Nasza gra ma sprawiać przyjemność. To jest najważniejsze
Jakub Gerula - pianista, absolwent Hochschule fur Musik und Tanz Koln i Akademii Muzycznej w Katowicach fot Agata Szlufik

Nasza gra ma sprawiać przyjemność. To jest najważniejsze

        Często zastanawiam, się co robą młodzi muzycy, którzy kilka lub kilkanaście lat temu byli uczniami szkół muzycznych II stopnia na Podkarpaciu, wiele się o nich mówiło i pisało, bo wyróżniali się nadzwyczajnym talentem i pracą, a także z wielkim powodzeniem uczestniczyli w ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach muzycznych. Później rozpoczęli studia w polskich lub zagranicznych uczelniach i dzisiaj prowadzą ożywioną działalność artystyczną, ale my o ich sukcesach dowiadujemy się często przypadkowo i z dużym opóźnieniem.
Pomyślałam, że warto by było nawiązać z nimi kontakt i dowiedzieć, się co aktualnie robią.
        Niedawno spotkałam Jakuba Gerulę - młodego pianistę, który kilka tygodni temu z bardzo dobrym wynikiem ukończył studia w Akademii Muzycznej w Katowicach, w klasie fortepianu prof. Wojciecha Świtały i prof. Huberta Salwarowskiego, a wcześniej studiował w Hochschule für Musik und Tanz Köln i w Escola Superior de Música de Catalunya w Barcelonie.
        Jakub Gerula talent i miłość do muzyki odziedziczył po rodzicach, którzy są świetnymi wiolonczelistami, grają w Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie i prowadzą działalność pedagogiczną.
        Aktualnie młody, świetnie wykształcony pianista rozpoczyna działalność artystyczną na własny rachunek. Czego nauczył się w czasie studiów i jakie ma plany na przyszłość, dowiedzą się Państwo czytając zarejestrowaną rozmowę.

        Zofia Stopińska: Miło mi rozmawiać z Panem po latach. Ostatni raz spotkaliśmy się w studiu Polskiego Radia Rzeszów, podczas realizacji płyty, którą Zespół Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie wydawał z okazji Roku Chopinowskiego. Pan był jednym z wybranych młodych wykonawców, ale nie pamiętam już tytułu utworu Fryderyka Chopina, który Pan wówczas grał.

        Jakub Gerula: Była to Ballada F-dur op.38, bardzo miło wspominam to moje pierwsze doświadczenie ze studiem nagraniowym.

        Pamiętam jednak, że nagraliśmy ten utwór bardzo szybko.

        - Ja też byłem zaskoczony. Podobno najlepiej jest nagrać utwór w całości i najlepsza jest pierwsza lub ostatnia próba. Wtedy udało się na szczęście nagrać wszystko za pierwszym razem, w zasadzie nic nie trzeba było dogrywać ani montować.

        Zapamiętałam Pana również dlatego, że bardzo Pana zainteresowało wszystko, co dotyczyło nagrań, pozostał Pan w studiu i pilnie śledził naszą pracę, a później długo rozmawialiśmy na tematy dotyczące realizacji dźwięku. Myślałam nawet, że może zajmie się Pan zawodowo nagraniami.

        - Faktycznie, bardzo mnie to interesowało i nawet zacząłem poważnie myśleć o tym, miałem nawet epizod na kierunku Realizacja Nagłośnienia, ale po roku stwierdziłem, że jednak wolę trzymać się tego w czym jestem dobry, zwłaszcza, że zarówno studia, jak i sprzęt nagraniowy są dość kosztowne, a ponadto na wszystko czasu nie starczy.
         Zdecydowałem, że skupię się na grze na fortepianie i zrobię wszystko, aby po studiach dalej grać. Rozmawiałem z wieloma profesorami, którzy mnie inspirują i podziwiam ich za to, że mając rodziny i zajmując się nie tylko pedagogiką, potrafią mimo presji ciągle koncertować na najwyższym poziomie, jednak uważam, że są to ludzie nadzwyczaj utalentowani.

        Będąc uczniem ZSM nr.2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie wygrywał Pan różne konkursy pianistyczne, a po ukończeniu edukacji w rodzinnym mieście rozpoczął Pan studia za granicą.

        - Tak, a stało się to dzięki temu, że mając bardzo udany rok poprzedzający maturę, udało mi się wygrać kilka nagród na konkursach pianistycznych, m.in w Łodzi. Po koncercie laureatów podeszła do mnie jedna z jurorek i pytała mnie o moje plany odnośnie studiów. Wtedy granie na fortepianie wychodziło mi najlepiej i nie interesowałem się za bardzo niczym innym, ale nie miałem jeszcze konkretnych planów – powiedziałem, że pewnie spróbuję zdać egzamin do Akademii Muzycznej w Katowicach albo w Warszawie, ale może uda mi się dostać gdzieś za granicę. Pani profesor stwierdziła, że zagraniczne studia to bardzo dobry pomysł i zasugerowała mi nawiązanie kontaktu z pewnym profesorem, który uczy w Kolonii w Niemczech, jest znanym pedagogiem i wszyscy jego studenci świetnie grają. Chciałem nawiązać ten kontakt i jak się dużo później okazało, e-mail, który napisałem w języku rosyjskim z pomocą mojej pani profesor Żanny Parchomowskiej, do dzisiaj nie został przez niego prawdopodobnie przeczytany, bo po prostu nie czytał setek takich korespondencji, które przysyłali mu młodzi ludzie, którzy pragnęli studiować w jego klasie. Zacząłem się interesować tą uczelnią i pisać także do innych profesorów, którzy najczęściej odpisywali, że nie mają czasu mnie przesłuchać, ale polecali innego pedagoga z tej uczelni lub uczelni "konkurencyjnych", co było dla mnie miłym zaskoczeniem. W klasie maturalnej udało mi się umówić na przesłuchania z trójką profesorów: z Dϋsseldorfu i Kolonii. Bardzo mi się spodobało, że tamtejsi profesorowie nie myśleli tylko o swojej klasie i kiedy poznawali kogoś, kto reprezentuje wysoki poziom, a nie mogli go przyjąć do swojej klasy, lub nie było miejsc na uczelni – polecali inną uczelnię lub innego profesora.
        Dopiero wtedy zauważyłem, jak wysoki poziom nauczania mamy w Polsce w podstawowych i średnich szkołach muzycznych. Takiego systemu nauczania praktycznie nie ma w wielu innych krajach, a już na pewno nie za darmo.
        Z trójki profesorów, dla których grałem, najbardziej zafascynował mnie prof. Jacob Leuschner. Grałem wtedy m.in Sonatę e-moll op.90 Ludwiga van Beethovena, a on bez nut zaczął ją grać i pokazywać mi swoje pomysły, byłem tym bardzo zainspirowany.
        Jak się potem okazało, prof. Leuschner miał w repertuarze wszystkie sonaty Mozarta, Schuberta i Beethovena i grał je z pamięci podczas cyklu koncertów. Byłem zachwycony jego interpretacjami, przede wszystkim utworów kompozytorów niemieckich. Egzamin wstępny poszedł mi świetnie i udało mi się dostać do profesora, którego wybrałem, mimo że zdawało wtedy około 340 osób. Ale jak wspomniałem, porównując się wtedy do studentów z całego świata, których edukacja muzyczna przebiegała w bardzo różny sposób, jak na swój wiek prezentowałem konkurencyjny poziom, z czego wielu zdolnych, ale nieśmiałych uczniów w Polsce nie zdaje sobie niestety sprawy. W Niemczech licencjat trwa cztery lata i studia przebiegają inaczej niż w Polsce. W naszych uczelniach pod koniec każdego semestru trzeba przygotować odpowiedni program i zdawać egzaminy praktyczne. W Niemczech student nie musi tak ściśle dostosowywać się do wymogów uczelni, a pierwszy egzamin jest dopiero po dwóch latach studiów i trwa jedynie 20 minut. Związane jest to z dużą ilością studentów na uczelni i dlatego egzaminy nie są organizowane w każdym semestrze. Daje to studentom większą swobodę i możliwości przygotowywania się do konkursów, bo można zająć się wyłącznie programem konkursowym.

        Czy ta swoboda odpowiadała Panu?

        - Po dłuższych obserwacjach stwierdziłem, że jednak nie jest to tryb pracy, który mi odpowiada, bo jest on zupełnie inny niż ten, do którego byłem przyzwyczajony. Ja muszę mieć jakiś cel i najlepiej kogoś nad sobą, kto mnie do tego motywuje. Taką mam naturę.
         Cykle koncertów w wykonaniu mojego Profesora, były także pewnym ważnym etapem w jego karierze, bo przygotowywał się do przejęcia profesury najwyższej rangi w Detmold. Bardzo dużo pracował nad własnym repertuarem i koncertował, ale przez to miał mniej czasu dla studentów, chociaż lekcje były świetne pod względem merytorycznym. Rozumiem jego chęć do robienia własnej kariery i gdybym był na jego miejscu, pewnie robił bym to samo. Kiedy ukończyłem trzeci rok studiów, prof. Jacob Leuschner przeniósł się już do Detmold i na czwartym roku miałem okazję pracować z prof. Ilją Schepsem, którego znałem już dużo wcześniej, bo pracowałem z nim w Bydgoszczy podczas kursów pianistycznych i pod jego opieką mogłem ćwiczyć z orkiestrą koncerty fortepianowe. Prof. Scheps chętnie przyjął mnie do swojej klasy.
        Na ostatnim roku stwierdziłem, że warto wykorzystać jeszcze możliwości, jakie daje status studenta i w ramach programu Erasmus studiowałem dodatkowo rok w Barcelonie . Bazując na poprzednich doświadczeniach sprzed studiów, bez kompleksów napisałem maila do profesora Pierre Réacha, w którym zapytałem, czy byłby zainteresowany pracą ze mną. Wysłuchując moich nagrań odpisał, że jak najbardziej mogę przyjechać. Był to jeden z najmilszych i najbardziej kulturalnych artystów, jakich miałem okazję poznać. Dodatkowo zatroszczył się o całą część biurokratyczną, co w Hiszpanii jest dość sporym problemem, ale jest to raczej kwestia kultury i mentalności. Dopiero w środku wakacji zostałem poinformowany, że rozpoczynam studia od września, więc wziąłem kilka desperackich lekcji hiszpańskiego od koleżanki i ruszyłem w nieznane. Nie da się w kilku zdaniach i bez alkoholu streścić tego całego doświadczenia. Nie był to najbardziej produktywny okres mojego życia, natomiast zdecydowanie nadrobiłem w innych aspektach, które bardzo zmieniły moje postrzeganie świata, ludzi, podejście do muzyki i niewątpliwie mają wpływ na moją grę.
        Po roku wróciłem do Kolonii, żeby zagrać recital dyplomowy i zdałem egzamin wstępny w Akademii Muzycznej w Katowicach.

        Dlaczego po ukończeniu studiów w Hochschule fűr Musik und Tanz Köln postanowił Pan studiować jeszcze w Polsce i wybrał Pan Akademię Muzyczną w Katowicach?

        - Zawsze myślałem o tym, że jeśli miałbym kiedyś studiować w Polsce, to właśnie w Katowicach. Uczelnia ta zawsze kojarzyła mi się z wysokim poziomem w katedrze fortepianu, świetnymi profesorami, takimi jak prof. Świtała czy prof. Raubo, którzy prezentują światowy poziom i można powiedzieć, że głupotą jest jeżdżenie po świecie mając takich pedagogów na miejscu. Budynek Akademii jest piękny i przebywanie w nim to czysta przyjemność, warunki do studiowania są bardzo dobre, miasto jest niedrogie w porównaniu z Kolonią czy Barceloną, ludzie są fantastyczni, a do tego dostałem się również na drugi kierunek, który mnie interesował.
        Jeśli chodzi o sam powrót do Polski, to złożyło się na niego wiele czynników. Po powrocie z Hiszpanii musiałbym szukać na nowo mieszkania i zaczynać wszystko organizować od początku, wielu moich znajomych już wtedy skończyło studia lub przeniosło się gdzie indziej lub wrócili do swojej ojczyzny. Mimo, że czułem się świetnie w "wielkim świecie", to jednak mentalność ludzi była zupełnie inna i większość studentów nie czuła się tam jak u siebie w domu. Cztery lata w Niemczech mi wystarczyły. Rok w Barcelonie był niezwykłym doświadczeniem, ale na dłuższą metę nie mógłbym się tam realizować zawodowo. Dodatkowo będąc 5 lat za granicą mimo wszystko zastanawiałem się, co by było, gdybym nie wyjechał, jak wyglądałoby moje życie. Może ominęło mnie coś ważnego, może jakaś fajna dziewczyna? Kto wie. Żeby się przekonać, musiałem spróbować.

        Zamierza Pan zamieszkać na stałe w Katowicach?

        - Na ten moment chcę zostać w Katowicach, bo mogę się tam realizować w wielu aspektach, mam tam mnóstwo możliwości dalszego rozwoju w dziedzinie muzyki i nie tylko. Znajomość języków otworzyła mi bardzo dużo możliwości pracy, do której nie spodziewałbym się, że mógłbym się nadawać. Katowice to rzeczywiście miasto muzyki, odbywa się tam bardzo dużo wydarzeń kulturalnych. Jest tam jedna z najlepszych obecnie sal koncertowych na świecie, siedziba NOSPR, gdzie nawet miałem przyjemność wystąpić w maju, a w grudniu będę miał kolejną okazję. Niedawno odbywał się Międzynarodowy Konkurs Muzyczny im. Karola Szymanowskiego, który był dużym, bardzo interesującym wydarzeniem. Koncertów jest tak dużo, że trudno nadążyć i znaleźć czas, żeby wszystkiego posłuchać. Na Akademii mamy też słynny wydział jazzu, który regularnie odwiedzam, bo uwielbiam jazz, a poziom studentów jest naprawdę wysoki. Uważam, że powinniśmy się od nich uczyć.

        Mówił Pan, że na początku studiów w Niemczech zafascynowany był Pan pedagogiem, który świetnie grał utwory kompozytorów niemieckich. Jaka muzyka najbardziej porywa Pana teraz?

        - Powiem szczerze, że przez pierwsze trzy lata pobytu w Niemczech nie zagrałem ani jednego utworu Fryderyka Chopina, natomiast na pierwszy recital dyplomowy zatęskniłem i poświęciłem cały program tylko temu kompozytorowi. Ostatnio po śledzeniu Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego na Instrumentach Historycznych, mam ochotę pograć Chopina z nieco świeżym spojrzeniem.
        Zawsze najbardziej ceniłem muzykę niemiecką, zwłaszcza Beethovena i Brahmsa, ale uwielbiam też Bacha, chociaż nie są to utwory, w których można błysnąć wirtuozerią, ale sama muzyka, ogromna inteligencja i mądrość w niej zawarta, stawia go moim zdaniem na pierwszym miejscu w historii muzyki. Bardzo lubię też sam język niemiecki i uważam, że ma dużo cech wspólnych z muzyką niemiecką, jest bardzo logiczny, ładnie brzmi (w zależności od tego, kto się nim posługuje) i mam do tej kultury wielki szacunek.
        Bardzo lubię też kompozytorów francuskich, na ostatni recital dyplomowy przygotowałem program złożony z utworów Claude’a Debussy’ego i także świetnie się czuję w tej muzyce, bo pozwala mi na operowanie ciekawymi barwami w zależności od instrumentu i akustyki sali. Grałem też niedawno Koncert na lewą rękę Maurice’a Ravela, który będę miał przyjemność zagrać w Filharmonii Podkarpackiej dwukrotnie w czerwcu następnego roku.

        Interesuje Pana muzyka kameralna?

        - Oczywiście, nawet w tym roku przygotowany mieliśmy z wiolonczelistą cały program na konkurs, ale z nagłych powodów zdrowotnych musieliśmy w ostatniej chwili z niego zrezygnować. Bardzo chętnie gram różne programy kameralne, zwłaszcza z wiolonczelą, bo gdzieś w środku czuję jej brzmienie (pewnie dzięki rodzicom). Uważam, że mieszanka dwóch instrumentów oraz komunikacja na scenie z kimś, kto ma coś do powiedzenia swoją grą, jest dwukrotnie ciekawsza niż granie solo. Przyznam jednak, że łatwiej jest mi grać solo, bo wiąże się to z mniejszą odpowiedzialnością – wychodząc na scenę sam jestem odpowiedzialny tylko za siebie, natomiast im więcej osób w składzie, tym rola fortepianu jest bardziej odpowiedzialna.

        Zaskoczył mnie Pan, bo zawsze wydawało mi się, że na scenie w grupie wykonawcy czują się raźniej.

         - Mnie się wydaje, że to tylko pozornie tak wygląda. Każdy instrument ma swoje problemy, z którymi pozostali wykonawcy muszą się liczyć, a także muszą się wszyscy nawzajem słuchać. Grałem już kwintety i sekstety fortepianowe i było to ciekawe doświadczenie, pianista ma najgorzej, bo mając na przykład 6 partii instrumentów w nutach, musi przewracać strony czasem co 30 sekund, może to wydawać się głupie, ale jednak jest to dość irytujące. Tak samo spotykanie się z problemami typu organizacja prób (ciężko jest zebrać 6 osób na regularne próby), albo chociażby problem dominacji jednej osoby w zespole. Nie ma lekko. Trzeba się jakoś dopasowywać.

        Pana życie z pewnością związane będzie z uprawianiem zawodu muzyka.

         - Ja też mam taką nadzieję, chociaż nie wiem, czy uda mi się żyć i utrzymywać się uprawiając tylko ten zawód. Mam bardzo cenne doświadczenia po roku spędzonym w Hiszpanii, kiedy grałem dla ludzi, którzy nie byli związani z muzyką i zrozumiałem, że najważniejsze jest to, żeby publiczność miała przyjemność z jej słuchania i przebywania z nią. Świetnie grających pianistów jest bardzo dużo, zrobić coś ciekawego i oryginalnego jest bardzo trudno, ale musimy być kreatywni i mieć ciągle własne pomysły, aby słuchacze byli zainteresowani występami. Nasza gra ma sprawiać przyjemność ludziom, którzy po trudnym dniu mogą odpocząć przychodząc na koncert, aby posłuchać dobrej muzyki. To jest najważniejsze.

         Od pierwszych chwil życia słuchał Pan muzyki, bo rodzice są muzykami. Dzieci także nimi już są, bo Pan jest pianistą, a siostra pięknie gra na waltorni. Czy gdyby Pan dzisiaj wybierał po raz drugi zawód – też zostałby Pan muzykiem?

         - Mając tyle niezwykłych doświadczeń uważam, że muzyka to jedna z najwspanialszych rzeczy w życiu i warto jej się poświęcić. Nie musi to być koniecznie muzyka klasyczna, czy fortepian, samo obcowanie z nią jest niesamowicie rozwijające i pozwala nam stawać się lepszymi ludźmi. Natomiast to, czy chciałbym z tego żyć, to już temat na inną dyskusję. Chętnie spotkam się z Panią za kolejne 8 lat.

Z Jakubem Gerulą - młodym pianistą, absolwentem  Hochschule für Musik und Tanz Kõln i Akademii Muzycznej w Katowicach rozmawiała Zofia Stopińska 18 października 2018 rokuü