Wybrałem śpiew i nie żałuję
Drugi wieczór XXVIII Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku wypełniły arie i duety z operetek Franza Lehara. Najpiękniejsze arie i duety z operetek, m.in.: „Kraina uśmiechu”, „Carewicz”, Giuditta”, „Cygańska miłość” i „Wesoła wdówka”, śpiewali: Barbara Gutaj, Joanna Horodko, Hubert Stolarski i Sławomir Naborczyk. Solistom towarzyszyła Poznańska Orkiestra Festiwalowa pod batutą Agnieszki Nagórki. Koncert prowadził znany i bardzo lubiany przez sanocką publiczność Sławomir Pietras. Wszystko, co działo się na scenie, tak podobało się publiczności, że owacjom nie było końca.
Koncert zatytułowany został „Twoim jest serce me...”, tak jak aria z operetki „Kraina uśmiechu”, pięknie wykonana przez Sławomira Naborczyka. Kilka dni przed koncertem prosiłam Artystę o rozmowę, wyraził zgodę i słowa dotrzymał. Jak się Państwo przekonają, okazja była szczególna.
Zofia Stopińska: Pragnę nasze spotkanie rozpocząć od gratulacji, bowiem 17 września na Zamku Królewskim w Warszawie zostały wręczone, przyznane po raz 12-ty – Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury. Nagrody przyznano w 18 kategoriach. W kategorii najlepszy debiut roku nagrodę otrzymali – pani Aleksandra Żakiewicz za rolę w operze „Armide”, realizowaną w Warszawskiej Opery Kameralnej, oraz Pan za rolę w „Księżniczce Czardasza” Emmericha Kalmana, realizowaną przez Operę Śląską w Bytomiu. To duże wyróżnienie - serdecznie Panu gratuluję.
Sławomir Naborczyk: Bardzo dziękuję za gratulacje. Niewątpliwie jest to dla mnie wielkie wyróżnienie, że na początku swojej współpracy z Operą Śląska zostałem zauważony przez większe gremium i przez szacowną Kapitułę, która nas wybrała. Jestem bardzo szczęśliwy, bo był to dla mnie bardzo udany debiut i mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie będzie można zobaczyć „Księżniczkę Czardasza” w Operze Śląskiej w Bytomiu.
Czy śmiało mogę mówić, że jest Pan młodym śpiewakiem? Debiutował Pan w 2011 roku rolą Basilia w „Weselu Figara” Mozarta podczas Operowego Forum Młodych w Operze Nova w Bydgoszczy. To było już po ukończeniu bydgoskiej Akademii Muzycznej?
- Nie, to było jeszcze w czasie studiów. Byłem wtedy na IV roku i było to, tak jak pani powiedziała, w ramach Operowego Forum Młodych. Przygotowani byliśmy wszyscy bardzo dobrze, inscenizacja była piękna, ale spektakl wystawiony został tylko raz, nigdy nie było możliwości, aby go powtórzyć, a szkoda.
Teraz już może jest inaczej, ale jeszcze kilka lat temu tak było. Studenci i ich pedagodzy przygotowali wszystko bardzo często na poziomie profesjonalnym i kilka spektakli by się sprzedało, a tymczasem już po jednym wszystko chowano do lamusa.
- Najlepszym przykładem nasze przedstawienie, które było naprawdę świetnie przygotowane.
Studiował Pan w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, w klasie Leszka Moździerza i Tadeusza Szlenkiera.
- Tak, bardzo mile ten czas wspominam. Kiedy debiutowałem w „Weselu Figara”, to śpiewałem jeszcze barytonem, bo przez większą część studiów byłem barytonem. Później powoli wykluwał się tenor i teraz dojrzewa.
Oprócz pedagogów, którzy prowadzili Pana w bydgoskiej Akademii Muzycznej, było dość duże grono mistrzów, z którymi miał Pan szczęście pracować.
- Tak, to byli wspaniali mistrzowie, a wśród nich: Izabela Kłosińska, Matthias Rexroth oraz Eytan Pessen – to są profesorowie Akademii Operowej w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie, uczyłem się u nich w trakcie kształcenia i nadal tam zaglądam, bo przygotowuję się do Międzynarodowego Konkursu im. Stanisława Moniuszki, który odbędzie się już w maju następnego roku w Warszawie. Przez cały czas mam jeszcze kontakt z moimi Profesorami i jest to pomoc nie do przecenienia, to jest także jedyny taki bufor dla młodych polskich śpiewaków za granicę – mówię o Europie i o świecie. Wielu moich kolegów śpiewa już w Zurichu, Londynie, a nawet mają debiuty w Metropolitan Opera – Akademia Operowa w Teatrze Wielkim w Warszawie daje nam taka możliwość.
Tam też pracował Pan z panem Tomaszem Koniecznym, z którym w Sanoku się nie zobaczycie, bo mistrz wystąpi pod koniec Festiwalu, a Pan dzisiaj.
- To była wspaniała praca. Śpiewałem arię z Lohengrina Wagnera i scenę z IV części tetralogii. Występowałem z tymi fragmentami podczas koncertu, który był transmitowany przez Program I Polskiego Radia. Było to dla mnie podniosłe wydarzenie, bo nie każdy młody śpiewak może pozwolić sobie na śpiewanie z dużą orkiestrą tak wymagającej muzyki. Miałem wielkie szczęście, bo tylko niektórym młodym śpiewakom zdarza się pracować z takim mistrzem, jak Tomasz Konieczny.
To wspaniały artysta i wyjątkowy człowiek – bardzo wymagający, przede wszystkim od siebie, bardzo dokładny, ale jednocześnie bardzo miły i przyjazny.
- To wszystko prawda. Dowiedziałem się od niego, jak należy pracować nad niemieckim tekstem, ale jednocześnie jest człowiekiem bardzo przyjaznym, otwartym, emanującym pozytywną energią. Teraz będą te warsztaty powtórzone pod koniec listopada i będziemy pracować nad repertuarem także dosyć trudnym – bo utworami Richard Straussa.
W ostatnich latach zaczyna Pan zbierać plony swojej wytrwałej pracy – bo m.in. został Pan laureatem: Ogólnopolskiego Konkursu Muzyki Operetkowej i Musicalowej w Krakowie (III nagroda) 2016 r., Ogólnopolskiego Konkursu Wokalnego im. Krystyny Jamroz w Busku Zdroju (III nagroda) 2017 r., Międzynarodowego Konkursu Solowej Wokalistyki Sakralnej „Ars et Gloria” w Katowicach, gdzie otrzymał Pan nagrodę specjalną, także w 2017 r., i także w ubiegłym roku Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Złote Głosy” w Warszawie , gdzie otrzymał Pan II nagrodę. To bardzo duże osiągnięcia.
- Faktycznie dość często pojawiałem się na konkursach i jeszcze mam zamiar się pojawiać, bo jeszcze mam wiek konkursowy, więc może uda mi się jeszcze coś zdziałać na polskiej i zagranicznej arenie konkursowej. W najbliższym czasie szykuję się też na Międzynarodowy Konkurs Śpiewaczy im. Francisco Vinasa w Barcelonie, jestem też w finale Konkursu Gabrieli Benackovej w Czechach, który odbędzie się już niedługo, bo rozpocznie się 13 października.
Co dają konkursy i takie wydarzenia, które także są konkursami, jak „Bitwa Tenorów na Róże” – uczą czegoś, czy przekładają się na zaproszenia na koncerty i udział w spektaklach operowych.
- To także, chociaż, moim zdaniem, każdy występ publiczny daje możliwość pokazanie się przed większą widownią. Często takim dużym wydarzeniom towarzyszą kamery telewizyjne, co działa bardzo motywująco, chociaż stresy są także spore i nabiera człowiek doświadczenia. „Bitwa Tenorów” była transmitowana przez TVP i ten przekaz pozwolił dotrzeć do odbiorców, którzy normalnie nie mogą na takich wydarzeniach bywać.
Takie programy oglądają również osoby, które nigdy w życiu nie wybrałyby się na taki koncert.
- Pewnie także tacy są i dlatego taki przekaz także jest potrzebny.
Usłyszeliśmy o Panu niedawno, bo w ostatnich latach, ale podobno śpiewał Pan już jako mały chłopiec, a później uczył się Pan grać.
- To prawda, bardzo lubiłem śpiewać, chociaż nie było to stawiane na pierwszym miejscu, ale przyszedł taki czas, że po ukończeniu szkoły muzycznej w klasie klarnetu zdecydowałem się na podjęcie nauki w zakresie sztuki wokalnej w szkole muzycznej II stopnia w Inowrocławiu. Przyznam się, że rodzice nic o tym nie wiedzieli, byłem w klasie maturalnej i trzeba było się uczyć, bo zamierzałem studiować medycynę.
Rodzice pragnęli, aby zdobył Pan solidny zawód, a nie został śpiewakiem (śmiech).
- Tak, nawet udało mi się zdobyć indeks i na medycynę, i na akademię muzyczną. Wybrałem śpiew i na razie nie żałuję, bo idę do przodu, ale był taki czas, że trzeba było postawić wszystko na jedną kartę i początki były trudne, tym bardziej, że śpiewałem barytonem. Przy pomocy moich mistrzów zacząłem śpiewać tenorem i czuję się w tej skali bardzo dobrze.
Współpracuje Pan z teatrami operowymi i orkiestrami symfonicznymi – czy jest Pan związany etatowo z jakąś instytucją?
- Na stałe jestem zatrudniony w Operze Śląskiej, współpracuję z Operą Kameralną w Warszawie, również z Teatrem Wielkim-Operą Narodową, w marcu zadebiutuję w Operze Bałtyckiej w „Thais” Jules’a Masseneta.
W programie dzisiejszego koncertu znalazła się wyłącznie muzyka operetkowa i chyba dobrze się Pan czuje w tym gatunku.
- Otrzymałem nagrodę za debiut w operetce i chcę podkreślić, że bardzo lubię wykonywać tę muzykę, bo dostarcza wielu pozytywnych emocji i tak naprawdę jest bardzo wymagająca, a w „Baronie cygańskim” Straussa jest trudne śpiewanie – można powiedzieć, że operowe, pomimo, że jest to operetka. Przekonałem się o tym już w trakcie przygotowań i podczas spektakli. Podobnie jest z „Krainą uśmiechu” Lehara.
Pomimo, że uważa się powszechnie operetkę za gorszą siostrę opery, to publiczność kocha operetkę.
- Jest z pewnością łatwiejsza w odbiorze, szczególnie dla początkujących odbiorców, bo operetka niesie ze sobą wesołe przesłanie i dostarcza pozytywnych emocji. Uważam, że powinno w Polsce działać kilka teatrów, które wystawiają operetki. Miejmy nadzieję, że to się zmieni.
Był Pan już kiedyś w Sanoku?
- Jestem po raz pierwszy i bardzo żałuję, że nie mogę zostać tu dłużej, ale jak będę miał więcej czasu, z pewnością się tutaj pojawię.
Z Panem Sławomirem Naborczykiem – znakomitym polskim tenorem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 23 września w Sanockim Domu Kultury.