Muzyka jest ciągle moim życiem
Zofia Stopińska: Koncert abonamentowy, który odbędzie się 19 stycznia w Filharmonii Podkarpackiej, zatytułowany został „Pejzaże Ameryki”. W roli głównej wystąpi Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, z którą pracuje Pan Mariusz Smolij - jeden z najwybitniejszych dyrygentów swojego pokolenia, prowadzących orkiestry w Stanach Zjednoczonych i Europie. Mam przyjemność rozmawiać z Maestro Mariuszem Smolijem w przerwie próby. Chyba po raz pierwszy pracuje Pan z naszymi Filharmonikami.
Mariusz Smolij: Tak, to jest moja pierwsza wizyta w Rzeszowie. Przywożę ze sobą pewien projekt programów symfonicznych, niezwykle popularnych w Stanach Zjednoczonych, oparty na tradycjach „lekkiej symfoniki” złożonej z elementów jazzu, muzyki popularnej i teatrów muzycznych na Broadwayu, czyli taka mieszanka z pewnymi wpływami muzyki etnicznej, która pokazuje różnorodność muzyki amerykańskiej. Tego typu programy cieszą się ogromną popularnością po drugiej stronie oceanu. Mniej więcej od dziesięciu lat staram się robić takie programy również z różnymi orkiestrami w Polsce i muszę powiedzieć, że mam dużo więcej telefonów, czy mogę przyjechać i poprowadzić taki koncert, niż czasu. Bardzo mnie to cieszy, bo publiczność bardzo dobrze to odbiera, bo jest to muzyka bardzo przyjemna i łatwa do słuchania, ale niełatwa dla wykonawców, bo wymaga zupełnie innego podejścia stylistycznego do pewnych aspektów wykonawczych od tych, którymi na co dzień parają się orkiestry symfoniczne.
Tym bardziej, że Pan i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej będziecie przez cały czas na pierwszym planie.
Owszem, orkiestra jest na pierwszym planie, są momenty big bandowe, podczas których „blacha” jest dominującym elementem, jest także parę utworów wyłącznie na smyczki i one mogą się pięknie pokazać, także wyławiamy elementy solistyczne w orkiestrze. Program jest na tyle różnorodny i barwny, złożony z różnych stylów, że publiczność nawet nie zauważa, nie odczuwa braku solistów.
Działalność Pana zatacza bardzo szerokie kręgi i myślę, że jest Pan zmuszony do „życia na walizkach”, pokonując duże olbrzymie odległości, strefy czasowe i klimatyczne. To wszystko odbywa się kosztem prywatnego czasu.
Nic nigdy w życiu nie jest za darmo. Ja mam to wielkie szczęście, że moja żona też jest muzykiem i uprawiała ten zawód, stąd rozumie specyfikę mojej pracy, wie, jak ciężko i długo pracowałem na to, żeby być na tym etapie mojej kariery, na którym jestem. Moje dzieci są już prawie odchowane, chociaż nie do końca, bo jeszcze potrzebują rodziców. Moja córka też chce być muzykiem i studiuje śpiew. Na szczęście cały czas mam zrozumienie i wsparcie ze strony rodziny, podróżujemy razem tak często, jak tylko się da. Oczywiście, jest wiele trudnych aspektów tego typu pracy, bo zbyt często są zmiany czasowe, zmiany kulturowe, zmiany programowe, ale ja tak bardzo lubię to, co robię, że te wszystkie niedogodności nie dokuczają mi aż tak bardzo i cieszę się z tego, co mogę robić, i gdzie mogę pracować.
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej powróciła zaledwie kilka dni temu z dwutygodniowego tournée po Chinach, a Pan współpracuje na stałe z jednym z dużych ośrodków w tym kraju.
Tak, jestem gościnnym profesorem i dyrygentem uniwersytetu muzycznego w Tianjin. Tianjin to jest trzecie, co do wielkości, miasto w Chinach po Szanghaju i Pekinie – ma 16 milionów mieszkańców. Jest tam bardzo dobry uniwersytet muzyczny, liczący 3 tysiące studentów. Bardzo trudno jest się Chińczykom dostać do takiej szkoły, proszę sobie wyobrazić, że to miasto liczy prawie tyle mieszkańców, co połowa Polski. Jest tam tylko ten jeden uniwersytet muzyczny, który jest bardzo ciekawie zaprogramowany, bo około 1500 osób studiuje tradycyjną muzykę chińską, a druga połowa studiuje tzw. muzykę zachodnią, czyli europejską. Młodzież jest niezwykle zaangażowana w to, co robi. Muszą zrobić wielki „przeskok”, ponieważ ich kultura i język bardzo się różnią od kultury Zachodu. Największym wyzwaniem dla młodego adepta muzyki zachodniej w Chinach jest przeskoczenie tej bariery stylistycznej i rozumienia stylistycznego. Oni są świetnie przygotowani technicznie do grania na instrumentach, natomiast zrozumienie stylistyki i skąd się ta muzyka bierze, jakie są jej korzenie, dlaczego śpiewamy czy frazujemy tak, a nie inaczej – zabiera sporo czasu. W związku z tym władze uczelni angażują nauczycieli z Zachodu i dlatego ja także mam przyjemność tam uczyć. Pracuję regularnie z orkiestrą uniwersytecką, z którą również robimy nagranie i jeździmy z koncertami po Chinach i do Korei. Jest to duże wyzwanie i wielka przygoda.
Jest tak wielkie zapotrzebowanie na muzykę klasyczną? Nie jest to tylko chwilowa moda?
Rynek chiński jest przeogromny. Ktoś mi powiedział, że co miesiąc 2 miliony dzieci rozpoczyna naukę gry na fortepianie. Co miesiąc oddaje się dwie sale koncertowe w różnych miejscach, bo jest tam sporo ponad miliard mieszkańców i, co ciekawe, jest prawdziwe zainteresowanie muzyką klasyczną – zachodnią. Rząd chiński bardzo wspiera te potrzeby finansowo, budując szkoły muzyczne, budując sale koncertowe, wysyłając wielu chińskich młodych muzyków na studia zagraniczne – później wracają i uczą. Na uniwersytecie w Tianjin spotkałem czterech Rosjan, którzy uczą gry na skrzypcach i fortepianie, i jest także wielu nauczycieli chińskich, którzy dość długo studiowali na Zachodzie. Chińczycy bardzo mądrze prowadzą cały ten system edukacyjny. Jestem pewny, że może jeszcze nie w tym, ale w przyszłym pokoleniu – za jakieś 25 lat – Chiny będą prawdziwą potęgą muzyczną, ze względu na skalę, ilość uczących się i ogromne środki finansowe, jakie są na to przeznaczane, tak że widzę przyszłość muzyki chińskiej w bardzo jasnych, pozytywnych kolorach.
Pewnie także ważna jest w tym procesie nauczania niezwykła determinacja i pracowitość tych młodych ludzi, którzy pragną zostać muzykami.
Etyka pracy w krajach azjatyckich jest bardzo wysoka, co jest szczególnie ważne w naszym zawodzie, w którym bez ogromnej pracy, niezależnie od talentu, trudno cokolwiek osiągnąć. W Chinach pod raz pierwszy spotkałem się z sytuacją, że podawana była godzina rozpoczęcia próby z orkiestrą, natomiast nigdy nie podaje się, kiedy próba się zakończy, bo zakończenie zależy od dyrygenta. Próby są zawsze po południu, po zakończeniu wszystkich zajęć akademickich. Mogę prowadzić próbę nawet do północy i nikt nie powie nawet słowa. Nigdy tego nie robię, bo po pewnym czasie już nie ma sensu męczenie się nawzajem, ale to jest przykład, jak studenci są bardzo pracowici, zdeterminowani i głodni sukcesów.
Gdzie znajduje się miejsce na Ziemi do którego Pan wraca, czując, że jest Pan w swoim domu.
Jest kilka takich miejsc. Jestem ze Śląska, z Katowic, gdzie ciągle mieszka moja mama, staram się ją odwiedzać jak najczęściej i to jest najbardziej rodzinne miasto dla mnie. Mam także przyjemność współpracy na stanowisku dyrektora artystycznego z Toruńską Orkiestrą Kameralną. Od 2016 roku Toruń stał się drugim rodzinnym miastem w Polsce. Wcześniej pracowałem we Wrocławiu – byłem dyrektorem Filharmonii Wrocławskiej oraz Festiwalu Wratislavia Cantans i mam wiele ciepłych wspomnień z tego okresu. Cieszę się, że jest kilka miejsc w Polsce, do których przyjeżdżam i czuję się jak u siebie w domu.
Rozmawiamy w połowie stycznia, można powiedzieć jeszcze, że to początek roku, który zapowiada się bardzo pracowicie.
Tak będzie, w naszym zawodzie musimy wszystko planować z dużym wyprzedzeniem i mój kalendarz jest już właściwie wypełniony prawie do końca 2019 roku i pozostało zaledwie parę możliwości na współpracę. Bardzo się z tego cieszę. Sporo czasu będę spędzał w moim nowym domu w Stanach Zjednoczonych, gdzie jestem szefem dwóch orkiestr – orkiestry kameralnej Riverside Symphonia w New Jersey oraz Acadiana Symphony Orchestra w Luizjanie. Jak już wspomniałem, regularnie współpracuję z Toruńską Orkiestra Symfoniczną, której stawiam ciągle nowe wyzwania i poddaję nowe pomysły. Niedawno nagraliśmy płytę dla międzynarodowej wytwórni NAXOS. Mamy także plany festiwalowe. Współpraca z uniwersytetem w Tianjin w Chinach, a do tego trzeba dodać gościnne koncerty w Polsce, Europie, Chinach i Ameryce Południowej. Mam nadzieję, że zdrowie i siły mi dopiszą, i będę mógł te wszystkie plany zrealizować.
Jak często stara się Pan pracować z orkiestrami, nad którymi sprawuje Pan pieczę artystyczną?
Bardzo poważnie podchodzę do funkcji dyrektora artystycznego i nigdy nie przyjmuję tego stanowiska, jeżeli nie mam narzędzi w postaci czasu, żeby mieć dobry wpływ na konstrukcję, pracę i poziom tej orkiestry. W związku z tym w Toruniu prowadzę minimum dziesięć programów w ciągu sezonu, podobnie jest z moimi dwiema orkiestrami w Stanach Zjednoczonych, bo wiem, że tylko wtedy dyrektor artystyczny jest prawdziwym szefem artystycznym. Tu nie chodzi tylko o wykonanie jak najlepiej programu danego koncertu, ale są także pewna motywy i elementy – jak ja to nazywam – technologii gry, nad którymi trzeba cały czas pracować, bo orkiestra musi mieć swój charakter, swój dźwięk, musi mieć także ogromną dyscyplinę, jeśli chodzi o rytm, puls, intonację, a jednocześnie musi znaleźć właściwy styl w tym, co gra, musi się właściwie słuchać, musi mieć poczucie wspólnego pulsu. Praca nad tym wszystkim „z doskoku” najczęściej nie jest udana, a jeśli orkiestra w każdym tygodniu pracuje z kimś innym, to nie umniejszając pracy żadnego z tych dyrygentów, brakuje kontynuacji, logiki i pewnego wspólnego podejścia. Taką sytuację porównać można do wspaniałego samochodu prowadzonego co tydzień przez innego kierowcę i nikt za bardzo się nie interesuje poziomem oleju, ciśnieniem powietrza w kołach itd., itd. Ktoś musi być tym głównym kierowcą, który czuwa nad całością tego wehikułu nazwanego orkiestrą i dba o to, żeby te wszystkie części ze sobą dobrze pracowały. Ważny jest też wybór repertuaru, żeby osiągnąć dobry efekt, bo wszyscy doświadczeni dyrygenci zgodzą się z tym, że jest pewien rodzaj repertuaru, przez który można przejść i zadowolić publiczność, który nie zawsze daje możliwość do dobrej pracy zwanej „higieną orkiestry”, czyli dostrajaniem tych wszystkich luźnych części w tym „wehikule”, a jest repertuar, który obnaża wszystkie słabości i zmusza orkiestrę do pracy nad tymi elementami. To wymaga pewnego doświadczenia, pewnego dystansu, żeby to zrozumieć. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że im jestem starszy, im dłużej dyryguję, tym bardziej wiem, jak mało wiem (śmiech).
Spogląda Pan na zegarek, co oznacza, że wkrótce musi Pan rozpocząć drugą część próby. Mam nadzieję, że będzie Pan zadowolony ze współpracy z naszą Orkiestrą, będzie Pan zadowolony z koncertu, a także z przyjęcia go przez publiczność i kiedyś zechce Pan tutaj wrócić.
Z największa przyjemnością. Trochę znam tę piękną część Polski, bo będąc studentem klasy skrzypiec kilka razy byłem na Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie. Założyłem kwartet smyczkowy, który później otrzymał imię Krzysztofa Pendereckiego. Jako kwartet wyemigrowaliśmy do Stanów Zjednoczonych. Wkrótce zafascynowała mnie dyrygentura i aktualnie na skrzypcach już prawie nie gram, ale muzyka jest ciągle moim życiem.
Z Panem Mariuszem Smolijem – jednym z najwybitniejszych dyrygentów swojego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 17 stycznia 2018 roku w Rzeszowie.
Więcej o działalności artystycznej bohatera wywiadu znajdą Państwo na www.klasyka-podkarpacie.pl / W Filharmonii - PEJZAŻE AMERYKI