieg tego wydarzenia?

        Nie, nie miałem czasu. Wiem, że finał był japońsko-chiński. Podobna sytuacja była podczas konkursów chopinowskich. Okazuje się, że tamte kultury – zwłaszcza japońska i chińska kształcą konkursowiczów.
Ja przeszedłem pewien rodzaj metamorfozy i aktualnie fascynują mnie kultury Azji. W Japonii i w Korei Południowej jest inaczej, bo tam jest większa konkurencja, której towarzyszy stres.
        Staram się co roku jechać do Azji, żeby trochę odetchnąć inną mentalnością i obserwuję coś, co jest dla mnie w życiu niesłychanie ważne, a czego mi na naszym kontynencie często brakuje.
Tam ludzie się uśmiechają i to jest dla mnie kwintesencja życia. My żyjemy po to, żeby być szczęśliwymi. Jeżeli ja widzę kogoś, kto na dzień dobry się uśmiecha, to ja od razu też jestem szczęśliwy. To odnalazłem w Azji i zaczynam odczuwać pozytywne aspekty tego.
        Ja mam swoje zdanie o tym, jak oni rozumieją polską muzykę. U Polaków czy ludzi pochodzących ze środkowo-wschodniej Europy pierwiastek emocjonalności jest zupełnie inny. Muzyka Chopina czy Wieniawskiego jest nam emocjonalnie bliższa niż komuś z Japonii, ale doceniam i podziwiam ich chęci, że oni jednak bardzo lubią polską muzykę, skoro tylu ich przejeżdża na te konkursy.

        To ma także związek z ogromną pracowitością muzyków pochodzących z Dalekiego Wschodu.

        Tak, Korea, Japonia, Singapur – to są nacje, które pracują. Cały czas chcą być lepsi i takie są też efekty. Starczy porównać działalność tamtejszych uniwersytetów – na przykład Narodowy Uniwersytet w Singapurze zaliczany jest do najlepszych na świecie.
W Korei Południowej jeszcze nie byłem, ale moja żona z córką teraz się wybrały i są zachwycone. Ja także planuję niedługo podróż ich śladem.

        Chcę teraz powrócić do Pana udziału w konkursach. Wczoraj oglądałam zdjęcia z X Międzynarodowego Konkursu im. Henryka Wieniawskiego i wśród jurorów było wielu sławnych znakomitych skrzypków, których już odeszli. Wśród uczestników znalazłam także bardzo ładne zdjęcie radosnego Piotra Pławnera. Czy to był pierwszy z wygranych konkursów, który otworzył Panu drzwi do sal koncertowych?

        To nie był pierwszy konkurs. Trochę wcześniej, ale także w 1991 roku był Międzynarodowy Konkurs w Bayreuth, a w poprzednich latach były ogólnopolskie i międzynarodowe konkursy w Lublinie, gdzie także miałem pierwsze nagrody. Jednak konkurs poznański był pierwszym dużym, po którym posypały się propozycje koncertowe. Dzisiaj także laureaci tego konkursu grają koncerty z orkiestrami symfonicznymi w Polsce. Nie wiem, jak to się przekłada na koncerty za granicą, ale ja pamiętam, że miałem część koncertów także poza granicami Polski. Później jeszcze były, ale więcej propozycji występów w słynnych salach koncertowych na świecie otrzymałem po wygranym Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium w 1995 roku.

        Pozwolę sobie dodać, że w Międzynarodowym Konkursie ARD w Monachium otrzymał Pan najwyższy laur przyznany w 55-letniej historii tego konkursu dopiero po raz trzeci.
Wielokrotnie z zachwytem pisali o Panu także recenzenci. Często cytowane są fragmenty recenzji, które ukazały się po koncertach w takich gazetach, jak „Stuttgarter Zeitung” czy „The Times”. Natomiast Lord Yehudi Menuhin nazwał Pana skrzypkiem o fenomenalnych zdolnościach oraz jednym z najbardziej obiecujących talentów nadchodzącej ery. Czy pamięta Pan, kiedy to było?

        To było już dosyć dawno, jeszcze byłem studentem. Grałem koncert dla Yehudi Menuhina w Bernie i właśnie po tym koncercie w rozmowie padły te słowa. To był dla mnie wielki komplement. To było tuż przed konkursem ARD.

Filharmonia Piotr Pławner 800

        Nie będę Pana pytać o koncerty, bo była ich ogromna ilość, bowiem jako solista i kameralista występował Pan w większości krajów europejskich, krajach arabskich, Azji oraz obu Amerykach. Ma Pan w repertuarze tak ogromną liczbę utworów solowych i kameralnych, że nawet nie próbowałam ich liczyć.

        Z pewnością nie są tam odnotowane wszystkie utwory z mojego repertuaru, bo ciągle ich przybywa. Teraz jeszcze rozszerzam repertuar jeżeli chodzi o dyrygowanie, ponieważ ciągle przychodzą nowe wyzwania. W przyszłym roku będą to symfonie Felixsa Mendelssohna, kolejne symfonie Wolfganga Amadeusa Mozarta i Gustava Mahlera.
Nie zapominam też o skrzypcach i ciągle odkrywam nowe utwory. W zeszłym roku w grudniu, dokonaliśmy w NOSPR prawykonania chyba ostatniego utworu Sofii Gubajduliny. Na 90-te Jej urodziny wykonaliśmy Koncert potrójny na skrzypce, wiolonczelę i bajan.
        Szukam także nowych wyzwań. Na najbliższym Festiwalu Beethovenowskim po raz pierwszy w Polsce wykonam koncert skrzypcowy japońskiego kompozytora. Nie zdradzę szczegółów, zapraszam do słuchania i zapewniam, że jest to bardzo ciekawa i bardzo ekspresyjna muzyka.
Byłem też w Polsce propagatorem Philipa Glassa, ponieważ grałem oba jego koncerty skrzypcowe. Mam też w repertuarze Sonatę skrzypcową Philipa Glassa. Przez cały czas szukam nowych pomysłów.
        Wspomnę jeszcze o bardzo ciekawym projekcie, który powstał podczas pandemii. Przyjechałem wtedy do Polski samochodem, bo gdybym przyleciał samolotem, to musiałbym odbyć kwarantannę, na jeden koncert online ze Śląską Orkiestrą Kameralną. Po koncercie Darek Zboch, były koncertmistrz tego zespołu, podarował mi płytę „Jazzowe stany Moniuszki”. Utwory Stanisława Moniuszki zostały zaaranżowane na fortepian i orkiestrę smyczkową przez Bartosza Kalickiego i Dariusza Zbocha. Słuchałem jej wracając do domu samochodem. Koncertów było wówczas mniej, natomiast różnych pomysłów było bardzo dużo. Pomyślałem wtedy, dlaczego nie zrobić Wieniawskiego na jazzowo.
        Jeszcze w czasie podróży, podczas postoju na parkingu napisałem do Darka – robimy Wieniawskiego. Darek zaaranżował na skrzypce solo, orkiestrę smyczkową i tro jazzowe (fortepian, bas i perkusja) jedenaście czy dwanaście utworów Henryka Wieniawskiego – są tam cztery tańce, poszczególne części z obydwu koncertów skrzypcowych, kilka kaprysów i wykonujemy tę muzykę.
To było moim marzeniem, żeby czasem grać także muzykę jazzową i to się spełniło, a premiera projektu odbyła się w czerwcu tego roku. Okazuje się, że zainteresowanie publiczności jest bardzo duże.

        Kiedyś w Łańcucie oklaskiwaliśmy Pana z zespołem „I Salonisti”, który prowadzi Pan w Szwajcarii.

        Tak, podczas tego koncertu wystąpiliśmy z muzyką filmową. Bardzo długo graliśmy muzykę filmową, ale niedawno odeszli z zespołu panowie, którzy grali jeszcze w filmie „Titanic” z Leonardem DiCaprio. Mamy zupełnie nowy skład i podejmujemy się zupełnie nowych wyzwań, o których nie chcę mówić, aby znowu zaskoczyć publiczność.

Filharmonia Piotr Pławner dyrygent 2

        Wielkim zainteresowaniem i uznaniem cieszą się dokonane przez Pana nagrania. Co najmniej trzy płyty otrzymały Nagrody Muzyczne „Fryderyk”.

        Ta nagroda zawsze bardzo cieszy. Ostatnio statuetkę „Fryderyka” otrzymaliśmy w 2020 roku za płytę, na której są dwa koncerty skrzypcowe Emila Młynarskiego, które nagrałem z Orkiestrą Filharmonii im. Artura Rubinsteina w Łodzi pod batutą Pawła Przytockiego. Odkryłem I Koncert skrzypcowy Emila Młynarskiego i prawykonanie odbyło się bodajże w 2011 roku. Drugi koncert był już znany, chociaż jest on rzadko wykonywany. Udało nam się te płytę nagrać i wydać.
        Wcześniej, bo w 2009 roku, otrzymałem „Fryderyka” za płytę z utworami Karola Szymanowskiego i Pawła Kochańskiego, nagraną wspólnie z Wojciechem Świtałą. Nagrałem wszystkie utwory skrzypcowe Karola Szymanowskiego, mojego ulubionego kompozytora i wydane one zostały nie tylko w Polsce, ale także przez niemiecki wydawnictwa takie, jak CPO czy Hänssler. Wydałem płytę z polską miniaturą pomiędzy Wieniawskim a Szymanowskim. Jest to płyta, na której znajdują się utwory na skrzypce i fortepian takich kompozytorów, jak Aleksander Zarzycki, Juliusz Zarębski, Adam Andrzejowski, Ignacy Jan Paderewski, Roman Statkowski, ale wydaliśmy też w CPO dwa kwartety smyczkowe Stanisława Moniuszki, Kwintet Juliusza Zarębskiego, a na ostatniej płycie wydanej przez CPO w Niemczech znajdują się dwie zupełnie nieznane sonaty na skrzypce i fortepian Zygmunta Stojowskiego oraz bardziej znana Sonata Ignacego Jana Paderewskiego.

        Czy często Pan odwiedza Łódź, bo jest to miasto w którym się dużo działo, szczególnie jeśli chodzi o naukę gry na skrzypcach i początki działalności artystycznej. Bardzo się podobała nagrana w Łodzi płyta z koncertami skrzypcowymi Emila Młynarskiego.

        Owszem, powracam tam, dosyć często jestem w Filharmonii Łódzkiej, ale jako turysta do Łodzi się nie wybieram. Czasami, jak jadę z południa na północ Polski, to udaje mi się wstąpić na dwa dni do Łodzi.
Wspomniane przez panią nagranie było dla mnie szczególne, bo odbyło się w moim rodzinnym mieście. Cieszę się, że mogłem nagrywać z łódzką orkiestrą. Z Pawłem Przytockim gramy zawsze na tych samych energetycznych falach i zawsze bardzo sobie cenię współpracę z tym dyrygentem.

        Wspomniał Pan na początku rozmowy o wypełnionej sali i świetnym przyjęciu przez publiczność, ale podkarpacka publiczność pamięta znakomite pana koncerty nie tylko z naszymi filharmonikami, ale także kameralne występy w Krośnie, Przemyślu, Sanoku oraz kiedyś występował Pan często w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.

        Miałem sporo koncertów na Podkarpaciu i wszystkie miło wspominam. Bardzo przyjemnie się tutaj czuję, a z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej ostatnie moje koncerty były już w podwójnej roli.
Ostatnio przygotowaliśmy Koncert skrzypcowy Philipa Glassa i Symfonię Franciszka Schuberta.
Z orkiestrą rozumiemy się bardzo dobrze. Czułem to także w czasie prób. Zarówno przygotowanie utworów, jak i sam koncert sprawiły mi wielką przyjemność.

        Czy u progu kariery wiedział Pan, że to jest tak wymagający zawód, że czekają Pana ciągłe podróże, a w domu będzie Pan gościem?

        W pewnym momencie się zorientowałem. Teraz mam dużo radości z tego, aczkolwiek samo przemieszczanie się jest bardzo męczące. W zeszłym roku, kiedy wszystko zaczęło się otwierać po pandemii, pamiętam, jak jechałem do Niemiec na koncert, którym dyrygowałem i byłem w stałym kontakcie z inspektorem, który informował mnie – dzisiaj harfistka uzyskała pozytywny wynik i szukamy zastępstwa, nieraz takie rzeczy zdarzały się nawet w dniu koncertu i trzeba było szybko reagować. Był taki moment, kiedy tych koncertów było bardzo dużo, bo nałożyły się te, które były wcześniej odwołane, z tymi, które odbywały się zgodnie z planem i przemieszczenie się, ciągła zmiana repertuaru była naprawdę trudna do zrealizowania.
        Na początku tego roku miałem w ciągu trzynastu dni siedem koncertów w dwóch krajach, z trzema orkiestrami, a do tego dwa recitale. To był okres, w którym organizm po raz pierwszy dał znać o sobie. Na całe szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale jak dużo pracujemy, to musimy uważać, aby nie przesadzić.
Duża ilość pracy, emocji generuje w nas poczucie, że jeszcze więcej jesteśmy w stanie zrobić. W pewnym momencie dochodzimy do sytuacji, kiedy nie czujemy, że działamy już w jakimś rodzaju omamu.
Jeszcze w 2011 roku uczyłem w Akademii Muzycznej w Katowicach i moje wyjazdy do Polski wyglądały w ten sposób, że do południa uczyłem, a po południu jechałem na koncert, po koncercie wracałem i od rana znowu uczyłem, itd. Itd... Wtedy postanowiłem, że trzeba z czegoś zrezygnować.
Dlatego staram się w ciągu roku nawet dwa razy wyjechać gdzieś dalej, żeby odetchnąć innym rodzajem mentalności. Wspomniałem wcześniej o wyjazdach do Azji – to jest coś, co działa na mnie tak, jak ja potrzebuję.

        Na dłuższy urlop się Pan nie razie nie wybiera.

        W listopadzie byłem bardzo zajęty, taki sam będzie grudzień. Myślałem o paru dniach na początku stycznia, ale już są kolejne koncerty i pewnie nie będzie czasu na urlop.

        Podczas lipcowych Kursów Muzycznych w Łańcucie, rozmawiałam z mistrzem Konstantym Andrzejem Kulką, który powiedział, że posiadanie dobrego instrumentu jest bardzo ważne dla skrzypka, ale instrument sam nie gra. Grający i instrument muszą ze sobą współpracować.
Pan gra na skrzypcach, które wykonał Tomaso Balestrieri, włoski lutnik z XVIII wieku.

        To jest instrument, który mi pomaga i ze mną współpracuje.

        Mam nadzieje, że po tak gorącym przyjęciu zechce Pan wkrótce przyjechać na Podkarpacie.

        Jak najbardziej. Chciałbym do Państwa przyjechać z kolejnymi, trochę może szalonymi, ale bardzo ciekawymi projektami. Nie będę jeszcze wszystkiego zdradzał, ale z radością tutaj wrócę.

Zofia Stopińska

Zdjęcia w tekście zostały wykonane 24 listopada 2022 roku podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie przez organizatora koncertu.

 

 

Z Magdaleną Betleją o trwającej XXXIX Przemyskiej Jesieni Muzycznej

       Zazwyczaj w listopadzie odbywają się koncerty Przemyskiej Jesieni Muzycznej. W tym roku od 6 listopada trwa 39. edycja tego festiwalu. Od początku organizuje go Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu i dlatego będąc na wspaniałym koncercie 13 listopada, o rozmowę poprosiłam panią Magdalenę Betleję, dyrektora festiwalu i prezes Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu, jednego z najstarszych (istniejącego od 1862 r.) stowarzyszeń w Polsce, skupiających miłośników muzyki.

       Podobnie jak w latach ubiegłych, tegoroczny festiwal został bardzo starannie zaplanowany i przygotowany, zaproszeni zostali znakomici artyści, a także towarzyszył Wam w przygotowaniach motyw przewodni.

       Od ponad 15 lat staramy się nadać każdej edycji Przemyskiej Jesieni Muzycznej indywidualny profil, który każdego roku jest inny, ale zawsze nawiązuje do jakiejś myśli przewodniej, ważnego wydarzenia lub do pomysłu, który zrodził się na etapie planowania.

        Dlaczego tegoroczny festiwal zatytułowany został „Cudowne dzieci muzyki”?

         Postanowiliśmy z w tym roku skoncentrować się wokół muzyki kompozytorów, którzy w bardzo młodym wieku tworzyli wartościowe dzieła muzyczne, ale pomyśleliśmy też o dzieciach, które być może nie mają kontaktu z muzyką. Zapraszając ich do udziału w koncertach, pragniemy zachęcić zarówno dzieci, jak i ich rodziców do poszukiwania talentu i odkrywania potencjału.   

 

Jesień Orkiestra fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk                    Przemyska Orkiestra Kameralna na scenie Zamku Kazimierzowskiego, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk      

        Odbyły się trzy koncerty z myślą o młodych słuchaczach, a przed nami koncert promujący młodych muzyków.

        Promocja młodych muzyków jest nadrzędną ideą tego festiwalu. Bierze w nim udział bardzo dużo muzyków, będących u progu swojej kariery. Przede wszystkim w Przemyskiej Orkiestrze Kameralnej zasiadają studenci lub absolwenci różnych uczelni muzycznych. Ponadto na koncerty z cyklu „Scena młodych”, który jest już stałym elementem każdej edycji festiwalu, zapraszamy młodych, utalentowanych artystów, którzy stawiają pierwsze kroki na dużych scenach muzycznych.

        19 listopada odbędzie się taki koncert, w którym wystąpią Aleksandra Steczkowska i Joanna Bartkiewicz, dwie młode absolwentki Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, które tworzą duet. W sobotnim koncercie wystąpią również w trio z pianistą Michałem Roemerem.

        Ciekawa jestem, jak się Wam udały koncerty, podczas których zabrzmiał „Karnawał zwierząt”  Camille’a Saint-Saënsa, które były zorganizowane z myślą o najmłodszych. Trzeba było zorganizować kilka koncertów, żeby jak najwięcej dzieci mogło usłyszeć ten utwór i zobaczyć solistów i orkiestrę na estradzie Zamku Kazimierzowskiego.

        Te koncerty zostały zorganizowane z myślą o najmłodszych odbiorcach, ale ten żart muzyczny, skomponowany przez Camille’a Saint-Saënsa, nie jest utworem tylko dla dzieci. Jest to bardzo wartościowa muzyka i wymaga szczególnych umiejętności od wykonawców, a przede wszystkim od solistów – pianistów. Te partie wykonali Monika Wilińska-Tarcholik i Marcin Kasprzyk, a towarzyszyła im Przemyska Orkiestra Kameralna. Wykonaliśmy to dzieło trzykrotnie i za każdym razem sala Zamku Kazimierzowskiego była zapełniona. Znakomicie prowadziła te koncerty pani Anna Wawro, która ma doskonały kontakt z dziećmi i także dzięki temu dzieci bawiły się fantastycznie.

Jesień oficjalne fot. Kamil Krukiewicz i Maciej WerykPan Bogusław Świeży - Wiceprezydent Miasta Przemyśla wręcza na ręce pani Magdaleny Betleji pamiątkową statuetkę z okazji 160-lecia Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu. Koncert prowadził red. Jan Miszczak, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

        XXXIX Przemyska Jesień Muzyczna zainaugurowana została 6 listopada Koncertem Jubileuszowym, bo już 160 lat działa Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu.

        Dlatego Przemyska Jesień Muzyczna został zainaugurowana prawykonaniem utworu Sebastiana Bernatowicza „Fantazja polska” dedykowanemu Przemyskiej Orkiestrze Kameralnej z okazji 160-lecia istnienia Towarzystwa Muzycznego. Fantazja ta była oparta na motywach polskich tańców narodowych, na motywach utworów kompozytorów, przede wszystkim z XIX wieku, którzy w Przemyślu tworzyli – czyli Ludwika D-arma Dietza, Kazimierza Lepianki oraz nauczyciela D’arma Dietza, którym był Stanisław Moniuszko.

       Przemyska Orkiestra Kameralna wystąpiła pod dyrekcją Aleksandry Wagstyl, a sekcję jazzową tworzyli: Grzegorz Bąk – kontrabas, Dawid Fortuna – perkusja, a przy fortepianie zasiadł kompozytor.

        Warto także podkreślić, że Sebastian Bernatowicz jest znakomitym muzykiem, pianistą jazzowym, który odebrał klasyczne wykształcenie muzyczne, dzięki czemu doskonale zna możliwości orkiestry smyczkowej, co sprawia, że jest świetnym aranżerem. Wielokrotnie mieliśmy przyjemność z nim współpracować i zawsze były to bardzo satysfakcjonujące wykonania.   

Jesień Orkiestra przy fortepianie Sebastian Bernatowicz fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk           Przemyska Orkiestra Kameralna pod dyrekcją Aleksandry Wagstyl, przy fortepianie Sebastian Bernatowicz, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

        Z pewnością wszystkich usatysfakcjonował koncert kameralny zatytułowany „Młodzieńcze inspiracje” w wykonaniu Piotra Lato – klarnet, Anny Armatys-Borrelli – wiolonczela i Moniki Wilińskiej-Tarcholik – fortepian. Koncert odbył się w Sali Towarzystwa Muzycznego, bo poprzednie odbyły się w Zamku Kazimierzowskim.

        W ramach tego koncertu odbyło się prawykonanie utworu Aliny Dzięcioł „Deformed Points” na klarnet, wiolonczelę i fortepian. Dodam , że utwór został zadedykowany artystom, którzy go wykonali. W sali Towarzystwa Muzycznego odbędzie się większość  koncertów kameralnych, bo jest ona przyjazna akustycznie i tworzy salonową atmosferę. Dlatego także dzisiejszy i kolejne koncerty odbędą się w tej sali.

        Rozmawiamy po kolejnym wspaniałym koncercie.

        Tak, wyjątkowym koncertem był również dzisiejszy „Dotyk Geniuszu”, w którym wysłuchaliśmy oprócz dwóch fragmentów z opery „Umarłe miasto” Ericha Wolfganga Korngolda w opracowaniu na skrzypce i fortepian, dwóch dzieł Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego – Sonaty D-dur op. 65 na wiolonczelę i fortepian oraz Tria fortepianowego d - moll op. 49.

Znakomicie wykonali te dzieła: pianista Michał Rot, skrzypek Piotr Tarcholik i wiolonczelista Wojciech Fudala. Muzycy mieszkają w różnych miastach, ale razem współpracują i spotykają się także w Przemyślu jako pedagodzy Wiosennych Kursów Mistrzowskich, które w przyszłym roku odbędą się już po raz piętnasty.

       Jesień Fudala Rot Tarcholik fot. Maciej Weryk           Trio fortepianowe w składzie: Michał Rot - fortepian, Piotr Tarcholik - skrzypce, Wojciech Fudala - wiolonczela, fot. Maciej Weryk

      

         Pozostały już tylko trzy koncerty XXXIX Przemyskiej Jesieni Muzycznej, podczas których pojawią się także utwory skomponowane w niedalekiej przeszłości.

       Naczelną ideą Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu w czasie 160 lat istnienia było łączenie tradycji z nowoczesnością. Zmieniały się czasy i można zaobserwować, jak na przestrzeni tych lat zmieniała się działalność muzyczna, ale same założenia Towarzystwa pozostały takie same, jak w XIX wieku – czyli propagowanie kultury oraz skupianie melomanów. Oprócz muzyków członkami Towarzystwa były zawsze także osoby pracujące w innych zawodach, dla których muzyka była pasją i którzy często wykonywali muzykę w swoim czasie wolnym. Tak jak my dzisiaj zajmowali się działalnością koncertową, działalnością edukacyjną, tworzeniem zespołów muzycznych w zupełnie inny sposób, niż robią to instytucje muzyczne typu filharmonia.

       W sali Towarzystwa Muzycznego odbędą się dwa koncerty kameralne.

       W najbliższy piątek (18 listopada 2022 roku), wystąpią znakomici muzycy związani ze śląskim środowiskiem muzycznym: Bartłomiej Duś – saksofon i Magdalena Duś – fortepian. W programie znajdą się sonaty fortepianowe Wolfganga Amadeusa Mozarta i Maurice’a Ravela w aranżacji na saksofon i fortepian oraz utwór zatytułowany „Aisthetikos”, specjalnie skomponowany dla tego duetu przez Hannę Kulenty. 

        W następnym dniu odbędzie się koncert zatytułowany „Scena młodych” w wykonaniu skrzypaczek Aleksansry Steczkowskiej i Joanny Bartkiewicz, o którym  już wspomniałam na początku naszej rozmowy.

        Na zakończenie uroczystym koncertem świętować będziecie 20-lecie Przemyskiej Orkiestry Kameralnej.

        Nie wiadomo, kiedy te 20 lat minęło i trudno to sobie nawet uświadomić, że już tak długo orkiestra istnieje, ale mamy ogromną satysfakcję z tego, że przez te 20 lat udało się utrzymać działalność orkiestry. Duża w tym zasługa Piotra Tarcholika, który jest naszym mentorem i osobą, która przez te 20 lat dbała o rozwój programowy i techniczny orkiestry. Mimo iż czasem nie mógł z powodu ważnych zobowiązań artystycznych uczestniczyć we wszystkich koncertach, zawsze duchem był z nami obecny.

        Na szczęście w czasie jubileuszowego finału Przemyskiej Jesieni Muzycznej będzie z Wami.

        Nie wyobrażam sobie, abyśmy podczas koncertu jubileuszowego nie wystąpili pod kierunkiem Piotra Tarcholika. Zaplanowany został też program, na który składają się utwory muzycznych cudownych dzieci, na czele z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem, który jest największym geniuszem muzycznym, znanym już jako dziecko. Wykonamy także utwory Josepha Martina Krausa, który w swoich czasach został okrzyknięty szwedzkim Mozartem. Twórczość Krausa nie jest powszechnie znana, ale naszą ideą jest propagowanie muzyki rzadko wykonywanej, a bardzo wartościowej. Wykonamy też Poeme op. 25 Amédée-Ernesta Chaussona, w którym partie solowe wykona Piotr Tarcholik.

         Ten koncert odbędzie się w pięknej sali, w której z tego, co pamiętam, już raz koncertowaliście.

         Ostatni koncert odbędzie się w Sali Przemyskiej Biblioteki Publicznej przy ulicy Grodzkiej. Jest to pięknie wyremontowana sala, która na co dzień nie jest wykorzystywana do koncertów.  Pragniemy zaprezentować mieszkańcom i naszym gościom tę niepowtarzalną salę, w której dla takiego zespołu jak Przemyska Orkiestra Kameralna jest idealna akustyka. Jest to piękne, zabytkowe i bardzo inspirujące wnętrze.

         Bardzo Pani dziękuję za dzisiejsza rozmowę, mam także nadzieję, że więcej o działalności Przemyskiej Orkiestry Kameralnej opowiemy Państwu po Koncercie Jubileuszowym, który także zakończy XXXIX Przemyską Jesień Muzyczną.

         Ja także mam taką nadzieję, bo nasza historia jest bogata i mamy się czym chwalić.

Zofia Stopińska

Jesień Przemyska Orkiestra Kameralna fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

     Przemyska Orkiestra Kameralna z Sebastianem Bernatowiczem po Koncercie Jubileuszowym inaugurujacyem XXXIX Przemyską Jesień Muzyczną, fot. Kamil Krukiewicz i Maciej Weryk

 

 

 

 

Z Marcinem Zdunikiem nie tylko o komponowaniu.

        Proponuję Państwu rozmowę z jednym z wykonawców przedostatniego koncertu i jednocześnie kompozytorem utworu, który zabrzmiał podczas tego wieczoru w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.
      29 października byliśmy świadkami światowej premiery Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika w wykonaniu kwartetu w składzie: Grzegorz Mania, świetny pianista i zarazem kierownik artystyczny tego festiwalu, Jakub Jakowicz, genialny skrzypek, równie genialna altowiolistka Katarzyna Budnik, nadzwyczajny wiolonczelista i kompozytor Marcin Zdunik.

       Pozwolą Państwo, że przed rozmową przedstawię krótko dotychczasowe dokonania tego Artysty.
Marcin Zdunik wykonuje muzykę od renesansu po dzieła najnowsze, improwizuje, aranżuje i komponuje. Zapraszany do udziału w prestiżowych festiwalach muzycznych – BBC Proms w Londynie, Progetto Martha Argerich w Lugano oraz Chopin i Jego Europa w Warszawie.
        Wystąpił jako solista na estradach wielu renomowanych sal, m.in. Carnegie Hall w Nowym Jorku, Konzerthaus w Berlinie, Cadogan Hall w Londynie i Rudolfinum w Pradze. Wielokrotnie partnerowały mu znakomite zespoły – m.in. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Narodowej w Warszawie, Orkiestra Kameralna Unii Europejskiej, City of London Sinfonia, Orkiestra Sinfonia Varsovia i City of London Sinfonia, a także wybitni dyrygenci – np. Andrzej Boreyko, Antoni Wit i Andres Mustonen.
        Ważną rolę w jego życiu artystycznym odgrywa współpraca z inspirującymi muzykami, m.in. z Nelsonem Goenerem, Gerardem Causse, Krzysztofem Jabłońskim i Krzysztofem Jakowiczem. W ramach festiwalu Chamber Music Connects the World miał przywilej koncertować wspólnie z Gidonem Kremerem i Yuri Bashmetem.

       Powracamy już do koncertu, który jest teraz w kręgu naszych zainteresowań. Rozpoczęło go Trio e-moll op. 121 na skrzypce, altówkę i fortepian Philippa Schwarwenki.
Środkowym ogniwem było światowe prawykonanie Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika, a na zakończenie wysłuchaliśmy Kwartetu fortepianowego Es-dur op. 47 Roberta Schumanna.
       Znakomite wykonanie sprawiło, że publiczność bardzo gorąco przyjęła wszystkie dzieła, które zabrzmiały tego wieczoru, okazując swój zachwyt długimi brawami.
Po koncercie pobiegłam podziękować wykonawcom za wspaniałą grę i poprosiłam o rozmowę pana Marcina Zdunika.

      Jestem pod wielkim wrażeniem całego koncertu, a przede wszystkim wspaniałego Kwartetu fortepianowego, który Pan skomponował. Ciekawa jestem, jak długo powstawało to dzieło, bo wiadomo było, że prawykonanie odbędzie się dzisiaj, ponieważ było to specjalne zamówienie kompozytorskie na ten wieczór.

       Wiadomo, że trzeba skomponować utwór, żeby wywiązać się z umowy, ale w momencie, kiedy zbliża się deadline, do głowy zaczynają spływać różne pomysły, dużo lepsze niż te wcześniejsze.
Przez całe lato zbierałem szkice, ale miałem w tym czasie mnóstwo innej pracy, grałem bardzo dużo koncertów i nie miałem czasu, aby się zaangażować w komponowanie.
       Na początku września poczułem na plecach oddech deadline, czyli terminu, który się zbliżał. Usiadłem do pisania i wszystko się od razu ułożyło. To był miesiąc intensywnej pracy nad utworem.

       Słuchając dzisiaj prawykonania Pana utworu, pomyślałam, że chyba tworzył go Pan bez przerwy.

       Dokładnie tak było i moim zdaniem dzięki temu utwór jest bardziej spójny wewnętrznie. Ja już przed pisaniem tego utworu miałem koncepcję i wiedziałem mniej więcej, jak chcę, żeby brzmiała ta muzyka. To nie było szukanie „po omacku” pomysłów i eksperymentowanie, tylko zrealizowanie pewnej wizji, która bez konkretnych dźwięków tkwiła mi już w głowie na tyle silnie, że wiedziałem, w którą stronę chcę podążyć, aczkolwiek proces komponowania jest też o tyle ciekawy, że czasami pod wpływem chwili wpadają człowiekowi do głowy różne muzyczne wizje, pomysły, których by się sam nie spodziewał. Ja się sam uczę komponując. Bez komponowania tych obrazów w głowie bym nie miał, a stymulowanie samego siebie, swojej wyobraźni muzycznej do komponowania powoduje, że tak jak w każdej dziedzinie, człowiek jest taką cudowną istotą, która potrafi się rozwijać, potrafi się uczyć i rozwijać również swoją kreatywność.
       To nie jest tak, że mamy od początku jakąś kreatywność, tylko możemy ją poprzez tworzenia pobudzić. Ja bardzo lubię i na pewno będę się starał iść tym tropem. W zeszłym roku napisałem Koncert wiolonczelowy, który udało mi się już kilka razy wykonać.

Marcin Zdunik kwartet fot. Jakub Kwaśniewicz SPMK    Gra kwartet fortepianowy w składzie: Jakub Jakowicz - skrzypce, Katarzyna Budnik - altówka, Marcin Zdunik - wiolonczela, Grzegorz Mania - fortepian, fot. Jakub Kwaśniewicz/SPMK
   
       W tym roku skomponował Pan Kwartet fortepianowe, który dzisiaj po raz pierwszy zabrzmiał w Rzeszowie.

       To nie jest koniec wyzwań na ten rok, a najbliższe to Passacaglia na skrzypce solo, która ma być napisana na grudzień, tak że od razu mam następne wyzwanie, które już zacząłem realizować.

       Po raz pierwszy widziałam i słyszałam dzisiaj, że skrzypce były chwilami wykorzystane jako aerofon, czyli instrument dęty.

       Tak, bo dzięki temu uzyskuję efekt, który bardzo lubię. Dmuchanie w pudło rezonansowe wydaje się efektem bardzo awangardowym, ale wydobywa się dzięki temu niezwykły, głęboki podmuch wiatru, który miał w tym utworze funkcję znaczącą, bo ostatnia część Kwartetu fortepianowego – to Canto del vento, czyli Pieśń wiatru, dlatego jest tam też dużo flażoletów. Flażolety nie są łatwą techniką na instrumencie smyczkowym, ale są niesłychanie inspirujące i piękne brzmieniowo To są melodie, ale jakby frunące nad ziemią.

       Przyzna Pan, że wykonawcy muszą się solidnie przygotować do wykonania, nie jest to łatwy utwór.

       Zdawałem sobie sprawę z tego, że piszę utwór dość trudny i dlatego dość dużo pracy włożyłem w to, żeby on był trudny, ale nie był niewykonalny. Żeby leżał pod palcami mimo tych trudności, które nie wynikały z tego, że chciałem napisać coś karkołomnego. Na przykład wyobrażeniem wyjściowym części drugiej Sempre con moto, było takie perpetuum mobile, które realizuje kilka głosów jednocześnie, taki ruch szesnastkowy z różnymi solówkami i to się zmienia kolorystycznie, ale dla osiągnięcia tego efektu wszyscy muszą równo grać te różne szesnastkowe struktury, które się potem składają w kolejne akordy. To jest po prostu bardzo szybko grany chorał. Po prostu z konkretnej wizji muzycznej, wyrazowej wynika pewna trudność. Tak samo jeśli chodzi o duże użycie flażoletów. Flażolety nie są łatwą techniką na instrumencie smyczkowym, ale są niesłychanie inspirujące i piękne brzmieniowo – te trudności wynikały z potrzeb muzycznych, a nie z potrzeby napisania trudnego utworu.

  Marcin Zdunik Kwartet II fot. Jakub Kwaśniewicz SPMKPodczas prawykonania Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika: Jakub Jakowicz - skrzypce, Grzegorz Mania - fortepian, Katarzyna Budnik - altówka, Marcin Zdunik - wiolonczela, fot. Jakub Kwaśniewicz/SPMK

       Zauważył Pan chyba, że publiczność słuchała Kwartetu z ogromnym zaciekawieniem i jednocześnie uważnie się przyglądała wykonawcom.

        Bardzo mnie to cieszy. Chciałem żeby utwór niósł ze sobą emocje rozmaite, bo każda część jest muzycznym obrazem zupełnie o czymś innym. Zależało mi, żeby był komunikatywny, opowiadający, ale także, żeby był zaskakujący i frapujący w sensie brzmieniowym, żeby był świeży brzmieniowo. Na tym mi bardzo zależało.

        Prawykonanie za Wami, macie utwór gotowy, utwór, który koniecznie należy włączyć do repertuaru.

        Bardzo się cieszymy, że mamy w planach kolejne wykonanie. To także dla mnie jest bardzo ważne. Prawykonanie rządzi się swoimi prawami, bo poza mną nikt z wykonawców tego utworu nie znał. Ja też wykonawczo go nie znałem, bo grałem go pierwszy raz, pomimo, że sam to napisałem.
        My nie wiemy na początku, gdzie są pułapki. Nie wiemy też, które miejsca można zagrać jeszcze lepiej, gdzie można bardziej zaryzykować, bo to się okazuje tak naprawdę na koncercie. Z każdym koncertem można tę interpretację jeszcze ubarwiać i nasycać nowymi emocjami. Cieszę się na to, że będziemy grać ten kwartet jeszcze nie raz i będziemy mieli okazję z tym utworem sobie pożyć jeszcze trochę.

        Życzę Panu, żeby wszystkie nurty muzyki, które Pan uprawia – występy w roli solisty i kameralisty, praca nauczyciela akademickiego i komponowanie – potrafił Pan harmonijnie łączyć.

        Piękne życzenia! Bardzo dziękuję za miłą rozmowę.

Z prof. dr hab. Marcinem Zdunikiem rozmawiałam 29 października 2022 roku, tuż po przedostatnim koncercie 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej.

Zofia Stopińska

Marcin Zdunik Kwartet IV fot. Jakub Kwaśniewicz SPMK

 Kwartet fortepianowy w składzie: Grzegorz Mania - fortepian, Jakub Jakowicz - skrzypce, Katarzyna Budnik - altówka, Marcin Zdunik - wiolonczela żegna się z rzeszowską publicznością, fot. Jakub Kwaśniewicz/SPMK

Subskrybuj to źródło RSS