Ostrzeżenie
  • JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 708.

wywiady

Michał Drewnowski przypomina Tadeusza Majerskiego

Przedstawiam dzisiaj Michała Drewnowskiego - wyśmienitego pianistę młodego pokolenia wychowanka Akademii Muzycznej w Łodzi w klasie prof. Marka Drewnowskiego i Konserwatorium Muzycznego w Genewie u prof. Dominique Merlet i prof. Pascala Devoyon, Michał Drewnowski  jest laureatem nagrody specjalnej na I Międzynarodowym Konkursie Indywidualności Muzycznych im. A. Tansmana w Łodzi (1996), I nagrody na XIII KOnkursie Muzyki Kamralnej im. G. Bacewicz w Łodzi (1998), II Nagrody na Miedzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. M. Masin w Sangemini (Włochy, 2000), II nagrody na Konkursie Pianistycznym A. GI. MUS. (Rzym, 2005). Koncertuje jako solieta i kameralista w Polsce, Włoszech, Francji, Szwajcarii, Luksemburgu, Belgii, Bułgarii,  Anglii, Austrii, Czechach, Finlandii, Danii i w Niemczech. W latach 2000 - 2002 występował w Teatrze Nowym w Warszawie jako aktor-pianista w przedstawieniu Adama Hanuszkiewicza "Chopin, jego życie, jego miłość, jego muzyka..." w roli Fryderyka Chopina. Pianista propaguje mało znaną i całkiem zapomnianą muzykę polskich kompozytorow, m.in. takich jak : Ludwik Grossmannn, Jadwiga Sarnecka, Stefan Kisielewski i Tadeusz Majerski.

Zofia Stopińska: Ostatnie kilkanaście miesięcy upłynęło Panu na wytężonej pracy. Nawet ubiegłoroczne wakacje miał Pan zajęte.

Michał Drewnowski: Przebywałem w San Gemini w Umbrii we Włoszech, gdzie od dwóch lat prowadzę kursy mistrzowskie dla młodych pianistów, uczniów szkół muzycznych II stopnia, oraz dla studentów. W lipcu odbywa się tam Festiwal Polsko - Włoski, organizowany przez panią Joannę Mrugalską, która już od 40. lat mieszka we Włoszech. Jest to festiwal interdyscyplinarny, promujący nie tylko muzykę, ale także inne gatunki sztuki m.in. rzeźbe i malarstwo. Podczas tego miesiąca organizowane są różne kursy muzyczne i m.in. ja prowadzę kurs dla pianistów. Jest tam przepięknie i można do woli zachwycać się urokami włoskiego lata, ale także panuje atmosfera pracy. Polecam.

Z.S. : Zaproszeni muzycy nie tylko uczą, ale także sami występują z koncertami.

M. D. : Faktycznie. Odbywa się także sporo koncertów. Ja mam zazwyczaj dwa koncerty, a towarzyszy nam miejscowa orkiestra kameralna. W ubiegłym roku grałem Koncert fortepianowy Fryderyka Chopina, a rok wcześniej miałem na tym festiwalu debiut dyrygencki, bo po raz pierwszy kierowałem także orkiestrą w koncercie Mozarta i była to dla mnie wielka frajda i niezapomniane przeżycie. Towarzyszącą orkiestrę tworzą zarówno zawodowi muzycy, jak i osoby, które jeszcze się uczą grać. Atmosfera jest wspaniała.

Z. S. : W Rzeszowie spotykaliśmy się zwykle podczas konkursów pianistycznych o zasięgu ogólnopolskim, organizowanych przez ZSM nr 2 im. W. Kilara w Rzeszowie. Przyjeżdżał Pan tam ze swoimi uczniami.

M. D. : Dwa lata temu byłem w Rzeszowie z moim uczniem Marciniem Wieczorkiem, a pamiętam ten pobyt, bo Marcin znalazł się w ścisłej czołówce w swojej kategorii wiekowej. Nie pamiętam dokładnie, bo byliśmy na wielu konkursach i bardzo często Marcin był w czołówce. Od ubiegłego roku Marcin Wieczorek jest studentem Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, zdał tam egzamin z bardzo wysoką punktacją i uczy się w klasie fortepianu prof. Ewy Pobłockiej. Postępy moich uczniów bardzo mnie cieszą.  Prowadzę klasę fortepianu w Szkole Muzycznej II stopnia w Radomiu i jestem adiunktem Akademii Muzycznej w Łodzi, gdzie mam klasę fortepianu i prowadzę także zajęcia z zakresu muzyki kameralnej. Praca pedagogiczna zajmuje mi dużo czasu i w pewnym stopniu ogranicza moją działalność artystyczną.

Z. S. : Ale występuje Pan także z koncertami zarówno jako solista, jak i kameralista.

M. D. : Uwielbiam muzykę i nie ma dla mnie większego znaczenia, czy występuję jako solista, kameralista, czy pianista towarzyszący. Muzyka jest moim życiem i uważam się za szczęściarza, mogąc ciągle grać albo słuchać muzyki. Od czasów studenckich tworzymy duet fortepianowy "Doppio Espresso" z Danielem Eibinem - moim przyjacielem związanym z pobliskim Krosnem, gdzie od niedawna Daniel jest dyrektorem Zespołu Szkół Muzycznych. Mam nadzieję, że pomimo wielu obowiązków znajdzie czas na nasze wspólne koncerty.

Z. S. : Od niedawna jestem szczęśliwą posiadaczką nagranej przez Pana niedawno płyty CD, z muzyką Tadeusza Majerskiego , który żył i działał we Lwowie, który dawniej był stolicą Galicji.

M. D. : Teraz mówimy "na kresach". Tadeusz Majerski urodził się w 1888 roku we Lwowie i tam też zmarł w 1963 roku. Był nie tylko wspaniałym kompozytorem, ale także fenomenalnym pianistą i świetnym pedagogiem.  Majerski bł przede wszystkim pianistą. Kompozycji nigdy nie wykładał, a pisał utwory właściwie tylko dla siebie. Wraz z Józefem Kofflerem zaczęli tworzyć muzykę dodekafoniczną i poszukiwali nowych rozwiązań oraz technik kompozytorskich. Dodekafonia Majerskiego jest niesamowicie ekspresyjna, melodyjna i posiada przepiekne harmonie. Majerski z biegiem lat odchodził od dodekafonii nie widząc w niej dalszej przyszłości i powracał do tonalności. Jego językiem stał się neoromantyzm trochę uwspółcześniony. Jestem szczęśliwy, że nogłem sięgnąć po jego utwory.

Z. S. : Kiedy i w jaki sposób zainteresował się Pan osobą i twórczością Tadeusza Majerskiego?

M. D. : Kiedyś w klasie mojego taty - to było ponad 15-cie lat temu, znalazł się Marcin Rogalski, który przyjechał na studia do Łodzi z Francji. Tato Marcina był blisko spokrewniony z Majerskim. Kiedyś Marcin przyniół partyturę i poprosił : "proszę, spójrz co to jest. Miałem takiego wuja który zajmował się kompozycją. Zacząłem to przeglądać i okazało się, że to jest genialna, poruszająca muzyka. Zacząłem zgłębiać temat i szukać różnych materiałów o Tadeuszu Majerskim i jego twórczości. Efektem tych moich poszukiwań jest płyta z większością utworów na fortepian Majerskiego. Okazało się później, że Majerski był profesorem zmarłego niedawno prof. Andrzeja Nikodemowicza, a także wujem Kai Danczowskiej i wszystko zaczęło się układać w jedną całość. Dezyderiusz Danczowski znany wiolonczelista , był szwagrem Tadeusza Majerskiego i razem grywali. Kaja Danczowska grała kiedyś Koncert skrzypcowy Majerskiego. To dzieło nie zostało dokończone, a zachowała się tylko partia skrzypiec i wyciąg fortepianowy.

Z. S. : Gdzie znajdują się oryginały partytur utworów Tadeusza Majerskiego?

M. D. : Większość partytur Majerskiego znajduje się w Bibliotece Narodowej w Warszawie. Zostały przywiezione ze Lwowa na początku lat 80-tych ubiegłego wieku przez prof. Nikodemowicza, który dostał w spadku wszystkie rękopisy Majerskiego i celem zabezpieczenia, przekazał je do Biblioteki Państwowej, gdzie są do dzisiaj.  Ponad 90 procent stanowią rękopisy.Na przykład Koncert fortepianowy zachował się w trzech egzemplarzach, które w sposób nieznaczny różnią się od siebie. Różnią się także tytułem - w jednaj z partytur widnieje tytuł - Koncert na fortepian i wielką orkiestrę, w drugiej Concerto - Fantasia, a w trzeciej Concerto - Poem. Studiowałem te partytury, porównywałem i musiałem zrobić jedno dzieło. Wielu cennych rad udzielił mi Emilian Madey. On też przejrzał gotową partyturę. Kwintet fortepianowy  i Sonata na wiolonczelę i fortepian były już wcześniej wydane, ale utwory fortepianowe były w większości w rękopisach.

Z. S. : Co towarzyszy muzykowi, który sięga po rękopisy, latami leżące w zapomnieniu?

M. D. Wrażenia są niezwykłe, zwłaszcza że zanim po te nuty sięgnąłem, miałem w ręku kartotekę na której są nazwiska osób, które te nuty oglądały. W większości byłem pierwszą osobą, która te nuty przeglądała. Oglądalem wszystkie partytury pozostawione przez Majerskiego. Oprócz utworów instrumentalnych, które znalazły się na płycie - były też utwory wokalno instrumentalne jak mała opera, oraz wielka książka poświęcona metodom nauki gry na fortepianie, napisana pięknym językiem. Marzy mi się, aby kiedyś to wydać.

Z. S. : Płyta z utworami Tadeusza Majerskiego to - można powiedzieć- ekskluzywne wydawnictwo.W Koncercie fortepianowym towarzyszy Panu Royal Scottish National Orchestra, a w utworach kameralnych gra New Art Chamber Soloists.

M. D. : New Art Chamber Soloists to jest zespól, który powstał na bazie łódzkiej orkiestry, którą powołałem wraz z kolegami w Łodzi. Ta orkiestra dzialała krótko, ale na bazie tej orkiestry smyczkowej, która nosiła nazwę Philharmonia New Art Radia Łódź - zrobiliśmy zespół w pojedynczej obsadzie: New Art Chamber Soloists, czyli przedstawiciel każdej grupy instrumentów wszedł w skład zespołu i nagraliśmy Kwintet fortepianowy Tadeusza Majerskiego - dzieło przepiękne, jedno z najwybitniejszych w polskiej muzyce kameralnej.

 Z. S. : Są to chyba pierwsze rejestracje.

M. D. : Napewno. Kwintet fortepianowy i Sonata wiolonczelowa były już wykonywane, natomiast nagrane zostały po raz pierwszy. Pierwszym nagraniem w historii fonografii są także utwory fortepianowe i Koncert fortepianowy.

Z. S. : Jak szkocka orkiestra podeszła do zapomnianego dzieła polskiego kompozytora?

 M. D. : To było niezwykłe przeżycie. Bardzo się bałem tego nagrania. Towarzyszył mi stres i wielkie skupienie, żeby w trzy godziny nagrać ten koncert, bo orkiestry brytyjskie tak pracują. Mają przeznaczone 3 - 4 godziny na nagranie 20 minut muzyki. Otrzymałem 4 godziny. Przez pierwszą godzinę próbowaliśmy, ale już podczas tej próby muzycy sprawiali takie wrażenie jakby grali ten utwór po raz trzydziesty. Wszystkie solówki, wszystkie detale były od razu gotowe.Grali tak jak sobie wyobrażałem. Nazwisko dyrygenta Emil Tabakov - niewiele mówi polskim melomanom, ale jest to wybitny maestro w tej części Europy. Jedyne słowa, które mi przychodzą w tym momencie na myśl to - przygoda życia. Trochę dłużej siedzieliśmy później nad montażem i nadaniem utworowi ostatecznego kształtu.

Z. S. : Płyta jest dostępna.

M. D. : Znajdą ją Państwo zarówno w sklepach internetowych, jak i sklepach z płytami. Serdecznie Państwu polecam wszystkie utwory z tego krążka. Dla mnie największym sukcesem będzie jeśli muzycy zaczną sięgać po te utwory i pokazywać publiczności ich piękno.Moim wielkim marzeniem jest pokazanie tych utworów na terenie Polski Południowo - Wschodniej i w Filharmonii Lwowskiej.

Z Michałem Drewnowskim rozmawiała Zofia Stopińska. ( 10 stycznia 2017r.)

 

 

 

TREvoci w Przemyślu

TREvoci to trzej młodzi, wspaniale śpiewający tenorzy : Voytek Soko (pseudonim artystystyczny Wojciecha Sokolnickiego), Mikołaj Adamczak i Miłosz Gałaj. Rozmawiałam z Artystami na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu, gdzie 14 stycznia wystąpili z koncertem i zostali entuzjastycznie przyjęci przez publiczność.

Zofia Stopińska : Jak powstało "TREvoci"

Wojciech Sokolnicki ; Spontanicznie. Każdy z nas jest tenorem koncertującym osobno. Przed dwoma laty spotkaliśmy się z Miłoszem Gałajem na scenie przy boku pani Grażyny Brodzińskiej, jako tenorzy jej towarzyszący, a wcześniej jeszcze Mikołaj spotkał się z Miłoszem na innych scenach w Warszawie. Wpadliśmy na pomysł z Miłoszem Gałajem, że utworzymy zespół "TREvoci", zapytaliśmy Mikołaja Adamczaka, czy zgodzi się zaszczycić ten zespół swoim głosem, bo uważaliśmy, że idealnie do nas pasuje. Postanowiliśmy razem zaśpiewać i już podczas pierwszego wyjazdu zaprzyjaźnilismy się bardzo mocno i nie wyobrażamy sobie innego składu. Jak któryś z nas nie może zaśpiewać, to po prostu niewystępujemy.

Zofia Stopinska: Trzech tenorów - to po prostu także zespół kameralny.

Mikołaj Adamczak : Oczywiście, chociaż teraz śpiewamy na dużych scenach w Polsce. Niedługo jedziemy do Częstochowy, później zaśpiewamy w: Filharmonii Bałtyckiej, w Operze na Zamku w Szczecinie, w Poznaniu i w różnych miastach Polski. Mamy przyjemność występować nie tylko tak jak dzisiaj z dwoma pianistami, ktorych nazwaliśmy roboczo "Piano-orchestra", przede wszystkim występujemy z orkiestrami symfonicznycmi.

Zofia Stopińska: Wiele informacji o Was można znaleźć na stronie internetowej, bardzo dobrze redagowanej.

Miłosz Gałaj: Miło mi to słyszeć, bo to ja zajmuję się stroną internetową i promocją.

Zofia Stopińska : Działacie dopiero dwa lata jako zespół i macie już spory dorobek.

Wojciech Sokolnicki : Nie ukrywamy, mieliśmy szczęście, że pierwszy koncert zaśpiewaliśmy w Krakowie z panią Grażyną Brodzińską - wielką gwiazdą operetki i musicalu, a na kolejny koncert mieliśmy zaproszenie do Copernicus Center w Chicago i to był pierwszy bardzo ważny dla nas zagraniczny wyjazd. Mówiąc nieskromnie odnieśliśmy za oceanem sukces, który scementował nasz zespół. Utwierdził nas w przekonaniu, że chcemy działać wspólnie jako TREvoci.

Miłosz Gałaj : Przekonaliśmy się, że praca może też być dobrą zabawą i przenosić wiele przyjemności.

Zofia Stopinska: Wasze solowe kariery rozwijają się w różnych ośrodkach.

Wojciech Sokolnicki: W różnych teatrach i filharmoniach. Ja akurat jestem wolnym strzelcem i nie jestem związany z żadnym teatrem, Występuję często na różnych galach operowych. Śpiewam w dwóch zespołach - jestem współtwórcą TREVoci i Opera Night Group gdzie angażuję się zarówno jako śpiewak, jak i jako reżyser .Mogę powiedzieć, że jestem dobrze postrzegany przez publiczność, bo to publiczność zadecydowała że wygrałem w październiku 2016 r. w "Bitwie tenorów na róże" i otrzymalem różę w kolorze platyny.

Miłosz Gałaj : Ja natomiast jestem zawiązany z Akademią Muzyczną w Gdańsku, gdzie jestem wykładowcą i uczę śpiewu, oprócz tego współpracuję z Teatrem Muzycznym w Poznaniu, a także mam za sobą debiut reżyserski w musicalu "Fame".

Mikołaj Adamczak: Ja jestem związany z Teatrem Wielkim w Poznaniu, Operą na Zamku w Szczecinie, a od niedawna współpracuję także z "Narodnim Divadlem" w Ostrawie - jak żartuje Wojtek "Narodowym Dziwadłem". To są teatry w których śpiewam różne partie tenorowe.

Zofia Stopińska: Utarła się opinia, że niektórzy artyści nie przywiązują wielkiej wagi do koncertów w małych ośrodkach, określanych często słowem "prowincja".

Mikołaj Adamczak: To zależy jak ktoś rozumie znaczenie tego słowa, bo przecież Przemyśl nie jest prowincją. Nie po raz pierwszy jesteśmy tutaj i podziwiamy to piękne miasto. Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek organizuje bardzo profesjonalnie koncerty w bardzo pięknej sali. Miło nam, że zostaliśmy tutaj zaproszeni.

Wojciech Sokolnicki : Ja mogę tylko potwierdzić, że w tym ośrodku na Zamku Kazimierzowskim, prowadzonym wspaniale przez panią dyrektor Renatę Nowakowską odbywają się wspaniałe koncerty i często w wielkich miastach nie mamy takiej radości ze śpiewania jak tutaj. Może sama podróż trwa nieco dłużej, ale satysfakcja z występu jest ogromna.

Miłosz Gałaj : Myślę, że każdy jest kowalem swego losu i sam wystawia sobie postępowaniem wizytówkę i opinię. Nie ma lepszej i gorszej publiczności. Nie ma też znaczenia, czy to większy, czy mniejszy ośrodek. Każdy zasługuje na to samo zaangażowanie ze strony artystów. My staramy się każdy koncert wykonać jak najlepiej. Szczerze współczuję wykonawcom, którzy postępują inaczej.

Wojciech Sokolnicki: Dwa lata temu śpiewaliśmy tutaj koncert sylwestrowy z inną moją grupą artystyczną i staraliśmy się tak samo jak w Filharmonii Narodowej. Zresztą odbiór był podobny - i tam, i tutaj jest wspaniała publiczność. Nie ma różnic. Ludzie są wszędzie tacy sami.

Zofia Stopińska : Czy publiczność ma na Was wpływ w trakcie koncertu?

Mikołaj Adamczak: Czujemy atmosferę panującą na sali. Często od początku koncertu czujemy się tak, jakbyśmy śpiewali w domu dla rodziny, ale bywa i tak, że na początku czujemy pewien dystans.

Miłosz Gałaj: Takie koncerty jak dzisiejszy są dla nas bardzo ważne. Zdajemy sobie sprawę, że mieszkańcy Przemyśla stosunkowo rzadko uczestniczą w tego typu imprezach i tym bardziej chcieliśmy dostarczyć im wielu wzruszeń, staraliśmy się śpiewać jak najlepiej potrafiliśmy, a za wspaniałe przyjęcie serdecznie dziękujemy.

Z Wojciechem Sokolnickim, Mikołajem Adamczakiem i Miłoszem Gałajem rozmawiała Zofia Stopińska - 14 stycznia 2017r.

 

Artystyczne podróże Marka Stefańskiego stars

   Marek Stefański - wyśmienity wirtuoz, pedagog i organizator życia muzycznego należy do grona najbardziej aktywnych artystycznie polskich organistów, również na arenie międzynarodowej. Artysta urodził się w Rzeszowie, ukończył studia w krakowskiej Akademii Muzycznej w klasie organów prof. Joachima Grubicha, otrzymując w 1994 roku dyplom z wyróżnieniem. Działalność koncertową rozpoczął na początku studiów w Akademii Muzycznej, odbywając dwukrotnie jako organista - solista wraz z Krakowskim Akademickim Chórem "Organum" tournee koncertowe obejmujące większość krajów europejskich. Zwieńczone sukcesami koncerty podczas międzynarodowych festiwali muzyki sakralnej i organowej oraz uzyskane nagrody (m.in.I nagroda w ramach European Forum d'Art Sacre) otworzyly mu drogę do udziału w większości polskich i zagranicznych festiwali muzyki organowej. Od 1996 roku współpracuje z Bazyliką Mariacką w Krakowie (do 2007 roku był etatowym organistą). Od 1999 roku pracuje w Katedrze Organów Akademii Muzycznej w Krakowie, obecnie na stanowisku adiunkta. W 2013 r. na podstawie rozporawy naukowej oraz monografii płytowej poświęconej muzyce organowej kompozytorów krakowskich II połowy XX wieku, uzyskał w Akademii Muzycznej w Krakowie tytuł doktora habilitowanego.

   Marek Stefanski wystąpił dotychczas z koncertami w większości krajów Europy, w Ameryce Północnej i Południowej oraz Izraelu. Regularnie zapraszany jest na koncerty do Rosji, gdzie stał się jednym z najbardziej znanych zagranicznych organistów. Jest zasłużonym propagatorem polskiej muzyki organowej, szczególnie XX wieku, którą wykonuje równolegle ze sztuką improwizacji organowej. Bardzo często kompozytorzy proszą go o prawykonania utworów organowych. Dokonał licznych nagrań dla Polskiego Radia, Telewizji Polskiej oraz rozgłośni zagranicznych. Wspólnie z Radiem Kraków realizował cykl audycji "Antologia Organów Krakowa", a z Radiem Rzeszów nagrywał i prezentował na antenie radiowej brzmienie wartościowych organów Podkarpacia. Jest założycielem i dyrektorem artystycznym Festiwalu "Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa", cyklu koncertów "Muzyka Organowa w Jarosławskim Opactwie" oraz "Wiosennych dni z muzyką organową w bazylice Jezuitów" w Krakowie.

   Marek Stefanski w maju 2016 roku, jako jedyny Europejczyk, reprezentował Stary Kontynent podczas "Festiwalu 5 continents - 5 organists" w Seulu w Korei Południowej. Kilka dni temu Kapituła Redakcji "Gazety Krakowskiej" nominowała Marka Stefanskiego do tytułu Osobowość Roku 2016 w kategorii "Kultura". Zapraszmy do śledzenia plebiscytu i głosowania na stronach serwisu internetowego pod adresem: www.gazetakrakowska.pl/osobowiści.roku a głosować można do10 lutego 2017 roku. Do udziału w plebiscycie przekona Państwa przeczytanie wywiadu przeprowadzonego 16 lutego w Krakowie.

Zofia Stopińska: Proszę opowiedzieć o artystycznych podróżach i koncertach które wykonał Pan w ostatnich tygodniach 2016 roku.

Marek Stefański : Wyjeżdżałem głównie na Wschód. W ostatnich dniach kalendarzowej jesieni, koncertowałem w ukochanej Rosjii. Mogę tak powiedzieć dlatego, że do Rosji zawsze z największą radością jeżdżę, ponieważ tamtejsza publiczność jest jedyna w swoim rodzaju. Oczekiwanie na muzykę, jej odbiór i wypełnione po brzegi sale koncertowe dostarczają wielkich przeżyć, których rzadko doświadcza się na zachodzie Europy. Tym razem byłem w miejscach z którymi jestem związany od wielu lat. Koncertowałem w Filharmonii w Twerze - to piękne, historyczne miasto pomiędzy Moskwą a Petersburgiem, niedaleko miejsca urodznia Piotra Czajkowskiego. Później pojechałem do Moskwy gdzie wystąpiłem z dwoma koncertami w Archikatedrze, która jest centrum muzyki organowej w Moskwie. Znajdują się tam duże organy, które zostały kilkanaście lat temu przekazane jako dar z Katedry z Bazylei w Szwajcarii, bo tam z kolei wybudowano zupełnie nowe organy. Ze względu na położenie w centrum miasta, Archikatedra w Moskwie służy także jako sala koncertowa, bo odbywa się tam nawet kilka koncertów tygodniowo. Są to nie tylko koncerty organowe, ale także muzyki chóralnej i oratoryjno - kantatowej. Koncertują tam organiści z całego świata, a teraz trwa piękny Festiwal Bożonarodzeniowy. Moje koncerty odbyły się w ramach regularnych koncertów organowych. Wystąpiłem 7 grudnia - dzień po Świętym Mikołaju, ale Rosjanie nie obdarowują się w tym czasie prezentami, ponieważ u nich robi to Dziadek Mróz w okresie Nowego Roku. Podczas recitalu sala była wypełniona po brzegi - trudno jest sobie wyobrazić w polskich realiach tak liczną publiczność. Jest to duży kościół wyposażony w infrastrukturę multimedialną - podczas koncetu przy ołtarzu zamieszczny jest ogromny ekran i dzięki temu słuchacze doskonale widzą co dzieje się na chórze i oglądają grającego organistę. Jest to dodatkowa atrakcja dla słuchaczy, bo w kościołach zazwyczaj organy bardziej słychać niż widać.

Z. S. : Dla grającego to także "atrakcja", poniewaź nie może sobie pozwolić na swobodę.

M. S. : Grający musi być przez cały czas stosownie ubrany i nie może sobie pozwolić na swobodne ruchy. Ktoś mi opowiadał, że dawno temu w jednym z kościołów, gdzie organista w podeszłym wieku, nie wiedząc iż jest już na wizji, przed rozpoczęcięm gry wyjął sobie szczękę, którą położył na kontuarze. Mówię o tym, aby uświadomić wszystkim jak trzeba uważać co się robi podczas takich koncertów.

Z. S. : Gdzie odbył się drugi Pana koncert w Moskwie?

M. S. :Także w bardzo pięknym miejscu, bo w Narodowym Muzeum Muzyki i Instrumentów Muzycznych im. M. Glinki. Jest to nowoczesny budynek, bardzo duży, z czterema kondygnacjami w których są zgromadzone imponujące zbiory instrumentów muzycznych z całego świata: stare skrzypce z najsłynniejszych pracowni lutniczych, fortepiany z czasów F. Chopina - wszystko na czym grano na świecie zostało tam zgromadzone.Są tam także ogromne zbiory manuskryptów wielkich kompozytorów rosyjskich z Piotrem Czajkowskim na czele. Organizuje się wiele wystaw. Jak byłem tam w grudniu ubiegłego roku, czynna była wystawa poświęcona znakomitemu trębaczowi rosyjskiemu, którego nagrania miałem na jednej z moich pierwszysch płyt gdy zacząłem interesować się organami, na trąbce grał z towarzyszeniem organów Timofiej Dokszycer. Wszystkie pamiątki po tym znakomitym trębaczu zostały tam zgromadzone - instrumenty, fraki koncertowe, batuty ( bo często także dyrygował) i wiele innych eksponatów. To muzeum dysponuje ładną salą koncertową w której niemiecka firma Schuke zbudowała instrument, który mnie jednak nie daje satysfakcji podczas gry. Natomiast w foyer tego muzeum znajdują się stosunkowo małe, bo 15-głosowe organy znakomitej firmy Ladegast z drugiej połowy XIX wieku, które miały bardzo burzliwą historię. Intrument ten został zbudowany na użytek bardzo bogatej rosyjskiej rodziny i stał w prywatnej willi w Moskwie. W czasie rewolucji został wyrzucony wraz z mieszkańcami tej willi. Ktoś te organy ukrył i przechował. Po drugiej wojnie światowej planowano, aby te organy służyły do oprawy muzycznej w czasie kremacji w Moskwie, ale na szczęście do tego nie doszło i w końcu instrument trafił do muzeum w stanie ruiny. Jedna z pracownic tego muzeum - pani Julia Łotowa, która sama jest organistką, postanowiła ten instrument uratować. Zdobyła fundusze, instrument został pięknie odrestaurowany i zdobi foyer Narodowego Muzeum im.Glinki w Moskwie. W tymże pięknym foyer, bardzo dobrym pod wzgledem akustyki, instrument ten znalazł swoje miejsce na stałe, a ponieważ Narodowe Muzeum im. Glinki jest również  organizatorem sezonu artystycznego, zostałem tam zaproszony do wykonania recitalu - postanowiłem wykorzystać te małe organy o cudownym, romantycznym, delikatnym brzmieniu. W foyer rozstawiono krzesła, mieści się tam ponad 150 osób i bardzo jestem rad, że mogłem tam zagrać.

Z. S. : Jaki reperutar trzeba przygotować na koncerty w Rosji?

M. S. : Rosjanie lubią każdy repertuar, najbardziej romantyczny, ale musi znaleźć się w programie muzyka Johanna Sebastiana Bacha.Nawet gdyby w repertuarze znalazły się wyłącznie utwory Bacha, to także byłoby dobrze. Lubią także duże formy muzyczne, bo Rosja to jest przestrzeń i chyba na wszystko jest inna, większa miara - łącznie z formami dzieł muzycznych.

Z. S. : Był Pan także w Gruzji.

M. S. : Tak, tuż przed Bożym Narodzeniem. Otrzymałem zaproszenie z Konserwatorium Muzycznego w Tbilisi do udziału w festiwalu organizowanym tam od ponad 20 lat w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Odbywają się w ramach tej imprezy: recitale, koncerty kameralne, koncerty symfoniczne i zawsze jest jeden recital organowy. Po raz pierwszy byłem w Tbilisi i mogłem podziwiać piękny budynek Konserwatorium z salą koncertową na 550 osób w której zostały zbudowane 40-głosowe organy firmy Schuke z Poczdamu. W latach 60-tych i 70-tych ubiegłego stulecia, była to wiodąca firma organmistrzowska w bloku krajów demokracji ludowej. Warto podkreślić, że organy z Konserwatorium w Tbilisi, są jedynymi organami piszczałkowym w całej Gruzji. Na tych organach wykonałem bardzo urozmaicony repertuar - od muzyki przedbachowskiej, poprzez utwory Johanna Sebastiana Bacha, aż po utwory muzyki polskiej - wykonałem trzy utwory Feliksa Nowowiejskiego, które są wizytówkami polskiej muzyki organowej - "Pasterka w Katedrze na Wawelu", 'Boże Narodzenie w Kościele Mariackim w Krakowie" i "Boże Narodzenie w Polsce". Te utwory zostały z ogromnym entuzjazmem przyjęte przez słuchaczy, bo okazuje się, że Gruzini znają melodię kolędy "Gdy się Chrystus rodzi", a motyw tej kolędy przewija się w dwóch wymienionych (skrajnych) utworach. Gruzini są bardzo gościnni i serdeczni, a także lubią Polaków i podchodzą do nas z wielkim szacunkiem.

Z. S. : Koniec roku kalendarzowego był dla Was bardzo ciekawy. W sylwestrowy wieczór grali Państwo koncert organowy w Niemczech.

M.S. : Okazuje się, że w tradycję protestancką - luterańską, wpisane są sylwestrowe koncerty organowe. Razem z moją małżonką Agnieszką Radwan - Stefańską przyszło nam grać taki koncert w pięknej miejscowości niedaleko Dortmundu. Herford to miasto liczące ponad 1200 lat w którym mieszka około 65 tysięcy osób. Jest to niezwykle urokliwe miasto z pięknym gotyckim głównym kościołem protestanckim w centrum. W świątyni znajdują się organy na których można grać duże formy symfoniczne. Ponieważ kantor i główny organista tego kościoła studiował grę organową we Francji i słynie z mistrzowskich wykonań muzyki organowej, stąd tak duży i dobry instrument znajduje się w świątyni. Organowe koncerty sylwestrowe, mogę powiedzieć na przykładzie Herford, gromadzą bardzo dużo słuchaczy. Kościół był wypełniony publicznością. To ciekawy zwyczaj żegnania roku. Graliśmy z Agnieszką uroczyste utwory - jak chociażby Suita Teatralna - Jeremiaha Clarke'a,  bożo-narodzeniowe opracowania chorałowe - Johanna Sebastiana Bacha, oczywiście polskie akcenty w postaci pasterek - Feliksa Nowowiejskiego, no i trochę symfonicznej muzyki francuskiej. Mogę powiedzieć, że na wschodzie przeżyłem czas przygotowań do Bożego Narodzenia, a w Niemczech pożegnaliśmy 2016 rok.

Z Markiem Stefańskim rozmawiała Zofia Stopińska - 16 stycznia 2017r.

 

"Zamkowe Teatralia" w Przemyślu stars

"Zamkowe Teatralia " w Przemyślu

Za Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu trwa zimowa odsłona cyklu imprez o nazwie "Zamkowe Teatralia". Co zaplanowali organizatorzy? - mówi pani Renata Nowakowska - dyrektor Przmyskiego Centrum Kultury i Nauki Zamek.

Zofia Stopińska : Bardzo różnorodne, pełne muzycznych akcentów są pierwsze imprezy 2017 roku na Zamku Kazimierzowskim.

Renata Nowakowska : Zimowa edycja "Zamkowych Teatraliów" jest organizowana w czasie świątecznym, noworocznym i karnawałowym - w zwiazku z tym wszystko zaplanowaliśmy pod kątem tego okresu. Stad też tak dużo imprez muzycznych, a także teatralnych w wykonaniu zaproszonych, znanych artystów działających w róznych ośrodkach w Polsce, jak i artystów przemyskich. Rozpoczęliśmy 5 stycznia cudownym koncertem Hanny Banaszak, która wyśmienicie śpiewała piosenki z tekstem. Za nami już także świetny koncert zespołu "TREvoci" w składzie: Voytek Soko, Mikołaj Adamczak i Miłosz Gałaj, który zaprezentował nam nowe spojrzenie nie tylko na operę, ale ogólnie na muzykę - klasyczne i jednocześnie zabawne, bardzo barwne, fantazyjne, kreatywne. Mówiąc krótko było cudownie. Już niedługo, bo 20 stycznia czeka nas wieczór piosenki poetyckiej, bo znakomita wokalistka jazzowa Lora Szafran zaprezentuje utwory nieodżałowanego barda kanadyjskiego Leonarda Cohena. Warto się na ten koncert wybrać. Mamy także warte polecenie propozycje teatralne. Andrzej Seweryn, którego reklamoważ nie trzeba, ponownie zagości na scenie Zamku Kazimierzowskiego - tym razem z monodramem "Szkoła żon" według Moliera. Ze spektakli teatralnych warto polecić widowiska teatralne w wykonaniu przemyskich artystów. Teatr "Fredreum" zaprezentuje "Żabulę", a Teatr S.A.N. wspaniały spektakl dla dzieci "Jaś Małgosia i...".

Z. S. :Przygotowaliście także wystawy.

R. N. : Polecam wystawę "## BEAUTY" - jest to połączenie fitigrafii z Wizażem i też zupełnie nowe spojrzenie na sztukę. Mamy także wystawę fotografii "Najpiękniejsze motyle dzienne Europy" i wystawę Ikon Zuzanny Bator.

Z. S. : W lutym odwiedzą Was także fani różnych gatunków muzyki przede wszystkim rockowej i jazzowej.

R.N. : Dla fanów muzyki rozckowej wystąpi Ray Wilson - ostatni wokalista legendarnej grupy "GENESIS", który wykona też kompozycje Phila Collinsa i swoje autorskie utwory. Zapraszam także na wieczory podczas których przedstawimy jeszcze inne propozycje Jak: "Bodo Musical" z Dariuszem Kordkiem w roli głównej, mówiący w spsób nietypowy o życiu Eugeniusza Bodo. Dla fanów jazzu z nardzo interesującym koncertem wystąpią: Stanley Breckenridge - czarnoskówry pianista, kompozytor, pedagog i wokalista oraz Jazz Band Ball Orchestra. Serdecznie na te wszystkie wydarzenia zapraszam.

Wywiad z Jackiem Rogalą

Wywiad z Panem Jackiem Rogalą - dyrygentem, kompozytorem, dyrektorem Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach i Festiwalu Świętokrzyskie Dni Muzyki. Rozmowa zarejestrowana 6 stycznia w Filharmonii Podkarpackiej.

Zofia Stopińska : Z wielką nieśmiałością rozpoczynam tę rozmowę, bo jest Pan doświadczonym dziennikarzem radiowym i te związki trwają do dzisiaj, chociaż jest to już zupełnie inna forma współpracy.

Jacek Rogala : Pani związki z Polskim Radiem trwały dużo dłużej z tego co pamiętam. Współpraca z Polskim Radiem była dla mnie wielkim, wspaniałym doświadczeniem. Pracowałem w dwóch rozgłośniach – najpierw we Wrocławiu, gdzie trafiłem w szczególnym momencie, bo we wrześniu 1989 roku, w czasie wielkiego przełomu i globalnych zmian także w radiu. W krótkim czasie zniknęła cenzura, a z rozgłośni która otrzymywała kilkakrotnie 20 – 30 minut na samodzielne audycje, szybko rozrastaliśmy się do radia nadającego 24 godziny i to na żywo, a potem jeszcze Redaktor Naczelny – wspaniały, nieżyjący już poeta Lothar Herbst, tworzył Radio Miejskie, czyli nadawane były dwa programy 24-godzinne. Był to czas wielkiego otwarcia się. Nie działające od czasów stanu wojennego duże Studio Koncertowe Polskiego Radia we Wrocławiu zaczęło pracować pełną parą, nastąpiła reforma w taśmotece, radio oddzieliło się od telewizji – to były tylko początki.
Wiele doświadczeń, jak pani pamięta, nie było elektroniki i uczyłem się montować rozmowy i nagrania na taśmach radiowych na tzw. „węgrach”. To były ważne doświadczenia, które się potem przydawały przy pracach montażowych kiedy nagrywałem z orkiestrą utwory dla potrzeb Polskiego Radia.
Innym, ale bardzo ważnym doświadczeniem, które dzisiaj przydaje mi się w filharmonii,  była dla mnie praca w Programie II Polskiego Radia. To nie była tylko antena i audycje o muzyce współczesnej. We Wrocławiu byłem szefem Redakcji Muzyki Klasycznej, a w Warszawie szefem Redakcji Muzyki Współczesnej. Nie tylko planowałem audycja, ale także miałem kontakty z kompozytorami u których zamawiałem utwory, planowałem nagrania zespołów radiowych : NOSPR-u, Orkiestry Agnieszki Duczmal, Polskiej Orkiestry Radiowej, Chóru i Orkiestry w Krakowie. Planowałem także koncerty w Studiu S 1 Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Kolejne obowiązki do: organizacja prawykonań, wydawanie płyt, prowadzenie transmisji z wielu festiwali , a także z koncertów Europejskiej Unii Radiowej. Nie wyjeżdżaliśmy na te koncerty, bo nie było pieniędzy, a transmitowaliśmy je siedząc w studiu w Warszawie. W jednym uchu miało się to co dzieje się na antenie w Warszawie, a w drugim co było w studiu w Londynie i trzeba było odpowiednio reagować. To były niesamowite doświadczenia, bardzo bogate. Zanim jednak dotarłem do radia na etat to już nagrywałem z orkiestrami radiowymi i wiele się równolegle działo. Pracowałem na etacie w radiu ponad 10 lat.

Z. S. : W tym czasie musiał Pan znacznie ograniczyć działalność jako dyrygent i kompozytor.

J. R. : Ta działalność zawsze była trochę ograniczona. Nie zrobiłem wielkiej kariery ani jako kompozytor, ani jako dyrygent, bo zawsze robiłem coś jeszcze. Pracę w Radiu Wrocław rozpocząłem jako student, a równocześnie byłem asystentem dyrygenta w Operze Wrocławskiej i równocześnie prowadziłem chór. W 1992 roku „ściągnięto” mnie do Warszawy do pracy w Ministerstwie Kultury, tam byłem pełnomocnikiem ministra ds. muzyki i to też było kolejne, nieprawdopodobne doświadczenie, bo należało do mnie doradzanie i opiniowanie w czasach wielkich przemian. Byłem zobowiązany do opiniowania decyzji dotyczących ministerialnych dotacji i musiałem czytać wszystkie wnioski, które wpływały, zapoznawać się z działalnością składających te wnioski i to do dzisiaj przydaje mi się w pracy eksperta i odczytywaniu dokumentów prawnych, oraz ich tworzeniu i proponowaniu pewnych rozwiązań. Do niedawna byłem w Radzie Artystycznej przy Ministrze Kultury i tam te doświadczenia bardzo mi się przydawały. Pracując potem w Polskim Radiu w Warszawie równocześnie byłem prezesem zarządu Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej i wiązało się to zarówno z działalnością animatorską, jak i organizacyjną. Od 2001 roku jestem dyrektorem Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach.

Z. S. : Nic Pan nie mówi o komponowaniu.

J. R. : Bo tak naprawdę nie mam już czasu na komponowanie.  Dyryguję regularnie a dużo czasu zajmują mi sprawy związane z kierowaniem i planowaniem programów. Do tego 10 lat zajęło mnie i zespołowi moich pracowników zbudowanie nowego budynku dla Filharmonii Świętokrzyskiej. To nie było proste, bo korzystaliśmy jako jedni z pierwszych ze środków unijnych. Od pięciu lat ten budynek stoi, wszystko co w nim zaprojektowaliśmy sprawdza się, jest bardzo funkcjonalny, pozwala na różnorodną działalność i też sporo czasu zajęło nadanie mu życia i wizerunku. Zawsze moim działaniom artystycznym towarzyszyły inne zajęcia stanowiące podbudowę dla sztuki z których nadal nie chcę rezygnować. Trzeba wykorzystywać takie umiejętności.

Z. S. : Oprócz różnorodnych form koncertowych w Filharmonii Świętokrzyskiej powstaje sporo nagrań.

J. R. : Można powiedzieć, że dopiero rozkręcamy się w tej dziedzinie. Mamy bardzo dobrą pod  względem akustycznym salę, ale jesteśmy trochę na uboczu i oddaleni od dużych studiów z tradycjami jak w Warszawie czy Katowicach, ale artyści którzy do nas przyjeżdżają mają pełny komfort. Mogą nagrywać w dzień i w nocy, mają pewien luksus, bo nie muszą się ściśle trzymać zaplanowanych na nagranie godzin. Dobra akustyka i warunki nagrań powodują, że coraz częściej się u nas nagrywa. Niedawno pan Lisiecki nagrywał dla Deutsche Grammophon. Bazujemy jeszcze na ekipach  zewnętrznych jeśli chodzi o nagrania, ponieważ zaplecze sprzętowe mamy jeszcze skromne, a ponadto mamy mnóstwo zajęć z bieżącą działalnością. Orkiestra ma co najmniej cztery koncerty w miesiącu, oprócz tego zawsze mamy przynajmniej jeden koncert kameralny, jeden seans filmowy podczas którego pokazujemy często zapomniane, ale doskonałe filmy związane z tematyką artystyczną. Mamy doskonałą aparaturę i ekran, oraz salę i niejedno kino mogłoby nam pozazdrościć. Oprócz tego raz w miesiącu transmitujemy spektakle operowe z Metropolitan Opera w Nowym Jorku i raz w miesiącu w niedziele organizujemy koncerty edukacyjna ale familijne – dla całych rodzin (dzieci, rodzice i czasem nawet dziadkowie). To jest co najmniej osiem przedsięwzięć własnych każdego miesiąca, a oprócz tego  wynajmujemy nasze sale koncertowe i w związku z tym w sporo się u nas dzieje. Staramy się stworzyć koncertującym u nas artystom jak najlepsze warunki i najczęściej słuchacze nie wiedzą ilu zabiegów wymaga przygotowanie każdego koncertu, ale to jest fascynująca praca.

Z. S. : Wiadomo, że ma Pan doświadczonych pracowników, którzy dobrze znają swoje obowiązki, ale wszystkie działania musi Pan zatwierdzić, na Pana biurko trafiają do podpisu wszystkie faktury.

J. R. : Dyrektora nie omijają te rzeczy, oczywiście że robi to sztab ludzi, ale jednak dyrektor wszystko koordynuje, wyznacza pewne kierunki, pewne standardy i odpowiada za to wszystko.

Z. S. : Oprócz tego prowadzi Pan festiwal muzyczny – my mamy Muzyczny Festiwal w Łańcucie, a u Was są Świętokrzyskie Dni Muzyki.

J. R. : Nasz festiwal jest trochę inny – nie tak wielki jak Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Świętokrzyskie Dni Muzyki narodziły się w latach 60-tych XX wieku z inicjatywy ówczesnego dyrektora Karola Anbilda, potem festiwal zniknął z mapy  kulturalnej na długo bo ponad 20 lat. Reaktywował go dyrektor Szymon Kawalla, nadając mu charakter festiwalu monograficznego, czyli przykładowo - raz królowała muzyka Chopina, raz Bacha, a raz Brahmsa. Jak zacząłem kierować Filharmonią, to zdecydowałem, że wracamy do korzeni i będziemy prezentować przede wszystkim muzykę polską, ale nie tylko. Staramy się zamieszczać w programach festiwalowych koncertów utwory, które nigdy dotąd nie były wykonywane w Kielcach. Z jednaj strony są to różnego rodzaju odkrycia naszej muzyki sprzed stuleci, a z drugiej strony trochę muzyki współczesnej. Oczywiście nie prezentujemy eksperymentów muzycznych takich jak na Warszawskiej Jesieni, ale jest sporo muzyki bardzo ciekawej, trafiającej do melomana który się nie specjalizuje we współczesnościach. Staram się też, aby każdego roku pojawiło się coś takiego jak koncert muzyki elektronicznej, bo myślę, że Kielczanie też muszą mieć szanse dotarcia do nowinek artystycznych. Ta muzyka się rozwija i nawet jeśli melomani z pewną rezerwą podchodzą do tego, i nawet jeśli to są propozycje dla mniejszego grona odbiorców, to według mnie filharmonia ma obowiązek też te odkrycia prezentować.

Z. S. : Interesuje Pana muzyka współczesnych polskich kompozytorów w sposób szczególny.

J. R. : Owszem znam dobrze polskie środowisko kompozytorskie, bo z niego też „jedną nogą” się wywodzę. Mam świadomość, że w porównaniu z tym co się dzieje w świecie w środowisku kompozytorskim, to nasi kompozytorzy są w czołówce. Tworzymy bardzo ciekawą muzykę. Cały XX wiek zaowocował rzeszą pierwszoligowych postaci na arenie Europy czy świata. Nie mamy się czego wstydzić. Ci najwięksi, z jednym wyjątkiem, już nie żyją, ale jeśli popatrzymy na nazwiska poza : Lutosławskim, Kilarem, Góreckim no i Pendereckim, który na szczęście wciąż na szczęście tworzy, to przecież jest naprawdę wielu wspaniałych twórców – na przykład; Zygmunt Krauze, Grażyna Pstrokońska – Nawratil, Lidia Zielińska, Paweł Mykietyn, Paweł Łukaszewski, Paweł Szymański – mógłbym wymienić jeszcze wiele nazwisk - jesteśmy potęgą. Trzeba twórczość współczesnych polskich kompozytorów pokazywać naszej publiczności.

Z. S. : Wracając do Pana studiów – najpierw studiował Pan kompozycję, a dopiero później  dyrygenturę.

J. R. : To się rozwijało równolegle, tylko to były czasy kiedy aby zdawać na dyrygenturę, trzeba było mieć jedne studia już skończone. Dyrygować zacząłem bardzo wcześnie. W liceum muzycznym założyłem orkiestrę złożoną z kolegów i ten zespół funkcjonował także podczas studiów Współpracowaliśmy z Chórem Politechniki Wrocławskiej i nagrywaliśmy dla radia, także komponowanie i dyrygowanie szło w parze – zresztą studia dyrygenckie zrobiłem w trzy lata.

Z. S. : Miał Pan szczęście do profesorów, bo prof. Grażyna Pstrokońska – Navratil  jest wspaniałą kompozytorką, a prof. Marek Pijarowski jest także wielkim mistrzem.

J. R. : Profesor Marek Pijarowski przyjął mnie od razu na trzeci rok, a poza tym prof., Grażyna Pstrokońska – Nawratil  i prof. Marek Pijarowski – widząc że ja wszechstronnie działam, bo między innymi organizowałem już wtedy festiwal muzyczny w moim rodzinnym Brzegu - z jednej strony wymagali tego, czego wymagać musieli, ale też pozwalali mi na trochę więcej, byli moimi opiekunami, a z czasem stali się moimi bliskimi przyjaciółmi i tak pozostało do dziś. Współpracujemy ze sobą i pomagamy sobie. To są ważne, o ile nie najważniejsze postaci w moim życiu.

Z. S.: Ma Pan na swoim koncie spory dorobek kompozytorski, ale są to w większości utwory napisane dosyć dawno. Czy zdarza się jeszcze sięgać po papier nutowy, aby coś nowego stworzyć.

J. R. : Owszem, zdarza się, ale bardzo rzadko. Niestety cały okres budowy Filharmonii był tak absorbujący, że nie dało się pisać, ale prze rokiem ktoś mnie namówił na krótki utwór na altówkę solo, mam też propozycję napisania dydaktycznego utworu na klarnet. Od czasu do czasu coś tam sobie piszę, albo aranżuję czy orkiestruję jak potrzeba, natomiast nie rozstaję się całkowicie z kompozycją. Często komponuję zasypiając, więc może kiedyś, gdy już będę miał więcej czasu wrócę do pisania muzyki, bo zawsze sprawiało mi to przyjemność.

Z. S. : Zajmuje się Pan także pracą pedagogiczną.

J. R. : Tak, przez wiele lat współpracowałem z Instytutem Edukacji Muzycznej  Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, gdzie kształciłem adeptów dyrygentury chóralnej, a od października pracuję jako adiunkt w Akademii Muzycznej w Łodzi i myślę, że niedługo doprowadzimy do otwarcia klasy dyrygentury.

Z. S. : Ma Pan czas na częste wyjazdy i dyrygowanie w innych filharmoniach, poza Kielcami?

J. R. : Niestety nie zdarza się to zbyt często, bo staram się raz w miesiącu przygotować i poprowadzić koncert z moją orkiestrą, jest mnóstwo obowiązków związanych z zarządzaniem i mogę sobie pozwolić na to, aby najwyżej jeden tydzień w miesiącu wyjechać i przygotować oraz poprowadzić koncert z inną orkiestrą.

Z. S. : Pana zainteresowania muzyką są wszechstronne. W Rzeszowie dyryguje Pan koncertem, którego program wypełniają piosenki Whitney Huston.

J. R. : Najbardziej lubię dobrą muzykę, bez podziału na gatunki. Najczęściej pytany jestem o muzykę współczesną z racji tego, że przez wiele lat pracy w radiu się nią zajmowałem. Miałem także możliwość dyrygować prawykonaniami polskich utworów, ale to jest tylko cząstka mojej działalności. Dyrektorzy artystyczni orkiestr i dyrygenci najczęściej sięgają jednak po utwory Mozarta, Beethovena czy Brahmsa – czyli do klasyki. Kiedyś zdarzało mi się również prowadzić sporo koncertów z muzyka barokową, bo zaraz po studiach, przez kilka lat byłem pierwszym dyrygentem orkiestry „Capella Bydgostiensis” , która grała  sporo dawniejszej muzyki. Teraz rzadko dyryguję utworami z tego okresu, ale bardzo lubię także koncerty jazzowe – niedawno robiłem taki projekt „Chopin na jazzowo” i od czasu do czasu lubię poprowadzić koncerty muzyki rozrywkowej. Bardzo miło wspominam na przykład koncerty z Krystyną Prońko. Byłem w Rzeszowie kiedyś z Olgą Bończyk z pięknym programem z piosenkami Kaliny Jędrusik, mam też na koncie współpracę z Januszem Radkiem, czy Andrzejem Piasecznym. Traktuję to jako pewnego rodzaju odskocznię, ale wymaga to także specjalnych umiejętności, bo jest to inna praca niż dyrygowanie symfonią Beethovena – czasami wcale nie łatwiejsza wręcz przeciwnie, ale na pewno bardzo ciekawa i wzbogacająca.

Z. S. : Takie koncerty nie są także chlebem powszednim Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, ale jestem przekonana, że radzą sobie doskonale.

J. R. : Oczywiście. Muzycy tej orkiestry doskonale wiedzą, że podczas udziału w takich koncertach mają okazję zdobyć nowe umiejętności i chętnie grają również tego rodzaju muzykę. Robią to bardzo dobrze.

Wywiad z Dominikiem Lasotą

Zofia Stopińska : Studiuje Pan na dwóch wydziałach.

Dominik Lasota : Studiuję na dwóch kierunkach. Pierwszym jest Kompozycja w klasie profesora Aleksandra Kościowa (Wydział I Kompozycji, Dyrygentury i Teorii Muzyki) , drugim – Prowadzenie Zespołów Muzycznych w klasie dr hab. Dariusza Zimnickiego (Wydział V Dyrygentury Chóralnej, Edukacji Muzycznej, Muzyki Kościelnej, Rytmiki i Tańca).

Z. S. : Rozmawiamy w Rzeszowie, gdyż w tym mieście się Pan urodził i rozpoczął naukę muzyki.

D. L. : Rzeszów zajmuje szczególne miejsce w moim sercu. Cale dzieciństwo, czas nauki w szkołach muzycznych I i II stopnia spędziłem właśnie tutaj. Odbywały się tu pierwsze koncerty z moją muzyką. Lubię jego spokój i urok. Bywam często również w innych miastach na Podkarpaciu. Na przykład ostatnio w Przemyślu i chociaż jest on odległy o kilkadziesiąt kilometrów od rodzinnego domu, to czuję się tam równie dobrze.

Pół wieku w służbie Pani Muzyce

Wywiad z Panem Stanisławem Kucabem.

W ramach 24 Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Akordeonowej w Przemyślu – 9 grudnia w Sali Lustrzanej Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych odbył się uroczysty Benefis Stanisława Kucaba – wybitnego pedagoga, twórcy przemyskiej szkoły akordeonowej oraz jej największych sukcesów. Wychował wielu absolwentów, wśród których wielu zdobyło indeksy wydziałów instrumentalnych Akademii Muzycznych w Polsce. Jego uczniowie brali udział w licznych przesłuchaniach i konkursach regionalnych, ogólnopolskich i międzynarodowych zdobywając liczne laury i zwyciężając w wielu z nich.

Rozmowa z prof. Antalem Barnasem

Rozmowa z prof. Antalem Barnasem - znakomitym dyrygentem z Wiednia węgierskiego pochodzenia, zarejestrowana 1 grudnia w Filharmonii Podkarpackiej.

Jutro w Filharmonii Podkarpackiej rozpocznie się koncert utrzymany z świątecznym już nastroju. Usłyszymy bowiem cztery z sześciu kantat z Oratorium na Boże Narodzenie – Johanna Sebastiana Bacha. Wykonawcami partii solowych będą: Iwona Socha, Joanna Iwaszkiewicz, Tomasz Zagórski i Józef Frakstein. Przygotowanym przez Wiesława Delimata Chórem Kantorei Sankt Barbara i Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował będzie Antal Barnas.
Po zakończeniu próby w przeddzień koncertu była okazja, aby porozmawiać  z maestro Antalem Barnasem, a wypowiedzi artysty przetłumaczyła pani Maria Więcko – znakomita germanistka i wielka miłośniczka muzyki klasycznej, której bardzo dziękuję za poświęcony czas.

Z kolędą we Lwowie

Rozmowa ze Zdzisławem Magoniem założycielem, szefem artystycznym i dyrygentem Orkiestry i Chóru "Nicolaus" z Kraczkowej.

Zofia Stopińska: Jest 29 grudnia 2016 r. Wracamy ze Lwowa, gdzie wczoraj wystąpiliście z koncertem w Bazylice Archikatedralnej.

Zdzisław Magoń : Koncertowaliśmy na zaproszenie Arcybiskupa Mieczysława Mokrzyckiego, który już w latach ubiegłych zapraszał nas na Kolędowanie do Lwowa, ale dopiero w tym roku udało się to zrealizować. Wracamy bardzo szczęśliwi i zadowoleni. Niestety, nie wszyscy mogli pojechać na ten koncert, bo niektórzy musieli pracować, a kilka osób zachorowało.

Subskrybuj to źródło RSS