wywiady

Jesienne Mariaże - znakomici wykonawcy, różnorodny i misternie ułożony program

    Zofia Stopińska: Za nami już bardzo udana 34. Przemyska Jesień Muzyczna, która w tym roku odbyła się pomiędzy 1 a 29 października. Podczas ostatniego pobytu w Przemyślu rozmawiałam z panią Magdaleną Betleją – Dyrektorem Festiwalu i Prezesem Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu, które od początku jest głównym organizatorem Festiwali o nazwie „Przemyska Jesień Muzyczna”.
Program tegorocznej edycji był bardzo różnorodny i misternie ułożony.

    Magdalena Betleja: Gościliśmy wyjątkowych artystów. To właśnie za ich sprawą oraz interesującego repertuaru jaki był wykonywany, mieliśmy barwną odsłonę festiwalu. Bardzo się cieszę, że wśród nich było wielu wspaniałych muzyków wywodzących się z Przemyśla. Mieliśmy okazję usłyszeć znakomitych pianistów reprezentujących trzy pokolenia: Przemysław Winnicki – artysta najmłodszego pokolenia, Sebastian Bernatowicz – znakomity pianista i jazzman reprezentował średnie pokolenie, zaś trzecie pokolenie reprezentował wspaniały, znany na całym świecie mistrz fortepianu - Adam Wodnicki. Tradycje muzyczne w Przemyślu sięgają wielu dziesiątków lat wstecz, stąd pochodzi wielu słynnych artystów, którzy rozsławiają nasze piękne miasto w świecie. Jedną z idei tego festiwalu jest promowanie rodzimych talentów wszystkich pokoleń.

    Każdy z koncertów, które odbyły się w październiku w Przemyślu był inny.

    Takie było założenie i dlatego opatrzyliśmy te koncerty wspólnym tytułem „Mariaże”, aby podkreślić związki czy połącznie nietypowych instrumentów, powiązania twórczości różnych kompozytorów, także ich życiorysów i związanych z tym historii.
Już na rozpoczęcie mieliśmy prawdziwy akcent mariażowy, którym było połączenie jazzowego zespołu z orkiestrą klasyczną, a w programie znalazły się autorskie aranżacje Sebastiana Bernatowicza. Małe Manifesty na fortepian i orkiestrę były prawykonaniem, dedykowanym Przemyskiej Orkiestrze Kameralnej na inaugurację 34. Przemyskiej Jesieni Muzycznej.

    Dla Przemyskiej Orkiestry Kameralnej był to nietypowy repertuar.

    Przemyska Orkiestra Kameralna specjalizuje się w programach klasycznych, posiada szeroki wachlarz repertuaru kompozytorów wszystkich epok. Jednak w 15-letniej historii zespołu odnotowujemy także udane wykonania muzyki jazzowej i popularnej. Małe Manifesty Sebastiana Bernatowicza to piękna muzyka, niezwykle ambitna, ale sprawiająca wrażenie lekkiej, dzięki zgrabnym i profesjonalnym aranżacjom . Współpraca z tak znakomitym zespołem jazzowym była bardzo inspirująca.

    Drugi koncert tegorocznej edycji Przemyskiej Jesieni Muzycznej to mistrzowski recital Adama Wodnickiego.

    Recital Adama Wodnickiego był absolutnie zjawiskowy, bo to pianista ponadczasowy. Przekrojowy repertuar, zawierający wybitne kompozycje też świadczy o klasie tego pianisty – rozpoczęcie świetnie wykonanym Haydnem, poprzez dzieła Chopina do utworów nowszych Prokofiewa i Muczyńskiego – dzięki tak dobranym utworom ukazał nam cały przekrój muzyczny, oddając wspaniale styl każdego z utworów.

    Zawsze podczas Przemyskiej Jesieni Muzycznej organizujecie koncert promujący młodych wykonawców.

    Od wielu już lat dbamy o to, aby częścią festiwalu był koncert promujący utalentowanych artystów najmłodszego pokolenia, dlatego Scena Młodych jest stałym punktem programu Przemyskiej Jesieni Muzycznej. Często gościmy debiutantów, stawiających pierwsze kroki na scenie i stwarzamy im szansę zaistnienia na międzynarodowym festiwalu. Staramy się w ten sposób wspierać także utalentowane osoby wywodzące się z Przemyśla. W tym roku wystąpiła absolwentka przemyskiej szkoły muzycznej – Sonia Markiewicz, która wykonywała niezwykle ciekawe utwory na fortepianie preparowanym, być może grane przez nią utwory Johna Cage’a i Henry Cowell’a zabrzmiały w Przemyślu po raz pierwszy. Wystąpiły także: oboistka Marta Mizgała i pianistka Dominika Kościelniak. Podkreślę, że Marta Mizgała rozpoczynała muzyczną edukację w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu, a obecnie studiuje w Berlinie.

    Bardzo ciekawy koncert, zatytułowany „Muzyka Połączeń” odbył się 19 października.

    To był wyjątkowo mocny akcent tegorocznego festiwalu, bo podczas jednego koncertu w przeróżnych mariażach, wystąpiła trójka wspaniałych artystów: Katarzyna Duda – skrzypce, Katarzyna Budnik – Gałązka – altówka i Piotr Kopczyński – fortepian. Usłyszeliśmy altówkę z fortepianem, skrzypce z fortepianem oraz niezwykle rzadko wykonywane dzieło Maxa Brucha, przeznaczone za skrzypce, altówkę i fortepian. Głęboka, przepiękna i bardzo relaksująca muzyka - muszę przyznać, że podczas tego wykonania spłynęło na mnie bardzo miłe uczucie spokoju i wyciszenia. Trzeba także podkreślić, że w tym roku, przy okazji festiwalu obrodziły nam warsztaty muzyczne i seminaria metodyczne dla nauczycieli. Pan Adam Wodnicki, pani Katarzyna Duda i Pani Katarzyna Budnik – Gałązka poprowadzili bardzo ciekawe lekcje mistrzowskie dla uczniów Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu. Zetknięcie młodzieży oraz pedagogów z artystami tego formatu stwarza wszystkim ogromną szansę do lepszego rozwoju oraz jest źródłem inspiracji. To pole współpracy Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu z Zespołem Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu jest nie do przecenienia, ponieważ każdego roku od ponad piętnastu lat stwarza młodzieży i pedagogom szansę na kontakt z wielkimi artystami i doskonalenie umiejętności. Oprócz tych jesiennych spotkań, Towarzystwo Muzyczne we współpracy ze szkołą muzyczną organizuje Wiosenne Kursy Mistrzowskie dla dzieci i młodzieży.

    Różne barwy saksofonów mieli okazję poznać wszyscy, którzy byli na koncercie w Sali Towarzystwa Muzycznego 21 października.

    Koncert Morpheus Saxophone Quartet był bardzo ciekawy brzmieniowo i repertuarowo. Kwartet jest bardzo młodym warszawskim zespołem, w którym grają znakomici, ambitni muzycy. W ich wykonaniu, bardzo żywiołowym, ale też niezwykle spójnym brzmieniowo usłyszeliśmy kompozycje Philipa Glassa, Dariusza Przybylskiego i słynną „Błękitną Rapsodię” George’a Gershwina.

    Tytuł „Opera na wynos” brzmi wręcz intrygująco.

    „Opera na wynos”, jak podkreślają wykonawcy, powstała wskutek zabiegania ludzi w dzisiejszych czasach, których symbolem jest popularność produktów na wynos. Jest to projekt, który prowadzi dwóch młodych muzyków Leszek Solarski – bas i Przemysław Winnicki – fortepian. Artyści postanowili prezentować operę w formie skondensowanej, humorystycznej, ale w pełni profesjonalnej. Przedstawione żarty muzyczne brzmiały bardzo szlachetnie, a dzieła operowe opatrzone były zabawnymi komentarzami. Wspaniale bawiliśmy się tego wieczoru!

    Ogromną publiczność zgromadził 25 października w Bazylice Archikatedralnej Koncert Oratoryjny.

    Koncert Oratoryjny to także tradycja i stały punkt festiwalu Przemyska Jesień Muzyczna. Podczas tych koncertów prezentuje się młodzież przy wsparciu nauczycieli Przemyskiej Szkoły Muzycznej pod dyrekcją Antoniego Gurana, a jako soliści wystąpili wspaniali artyści, w tym roku byli to: Jadwiga Kot – Ochał , Natalia Darkowska, Jacek Ścibor, Kamil Kaznowski i Bartosz Piekarski. Połączone chóry Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych i Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu przygotowali Joanna Gibała-Szelążek i Andrzej Guran. Pomimo tego, że koncert z przyczyn od nas niezależnych, nieco się opóźnił, świątynia wypełniona była po brzegi, a podczas koncertu panowała wspaniała atmosfera. Głównym punktem programu była Msza Koronacyjna C-dur Wolfganga Amadeusza Mozarta, natomiast wcześniej zabrzmiało inne dzieło „Smierć Ellenai” op. 32 – poemat Feliksa Nowowiejskiego. Według mnie młodzież doskonale poradziła sobie z tak ambitnym repertuarem.

    Koncert zatytułowany „Klejnoty Europy Wschodniej” połączony jest z promocją płyty.

    Ten koncert był centralnym punktem tegorocznego festiwalu, ponieważ wiązał się bezpośrednio z promocją naszego najnowszego wydawnictwa, płyty CD pod tym samym tytułem. Koncert „Klejnoty Europy Wschodniej” w wykonaniu przyjaciół i honorowych członków Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu, wspaniałych muzyków - Moniki i Piotra Tarcholików - był niezwykle ciepło przyjęty przez tłumnie zgromadzoną publiczność.
Płyta nagrana została nagrana w sali NOSPR w Katowicach w 2016 roku, a wydana na początku bieżącego roku roku przez firmę CD Accord. Nagranie to otrzymało dotychczas kilka znakomitych recenzji, a zarejestrowano na niej niezwykłe dzieła; Sergiusza Prokofiewa – II Sonatę na skrzypce i fortepian, I Rapsodię na skrzypce i fortepian – Beli Bartoka, Nokturn i Tarantellę – Karola Szymanowskiego, a przysłowiową wisienką na torcie jest tu Marzenie – Kazimierza Lepianki. Kazimierz Lepianka jest dla nas osobą bardzo ważną, ponieważ końcem XIX wieku, w Przemyślu, w Towarzystwie Muzycznym utworzył pierwszą Szkołę Skrzypcową. Od tego rozpoczęło się kształcenie w Towarzystwie Muzycznym i z tych zalążków zrodziły się później szkoły muzyczne. Kazimierz Lepianka napisał kilka kompozycji na skrzypce niewielkich rozmiarów, ale niezwykle urokliwych i śpiewnych. Zamieszczone na płycie „Marzenie” jest piękną miniaturą, którą z powodzeniem mogą wykonywać też starsi uczniowie. Dlatego mocno propaguję ten utwór w szkole i staram się aby uczniowie go wykonywali, dowiadując się przy tym o działalności Kazimierza Lepianki. W jednym z opisów tego utworu określone zostało jako „uroczy bibelot” i chyba tak to należy odbierać.

    Trwają ostatnie przygotowania do Finału.

    Przed nami, w najbliższą niedzielę, czyli 28 października o godzinie 18:00 - Koncert Finałowy na Zamku Kazimierzowskim. W programie tego koncertu znajdą się Koncerty Brandenburskie – Johanna Sebastiana Bacha. Nie mogliśmy sobie pozwolić na wykonanie całego cyklu - czyli sześciu koncertów, bo można to zrobić podczas dwóch koncertów, ale myślę, że pozostałe wykonamy wkrótce. Tym razem wykonamy Koncerty brandenburskie nr: 3, nr 4 i nr 5. Jako soliści wystąpią znakomici zaproszeni muzycy: Ewa Mrowca – klawesyn, Wiesław Suryło – flet, Justyna Adamczyk – flet oraz solo skrzypcowe wykona nieoceniony Piotr Tarcholik, który także wystąpi w roli dyrygenta. Ten skład solistów gwarantuje wspaniałe wykonanie i ucztę duchową.

    Jestem mile zaskoczona, że podczas wszystkich koncertów – sale zawsze były wypełnione publicznością.

    Bardzo się z tego cieszę, ponieważ to efekt wielu lat naszych starań, za co dziękuję z serca całemu zespołowi organizacyjnemu. Muzyki klasycznej nie można porównywać z żadną formą komercyjną, stąd też nie mamy środków na wielkie kampanie reklamowe. Początkowo trudno było zapełnić salę publicznością, w soboty i niedziele przychodziło więcej osób, ale w pozostałe wieczory często odczuwaliśmy niedosyt. Teraz, niezależnie od dnia i godziny koncertu, sale są wypełnione po brzegi. Wiele osób przyjeżdża nawet z odległych miejscowości. Melomani przyprowadzają na koncerty znajomych, mówiąc, że warto. Nasi wspaniali artyści, podczas tegorocznej edycji, zgodnie podkreślali, że mieli do czynienia tu w Przemyślu z dojrzałym odbiorem muzyki. A kameralne, wręcz salonowe warunki jakie daje sala Towarzystwa Muzycznego, sprzyjają bliższej relacji artystów z odbiorcami. Moją osobistą satysfakcją, jest to, że uczestniczy w koncertach coraz większa ilość dzieci i młodzieży. Przychodzą na koncerty młodzi ludzie nie tylko ze Szkoły Muzycznej w Przemyślu, co nas bardzo cieszy. Przyjeżdżają do nas uczniowie szkół muzycznych z Jarosławia, Kańczugi i Przeworska. Podziwiam nauczycieli, którzy opiekują się młodzieżą, organizują te przyjazdy i dbają o rozwój uczniów, ponieważ uczestnictwo w koncertach na żywo jest nieodłącznym elementem kształcenia muzycznego.

    Warto, aby o tym wiedzieli wszyscy, a szczególnie ci, którzy Was wspierają.

    Mówimy o tym głośno. Mamy zacne grono instytucji i osób prywatnych które nas wspierają. Otrzymaliśmy środki z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz z Urzędu Miejskiego w Przemyślu. Współorganizatorem imprezy jest Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek na czele z Panią Dyrektor Renatą Nowakowską, a także grono sponsorów, którzy zasilają nasz budżet.

    Trzyma Pani w ręku bardzo piękny folder festiwalowy, który może być wspaniałą pamiątką i chcę podkreślić, że okładkę tego folderu zamieszczałam na blogu „Klasyka na Podkarpaciu” i na facebooku, informując o każdym koncercie, bo jest na niej przepiękny obraz Przemyśla.

    Jest to obraz autorstwa pana Henryka Lasko, który także podczas tegorocznej Przemyskiej Jesieni Muzycznej miał otwarcie swojej wystawy zatytułowanej „Zadymka Jazzowa”, natomiast na okładce naszego folderu widnieje jeden z wielu pięknych obrazów pana Henryka Lasko, którego nie waham się nazwać naszym przyjacielem. Artysta zrobił nam wspaniały prezent, pozwalając na zamieszczenie swojego obrazu na okładce folderu.

    Pani już pewnie myśli o następnych koncertach, które Towarzystwo Muzyczne w Przemyślu będzie organizować i o następnej edycji Przemyskiej Jesieni Muzycznej. Trzeba składać wnioski o dotacje i pisać do sponsorów.

    Właśnie przygotowuję wnioski, które wkrótce będą składane. Mam już pomysł na następną Jesień, ale niech to będzie tajemnica, a w przyszłym roku niespodzianka i jestem przekonana, że okaże się równie ciekawa jak tegoroczna.
Skorzystam także z okazji i serdecznie zapraszam Państwa 12 listopada o godz. 18.00 do przemyskiego zamku (wstęp wolny), czyli już niedługo na Jubileuszowy Koncert Przemyskiej Orkiestry Kameralnej z okazji 15-lecia istnienia zespołu. W programie muzyka Mieczysława Karłowicza i Andrzeja Kurylewicza.
Bardzo szybko minęło nam te 15 lat, ale kiedy zrobiliśmy zestawienie naszych koncertów i wykonanego przez te lata repertuaru, to musze przyznać, że mamy poważny dorobek artystyczny w tej dziedzinie. Pani Anna Sienkiewicz zadała sobie trud i sporządziła dokładną dokumentację tego, co się wydarzyło w czasie 15-letniej działalności Przemyskiej Orkiestry Kameralnej i sporych rozmiarów wydawnictwo, łącznie z pamiątkowymi zdjęciami , będzie gotowe na Jubileusz Orkiestry.

Z panią Magdaleną Betleją - Dyrektorem Festiwalu „Przemyska Jesień Muzyczne” i Prezesem Towarzystwa Muzycznego w Przemyślu rozmawiała Zofia Stopińska 26 października 2017 roku.

Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę robić to co kocham.

    Zofia Stopińska: Niezwykłe wydarzenie miało miejsce w czwartek, 19 października, w krakowskim Teatrze Variété. Odbyła się tam Gala Poland Business Run połączona z premierą spektaklu muzycznego „Musical & Opera: 17 pragnień”.
Wśród wykonawców spektaklu muzycznego znalazła się, urodzona w Krośnie, znakomita młoda sopranista Aleksandra Szmyd. Aby przedstawić Państwu te Artystkę pojechałam 18 października do Krakowa i w czasie przerwy w próbie, był czas na rozmowę. Rozmowę rozpoczęłam od pytania o przygotowania do premierowego spektaklu.

    Aleksandra Szmyd: Jutro odbędzie się w Teatrze Variété w Krakowie spektakl pod tytułem „Musical & Opera: 17 pragnień”, w reżyserii Rafała Stacha i aktualnie trwają próby. Teraz ustawiane były światła, a za chwilę czeka nas kolejny etap przygotowań.

    Myślę, że ten spektakl będzie powtarzany, bo to wielkie przedsięwzięcie, wymagające wielu przygotowań , a przede wszystkim program będzie bardzo atrakcyjny.

    Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Na całość składa się 17 różnorodnych utworów – fragmenty musicali przeplatają się ze znanymi ariami operowymi ,dzięki temu całość jest bardzo barwna i ciekawa, stąd każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Śpiewam głównie arie operowe, chociaż sięgam także po repertuar musicalowy.

    Urodziła się Pani w Krośnie i tam zaczęła się wielka przygoda z muzyką. Czy pochodzi Pani z rodziny o tradycjach muzycznych?

    Tato uczęszczał do szkoły muzycznej i uczył się grać na akordeonie, ale często także zasiadał do fortepianu. Nie kontynuował jednak edukacji muzycznej i ukończył inne studia. Mama także ma duszę artystyczną - maluje, projektuje odzież i robi piękną biżuterię.

    Pewnie ojciec zachęcał Panią do nauki w szkole muzycznej.

    Nie, jak skończyłam pięć lat to sama powiedziałam rodzicom, że bardzo bym chciała chodzić do szkoły muzycznej. Rodzice wiedzieli o moich zdolnościach, zainteresowaniach w tym kierunku, bo codziennie od rana śpiewałam i tańczyłam. Tato kupił sobie keyboard, aby po pracy grać na nim dla przyjemności. Pamiętam, że jak tylko wychodził do pracy, biegłam do instrumentu i próbowałam na nim grać . Jak się tato o tym dowiedział to kupił mi pianino. Od tamtej pory uczyłam się na nim grać pod czujnym okiem mojej nauczycielki, która przychodziła do mnie do domu .Było też często tak, że tato grał, a ja śpiewałam. Wkrótce Rodzice zapisali mnie do Szkoły Muzycznej „Pro Musica” państwa Anny i Adama Mϋnzbergerów w Krośnie. Bardzo miło wspominam tę wspaniałą szkołę i wspaniałych ludzi, którzy bardzo dużo mnie nauczyli. To były wspaniałe lata do dziś wspominam je z tęsknotą.

    Na początku wszyscy sądzili, że będzie Pani dobrą pianistką.

    Tak było. Wprawdzie nadal śpiewałam, ale w szkole uczyłam się grać na fortepianie, robiłam postępy i wszystko wskazywało na to, że będę pianistką, ale później zadecydowałam inaczej i postanowiłam studiować na Wydziale Wokalno – Aktorskim Akademii Muzycznej w Krakowie. Jednocześnie studiowałam prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim i tydzień temu „obroniłam się. Jestem więc magistrem prawa.

    Ma Pani powody do świętowania nie tylko jako „świeżo upieczony prawnik”, ale także była Pani na konkursie wokalnym.

    Tutaj trzeba dodać, że aktualnie studiuję w Wiedniu – są to studia magisterskie na Musik und Kunst Universität – Master Oper w klasie śpiewu solowego. Niedawno byłam na jednym z głównych operowych konkursów – Belvedere w Moskwie. Występ na konkursie w Moskwie poprzedzony był przesłuchaniami w różnych krajach świata. Po przesłuchaniu w Wiedniu zostałam zakwalifikowana do rund finałowych w Moskwie. Wystąpiłam tam w półfinale i uważam, że to był mój duży sukces.

    Trzeba także przypomnieć inne konkursy, bo pierwsze sukcesy konkursowe odnosiła Pani będąc uczennicą Szkoły Muzycznej „Pro Musica” w Krośnie.

    Jak miałam pięć lat wygrałam w konkursie piosenki w Krośnie. Uczestniczyłam w wielu konkursach i otrzymałam sporo nagród. Do najważniejszych można zaliczyć; „Złoty Medal na konkursie pianistycznym Musicale de France w Paryżu, Grand Prix na Ogólnopolskim Festiwalu „Kiepura Fest” w Sosnowcu, na którym zaprezentowałam własną kompozycję i III miejsce w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Giulio Perottiego w Niemczech. Mam kilka nagród zdobytych na konkursach pianistycznych i kilka na wokalnych, ale ostatecznie wybrałam śpiew.

    Jeden z konkursów umożliwiał Pani studia.

    Grand Prix na jednym z konkursów zapewnił mi indeks na studia wokalne na wydziale muzyki rozrywkowej, ale nie skorzystałam z tej nagrody, bo wybrałam Wydział – Aktorski Akademii Muzycznej w Krakowie. Miałam szczęście studiować w klasie prof. Ryszarda Karczykowskiego – wybitnego pedagoga śpiewu i znanego na całym świecie tenora, któremu wiele zawdzięczam, dzięki niemu mój głos się rozwinął i zrozumiałam na czym polega piękny śpiew.

    Przed studiami także uczyła się Pani śpiewać.

    Śpiewu uczyłam się także w Szkole Muzycznej „Pro Musica” w Krośnie. Gdy byłam jeszcze w liceum Pani Anna Mϋnzberger wysyłała mnie na kursy śpiewu klasycznego do Krynicy. Na początku bardzo się przed tym broniłam, bo chciałam śpiewać muzykę rozrywkową, ale w końcu dałam się namówić i pojechałam. Na tych kursach spotkałam panią prof. Jadwigę Romańską – znakomitą śpiewaczkę operową, która jak mnie usłyszała, powiedziała: „...ty musisz śpiewać klasycznie”. Zgodziła się także abym przyjeżdżała do niej na lekcje do Krakowa. Podczas tych zajęć zrozumiałam, że pani prof. Romańska miała rację i postanowiłam studiować śpiew. Jak już mówiłam w Akademii Muzycznej byłam w klasie prof. Ryszarda Karczykowskiego, a następnie w klasie dr hab. Katarzyny Oleś – Blachy , znanej śpiewaczki operowej. Moim głównym mistrzem był i jest nadal prof. Ryszard Karczykowski, cały czas mam z nim kontakt i często proszę aby mnie kontrolował, bo mam do niego bezgraniczne zaufanie. Jest to nie tylko doskonały pedagog, ale także wspaniały człowiek o wielkim sercu.

    Teraz studiuje Pani w Wiedniu, ale naukę łączy Pani z występami.

    Tak, w maju tego roku wystąpiłam w Wiedniu w roli Alciny w operze „Alcina” Georga Friedricha Haendla, w reżyserii Dmitry Bertmana – niezwykle cenionego w Moskwie. Niedawno wystąpiłam w czterech spektaklach „Wesela Figara” w roli Zuzanny. Ten projekt realizowany był z Filharmonikami Wiedeńskimi, a opera wystawiana była w: Wiedniu, Salzburgu, St. Polten i Graz.
Rozpoczęłam studia w Wiedniu przed rokiem, ale czuję się tam bardzo dobrze, już się zadomowiłam i miałam szczęście już śpiewać w wymienionych produkcjach, z czego się bardzo cieszę.

    Pewnie dużo Pani pracuje i specjalnie dba Pani o swój głos.

    Nie przesadzam z tym dbaniem, ale trochę uważam i jak jest zimno biorę chustkę, nie piję alkoholu, nie palę papierosów – i to w zasadzie wszystko. Najważniejszy jest jednak dobór repertuaru. Śpiewam wyłącznie partie przeznaczone na mój głos, bo inaczej łatwo głos zniszczyć. Staram się także dobrze wcielić w grane przeze mnie postaci, których partie śpiewam – na przykład Zuzanna jest młodą dziewczyną, natomiast Alcina to czarownica z wyspy. Kiedyś śpiewaczki operowe były podczas spektakli bardzo statyczne, ale w dzisiejszych czasach trzeba realizować przeróżne pomysły reżysera. Staram się często bywać na spektaklach operowych wystawianych w Wiener Staatsoper i Theater an der Wien i obserwuję jak odtwórcy głównych ról muszą: skakać, ,,latać w powietrzu” i bardzo dużo biegać, itp. Przekonałam się na własnej skórze grając Zuzannę, musiałam bez przerwy biegać po scenie i oczywiście śpiewać. W Alcinie było dużo elementów tańca klasycznego i pracował z nami mistrz w dziedzinie baletu z Moskwy. Były to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenia.

    Aby przygotować partię operową trzeba najpierw solidnie popracować w domu. Nauczyć się na pamięć tekstu i melodii arii.

    Powiem o tym na przykładzie partii Zuzanny, która jest jedną z najdłuższych partii sopranowych. Jest tam nie tylko sporo melodii, ale także tekstu mówionego (recitativy pomiędzy ariami).Przez miesiąc byłam w domu na wakacjach i pilnie się uczyłam tych tekstów na pamięć. Po przyjeździe do Wiednia mieliśmy półtora tygodnia solidnych prób reżyserskich i tam już trzeba było umieć wszystko na pamięć. Trzeba było także szybko opanować styl mozartowski, bo w Wiedniu bardzo zwraca się nań uwagę.

    Najbliższa Pani sercu jest obecnie muzyka operowa - czy ma Pani ulubionego kompozytora, albo epokę?

    Kocham oczywiście Mozarta, ale najbardziej lubię muzykę romantyczną i opery Pucciniego. Fascynują mnie opery wielkiego mistrza baroku – Georga Friedricha Haendla w których jest bardzo dużo koloratur, bardzo lubię śpiewać koloratury , sprawia mi to dużą radość.

    Jak długo będzie Pani studiować w Wiedniu?

    Jestem na ostatnim roku studiów magisterskich w Wiedniu, a potem zobaczę jak mój Agent będzie mi układał występy. Najbliższa produkcja to rola Ilii w operze „Idomeneo” Mozarta w Wiedniu.

    Mam nadzieję, że poinformuje nas Pani o terminach - może ktoś się wybierze, bo z Podkarpacia nie jest tak daleko do Wiednia.

    Oczywiście, nawet z Krosna jest bezpośrednie połącznie autobusowe do Wiednia.

    Często przyjeżdża Pani do Krosna aby odwiedzić rodziców i znajomych?

    Niestety niezbyt często mogę przyjeżdżać do Krosna i moja mama trochę narzeka, ale rodzice często przyjeżdżają do mnie do Wiednia. Bardzo tęsknie za nimi i za Bratem. Byli na wszystkich moich spektaklach. Na mojej uczelni jest „austriacki ordnung” – musimy być na wszystkich próbach, trzeba być punktualnie, bo spóźnialscy nie są wpuszczani. Wszystko musi być perfekcyjnie przygotowane wokalnie i językowo, pracujemy dużo nad językiem, aktorstwem, śpiewem i wszystkim co z występem jest związane.
Próby często trwają po osiem godzin dziennie i to są najważniejsze nasze zajęcia. Naszym dyrektorem jest Niels Muus – dyrygent, aktorskie zajęcia mamy najczęściej z Wolfgangiem Doschem, a aktualnie moją profesorką śpiewu jest Linda Watson.

    Organizując Pani występy, agent musi dostosować się do Pani obowiązków na uczelni.

    Dokładnie tak jest. Po Konkursie Belvedere otrzymałam propozycje występu w programie telewizyjnym w Moskwie było to nagrywane w Teatrze Bolszoj z udziałem orkiestry, ale termin pokrył się z projektem Filharmoników Wiedeńskich (Wesele Figara) i musiałam niestety z propozycji zrezygnować.

    Wiem, że nie ma Pani czasu na odpoczynek.

    Zgadza się. Na przykład po jutrzejszym spektaklu chciałabym zostać jeszcze w Krakowie, później pojechać jeszcze do Krosna, ale muszę szybko wracać do Wiednia, ponieważ pojutrze od 12.00 mam próby. Moje najbliższe artystyczne plany związane są z Wiedniem.

    Szkoda, że artystycznie nie może Pani częściej występować w Krośnie.

    Trudno mi coś planować, ale mam nadzieję, że ten spektakl „Musical & Opera: 17 pragnień” zostanie kiedyś wystawiony w Krośnie w Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza, bo tam są doskonałe warunki – duża scena, odpowiednie zaplecze i piękna sala. Kilka osób uczestniczących w tym spektaklu także pochodzi z Podkarpacia, Krosna i bardzo chcielibyśmy w Krośnie wystąpić. Może się uda.

    W Polsce występowała Pani ostatnio na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy.

    W ubiegłym roku brałam udział w koncercie „Kiepura i co dalej?” , natomiast w tym roku uczestniczyłam w kursach prowadzonych przez prof. Karczykowskiego oraz brałam udział w koncercie „Krynickie spotkania z artystą 2017 - Elżbieta Gładysz zaprasza”. Śpiewałam arie i duety. Zawsze w Krynicy jest bardzo miło i bardzo lubię tam występować.

    Czy ma Pani tremę?

    Zawsze mam tremę na początku. Jak już zaśpiewam pierwszą arię, czy pierwszy utwór, to wszystko mija. Jak się oswoję ze sceną, poczuję energię od publiczności, to stres i trema mija.

    Niedawno odnalazłam i nawet udostępniłam na facebooku pięknie wykonaną przez Panią arię Musetty z opery „La Bohéme”. Nagranie zostało zarejestrowane dla programu „Jaka to melodia” . Jak Pani trafiła do tego programu?

    To była zabawna historia. Śpiewałam w Miejscu Piastowem podczas mszy pogrzebowej za mojego wuja, który był księdzem. Pamiętam, że wykonałam wówczas „Ave Maria” – Cacciniego i arię „Casta Diva”. Na mszy był również dyrektor tego programu, który zadzwonił wkrótce i zaproponował mi udział w tym programie – miałam śpiewać arie operowe i chętnie się zgodziłam.

    Jest Pani chyba szczęśliwa, bo realizuje Pani swoje marzenia.

    Tak, od dziecka chciałam występować, śpiewać, tańczyć - marzyłam o tym i jestem bardzo szczęśliwa, że mogę robić to co kocham.

Z panią Aleksandrą Szmyd – świetną sopranistką młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 18 października w Teatrze Variété w Krakowie.

Pochodzę z Podkarpacia

    Zofia Stopińska: Po koncercie inaugurującym XII Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej „Ars Musica”, który odbył się 29 października 2017 roku w Kościele Parafialnym p.w. Św. Iwona i MB Uzdrowienia Chorych w Iwoniczu Zdroju, rozmawiam z Panem prof. Klaudiuszem Baranem, zaliczanym do ścisłej czołówki światowej sławy akordeonistów. Bardzo Panu dziękuję za wspaniałe kreacje, które poruszyły i zachwyciły publiczność. Myślę, że chyba dosyć rzadko występuje Pan w świątyniach, ale ich wnętrza są inspirujące.

    Klaudiusz Baran: Myli się Pani, bo ostatnio dość często grywam we wnętrzach świątyń. Wiem, że akordeon rozbrzmiewający we wnętrzu kościoła zazwyczaj zaskakuje publiczność, ale mój instrument fantastycznie się w takich przestrzeniach akustycznych odnajduje. Dzisiejszy koncert był dla mnie ważnym doświadczeniem, ponieważ akustyka Kościoła p.w. Św. Iwona w Iwoniczu Zdroju dawała duże możliwości artystyczne, sonorystyczne, i literatura, którą dzisiaj grałem – czyli „Wariacje Goldbergowskie” Bacha (oczywiście wybrane fragmenty, bo w całości trwają około 80 minut), ale przede wszystkim kompozycja Sofii Gubaiduliny „De profundis” znakomicie się odnalazła w tej przestrzeni akustycznej. Co więcej, ta przestrzeń pomogła wzmocnić nastrój i oddziaływanie tej muzyki – bardzo głęboko osadzonej w wierze, bo źródłem muzyki Gubaiduliny zawsze jest wiara, Bóg i to sacrum zostało podkreślone akustyką i wszystkim, co nas w świątyni otacza.

    Po raz pierwszy słyszałam „Oblivion” Astora Piazzolli w opracowaniu na saksofon sopranowy i akordeon.

    Z Pawłem Gusnarem gramy i przyjaźnimy się już od dawna. Wykonujemy często razem albo w większych zespołach bardzo różny repertuar, ale muzyka Astora Piazzolli od dawna jest nam bardzo bliska. Dzisiaj zagraliśmy tylko jeden krótki utwór Piazzolli na instrumentach, które przez wiele osób są niedocenione, uważane są za mało znane, czasami wręcz niechciane, a okazuje się, że te instrumenty potrafią się znakomicie odnaleźć zarówno w baroku, w klasycznej muzyce najnowszej, ale także w muzyce „tangowej”. Co prawda „Oblivion” z tangiem niewiele ma wspólnego (jedynie idiom rytmiczny), natomiast w naszej interpretacji ten utwór jest trochę inny - Paweł znakomicie improwizuje i nawiązujemy do stylu Astora Piazzolli z naszym osobistym elementem.
Nawiązując jeszcze do poprzedniego pytania, chcę podkreślić, że bardzo się cieszę z powrotu muzyki do świątyń (bo był czas, kiedy było jej trochę mniej), bo warunki akustyczne są sprzyjające, a w dodatku są to miejsca, gdzie można się spokojnie nad muzyką zastanowić i zadumać, gdzie przychodzi się po ucztę duchową, a muzyka jest doskonałym łącznikiem pomiędzy naszym światem ziemskim i tym doskonalszym, który jest nad nami. Muzyka jest „śpiewem duszy”.

    Zgodzi się Pan chyba ze mną, że Iwonicz Zdrój to niezwykle piękny kurort o niespotykanej magicznej atmosferze, do którego zawsze chętnie się powraca.

    Powrócę tutaj z pewnością, ale chyba zaskoczę Panią, bo pomimo, że pochodzę z Podkarpacia jestem tutaj po raz pierwszy.

    Dzisiaj pogoda nie sprzyjała spacerom, ale może jutro będzie trochę czasu na podziwianie uroków Iwonicza Zdroju, bo wiem, że postanowił Pan trochę czasu poświęcić uczniom podkarpackich szkół muzycznych, którzy uczą się grać na akordeonie, i poprowadzi Pan jutro warsztaty.

    Tak. Bardzo dziękuję dr hab. Bartoszowi Jakubczakowi, że w ramach Festiwalu „Ars Musica” pomyślał także o zorganizowaniu warsztatów dla młodych akordeonistów. Wiem, że przyjedzie spora grupa młodych akordeonistów wraz ze swoimi pedagogami, bo na Podkarpaciu klasy akordeonu w szkołach muzycznych są na wysokim poziomie. Pochodzę z tych stron, a ponieważ jestem lokalnym patriotą, dlatego chcę wspierać młodych akordeonistów i ich pedagogów na Podkarpaciu. Chcę się podzielić moją wiedzą oraz doświadczeniem i mam nadzieję, że wszyscy obecni na tych warsztatach z tego skorzystają. Chcę także podkreślić, że jest to bardzo silny rejon w Polsce, jeżeli chodzi o aktywność pedagogów i organizatorów, bo odbywają się tutaj najważniejsze w Polsce imprezy akordeonowe – wspomnę w moim rodzinnym Przemyślu słynny Międzynarodowy Festiwal czy drugi, który odbywa się w Sanoku i jest nie mniej słynny. W kwietniu 2018 roku odbędzie się w Sanoku jubileuszowy, bo 20-ty festiwal, podczas którego będę miał zaszczyt wystąpić i już dzisiaj serdecznie Państwa na ten koncert zapraszam.

    W Przemyślu wielu młodych ludzi idzie w Pana ślady. Aktualnie dwóch młodych akordeonistów z przemyskiej Szkoły Muzycznej „podbija świat”.

    Faktycznie, w Przemyślu jest aktualnie mocna grupa akordeonistów. Na jej czele są Krzysztof Polnik i Łukasz Pieniążek, ale jest także Kacper Batycki i kilku innych utalentowanych akordeonistów. Tam te talenty naturalnie się rodzą, ale Podkarpacie to „dobra ziemia” dla akordeonistów, bo wymienić należy także Sanok, Rzeszów i wiele innych ośrodków, nawet tak niewielkich jak Dynów czy Dydnia. Bardzo się cieszę, że wszyscy chętnie uczestniczą w odbywających się na tym terenie festiwalach, bo mogą skonfrontować swoje umiejętności z rówieśnikami z różnych stron świata, a także mogą posłuchać wykonawców światowego formatu z Polski i zagranicy. To także jest bardzo ważne dla ich dalszego rozwoju.

Z prof. Klaudiuszem Baranem rozmawiała Zofia Stopińska 29 października 2017 roku w Iwoniczu Zdroju.

Klaudiusz Baran – urodził się w Przemyślu. W 1995 roku ukończył Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Jerzego Jurka. Jako stypendysta rządu francuskiego kontynuował studia w Conservatoire Paul Dukas w Paryżu w klasie prof. Maksa Bonnay’a.

Jest laureatem m.in. I nagrody w Ogólnopolskim Konkursie Akordeonowym w Katowice w 1993 r., I nagrody w Międzynarodowym Konkursie Akordeonowym w Castelfidardo (Włochy) w 1997 r., I nagrody w Międzynarodowym Konkursie Akordeonowym w Paryż w 1997 r.

Uczestniczył w wielu festiwalach m.in. Festiwalu ,,Warszawska Jesień”, ,,Koncercie Roku” w galerii Porczyńskich w Warszawie, Bydgoskim Festiwalu Laureatów Konkursów Muzycznych, ,,Forum Lutosławskiego” w Filharmonii Narodowej w Warszawie, Festiwalu Muzyki Współczesnej ,,Musica Polonica Nova” we Wrocławiu, Festiwalu ,,Musica Moderna” w Łodzi, Festiwalu Muzyki Akordeonowej w Kragujevcu (Serbia), ,,Bajan i bajaniści” w Moskwie, ,,Brawo Maestro” w Kąśnej Dolnej, ,,Skrzyżowanie Kultur” w Warszawie, ,,Dialogu Czterech Kultur” w  w Łodzi, ,,EXPO 2008″ w Saragossie, Festiwalu Muzyki Akordeonowej w Petersburgu, ,,Sezonie Kultury Polskiej” w Rosji, ,,Tango Festival y Mundial de Baile” w Buenos Aires i wielu innych.

Jako solista współpracował z orkiestrami większości polskich filharmonii, m.in.: NOSPR, Orkiestra Polskiego Radia ,,Amadeus”, Sinfonietta Cracovia, Polska Orkiestra Radiowa, Orkiestra AUKSO, „Capella Bydgostiensis”, Camerata Academia, „Vratislavia”. Dresdner Philharmoniker, Philharmonie Meinengen i szeregiem innych, pod batutą takich dyrygentów jak: Agnieszka Duczmal, Hector Guzman, Zsolt Hamar, Reinbert de Leeuw, Jerzy Maksymiuk, Jiři Malat, Charles Olivieri-Munroe, Michał Nesterowicz, Reinhard Petersen, Daniel Raiskin, Mirosław Skoryk. Stefanos Tsialis, Krzysztof Urbański. Lucas Vis, Tadeusz Wojciechowski, Ryszard Zimak.

Wspólnie koncertował z takimi artystami jak: Roby Lakatos, Ivan Monighetti, Julius Berger, Susana Moncayo von Hase, Krzysztof Jakowicz, Konstanty Andrzej Kulka, Tomasz Strahl, Andrzej Bauer, Michał Nagy, Vadim Brodski, Waldemar Malicki, Paweł Gusnar, Royal String Quartet i in.

W marcu 2009 roku miał okazję, w ramach „Amber Road Festiwal” w Kaliszu wspólnie z niemieckim wiolonczelistą Juliusem Bergerem i Orkiestrą Filharmonii Kaliskiej pod dyrekcją Adama Klocka wykonać kompozycję Sofii Gubaiduliny Sieben Worte w obecności i z udziałem kompozytorki.

Jest członkiem i założycielem takich zespołów jak: Tangata Quintet, z którym dwukrotnie był nominowany do Nagrody Fryderyk (2004, 2005), Machina del Tango i DesOrient.

Występuje solo, w zespołach kameralnych jak i z towarzyszeniem orkiestr symfonicznych w Polsce, jak i poza granicami kraju – we Francji, Włoszech, Austrii, Ukrainie, Rosji, Hiszpanii, Czechach, Niemczech, Białorusi, Luksemburgu, Serbii, Słowacji, Litwie, Estonii, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Chinach, Szwajcarii i Argentynie.

Jest zapraszany jako wykładowca na międzynarodowe kursy interpretacji muzycznej (Polska, Francja, Serbia) i juror konkursów krajowych i międzynarodowych (Polska, Włochy, Słowacja, Serbia).

W 2003 roku ukazała się jego płyta nagrana dla wytwórni SonyClassical z solowymi i kameralnymi dziełami Astora Piazzolli, która otrzymała nagrodę Akademii Fonograficznej Fryderyk 2003 w kategorii „Najlepszy album – muzyka kameralna”.

Dokonał licznych nagrań dla Polskiego Radia i Telewizji, a także muzyki filmowej, teatralnej i rozrywkowej. Jego studenci ponad 50 razy byli nagradzani na międzynarodowych i ogólnopolskich konkursach akordeonowych i interdyscyplinarnych w kategoriach solowych i kameralnych.

Jest zatrudniony w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie na stanowisku profesora, gdzie w latach 2002-2005 pełnił obowiązki kierownika Międzyuczelnianej Katedry Akordeonistyki, od 2008 roku funkcję Prodziekana, a od 2011 roku był Dziekanem Wydziału Instrumentalnego, od roku 2012 jest kierownikiem Międzyuczelnianej Katedry Akordeonistyki.

Profesor Klaudiusz Baran w kadencji 2012-2016 pełnił funkcję prorektora ds. artystycznych. W wyborach 2016 został wybrany rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina.

Odznaczony Brązowym Medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.

Jestem bardzo zadowolony ze współpracy z Filharmonią Podkarpacką

    W programie ostatniego październikowego koncertu w Filharmonii Podkarpackiej znalazło się „Ein deutsches RequiemJohannesa Brahmsa – dzieło przeznaczone na wielką orkiestrę symfoniczną, chór mieszany oraz głosy solowe ( sopran i baryton). Był to pierwszy tak monumentalny utwór Brahmsa, który zyskał od razu międzynarodową sławę. Wyjątkowość tego utworu polega między innymi na tym, że tekst nie jest oparty na liturgii mszy żałobnej, lecz na wybranych przez kompozytora fragmentach z Biblii. Rozmyślania nad kruchością ludzkiego życia, tęsknota za wiecznym pokojem, pełne smutku wspomnienia o zmarłych i współczucie dla tych, co pozostali w osamotnieniu, stanowi treść „Niemieckiego Requiem” Johannesa Brahmsa.

    27 października w Rzeszowie wykonawcami „Ein deutches Requiem” byli: Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, Chór Akademicki z Pragi, Lucie Silenkowá – sopran, Pavel Klečka – baryton, a całością dyrygował Jiři Petrdlik. Świetnie przygotowana orkiestra i wspaniale brzmiący chór pod wprawną batutą Jiři Petrdlika oraz znakomici soliści sprawili, że po wykonaniu utworu publiczność bardzo długo gromkimi oklaskami dziękowała wykonawcom za ucztę duchową.

    Przed koncertem poprosiłam dyrygenta o rozmowę, ponieważ pragnę Państwu przedstawić tego młodego, ale już bardzo cenionego w całej Europie mistrza batuty. Pan Jiři Petrdlik zgodził się po chwili wahania, bo wprawdzie nieźle opanował język polski, ale nie mówi tak płynnie jak Polacy. Ponieważ Artysta studiował grę na fortepianie, puzonie i dyrygenturę – zapytałam, jak rozpoczęła się jego muzyczna edukacja.

    Jiři Petrdlik : Jako dziecko rozpocząłem naukę muzyki od gry na fortepianie. W czasach komunizmu dzieci nie miały wielkiego wyboru: obowiązkowa szkoła powszechna i muzyka albo sport. Wybrałem muzykę i jak miałem trzy lata, już próbowałem coś grać na fortepianie i później zacząłem regularnie uczęszczać do szkoły muzycznej. Chciałem także uczyć się grać na trąbce, zainteresowała mnie także waltornia i rozpocząłem lekcje gry na tych instrumentach, ale wkrótce okazało się, że o wiele lepszym instrumentem dla mnie będzie puzon, rozpocząłem naukę i bardzo spodobało mi się brzmienie puzonu, a ponieważ sporo ćwiczyłem, to szybko zacząłem grać pięknym dźwiękiem. Po ukończeniu szkoły średniej postanowiłem studiować dyrygenturę.

    Zofia Stopińska : Postanowił Pan grać na dużym instrumencie, który nazywa się orkiestrą. Jakich umiejętności musi się nauczyć dyrygent?
    Owszem, można powiedzieć, że orkiestra jest swego rodzaju instrumentem. Najważniejsza w pracy dyrygenta jest umiejętność prowadzenia próby, bo dyrygent podczas prób musi komunikować się z orkiestrą tak jak z instrumentem. Koncert jest już wynikiem wcześniejszej wspólnej pracy.

    Uczył się Pan gry na instrumentach i studiował Pan dyrygenturę w Pradze.
    Tak było do 2004 roku, bo w tym roku byłem na mistrzowskich warsztatach u prof. Kurta Masura, który był wówczas dyrygentem – szefem Orkiestry Filharmonicznej w Nowym Jorku. Zajęcia odbywały się we Wrocławiu, bo Kurt Masur urodził się w Brzegu i z tym miastem, a także z Polakami, czuł się związany. Miałem szczęście być w mistrzowskiej klasie i pracować z Kurtem Maserem we Wrocławiu.

    Myślę, że to był bardzo ważny okres w Pana życiu.
    Tak, ale miałem także ogromne szczęście, bo ponad dwustu kandydatów zgłosiło się na zajęcia z Mistrzem, a on wybrał tylko dziesięć osób, które aktywnie mogły dyrygować, pracować i ja w tej dziesiątce się znalazłem. To był dla mnie bardzo ważny czas.

    Miał Pan także szczęście, bo jeszcze na studiach rozpoczął Pan dyrygowanie orkiestrami.
    Tak było. Myślę, że młody dyrygent powinien zaczynać pracę z orkiestrą jak najwcześniej. Nie należy czekać na ukończenie całego procesu edukacji. Już w czasie studiów należy pracować nad swoim rozwojem i umiejętnością komunikowania się z orkiestrami. Można się tego nauczyć jedynie podczas pracy z zespołem. Mogę to stwierdzić, bo aktualnie uczę też dyrygowania. Podczas zajęć można tylko studiować repertuar i doskonalić jedynie technikę dyrygencką, ale najważniejsza jest praca z orkiestrą; jak komunikować się z orkiestrą, jak rozkładać czas prób, który przecież jest ograniczony, a także jak poradzić sobie ze stresem i różnymi nieprzewidzianymi sytuacjami, których przecież nie brakuje.

    Pomimo młodego wieku jest Pan znanym i cenionym dyrygentem, jaki wpływ na przebieg Pana kariery miały konkursy dyrygenckie?
    Brałem udział w konkursach, ale wymienię tylko: Praga Cantat – gdzie otrzymałem Złoty Medal i Nagrodę Specjalną, American Opera Competition, podczas którego otrzymałem III nagrodę oraz Konkurs Dyrygentów D. Flicka w Londynie (w 2006 roku), gdzie byłem finalistą. To były ważne wydarzenia, ale z perspektywy czasu patrzę na konkursy inaczej. Myślę, że konkursy są dobrym sposobem do opanowania dużego repertuaru, umiejętnością koncentrowania się podczas pracy z zespołem. Dla mnie konkurs jest szansą na rozwój - ocena jurorów, miejsca w ścisłej czołówce nie są najważniejsze.

    Na konkursy przyjeżdżają w roli obserwatorów również dyrektorzy teatrów operowych czy filharmonii i szukają utalentowanych dyrygentów. Zaproszenie do poprowadzenia koncertu czy spektaklu operowego – to duża szansa dla młodych dyrygentów.
    Często się tak zdarza i to jest bardzo ważne dla młodych dyrygentów. Chcę jeszcze raz podkreślić, że nagrody nie są najważniejsze. Ważny jest udział, który stwarza możliwość rozwoju. Jestem zapraszany do jury konkursów i obserwuję, w jaki sposób udział przyczynia się do rozwoju uczestników.

    Praca w jury, szczególnie konkursów dyrygenckich, jest bardzo trudna i odpowiedzialna.
    Zgadzam się, to bardzo trudna i odpowiedzialna praca, zanim postawimy ocenę, musimy dokładnie przemyśleć tę decyzję i uzasadnić ją .

    Interesują Pana różne gatunki muzyki. Często dyryguje Pan w teatrach operowych, dyryguje Pan koncertami symfonicznymi i chóralnymi, bo przecież od 2010 roku prowadzi Pan Chór Akademicki z Pragi.
    Dyryguję nie tylko spektaklami operowymi, ale również baletowymi czy koncertami z udziałem śpiewaków, chórów, czasami także koncertami, w programach których pojawia się muzyka jazzowa, ale bardzo lubię także prowadzić spektakle oper barokowych, czy koncerty symfoniczne. Uwielbiam pracę z chórem, bo to są dla mnie chwile relaksu muzycznego. Uważam się za dyrygenta uniwersalnego. Nie wiem, jak to jest oceniane, bo jest wielu dyrygentów, którzy specjalizują się i koncentrują się – na przykład jedynie na repertuarze symfonicznym albo na jednej epoce muzycznej. Ja mogę prowadzić różne koncerty, ale jeśli uważam, że czegoś nie powinienem robić – to nie robię.

    Często, a właściwie ciągle Pan podróżuje i to nie tylko do różnych ośrodków muzycznych w Europie, ale także do Japonii, Chin, Stanów Zjednoczonych czy Kanady.
    Przez cztery lata współpracowałem z Orkiestrą Symfoniczną w Kairze, gdzie byłem dyrektorem artystycznym i głównym dyrygentem. Wówczas przynajmniej raz w miesiącu leciałem z Pragi do Kairu. Można powiedzieć, że podróże to jest połowa pracy dyrygenta. Jak lecę samolotem, to sięgam po partyturę i przygotowuję się do koncertu, natomiast jadąc samochodem relaksuję się.

    Dzieli się Pan swoją wiedzą i doświadczeniem ze studentami. Lubi Pan uczyć?
    Lubię, mam to chyba po mamie, która była nauczycielką. Od dziecka słyszałem, jak w domu mówiło się o pracy z młodzieżą. Praca pedagogiczna bardzo mnie interesuje, bo jeśli uczę studentów – to także sam się uczę. To jest praca podobna do prób z orkiestrą. Dobry dyrygent powinien być także dobrym pedagogiem.

    Od trzeciego roku życia fascynuje Pana muzyka. Czy pochodzi Pan z rodziny o tradycjach muzycznych?
    Absolutnie nie. Wszystko, co w dziedzinie muzyki osiągnąłem, zawdzięczam swojej pracy. Oczywiście dziękuję rodzicom, że widząc moje zamiłowanie do muzyki, posłali mnie do szkoły muzycznej. Dziękuję także wszystkim moim nauczycielom. Muzykiem zostałem tylko dzięki swojej pasji i pracy, chociaż w wieku 15 czy 16 lat za mało ćwiczyłem, ale później pomyślałem, że jeżeli chcę być dyrygentem, to muszę dużo i systematycznie pracować, bo bez tego nic nie osiągnę.

    Nie po raz pierwszy pracuje Pan z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej. Spotkaliśmy się nawet kiedyś w Wiedniu, bo dyrygował Pan koncertem „naszych filharmoników” w słynnej Złotej Sali Musikverein. Jestem przekonana, że współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej przebiega harmonijnie.
    Owszem, współpraca za każdym razem jest bardzo dobra. Świetnie się rozumiemy. Podczas ostatnich prób do Brahmsa zauważyłem, że Orkiestra już zna mój system pracy i ja także wiem, jakie mogę osiągnąć efekty. Pracujemy bardzo szybko. Nie muszę już nawet wiele mówić, tylko posługuję się gestami i wszyscy je realizują. Jestem bardzo zadowolony z tej współpracy.

    Tym razem w ślad za Panem przyjechał także Chór Akademicki z Pragi, który Pan prowadzi, oraz świetni soliści, również ze stolicy Czech.
     W tym miejscu muszę podziękować pani Dyrektor Marcie Wierzbieniec, bo to dzięki niej możemy razem wystąpić i mam nadzieję, że nawiąże się interesująca współpraca pomiędzy moim chórem i tutejszą orkiestrą. Wiem także, że bardzo dobrymi śpiewakami są wykonujący partie solowe soliści Teatru Narodowego w Pradze: Lucie Silkenova i Pavel Klečka. Będzie to z korzyścią dla chóru, orkiestry i publiczności – dla wszystkich.

     Wiem, że macie także wspólne plany na kolejne koncerty.
     Pojedziemy niedługo na wspólne tournée do Chin. Wiem, że dla Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej będzie to pierwsza podróż do Chin. Będziemy tam występować na przełomie bieżącego i 2018 roku w prestiżowych salach tego kraju. Musimy niedługo rozpocząć prace nad programami koncertów, ale będzie także mnóstwo pracy związanej z organizacją podróży i występów.

     Wszystko musi być zaplanowane i ustalone bardzo dokładnie, bo w czasie dwóch tygodni dajecie dziesięć koncertów.
     Dziesięć albo jedenaście koncertów. Pierwszy odbędzie się w pobliżu granicy z Koreą, a skończymy niedaleko granicy z Wietnamem. Każdego dnia będziemy musieli odbyć długą podróż – kilkaset albo kilka tysięcy kilometrów. Dużo pracy w krótkim czasie. Każdego dnia: krótka próba akustyczna, koncert, hotel, podróż – to nie będzie wycieczka. Będziemy także promować w Chinach płytę, którą specjalnie przygotowaliśmy. Są na niej utwory inspirowane muzyką chińską oraz muzyka polska – przykładowo „Tańce góralskie” z opery „Halka” Stanisława Moniuszki – moje ulubione. Bardzo lubię i cenię tego kompozytora. Z Chórem Akademickim z Pragi przygotowuję teraz jedną z jego mszy na chór i organy. Kompozycje Stanisława Moniuszki są przepiękne – polecam je wszystkim. Jestem przekonany, że spodoba się czeskiej publiczności.

    Mam nadzieję, że będzie jeszcze nie raz okazja do rozmowy, bo przecież jeszcze przed podróżą do Chin zobaczymy Pana na podium dla dyrygenta w Filharmonii Podkarpackiej.
    To prawda, ale jeszcze raz podkreślę, że ta współpraca jest możliwa dzięki Pani Dyrektor Marcie Wierzbieniec, z którą planując różne projekty zawsze rozmawiamy o tym, jak je zrealizować, a nie o tym, że chyba się nie uda. Staramy się także, aby to były projekty interesujące dla tutejszej publiczności.

Z Panem Jiři Petrdlikiem, znakomitym czeskim dyrygentem, rozmawiała Zofia Stopińska 26 października 2017 roku w Rzeszowie.

 

 

 

Na pewno czuję się polskim pianistą mówi Adam Wodnicki

Wspaniały, światowej sławy pianista Adam Wodnicki wystąpił 6 października podczas koncertu inaugurującego 63. Sezon Koncertowy Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i 8 października dał recital na Zamku Kazimierzowskim w rodzinnym Przemyślu w ramach 34. Przemyskiej Jesieni Muzycznej. Wiele o tym znakomitym artyście dowiedzą się Państwo czytając wywiad, a o koncertach będzie kilka zdań na zakończenie.
    Zofia Stopińska: Z Panem Adamem Wodnickim spotykamy się w Rzeszowie przed koncertem w Filharmonii Podkarpackiej, a wykonacie wraz w Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Massimiliano Caldiego - IV Symfonię koncertującą op. 60 Karola Szymanowskiego, która jest właściwie koncertem fortepianowym. Jak przebiegały próby i współpraca ze znaną Panu Orkiestrą oraz z dyrygentem?
    Adam Wodnicki: Rzeczywiście, Symfonia koncertująca Szymanowskiego jest w pewnym sensie koncertem fortepianowym, ale fortepian solistyczny jest wtopiony w dość skomplikowaną materię orkiestrową. Jest to fenomenalne, wspaniale napisane dzieło.
Współpraca z dyrygentem i orkiestrą układa mi się znakomicie, zresztą z panem Caldim już miałem przyjemność współpracować dwa razy i podczas jednego z koncertów graliśmy Symfonię koncertującą Szymanowskiego.
    Utwór ten wymaga od pianisty dobrej kondycji fizycznej, bo często partia fortepianu musi być na równi z orkiestrą grającą forte.
     Cechą utworów koncertujących jest to, że choć często partia fortepianu jest solistyczna, to jednak nie zawsze jest ona na pierwszym planie, co zresztą spotykamy też w koncertach Czajkowskiego czy Rachmaninowa. Na pewno proporcje będą, tak jak w czasie prób, ustawione właściwie.
    To nie jedyny Pana koncert w tych stronach. W niedzielę wystąpi Pan w swoim rodzinnym mieście Przemyślu z recitalem, który będzie niezwykle różnorodny.
    Znowu będę miał przyjemność grania na Zamku Kazimierzowskim. Program jest różnorodny. Ja często grywam programy składające się z utworów różnych epok. W Przemyślu w części pierwszej będę grał Sonatę C-dur Haydna oraz Bolero a-moll op. 19 i Fantazję f-moll op. 49 Chopina, a w części drugiej oprócz VI Sonaty Prokofiewa, która kończy recital, również zaplanowałem utwór fortepianowy kompozytora amerykańskiego polskiego pochodzenia – Roberta Muczynskiego, którego miałem przyjemność i zaszczyt poznać oraz nagrywać jego utwory kameralne. Zagram jego Wariacje na temat Paganiniego op. 48, w których zabrzmi bardzo znany utwór Paganiniego, na temat którego wariacje pisali: Liszt, Brahms, Rachmaninow, Lutosławski i oprócz tego kilkudziesięciu innych kompozytorów.
    Dwa dni z pobytu na Podkarpaciu postanowił Pan poświęcić młodym ludziom, którzy chcą zostać pianistami. Odbyły się już warsztaty w Rzeszowie, a na poniedziałek zaplanowane są podobne zajęcia w Przemyślu.
    Owszem, w środę przez kilka godzin prowadziłem warsztaty w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie, znajdującej się obok Filharmonii. Prowadziłem je w tej samej Sali, w której przed laty grałem egzamin dyplomowy Szkoły Muzycznej II stopnia. Atmosfera na tych warsztatach była naprawdę znakomita. Uczniowie byli, po pierwsze, bardzo dobrze przygotowani, a po drugie, bardzo inteligentni i reagowali na uwagi, chociaż wiadomo, że na poczekaniu trudno wszystko zmienić, ale byłem pod wrażeniem ich inteligencji muzycznej. Mimo tego, że pracy było dużo, to mam jak najlepsze wrażenia po tych zajęciach. Już chyba trzeci albo nawet czwarty raz jestem zapraszany do prowadzenia warsztatów w Rzeszowie i podobnie jest w Przemyślu.
    Z Przemyślem i Rzeszowem związanych jest wiele wspomnień. Z pewnością Pana serce inaczej bije, kiedy przyjeżdża Pan do Rzeszowa, a jeszcze goręcej bije w Przemyślu, gdzie się Pan urodził i rozpoczął naukę gry na fortepianie. Nie wiem, czy w Pana rodzinie były jakieś tradycje muzyczne?
    Podobno mój dziadek od strony matki był bardzo muzykalny i grał na różnych instrumentach, natomiast moi rodzice nie grali. Ja jestem najmłodszym z czworga ich dzieci i wszyscy mieliśmy lekcje muzyki. Rodzice bardzo dbali o to, aby wszystkie dzieci miały jakiś kontakt prawdziwy „na żywo” z muzyką. Wprawdzie tylko ja zostałem muzykiem, ale wszyscy uczyli się grać w szkole muzycznej I stopnia.
Oczywiście przyjazd w te strony i spotkanie z rodziną, (chociaż moje rodzeństwo mieszka w różnych miejscach: Warszawie i na Śląsku, ale jedna z sióstr mieszka w Przemyślu), to zawsze spędzony tutaj czas jest wyjątkowy. Mam nadzieję, że będę miał okazję spotkać jak najwięcej swoich koleżanek i kolegów z lat szkoły podstawowej czy liceum.
    Chociaż zaczęłam trochę później niż Pan naukę w Szkole Muzycznej II stopnia, to pamiętam, jak Pan przyjeżdżał na lekcje fortepianu do nowego wówczas budynku obok Filharmonii i pamiętam doskonale Koncert Dyplomantów z rzeszowską Orkiestrą Symfoniczną na zakończenie nauki w średniej szkole muzycznej.
    Ja też dobrze to pamiętam. Dyrygował pan Tadeusz Chachaj, grałem wtedy Koncert fortepianowy Es-dur Franciszka Liszta.
    Później został Pan studentem Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie wybitnego pianisty i pedagoga prof. Jana Hoffmana.
Profesor Hoffman miał na mnie wielki wpływ. Lekcje trwały o wiele dłużej, niż przewidywał czas zajęć. Profesor poświęcał swoim studentom tyle czasu, ile mógł i zawsze można było liczyć na jego pomoc zarówno muzyczną, jak i życiową. Te nasze kontakty stawały się coraz bardziej osobiste, bo ożeniłem się z młodszą z Jego córek – Martą i przez kilka lat mieszkaliśmy razem.
    Profesor chyba nie miał nic przeciwko temu, żeby Pan uczył się także u innych pedagogów.
    Zgadza się. Zawsze bardzo mnie do tego zachęcał i był bardzo pomocny w organizacji tych wyjazdów. Jedną z nagród, które otrzymałem na VIII Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku, był wyjazd na letni kurs do Sieny we Włoszech, gdzie studiowałem u Guido Agostiego. Później wyjechałem na studia do Stanów Zjednoczonych, gdzie studiowałem w Indiana University w Bloomington u prof. Gyorgy Seboka. Profesor Hoffman uważał, że jest konieczne tak, jak w czasach średniowiecznych: czeladnik po to, żeby uzyskać wyzwolenie na mistrza, był zobowiązany odbyć roczną podróż za granicę, zapoznać się z innymi stylami i wpływami, następnie powrócić i przedstawić już bardziej dojrzałą pracę.
    Okazało się, że ten wyjazd do Stanów Zjednoczonych zaważył na dalszym Pana życiu.
    Tak się potoczyły moje losy. W 1979 roku rozpocząłem pracę na University of Texas w Austin, a od 1980 roku jestem na University of North Texas w Denton. To jest jedna z paru największych szkół muzycznych w Stanach Zjednoczonych. Jestem tam profesorem fortepianu. Studiują u mnie młodzi pianiści różnych narodowości. Aktualnie mam między innymi studentów z Korei Południowej, z Chin, ale również z Polski i Węgier. Chcę podkreślić, że z Europy Wschodniej zawsze przyjeżdżają ludzie znakomicie wykształceni i przygotowani. Wielu moich studentów uczestniczy w międzynarodowych konkursach i uzyskuje bardzo dobre lokaty. Moi wychowankowie są cenionymi pianistami.
    Trochę szkoda, że prowadzi Pan działalność pedagogiczną tak daleko.
     Nie jestem pierwszy ani ostatni, który z różnych względów zmienił miejsce zamieszkania. Ja mam to szczęście, że jestem w regularnym kontakcie z Polska, z rodziną i z przyjaciółmi.
    Był jednak dość długi okres, kiedy Pan do Polski nie przyjeżdżał.
    Tak było przez kilkanaście lat, ale już od 25 lat przyjeżdżam do Polski dość regularnie.
    Trzeba także podkreślić, że koncertuje Pan bardzo dużo na świecie – na wschód i zachód od miejsca zamieszkania.
    Na przestrzeni tylu lat grałem rzeczywiście w różnych miejscach. Wyjeżdżałem na Wschód – czyli na przykład do Polski i innych krajów Europy oraz na Zachód – czyli do Chin, Japonii czy Korei Południowej. Miałem także okazję występować w Ameryce Południowej i w Afryce.
    Koncertował Pan na pięciu kontynentach.
    Jak policzymy, to zgadza się.
    Ma Pan w repertuarze ogromną ilość utworów, w tym wiele dzieł polskich kompozytorów – Fryderyka Chopina, Ignacego Jana Paderewskiego, ale nie tylko.
    Myślę, że trudno by było znaleźć pianistę, który nie posiada w repertuarze muzyki Chopina. Z utworami Paderewskiego poza granicami Polski różnie bywa. Ja od dawna byłem zafascynowany jego muzyką, uważam, że jest kompozytorem wybitnym i absolutnie niedocenianym jako epigoński, ale jego muzyka jest wspaniała. Większość kompozycji Ignacego Jana Paderewskiego to są utwory fortepianowe, skomponował także dwa utwory na fortepian z orkiestrą. Mam też w repertuarze i często grywałem bardzo ciekawą Sonatę Witolda Lutosławskiego należącą do wczesnych dzieł tego kompozytora. Miałem także okazję zapoznać się z kompletem dzieł na fortepian z orkiestrą Zygmunta Stojowskiego i nagrać je z NOSPR-em. Z tą samą orkiestrą nagrałem koncerty fortepianowe „Grupy 49”, czyli Kazimierza Serockiego, Tadeusza Bairda i Jana Krenza.
    Jest Pan redaktorem wykonawczym pierwszego wydania „Dzieł wszystkich” Paderewskiego.
    Zgadza się, to oczywiście trwało szereg lat. Redaktorem naczelnym była śp. Małgorzata Perkowska-Waszek. Przyjaźniliśmy się i łączyły nas także kontakty zawodowe. Moja praca polegała na poprawianiu tekstu na podstawie pierwszych wydań lub rękopisów i było to fascynujące zajęcie.
Od szeregu lat regularnie współpracuję z Wydawnictwem Eufonium, które wydaje polską muzykę. Zaczęło się od muzyki Piotra Perkowskiego, wydane są już utwory Tadeusza Joteyki, Stanisława Niewiadomskiego, Edwarda Wolffa – bratanka Henryka Wieniawskiego (matka Wieniawskiego była z domu Wolff), oraz Ignacego Krzyżanowskiego. Ostatnio przeglądałem utwory Felicjana Miładowskiego.
    To twórca nieznany.
    Owszem, nieznany, ale to jest bardzo dobry kompozytor. Takie odkrywanie nieznanych utworów i twórców jest fascynującym zajęciem i staram się poświęcać na nie jak najwięcej czasu, bo przynosi mi to wielką satysfakcję.
    Pewnie towarzyszą Panu emocje, kiedy dotyka Pan nut, partytur, rękopisów sprzed wielu lat.
    Z wyjątkiem pewnych nazwisk, to są kompozycje ludzi, którzy byli znani, wpływowi w swoim czasie, ale w pewnym sensie „wypadli z obiegu”, ponieważ do ich muzyki nie można dotrzeć, bo zachowała się jedynie w rękopisach lub w pierwszych wydaniach, które są już niedostępne dla szerokiego grona muzyków. Wydawnictwo dociera do tych dokumentów, zostają one na nowo opracowane i wydane, a dzięki Internetowi można mieć dostęp do tych utworów na całym świecie.
    W programach swoich koncertów stara się Pan zamieszczać utwory polskich kompozytorów. Jak one są przyjmowane przez publiczność na świecie, bo wydaje mi się, że polska muzyka była i jest za mało promowana, a jest ona piękna i równie jak inne wartościowa.
    Trudno mi jest powiedzieć, czy polscy artyści wystarczająco promowali polską muzykę. Z jednej strony chyba zawsze było zainteresowanie muzyką mniej znaną, ale z drugiej strony jest tendencja, żeby opierać się na utworach sprawdzonych, czyli: V Symfonia Beethovena, VI Czajkowskiego, Koncert fortepianowy Czajkowskiego. Chopin – to jest zupełnie inna kategoria. Z czasem może Szymanowski jest coraz bardziej znany na świecie, dzięki takim dyrygentom jak Simon Rattle. Wszyscy znają nazwisko Paderewskiego, ale oprócz Menueta G-dur innych utworów nie znają i nie orientują się, jak wielkim był kompozytorem i poznaniu jego dzieł towarzyszy zdziwienie, że jest to muzyka takiego kalibru właśnie, jakiego jest.
     Ma Pan spore zasługi w propagowaniu muzyki Paderewskiego na Podkarpaciu. Jedna ze znakomitych pianistek, która po studiach powróciła w rodzinne strony i aktywnie działa jako koncertująca artystka i pedagog, propaguje muzykę Paderewskiego dzięki Panu. Sporo lat temu przyszła do Studia Polskiego Radia Rzeszów na Pana koncert, a grał Pan wówczas wyłącznie utwory Ignacego Jana Paderewskiego, słuchając Pana gry zakochała się w muzyce Paderewskiego i od tego czasu gra sporo jego utworów, a nagranie z dwójką śpiewaków wszystkich pieśni Ignacego Jana Paderewskiego w oryginalnych tonacjach stało się jej pracą habilitacyjną.
    Proszę sobie wyobrazić, że o tym wiem, bo była na warsztatach, które prowadziłem w ZSM nr 1 w Rzeszowie, opowiedziała mi tę historię i podarowała mi płytę z pieśniami Paderewskiego, ale nie miałem czasu jej posłuchać, zrobię to tuż po powrocie do domu. Serce rośnie, kiedy się słyszy takie historie. Pomyślałem sobie, że jest to moje dziecko w propagowaniu muzyki Paderewskiego.
    O Panu mówi się, że jest Pan muzycznym praprawnukiem Chopina.
    Trudno jest znaleźć takie połączenie, ale to prawda. Nauczycielka prof. Hoffmana była uczennicą księżnej Marceliny Czartoryskiej, która była, jak wiadomo, najbardziej ulubioną uczennicą Fryderyka Chopina i uważano ją za swego rodzaju wyrocznię. Wiem, że wielu znakomitych pianistów drugiej połowy XIX wieku jeździło do niej na konsultacje. Dlatego można stwierdzić, że jestem muzycznym praprawnukiem Fryderyka Chopina.
    Wspomnieliśmy już, że od dwudziestu pięciu lat regularnie przyjeżdża Pan do Polski z koncertami, wykonuje Pan utwory polskich kompozytorów w różnych miejscach na świecie, redaguje utwory zapomnianych polskich twórców. Ta działalność została dostrzeżona, bo w 2014 roku został Pan odznaczony przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Miłym wyróżnieniem była także z pewnością statuetka Złota Sowa Polonii przyznana w Wiedniu w 2015 roku przez redakcję czasopisma Jupiter.
    To prawda, szkoda tylko, że nie miałem możliwości przyjazdu do Wiednia na uroczystość wręczenia, ale przywieziono mi statuetkę i bardzo jestem z niej dumny.
    Nie poruszaliśmy tematu nagrań, a zarejestrował Pan wiele utworów.
    To prawda, ale proszę zauważyć, że działam już kilkadziesiąt lat jako pianista i dokonałem w tym czasie sporej ilości nagrań. Pierwsze zostały zarejestrowane jeszcze przed moim wyjazdem do Stanów Zjednoczonych i było ich sporo, szczególnie dla radia i telewizji. W Polsce nagrywałem z Narodową Orkiestrą Polskiego Radia w Katowicach, jeszcze w starej siedzibie, koncerty Bairda, Serockiego i Krenza oraz dwa koncerty fortepianowe i Rapsodię symfoniczną Zygmunta Stojowskiego – wspaniałego, zupełnie niedostrzeganego kompozytora i cenionego pedagoga, który był jednym z pierwszych nauczycieli Julliard School zaraz po jej założeniu, a później założył własne studio w Nowym Jorku.
Wracając do nagrań trzeba wspomnieć o współpracy z firmami płytowymi: Muza, Folkways, Wergo, Klavier, Centaur, Altarus i DUX. Firma Altarus wydała kompakty z muzyką Ignacego Jana Paderewskiego, a płyta wytwórni Centaur, nagrana razem z wiolonczelistą Carterem Enyeartem, została bardzo wysoko oceniona przez krytyków. Z kolei wydana przez DUX płyta z koncertami fortepianowymi Serockiego, Bairda i Krenza była nominowana przez Polską Akademię Fonograficzna do Fryderyka 2009.
     Mówimy o Panu, że jest Pan polskim pianistą mieszkającym w Stanach Zjednoczonych, a być może czuje się Pan już amerykańskim pianistą. Minęło już czterdzieści lat, jak zamieszkał Pan w Stanach Zjednoczonych i tam jest Pana dom.
    To zależy, jak na to popatrzeć. Na pewno czuję się polskim pianistą i co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale mieszkam w Stanach Zjednoczonych, posiadam obywatelstwo amerykańskie i w związku z tym jestem Amerykaninem polskiego pochodzenia, ale jednak trzecią część życia spędziłem w Polsce, zostałem wykształcony w Polsce i to jest coś, co człowieka nigdy nie opuści.
    Bardzo pięknie Pan mówi po polsku.
    Dziękuję. Cieszę się, że Pani zechciała to podkreślić. Wiadomo, że troszkę się „wypada” z tego bieżącego nurtu językowego, bo czasami słyszę jakieś nowe dla mnie słowa czy pojęcia, ponieważ na co dzień tutaj nie mieszkam, ale cieszę się, że nie mam zbyt dużo naleciałości, bo trudno ich uniknąć.
    Jak przebiega to jesienne tournée po Polsce?
    Zacząłem od koncertu z Filharmonią Sudecką i graliśmy w Szczawnie Zdroju IV Koncert fortepianowy Beethovena i stamtąd pojechałem do Warszawy, gdzie miałem przyjemność wystąpić w głównej Sali Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina i osobiście poznać obecnego Rektora, Przemyślanina prof. Klaudiusza Barana. Od wielu lat słyszałem o nim jako o wspaniałym akordeoniście, ale tym razem mogłem go poznać i rozmawiać z nim. Po koncercie jadę do Przemyśla, gdzie mam zagrać recital i w poniedziałek poprowadzę warsztaty. Tak zakończy się mój pobyt w Polsce, który trwał będzie w sumie dwa i pół tygodnia.
    Pewnie na tyle sobie można pozwolić prowadząc działalność pedagogiczną.
    Dokładnie tak, mamy limity czasowe dotyczące nieobecności i muszę dodać, że wszystkie zajęcia muszę odrobić i w najbliższym czasie czeka mnie podwójna praca ze studentami.
    Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że jeśli nie na wiosnę, to jesienią w przyszłym roku będzie okazja do kolejnego spotkania, a wcześniej zapowiedzenia koncertów.
    Dziękuję Pani pięknie. Spotykamy się od wielu lat i zawsze z największą przyjemnością z Panią rozmawiam.

Z Panem Adamem Wodnickim – światowej sławy polskim pianistą rozmawiała Zofia Stopińska 6 października w Rzeszowie.

Szanowni Państwo! Pan Adam Wodnicki nazywany jest przez krytyków "fenomenalnym pianistą" i "muzyczną gwiazdą". Koncertami w rodzinnych stronach - w Rzeszowie i w Przemyślu potwierdził, że te określenia są w pełni zasłużone. Grał po prostu wspaniale,a publiczność przyjęła go entuzjastycznie długimi brawami i owacjami. Nie obeszło się bez bisów. W Rzeszowie po IV Symfonii koncertującej  Karola Szymanowskiego słuchaliśmy rewelacyjnie wykonanych dwóch krótkich utworów tego kompozytora. Zgodnie z zapowiedzią recital w Przemyślu rozpoczął się fenomenalną kreacją Sonaty C-dur  Józefa Haydna. Słysząc oklaski pomyślałam - jaka szkoda, że utwór się zakończył ale równie piękne i niepowtarzalne były Bolero a-moll i Fantazja f-moll Fryderyka Chopina. Również jak zaczarowana słuchałam nieznanych mi Wariacji na temat Paganiniego Roberta Muczynskiego, a później niełatwej w odbiorze, skomponowanej w pierwszych latach II wojny światowej, VI Sonaty A-dur op.82 Sergiusza Prokofiewa. Wspaniała gra i znowu były długie oklaski oraz prośby o bisy. Najpierw zabrzmiał nastrojowy Nokturn op.15 nr 2 Fryderyka Chopina, a Artysta pożegnał się z przemyską publicznością Marszem z op. "Miłość do trzech pomarańczy" Sergiusza Prokofiewa w opracowaniu na fortepian dokonanym przez kompozytora. Te wieczory pozostaną na długo w pamięci wszystkich, którzy ich wysłuchali.

Śpiewam wyłącznie repertuar na mój głos

Krótka rozmowa ze znakomita polską śpiewaczką Panią Joanną Woś zarejestrowana została 29 września 2017 roku, po wspaniałym koncercie zatytułowanym „Primadonny”, który odbył się w ramach XXVII Festiwalu im. Adama Didura w Sanockim Domu Kultury. Zarówno Joanna Woś, druga primadonna – Małgorzata Walewska, jak i świetny pianista Robert Morawski dostarczyli publiczności wielu wspaniałych przeżyć i wzruszeń. Były owacje na stojąco i na bis rewelacyjnie wykonany Duet Kotów przypisywany Rossiniemu. Artystki wykazały się nie tylko wspaniałymi umiejętnościami wokalnymi, ale także aktorskimi. Koncert odbył się w wypełnionej do ostatniego miejsca sali.
   Zofia Stopińska: Dziękuję za wspaniały wieczór, podczas którego śpiewała Pani przepiękne, ale równocześnie arcytrudne arie – na przykład nieznane dla szerokiego grona publiczności arie z oper Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego są bardzo trudne, długie i forsowne dla sopranu koloraturowego, a Pani głos ciągle był piękny, dźwięczny, świeży. Jak Pani dba o swój wspaniały instrument?
   Joanna Woś: Śpiewam wyłącznie repertuar na mój głos. Nie forsuję go, nie zmuszam do śpiewania utworów, podczas wykonywania których mój głos może się zbuntować i to jest cała tajemnica. Polecam ją wszystkim młodym śpiewakom – jeżeli wybieracie tę drogę, pamiętajcie, aby nie przekraczać swoich możliwości.
   Nie ma innych tajnych recept?
   Nie, oczywiście trzeba mieć cały czas dobrą technikę i wybierać utwory odpowiednie do osobowości.
   Miejscem, z którym Pani jest związana najdłużej, jest Łódź, skąd Pani wyjeżdża w różne strony świata. Dokąd wybiera się Pani w najbliższym czasie.
   Tak, Łódź jest miastem, w którym najczęściej występuję i do którego wracam ze wszystkich podróży. Będzie ich w tym roku jeszcze sporo. Mam zaplanowane tournée koncertowe po Ameryce Południowej w listopadzie, na które muszę się wybrać już pod koniec października. Jeszcze w październiku czekają mnie koncerty i przedstawienia we Wrocławiu, Katowicach, Bielsku Białej, Warszawie, a w grudniu, między innymi, mamy zaplanowane tournée ze Staszkiem Soyką z zupełnie nowym programem. Do końca roku wiele się wydarzy, a w 2018 roku także czeka mnie dużo pracy.
   Wiadomo, że dobry pianista to skarb. Dzisiaj w towarzystwie Roberta Morawskiego czuły się Panie bardzo dobrze i bezpiecznie.
   Oczywiście, bo Robert to niezwykle utalentowany, muzykalny i wspaniały pianista. Ma pani rację, że taki pianista to skarb.
   Publiczność sanocka przyjęła Panią gorącymi długimi oklaskami jak dobrą znajomą.
   Kilka lat temu byłam tutaj i wspólnie z Arturem Rucińskim śpiewaliśmy koncert, który bardzo się spodobał. Myślę, że wiele osób mnie pamiętało i stąd takie gorące, dla mnie bardzo miłe przyjęcie. Podobnie jak wówczas, dzisiaj atmosfera była niezwykła. Występując na scenie zawsze wyczuwamy nastrój publiczności, jeśli jesteśmy tak jak dzisiaj przyjmowani, akceptowani - to serce rośnie i chce się śpiewać.
   Mieszka Pani, podobnie jak pozostali artyści, w Dworze w Woli Sękowej – miejscu związanym z patronem Festiwalu w Sanoku – Adamem Didurem.
   To bardzo piękne miejsce. Widok z okien na otaczający Dwór park jest fantastyczny.
   Przyjechała Pani wczoraj i spokojnie można było się wyspać, a po śniadaniu lub po obiedzie pójść na długi spacer, bo pogoda sprzyjała.
   Myślałam, że tak będzie, ale nic z tego nie wyszło. Bardzo późno wczoraj dotarłam do Woli Sękowej. GPS doprowadził mnie jedynie do centrum miejscowości. Dobrze, że są telefony komórkowe i mogłam poprosić o pomoc, dzięki której dotarłam do Dworu. Musiałam pospać dłużej, aby być dzisiaj w dobrej formie. Z odpoczynku na łonie natury nic nie wyszło. Jutro wcześnie muszę wyruszyć w drogę. Może innym razem będę mogła dłużej zatrzymać się w Woli Sękowej i zwiedzić Sanok.
Mam nadzieję, że niedługo znowu zostanę zaproszona na wspaniały Festiwal im Adama Didura. Dziękuję organizatorom za zaproszenie, a publiczności za wspaniałą atmosferę.

Ze wspaniałą polską śpiewaczką - Panią Joanną Woś rozmawiała Zofia Stopińska 29 września 2017 roku w Sanoku.

Joanna Woś to Artystka łącząca w sposób mistrzowski arcytrudne partie koloraturowe z niezwykłą lekkością oraz wyczuciem stylu belcanta. Joanna Woś dysponuje dźwięcznym, nieskazitelnie czystym intonacyjnie głosem o bardzo szerokiej skali. (sięgającej swobodnie F trzykreślnego). Imponująca lekkość i wyśmienita precyzja pozwalają artystce brawurowo wykonywać nawet najtrudniejsze partie koloraturowe bez najmniejszego wysiłku, zachowując przy tym wyjątkowe brzmienie i finezyjny styl bel canto.
Laureatka wielu prestiżowych konkursów i festiwali wokalnych. Nagrodzona m.in I nagrodą na Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Bilbao, wielokrotna laureatka Złotych Masek (nagród krytyków muzycznych). Debiutowała partią tytułową w Łucji z Lammermooru Gaetana Donizettiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Sukces, jaki odniosła swą pierwszą rolą, nie pozostawiał wątpliwości, że artystka dysponuje wyjątkowym talentem wokalnym. Wydarzenie to zadecydowało o dalszym rozwoju kariery artystki, która po ukończeniu Akademii Muzycznej w Łodzi na stałe związała się zawodowo z Teatrem Wielkim zostając jego solistką. Entuzjazm publiczności i uznanie krytyki są nieodłącznym elementem kariery artystki, a jej kolejne role zawsze przyjmowane są z największym uznaniem. Potrafi oczarować bowiem nie tylko zjawiskową koloraturą, ale także liryzmem i wybitnym talentem dramatycznym.

Poza stałą współpracą z łódzką sceną Joannę Woś możemy podziwiać także na scenach Opery Narodowej w Warszawie, Opery Krakowskiej, Teatru Wielkiego w Poznaniu, Opery Bałtyckiej, Filharmonii Narodowej oraz Filharmonii Krakowskiej. Gości także na wielu światowych scenach operowych, m.in. w Royal Festival Hall w Londynie, Alte Oper we Frankfurcie, Deutsche Oper w Berlinie, Auditorium w Rzymie, Centrum Galiny Wiszniewskiej w Moskwie, Operze Narodowej w Wilnie, Operze Narodowej w Zagrzebiu, Nowosybirskim Teatrze Opery i Baletu oraz innych scenach operowych i salach koncertowych na całym świecie.
Artystka śpiewała pod kierunkiem wielu wybitnych dyrygentów, takich jak: Antoni Wit, Jonas Aleksy, Jerzy Maksymiuk, Tadeusz Kozłowski, Jan Krenz, Jacek Kaspszyk, Friedrich Haider, Will Crutchfield, Marco Baldieri, Andrea Licata, Massimiliano Caldi, Gabriel Chmura. Śpiewała razem z wybitnymi śpiewakami, wśród których byli m.in. baryton Renato Bruson, Artur Ruciński, tenorzy: Salvatore Licitra, Salvatore Fisichella, Piotr Beczała, Arnold Rutkowski, Mariusz Kwiecień oraz amerykańska sopranistka Gwendolyn Bradley.
W jej repertuarze znajdziemy nie tylko partie stricte koloraturowe jak partia Królowej Nocy w Czarodziejskim Flecie Wolfganga Amadeusza Mozarta, Rozyny w Cyruliku sewilskim Gioachina Rossiniego, Olimpii w Opowieściach Hoffmanna Jacques’a Offenbacha czy Anny Boleny w operze G. Donizettiego, ale także wybitne kreacje dramatyczno-liryczne, jak np. partia Violetty w „Traviacie”, Gildy w „Rigoletcie” Verdiego, Elwiry w „Purytanach” Belliniego czy Noriny w Don Pasquale Gaetano Donizettiego. W swoim repertuarze ma także rolę Oskara w Balu maskowym Giuseppe Verdiego, Szemachańskiej Królowej w Złotym koguciku Nikolaja Rimskiego-Korsakowa, Musetty w Cyganerii Pucciniego, Hrabiny w Weselu Figara, Fiordiligi w Cosi fan tutte, Donny Anny w Don Giovannim, Magdy w La rondine Giacoma Pucciniego, Eurydyki w Orfeuszu i Eurydyce Christopha Willibalda Glucka czy żony w Życiu z Idiotą Schnitkego. Bogaty jest również repertuar koncertowy Joanny Woś, obejmujący m.in. „Stabat Mater” Giovanniego Battisty Pergolesiego i Rossiniego, „Requiem”, „Exultate Jubilate” oraz msze Mozarta, „Mszę cecyliańską” Charles-François Gounoda, „Requiem” Gabriela Fauré, „Carmina burana” Carla Orffa oraz „Stabat Mater” Karola Szymanowskiego.
W 2008 roku dla Polskiego Radia nagrała z Kevinem Kennerem recital arii z 18-stu oper Księcia Józefa Michała Poniatowskiego. W roku następnym nagrała płytę z Markiem Drewnowskim – Pieśni Chopina. W Operze Narodowej w Warszawie zaśpiewała w przedstawieniach premierowych w partiach: Magdy w La Rondine (2003, reż. Marta Domingo), Królowej Nocy w Czarodziejskim flecie (2006, reż. Achim Freyer) oraz partie tytułowe – Łucja z Lammermoor (2008), Lukrecja Borgia (2009), Orfeusz i Eurydyka (2009) oraz Traviata (2010). W kwietniu 2010 nagrała dla BBC 3 Symfonię Henryka M. Góreckiego z Londyńską Orkiestrą Symfoniczną w Royal Festival Hall w Londynie pod dyrekcją Marin Alsop. W styczniu 2011 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu w sposób mistrzowski i wyjątkowy wykreowała postać Marii Stuardy w operze Donizettiego. W marcu 2011 zagrała postać Gildy (Rigoletto – G. Verdi) na deskach Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Jej występ w tytułowej roli opery Anna Bolena Donizettiego, podczas Festiwalu Operowego w szwajcarskim Saint Moritz, zebrał entuzjastyczne recenzje. W roku 2012 wcieliła się w postać Adiny podczas premiery „Napoju Miłosnego” w Operze Krakowskiej oraz Violetty w premierze „Traviaty” w Operze Bałtyckiej.
W kwietniu 2013 Teatr Wielki w Łodzi wystawił specjalnie dla niej po raz pierwszy operę G. Donizettiego „Anna Bolena”. Rolą tą artystka po raz kolejny udowodniła niezrównane mistrzostwo wokalno-aktorskie, będące nieodłącznym elementem wykonawczym stylu bel canto. Owacyjne przyjęcie Anny Boleny przez widzów zostało dopełnione uznaniem krytyki, która przyznała artystce Złotą Maskę za najlepszą rolę dramatyczno-wokalną.
W kwietniu 2016 wystąpiła w premierowym monodramie „La voix humaine” Francisa Poulenca w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie.

Wspaniały recital Marka Kudlickiego na Łańcuckich Wieczorach Muzyki

Łańcuckie Towarzystwo Muzyczne i Miejski Dom Kultury w Łańcucie byli organizatorami kolejnego cyklu koncertów o nazwie „Łańcuckie Wieczory Muzyki”. Impreza trwała od 3 do 30 września 2017 roku i odbyło się w sumie pięć koncertów. 24 września w kościele farnym w Łańcucie odbył się recital Marka Kudlickiego - światowej sławy polskiego organisty zamieszkałego od lat w Wiedniu.
Artysta wykonał bardzo różnorodny program, od dzieł z dawnych tabulatur poczynając, na utworach z pierwszej połowy XX wieku kończąc. To był naprawdę wspaniały wieczór, podczas którego podziwialiśmy nie tylko wspaniałą, wirtuozowską grę, ale także różnorodne brzmienia organów łańcuckiej Fary.
Wywiad z Panem Markiem Kudlickim nagrałam 25 września w Rzeszowie.
    Zofia Stopińska: Zachwycił mnie Pan wczoraj rejestracją utworów. Nie spodziewałam się, że tyle różnorodnych barw można wydobyć z organów znajdujących się w kościele farnym w Łańcucie.
    Marek Kudlicki: Robiłem, co mogłem, aby ten instrument brzmiał pięknie i różnorodnie. Oczywiście możliwości są też ograniczone, ale jeśli ma się do dyspozycji organy trzymanuałowe, to naprawdę już można coś pokazać. Zaproponowałem przekrojowy program: od muzyki dawnej – Suity tańców z Tabulatury organowej Jana z Lublina i Toccaty Septima z „Apparatus musico-organisticus” George’a Muffata, poprzez Preludia chorałowe: „Jesus, meine Zuversicht” BWV 728, „In dulci jubilo” BWV 729 oraz Preludium i fugę d-moll BWV 539 Johanna Sebastiana Bacha, później utwory romantyczne takie jak: Elegia op. 30 Mieczysława Surzyńskiego, Allegro, chorał i fugę Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego z Manuskryptu berlińsko-krakowskiego oraz dwa fragmenty z „Suity na organy” Feliksa Borowskiego. W tych romantycznych utworach można było faktycznie wykazać się różnorodnymi romantycznymi brzmieniami.
Instrument znajdujący się w łańcuckiej Farze jest wygodny do grania, trochę twardszy, cięższy, w związku z tym trzeba „poważnie” usiąść przy nim, to wtedy czuje się go i gra się naprawdę dobrze. Starałem się pokazać muzykę różnych epok i trochę różnych barw.
   Organista musi przed koncertem poznać organy, na co trzeba przynajmniej kilka godzin. Oczywiście ma Pan wcześniej dyspozycję organów i na tej podstawie układa Pan program, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo, jak ten instrument będzie działał.
   Zgadza się, to, co otrzymujemy na papierze, nie zawsze się pokrywa z tym, co zastajemy, kiedy zasiadamy do instrumentu. Po otrzymaniu dyspozycji mniej więcej wiem, co to za instrument, natomiast wiele rzeczy sprawdza się dopiero w praktyce. Na przykład do wprowadzenie crescenda czy diminuenda potrzebna jest żaluzja – w organach łańcuckiej fary jest żaluzja, ale nie działała tak, aby efekt jej używania był wyraźnie słyszalny. Co prawda, koncertowałem już na tym instrumencie osiem czy dziesięć lat temu, ale przecież po takim czasie i wielu koncertach po prostu takie rzeczy się zapomina. Przed każdym koncertem zawsze proszę organizatorów o dyspozycję organów i na tej podstawie później proponuję program.
   Jesteśmy na Podkarpaciu i powinniśmy podkreślić, że niedawno w Mielcu odbył się koncert promujący nagraną przez Pana w Kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy płytę CD. Znajdują się w tym kościele organy firmy Eule, które uznawane są za jeden z najlepszych instrumentów w naszym regionie.
   To było nagrania dokonane już parę lat wcześniej, ale płyta ukazała się z wielkim opóźnieniem, bo dopiero niedawno, i w związku z tym zostałam zaproszony na koncert promujący ten krążek. Mój zamiar był podobny do wczorajszego, chociaż program się nie pokrywał, ale chciałem pokazać instrument i swoją interpretację muzyki różnych epok. Moje wcześniejsze nagrania zawsze miały jakieś motto: wszystkie dzieła organowe Brahmsa, muzyka polska, muzyka dawna (w Olkuszu), utwory na organy i orkiestrę, a tutaj chciałem nagrać coś takiego, co się brzydko nazywa „składanką”, czyli repertuarem przekrojowym.
Zacząłem od muzyki dawnych mistrzów, czyli: Hansa Leo Hasslera, utworów z Tabulatury Jana z Lublina, Jana Pieterszoona Sweelincka, nagrałem także Preludium i fugę d-moll Bacha, którą Państwo usłyszeli wczoraj, a także utwory Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego, Marco Enrico Bossiego, Mieczysława Surzyńskiego i Ferruccio Busoniego. Może zainteresuje Państwa ciekawostka, że Busoni w wieku 14 lat skomponował swój jedyny utwór na organy, dedykując go swemu profesorowi i tym utworem zamknąłem płytę. Krążek wydany został przez Samorządowe Centrum Kultury w Mielcu, a ja otrzymałem część nakładu w prezencie.
   Płyt w Pana wykonaniu jest sporo – liczył je Pan?
   Działam już dość długo, nagrywałem sporo i muszę przyznać, że nie liczyłem, ile płyt nagrałem. Początkowo były to płyty winylowe i część z nich ukazała się później także na płytach CD, później nagrywałem, jak wszyscy, płyty kompaktowe. Wiem jedno, że trzeba nagrywać jak największe fragmenty, bo za dźwiękiem jest zawsze długi pogłos i jak się go przytnie w niewłaściwym miejscu, to od razu to słychać. Może dzisiaj przy technice cyfrowej ten montaż jest trochę łatwiejszy, ale także nie można dokonywać cięć w każdym miejscu. Trochę tych płyt się nazbierało, ale przepraszam, nie policzyłem ich i nie odpowiem Pani, ile ich nagrałem.
    Podstawowe nurty Pana działalności to wirtuozowska gra na organach i dyrygentura. Wielu melomanów kojarzy Pana wyłącznie z organami.
    Tak, bo najwięcej w tej branży robiłem. Mieszkam w Wiedniu i często potrzebna jest jeszcze trzecia działka, którą uprawiam od młodości. Okazało się, że dobrze czytam nuty i już w liceum muzycznym, jak pamiętam, w klasie było siedem pianistek, ale wszyscy przed egzaminami na koniec roku, różni instrumentaliści, przychodzili do mnie, żeby im akompaniować. To mi pozostało do dzisiaj. Najczęściej współpracuję ze śpiewakami, bo potrafię nowy utwór postawić na pulpit i od razu go rozczytać, a jednocześnie poprawiać śpiewaka, jeśli to jest konieczne – stąd dużo także akompaniuję i naprawdę lubię to robić. Współpracuję także z mieszkającą w Wiedniu skrzypaczką Anią Gutowską, która przecież stąd pochodzi. Od siedmiu lat istnieje w Wiedniu założona przeze mnie polska orkiestra – nazwałem ją „Camerata Polonia”. Grają w niej wyłącznie polscy muzycy żyjący w Austrii, działamy oficjalnie i jesteśmy jedyną polską orkiestrą działającą poza granicami kraju. Niedawno, bo 16 września mieliśmy koncert na zakończenie Dni Kultury Polskiej w Austrii.
   Koncertujecie głównie na terenie Austrii i propagujecie polską muzykę, która ciągle wymaga promocji.
   Oczywiście, jako polska orkiestra staramy się promować polską muzykę, nawet kiedyś wystawiliśmy w wersji kameralnej operę „Halka” - bez fragmentów chóralnych, ale z piątką solistów i z recytatorem – panią, która tłumaczyła austriackiej publiczności, o co chodzi w treści libretta. Najczęściej gramy program z różnych epok, często posługujemy się aranżacjami na orkiestrę smyczkową. Niedawno graliśmy wirtuozowską Uwerturę do op. „Sroka złodziejka” Rossiniego, cykl efektownych tang żyjącego jeszcze amerykańskiego kompozytora czy „Melodie cygańskie” Sarasatego ze skrzypkiem-solistą. Staram się, abyśmy ciągle grali nowe utwory. Mamy już pokaźny repertuar i dużą biblioteczkę nutową. Sporo czasu zajmuje mi zbieranie materiałów nutowych.
   Macie stałego opiekuna, mecenasa i miejsce gdzie odbywają się próby, czy musicie sobie radzić sami.
   Musimy sobie radzić sami, natomiast nasza praca wygląda tak, że jak jest subwencja i termin koncertu, to zastanawiam się nad programem i kompletuję materiały, rozdają muzykom nuty, spotykamy się na dwie próby i gramy koncert z nowym repertuarem. Orkiestrę tworzą głównie młodzi muzycy, ale wszyscy są po wyższych studiach i część z nich zajmuje się grą solistyczną, graniem muzyki kameralnej albo wspieraniem innych orkiestr. Czasami żartuję, że tylko Filharmonicy Wiedeńscy i Camerata Polonia grają koncerty po dwóch próbach.
   Czy koncerty organowe wykonuje Pan przez cały rok, czy tylko w letnim sezonie.
   W wielu miejscach na świecie – na przykład na Florydzie, w Kalifornii w Arizonie, jest przez cały czas lato, można koncertować przez cały rok. Ostatnio byłem, pochwalę się, 52 raz w Stanach Zjednoczonych na przełomie listopada i grudnia. Tam koncertowałem i miałem krótki „wyskok” do Meksyku na festiwal w mieście Morelia, gdzie już raz koncertowałem ponad 30 lat temu. Po powrocie z Meksyku do Stanów Zjednoczonych grałem 13 grudnia w Nowym Jorku. Jest to bogaty kraj i obojętnie w którym miejscu znajduje się kościół – na północy, gdzie leży śnieg, czy na południu, gdzie świeci słonce – temperatura w kościele jest taka sama.
   Jest tam również chyba sporo sal koncertowych, w których są dobre organy.
   Owszem, są sale koncertowe z organami, głównie na uniwersytetach w Ameryce, chociaż naturalnym wnętrzem dla organów jest kościół. Niektóre z amerykańskich sal uniwersyteckich mają akustykę lepszą niż kościoły. Tam kościoły są często wyłożone dywanami, poduszeczkami, drewnem i trudno tego odmówić Amerykanom, bo oni lubią wygodę, ale nie wiedzą, jak źle taki dywan wpływa na akustykę. Można postawić najlepszy instrument w kościele i jeśli kościół wyłoży się materiałami dźwiękochłonnymi, to on nie będzie brzmiał dobrze.
   Koncertuje Pan także w Polsce – jak często?
   Zazwyczaj każdego roku latem w Polsce daję od ośmiu do dziesięciu koncertów. Późną jesienią i zimą zazwyczaj nie organizuje się w kościołach koncertów organowych, ale w kwietniu miałem promujący płytę koncert w Mielcu, później byłem w Lublinie, koncertowałem w Cieplicach Śląskich, wystąpiłem na Roztoczu w Lubaczowie i Krasnobrodzie, wczoraj byłem w Łańcucie, 1 października koncertuję w Dąbrowie Górniczej, 14 października w Chorzowie. Będę w Polsce jeszcze pod koniec listopada, ale nie z recitalem organowym, zasiądę przy fortepianie, aby towarzyszyć śpiewaczce. Wykonamy kilka arii operowych i operetkowych, a ponieważ ma być „andrzejkowy” nastrój, będą także opracowania tang, a nawet pojawi się piosenka. Będzie to ciekawostka, ponieważ jak byłem jeszcze w liceum, skomponowałem piosenkę do słów mojego wujka zatytułowaną „Tomaszowski walc”, w której jest mowa o restauracji „Kosmos”, której już nie ma, o podcieniach, które później zburzono niestety i chcę, aby ten walc zabrzmiał tego wieczoru po raz pierwszy. Śpiewaczce piosenka bardzo się podoba, zobaczymy, czy spodoba się publiczności.
   Miejsce urodzenia, jeśli się w nim spędziło lata dzieciństwa, zawsze wspomina się z sentymentem i chętnie się do niego wraca.
   Owszem, ciągnie tam człowieka zawsze. Jeździłem tam do tej pory raz w roku i to przy okazji koncertów, bo czterdzieści lat już prowadzę koncerty w Krasnobrodzie, w kompleksie podominikańskim zbudowanym przez Marysieńkę Sobieską, a sześć lat temu doszedł cykl w Lubaczowie, podczas którego zawsze gram jeden koncert. Dzięki autostradzie ostatnio, nie śpiesząc się, jechałem z Krakowa do Tomaszowa trzy godziny i dziesięć minut. Zamierzam kupić mieszkanie w Krakowie i jak już będę je miał, to można będzie w moje rodzinne strony na Roztocze często „wyskakiwać”.
   Bardzo się cieszę, że niedługo będzie okazja do częstszych spotkań w Krakowie albo na Roztoczu.
   Ja także mam taką nadzieję.

Z panem Markiem Kudlickim – światowej sławy organistą rozmawiała Zofia Stopińska 25 września 2017 roku w Rzeszowie.

Kocham moją małą ojczyznę Jaroslaviensis

Śledząc kariery muzyków wywodzących się z Podkarpacia, a działających w różnych wielkich ośrodkach w kraju lub za granicą, często zbyt mało uwagi poświęcamy znakomitym artystom, którzy po ukończeniu akademii muzycznych postanowili powrócić w swoje rodzinne strony, tutaj założyli rodziny, podjęli pracę dydaktyczną, rozwijają swoje talenty i stąd często wyruszają na koncerty organizowane w różnych ośrodkach w kraju i za granicą.
Jednym z nich jest dr hab. Jacek Ścibor, z którym próbowałam się umówić ponad rok temu, kiedy to trafiła do mych rąk płyta „Opera Omnia Religiosa” z utworami Ottona Mieczysława Żukowskiego, w wykonaniu: Tatiany Szczepankiewicz-Maliszewskiej - sopran, Jacka Ścibora – tenor , Roberta Kaczorowskiego – baryton, Ewy Rytel - organy i Podkarpackiego Chóru Męskiego pod dyrekcją Grzegorza Oliwy. Pan Jacek Ścibor odpowiedział wówczas, że na razie nie będziemy o tej płycie mówić, gdyż jest to cząstka jego pracy habilitacyjnej. Wiosną 2016 roku uzyskał Pan stopień doktora habilitowanego w dziedzinie sztuk muzycznych.

Jacek Ścibor: Pragnę się usprawiedliwić, bo nadmiar pracy związanej z moim rozwojem naukowym faktycznie nie pozwalał mi na skupienie się na innych działaniach i uniemożliwiał spotkanie z Panią. Prawdę powiedziawszy, to chyba ostatnio widzieliśmy się dwa lata temu, kiedy jeszcze pracowała Pani w Redakcji Muzycznej Polskiego Radia Rzeszów, gdzie miałem przyjemność gościć . Dzisiaj pragnę podziękować za zaproszenie mnie do portalu internetowego „Klasyka na Podkarpaciu”.
Rzeczywiście 14 marca 2016 roku, jak Pani wspomniała, uzyskałem stopień doktora habilitowanego sztuki w dziedzinie sztuk muzycznych w dyscyplinie artystycznej wokalistyka. Stopień doktora habilitowanego otrzymałem na podstawie osiągnięcia artystycznego „Opera Omnia Religiosa” Ottona Mieczysława Żukowskiego.

Zofia Stopińska.: To bardzo piękna, jednocześnie odkrywcza płyta, bo Otton Mieczysław Żukowski należy do zapomnianych kompozytorów, a płyta nagrana została z niezwykłą starannością pod każdym względem. Płyta stanowiła tylko część pracy habilitacyjnej, bowiem przy nadawaniu stopnia doktora habilitowanego oceniany jest cały dorobek artystyczny, pedagogiczny i naukowy osoby składającej wniosek. Proszę nam przybliżyć swoją działalność.

J. Ś.: Na prace habilitacyjną składa się przede wszystkim dorobek artystyczny, naukowy, dydaktyczny i animacyjny. Tak los chciał, że cechą mojej działalności jest właśnie wielokierunkowość. W swojej pracy staram się być osobą asertywną, dla której oprócz życia osobistego (czyli rodziny) ważną rolę pełni sztuka. To, co i jak robię, w pewnym sensie zależy od mojej osobowości i wielkiej pasji do Niej. Ciągle pracuję aktywnie nad własnym warsztatem, opanowaniem rzemiosła. Każda z form występu, w której uczestniczę, wyzwala we mnie potrzebę kontaktu z dziełem sztuki, rozwija życie wewnętrzne i moją osobowość jako artysty. Staram się wszystkimi możliwymi sposobami (na ile mogę i potrafię) upowszechniać wysoką kulturę w środowisku, w którym na co dzień żyję, pracuję, tworzę. Mając na uwadze fakt, że dzisiejsza kultura masowa promowana przez media, niestety, funduje odbiorcom bierność, krzewi – zwłaszcza wśród ludzi młodych - pewne podstawowe braki w edukacji artystycznej, dlatego ja staram się dotrzeć do otaczającej nas rzeczywistości poprzez promowanie kultury niszowej. Swój warsztat pracy dostosowuję do środowiska tak, aby odpowiadał społecznemu zapotrzebowaniu, czyli często występuję w wodewilach, operach, oratoriach, daję koncerty pieśniarskie. Staram się nie spłycać wartości dotychczas przez sztukę wypracowanych. Cenną rzeczą jest dla mnie kontakt z żywą publicznością, zwłaszcza, kiedy stwarza nam takie sytuacje. Byłbym nieskromny, gdybym powiedział, że tego nie lubię. Bardzo cenię sobie spotkanie z żywą publicznością.

Z. S.: Chyba dla wszystkich artystów – wykonawców kontakt z publicznością podczas koncertu jest bardzo inspirujący, ale niestety, odbiorcy sztuki, a muzyki przede wszystkim, nie zawsze doceniają walory koncertu na żywo i często wystarcza im słuchanie lub oglądanie transmisji, lub nagrań utrwalonych na płytach i innych nośnikach.

J. Ś.: Dzisiejsza technika poszła tak dalece do przodu, iż gro ludzkości wyposażyła się w wygodnictwo. Dziś każdy ma możliwość za pomocą jednego kliknięcia włączyć sobie pożądany utwór, nie wychodząc z domu. Co gorsze, większość ludzi tego rodzaju obcowanie ze sztuką zaczyna zadowalać, dlatego też gdy widzę na swoich koncertach wypełnioną po brzegi salę, raduje się moje serce. Żywy kontakt z publicznością daje mi możliwość wzajemnego inspirowania się z osobami towarzyszącymi, czy to w roli słuchacza, czy też współwykonawców na scenie. Ich obecność wciąż potwierdza sens moich działań, jakich się podejmuję wraz z kolegami, bądź sam na rzecz upowszechniania wysokiej kultury

Z. S.: Z tego co Pan mówi wynika, że jest jeszcze wiele osób, które doceniają żywy kontakt z artystą i wiem, iż tych spotkań z publicznością od naszego ostatniego wywiadu, czyli od ponad roku, było bardzo dużo.

J. Ś.: Rzeczywiście, bo od marca 2016 roku, czyli od chwili uzyskania stopnia doktora habilitowanego, tych działań było sporo. Przeważały koncerty muzyki sakralnej w świątyniach podkarpackich – między innymi w pięknej Bazylice Matki Bożej Bolesnej OO. Dominikanów w Jarosławiu, w przepięknym barokowym kościele pw. św. Michała Archanioła w Kańczudze, w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Nowogardzie, w kościele św. Brata Alberta w Busku Zdroju. W roku 2016 wystąpiłem na XXXIII Festiwalu Przemyska Jesień Muzyczna z Mszą góralską Tadeusza Maklakiewicza w Archikatedrze Przemyskiej. W minionym sezonie, w ramach Koncertów Uniwersyteckich, występowałem w Sali koncertowej Wydziału Muzyki śpiewając recital „Con leggerezza na głos, saksofon i fortepian”. W programie tego koncertu znalazły się m.in. kompozycje Henryka Warsa, Nachuma Sternheima, Bolesława Mucmana, Szymona Kataszka, Artura Golda czy też Leonarda Bersteina. Od wielu lat, każdego roku wykonuję z Chórem „Pueri Cantores Resovienses” noworoczne koncerty kolęd w Rzeszowskiej Katedrze, zawsze w obecności dostojników kościelnych, jak i licznie zgromadzonej publiczności. 4 marca 2017 roku wystąpiłem na VI Dniach Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu z pieśniami Fryderyka Chopina w towarzystwie rzeszowskiej śpiewaczki pani Jadwigi Kot-Ochał. Przypominam sobie również występ na scenie Miejskiego Ośrodka Kultury w Jarosławiu. Był to koncert charytatywny dla „Jarosławskich kilometrów dobra”, na rzecz dzieci niepełnosprawnych, w maju tego roku. W czerwcu wystąpiłem na deskach Filharmonii Podkarpackiej w koncercie „Art Celebration – Wschód Kultury - Europejski Stadion Kultury”.

Z. S.: Proszę powiedzieć o najbliższych planach koncertowych.

J. Ś.: W tej chwili przygotowuję się do recitalu wokalnego w ramach obchodów 70-lecia Państwowej Szkoły Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu, a w październiku będę wykonywał w ramach Festiwalu „Przemyska Jesień Muzyczna” – „Mszę koronacyjną” Wolfganga Amadeusza Mozarta, w listopadzie wystąpię gościnnie podczas koncertu Jubileuszowego Zespołu Wokalnego „Unanime” z przepiękną kompozycją James’a Whitbourn’a „Nunc dimitis”. Przyszły rok równie zapowiada się ciekawie. Z tego, co wiem, 15 sierpnia 2018 roku wystąpię na XXVII Festiwalu Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej.

Z. S.: Prowadzi Pan ożywioną działalność artystyczną, bo trzeba także podkreślić, że ma Pan bardzo dużo obowiązków związanych z pracą dydaktyczną na Wydziale Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego i w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Jarosławiu. Trzeba było zadbać o własny rozwój, co także wymagało czasu i cierpliwości.

J. Ś.: Pozyskiwanie stopni naukowych doktora czy doktora habilitowanego, wiąże się ściśle z pracą na uczelni, co czynię z ogromną przyjemnością, bo bardzo lubię sam się uczyć, dzielić swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi ludźmi. Będąc młodym człowiekiem korzystałem z wielu różnego rodzaju kursów, warsztatów, seminariów zarówno krajowych, jak i międzynarodowych. Pracuję już około 25 lat, więc mam także swój dorobek naukowy i dydaktyczny. Mam wypracowane swoje metody pracy.

Z. S.: Wiem także, że współpracuje Pan z innymi uczelniami. Proszę powiedzieć, na czym polega ta współpraca.

J. Ś.: Na polu naukowym współpracuję również z Akademią Sztuki w Szczecinie, z Katedrą Wokalistyki, gdzie od kilku już lat prowadzę warsztaty wokalno-aktorskie. Pierwsze warsztaty odbyły się w Międzyzdrojach, później miały miejsce w Szczecinie, a w tym roku Letnia Akademia Wokalno-Aktorska odbyła się w Kulicach, w Dworku Bismarcka. Współpracuję również z Gdańską Akademią Muzyczną im. Stanisława Moniuszki, z Wydziałem Wokalno-Aktorskim, z Wydziałem Wokalno-Aktorskim Wrocławskiej Akademii Muzycznej. Uczestniczę w różnych sympozjach, sesjach i konferencjach, a przygotowywanie i wygłaszanie referatów daje mi pewną swobodę twórczą. Jest to zarazem poszukiwanie własnej drogi i miejsca w świecie dźwięków, w jakim się obracamy. Każdorazowy występ z odczytem czy referatem jest dla mnie wyrazem potrzeby dialogu z otoczeniem, z ludźmi nauki i samym sobą. Obecność na tego typu wydarzeniach, w moim przekonaniu, ma na celu wystrzeganie się popadania w rutynę, przyzwyczajenie oraz pozwala na lepsze, jak i owocniejsze, wykorzystanie swojej wiedzy przedmiotowej i naukowej w codziennej pracy. Niezaprzeczalnym jest fakt, iż czynne uczestnictwo w tego rodzaju przedsięwzięciach aktywizuje środowiska akademickie. Zagadnienie i doskonalenie człowieka przez innych bądź też w wyniku własnej pracy fascynowało i zajmowało ludzkość od zawsze. Jako pedagodzy, poprzez nasze działania, próbujemy wpłynąć na zainteresowania wokalne młodzieży, rozbudzić ciekawość poprzez śpiew, uczestników takich kursów.

Z. S.: Pewnie młodzi ludzie są tego świadomi, bo chętnie uczestniczą w takich zajęciach.

J. Ś.: W tej chwili naprawdę coraz więcej uczestników zgłasza się na tego rodzaju warsztaty. Chętnie korzystają z nich osoby z zagranicy, które doskonalą swój warsztat. Młodzi ludzie w wiedzy wokalnej mają możliwość zetknięcia się z przedmiotem typu: plastyka ruchu, elementy ruchu scenicznego, rytmika, ekspresja muzyczno-ruchowa. Dlaczego o tym mówię - ruch w połączeniu ze śpiewem stanowi bowiem integralną całość i jest rzeczą szalenie ważną w zawodzie śpiewaka. Artysta na scenie, oprócz świadomości głosu, musi mieć świadomość własnego ciała. Ostatecznym efektem dobrego śpiewu jest poczucie luzu, swobody i elastyczności, ale w całym ciele, nie tylko w aparacie głosowym. Mówiąc najogólniej - uczestnictwo każdego z tych młodych ludzi w tego typu warsztatach wzbogaca ich w nowe przeżycia, doświadczenia, nieustanne doskonalenie się. Takie warsztaty wyrabiają predyspozycje zawodowe, potrzebę kontaktu z dziełem sztuki, rozwijają przede wszystkim ich osobowość artystyczną.

Wielki Ignacy Jan Paderewski mawiał, że na karierę składa się: „5 % szczęścia, 5% talentu i 90% pracy”. Zarówno w tamtych latach, jak i dziś, nie można zrobić kariery po zaśpiewaniu jednej pieśni czy też jednej arii albo po jednym recitalu. Każdy musi mieć świadomość, ze trzeba nad sobą pracować, uczyć się zawodu, zdobywać kwalifikacje i to w sposób nieustanny, niezależnie od tego w jakim wieku jesteśmy.

Z. S.: W ostatnich miesiącach Pana praca naukowa wiąże się coraz częściej z ocenianiem dorobku innych kolegów. Jest Pan często proszony o recenzowanie prac habilitacyjnych.

J. Ś.: Po uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego jestem powoływany w skład Komisji Habilitacyjnych w roli recenzenta. Już pięć razy byłem recenzentem prac habilitacyjnych. To bardzo odpowiedzialna praca, wymagająca wielkiej skrupulatności i zajmująca dużo czasu. Wszystkie otrzymane dokumenty wymagają wnikliwej analizy. Pisząc opinie zawsze ważę każde słowo, aby nie skrzywdzić ocenianej osoby, bo jest to dorobek całego jej dotychczasowego życia, pasji i oddania się.

Z. S.: Latem tego roku pojechaliśmy z mężem do Buska Zdroju i czytaliśmy afisze informujące o konkursie wokalnym, koncertach i warsztatach. Na tych afiszach widniało także Pana nazwisko.

J. Ś.: Rzeczywiście, od trzech lat prowadzę tam warsztaty wokalistyki i plastyki ruchu, które są adresowane do uczniów szkół muzycznych II stopnia wydziałów wokalnych, jak i do studentów wydziałów wokalnych akademii muzycznych. Dziś studenci szukają na tego rodzaju warsztatach czegoś, co może sztukę wzbogacić i jej służyć. W sposób praktyczny wykorzystują naukę dla sztuki, a nie naukę dla nauki.
W Busku Zdroju miałem przyjemność współpracować z panią prof. Jolantą Omiljanowicz-Quattrini z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, z panem prof. Piotrem Łykowskim - dziekanem Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej we Wrocławiu oraz z panią Renatą Kuczyńską z Brauschweig w Niemczech. Wszyscy są wspaniałymi śpiewakami, bardzo doświadczonymi artystami, którzy wdrażają coraz lepsze metody, sposoby wpływania na rozwój zdolności naszych studentów. W sposób mistrzowski docierają do centrów twórczych, usuwając przy tym wszelkie zapory mogące się objawiać na drodze rozwoju zdolności młodego człowieka zafascynowanego sztuką śpiewu.
Sam Albert Einstein mawiał: „Zadanie najwyższe to dotrzeć do tych uniwersalnych praw, z których świat można zbudować czystą dedukcją. Nie ma logicznej drogi do tych praw, osiągnąć je może jedynie intuicja oparta na życzliwym zrozumieniu doświadczenia”.

Z. S.: Jest Pan także często zapraszany do prac jury konkursów wokalnych, najczęściej związanych z muzyką klasyczną, ale nie tylko.

J. Ś.: W tym roku, powiem szczerze, miałem też okazję zetknąć się z lżejszą muzą. Zaraz po zdobyciu stopnia doktora habilitowanego, w kwietniu 2016 roku, zostałem zaproszony do jury konkursu „Tylko polska piosenka”, organizowanego przez Dębicki Dom Kultury. Tam miałem przyjemność pracować z panem Jerzym Połomskim. W lutym tego roku brałem udział w pracach jury VII Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Aktorskiej, Filmowej i Musicalowej zatytułowanego „Piosenka w meloniku”, a obok mnie siedzieli: Mieczysław Szcześniak, Łukasz Zagrobelny i Robert Janowski. Znowu 22 kwietnia, ale już rok później – w 2017 roku, po raz drugi zostałem zaproszony do prac jury V Konkursu „Tylko polska piosenka” zorganizowanego przez Dębicki Dom Kultury. Tym razem pracowałem z panią Katarzyną Groniec. 23 maja bieżącego roku pracowałem w jury Ogólnopolskiego Konkursu „Student ma talent” , którego organizatorem jest Uniwersytet Rzeszowski. Jest to nowy konkurs i zarazem jedyny w Polsce. Uczestniczy w nim utalentowana młodzież z różnych ośrodków akademickich całej Polski. No i niedawno miałem przyjemność brać udział w pracach jury I Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego „Bella Voce” w Busku Zdroju. W jury zasiadali tak znakomici śpiewacy, jak: prof. dr hab. Piotr Kusiewicz - przewodniczący, oraz pani prof. Jolanta Omiljanowiecz-Quattrini, pani Renata Kuczyńska, pan prof. dr hab. Piotr Łykowski, pani Ewa Warta-Śmietana i moja skromna osoba.

Z. S.: Ma Pan dwa miejsca na Ziemi: Rzeszów, gdzie Pan zamieszkał, założył rodzinę i pracuje na Wydziale Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, a drugim jest Jarosław – miasto, w którym się Pan urodził, rozpoczął naukę muzyki w Szkole Muzycznej, w której Pan teraz pracuje. W rodzinnym mieście stara się Pan w różny sposób popularyzować muzykę klasyczną - poprzez występy artystyczne i działalność animacyjną na rzecz kultury.

J. Ś.: Jest to temat niewątpliwie dziś bardzo trudny i bardzo drażliwy. Biorąc jednak pod uwagę moją osobowość, obydwa rodzaje mojej działalności umożliwiają mi kontakt z szeroką publicznością i wpływają na jakość mojego artyzmu. Przygotowanie się do prowadzenia koncertów jest czasochłonne i wymaga szerokiej wiedzy ogólnomuzycznej, zmusza mnie do innego rodzaju kontaktu z publicznością i często do spontanicznego reagowania na zachowania widzów czy też słuchaczy. Spoczywa na mnie jednocześnie ogromna odpowiedzialność budowania nastroju danego przedsięwzięcia kulturalnego, jakiego się podejmuję.

Z. S.: Powiedział Pan, że jest to temat drażliwy - dlaczego?

J. Ś.: W Polsce niestety brak jest instytucji, które by tego typu działania do końca rozumiały i w sposób czynny godnie wspierały, zwłaszcza w małych miastach. W tym momencie mogę liczyć na dobrą wolę i zrozumienie dyrekcji Centrum Kultury i Promocji Miasta Jarosławia, z którym najczęściej charytatywnie współpracuję. Organizując tego typu spotkania jestem przekonany o ich słuszności. To właśnie ta forma żywego docierania do słuchacza, ma największą szansę w upowszechnianiu wysokiej kultury i jej się należy szacunek i szczególna uwaga. Cieszy mnie fakt, że osoby obecne na tego typu koncertach zauważają potrzebę organizowania i uczestnictwa w takich wydarzeniach. Co ciekawe, często młodzi ludzie obecni na koncertach w sposób zauważalny potrafią cieszyć się muzyką, potrafią wyciągnąć z niej wartości, rzekłbym, najistotniejsze. Uwidacznia się to w słowach wdzięczności adresowanych do organizatorów, jak i wykonawców. Takie zachowania ludzi są najlepszym rodzajem zapłaty i jednocześnie bodźcem do podejmowania przeze mnie dalszych działań twórczych zmierzających w podobnym kierunku. Taka mobilizująca postawa odbiorców zmusza do coraz to nowszych, doskonalszych pomysłów, rozwiązań, konwencji każdego spotkania z melomanami, jakże chłonnymi wszystkiego, co piękne i niecodzienne.

Z. S.: Pana praca w rodzinnym Jarosławiu została bardzo pięknie podkreślona i doceniona - 27 kwietnia 2017 roku Rada Miasta Jarosławia jednomyślnie nadała Panu tytuł Honorowego Obywatela Miasta Jarosławia, a w gronie honorowych obywateli znajduje się tylko trzech artystów muzyków: hiszpański gambista i kompozytor Jordi Savall, francuski muzykolog i wybitny wykonawca muzyki dawnej Marcel Peres oraz Pan.

J. Ś.: Przyznam szczerze, że ten tytuł i to wyróżnienie spadło na mnie jak przysłowiowy „grom z jasnego nieba”. Jak się wyraziłem w dniu nadania mi tego zaszczytnego tytułu, przyjąłem go z pokorą, szacunkiem i radością. Rzeczywiście robię dużo dla mojego miasta, bo moim credo życiowym są słowa: „Człowiek, który nie ma szacunku dla przeszłości, nie jest godzien teraźniejszości”. Kocham swoje miasto, jestem osobą bardzo emocjonalną, rzeczywiście często wracam do niego, tam zaraz po skończonych studiach w 1992 roku podjąłem pracę w Państwowej Szkole Muzycznej. Zawsze tam mnie ciągnęło i po dziś dzień się z tym miastem nie rozstaję. Kocham moją małą ojczyznę Jaroslaviensis. W tym mieście są moje korzenie, z tego miasta pochodzę, tu się urodziłem, w tym mieście zrodziła się historia kształtowania mojego własnego losu.

Z. S.: W tym mieście rozpoczął Pan swoją przygodę z muzyką.

J. Ś.: Zamiłowania do muzyki nie da się wpoić na siłę i zawsze ono było we mnie. Swoją przygodę ze Sztuką rozpocząłem od nauki gry na akordeonie i po sześciu latach zdobyłem dyplom ukończenia Szkoły Muzycznej I stopnia, a następnie w dwóch kolejnych latach, bo uczęszczałem do 8-klasowej szkoły podstawowej, ukończyłem dyplom z fortepianu głównego w tejże samej szkole. W tym momencie należy wspomnieć moją wspaniałą nauczyciel, autorytet jak i wizytówkę jarosławskiej Szkoły Muzycznej – panią Krystynę Kudłę. W czasie dwóch lat ukończyłem pod jej kierunkiem fortepian główny. To Jej osobowość i determinacja w najznaczniejszym stopniu zadecydowała o mojej dalszej drodze zawodowej. Dzisiaj, korzystając z naszego spotkania, chcę przekazać wyrazy podziękowania dla Pani Krystyny Kudły. Dziękuję jej przede wszystkim za wiele godzin wspólnie spędzonych przy fortepianie, za niezapomniane lekcje harmonii, a przede wszystkim dziękuję Pani Krystynie Kudle za cierpliwość, wytrwałość i za to, że wierzyła we mnie. Dziękuję Pani za to, że w sposób konsekwentny potrafiła wpłynąć na moje zainteresowania muzyczne. Warto dodać, że Ta niezwykła pedagog jarosławskiej Szkoły Muzycznej wychowała liczną gromadkę cenionych dziś muzyków zarówno w kraju, jak i za granicą. Jej aktywna działalność na rzecz trwałych wartości i dziedzictwa naszej kultury godna jest podziwu i pamięci nas wszystkich, którzy byliśmy Jej uczniami. Z tego miejsca raz jeszcze wyrazy wielkiego szacunku i podziękowania.

Z. S.: Na zakończenie spotkania pragnę zauważyć, że jest Pan szczęściarzem. Kocha Pan muzykę i może jej Pan służyć na wielu płaszczyznach

J. Ś.: Muszę podkreślić, że dla mnie los był łaskawy, gdyż trafiłem na wielkich ludzi, wielkie autorytety, które wpłynęły na moją osobowość. Dziś muzyka jest dla mnie wszystkim. Jest lekarstwem na życie, zmusza mnie do refleksji, zadumy, do chwili uniesień artystycznych, które w pewnym momencie doprowadzają mnie do skojarzeń, konkluzji, a co najważniejsze - wciąż do nowych inspiracji.
Myślę, że nie tylko mnie, ale każdego człowieka szlachetnego i wrażliwego. Dzisiaj rzadko kto potrafi się choć na chwilę skupić na tego typu sztuce - wsłuchać się w Jej sens, wgłębiać w Jej zwiewność, ulotność i nieuchwytność.
Konkludując naszą rozmowę powiem, że nie ma takiej potrzeby, aby kogokolwiek, kto zagląda na blog „Klasyka na Podkarpaciu” przekonywać o potrzebie istnienia jakże pięknej i pożytecznej dziedziny Sztuki, jaką jest Muzyka. Wiadomo od wieków, że krzepi na duchu, leczy z wszelkich urazów, wszelkich ran, a co najważniejsze zmusza do głębszych przemyśleń.

Z dr hab. Jackiem Ściborem - śpiewakiem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 16 września 2017 roku w Rzeszowie.

XXVII Festiwal im. Adama Didura w Sanoku zakończony

W ostatniej dekadzie września odbyła się jedna z najważniejszych imprez na Podkarpaciu, poświęconych muzyce klasycznej - XXVII Festiwal im. Adama Didura, który w tym roku trwał od 20 do 30 września. Dyrektorem Festiwalu jest Pan Waldemar Szybiak, który jest także dyrektorem Sanockiego Domu Kultury – placówki, która tę imprezę organizuje. Rozmowa z panem Waldemarem Szybiakiem będzie podsumowaniem tego wydarzenia.

Zofia Stopińska: Spotkamy się przed koncertem finałowym i można już powiedzieć, że tegoroczna edycja była bardzo interesująca, różnorodna i nadzwyczaj udana.

Waldemar Szybiak: Układając program zawsze staram się myśleć o tym, aby koncerty były przede wszystkim na wysokim poziomie i jednocześnie atrakcyjne dla publiczności. Nie myślę wówczas o problemach organizacyjnych i finansowych, ale przed rozpoczęciem Festiwalu wszystko musi być „zapięte na ostatni guzik”. Faktycznie tegoroczna edycja była bardzo udana, chociaż nie można powiedzieć, że poprzednie edycje były gorsze, ale były po prostu inne.

Z. S.: W tym roku Festiwal rozpoczął się 23 września spektaklem operowym, mieliśmy wspaniały koncert muzyki Piotra Czajkowskiego, spektakl operetkowy, wieczór baletowy, ale słuchaliśmy także muzyki Gustawa Mahlera – wszystko świetnie wykonane, a sala zawsze była wypełniona.

W. S.: Faktycznie, w tym roku na każdym koncercie był nadkomplet publiczności, chociaż w poprzednich latach także nie można było narzekać na brak publiczności. Od lat Preludium Festiwalowe trwa trzy dni i zapraszamy do oglądania filmów muzycznych. Zainaugurowaliśmy Festiwal wielkim spektaklem operowym „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego. Pewne elementy scenograficzne, które u nas się nie zmieściły ze względu na wielkość sceny, nie wpłynęły negatywnie na całość, a wręcz przeciwnie – można było skupić się bardziej na pięknym śpiewie, na muzyce. Soliści, chór, balet i orkiestra Opery Śląskiej w Bytomiu wykonali wszystko znakomicie od pierwszego do ostatniego taktu.
W drugim dniu przyjechali do nas artyści z Filharmonii Lwowskiej i Opery Lwowskiej. W pierwszej części słuchaliśmy arii z takich oper Piotra Czajkowskiego jak: „Eugeniusz Oniegin”, „Dama Pikowa” i „Jolanta”, w bardzo dobrym wykonaniu młodych śpiewaków, natomiast część drugą wypełnił Koncert fortepianowy b-moll op. 23 Piotra Czajkowskiego.

Z. S.: Reakcja publiczności świadczyła najlepiej o tym, że te wieczory pozostaną w jej pamięci na długo, chociaż kolejny koncert także dostarczył wielu wspaniałych wrażeń.

W. S.: Ten wieczór szczególnie mnie cieszy, bo wystąpiła Ulrike Helzel - znakomita solista Opery Wiedeńskiej i Sinfonietta Cracovia – świetna polska orkiestra kameralna. Repertuar nie był łatwy, bo w części pierwszej słuchaliśmy utworów Gustava Mahlera – słynnego Adagietta z V Symfonii i Rückert-Lieder cyklu pieśni do słów Friedricha Ruckerta. W części drugiej Sinfonietta Cracovia popisała się Serenadą E-dur – Antona Dvoraka, ale zagrała też dwa bisy: „Orawę” Wojciecha Kilara oraz "Gliss Dance" krótki utwór Adama Wesołowskiego, który jest laureatem I nagrody naszego Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura w 2004 roku. Wszystkie utwory zostały entuzjastycznie przyjęte przez publiczność.

Z. S.: Dwa następne wieczory zatytułował Pan „Klasyka operetki” i „Mistrzowie nastroju”.

W. S.: Najpierw przenieśliśmy się w świat operetki i wystawiona została na naszej scenie „Hrabina Marica” Emmericha Kalmana. Moim zdaniem jest to jedna z niewielu operetek, których możemy z zachwytem słuchać, bo jest tam trochę muzyki z lat dwudziestych ubiegłego wieku, trochę swingu, węgierskiego folkloru zabarwionego cygańską nutą oraz wiele wspaniałych melodii. To był naprawdę bardzo udany wieczór w wykonaniu artystów Opery Krakowskiej i słusznie został gorąco przyjęty.
Na następny wieczór zaprosiłem Annę Marię Jopek wraz z zespołem i poprosiłem ich o wykonanie utworów nagranych kilka lat temu na płycie zatytułowanej „Polanna” i zmierzyli się z tradycją polskiej pieśni, która została zinterpretowana w sposób znakomity. Anna Maria Jopek to artystka świetnie wykształcona, z dużą kulturą muzyczną i swoim stylem. Ten koncert bardzo dobrze się wkomponował w ideę tegorocznego Festiwalu.

Z. S.: Jestem pod wielkim wrażeniem ostatnich wieczorów: „Słynne balety”, „Primadonny” i „Wielkie dzieła wokalno-instrumentalne”.

W. S.: W czwartek (28 września) Balet Opery Lwowskiej zaprezentował dwie suity „Szeherezadę” – Mikołaja Rimskiego-Korsakowa i „Carmen” – Georges’a Bizeta w opracowaniu Rodiona Szczedrina. „Szeherezada” wykonana została w sposób tradycyjny, z bardzo efektownymi scenami zbiorowymi, natomiast mnie zachwyciła „Carmen” zrobiona w sposób nowoczesny i świetnie zatańczona. Uważam, że zbliżyliśmy się do najwyższego poziomu, czemu publiczność dała wyraz długo fetując artystów ze Lwowa.
Najwyższym poziomem popisały się także Małgorzata Walewska i Joanna Woś – wspaniałe polskie śpiewaczki, którym fantastycznie towarzyszył pianista Robert Morawski. W programie znalazło się kilka arii ze znanych oper, ale były także arie, które zabrzmiały na tej scenie po raz pierwszy i najlepszym przykładem mogą być arie z oper Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego. Małgorzata Walewska i Joanna Woś zachwyciły sanocką publiczność rewelacyjnie wykonanymi duetami z oper „Opowieści Hoffmana” Jacquesa Offenbacha i „Lakme” Leo Delibes’a oraz „Humorystycznym duetem kotów” przypisywanym Rossiniemu. Zachwycały wspaniałym śpiewem, grą aktorska i urodą.
Wprawdzie koncert finałowy rozpocznie się dopiero za chwilę, ale podczas próby znakomicie zabrzmiała „Messa di Gloria” - Giacomo Pucciniego w wykonaniu Chóru i Orkiestry Filharmonii Śląskiej pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka oraz solistów Łukasza Gaja – tenor i Adama Szerszenia – baryton. Drugie dzieło to Psalm 114 Da Israel aus Ägypten zog op. 51 Feliksa Mendelssohna – Bartholdy’ego. Ta wspaniała kompozycja przeznaczona na ośmiogłosowy chór mieszany i orkiestrę symfoniczną zabrzmi najprawdopodobniej po raz pierwszy w Polsce, bo nie odnaleziono śladów wykonania tego utworu w naszym kraju.

Z. S.: Warto podkreślić, że Chór Filharmonii Śląskiej prowadzi od kilkunastu lat i przygotował do koncertu w Sanoku Pan Jarosław Wolanin, muzyk urodzony w Brzozowie. Trzeba także powiedzieć o bardzo ważnych nurtach, które nie są dostrzegane przez publiczność.

W. S.: Mieliśmy w tym roku XXV Obóz Humanistyczno-Artystyczny. Dzieci z pierwszej i trzeciej klasy świetnie się bawiły na zajęciach wokalnych, tanecznych, teatralnych i plastycznych. Ta nasza nieustanna praca z dziećmi nie idzie na marne, gdyż część z nich regularnie przychodzi na koncerty Festiwalu im. Adama Didura, a także na inne koncerty organizowane przez Sanocki Dom Kultury. Wychowujemy sobie w ten sposób publiczność.
Organizowaliśmy także w tym roku XXV Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura. Wpłynęło na ten konkurs aż osiemnaście partytur – to bardzo dużo, bo uczestniczyć w nim mogą wyłącznie młodzi kompozytorzy, którzy nie ukończyli jeszcze trzydziestu lat. Mieliśmy także ciekawe zdarzenie, bo jeden z młodych kompozytorów przejechał sześćset kilometrów, aby dostarczyć pracę w ostatniej chwili i ten kompozytor wygrał – nie dlatego, że złożył ją osobiście, a dlatego, że praca okazała się najlepsza. Tym kompozytorem jest Michał Schäfer, a nagrodzony utwór zatytułowany „...Wybrzeża ciszy...” został wykonany 29 września przed koncertem Małgorzaty Walewskiej i Joanny Woś. Mamy się czym pochwalić, bo część uczestników naszego konkursu to znani kompozytorzy średniego pokolenia, którzy mają już wielki dorobek – wymienię tylko: Agatę Zubel, Katarzynę Głowicką, Wojciecha Widłaka, Pawła Łukaszewkiego, Dariusza Przybylskiego. Nasi laureaci nie tylko komponują i ich utwory są wykonywane nie tylko w Polsce, ale także często zajmują eksponowane stanowiska w akademiach muzycznych i co ważne – często podkreślają, że na Konkursie w Sanoku rozpoczynali karierę i to nas bardzo cieszy.
Te dodatkowe nurty w postaci: Festiwalowego kina artystycznego, Obozu Humanistyczno-Artystycznego i Konkursu Kompozytorskiego sprawiają, że różnimy się od innych festiwali i jesteśmy oryginalni.

Z. S.: Życzę Panu i pracownikom Sanockiego Domu Kultury, którzy pracują przy organizacji tego Festiwalu, aby impreza dalej się rozwijała. Spektakle operowe, operetkowe i baletowe są kosztowne.

W. S.: Na szczęście mamy spore grono wspaniałych, wiernych sponsorów, którzy od lat są z nami. Życzmy sobie, aby festiwal miał coraz więcej pieniędzy, aby przybywało sponsorów. Znakomici wykonawcy chętnie do nas przyjeżdżają, na część z nich jeszcze nas nie stać, ale to jest niewielka grupka i może uda nam się ich zaprosić w przyszłych latach. Najważniejsze, że mamy w Sanoku wspaniałą publiczność, która kupuje bilety i tłumnie przychodzi na koncerty.

Z panem Waldemarem Szybiakiem - Dyrektorem Festiwalu im. Adama Didura i Dyrektorem Sanockiego Domu Kultury rozmawiała Zofia Stopińska 30 września 2017 roku w Sanoku.

Z wielką niecierpliwością i radością czekałam na ten koncert

Przedostatni wieczór XXVII Festiwalu im. Adama Didura był pod każdym względem nadzwyczajny. Na początku pierwszej części Dyrektor Festiwalu Waldemar Szybiak zapoznał publiczność z wynikami XXV Ogólnopolskiego Otwartego Konkursu Kompozytorskiego im. Didura. Zostały wręczone nagrody, a później wykonana została kompozycja, która otrzymała I nagrodę – czyli utwór zatytułowany „...Wybrzeża ciszy...” na mezzosopran i kwartet smyczkowy Michała Schäfera – przez Magdę Niezgodę-Solarz – mezzosopran i Kwartet Airis w składzie Aleksandra Czajor – I skrzypce, Grażyna Zubik - skrzypce, Natalia Warzecha-Karkus – altówka i Julia Kotarba – wiolonczela. Później rozpoczął się koncert zatytułowany „Primadonny” w wykonaniu wspaniałych, światowej sławy polskich śpiewaczek: Joanny Woś - sopran i Małgorzaty Walewskiej – mezzosopran, przy fortepianie zasiadł Robert Morawski, a utwory i wykonawców przybliżał nam Piotr Nędzyński. Po koncercie mogłam porozmawiać z Panią Małgorzatą Walewską.

Zofia Stopińska: Sanocka publiczność zachwycona była ariami, ale szczególny entuzjazm wzbudziły duety, czy Panie już występowały razem podczas jednego koncertu?

Małgorzata Walewska: Nie, był to pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni koncert, ale zawsze śpiewałyśmy z orkiestrą, natomiast z towarzyszeniem fortepianu wystąpiłyśmy dzisiaj w Sanoku po raz pierwszy. Z wielką niecierpliwością i radością czekałam na ten koncert i bardzo się cieszę, że to się udało zrealizować. Myślę, że będziemy występować w tym składzie często.

Z. S.: Od 2014 roku jest Pani Dyrektorem Artystycznym Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu. To duża impreza, której musi Pani poświęcić wiele czasu i energii.

M. W.: Zgadza się, ale ostatnio mam bardzo dużo pracy, bo oprócz tego, że jestem dyrektorem w Nowym Sączu, to także angażuję się w różne „szalone” pomysły i niedawno zakończyliśmy projekt „Człowiek z manufaktury” - w finale konkursu kompozytorskiego miałam przyjemność kreować rolę Zofii i to bardzo absorbowało mnie czasowo, bo wykonywałam współczesne utwory dwóch młodych kompozytorów i ciążyła na nas duża odpowiedzialność, bo od wykonawców również zależało to, jak oni zostaną ocenieni. W komisji był m.in. pan Krzysztof Penderecki. Ten konkurs z konkursem im. Ady Sari łączy to samo poczucie misji – czyli pomoc i wspieranie młodych artystów w szerokim pojęciu tego słowa. Niedawno mieliśmy pierwsze spotkanie organizacyjne kolejnego festiwalu, który odbędzie się za dwa lata, bo czas szybko mija i trzeba już myśleć o zapraszaniu gości, głównie do komisji, bo zapraszamy artystów, dyrektorów oper z całego świata, którzy mają kalendarze pozajmowane z dużym wyprzedzeniem, dlatego my także staramy się z naszą propozycją wychodzić bardzo wcześnie, żeby mieć gości, jakich sobie wymarzyliśmy.

Z. S.: Ma Pani nadal czas na długie dalekie podróże artystyczne?

M. W.: Trochę mniej wyjeżdżam. Więcej śpiewam w Polsce. Bardzo mnie cieszy fakt, że mamy tak dużo wspaniałych sal koncertowych. Serce rośnie, jak się widzi te sale z dobrą akustyką, rozwijają się orkiestry. Czeka mnie kolejne przedsięwzięcie z Sinfonią Iuventus, bo będziemy nagrywać dzieło Antona Rubinsteina pod tytułem „Mojżesz” i będzie to pierwsza rejestracja tej opery. Bardzo się cieszę, że zostałam zaproszona do tego projektu. Wkrótce, a na pewno przed świętami, powinno się ukazać kolejne dzieło, które nagrałyśmy razem z Joanną Woś - „Missa pro pace” Wojciecha Kilara pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka. Z niecierpliwością czekam na to nagranie. Dzieje się naprawdę bardzo dużo.

Z. S.: W Sanoku publiczność gorąco oklaskiwała Panie od samego początku. Czuła Pani dobrą energię płynącą z widowni?

M. W.: Oczywiście, energię publiczności czuje się bardzo wyraźnie od pierwszego dźwięku. To wielka radość dla wykonawcy, jeśli publiczność słucha z tak wielkim skupieniem i dobrze wie, kiedy bić brawo. Bardzo mi zaimponowało, że w „Duecie Kwiatów” z op. „Lakme” Leo Delibe zeszłyśmy z Joasią na chwilę z estrady, a państwo nadal słuchali muzyki. To naprawdę zdarza się bardzo rzadko i dlatego też bardzo dziękuje sanockiej publiczności. W moim domu na czołowym miejscu stoi puchar z napisem: Sanok 89’. Otrzymałam go podczas pierwszego pobytu w tym mieście, a byłam wtedy jeszcze studentką i od tej pory z dużym sentymentem wracam do tego miasta. Jestem bardzo szczęśliwa i zobowiązana, że pan Waldemar Szybiak zaprosił mnie w tym roku i mam nadzieję wrócić tu niedługo.

Z. S.: Wiem, że przyjechały Panie już wczoraj i mieszkacie w Dworze w Woli Sękowej, miejscu związanym z patronem tego Festiwalu – Adamem Didurem. Pewnie takie magiczne miejsca wpływają także na artystów.

M. W.: Oczywiście, magia takich miejsc jest wielka i dlatego też bardzo sobie cenimy występy m.in. w starych teatrach, gdzie są duchy wielkich gwiazd, od których uczyliśmy się słuchając ich nagrań, bo najwięksi mistrzowie, niestety, już odeszli. Na szczęście mamy młodych ludzi podążających ich drogą. Ostatnio oglądałam telewizyjną transmisję „Lohengrina” z udziałem Piotra Beczały i Tomasza Koniecznego. Piotrek jest po prostu znakomity. Wspaniale pokazał się w dużej, wymagającej dużej odpowiedzialności wokalno-aktorskiej roli, ale oczywiście obaj panowie byli świetni. Ania Netrebko była także niezrównana. Byłam zachwycona i dumna. Uważam, że dużo lepiej radzimy sobie na polu operowym niż na polu sportowym, na przykład.

Z. S.: Śpiewała Pani w miejscach, w których kiedyś występował Adam Didur.

M. W.: Wprawdzie nie podążałam dokładnie Jego śladami, ale trochę żeśmy się „zazębiali”. Nie w jednym czasie, ale w tych samych miejscach – między innymi: Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Opera Śląska w Bytomiu i Sanok.

Z panią Małgorzatą Walewską - światowej sławy polską śpiewaczką rozmawiała Zofia Stopińska 29.09.2017r. w Sanoku.

Subskrybuj to źródło RSS