Podczas koncertu abonamentowego, który odbył się 9 lutego w Filharmonii Podkarpackiej, w roli dyrygenta wystąpił David Gimenez – mistrz batuty urodzony w Barcelonie, a solistką była Katarzyna Oleś-Blacha - śpiewaczka obdarowana przez naturę pięknym sopranem koloraturowym. Poprosiłam artystkę o spotkanie i umówiłyśmy się 8 lutego po próbie. Ponieważ podczas koncertu królowała muzyka operowa i popisowe arie w pierwszej części, stąd nasza rozmowa rozpoczęła się od omówienia fragmentów przeznaczonych dla sopranu, które zawsze wzbudzają podziw publiczności, ale nie jest to muzyka łatwa dla wykonawców – mam tu na myśli zarówno solistkę, jak i orkiestrę.
Katarzyna Oleś – Blacha: Zapowiada się przepiękny operowo - symfoniczny koncert wieńczący tegoroczny karnawał artystyczny. Program skomponowany jest niezwykle pięknie, a błyszczeć będzie zarówno sopran, jak i orkiestra. Obok znanych arii – jak aria Musetty „Quando m’en vo” z „La Bohème” Pucciniego czy „E strano” z „Traviaty” Verdiego, znajdą się takie „rodzyneczki”, które przyznaję, że w Polsce śpiewam po raz pierwszy z orkiestrą, mam tu na myśli „La Rondine”, czyli „Jaskółkę” Pucciniego – „Chi il bel sogno di Doretta” to przepiękna, niezwykle emocjonalna aria z pięknie zawieszonym c trzykreślnym i jeśli śpiewaczka chce się pokazać, to jest w tej arii pełne pole do popisu, ale niezbyt często się ją wykonuje. Bardzo się cieszę, że taką propozycję otrzymałam od maestro Davida Gimeneza, który tę arię ku mej radości zamieścił. Jest również w programie jedna z moich ulubionych arii bel canto, którą rozpoczynam spotkanie z rzeszowską publicznością – mam na myśli arię Aminy z opery „Lunatyczka” - „Ah, non credea mirati”, incipit tej arii pełny: „Nie wierzę, że już zwiędłeś piękny kwiecie, tak szybko i niespodziewanie”, w języku włoskim oczywiście, jest zamieszczony na nagrobku Vincenzo Belliniego. To przepiękna, bardzo wzruszająca pierwsza część arii, a druga część jest bardzo popisowa – to piękna cabaletta ze zdobieniami, z wysokimi dźwiękami. Można powiedzieć, że zawiera ona cała szkołę bel canto w pigułce - wszystkie elementy, które w arii bel canto powinny wystąpić, są w tej arii. Wykonam także wspaniałe, bardzo popisowe bolero Eleny „Mercè, dilette amiche” z opery „Nieszpory sycylijskie” Verdiego, w którym też występuje e trzykreślne. W sumie jest bardzo ambitnie i fajerwerkowo, ale także chwilami jest bardzo lirycznie. Po raz pierwszy mam przyjemność pracować pod batutą maestro Davida Gimeneza, ale od początku doskonale się rozumiemy i pracuje się tak, jakbyśmy się dobrze znali. To świetny dyrygent, który bardzo często współpracuje ze śpiewakami, pod jego batutą orkiestra wspaniale akompaniuje śpiewakowi, ale także swoje partie wykonuje z dużą swobodą i pięknym brzmieniem. Robimy wszystko, aby w pełni usatysfakcjonować publiczność.
Zofia Stopińska: Pochodzi Pani ze Śląska, w rodzinie podobno wszyscy śpiewali, ale Pani przez kilkanaście lat pilnie ćwiczyła na fortepianie, bo marzyła Pani o karierze pianistki.
To prawda. Wszyscy w rodzinie ojca dysponowali pięknymi głosami i jak to często bywa na przyjęciach rodzinnych na Śląsku, dużo się śpiewało. Pamiętam, jak przeboje operetkowe śpiewał mój dziadek, wujkowie, ciocie i mój ojciec. Moja mama pochodzi ze śląskiej rodziny z niemieckimi korzeniami i panował w niej zwyczaj, że dzieci musiały uczyć się grać na jakimś instrumencie. Kultura muzyczna była bardzo wysoka. W domu było pianino i każda z nas (a miałam dwie siostry), podobnie jak nasza mama, babcia i prababcia, grałyśmy na pianinie. Panowie grali na różnych instrumentach dętych (klarnet, trąbka), ktoś z dalszej rodziny grał na skrzypcach i dlatego wszystkie sporo wiedzy o muzyce wyniosłyśmy z domu rodzinnego. Moje siostry uczyły się w ogniskach muzycznych, a ja jako pierwsza uczęszczałam już do szkoły muzycznej. Talenty muzyczne były w rodzinie od pokoleń. Chcę także powiedzieć, że Śląsk jest miejscem szczególnym - tam jest wielka kultura pracy. Ten region wszystkim kojarzy się z kopalniami. Mój ojciec pracował w kopalni węgla kamiennego, a wcześniej ukończył AGH i posiadał tytuł zawodowy magister inżynier. W rodzinie, oprócz górnictwa, było zamiłowanie do pracy, uczciwość, dużo pokory – to są cechy nie do przecenienia w dzisiejszych czasach. To jest bardzo ważne, bo wszyscy wielcy artyści, których spotkałam, byli ludźmi bardzo pracowitymi i skromnymi, podchodzącymi do siebie z dużym dystansem, rozwagą, roztropnością i uporem - takie cechy w zawodzie muzyka są bardzo istotne.
Ja przez wiele lat ślęczałam nad klawiaturą i widziałam siebie na estradzie jako artystkę koncertującą. Dosyć szybko zweryfikowałam te swoje marzenia. Spojrzałam realnie (na ile realnie może spojrzeć 18-latka) i stwierdziłam, że drugą Marthą Argerich nie zostanę, a marzyłam o tak wielkiej karierze i po namyśle postanowiłam nadal mieć kontakt z muzyką, realizować marzenia i wtedy pomyślałam o śpiewie, bo wiele osób zwracało uwagę na mój głos i mówiło, że należy go kształcić.
Udałam się do mojego, obecnie już nie żyjącego, prof. Wojciecha Jana Śmietany (pochodzącego z Przemyśla), który poradził mi, abym zdawała do Akademii Muzycznej w Krakowie na Wydział Wokalny. Tak też zrobiłam. Myślałam, że w dziedzinie śpiewu jestem amatorką, ale jednak gruntowna edukacja muzyczna przyniosła efekty i po egzaminie znalazłam się na pierwszym miejscu. Okazało się, że także z natury było w moim głosie dużo dobrego i bardzo szybko robiłam duże postępy. Będąc jeszcze na studiach, śpiewałam w profesjonalnych teatrach. Obdarzona jestem wysokim głosem o predyspozycji wyraźnie koloraturowej, zaczynałam od partii Królowej Nocy, a że sprawdziłam się już na pierwszych spektaklach, przychodziły kolejne propozycje i tak rozpoczęła się moja zawodowa przygoda ze śpiewem.
Wracając jeszcze do studiów – przez cały czas była Pani w klasie prof. Wojciecha Jana Śmietany?
Tak i chcę przytoczyć pewną anegdotę dotyczącą pierwszych zajęć z Mistrzem. Na początku pierwszej lekcji powiedziałam: Panie Profesorze, ja mogę śpiewać pieśni, muzykę dawną, współczesną, ale bardzo proszę nie operę, bo to nie w moim stylu – na spektaklach wychodzą wielkie panie, śpiewają z wielką wibracją i ta muzyka nie jest wcale wyrafinowana (śmiech).
Pewnie Profesor był co najmniej zaskoczony.
Proszę sobie wyobrazić, że zupełnie spokojnie to przyjął i powiedział: „Niunia, musisz najpierw poznać muzykę operową...”. Na szczęście życie szybko zrewidowało ten mój pogląd i do dzisiaj wspominam z humorem ten moment i pamiętam uśmiech Profesora.
Naukę śpiewu rozpoczęłam od pieśni i muzyki barokowej, ale mój głos predystynowany był do śpiewu operowego.
Wkrótce naprawdę zakochała się Pani w operze.
Tak, opera bardzo mnie zainteresowała, bo jest ona syntezą wielu sztuk: muzyki, plastyki, teatru... Zaczęłam z uwielbieniem podchodzić do instrumentu, jakim jest głos.To jest niezwykle czarowny świat, chociaż jest dużo ludzi, a nawet muzyków, którzy podchodzą do opery tak, jak ja na pierwszych zajęciach u prof. Śmietany, ale to szybko jest rewidowane w momencie, kiedy ktoś przyjdzie na dobry spektakl. Wtedy prawie każdy ulega urokowi opery – nie chciałabym wymieniać wielu tytułów, ale jednak przeżycia, jakie towarzyszą podczas na przykład „Traviaty”, którą ze wspaniałymi partnerami wykonywałam w miniony weekend – pan Andrzej Lampert kreował Alfreda i Giorgio Germonta - Adam Szerszeń, dyrygował maestro Tomasz Tokarczyk i były wielkie przeżycia, wielkie emocje i wiele osób naprawdę płakało w trzecim akcie, a my razem z nimi... Jest coś magicznego, zarówno w tym librettcie, jak i w muzyce, że po prostu przeżywamy katharsis – mamy taki moment, że możemy stanąć i zapłakać.
Nie widzicie publiczności, ale łzy publiczności w takich wzruszających momentach czujecie.
Oczywiście, że czujemy wzruszenie i łzy publiczności, a najbardziej rzewnymi operami są „Cyganeria” i „Traviata”. Jeszcze raz podkreślę, że ostatni akt „Traviaty” jest tak napisany, że trudno być obojętnym. W ubiegły piątek słyszałam, po prostu słyszałam, jak publiczność płacze. Niedawno po spektaklu moja przyjaciółka powiedziała mi: „Jak usłyszałam i zobaczyłam wasze dialogi, poczułam się tak, jakbym rozmawiała ze swoimi pacjentami, bo podobne słowa padają w szpitalnych salach przy łóżku pacjenta. Dlatego tak strasznie się rozpłakałam, że nie mogłam się uspokoić i siedząca obok starsza pani pogładziła mnie po ręce ze zrozumieniem”.
Jeśli pomyślimy, że te opery powstały 200 czasami 300 lat temu, ale tematy w nich poruszane są cały czas aktualne i nieważne, czy mamy reżyserię współczesną, czasami nawet szaloną wręcz. Jestem w stanie zaakceptować nawet bardzo kontrowersyjne pomysły, jeżeli one mają uzasadnienie – ale nie takie, które są napisane i trzeba je przeczytać, tylko takie, które widać ze sceny. Natomiast szanuję to, że publiczność w Polsce, w moim odczuciu, preferuje jednak spektakle tradycyjne, w konwencji czasów, w których dzieło powstało. Na różnych kanałach telewizyjnych można oglądać wiele świetnych, tradycyjnych realizacji spektakli operowych i publiczność, która przychodzi na przykład na „Normę” czy „Annę Bolenę”, jestem przekonana, że życzy sobie zobaczyć czarną suknię z płaskim gorsetem i charakterystyczne nakrycie głowy. W operze mamy spotkanie wielu sztuk i jestem przekonana, że tak jak miało to miejsce w „Normie”, tak i w „Annie Bolenie” , pani Maria Balcerek wyczaruje nam, jak zawsze, kostiumy na miarę światowego wydarzenia. Tak samo będzie z reżyserią i stroną muzyczną, ponieważ mamy w Krakowie tak wybitnego dyrygenta operowego, jak maestro Tomasz Tokarczyk. To jeszcze młody człowiek, ale niezwykle utalentowany i ma tę „iskrę bożą” - to, co odróżnia bardzo dobrego fachowca od artysty. W nadzwyczajny sposób prowadzi orkiestrę i pod jego batutą świetnie wszystko brzmi.
Chcę także powiedzieć parę słów na temat naszego koncertu w Filharmonii Podkarpackiej. Jestem trochę „zdeprawowana” przez mojego przyjaciela Tomasza, bo jestem przyzwyczajona, że wszystko jest piękne, naturalne. Nie znałam maestro Davida Gimeneza i trochę się bałam, jak to będzie. Wiedziałam, że często dyryguje koncertami, podczas których występuje José Carreras i wielu światowej sławy śpiewaków, ale byłam pełna obaw. Okazało się, że mamy absolutnie do czynienia ze światowej klasy dyrygentem, bardzo wrażliwym i świetnym technicznie. Dużo jeżdżę za granicę, aby posłuchać różnych koncertów i spektakli, aby być „na czasie” jeśli chodzi o sposób wykonawczy, bo ta „moda wykonawcza” też się zmienia – inaczej śpiewało się 30 czy 20 lat temu niż teraz i trzeba w tym wszystkim być au courant, zwłaszcza jeśli uczy się młodzież. Trzeba ich uczyć tak, żeby mogli występować na światowych scenach.
Polscy śpiewacy czy instrumentaliści chyba nie odbiegają od poziomem od zagranicznych wykonawców.
To prawda, my naprawdę nie mamy się czego wstydzić. W tej chwili poziom w polskich filharmoniach i w operach jest bardzo wysoki - to jest światowy poziom. Nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów, jeśli chodzi o te rodzaje sztuki, jesteśmy w centrum Europy. Moje słowa nie wynikają z braku skromności, bo mam na myśli znakomitych kolegów śpiewaków, muzyków orkiestrowych, kompozytorów etc. etc. etc.
Podobnie jest z pozostałymi dziedzinami sztuk. Sztuka jest naszym najlepszym towarem eksportowym. Cieszmy się z tego i mówmy o tym głośno, bo jest się czym chwalić.
Kojarzona jest Pani z Operą Krakowską, chociaż występuje Pani także w Polsce i za granicą. Często zmienia Pani strefy czasowe i klimat .
Oczywiście, że tak. Zawód muzyka jest zawodem wędrownym i to, co się wydaje tak bardzo piękne, jest naprawdę także bardzo trudne. Szczególnie, kiedy ma się rodzinę, dzieci. Mam syna i powiem szczerze, że niechętnie pakuję walizkę na dłuższy czas. Krótkie wyjazdy nie mają takiego znaczenia, ale jak trzeba wyjechać gdzieś dalej, na dłużej, to jest to trudne. Poza tym mam jeszcze sporo dzieci w postaci moich studentów i jak ich opuszczam na tydzień lub dwa, to także jest mi ciężko, bo kocham uczyć. Uważam, że to jest piękne – uczyć kogoś śpiewać i bardzo mi zależy na tym, żeby wszystko toczyło się w stałym rytmie, aby dać moim studentom możliwość świetnego startu. Nie mam żadnych tajemnic zawodowych przed moimi studentami. Wszystko, czego się nauczyłam w czasie studiów oraz pracując, bo chociaż uważam się za młodą artystkę, to przez kilkanaście lat spędzonych na scenie przybyło mi sporo doświadczeń, które staram się przekazać młodzieży, dlatego długie i dalekie wyjazdy świadomie ograniczyłam, ponieważ nie da się robić dobrze wszystkiego. Można zrobić dużo rzeczy byle jak, ale chcąc solidnie wykonywać obowiązki, których się podjęliśmy – trzeba dokonywać w życiu wyborów.
Muszę się przyznać, że jest mi przykro, kiedy bardzo często rozmawiając ze mną dziennikarze pytają: „Dlaczego śpiewa pani w Polsce? Taki świetny głos powinien rozbrzmiewać za granicą...”. Uważam, że nie powinniśmy w ten sposób nawet mówić, bo takie myślenie świadczy o kompleksach. „Jak ona nie śpiewa w Europie Zachodniej i w Ameryce, to ona nie jest taką wielką śpiewaczką”. Nie można nikogo oceniać w tych kategoriach, bo w Polsce mamy także bardzo wysoki poziom w Filharmoniach i Teatrach Operowych, i zamiast cieszyć się z tego, że dobrzy śpiewacy i instrumentaliści zostają - nie potrafimy tego docenić, tylko uważamy iż widocznie nie są aż tacy dobrzy, skoro nie wyjechali.
Aby zrobić światową karierę, trzeba być pierwszorzędnym artystą, fantastycznym muzykiem, ale trzeba także całkowicie się tej karierze poświęcić, a prawie zawsze odbywa się to kosztem życia rodzinnego. Są przypadki, kiedy udaje się to pogodzić, natomiast uważam, że nie da się pogodzić kariery artystycznej z życiem rodzinnym i stałą pracą pedagogiczną (mam na myśli etatową pracę w akademii muzycznej). Owszem, możemy mieć podopiecznych dorosłych śpiewaków bądź uczyć czasami na kursach, natomiast stała praca nie wchodzi w rachubę i pewnych wyborów trzeba dokonać. Ja wybrałam i jestem ze swoich wyborów bardzo zadowolona.
Przed nami leży płyta, na której utrwalony został efekt wspólnej pracy Pani i uczennicy.
Ja takich wybitnych absolwentów, jak pani Monika Korybalska, która w tej chwili jest w przededniu premiery opery „Cosi fan tutte” w Operze na Zamku w Szczecinie, mam wielu i uważam, że są oni prawie moimi dziećmi. Mój Profesor zawsze mówił: „...bo ty jesteś moim muzycznym dzieckiem, a wnuczką prof. Włodzimierza Kaczmara...”. Profesor Śmietana był na spektaklu, kiedy śpiewałam z Moniką w „Strasznym Dworze”. Zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie po spektaklu i Profesor powiewdział: „Mam zdjęcie z moim dzieckiem i z wnuczką”. To było bardzo piękne i bardzo wzruszające, bo rzadko się zdarza, że staję na scenie ze swoim absolwentem i razem muzykujemy.
Mam nadzieję, że jeśli trafi do Państwa rąk płyta „Per Due Donne”, to na pewno ten „wspólny mianownik brzmienia” i naszą wspólną drogę usłyszą Państwo na płycie – spoistość, wspólne myślenie, które sprawia, że stajemy się jednym organizmem. Osiągnięcie takiego efektu jest trudne do przecenienie i ogromnie się cieszę, że udało się tak ambitny projekt z Orkiestrą Opery Krakowskiej pod dyrekcją maestro Tomasza Tokarczyka zrealizować.
Kilka razy słuchałam tej płyty, ostatnio wczoraj i będę jej jeszcze wiele razy słuchać, bo są na niej zamieszczone świetne duety zestawione w sposób mistrzowski – myślę, że długo zastanawiali się Państwo w gronie realizatorów i wykonawców, w jakiej kolejności mają te utwory pojawić się na krążku.
To prawda, nagrania trwały dość długo, ale nie było decyzji podejmowanych pochopnie. Wspaniała firma fonograficzna DUX podjęła się realizacji tego zlecenia i uważam, że efekt końcowy jest co najmniej zadowalający, a nawet bardzo dobry.
Proszę popatrzeć na wydawnictwo – mój przyjaciel, Pan Piotr Suchodolski, którego serdecznie pozdrawiam, zrobił piękną, unikatową okładkę. Jestem szczęśliwa, że tak wybitny rzeźbiarz i fotografik zajął się edycją naszej płyty, bo jest ona pod każdym względem szczególna: kobieca, nowoczesna, zawiera wiele pięknych zdjęć – od bardzo współczesnego języka artystycznego aż po zdjęcia tradycyjne. Książeczka do płyty jest opowieścią o naszej relacji. Zamieszczone są także tłumaczenia, bo płyta jest dwujęzyczna, polska i angielska. Jeśli mamy czas, możemy usiąść w fotelu, przy lampce jakiegoś wykwintnego trunku i zagłębić się w treść . Pani Monika Korybalska zrobiła bardzo dobre tłumaczenia wszystkich utworów, które znalazły się na płycie. Gorąco polecam to wydawnictwo, bo może ono być także pięknym prezentem.
Rzadko spotyka się płyty w wykonaniu solisty, czy duetu z towarzyszeniem dużej orkiestry.
Owszem, wydanie tego typu albumu, tak bogatego i zróżnicowanego repertuaru z orkiestrą operową, jest naprawdę w tej chwili czymś ekskluzywnym. Tym bardziej się cieszę, że w wyniku Nagrody Województwa Małopolskiego „ Ars Quaerendi”, przyznawanej za wybitne działania na rzecz rozwoju i promocji kultury, wyłącznie w relacji „ mistrz i uczeń”, taką nagrodą zostałyśmy uhonorowane. Bardzo jesteśmy z tego powodu szczęśliwe i dumne, bo ta płyta jest dowodem naszej wieloletniej pracy i w tym miejscu chcę podkreślić, że nie tylko mistrza, bo jeśli mistrz nie ma ucznia, to nie jest mistrzem. Podobnie jak ja nie mogę być artystką bez relacji z publicznością. To są dwa pierwiastki, które się muszą uzupełniać. Zawsze to podkreślam, że nie byłabym taką artystką, jaką jestem, gdyby nie moi uczniowie. Każdy kolejny uczeń dokłada jakiś element do techniki, do wyrazu artystycznego. To jest niezwykle inspirujące, kiedy przychodzi mi rozwiązać jakiś problem techniczny w głosie mojego studenta i natychmiast muszę wymyślić, jak go rozwiązać i jak to wytłumaczyć drugiej osobie. To wymaga nieustannej pracy i autorefleksji – po prostu, zamiast ćwiczyć sama, godzinami ćwiczę z drugą osobą. Wymaga to ogromnego zaangażowania, bo można bezmyślnie ćwiczyć, ale uczyć bezmyślnie się nie da – zwłaszcza śpiewu. Mówiłam już, że polscy muzycy nie powinni mieć powodów do kompleksów, ale to samo dotyczy pedagogiki. Nasi studenci - wokaliści należą do światowej czołówki, zdobywają nagrody na wielu konkursach, otrzymują angaże w licznych teatrach, co jest najlepszym miernikiem nauczania. Mamy wiele wspaniale rozwijających się karier na rynku międzynarodowym, ale nie tylko my jeździmy za granicę – także wielu śpiewaków chce występować w Polsce i są to zarówno artyści ze Wschodu, jak i z Zachodu. Z naszymi teatrami operowymi chcą współpracować także zagraniczni dyrygenci i reżyserzy. Dzięki temu dialogowi, poziom wykonawstwa jest coraz wyższy, chociaż zawsze mieliśmy wielkie tradycje, które kontynuujemy i staramy się nie tylko czerpać ze świata, ale także dawać to, co mamy najlepszego. Uważam, że to jest piękne.
Jeszcze w tym sezonie możemy się udać do Krakowa na świetne premiery z udziałem Pani i Pani wychowanków. Może także niedługo przyjedzie Pani do Rzeszowa?
Będzie mi bardzo miło, bo zawsze z wielką przyjemnością przyjeżdżam do Rzeszowa. Uwielbiam pracować z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, wykonujemy różne rodzaje muzyki. Uważam, że śpiewak powinien wykonywać nie tylko repertuar operowy, ale także utwory oratoryjne i pieśni. Moim najnowszym „dzieckiem” jest cykl koncertów w Operze Krakowskiej, bo jestem szefem muzycznym całego cyklu koncertów poświęconych pieśni. W ubiegłym roku było tych koncertów sześć – od koncertów z orkiestrą, po kameralne m.in. w Komorze Jana Haluszki w Kopalni Soli w Wieliczce. Wprawdzie nie jest to zbyt duża komora, bo mieści niewiele ponad 200 osób, ale miejsce jest magiczne, ze świetną akustyką.
Najważniejsze, że sale są wypełnione publicznością. Do Opery Krakowskiej trzeba kupować bilety z dużym wyprzedzeniem, najlepiej tuż po rozpoczęciu sprzedaży i tak jest w wielu teatrach operowych w Polsce.
W ostatnich latach obserwujemy absolutny boom na operę, co nas bardzo cieszy. Dzieje się tak dzięki świadomości publiczności, że jest to bardzo ekskluzywna sztuka, bo przy wielkich produkcjach wymaga wielu wykonawców – balet, chór, orkiestra, soliści – to musi kosztować i daje efekt spektakularny, ale jest ogromne zainteresowanie publiczności i staramy się, aby ją w pełni zadowolić. Bardzo dbamy o najwyższy poziom, staramy się aby było jak najwięcej premier – ostatnio w Krakowie wielkim zainteresowaniem cieszy się „Norma”, a wiadomo, że po ten tytuł sięgają najlepsze teatry na świecie, niedługo będą „Pajace” i „Gianni Schicchi” – dwie słynne jednoaktówki, następnie „Anna Bolena”, a jeszcze w kwietniu czeka nas „Carmina Burana” – słynna kantata sceniczna, którą wystawiamy w wersji baletowo-operowej. To dzieło wykonywane jest także często w filharmoniach oraz podczas koncertów plenerowych i uwielbiane jest nawet przez osoby, które nie przepadają za muzyką poważną, bo chociaż trudno w to uwierzyć, takie osoby też są, ale na „Carmina Burana” przyjdą . Ten tytuł dyrekcja Opery Krakowskiej postanowiła włączyć do repertuaru w wersji baletowo – operowej. Niedługo po „Carmina Burana”, w repertuarze naszej opery pojawi się wspomniana „Anna Bolena” . Na płycie, o której mówiłyśmy, na finał jest wielka scena konfrontacji Anny Boleny i Giovanny Seymour. Przygotowuję tę rolę, bardzo trudną zarówno wokalnie, jak i aktorsko – mam nadzieję, że także na scenie zaśpiewam razem z Moniką Korybalską , a na razie proszę posłuchać nagrania tej wielkiej sceny konfrontacji z płyty - jak wielkie emocje są w tej muzyce.
Jak już podkreślałyśmy, zainteresowanie publiczności operą jest ogromne i można by było zaplanować co najmniej podwójną ilość spektakli, ale to chyba nie jest możliwe.
Często mamy wyrzuty sumienia, że nie wszystkie osoby, które chcą zobaczyć spektakl, mogą kupić bilety , ale niestety my nie możemy nic zmienić. Zawsze dyrektorzy zabiegają o jak największe budżety w urzędach marszałkowskich, więcej pieniędzy przekłada się na większą ilość spektakli. Jednak jak jest pond 100 wykonawców na scenie, to nie może się taki spektakl zbilansować. Na całym świecie sztuka operowa jest sztuką ekskluzywną, która utrzymuje się z dotacji mecenasów i sponsorów, ponieważ inaczej bilety musiałyby być bardzo drogie. Może nie wypada mówić tyle o pieniądzach, ale chcę uświadomić Państwu, że w przypadku oper do honorariów artystów dochodzi wiele innych kosztów: tantiemy za edycje nutowe i prawa wykonawcze w przypadku XX wiecznych oper, kostiumy, scenografia i mnóstwo różnych innych kosztów, ale na szczęście zawsze jakieś środki są. Najpiękniejsze jest to, że inwestuje się w sztukę, która nie daje wymiernego efektu, czasem jedynie można wziąć do ręki płytę. W naszą sztukę nie można zainwestować - tak jak w obraz lub jakieś dzieło wykonane przez jubilera. Nasze piękne dźwięki możemy dać Państwu jedynie do serc i do uszu podczas spektaklu. Nie można dać swoim wnukom pięknych dźwięków oprawionych w kryształ. To jest ulotny rodzaj sztuki, bo nasze najpiękniejsze dźwięki trwają sekundę, dwie, pięć... , a potem odchodzą. Tak samo jest z karierą śpiewaka, która w pewnym momencie się dopełnia - przychodzi czas na inny etap życia i musimy się z nią rozstać.
Wówczas pozostaje spełnianie się w inny sposób, poprzez przekazywanie swoich doświadczeń kolejnemu pokoleniu. Nie wiem także, czy już powinna Pani myśleć o takich sprawach, bo przecież Pani kariera rozpoczęła się w XXI wieku i dopiero na dobre rozkwitła.
Często patrzę daleko w przyszłość, ponieważ widzę, jaki to jest trudny problem. Scena to jest narkotyk, który wprawdzie nie powoduje wielkich szkód w organizmie, ale bardzo się od sceny uzależniamy i niezwykle boleśnie przeżywamy moment, w którym jednak trzeba z niej zejść albo chociaż częściowo ustąpić pola, aby dać szanse młodym śpiewakom. Od ponad dekady w Operze Krakowskiej (i nie tylko), są mi powierzane pierwszoplanowe partie, co jest dla mnie wielkim zaszczytem i jestem z tego powodu szczęśliwa, natomiast jestem przekonana, że kiedyś może za 10 lat, za kilkanaście, lub nawet wcześniej - tego nikt nie wie oprócz Pana Boga, nie będę już mogła występować na scenie, i uważam, że trzeba o tym myśleć i trzeba się na ten moment przygotować.
To, co nas absolutnie determinuje, to jest prawda. Dopóki to, co robimy, jest na wysokim poziomie i my w prawdzie sami z sobą możemy dać możliwość pokazania tego – wtedy jest wszystko w porządku. Kiedy w tej prawdzie nie jesteśmy, to uważam, że nie mamy do czynienia ze sztuką. Musi być prawda w przekonaniach i prawda w jakości naszego wykonania.
Miałam przypadek, kiedy ze względu na moje przekonania i moje sumienie, nie wystąpiłam w spektaklu, bo nie mogłabym w nim uczestniczyć, ponieważ nie byłoby to prawdziwe. Uważam, że prawda jest jednym z wyróżników prawdziwego artysty.
Z Panią dr hab. Katarzyną Oleś - Blachą - sopran koloraturowy, solistką Opery Krakowskiej i pedagogiem na Wydziale Wokalno – Aktorskim w Akademii Muzycznej w Krakowie rozmawiała Zofia Stopińska 9 lutego 2018 roku w Rzeszowie.
Trzeba podkreślić, że wszystkie arie o których pani Katarzyna Oleś - Blacha wspominała w rozmowie, wykonane zostały podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej w sposób mistrzowski zarówno przez solistkę, jak i orkiestrę pod batutą maestro Davida Gimeneza. Świetnie także zabrzmiały utwory Manuela de Falli i Mikołaja Rimskiego - Korsakowa w drugiej części wieczoru, w wykonaniu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Nic dziwnego, że zarówno po pierwszej jak i po drugiej części koncertu, zachwycona publiczność bardzo długo oklaskiwała wykonawców. Ten wspaniały wieczór pozostanie na długo w pamięci i sercach wszystkich, którzy w nim uczestniczyli.