Mam zawód, który lubię i daje mi satysfakcję
69. Sezon artystyczny Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Noama Zura zakończyła 28 czerwca 2024 roku, bardzo pięknym i barwnym koncertem. Partie solowe wykonał cieszący się międzynarodowym uznaniem i oklaskiwany na całym świecie trębacz Fábio Brum.
Równie gorąco został przyjęty przez publiczność przedostatni koncert minionego sezonu. Solistą był znakomity pianista Artur Jaroń, a nasi filharmonicy wystąpili pod batutą wybitnego polskiego dyrygenta Mirosława Jacka Błaszczyka.
Cieszę się, że przed koncertem Maestro Błaszczyk zgodził się na wywiad i mogę Państwa zaprosić na spotkanie.
Porywająca Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta, nastrojowa Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego, a w części drugiej lekki i pogodny poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu oraz najczęściej wykonywana Błękitna rapsodia na fortepian i orkiestrę George’a Gershwina. Współpracował Pan już kiedyś z panem Arturem Jaroniem?
- Kilka razy wykonywaliśmy już z panem Arturem Jaroniem zarówno Fantazję Deussy’ego, jak i Błękitną rapsodię Gershwina. To świetny pianista grający z powodzeniem również koncerty m.in. Mozarta, Beethovena i Mendelssohna. Jest wszechstronnym artystą. Od lat jest dyrektorem bardzo dużej szkoły muzycznej, prowadzi klasę fortepianu, jest znakomitym organizatorem Międzynarodowych Festiwali Muzycznych im. Krystyny Jamroz i już niedługo rozpocznie się trzydziesta edycja tej znakomitej imprezy, a do tego potrafi znaleźć czas na ćwiczenie i z powodzeniem występuje jako pianista solista oraz kameralista.
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej występowała już wiele razy pod Pana batutą. Pamięta Pan te koncerty?
- Pierwsze spotkania były jeszcze w latach 90-tych ubiegłego stulecia. Pamiętam, że od początku tej współpracy towarzyszył nam etos profesjonalizmu. Zawsze jest bardzo dobra atmosfera pracy, a moje propozycje są dobrze przyjmowane i realizowane.
Wykonywaliśmy różne, bardzo urozmaicone programy: dużo było klasyki – utwory Mozarta i Beethovena, Brahmsa, pamiętam wykonanie III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego, były dzieła wokalno-instrumentalne, wykonywaliśmy także koncerty złożone z fragmentów oper i operetek. Występowałem z podkarpackimi filharmonikami na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy, ale byłem także z Capellą Bydgostiensis zaproszony na Muzyczny Festiwal w Łańcucie.
Uważam, że Filharmonia w Rzeszowie ma szczęście do dyrektorów. Dobrze i miło wspominam czas, kiedy dyrektorem naczelnym był pan Wergiliusz Gołąbek, a dyrektorami artystycznymi Adam Natanek i Tadeusz Wojciechowski. Teraz fantastycznie zarządza tą placówką Marta Wierzbieniec. Jeżeli tworzy się dobrą atmosferę, to dyrygenci mogą osiągać lepsze rezultaty. Jeśli są waśnie i kłótnie, to praca nie jest tak efektywna. Tutaj muzycy skupieni są na pracy. Oprócz tego, że Marta Wierzbieniec jest doskonałą menedżerką, to jest także fantastycznym muzykiem i stara się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom muzyków. Nie tylko ja, ale także wielu moich kolegów wyjeżdża z Rzeszowa z opinią, że pracowali z bardzo profesjonalnym zespołem.
Na przestrzeni lat zmieniły się także relacje pomiędzy dyrygentami i orkiestrą. Nie ma dyrygentów -dyktatorów. Orkiestra i dyrygent pracują nad najlepszym przygotowaniem utworów na koncert.
- Dyktatorstwo skończyło się już dość dawno. Myślę, iż często wynikało to z faktu, że dyrygent pracował z zespołem nierównym pod względem wykształcenia i dyktatorstwo było
mu ”na rękę”. Obecnie pracujemy z orkiestrami, w których gra ponad 90% znakomicie wykształconych muzyków i tylko ci młodsi muszą nabrać większego doświadczenia. Potrzebny jest tylko dialog pomiędzy dyrygentem a zespołem, żeby ta praca była efektywna, a to nie jest łatwe.
Wiem, że muzycy nie lubią, jak się im mówi, że są znakomici i pięknie grają, natomiast lubią konkretną pracę nad utworami. Cenią dyrygentów, którzy skrupulatnie pracują nad wszystkimi niuansami i jak słyszą efekty tej pracy. Każdy z dyrygentów ma „swojego konika” – jedni szczególną uwagę zwracają na intonację, drudzy na artykulację, inni na dynamikę. Dla orkiestry ważna jest praca z bardzo dobrymi dyrygentami i nie chodzi tu o wiek czy długoletnie doświadczenie.
Dlatego też budując sezon artystyczny, dyrektorzy powinni zapraszać dyrygentów, którzy gwarantują dobry kontakt z zespołem i praca sprawi muzykom dużo satysfakcji.
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batuta Mirosława Jacka Błaszczyna podczas koncertu 14.06.2024 roku., fof. Filharmonia Podkarapcka
Jak Pan marzył o karierze dyrygenta, to zdawał sobie Pan sprawę, jaki to trudny zawód? Wiedział Pan, że przez całe zawodowe życie będzie Pan musiał ciągle pracować nad przygotowaniem nowych utworów? Dyrygent musi być nie tylko pracowitym, ale także bardzo zdyscyplinowanym człowiekiem, a do tego czeka go „życie na walizkach”.
- I tak i nie. W czasie studiów obserwowałem swojego profesora, którym był maestro Karol Stryja, który przez całe życie służył muzyce. Przez 37 lat był kierownikiem artystycznym i dyrektorem Filharmonii Śląskiej, a ponadto zajmował stanowisko dyrektora artystycznego w Odense w Danii i ciągle podróżował pomiędzy Odense a Katowicami. Do tego jeszcze prowadził klasę dyrygentury w Akademii Muzycznej w Katowicach.
Najczęściej odbywa się to kosztem rodziny i łatwiej jest pogodzić wszystko, jak „druga połowa” zna nasze trudne wybory i na czym polega nasza praca.
Mam zawód, który mi daje satysfakcję, który lubię, a przy okazji gwarantuje także dobre wynagrodzenie.
Myślę, że pracę dyrygenta można porównać z obowiązkami księdza, który ma absolutne powołanie, wykonuje sumiennie wszystkie swoje codzienne obowiązki, ale zawsze robi to z absolutnym przekonaniem i jest pełen energii. W zawodzie dyrygenta jest o tyle lepiej, że zmieniamy utwory i miejsca koncertów z tygodnie na tydzień. Z Rzeszowa jadę do Słupska, a później będę dyrygował koncertem wieńczącym sezon artystyczny w Lublinie. Wszędzie dyryguję innymi programami. Czasami są to nowe utwory albo programy, które wymarzył sobie organizator koncertu i trzeba się nauczyć jakiegoś utworu. Wyzwań jest sporo, ale jestem przekonany, że nigdy mnie to nie znudzi.
Dlatego z powodzeniem koncertuje Pan na wszystkich estradach w kraju (z Filharmonią Narodową na czele) i za granicą. Długo można wyliczać kraje, sale koncertowe i teatry operowe w Europie, Azji, Afryce i w Ameryce Północnej. Był Pan dyrektorem artystycznym Orkiestry Symfonicznej w Zabrzu, dyrektorem naczelnym i artystycznym Filharmonii w Białymstoku i Filharmonii Śląskiej w Katowicach, a aktualnie jest Pan kierownikiem artystycznym i pierwszym dyrygentem Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku.
Od lat także dzieli się Pan swoim doświadczeniem z młodymi ludźmi, którzy marzą o karierze dyrygenta. Obecnie kieruje Pan Katedrą Dyrygentury Symfoniczno- Operowej w Akademii Muzycznej w Katowicach.
Wiele lat temu w Rzeszowie rozmawiałam z Maestro Stanisławem Wisłockim, jednym z najwybitniejszych polskich dyrygentów i pedagogów, który twierdził, że dyrygowania nie można nauczyć kogoś, kto nie ma wrodzonych predyspozycji. Czy Pan jest także tego zdania?
- Wiele prawdy jest w tym, co mówił Mistrz Wisłocki, ale pewnych ruchów, czyli czytelności schematów (czy jest na 2, 3, 4…) trzeba studentów nauczyć. Auftaktu też można nauczyć. To musi być czytelne dla muzyków zespołu. Natomiast wszystko pozostałe – kwestia prowadzenia prób, wysławiania się (jakim językiem dyrygent operuje mówiąc do orkiestry) – tego nie można nauczyć.
To można podpatrywać podczas prób prowadzonych przez doświadczonych dyrygentów. Z przykrością muszę stwierdzić, że studenci nie garną się do chodzenia do filharmonii w tym celu. Nie zdają sobie sprawy z tego, że później początek pracy w zawodzie dyrygenta będzie bardzo trudny. Wielu nie wie, jak „ugryźć” dany utwór, a już rozumienie frazy, zmian dynamicznych, zmian tempa – kiedy i jak to zrobić, to jest kwestia talentu
Talent jest bardzo ważny, chociaż uważam, że w tym zawodzie niezbędne jest 20% talentu i 80% pracy. Jeżeli dyrygent chce bazować tylko na wrodzonych umiejętnościach, to praktyka szybko to zweryfikuje. Dyrygent staje przed zespołem, który rozszyfruje go podczas kilku minut pierwszej próby. Po dwóch, trzech uwagach muzycy orkiestrowi wiedzą, czy będą mieć bardzo dobry tydzień, czy będzie tydzień stracony.
Dyrygent musi najpierw wymagać od siebie i znakomicie przygotować się do prób, a później logicznie i bardzo naturalnie zostaje to oddane zespołowi.
Spogląda Pan wymownie na zegarek. Wiem, że musimy zakończyć rozmowę, bo musi się Pan przygotować do koncertu. Dziękuję bardzo za spotkanie i mam nadzieję na kolejne spotkanie już niedługo.
- Będzie okazja, bo otrzymałem zaproszenie, aby poprowadzić koncert w październiku 2025 roku.
Koncert Orkiestry symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława jacka Błaszczyka, fot. Filharmonia Podkarpacka
Jeszcze kilka zdań o koncercie, który odbył się 14 czerwca 2024 roku w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie, bo ten wieczór z pewnością na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy go wysłuchali. Muzycy Filharmonii Podkarpackiej byli świetnie przygotowani i pokazali co potrafią pracując i występując pod batutą takiego mistrza batuty jak Mirosław Jacek Błaszczyk.
W dobry nastój wprowadzili publiczność Filharmonicy Podkarpaccy i maestro Błaszczyk pięknym wykonaniem tanecznej Farandole z II Suity „Arlezjanka” Georges’a Bizeta. Drugie ogniwo stanowiła Fantazja na fortepian i orkiestrę Claude’a Debussy’ego. Z zachwytem słuchałam wirtuozowskich popisów pana Artura Jaronia, które często „stapiały” się z brzmieniem orkiestry. Solista popisał się nie tylko niezwykłą techniką, ale przede wszystkim pięknym, szlachetnym dźwiękiem oraz umiejętnością współpracy z dyrygentem i orkiestrą. Pełne niezwykłych barw wykonanie z entuzjazmem zostało przyjęte przez publiczność.
Po przerwie zabrzmiały dwa fascynujące dzieła George’a Gershwina. Najpierw usłyszeliśmy poemat symfoniczny Amerykanin w Paryżu, skomponowany w czasie podróży po Europie, w którym echa francuskiego klasycyzmu łączą się z amerykańskimi jazzowymi rytmami. Długie i gorące brawa były w pełni zasłużone.
Zakończyła koncert Błękitna rapsodia – dzieło będące połączeniem klasyki i jazzu, które przyniosło 25-letniemu Gershwinowi powodzenie i sławę. Również w tym utworze pan Artur Jaroń grał przepięknie i Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Mirosława Jacka Błaszczyka także spisała się doskonale.
Zofia Stopińska