Julia Kociuban: "W mojej rodzinie wszyscy grają..."
Preludium Symfoniczne „Polonia” op.76 Edwarda Elgara, I i II Suita „Peer Gynt” Edwarda Griega i Koncert fortepianowy f-moll op. 21 Fryderyka Chopina złożyły się na program koncertu, który odbył się 15 listopada 2019 roku w Filharmonii Podkarpackiej. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpiła pod batutą Massimiliano Caldiego, a partie solowe w Koncercie f-moll wykonała Julia Kociuban, jedna z czołowych pianistek swojego pokolenia. Tego wieczoru sala wypełniona była po brzegi publicznością, która gorąco oklaskiwała wykonania wszystkich utworów, a po Koncercie f-moll Julia Kociuban podziękowała publiczności za gorące brawa Walcem Fryderyka Chopina.
Zapraszam Państwa do przeczytania rozmowy z Julią Kociuban, którą zarejestrowałam po próbie w przeddzień koncertu.
Koncert fortepianowy f-moll op. 21 Fryderyka Chopina to chyba utwór, o wykonanie którego jest Pani często proszona.
- Kilka lat temu faktycznie tak było, zwłaszcza w 2010 roku, gdzie było bardzo dużo propozycji z prośbami o wykonanie koncertu Chopina bądź recitalu chopinowskiego. Teraz jest ich trochę mniej, jednak zawsze bardzo się na nie cieszę, ponieważ jest to jeden z moich ulubionych koncertów.
Z pewnością ma Pani w repertuarze także koncerty innych polskich kompozytorów.
- To prawda. Należą do nich m.in. bardzo rzadko wykonywane przez pianistów Fantazja polska gis-moll op. 19 Ignacego Jana Paderewskiego oraz Koncert fortepianowy Grażyny Bacewicz. Zawsze bardzo chętnie podejmuję się wykonania tych utworów i miło wspominam wszystkie koncerty, podczas których miałam okazję je zaprezentować.
Jest Pani młodą artystką, ale na estradach koncertowych występuje Pani od wielu lat, stąd z pewnością ma Pani wiele utworów w swoim repertuarze.
- Naukę gry na fortepianie rozpoczęłam w wieku 5 lat i oczywiście przez te wszystkie lata przybywa wciąż nowych utworów w moim repertuarze, zarówno koncertów, jak i utworów solowych oraz kameralnych. W zawodzie artysty jest to jednak naturalne, każdy z nas chce się rozwijać i przedstawiać publiczności interpretacje coraz to nowych utworów.
Pochodzi Pani z krakowskiej rodziny o tradycjach muzycznych. Rodzice są muzykami i wszystkie dzieci także. Pani wybrała sobie największy instrument, którego nie trzeba nosić.
- Ma pani rację, nie trzeba go nosić, ale z drugiej strony trzeba zawsze grać na instrumencie podstawionym, który jest w danej sali dostępny. My, pianiści, potrzebujemy zawsze trochę czasu, żeby odnaleźć się i zaznajomić się z nie swoim fortepianem, ponieważ każdy instrument jest inny. Podobno sama go sobie wybrałam, gdyż byłam bardzo zainteresowana największym "meblem" w domu. W mojej rodzinie wszyscy grają; mama jest pianistką, jeden brat jest wiolonczelistą i dyrygentem, a drugi skrzypkiem. Jak byliśmy młodsi, to często występowaliśmy w trio.
Stąd od najmłodszych lat grała Pani muzykę kameralną.
- Tak, to były wspaniałe czasy. Granie z rodzeństwem jest czymś absolutnie wyjątkowym, bo więzy krwi zawsze nas łączyły także w muzyce. Te czasy minęły już jednak bezpowrotnie, ponieważ cała nasza trójka mieszka w różnych miejscach i podąża w innym zawodowym kierunku. Rozpoczęcie na nowo wspólnej działalności kameralnej byłoby po prostu bardzo trudne. Ja dużo podróżuję, a na stałe mieszkam obecnie w Warszawie, gdzie po 7 latach przeprowadziłam się z Salzburga. Mówiąc prawdę, już nie mogę doczekać się Świąt Bożego Narodzenia, bo ostatnie pół roku było dla mnie bardzo intensywne pod względem koncertowym.
Wreszcie może będzie czas na spotkanie z rodziną i będą to także Pani pierwsze święta z mężem – pianistą Ilyą Maximovem.
- Tak, za tydzień minie dwa miesiące od naszego ślubu, więc tym bardziej nie mogę się doczekać pierwszych świąt jako małżeństwo.
Nie było czasu na dłuższą podróż poślubną, ale coraz to częściej jesteście zapraszani na wspólne koncerty, bo występujecie także jako duet fortepianowy.
- W podróż poślubną nie udało nam się jeszcze wyjechać w ogóle. Natomiast to prawda, w zeszłym roku rozpoczęliśmy grać razem jako duet. Mój mąż jest nie tylko cudownym człowiekiem, ale także świetnym muzykiem i pianistą. Nasze drogi nie tylko w życiu prywatnym, ale również zawodowym, zaczęły się splatać. Dzięki wspólnym występom mamy okazje do wspólnych podróży.
Niedawno koncertowali Państwo wspólnie w Gdańsku i odnieśliście ogromny sukces.
- Rzeczywiście, występowaliśmy na Gdańskiej Jesieni Pianistycznej i nasz koncert spotkał się z ogromnym uznaniem publiczności. Wykonywaliśmy fantastyczny program - rosyjskie balety na dwa fortepiany. Wszyscy tę muzykę uwielbiają, któż nie zachwyca się przecież „Dziadkiem do orzechów”. Ludziom ta muzyka kojarzy się ze świątecznym okresem i przekonaliśmy się już nie raz, że z wielką ochotą przychodzą również na koncerty, gdzie wykonujemy fragmenty ich ulubionego baletu w opracowaniu na dwa fortepiany.
Jako duet fortepianowy gracie Państwo zarówno na dwóch fortepianach, jak i na cztery ręce – przy jednym fortepianie?
- Podczas koncertów nie występowaliśmy jeszcze grając na cztery ręce, ale mamy takie plany, ponieważ otrzymujemy coraz więcej propozycji, a nie zawsze w miejscach, gdzie odbywają się koncerty, są dostępne dwa fortepiany.
Pani mąż nadal związany jest z Universität Mozarteum w Salzburgu.
- Owszem, jest asystentem naszego Profesora Pawła Giliłowa i regularnie jeździ do Salzburga, gdzie prowadzi zajęcia ze studentami, ale mieszkamy od tego roku w Warszawie. Dla mnie jest to duże ułatwienie, ponieważ już trzeci rok prowadzę działalność pedagogiczną, wykładając w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Łatwiej mi podróżować z Warszawy do Łodzi niż z Salzburga do Łodzi - tak było, kiedy rozpoczynałam pracę.
Wracając jeszcze do czasów Pani nauki gry na fortepianie, trzeba stwierdzić, że miała Pani szczęście do świetnych pedagogów.
- W Krakowie, do 15-tego roku życia, uczyła mnie Pani Olga Łazarska. Później trafiłam do klasy prof. Piotra Palecznego, u którego ukończyłam studia licencjackie w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Na studia magisterskie i podyplomowe wyjechałam do prof. Pawła Giliłowa do Salzburga.
Od najmłodszych lat uczestniczyła Pani w konkursach muzycznych i atmosfera rywalizacji konkursowej jest Pani dobrze znana. Jeszcze może Pani startować w konkursach, bo przecież nie ukończyła Pani 30. roku życia. Z dotychczasowych doświadczeń może Pani powiedzieć, jak przystępować do konkursów, aby jak najwięcej się nauczyć? Wydaje mi się, że nie można jechać na konkurs wyłącznie po nagrodę.
- Na pierwszym etapie nauki bardzo często jeździłam na konkursy, ale będąc dzieckiem, inaczej do nich podchodziłam. Z biegiem lat, kiedy nabrałam doświadczenia i zaczęłam inaczej myśleć zarówno o życiu jak i o graniu, to konkursy przestały być dla mnie przyjemnością. Od kilku lat przestałam na nie jeździć, ponieważ to zdecydowanie nie jest moja droga. Konkursy bardzo się zmieniły. Moim zdaniem zostanie laureatem niekoniecznie przekłada się dzisiaj na wszechstronne umiejętności występujących pianistów. Często o przyznaniu nagrody decydują inne czynniki. Dla mnie udział w konkursie wiązał się zawsze z ogromnym stresem. Muzyka to jest całe moje życie i czasem patrząc na to wszystko, było mi po prostu bardzo przykro.
Wiele osób jeździ na konkursy bez większych obciążeń, myśląc kategoriami biorących udział w loterii - może się uda, a może nie. Ja, niestety, nie potrafiłam myśleć o nich w ten sposób. W pewnym momencie zrozumiałam, że to po prostu nie jest moja droga i będę starać się zajmować czymś, co jest mi bliższe i w moim odczuciu jest esencją zawodu artysty – komunikowaniem się z publicznością i dzieleniem się z nimi moimi emocjami i interpretacjami podczas koncertów.
Tym bardziej, że ma Pani na swoim koncie wystarczającą ilość sukcesów konkursowych i na brak propozycji koncertowych nie może Pani narzekać, jest Pani znaną i cenioną pianistką.
- Bardzo dziękuję, cieszy mnie to, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat moja kariera wciąż się rozwija i że ciągle idę do przodu, gram koncerty, mam różne propozycje i wszystko toczy się w sposób naturalny.
Koncertów będzie coraz więcej, bo jak już wspominałyśmy, od niedawna występujecie wspólnie z mężem Ilyą Maximovem i coraz częściej jesteście proszeni o zagranie w duecie.
- Mam nadzieję, że tych koncertów będzie przybywać, bo jest to niesamowita przyjemność i mam na myśli nie tylko muzyczną stronę, ale także wspólne podróżowanie i przeżywanie koncertów. Jest z kim podzielić się szczęściem po udanym występie.
W dzisiejszych czasach pianiści, tak jak wszyscy muzycy, muszą nie tylko znakomicie grać, ale również mieć bardzo duży repertuar i wykonywać wszystko, o co proszą organizatorzy koncertów. Pomimo to każdy ma swoją ulubioną, bliższą sercu muzykę. Pani także z pewnością także ma takie utwory.
- Trudno mi będzie na to odpowiedzieć, bo jak pomyślę o utworach, które wykonuję podczas recitali czy w czasie koncertów z towarzyszeniem orkiestr, to ciężko jest mi wybrać ulubione utwory, czy kompozytorów. Ale ma pani rację, każdy artysta ma kogoś, kto jest bliższy sercu i w moim przypadku jest to Robert Schumann. Jego muzyka jest bardzo szczególna, osobista i niesłychanie emocjonalna. W mojej grze również bardzo dużo operuję emocjami, wkładam w to całe swoje serce, stąd pewnie Robert Schumann i jego muzyka są tak bliskie.
Niedawno słuchałam płyty zatytułowanej „Chopin, Schumann, Bacewicz” i pomyślałam wtedy, że interpretacja Kreisleriany op. 16 Roberta Schumanna jest bardzo osobista, a przez to piękna i interesująca.
- Bardzo dziękuję. Dobrze czuję się również wykonując utwory fortepianowe polskich kompozytorów XX wieku. W ubiegłym stuleciu powstało bardzo dużo wspaniałych dzieł, które nie są popularyzowane i rzadko goszczą na estradach koncertowych. Jest to dla mnie niezrozumiałe i bardzo bym chciała, żeby ta muzyka była częściej wykonywana. Staram się kolejne nowe utwory włączać do swojego repertuaru i grać je nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Stąd II Sonata Grażyny Bacewicz na mojej pierwszej płycie, Sonata Witolda Lutosławskiego, którą ostatnio często wykonuję i na temat której pisałam doktorat na Akademii Muzycznej w Łodzi.
Nie przypominam sobie koncertu w Pani wykonaniu w Filharmonii Podkarpackiej.
- Niestety, nie występowałam jeszcze w Filharmonii Podkarpackiej, a zawsze bardzo chciałam, ponieważ moja mama pochodzi z Rzeszowa i spędziła tutaj całe swoje dzieciństwo i lata młodzieńcze. Wyjechała do Krakowa dopiero na studia.
Bardzo się cieszę z zaproszenia Massimiliano Caldiego, z którym dobrze się znamy i kilkakrotnie razem występowaliśmy. Pierwszy koncert zagraliśmy wspólnie, kiedy miałam dwanaście lat.
Może za jakiś czas znowu Pani wystąpi w Rzeszowie z koncertem, a może wcześniej zagracie wspólnie z mężem?
- Byłoby wspaniale, ponieważ darzę to miasto szczególnym sentymentem – tutaj dużą część życia spędzili moi dziadkowie i urodziła się moja mama. Będzie to dla mnie szczególny wieczór. Bardzo pani dziękuję za rozmowę i mam nadzieję na ponowne spotkanie wkrótce.
Z panią Julią Kociuban rozmawiała Zofia Stopińska 15 listopada 2019 roku w Rzeszowie.