wywiady

Pod batutą maestro Tadeusza Wojciechowskiego

      Wykonawcami trzeciego koncertu 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie, który odbył się 17 maja 2024 roku, byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza Wojciechowskiego oraz hiszpańska pianistka Judith Jáuregui. W programie znalazły się utwory dla szerokiego grona publiczności, a zaproponował je maestro Tadeusz Wojciechowski, który zgodził się na udzielenie wywiadu i powracamy do tej rozmowy wspominając znakomity koncert, entuzjastycznie przyjęty przez publiczność.

Koncert rozpoczęło dzieło bardzo rzadko wykonywane w naszych czasach.
       - To prawda, bo rozpoczęliśmy fragmentem kompozycji Emmanuela Chabriera - Fête polonaise z opery Król mimo woli. Przekonali się Państwo, że chociaż to kompozytor mało znany, tworzył porywającą muzykę. Wśród jego kompozycji znalazła się opera komiczna Król mimo woli, której libretto oparte jest na historii krótkiego panowania Henryka Walezego, pierwszego króla elekcyjnego Polski.

W pierwszej części usłyszeliśmy jeszcze porywające impresje symfoniczne na fortepian i orkiestrę Noce w ogrodach Hiszpanii Manuela de Falli, w których partie solowe wykonała hiszpańska pianistka Judith Jáuregui. Współpracował Pan wcześniej z tą artystką?
       - Nie, ale było trochę czasu na przygotowanie utworu w Rzeszowie, mieliśmy już w środę próbę indywidualną, a w czwartek i piątek odbyły się próby z orkiestrą. Cieszę się, że utwór i nasze wykonanie spodobały się publiczności, o czym świadczyły długie i gorące brawa.
Po przerwie wykonaliśmy Suitę złożoną z sześciu wybranych fragmentów z I i II Suity z opery Carmen – Georges’a Bizeta, a zwieńczeniem była Suita nr 2 z baletu Trójgraniasty kapelusz Manuela de Falli.

Gratuluję Panu i Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej wspaniałych kreacji. Z pewnością wszyscy zapamiętamy ten wieczór. Owacje były długie i gorące. Pomimo, że zaplanowany koncert trwał dość długo, publiczność domagała się bisów i wykonali ich Państwo kilka.
       - Taki aplauz publiczności sprawił nam wielką radość i serdecznie dziękujemy za wszystkie dowody uznania.

Festiwal łańcut 17.05.2024 Judith Jáuregui fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Tadeusza WojciechowskiegoJudith Jáuregui i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pord batutą Tadeusza Wojciechowskiego, for. Filharmonia Podkarpacka

Chcę teraz poprosić Pana o wspomnienia. W latach 1998-2004 był Pan dyrektorem artystycznym Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i dyrektorem artystycznym Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Jak Pan wspomina te lata?
       - Wspominam ten czas bardzo dobrze. Miałem kilkuletni plan, dotyczący rozwoju orkiestry. Chciałem, aby orkiestra wykonała z najlepszymi dyrygentami tak zwany „żelazny”, wielki, światowy repertuar symfoniczny. To się udało, bo zostały wykonane wszystkie symfonie: Johannesa Brahmsa, Ludwiga van Beethovena, Piotra Czajkowskiego, II Symfonia c-moll Gustava Mahlera, Requiem Giuseppe Verdiego, Oratorium Eliasz Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego…
       Wielu muzyków podkreśla, że nasza wspólna praca w tamtych latach owocuje do dzisiaj. Cieszy mnie to, że ten wysiłek owocuje. Miałem także okazję rozmawiać z kilkoma melomanami, którzy pamiętają wykonywane wówczas dzieła.

Muzycy wspominają też dwukrotne tournée Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod Pana batutą do Stanów Zjednoczonych.
       - Te wyjazdy były piękne i interesujące. Dla mnie najważniejsze było to, że orkiestra nie popadła w rutynę, bo programy były powtarzane. Muzycy wykazali się wielką odpowiedzialnością artystyczną i pełnym profesjonalizmem. Do dzisiaj wspominamy te piękne, wspólnie spędzone chwile.

Doskonale pamiętam, jak podczas jednej z rozmów powiedział Pan, że do Rzeszowa stara się Pan zapraszać dyrygentów lepszych od siebie.
       - Tak naprawdę było, bo przecież na moje zaproszenie dyrygowali tutaj tacy mistrzowie batuty, jak m.in. Jan Krenz, Gabriel Chmura, Tadeusz Strugała, Marek Pijarowski, Jerzy Salwarowski. Uważam, że postawa dyrektora, który kreuje siebie według zasady: „równaj w dół”, jest zgubna nie tylko dla zespołu, ale także dla szefa tego zespołu. Wszyscy koledzy z pewnością pomogli zespołowi. Dla przykładu powiem, że dwukrotnie udało mi się zaprosić do Rzeszowa maestro Jana Krenza, który był wielką postacią świata muzyki - nie tylko w zakresie dyrygentury, ale był także kompozytorem i propagatorem muzyki.
Bardzo zależało mi, żeby orkiestra mogła z takimi osobowościami obcować, pracować i uczyć się.

Po zakończeniu współpracy na stanowisku dyrektora artystycznego Filharmonii Podkarpackiej, przez co najmniej dekadę nie przyjeżdżał Pan do Rzeszowa, ale później zaczęły się bardzo owocne powroty. Został Pan między innymi zaproszony do poprowadzenia koncertu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej w słynnej Złotej Sali wiedeńskiego Musikverein. Miałam szczęście wysłuchać tych koncertów i pamiętam, jak gorąco byliście oklaskiwani.
       - Podczas pierwszego koncertu z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej byliśmy oczarowani miejscem, salą i magią tego miejsca. Wszyscy lepiej znają to miejsce z transmisji telewizyjnych, niż z koncertów na żywo. Sam fakt możliwości koncertowania w Złotej Sali sprawił nam wielką przyjemność. I satysfakcję. Później udało mi się spowodować, że wystąpiliśmy w tej sali po raz kolejny.

Jestem przekonana, że Pana i rzeszowskich filharmoników połączyła trwała więź.
       - Tak, jestem szczęśliwy, że mogę przyjeżdżać do Rzeszowa i pracować z zespołem. Od tamtej intensywnej, trwającej sześć lat pracy, bardzo dobrze się rozumiemy, bo znamy się doskonale. Większość zespołu tworzą nadal muzycy, którzy ze mną pracowali, chociaż są także nowi, bardzo dobrzy muzycy.

Festiwal Łańcut 17.05.2024 Tadeusz Wojciechowski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii PodkarpackiejTadeusz Wojciechowski i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, fot. Filharmonia Podkarpacka

W połowie lat 70-tych ubiegłego stulecia rozpoczął Pan współpracę jako koncertmistrz wiolonczel w Polskiej Orkiestrze Kameralnej i pewnie wówczas poznał Pan maestro Jerzego Maksymiuka.
       - Taka była pierwsza nazwa Sinfonii Varsovii, która w tym roku świętuje 40-lecie działalności. Na początku byłem związany z Polską Orkiestrą Kameralną jako wiolonczelista. Później nasze drogi się rozeszły, bo wyjechałem z Polski, ale po powrocie nawiązałem współpracę z tym zespołem, ale już jako dyrygent. Wiele było wspólnych koncertów i mam w Sinfonii Varsovii wielu przyjaciół.
       Natomiast maestro Jerzego Maksymiuka poznałem o wiele wcześniej, bo w ostatnich latach nauki w szkole muzycznej I stopnia. Prowadził wtedy koncerty poświęcone muzyce współczesnej. Później jako koncertmistrz wiolonczel w Polskiej Orkiestrze Kameralnej ściśle współpracowałem z maestro Maksymiukiem. W późniejszych latach, ośmielę się powiedzieć, że współpracowaliśmy na płaszczyźnie koleżeńsko – dyrygenckiej, aczkolwiek zawsze podchodziłem do maestro Maksymiuka z wielką atencja i darzyłem Go wielkim respektem. Jest to człowiek tylu talentów, że mógłby nimi obdzielić pół orkiestry. Jest wybitnym kompozytorem, pianistą, improwizatorem i dyrygentem. Chyba czasami nawet nie wiedział, który z tych talentów eksploatować. Wiem, że w ostatnim czasie powrócił do komponowania i dobrze się stało, bo jest twórcą, który ma niezwykłą wyobraźnię dźwiękową i kolorystyczną. Jak każdy wielki kompozytor. Podziwiam wszystkie Jego osiągnięcia i talenty.

W 1982 roku został Pan zaproszony do Duńskiej Opery Królewskiej w Kopenhadze, a rok później został Pan głównym dyrygentem w tym zespole. Wtedy pojawiał się Pan w Polsce rzadko.
       - Losy rzuciły mnie do Kopenhagi i mieszkałem tam kilkanaście lat. Dyrygowałem prawie całym repertuarem, który był wykonywany w Duńskiej Operze Królewskiej. Cieszyłem się z tego, ale czasami pracy było za dużo. Pamiętam taki miesiąc, kiedy przez trzy tygodnie dyrygowałem siedemnastoma spektaklami i były to różne tytuły – balety, opery…
Miło to wspominam, bo praca z tym znakomitym zespołem, otwartym na doskonalenie gry, sprawiała mi wielka radość.

Jak Pan wspomina czas spędzony z młodymi muzykami? Mam na myśli Polską Orkiestrę Sinfonia Iuventus.
       - To także były bardzo dobre lata. Maestro Jerzy Semkow, który obdarzył mnie zaufaniem, sugerował mi, jak należałoby pokierować pracą edukacyjną tego zespołu. Nasze założenia były takie, że młody muzyk podczas czterech albo pięciu lat pobytu w zespole powinien poznać wszystkie dzieła symfoniczne, od klasycyzmu rozpoczynając (Haydn, Mozart), poprzez romantyzm, aż do współczesnych. Wszyscy byli zafascynowali pracą w tej orkiestrze. Muzycy, którzy po ukończeniu studiów trafili do tego zespołu, aktualnie grają w czołowych orkiestrach w Polsce i za granicą.

Dyrygował Pan we wrześniu ubiegłego roku w Rzeszowie i z podziwem patrzyłam, że w czasie całego koncertu nie było pulpitu dla dyrygenta, bo znał Pan partytury na pamięć. Według mnie to ryzykowne. Czuł się Pan swobodnie, nie mając przed sobą partytury?
       - Sprawia mi to ogromną przyjemność. Poprowadzenie koncertu polega na ścisłej współpracy i kontakcie wizualnym z muzykami. Nie bardzo jest czas na patrzenie w partyturę i szkoda czasu na przewracanie kartek. Jeżeli czuje się muzykę i ma się ją w sobie, to nie ma problemu z poprowadzeniem koncertu z pamięci. W teatrach aktorzy nie mają tekstów, tylko mają je w głowie.

Jak aktor zapomni tekst, może liczyć na suflera.
       - To prawda, ale dla mnie prowadzenie koncertów bez partytury, to rzecz naturalna. Zawsze jest ryzyko, że coś może się wydarzyć, ale przecież nuty są oznakowane i można zapytać kolegów muzyków z orkiestry o numer. Na szczęście nigdy takich podbramkowych sytuacji nie miałem.

Rozwój dyrygenta nigdy się nie kończy. Przed próbami z orkiestrą dyrygent powinien dobrze poznać cały repertuar koncertu. Zdobyte przed studiami dyrygenckimi doświadczenia bardzo się przydały. W dzieciństwie śpiewał Pan w chórze, a studia dyrygenckie podjął pan będąc znakomitym wiolonczelistą.
       - Miałem także doświadczenia jako muzyk orkiestrowy. To jest suma wszystkiego, czego się w życiu nauczyłem. W tej chwili korzystam z tej bazy, ale uczyć się trzeba nieustannie, żeby nie popełnić żadnego błędu. Jeszcze raz podkreślę, że czuję wielką przyjemność podczas koncertu, kiedy mam przed sobą tylko orkiestrę oraz solistę i nie muszę zajmować się nutami.

Na zakończenie rozmowy pragnę podkreślić, że studiował Pan dyrygenturę u wielkiego mistrza - prof. Stanisława Wisłockiego, który urodził się w Rzeszowie.
       - Pan Profesor był postacią nadzwyczajną i przede wszystkim wspaniałym muzykiem. Pamiętam, że kiedy zwróciłem się z prośbą, aby przyjął mnie do swojej klasy dyrygentury, Profesor zapytał: „Pan jest świetnym wiolonczelistą. Po co panu dyrygowanie?”. Zapewniłem, że chciałbym być dyrygentem, a wtedy Profesor powiedział: „Ja panu pomogę, ale nie nauczę Pana dyrygowania, ponieważ tego nie da się nauczyć. Albo pan się urodził z predyspozycjami na dyrygenta, albo nie. Będę korygował błędy, ale nie powiem, jak należy dyrygować”. To był jedyny profesor dyrygentury, który nigdy studentom nie pokazywał, jak należy dyrygować. On tylko korygował błędy.
       W klasie prof. Stanisława Wisłockiego wykształciło się wielu dyrygentów, ale każdy z nas dyryguje trochę inaczej. Nie ma schematu, że należy zakręcić ręką w prawo lub w lewo, tak jak to było u innych profesorów. Mieliśmy pełną swobodę, ale każdy błąd był korygowany. Rodzaj dyrygowania, ekspresja jest sprawą indywidualną – tak jak powiedział Profesor Wisłocki – „masz to w sobie albo nie”.

Proszę jeszcze zdradzić, jaki repertuar jest bliski Pana sercu – muzyka symfoniczna, operowa, oratoryjno-kantatowa, a może muzyka kameralna? W każdym z wymienionych gatunków ma Pan w repertuarze wiele utworów.
        - Zacznijmy od opery. Najbliższa jest mi muzyka włoska – Verdi i Puccini. W Królewskiej Operze w Kopenhadze praktycznie spektakle operowe kompozytorów włoskich ja prowadziłem. Oczywiście dyrygowałem także innymi przedstawieniami. W gatunku muzyki symfonicznej najbliższy jest mi okres romantyzmu. W przeszłości grałem też bardzo dużo muzyki kameralnej. Zaczęło się od kwartetu, w którym pierwszym skrzypkiem był nieżyjący już prof. Mirosław Ławrynowicz, partie drugich skrzypiec grał Maciej Rakowski, później przez wiele lat członek English Chamber Orchestra, a na altówce grał Janusz Nosarzewski, który później był pierwszym altowiolistą orkiestry w Getyndze. Później był piękny, kilkuletni epizod tria fortepianowego z Kają Danczowską i Mają Nosowską. Pewne koncerty były nagrywane i udało mi się odzyskać nagrania kilku utworów tego tria. Czasem słucham tych nagrań i wspominam czasy, kiedy zajmowałem się muzyką kameralną.

Rozmawiamy w Rzeszowie po bardzo udanym koncercie, który odbył się w ramach 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Dziękuję za wspaniały koncert oraz spotkanie i jestem przekonana, że będzie Pan tu powracał.
        - Z największą przyjemnością. Pani dyrektor Marta Wierzbieniec wspominała, że zaprosi mnie ponownie i na pewno będzie okazja do kolejnego spotkania po ustaleniu terminu oraz interesującego programu. Dziękuję bardzo za obecność na koncercie i rozmowę.

                                                                                                                                                                    Zofia Stopińska

Różnobarwny festiwal w magicznym miejscu

       Wspaniałym koncertem w wykonaniu Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal zainaugurowany został 63 Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Ten wieczór na długo pozostanie w pamięci publiczności, która wypełniła salę balową łańcuckiego Zamku.
     Na program koncertu złożyły się następujące utwory: Na wierchowej polanie Barbary Kaszuby, Cztery pory roku Astora Piazzoli w opracowaniu Leonida Desyatnikova oraz Wariacje Enigma Edwarda Elgara w aranżacji Agnieszki Duczmal.
     Gromkimi brawami zostało nagrodzone przez publiczność wykonanie pierwszego z wymienionych utworów. W swoim młodzieńczym dziele Barbara Kaszuba maluje muzyką piękno tatrzańskich krajobrazów i podhalańskiej muzyki. Wspaniale wykonał partie solowe Jarosław Żołnierczyk, skrzypek, solista i koncertmistrz Amadeusa w Las Cuatro Estaciones Porteñas Astora Piazzolli. Równie pięknie i porywająco grała orkiestra.
W aranżacji Leonida Desyatnikova na skrzypce solo i orkiestrę pojawiają się cytaty zaczerpnięte z dzieła Vivaldiego, które stanowią idealny pomost oraz niezwykle interesujące połączenie dzieła barokowego z XX-wiecznymi tangami Piazzolli.
     W drugiej części koncertu wysłuchaliśmy Wariacji Enigma op. 36 Edwarda Elgara w aranżacji Agnieszki Duczmal. W wykonaniu Orkiestry Kameralnej Polskiego Radia Amadeus pod batutą maestry Agnieszki Duczmal ta cudowna muzyka zabrzmiała tak pięknie, że publiczność natychmiast poderwała się i bardzo długo na stojąco oklaskiwała wykonawców. Równie gorąco oklaskiwane były bisy.

Festiwal Łańcut 09.05.2024 Amadeus pod dyr. A. DuczmalOrkiestra Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal, fot. Filharmonia Podkarpacka

O historii i tegorocznej edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie miałam okazję rozmawiać z panem Stefanem Münchem, znawcą literatury polskiej, krytykiem muzycznym, autorem książek i znakomitym prezenterem muzycznym, który od lat przybliża publiczności programy i wykonawców festiwalowych koncertów.
        - To jest szczególne, prestiżowe miejsce dla kogoś, kto wykonuje taki zawód jak ja. Dokładnie pamiętam, że w 1994 roku zostałem zaproszony po raz pierwszy do poprowadzenia koncertu w ramach Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. To był recital Adama Wodnickiego, znakomitego pianisty urodzonego w Przemyślu, a mieszkającego od lat w Stanach Zjednoczonych.
        Zaprosił mnie tutaj pan Adam Natanek, ówczesny dyrektor artystyczny Filharmonii Podkarpackiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Było to dla mnie wielkie wyróżnienie, bo uważałem (i nadal uważam), że jest to jeden z najbardziej prestiżowych festiwali w Polsce. Byłem wtedy najmłodszym w gronie prowadzących koncerty. Miałem okazję uczyć się od takich osobowości jak m.in.: Wojciech Dzieduszycki, Józef Kański, Janusz Ekiert, Zbigniew Pawlicki czy Jan Weber. Później zapraszano mnie każdego roku. Miałem okazję zapowiadać koncerty plenerowe. Pierwszy odbył się w parku, niedaleko budynku, w którym mieści się Szkoła Muzyczna im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie. Przed laty zapowiadałam też koncert festiwalowy w leżajskiej bazylice. Wszędzie były i są komplety publiczności, a to nie jest w Polsce reguła.
        Festiwal odbywa się niezmiennie w magicznym miejscu – cudowny Zamek i jego otoczenie, a także pora roku kiedy mamy już w pełni rozkwitu wiosnę.
Jest to różnobarwny festiwal, stąd każdy może znaleźć coś dla siebie i dlatego na koncertach mamy komplety publiczności niezależnie czy koncerty odbywają się w Zamku w Łańcucie, czy w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie.

Magnesem są także wykonawcy także wykonawcy. W tym roku był Pan gospodarzem koncertu inaugurującego tegoroczną edycję.
        - Miałem w tym roku szczęście zapowiadać dwie świetne orkiestry kameralne - Orkiestrę Kameralna Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal i Polish Art. Philharmonic pod dyrekcją Michaela Maciaszczyka.
Podkreślałem podczas inauguracji, że od wielu lat Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus zaliczana jest do czołówki europejskich orkiestr. Stoi w jednym rzędzie z takimi zespołami jak: Academy of St Martin in the Fields czy English Concert. Od początku istnienia Orkiestry Agnieszka Duczmal jest jej dyrektorem i koncertuje ze swoim zespołem w najsłynniejszych salach Europy, obu Ameryk, Afryki i Azji. Występuje też innymi orkiestrami w kraju i za granicą. Jako pierwsza kobieta dyrygent wystąpiła na scenie mediolańskiego Teatro alla Scala.

Festiwal Łańcut 09.05.2024 Jarosław Żolnierczyk i Ork. AmadeusJarosław Żołnierczyk - skrzypce i Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus pod batutą Agnieszki Duczmal podczas koncertu w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Gorąco także zostali przyjęci wykonawcy drugiego prowadzonego przez Pana koncertu.
        - Polish Art Philharmonic jest o wiele młodsza. Miałem okazję zapowiadać ten zespół w Łańcucie dwa lata temu w programie mozartowskim. Wiem, że Michael Maciaszczyk jest nie tylko wybitnym skrzypkiem, ale jest również doskonałym dyrygentem i animatorem życie muzycznego.
        Program tegorocznego koncertu został pięknie skonstruowany, a rozpoczęła wieczór Idylla Zygfryda Ryszarda Wagnera, utwór napisany dla żony Cosimy (córki Franciszka Liszta) z okazji urodzin syna Zygfryda. Początkowo Wagner nie chciał publikować tego utworu, ale po pewnym czasie włączył tę muzykę do ostatniego aktu Zygfryda. W pierwszej części koncertu wykonana została także Symfonia koncertująca B-dur Józefa Haydna na skrzypce, wiolonczelę, obój i fagot. Gatunek dzieła jest na pograniczu pomiędzy wirtuozowskim koncertem instrumentalnym, a symfonią, zaś jego narodziny datujemy na połowę XVIII wieku. Stało się tak dlatego, że w orkiestrach zaczęli grać muzycy o wysokich umiejętnościach i kompozytorzy zaczęli tworzyć utwory, w których wirtuozi mogli prezentować swoje umiejętności w dialogu z orkiestrą.
        Drugą część wypełniła I Symfonia D-dur skomponowana przez 16-letniego Franciszka Schuberta.
Możemy powiedzieć, że jest to nawiązanie do Wolfganga Amadeusa Mozarta, który napisał pierwszą symfonię w wieku 10 lat. Mozart skomponował kilkadziesiąt symfonii, z których zachowało się 51, Haydn napisał ich ponad 100, ale Beethoven już tylko 9. To znaczy, że zmieniło się już samo pojęcie tego gatunku. Symfonia na początku była utworem wypełniającym program. Warto wspomnieć, że kiedy Mozart podróżował ze swoim ojcem koncertując na terenie Włoch lub krajów niemieckich, komponował kilka nowych symfonii, które trwały około dwanaście lub piętnaście minut. Obok koncertu instrumentalnego, kantaty czy monumentalnej arii koncertowej potrzebny był utwór uzupełniający program. Symfonia była początkowo utworem zdobiącym i dopiero potem stała się gatunkiem, który wyrażał najgłębsze myśli kompozytora. Dla współczesnych Schubert był mistrzem pieśni i utworów fortepianowych. Nie miał możliwości, żeby swoje symfonie wykonywać publicznie, bo nie miał ani protektorów, ani pieniędzy. Dlatego najważniejsze symfonie Schuberta – łącznie w „Wielką” i „Niedokończoną” wypłynęły wiele lat po jego śmierci. W historii muzyki symfonicznej jego symfonie odgrywają bardzo ważną rolę, bo są ogniwem pomiędzy Beethovenem, a romantyzmem.
Znakomicie zabrzmiały wszystkie wspomniane dzieła w Łańcucie w wykonaniu Orkiestry Polish Art. Philharmonic pod batutą Michaela Maciaszczyka, który wystąpił także w Symfonii koncertującej Haydna jako skrzypek wspólnie z wiolonczelistą Konradem Bargiełem, oboistą Maksymilianem Lipieniem i fagocistą Damianem Lipieniem.

Festiwal Łańcut 18.05.2024 soliściMichael Maciaszczyk - skrzypce, Maksymilian Lipień - obój, Konrad Bargieł - wiolonczela, Damian Lipień - fagot - soliści koncertu 18 maja w sali balowej łańcuckiego Zamku, fot Filharmonia Podkarpacka

Przez wiele lat Muzyczny Festiwal w Łańcucie odbywał się w ciągu ośmiu kolejnych dni tygodnia. W ostatnich latach koncerty festiwalowe odbywają się zazwyczaj w weekendowe dni na przełomie maja i czerwca.
        - Są festiwale, które odbywają się dzień po dniu, ale są także takie, które rozciągają się na dłuższy okres. Myślę, że decyzja organizatorów festiwalu była słuszna, tym bardziej, że zmieniły się w Łańcucie warunki – nie ma w najbliższym otoczeniu hotelu i restauracji, gdzie można było prowadzić „życie po koncertowe” i w związku z tym rozłożenie festiwalu w czasie na weekendy jest dobrym pomysłem, bo melomani mają więcej czasu. Miejmy świadomość, że większość publiczności przyjeżdża z Rzeszowa i innych miast z Podkarpacia, a spotkałem nawet kilka osób z Lublina. Żyjemy w coraz większym pośpiechu i nie bardzo mamy czas na wygospodarowanie wszystkich wieczorów w tygodniu na uczestnictwo w koncertach.

Festiwal coraz bardziej otwiera się na koncerty muzyki jazzowej i rozrywkowej.
        - Już od dawna się otwiera. Występowali tu przed laty: Juliette Gréco, Gilbert Bécaud, Milva, były koncerty muzyki jazzowej, etnicznej, bo muzyka jest różnobarwna i taki jest Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Ta różnorodność repertuaru pozwala się otworzyć na szerokie grono publiczności.

Jest Pan doskonale znany także publiczności koncertów odbywających się w ramach sezonów artystycznych w Filharmonii Podkarpackiej.
        - Bardzo sobie cenię współpracę z Filharmonią Podkarpacką, jest to bardzo dobrze prowadzona instytucja kultury, co nie jest łatwe w dzisiejszych czasach. Nasza współpraca z Filharmonią Podkarpacką rozpoczęła się w drugiej połowie lat 90-tych ubiegłego wieku. Dyrektorem naczelnym był wówczas pan Wergiliusz Gołąbek, a dyrektorem artystycznym pan Adam Natanek. Zmiany dyrektorów następowały bardzo harmonijnie i każdy z nich wnosił coś nowego. Od kilkunastu lat dyrektorem naczelnym jest pani prof. Marta Wierzbieniec, która poszerza formułę Filharmonii Podkarpackiej i Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Są spektakle operowe, baletowe, bo po remoncie budynku Filharmonii są takie możliwości

Festiwal Łańcut 18.05.2024 Polish Art PhilharmonicPolish Art Philharmonic pod batutą Michaela Maciaszczyka

Bardzo dużo czasu zajmują Panu ostatnio podróże i organizacja koncertów nie tylko w Lublinie.
         - To prawda, ponieważ jestem koordynatorem projektu „Z klasyką przez Polskę” i mam w swoim obszarze działania Podlasie, Lubelszczyznę i Podkarpacie. Organizujemy koncerty w małych miejscowościach, staramy się nawet omijać miasta powiatowe, a najchętniej występujemy w gminnych ośrodkach kultury. W niektórych ludzie robią sobie zdjęcia przy fortepianie, bo po raz pierwszy widzą i słuchają brzmienia tego instrumentu na żywo. Mają okazję posłuchać w swojej miejscowości gry najlepszych polskich solistów takich jak: Krzysztof Jakowicz, Konstanty Andrzej Kulka, Janusz Olejniczak, Piotr Paleczny, Ewa Pobłocka…
         Utarła się opinia, że w małych ośrodkach mieszkańcy interesują się tylko muzyką disco-polo. To nie jest prawda. Jeżeli przyjeżdżamy i proponujemy wójtowi koncert muzyki klasycznej, to on jest szczęśliwy, bo nikt inny mu takiego koncertu nie zorganizuje z powodu braku pieniędzy, a te koncerty są finansowane przez Narodowy Instytut Muzyki i Tańca.

W uznaniu działalności edukacyjnej, organizacyjnej i społecznej otrzymał Pan wiele nagród i wyróżnień m.in.: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Złoty Krzyż Zasługi, Medal „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”. W marcu tego roku, podczas jednego z koncertów 30. Międzynarodowego Festiwalu TEMPUS PASCHALE – Lublin 2024 został Pan odznaczony za popularyzację muzyki i kultury chrześcijańskiej.
          - 24 marca otrzymałem archidiecezjalne odznaczenie „Lumen Mundi”, które przyznał mi nasz arcybiskup ks. prof. Stanisław Budzik. To dla mnie ogromne wyróżnienie, ale Festiwal Tempus Paschale, który przez 30 lat prowadzę, w sposób szczególny akcentuje wartości chrześcijańskie i związki między kulturą, a wiarą. Fundamentem naszej kultury jest wiara chrześcijańska.
Piękno, które tworzy artysta, ma nas prowadzić w kierunku prawdy o świecie, o życiu, o Bogu jeżeli ktoś wierzy w Boga lub w podstawowy system wartości. Sztuka powinna nas czynić lepszymi.

Dziękuje za rozmowę i mam nadzieje, że za rok spotkamy się na 64. Muzycznym Festiwalu w Łańcucie.
          - Ja również dziękuje i mam nadzieję, że się zobaczymy.

                                                                                                                                                     Zofia Stopińska

63. Muzyczny Festiwal w Łańcucie – Acadiana Chamber Orchestra

      Od 9 maja odbywają się w sali balowej łańcuckiego Zamku i w sali koncertowej Filharmonii Podkarpackiej koncerty 63. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Podziwiamy i oklaskujemy występujących artystów, a także wspominany wydarzenia, które już się odbyły.
      Z bardzo różnorodnym i ciekawym programem wystąpiła 19 maja w sali balowej znakomita Acadiana Chamber Orchestra z Luizjany w Stanach Zjednoczonych pod batutą Mariusza Smolija, uważanego za jednego z najbardziej wszechstronnych dyrygentów swojego pokolenia. Jestem szczęśliwa, że Artysta zgodził się na zarejestrowanie rozmowy specjalnie dla „Klasyki na Podkarpaciu”

Maestro, koncert w sali balowej Zamku w Łańcucie odbył się w ramach tournée Acadiana Chamber Orchestra w naszym kraju. Ciekawa jestem jak ono przebiega.
        - To jest bardzo udane zarówno moim zdanie, jak i muzyków oraz tych, którzy nas słuchali tournée. Wykonaliśmy w sumie siedem koncertów, bo zgodnie z planem w Łańcucie kończymy spotkania z polską publicznością. Nasza trasa rozpoczęła się koncertem w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, później występowaliśmy: w Sali Cavatina w Bielsku-Białej, w Operze Krakowskiej, w pięknej sali w miasteczku Grodzisk Mazowiecki, na Zamku Królewskim w Warszawie, a później na Scenie Szekspirowskiej Teatru Polskiego w Szczecinie, a na zakończenie w sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie.

Z jakimi wrażeniami wyjedziecie z Łańcuta?
        - Powróciłem tu po latach. Bardzo dobrze znam Łańcut, bo w młodości przyjeżdżałem tutaj jako uczestnik Międzynarodowych Kursów Muzycznych. Dla większości muzyków Acadiana Chamber Orchestra działającej w mieście Lafayette w stanie Luizjana, w którym najstarszy budynek ma 33 lata, Zamek w Łańcucie jest imponującym i bardzo ciekawym zabytkiem. Dla wszystkich muzyków jednak najważniejszy jest magiczny moment kontaktu z publicznością podczas koncertu, a był on nadzwyczajny. Wszyscy wyjedziemy z bardzo ciepłymi wrażeniami muzycznymi i poza muzycznymi. Wszędzie byliśmy bardzo miło przyjmowani i jestem pewien, że wszyscy muzycy Acadiana Chamcer Orchestra będą dobrymi ambasadorami Polski.

Festiwal Łańcut 2024 19.05 Acadiana Chamber Orchestra 1 800Acadiana Chamber Orchestra pod batutą Mariusza Smolija w sali balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wiem, że przygotował Pan na to tournée kilka, a może nawet kilkanaście utworów.
        - To były dwa duże programy, które się mieszały w zależności od potrzeb. Występowaliśmy w Polsce z trzema solistami. Najczęściej grała z nami słynna amerykańska skrzypaczka Elizabeth Pitcairn, była też doskonała angielska śpiewaczka Elizabeth LIewellyn (sopran) i podczas jednego koncertu wystąpił także świetny polski gitarzysta Krzysztof Meisinger.

Ramy koncertu w Łańcucie stanowiły świetnie wykonane przez Orkiestrę utwory: na powitanie Divertimento D-dur Wolfganga Amadeusa Mozarta, a na zakończenie planowanej części koncertu bliższa naszym czasom Serenada na orkiestrę smyczkową F-dur George’a Chadwicka. Entuzjastycznie przyjęta została przez publiczność Suita z filmu Red Violin Johna Corigliano oparta na tajemniczych dziejach jednego z najsłynniejszych instrumentów - skrzypiec stworzonych przez Stradivariusa , tzw. “Mendelssohn Stradivarius”. Równie gorąco oklaskiwane były Trzy Preludia na skrzypce i orkiestrę smyczkową George’a Gershwina. Partie solowe znakomicie wykonała wybitna amerykańska skrzypaczka Elizabeth Pitcairn. Zachwycająco instrument brzmiał podczas bisów, którymi artyści żegnali się z łańcucką publicznością.
        - Serenada Chadwicka jest utworem o charakterze romantycznym, wyraźnie zainspirowanym Serenadą Dvořaka. Najbardziej współcześnie brzmiącym utworem podczas tego koncertu była Suita z filmu Purpurowe skrzypce Johna Corigliano. Muzyka została skomponowana dla potrzeb filmu, który mówi o historii skrzypiec w kontekście historii muzyki i w związku z tym są elementy muzyki współczesnej, barokowej, klasycznej, etnicznej. Jest to bardzo interesująco skomponowana Suita, w której na początku słyszymy współczesne nam brzmienia, później wracamy do przeszłości i wędrujemy przez różne epoki i gatunki muzyczne wracamy do naszych czasów. Nie jest to łatwy utwór, ale pięknie w nim brzmią solowe skrzypce w różnych gatunkach muzycznych.
       Na świecie jest około stu Stradivariusów używanych aktualnie do celów koncertowych, a wśród nich jest elitarna grupa 10 może 12 instrumentów w najlepszym stanie, najlepiej brzmiących, a wśród nich tzw. „Mendelssohn Stradivarius”, bo instrument w przeszłości należał do rodziny słynnego kompozytora. Te skrzypce zostały nazwane purpurowymi ze względu na odcień lakieru, w czasie gdy były w posiadaniu Josepha Joachima. Jak się Państwo przekonali, słynne skrzypce pięknie wyglądają i przede wszystkim przepięknie brzmią.

Do Polski przyjeżdża Pan regularnie od wielu lat, ale dopiero w ostatnich latach nawiązał Pan współpracę z Filharmonią Podkarpacką i mieliśmy okazję oklaskiwać Pana w Rzeszowie kilka razy, a pewnie niedługo będzie można sięgnąć także po nagrania.
        - Z ogromną przyjemnością wracam do Rzeszowa i pracuję z muzykami Filharmonii Podkarpackiej. Mieliśmy koncerty z różnymi gatunkami muzyki. Nagraliśmy także materiał na płytę, która powinna ukazać się najpóźniej za pół roku, bo czas od nagrania poprzez montaż i wydanie płyty jest dość długi. Czekam z niecierpliwością na następne zaproszenie.

Możemy także powiedzieć, że na płycie znajdą się utwory patrona Filharmonii Podkarpackiej.
        - Na płycie znajdą się wyłącznie utwory Artura Malawskiego. Nie jest to łatwa muzyka i nie jest jednolita, bo kompozytor na przestrzeni lat zmieniał sposób pisania. Na płycie znajdą się utwory ze wszystkich etapów jego działalności i to nie był łatwy w realizacji projekt, ale uważam, że nagrania się nam bardzo udały. Mam nadzieję, że wszyscy, którzy sięgnął po płytę zgodzą się z moja opinią.
Płyta ukaże się nakładem wytwórni Naxos, która ma najlepszą sprzedawalność na świecie i jest gwarancja, że muzyka Artura Malawskiego w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej dotrze w najdalsze części świata.

Festiwal Łańcut 2024 Elizabeth Pitcairn Mariusz Smolij i Acadiana 800Elizabeth Pitcairn - skrzypce, Mariusz Smolij - dyrygent i Acadiana Chamber Orchestra podczas koncertu w sali balowej Zamku w Łańcucie, fot. Filharmonia Podkarpacka

Orkiestry symfoniczne zazwyczaj w czerwcu kończą sezon artystyczny. Jaki on był dla Pana.
        - W większości orkiestr tak jest, chociaż rozpoczyna się czas różnych letnich festiwali i koncertów.
Mijający sezon był bardzo intensywny, ale lubię jak mam dużo pracy i cieszę się jak mogę często dyrygować koncertami i nagrywać. Wiążą się z tym oczywiście dalekie podróże, ale na razie nie sprawiają mi one problemu.

Dodajmy, że w Stanach Zjednoczonych pracuje Pan regularnie z dwiema orkiestrami.
        - Tak, jestem dyrektorem muzycznym Acadiana Symphony Orchestra w Luizjanie oraz Reverside Symphonia w New Jersey. W zależności od programu występujemy także czasami w mniejszych składach. Z kameralnym składem koncertowaliśmy w Polsce, ponieważ bardzo trudno znaleźć fundusze, żeby odbyć tak daleką podróż w 60-osobowym składzie.
Mamy już w pełni zaplanowany przyszły sezon i pracujemy nad programem, który wykonamy w sezonie 2025/2026.
Jeszcze nie wyjechaliśmy z Polski, a już rozmawiamy drugim tournée. Może za dwa lata…

Miejscem do którego wracaliście z podróży po Polsce były Lusławice.
        - Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego to świetny ośrodek, znakomicie zaplanowany. Są miejsca do ćwiczenia, do prób, jest piękna sala koncertowa i wygodne zaplecze hotelowe. Najważniejsze, że Centrum jest świetnie prowadzone. Jesteśmy wdzięczni za pomoc w logistyce naszego polskiego tournée. Wszyscy będziemy miło wspominać spędzony w Lusławicach czas.

Po latach wytężonej pracy mógłby się Pan dzielić wiedzą i doświadczeniem z tymi, którzy chcą zostać młodymi dyrygentami.
        - Kiedyś byłem profesorem Uniwersytetu w Chicago, a teraz uczę prywatnie. Jestem także zapraszany na różne kursy, wykłady, masterclass… Lubię uczyć.

Wspomniał Pan o pobytach w pięknym Łańcucie jako uczestnik Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Te Kursy odbędą się już niedługo, bo w lipcu po raz 50. Czy podczas Kursów miał Pan okazje występować w sali balowej?
        - Byłem co najmniej trzy razy na tych Kursach, a w czasie ostatniego pobytu przyjechałem z dobrze już uformowanym kwartetem smyczkowym, który później występował jako Kwartet im. Krzysztofa Pendereckiego. Podczas tego pobytu wystąpiliśmy z koncertem w sali balowej.
        W tym roku nasz koncercie w Lusławicach zaszczyciła swą obecnością pani Elżbieta Penderecka i pozwoliłem sobie na wspomnienia. Uczestniczyliśmy jako młody polski kwartet w konkursie w Łodzi i tam otrzymaliśmy wszystkie możliwe najwyższe nagrody. Otrzymaliśmy m.in. I miejsce jako zespół kameralny, oraz I nagrodę za najlepsze wykonanie utworu współczesnego.
Przewodniczącym jury był pan Krzysztof Penderecki i swoją nagrodę przyznał także nam.
        Pamiętam, że wtedy pomyśleliśmy, aby zwrócić się do pana Pendereckiego o zgodę, żeby nasz zespół został Kwartetem Smyczkowym im. Krzysztofa Pendereckiego. Nikt z nas nie miał odwagi, aby poprosić Mistrza o zgodę. Moja żona upierała się, że należy jednak zapytać i postanowiłem dla świętego spokoju to zrobić. Otrzymaliśmy zgodę i nawet przez pewien czas utrzymywaliśmy z Mistrzem kontakt. Później zostaliśmy zaproszeni do Stanów Zjednoczonych i tam Kwartetem Smyczkowym im. Krzysztofa Pendereckiego zainteresował się manager. Sądzę, że
Ja już nie gram w tym zespole, ale Kwartet Smyczkowy im. Krzysztofa Pendereckiego nadal działa w Kanadzie, ale członkiem tego zespołu jest jeden Polak.
Pani Elżbieta Penderecka pamiętała o tym fakcie i dla mnie zatoczyło się całe koło historii. Byłem bardzo wzruszony, że jestem w miejscu, które jest pomnikiem muzycznym Krzysztofa Pendereckiego.

Dziękuję bardzo za wspaniały koncert i za spotkanie. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się w Rzeszowie, a koncerty w Polsce, szczególnie dzisiejszy w Łańcucie pozostaną w pamięci.
         - Z pewnością. Ja również bardzo dziękuję.

                                                                                                                                                                                 Zofia Stopińska

Wokół Koncertu Ravela


Koncert, który odbył się 5 kwietnia 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej zaliczymy z pewnością do najważniejszych wydarzeń trwającego 69. sezonu.
Solistą był Janusz Olejniczak, zaliczany do grona najwybitniejszych pianistów, a Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie wystąpiła pod batutą Piotra Kościka, dyrygenta i pianisty urodzonego w Rzeszowie.

Wieczór rozpoczęła romantyczna Uwertura do Snu nocy letniej, skomponowana przez 17-letniego Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego. Świetne wykonanie tego nastrojowego, lirycznego, chochlikowato lekkiego dzieła, pełnego pięknych melodii, bardzo się publiczności spodobało.

W pierwszej części wieczoru wykonany został jeszcze Koncert fortepianowy G-dur Maurice Ravela. Kompozytor określił to skomponowane w 1931 roku dzieło jako: „...koncert w najściślejszym znaczeniu tego słowa, napisany w duchu koncertów Mozarta i Saint-Säensa. Jestem rzeczywiście zdania, że muzyka koncertu może być wesoła i błyskotliwa; nie musi pretendować do głębi, ani oglądać się za dramatycznymi efektami...”.
Z zachwytem wysłuchaliśmy lekkiej, fantazyjnej i niezwykle efektownej partii solowej w wykonaniu Janusza Olejniczaka. Trzeba także podkreślić, że w tym utworze nie tylko pianista musi być dobrym wirtuozem. Wiele trudnych solówek mają do wykonania także muzycy orkiestrowi. Znakomicie towarzyszyła soliście bardzo dobrze przygotowana i grająca pod batutą Piotra Kościka orkiestra.
Po zakończeniu utworu długo nie milkły brawa. Pianista i dyrygent postanowili powtórzyć na bis pierwszą część Koncertu. Znowu rozległy się gromkie brawa i publiczność powstała z miejsc, domagając się kolejnego bisu.
Janusz Olejniczak wykonał jeszcze dwa utwory Fryderyka Chopina: Mazurek a-moll op. 17 nr 4 oraz Scherzo b-mol op. 31. Publiczność znowu zerwała się z miejsc, aby podziękować Mistrzowi za cudowne kreacje.

Drugą część piątkowego koncertu wypełniła VII Symfonia d-moll op. 70 Antonina Dvořáka. Dzieło zostało napisane w 1884 roku na prośbę Londyńskiego Towarzystwa Filharmonicznego, które nadało kompozytorowi godność honorowego członka. Otakar Šourek, wybitny znawca twórczości Dvořáka napisał: „Jego twórcza wypowiedź wznosi się w tej Symfonii na wyżyny, jakich w takiej sile, wielkości symfonicznej koncepcji i formy nigdy przedtem nie osiągnął”. W Rzeszowie publiczność mogła zachwycać się urodą VII Symfonii, bo świetnie została wykonana przez Orkiestrę pod batutą Piotra Kościka, o czym najlepiej świadczyły długie i gorące brawa po zakończeniu dzieła.
Po krótkiej relacji zapraszam na spotkanie z panem Piotrem Kościkiem, który znany jest rzeszowskim melomanom jako pianista, a w roli dyrygenta wystąpił u nas po raz pierwszy.

Czy ten wspaniały dla publiczności i jednocześnie bardzo wymagający dla wykonawców program koncertu, to Pana pomysł?
        - Program koncertu był moim pomysłem, a powstawał wokół Koncertu fortepianowego G - dur Ravela. Pragnąłem, aby podczas mojego debiutu w roli dyrygenta w Rzeszowie wystąpił Maestro Janusz Olejniczak, który z kolei bardzo chciał wykonać ten utwór. Poznaliśmy się podczas występów na festiwalach chopinowskich w Austrii, byliśmy razem w Chinach i graliśmy na inauguracji Festiwalu Chopinowskiego w Xinghai Concert Hall w Guangzhou. W tym koncercie wystąpiło także kilku znanych chińskich pianistów, a wśród nich Yundi Li. Podczas tego tournée zaprzyjaźniliśmy się z Maestro Januszem Olejniczakiem.
        Pomyślałem, że przed Koncertem Ravela świetnie zabrzmi Uwertura „Sen nocy letniej” Mendelssohna, ponieważ jest to także utwór wirtuozowski, o bardzo przejrzystej fakturze i wyjątkowych liniach melodycznych, pełen efektów muzyczno-obrazowych. Jest to także, podobnie jak Koncert Ravela, popisowy utwór dla orkiestry - zarówno dla sekcji smyczków, jak dla instrumentów dętych. Chciałem, aby utwory w pierwszej części wieczoru były na wielu płaszczyznach do siebie zbliżone.
        Z kolei VII Symfonia Dvořáka skierowana jest do ludzi szukających głębszego przekazu, to utwór o niezwykłej intensywności od pierwszej do ostatniej części.

Filharmonia Podkarpacka 05.04.2024 przy fortepianie Janusz Olejniczak dyrguje Piotr KościkJanusz Olejniczak - fortepian i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej i. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod batuta Piotra Kościka podczas koncertu 5 kwietnia 2024 roku, fot. Filharmonia Podkarpacka

Wielu rzeszowskich melomanów doskonale pamięta Pana występy w Filharmonii Podkarpackiej, bo grał Pan tutaj jako uczeń Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie w klasie fortepianu pani Żanny Parchomowskiej, a później jako student i rozpoczynający karierę pianistyczną utalentowany pianista. Czy wtedy już myślał Pan o studiach dyrygenckich?
        - Pomysł powstał dopiero w 2018 roku. Byłem już po studiach magisterskich w klasie fortepianu prof. Olega Maisenberga w Univesität fűr Musik und darsteinllende Kunst w Wiedniu, a później ukończyłem studia podyplomowe u prof. Eliso Virsaladze w Scoula di Musica di Fiesole we Florencji.
        Doskonale wtedy wiedziałem, że całe życie będę doskonalił swoje umiejętności jako pianista i poszerzał swój repertuar. Profesor Eliso Virsaladze była dla mnie tak ogromnym autorytetem, że nie wyobrażałem sobie dalszych studiów u innego pedagoga. Pomyślałem wtedy o dyrygenturze, ponieważ przekonałem się, że te dwa kierunki są bardzo do siebie zbliżone. Grający utwory kameralne pianiści pełnią role dyrygentów, a nuty partii fortepianu zawierają również głosy innych instrumentów.
        Byłem przekonany, że studiując dyrygenturę, rozwinę swoje umiejętności zarówno jako pianista, jak i dyrygent. Dlatego studiowałem dyrygenturę w szwajcarskiej Zücher Hochschule der Künste w klasie prof. Iwana Wassilevsiego.

Uda się Panu łączyć te dwa nurty? Oba wymagają nieustannej pracy.
        - Zgadzam się z tym. Mam podzielność uwagi podczas działań, które odbywają się w czasie rzeczywistym. Wolę się jednak skupić na jednym projekcie, niż na mieszance – recital, kameralistyka, koncert z orkiestrą czy dyrygowanie. Dlatego w moim kalendarzu planuję czas, kiedy mam więcej koncertów, którymi dyryguję, a potem skupiam się na koncertach, podczas występuję jako pianista.
Na przykład pod koniec tego roku będę grał recitale chopinowskie w Litwie, Włoszech, w Austrii oraz w Polsce. Od stycznia planuję skupić się na projektach dyrygenckich.

Angielski dyrygent i profesor Douglas Bostock pod wrażeniem Pana umiejętności dyrygenckich napisał: „Piotr Kościk to dyrygent o ogromnej wrażliwości, jasnej koncepcji i naturalnej łatwości przekazywania orkiestrze swoich intencji muzycznych”. Kiedy to było?
        - Bodajże dwa lata temu podczas kursów mistrzowskich, gdzie miałem okazję dyrygować bardzo dobrą Southwest German Chamber Orchestra (Południowo-Zachodnia Niemiecka Orkiestra Kameralna). Douglas Bostock był jednym z profesorów podczas tych kursów, a na co dzień jest profesorem w jednym z angielskich uniwersytetów oraz prowadzi orkiestry w Niemczech i Szwajcarii.
        Już podczas studiów dyrygenckich uczestniczyłem w wielu kursach, bo chciałem bardzo szybko dowiedzieć się jak najwięcej na temat dyrygentury z wielu źródeł (szkoła angielska, szwajcarska, fińska) i będąc u różnych dyrygentów z tych państw wiele się nauczyłem.

Bardzo ciekawa jest praca dyrygenta, ale jest to wielkie wyzwanie, bo za każdym razem staje Pan przed innym zespołem, z innym repertuarem, z solistami grającymi na różnych instrumentach. Trzeba solidnie przygotować się do każdego koncertu i od początku nawiązać z muzykami dobry kontakt…
        - Ta profesja jest bardzo wymagająca. Ma swoje plusy i minusy. Nad nowym programem możemy rozpocząć pracę w dowolnych warunkach - potrzebujemy tylko czasu, partytury i ołówka. Nie wytwarzamy żadnych dźwięków i nie przeszkadzamy nikomu. Możemy pracować w dowolnym czasie, w domu, w parku, w samolocie… Niestety, często otrzymujemy programy dość późno i trzeba pracować szybko. W każdej partyturze jest wiele informacji i dokładne zapoznanie się z nimi wymaga więcej czasu niż zazwyczaj dyrygent ma.
        W kolejnej fazie przygotowań pracujemy z zespołem - dołączamy do muzyków. Jesteśmy na prawach gościa, muzyka rotacyjnego, który po koncercie wyjedzie. Bardzo ważna jest umiejętność współpracy z nowo poznanym zespołem i wzajemna empatia. Z pewnością łatwiej pracować dyrygentowi, który wcześniej był muzykiem, bo wtedy łatwiej zrozumieć problemy siedzącego przed nami zespołu.
        Kiedyś często zdarzało się, że bardzo dobrzy dyrygenci mieli podczas prób wyłącznie wymagania i często swoimi reakcjami oraz sposobem bycia sprawiali, że atmosfera nie była dobra. To wykluczało możliwość dobrej współpracy i bezstresowego, naturalnego muzykowania.
        Mamy zrobić wszystko, co ma na celu osiągnięcie zamierzonej przez nas interpretacji i przy jak najlepszej współpracy z zespołem, bez której nie da się stworzyć pięknych interpretacji podczas koncertu.

Filharmonia Podkarpacka 05.04.2024 dyryguje Piotr KościkOrkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie dyryguje Piotr Kościk, fot. Filharmonia Podkarpacka

Zna Pan większość muzyków Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, bo już kiedyś towarzyszyli Panu podczas koncertów. Rodzice Pana są także muzykami, a Mama jest skrzypaczką i członkiem tego zespołu. Czy to jest komfortowa sytuacje?
         - Dyrygowałem orkiestrą, której członków znam prawie od zawsze, ponieważ bywałem w tej instytucji od najmłodszych lat, zanim jeszcze zacząłem interesować się muzyką. Będąc małym chłopcem, przychodziłem do filharmonii z rodzicami często, kiedy potrzebowali ćwiczyć. Ja zajmowałem się wtedy swoimi sprawami, bawiłem się cicho, ale cały czas muzyka mnie otaczała. Często także zabierali mnie na koncerty, ponieważ nie mieli mnie z kim zostawić w domu. Przechodziłem przez salę kameralną i siadałem na schodach w dużej sali, aby wysłuchać koncertu. To było dla rodziców bardzo praktyczne rozwiązanie, a dla mnie bardzo dobre preludium do rozpoczęcia edukacji muzycznej. Później wracałem często do sali koncertowej jako pianista. Na początku były to koncerty szkolne, które również były organizowane w sali Filharmonii Podkarpackiej, a później występowałem jako solista z Orkiestrą. Dla mnie zawsze były to bardzo ważne wydarzenia.
         Teraz, kiedy powróciłem tu jako dyrygent, czułem adrenalinę podczas prób i koncertu. Solidnie przygotowałem się do prób i starałem się pracować z orkiestrą najlepiej, jak potrafię. Chcę podkreślić, że zostałem przez muzyków bardzo życzliwie przyjęty i współpraca podczas prób oraz w czasie koncertu była naprawdę dobra.
         Podczas jednego z międzynarodowych kursów dyrygenckich profesor z Danii powiedział mi, że prawie zawsze, kiedy po raz pierwszy stanę z batutą przed orkiestrą, znajdą się osoby, które od pierwszego dnia nie będą chciały współpracować i będą kontrować pomysły dyrygenta na różne sposoby - mimiką lub postawą. Podkreślał, że trzeba bardzo szybko te osoby znaleźć i nie wchodzić z nimi w żadne dyskursy - po prostu wyłączyć sygnały od nich płynące, a skupić się na muzykach, którzy od samego początku będą okazywali wolę i chęć współpracy.
         Chcę podkreślić, że pracując z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej nie musiałem z tych rad korzystać, nie było osób, których wzroku musiałbym unikać.

Podczas studiów pianistycznych i dyrygenckich z powodzeniem uczestniczył Pan w konkursach. Które miały wpływ na Pana karierę?
         - Zdecydowanie był to międzynarodowy konkurs pianistyczny w Holandii. Otrzymałem wtedy II nagrodę, a jako laureat otrzymałem także nagrodę w postaci tournée z Holenderską Symfoniczną Orkiestrą Narodową i graliśmy koncerty w pięknych, dużych salach.
         Podczas drugiego etapu tego konkursu podeszła do mnie jedna z jurorek i zapytała, czy nie myślałem o tym, żeby zostać dyrygentem. W pierwszej chwili pomyślałem, że nie spodobał się pani profesor mój występ, ale stwierdziła, iż spodobało się jej bardzo strukturalne podejście do utworów, klarowna forma, pewne i logiczne tempa oraz wynikające z siebie następstwa w utworze. Wtedy nawet nie pomyślałem o drugim kierunku studiów, ale dziesięć lat po tym konkursie zacząłem studiować dyrygenturę.

Filharmonia Podkarpacka 05.04.2024 Piotr Kościk z batutąPiotr Kościk dyryguje Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie (koncert 5 kwietnia 2024 r.), fot. Filharmonia Podkarpacka

Po ukończeniu nauki w Zespole Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie w klasie fortepianu Żanny Parchomowskiej rozpoczął Pan studia w Wiedniu i tam Pan zamieszkał.
         - Po ukończeniu nauki w szkole muzycznej II stopnia i po zdaniu matury w Rzeszowie przeprowadziłem się do Austrii, bo zostałem przyjęty na studia pianistyczne w Universität für Musik und darstellende Kunst w Wiedniu i od 2006 roku tam mieszkam. Na studia we Florencji i później w Zurychu dojeżdżałem. Wiedeń jest w centrum Europy i są stamtąd bardzo dobre połącznia lotnicze i kolejowe w różnych kierunkach.
         Wiedeń jest w połowie drogi z Florencji do Rzeszowa, podobnie jak z Zurychu do Rzeszowa. Bardzo dobre są z Wiednia połączenia do większości miast, w których koncertuję (najczęściej we Włoszech, Niemczech i Austrii). Dobre położenie i jakość życia w tym mieście sprawiają, że nie chcę się nigdzie przeprowadzać.

Od kilkunastu lat jest Pan członkiem zarządu międzynarodowego towarzystwa Chopinowskiego w Wiedniu (The International Federation of Chopin Societies) .
         - W 2008 roku zostałem najmłodszym członkiem tego towarzystwa, a wprowadził mnie mój przyjaciel dr Theodor Kanitzer, który bardzo mi pomógł, umożliwiając występy na wielu festiwalach chopinowskich w całej Europie. Razem planujemy różne wydarzenia – między innymi festiwal chopinowski, który odbywa się corocznie w Dolnej Austrii, organizujemy koncerty w Wiedniu, ukazują się różne publikacje, organizujemy seminaria i zjazdy Federacji oraz towarzystw chopinowskich. Ta działalność sprawia mi wiele satysfakcji.

Gratuluję znakomitego debiutu w Rzeszowie w roli dyrygenta i mam nadzieję, że będzie Pan do nas wracał i jako pianista, i jako dyrygent.
         - Mam również taką nadzieję. Z ogromną przyjemnością koncertuję w Polsce, a szczególnie w Rzeszowie. Dziękuję pani za obecność na koncercie oraz za rozmowę.

Zofia Stopińska

Uważam, że zawód muzyka jest niezwykle ciekawy

      W pierwszej dekadzie marca w Jarosławiu odbył się po raz kolejny Festiwal Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej, wybitnej pianistki związanej z tym miastem. Organizatorzy zaprosili publiczność na cztery bardzo interesujące koncerty – dwa recitale fortepianowe i dwa koncerty, w których fortepian towarzyszył śpiewakom i instrumentalistom.
Miło mi zaprosić Państwa do przeczytania rozmowy ze znakomitą pianistką Aleksandrą Czerniecką, jarosławianką, która specjalnie przyjechała ze Stanów Zjednoczonych, aby wystąpić z recitalem w rodzinnym mieście. Wrażenia i wzruszenie z tego wspaniałego recitalu na długo pozostaną w pamięci publiczności.

       Aleksandra Czerniecka uczestniczyła w wielu festiwalach i kursach muzycznych w kraju i za granicą, m. in. w Bowdoin International Music Festival w Brunswick, Maine w USA, Międzynarodowym Festiwalu i Kursie Pianistycznym w Nałęczowie, Festiwalu Muzyki Kameralnej w Moskwie, International Mendelssohn Academy Leipzig w Lipsku, a także Miedzynarodowym Forum Pianistycznym „Bieszczady bez granic" w Sanoku.

       Artystka ukończyła studia pianistyczne na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie prof. Anny Jastrzębskiej-Quinn i dr Moniki Quinn. W latach 2021-2023 wyjechała na stypendium Fulbrighta do Stanów Zjednoczonych, gdzie kształciła się pod kierunkiem Profesora Edwarda Auera w Jacobs School of Music, równocześnie studiując zarządzanie w kulturze. Obecnie kontynuuje naukę na studiach doktoranckich w Texas Christian University w Fort Worth, USA w klasie Profesora Tamása Ungára.

Spotykamy się po Pani recitalu w Jarosławiu i dlatego rozpocznę od pytania o program tego wieczoru. Jestem przekonana, że postanowiła się Pani pokazać publiczności jako pianistka, która równie dobrze wykonuje utwory dawnych mistrzów, epoki romantyzmu, francuskiego impresjonizmu, oraz rosyjską muzykę pierwszej dekady XX wieku.
        - Wybór był podyktowany różnymi czynnikami. Organizatorzy prosili o różnorodny program złożony z raczej mniejszych niż większych form.
       Kierowałam się programem mojego dyplomowego recitalu, który wykonałam w Bloomington w Stanach Zjednoczonych na zakończenie studiów magisterskich i był to również przekrojowy program, w którym bardzo dobrze się czułam, mając możliwość pokazania różnorodnych barw. Stąd zaproponowałam na początku dwa dzieła w ciemniejszych, molowych tonacjach: Sonata d-moll Domenico Scarlattiego oraz Preludium i fuga g-moll z I tomu „Das Wohltemperierte Klavier”, a później dwa fragmenty z Moments Musicaux, op. 16 (w b-moll i h-moll) Sergiusza Rachmaninowa. W drugiej części postanowiłam wyjść z tych ciemności i dlatego pojawiło się Scherzo E-dur Fryderyka Chopina, a później zagrałam Suitę bergamasque Claude Debussy’ego, z częścią zatytułowaną ‘Światło księżyca”. Ten fragment podsunął mi pomysł wykonania na zakończenie dzieła Maurice’a Ravela Jeux d'eau (Gry wodne).
Takie zróżnicowane programy są dla mnie wyzwaniem, ale też okazją do zaprezentowania szeregu różnych charakterów i kolorów. Myślę, że także dla publiczności są bardzo ciekawe, zwłaszcza, że prowadzący koncerty w Jarosławiu pan Bogusław Pawlak zawsze bardzo ciekawie opowiada o twórcach utworów i epokach, w których te dzieła powstały. To wszystko sprawia, że publiczność słucha z wielkim zainteresowaniem.

Zafascynowana byłam Scarlattim, Bachem, Rachmaninowem i Chopinem, ale zachwyciły mnie w Pani wykonaniu utwory francuskich impresjonistów.
        - Kocham malarstwo, a obrazy impresjonistów zawsze mnie fascynują i chyba stąd muzyka Debussy’ego i Ravela jest mi bliska, przypada mi do gustu.

Kilka lat temu, także w ramach Festiwalu im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu, grała Pani utwory Fryderyka Chopina, a w części drugiej słuchaliśmy jego Koncertu e-moll.
        - Studiowałam wtedy w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i byłam na drugim roku studiów licencjackich. Bardzo dużo grałam wówczas utworów Chopina. W części pierwszej grałam Nokturny op. 27 i Balladę g-moll. Pamiętam, jak ustalałam program z organizatorami. W części drugiej zaproponowałam Koncert e-moll i dowiedziałam się, że bardzo dobrze się złożyło, bo (jeśli dobrze pamiętam) kilka miesięcy wcześniej, pochodząca także z Jarosławia Dominika Peszko wykonała Koncert f-moll. W drugiej części towarzyszył mi kwartet smyczkowy.

Zauważyłam, że koncerty w rodzinnym mieście sprawiają Pani wielką przyjemność. Za każdym razem kłaniając się publiczności, śmiało i z uśmiechem spoglądała Pani na widownię, nie zauważyłam nawet śladu tremy.
        - Bardzo się cieszę, że tak to wyglądało (śmiech).
        Trema towarzyszy mi zawsze, ale to prawda, że bardzo lubię wracać do Jarosławia. Dialog z publicznością, o którym często rozmawiam z moimi znajomymi muzykami, tutaj bardzo dobrze płynie. Wiele osób zasiadających na widowni przychodziło na moje popisy, kiedy zaczynałam się uczyć grać na fortepianie. Rodzina oraz znajomi zawsze przychodzili na moje koncerty i za każdym razem czułam ich wsparcie. Przychodzą, słuchają z zainteresowaniem i tą dobrą energię płynącą z widowni czuję na scenie.

Aleksandra Czerniecka Zdjęcie 1 800     Aleksandra Czerniecka po recitalu w sali koncertowej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Jarosławiu, fot. ze zbiorów Artystki

Żeby grać tak pięknie i ciągle zaskakiwać publiczność ciekawymi, nowymi kreacjami, trzeba codziennie spędzić kilka godzin przy instrumencie. Wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu w Jarosławiu.
        - Tak, tu się wszystko zaczęło. To była długa i w moim przypadku bardzo wyboista droga. Nie od razu wybrałam fortepian. W szkole interesowały mnie bardzo różne rzeczy. Bardzo chciałam zostać aktorką i jako dziecko brałam udział w różnych konkursach recytatorskich. Jako dziecko trafiłam też do szkoły muzycznej i powoli moje zainteresowanie grą na fortepianie było coraz większe. Im byłam starsza, pasja do tego instrumentu była coraz większa.
Wszystko ugruntowało się po rozpoczęciu nauki w Zespole Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie, gdzie rozwijałam swe umiejętności w zakresie gry na fortepianie pod kierunkiem pani mgr Urszuli Budy oraz dr Anety Teichman i wtedy już postanowiłam studiować w Warszawie. Studiując w Uniwersytecie Muzycznym w Warszawie w klasie fortepianu prof. Anny Jastrzębskiej-Quinn oraz dr Moniki Quinn odkryłam nowy dźwiękowy świat.
Dopiero jak otrzymałam stypendium Fulbrighta, byłam w pełni przekonana, że wybrałam właściwy kierunek.
Trudno mi o tym mówić, zresztą niewielu muzyków porusza ten temat. Prawda jest taka, że każdego dnia, kiedy jesteśmy przy instrumencie i napotykamy jakieś trudności, to nurtują nas myśli – czy iść w tym kierunku? Czy ja się do tego zawodu nadaję? Zmieniamy zdanie, kiedy znajdziemy rozwiązanie i odnajdziemy właściwą drogę. Potrzebna jest ciągła praca nad sobą i olbrzymia samodyscyplina i determinacja.

Bardzo ważne jest, aby w jak najkrótszym czasie starać się osiągać jak najlepsze efekty.
        - Ciągle poznajemy nowe sposoby. Każdego dnia uczymy się, jak lepiej, bardziej efektywnie ćwiczyć. Wydaje mi się, że ta praca nigdy nie ustaje.
Pamiętam, że gdy byłam dzieckiem często frustrowałam się, gdy miałam trudności z wyćwiczeniem pewnych fragmentów. Wówczas zawsze pomagał mi Tata, który, kiedy zachęcał mnie do odstawienia tego utworu na jakiś czas i do powrotu następnego dnia. Do dziś korzystam z tego sposobu.
        Wspominam o tym wszystkim, ponieważ niedawno oglądałam film „Pianoforte” o uczestnikach i uczestniczkach Konkursu Chopinowskiego w 2021 roku. Utkwiło mi szczególnie w pamięci, jak włoska pianistka Michelle Candottii mówiła przed występem: „… ja już nie chcę być pianistką…”, a po występie zmieniła zdanie. W tym filmie pokazane jest, jak wiele emocji i różnych myśli związanych jest z wszelkiego rodzaju występami i rywalizacją podczas konkursów.
Uważam, że zawód muzyka jest niezwykle ciekawy, nie tylko ze względu na to jak różnorodna, fascynująca i szczegółowa jest praca nad muzyką i w muzyce, ale również ze względu na to, że w trakcie tej pracy rozwijamy nasze osobowości, charaktery i umiejętności – jak na przykład cierpliwość (śmiech).

Czy bardzo się różnią studia w polskich uczelniach muzycznych od studiów w amerykańskich uczelniach?
        - Tak, nieco się różnią. W Stanach Zjednoczonych studiowałam fortepian oraz zarządzanie w kulturze. Zwłaszcza podejście do wykładów bardzo się różni. W Stanach jest bardzo duży nacisk na dyskusje. Studenci muszą się przygotowywać do zajęć, czytać na podany temat różne artykuły, książki, publikacje w mediach. Profesor następnie zadaje pytanie albo wywołuje jakiś temat i wszyscy na ten temat się wypowiadamy. Dochodzimy do konsensusu bądź nie.
        W przypadku na przykład literatury fortepianowej zajęcia bardziej przypominają klasyczny wykład, chociaż studenci ciągle są zaangażowani i aktywni. Czasem trzeba przeczytać coś a vista, aby usłyszeć jego brzmienie podczas analizy, a czasem wypowiedzieć się na temat języka kompozytorskiego, harmoniki, itd. Te zajęcia przypominają bardziej ćwiczenia, podczas gdy w polskich uczelniach są to głównie wykłady, podczas których studenci robią notatki.
        Jeśli chodzi o samą grę na instrumencie – w Polsce spotykamy się z profesorem dwa razy w tygodniu, natomiast w Stanach Zjednoczonych spotykamy się raz w tygodniu na lekcje, a drugi raz na tak zwaną studio-klasę. Wszyscy występujemy w obecności kolegów i po zagraniu całego utworu lub fragmentu cała klasa wypowiada się, co zdaniem każdego można zmienić, żeby ten utwór był jeszcze lepszy, jeszcze piękniejszy. Jest to możliwość publicznego występu co tydzień.

Aleksandra Czerniecka Zdjęcie3

Mistrzów, którzy kształtowani pani grę podczas kolejnych stopni edukacji, było kilku. W czasie studiów w Polsce była to prof. Anna Jastrzębska-Quinn, a w Stanach Zjednoczonych prof. Edward Auer. Często brała Pani także udział w różnych warsztatach i kursach pianistycznych. Poznałyśmy się w Sanoku podczas jednej z edycji Międzynarodowego Forum Pianistycznego ‘Bieszczady bez granic…”. Tam starała się Pani brać czynny udział w lekcjach prowadzonych przez światowej sławy pianistów. Te spotkania miały także wpływ na Pani grę.
        - Każde spotkanie z nowym pedagogiem otwiera jakieś okno na inna perspektywę, od każdego można się czegoś nauczyć. Ktoś powie coś bardzo ważnego na temat użycia pedału – sostenuto czy una corda. Można się wiele dowiedzieć na temat artykulacji, dynamiki, kolorów wydobycia dźwięku, sposobu ułożenia palca. To są bardzo indywidualne niuanse, które pianiści wypracowują przez długie lata. Często rozmawiam o tym z moimi rodzicami czy znajomymi, jak można rozróżnić słuchając tylko samego dźwięku, kto gra. Niektórzy mistrzowie fortepianu mają tak osobisty dotyk.
        Miałam olbrzymie szczęście trafić do klasy Pani Profesor Jastrzębskiej-Quinn oraz dr Moniki Quinn. Czas spędzony w Warszawie wspominam jako niezwykle cenny i intensywny pod względem pracy przy instrumencie. Nauczyłam się tam jak słuchać swojej gry, odpowiedzi fortepianu, akustyki sali, a także dowiedziałam się wiele na temat technicznych aspektów gry na fortepianie.
        Wiele się nauczyłam podczas różnych kursów, a Forum w Sanoku jest wspaniałym przedsięwzięciem. Przyjeżdżają tam światowe sławy i można je poznać, porozmawiać z nimi, wysłuchać ich opinii o naszej grze. Wystąpienie przed takimi autorytetami sprawia, że nabieramy pewności siebie i w pewnym sensie urealnia te wielkie „niedostępne” osobowości. Te spotkania miały wielki wpływ na mój rozwój i jestem wdzięczna na każde jedno z nich.

Z pewnością ma Pani rację, ale trzeba mieć sporo odwagi, aby przed wielkim mistrzem zaprezentować swoje umiejętności, wysłuchać opinii, zapytać o nurtujący problem.
        - To prawda. Tego wszystkiego nauczyła mnie moja Mama. Jeszcze jak byłam dzieckiem, namawiała mnie: podejdź, przedstaw się i zapytaj… To jest bardzo ważne.
Ważne jest także, aby otwarci byli pedagodzy, którzy nas prowadzą. Oni także powinni zachęcać swoich uczniów do kontaktów z mistrzami.

Jestem pod wielkim wrażeniem po Pani recitalu w Jarosławiu. Podziwiałam ogromna biegłość i możliwości techniczne, ale przede wszystkim wrażliwość na barwę dźwięku. Prowadzący ten koncert pan Bogusław Pawlak użył bardzo trafnych słów mówiąc, że: „… pianistka malowała dźwiękiem obraz”. Pewnie nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak wielkich umiejętności wymaga gra w piano.
        - Gra w piano to jest chyba najtrudniejsza sfera. Równie wielką sztuką jest legato. Mój obecny profesor uważa, że najtrudniej jest wykonać dobre crescendo, diminuendo, sostenuto i accelerando. Różne są opinie. Jednak gra w piano z pewnością wymaga większej pracy. Polega nie tylko na umiejętności dotyku klawisza, ale też zawsze zależy od instrumentu, na którym gramy. Nigdy ten dotyk nie jest taki sam, i nigdy piano nie jest takie samo. A jeszcze oczywiście w grę wchodzi akustyka sali. Pani prof. Anna Jastrzębska-Quinn uwrażliwiła mnie na ten aspekt. Profesor Edward Auer z kolei zwracał uwagę, aby nie używać zbyt często lewego pedału. Aby najpierw starać się osiągnąć piano w sposób naturalny, a lewego pedału używać do uzyskania właściwego koloru i jego zmiany.

Aleksandra Czerniecka Zdjęcie4

Aktualnie przebywa Pani nadal w Stanach Zjednoczonych, bo jest Pani w trakcie studiów doktoranckich w Texas Christian University u dr Támasa Ungára. Pewnie także stara się Pani jak najczęściej występować z koncertami.
        - Możliwości jest sporo. Bardzo popularne są tam koncerty domowe. Muzycy zapraszani są do prywatnych domów, aby uświetnili różne uroczystości. Popularne są także recitale w kościołach.
Uniwersytet, w którym studiuję, organizuje specjalne popisy. Wydzielone są dni i godziny – możemy się zapisać i wykonać przygotowany program.
Pomagają nam również profesorowie w zorganizowaniu różnych koncertów w salach koncertowych. Trzeba tylko mieć chęci i odwagę zgłaszać propozycje koncertowe.

Czy te obecne studia planowała Pani z dużym wyprzedzeniem?
        - Od dawna myślałam o możliwości pracy na uniwersytecie, a to wiąże się z doktoratem. Nie planowałam, że to będzie tuż po ukończeniu studiów magisterskich. Myślałam, że wrócę do Polski, podejmę pracę i po pewnym czasie będę zabiegać o uzyskanie doktoratu.
        Ta decyzja zapadła nagle. Przygotowywałam się do recitalu dyplomowego, kiedy moi znajomi zachęcili mnie, abym złożyła dokumenty tylko po to, aby przekonać się, jak ten proces wygląda i może w przyszłości zdecydować się na studia doktoranckie w USA.
        Umówiłam się na tylko jedną dwugodzinną sesję nagraniową, nagrałam od razu cały recital. Poprosiłam profesorów o listy rekomendacyjne i złożyłam je do czterech uczelni. Zostałam zaproszona na audycje do Teksasu do TCU, mojej obecnej uczelni. Po audycjach zostałam bardzo ciepło przyjęta i dostałam ofertę zwrotną z pełnym stypendium oraz ofertą pracy w wymiarze dziesięciu godzin na uczelni. Trudno było z tej propozycji zrezygnować, ponieważ chcę się nadal kształcić i teraz mogę więcej czasu poświecić na rozwój przy instrumencie.

Mówiąc krótko – doskonali Pani swoją grę na fortepianie i uczy się Pani uczyć.
        - Tak jest, również uczę się prowadzić zajęcia, chociaż najwięcej akompaniuję. Gram ze śpiewakami, klarnecistami, z wiolonczelistą i gram w duecie fortepianowym. Aktualnie kameralistyka zajmuje mi najwięcej czasu, a w kolejnych semestrach poprowadzę więcej zajęć dydaktycznych.

Teraz można prowadzić działalność artystyczną i nawet pedagogiczną mieszkając w różnych miejscach na świecie, ale pewnie niedługo będzie Pani musiała podjąć decyzję, czy powróci Pani do Polski.
        - To pytanie jest w moich myślach ciągle obecne. Nie wiem jeszcze, jak będzie. Dopiero zaczęłam doktorat i pewnie jeszcze kilka lat będę mieszkać w USA. Z pewnością do Polski wrócę, ale na jak długo? Życie pokaże.

Mam nadzieję, że można będzie posłuchać od czasu do czasu Pani gry w Jarosławiu, na Podkarpaciu lub innych miastach Polski.
        - Zawsze chętnie powrócę. Z moich doświadczeń wynika, że u nas muzyka klasyczna sprawia ludziom przyjemność. Podczas koncertu dobrze się z tą publicznością rozmawia…

Trzeba podkreślić, że w większości polskich sal koncertowych są już dobre fortepiany.
        - Dzięki różnym dotacjom, również unijnym, i renowacji, mamy wspaniałe instrumenty. Dużo bardzo dobrych fortepianów trafiło do szkół muzycznych w całej Polsce. Chcę też podkreślić, że Polska jest znana w świecie muzycznym. Jak mówię, że jestem polską pianistką, to słyszę słowa uznania – „u was muzyka klasyczna jest na wysokim poziomie”. Jesteśmy bardzo dobrze postrzegani za granicą i mamy powody do dumy.

Bardzo dziękuję za miłą rozmowę.
        - Ja również bardzo dziękuję za przyjazd na mój recital do Jarosławia i za rozmowę.

                                                                                                                                                                                                    Zofia Stopińska

Złoty jubileusz Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie

        Z dużym wyprzedzeniem informujemy Państwa, że od 1 do 27 lipca tego roku w Łańcucie rozbrzmiewać będzie muzyka klasyczna. Podobnie jak w latach ubiegłych, przyjadą do tego pięknego miasta młodzi wioliniści, aby doskonalić swoje umiejętności pod kierunkiem wybitnych mistrzów.
     O przygotowaniach do czekających nas w lipcu wydarzeń rozmawiam z panem Krzysztofem Szczepaniakiem - przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Kursów oraz prezesem Stowarzyszenia „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie”.

Przed nami jubileuszowa edycja.
      - Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie odbędą się po raz 50-ty. Odbywają się każdego roku bez względu na okoliczności – przetrwaliśmy stan wojenny, przetrwaliśmy pandemię, problemy żywnościowe i wszelakie inne. Jesteśmy chyba jedynym kursem w Polsce, a może i w Europie, który prawie w tym samym kształcie, w tym samym miejscu trwa już pół wieku.
1 marca 2024 roku ruszyły zapisy i w tym dniu napłynęło 140 zgłoszeń.
Zainteresowanie kursami nie słabnie.

W łańcuckich kursach mogą uczestniczyć uczniowie szkół Muzycznych I i II stopnia oraz młodzi wioliniści bardziej zaawansowani w grze. To nie są tylko mistrzowskie kursy interpretacji. Grający na instrumentach smyczkowych młodzi ludzie mogą doskonalić swoje umiejętności nie tylko w zakresie gry na instrumencie.
      - Pierwsze edycje łańcuckich kursów odbywały się pod nazwą Międzynarodowe Kursy Interpretacji Muzycznej. Ponieważ krąg zainteresowanych ciągle się poszerzał i zgłaszali się uczestnicy od sześciu, siedmiu lat aż po absolwentów wyższych uczelni, dlatego odeszliśmy od sformułowania interpretacja.
Proponujemy najmłodszym uczestnikom, którzy dopiero zaczynają uczyć się grać na instrumencie naukę u nauczycieli, którzy mają praktykę i doświadczenie w tym względzie, poprzez kursy dla młodych wiolonistów, którzy doskonalą zawansowane umiejętności , albo przygotowują się do międzynarodowych konkursów, aż po kurs interpretacji dla studentów.
W naszej ofercie znajduje się także możliwość grania w zespołach kameralnych do czego przykładamy ogromną wagę i znaczenie, a także granie w orkiestrze kursowej oraz kurs kształcenia słuchu, który dla wiolinistów jest bardzo ważny.

Każdy uczestnik może brać udział w tych zajęciach.
      - Uważamy, że każdy nawet powinien. Lekcje kształcenia słuchu traktujemy jako podstawę dla wiolinisty. Instrument oparty wyłącznie na słuchu wymaga ciągłego doskonalenia i kształcenia. Dlatego od wielu lat prowadzimy lekcje kształcenia słuchu.

Uczestnicy kursów mogą także uczestniczyć w koncertach, a także występować.
      - Każdego wieczoru, a często także w ciągu dnia, oferujemy naszym uczestnikom koncerty, które traktujemy jako swoistą działalność edukacyjną. Te koncerty uczą nie tylko odbioru muzyki, ale także uczą zachowania się nie tylko na estradzie, ale również na widowni.
     Najmłodsi uczestnicy uczą się, że w sali koncertowej nie robi się z programów „jaskółek” , nie wolno chodzić i wychodzić w trakcie prezentacji estradowej, kiedy należy bić brawo, a kiedy nie należy (po częściach utworów cyklicznych).Nie można także się wiercić, rozmawiać, szeleścić papierkami… Zwracamy też uwagę na odpowiedni ubiór, bo sala koncertowa jest dla muzyki miejscem świętym dla muzyki i należy okazać odpowiedni szacunek swym wyglądem.
     Te wieczorne koncerty oraz koncerty klasowe uczą także umiejętności zachowania się na estradzie, odpowiedniego ubioru, odpowiedniego wejścia i zejścia, ukłonów oraz umiejętności pokonywania tremy.

Wykładowcami na kursach będą znakomici profesorowie, którzy poprowadzą zajęcia.
      - W jubileuszowych kursach zatrudniamy w sumie czterdziestu pedagogów – po dwudziestu na każdym turnusie. Są to wybitni mistrzowie o świtowej sławie w zakresie pedagogiki instrumentalnej.

Nie możemy także pominąć faktu, że mogą przyjechać w lipcu do Łańcuta nauczyciele szkół muzycznych.
       - Tak, prowadzimy także kurs metodyczny dla nauczycieli. Oprócz wykładów metodycznych, które są codziennie serwowane uczestnikom tego kursu, mają oni prawo do wejścia na wszystkie lekcje, mogą grać w orkiestrze kursowej, a nawet w zespołach. Ta oferta oraz rozmowy z mistrzami i czynnymi uczestnikami pozwalają im doskonalić swój warsztat. Dowiadują się o nowym spojrzeniu, czy nowych interpretacjach i nowych pomysłach. To jest niezwykle ważne, tym bardziej, że nie ma za dużo ofert doskonalących nauczycieli w polskiej szkole artystycznej.

Ilu uczestników możecie przyjąć?
      - Przygotowując się do jubileuszowych kursów przeglądałem kursowe archiwum. Znalazłem sprawozdanie mojego poprzednika śp. Władysława Czajewskiego, współzałożyciela tych kursów, który napisał w początkach lat 80-tych - „… tegoroczne kursy zgromadziły ogromną ilość uczestników, bo było ich w sumie stu. Możliwości organizacyjne kursów osiągnięte i więcej nie możemy przyjąć.”
      W ostatnich latach na jeden turnus przyjmujemy ponad dwustu uczestników, czyli ponad czterystu pięćdziesięciu w obu turnusach. Były także w naszej historii takie lata, że przyjęliśmy prawie sześciuset – co niestety było przesadą, bo trudno było nad wszystkimi sprawami organizacyjnymi zapanować.

Proszę wymienić wszystkich czuwających nad poziomem artystycznym i naukowym łańcuckich kursów.
       - Organizatorem Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie jest Stowarzyszenie „Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie”, na którego czele mam zaszczyt stać jako prezes, natomiast głównym animatorem, duszą kursów jest pani prof. Krystyna Makowska-Ławrynowicz, która po śmierci swego męża prof. Mirosława Ławrynowicza, przejęła kierownictwo artystyczne i naukowe nad kursami, i znakomicie je prowadzi. Ustala skład kadry, przydziały uczestników do klas i rozwiązuje wszystkie bieżące problemy związane z realizacją programu kursów. Dba także o poziom naukowy organizując seminaria tematyczne. Do dzisiaj wspominane są prowadzone przez prof. Wolfganga Marschnera seminaria na temat sonat Eugène Ysaÿe’a, sonat Johanna Sebastiana Bacha, czy koncertów skrzypcowych Wolfganga Amadeusa Mozarta.
      Mnie osobiście bardzo brakuje obecności śp. red. Józefa Kańskiego, który każdego roku przyjeżdżał na te kursy i prowadził cztery bardzo ciekawe wykłady ilustrowane znakomitymi nagraniami archiwalnymi w wykonaniu wybitnych wielkich, światowej sławy skrzypków. To były wyjątkowe spotkania.

Niewielu jest także obecnie profesorów, których zapraszał prof. Zenon Brzewski – założyciel i patron łańcuckich kursów.
      - To jest niestety naturalne, przecież 50 lat już trwamy i ci, którzy zaczynali te kursy z Profesorem Brzewskim, już też od nas odeszli i pewnie grają w innej, może niebiańskiej orkiestrze. Uważam za wielką dumę i satysfakcję fakt, że wśród pedagogów naszych kursów, co najmniej połowa, to są byli uczestnicy. Przyjeżdżali do Łańcuta jako dzieci, a dzisiaj powracają jako wybitni artyści i znakomici pedagodzy wyższych uczelni muzycznych w kraju i za granicą.
      Słusznie śp. Władysław Czajewski często podkreślał – „to jest genius loci” - miejsce szczególne, do którego się powraca.

Do inauguracji 50. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie jest sporo czasu, ale jestem przekonana, że jubileuszowa edycja będzie szczególna.
      - Niestety, możliwości finansowe ograniczają tego typu działania i nie pozwalają na szczególne działania. Chcemy powrócić (mamy już akceptację Filharmonii Podkarpackiej) do koncertu inaugurującego jubileuszowe kursy w sali Filharmonii Podkarpackiej. W czasie trwania kursów nie ma czasu na świętowanie. Każdy koncert, który oferujemy będzie jubileuszowym ukłonem wobec tych, którzy nas wspierają.
      Chcę bardzo serdecznie podziękować Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz władzom samorządowym Miasta Łańcuta za okazane nam wsparcie i pomoc. Bez tego byłoby nam bardzo zorganizować tegoroczną edycję.
      Wierzę, że także uda nam się powrócić do sali balowej łańcuckiego Zamku z koncertami. Może nie będzie to dla nas zbytnim obciążeniem finansowym. Przy większym zrozumieniu dyrekcji Muzeum Zamku wierzę, że będziemy mogli tam na nowo, a właściwie po staremu zaistnieć Jest to jedna z najbardziej prestiżowych sal koncertowych w naszym kraju, występ w tej sali jest wielkim wyróżnieniem i nobilitacją.
      Kiedy niedawno przeglądaliśmy materiały archiwalne, z ogromną przyjemnością odnotowaliśmy fakt, że wśród laureatów Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu jest wielu uczestników naszych kursów. Przyjeżdżali w lipcu do Łańcuta, przygotowywali się, a potem zdobywali laury. W gronie jurorów tego konkursu jest także wielu pedagogów naszych kursów. To jest także powód do wielkiej dumy i satysfakcji.

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           Zofia Stopińska

Międzynarodowe KM w Łańcucie prof Helen Bruner z uczniami

Mistrzowskie kreacje solo i w duecie

      Zapraszam na spotkanie z prof. Łukaszem Długoszem, uznanym przez międzynarodowych krytyków za jednego z najwybitniejszych flecistów. Artysta jest również najliczniej uhonorowanym w historii polskim flecistą, a luxemburskie PIZZICATO za płytę "Flute Stories" okrzyknęło Długosza jednym z najwybitniejszych flecistów na świecie.
       Rozmowa została zapisana po koncercie, który rozpoczął II część trwającego sezonu artystycznego w Filharmonii Podkarpackiej. Bardzo ciepło został przez publiczność przyjęty Koncert fletowy Marcina Błażewicza w wykonaniu Łukasza Długosza i Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka.

Od przybliżenia tego utworu czytelnikom rozpoczynamy rozmowę. To trwające ponad pół godziny, dzieło o tradycyjnej budowie z popisowymi partiami instrumentu solowego.
        - Współpracę z Marcinem Błażewiczem rozpoczęliśmy wraz z żoną Agatą Kielar-Długosz w 2015 roku, zamawiając u niego Koncert podwójny na dwa flety i orkiestrę smyczkową, który prawykonaliśmy w 2017 roku z Orkiestrą Filharmonii Częstochowskiej pod batutą Adama Klocka.
        Wkrótce Marcin Błażewicz skomponował Koncert na jeden flet wzbogacając warstwę orkiestrową o instrumenty dęte i perkusyjne. Marcin wspominał że utworów na flet w literaturze najnowszej jest stanowczo za mało i planował również napisać dla nas Sonatę.
         Koncert nawiązuje budową do formy klasycznej trzyczęściowej: Allegro, Larghetto i Allegro con fuoco, czerpie inspiracje ze stylistyki Prokofiewa w szczególności w bardzo żywiołowej, brawurowej części finałowej.
Prawykonanie odbyło się 19 grudnia 2020 roku w Studio Koncertowym S1 Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego, a towarzyszyła mi Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus im. Jerzego Semkowa pod batutą Maestro Mirosława Jacka Błaszczyka.
         Jestem wdzięczny Maestro Błaszczykowi, za Jego wielki wkład w promocję tego wyjątkowego koncertu, który już wielokrotnie wykonywaliśmy, a stworzona przez nas interpretacja za każdym razem porywa publiczność filharmoniczną.

 Podkreślić należy, że bardzo dobre wykonanie dzieła w Rzeszowie spotkało się z gorącym przyjęciem melomanów.
         - Cieszę się, że pomimo trwających na Podkarpaciu ferii, publiczność tłumnie przybyła tego wieczoru do Filharmonii. Gratuluję Orkiestrze Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Bardzo ciepło wspominam także czas przygotowań do koncertu i próby z Maestro Błaszczykiem, który dzięki swojej niezwykłej charyzmie inspiruje do twórczej pracy scenicznej.

Od początku kariery prowadzi Pan ożywioną działalność artystyczną, czego najlepszym dowodem są liczne koncerty w Polsce i za granicą. Występuje Pan jako solista, często koncertuje Pan razem z żoną – Agatą Kielar-Długosz, która jest znakomitą flecistką i dlatego proszę także powiedzieć o wielu wspólnych artystycznych inicjatywach.
         - Cieszmy się, że wspólnie z małżonką stworzyliśmy nowy repertuar fletowy na miarę XXI wieku, napisany przez najwybitniejszych kompozytorów. Dzięki naszej inicjatywie powstało ponad 250 utworów na różne składy wykonawcze. Stworzyliśmy również nowatorski portal FlautoForte.pl na który regularnie wstawiamy nagrane audiowizualnie utwory kameralne napisane dla nas wraz z technikami wykonawczymi i wywiadami z kompozytorami. Odnajdujemy i przywracamy na sceny muzyczne utwory kompozytorów romantyzmu, które zostały zagubione lub zapomniane przez skomplikowaną sytuację historyczną naszego kraju.
         W ubiegłym roku w Filharmonii Podkarpackiej odbył się III Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej, który ma przybliżać piękne utwory kompozytorów polskich. Uczestniczyłem w pracach jury oceniających kategorię Zespoły Kameralne i mam nadzieje, że ta wspaniała muzyka będzie również promowana na światowych estradach.
         Prowadzimy także ożywioną współpracę z wydawnictwami fonograficznymi. Nagraliśmy ponad 70 albumów płytowych w przeważającej ilości zawierających muzykę polską. Tylko w ubiegłym roku udało nam się nagrać sześć płyt z koncertami i utworami, które zostały dla nas napisane.
         Cieszymy się, że nasze występy są gorąco przyjmowane przez publiczność. Staramy się aby interpretacje były zawsze na najwyższym poziomie, gdyż tylko wtedy możemy zainspirować publiczność i przekonać ją do tej muzyki.
          Otrzymane odznaczenia państwowe oraz przyznawane nagrody przez instytucje kulturalne, magazyny muzyczne i wytwórnie fonograficzne utwierdzają nas w przekonaniu, ze warto robić coś dla idei i być temu wiernym. To nas bardzo motywuje do działania.

Idąc w ślady znakomitych wirtuozów francuskich, którzy na początku XX wieku budowali francuski repertuar fletowy, postanowili Państwo wzbogacić polska literaturę fletową.
           - Robimy to nie tylko dla siebie, ale także dla przyszłych pokoleń. Mamy się czym pochwalić, bo polscy kompozytorzy tworzyli i nadal tworzą dzieła światowego formatu. Ta passa trwa nadal, a my dzięki temu możemy w wielu wspaniałych salach koncertowych na świecie prezentować tę muzykę.
Cieszmy się, że dzięki nam flet staje się instrumentem rozpoznawalnym, repertuar, który wykonujemy jest coraz bardziej znany i sięgają po niego młodzi fleciści.

Agata i Lukasz Dlugosz fot.Z.Szypowicz                                                                        Agata i Łukasz Długoszowie, fot. Z. Szypowicz

Wiem, że kilka lat temu wyjeżdżali Państwo na koncert razem z dziećmi. Czy aktualnie też tak jest?
           - To prawda. Nadal zabieramy ze sobą dzieci, ale wybieramy już tylko wspólne koncerty. Na koncerty solowe zarówno małżonka, jak i ja wyjeżdżamy sami. Nasze dzieci muszą już zająć się swoją edukacją, a my musimy nad tym czuwać. Wspólne wyjazdy są możliwe w okresie ferii i wakacji. Podczas takiej trasy koncertowej potrzebna jest dodatkowa energia, bo staramy się, aby z dziećmi odwiedzać teatry, muzea aby poznały tradycje danego regiony poprzez obcowanie z jego kulturą a także miejsca rozrywki, tak aby miło wspominały czas spędzony poza domem. Latem zawsze szukamy akwenów wodnych w okolicy.

Wiem, że zarówno córka, jak i syn interesują się sztuką i rozwijają swoje umiejętności.
           - Syn okazał się bardzo utalentowanym trębaczem. Wygrał już ponad trzydzieści konkursów. Oprócz muzyki klasycznej interesuje się jazzem. Kiedy Maestro Jerzy Maksymiuk usłyszał grę Hugona postanowił napisać dla niego Concertino na trąbkę i orkiestrę.
           Hugo ma coraz więcej doświadczeń artystycznych – np. prawykonał partię trąbki w utworze Joanny Wnuk-Nazarowej Nie odwracaj się i nawet uczestniczył w nagraniu płyty z tym utworem.
Natomiast córkę interesuje śpiew i rozwija swoje zdolności w tym kierunku. Ma już za sobą debiut w Centrum Kongresowym ICE w Krakowie podczas Oratorium na Boże Narodzenie Mikołaja Blajdy.

Chcę jeszcze zapytać o czas studiów. Obecnie każdy utalentowany młody muzyk ma wpływ na wybór miejsca, w którym się uczy. Jak było w Państwa przypadku?
           - Wraz z małżonką mieliśmy zaszczyt studiować w Hochschule für Musk und Theater w Monachium oraz prestiżowym Uniwersytecie Yale w New Haven.

Jaki wpływ na Państwa kariery miały konkursy?
           - Konkursy stanowią ważny element edukacyjno-motywacyjny, ale nie powinny stanowić sensu pracy artystycznej. Wiadomo, że studia i konkursy pozwalają jedynie w osiągnięciu mistrzowskiej formy, ale dbać trzeba o tę formę codziennie. W zdrowym ciele zdrowy duch. Aktywność fizyczna jest jednym z kluczowych elementów w grze na instrumencie dętym i utrzymaniu formy oraz codzienna higiena ćwiczenia.
           Czasami rozmawiamy o tym, jak to jest, kiedy rozpoczyna się pracę o 7.00, a kończy się o 15.00. My cały czas - czy tego chcemy czy nie - myślimy podświadomie o sztuce, projektach. Nawet często w nocy śnią się nam frazy różnych utworów. Jest to nieustający proces doskonalenia siebie i swoich umiejętności.
Jak już wspomniałem, staramy się też jak najwięcej czasu poświęcać naszym dzieciom i dbać o ich rozwój.

Rozwój artystyczny szedł w parze z rozwojem dydaktyczno-naukowym – otrzymali Państwo tytuły profesora sztuk muzycznych.
           - Naturalnym elementem rozwoju zawodowego jest dzielenie się swoją wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami z kolejnymi pokoleniami adeptów sztuki. Tytuły profesora sztuki ułatwiają ten proces.

Na estradzie Filharmonii Podkarpackiej mieliśmy okazję także kiedyś oklaskiwać Pana w duecie ze zwoją żona Agata Kielar-Długosz, a podczas ubiegłorocznej edycji Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku wystąpili Państwo z koncertem kameralnym.
           - Bardzo się cieszymy z powrotów w rodzinne strony żony. Szczególnie cenna jest dla nas współpraca z Paniami Dyrektor prof. Martą Wierzbieniec i Martą Gregorowicz oraz Filharmonią Podkarpacką. Mogę już wspomnieć, że otrzymaliśmy zaproszenie do realizacji kolejnych projektów koncertowych i mam nadzieje również nagraniowych w duecie. Mam nadzieję, że spotkamy się w następnym roku. Cieszymy się, że możemy cząstkę naszej pracy dzielić z publicznością, z którą znamy się od kilkunastu lat.
Na Podkarpaciu jest wiele pięknych miejsc, wspaniałych ludzi i warto ten region także turystycznie odwiedzać.

                                                                                                                                                                                                                                           Zofia Stopińska

Piotr Pawlak: Gra na fortepianie daje mi najwięcej satysfakcji

        Miło mi przedstawić Państwu pana Piotra Pawlaka, młodego wybitnego pianistę, organistę kameralistę, improwizatora, studenta dyrygentury i matematyka, laureata krajowych i międzynarodowych olimpiad z matematyki oraz informatyki.
       W 2021 r. Artysta ukończył z wyróżnieniem studia w klasie fortepianu prof. Waldemara Wojtala w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Koncertował m.in. w USA, Rosji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Niemczech, na Litwie, na Węgrzech, w Gruzji, Danii, Belgii, Czechach, Austrii, Chinach oraz w wielu miastach Polski.
       Rozmowa z Piotrem Pawlakiem została zapisana 4 marca 2024 roku po recitalu w ramach Festiwalu Muzyki Fortepianowej im. Marii Turzańskiej w Jarosławiu.
Koncert odbył się w sali Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych, a na program złożyły się: Fryderyka Chopina: Mazurki op. 17 (B-dur, e-moll, As-dur, a-moll), Andante spianato i Wielki Polonez Es-dur op. 2, Barcarola Fis-dur op. 60 oraz Preludium i fuga cis-moll z I tomu „Das Wohltemperierte Klavier” Johanna Sebastiana Bacha i poemat choreograficzny „La Valse” Maurice’a Ravela.
Zachwycona publiczność powstała z miejsc i długo trwała gorąca owacja, a Piotr Pawlak wykonał dwa utwory na bis - najpierw Sarabandę Ignacego Jana Paderewskiego, na pożegnanie Fantazję-Impromptu cis-moll op. posth. Fryderyka Chopina.

Z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan jutro z Jarosławia?
        - Na pewno z bardzo przyjemnymi, bo festiwal jest perfekcyjnie zorganizowany i zostałem bardzo ciepło przez publiczność przyjęty, a także są tutaj bardzo dobre warunki koncertowe - świetny fortepian i bardzo dobra sala. Można wszystko, co się ma do przekazania swoją muzyką, wyrazić bez żadnych przeszkód słuchającej uważnie publiczności.

Pianiści prawie zawsze grają na fortepianach znajdujących się w sali koncertowej i tylko podczas renomowanych konkursów pianistycznych jest kilka instrumentów do wyboru. Zdarza się także, że wielcy mistrzowie podróżują z własnymi fortepianami, Jednym z nich był Ignacy Jan Paderewski.
        - W naszych czasach są pianiści, którzy koncertują na własnych fortepianach. Wiem, że Krystian Zimerman i Mikhail Pletnev jeżdżą z własnymi fortepianami. Grający na najwyższym poziomie mogą sobie na to pozwolić, ale nie wszyscy się na to decydują, bo nie jest to konieczne. Jeżeli jest do dyspozycji dobrze przygotowany fortepian koncertowy, to pianista sobie poradzi.

 

W ubiegłym roku odniósł Pan wielki sukces, zdobywając II nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim na Instrumentach Historycznych w Warszawie. Pewnie różnice w grze na historycznym i współczesnym instrumencie można porównać do brzmienia.
        - Jest duża różnica w brzmieniu i trzeba sobie z tym radzić. Często nie można sobie pozwolić na zbyt wolną frazę, bo będzie się rwać. Trzeba tak dostosować tempo, agogikę, dotyk, żeby zachować ciągłość linii melodycznej. Inna jest mechanika dawnych fortepianów, a nawet różne są mechaniki – inaczej gra się na Grafie, a inaczej na Pleyelu.
Wiadomo, że starsza mechanika jest trudniejsza dla grającego, bo nie jest doskonała. Na udoskonalonych fortepianach współczesnych gra się komfortowo. Przygotowując się do koncertu na dawnym instrumencie, trzeba więcej czasu na ćwiczenie, na poznanie instrumentu.

Jeszcze większe wyzwania czekają grających na organach. Każdy instrument jest inny, zazwyczaj dostosowany do potrzeb i wnętrza miejsca, w którym został zbudowany.
        - To prawda. Nie słyszałem o dwóch takich samych instrumentach organowych. Gdyby nawet były takie same, to inaczej zabrzmią w innej akustyce. Organy bardzo się różnią, na niektórych gra się bardzo lekko, a na niektórych gra się bardzo ciężko, to zależy od traktury. Sztuką jest także dobór barw, nawet grając na instrumentach mających podobny zestaw rejestrów, trzeba dokonać innego wyboru, bo okazuje się, że rejestr o tej samej nazwie brzmi inaczej. Gra na organach dostarcza ciągle nowych inspiracji.

04 03 2024 10Piotr Pawlak

Pewnie wielu inspiracji dostarczają Panu także rozwijane ciągle zainteresowania naukami ścisłymi z matematyką na czele oraz muzyka, którą ciągle Pan zgłębia. Czy już Pan dokonał ostatecznego wyboru czemu się Pan poświęci?
        - Moim priorytetem jest w tej chwili fortepian. Gra na tym instrumencie daje mi najwięcej satysfakcji i doznań. Będę także kontynuował pozostałe zainteresowania, bo sprawiają mi one ogromną przyjemność i rozwijają moje horyzonty. Inaczej gra się utwory Johanna Sebastiana Bacha, kiedy grało się wcześniej dzieła tego kompozytora na organach lub na instrumentach historycznych, na przykład na klawikordzie. Wpływ mają także predyspozycje matematyczne, które powodują inne spojrzenie na genialne, perfekcyjne kompozycje Bacha.

Od najmłodszych lat często uczestniczy Pan w konkursach, osiągając sukcesy. Wymienię tylko między innymi: zwycięstwa w V Międzynarodowym Konkursie Pianistycznego im. Maj Lind w Helsinkach (2022) i XI Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w Darmstadt (2017) oraz II nagrody w konkursach chopinowskich w Pekinie (2016) i Budapeszcie (2018) oraz w I Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej w Rzeszowie (2019) i Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim na Instrumentach Historycznych w Warszawie (2023).
Miałam okazję słuchać Pana występów w I Międzynarodowym Konkursie Muzyki Polskiej w Rzeszowie. To bardzo trudny konkurs, bo wymagający przygotowania obszernego repertuaru zapomnianych i współczesnych dzieł polskich kompozytorów.
        - To prawda, Trzeba było przygotować ogromny repertuar. Kilka utworów już kiedyś grałem, ale większość pozycji musiałem przygotować specjalnie na ten konkurs. Przygotowałem specjalnie m.in. Koncert fortepianowy Grażyny Bacewicz, Passacaglię Leopolda Godowskiego. Do tego drugiego utworu chętnie wracam i włączam go do programów moich koncertów.

Interesuje Pana także dyrygentura.
        - Studiuję dyrygenturę i aktualnie jestem na czwartym roku w klasie prof. Zygmunta Rycherta w Akademii Muzycznej w Gdańsku. Cieszę się, że mogę się rozwijać w tym kierunku, bo to pozwala mi na inne spojrzenie na muzykę, zwłaszcza na agogikę i kolorystykę.

Ma Pan w repertuarze bardzo dużo utworów. Ciekawa jestem, którzy kompozytorzy są bliscy Pana sercu.
        - Wymienię dwóch kompozytorów, którzy są mi bardzo bliscy – Fryderyk Chopin, który przewija się przez moje życie i komponował arcydzieła. Drugi bardzo mi bliski kompozytor jest poza głównym nurtem kompozytorskim. To Cesar Franck, który skomponował kilka fantastycznych dzieł. Był zarówno pianistą, jak i organistą oraz genialnym improwizatorem. Myślę, że moje zainteresowania są podobne i dlatego fascynuje mnie piękno jego muzyki – zwłaszcza jego podejście do harmonii i polifonii.

04 03 2024 7Piotr Pawlak

Podczas recitalu w Jarosławiu zachwycił Pan także publiczność krótkimi improwizacjami. Czy wykonuje Pan koncerty, podczas których wyłącznie Pan improwizuje?
        - Jeszcze nigdy nie zagrałem takiego koncertu, ale zdarza się, czasami wykonuję dłuższą improwizację, albo wplatam improwizację pomiędzy utworami. Zdarza się też, że mogę improwizować w obrębie utworów. Dzisiaj pozwoliłem sobie na to w wykonanej na bis chopinowskiej Fantazji-Impromptu cis-moll. Ten utwór nie został przez Chopina wydany – w środkowej części zapisana jest cztery razy taka sama fraza. Jestem przekonany, że Chopin nie zagrałby cztery razy tak samo i pozwoliłem sobie na drobne improwizacje – dodatkowe fioritury, wypełnienie i drobne zmiany melodyczne.
Kilka razy także wykonywałem improwizowane kadencje w koncertach Wolfganga Amadeusa Mozarta.

Dziękuję bardzo za wspaniały recital i za spotkanie. Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się na Podkarpaciu.
        - Z przyjemnością na Podkarpacie powrócę. Jest tu bardzo życzliwa publiczność i wiele pięknych miejsc.

                                                                                                                                                                                                                                                                            Zofia Stopińska

04.03 2024 9Piotr Pawlak publicznośćZasłuchana publiczność podczas recitalu Piotra Pawlaka w sali Zespołu Szkół Muzycznych im. Fryderyka Chopina w Jarosławiu

Spełnione marzenia

       Zapraszam na spotkanie z panią Anną Czenczek, doktor sztuk muzycznych, dyrektorką Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie, pomysłodawczynią i dyrektorką Międzynarodowego Festiwalu Piosenki „Carpathia Festival” – Rzeszów oraz Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Patriotycznej „Moja Ojczyzna” – Rzeszów. Anna Czenczek jest producentką i jurorką międzynarodowych festiwali, wokalistką i aranżerką wokalną, laureatką ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów wokalnych oraz nauczycielką emisji głosu. Współpracuje ze znanymi artystami polskiej estrady oraz instytucjami kultury w kraju i za granicą. Jest autorką artykułów naukowych poświęconych edukacji muzycznej, publikowanych w monografiach wydanych przez Uniwersytet Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz jest wykładowcą akademickim, m.in. w Collegium Humanum – Szkole Głównej Menedżerskiej.

Chcemy Państwu polecić nowiuteńką płytę „Ave Regina Caelorum”. To pierwsza solowa Pani płyta.
       - Faktycznie, to pierwsza moja solowa płyta, która zawiera utwory klasyczne i sakralne. Chcę podkreślić, że otrzymałam gruntowne wykształcenie w zakresie muzyki klasycznej i ciągle w kręgu muzyki klasycznej się obracam, biorąc udział w różnego rodzaju projektach i wydarzeniach artystycznych.
Na płycie zamieszczonych zostało dwanaście bliskim mi utworów. Od sakralnych, poprzez fragmenty dzieł Georga Friedricha Häendla, Giacomo Pucciniego, Césara Francka, po Mieczysława Karłowicza. Część z nich została specjalnie skomponowana do tego projektu przez Tomasza Filipczaka do opracowanych przeze mnie tekstów łacińskich – m.in. „Ave Regina Caelorum” („Witaj, niebios Królowo”), „Veni Sancte Spiritus”, „Agnus Dei”, Ave Maria” i do modlitwy „Angele Dei” („Aniele Boży, Stróżu mój”).
Tworząc ten projekt mam nadzieję że każdy znajdzie utwór, który będzie Państwa wspierał i pobudzał do refleksji.
Ufam, że album pozostanie wartościowym śladem na drodze, którą mam do przejścia, a napotkanym ludziom niech przyniesie wzruszenie i nadzieję.

W gronie wykonawców znaleźli się świetni muzycy, a wśród nich wymieniony już Tomasz Filipczak, kierownik muzyczny Teatru Syrena w Warszawie, aranżer i kompozytor.
       - Zaprosiłam Kwintet smyczkowy „Arso Ensemble” wzbogacony brzmieniem oboju i waltorni oraz Zespół smyczkowy Filharmonii Podkarpackiej. Zaprosiłam również muzyków sesyjnych, którzy współpracują z Tomaszem Filipczakiem, a także śpiewa grupa artystyczna Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie pracująca pod moim kierunkiem . Cieszę się, że zaśpiewaliśmy wspólnie utwór „Veni Sancte Spiritus”, bo zazwyczaj podczas koncertów zajmuję się sprawami organizacyjnymi i realizacyjnymi, stąd nigdy nie mam możliwości zaśpiewana na scenie z moja młodzieżą. W dwóch utworach towarzyszy mi Akademicki Chór Politechniki Lubelskiej pod kierunkiem prof. Elżbiety Krzemińskiej.
Nagrania odbywały się w różnych miejscach, bo w Warszawie, Lublinie, Łodzi i w Rzeszowie. Bardzo dziękuję panu Jackowi Młodochowskiemu oraz Tomaszowi Filipczakowi za wsparcie podczas nagrań, a także wszystkim artystom, z którymi współpracowałam nad realizacją płyty. Cieszę się, że wszystko się udało.

Jest to perfekcyjnie przygotowany i utrwalony album. 
        - Tak, ponieważ uważam, że jak coś utrwalamy, to zawsze wszystko musi być starannie przygotowane. Znajdą Państwo także imiona i nazwiska wszystkich, którzy uczestniczyli w realizacji tej płyty. Zamieszczona jest także specjalna sesja zdjęciowa uczestniczącej w nagraniu młodzieży z Centrum Sztuki Wokalnej. Zwykle śpiewają utwory rozrywkowe i po raz pierwszy wystąpili w repertuarze klasycznym. Spisali się znakomicie.

ANNA CZENCZEK 7

Nasze spotkanie jest dobrą okazją, aby opowiedzieć o działalności Centrum Sztuki Wokalnej w Rzeszowie. Ten zespół jest Pani dzieckiem.
         - Każdy z nas ma swoje marzenia i pasje. Już będąc uczennicą Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie uczestniczyłam w konkursach i festiwalach muzycznych. Już wtedy marzyłam, że po ukończeniu studiów powrócę do Rzeszowa i stworzę takie miejsce, gdzie młodzi wokaliści będą uczyć się nie tylko śpiewać, ale wszystkiego, co jest ze śpiewem związane (czytania nut, interpretacji, dykcji, pracy swojego ciała, doboru odpowiedniego repertuaru, umiejętności nawiązania kontaktu z publicznością…). Takie umiejętności wymagają wieloletniej pracy, bo moim zdaniem talent gwarantuje tylko 30% , a reszta zależy od pracy młodych ludzi. Ja tylko wskazuję im, jak należy pracować i dzielę się swoimi doświadczeniami. Dlatego powstało Centrum Sztuki Wokalnej, które za rok świętować będzie 25-lecie działalności.
W dotychczasowej działalności przywieźliśmy do Rzeszowa ponad tysiąc nagród, w tym kilkadziesiąt nagród Grand Prix.w ogólnopolskich i międzynarodowych festiwalach piosenki. Był taki czas, że w ciągu jednego roku byliśmy w czternastu krajach. Moi podopieczni zgłoszeni i przygotowani przeze mnie brali udział w 50 ogólnopolskich programach telewizyjnych m.in.: „Twoja droga do gwiazd", „Droga do gwiazd", „Od przedszkola do Opola", „Szansa na sukces", „Przebojowe dzieci", „Fabryka gwiazd", „Imiennik Dwójki”, „Nowa generacja" „X factor", „The Voice of Poland”, „Mam talent", „Kawa czy herbata”, „Mali Giganci”, „Petersburski Music Show”, „Kulturalni.pl”, „Hit Hit Hurra!”, „The Voice of Poland Kids”, Konkurs Piosenki Eurowizji Junior 2016 i 2017, 2022 „The Voice of Poland Kids 2”.

         Przygotowałam, opracowałam i wydałam płyty CSW w których udział brali moi podopieczni i zaproszeni artyści m.in. z utworami ludowymi „LO.BO.GA Chłopaki” (2009), z pieśniami legionowymi i żołnierskimi „Maszerują Strzelcy Maszerują" (2011), z pieśniami patriotycznymi i kościelnymi „Maryjo Matko Kościoła Bądź z Nami" (2012), z podkarpackimi kolędami i pastorałkami „Bóg się rodzi w człowieku” (2013), z kolędami „Zadumany cały świat” (2014), „Volare Cantare” (2016) i „Zakazane piosenki” (2017), „Niebo z moich stron” (2019) z największymi, polskimi przebojami autorstwa Krzysztofa Dzikowskiego z okazji jego 80. Jubileuszu album pt. „W każdym z Nas” - w którym znajdą się religijne i poetyckie utwory – od klasyki po rozrywkę z okazji 20 - lecia mojej pracy artystycznej 2021r.

        Później powstał Międzynarodowy Festiwal Piosenki „Carpathia Festival” – Rzeszów, który w tym roku obchodził będzie 20-lecie. Mogą w nim także uczestniczyć młodzi ludzie rozpoczynający działalność artystyczną. Dla nich udział w takim wydarzeniu jest bardzo ważny, bo mogą stanąć na scenie z profesjonalną orkiestrą i obserwować wszystkie działania zakulisowe.
Często proszę moją młodzież o pomoc w różnych pracach organizacyjnych: biegają z zaproszeniami, plakatami, roznoszą dyplomy… Sprawdzają swoje możliwości we wszystkich działaniach związanych nie tylko ze śpiewem, ale także z aktorstwem, tańcem, pracą nad dykcją, z pokorą, z pasją, z marzeniami czy pracą w grupie. Te umiejętności owocują w przyszłości.

Pewnie cieszy się Pani, że wielu młodych ludzi, związanych kiedyś z Centrum Sztuki Wokalnej, z powodzeniem prowadzi działalność artystyczną.
         - To prawda. Jestem dumna, że postanowili kształcić się dalej i ukończyli studia wokalno-aktorskie i z zakresu sztuk scenicznych czy muzyki estradowej. Nie powrócili do Rzeszowa, ale spotykamy się z okazji różnych wydarzeń artystycznych. Często wspominają czas spędzony w Centrum Sztuki Wokalnej i podkreślają, że to był początek ich artystycznej drogi. Tutaj uczyli się nie tylko śpiewać piosenki, ale także mierzyli się ze stresem i z pracą w grupie.
         Spotykam także wiele osób, które nie związały swej przyszłości ze śpiewem, ale dzięki doświadczeniom u nas zdobytych, doskonale sobie radzą w innych zawodach. Gorąco namawiam, aby rodzice umożliwiali swym dzieciom kontakt z muzyką, zapisując je do szkół muzycznych i zespołów, a przede wszystkim, aby ze swoimi dziećmi śpiewali. Często dzieci mówią, że nie znają nawet kolęd, bo rodzice z nimi nie śpiewają. Moja miłość do muzyki rozpoczęła się od radości towarzyszącej całej rodzinie podczas wspólnego śpiewania kolęd. Śpiewaliśmy także utwory patriotyczne i różne piosenki. Tato jest muzykiem i z pewnością dlatego będąc małym dzieckiem słuchałam już utworów Chopina i Moniuszki.

ANNA CZENCZEK 9

Stara się Pani, aby ucząca się w Centrum młodzież miała jak najczęściej zajęcia ze znanymi i doświadczonymi artystami.
         - Najczęściej są to artyści, którzy mają znaczący dorobek i są dobrymi ludźmi. W ubiegłym roku zaprosiłam do Rzeszowa panią Irenę Santor i przygotowałam z młodzieżą koncert z najsłynniejszymi utworami z repertuaru Artystki. Okazało się, że moi wychowankowie bardzo zainteresowali się literaturą, której nie znali. Nigdy nie zapomnę wzruszenia pani Ireny Santor, bo okazało się, że po raz pierwszy ktoś przygotował dla niej koncert. Pomimo, że Artystka już zakończyła karierę estradową, zaśpiewała z młodzieżą i z panią Danutą Błażejczyk, a nawet zatańczyła dla nas. Ten koncert zatytułowany „Tych lat nie odda nikt” dostępny jest jeszcze na kanale YouTube Centrum Sztuki Wokalnej.
         Przygotowałam także spektakle z piosenkami i udziałem min. pana Krzysztofa Dzikowskiego, Jacka Cygana, Jacka Wójcickiego, Haliny Frąckowiak. Tych muzycznych wydarzeń jest bardzo dużo . Dzięki tym autorskim projektom i bezpośredniemu kontaktowi ze znakomitymi muzykami młodzież pracowała z wielkim zainteresowaniem. Takie projekty mają ogromny wpływ na kształtowanie gustów muzycznych młodzieży. Dzięki temu sięgają do ambitnej i wyjątkowej literatury.

Takiej formacji jak Centrum Sztuki Wokalnej nie można przez tyle lat prowadzić bez ogromnej pasji. Nie można organizować kolejnych edycji Międzynarodowego Festiwalu Piosenki „Carpathia Festival” - Rzeszów, czy Ogólnopolskiego Festiwali Piosenki Patriotycznej „Moja Ojczyzna” – Rzeszów.
         - Dzięki temu także spełniają się marzenia młodzieży i artystów, którzy z całego świata przyjeżdżają do Rzeszowa. Powstała Fundacja Wspierania Kultury i Sztuki CARPATHIA. To wszystko zrodziło się z marzeń i z pasji.
Trzeba mieć także przez cały czas bardzo dużo wytrwałości i pokory oraz talent menedżerski, który na szczęście mam. Ciągle trzeba zabiegać o darczyńców i sponsorów, kontaktować się z mediami, dbać o przestrzeganie wszelkich przepisów. Nie zawsze to, co robimy, spotyka się z akceptacją, ale osoby, które nie są przychylne, zmuszają nas do szukania innych dróg w realizacji naszych planów. Tego wszystkiego trzeba się było nauczyć. Dobrze wykorzystałam minione 24 lata. Cieszy mnie też radość osób, które mi zaufały i ze mną marzyły.

ANNA CZENCZEK 10

Pewnie od dawna marzyła Pani o płycie „Ave Regina Celorum”, ale dopiero teraz był czas spełnienie tego marzenia. Czy ta płyta jest już dostępna?
         - Wiedziałam, że muszę pomóc innym osobom i czuwać na rozwojem muzycznych talentów. Dopiero niedawno przyszedł czas, że byłam do nagrania tej płyty gotowa, że mogłam w tych wszystkich dźwiękach pokazać to, co czuję, jaka jestem i czego doświadczyłam.
Na razie ukazał się nakład specjalny, ale już niedługo będzie płyta. Zapraszam do śledzenia strony Centrum Sztuki Wokalnej i Fundacji CARPATHIA, a przede wszystkim strony www.annaczenczek.pl, na której jest opis całej płyty, są wszystkie utwory we fragmentach do wysłuchania.
         Płyta jest dostępna na YouTube i na wszystkich streamingowych platformach.
         Album „Ave Regina Caelorum” istnieć będzie na scenie zarówno jako koncert z towarzyszeniem wielu artystów i muzyków, jak i w kameralnej formie.
Dostępna jest także na tych stronach płyta „W każdym z nas”, wydana w 2021 roku z okazji 20-lecia Centrum Sztuki Wokalnej i mojej działalności artystycznej. Znajdą Państwo na niej między innymi utwory z tekstami rzeszowskiego poety Janusza Koryla i Michała Wojnarowskiego polskiego tłumacza, tekściarza, autora przekładów piosenek filmowych i musicali. On też napisał słowa piosenki tytułowej.
Serdecznie Państwa zapraszam.

Fot. Mateusz Inglot

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                             Zofia Stoipińska

Zawsze interesowała mnie różnorodna muzyka.

      Ostatnie tygodnie 2023 roku oraz styczeń bieżącego roku są dla Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego czasem wytężonej pracy. Melomani długo wspominać będą wykonane w tym czasie koncerty, których będzie w ciągu tych dwóch miesięcy aż dziesięć. Trzy razy nasi filharmonicy wystąpili pod batutą Mariusza Smolija, jednego z najwybitniejszych dyrygentów swojego pokolenia, prowadzącego najczęściej orkiestry w Stanach Zjednoczonych i w Europie.
Bardzo się cieszę, że podczas ostatniego pobytu w Rzeszowie pan Mariusz Smolij znalazł czas na rozmowę i mogę Państwu zaproponować spotkanie z Artystą.

Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod Pana batutą gorąco oklaskiwana była w Rzeszowie 1 i 31 grudnia oraz 1 stycznia. Wykonaliście dwa różne programy – pierwszy koncert wypełniły utwory Artura Malawskiego i Maurice’a Ravela, a pozostałe dwa - znane na całym świecie przeboje w orkiestrowych aranżacjach.
       - To były dwa bieguny stylistyczne, chociaż wiele utworów powstało w tym samym czasie. Kompozycje Malawskiego powstały w latach 1930 -1950 i wiele utworów, które gramy podczas koncertów wykonywanych 31 grudnia i 1 stycznia, powstało w tym samym okresie. W tych koncertach postanowiłem spojrzeć na taniec, sięgając po ambitne utwory bardzo dobrze zaaranżowane.

Kto pomyślał o zamieszczeniu w programie pierwszego z wymienionych koncertów utworów Artura Malawskiego?
       - Ja zaproponowałem, bo lubię zamieszczać w programach utwory kompozytorów zapomnianych. Uważam, że Artur Malawski jest niesłusznie zapomniany. Jego utwory orkiestrowe pojawiają się od czasu do czasu w programach koncertów Filharmonii Podkarpackiej, kilka zostało nagranych dla potrzeb Polskiego Radia, ale nie znajdziemy ani jednego utworu Malawskiego przyglądając katalogi płytowe największych wydawnictw na świecie.
       Po wysłuchaniu nagrań archiwalnych i przestudiowaniu partytur z utworami symfonicznymi, zaproponowałem dyrekcji Filharmonii Podkarpackiej zamieszczenie kilku dzieł Malawskiego w programie koncertu oraz nagranie płyty z jego kompozycjami. Ponieważ od prawie 20-tu lat współpracuję z międzynarodową wytwórnią Naxos, zaproponowałem szefowi tej wytwórni nagranie utworów Malawskiego. Jestem przekonany, że dzięki temu muzyka patrona Filharmonii Podkarpackiej będzie dostępna i z czasem rozpoznawalna na całym świecie.

Mariusz Smolij Malawski1Podczas koncertu w Filharmonii Podkarpackiej  im. Artura Malawskiego w Rzeszowie 1 grudnia 2023 roku maestro Mariusz Smolij przybliżał także publicznośći wykonywane utwory i ich kompozytorów, fot. Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie

Przed naszą rozmową przeglądałam kalendarz Pana koncertów i przekonałam się, że w ostatnich tygodniach 2023 i na początku 2024 roku, po obu stronach Oceanu Atlantyckiego, dyryguje Pan bardzo różnorodnymi koncertami.
        - Postrzegany jestem jako dyrygent wszechstronny i mam nadzieję, że dyryguję ten mocno zróżnicowany repertuar dobrze. Od dyrygentów, szczególnie w USA, wymaga się aktualnie wielu umiejętności. Trzeba równie dobrze dyrygować utworami od epoki baroku, poprzez repertuar XVIII, XIX i XX wieku, aż po dzieła współczesne. Często trzeba poprowadzić koncerty muzyki filmowej, popularnej i jazzowej. Tylko wszechstronni dyrygenci przetrwają próbę czasu i mogą kontynuować aktywną pracę artystyczną. Poprzeczka stawiana jest bardzo wysoko. Na szczęście odpowiadają mi te różne wyzwania i podejmuję się ich z wielką przyjemnością.
Zawsze interesowała mnie różnorodna muzyka. Już w średniej szkole muzycznej oprócz nauki gry na skrzypcach, fascynowali mnie Bartok, Strawiński, oraz śpiewałem piosenki Beatlesów.

Przeglądałam bardzo obszerną listę utworów, którymi dyrygował Pan w Stanach Zjednoczonych, Europie, Azji i Afryce. Są na niej także dzieła polskich kompozytorów. Czy wykonywał je Pan z polskimi orkiestrami, czy też stara się Pan zamieszczać je w programach koncertów za granicą?
        - Zawsze staram się jak najwięcej polskiej muzyki zamieszczać w programach koncertów na świecie. Dzieła polskich kompozytorów prowadziłem w Kanadzie, Chinach, Korei, w Afryce Południowej i oczywiście w Stanach Zjednoczonych. Nie jest to sprawa łatwa, bo często dyrygent staje przed trudnymi wyborami. Musi zadowolić publiczność, organizatorów koncertu, muszą się sprzedać bilety, często trzeba spełnić ambicje fundatorów. Niełatwo jest zamieścić w programie utwór polskiego kompozytora, ale staram się to robić dosyć często. Wiele razy dyrygowałem utworami Fryderyka Chopina, Henryka Wieniawskiego i Stanisława Moniuszki, a także Witolda Lutosławskiego, Andrzeja Panufnika oraz Grażyny Bacewicz.
Staram się także zapraszać do udziału w koncertach odbywających się w Europie i Ameryce polskich solistów. Jestem szefem artystycznym Orkiestry Kameralnej Riverside Symphonia w New Jersey oraz Acadiana Symphonony Orchestra w Louizjanie. Gościli u nas wspaniali polscy soliści, m.in.: wybitny pianista Piotr Paleczny, wspaniały skrzypek Mariusz Patyra, znakomity pianista Krzysztof Herdzin oraz świetna śpiewaczka Alicja Węgorzewska, a w lutym przyjedzie do nas gitarzysta Krzysztof Meisinger.

Jest Pan absolwentem Akademii Muzycznej w Katowicach w klasie skrzypiec. Po studiach wyjechał Pan do Stanów Zjednoczonych wraz z założonym przez siebie Kwartetem Smyczkowym im. Krzysztofa Pendereckiego. Czy już wtedy marzył Pan o dyrygowaniu?
        - Zacząłem marzyć dużo wcześniej. Nawet w liceum muzycznym mieliśmy znakomitą nauczycielkę kształcenia słuchu, która również prowadziła szkolną orkiestrę i chętnie po lekcjach pokazywała zainteresowanym uczniom podstawy dyrygowania. Bardzo mnie te dodatkowe zajęcia interesowały.
Nauka gry na skrzypcach, gra w orkiestrze i zespołach kameralnych, współpraca z innymi muzykami dały mi podstawy do dalszego rozwoju. Dyrygent, zanim stanie przed orkiestrą, a nawet zanim zacznie studia dyrygenckie, powinien być kompetentnym muzykiem. Dyrygent powinien mieć coś do zaoferowania orkiestrze, powinien, rozumieć teorię, być trochę muzykologiem oraz mieć doskonały słuch. Jeżeli tych podstawowych cegiełek nie ma, nie można być dobrym dyrygentem.

Kariera muzyka, a dyrygenta szczególnie, wymaga nieustającej pracy, wytrwałości i niezwykłego skupienia. Wiele wynosi się z domu rodzinnego. Urodził się Pan w Siemianowicach Śląskich, a wiadomo, że Ślązacy są pracowici i bardzo rzetelni. Z pewnością dom rodzinny i środowisko, z którego się Pan wywodzi, miały dobry wpływ na dalszy rozwój.
        - To prawda. Te podstawy kształtowane są u małych dzieci: pracowitość, odpowiedzialność za siebie i czasami za innych, umiejętność koncentracji – to wszystko jest fundamentalne w trudnym zawodzie muzyka. Szczególnie ważne są te cechy u dyrygentów, bo każdy dyrygent jest dla siebie bossem. Nikt nie stoi nad dyrygentem i nie dopinguje go do ćwiczenia, studiowania partytur. Dyrygent musi sam narzucić sobie pewien reżim, a to nie jest łatwe.

Sylwester w Filharmonii 2Koncert sylwestrowy w Filharmonii Podkarpackiej - Karolina Leszko i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie pod batutą Mariusza Smolijia, fot. Filharmonia Podkarpacka

Miłość do muzyki wyniósł Pan z domu rodzinnego?
        - W moim domu rodzinnym nie było tradycji muzycznych. Moi rodzice bardzo często podejmowali dodatkową pracę, a ojciec także studiował. Stąd często był problem, kto się będzie mną opiekował po godzinie 16.00, kiedy przedszkole było już nieczynne.
Moja mama zdesperowana szukała miejsca, w którym 5-letnie dziecko mogłoby bezpiecznie przybywać po południu przynajmniej dwa razy w tygodniu. Niedaleko domu działało ognisko muzyczne i mama nie wnikając nawet w szczegóły, zapisała mnie tam i z góry zapłaciła za naukę.
W maju czy czerwcu mama zorientowała się, że inni rodzice zapisują dzieci do szkoły muzycznej. Postanowiła zrobić to samo. Bardzo podobał jej się akordeon, ale w dniu egzaminu nie mogła ze mną pójść, bo musiała zostać w pracy i dlatego poszedłem z ojcem, który z kolei lubił skrzypce. Dlatego ojciec wypełniając przed egzaminem dokumenty, zapisał mnie na skrzypce. Zdałem egzamin i rozpocząłem naukę gry na skrzypcach. Gdyby mama ze mną poszła, to moje życie potoczyłoby się chyba zupełnie inaczej.

 

Niedawno rozmawiałam z polską skrzypaczką młodego pokolenia, która jest muzykiem orkiestrowym i kameralistką oraz muzykiem sesyjnym w Wielkiej Brytanii. Opowiadała mi o przygotowaniach do koncertów, podkreślając, że tam dyrygenci i organizatorzy stawiają głównie na pracę indywidualną muzyków, natomiast przed koncertem odbywają się zazwyczaj dwie próby, a czasem nawet jedna.
        - Tak faktycznie jest. Czas to pieniądz. W USA Nie ma publicznych pieniędzy na kulturę, a środki na koncerty pochodzą od fundacji, osób prywatnych i czas się bardzo ceni, wszystko jest dokładnie wyliczone. Próba w Ameryce trwa 2,5 godziny z jedną krótką przerwą, a tutaj próby mają 4 godziny. W Polsce filharmonie mają zazwyczaj cztery lub pięć dni na realizację projektu, a my mamy często jedną lub dwie próby, a jak jest bardzo trudny program – to trzy. Muzycy przychodzą na próbę zazwyczaj przygotowani i szybko pracują w czasie próby.

Trudno chyba porównać pracę z orkiestrami w Seulu, Johannesburgu, Lizbonie, Frankfurcie czy Warszawie z orkiestrami amerykańskimi.
        - Artystycznie trudno to porównać, jest to bardzo skomplikowany proces i trudno go wyjaśnić w kilku zdaniach. Według mnie wszędzie postępy podczas współpracy z orkiestrą zależą od pierwszej próby; czy muzycy przyjdą przygotowani i coś mogą na tę próbę wnieść. Można orkiestrę porównać do drużyny piłkarskiej, która jest tak silna, jak najsłabszy zawodnik. Nawet jeśli większość z nich jest bardzo dobrze przygotowana, ale dwóch lub trzech gorzej, jakość gry natychmiast jest odczuwalna.
        W Ameryce musimy działać znacznie szybciej, a do tego jest ogromna konkurencja. Jest bardzo dużo świetnych muzyków z całego świata, a pracy jest mało i jestem przekonany, że dlatego jest większa indywidualna odpowiedzialność. Etyka pracy, szacunek dla kolegi siedzącego przy pulpicie, szacunek dla dyrygenta i szacunek dla instytucji jest odczuwalny.

W domu jest Pan gościem, bo koncertując często w różnych salach koncertowych na świecie, zmienia Pan ciągle miejsca pobytu, strefy czasowe i klimat. Można się do tego przyzwyczaić?
        - I tak, i nie. Każda zmiana miejsca to także inna woda, inne jedzenie, inne powietrze, sen w innym łóżku. To wszystko się odczuwa. Pewnymi elementami można tylko lepiej sterować, ale nie da się przeskakiwać stref czasowych. Mamy nastrojony zegarek w naszym organizme i pierwsze dwa lub trzy dni po zmianie czasu wymagają zwiększonej koncentracji. Byłem w Polsce na początku grudnia, wróciłem do Stanów Zjednoczonych na dwa i pół tygodnia, a od 28 grudnia znowu jestem w Polsce.
        W Rzeszowie dyryguję dwoma koncertami i nagrywamy utwory Artura Malawskiego, a później jadę do Bydgoszczy, aby poprowadzić koncertowe wykonanie opery „Porgy and Bess” George’a Gershwina.
Chcę podkreślić, że bardzo lubię to, co robię, współpraca z dobrymi orkiestrami jest esencją mojej pracy i chyba głównie dlatego radzę sobie z wszelkimi niedogodnościami związanymi z podróżami.

Sylwester i Filharmonii 4 Koncert sylwestrowy w Rzeszowie - Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego dyryguje Mariusz Smolij, fot. Filharmonia Podkarapcka

Po tylu latach działalności artystycznej, mając ogromną wiedzę i doświadczenie, mógłby się Pan dzielić z młodymi ludźmi, którzy pragną zostać dyrygentami.
        - Myślę, że taki czas przyjdzie. W latach 1996 - 2000 pracowałem w Northwestern University w Chicago – Evanston i byłem wtedy najmłodszym profesorem dyrygentury pośród wszystkich czołowych uczelni amerykańskich. Dobrze mi się pracowało, ale czułem, że miałem za mało doświadczenia, aby w tym wieku uczyć na odpowiednim poziomie i zrezygnowałem z tej pracy. Wielu moich kolegów dziwiło się – jak można taką dobrą pracę porzucać. Chciałem wtedy być bardziej aktywnym dyrygentem i postąpiłem słusznie.
Może teraz jest czas, żeby powrócić i znowu uczyć dyrygowania, bo mam o wiele więcej do zaoferowania młodym ludziom niż wtedy. Zawód nauczyciela muzyki jest bardzo trudny i odpowiedzialny, a nauka dyrygowania jest szczególnie trudna. Tej wiedzy nie można znaleźć w książkach.

Właściwie w zajęciach z dyrygentury powinna być do dyspozycji orkiestra, a zazwyczaj zastępuje ją pianista, najwyżej dwóch.
        - Potrzebny jest przynajmniej kwartet lub kwintet, żeby była grupa ludzi, którzy reagują na gesty. W zrozumieniu pewnych umiejętności pomagają także sposób myślenia, sposób słuchania, jesteśmy w stanie przekazać studentom pewne schematy, ale do połowy zajęć zespół jest niezbędny.

Powróćmy jeszcze do planowanych w pierwszych dniach stycznia nagrań utworów Artura Malawskiego dla wytwórni Naxos.
        - Twórczość symfoniczna Malawskiego jest dość skromna. Wszystkie utwory zmieszczą się na trzech płytach, ale są to znakomite utwory. Podczas rozmowy z kierownictwem Naxos zapytano, czy mógłbym z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie nagrać za jakiś czas drugą płytę. Zobaczymy.
Na pierwszej płycie znajdą się następujące utwory Artura Malawskiego: Uwertura, Suita popularna, Toccata na małą orkiestrę, Tryptyk góralski oraz dwa utwory z fortepianem solowym - Etiudy symfoniczne oraz Toccata i fuga na fortepian i orkiestrę. Partie solowe wykona znakomita pianistka Beata Bilińska. Będą to światowe premiery fonograficzne na płytach CD.
Mam nadzieję, że po bardzo ciekawą płytę można będzie sięgnąć już niedługo.

Kończymy rozmowę z nadzieją, że chętnie będzie Pan nadal współpracował z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        - Bardzo chętnie przyjeżdżam do Polski, a Rzeszów mi się bardzo podoba. Wydaje mi się, że mam dobry kontakt z orkiestrą i z wielką przyjemnością tu powrócę.

                                                                                                                                                                                                                                            Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS