wywiady

Śpiewam, bo bardzo kocham muzykę

Proponuję Państwu spotkanie z Panem Andrzejem Lampertem – znakomitym polskim tenorem młodego pokolenia. Andrzej Lampert urodził się w Chorzowie, gdzie ukończył Wydział Wokalny Szkoły Muzycznej II stopnia, a później studiował w Akademii Muzycznej w Katowicach na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. Zainteresowania tą dziedziną zaowocowały wygraniem konkursu „Szansa na sukces” oraz wieloma występami i nagraniami (m.in. w 2008,r. dokonał nagrania, które znalazło się w rozszerzonej wersji albumu „Symphony”, wspólnie z Sarah Brightman). Również w 2008 roku ukończył z wyróżnieniem Wydział Wokalno-Aktorski w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie śpiewu solowego u Janusza Borowicza. Andrzej Lampert jest laureatem konkursów wokalnych w Polsce i za granicą. Tyle tytułem wstępu, a więcej dowiedzą się Państwo z rozmowy, którą zarejestrowałam 25 września w Sanockim Domu Kultury, po wspaniałym spektaklu opery „Romeo i Julia” Charles’a Gounoda na XXVIII Festiwalu im. Adama Didura.

        Zofia Stopińska: Pani Ewa Majcherczyk, występująca w tym spektaklu w roli Julii, powiedziała, że każda Julia na świecie marzy o takim Romeo, jakim jest Andrzej Lampert. Dzisiejszy spektakl był najlepszym tego dowodem. Śpiewał Pan wspaniale, pokazał Pan także swoje wielkie umiejętności aktorskie. Bardzo Panu dziękuję za tyle wzruszeń. Romeo w Pana wykonaniu był bardzo przekonujący, a przecież to bardzo trudna pod każdym względem rola.

        Andrzej Lampert: Bardzo pani dziękuję za te miłe słowa. To jest muzyka, która mnie bardzo porusza, żarliwość i emocje, to jest ten rodzaj muzyki, którą bardzo lubię wykonywać. Przyznaję, że partia Romea jest jedną z trudniejszych, jakie do tej pory wykonywałem w swoim życiu – przede wszystkim ze względu na obszerność (5 aktów), język francuski, ale śpiewa się ją z wielką przyjemnością.

        Wielkie emocje towarzyszyły także publiczności. Może czuli je także wykonawcy.

        - Nie zawsze się to zdarza, ale w Sanoku wyczułem inny rodzaj publiczności, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Państwa reakcje były bardzo gorące i to nas dodatkowo od początku inspirowało. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie akustyka tej sali, bo śpiewa się tutaj bardzo dobrze.

        Po raz pierwszy Pan tutaj występował?

        - Śpiewałem tutaj kiedyś koncert „Od Brodway’u do Hollywood”, również z Operą Śląską, ale był to koncert nagłaśniany, śpiewaliśmy do mikrofonów, a dzisiaj śpiewaliśmy akustycznie, stąd miałem okazję przetestować tę salę i mogę ją polecić wszystkim wykonawcom.

        Urodził się Pan na Śląsku i tam Pan także otrzymał niedawno nagrody, które najlepiej świadczą o tym, że jest Pan w rodzinnych stronach, a przede wszystkim w Operze Śląskiej, cenionym artystą – kilka dni temu został Pan uhonorowany Złotą Odznaką Honorową Za Zasługi dla Województwa Śląskiego, a na wiosnę „Złotą Maską” – Nagrodą Teatralną Zarządu Województwa Śląskiego za rolę Romea w operze „Romeo i Julia” oraz Nagrodą im. Zbigniewa Grucy, przyznawaną przez redakcję Dziennika Teatralnego. Nie było okazji wcześniej i dopiero dzisiaj gratuluję.

        - Te nagrody są dla mnie dużym wyróżnieniem i każda z nich bardzo mnie zaskoczyła. Jestem bardzo szczęśliwy, że otrzymałem je na terenie Śląska, czyli tam, gdzie się urodziłem, że Ślązacy zauważyli moją działalność i tak bardzo mnie wyróżnili. Czuję się trochę zakłopotany, ponieważ wydaje mi się, że jestem człowiekiem, który ma jeszcze wiele do zrobienia. Te nagrody są dla mnie wielką motywacją, ale nie dla nagród ten zawód wykonuję. Śpiewam, bo bardzo kocham muzykę.

        Muzykę stawia Pan na pierwszym miejscu?

        - Na pierwszym miejscu jest rodzina i trójka moich dzieci. Bardzo ważne jest też śpiewanie dla publiczności, a jeśli to się jeszcze wiąże ze świetnym kontaktem, interakcją z dyrygentem i z kolegami na scenie, to jest wielka przyjemność i człowiek nie odczuwa zmęczenia.

        Kiedy zdecydował się Pan, że będzie Pan śpiewał w operze? Bo rozpoczął Pan działalność jako artysta estradowy.

        - Tak, bo ja po prostu wywodzę się ze środowiska, w którym śpiewało się piosenki. Z operą zetknąłem się dopiero podczas studiów, ale nie sądziłem, że śpiew operowy będzie głównym, pierwszym nurtem mojej działalności. Dopiero po debiucie w Operze Śląskiej, gdzie otrzymałem możliwość zaśpiewania w „Traviacie”, podjąłem tę decyzję. Wkrótce po tym debiucie, a dokładnie w 2011 roku, otrzymałem od pana Wiesława Brennecke propozycję dalszego kształcenia się u pani prof. Heleny Łazarskiej w Universität fűr Musik und Darstellende Kunst w Wiedniu i przez dwa lata studiów bardzo intensywnie pracowaliśmy, naprawiliśmy pewne złe nawyki. Do dzisiaj pozostaję pod jej stałą opieką wokalną. W 2013 roku rozpocząłem etatową pracę w Operze Krakowskiej i pracowałem tam przez ostatnie pięć lat.

        Byłam przekonana, że jest Pan nadal solistą Opery Krakowskiej.

        - Obecnie jestem „wolnym strzelcem”, ale mam to szczęście, że mogę kooperować z wieloma ośrodkami w Polsce. W przyszłym roku kalendarzowym, ale jeszcze w tym sezonie artystycznym, bo w czerwcu, będę miał zaszczyt zaśpiewać w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, gdzie zadebiutuję w „Eugeniuszu Onieginie” u boku Mariusza Kwietnia w roli Oniegina. Wcześniej zapraszam Państwa do NOSPR-u, gdzie 4 października zaśpiewam na Inaugurację w III Symfonii „Pieśń o nocy” Karola Szymanowskiego, zapraszam do Opery Krakowskiej na „Anne Bolenę” i na spektakle „Romea i Julii” do Opery Śląskiej, zapraszam również do Bytomia na nową produkcję „Traviaty” w reżyserii Michała Znanieckiego, a od lutego do maja będę śpiewał kilka spektakli opery „Król Roger” Karola Szymanowskiego w Grazu w Austrii. Mam sporo pracy w tym sezonie i mam nadzieję, że gdzieś będę się miał okazję z Państwem zobaczyć.

        Ponieważ za chwilę wyjeżdżacie i widzę, że większość kolegów już jest przygotowana do podróży, musimy kończyć rozmowę.

        - Mam nadzieję, że spotkamy się w Operze Śląskiej lub w Operze Krakowskiej. Dziękuję Pani za rozmowę, dziękuję sanockiej publiczności za wspaniałe przyjęcie naszego spektaklu. Do zobaczenia.

Z panem Andrzejem Lampertem - znakomitym polskim tenorem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 25 września 2018 roku w Sanoku podczas XXVIII Festiwalu im. Adama Didura.

Z panem Janem Michalakiem o XX Dniach Sztuki w Dębicy

         Już tylko kilka dni dzieli nas od inauguracji Jubileuszowych XX Dni Sztuki w Dębicy. Polecamy Państwa uwadze tę imprezę wspólnie z jej dyrektorem artystycznym Panem Janem Michalakiem - śpiewakiem i animatorem kultury.
Jubileuszowa edycja zobowiązuje i dlatego koncerty, które zostały zaplanowane, podkreślają, że to edycja wyjątkowa.

        Zofia Stopińska: Proszę nam przybliżyć wykonawców i programy koncertów.

        Jan Michalak: XX Jubileuszowe Dni Sztuki – Dębica 2018 rozpoczynamy 7.10.2018 r. Koncertem Galowym zatytułowanym – Europejska Noc. W programie koncertu znajdą się przeboje i standardy muzyki rozrywkowej, w podróży muzycznej po miastach świata, w nowych symfonicznych aranżacjach dyrygenta i kompozytora Marcina Mirowskiego.
W koncercie wystąpią : Francesco Malapena – znakomity włoski tenor, Katarzyna Mirowska – śpiew, Jan Michalak – bas-baryton, oraz Lydian Nadhaswaram - pianista – dziecięcy geniusz muzyczny z Indii
Solistom towarzyszyć będzie The Film Harmony Orchestra pod dyrekcją Marcina Mirowskiego, z solistami Tomaszem Mirowskim - skrzypce i Piotrem Łukaszczykiem - fortepian.

W dniu 14.10.2018 r. zapraszam na recital Zol Zajn w wykonaniu Beaty Czerneckiej, której towarzyszyć będą Tomasz Kmiecik – piano i Agata Półtorak – skrzypce. Nastrojowy i przepełniony niezwykłą aurą krakowskiego Kazimierza recital pieśni żydowskich w języku jidysz, w wykonaniu charyzmatycznej aktorki i wspaniałych muzyków legendarnej piwnicy artystycznej – Piwnicy pod Baranami

        Ponieważ jest Pan inicjatorem Dni Sztuki w Dębicy i sprawuje Pan pieczę artystyczną nad wszystkimi edycjami, proszę opowiedzieć o narodzinach tej imprezy, i o sławnych artystach, którzy w Dębicy występowali w czasie poprzednich edycji.

        - Inauguracja Festiwalu to październik 1999 roku. Od samego początku moim zamiarem była promocja sztuki wysokiej w mieście nie posiadającym stałej sceny teatralnej i koncertowej. Przez wszystkie lata w programach festiwalowych na scenach pojawiały się: spektakle teatralne, operowe, baletowe, ale także prezentowali się uznani artyści estrady z Polski i  zagranicy.
Wspaniali śpiewacy operowi: Bernard Ładysz, Maria Fołtyn, Wiesław Ochman, Monika Swarowska-Walawska, Barbara Krzekotowska, Dorota Lachowicz, Aleksandra Stokłosa, a  także mistrzowie sceny: Jerzy Trela, Zbigniew Zapasiewicz, Krzysztof Jasiński, Krystyna Janda. Polska estrada reprezentowana była przez Michała Bajora, Jerzego Połomskiego, Edytę Geppert, Aloszę Awdiejewa i wielu, wielu innych wspaniałych artystów. Należy wspomnieć o znakomitych orkiestrach. Muzycy Filharmonii Podkarpackiej, Lwowskiej, Zabrzańskiej, Wrocławskiej oraz muzycy Teatru Opery i Baletu ze Lwowa oraz Opery Krakowskiej.

        Kto Pana wspiera w propagowaniu w Dębicy kultury wysokiej i w przygotowaniach kolejnych edycji, bo wiadomo, że mecenasi są potrzebni.

        - Od 20 lat Głównym Sponsorem i Mecenasem Dni Sztuki – Dębica jest Pan Stefan Bieszczad - Prezes Firmy Suret w Dębicy. Wspierają mnie także samorządy: Miasta Dębicy,  Powiatu Dębickiego i Gminy Dębica. W różnych latach festiwalu, także różne firmy z powiatu dębickiego.

        Nasze spotkanie jest okazję, aby przybliżyć czytelnikom „Klasyki na Podkarpaciu” Pana sylwetkę. Kiedy okazało się, że ma Pan piękny głos , który należy kształcić?

        - Edukację muzyczną rozpocząłem jako 8-latek w PSM w Krośnie w klasie skrzypiec. Później w PSM II st. w Tarnowie w klasie śpiewu solowego i dalsza edukacja muzyczna i praca nad głosem u prof. Adama Szybowskiego w AM w Krakowie. Pierwsze sukcesy odnosiłem na konkursach wokalnych - „ Moniuszkowskim",  kiedy Dyrektorem Artystycznym była Maria Fołtyn, ”Kiepurowskim” za czasów Bogusława Kaczyńskiego i zagraniczne w: Bratysławie i Monachium.

        Czy od początku był Pan prowadzony jako bas – baryton?

        - Na początku prowadzony byłem jak bas. Po wielu latach pracy nad głosem, techniką śpiewu, rozszerzaniu skali głosu, jestem określany jako bas-baryton.

        Proszę opowiedzieć o swojej działalności artystycznej.

        - Od samego początku byłem tak zwanym „ wolnym strzelcem”, nie związanym na stałe z żadnym teatrem operowym, chociaż miałem wiele takich propozycji z teatrów w Polsce i za granicą. Moje występy na scenach - to umowy na wykonanie konkretnej partii operowej czy koncertu. Tak jest do dzisiaj. Przez kilka lat przebywałem w Niemczech, gdzie otrzymywałem konkretne zlecenia muzyczne. Szczególnie w teatrach operowych, czy muzycznych wielu miast - m.in.: pięknego Landu jakim jest Bawaria, Monachium, Augsburg, Ulm, ale to także wiele występów na scenach w Polsce.

        Występuje Pan zarówno z recitalami, jak i w koncertach, w których bierze udział wielu wykonawców, jest Pan zapraszany do udziału w różnych projektach, ale także często Pan organizuje różnorodne programy i to nie tylko w Dębicy.

        - Tak, to wiele koncertów, spektakli, ale także różnorodne programy okolicznościowe, wyreżyserowane przeze mnie dla potrzeb i na zamówienie innych organizatorów spoza Dębicy.

        Tuż przed Dniami Sztuki w Dębicy, odbędzie się koncert w Krośnie.

         - Tak. To jest już 10 - letnia współpraca ze Stowarzyszeniem „ Czyń Dobro, Mimo Wszystko” w Krośnie i z Panią Prezes Kamilą Bogacką. Stowarzyszenie swoją działalnością wspiera osoby chore i potrzebujące szczególnej pomocy i opieki. Piękne charytatywne koncerty i wydarzenia dają mi wiele radości.

        Polecamy Państwa uwadze koncerty, które odbędą się w ramach XX Dni Sztuki w Dębicy w dwa kolejne niedzielne wieczory 7 i 14 października w Domu Kultury Kosmos MOK. Mam nadzieję, ze bilety są jeszcze dostępne.

Z Panem Janem Michalakiem - bas-barytonem, dyrektorem artystycznym Jubileuszowych XX Dni  Sztuki  - Dębica 2018 rozmawiała Zofia Stopińska 2 października 2018r.

Jan Michalak - śpiewak operowy - bas-baryton. Edukację muzyczną rozpoczął w PSM I st. w Krośnie w klasie skrzypiec. Następnie naukę kontynuował w PSM II st. w Tarnowie w klasie śpiewu solowego Jadwigi Redych Czarnik. Przez kolejne lata kształci swój głos pod opieką prof. Adama Szybowskiego w AM w Krakowie i prof. Evy Blahovej w AM w Bratysławie.
Wyróżniany na wielu prestiżowych konkursach wokalnych w kraju i za granicą, między innymi - Kudowa Zdrój , Krynica Zdrój, Bratysława, Monachium.
Solista w wielu spektaklach operowych wykonujący pierwszoplanowe role. Uczestnik wielu recitali wokalnych, koncertów, także dzieł oratoryjnych ze znakomitymi pianistami, chórami i orkiestrami pod batutą uznanych dyrygentów, koncertujący w Polsce, Niemczech, Francji, Włoszech.
Szeroki repertuar operowy, operetkowy, musicalowy, piękna barwa głosu i nienaganna technika wokalna sprawiają, że Jan Michalak jest chętnie zapraszany do udziału w wielu wydarzeniach artystycznych.
Jan Michalak jest także animatorem kultury, twórcą i reżyserem wielu widowisk muzyczno - teatralnych. Wielokrotnie nagradzany za swoją działalność przez Instytucje Kultury, samorządy miast w Polsce, także został uhonorowany odznaką „Zasłużony dla kultury polskiej”, nadaną przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

 

Muzyka jest moją największą pasją

        Do największych wydarzeń XXVIII Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku zaliczymy z pewnością spektakl opery „Romeo i Julia” Charles’a Gounoda, wystawiony przez Operę Śląską w Bytomiu. Premiera tej opery w macierzystym teatrze odbyła się 27 października 2017 roku, wprowadził ją na bytomską scenę Michał Znaniecki - jeden z najwybitniejszych reżyserów teatralnych i operowych, a kierownikiem muzycznym premiery był Bassem Akiki – dyrygent występujący z wielkim powodzeniem na europejskich scenach muzycznych i Dyrektor Artystyczny Opery Śląskiej w Bytomiu. „Romeo i Julia” została entuzjastycznie przyjęta przez publiczność i doceniona przez znawców.            W marcu br. twórcy i wykonawcy otrzymali trzy „Złote Maski” – Nagrody Teatralne Województwa Śląskiego, a 17 września na Zamku Królewskim w Warszawie, podczas XII Gali rozdania Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury, nagrodę odebrała Ewa Majcherczyk w kategorii najlepsza śpiewaczka operowa i Bassem Akiki w kategorii najlepszy dyrygent. Obydwie nagrody dotyczyły opery „Romeo i Julia”.
Nic dziwnego, że w Sanoku dzieło to cieszyło się ogromnym zainteresowaniem, podczas spektaklu wszystkie miejsca były zajęte. Po spektaklu, kiedy publiczność opuściła salę, mogłam zarejestrować rozmowę z Panem Bassemem Akiki.

        Zofia Stopińska: Jestem zachwycona tym, co widziałem i słyszałam przez ostatni trzy godziny. To był wspaniały spektakl. Ponieważ miałam miejsce na balkonie, mogłam obserwować także pracę dyrygenta. Bardzo precyzyjnie i sugestywnie Pan dyrygował. Odnosiłam wrażenie, że muzyka płynęła z Pana serca, poprzez ręce i batutę trafiała do każdego z wykonawców tego przedstawienia i do publiczności.

        Bassem Akiki: Cieszę się bardzo, że pani tak odebrała moją pracę. Dla mnie jest to jeden długi łańcuch: widownia, soliści, balet, chór, orkiestra i dyrygent. To wszystko jest ściśle ze sobą powiązane i jak jedno ogniwo zmienia kształt lub się przerywa – to odbija się to na całości. Może Pani nie zdaje sobie nawet sprawy, jak ważna jest w czasie każdego spektaklu publiczność.

        Opera „Romeo i Julia” realizowana w Operze Śląskiej przyniosła Panu – szefowi muzycznemu, z pewnością wiele satysfakcji.

        - Jestem bardzo zadowolony z tego spektaklu, bo cały zespół włożył wiele pracy, aby go wykonać na wysokim poziomie. Pochwały należą się przede wszystkim Orkiestrze, bo to nie jest łatwa muzyka, a w dodatku trzeba bardzo umiejętnie towarzyszyć wykonawcom, którzy stoją na estradzie. Dużo tu scen intymnych i duetów. Spotkałem się nawet z wypowiedziami, że przez to „Romeo i Julia” jest nudną operą. Przekonała się Pani, że to nieprawda i jeśli wykonanie jest dobre, to nikt się nie nudzi. Trochę przykro, że w Polsce repertuar francuski nie jest dobrze znany, bo dyrektorzy teatrów operowych sięgają ciągle po te same tytuły: jeśli Georges Bizet – to „Carmen”, a jeśli Charles Gounod – to „Faust”, a „Romeo i Julia” bardzo dawno nie była grana i warto było przygotować tę operę. Napisany przez Szekspira wspaniały, nieśmiertelny dramat o miłości i nienawiści, ze wspaniałą muzyką Gounoda, jest dziełem wyjątkowym i pod każdą szerokością geograficzną odbierany tak samo, bo miłość jest jedna. Bohaterowie muszą umrzeć, bo ich rodziny są od wieków zwaśnione. Każdy konflikt źle wpływa na rodziny, większe grupy ludzi, narodowości i państwa, ale tak jak w tej operze – na końcu zwycięża miłość, bo śmierć jest tylko początkiem.

        Współpracę z Operą Śląską w Bytomiu na stanowisku dyrektora artystycznego rozpoczął Pan rok temu i przez cały czas z panem dyrektorem Łukaszem Goikiem włączacie do repertuaru ciekawe, wartościowe pozycje, które nie są często wykonywane.

        - Dodam, że Opera Śląska to pierwszy powojenny teatr operowy, stworzony przez patrona Festiwalu w Sanoku – Adama Didura. Wszyscy wielcy polscy śpiewacy tutaj śpiewali. Oprócz Adama Didura wymienię tylko niektórych: Andrzej Hiolski, Bogdan Paprocki, Wiesław Ochman – wszyscy wywodzą się z Opery Śląskiej. Śląsk – to wyjątkowo bogaty w talenty muzyczne region. Szkoda byłoby stać w miejscu i ciągle bazować na tym samym, bardzo popularnym i wszędzie granym repertuarze. Trzeba szukać oper, które są piękne i nie były w tym teatrze, a często nawet w Polsce, wystawiane. Stąd następna premiera, którą będziemy mieli 20 października i zapraszam na tę operę serdecznie, a będzie to dzieło zatytułowane „Don Desiderio” księcia Józefa Michała Poniatowskiego – polskiego kompozytora i śpiewaka, który jest zapomnianym twórcą. „Don Desiderio” to jest wybitne dzieło w stylu bel canto, czyli preferowany jest piękny śpiew i możemy je stawiać obok oper Donizettiego czy Rossiniego. Ponieważ Poniatowski żył i działał we Włoszech, jego jedyne dzieło operowe jest w języku włoskim. Koniecznie trzeba tę operę pokazać publiczności i to ona z pewnością oceni jej wielką wartość.
O tym, że publiczność potrafi ocenić i docenić nieznany spektakl, przekonałem się przygotowując „Romeo i Julię”. Graliśmy tę operę już wiele razy i na każdym przedstawieniu mamy komplet publiczności. Przychodzi na nasze spektakle nie tylko polska publiczność, bo często słyszę rozmowy w języku angielskim lub niemieckim na widowni i w kuluarach. To jest bardzo miłe.

        Wy także szykujecie się do zagranicznych wyjazdów.

        - Nasz Chór jedzie wkrótce do Paryża i będzie występował w Philharmonie de Paris z Orchestre Philharmonique de Radio France. To będzie duże wydarzenie. Mamy także inne plany związane z występami za granicą.

        Proszę nam powiedzieć o najbliższych planach artystycznych, które związane są przede wszystkim z Operą Śląską, ale jednocześnie bardzo dużo dyryguje Pan w innych miastach Polski i za granicą.

        - Uważam, że dyrygent nie może pracować tylko z jedną orkiestrą bez przerwy. Świat się ciągle rozwija. Doświadczenia, które zdobywam za granicą i w innych ośrodkach muzycznych w Polsce, przenoszę do Opery Śląskiej, ale także wiele się nauczyłem w tej Operze i wykorzystuję tę wiedzę w pracy z innymi zespołami. Wszystko można pogodzić – trzeba tylko wcześniej zaplanować.
Często bywa tak, że nie mam dla siebie czasu, ale szczerze mówiąc, nie potrzebuję go, bo muzyka jest moją największą pasją.
Rozmawiamy po spektaklu, jest już dosyć późno, a ja dzisiaj jeszcze jadę do Warszawy, jutro porannym samolotem lecę do Brukseli, poprowadzę tam trzy spektakle i wracam do Opery Śląskiej.
Mam wszystko dokładnie zaplanowane – czas na odpoczynek, czas przygotowań i czas na pracę. To jest bardzo ważne, bo świat wprost pędzi naprzód i nie można stać w miejscu, czy nawet zwalniać tempo – trzeba rozwijać się razem w takim tempie, jak wszystko dokoła.

        Należałoby jeszcze powiedzieć o tym, że ma Pan w repertuarze dużo dzieł minionych epok, ale równocześnie często dyryguje Pan także nowymi utworami.

        - Zacząłem karierę od nowej muzyki i często dyryguję dziełami, które powstały w XXI wieku. Niedługo, bo w marcu 2019 roku w Théȃtre Royal de la Monnaie, poprowadzę światową prapremierę opery „Frankenstein” – amerykańskiego kompozytora Marc’a Grey, reżyseruje La Fura dels Baus. Partytura już jest gotowa, opera jest piękna i cieszę się, że powstają nowe dzieła operowe i mogę brać udział w ich wykonywaniu. To najlepszy dowód na to, że opera jest nieśmiertelnym gatunkiem muzyki.

        Powiedział Pan, że muzyka jest największą Pana pasją, a podobno kiedy miał Pan kilkanaście lat, poważnie Pan myślał o medycynie.

        - To były raczej marzenia rodziców, którzy chcieli, abym został lekarzem. Na szczęście postawiłem na swoim i zostałem muzykiem. Miałem możliwość studiować w Polsce – najpierw na Wydziale Twórczości, Interpretacji i Edukacji Muzycznej w Akademii Muzycznej w Krakowie oraz studia magisterskie dyrygentury symfonicznej i operowej w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Jako dyrygent zacząłem pracę w Operze Wrocławskiej, później w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej, a teraz jestem związany z Operą Śląską. Bardzo się cieszę, że tak toczy się moja droga zawodowa.

        Mam nadzieję, że z dobrymi wrażeniami wyjeżdża Pan z Sanoka.

        - Z bardzo dobrymi wrażeniami. Publiczność była świetna, przez cały czas czułem jej energię i dzięki temu świetnie nam się pracowało. Jestem bardzo zadowolony z tego spektaklu. Występ w Sanoku był dla mnie nowym, ważnym doświadczeniem.

        Pragnę jeszcze pogratulować Panu otrzymanej niedawno Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury w kategorii najlepszy dyrygent.

        - Bardzo dziękuję. Chcę podkreślić, że to jest także nagroda dla orkiestry i dla całego zespołu za przygotowanie i realizację opery „Romeo i Julia”. Trzeba pamiętać, że dyrygent nie brzmi bez zespołu. Cieszę się, że nasza praca jest daje wymierne efekty, że ten zespół się rozwija i ja rozwijam się razem z nim.

        Dziękuję Panu za poświęcony mi czas.

        - Ja również dziękuję za spotkanie i jeszcze raz zapraszam 20 października do Opery Śląskiej na premierę opery „Don Desiderio” Józefa Michała Poniatowskiego. Do zobaczenia.

Z Bassemem Akiki – wybitnym dyrygentem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 25 września 2018 roku w Sanoku.

Tylko mistrzowskie wykonania porywają publiczność

        Zofia Stopińska: Jestem szczęśliwa, że mogę rozmawiać z Panią Katarzyną Dudą – wspaniałą skrzypaczką, występującą z wielkim powodzeniem na całym świecie i jedną z najciekawszych osobowości artystycznych w Polsce. W połowie ubiegłego sezonu artystycznego miałam możliwość podziwiać i oklaskiwać Panią w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie, a tym razem spotykamy się po wspaniałym koncercie, wieńczącym XII Festiwal Muzyki Kameralnej Bravo Maestro w Centrum Pa-derewskiego w Kąśnej Dolnej. Podczas wieczoru finałowego zatytułowanego MARATON NIEPODLEGŁY. 100 LAT POLSKIEJ MUZYKI wystąpiła Pani jako solistka i kameralistka. Z pewnością już Pani występowała w tym magicznym miejscu.

        Katarzyna Duda: Pierwszy raz wystąpiłam w Kąśnej w roku 2000, z pianistą Edwardem Wolaninem. Był to recital – nagroda za wygrany Konkurs Promocji Talentów w Tarnowie. Potem przez całe lata nie byłam zapraszana do Dworku Paderewskiego, mimo wysyłanych ofert. Dopiero w roku 2016 nowy dyrektor Centrum Paderewskiego, Pan Łukasz Gaj, zaprosił mnie, po 16 latach, na scenę w Kąśnej. To było dla mnie bardzo wzruszające przeżycie – wrócić do tego magicznego miejsca po tylu latach.

        Wspaniały koncert finałowy trwał bardzo długo, bo jak na maraton przystało, w planowanej części koncertu zabrzmiało 21 krótkich utworów lub fragmentów większych form polskich twórców ostatniego stulecia, ale aplauz publiczności sprawił, że wykonane zostały jeszcze dwa utwory na bis. Oprócz Pani wystąpili znakomici polscy muzycy średniego i młodego pokolenia: śpiewaczka Iwona Socha, akordeonista i bandoneonista Klaudiusz Baran, pianista Robert Morawski, skrzypkowie Janusz Wawrowski i Celina Kotz, altowiolista Michał Zaborski i wiolonczelista Marcin Zdunik. Pomimo, że każdy z wykonawców mógł pomiędzy kolejnymi występami chwilę odetchnąć, nie był to łatwy koncert, chociażby ze względu na olbrzymią różnorodność wykonywanych utworów.

        - Tegoroczny program był trudny także ze względu na wyjątkowość pomysłu; polska muzyka skomponowana po 1918 roku z okazji setnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę. Chodziło o to, aby tak skonstruować program, żeby z jednej strony można było zaprezentować najcenniejsze pozycje napisane na nasz skład, z drugiej zaś – żeby był to koncert atrakcyjny dla publiczności. Ale myślę, że udało się połączyć te dwa aspekty, sądząc po owacjach publiczności!

        Dzisiaj jestem pod wielkim wrażeniem rewelacyjnego koncertu w Kąśnej Dolnej, ale ciągle jeszcze wspominam wspaniały Pani występ w Rzeszowie, z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Jakuba Chrenowicza, kiedy to wykonała Pani niezwykle rzadko grywany, bardzo trudny II Koncert skrzypcowy h-moll op. 7 Niccolò Paganiniego – słynie Pani z wybitnych kreacji tego dzieła.

        - Faktycznie, II Koncert skrzypcowy Paganiniego jest bardzo rzadko wykonywany, bo z tego, co wiem, nie ma w Polsce oprócz mnie innego wykonawcy tego dzieła. „Campanella” – czyli tylko III część jest wprawdzie grywana jako samodzielny utwór w opracowaniu Pawła Kochańskiego, który de facto jest uproszczoną wersją finału. Ogromne wyzwanie stanowi I część Koncertu, ale moim ukochanym fragmentem jest II część. Z kilku koncertów skomponowanych przez Paganiniego najbardziej znany i grywany jest Pierwszy w tonacji D-dur. Jest on pod względem technicznym o wiele łatwiejszy, chociaż także wiele zależy od tego, jak się go wykona, bo tylko mistrzowskie wykonania porywają publiczność.

        Utwory Paganiniego są podziwiane za walory techniczne, natomiast o ich wartości muzycznej różnie się mówi.

        - To prawda, od wielu lat gram II Koncert skrzypcowy, a także inne utwory Paganiniego i spotykam się często wręcz z lekceważeniem jego muzyki. Mówi się, że to jest muzyka płytka, płaska i o niczym. Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić. Na przykład w II Koncercie środkowa część jest niezwykle piękna. Kocham ją także dlatego, że to jest typowa muzyka włoska, rodzaj arii na skrzypce. Jeżeli w ten sposób pomyśli się o tym fragmencie, to słyszymy piękne barwy, piękne frazy i głęboką muzykę. Jak już wspomniałam, w partii orkiestry nie ma gęstej faktury, ale trafić w odpowiednim czasie i odpowiednim sposobem w temat, który grają solowe skrzypce, jest bardzo trudno i na tym polega cała zabawa. W pierwszej części także nie brakuje pięknych tematów, ale jest przede wszystkim karkołomna – podobnie jak część III.

        Nagrała Pani II Koncert skrzypcowy h-moll Niccolò Paganiniego?

        - Nie nagrałam całego koncertu, ale na mojej płycie „Le Streghe 2” nagrałam samą „Campanellę” z orkiestrą, jako samodzielny utwór.
Zostałam kiedyś zaproszona do Filharmonii Poznańskiej i zaproponowano mi, abym cały koncert wypełniła muzyką Paganiniego, bo nikt w Polsce nie grał takiego koncertu. Podjęłam to wyzwanie i w pierwszej części zagrałam cały II Koncert Paganiniego, a później jeszcze „Le Streghe” i chyba „Cantabile”. Było to dla mnie duże wyzwanie.

        Dwie płyty: „Le Streghe” i „Le Streghe 2” – pierwsza z towarzyszeniem fortepianu, a druga z orkiestrą, zostały entuzjastycznie przyjęte, nie tylko przez melomanów, ale także przez krytyków.

        - W Polsce obydwie płyty otrzymały nominacje do nagrody Związku Producentów Audio Video „Fryderyk”, ale także na świecie te nagrania zostały docenione. Myślę, że to był dobry pomysł, oceniając go z perspektywy czasu. Pierwsza płyta została nagrana z fortepianem, druga z orkiestrą i później bardzo często grałam utwory z tych płyt podczas koncertów. Minęło kilkanaście lat i nadal jestem proszona o wykonywanie tychże utworów oraz II Koncertu „La Campanella” Paganiniego.

        Ma Pani w programie wiele utworów, które powstały – można powiedzieć – niedawno, mam tu na myśli, między innymi, nagrania z muzyką skrzypcową Tadeusza Paciorkiewicza i Andrzeja Nikodemowicza.

        - Kolejny nurt, w który bardzo się zagłębiam, to muzyka polska – najnowsza i trochę wcześniejsza. Nagrałam wszystkie utwory kameralne na skrzypce Tadeusza Paciorkiewicza (Acte Prealable) i bardzo dużo tych utworów wykonywałam, a zwłaszcza Sonatę, którą grałam nawet w Carnegie Hall w Nowym Jorku i Concertgebouw w Amsterdamie.
Później zostałam zaproszona przez pianistkę Agnieszkę Schultz-Brzyską do wspólnego projektu zarejestrowania utworów prof. Andrzeja Nikodemowicza. Nagrałyśmy dla wytwórni DUX dzieła na skrzypce i fortepian tego mistrza. Znalazły się na tym krążku Sonata, Kołysanka, Romans, Notturno i dwa Poematy. To niezwykła muzyka, bardzo mi bliska. Andrzej Nikodemowicz całe życie fascynował się muzyką Karola Szymanowskiego i słychać tę fascynację w każdej frazie. Z ogromną przyjemnością grałam te utwory z rękopisów, co nie było proste. Profesor Nikodemowicz był niezwykłą osobą, otwartą na sugestie wykonawców, a chyba tylko najwięksi z kompozytorów to potrafią.

        Nowy wiek przyniósł nowe utwory i kolejne wyzwania.

        - Mocno się zaangażowałam również w muzykę XXI wieku – najnowszą, która jest pisana specjalnie dla mnie i powstały już trzy koncerty. Są to dzieła pisane na zamówienie moje i Orkiestry Muzyki Nowej Szymona Bywalca. Pierwszym utworem był Koncert na skrzypce i orkiestrę Maćka Zielińskiego. Fantastyczny, klasycyzujący utwór, z niezwykłym poczuciem humoru. Maciej pisze bardzo dużo muzyki filmowej, którą z pewnością Państwo znacie. Nadzwyczaj miło wspominamy świetną współpracę z kompozytorem podczas przygotowań do prawykonania, chociaż o trzeciej w nocy, przed pierwszą próbą, powstały dopiero ostatnie dźwięki. Maciek rzeczywiście szukał brzmienia skrzypiec, bardzo dużo rozmawialiśmy, próbowaliśmy, co będzie lepiej brzmiało – które rejestry, w jaki sposób, wspólnie szukaliśmy, aby przedstawiane przez kompozytora idee zabrzmiały jak najlepiej. Praca ta przyniosła mi wiele satysfakcji i przyjemności z wykonania koncertu.
Drugi koncert napisała Agata Zubel i okazało się to niezwykłym wyzwaniem. Nie ukrywam, że przygotowując dzieło Agaty, przez dwa miesiące nie przyjęłam żadnego innego zobowiązania. Myślałam, że nie dam rady, gdyż Agata zasugerowała mi już podczas pierwszego spotkania: „...zapomnij, że masz grać pięknie i zapomnij, że skrzypce są skrzypcami. Potraktuj je zupełnie inaczej”. Całe życie ucząc się i szukając pięknego dźwięku, szukając idealnej intonacji, nagle musiałam od tego wszystkiego odejść, znaleźć skalę w ćwierćtonach i różne możliwości grania na skrzypcach, o których wcześniej nawet sobie nie śmiałam pomyśleć. Agata posiada jednak ogromną charyzmę i przekonała mnie do swoich pomysłów. Wielkie ukłony należą się też dla poszczególnych muzyków orkiestry, gdyż w tym utworze każdy jest poniekąd solistą. Graliśmy już ten utwór w Katowicach, m.in. w NO-SPR-ze, a teraz czekają mnie kolejne wykonania.
Trzeci kompozytor, który napisał dla mnie oraz dedykował mi swój koncert – to Tomek Opałka. Jego koncert jest w innym stylu niż dwa poprzednie ale równie wspaniały. Prawykonanie odbyło się podczas tegorocznych Warszawskich Spotkań Muzycznych, a w NOSPR-ze wykonaliśmy go po raz drugi.
Mając trzy tak świetne koncerty skrzypcowe, napisane specjalnie dla nas, planujemy razem z OMN i Szymonem Bywalcem nagrać je na płytę.
Z niecierpliwością czekam też na wykonanie Sonaty na skrzypce i fortepian Rafała Wnuka, również skomponowanej dla mnie i mnie dedykowanej.

        Podczas koncertu w Kąśnej Dolnej występowała Pani jako kameralistka i wiem, że muzyka kameralna coraz więcej miejsca w Pani działalności zajmuje.

        - W muzyce kameralnej wszystko zależy od partnerów. Ja mam szczęście i jednocześnie radość grania z wielkimi polskimi osobowościami. Są to artyści, którzy wielce inspirują i dlatego też wykonywanie muzyki kameralnej z takimi muzykami, jak: Kuba Jakowicz, Janusz Wawrowski, Marcin Zdunik, Marek Bracha, Hanna Holeksa, Kasia Budnik, z którą bardzo często gramy także jako solistki – jest absolutnie fantastyczne. Niedawno graliśmy z Kasią i pianistą Piotrem Kopczyńskim „Osiem utworów na skrzypce, altówkę i fortepian” Maxa Brucha, które są bardzo rzadko wykonywane, a to niezwykle piękne dzieło. Ostatnio odkryłam twórczość Erwina Schulhoffa, którego utwory w Polsce są rzadko wykonywane, natomiast w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej jest on bardzo popularnym twórcą. Wielkim zaszczytem i przyjemnością były dla mnie dwukrotne występy z muzyką kameralną na Festiwalu Singera na zaproszenie Pani Gołdy Tencer. W tych dwóch edycjach graliśmy wspólnie m. in. z Kubą Jakowiczem, Marcinem Zdunikiem, Kasią Budnik w Synagodze im. Nożyków w Warszawie.

        Ma Pani wielkie szczęście w życiu, ponieważ podczas pracy towarzyszy Pani najbliższa osoba – mąż Michał Styczyński, który nie tylko zajmuje się wszelkimi sprawami organizacyjnymi, ale także po koncertach ma Pani z kim dzielić się swoimi wrażeniami i radością z sukcesów, bo najczęściej soliści czy dyrygenci po koncercie porozmawiają przez chwilę z osobami, które przychodzą podziękować i proszą o autografy, a później artysta jest sam w pokoju hotelowym.

        - Tak, to jest rzeczywiście duży przywilej, natomiast nie zawsze tak jest, że jesteśmy razem, tak jak w Rzeszowie czy Kąśnej. Z racji tego, że nie tylko w Polsce koncertuję i nie zawsze Michał może mi towarzyszyć. Mamy 10-letniego syna – perkusistę, już laureata nagród i Grand Prix na konkursach perkusyjnych ogólnopolskich, a to wymaga dużej dyscypliny od nas. Mąż jest moim managerem, także nie są to nasze prywatne wyjazdy.

         Posiada Pani ogromne umiejętności i moc doświadczeń w zakresie gry na skrzypcach – czy już dzieli się tym Pani z młodymi adeptami gry na skrzypcach?

        - Tak, udzielam się na tzw. kursach mistrzowskich i praca z młodzieżą oraz z dziećmi daje mi wiele satysfakcji i radości. W tym roku zacznę pracę również w warszawskim ZPSM Nr 1 czyli słynnej „Miodowej”. Ten kierunek mojej działalności bardzo się rozwija i cieszę się ogromnie, kiedy widzę, że mogę pomóc młodym ludziom. Musiałam do tego dojrzeć, zdobyć doświadczenie i wiedzę.

        Ciągle przybywa nowych wyzwań – najlepszym dowodem jest fakt, że od naszego spotkania w grudniu ubiegłego roku w Rzeszowie, wykonała Pani mnóstwo koncertów, recitali i prowadziła Pani zajęcia na kursach, a zaraz po wyjeździe z Kąśnej Dolnej będzie Pani mieć bardzo pracowite dni.

        - To prawda, czeka mnie teraz pracowity okres; koncert na kolejnym Festiwalu Singera razem z skrzypkiem Mariuszem Patyrą, altowiolistą słynnego Kwartetu Belcea – Krzysztofem Chorzelskim i Marcinem Sieniawskim, wiolonczelistą znakomitego Kwartetu Szymanowskiego. Następnie inauguracja roku na „Miodowej” z sekstetem Czajkowskiego. Zagramy go wspólnie ze wspaniałym wiolonczelistą Bartkiem Koziakiem, moim mężem Michałem oraz trójką świetnych młodych smyczkowców. Wszyscy oni to uczniowie albo niedawni absolwenci renomowanego Liceum Brzewskiego na „Miodowej”. Następnie Koncert Agaty Zubel na trzech występach w ramach Festiwalu „Warszawska Jesień”. W listopadzie najprawdopodobniej zaprezentuję ten utwór w Moskwie. Potem tournee w Chinach z orkiestrą symfoniczną... I tak dalej...

        Z jakimi wrażeniami wyjeżdża Pani z Kąśnej Dolnej? Co sądzi Pani o tym miejscu, gospodarzach i publiczności?

        - Cudowne miejsce, wspaniała publiczność i znakomici gospodarze. Wielkie ukłony dla dyrektora Łukasza Gaja oraz ogromne podziękowania dla Pani Ani Podkościelnej-Cyz, szefowej biura festiwalowego, bez której nie byłoby możliwe zorganizować tak skomplikowanego przedsięwzięcia, jakim jest koncert finałowy Festiwalu Bravo Maestro! Wspaniali ludzie. Nie mogę się już doczekać kolejnej edycji!

Z Panią Katarzyną Dudą - wybitną polską skrzypaczką rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia 2018 roku w Kąśnej Dolnej.

Michał Kawecki laureat I miejsca w Konkursie Kompozytorskim im. A.Didura

        Prawie od początku organizatorzy Festiwalu im. Adama Didura myśleli, aby poszerzyć jego formułę i wkrótce powstały dwa nowe, organizowane wytrwale każdego roku, nurty dla młodych odbiorców i twórców muzyki. Mam tu na myśli Obóz Humanistyczno-Artystyczny i Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura. Pierwszy ma na celu przygotowanie dzieci do świadomego odbioru sztuki. Współpracując z nauczycielami, organizatorzy stwarzają uczniom szkół podstawowych z klas I – III możliwość uczestnictwa w warsztatach, podczas których dzieci poznają tajniki różnych sztuk, które są niezbędne w tworzeniu dzieła operowego: śpiew, taniec, aktorstwo i plastyka. Zajęcia prowadzą doświadczeni pedagodzy, którzy w sposób aktywny pomagają najmłodszym wchodzić w nowy, zupełnie nieznany świat sztuki. Warsztaty w tym roku prowadzili znakomici, doświadczeni pedagodzy: Maria Anna Pilszak (plastyka), Grażyna Chomiszczak (wokalistyka), Mariola Węgrzyn-Myćka (taniec), Barbara Galant (teatr).
        Drugi nurt to konkurs kompozytorski, mający na celu zainteresowania młodych kompozytorów muzyką wokalną. W ubiegłym roku po raz 26 rozpisany został Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura w Sanoku, na który wpłynęło 11 partytur. 30 sierpnia 2018 roku jury w składzie: prof. Eugeniusz Knapik, prof. Wojciech Widłak i dr hab. Wojciech Ziemowit Zych, po wnikliwej dyskusji postanowiło: przyznać I nagrodę w wysokości 3000 PLN utworowi „What is the word” na mezzosopran i fortepian do słów Samuela Becketta oraz II nagrodę w wysokości 2000 PLN utworowi „Trzy sceny liryczne” na mezzosopran z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego do słów Karola Wojtyły. Po otwarciu kopert stwierdzono, że zdobywcą I nagrody jest Michał Kawecki, a zdobywcą II nagrody jest Piotr Pudełko.
        Organizatorzy konkursu zapewniają nie tylko nagrody finansowe, ale także gwarantują wykonanie kompozycji, która zajmie najwyższą nagrodę. Wieczór festiwalowy 23 września rozpoczął się uroczystym wręczeniem nagród i wykonaniem kompozycji Michała Kaweckiego zatytułowanej „What is the word”, a kwadrans wcześniej rozmawiałam z tym młodym artystą.

         Zofia Stopińska: Serdecznie gratuluję Panu zwycięstwa, jest powód do radości, chociaż to nie pierwsza nagroda przyznana Panu za kompozycję.

        Michał Kawecki: Dziękuję bardzo za gratulacje. W konkursach uczestniczę już od drugiej klasy liceum. Nie zawsze się udawało otrzymać nagrodę czy wyróżnienie, ale wiadomo, że dojrzałość i warsztat kompozytorski rozwija się wraz z wiekiem i studiami kompozytorskimi.

        Urodził się Pan w 1996 roku w Koszalinie, gdzie w 6 roku życia rozpoczął Pan naukę gry na fortepianie.

        - Tak, przez 12 lat uczyłem się grać na fortepianie w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Koszalinie i później rozpocząłem studia kompozytorskie w Akademii Muzycznej w Łodzi. W bieżącym roku ukończyłem studia licencjackie i zamierzam rozpocząć studia magisterskie w tej uczelni. Jestem w klasie kompozycji prof. Olgi Hans i jeszcze będę kończył w tym roku teorię muzyki na poziomie pierwszego stopnia.

        Pracy ma Pan sporo, a kompozycja wymaga czasu na inspiracje, a później na tworzenie. Co Pana inspiruje?

        - Moje obszary inspiracji i estetyka, która mnie interesuje i dobrze się w niej czuję, bardzo się zmieniała ostatnimi czasy. Teraz skupiam się najbardziej na muzyce wokalnej, na tekstach bardzo niejednoznacznych, bardzo ekspresyjnych, które są ciekawym materiałem do umuzycznienia przez kompozytora. Ta niejednoznaczność jest bardzo interesująca i inspirująca, a znajduję ją przede wszystkim w tekstach Samuela Becketta.
Utwór, który zdobył I nagrodę, jest początkiem cyklu pieśni, które zamierzam napisać dla doktorantki z mojej uczelni – Kingi Borowskiej, z którą nawiązałem współpracę w zeszłym roku. Ona i możliwości jej głosu zainspirowały mnie do tej pracy twórczej. Wpływ miał także kontakt z Agatą Zubel i jej kompozycjami, które mnie natchnęły do eksperymentowania i używania rozszerzonych technik wokalnych.

        Często do tej pory spotykałam się z opiniami, że komponowanie na głos wymaga wielkich umiejętności i doświadczenia. Czy tak jest?

        - Owszem, bo ciężko jest znaleźć coś nowego. To jest problem dla współczesnych kompozytorów, żeby znaleźć coś interesującego, ciekawego także dla odbiorców i coś, co będzie w jakiś sposób nowe. Nie mówię tu o tworzeniu nowej historii, bo techniki, których używam, zostały już wcześniej stworzone, ale głos ma tyle możliwości ekspresji i ukazywania emocji, że jest to dla mnie, w tym momencie, bardzo interesujący obszar do pracy.

        Skomponował Pan już sporo różnych utworów.

        - Tak, większość z nich to kompozycje instrumentalne, bo od tego zaczynałem. Jako pianista bardzo eksplorowałem obszar fortepianu i w pewnym momencie uznałem, że warto byłoby się rozwijać też pod innym kątem. W dziedzinie twórczości wokalnej to są moje początki.

        Tworzył Pan także muzykę do animacji.

        - Podczas studiów w Łodzi współpracowałem i mam nadzieję, że nadal będę współpracował, ze studentami łódzkiej Szkoły Filmowej. Udało mi się kilka animacji udźwiękowić – napisać kompozycje, bo nie byłem osobą, która była dźwiękowcem, tylko kompozytorem. Bardzo dobrze się czuję w tworzeniu takiej muzyki – jest to dla mnie odpoczynek od klasycznej kompozycji współczesnej.

        Pana utwory wykonywane były już estradach koncertowych w Polsce i za granicą.

        - Tak, udało się. W tym roku po raz pierwszy dwa moje utwory były wykonywane przez dr Łukasza Wójcickiego z mojej Uczelni, w Zagrzebiu.
Wspomniane przed chwilą animacje, to też bardzo wdzięczny obszar do pracy, ponieważ autorzy prac, do których komponuję muzykę, także jeżdżą na różne festiwale i pokazom ich projektów towarzyszy moja muzyka.

        Podobno często zasiada Pan przy instrumencie jako wykonawca swoich utworów.

        - Tak, to jest bardzo duży komfort, ponieważ, będąc wykonawcą, zawsze można na bieżąco kontrolować utwór i grać go tak, jak sobie to wyobrażam.
Muszę pani też powiedzieć, że słuchanie kompozycji wykonywanych przez innych jest o wiele bardziej stresujące od wykonywania swoich utworów, bo w momencie, kiedy jestem odbiorcą i na scenie ktoś wykonuje mój utwór, nie mogę już nic zrobić.

        Rozmawiamy tuż przed prawykonaniem. Kilkanaście minut temu zakończyła się próba, na której Pan był – miał Pan dużo uwag?

        - Prawie żadnych, tylko kilka drobiazgów, bo to są świetni wykonawcy, którzy większość moich wskazówek, zapisanych w partyturze, odczytali.

        Był Pan już kiedyś w Sanoku?

        - Pierwszy raz w życiu jestem w Sanoku. Trzynaście lat temu byłem w Solinie i zwiedziłem część Bieszczad. Cieszę się, że mogę tutaj być, bo jestem z Pomorza i dla mnie góry to ogromna atrakcja i odpoczynek.

        Zostanie Pan w tych stronach chociaż dwa lub trzy dni?

        - Niestety, nie mogę, bo muszę się udać na Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej „Warszawska Jesień”. Mam tam też warsztaty kompozytorskie z panią Agatą Zubel i też chciałbym wysłuchać kilku koncertów. To też jest bardzo kształcące i ciekawe, bo będę mógł się zorientować, co się dzieje w dziedzinie muzyki współczesnej. To także będzie inspirujące.

        Zwyciężając w XXVI Ogólnopolskim Otwartym Konkursie Kompozytorskim im. Adama Didura, nie będzie już mógł Pan w nim uczestniczyć, ale na Festiwal im. Adama Didura, czy w innym czasie, warto do Sanoka przyjechać.

        - Na pewno przyjadę do Sanoka i wtedy też znajdę czas na zwiedzenie tych pięknych okolic oraz Muzeum Beksińskiego, bo znajduje się tam niebywały zbiór prac. Dzisiaj miałem okazję oglądać część z nich po raz pierwszy i z pewnością będę tutaj powracał.

Z młodym kompozytorem Michałem Kaweckim rozmawiała Zofia Stopińska 23 września 2018 roku w Sanoku.

Zaraz po tej rozmowie rozpoczęła się miła uroczystość, podczas której pan Waldemar Szybiak – dyrektor Festiwalu im. Adama Didura i dyrektor Sanockiego Domu Kultury, który ten Festiwal organizuje, wręczył nagrody panom Michałowi Kaweckiemu i Piotrowi Pudełko.
Chwilę później na scenie pojawili się artyści – Magda Niedbała-Solarz – mezzosopran i Mateusz Kurcab – fortepian. Kompozycja Michała Kaweckiego „What is the world” na mezzosopran i fortepian do słów Samuela Becketta, to bardzo ciekawy utwór, którego z pewnością chętnie wysłuchali wszyscy obecni, a sala SDK wypełnione była po brzegi. Tak jak mówił kompozytor, Magda Niedbała-Solarz i Mateusz Kurcab to świetni muzycy młodego pokolenia, którzy po prostu znakomicie jego utwór wykonali.

Z wielką radością przyjęłam rolę Julii - mówi Ewa Majcherczyk

        W cyklu „Najpiękniejsze opery świata” podczas tegorocznego Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku wystawione zostanie wspaniałe dzieło Charlesa Gounoda – „Romeo i Julia”. Wykonawcami będą soliści, chór, balet i orkiestra Opery Śląskiej w Bytomiu pod dyrekcją Bassema Akiki.
        Opowieść o zwaśnionych rodach Kapuletów i Montekich na scenę bytomską wprowadził Michał Znaniecki – jeden z najwybitniejszych reżyserów teatralnych i operowych, a premiera odbyła się 21 października 2017 roku. Spektakl został entuzjastycznie przyjęty przez publiczność i wysoko oceniony przez krytyków. Najlepszym dowodem na to był fakt, że na pięć nominacji do nagród teatralnych Złote Maski za ubiegły rok dla Opery Śląskiej, wszystkie dotyczyły spektaklu „Romeo i Julia”.
        Do Sanoka przyjedzie premierowa obsada solistów tej niezwykłej opery. Jest mi ogromnie miło, że jeszcze przed wystawieniem „Romea i Julii” w Sanoku, mogę przedstawić świetną polską sopranistkę – Panią Ewę Majcherczyk, która, podobnie jak podczas bytomskiej premiery, zaśpiewa partie Julii.

        Zofia Stopińska: Naszą rozmowę chcę rozpocząć od gratulacji dla Pani, bo podczas XII Gali rozdania Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury odebrała Pani nagrodę w kategorii Najlepsza śpiewaczka operowa, za rolę Julii w operze „Romeo i Julia”. To wielkie wyróżnienie dla młodej śpiewaczki. Powodów do dumy Opera Śląska ma więcej, bowiem za ten sam spektakl Bassem Akiki otrzymał nagrodę w kategorii najlepszy dyrygent. Trzecim nagrodzonym w kategorii najlepszy debiut został Michał Naborczyk – za rolę w „Księżniczce Czardasza” Emmericha Kalmana, zrealizowanej również przez Operę Śląską. Wyobrażam sobie radość pana Łukasz Goika – dyrektora Opery Śląskiej, który towarzyszył Wam podczas uroczystej Gali, która odbyła się w poniedziałek (17 września) na Zamku Królewskim w Warszawie. Takie chwile są niezwykle wzruszające. Gratuluję Pani serdecznie tego wspaniałego wyróżnienia.
Sądzę, że z wielką radością zgodziła się Pani wystąpić w roli Julii. Proszę powiedzieć, jak wyglądały przygotowania, bo solista najpierw pracuje sam, a później dopiero odbywają się próby w zespole.

        Ewa Majcherczyk: Dziękuję za gratulacje, była to dla mnie piękna niespodzianka...
Przechodząc do tematu, to z wielką radością przyjęłam rolę Julii. Dobrym do niej wstępem była rola Anny Frank w monodramie Grigorija Frida „Dziennik Anne Frank”, który miałam okazję zaśpiewać w Krakowie z Sinfoniettą Cracovią oraz z Jurkiem Dybałem, w reżyserii Rebeki Roty z Los Angeles. Miałam szansę psychologicznie wrócić do czasów nastolatki, ponieważ Anne Frank była młodą żydowką, która napisała pamiętniki w czasach Holocaustu. Ukrywała się prawie dwa lata w Amsterdamie, na poddaszu kamienicy. Dzieje Anne i Julii są zupełnie inne, ale obie przeżywają wielkie emocje, obie zarówno w książkach, jak i na scenie, są sobą, wierzą w ludzi, miłość i Boga, będąc przy tym bardzo na swój wiek dojrzałe. Rolę Julii przygotowywałam z pianistą Grzegorzem Biegasem, który bardzo mi pomógł w interpretacji muzycznej. Później, na próbach ansamblowych i między próbami ansamblowymi, pomagał mi bardzo Alfredo Abbati – pianista, który pracuje z najlepszymi europejskimi teatrami operowymi. Chodziło tu szczególnie o język francuski, który Alfredo bardzo mi przybliżył i w ten sposób ułatwił mi wykonywanie tej partii, ponieważ śpiewanie w języku francuskim jest specyficzne. Dwiema bardzo ważnymi osobami na końcowym etapie przygotowań opery „Romeo i Julia” byli Bassem Akiki i Michał Znaniecki. Współpraca z nimi była wymarzona, bo doskonale porozumiewałam się z Bassemem w sferze muzycznej, a w aktorskiej z Michałem. Muszę także podkreślić, że o takim Romeo, jakiego ja mam, czyli o Andrzeju Lampercie, każda Julia na świecie marzy.

        Opera Śląska słynie również z tego, że bardzo często wystawia swoje spektakle i koncertuje w różnych miejscach w Polsce i za granicą. Czy występowała Pani już jako Julia poza siedzibą Opery Śląskiej?

        - Poza siedzibą Opery Śląskiej rolę Julii wykonywałam tylko w Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach. Nie jeździliśmy z tym spektaklem nigdzie dalej – Sanok będzie pierwszym miastem tak oddalonym od Opery Śląskiej, w którym wystawiona zostanie opera „Romeo i Julia”.

        Kiedy okazało się, że jest Pani utalentowaną muzycznie dziewczynką i jak to się stało, że wybrała Pani śpiew operowy?

        - Ten sposób uzewnętrznienia swojej wrażliwości odkryłam dość późno. Wcześniej malowałam, i to było dla mnie najważniejsze. Miałam około czternastu lat, kiedy w tajemnicy przed rodzicami, cichutko w pokoju uczyłam się sama grać na gitarze. Wkrótce zaczęłam sobie podśpiewywać do tej gry. Moi rodzice i wszyscy, którzy mieli okazję później mnie słyszeć, byli bardzo zdziwieni, ponieważ ja wcześniej nigdy nie śpiewałam, bo nie czułam takiej potrzeby. Decyzję, że chcę zostać śpiewaczką operową, podjęłam późno. Bardzo długo się wahałam, co wybrać - śpiew rozrywkowy czy operowy i tak naprawdę ta moja droga kształtowała się jeszcze podczas studiów. Dopiero po studiach postawiłam zdecydowanie na śpiew operowy.

        Studiowała Pani w Akademii Muzycznej w Katowicach (dyplom z wyróżnieniem) i w Królewskiej Akademii Muzycznej w Kopenhadze. Jak wspomina Pani czas studiów i mistrzów, u których uczyła się Pani, oprócz pięknego śpiewu, wszystkiego, co śpiewaczce jest potrzebne do wykonywania tego zawodu?

        - Najmilej wspominam czas studiów w Kopenhadze, gdzie trafiłam pod skrzydła dwóch wspaniałych profesorów, z którymi współpraca układała mi się świetnie. Byli to Tonny Landy i Ulrich Staerk. Tonny Landy był założycielem i dyrektorem Opera Studio przy Królewskiej Operze w Kopenhadze, a Ulrich Staerk wybitnym pianistą korepetytorem, który władał świetnie sześcioma językami.
Później wróciłam do Polski, aby zgodnie z przepisami dokończyć moje studia, ale prawdziwych mistrzów odkryłam dopiero po studiach w osobach: Teresy Żylis-Gary, Jolanty Żmurko i Simone Alaimo, którzy swoją osobowością, wiedzą i doświadczeniem scenicznym tak mi imponowali, że ich słowa szczególnie do mnie docierały. Czasami czułam się wręcz jeszcze niegotowa na taką ilość wiedzy o technice śpiewu i ciągle uważałam, że muszę jeszcze sama dużo pracować. Tak jest do tej pory, bo dużo czasu spędzam w samotności w ćwiczeniówkach, doskonaląc technikę i sposób interpretacji utworów czy ról.

        Uczestniczyła Pani z powodzeniem w wielu konkursach wokalnych, proszę opowiedzieć chociaż o jednym – może o tym, który miał największe znaczenie w dalszej karierze albo o tym, z którego wyniosła Pani najwięcej doświadczeń.

        Szczególnie wspominam udział w III Międzynarodowym Konkursie Wokalnym Simone Alaimo: „Il Bel canto nella Valle dei Templi” w Agrigento na Sycylii. Simone Alaimo to wybitny śpiewak pochodzący z Sycylii, który przez 30 lat swojej kariery śpiewał wyłącznie w największych teatrach operowych i znany był z wykonań muzyki bel canto – czyli tej, która jest mi najbardziej bliska.
Podczas tego konkursu miałam również dość zaskakującą przygodę, bo zostałam dotkliwie okradziona jakby tego było mało dostałam udaru słonecznego i cieplnego   (konkurs był w lipcu), ale pomimo, że nie pamiętam w ogóle I etapu, bo miałam wysoką gorączkę podczas występu na scenie, wygrałam ten konkurs i dostałam trzy nagrody specjalne. Pieniądze, które wygrałam, zdecydowałam się zainwestować w lekcje u prof. Simone Alaimo. Atmosfera podczas tych lekcji była wspaniała i bardzo dużo się nauczyłam, a ponadto poznałam wspaniałych ludzi, ponieważ studenci prof. Alaimo okazali się fantastycznymi ludźmi i śpiewakami, którzy zawsze miło mnie przyjmowali. Czekałam na te spotkania nie tylko ze względu na mistrza Simone Alaimo, ale też ze względu na inne walory przebywania w Palermo, gdzie się uczyłam.

        Jest Pani kojarzona z Operą Śląską w Bytomiu, bo zaraz po studiach, w 2009 roku, została Pani solistką tej Opery, ale jest Pani także zapraszana do występów w innych teatrach operowych w Polsce i za granicą, a szczególnie często występowała Pani we Włoszech. Proszę wymienić najważniejsze role i opery oraz miasta, w których Pani występowała.

        - Staram się w ten sposób podchodzić do swojego zawodu, aby każda rola czy udział w produkcji operowej były dla mnie ważne. Nie oznacza to oczywiście, że każda produkcja jest doskonała. Rolą, która otworzyła mi drzwi do wielu teatrów operowych i którą wykonywałam chyba najczęściej, to była rola Kunegundy w „Kandydzie” Leonarda Bersteina. Z tego co pamiętam, występowałam z nią w Ravennie, Pizie, Lukce, Livorno, Palermo, w Poznaniu i we Wrocławiu. Tych ról było bardzo dużo. Bardzo lubię też pracować w Operze Narodowej w Warszawie, chociaż to jest bardzo wymagająca scena, która wiele nas uczy – przede wszystkim pokory i techniki śpiewania. Wspomnę jeszcze o roli Zerliny w „Don Giovannim” Mozarta, która jest bardzo dobra dla sopranu na początek kariery. Ja też dostałam taką rolę i śpiewałam ją w czterech teatrach włoskich w Lukka, Novarze, Bergamo (w Teatrze Donizettiego) i w Mantovie, ale śpiewałam ją od razu z wielkimi gwiazdami muzyki operowej, występującymi na co dzień z MET w Nowym Jorku, La Scala w Mediolanie czy Covent Garden w Londynie. To było naprawdę duże wyzwanie. Trzecią rolą, która przyniosła mi najwięcej pracy i satysfakcji oraz zabawy, to jest rola Musetty w „Cyganerii”. Występowałam z nią w wielu miastach polskich i włoskich.

        Jakie są Pani najbliższe plany artystyczne? Może są jeszcze role, o których Pani marzy?

        - Tak, są takie role, o których marzę i będę je śpiewała, ale na razie nie chcę o nich mówić, aby nie zapeszać. Będę na bieżąco o nich informować na swojej stronie i na Facebooku, zarówno o planach artystycznych, jak i o rolach, o których marzę.

        Czy ma Pani czas na pozamuzyczne zainteresowania?. Słyszałam, że jest lubi Pani malować.

        - Oczywiście, że mam pozamuzyczne zainteresowania. Malowanie to już przeszłość, najbardziej interesują mnie szkice, rysowanie węglem, ołówkiem i głównie portrety. Na pozostałe przyjemności nie mam czasu, bo ostatnio w ogóle nie mam wolnego czasu. Pomiędzy uczeniem się nowych ról, próbami i występami mam jedynie czas na spanie i jedzenie oraz czasami na spotkania z przyjaciółmi. Bardzo lubię gotować i dobrze zjeść, dlatego zawsze wyszukuję miejsca, gdzie można zjeść coś smacznego. Jeśli tylko mam trochę wolnego czasu w zimie, to spędzam go na nartach, ponieważ to jest moja pasja – kiedyś robiłam nawet uprawnienia instruktora. W górach, na nartach czuję się wolna i odpoczywam. Pasjonuję się też kinem i ze względu na dodatkowo ukończone studia na wydziale Stosunków Międzynarodowych - polityką.

        Opera Śląska w Bytomiu, dzięki swemu twórcy i zarazem patronowi Festiwalu w Sanoku – Adamowi Didurowi, jest związana z tym Festiwalem i każdego roku przyjeżdża do tego pięknego miasta. Stąd moje pytanie – czy śpiewała już Pani na scenie Sanockiego Domu Kultury, czy to będzie debiut?

        - Pamiętam, że już dwa razy śpiewałam na Festiwalu w Sanoku – w „Strasznym Dworze” wystąpiłam w roli Hanny i uczestniczyłam w koncercie „Od Broadwayu do Hollywood”, podczas którego miałam okazję śpiewać przeboje muzyki filmowej.

         Dziękuję Pani za spotkanie i mam nadzieję, że wyjedzie Pani z Sanoka zadowolona z występu oraz przyjęcia przez festiwalową publiczność i zechce Pani jeszcze kiedyś wrócić do tego miasta.

Z Panią Ewą Majcherczyk – znakomitą polską sopranistką młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 21 września 2018 roku.

Jestem szczęściarą - mówi Iwona Socha

        Proponuję Państwu spotkanie z Iwoną Sochą – znakomitą sopranistką, solistką Opery Krakowskiej, której występy wzbudzają podziw melomanów i uznanie krytyków. Natura obdarowała Artystkę szczodrze nie tylko pięknym głosem, ale także urodą i niezwykłą osobowością. Może czytając ten wywiad poznają, Państwo również sekret znakomitego kontaktu Iwony Sochy z publicznością?

        Zofia Stopińska: Niedawno przeczytałam Pani notkę na stronie internetowej, z której wynikało, że wszystko, co związane jest z Pani edukacją muzyczną w zakresie śpiewu, zaczęło się na Śląsku i pomyślałam, że muszę Panią zapytać, czy to prawda.

        Iwona Socha: Nie, wszystko, co związane jest ze śpiewem, rozpoczęło się tak naprawdę w Tarnowie. Jako młoda dziewczyna tańczyłam w Zespole Pieśni i Tańca „Sobótka”. Oprócz tańca były także lekcje śpiewu, podczas których śpiewałyśmy białymi głosami. Tam tak naprawdę pierwszy raz zetknęłam się z folklorem.

        Czy marzyła już Pani wówczas o śpiewie?

        - Jeszcze nie, to wszystko zaczęło się trochę później. Będąc kiedyś na wycieczce w Krakowie z moją matką chrzestną, weszłyśmy do sklepu muzycznego przy ul. Floriańskiej i nie wiem dlaczego, sięgnęłam po kasety z nagraniami „The Best of Verdi” i „The Best of Puccini”. Ciocia kupiła mi kasety, a ja zasłuchiwałam się tą muzyką bez przerwy w domu. Wkrótce znałam doskonale na pamięć wszystkie utwory. Pamiętam, że wśród wykonawców była Miriam Gauci, zachwycił mnie jej piękny głos. Nie znając jeszcze wtedy dobrze nut, śpiewałam partie Liu, Mimi i inne – wszystko ze słuchu. Okazało się, że mój głos nadaje się do dalszego kształcenia i dość szybko rozpoczęłam naukę na Wydziale Wokalno-Aktorskim w Akademii Muzycznej w Katowicach w klasie śpiewu prof. Jana Ballarina.

        Uśmiechnęła się Pani ciepło, mówiąc te słowa.

        - Uśmiech pojawia się na mej twarzy, bo jest to bardzo ciepły i miły człowiek. Pięć fantastycznych lat spędziłam w Akademii Muzycznej, studiując u prof. Jana Ballarina. Będąc na trzecim roku studiów, rozpoczęłam już występy w filharmoniach. Pamiętam, że pani prof. Michalina Growiec, która była wówczas dziekanem, za dobrze zaśpiewany egzamin zaproponowała mi występ w „Paukenmesse” Józefa Haydna w Filharmonii Śląskiej pod batutą Dyrektora Mirosława Jacka Błaszczyka i pamiętam do dziś, jak moi koledzy, którzy śpiewali w chórze, edukowali mnie, jak mam zachować się po wyjściu na scenę – musisz się ukłonić publiczności i w stronę chóru, podać rękę koncertmistrzowi i przywitać się z dyrygentem. Muzycznie byłam równie dobrze przygotowana . To był nie tylko debiut na scenie filharmonicznej, ale również początek wspaniałej współpracy z Mirosławem Jackiem Błaszczykiem – pod jego batutą zaśpiewałam najwięcej dzieł oratoryjno-kantatowych w życiu. Trudno mi wyliczyć tytuły wszystkich dzieł, które wykonałam z Filharmonią Śląską, wystąpiłam m.in. w „Requiem” Mozarta, „Stabat Mater” Szymanowskiego, „Mesjaszu” Haëndla, „Eliaszu” Mendelssohna, „Stworzeniu Świata” Haydna i wielu innych dziełach, a oprócz tego występowałam w koncertach, licznych galach operowych.

        W repertuarze ma Pani ponad 30 partii oratoryjno-kantatowych, jeszcze więcej partii operowych i operetkowych.

        - Owszem, ale to właśnie repertuar filharmoniczny trzyma mnie w czystości i higienie wokalnej. W operze mówimy, że Mozart dyscyplinuje, a ja jeszcze dodam Bach, Haëndel, Haydn w repertuarze oratoryjno - kantatowym. Wykonywanie tego rodzaju muzyki jest dla mnie szczególnie ważne i mam to szczęście, iż często jestem zapraszana do występów w takim właśnie repertuarze. Natomiast w operze potrzebna jest olbrzymia kondycja i warsztat. Opera jest wymagająca pod wieloma względami. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez opery.

        Ma pani w repertuarze liczne utwory liryki wokalnej i chcę zapytać, jak się Pani czuje, wykonując recitale. Kilka lat temu wybitny śpiewak Andrzej Dobber po wykonaniu recitalu stwierdził, że wolałby zaśpiewać kilka spektakli, podczas których od publiczności dzieli go kanał orkiestrowy, występuje w kostiumie i najczęściej jest na scenie razem z innymi solistami, natomiast podczas recitalu, na scenie, jest tylko śpiewak i towarzyszący mu pianista.

        - Dzisiaj podczas koncertu mówiłam do moich kolegów podobnie, wolałabym zaśpiewać cztery razy „Cyganerię” Pucciniego, aniżeli kameralnie, tylko z pianistą, arię Roksany Karola Szymanowskiego, lub cykl pieśni Romana Palestra. Z różnych powodów recital dla wokalisty jest bardzo trudny i podpisuję się pod tym, co powiedział maestro Dobber.

        Nie tak dawno otrzymała Pani bardzo ważne i prestiżowe nagrody, bo w 2013 roku zdobyła Pani laur Najlepszej Śpiewaczki Operowej w ramach ogólnopolskiej Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury, to duże wyróżnienie.

        - Owszem, to duże wyróżnienie dlatego, że wówczas w kategorii męskiej otrzymał to wyróżnienie znakomity Mariusz Kwiecień, z którym miałam możliwość i ogromną przyjemność śpiewać partie Zuzanny w operze „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusz Mozarta oraz Roksany w „Królu Rogerze” Karola Szymanowskiego. Ta nagroda była dla mnie dużym zaskoczeniem, nie spodziewałam się tego. Partię Zuzanny i Hrabiny miałam w repertuarze jeszcze w czasie studiów.

        Nie tak dawno, bo w kwietniu 2016 roku, otrzymała Pani nagrodę Wydawców Katolickich Feniks za płytę z takim repertuarem, o którym długo rozmawiałyśmy.

        - Tak, to była płyta z mszą J. Zeidlera – „Missa Pastorita”, zrealizowana z udziałem Orkiestry Sinfonia Iuventus pod batutą Pawła Przytockiego z udziałem wspaniałych solistów – Agnieszki Rehlis, Tomka Krzysicy i Wojtka Gierlacha - to był nasz wspólny sukces. Każdy muzyk stara się w czasie występu, aby wykonanie było jak najlepsze, wierne tekstowi muzycznemu. W moim przypadku - jest zawsze wiele wątpliwości, zastrzeżeń, przemyśleń i analiz.

        Taka ciągła niepewność i szukanie „dziury w całym” nie są chyba dobre.

        - To jest dobre i złe. Dobre dlatego, że ciągle mobilizuje do rozwoju, do stawiania sobie wyższej poprzeczki, a złe, no cóż może nas w jakiś sposób takie myślenie blokować.

        Chcę powiedzieć o wspaniałym koncercie z Pani udziałem, który odbył się w sierpniu ubiegłego roku w krośnieńskiej Farze. Z Państwową Orkiestrą Mozartowską z Żyliny pod batutą Pawła Przytockiego wykonała Pani dwie arie i motet „Exultate Jubilate” Mozarta. Słuchałam z zachwytem i muszę powiedzieć, że tak pięknie zaśpiewanego „Exultate Jubilate” nigdy nie słyszałam i nie wiem, czy kiedykolwiek usłyszę. Mówimy oczywiście o wykonaniu na żywo. Nie wiem, czy można było zaśpiewać lepiej – inaczej tak, ale czy lepiej?

        - Zawsze można lepiej. Jest bardzo dużo fantastycznych, wspaniałych wykonań, a moje jedynie dąży do tego, aby było dobre, ale podkreślam - dąży.

        Jest Pani młodą kobietą, ale już ukształtowaną śpiewaczką, która występuje na estradach od kilkunastu lat. Czy potrzebuje Pani jeszcze czasem konsultacji bardziej doświadczonej osoby, której w zakresie sztuki wokalnej bezgranicznie Pani ufa?

        - Oczywiście, że tak. Od lat współpracuję z moją przyjaciółką i pianistką Joanną Steczek, która jest wspaniałym coach’em i wykładowcą w Akademii Muzycznej w Katowicach. Zawsze szczerze mówi, co myśli i co należy zrobić, aby moje wykonania były coraz lepsze... Wiele zawdzięczam Asi.
Poza tym pianiści, korepetytorzy operowi i dyrygenci. To z nimi często dyskutuję na rożne tematy muzyczne.

        Udaje się Pani łączyć karierę śpiewaczki, która prowadzi ożywioną działalność, z życiem rodzinnym. Wiem, że jest to bardzo trudne. Pewnie bardzo utalentowana córeczka rzadko widzi mamę?

        - Nie, wcale tak nie jest. Jeśli to tylko jest możliwe, po koncercie czy spektaklu wracam nocą do domu po to, żeby sprawdzić jej zeszyty, czy wszystkie zadania są odrobione, a rano kupić jej świeże bułeczki i zrobić pyszne śniadanko, które zjada z przyjemnością.

        Obowiązki mamy nie pozwalają na dalekie zagraniczne trasy koncertowe.

        - Dlatego też nie śpiewam za granicą. Mam dziecko w Polsce, Amelka tutaj dobrze się czuje, a ja chcę być przy niej - to oczywiste. Amelka jest uczennicą dziennej szkoły muzycznej, gra na fortepianie pod kierunkiem bardzo dobrego pedagoga Pani Katarzyny Leśniak-Skóry, która dba o jej edukację. Amelka jest ambitną dziewczynką, uczestniczy w konkursach i zdobywa nagrody, ma stypendium Prezydenta Miasta Tarnowa za osiągnięcia artystyczne, chociaż często powtarza mi: „Mamusiu, nie cierpię ćwiczyć, ale uwielbiam grać”. Jestem z niej bardzo dumna.
A ja? występuję ze świetnymi polskimi orkiestrami filharmonicznymi, operowymi i kameralnymi. Uwielbiam Operę Krakowską, z którą jestem na stałe związana.
Jestem szczęściarą.

        Rozmawiamy po koncercie finałowym XII Festiwalu Muzyki Kameralnej „Bravo Maestro” w Kąśnej Dolnej. Siedzimy w saloniku dworku, który był kiedyś domem Ignacego Jana Paderewskiego. Jest to miejsce szczególne, ale bardzo dobrze Pani znane.

        - Tak, bo od dziecka tutaj przyjeżdżałam, ale zawsze jestem pod wrażeniem rangi tego miejsca i fantastycznych muzyków, którzy tutaj występują. To budzi u mnie ogromny respekt, możliwość występowania na scenie z tak wspaniałymi, zdolnymi artystami jest dla mnie ogromną przyjemnością i nobilitacją.

        W czasie trzech festiwalowych dni wystąpiła Pani dwa razy. Podczas inauguracji była Pani cudownie śpiewającą i piękną Micaëlą w „Carmen” Bizeta, a repertuar dzisiejszego – finałowego koncertu był bardzo różnorodny. Czy łatwo rozpocząć występ arią Roksany z opery „Król Roger” Karola Szymanowskiego, a zakończyć piosenką „Tango Milonga” Jerzego Petersburskiego?

        - Tak, aria Roksany była chyba najbardziej wymagająca, ale towarzyszył mi znakomity pianista Robert Morawski. Prezentowaliśmy utwory polskich kompozytorów, ponieważ był to maraton, którym uczciliśmy 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości.

        Panuje tutaj zawsze bardzo dobra, pełna życzliwości atmosfera, stworzona przez osoby, które organizują Festiwale i koncerty.

        - Dla nas jest to bardzo ważne. Chcę podziękować serdecznie dyrektorowi Łukaszowi Gajowi, który zaprasza nas, chce kontynuować i rozwijać to, co działo się tutaj w minionych latach. Wszyscy pracownicy Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej są życzliwi i zawsze służą pomocą. Nie można także zapomnieć o znakomitej publiczności, która reaguje bardzo żywiołowo, a gorące brawa są dla nas największą nagrodą. Atmosfera tego miejsca jest niepowtarzalna.

        Kończy się sierpień i Pani jest już chyba po wakacjach, gotowa do nowych wyzwań.

        - Tak, jestem już po wakacjach i przygotowuję się do bardzo trudnego projektu – Cykl pieśni Romana Palestra wraz z Orkiestrą Filharmonii Łódzkiej pod dyrekcją Pawła Przytockiego, później czekają mnie koncerty i spektakle w mojej rodzimej Operze Krakowskiej – wystąpię jako: Nedda, Eurydyka i Rosalinda, następnie „Requiem” Giuseppe Verdiego w Filharmonii Śląskiej w Katowicach, pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka, a także spektakle w Operze Wrocławskiej -Tatiana, Roksana i Mimi... a potem koncerty sylwestrowe i noworoczne ... i od nowa spektakle - pracowicie.

        Mam nadzieję, że będzie okazja do następnego spotkania jeszcze w tym roku kalendarzowym i do oklaskiwania Pani podczas licznych występów.

        - Zapraszam Państwa serdecznie do Opery Krakowskiej i innych teatrów operowych oraz do sal filharmonicznych – wszędzie, gdzie będę miała przyjemność występować.

Z Panią Iwoną Sochą – znakomitą polską sopranistką rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia 2018 roku w Kąśnej Dolnej.

Lubię śpiewać Jontka i dobrze się odnajduję w tej roli

        Pragnę Państwu przedstawić pana Macieja Komanderę - jednego z czołowych solistów Opery Śląskiej w Bytomiu, którego piękny głos tenorowy rozbrzmiewa na deskach tego Teatru bardzo często.
        Maciej Komandera po ukończeniu Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach, rozpoczął pracę w Operze Śląskiej i zadebiutował partią Górala w „Halce” Stanisława Moniuszki. Artysta ma w repertuarze wiele pierwszoplanowych ról – między innymi: Alfred w „Traviacie”, Ismael w „Nabucco”, Manrico w „Trubadurze”, Radames w „Aidzie”, Książę Mantui w „Rigoletcie”, tytułowa rola w „Don Carlosie”, Don Alvaro w „Mocy przeznaczenia”, Don Jose w „Carmen” – wyliczać by można długo. W dorobku ma również liczne występy poza rodzimym Teatrem – w kraju i za granicą.
        Wkrótce będziemy go oklaskiwać na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, bowiem 25 września w cyklu Najpiękniejsze opery świata – Opera Śląska w Bytomiu przedstawi „Romea i Julię” Charlesa Gounoda. Maciej Komandera wcieli się w postać Tybalta – siostrzeńca Kapuleta.
        Z Artystą miałam okazję zarejestrować krótką rozmowę 16 września po spektaklu „Halki”, którym zainaugurowany został sezon artystyczny Opery Śląskiej w Bytomiu. Maciej Komandera śpiewał partie Górala Jontka – bez pamięci zakochanego w Halce i towarzyszącego jej wiernie. To rola bardzo wymagająca zarówno pod względem wokalnym, jak i aktorskim, ale Maciej Komandera wykonał ją nadzwyczaj pięknie.

        Zofia Stopińska: Bardzo Panu dziękuję za dostarczenie wielu wzruszeń, za rewelacyjnie zaśpiewane arie – wymienię tylko dwie: „I ty mu wierzysz” z II aktu i „Szumią jodły” z IV aktu, po których ręce same składały się do braw. Partia Jontka jest trudna i wymagająca, a Pan jest może trochę zmęczony, ale w doskonałej kondycji – gratuluję serdecznie.

        Maciej Komandera: Na pewno jest to trudna partia, ale, jak Pani widzi, daję sobie z nią radę (śmiech).
Poza tym, bardzo lubię śpiewać Jontka i dobrze się odnajduję w tej roli. To jest partia liryczna, ale jest też dużo momentów dramatycznych.

        Trzeba podkreślić, że sezon artystyczny rozpoczął Pan wspaniałym występem. Pewnie już także wie Pan, jakie wyzwania przed Panem w tym sezonie.

        - Najpierw niewielka rólka w „Don Desiderio” Poniatowskiego, później, mam nadzieję, że uda mi się zaśpiewać Alfreda w „Traviacie”, a reszta to główne role w przygotowanych już wcześniej spektaklach – m.in. „”Madama Butterfly”, „Tosca”, „Don Carlos” , czy „Moc przeznaczenia”.

        Mówimy o najbliższych miesiącach, ale wiem, że pracy nie będzie Panu brakować także później. Zobaczymy się już niedługo, bo 25 września w Sanoku.

        - Bardzo się cieszymy, że możemy do Państwa pojechać z bardzo ciekawym i unikatowym spektaklem, bo jesteśmy jedynym w Polsce teatrem operowym, który ma w repertuarze „Romea i Julię” Charlesa Gounoda. Mamy świetną inscenizację, bardzo dobrych solistów. Przyjadą do Państwa ci sami soliści, którzy śpiewali podczas premiery, a dyrygował będzie Bassem Akiki – nasz znakomity dyrektor artystyczny.

        Miałam szczęście być na premierze i byłam zachwycona. Trochę daleko mamy do Bytomia, aby pojechać kilka razy na taki wyjątkowy spektakl, ale z niecierpliwością czekam na Wasz występ w Sanoku i z pewnością będę bardzo wzruszona.

        - Trudno nie wzruszyć się, słuchając i oglądając „Romea i Julię”, bo to opera o miłości, która się niestety, podobnie jak „Halka”, źle kończy.

        Pamiętam, że występował Pan już na poprzednich edycjach Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku.

        - Oczywiście, i to nie raz. Wprawdzie scena Sanockiego Domu Kultury jest trochę mniejsza od naszej, ale z pewnością nie będzie to miało wpływu na jakość naszego występu. Opera Śląska często wystawia spektakle w różnych salach w Polsce i za granicą. Jesteśmy przyzwyczajeni do wyjazdów i na każdej scenie potrafimy dać spektakl o wysokim poziomie artystycznym i inscenizacyjnym.

        Wiem o tym doskonale i jestem pewna, że będzie to wyjątkowe wydarzenie.

        - Dziękuję bardzo za miłe słowa i zapraszam serdecznie zarówno do Sanoka, jak i do naszej siedziby, gdzie opera „Romeo i Julia” wystawiana będzie kilka razy w najbliższych miesiącach.

Z panem Maciejem Komanderą – tenorem i solistą Opery Śląskiej rozmawiała Zofia Stopińska 16 września 2018 roku, po spektaklu „Halki” Stanisława Moniuszki, którym zainaugurowany został sezon artystyczny w Operze Śląskiej w Bytomiu.

"Halka" zainaugurowała sezon artystyczny w Operze Śląskiej

        „Halką” Stanisława Moniuszki 16 września 2018 roku Opera Śląska w Bytomiu uroczyście zainaugurowała 74 sezon artystyczny. Autorem libretta jest Włodzimierz Wolski. Wystąpili: Soliści, Chór, Balet oraz Orkiestra pod dyrekcją Stephena Ellery’ego.
Inscenizacja i reżyseria: Marek Weiss-Grzesiński, scenografia: Boris F. Kudlička i Marceli Sławiński, kostiumy: Maria Balcerek, choreografia: Izadora Weiss.

        Pozwolą Państwo, że wymienię jeszcze wykonawców najważniejszych partii solowych: Jolanta Wagner – Halka, Anna Noworzyn-Sławińska – Zofia, Maciej Komandera – Jontek, Adam Woźniak – Janusz, Bogdan Kurowski – Stolnik, Zbigniew Wunsch – Dziemba. Wszyscy znakomicie śpiewali i wspaniale prezentowali się na scenie. Świetnie śpiewał Chór, który przygotowała Krystyna Krzyżanowska-Łoboda. Słowa uznania należą się także Orkiestrze, którą brawurowo poprowadził Stephen Ellery – dyrygent o międzynarodowej sławie, a także aranżer, producent muzyczny i miłośnik twórczości Stanisława Moniuszki. Warto podkreślić, że Artysta na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego stulecia studiował dyrygenturę w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Jerzego Katlewicza, a później doskonalił swe umiejętności w Sankt Petersburgu w Rosji pod kierunkiem Ilii Musina. Aktualnie związany jest z London Gala Orchestra, a także realizuje swoje projekty muzyczne na całym świecie.
        Ktoś może się zastanawiać, dlaczego dyrekcja Opery Śląskiej zaprosiła do poprowadzenia tak ważnego spektaklu dyrygenta, który nie mieszka w Polsce? Dlatego, że Stephen Ellery jest wielkim miłośnikiem twórczości Stanisława Moniuszki i jest doskonałym dyrygentem.
Nie było po spektaklu możliwości zanotowania dłuższej rozmowy z dyrygentem, bo zarówno artyści, jak i wielu melomanów pragnęło zamienić z nim chociaż parę słów.
        Rozmowę rozpoczęłam od kilku komplementów i gratulacji. Maestro przyjął je z zadowoleniem.

        Stephen Ellery: Dziękuję pani serdecznie za ciepłe słowa. Pracowaliśmy solidnie przed spektaklem, bo „Halka” Stanisława Moniuszki nie jest łatwym dziełem, ale soliści to wspaniali, wrażliwi ludzie, obdarowani przez naturę pięknymi głosami, chór macie doskonały, a także w orkiestrze grają bardzo dobrzy muzycy, z wielkim wyczuciem reagujący na każdy gest. Atmosfera podczas prób i występu była wspaniała. Jestem szczęśliwy, że mogłem dyrygować tym spektaklem i wszystko się udało. Bardzo pomagała nam publiczność, która wspaniale reagowała, a to nam dodawało skrzydeł.

        Zofia Stopińska: Po raz pierwszy dyrygował Pan w Operze Śląskiej?

        - Owszem, to mój debiut na deskach Opery Śląskiej, ale miałem już okazję parę lat temu dyrygować zespołem Opery Śląskiej podczas występu w Jaśle na Podkarpaciu. Wiem, że to niewielkie miasto znajduje się niedaleko Rzeszowa, w którym pani mieszka. Wystawialiśmy w Jaśle „Straszny dwór”. Bardzo miło wspominam tę współpracę.

        Od jak dawna interesuje się Pan twórczością Stanisława Moniuszki?

        - Podczas studiów w Krakowie usłyszałem kilka utworów instrumentalnych Stanisława Moniuszki i mogłem być na takich operach, jak: „Halka” czy „Straszny Dwór”. Od razu pokochałem tę muzykę, szczególnie dzieła operowe. Można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego spojrzenia.

        Utwory Stanisława Moniuszki wykonywane są prawie wyłącznie w Polsce. Ten znakomity kompozytor nie cieszył się zagraniczną sławą za życia, teraz jest tak samo.

        - To prawda, że muzyka Stanisława Moniuszki jeszcze do niedawna była w Europie nieznana, ale powoli staramy się to zmieniać. Sprawuję pieczę muzyczną nad Polską Operą w Londynie, działającą przy Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Sześć lat temu zaczęliśmy wystawiać opery Moniuszki w Londynie. Pierwszą była Opera „Verbum nobile”, później kolejno: „Halka”, „Straszny dwór”, „Hrabina”, „Paria”, a w tym roku, w październiku, zaprezentujemy operę „Flis”, a w przyszłym roku planujemy zorganizować festiwal poświęcony twórczości Stanisława Moniuszki. W ubiegłym roku w przygotowaniu i spektaklach opery „Paria” brali udział dwaj Japończycy, którzy wkrótce wracają do swojej ojczyzny i już czynią przygotowania do wystawienia opery „Straszny dwór” w Japonii. Jestem przekonany, że twórczość Stanisława Moniuszki będzie coraz bardziej znana nie tylko w Wielkiej Brytanii i Japonii. Promocja twórczości Moniuszki poza Polską to moja misja.

        Mam nadzieję, że tak dobrze rozpoczęta współpraca Pana z Operą Śląską będzie kontynuowana.

        - Ja także mam taką nadzieję, mamy już pewne plany, które będziemy realizować w tym i w 2019 roku. Artyści Opery Śląskiej wystąpią za granicą, ja także będę odwiedzał Polskę. Liczę na owocną współpracę. Chętnie porozmawiam na ten temat w przyszłym roku.

Z Panem Stephenem Ellery rozmawiałam 16 września 2018 roku po spektaklu opery „Halka” Stanisława Moniuszki w Operze Śląskiej w Bytomiu.

        Po zakończeni spektaklu pan Łukasz Goikdyrektor Opery Śląskiej w Bytomiu podziękował serdecznie wykonawcom za wspaniały występ, darczyńcom za wsparcie, a publiczności za gorące przyjęcie i brawa.
        Podkreślił, że symbolem 74. sezonu artystycznego Opery Śląskiej jest labirynt uczuć, w którym błądzą bohaterowie nadchodzących premier. Miłość przeplata się z nienawiścią, a sieć intryg sprawia, że trudno wyzwolić się z emocjonalnych pułapek. Na kanwie ludzkich losów rodzą się najpiękniejsze historie operowe, prezentowane na scenie naszego Teatru w rozpoczynjącym się sezonie. Każdy spektakl skłania do przemyśleń nad wyborem właściwej drogi, pozwalającej pogodzić poryw serca z rozsądkiem.
        Warto także zwrócić uwagę, że opery Stanisława Moniuszki są obecne w repertuarze Opery Śląskiej od początku jej działalności. Szczególne miejsce zajmuje „Halka” , bowiem spektaklem tej opery, przygotowanym przez Adama Didura, 14 czerwca 1945 roku Opera Śląska zainaugurowała swą działalność. Kolejne premierowe spektakle tej opery odbyły się w 1947 i 1955 roku, a później regularnie co dziesięć lat. Spektakl, który odbył się 16 września br., miał swoją premierę 18 czerwca 2005 roku w 60. rocznicę powstania Opery Śląskiej.

Moim domem jest estrada - mówi Maestro Jerzy Maksymiuk

Letnie festiwale muzyczne na Podkarpaciu już się zakończyły. Ostatnim akcentem był wspaniały finał 21. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego. Koncert odbył się 6 września 2018 r. w kościele pw. Ducha Świętego w Mielcu, a wystąpili: Silesian Chamber Players, Agnieszka i Piotr Kopińscy (duet fortepianowy), a dyrygował Maestro Jerzy Maksymiuk. Koncert prowadziła pani Joanna Kruszyńska – Dyrektor Festiwalu i Dyrektor Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu.
Dziennikarze mogli się spotkać z Mistrzem Jerzym Maksymiukiem w dniu koncertu przed próbą. Oto relacja z tego spotkania.

Maestro urodził się w 1936 roku w Grodnie i mieszkał w tym mieście do 1947 roku. Co utkwiło Panu w pamięci z tamtych lat?

- Pamiętam przede wszystkim Niemen, bo mój dom oddalony był od tej rzeki zaledwie kilkadziesiąt metrów. Nigdy już później nie widziałem tak czystej wody, jaka wówczas była w Niemnie. Drugie wspomnienie to cmentarz żydowski, przez który przechodziliśmy, a zimą ojciec nosił mnie na plecach.
Po wyjeździe z Grodna nigdy już nie odwiedziłem rodzinnego miasta. Niedawno miałem nawet propozycję występu w Grodnie i zastanawiałem się, czy tam nie zawitać, ale podobno nie mają tam fortepianu, na którym można koncertować i dlatego zrezygnowałem.
Mieszkałem i występowałem w wielu miejscach na świecie i mogę powiedzieć, że moim domem jest estrada.
Chcę podkreślić, że w Mielcu mam zarezerwowany wygodny hotel, a na plebanii obok kościoła, w którym odbywa się koncert, mam do dyspozycji pokoik, w którym mogę się przebrać, napić się herbaty, kawy, poczęstować się przygotowanymi owocami, a nawet się położyć i odpocząć. Takich wygód nie mieliśmy na przykład w Ameryce czy we Francji. Tam ze względów oszczędnościowych wszystko jest dokładnie wyliczone: przed koncertem odbywa się zwykle krótka próba akustyczna, jeśli jest czas do koncertu, to przeglądam sobie jeszcze partytury, a do hotelu udajemy się dopiero po koncercie, to samo dotyczy posiłków. Często też się zdarza, że zaraz po koncercie jedziemy do następnego miasta.

Czy występował już Pan kiedyś w Mielcu?

- Nie pamiętam, ale być może kiedyś, jak rozpoczynałem koncertować z Polską Orkiestrą Kameralną, odwiedziliśmy i Mielec. Występowaliśmy wtedy na terenie całej Polski, w wielu domach kultury, sanatoriach i kościołach. Być może odwiedziliśmy także i Mielec. Trudno jednak zapamiętać wszystkie koncerty, bo było ich bardzo dużo w Polsce i na świecie.

W programie dzisiejszego koncertu znajdą się dwie Pana kompozycje: „Vers per archi” z 2014 roku – ta kompozycja była już wykonywana i nawet została zamieszczona na wspólnej płycie z Sinfonią Varsovią, która ukazała się w 2016 roku z okazji 80-tych Pana urodzin oraz skomponowany w ubiegłym roku „Polonez” , który także już był wykonywany.

- Owszem, „Polonez” był już wykonywany, ale musze powiedzieć, że ostateczna wersja powstawała dosyć długo, środkowe Trio zmieniałem siedem razy, ale Czajkowski także niektóre utwory pisał po kilka razy, tak samo robił Bruckner, który nawet w czasie wykonywania swojego utworu podchodził do muzyka i wskazywał miejsce, w którym trzeba było zagrać inną nutę. Ja tak nigdy nie robiłem, ale nad „Polonezem” pracowałem pieczołowicie i długo, aż powstała ostateczna wersja i już nie zamierzam zmienić ani jednej nuty. Instrumentuję teraz ten utwór dla „Motion Trio”, które już u Państwa kiedyś koncertowało.

Każdy z grających w orkiestrze muzyków jest indywidualistą. Czy budowanie dobrego zespołu muzycznego można porównać do tworzenia drużyny sportowej – na przykład piłki nożnej?

- Sport, muzyka i matematyka mają pewne zbieżności, ale są różnice, bo w sporcie liczy się wynik, który jest absolutnie czytelny. W muzyce liczy się coś innego, przede wszystkim napięcie i emocje, które kształtują piękno. W sporcie nie kształtuje się piękna, tylko strzela się gole. Żadnej z dyscyplin sportowych i muzyki nie można porównywać, chociaż porównując wyniki, to moja drużyna – Polska Orkiestra Kameralna koncertowała w najwspanialszych salach koncertowych – podam tylko jeden przykład: w Carnegie Hall w Nowym Jorku daliśmy cztery koncerty – to tak, jakby wszyscy piłkarze w drużynie mieli umiejętności i sławę Pelego. Mówię o piłce nożnej, bo najwięcej ludzi lubi oglądać mecze piłki nożnej.

Jak powstają Pana utwory? Tworzy je Pan wyłącznie na zamówienie czy z potrzeby serca.

- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. O wiele prościej jest w malarstwie, kiedy obraz powstaje na podstawie tego, co widzimy. W muzyce inspiracją jest dźwięk. Twórca musi pisać, tak jak kura musi znieść jajko, bo to jest jego wewnętrzna potrzeba, której nie da się porównać z żadną dyscypliną sportu, czy inną pracą.
O muzyce mogę mówić bez przerwy co najmniej dwie doby.

Łatwo było organizatorom namówić Państwa na przyjazd do Mielca?

- Nie było to proste, bo różnych zobowiązań mam sporo, ale pani Joanna Kruszyńska – Dyrektor Festiwalu i dyrektor Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu, przyjechała do Katowic, bo na początku roku miałem tam koncerty i wspólnie z moją żoną Ewą znaleźliśmy jeszcze termin pomiędzy dwiema dalekimi podróżami zagranicznymi. Chciałem przyjechać do Mielca także dlatego, że jest to mniejsze miasto, a ja lubię takie miasta i koncerty w świątyniach, które mają swój klimat i przeważnie dobrą akustykę. Chcę także podkreślić, że Silesian Chamber Pleyers (śląscy kameraliści), to bardzo dobra orkiestra, w której grają pasjonaci i współpracuje się z nimi znakomicie.
Wykonamy dla publiczności Koncert na 2 fortepiany Wolfganga Amadeusza Mozarta. Podziwiam tego kompozytora, bo przecież nie studiował kompozycji ani gry na fortepianie, a grał wspaniale i tworzył doskonałe utwory. Komponowanie było dla Mozarta faktem tak oczywistym, jak zakochanie od pierwszego spojrzenia, bo moment tej prawdziwej miłości jest czymś niezwykłym. Nie znajduję tu odniesienia do sportu czy matematyki, a jedynie do muzyki.
W programie mamy jaszcze dwa moje utwory, o których już mówiłem – „Polonez” i „Vers per Archi” oraz dwa utwory Wojciecha Kilara: najpiękniejszy fragment z filmu „Smuga cienia” oraz „Orawę”. Wszyscy kochają muzykę Wojciecha Kilara, bo był nadzwyczajnym kompozytorem, a „Orawa” jest arcydziełem muzyki minimalistycznej.

Od kilku lat w magazynie psychologicznym „Charaktery” ukazują się Pana felietony. Jak zaczęła się współpraca z tym miesięcznikiem?

- Dowiedziałem się, że dwóch bardzo światłych ludzi mieszkających w Kielcach pomogło zbudować Menorę – pomnik pamięci Żydów z kieleckiego getta zamordowanych przez nazistów, i ktoś zniszczył ten pomnik. Bardzo mnie zabolało, że ludzie mogą być tak okrutni i to było impulsem do napisania utworu „Lament serca. Kielcom in memoriam”. Chciałem w ten sposób wyrazić sprzeciw przeciwko złu, ale jednocześnie wielką nadzieję na dobro. Planowałem krótki utwór, ale w trakcie tworzenia rozrósł się prawie do trzydziestu minut. Dyrygowałem także Orkiestrą Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach w czasie prawykonania.
Jeden z inicjatorów pomnika jest redaktorem naczelnym „Charakterów” i zaproponował nam pisanie o muzyce i naszych podróżach. Bardzo nas to zainteresowało i zaczęliśmy pisać, ale nie jest łatwo pisać takie felietony, ponieważ piszemy o psychologii, ale z muzycznego punktu widzenia. Tematów nam nie brakuje.

Jak Pan ocenia kondycję muzyki klasycznej? Czy nasza publiczność jest przygotowana do jej odbioru?

- Wszyscy wiemy, że bardzo często młodzi ludzie, nawet wykształceni, niewiele wiedzą o geniuszach muzyki klasycznej, bo na co dzień słuchają melodii składających się trzech akordów. Jeżeli przygotowuje się jakieś wydarzenia, nawet transmitowane przez telewizję, to nikt nie pomyśli, że można je uświetnić wykonaniem „Eroici” Ludwiga van Beethovena, tylko wszyscy zastanawiają się, jaki popularny zespół sprowadzić. Niestety, kondycja muzyki poważnej jest w naszym kraju katastrofalna. Jeśli tak będzie dalej, to słuchać nas będzie jedynie niewielka grupa melomanów.
Czasami jestem zapraszany na różne spotkania organizowane w szerszych kręgach i staram się im przybliżyć na przykład postać Beethovena, mówiąc, że tego geniusza można porównać jedynie do słońca, bo jest ono jedno i tylko jeden raz. Uświadamiam, co nam daje słuchanie muzyki Beethovena, jak wpływa na naszą wrażliwość, inteligencję, postrzeganie. Jeśli chcemy się rozwijać, musimy słuchać muzyki geniuszy.
Przyjechaliśmy do Mielca, aby zagrać m.in. Koncert na 2 fortepiany Wolfganga Amadeusza Mozarta. Liczę, że publiczność wypełni ten duży kościół i zauważy, jak wielka jest różnica pomiędzy muzyką Mozarta, a tą, która zewsząd nas otacza.

Proszę nam jeszcze opowiedzieć o najnowszej Pana płycie zatytułowanej „Retro”.

- Wspólnie z panem Januszem Olejniczakiem nagraliśmy płytę, która różni się od poprzednich i zawiera 15 moich miniatur. Ponieważ pochodzę z Grodna, a później nasza rodzina mieszkała w Białymstoku, to doskonale znam grywaną w tych stronach muzykę popularną: charlestony, ragtimy, walce, tanga czy romanse. Do trzech romansów zamieszczonych na płycie moja żona Ewa napisała słowa, a śpiewa je Kasia Moś – oczywiście z akompaniamentem dwóch renomowanych pianistów, laureatów konkursów pianistycznych, czyli Janusza i moim. To nie zdarza się tak często, aby pianiści z dużym dorobkiem wykonywali taki repertuar. To jest płyta, która podobałaby się mojemu tacie, bo kiedy zacząłem się uczyć muzyki, to u nas były dwa wiodące utwory: „Lekka kawaleria” Franza von Suppe i „Czardasz” Vittorio Montiego.
Moje kompozycje stylistycznie utrzymane są w latach 20. I 30. ubiegłego wieku, i z pewnością tato z przyjemnością by ich słuchał. Mam także nadzieję, że ten album zainteresuje wiele osób, które lubią nieco lżejszą muzykę oraz te, które preferują klasykę.

Dokąd udadzą się Państwo po powrocie z Mielca?

- Mamy zaplanowany wyjazd do Nowego Jorku i zastanawiamy się, czy chcemy tam pojechać. Ja byłem tam już kilka razy z występami, ale chcę, aby przy okazji koncertów Ewa zobaczyła sale, w których występowali najwięksi z największych – „bogowie muzyki”. Ja wiem nawet, na którym miejscu siedział Rachmaninow, kiedy było pierwsze wykonanie „Błękitnej rapsodii” Gershwina.
Miło mi się rozmawia, ale muszę już iść na próbę, bo orkiestra i soliści z pewnością już się niecierpliwią. Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie.

Szanowni Państwo! Pragnę podkreślić, że Koncert Finałowy 21. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego udał się nadzwyczajnie. Kościół p.w. Ducha św. w Mielcu wypełniony był publicznością, która w skupieniu słuchała znakomitych dzieł, a później gromko oklaskiwała wykonawców.
Pierwszym dziełem, które zabrzmiało tego wieczoru, był Koncert na 2 fortepiany K.V. 365 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Partie solowe grali występujący z powodzeniem w Polsce i za granicą Agnieszka i Piotr Kopińscy. Pragnę podkreślić, że pan Piotr Kopiński pochodzi z Mielca i w tym mieście rozpoczynał muzyczną edukację.
Maestro Jerzy Maksymiuk nie tylko dyrygował, ale także, w bardzo ciekawy sposób, przybliżał utwory publiczności. Po Koncercie Mozarta przyszła kolej na utwory Jerzego Maksymiuka i zabrzmiały kolejno: „Polonez” i „Vers per Archi”. W planowanej części koncertu znalazły się jeszcze dwa utwory Wojciecha Kilara – „Smuga cienia” i „Orawa”, ale po wykonaniu najbardziej znanego fragmentu z filmu „Smuga cienia” przez solistę Piotra Kopińskiego i śląskich kameralistów, Mistrz Jerzy Maksymiuk spontanicznie również zasiadł do fortepianu i wykonał swoją piękną Kołysankę, a na finał zapowiedział „Orawę” Wojciecha Kilara. Tak jak przewidywałam, Silesian Chamber Players pod batutą Maestro Jerzego Maksymiuka znakomicie grali wszystkie utwory, ale „Orawa” zabrzmiała nadzwyczaj pięknie. Nic dziwnego, że publiczność powstała z miejsc i gorąco oklaskując wykonawców, domagała się bisu. Artyści pożegnali się z publicznością środkową częścią Koncertu na 2 fortepiany i orkiestrę W. A. Mozarta.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS