wywiady

Filharmonia Podkarpacka zaprasza

Prof. Marta Wierzbieniec: Spotykajmy się w Filharmonii dla muzyki, dzięki muzyce i przy muzyce.

Świetnym koncertem Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Davida Giméneza rozpoczęła sezon artystyczny 2023 / 2023. Program wypełniły cieszące się zawsze wielkim powodzeniem dzieła: Uwertura do opery „Cyrulik sewilski” Gioacchino Rossiniego, Koncert na klarnet i orkiestrę f-moll op.73 Carla Marii von Webera i V Symfonia c-moll op. 67 Ludwiga van Beethovena. Partie solowe w Koncercie na klarnet Webera po mistrzowsku wykonał Alessandro Carbonare. Solista zachwycił cudownym dźwiękiem, wielką muzykalnością i wspaniałą techniką. Nic dziwnego, że publiczność nawet po dwóch bisach nie chciała się z Artystą rozstać i oklaski trwały bardzo długo. Gorąco oklaskiwana była także świetnie grająca tego wieczoru Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej i maestro David Giménez. Szczególnie po bardzo interesującej, powiem nawet osobistej kreacji V Symfonii Beethovena, oklaski trwały bardzo długo i dyrygent kilka razy powracał na scenę.
Równie emocjonujący wieczór czeka nas 29 września, podczas którego usłyszymy Uwerturę do opery „Oberon” Carla Marii von Webera, Koncert fortepianowy a-moll op.54 Roberta Schumanna oraz Suitę nr 2 „Dafnis i Chloe” Maurice Ravela. Partie solowe wykona znakomita pianistka Beata Bilińska, a Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyrygować będzie wybitny mistrz batuty Tadeusz Wojciechowski. Gorąco Państwu ten koncert polecamy.
Zapraszam także do przeczytania rozmowy z panią prof. Martą Wierzbieniec, dyrektorem Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, w której postaramy się przybliżyć działalność naszej Filharmonii.

Koncert, który odbył się 22 września 2023 roku rozpoczął oficjalnie nowy sezon artystyczny, ponieważ Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej koncertowała już w sierpniu.
      Okres urlopowy, wakacyjny był w tym roku wyjątkowo krótki. Zakończyliśmy poprzedni sezon Międzynarodowym Konkursem Muzyki Polskiej, który był realizowany w lipcu, a już w drugiej połowie sierpnia rozpoczęliśmy przygotowania do wielkiego, nadzwyczajnego koncertu, który miał miejsce w Filharmonii Podkarpackiej 9 września – w przeddzień beatyfikacji Rodziny Ulmów.
      Był to właściwie koncert, spektakl, widowisko, misterium pod tytułem „Przerwane dzieciństwo” w reżyserii Krzysztofa Czeczota, z udziałem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Koncert był transmitowany, a później też retransmitowany przez Telewizję Polską. Odbył się ten koncert z udziałem znamienitych gości z Parą Prezydencką na czele.
W tym koncercie słowo połączone było z muzyką, z projekcją multimedialną i przygotowanie tego spektaklu wymagało ogromnego wysiłku całego zespołu pracowników, a także orkiestry.
Wydarzenie zostało bardzo wysoko ocenione i ciągle docierają do mnie bardzo dobre echa, z czego się bardzo cieszę i jestem dumna, że Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej zaprezentowała się na światowym poziomie w programie wymagającym wielkiej kondycji i kunsztu artystycznego.
Całość prowadzili dwaj dyrygenci – Mirosław Jacek Błaszczyk i Noam Zur z Izraela. Cieszę się, że zaproszenie w tym wieczorze przyjął Chór Filharmonii Narodowej. Była też recytacja prezentowana przez Małgorzatę Kożuchowską i odtwarzane było wcześniej zarejestrowane słuchowisko z udziałem dzieci. Przygotowań, spotkań i prób było wiele. Wszystko się udało. Podczas tego wieczory zabrzmiało także dzieło specjalnie na tę okazję, a stworzył je Gary Guthman
       Inauguracja nie była pierwszym zetknięciem orkiestry z publicznością, bo za nami już kilka koncertów realizowanych także realizowanych w ramach projektu „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. Był także koncert plenerowy w Baranowie Sandomierskim, a przed nami cykl wieczorów symfonicznych, ale będą też koncerty kameralne, recitale i mam nadzieję, że w tej różnorodnej ofercie koncertowej, będą mogli Państwo znaleźć dla siebie odpowiedni utwór, odpowiedniego wykonawcę.

Wiadomo, że nie wymienimy wszystkich wykonawców koncertów abonamentowych, ale występować będą znakomici soliści, dyrygenci oraz młodzi utalentowani artyści.
       Pierwszym dyrygentem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej jest maestro David Giménez, który otworzył sezon. Bardzo się cieszymy, że kilka lat temu przyjął naszą propozycję i z radością przyjeżdża do Rzeszowa. Cieszę się, że jego interpretacje muzyczne spotykają się z bardzo dobrym odbiorem nie tylko publiczności, ale także osób, z którymi pracuje.
Włoski klarnecista Alessandro Carbonare, który został owacyjnie przyjęty przez publiczność należy do artystów koncertujących z wielkim powodzeniem na całym świecie.
       Będziemy mieć także w tym sezonie okazję zaprezentować Państwu prawykonania dzieł muzycznych. Już 13 października „Kantatę sfer niebieskich” zaprezentuje Mikołaj Blajda, który jest kompozytorem tego dzieła, ale także stanie za pulpitem dyrygenckim.
W grudniu usłyszymy wielkie „Te Deum” Piotra Mossa, napisane specjalnie dla Filharmonii Podkarpackiej.
       Filharmonia nie tylko kultywuje tradycje i pielęgnuje dorobek kompozytorów wcześniejszych epok (w tym kompozytorów polskich). W czasie Konkursu Muzyki Polskiej wykonywane były koncerty fortepianowe nieco zapomniane, nieznane i rzadko wykonywane, ale są to wspaniałe dzieła polskich twórców, które może niedługo znajdą się w repertuarze pianistów startujących w konkursie nie tylko z Polski, ale także z zagranicy.
W programach koncertów znajdą się wielkie światowe „przeboje”. Janusz Cegiełła napisał kiedyś książkę zatytułowana „Przeboje mistrzów”, w której udowadniał, odpowiadając sobie na zadane pytanie- czy utwory, które powstały 100, 200, 300 lat temu, nie są prawdziwymi przebojami. Ciągle chętnie są słuchane i cieszą się zainteresowaniem publiczności. Niewątpliwie do takich należy V Symfonia c-moll op. 67 Ludwiga van Beethovena, która znalazła się w programie koncertu otwierającego sezon. Na pewno do takich dzieł należy Bolero Ravela, które też u nas zabrzmi.
        Kolejnym nurtem profilowania programu repertuarowego na cały sezon są także nagrania. Planujemy takie nagranie na początku przyszłego roku z utworami Artura Malawskiego , patrona Filharmonii Podkarpackiej. Patrona, który znany jest bardziej w środowisku muzycznym jako pedagog. Wielokrotnie Krzysztof Penderecki podkreślał rolę Artura Malawskiego w jego edukacji muzycznej, ale Malawski traktował siebie przede wszystkim jako kompozytora, a działalność pedagogiczną traktował drugoplanowo.
Nie wszystkie utwory Artura Malawskiego zachowały się, nie wszystkie zostały wydane. Te, które mamy możliwość wykonywać, staramy się Państwu prezentować. Niedawno zabrzmiały Etiudy symfoniczne na fortepian i orkiestrę, a teraz przygotowujemy się do nagranie, które mam nadzieję, że do końca sezonu ujrzą światło dzienne w postaci płyty.

Jeszcze we wrześniu zapraszacie do Filharmonii dzieci i młodzież.
        28 września zapraszamy dzieci i młodzież, bo taki cykl koncertów przeznaczonych dla najmłodszych odbiorców to też wieloletnia tradycja Filharmonii Podkarpackiej.
Prowadzimy audycje muzyczne w naszym regionie i właściwie codziennie w dni nauki szkolnej, od października do czerwca, wyjeżdża bus docierając do różnych placówek edukacyjnych w naszym województwie. Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich, które by chciały, bo nasze możliwości są ograniczone, ale każdego dnia realizujemy od pięciu do ośmiu audycji muzycznych w szkołach i przedszkolach naszego województwa.
Młodzież uczestnicząca w audycjach muzycznych przybywa też na koncerty do Filharmonii Podkarpackiej. Największe nagromadzenie tych koncertów jest w okolicach dnia Świętego Mikołaja i Dnia Dziecka, ale są także koncerty symfoniczne – stwarzamy młodzieży możliwość posłuchania wielkiej symfoniki - klasyki muzycznej, jak chociażby koncert, który pod koniec września poprowadzi maestro Tadeusz Wojciechowski, a przy fortepianie zasiądzie Beata Bilińska. To są wspaniali artyści i orkiestra wystąpi w pełnym składzie. Młodzież będzie miała okazję udziału w klasycznym koncercie symfonicznym.
Mamy też dla tych odbiorów koncerty z kręgu muzyki rozrywkowej, albo symbiozy sztuk, gdzie słowo łączy się z muzyką, z grą świateł … Wszystko to znajdzie realizację w rozpoczynającym się sezonie koncertowym.

Wiadomo, że planowanie takiego sezonu nie jest łatwe, ponieważ planuje się, kiedy nie ma pełnej wiedzy o środkach finansowych, które będą do dyspozycji.
        Programowanie sezonu nie jest łatwym zadaniem, bo wiele aspektów trzeba wziąć pod uwagę: dostępność artystów, oczekiwania publiczności, drogę rozwoju orkiestry, sięganie po dzieła nowe, nie zapominanie o dziełach, które już były wykonywane i ogromnie ważny jest aspekt finansowy. Wszystkie te elementy trzeba wziąć pod uwagę bazując na pewnych przesłankach dotyczących finansowania z roku poprzedniego, czy bazując na dotacji, z nadzieją, że nie będzie mniejsza. Czynimy zabiegi, żeby była większa, biorąc pod uwagę koszty spraw związanych z funkcjonowaniem filharmonii. To nie tylko wynagrodzenia i honoraria, ale różnego rodzaju opłaty, wypożyczanie materiałów nutowych i długo by jeszcze można było na ten temat mówić.
Zawsze jestem optymistką i mam nadzieję, że na koncerty, które zaplanowaliśmy, a także na nadzwyczajne i okazjonalne koncerty wystarczy nam pieniędzy.

Wiem, że Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej przygotowuje się do wyjazdu do Portugalii i w programie zabrzmi także muzyka polska.
        Ten wyjazd zaplanowany był pierwotnie na kwiecień 2020 roku .Przeszkodziła nam pandemia i związane z nią ograniczenia. Portugalczycy, a konkretnie Chór Coro Sinfónico Inês de Castro, który jest organizatorem tego przedsięwzięcia, szukał odpowiedniego terminu – w 2021 roku trudno było jeszcze planować, a w ubiegłym roku gospodarze mieli zaplanowane wcześniej wyjazdy i nie mogli nas zaprosić. Dopiero w połowie października tego roku mamy trzy koncerty w Portugalii.
        Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej będzie towarzyszyć Chórowi Coro Sinfónico Inês de Castro, a solistami będą: Bernardo Santos (fortepian), Leonor Barbosa de Melo (sopran), Gisela Sacshe (mezzosopran), Bruno Almedia (tenor), Pedro Telles (baryton).
Zostanie wykonane Requiem d-moll oraz Koncert na fortepian i orkiestrę Wolfganga Amadeusa Mozarta, oraz fragmenty Symfonii Fatimskiej Henryka Jana Botora – dzieła, które zostało napisane na 100-lecie objawień fatimskich. Cieszę się, że będziemy mogli je zaprezentować w Fatimie, Coimbrze i nieopodal Lizbony w Vila Franca de Xira.
Dziękuję wszystkim, którzy przyczyniają się do tego, aby realizacja tego przedsięwzięcia mogła mieć miejsce.

Warto śledzić strony internatowe Filharmonii Podkarpackiej gdzie zamieszczane są informacje o wszystkich wydarzeniach, które odbywać się będą w rozpoczętym sezonie w ramach koncertów symfonicznych, kameralnych, edukacyjnych, „BOOM”, czy „Przestrzeń otwarta dla muzyki”.
        BOOM to projekt, który wprowadziliśmy kilka lat temu - Balet. Opera, Operetka, Musical w Filharmonii. Prezentujemy różnego rodzaju dzieła, nie tylko operowe i operetkowe, ale także takie, których nie można zaliczyć do wielkiej symfoniki i nie mieszczą się nam w programach piątkowych wieczorów.
         Zapraszamy także na wieczory kameralne, a nawet popołudnia z muzyka kameralną. Wprowadziliśmy cykl „Familijne koncerty kameralne” . Odbywają się one w godzinach południowych i popołudniowych w niedziele, i spotykają się z bardzo dobrym odbiorem, bo nie wszyscy mogą uczestniczyć w koncertach, które rozpoczynają się o 19.00, a na koncerty odbywające się wcześniej przychodzą całe rodziny – rodzice z dziećmi, wnuki z dziadkami… Niedzielny spacer można połączyć z koncertem w Filharmonii.
Jesteśmy dla Państwa. Jeśli mają Państwo oczekiwania jakiego artystę, jaki utwór chcieliby Państwo usłyszeć, to bardzo proszę o kontakt.
Jesteśmy otwarci, rozmawiajmy, spotykajmy się w Filharmonii dla muzyki, dzięki muzyce i przy muzyce.
Serdecznie zapraszam.

Zofia Stopińska

Filharmonia Ork. Filh. Podk. i dyrygent David Gimenez fot. FotografiaDavid Giménez i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie podczas koncertu inaugurującego sezon artystyczny 2023 / 2024, fot. Fotografia Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka

Spotkanie z Mistrzem - cz. II

Krzysztof Jakowicz: Gdybym jeszcze raz miał się urodzić i wybierać, to też zostałbym skrzypkiem.

Zofia Stopińska

      Zapraszam Państwa do przeczytania drugiej części rozmowy z Maestro Krzysztofem Jakowiczem, wybitnym polskim skrzypkiem wysoko cenionym przez Witolda Lutosławskiego, któremu wielki kompozytor powierzył polskie prawykonania swoich utworów skrzypcowych (Łańcuch II, Partita w wersji z orkiestrą, Subito). Na zaproszenie Mistrza, wykonywał dzieła kompozytora pod jego batutą w ważnych centrach muzycznych świata.
Krzysztof Jakowicz ukończył z odznaczeniem studia wiolinistyczne pod kierunkiem takich mistrzów, jak: Tadeusz Wroński, Josef Gingold, Eugenia Umińska, János Starker , Henryk Szeryng.
      Jeszcze w czasie nauki odnosił sukcesy artystyczne w konkursach w Warszawie i Wiedniu. W 1962 roku zdobył III nagrodę i nagrodę specjalną Henryka Szerynga w IV Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu. W 1970 roku otrzymał nagrodę specjalną Konkursu im. George Enescu w Bukareszcie.
Krzysztof Jakowicz prowadzi bardzo aktywne życie koncertowe. Uczestniczy w międzynarodowych festiwalach, współpracuje z wybitnymi dyrygentami i słynnymi orkiestrami.
      Jest emerytowanym profesorem zwyczajnym Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie oraz visiting professor w Soai University w Osace (Japonia).
Z prof. Krzysztofem Jakowiczem rozmawiałam 4 września 2023 roku.

Występuje Pan często jako solista, kameralista i z towarzyszeniem orkiestr wykonując dzieła z różnych epok – od dawnych mistrzów poczynając, aż po kompozycje współczesne. Niedawno występował Pan z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej, w Leżajsku słuchaliśmy recitalu solowego, kilka dni później występował Pan z synem Jakubem w Puławach, a w Mielcu z towarzyszeniem fortepianu. Cały czas trzeba mieć przygotowany ogromny repertuar.
       Artysta zawsze musi mieć w rezerwie co najmniej trzy lub cztery koncerty, bo zdarzają się czasami nagłe zastępstwa i wtedy trzeba być gotowym nawet tego samego dnia. Kiedyś zadzwonił do mnie inspektor orkiestry z Warszawy i prosił, abym wystąpił z Koncertem skrzypcowym Mieczysława Karłowicza. Odpowiedziałem, że bardzo chętnie, a wtedy usłyszałem – próba jest za półtorej godziny. Przegrałem jeden pasaż, potwierdziłem, że za chwilę będę i wieczorem był koncert. To wymaga stałej pracy nad repertuarem.
       Ostatnio brak mi grania w większych zespołach kameralnych. Kiedyś takie koncerty odbywały się w dworku Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. Graliśmy wtedy z Waldkiem Malickim, moim synem i innymi skrzypkami, z altowiolistą Stefkiem Kamasą, wiolonczelistą Tomaszem Strahlem.
Spotkania z takimi znakomitymi muzykami działają na mnie inspirująco.
       Otrzymałem zaproszenie do udziału w jury Międzynarodowego Konkursu Wiolonczelowego im. Witolda Lutosławskiego w roli przewodniczącego. Zastanawiałem się nad tą propozycją, bo przecież jestem skrzypkiem, a wybitnych wiolonczelistów nie brakuję. Organizatorzy stwierdzili, że byłem wykonawcą bardzo cenionym przez patrona konkursu i będę gwarantem sprawiedliwego traktowania młodych artystów. Do pewnego stopnia rozumiem ich prośbę. W Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego także przewodniczył jurorom na przykład dyrygent. Kiedy byłem uczestnikiem tego konkursu w 1962 roku (otrzymałem III nagrodę i nagrodę specjalną Henryka Szerynga), przewodniczył jury Zdzisław Górzyński, a później Stanisław Wisłocki. Miałem zaproszenie do udziału w jury ostatniego konkursu Wieniawskiego, ale nie zgodziłem się, bo deklaracje przewodniczącego miały się nijak do jego postępowania - słowa i czyny muszą iść w zgodzie – tego nauczyli mnie prof. Tadeusz Wroński, Witold Lutosławski, Josef Gingold czy Bronisław Gimpel.
Zawsze staram się iść ich śladem. Postawy różnicy w czynach i słowach nie odpowiadają mi – dlatego zrezygnowałem z pracach jury w konkursie Wieniawskiego, natomiast przyjąłem zaproszenie do konkursu wiolonczelowego, który odbędzie się w 2024 roku.

Krzysztof Jakowicz z Witoldem Lutosławskimn i WDR Orchester 1989Krzysztof Jakowicz z Witoldem Lutoisławskim i WDR ORCHESTAR - Kolonia 1989r., fot. z arch. Artysty

Wymienieni profesorowie: Tadeusz Wroński i Josef Gingold byli Pana mistrzami. Po uzyskaniu dyplomu z wyróżnieniem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie w klasie prof. Tadeusza Wrońskiego, studia w Indiana University w Bloomington w Stanach Zjednoczonych także ukończył Pan z wyróżnieniem. W połowie lat 60-tych ubiegłego stulecia trzeba było mieć szczęście, aby studiować w Ameryce.
        Dodam jeszcze, że miałem jeszcze lekcje z prof. Eugenią Umińską, która była nadzwyczajną osobą. Na studia w USA rekomendowali mnie Bronisław Gimpel i Henryk Szeryng, bo uważali, że polecają człowieka, który na to zasługuje. Od nich Josef Gingold dowiedział się, że warto mnie przyjąć do swojej klasy. Dostałem stypendium i dopiero jak pojechałem na studia, prof. Gingold usłyszał moją grę po raz pierwszy. To były takie czasy, kiedy słowo, rekomendacja były czymś ważnym.
        Dzięki mojej obecności w Bloomington (proszę tego nie traktować jako przechwałkę), w 1965 roku zaproszono prof. Wrońskiego, aby tam uczył. Po kilku latach zaproponowano mu nawet stały pobyt, ale ciągle tęsknił za Polską.
        Rozumiem to, bo miałem także szereg propozycji prowadzenia klasy skrzypiec w Ameryce i Japonii, ale więzi z Polską były bardzo silne i wróciłem. Trudno żałować, bo jako artysta i pedagog czuję się człowiekiem spełnionym. Mam też piękną rodzinę i nigdy bym jej nie pozostawił na dłuższy czas.

Jest to rodzina skrzypków. Pan Jakub Jakowicz, Pana syn, będąc dzieckiem myślał, że tak jak w jego domu, wszyscy ludzie grają na skrzypcach.
        Słyszał, jak na skrzypcach gram ja, córka Ewa i Julia - moja wspaniała żona, utalentowana skrzypaczka i kameralistka. Przychodzili do domu także uczniowie, odwiedzali nas koledzy i graliśmy wspólnie - dla niego było naturalne, wszyscy grają na skrzypcach i on także chciał grać na tym instrumencie.
Cieszę się, że został skrzypkiem, chociaż wielokrotnie mu powtarzałem, że jak interesuje go coś innego, to może zrezygnować, bo wiem, jaki to trudny zawód, ilu wymaga wyrzeczeń, jak zaborcza jest muzyka, bo zajmuje mnóstwo czasu, często kosztem rodziny.
        Za uprawianie tego zawodu płaci się wysoką cenę, ale gdybym jeszcze raz miał się urodzić i wybierać, to też zostałbym skrzypkiem.

Wśród wielu płyt z Pana nagraniami znajduje się krążek, na którym utrwalone zostały utwory polskich kompozytorów, a każdy z nich został przez Pana wykonany na innym instrumencie. Miałam przyjemność być na koncercie w sali balowej łańcuckiego Zamku w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, podczas którego wykonał Pan ten repertuar. Publiczność z wielką uwagą patrzyła, jak brał Pan do rąk instrumenty i słuchała ciekawych opowieści na ich temat i pięknych utworów.
        Koncert w Łańcucie cieszył się wielkim zainteresowaniem, mam też piękne zdjęcie z paroma skrzypcami zrobione w Filharmonii Podkarpackiej przez altowiolistę Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej i fotografa pana Piotra Gajdę.
        Nagrywając płytę i wykonując koncerty, chciałem udowodnić, że polskie lutnictwo ma takie same tradycje jak Włosi czy Francuzi. Wiadomo, że nasza historia jest bardzo poszarpana i dramatyczna, natomiast wielkie narody w każdej dziedzinie same siebie lansują. Najwyższy czas, aby uświadamiać ludziom, że w Polsce znakomite instrumenty budowali Marcin Groblicz oraz Baltazar Dankwart. Ich potomkowie byli również świetnymi lutnikami. To byli rówieśnicy wspaniałych mistrzów włoskich. Polskie lutnictwo jest teraz w wielkim rozkwicie, a najlepszym przykładem jest Akademia Muzyczna w Poznaniu, która także kształci lutników.
Starałem się pokazać polskie lutnictwo. Z trudem udało mi się odnaleźć skrzypce Groblicza. Dołączyłem do nich przedwojenne instrumenty – m.in. pięknie wykonane skrzypce Feliksa Konstantego Pruszaka, na których grał prof. Tadeusz Wroński. W powstaniu unikalnej płyty, na której utrwalonych jest brzmienie 15 skrzypiec polskich, bardzo mi pomógł Jaś Pawlikowski z Krakowa, mobilizując lutników. Polskie lutnictwo rozkwita. Możemy już nawet mówić o rodach wspólczesnych polskich lutników: Bobaków, Krupów, Łapów, Pawlikowskich czy Pielaszków.Z przyjemnością bym nagrał kolejną płytę, bo polskie lutnictwo zasługuje na to, żeby propagować nasze instrumenty.
Wprawdzie moją płytą nie zainteresowały się oficjalnie Związek Polskich Lutników i Muzeum w Poznaniu, ale stanowi ona istotny dla kultury polskiej dokument.
        Jak pani wspomniała, jeździłem po Polsce z takim programem – grałem na kilku skrzypcach różnych lutników, pokazywałem różnice, grając ten sam fragment utworu na każdym instrumencie. Słuchacze byli bardzo zainteresowani i często także wyrażali swoje opinie na temat różnic. To było bardzo piękne, bo pobudzało ich wyobraźnię oraz wiedzę o skrzypcach, które różnią się tak samo, jak ludzie się różnią między sobą.
Bardzo lubiłem te koncerty i mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja do nich powrócić.

Krzysztof Jakowicz fot. FOTO Nik Piotr GajdaKrzysztof Jakowicz podczas koncertu w sali balowej łańcuckiego Zamku w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, fot. FOTO NIk, Piotr Gajda

Który ze swoich instrumentów zabiera Pan ostatnio na koncerty?
        Podczas koncertów w Leżajsku i Mielcu grałem na skrzypcach, które podarowałem kiedyś córce. To jest instrument o wymiarze 7/8. Grałem na nim wiele lat temu i idealnie w tej chwili pasuje do mojej ręki. Brzmi bardzo pięknie, chociaż nie ma szczególnie mocnego dźwięku, natomiast ma brzmienie dobrego włoskiego instrumentu i inspiruje do lżejszego, precyzyjnego grania. To nie jest instrument typu Stradivarius, ale także bardzo ciekawy.
Mam też włoskie skrzypce podarowane mi przez mojego mistrza prof. Tadeusza Wrońskiego i w zasadzie gram na nich.
Ten instrument traktowany jest jak relikwia i musi pozostać w rodzinie.

Krzysztof Jakowicz 2023 Leżajsk IIKrzysztof Jakowicz podczs recitalu w bazylice OO.Bernardynów w Leżajsku (2023r.), fot. Ryszard Węglarz / Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku

Zachwycał Pan kiedyś nie tylko melomanów występując z koncertami muzyki nieco lżejszej - mam tu na myśli tanga Astora Piazzolli, a także polskie tanga, które są przepiękne.
        Polskie tanga są moim zdaniem napisane z większa inwencją niż tanga argentyńskie. Jest w nich także słowiańskość, rozlewność, niebywała czułość. To jest moja działalność uboczna, ale bardzo ją lubię, bo związana jest z moim dzieciństwem, ponieważ moi rodzice tańczyli tanga. Pamiętam pary przytulone do siebie, tańczące polskie tanga. Po zakończeniu strasznej II wojny światowej ludzie lgnęli do siebie i podczas tańca mocno się przytulali. Wszystko mam w pamięci, w oczach i uszach. Ucieszyłem się, jak mój zięć Hadrian Filip Tabęcki je zaaranżował i zaprosił mnie do koncertów. Niebawem zagramy je w moje okrągłe urodziny w Domu Kultury na Saskiej Kępie w Warszawie. Planowany jest też koncert w Nowym Sączu.
        Wracam do tych koncertów z przyjemnością i z przekonaniem, że utwory, które gram są najwspanialszymi, jakie zostały napisane. Bardzo trudno mi to przychodzi, bo jestem człowiekiem skromnym, ale kiedy występuję na estradzie. Próbuję sobie wmówić, że w tym momencie jestem najlepszy. To jest potrzebne, bo publiczność musi mieć przekonanie, że artysta gra dla nich na najwyższym poziomie.
Muszę także odrzucić tremę. Bardzo dużo czytam i rozmawiam na ten temat.
        Kiedyś zapytałem Gustawa Holoubka czy ma tremę. Odpowiedział: „…oczywiście, mam tremę, ale wchodzę na scenę i staram się jak najszybciej wejść w treść sztuki”.
Ja także staram się jak najszybciej wejść w treść muzycznego opowiadania i wtedy jest dobrze. Grając tanga mam niewielką tremę, bo gram z zespołem - zięć gra na fortepianie, jest też gitarzysta, bandeonista i ja gram na skrzypcach. Bardzo sympatycznie się czuję w takim małym kameralnym zespole.

Zawsze na scenie towarzyszy Panu radość muzykowania i miejmy nadzieję, że nigdy Pana nie opuści.
        Zawsze pamiętam, jak kiedyś w Ameryce przyszedłem o 9.00 rano na lekcje do prof. Gingolda. Był bardzo zasmucony, powiedział: „…Mischa Elman odszedł w wieku 80-ciu lat. To bardzo smutne, ale jak co dzień pograł dwie godziny, zjadł śniadanie i miał spotkać się z przyjaciółmi, wkrótce gorzej się poczuł. Posłano po lekarza i zanim lekarz przyszedł do domu, okazało się, że już nie żyje, ale miał jeszcze w dniu odejścia szanse pograć dwie godziny...”.
        Bardzo mi to utkwiło w pamięci. Ja nadal ćwiczę, gram i myślę o tym, co jeszcze mogę poprawić. Myśli o ostateczności są na drugim planie, a na pierwszym gra na skrzypcach, ciągłe doskonalenie się.
Profesor Wroński powiedział do mnie – Krzysiu! Tak naprawdę, jak sobie marzysz, zaczniesz grać po 60-tce…
Dlatego ciągle zakasuję rękawy, żeby pomóc temu horoskopowi.
        Patrząc na to, co nam serwuje współczesny świat, to w zasadzie moglibyśmy się ograniczyć tylko do konsumowania, wydalania i kopulowania.
Człowieczeństwo powinno polegać na rozwijaniu swoich możliwości i jak mówił Witold Lutosławski: „…dostajesz talent od natury, czy od Pana Boga i twoim obowiązkiem jest go rozwijać i oddawać go społeczeństwu…”.
Staram się to robić po swojemu.
        Przypomniała mi się fraszka Staudyngera: „Umrzeć dla ojczyzny to łatwo i ładnie. Trudniej dla niej żyć przykładnie”. Z tym dawaniem przykładu jest kłopot, ale trzeba żyć po swojemu i w miarę możliwości rozwijać swoje zdolności.

Zofia Stopińska

Krzysztof Jakowicz Mielec 2 800 2Krzysztof Jakowicz i Waldemar Malicki na estradzie Domu Kultury Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu, fot. SCK w Mielcu

Spotkanie z Mistrzem - cz. I

Krzysztof Jakowicz: Grać lepiej jutro niż dzisiaj

Zofia Stopińska

        Proponuję Państwu spotkanie z prof. Krzysztofem Jakowiczem - wybitnym polskim skrzypkiem, wysoko cenionym przez Witolda Lutosławskiego, który powierzył artyście polskie prawykonanie swoich utworów skrzypcowych (Łańcuch II, Partita w wersji z orkiestrą, Subito). Krzysztof Jakowicz wykonywał je również pod batutą kompozytora w ważnych centrach muzycznych świata. Należy do najbardziej utytułowanych i uznanych polskich skrzypków.
Jego kilkudziesięcioletnia, imponująca kariera wypełniona jest występami z najlepszymi orkiestrami na świecie, m.in. English Chamber Orchestra, Filharmonia Izraelska, Wiener Symphoniker, BBC Scottish Symphony Orchestra, Berliner Sinfonie Orchester, Sinfonia Varsovia czy Orkiestra Filharmonii Narodowej. Współpracował także z najznamienitszymi dyrygentami, takimi jak chociażby: Riccardo Chailly, Leopold Hager, Pinchas Steinberg, Jacek Kaspszyk, Kazimierz Kord, Jerzy Maksymiuk, Krzysztof Penderecki, Jerzy Semkow, Antoni Wit, Agnieszka Duczmal, Marek Pijarowski. Krzysztof Jakowicz nieustannie zachwyca swoją grą publiczność i krytyków muzycznych.
        Dla podkarpackich melomanów Krzysztof Jakowicz wystąpił w tym roku dwukrotnie. 31 lipca w wypełnionej publicznością bazylice oo. Bernardynów w Leżajsku w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej odbył się wspaniały recital, którego program wypełniły utwory na skrzypce solo: dwie fantazje Georga Philippa Telemanna i Ciaconna z II Partity d-moll Johanna Sebastiana Bacha. Dokładnie miesiąc później odbył drugi koncert w Samorządowym Centrum Kultury w Mielcu w ramach cyku „Z klasyką przez Polskę”. Krzysztof Jakowicz i Waldemar Malicki zachwycili tym razem utworami m.in. Wolfganga Amadeusa Mozarta, Henryka Wieniawskiego, Camila Saint-Saënsa i Fritza Kreislera. Podczas obu koncertów zachwycona publiczność słuchała w wielkim skupieniu, wyrażając swoje uznanie długimi brawami. 

Krzysztof Jakowicz Mielec 1 800 Krzysztof Jakowicz i Waldemar Malicki podczas koncertu w Mielcu, fot. Samorządowe Centrum Kultury w Mielcu

Przekonana jestem, że atmosfera widowni udzielała się również wykonawcom.
        To prawda. Atmosfera była niezwykła i dlatego obydwaj z radością dzieliliśmy się z publicznością piękną muzyką i staraliśmy się grać najlepiej jak tylko można tego wieczoru.
Pomimo, że kiedyś występowaliśmy wspólnie bardzo często z niezwykle różnorodnym repertuarem, to po raz pierwszy wykonaliśmy w Mielcu publicznie Sonatę A-dur na skrzypce i fortepian KV 305 Wolfganga Amadeusa Mozarta. To genialnie napisane dzieło, pełne radości, czaru, gracji, czasami przekory i żartu.
        Przed laty z Waldemarem Malickim długo byliśmy nierozłączni. Później nasze drogi się rozeszły i dopiero w Mielcu spotkaliśmy się na estradzie, ale czuliśmy się razem bardzo dobrze. Rozumieliśmy się tak jak dawniej. Waldek jest znakomitym, bardzo utalentowanym, wszechstronnym pianistą i zawsze w znakomitej formie. To jeden z najbardziej inteligentnych Artystów jakich znam.
Dla mnie także bardzo ważny był koncert w leżajskiej bazylice, bo Józef Serafin, który od lat jest dyrektorem artystycznym odbywających się w Leżajsku letnich festiwali, obdarzył mnie zaufaniem i nie mogłem tego zaufania zawieść. Zagrałem fantazje nr 7 i 10 Telemanna oraz Ciacconę z Partity d-moll Bacha.
        Utwory tego kompozytora na skrzypce solo są dla mnie niemalże codzienną modlitwą. Zgłębiam Bacha przez całe życie, stąd zaczynam być coraz bliższy w tym pojmowaniu Bacha i być może dlatego podczas gry była absolutna cisza oraz niebywałe skupienie. Publiczność bardzo ciepło i radośnie odebrała ten koncert. To jest najlepszy dowód na to, że jesteśmy w stanie zainteresować słuchaczy tym, co gramy, być pośrednikiem i mówić poprzez muzykę do ludzi językiem geniuszy. Grając jesteśmy tylko pośrednikami, ale jeśli to pośrednictwo się udaje, to jesteśmy zadowoleni i szczęśliwi.
         Po to jesteśmy, aby dawać ludziom chwile wytchnienia, refleksji, zadumy i radości, a parę słów od artystów podczas koncertu skraca dystans pomiędzy artystą a publicznością. Udowadniamy, że artysta nie jest człowiekiem z innego świata, a jedynie wykonuje zawód, który czasami nazywamy misją i wiemy, że gramy dla ludzi. Zdajemy sobie sprawę, że część publiczności jest po raz pierwszy na koncercie muzyki klasycznej i to nakłada dodatkową odpowiedzialność, żeby tych ludzi przekonać, że to wcale nie jest trudna muzyka.

Krzysztof Jakowicz kontakt z publicznością     Maestro Krzysztof Jakowicz przybliża publiczności wykonywane utwory

         Często się mówi, że utwory Bacha i Mozarta są trudne, a to nieprawda. To są dzieła napisane przez geniuszy i jeśli są wykonane ze zrozumieniem i powagą, to muszą trafić do każdego.
Na co dzień, niestety, w mediach, podczas koncertów, które propagują różne programy telewizyjne, niewiele jest muzyki z prawdziwego zdarzenia. Często niewiele z muzyką ma wspólnego to, co „wylewa się” w każdym miejscu; w restauracjach, kawiarniach, domach handlowych, hotelach…
Przed koncertami muzyki klasycznej zazwyczaj jest cisza i podczas koncertu każdy po swojemu, trochę inaczej tę muzykę odbiera – ma czas na refleksję, może po swojemu ją przeżywać. Myślę, że to jest wielki walor i siła. Dlatego świadomi tego wykonawcy traktują każdy koncert, jakby był najważniejszym koncertem w ich życiu.

Krzysztof Jakowicz 2023 Leżajsk Maestro Krzysztof Jakowicz podczas koncert w bazylice oo. Bernardynów w Leżajsku, fof. Ryszard Węglarz / Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku

Od wielu lat podziwiam Pana wykonania wspomnianych geniuszy - Bacha, Mozarta, Brahmsa… Za każdym razem słyszę trochę inne interpretacje dzieł. Pierwsze nagranie kompletu sonat i partit na skrzypce solo Johanna Sebastiana Bacha różni się od drugiego. W Leżajsku Ciaccona zachwycała nowymi barwami.
         Akustyka wnętrza kościoła była bardzo sprzyjająca, a jeśli chodzi o nagrania, to myślę, że teraz zabrzmiałyby jeszcze inaczej. Słyszy się teraz wiele utworów Bacha wykonywanych na instrumentach z epoki. Inaczej się teraz Bacha odczytuje. W miarę upływu lat ja także jestem świadom, co jest w utworach Bacha najważniejsze – gdzie jest główny motyw, a gdzie kontrapunkt.
Pamiętając jak grałem utwory Bacha przez lata, biorę do ręki ich faksymile i za każdym razem coś postanawiam zmienić w artykulacji czy brzmieniu, zmienić czas trwania niektórych nut…

Słyszałam, że przygotowuje się Pan do nagrania kolejnej płyty.
         To prawda. Już w tym miesiącu ze świetnym pianistą Robertem Morawskim będziemy nagrywali Sonatę a-moll op. 13 Ignacego Jana Paderewskiego, Partitę Witolda Lutosławskiego oraz Legendę i Poloneza A-dur Henryka Wieniawskiego.
W planowanym nagraniu Sonatę Paderewskiego wykonam trochę inaczej niż do tej pory – będzie to patriotyczna opowieść muzyczna. Ignacy Jan Paderewski był jednym z najwybitniejszych Polaków i kompozytorów, a jego Sonata jest przepięknym dziełem. Nie był jednak skrzypkiem, nie znał wszystkich możliwości tego instrumentu, a brak mu było takiego doradcy, jakiego miał Karol Szymanowski w osobie Pawła Kochańskiego.
         Postanowiłem dokładnie przeanalizować partię skrzypiec. Dzisiaj parę godzin poświęciłem na odświeżenie sobie tej Sonaty i ułożenie partii skrzypiec na nowo. Mam nadzieję, że to będzie bardzo ciekawe nagranie.
Jestem przekonany, że w pracy nad przygotowaniem utworów ciągle musi nam towarzyszyć ciekawość świata i tego, co robimy, musimy dążyć do upragnionego celu, który ciągle się oddala. Odnajdujemy wówczas nowe brzmienia, którymi możemy zainteresować słuchaczy.
         To stałe dążenie do doskonałości jest istotą naszego zawodu. Jeśli ktoś mi mówi, że zrobiłem postępy, to ja się cieszę, bo usłyszałem coś, o co mi chodzi – grać lepiej jutro niż dzisiaj.

Takie myślenie i działanie ma wpływ na ciągle doskonałą Pana formę.
         Spotykam się z faktem, że ludzie podchodzą z rezerwą do wykonawców w moim wieku, sądząc, że mają wszystko, co najlepsze, już za sobą. Dlatego ja muszę się starać grać lepiej niż młodzi (nie chodzi tu tylko o technikę, ale o stronę muzyczną), aby słuchający mnie mówili: „…ten stary jeszcze nieźle gra”.
Mobilizuje mnie jeszcze fakt, że przez całe życie nie miałem managera. Pracuję sam, mam wspaniałe grono ludzi, którzy wierzą w moją pracowitość, zdolności i darzą mnie zaufaniem – czasami ono się waha, ale jestem często zapraszany do wykonania koncertów czy nagrań.
To są dla mnie nagrody za konsekwencję, upór i cierpliwość w pracy.

Krzysztof Jakowicz z Witoldem Lutosławskim Hanover 1989 rok      Krzysztof Jakowicz z Witoldem Lutosławskim  - Hanover 1989 r., fot. z arch. Artysty

Wkrótce zaproszę Państwa do przeczytania także części II rozmowy z Maestro Krzysztofem Jakowiczem, zanotowanej 4 września 2023 roku.

Zofia Stopińska

Kolorowo, różnorodnie i na wysokim poziomie.

Miło mi poinformować, że w drugiej połowie września odbędzie się w Sanoku kolejna edycja Festiwalu im. Adama Didura. To wielkie święto muzyki organizowane jest przez Sanocki Dom Kultury, a przybliżymy je Państwu wspólnie z panem Waldemarem Szybiakiem – dyrektorem tej placówki i jednocześnie dyrektorem festiwalu.

Festiwal zbliża się już niebawem. Czas przybliżyć to wydarzenie.
       - To już XXXII Festiwal im. Adama Didura i trwał będzie od 18 do 28 września. Jego ramy czasowe są podobne, bo festiwal trwa 11 dni – 3 pierwsze dni filmowe, konkurs kompozytorski, obóz humanistyczno-artystyczny i oczywiście koncerty, które rozpoczną się 21 września.

Kino festiwalowe jest prologiem do części koncertowej. Znamy już wyniki XXXI Ogólnopolskiego Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura.
       - Zawsze się bardzo cieszę na trzy dni kina festiwalowego, które doskonale wprowadza słuchaczy i widzów w atmosferę odrębności festiwalu. W tym roku wybraliśmy sześć filmów i mam nadzieję, że spodobają się wszystkim. Mamy dwa filmy z klasyki polskiego kina. Pierwszy nawiązuje do wystawianego w tym roku spektaklu baletowego, a jest to film Kazimierza Kutza Sól ziemi czarnej i tego samego wieczoru proponujemy film Amator Krzysztofa Kieślowskiego, a następnie cztery nowe filmy Daliland, Houria, Vermeer i Il Boemo o zapomnianym nieco czeskim kompozytorze z XVIII wieku Josefie Myslivečku.
       1 września nastąpiło rozstrzygnięcie Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura. Jury w składzie: prof. Eugeniusz Knapik, prof. Wojciech Widłak i dr hab. Wojciech Ziemowit Zych rozpatrzyło prace i przyznało dwie nagrody. Pierwszej nagrody nie przyznano, II Nagrodę otrzymał Jakub Borodziuk (który także otrzymał u nas nagrodę w poprzednim konkursie) za utwór „Obłoki” na głos i kwartet smyczkowy do słów Józefa Czechowicza, a III Nagrodę przyznano Szymonowi Wieczorkowi za utwór „Orland szalony” na sopran i fortepian do słów Tadeusza Micińskiego. Pierwszy z wymienionych utworów będzie wykonany 28 września przed spektaklem baletowym „Mozart”.

Rozpoczynające się 21 września koncerty mienić się będą różnymi barwami. Na inaugurację proponujecie spektakl operowy.
       - Staramy się, aby rozpocząć operą. W tym roku będzie to arcydzieło opery komicznej - Napój miłosny Gaetano Donizettiego w wykonaniu artystów Opery Śląskiej. Wystąpią znakomici wykonawcy, a w główne partie zaśpiewają Andrzej Lampert (Nemorino) i Gabiela Gołaszewska (Adina).
W następnym dniu wystąpi Balet Opery Śląskiej, z najważniejszym spektaklem ostatnich lat Sól ziemi czarnej, w choreografii i reżyserii Artura Żymełki, a kierownictwem muzycznym Macieja Tomasiewicza, nagrodzonym Złotą Maską w kategorii „Spektakl roku 2021”. Podkreślę, że Balet Opery Śląskiej występuje w międzynarodowym składzie i jest bardzo wysoko oceniany. To piękny spektakl nawiązujący nie tylko do regionalizmów Śląska, ale także do historii Polski.

Dwa kolejne wieczory (23 i 24 września) związane są z patronem sanockiego festiwalu.
       - Tak będą one związane z rodziną Adama Didura. Sanoczanin – Robert Antoń napisał książkę zatytułowaną „Olga Didur-Wiktorowa. Zakochana primadonna” i 23 września o 17.00 w sali tańca SDK będziemy tę książkę promować. Jestem pewien, że warto ją zakupić i przeczytać, bo wiele się można dowiedzieć o codziennym życiu Olgi Didur oraz o jej osiągnięciach na krajowych i zagranicznych scenach.
Godzinę później rozpocznie się koncert z cyklu „Wielkie recitale”. W tym roku wystąpi dwoje znakomitych śpiewaków: Rusłana Koval – sopran i Stanisław Kuflyuk – baryton, stąd zatytułowaliśmy ten wieczór „Mistrzowskie duety”. Program wypełnią przede wszystkim fragmenty z oper Rossiniego, Donizettiego, Mozarta, Lehára), nie zabraknie także operetki i pieśni ukraińskich.
       Zaprzyjaźniony z naszym festiwalem jeden z najlepszych polskich fotografików Juliusz Multarzyński przygotował w tym roku wystawę „Marcella Sembrich-Kochańska. Polka. Artystka świata”, a na wernisaż zapraszam 24 września, w czwartek o 17.30. Zobaczymy świetne fotografie oraz dedykacje i dyplomy, które Marcella Sembrich-Kochańska dostała od tuzów tej epoki: Verdiego, Paderewskiego, Pucciniego. Jest też wzruszający telegram od Adama Didura. Warto tę wystawę obejrzeć.
Po otwarciu wystawy zaprosimy publiczność koncert pod tytułem „Słynne arie operowe” w wykonaniu dwojga młodych wykonawców: Karoliny Wieczorek - śpiewającą zazwyczaj w Operze Krakowskiej i Pawła Michalczuka związanego z Polską Operą Królewską. Orkiestrą Opery Śląskiej dyrygował będzie Tomasz Tokarczyk, a słowem wszystko opatrzy Sławomir Pietras.

Zdarza się, że podczas festiwalowych koncertów występują znakomici artyści, którzy swą muzyczną drogę rozpoczynali w Sanoku.
       - 25 września podziwiać będziemy na scenie ludzi związanych z naszym miastem, a także z festiwalem – Agatę Kielar-Długosz i Łukasza Długosza, a na harfie grać będzie Carlos Roberto Peńa Montoya z Korsyki. Państwo Długoszowie należą do ścisłej czołówki polskich flecistów. Repertuar wypełni muzyka klasyczna, tradycyjna i filmowa.
       Podczas każdego festiwalu zapraszamy publiczność także do kościelnego wnętrza. W tym roku proponujemy bardzo oryginalny wieczór polskiej muzyki religijnej, a koncert nazwaliśmy „Ku czci św. Wojciecha – Patrona Polski”. Na program złożą się utwory m. in. Marka Raczyńskiego, Katarzyny Danel, Oskara Kamińskiego i Jana Szopińskiego.
Wszystkie utwory, które zabrzmią tego wieczoru zostały skomponowane z myślą o Affabre Concinui – najlepszym polskim zespole wokalnym, który tego dnia wystąpi w Sanoku.

Przedostatni festiwalowy wieczór wypełni wspaniałe dzieło wielkiego mistrza epoki baroku.
        - 27 września kolejne arcydzieło muzyki operowej, które cieszyło się ogromną popularnością w epoce baroku, później zostało zapomniane, ale w XX wieku zostało odkryte na nowo. Myślę o operze „Rinaldo” Georga Friedricha Haendla, którą w Sanoku wykonają artyści Polskiej Opery Królewskiej na czele z takimi gwiazdami tejże opery jak: Anna Radziejewska Olga Pasiecznik. Śpiewakom i tancerzom będzie towarzyszył Zespół Instrumentów Dawnych Polskiej Opery Królewskiej Capella Regia Polona.
        Zakończymy kameralnie. Pokażemy kameralny spektakl baletowy Obrazy z życia Wolfganga Amadeusa Mozarta, w wykonaniu Silvii Azzoni i Oleksandra Ryabko - solistów Baletu Hamburskiego, przy fortepianie zasiądzie Michał Białk, a na gitarze grać będzie Tomasz Gos.
Tak w wielkim skrócie przedstawia się program XXXII Festiwalu im. Adama Didura. Myślę, że tak jak Pani powiedziała będzie kolorowo, różnorodnie i mam nadzieję na wysokim poziomie.

Wspomniał Pan o Konkursie Kompozytorskim, promocji książki i wystawie. Wiem, że nie zapomninacie o dzieciach.
        - Nigdy nie zapominamy i na zakończenie wspomnę o Obozie Humanistyczno-Artystycznym, który odbędzie się po raz 30-ty. W czasie festiwalu przychodzić będą do nas dzieci z klas II i III szkół podstawowych i będziemy je wprowadzać w świat sztuki. Bardzo się cieszymy, że taki pomysł 30 lat został wkomponowany w strukturę Festiwalu im. Adama Didura.

To była bardzo cenna inicjatywa, która już owocuje.
        - To prawda. Wiele osób po latach wspomina przeżycia związane z uczestnictwem w tych obozach. Najpierw podchodzili do zająć z rezerwą, a później z wielkim zainteresowaniem. Niektórzy zamieszkali w większych miastach i do dzisiaj są stałymi bywalcami teatrów operowych. Uczestnicy naszych obozów sprzed lat, którzy mieszkają w Sanoku przyprowadzają na zajęcia swoje dzieci Do dzisiaj to jest jedno z nielicznych miejsc, gdzie można przejść prawdziwy proces edukacyjny. Powinniśmy o to dbać, ponieważ przedmioty artystyczne znikają ze szkół.

Można jeszcze kupić bilety i karnety?
       - Można i dodam, że bilety są tanie, bo już od 30-tu złotych. Tylko na jeden spektakl bilet kosztuje 70 złotych. Karnety są w cenie 300 złotych, a dla młodzieży szkolnej można kupić wejściówkę na cały festiwal za 80 złotych. Bilety są także w sprzedaży internetowej. Po pandemii staramy się odbudować publiczność i to nie jest łatwy proces ale staramy się niezmiennie proponować publiczności wydarzenia na wysokim poziomie.
       Może dlatego mogłem w katalogu festiwalowym napisać: …lata mijają, a w Sanockim Domu Kultury entuzjazm do upowszechniania muzyki operowej nie słabnie. Mam wrażenie, że znowu się udało po raz 32…
Jesteśmy dobrze przygotowani i mam nadzieję, że wszystko zrealizujemy zgodnie z planem.
Zapraszamy wszystkich na festiwal.

Zofia Stopińska

didur23 wydarzenie 800

26. Mielecki Festiwal Muzyczny - muzyczne podróże

      Pierwsza dekada września tego roku to czas 26. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego, na który zapraszają Prezydent Miasta Mielca i Samorządowe Centrum Kultury w Mielcu. Zapraszam Państwa na spotkanie z panią Joanną Kruszyńską – dyrektorem SCK.

Zanim przybliżymy koncerty festiwalowe i ich wykonawców wspomnimy rewelacyjny koncert, który odbył się 31 sierpnia w sali Domu Kultury SCK Mielcu w ramach cyklu „Z klasyką przez Polskę”, w brawurowym wykonaniu wybitnych polskich muzyków skrzypka Krzysztofa Jakowicza i pianisty Waldemara Malickiego. Gospodarzami wieczoru byli znakomici mistrzowie słowa – Stefan Münch, prezenter, krytyk muzyczny, autor książek i organizator życia muzycznego oraz Maciej Rudziński, śpiewak, aktor, pomysłodawca i twórca Polskiego Impresariatu Muzycznego działającego w ramach NIMiT i niezwykle cennego dla polskiej kultury muzycznej projektu „Z klasyką przez Polskę”.
       - To był wyjątkowy wieczór. Po raz drugi zagościł w Mielcu projekt „Z klasyka przez Polskę” i gościliśmy dwóch wspaniałych artystów o światowej renomie Krzysztofa Jakowicza i Waldemara Malickiego. W ubiegłym roku Szymon Nehring – zwycięzca wielu konkursów pianistycznych oraz finalista XVII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, dostarczył mieleckiej publiczności wielu wspaniałych przeżyć artystycznych.
Ten rok był absolutnie wyjątkowy. Krzysztof Jakowicz i Waldemar Malicki poświadczyli swoją mistrzowska klasę i wirtuozerię obdarowując nas kreacjami na najwyższym poziomie artystycznym i ujmującym sposobem bycia na estradzie. Nigdy nie byłam świadkiem takiej symbiozy artystycznej na scenie. To było wspaniałe wydarzenie.
Projekt artystyczny i edukacyjny „Z klasyką przez Polskę” organizowany jest przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Melomani w różnych, nawet najmniejszych zakątkach kraju mogą słuchać muzyki wykonanej na najwyższym poziomie. Bardzo bym chciała, abyśmy byli beneficjentami tego projektu w następnych latach.

Rozmawiamy tuż przed rozpoczęciem 26 edycji Mieleckiego Festiwalu Muzycznego i proszę o przybliżenie koncertów, które w najbliższych dniach się odbędą.
       - Rozpoczynamy drugie ćwierćwiecze. Pierwsze wydarzenie towarzyszące festiwalowi odbędzie się 2 września (sobota) w Sali królewskiej Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia w Mielcu. Jak każdego roku wystąpią w nim laureaci odbywającego się w Sanoku Międzynarodowego Forum Pianistycznego „Bieszczady bez granic…”. To jest nasza forma wspierania młodych artystów stojących u progu swojej kariery. W tym roku wystąpią dwie pianistki, siostry Emma i Pola Czubak, które taką nagrodę wywalczyły sobie podczas ostatniej edycji Forum. Wstęp na koncert jest wolny.
       W tym roku zaplanowaliśmy pięć koncertów festiwalowych. Rozpoczynamy kolejne ćwierćwiecze i proponujemy trochę nowości. Pierwsza z nich to lokalizacja koncertów festiwalowych. W tym roku postanowiliśmy, że będą to wyłącznie koncerty plenerowe, ponieważ mamy w Mielcu fantastyczne, klimatyczne miejsce, a mianowicie park otaczający siedzibę naszego Muzeum Regionalnego park. Sceną jest dla nas taras siedziby Muzeum mieszczącego się w Pałacyku Oborskich. Publiczność bardzo lubi tę lokalizację i dlatego postanowiliśmy z początkiem września, kiedy kończy się polskie lato, a zaczyna się babie lato, zaproponować wszystkie koncerty. Podczas każdego z nich zabrzmi inna muzyka, z innej strony świata.

      Wykonawcami pierwszego koncertu będą artyści znani na całym świecie - Maja Sikorowska i zespół KROKE. Wszystkie utwory zostaną zaśpiewane w języku greckim. Jestem pewna, że będzie to wyjątkowy, bardzo klimatyczny, egzotyczny koncert w znakomitym, wykonaniu.
Zapraszamy 6 września o godzinie 19.00.

      Zupełnie inny klimat zapanuje na plenerowej scenie Pałacyku Oborskich 7 września, a wystąpią John Porter i Agata Karczewska. Johna Portera nie muszę Państwu przedstawiać, bo to sceniczna legenda, a Agata Karczewska to artystka niepokorna, sama o sobie mówi, że jest songwriterką. Agata wspólnie z Johnem nagrali fantastyczny album „On the Wrong Planet”, utrzymany w gatunku alternatywnego country. Będzie pełen namiętności i różnych uczuć, trochę mroczny koncert. Wszystko co wychodzi spod ręki Johna Portera jest na bardzo wysokim poziomie artystycznym i na pewno nie zawiedzie publiczności.

      Trzeci koncert zatytułowany „Kilar in blue” będzie bardzo oryginalny, a wypełnią go improwizacje jazzowe na temat muzyki Wojciecha Kilara. Usłyszą Państwo nie tylko tematy najbardziej znanej muzyki filmowej, ale także kompozycji klasycznych.
Wojciech Kilar jest jednym z najbardziej znanych i kochanych kompozytorów naszych czasów. Wśród wykonawców znajdą się również wykonawcy klasyczni, a kierujący zespołem świetny jazzman Grzegorz Kapołka ma bardzo duże wyczucie stylu, w którym się porusza. Ten bardzo ciekawy koncert odbędzie się 8 września.

      W następnym dniu wystąpi zespół Que Passa i Goście. Lider zespołu Que Passa pochodzi z Mielca i ciągle łączą go związki z miastem rodzinnym. To będzie bardzo gorący, energetyczny wieczór utrzymany w konwencji flamenco i muzyki latynoamerykańskiej. Zespół zaprosił też gości, którzy także wyznaczają styl tego koncertu. Mili Morena z Kuby i Thomas Celis-Sanchez z Meksyku zazwyczaj realizują się na swoich indywidualnych artystycznych ścieżkach, ale tym razem wzmocnią skład Que Passa. Myślę, że to będzie bardzo dobry koncert.

      Podczas ostatniego koncertu panowała będzie jeszcze inna muzyka. Tym razem przeniesiemy się do Portugalii, w świat muzyki fado. Gościć u nas będzie Teresinha Landeiro – utalentowana, piękna młoda artystka bardzo ceniona w świecie muzyki fado. Towarzyszyć jej będzie trio gitarowe, jak na muzykę fado przystało. Zapewniam, że to będzie wyjątkowy koncert. Już kiedyś jeden z festiwalowych koncertów wypełniła muzyka fado i ten koncert bardzo długo był wspominany przez publiczność. Dlatego wracamy do fado w niedzielę 10 września o godzinie 19.00 w Parku Oborskich przy ul. Legionów 73.

      Wszystkich Państwa serdecznie zapraszam na koncerty 26. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego. W tym roku podczas festiwalu nie będzie koncertów z muzyką klasyczną, ale mieliśmy w ostatnich dniach wspaniały w ramach cyklu „Z klasyką przez Polskę”, mamy też koncert towarzyszący osadzony w muzyce klasycznej i niedługo, bo już 6 października zaplanowana jest inauguracja sezonu Mieleckiej Orkiestry Symfonicznej. Klasyki w Mielcu nie zabraknie.

Sądzę, że Mielecki Festiwal Muzyczny nie zmienia oblicza i tylko w tym roku nie będzie koncertów muzyki klasycznej.
       - Nie zmieniamy, nie ulepszamy czegoś, co jest dobre i sprawdzone. Mieliśmy w tym roku piękne plany, bo chcieliśmy zorganizować koncerty z udziałem orkiestr, ale skromny budżet na to nie pozwolił. W tym roku Festiwal odbędzie się dzięki wierności i życzliwości sponsorów.

Życzę Wam dobrej pogody, aby nie trzeba było przenosić koncertów do Sali Domu Kultury SCK.
       - Mamy nadzieję, że pogoda nam dopisze, chociaż lato jest w tym roku kapryśne. Wszystkie koncerty się na pewno odbędą. W przypadku niesprzyjającej pogody przeniesiemy je do sali naszego Domu Kultury. Liczymy, ze opatrzność będzie nad nami czuwać.

Pewnie też podczas tej edycji rozpocznie Pani planować przyszłoroczny festiwal.
       - Zawsze tak jest, że najlepsze pomysły na następną edycję przychodzą podczas trwania festiwalu. Bardzo bym chciała za rok zrealizować koncerty, które były zaplanowane na tę edycję.
Są jeszcze dostępne bilety i zapraszam Państwa serdecznie na wszystkie koncerty na wszystkie koncerty 26. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego.

Zofia Stopińska

Beata Bilińska: "Musimy być kreatorami i twórcami nowych interpretacji"

      Zapraszam Państwa na spotkanie z dr hab. Beatą Bilińską – koncertującą pianistką, kameralistką i pedagogiem, profesorem Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach.
      Beata Bilińska należy do czołówki polskich pianistów. Występowała z koncertami w Polsce oraz za granicą, m.in. w Austrii, Argentynie, Bułgarii, Czechach, Danii, Francji, Finlandii, Irlandii, Japonii, Litwie, Łotwie, Niemczech, Norwegii, Rosji, Słowacji, Szwajcarii Szwecji, USA i we Włoszech.
      Jest zdobywczynią II nagrody w Międzynarodowym Konkursie młodych pianistów „Arthur Rubinstein in. Memoriam” w Bydgoszczy w 1993 roku i finalistką 46. Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Feruccio Busoniego w Bolzano (Włochy) w 1994 roku oraz laureatką I nagrody i Nagrody Publiczności w XVII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym „Rina Sala Gallo” w Monzy (Włochy) w 2022 roku. Jest także laureatką najbardziej prestiżowej nagrody fonograficznej MIDEM Classics Award 2008 w Cannes oraz wielu innych wyróżnień fonograficznych.
      14 października 2011 roku została prawykonawczynią II Koncertu fortepianowego Wojciecha Kilara.Wkrótce z ogromnym sukcesem prawykonała ten utwór w Filharmonii Podkarpackiej w obecności kompozytora. Gorącą owacją publiczności zakończył się jej występ w Rzeszowie na zakończenie sezonu artystycznego 2022 / 2023 i wielu melomanów z pewnością cieszy się, że Artystka zasiądzie przy fortepianie w Filharmonii Podkarpackiej już 29 września.

Beata Bilińska Zak sezonu FP fot. Fotografia Damian BudziwojskiBeata Bilińska z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego podczas koncertu wieńczącego sezon 2022 / 2023, fot. Fotografia Damian Budziwojski

Spotykamy się w Łańcucie podczas Ogólnopolskich Warsztatów Pianistycznych „Od rzemiosła do mistrzostwa” – to dobre miejsce dla uczestników, jak i dla prowadzących zajęcia.
       - Na to składają się zarówno znakomita atmosfera panująca wśród kadry, jak i otoczenie. Fantastyczna przyroda otacza budynek Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia w Łańcucie i wielka szkoda, że nie ma czasu podziwiać tego piękna. Udało mi się tylko dwa razy przejść przez park. Cieszę się, że mam dużo pracy. Młodzież jest świetna i nawiązałam z nią znakomity kontakt. Myślę, że atmosferę tworzą ludzie, bo nawet w najpiękniejszym miejscu na świecie atmosfera może nie być tak dobra, jak jest tutaj.

Pani działalność pedagogiczna zatacza coraz to szersze kręgi, bo nie tylko uczy Pani gry na fortepianie, ale także prowadzi Pani zajęcia na ważnych kursach mistrzowskich, odbywających się w Polsce i za granicą.
       - To prawda. Jak się już osiągnie pewien wiek i doświadczenie, to pojawiają się takie zaproszenia (śmiech). To jest naturalna kolej rzeczy i chętnie się dzielę wiedzą, którą mam, z podopiecznymi przyjeżdżającymi na różne kursy i warsztaty. Jestem często zapraszana do prowadzenia kursów i do jury konkursów. Od lat uczę w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, a także uczyłam w trzech (od nowego roku w dwóch) szkołach muzycznych II stopnia na Śląsku. Nie będę tam zatrudniona w pełnym wymiarze godzin, a jedynie pracować z kilkoma bardzo zdolnymi „rodzyneczkami” w Bytomiu i w liceum muzycznym w Katowicach.

Czego mogą się nauczyć uczestnicy podczas trwającego kilka dni kursu i przeważnie pięciu spotkań z mistrzem?
        - Każdy uczestnik ma duży wybór. Może pracować tylko z jednym pedagogiem, ale także zdecydować się na jedną tylko godzinę u danego pedagoga. Podczas kursu młodzież powinna już tylko szlifować przygotowany repertuar i oczekiwać tylko wskazówek artystycznych. Czasami się zdarza, że niektórzy uczniowie chcą przez okres letni na takim kursie pracować nad utworem od początku - czyli rozpocząć od czytania tekstu utworu, albo przygotować aplikaturę, ustalić dynamikę lub oczekują wskazówek czysto technicznych. To nie jest artystyczna praca, ale są różne potrzeby.
Często także nasze wskazówki pokrywają się z uwagami nauczycieli, u których uczestnicy uczą się w czasie roku szkolnego.

Proszę opowiedzieć o swojej młodości. Mistrzem, który Panią ukształtował, był prof. Andrzej Jasiński – w Jego klasie ukończyła Pani z wyróżnieniem studia w Akademii Muzycznej w Katowicach w 1996 roku. Pewnie w czasie studiów uczestniczyła Pani także w kursach mistrzowskich.
       - Nie uczestniczyłam w kursach będąc uczennicą szkoły muzycznej, bo ich nie było. Teraz jest ich bardzo dużo i uważam, że często młodzież uczestniczy w nich zbyt często. Trzeba mieć umiar między ilością i częstotliwością jeżdżenia na kursy, a ćwiczeniem i przygotowywaniem nowego repertuaru. Musi być na to czas. Niektórzy często jeżdżą na warsztaty i z konkursu na konkurs. Często także są to tylko konkursy online, na które wysyła się tylko nagrania.
       Za moich czasów tego nie było. Pracowało się ze swoim pedagogiem nad przygotowaniem repertuaru. Było w Polsce 5 konkursów, a nie 555. Teraz niemalże w każdej szkole organizowany jest konkurs. Mnie uczyła jedna profesorka przez cały okres podstawowej szkoły i średniej szkoły muzycznej w Krakowie, pani mgr. Celestyna Koziak, która wspaniale mi ułożyła aparat i przygotowała mnie do współpracy z prof. Andrzejem Jasińskim. Po dyplomie w szkole podstawowej (po ukończeniu ósmej klasy), poprosiła profesora Jasińskiego o spotkanie, aby posłuchał jak gram, stwierdził, czy się nadaję do dalszego kształcenia i udzielił nam kilku wskazówek potrzebnych do dalszej pracy.
      Profesor zgodził się, ale zastrzegł, że może to być tylko jedna konsultacja. Zagrałam wtedy Sonatę fortepianową C-dur nr 3 op. 2 Ludwiga van Beethovena. Po wysłuchaniu Profesor obiecał, że będzie mi udzielał nieodpłatnych konsultacji w czasie nauki w szkole średniej. Zaproponował też, aby trwało to nie cztery, tylko trzy lata i dlatego zdawałam maturę będąc już na pierwszym roku studiów.
Teraz nie jest to możliwe, bo jest odwrotnie – żeby zdać na studia wymagana jest matura, natomiast nie trzeba mieć dyplomu ukończenia średniej szkoły muzycznej. Wtedy także matura była wymagana, ale w drodze wyjątku można było warunkowo rozpocząć studia, mając dyplom średniej szkoły muzycznej. Nie było łatwo studiować i przygotowywać się do matury, ale spełniło się moje marzenie – byłam studentką w klasie prof. Andrzeja Jasińskiego.

Wiem, że po studiach rozpoczęła Pani studia w Berlinie.
       - Tak, ale po współpracy z prof. Andrzejem Jasińskim trudno było osiągnąć taki rodzaj porozumienia na płaszczyźnie przyjaznej, empatycznej, ludzkiej. Na podjęcie studiów w Hochschule der Kunste w Berlinie wpłynął także fakt, że miałam w tym czasie narzeczonego, który planował naukę na tej uczelni w klasie kontrabasu i razem zdawaliśmy egzaminy wstępne. Udało mi się nawet otrzymać stypendium za najlepiej zdany egzamin wstępny i przez rok wytrzymałam, a później zrezygnowałam, ponieważ współpraca z profesorem się nie układała dobrze. Nie wszystko było wspaniałe i cudowne. Otwarcie mówię, że nie było to miłe doświadczenie. Profesor często przerywał grę i udzielał uwag w środku frazy, co było niedopuszczalne u prof. Jasińskiego.

Znakomita współpraca z prof. Andrzejem Jasińskim oraz sukcesy w konkursach pianistycznych m.in.: „Artur Rubinstein in Memoriam” w Bydgoszczy (1993 r.) i Międzynarodowym Konkursie im. Feruccio Busoniego w Bolzano (1994 r.) sprawiły, że została Pani asystentką w Akademii Muzycznej w Katowicach i związała się Pani z tą uczelnią na stałe.
       - Przez sześć lat byłam asystentką profesora Andrzeja Jasińskiego, później awansowałam i zaczęłam prowadzić własną klasę, ale cały czas utrzymuję bardzo bliski, można powiedzieć rodzinny kontakt z Profesorem.

Praca pedagogiczna zajmuje Pani dużo czasu i musi Pani dokładnie wszystko planować, aby mieć także czas na działalność koncertową – recitale i koncerty z towarzyszeniem orkiestr.
       - Logistyka jest dość trudna, szczególnie ostatnio dużo koncertuję i czasami obawiam się, że może nastąpić problem z pogodzeniem wszystkiego, ale jestem sumiennym pedagogiem i nawet jeżeli odwołuję lekcje przez wyjazd na koncert, to wszystkie zajęcia się odbywają, czasem nawet w niedzielę. Uważam, że pedagog powinien być grającym muzykiem, bo to są dwie aktywności, które się wypełniają.
Scena zawsze była moim światem, zresztą muzyka jest moim światem. W naszym kraju trzeba być pasjonatem, żeby wytrwać w tym zawodzie, bo wynagrodzenia muzyka i nauczycieli muzyki nie rekompensują ciężkiej pracy.

W repertuarze ma Pani dużo utworów fortepianowych z udziałem orkiestry (w tym wiele utworów polskich kompozytorów) oraz bardzo dużo utworów solowych – są dzieła z różnych epok.
       - Mam teraz ponad czterdzieści koncertów w repertuarze, bo przez lata nad tym pracowałam. Ostatnio uzupełniłam go o polskich kompozytorów i wykonuję m.in. koncerty: Andrzeja Panufnika, Tadeusza Bairda, Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego, Wojciecha Kilara, Henryka Mikołaja Góreckiego, Józefa Wieniawskiego. W wielu filharmoniach grałam Koncert fortepianowy g-moll Wieniawskiego i zawsze był przyjmowany z entuzjazmem, a w rozmowach po występach wszyscy twierdzili, że to fantastyczna nieznana muzyka. Chcę jeszcze nauczyć się Koncertu fortepianowego Grażyny Bacewicz. Polscy pianiści powinni przybliżać twórczość rodzimych kompozytorów.

Trzeba podkreślić, że fortepian jest trudnym instrumentem. Wiele osób sądzi, że w grze na fortepianie najważniejsza jest biegłość techniczna. Uważam, że biegłość techniczna jest ważna, ale ważniejsza jest umiejętność operowania barwą i dynamiką. Słuchając Pani gry czasem słyszymy perkusję, smyczki, a kiedy indziej cudowne kantyleny.
       - Zawsze powtarzam studentom i uczniom, żeby nie traktowali fortepianu jako instrumentu klawiszowego. Żeby szukali brzmienia smyczków i legata osiągalnego na instrumentach smyczkowych. Całą orkiestrę można naśladować na fortepianie, a przede wszystkim w sztuce chodzi o przekaz emocjonalny, sztuka musi poruszać. Nawet fenomenalną biegłością techniczną nie poruszymy strun wewnętrznych słuchacza. Trzeba pokazać swoje własne emocje, ludzkie emocje – radość, zadowolenie, smutek, żal, tęsknotę, melancholię, rozterki, dramatyzm, bunt wewnętrzny - całe spektrum odczuć ludzkich. Aby to pokazać, to trzeba mieć nie tylko bazę techniczną, ale także, tak jak pani powiedziała, doskonale operować barwą i dynamiką, aby wypełniać przestrzenie między dźwiękami życiem, emocjami, napięciem…

Podczas ostatniego występu w Rzeszowie zachwyciła Pani publiczność arcytrudnymi Etiudami symfonicznymi Artura Malawskiego i cudownie wykonanym Capricciem Bolesława Woytowicza na bis. Owacje były gorące i trwały długo.
       - Etiudy symfoniczne Malawskiego to fenomenalny utwór i bardzo się cieszę, że go mam w repertuarze. Swego czasu był to bardzo popularny utwór grany przez śp. prof. Reginę Smendziankę, ale ostatnio trochę zapomniany. Capriccio Woytowicza jest znanym utworem i często wykonywanym, zwłaszcza przez uczniów. Uwielbiam tę etiudę z kwartowymi jazzowymi akordami i elementami muzyki góralskiej. Jest to jedna z 12 Etiud, które Bolesław Woytowicz skomponował i nazwał je łatwymi, a są to skomplikowane, trudne do wykonanie utwory.
       Bardzo ważne jest, co my, artyści, mamy do przekazania publiczności, bo nie możemy być tylko odtwórcami. Powtarzać nuty to za mało, musimy być też kreatorami i w jakimś stopniu twórcami nowych interpretacji, nowego spojrzenia na dzieło. Nie tylko utwór robi furorę, ale także interpretacja artysty-odtwórcy. Nie musiałam długo pracować nad koncepcją interpretacyjną, bo od pierwszego dźwięku sama się rodziła tak naturalnie, jakby to był mój utwór.

Beata Bilińska 1 Zak sezonu fot. Fotografia Damian Budziwojski 700Beata Bilińska po wybrzmieu ostatnich taktów Etiud symfonicznych Artura Malawskiego w Filharmonii Podkarpackiej, fot. Fotografia Damian Budziwojski

Najlepszym przykładem Pani aktywności koncertowej jest tegoroczny kalendarz. Wykonała Pani wiele recitali i koncertów, a kalendarz do końca roku jest także wypełniony ciekawymi wydarzeniami.
       - Dlatego prawie codziennie po dziewięciu godzinach uczenia na kursach znajduję jeszcze czas, żeby poćwiczyć utwory, które gram w najbliższym czasie na Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku. 20 września będę miała zaszczyt brać udział w koncercie finałowym, podsumowującym cały festiwal i gram wraz z Orkiestrą Polskiej Filharmonii Sinfonia Baltica im. Wojciecha Kilara pod batutą Szymona Morusa Koncert a-moll op. 54 Roberta Schumanna.To nie wszystko, bo prosto ze Słupska jadę do Filharmonii Gorzowskiej, gdzie wraz z moimi uczniami, laureatami konkursów pianistycznych: Bartłomiejem Kokotem (studentem IV roku), Michałem Korzeniem (utalentowanym uczniem z Bytomia) i Piotrem Orlowem (studentem rozpoczynającym drugi rok studiów), wystąpimy w sali kameralnej. Koncert wypełnią utwory polskich kompozytorów: Fryderyka Chopina, Karola Szymanowskiego, Grażyny Bacewicz i Bolesława Woytowicza.
      29 września serdecznie zapraszam do Rzeszowa, gdzie będę miała przyjemność wystąpić po paru miesiącach i wykonam Koncert a-moll Roberta Schumana. Na zakończenie ubiegłego sezonu Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Paweł Przytocki, a tym razem poprowadzi ją Tadeusz Wojciechowski.
       Pamiętam, jak wiele lat temu z maestro Wojciechowskim grałam ten koncert w Bydgoszczy i Pan Dyrektor wyszedł bez partytury. Wiadomo, że zawsze pianiści mają wielkie obawy, kiedy dyrygent prowadzi orkiestrę z pamięci, bo starczy jeden moment dekoncentracji i wtedy dyrygentowi potrzebna jest partytura. Przed wejściem na estradę zapytałam - a jak się zdarzy, że coś wypadnie? Usłyszałam odpowiedź – nie wypadnie.
Przypuszczam, że teraz w Rzeszowie też będzie podobna sytuacja.

Niewiele czasu spędza Pani w domu. Właściwie jest tylko czas na przepakowanie walizek.
       - Jest to problem, bo przecież jestem matką. W okresie wakacyjnym mogłam zabierać z sobą córkę: do Sannik, Sułkowic, Warszawy (niedawno, bo 13 sierpnia grałam w Łazienkach Królewskich), natomiast podczas roku szkolnego jest trudniej.

Pewnie także trzeba przygotować z wyprzedzeniem sporo utworów, od Bacha poczynając po dzieła bliskie naszym czasom.
       - Musi się na to wszystko znaleźć czas. Na szczęście bardzo szybko uczę się nowych utworów i odświeżam sobie te, które już mam w repertuarze.Zdarzyło mi się nie tak dawno, że we wtorek odebrałam telefon z pytaniem, czy w piątek mogę zagrać Koncert c-moll Sergiusza Rachmaninowa, bo zaproszony czeski pianista zachorował na COVID-19. Zgodziłam się. W środę ćwiczyłam, w czwartek pojechałam i w piątek zagrałam koncert. Czasami takie sytuacje się zdarzają.
Kiedyś też dostałam telefon w dniu koncertu, bo ktoś nagle zaniemógł. Trzeba było pojechać i zagrać recital. Trzeba zawsze mieć repertuar gotowy.

Pianistyczna straż pożarna.
       - Pogotowie pianistyczne 24h (śmiech).

Jest Pani rodowitą krakowianką, a mieszkańcy tego pięknego miasta zwykle nie opuszczają go na stałe.
       - Nie było innego wyjścia. To nie były takie czasy, że Profesor Jasiński mógł być zatrudniony w wymiarze kilku godzin w Akademii Muzycznej w Krakowie. Teraz to jest możliwe, ale na początku lat 90-tych ubiegłego wieku nie było takiej możliwości. Marzeniem moim było studiować u prof. Andrzeja Jasińskiego i gdyby pracował w Akademii Muzycznej w Gdańsku, to pojechałabym do Gdańska. Śląsk stał się moim środowiskiem, chociaż dom rodzinny i Kraków nadal kocham, ale kocham też Śląsk.

Rozmawiamy w Łańcucie i tutaj także Pani niedługo powróci, aby zasiąść w jury I Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Teodora Leszetyckiego. Mam nadzieję, że o tym konkursie już niedługo będzie głośno, bo ten znakomity pianista i pedagog urodził się w tym mieście.
       - Ja też tak sądzę, bo to bardzo ciekawa idea. To jest pierwszy konkurs i trzeba go rozpropagować w Polsce, ale w dobie Internetu nie będzie z tym problemu. Z wielką radością tu powrócę, bo Łańcut, a szczególnie budynek szkoły muzycznej, zamek i wielki park to przepiękne miejsca.
Jeszcze raz zapraszam Państwa 29 września do Filharmonii Podkarpackiej, gdzie z muzykami tamtejszej Orkiestry Symfonicznej i Tadeuszem Wojciechowskim zagramy Koncert fortepianowy a-moll Roberta Schumanna.

Dziękując za rozmowę życzę Pani dużo zdrowia, determinacji i wytrwałości, aby utrzymać tak wysoką formę i tempo działalności artystycznej.
       - Dziękuję bardzo za życzenia. Chcę nadal jak najwięcej koncertować, dopóki mam jeszcze siłę i energię. Ośmielam się czasami rozmawiać z publicznością w salach kameralnych i przekonałam się, że słuchacze lubią mieć kontakt z artystą. Kiedyś nie wyobrażałam sobie, że w trakcie koncertu wykonawca może coś powiedzieć, ale kontakt z uczniami, studentami, częste wykłady i prowadzenie warsztatów sprawiły, że opowiadanie słuchaczom ciekawych historii oraz anegdot na temat kompozytorów czy wykonywanych utworów jest łatwe, a publiczność to kocha i słucha muzyki w ogromnym zainteresowaniem.

Zofia Stopińska

Beata Bilińska 2 zak. sezonu fot. Fotografia Damian BudziwojskiBeata Bilińska, Paweł Przytocki i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej dziękują publiczności za gorące brawa, fot. Fotografia Damian Budziwojski

Miłość do muzyki jest najważniejsza

Pragnę Państwa zaprosić na jeszcze jedno spotkanie z jednym z mistrzów zasiadających w jury III Konkursu Muzyki Polskiej, który odbył się w pierwszej dekadzie lipca w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.
Już po zakończeniu przesłuchań finałowych miałam przyjemność rozmawiać z Panem Pawłem Zalejskim, przewodniczącym jury w kategorii Zespoły Kameralne.

Zgodzi się Pan chyba ze stwierdzeniem, że Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej jest dla uczestników trudnym konkursem.
          - Ja bym to ujął inaczej, jest to bardzo interesujący, specyficzny i unikatowy konkurs. Wymaga on większej inicjatywy po stronie uczestników, ponieważ trzeba poszukać programu, sprawdzić, czy w kategorii muzyki kameralnej pasuje do zespołu i potem ułożyć te utwory w trzy oddzielne koncerty. Nie chodziło tylko o dobre wykonanie, ale przedstawienie wykonywanych utworów w sposób atrakcyjny dla publiczności. Jeśli gramy coś nieznanego, to trzeba publiczność przekonać do tego utworu. Zespoły, które zostały najwyżej ocenione, zadały sobie ten trud.
Konkurs jest dla uczestników dużą szansą. Obecnie mamy bardzo dużo świetnych instrumentalistów, którzy świetnie grają także w zespołach. Muzyka polska może stać się dla nich znakiem rozpoznawczym, decydować o tym, że w gąszczu różnych wykonań i nagrań ten zespół będzie unikatowy.

Czy łatwo było jurorom podejmować decyzje, słuchając zespołów w tak różnorodnych składach?
          - W pracach mojego jury przede wszystkim ważne było ustalenie pewnych kryteriów. Słuchaliśmy bowiem różnych zespołów wykonujących muzykę mniej znaną i z wielu epok, dlatego mniejszą uwagę zwracaliśmy na szeroko rozumianą technikę instrumentalną osób tworzących zespoły, a najważniejsza była dla nas gra zespołowa oraz dobór i prezentacja repertuaru.
W regulaminie konkursu nie było ograniczeń dotyczących wieku wykonawców, stąd też nie braliśmy pod uwagę ani doświadczenia, ani liczby muzyków tworzących zespół.
Staraliśmy się znaleźć zespół, który przekonywał nas do wartości zawartych w wykonywanej przez niego muzyce i dlatego ocenianie było dużo łatwiejsze.

Były takie utwory, które usłyszał Pan po raz pierwszy na żywo podczas tego konkursu?
          - Było wiele takich utworów. Niektóre znaliśmy z nagrań, przeglądaliśmy partytury przed konkursem, ale były też utwory, które dla jurorów stały się odkryciem. To był bardzo ciekawy tydzień, kiedy nasza praca polegała na tym, że ktoś nam prezentował świetne utwory, które nie wszyscy znali. Nie odczuliśmy trudu tego konkursu, bo fascynujące było odkrywanie różnych interpretacji muzyki polskiej.

Ile czasu minie, zanim przynajmniej część z tych zespołów trafi do programów koncertów wykonywanych w Polsce i na świecie?
          - To zależy od nas – od wykonawców i od publiczności. Posłużę się przykładem. Kiedy mój kwartet – Apollon Musagète Quartett miał szczęście wygrać w 2008 roku Międzynarodowy Konkurs Muzyczny ARD w Monachium, który otworzył nam drzwi do największych sal muzycznych na świecie i długo rozmawialiśmy, jak się zaprezentować. Naszym świadomym wyborem było zamieszczanie w każdym wykonywanym programie jednego utworu polskiego kompozytora.
Mogliśmy sobie na to pozwolić, chociaż nie były to utwory znane. Wręcz przeciwnie, nawet tacy twórcy jak Karol Szymanowski, Witold Lutosławski czy Krzysztof Penderecki – to nie są nazwiska, które zamieszczone na afiszach za granicą przyciągały publiczność. Jako zwycięzcy konkursu ARD mogliśmy sobie na to pozwolić i jak teraz przypominam sobie koncerty, podczas których wykonywaliśmy te kwartety, to najwięcej pozytywnych wrażeń i podziękowań od publiczności było za utwory polskie. Fantastycznie przyjmowany był Kwartet Witolda Lutosławskiego, a zawsze wielkie emocje wzbudzał III Kwartet Krzysztofa Pendereckiego.
          Jeżeli chcemy, żeby te utwory były grywane, to my – wykonawcy musimy mieć odwagę je zaprezentować, a publiczność musi nam zaufać, że znaleźliśmy coś, co jest interesujące. Wtedy te utwory mogą zaistnieć.
Tych utworów jest bardzo dużo, a przekonałem się o tym najlepiej w tym tygodniu, chociaż zdaję sobie sprawę, że zaledwie dotknęliśmy wierzchołka tej złotej góry.

Chcę podkreślić, że Wasze zwycięstwo w Konkursie ARD w Monachium sprawiło wielu Polakom, a szczególnie melomanom wiele radości.
          - Dla nas to było także wielkie wyróżnienie. Byliśmy wtedy bardzo młodym, bo zaledwie dwuletnim zespołem. Dla kwartetu smyczkowego to wiek niemowlęcy, ale mieliśmy to szczęście, że mieliśmy bardzo dobrych mentorów, a także bardzo dobrą bazę – ja i drugi skrzypek kończyliśmy studia u prof. Krzysztofa Jakowicza w Warszawie. To już była pewna kontynuacja, bo wcześniej uczyłem się u prof. Julii Jakimowicz-Jakowicz. Miałem duży potencjał instrumentalny, który trafił później na grunt Uniwersytetu w Wiedniu, również ukończyłem studia w Bloomington w Stanach Zjednoczonych u prof. Henryka Kowalskiego, który pochodzi z polskiej szkoły i był m.in. wychowankiem prof. Tadeusza Wrońskiego. Później studiowałem jeszcze w Hochschule für Musik w Detmold w Niemczech. Długo studiowałem, bo chciałem się nauczyć jak najwięcej.

Pewnie był Pan pilnym uczniem, a później studentem.
          - Nie mnie to oceniać, ale starałem się spróbować wszystkiego. Bardzo mnie ciekawiło granie kameralne i zawsze grałem w zespołach. To zaczęło się już w liceum muzycznym. Przez pewien czas interesowała mnie nie tylko klasyka, ale również inne gatunki muzyki. Poszerzanie horyzontów, to był lejtmotyw mojej edukacji.
Po latach, kiedy miałem wielu mentorów, udało mi się zebrać wiedzę oraz doświadczenia koncertowe i chcę oddać to wszystko, co otrzymałem. Teraz staram się pomóc młodszym kolegom i studentom, aby im łatwiej było znaleźć własną drogę.

Pomaga Pan skrzypkom czy także zespołom kameralnym?
          - Staram się pomagać wszystkim instrumentalistom. Zarówno skrzypkom, młodym muzykom grającym na instrumentach smyczkowych, ale również grającym na innych instrumentach. Sądzę, że mam też muzyczną wiedzę, która może pomóc każdemu zespołowi lub orkiestrze.

MKMP Lauireaci Zespoły kameralne Aka Duo fot. Filip Błażejowski 800                                                               fot. Filip Błażejowski / NIMiT

Jest Pan prymariuszem Apollon Musagète Quartett. Zespół najczęściej występuje za granicą.
         - To prawda, to wiąże się z tym, że zrobiliśmy karierę międzynarodową i koncertujemy w wielu krajach. W Polsce nie gramy aż tak często, ale cieszymy się, że występujemy często na festiwalu „Chopin i jego Europa” w Warszawie, byliśmy teraz na Festiwalu Beethovenowskim i mieliśmy też przyjemność koncertować w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Niedawno wystąpiliśmy też w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu. Staramy się również odwiedzać Polskę.

W sierpniu będziecie w Warszawie.
         - Tak, koncert odbędzie się w ramach festiwalu „Chopin i jego Europa”. W programie znajdzie się Kwartet Witolda Lutosławskiego i Kwintet Juliusza Zarębskiego, a partie fortepianu wykona Jonathan Plowright, który jest członkiem jury tegorocznej edycji Konkursu Muzyki Polskiej w kategorii Pianiści.

Czyli nie szykuje się Pan na długie wakacje.
         - Jedni mówią, że muzyk nigdy nie ma wakacji, a inni twierdzą, że muzyk jest zawsze na wakacjach. Dla mnie muzyka jest wielką pasją, kreowanie sztuki powoduje innego rodzaju zmęczenie na zakończenie dnia, ale odpoczynek jest także bardzo ważny, bo to jest bardzo intensywny, wymagający koncentracji i poświęcenia zawód.

Podczas każdego koncertu czujecie obecność publiczności.
         - Ośmielę się nawet na stwierdzenie, że dla mnie muzyka jest dopiero wtedy, kiedy wychodzimy na scenę i gramy dla publiczności. Muzyka powstaje w różnych obszarach, ale dopiero akt słuchanie jest dopełnieniem definicji muzyki. Czas pandemii był dla nas „sztuczny”, kiedy graliśmy do kamery przy pustej sali. Wszyscy muzycy chyba czuli, jak ciężko jest zagłębić się w muzykę, grając w pustej sali. Nie jest istotne, czy sala jest wypełniona do ostatniego miejsca. Dla nas sala pełni rolę piątego instrumentu. Ja zawsze czuję reakcję publiczności i jej rola jest bardzo duża w interpretacji na scenie.
Czasami podczas wykonywania utworu jest bardzo cicho i czujemy to skupienie publiczności. Grać dla kogoś, kto słucha, jest najbardziej fascynujące.

Zawsze z wielką przyjemnością słucham muzyki kameralnej i podziwiam, jak kameraliści słuchają siebie nawzajem. Reagują na każdy oddech, na gest i sądzę, że często przed dotknięciem smyczkiem struny muszą przewidzieć reakcję pozostałych kameralistów.
         - Muzyka kameralna to jest specyficzny przykład empatii emocjonalnej. Staramy się czuć inną osobę, reagować na pewne sygnały. To jest bardzo cenny element w muzyce kameralnej.

Czy decydując się na zawód muzyka, zdawał sobie Pan sprawę, że będzie to „życie na walizkach” i w domu najczęściej będzie Pan gościem?
         - Myślałem o tym, ale nie byłem w pełni świadomy, jak to wygląda. Jednak gdybym miał jeszcze raz wybierać, to nic bym nie zmienił.

To pasja na całe życie.
         - Tak, ta pasja jest bardzo ważna. W zawodzie muzyka, niezależnie w jakim kierunku się idzie (granie w orkiestrze, solo, czy kameralistyka), ta pasja jest motorem, który wiele ułatwia, wyjaśnia i jest niezbędny, przy czym ta pasja nie jest dana na zawsze. Trzeba ją pielęgnować, bo w związku z różnymi sytuacjami, które się nam zdarzają, może zmienić się w coś innego. Myślę, że pasja, czyli miłość do muzyki jest najważniejsza. Trudno mi powiedzieć, że ciężko pracuję, bo robię to z pasją.

Pasja mobilizuje również do pracy, bo przecież muzyk jest skazany przez całe swoje zawodowe życie na pracę.
         - Wielka miłość do muzyki i zadowolenie sprawiają, że nawet sprawa wynagrodzenia przestaje mieć znaczenie, ponieważ pasja jest nagrodą i zaspokojeniem. Jeśli jej nie będzie, to będziemy szukali innej gratyfikacji i wtedy ten zawód robi się trudnym.

???
         - Proszę mnie dobrze zrozumieć, muzyk nie może wykonywać swego zawodu za darmo. Miłość do tego zawodu jest niezbędna. Żadne wynagrodzenie jej nie zastąpi.

Dobre podsumowanie naszej rozmowy. Myślę, że Pan miło wspominał ten tygodniowy pobyt i pracę w jury III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej i do Rzeszowa chętnie Pan powróci.
         - To był bardzo piękny tydzień dla mnie i mam nadzieję, że będę tu wracał, jeżeli nie dla polskiej muzyki, to nawet tylko po to, żeby odwiedzić Rzeszów.

MKMP Laureaci Zespoły kameralne Reverie Piano Duo Lauretki II nagrody fot. Wojciech Grzędziński 800                                                       fot. Wojciech Grzędziński / NIMiT

Chociaż III Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej przeszedł do historii wraz z zakończeniem koncertu laureatów (9 lipca 2023 roku), jeszcze długo wielkie emocje zachowają w pamięci laureaci i publiczność.

W konkursie wzięło udział blisko 80 artystów z dziewięciu krajów, którzy wystąpili w dwóch kategoriach: pianiści i zespoły kameralne. Podczas 50 godzin przesłuchań zaprezentowali oni ok. 250 utworów.
Do prac w jury zaproszenie przyjęły wybitne osobowości międzynarodowego życia muzycznego.

W kategorii pianiści jury pracowało pod przewodnictwem Krzysztofa Jabłońskiego (Polska), sekretarzem był Michał Bruliński (Polska), a w składzie oceniającym pianistów byli jeszcze: Jarosław Drzewiecki (Polska), Tobias Koch (Niemcy), Jonathan Plowright (Wielka Brytania), Hubert Rutkowski (Polska), Aleksandra Žvirblytė (Litwa).

W kategorii pianiści III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej I nagrodę otrzymał Georgi Vasilev (Bułgaria, II – Jan Wachowski (Polska), III – Kiryl Keduk (Polska), IV – Linda Lee (Korea Południowa / USA), V – Danylo Saienko (Ukraina), VI – Tomasz Zając (Polska).

W kategorii zespoły kameralne jury przewodniczył skrzypek Paweł Zalejski (Polska), a oceniali jeszcze: flecista Łukasz Długosz (Polska), wiolonczelista Alexander Gebert (Finlandia/Polska), pianistka Ewa Kupiec (Polska), skrzypek Johannes Meissl (Austria), pianista Robert Morawski (Polska), dyrygent Yaroslav Shemet (Ukraina), wiolonczelista Cobus Swanepoel (RPA/Szwajcaria), pianista Andrzej Tatarski (Polska) i muzykolog Magdalena Todynek-Jabłońska, sekretarz jury.

W kategorii zespoły kameralne I nagrodę otrzymał Aka Duo (Japonia), II - Reverie Piano Duo, III – Quintessence Wind Quintet, IV – Shoven Quartet, V - Silesian Wind Quintet, VI nagroda – Metropolis Piano Quartet, a wyróżnienia Aries Duo i Diverso String Quartet

W obu kategoriach laureaci otrzymali także wiele nagród w formie zaproszeń na koncerty w Polsce i za granicą.

Konkurs został zrealizowany przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca we współpracy z Filharmonią Podkarpacką im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, finansowany ze środków Ministra Kultury Dziedzictwa Narodowego i środków Marszałka Województwa Podkarpackiego.

Konkurs należy do sieci konkursów pianistycznych Alink-Argerich Foundation.

Gratulujemy nagrodzonym i wyróżnionym. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za udział w III Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej, za wybór i przygotowanie ciekawego repertuaru, ogromną pracę, bardzo ciekawe interpretacje i przybliżenie wielu nieznanych dzieł polskiej muzyki.

Zofia Stopińska

MKMP Quintessence fot. Wojciech Grzędziński NIMiT                                                      fot. Wojciech Grzędziński / NIMiT

Krzysztof Jabłoński: Było dużo pięknej gry w trakcie tego konkursu

Zapraszam na kolejne spotkanie, które przybliży nam przebieg i ocenę zakończonego 9 lipca w Rzeszowie III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej.
Przed zakończeniem tego wielkiego święta muzyki polskiej rozmawiałam z prof. Krzysztofem Jabłońskim, przewodniczący jury tego konkursu w kategorii Pianiści, znakomitym pianistą, kameralistą i pedagogiem, a wcześniej laureatem III nagrody w XI Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie w 1985 roku oraz szeregu czołowych nagród w międzynarodowych konkursach pianistycznych w Mediolanie (1980), Palm Beach (1988), Monzy (1988), Dublinie (1988), Nowym Jorku (1989), Calgary (1992) oraz Złotego Medalu w Konkursie im. A. Rubinsteina w Tel Avivie (1989).

Niedługo trzecia edycja konkursu w Rzeszowie przejdzie do historii. Jurorzy z wielką uwagą słuchali uczestników podczas trzech etapów i pewnie za każdym razem dyskusje trwały długo.
           - Zgodność między nami była naprawdę duża i nie spieraliśmy się zbyt długo. Dyskutowaliśmy jednak sporo, bo było dużo pięknej gry, aczkolwiek dość nierównej, w trakcie tego konkursu. To piękno dominowało w bardziej lirycznych, kantylenowych przebiegach, w niskich dynamikach. Natomiast spora liczba uczestników nie radziła sobie z tym fortepianem i nie radziła sobie z tą akustyką ze względu na to, że na widowni (szczególnie podczas I i II etapu), było mało publiczności. Gdyby sala była wypełniona, to mielibyśmy nieco inną sytuację i fortepian brzmiałby lepiej.
Ten instrument, choć znakomity, ma swoją charakterystykę i uczestnicy nie bardzo sobie z tym radzili, przesadzając mocno z dynamiką i doprowadzając do granicy, po przekroczeniu której dźwięk robi się już płaski, krzyczący, szklany i stukający.
           Fortepian jest trudnym instrumentem niezależnie od marki, niezależnie od stanu tego instrumentu. Fortepian w ogóle z natury nie śpiewa. Podczas konkursu sytuację pogarszał jeszcze jeden element – jednak w programie tego konkursu mamy dużo muzyki z dużą ilością harmonii, która jest dysonansująca. Obserwowałem pewne niezrozumienie polegające na tym, że wszyscy chcieli wygrać bardzo dokładnie wszystkie nuty i zabrakło planów oddzielenia tego, co ważne, co bardzo ważne, co mniej istotne lub prawie zupełnie nieistotne, stanowiące tylko tło dla tego, co się dzieje w linii melodycznej. Te utwory też mają swoją linię melodyczną bardzo często, ale jak się skoncentrujemy na wszystkich nutach i będziemy cisnąć cały akord, to się robi dość hałaśliwe.
Fortepian ma jeszcze jeden problem, którego nie ma orkiestra, czyli wielość barw i planów. Jak ten sam dysonansujący utwór usłyszymy rozpisany na orkiestrę, to nie będzie nas to raziło, na fortepianie musimy szukać planów tak, jakbyśmy byli dyrygentami i ustawiali plany między grupami instrumentów – więcej klarnetu, mniej fagotu, troszkę więcej wiolonczeli, a mniej skrzypiec… Tego mi najbardziej brakowało i było za dużo w grze umiłowania do hałasu.
           Obserwuję to nie tylko na tym konkursie, obserwuję to na całym świecie i trudno powiedzieć, z czego to wynika – prawdopodobnie ze zwariowanego życia, pośpiechu, hałasu, którego nie brak wokół nas i to znajduje swoje odzwierciedlenie w muzyce.

MKMP Pianiści Jurorzy fot. Filip Błażejowski Jurorzy III Miedzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w kategorii Pianiści: Jonathan Plowright, Krzysztof Jabłoński, Tobias Koch, Aleksandra Ζvirblyté, Hubert Rutkowski, Jarosław Drzewiecki, fot. Filip Błażejowski / NIMiT

Czy kiedykolwiek brał Pan udział w pracach jury takiego konkursu jak ten, podczas którego uczestnicy wykonują wyłącznie utwory kompozytorów jednego kraju?
            - Konkurs Chopinowski - monograficzny konkurs, a tu mamy różnych kompozytorów i może pozornie wydawać się łatwiejszy. Jednak po zapoznaniu się z regulaminem tego konkursu, uczestnicy mieli arcytrudne zadanie dobrania repertuaru w taki sposób, żeby utwory, które grali, pasowały do ich osobowości i umiejętności. To była poważna łamigłówka.

Uczestnicy poświęcili na wybór i przygotowanie programu do udziału w Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej bardzo dużo czasu pracy. Jak Pan sądzi, czy mają szanse włączać prezentowane w Rzeszowie utwory do programów swoich występów?
            - Nie będzie to łatwe zadanie, ale nie jest to zadanie niemożliwe. Przygotowali bardzo duży repertuar i mogą go wykorzystać grając swoje recitale, a część miniatur można wykorzystać jako utwory na bis. Są to często bardzo ciekawe utwory – krótkie, ruchliwe lub bardzo liryczne i publiczność zawsze lubi takie bisy, a poza tym lubi być zaskakiwana nowinkami, których jeszcze nigdy w życiu nie słyszała.
Ponadto można te utwory wykorzystać w programie konkursów międzynarodowych. Zawsze gdy uczestnik ma prawo zagrać program złożony z utworów dowolnych, można jeden lub dwa utwory umieścić i to zawsze jest bardzo mile widziane, że uczestnicy sięgają do repertuaru mniej znanego.

Jestem przekonana, że ten konkurs będzie kontynuowany i w sposób znaczący przyczyni się do promocji muzyki polskiej na świecie.
            - To dopiero jest trzecia edycja, a poza tym my, jako naród, zawsze zapatrzeni byliśmy trochę za bardzo na zachód i na resztę świata, nie doceniając i nie promując twórczości polskich kompozytorów. To jest bardzo cenna inicjatywa. Może nie wszystkie utwory są nadzwyczajnie napisane, ale dają pełniejszy obraz wszystkiego, co w muzyce polskiej działo się po Fryderyku Chopinie.

 MKMP Laureaci Georgi Vasilev podczas finałów III MKMP fot. Filip Błazejowski NIMiT         Georgi Vasilev (Bułgaria) zwycięzca III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w kategorii Pianiści, fot. Filip Błażejowski / NIMiT

Proszę jeszcze opowiedzieć o zmianach dotyczących Pana działalności na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy. Wiąże się to z objęciem stanowiska szefa Wydziału Fortepianu i Instrumentów Klawiszowych w The Chinese University of Hong Kong, Shenzhen.
             - Jest to filia The Chinese University of Hong Kong w Chinach. Shenzhen graniczy z Hong Kongiem, a obecnie jesteśmy na etapie budowania tej szkoły. Mamy na to kilka lat, a ja dołączyłem do zespołu od drugiego roku działalności tej szkoły. To nowa, przepiękna szkoła, z salą koncertową, teatrem i kampusem. Obiekt jest jeszcze w budowie, całość zostanie oddana w grudniu przyszłego roku. Aktualnie zatrudniamy ludzi, przyjmujemy studentów i tak instytucja się rozrasta.
Mam teraz bardzo dużo pracy, stałem się nie tylko muzykiem, ale również częściowo administratorem. Dużo czasu spędzam na sprawach administracyjnych i planowania przyszłości oraz wszystkiego, co się dzieje na wydziale. Znajduję w tej pracy wiele przyjemności, nawet więcej niż się spodziewałem. Cieszę się, że po tylu latach życia w Calgary, które mogę porównać do zamrażarki, znalazłem się w piekarniku, bo w Shenzhen jest bardzo ciepło, a latem nawet bardzo gorąco, z wielką wilgotnością powietrza.

Pewnie te obowiązki ograniczają Pana działalność artystyczną?
             - Nie, jeśli ograniczyłem działalność artystyczną, to zrobiłem to celowo, ponieważ chcę się skupić na tej pracy i musiałem się bardzo dużo nauczyć w pierwszym roku, ponieważ chcę wszystko wykonać dobrze. Uczelnia jest bardzo zainteresowana, abym nie musiał ograniczać działalności koncertowej. Z konieczności to jednak nastąpi, ponieważ nie jestem w stanie uczyć i prowadzić cały wydział zdalnie, będąc ciągle w podróży. Musiałem się przeprowadzić i zamieszkać w Shenzhen i otwiera się w moim życiu nowy rozdział. Jestem z tego bardzo zadowolony.

Na zaproszenie Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina w Warszawie rozpoczął pan nagrania wszystkich utworów Fryderyka Chopina na fortepianach – współczesnych i historycznych. Czas pandemii utrudnił, a może nawet przerwał realizację tego projektu. Czy będzie kontynuacja?
             - Owszem, to dzieło będzie kontynuowane. Niedawno rozmawiałem w tej sprawie. Chcę dokończyć ten projekt, bo nagranych jest już sporo utworów, chociaż do końca jeszcze daleka droga. Myślę, że będzie to przebiegało nieco wolniej, ale za kilka lat powinniśmy dobrnąć szczęśliwie do końca.

Rozpoczął się czas wakacji – czy Pan planuje dłuższy odpoczynek?
            - To są moje wakacje, ale jak Pani widzi, jestem tutaj na konkursie i juroruję, zaraz po konkursie lecę do Bostonu, gdzie uczę przez tydzień, potem lecę na kolejny tydzień do Chin grać koncerty i prowadzić masterclassy, później powrócę znowu do Europy, polecę jeszcze raz do Stanów Zjednoczonych i Kanady, i od 19 do 24 sierpnia będę prowadził kurs mistrzowski w Radziejowicach.
Stamtąd polecę rozpocząć rok akademicki w Shenzhen. Tak wyglądają moje wakacyjne plany (śmiech).

Mam nadzieję, że w kolejnych sezonach znajdzie się w pana planach artystycznych koncert na Podkarpaciu i będzie okazja do spotkania.
            - Ja też mam taką nadzieję. Zawsze z wielką przyjemnością tutaj wracam i mam wielki sentyment do wszystkich miejsc, które pamiętam nie tylko z niedawnej przeszłości, ale z bardzo młodych moich lat, kiedy zaczynałem swoją drogę.

MKMP Laureaci Jan Wachowski zdobywca II nagrody w III Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej fot Wojciech Grzędziński Jan Wachowski (Polska) - laureat II nagrody w III Konkursie Muzyki Polskie w kategorii Pianiści, fot. Wojciech Grzędziński / NIMiT

Jeszcze długo wspominać będziemy odbywający się od 2 do 9 lipca 2023 roku III Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej. To wspaniałe wydarzenie zostało zorganizowane przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca we współpracy z Filharmonią Podkarpacką im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i finansowany ze środków Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz środków Marszałka Województwa Podkarpackiego.
Konkurs odbywa się w dwóch kategoriach – dla pianistów i zespołów kameralnych.
Do prac w Jury zaproszenie przyjęły wybitne osobowości międzynarodowego życia muzycznego.

Pragnę jeszcze przypomnieć nazwiska jurorów, laureatów i wyróżnionych.
W kategorii Pianiści byli to pianiści:
Krzysztof Jabłoński – przewodniczący jury (Polska), Michał Bruliński - sekretarz jury (Polska), Jarosław Drzewiecki (Polska), Tobias Koch (Niemcy), Jonathan Plowright (Wielka Brytania), Hubert Rutkowski (Polska), Aleksandra Žvirblytė (Litwa).

Laureatami III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w kategorii Pianiści zostali:
I nagroda - Georgi Vasilev (Bułgaria) - 20 000 € II nagroda - Jan Wachowski (Polska) - 10 000 €
III nagroda - Kiryl Keduk (Polska) - 8000 €
IV nagroda - Linda Lee (Korea Południowa / USA) - 6000 €
V nagroda - Danylo Saienko,(Ukraina) - 4000 €
VI nagroda - Tomasz Zając (Polska) - 2000 €

Jurorami w kategorii Zespoły kameralne byli:
Pawel Zalejski - przewodniczący jury, skrzypek (Polska),
Łukasz Długosz, flecista (Polska),
Alexander Gebert, wiolonczelista (Finlandia / Polska),
Ewa Kupiec, pianistka (Polska),
Johannes Meissl, skrzypek (Austria),
Robert Morawski, pianista (Polska),
Yaroslav Shemet, dyrygent (Ukraina),
Cobus Swanepoel, wiolonczelista ( RPA / Szwajcaria),
Andrzej Tatarski, pianista (Polska),
Magdalena Todynek-Jabłońska – sekretarz jury, (muzykolog).

Oto laureaci III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w kategorii Zespoły kameralne:
I nagroda - Aka Duo (Japonia) - 20 000 €
II nagroda - Reverie Piano Duo - 10 000 €
III nagroda - Quintessence Wind Quintet - 8000 €
IV nagroda - Shoven Quartet - 6000€
V nagroda - Silesian Wind Quintet - 4000 €
VI nagroda - Metropolis Piano Quartet - 2000 €
Wyróżnienie - Aries Duo
Wyróżnienie - Diverso String Quartet

W obu kategoriach laureaci otrzymali także wiele nagród w formie zaproszeń na koncerty w Polsce i za granicą.

Konkurs jest realizowany przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca we współpracy z Filharmonia Podkarpacka im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i finansowany ze środków Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz środków Marszałka Województwa Podkarpackiego.

Gratulujemy nagrodzonym i wyróżnionym. Dziękujemy wszystkim uczestnikom za udział w III Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej za wybór i przygotowanie ciekawego repertuaru, ogromną pracę, bardzo ciekawe interpretacje i przybliżenie wielu nieznanych dzieł polskiej muzyki.

Zofia Stopińska

MKMP Laureaci Kirył Keduk fot. Wojciech Grzędziński           Kirył Keduk (Polska) - laureat III nagrody w III Konkursie Muzyki Polskiej w kategorii Pianiści, fot. Wojciech Błażejowski / NIMiT

Z Łukaszem Borowiczem nie tylko o Konkursie Muzyki Polskiej


         Po raz kolejny powracamy do rozmów zarejestrowanych w czasie trwania III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej, który odbywał się od 2 do 9 lipca w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.
Podczas dwóch koncertów, w ramach przesłuchań finałowych, wybrani przez jurorów pianiści występowali z towarzyszeniem Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod batutami wybitnych dyrygentów Łukasza Borowicza i Pawła Przytockiego. Po pierwszej próbie z udziałem pianistów mogłam porozmawiać z panem Łukaszem Borowiczem.

Próby orkiestry do tych koncertów odbyły się dużo wcześniej, a laureatom musi wystarczyć jedna próba z orkiestrą w dniu przesłuchań finałowych.
          - Każdy finał konkursu muzycznego z udziałem orkiestry jest skomplikowany, ponieważ jest to sytuacja nienaturalna. Kiedy mamy do czynienia z normalnym tygodniem koncertowym, to zazwyczaj doświadczeni soliści mają spokojną próbę z orkiestrą, a następnego dnia próbę generalną i dopiero koncert.
Tym razem jest jedna próba i wieczorem koncert, natomiast soliści najczęściej grają te utwory po raz pierwszy w życiu. Skomplikowaną sytuację można porównać jedynie do sportu wyczynowego – są to zawody na wytrzymałość, na silne nerwy i na to, żeby sprawy muzyczne nie zostały przesłonione przez element rywalizacji pomiędzy uczestnikami.
Ilekroć mam do czynienia z konkursami muzycznymi, to myślę o balansie pomiędzy kwestią muzyczną, a wszystkimi kwestiami obocznymi, które często są równoważne.

Orkiestra i dyrygenci dowiedzieli się dopiero wczoraj późnym wieczorem, które koncerty będą wykonane.
          - To prawda, ale to jest normalna sytuacja. Do wszystkich zgłoszonych przez przystępujących do konkursu uczestników koncertów byliśmy przygotowani.
Cieszę się, że w finałach mamy tak zróżnicowany repertuar. To jest też bardzo ciekawe dla publiczności, bo Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej jest jednocześnie festiwalem muzyki polskiej, bo mamy przegląd najróżniejszych utworów kompozytorów z różnych epok.
Jest pełna panorama muzyki i jest to największa zaleta i największy walor tego konkursu, który po prostu jest wyjątkowy ze względu na rozmach repertuaru i jego zakres, a także na to, że publiczność nie tylko możliwość porównywania interpretacji, indywidualności oraz zetknięcia się z młodymi solistami, ale również jest szansa poszerzenia własnej wiedzy na temat repertuaru polskiego. Bardzo często są to nazwiska, które wielu melomanów zna i może wymienić jednym tchem, natomiast ze słuchaniem muzyki tych kompozytorów na żywo jest problem, ponieważ często są to nazwiska encyklopedyczne.

MKMP Łukasz Borowicz dyrygent tomasz Zając fortepian Ork. Filh Podk. fot. Wojciech Grzędziński NIMiT Łukasz Borowicz - dyrygent i Tomasz Zając - fortepian podczas finałów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej w sali Filharmonii Podkarpackiej, fot. Wojciech Grzędziński / NIMiT

Pan znał te koncerty wcześniej?
          - Tak. Jest pewna grupa koncertów, która od czasu do czasu pojawia się w repertuarze, ponieważ zapomniana muzyka polska od paru lat cieszy się stosunkowo dużym zainteresowaniem. Sam brałem udział w odkrywaniu i nagrywaniu po raz pierwszy paru z tych utworów. Są mi one bliskie i znane, ale zdaję sobie sprawę, że gdybyśmy spojrzeli na repertuar sal koncertowych i liczbową częstotliwość ich pokazywania się, to byłaby ona znikoma.
Dlatego też ten konkurs jest bardzo ważny, ponieważ jednym z jego założeń jest to, że konkursowi laureaci w sytuacji, kiedy primo - mają tytuł laureata konkursu muzyki polskiej, a secundo - w programie utwór, którym wygrali lub zdobyli nagrodę, to jest duże prawdopodobieństwo, że będą ten utwór dalej wykonywali lub będą w kontekście tego utworu także rozpatrywani przez inne zespoły. To także przekłada się na promocję muzyki polskiej. 

       Wytworzy się pewien kanon, bo te utwory naprawdę niczym nie ustępują innym utworom, które często się pojawiają w repertuarze. Powinniśmy te dzieła grać. Nie może być tak, że powstaje nagranie, najczęściej do radiowego archiwum, które „zamyka sprawę”, bo utwór został nagrany. Utwory muszą żyć, oprócz tego, że muszą być nagrywane, bo to jest ważne dla ich popularyzacji. Muszą być dostępne szczególnie osobom, które rozpatrują granie tych utworów i muszą też sięgnąć po nagrania.
To jest bardzo ważne w epoce serwisów streamingowych, kiedy można do wszystkich utworów błyskawicznie dotrzeć. Potrzebni są też wykonawcy, którzy będą potrafili te utwory zagrać. To są wspólne interesy muzyki polskiej i młodych muzyków, którzy szukają szansy w konkursie muzyki polskiej.

Sądzę, że zgodzi się Pan ze stwierdzeniem, że na przestrzeni kilku ostatnich dekad bardzo się zmienił sposób pracy dyrygentów z orkiestrami. Czasy dyrygentów – dyktatorów minęły.
          - To już dosyć dawno minęło. Żyjemy w czasach, kiedy cały wolny świat walczy z dyktaturami, które, miejmy nadzieję, znikną z powierzchni ziemi jak najszybciej i byłoby czymś absurdalnym, żeby w jednym z najpiękniejszych przejawów ludzkiej działalności, jakim jest muzyka, opary tych dyktatur miały miejsce.

Mówi się, że w muzyce nie ma demokracji.
          - Decyzje trzeba podejmować, natomiast pozostaje kwestia,w jaki sposób do tych decyzji się dochodzi i w jaki sposób traktuje się partnera, którym jest każdy muzyk na estradzie. To jest praca zbiorowa, bo dyrygent sam z siebie nie brzmi – to orkiestra brzmi. Natomiast orkiestra jako fantastyczny zbiór osobowości potrzebuje kogoś, kto decyzje podejmie. Gdyby nie było dyrygenta, byłoby trudno i próby by trwały bardzo długo, bo każdy muzyk musiałby się wypowiedzieć i pewnie trzeba by było co chwilę głosować. Myślę, że dyrygent zachowujący się w sposób nowoczesny, partnerski jest bardzo dobrym rozwiązaniem, żeby móc uprawiać muzykę zespołową.

W Rzeszowie pamiętamy Pana przede wszystkim jako dyrygenta symfonicznego, ale przecież dyrygował pan wieloma spektaklami i koncertami operowymi, wiele nagrań pod Pana batutą zostało zarejestrowanych. Co jest Panu bliższe – muzyka symfoniczna czy operowa?
          - Trudno byłoby wybrać. Jest jedna muzyka, która się dopełnia. Ten podział jest sztuczny, a wytworzył się w drugiej połowie XX wieku. Przedtem o takim podziale nie było mowy. W epoce specjalizacji i to jest z jednej strony dobre, ale z drugiej strony trochę złudne, bo przecież muzyka koncertująca – instrumentu solowego z orkiestrą – niesie w sobie dla orkiestry te same problemy i zagadnienia, jak towarzyszenie śpiewakowi w operze. Ja nie widzę dużej różnicy i uważam, że jest jedna muzyka. Cieszę się, że mogę się zajmować muzyką operową i symfoniczną.

MKMP Pianista Jan Wachowski oraz dyrygent Łukasz Borowicz podczas finałów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej fot Filip Błażejowski Pianista Jan Wachowski oraz dyrygent Łukasz Borowicz podczas finałów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej, fot. Filip Błażejowski / NIMiT

Długo trzeba by było wymieniać znakomite orkiestry, którymi Pan dyrygował i miejsca koncertów oraz sławnych solistów instrumentalistów i śpiewaków. Proszę tylko wymienić nazwiska muzyków, z którymi współpraca wywarła na Panu ogromne wrażenie.
          - Było ich wielu w różnych specjalnościach. Powiem tylko o wieloletniej współpracy i wspólnych nagraniach ze znakomitym tenorem Piotrem Beczałą, z maestrą Ewą Podleś, z Mariuszem Kwietniem, z wieloma znakomitymi solistami – pianistami, skrzypkami, grającymi na instrumentach dętych – trudno wszystkich wymienić, bo wspaniałych wspomnień jest mnóstwo. Nigdy nie zapomnę koncertu, który miałem zaszczyt poprowadzić dyrygując Filharmonią Poznańską z Idą Haendel. Wykonaliśmy wtedy Koncert skrzypcowy Jeana Sibeliusa. To są wspomnienia na całe życie.

Najczęściej powraca Pan do sal koncertowych, które już Pan doskonale zna, ale zdarzają się też zaproszenia do nowych miejsc - można powiedzieć, że Pan debiutuje. Były takie debiuty w tym sezonie?
          - Owszem, dyrygowałem w tym sezonie po raz pierwszy w Auditorium Bronfmana Filharmonii Izraelskiej w Tel Awiwie, słynnej z występów orkiestry od lat 60-tych XX wieku. Ponieważ jestem z wykształcenia także skrzypkiem, szczególnie bliskie są mi występy skrzypków, a odbyły się tam najsłynniejsze koncerty takich sław, jak: Itzhak Perlman, Pinchas Zukerman, Isaac Stern, Shlomo Mintz, Ida Haendel – wszystkich największych skrzypków XX wieku. Wielkim przeżyciem było być w tej sali i posłuchać jak ona brzmi, jak odpowiada na dźwięk.

          Mamy też doskonałe, nowe, bardzo udane sale w Polsce i wiele osób za granicą nam tego zazdrości. Ja też się cieszę ze wszystkich sal, które przeszły znakomite renowacje. Najlepszym przykładem jest Filharmonia Podkarpacka, która po remoncie jawi się jako nowoczesne miejsce pieczołowicie odtworzone łącznie z elementami plastycznymi – z freskiem na ścianie i wszystkimi założeniami architektonicznymi w środku, chociażby w foyer.

Przed laty zapowiadało się, że będzie Pan dobrym skrzypkiem. Kiedy wymienił Pan smyczek na batutę?
          - Na początku studiów, bo zdałem na studia dyrygenckie, ale instrumenty smyczkowe są mi najbliższe. Oczywiście, że sercem orkiestry jest każdy instrument, ale instrumenty smyczkowe grają prawie bez przerwy. Instrumenty dęte – drewniane i blaszane – często mają pauzy lub dopowiadają smyczkom. Jestem z kwintetem smyczkowym w orkiestrze chyba najbardziej związany.

W ostatnich latach wiele czasu zajmują Panu sprawy organizacyjne i praca pedagogiczna. Jest Pan dyrygentem-szefem i dyrektorem muzycznym Orkiestry Filharmonii Poznańskiej oraz I gościnnym dyrygentem Filharmonii Krakowskiej. Podjął Pan także pracę w Katedrze Dyrygentury Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie. Jeśli do tych obowiązków dodamy intensywną działalność artystyczną, to trudno w czasie trwania sezonu i roku akademickiego znaleźć wolną chwilę. Wakacje już trwają i chyba zaplanował Pan letni odpoczynek.
          - Planuję trochę odpocząć, bo rzeczywiście pracowałem intensywnie. Było także bardzo dużo powodów do radości i satysfakcji z przeżyć muzycznych. Każdy z nas potrzebuje jednak także odpoczynku i lato będzie czasem na złapanie oddechu, i sił przed wyzwaniami nowego sezonu artystycznego.

Na stronie internetowej Filharmonii Poznańskiej można znaleźć plany koncertowe na zbliżający się sezon.
          - Cały sezon został już zaprogramowany i ogłoszony. Cieszymy się na spotkania z melomanami po wakacjach, bo to już niedługo.

Mam nadzieję, że również na Podkarpaciu nie będziemy czekać na Pana tak długo, jak tym razem.
          - Mamy świetne plany i bardzo się na nie cieszę. Niedługo będą ogłoszone.

Bardzo dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Rzeszowie.

Zofia Stopińska

MKMP dyrygenci Łukasz Borowicz i Paweł Przytocki. fot. Wojciech Grzędziński  Łukasz Borowicz i Paweł Przytocki - dyrygenci koncertów finałowych III Międzynarodowego Konkursu Muzzyki Polskiej w Rzeszowie, fot. Wojciech Grzędziński

Po III Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej w Rzeszowie

Pracowaliśmy z wielką przyjemnością

      III Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej zakończył się 9 lipca, ale jeszcze długo towarzyszyć będą emocje wszystkim, którzy towarzyszyli temu wydarzeniu. Znakomite wykonania świetnych, mało znanych utworów zachowamy w pamięci jeszcze długo.
       Proponuję Państwu kolejne spotkanie zarejestrowane w czasie trwania konkursu. O rozmowę poprosiłam prof. Huberta Rutkowskiego, pianistę, solistę i kameralistę, który był jurorem w kategorii Pianiści.
Hubert Rutkowski w 2007 roku wygrał Międzynarodowy Konkurs Chopinowski w Hanowerze. Otrzymał również wyróżnienie „Medalla per Unanimitat” na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym Marii Canals w Barcelonie (2006). W 2013 roku został odznaczony prestiżową nagrodą Berenberg-Kulturpreis w Hamburgu. Dokonał światowej premiery koncertowej odkrytego fortepianu Chopina marki Pleyel (nr 13214) na urodziny  Fryderyka Chopina, w dniu 1 marca 2021 roku.
       Jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Anny Jastrzębskiej-Quinn. W latach 2005-2010 odbył studia podyplomowe w Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu w klasie prof. Jewgenija Koroliova. U podstaw rozwoju jego profilu artystycznego leżą tradycje pianistyczne Fryderyka Chopina, Teodora Leszetyckiego i ich spadkobierców, takich jak np. Karol Mikuli, Moritz Rosenthal, Raul Koczalski czy Artur Schnabel.

Zgodzi się Pan z moją oceną, że nie jest to łatwy konkurs.
           - Oczywiście, że nie jest to łatwy konkurs, bo łączy różne aspekty. Uczestnicy mają do wyboru dużo utworów nieznanej muzyki polskiej i sami muszą decydować jak skomponować ciekawy, logiczny, organiczny program. To jest pierwsza wielka trudność. Bardzo ważne jest też dobre wykonanie tych różnych kompozycji. To jest w sumie bardzo ciekawe.

Jurorzy z pewnością nie znają wszystkich wykonywanych utworów.
           - Wiele wykonywanych utworów znamy, ale mamy także do dyspozycji nuty, partytury i sięgamy po nie.

Jak ocenia Pan poziom tegorocznej edycji?
           - Poziom jest w pełni satysfakcjonujący. Słuchamy niezwykle ciekawych interpretacji na bardzo wysokim poziomie artystycznym i pianistycznym. Jest z czego wybierać.

Wszyscy uczestnicy w kategorii Pianiści zaprezentowali bardzo szeroki wachlarz swoich umiejętności.
           - Bardzo różnorodne były wykonywane programy. Część z uczestników zdecydowała się na wykonanie dużej sonaty i ballady albo miniatur, ale były też osoby, które prezentowały w drugim etapie cykl miniatur. Dowolność wyboru była bardzo duża.

Może Pan potwierdzić, że konkurs został dobrze przygotowany.
           - Oczywiście. Występy konkursowe odbywały się we wspaniałej sali Filharmonii Podkarpackiej, w której znajduje się bardzo dobry fortepian. Organizacja konkursu jest na najwyższym poziomie, od początku jest bardzo dobra atmosfera i pracowaliśmy z wielką przyjemnością.

Rozmawiamy podczas trzeciej edycji Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej, jak Pan sądzi, ile czasu potrzeba, aby te przepiękne i nieznane utwory polskich kompozytorów wykonywane były podczas koncertów w Polsce i na świecie?
           - Narodowy Instytut Muzyki i Tańca czeka długofalowa praca polegająca na przekonywaniu młodych pianistów i kameralistów do grania tych utworów, i myślę, że stopniowo część z nich ma szanse wejść na estrady koncertowe.

Od kilkunastu lat jest Pan profesorem w Hochschule für Musik und Theater w Hamburgu, prowadzi Pan tam klasę fortepianu, także w tym mieście jest Pan dyrektorem artystycznym Chopin Festival oraz inicjatorem i dyrektorem Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego Teodora Leszetyckiego w Hochschule für Musik und Theater. Wiem, że planuje Pan przyjazd na Podkarpacie jesienią aby przewodniczyć jury I Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Teodora Leszetyckiego.
           - To prawda. Pani Jolanta Filar-Choińska zainicjowała Ogólnopolski Konkurs Pianistyczny im Teodora Leszetyckiego w Łańcucie. To jest właściwe miejsce dla takiego konkursu, ponieważ w łańcuckim zamku urodził się w 1830 roku Teodor Leszetycki. To bardzo ważny akcent na mapie pianistycznej Polski, bowiem będzie to pierwszy konkurs pianistyczny imienia Teodora Leszetyckiego w Polsce. Cieszę się, że wreszcie w naszym kraju będzie upamiętniona ta wybitna osobowość dla polskiej pianistyki.
Chcę wspomnieć, że w 2010 roku z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej wykonałem w Rzeszowie Koncert fortepianowy Teodora Leszetyckiego. Koncert został nagrany i ukazał się na płycie. Mam bardzo dobre wspomnienia z tego wydarzenia. Cieszę się, że znowu powrócę w te strony.

Czy udaje się Panu harmonijnie łączyć działalność pedagogiczną i organizatorską z częstymi występami w różnych salach koncertowych na świecie?
           - Tak, cały czas gram koncerty oraz prowadzę działalność organizacyjną i pedagogiczną. Nie jest łatwo wszystko pogodzić, ale staram się.

Musimy kończyć rozmowę, bo musi Pan dołączyć do grona pozostałych jurorów III Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej.
            - Dziękuję za rozmowę i będzie mi bardzo miło spotkać panią w listopadzie podczas I Ogólnopolskiego Konkursu Pianistycznego im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS