Czarodziejskie dźwięki fletu Edyty Fil
Zapraszam Państwa na spotkanie z Panią Edytą Fil – wyśmienitą flecistką, która 4 sierpnia 2018 roku wystąpiła w Jarosławiu wspólnie ze świetnym organistą Marcinem Armańskim, w ramach cyklu koncertów ”Muzyka organowa w Jarosławskim Opactwie”.
Zofia Stopińska: Przyjechała Pani do Jarosławia wczoraj i pewnie oprócz próby było trochę czasu, aby zwiedzić Opactwo. Jak Pani się poczuła w tym miejscu?
Edyta Fil: Jestem pierwszy raz w Opactwie w Jarosławiu. Jest to przepiękne miejsce. Udało mi się dzisiaj odbyć wycieczkę z przewodnikiem po całym Opactwie i dużo zobaczyłam oraz poznałam historię tego miejsca, i dlatego z wielką przyjemnością wystąpię tutaj z koncertem.
Z panem Marcinem Armańskim już Pani grała, czy debiutujecie w Jarosławiu?
- Dzisiaj spotkaliśmy się pierwszy raz i pierwszy raz zagramy razem podczas koncertu. Chcę podkreślić, że muzycy w obecnej dobie bardzo szybko nawiązują współpracę i owoce tej współpracy są gotowe do pokazania podczas koncertu. Wszyscy dużo koncertujemy i prezentujemy taką formę, że do wykonania koncertu starcza maksymalnie trzy próby, a dzisiaj starczyła nam w zupełności jedna, ponieważ tylko dwa utwory gramy wspólnie, a reszta przeznaczona jest na flet solo lub organy.
Chyba nie tylko ja jestem ciekawa, ile Pani miała lat wybierając flet, a może ktoś Panią zachęcił, aby sięgnąć po ten piękny instrument?
- Można powiedzieć, że to był przypadek, ponieważ bardzo późno zapisałam się do szkoły muzycznej. Ma pani zdziwioną minę, ale sama zapisałam się do szkoły muzycznej. Byłam bardzo aktywnym dzieckiem – uprawiałam gimnastykę artystyczną i uczęszczałam na wszystkie możliwe koła zainteresowań, poza sekcją szachową, do której po prostu nie dotarłam, i to nie dlatego, że mi się nie podobała. Rodzice nie wierzyli mi, że bardzo chcę także grać, chociaż prosiłam ich od wczesnego dzieciństwa, żeby zapisali mnie do szkoły muzycznej. Kiedy byłam w czwartej klasie, zgodzili się, abym rozpoczęła naukę w ognisku muzycznym i zaczęłam grać na fortepianie, a w piątej klasie poszłam sobie sama na egzaminy do szkoły muzycznej, i rozpoczęłam naukę w dziale młodzieżowym na fortepianie, ale wiadomo, że w tym wieku za późno na karierę pianisty. Ponieważ były tam dodatkowe zajęcia gry na flecie prostym, to pan, który uczył grać na tym instrumencie, namówił mnie, abym spróbowała grać na flecie i dał mi flet. Z początku pomyślałam, że to niepoważny instrument, ale wzięłam ten flet do ręki i od razu zmieniłam zdanie, bo od razu zaczęłam na nim coś grać. Przyszłam na pierwszą lekcję i zaczęłam grać wymyślone melodie, stosując swoje chwyty i starając się wydobyć jak najpiękniejszy dźwięk. Oczywiście, że było w tej grze mnóstwo nieprawidłowości, ale zostało oczarowanie instrumentem i miłość od pierwszego wejrzenia. Wiedziałam już, że wcale nie chcę grać na fortepianie, tylko na flecie.
Szybko się Pani uwinęła ze szkołami I i II stopnia, a później rozpoczęła Pani studia w Akademii Muzycznej w Warszawie.
- Tak, w 1999 ukończyłam Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie fletu prof. Elżbiety Dastych-Szwarc. Później pojechałam na studia podyplomowe w Conservatorie National de Region de Strasbourg we Francji i ukończyłam studia w klasie kameralnej, prowadzonej przez Kreig Goodmana, a później klasę fletu z Mario Caroli. Od spotkania z Mario Caroli zaczęła się moja przygoda i historia z muzyką współczesną, której wcześniej nie lubiłam, ale jak się okazało tylko dlatego, że jej nie znałam. Jak tylko usłyszałam w wykonaniu Mario Caroli pierwszy utwór współczesny, który wykonywał solo na flecie – to można powiedzieć wprost, że „szczęka mi opadła”, bo zdałam sobie sprawę, jak niesamowicie możliwości wykonawcze fletu zwiększają wszystkie współczesne techniki wydobycia dźwięku. Teraz, po wielu latach zgłębiania ich, to bardzo ostrożnie bym się wypowiadała na ten temat, ponieważ to wszystko było już od tysięcy lat. Rozszczepianie dźwięku na alikwoty to jest jedna z najstarszych metod. Teraz uczę się śpiewu alikwotowego – to w Rosji się nazywa „gorłowe pienie”. Wokalista śpiewa dźwięk podstawowy i z alikwotów układa melodię – jednocześnie brzmią dwa dźwięki. Wszyscy myślą, że jedna osoba śpiewa, a druga gwiżdże, a robi to jedna osoba. Uczę się tego śpiewu i może następnym razem coś zaśpiewam tą techniką.
Ale generalne chcę podkreślić, że nam się wydaje, że jest to coś nowego, a to nie jest nowe.
Podobnie jak flet, który jest bardzo starym instrumentem.
- W klasycznym flecie wszyscy dążą do tego, żeby grać jednostajnym dźwiękiem, jak najczystszym dźwiękiem, o w miarę jednostajnej barwie, ale ja jednak szukam różnych barw. Pamiętam dobrze jeden master-classe z profesorem z Ameryki, który kolekcjonował różne etniczne flety. Kiedyś kupił flet indiański i próbował z niego wydobyć dźwięki, po czym udał się w góry, żeby pograć na tym flecie z prawdziwym Indianinem. Kiedy profesor zaczął w sposób klasyczny grać, Indianin powiedział mu otwarcie – brzydko grasz na tym instrumencie, nie rozumiesz tego instrumentu – flet to jest wiatr.
Mnie się podobają różne brzmienia fletu: klasyczny, i żeby był wiatrem, a także – jak słuchacze często podpowiadają – słychać w brzmieniu fletu różne ptaki i inne dźwięki przyrody.
Powiem jeszcze, że gra pizzicato na flecie jest czymś współczesnym, a na przykład na skrzypcach gra się w ten sposób od setek lat.
Podczas koncertów publiczność oklaskuje Panią gorąco nie tylko za wykonania utworów muzyki klasycznej, skomponowanych setki lat temu, które są jej dobrze znane, ale także, a może przede wszystkim, po utworach współczesnych, kiedy stosuje Pani niekonwencjonalne metody wydobycia dźwięków.
- Tak, bo jest to dla nich coś nowego, świeżego, nigdy nie myśleli, że flet może tak brzmieć. Poza tym w solowych utworach fletowych te wszystkie inne techniki wydobycia dźwięku powodują, że dużo ciekawsze jest wykonanie. Nawet najpiękniejszy jednostajny dźwięk nie jest w stanie tak długo zadowolić słuchacza, jak dźwięk, który się odmienia, bo wówczas to wszystko brzmi tak, jakby rozbrzmiewało parę instrumentów, a nie jeden.
Na pewnym etapie swojej działalności artystycznej podjęła Pani decyzję, że zamieszka Pani w Moskwie i było to już dosyć dawno.
- Faktycznie, bo było to dwanaście lat temu.
Od początku prowadzi tam Pani ożywioną działalności koncertową, ale nie tylko.
- Oprócz działalności koncertowej, pracuję jako organizator w Instytucie Polskim w Moskwie. Jest to praca na pół etatu (dlatego mogę prowadzić intensywną działalność koncertową), ale daje mi ona wiele satysfakcji i zabezpieczenie materialne. Jestem także szczęśliwa, że mogę w Rosji szerzyć kulturę polską.
Często także pomaga Pani dostrzegać piękno muzyki tego kraju i uroki Rosji – Polakom.
- Bardzo często ludzie przyjeżdżają do Rosji i są zaskoczeni, bo zupełnie inaczej sobie wyobrażali ten kraj. Niektórzy bali się jechać do Rosji i zmienili zdanie dopiero wtedy, kiedy spotkali Rosjan i poziom sztuki, bo muzyka i sztuka są w Moskwie naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Zawsze są to ciekawe kontakty dla obu stron.
Podczas wakacji, prawie każdego roku, przyjeżdża Pani do Polski.
- Tak, zawsze z dziećmi przyjeżdżam do Polski, bo chcę, żeby miały kontakt z Polską, żeby odwiedziły babcię. Jestem bardzo losowi wdzięczna, że zawsze jak przyjeżdżam, to gram koncerty dla polskiej publiczności. Sprawia mi to ogromną radość.
Pani dom rodzinny jest w Lublinie i tam także rozpoczynała Pani naukę muzyki.
- Tak, tam się wszystko zaczęło i tam zawsze z wielką radością wracam.
Podczas koncertu, który niedługo się rozpocznie, zaprezentujecie wspólnie z panem Marcinem Armańskim szeroki przekrój muzyki.
- Tak, bo rozpoczniemy od utworów epoki baroku, a konkretnie od dzieł Johanna Sebastiana Bacha i przedstawiciela muzyki francuskiej tego okresu Marina Marais, poprzez utwory organowe Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego i Mieczysława Surzyńskiego, aż po utwory Astora Piazzolli.
Dwa albo trzy lata temu miałam przyjemność słuchać Pani gry w kościele pw. św. Krzyża przy ulicy 3-Maja w Rzeszowie i pamiętam, jak bardzo zafascynowała nas Pani swą grą, a publiczności było wówczas bardzo dużo. Była w dźwiękach Pani fletu przedziwna magia.
- Może dlatego Państwo tak przyjęli ten koncert, że ja sama zawsze pasjonuję się tym wszystkim. Zawsze staram się, aby w programie były utwory muzyki dawnej, ale jak się Państwo za chwilę przekonają, nie zawsze brzmią one standardowo, bo wprowadzam często elementy współczesnego albo starożytnego wydobycia dźwięku, ale obecnie nieużywane powszechnie – dzisiaj usłyszą je Państwo zarówno w utworze Bacha, Marais’a i Piazzolli.
Podobno to ostatni Pani koncert tego lata w Polsce, trochę szkoda, że nie możemy zaprosić czytelników na kolejne.
- Tak, zaraz po powrocie do Lublina pakujemy się i wracamy do Moskwy, gdzie czekają na mnie obowiązki związane z pracą w Instytucie Polskim oraz koncerty. Kończąc letnie koncerty w Polsce muszę wspomnieć o koncercie, który grałam 21 lipca, wspólnie z fantastycznym organistą Markiem Stefańskim w Krościenku nad Dunajcem. Atmosfera była tak niezwykła, że ja zagrałam najpierw Toccatę Bacha w opracowaniu na flet solo, a potem, zupełnie niespodziewanie, zagraliśmy razem z panem Markiem Fugę w formie improwizowanej. Nie planowaliśmy tego, ale wielkie szczęście muzyczne na swojej fali poniosło nas w stronę improwizacji. Publiczność była szczęśliwa i zadowolona – my oczywiście również.
Dzieli się Pani swoimi umiejętnościami i doświadczeniami z młodzieżą i studentami?
- Owszem, prowadzę dużo master-classes dla młodzieży – zarówno dla kompozytorów, jak i dla flecistów, którzy są zainteresowani w rozwijaniu swoich horyzontów. Jeden z profesorów moskiewskiego Konserwatorium przysyła zawsze do mnie studentów, którzy jadą na konkursy zagraniczne i w programie mają do wykonania utwór współczesny. Zawsze mnie wtedy prosi: „...popracuj z nimi, ja sobie nie poradzę tak dobrze jak ty”. Chętnie pomagam mu i uczę. Często proszona jestem także o prowadzenie kursów mistrzowskich fletu klasycznego, ale zawsze interesuje mnie rozszerzanie horyzontów i staram się pokazywać coś nowego.
Grała Pani w tym roku w Rosji utwory polskich kompozytorów?
- Owszem, niedawno, bo w maju miałam przyjemność wykonać Andrzeja Panufnika – Hommage à Chopin na flet i orkiestrę smyczkową. Koncert odbył się w Konserwatorium Moskiewskim i była to rosyjska premiera tego fantastycznego utworu. Mam swoje przyjemności i małe sukcesy, bo wiadomo, że jak każdy muzyk lubię grać, ale jak mogę jeszcze przy okazji szerzyć muzykę polską, to zawsze jestem wtedy wzruszona i czuję się fantastycznie.
Zbliża się już czas koncertu i musimy kończyć tę miłą rozmowę, ale mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań za rok, może dwa.
- Zawsze bardzo chętnie wystąpię w Polsce. Dziękuję za rozmowę.
Z panią Edytą Fil – znakomitą flecistką mieszkającą i działającą w Moskwie rozmawiała Zofia Stopińska 4 sierpnia w Jarosławiu.
Szanowni Państwo!
Chcę jeszcze kilka słów powiedzieć o przebiegu sobotniego (4.08) koncertu w Jarosławskim Opactwie.
Wielkim zaskoczeniem dla publiczności był fakt, że pierwszy utwór tego koncertu – słynna Toccata i fuga d-moll Johanna Sebastiana Bacha, rozpoczęła się dźwiękami solowego fletu, a Pani Edyta Fil wykonała całą Toccatę stosując różne techniki wydobycia dźwięku, bo tylko w ten sposób można było ją zagrać. Po niej Pan Marcin Armański wykonał na organach tradycyjnie ciąg dalszy, czyli fugę – spotkały się dwie różne estetyki wykonawcze, i było to bardzo interesujące. Później słuchaliśmy pięknego, klasycznego brzmienia fletu w towarzyszeniem organów w dwóch utworach Bacha (a raczej fragmentach większych form) – Siciliana z Sonaty Es-dur BWV 1031 oraz Polonaise i Badinerie z Suity h-moll.
Marcin Armański pokazał swoje umiejętności wirtuozowskie wykonując opracowane na organy dwa fragmenty z Muzyki do Snu nocy letniej – Uwerturę i Scherzo - Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego.
W kolejnym ogniwie koncertu mogliśmy podziwiać nie tylko piękne brzmienia fletu, ale również Panią Edytę Fil, która stojąc przed ołtarzem zachwycająco wykonała Les foglies Espagne - Marina Marais , a później znowu zabrzmiały organy – tym razem różne brzmienia jarosławskiego instrumentu pokazał nam Marcin Armański, wykonując Capriccio fis-moll op. 36 – Mieczysława Surzyńskiego.
Pani Edyta Fil pożegnała jarosławską publiczność dwoma popisowymi utworami Astora Piazzolli – Etude nr 4 oraz Tango-Etude nr 3, zaś Marcin Armański wykonał na finał Preludium i toccatę C-dur niemieckiego kompozytora Thomasa Kiesewettera.
To był wspaniały wieczór, który z pewnością na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy zdecydowali się spędzić go w Jarosławskim Opactwie.