wywiady

Ja po prostu kocham swoją pracę.

 

 

        Sala balowa łańcuckiego Zamku  od samego początku jej głównym miejscem wydarzeń wszystkich edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Pierwszy koncert w tym roku, który odbędzie się w tej Sali 21 maja wypełnią pieśni R. Straussa i S. Rachmaninowa, a zaśpiewa je Tomasz Konieczny – światowej sławy basbaryton, którego usłyszeć można na tak znakomitych scenach jak: Opera Wiedeńska, Opera w Monachium, Metropolitan Opera w Nowym Jorku, La Scala w Mediolanie, Teatr Wielki Opera Narodowa w Warszawie, i wielu innych wiodących scenach operowych świata. Artyście towarzyszyć będzie Lech Napierała - znakomity polski pianista występujący od lat w prestiżowych salach koncertowych na świecie. Przed tym wyjątkowym wydarzeniem zapraszamy na spotkanie z Tomaszem Koniecznym.

         Zofia Stopińska : O czym Pan marzył, będąc bardzo młodym człowiekiem?  Może wytłumaczę skąd to pytanie – studiował Pan w PWSF Tv i T w Łodzi,  odnosił Pan wiele sukcesów jako aktor i czasami jako reżyser, ale został Pan śpiewakiem, który najpierw studiował śpiew solowy w AM w Warszawie, a później ukończył studia wokalne w Dreźnie.

 Pamiętam, że był Pan kiedyś na Kursie Wokalnym w Przemyślu u prof. Christiana Elßnera, (organizowanym przez panią Olgę Popowicz) i podczas koncertu na zakończenie śpiewał Pan basem, o ile dobrze pamiętam. To było podczas studiów w Dreźnie?

         Tomasz Konieczny: To niezwykle miłe, że pamięta Pani czasy kursów wokalnych profesora Christiana Elßnera. To był wspaniały, wielki pedagog. Gdyby nie Profesor, prawdopodobnie nie wylądowałbym w Dreźnie na studiach wokalnych w jego klasie śpiewu solowego, a co za tym idzie, nie zadebiutowałbym w Operze Lipskiej jako Kecal w „Prodanej Nevescie“ Bedřicha Smetany rok później.

         Rzeczywiście zaczynałem jako bas. Śpiewałem takie partie operowe, jak Skołuba, Osmin, Sarastro, Król Marek czy Procida w „Nieszporach Sycylijskich“ Verdiego. Jednak żyłka dramatyczna i bohaterska była we mnie zawsze. No i głos chciał trochę „do góry“. Tak zostałem basbarytonem czy, jak to Niemcy mówią, barytonem bohaterskim.

         O czym marzyłem jako młody człowiek? Myślę, że najczęściej marzyłem o teatrze, o jego magii i atmosferze. Już jako bardzo młody człowiek brałem udział w wielu wydarzeniach parateatralnych i sam takie, jako drużynowy w harcerstwie, organizowałem. Wyobraźnia chciała mi wręcz wybuchnąć, tyle było pomysłów, snów i marzeń…

           Pana światowa kariera rozpoczęła się w Wiedniu, do którego często Pan wraca, i chyba dlatego niektórzy do dzisiaj uważają Pana za solistę Opery Wiedeńskiej.

         - Ja też siebie postrzegam, jako solistę Opery Wiedeńskiej, choć nigdy nie byłem w niej na stałe zaangażowany. Zawsze śpiewałem tu główne role w charakterze gościa. Mimo to Opera Wiedeńska to moja artystyczna ojczyzna, mój ukochany teatr i ukochana publiczność. Gdy wracam do Wiednia, serce mi się śmieje. Tu zadebiutowałem w wielu rolach i tu rozpoczęła się moja międzynarodowa kariera. Mam w Wiedniu małe mieszkanko. Wiedeń kojarzy mi się z pięknem i ze sztuką. Do tego Wiedeńscy Filharmonicy, Wiedeńczycy, których nie da się porównać z nikim innym, doskonały Tafelspitz, wiedeński sznycel, góra Kalenberg, Katedra św. Stefana i ciągle na nowo Opera Wiedeńska – Wiener Staatsoper – moja artystyczna ojczyzna…

          Bardzo często zapraszany jest Pan do wykonywania partii w operach Ryszarda Wagnera, mówi się nawet, że jest Pan „Wagnerzystą”. Jaki głos trzeba mieć aby śpiewać Wagnera?

         - Przede wszystkim należy mieć odpowiedni temperament i „krzepę“. Opery Wagnera są długie i wymagają wiele wysiłku. Należy też mieć odpowiedni głos. Głos o odpowiedniej barwie i sile. No i jest ta jedna sprawa, bez której Wagnera rzeczywiście nie da się wykonywać. Wagnera po prostu trzeba kochać. Z pewnością znacie Państwo ludzi, tych szczególnych, których albo się kocha, albo nienawidzi. Podobnie jest z Wagnerem. Albo się go kocha, albo nienawidzi. No i tu dochodzimy do tej mojej drugiej artystycznej miłości – do Wagnera. 

         Śpiewa Pan również muzykę włoską (szczególnie opery Pucciniego)?

         - Zaśpiewałem w życiu kilka partii włoskich. Moim debiutem był Figaro w „Weselu Figara“ Mozarta. No ale tu można by się oczywiście sprzeczać, czy Mozart to muzyka włoska czy niemiecka… Potem był Procida w „Nieszporach Sycylijskich“ Verdiego. Partia basso cantante, którą bardzo lubiłem. Śpiewałem też Ramphisa w „Aidzie”, Colline w „Cyganerii“ Pucciniego, Melitone w „Mocy przeznaczenia“ Verdiego, a ostatnio, już w Operze Wiedeńskiej, Szeryfa Rance´a w „Dziewczynie z Dalekiego Zachodu” oraz Scarpia w „Tosce” – obie opery Pucciniego. Wielka frajda! Dla śpiewaka śpiewającego na co dzień muzykę niemiecką - kapitalna odskocznia. To jak nabranie dystansu, spojrzenie na siebie, swój rozwój, swoje osiągnięcia z tej „drugiej strony“. Bardzo lubię śpiewać po włosku, francusku (właśnie wróciłem z Tokyo, gdzie po raz kolejny śpiewałem Cztery Wcielenia Złego w „Opowieściach Hoffmanna“ Offenbacha) czy rosyjsku. Po rosyjsku śpiewam wiele pieśni. Właśnie w Łańcucie wykonamy parę pięknych pieśni S. Rachmaninova, które bardzo kocham…

          W tworzeniu spektaklu operowego najwięcej do powiedzenia ma reżyser . Ostatnio  jest moda na zaskakiwanie publiczności: współczesną reżyserią, przenoszeniem akcji do innej epoki i drobnymi zmianami libretta. Czy chętnie Pan występuje w takich spektaklach?

         - W tworzeniu dobrego spektaklu operowego swój udział mają różni artyści. Jeśli reżyser ma silną osobowość, to oczywiście ma duże możliwości sprawcze, ale i tu osoba scenografa odgrywa rolę bardzo ważną, jeśli nie kapitalną. Podobnie jak osobowość dyrygenta, który naprawdę jest w stanie kompletnie zmienić charakter wykonania, jeśli skłania się ku jakiejś szczególnej interpretacji. No i my – artyści występujący na scenie. Należę do tych spośród nich, którzy czynnie uczestniczą w procesie tworzenia inscenizacji. Tego nie należy się bać! Trzeba dociekać, dyskutować, pytać, dopominać się, blokować ewidentne durnoty wymyślone przez szalonego reżysera, jeśli taki się właśnie trafi. To jest nasza rola i nasza bardzo ważna część składowa spektaklu. To my będziemy potem na scenie „świecić przed publicznością oczami“. Nie należy się bać. Trzeba czynnie uczestniczyć w procesie twórczym. Taka jest konkluzja wynikająca z mojego wieloletniego doświadczenia scenicznego.

         To, czy inscenizator zmienia czas, wystrój, epokę, nie ma większego znaczenia. Teatr posługuje się swoim teatralnym, ponadczasowym i ponad kulturowym językiem. Warunkiem powodzenia spektaklu jest to, by ten teatr, ten język były na poziomie, by był to po prostu DOBRY TEATR, a nie szmira, kicz, publicystyka czy skandal w swoim założeniu. Teatr musi budzić w ludziach emocje. Taka jest rola teatru. To, czy akcja rozgrywa się w epoce opisanej przez autora dzieła, ma w tej perspektywie naprawdę drugorzędne znaczenie.

          Nie wiem, czy mam rację, ale uważam, że „40 +” – to początek najlepszych lat na śpiewanie basbarytonem i miejmy nadzieję, że dobra forma potrwa długo.

         - Też mam taką nadzieję, bo mój zawód z wiekiem coraz bardziej mi się podoba i wciąga jak narkotyk. Rzeczywiście 40+ to dla basbarytona TEN WIEK. Zobaczymy.

           W Pana pracy piękny głos jest najważniejszy. Jak Pan o niego dba?

          - Sport, sen, techniki nauki partii, które głos chronią, nie nadwyrężają, pozwalają głosowi ochłonąć. Nie palę, pracuję długo nad partiami. Nie uczę się ich z dnia na dzień. Poziom stresu należy po prostu ograniczać na tyle, na ile się da. Bardzo ważna jest systematyczność. Jeśli wiem, że muszę się jakiejś partii nauczyć, to staram się powtarzać ten materiał codziennie. Wtedy głosu nie potrzebuję w ciągu każdego dnia zbyt długo eksploatować. No i co mam zrobić jutro, staram się zrobić dziś. Ograniczać sytuacje podbramkowe”. Praca głosem przypomina trochę pracę sportowca. Korzystamy podobnie jak sportowcy z minerałów, witamin, dobrej diety. Po prostu staramy się o siebie dbać.

           Życie śpiewaka, pewnie nie tylko mnie, często kojarzy się z rankingami podobnymi do rankingów sportowców. Zarządzający teatrami operowymi mają listy z nazwiskami artystów i ich notowaniami. Pana nazwisko jest bardzo wysoko na liście basbarytonów, bo propozycji z różnych stron świata ma Pan dużo.

         - Rzeczywiście, podobnie jak sportowcy jesteśmy przypisani do różnych  „lig” i „stajni” (agencji). Nie narzekam na brak propozycji, a to jeszcze bardziej mnie motywuje do pracy. Ja po prostu kocham swoją pracę.

          Śpiewacy i aktorzy bywają przesądni. Jest wiele obyczajów z tym związanych ( znam tylko nadepnięcie na nuty, które przypadkowo znajdą się na podłodze i wejście na estradę lewą nogą). Przywiązuje pan wagę do takich spraw?

         - Jako młody adept sztuki teatralnej, jeszcze będąc w Szkole Filmowej w Łodzi, poznawałem wiele obyczajów teatralnych. Przestrzeganie obyczajów należało do kanonu, można powiedzieć do dobrego wychowania młodego aktora. Rzeczywiście, nie lubię na przykład gwizdania (to obyczaj pochodzący jeszcze z czasów, gdy nie było elektryczności, oświecało się lampami gazowymi, które wydawały charakterystyczny dźwięk, gdy zgasły -„gwizdały”. Żeby to ostrzeżenie usłyszeć, nie można było samemu gwizdać w teatrze. Więc nie lubię gwizdania). Nie wchodzi się na scenę w okryciu wierzchnim itd... Są także obyczaje nie związane z przesądami, lecz po prostu z dobrym wychowaniem. Na przykład nie wchodzi się na scenę w odkrytych butach i z gołymi nogami. To nieładne i niefajne…

Lista obyczajów teatralnych jest długa…

          Wszelkimi sprawami związanymi z Pana kalendarzem koncertowym zajmuje się agent. Kto ostatecznie decyduje o tym, gdzie, kiedy i z kim Pan wystąpi?

         - O tym, gdzie wystąpię, decyduję tylko ja. Rolą agenta jest przygotowanie propozycji, doradztwo, negocjacja gaży. Decyzję podejmuję autonomicznie ja.

          Całe zawodowe życie mieszka Pan na stałe w Niemczech. Pewnie nie tylko dlatego, że kocha Pan niemiecką muzykę, ale dlatego, że znalazł Pan odpowiednie miejsce na dom dla siebie i rodziny.

         - Po prostu Niemcy ze swoimi 100 teatrami operowymi, utrzymującymi ciągle jeszcze stałe zespoły operowe, są wymarzonym krajem dla rozwoju młodego śpiewka operowego, który musi zbudować swój repertuar. Wykorzystałem tę możliwość, kiedy mi się przytrafiła. Poza tym w Niemczech żyje się nieźle. Jakość życia jest wysoka. Społeczeństwo dba o swoje środowisko, o swoje gminy i miasta, nie trzeba się bać na ulicy, że się dostanie w skórę za inny wygląd czy język. Ja tęsknię za moją Ojczyzną bardzo. Tęsknię od lat za Polską. Można powiedzieć, im dalej, tym bardziej tęsknię, ale czy potrafiłbym teraz w Polsce mieszkać? Nie wiem… Stałem się, podobnie jak moi zacni koledzy, robiący kariery za granicą, po trosze obywatelem świata, takim ambasadorem polskości za granicą. Dzieci uwielbiają do Polski przyjeżdżać i mnie marzy się więcej w Polsce występować. Problem w tym, że to nie takie proste. Polskie instytucje kulturalne planują swoje programy bardzo późno. My już wtedy jesteśmy zajęci i po trosze trzeba te terminy na koncerty i występy w Polsce „wydzierać” ze swoich kalendarzy. Należę do tych patriotycznie nastawionych artystów, więc staram się za wszelką cenę godzić moje plany z propozycjami z Polski. Dzięki temu możemy z Lechem Napierałą wystąpić w Łańcucie.

           Bardzo się cieszę, że podczas 57. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie wystąpi Pan w Sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie z recitalem pieśni  R. Straussa i S. Rachmaninowa. Czy często śpiewa Pan recitale i czy Pan lubi występować jedynie z pianistą na scenie?

         - Recitale śpiewam od kilku lat dzięki mojemu pianiście Lechowi Napierale. To on przed paru laty napisał do mnie maila z zapytaniem, czy nie miałbym ochoty pośpiewać z nim pieśni. Zaraz po tym spotkaliśmy się w kawiarni nieopodal Opery Wiedeńskiej i formalnie omówiliśmy nasz pierwszy recital. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Wcześniej śpiewanie pieśni zawsze schodziło na plan dalszy z uwagi na brak czasu. Kilka lat temu zawzięliśmy się wraz z Lechem i przygotowaliśmy ogromnym wysiłkiem recital, który właśnie w tym roku w Łańcucie po raz kolejny wykonamy. Bardzo się cieszę, że do naszego spotkania z Lechem Napierałą wtedy doszło. Od tamtego spotkania przed laty w Wiedniu nagraliśmy już „Podróż Zimową” Barańczaka/Schuberta na płytę, wykonywaliśmy pieśni Mahlera, Bairda, Pendereckiego, Straussa, Rachmaninowa, Mussorgskiego, Czyża, Twardowskiego w Polsce, Niemczech, Japonii. 

          Dziękuję za poświęcony mi czas. Czekamy niecierpliwie na koncert w Sali balowej łańcuckiego Zamku, gdzie będziemy Pana oklaskiwać 21 maja.                           

         - Zapraszam Serdecznie!

 

 

SPOTKANIE Z MISTRZEM

        Zofia Stopińska: Zapraszam na spotkanie z Panem Pawłem Gusnarem – saksofonistą, kameralistą, pedagogiem, profesorem warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, a od września 2016 roku prorektorem tej uczelni. Spotykamy się w Rzeszowie, przed koncertem, podczas którego wystąpi Pan w roli solisty z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej. Utwory, które Pan wykona, nie są znane szerokiemu gronu publiczności. Proszę nam je przybliżyć.
        Paweł Gusnar: Wykonam dwie rapsodie na saksofon. Jako pierwszy zabrzmi utwór wybitnego francuskiego kompozytora Claude’a Debussy’ego – w tym roku obchodzimy setną rocznicę jego śmierci. Utwór pochodzi z roku 1903, ale mało kto wie, że światowej premiery doczekał się dopiero w roku 1918. Podczas prawykonania dyrygował nim inny znany francuski kompozytor i dyrygent, André Caplet. Świat musiał czekać kilkanaście lat, aby usłyszeć dzieło, które wyszło spod pióra Debussy’ego. Warto zatem podkreślić, że mija nie tylko setna rocznica śmierci kompozytora, ale również pierwszego światowego wykonania „Rapsodii” na saksofon.
        Drugi utwór, który wykonam z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, również ma formę rapsodii, tym razem cyklicznej – trzyczęściowej; jego twórcą jest zmarły trzy lata temu belgijski kompozytor André Waignein. Jest to dzieło współczesne, bo powstało już w XXI wieku – Waignein skomponował „Rapsodię” w 2010 roku na zamówienie innego belgijskiego kompozytora, saksofonisty i pedagoga, Alaina Crepina, jako utwór obowiązkowy dla finalistów V Międzynarodowego Konkursu Saksofonowego w Dinant w Belgii. Jest to jeden z najbardziej prestiżowych konkursów saksofonowych na świecie. „Rapsodia” André Waigneina jest coraz częściej wykonywana zarówno w wersji kameralnej (z fortepianem), jak i z dużą orkiestrą symfoniczną, można więc śmiało powiedzieć, że wchodzi do kanonu literatury saksofonowej.

        Przywiózł Pan jeden saksofon czy saksofony, bo często na koncerty zabiera Pan kilka saksofonów.
        - Obydwa utwory zostały napisane oryginalnie na saksofon altowy, dlatego zabrałem tylko jeden instrument.

        Jeśli podczas koncertu gra się na kilku saksofonach, czy trudno się przestawić i grać na saksofonie sopranowym, a zaraz potem na saksofonie tenorowym?
        - Dla muzyka profesjonalnego nie stanowi to trudności. Nawet uczniowie szkół średnich, oprócz głównego instrumentu, na którym kształci się młodych adeptów gry na saksofonie – czyli jego altowej odmianie, w zespołach kameralnych coraz częściej używają saksofonu sopranowego, tenorowego i barytonowego. Nie stanowi to większej trudności, aczkolwiek trzeba posiąść tę umiejętność. Sam sposób wydobycia dźwięku na różnych saksofonach nie odbiega w znaczącym stopniu od gry na saksofonie altowym, podobnie jest z aplikaturą, natomiast różna jest wielkość instrumentu, inny strój, wielkość samego ustnika, stroików – to wymaga przestawienia.

        Należy Pan do nielicznych saksofonistów łączących na równie wysokim poziomie działalność na polu muzyki klasycznej, jazzowej i rozrywkowej. Podziwiam Pana wszechstronność i sądzę, że nie jest łatwo swobodnie grać różne gatunki muzyki.
        - Faktycznie, bywa to trudne, dla większości muzyków klasycznych wręcz niemożliwe jest łączenie tych gatunków. Ja lubię to robić i nikt mnie do tego nie zmusza. Z wykształcenia jestem muzykiem klasycznym i głównym obszarem mojej działalności artystycznej jest wykonywanie klasycznego repertuaru, ale jestem również członkiem orkiestr jazzowych i często gram także muzykę rozrywkową.

        Jest Pan solistą, kameralistą, ale zdarza się Panu również grać w orkiestrach. Każdy dzień ma Pan wypełniony pracą.
        -  Faktycznie tak jest, a odkąd mam zaszczyt pełnić funkcję prorektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina i łączyć obowiązki dydaktyczne na dwóch uczelniach – w Warszawie i na Akademii Muzycznej w Łodzi, czasu na koncertowanie, a tym bardziej na pracę z zespołami orkiestrowymi, jest coraz mniej. Moją główną działalność artystyczną stanowią występy solowe i kameralne, ale jeśli jest potrzeba i saksofon gości w składzie orkiestr symfonicznych, głównie warszawskich: Sinfonii Varsovii, Filharmonii Narodowej czy Polskiej Orkiestry Radiowej, to z wielką przyjemnością siadam również przy pulpicie w orkiestrze i wykonuję partie saksofonu.

        Sporo Pan także podróżuje. Dzisiaj spotykamy się w Rzeszowie, a niedawno był Pan w Republice Czeskiej, gdzie grał Pan, podobnie jak jesienią ubiegłego roku w Iwoniczu Zdroju, z towarzyszeniem organów.
        - Zgadza się, miałem przyjemność wystąpić razem z moim serdecznym przyjacielem, znakomitym organistą Bartoszem Jakubczakiem, na koncertach w ramach prestiżowej imprezy o nazwie Svatováclavský Hudebni Festival. Każdego roku w ramach tego festiwalu odbywa się mnóstwo koncertów.

         Najczęściej występuje Pan w Europie, ale zdarzają się także bardzo dalekie tournées – do Chin, do Korei.
         - Już w maju wyjeżdżam na koncerty oraz kurs mistrzowski do Korei Południowej, do uczelni partnerskiej z naszym UMFC – Keimyung University w Daegu, gdzie będę miał przyjemność dwukrotnie wystąpić na koncertach z orkiestrą symfoniczną i będę tam wykonywał m.in. „Rapsodię” André Waigneina, kameralny koncert z naszym Rektorem, akordeonistą Klaudiuszem Baranem, a także, jak już wspomniałem, poprowadzę kurs mistrzowski dla tamtejszego uniwersytetu.

        Pana gra inspiruje wielu kompozytorów i utworów skomponowanych dla Pana jest dużo – ukazuje się nawet seria płyt zatytułowana „Saxophone Varie”, zawierająca te utwory.
        - Faktycznie, to był mój pomysł, aby utwory dedykowane mi przez kompozytorów zarejestrować i wydać na płytach oraz drukiem jako partytury. Tych utworów w ostatnich latach powstało naprawdę sporo, bo naliczyłem ich już ponad siedemdziesiąt. Te, które mogą stanowić interesującą literaturę muzyczną dla saksofonistów – zarówno jeszcze studiujących, jak i dla muzyków profesjonalnych –zostały wydane. W 2013 roku ukazał się pierwszy album zatytułowany „Saxophone Varie” z utworami polskich kompozytorów. Płyta ta została uhonorowana Fryderykiem 2014 w kategorii Album Roku – Muzyka Kameralna oraz była nominowana jako najwybitniejsze nagranie muzyki polskiej. W 2016 roku ukazała się część druga, a obecnie finalizuję trzeci album „Saxophone Varie” – tym razem dwupłytowy, na którym znajdują się utwory na same saksofony – od kwartetu po sekstet oraz utwory na saksofon z towarzyszeniem klawesynu, akordeonu z wiolonczelą i fortepianu.

        Możemy powiedzieć, że zarówno saksofon, jak i polska muzyka naszych czasów ma się dobrze.
        - Muzyka naszych czasów to bardzo dobra nazwa na określenie nowych utworów, żeby nikogo nie odstraszać muzyką współczesną. Jest to muzyka, która powstaje w naszych czasach i naprawdę jest przystępna. Ludzie chcą słuchać najnowszej muzyki saksofonowej, interesują się nią i coraz więcej muzyków sięga po utwory polskich kompozytorów.

        Czy za granicą jest również zainteresowanie utworami kompozytorów polskich?
        - Zawsze, kiedy występuję za granicą, w repertuarze „przemycam” co najmniej jeden utwór polskiego kompozytora, a czasami gram recitale złożone wyłącznie z rodzimych utworów. Cieszy mnie również fakt, że na najbliższym Światowym Kongresie Saksofonowym, który odbędzie się już w lipcu, cały muzyczny świat usłyszy „Koncert saksofonowy” Krzysztofa Pendereckiego, który będę miał zaszczyt wykonać z Orkiestrą Filharmonii w Zagrzebiu.

         Niedawno przeczytałam, że wydał Pan około 50 płyt, ale nie jestem pewna, czy to była aktualna informacja.
         - Przyznam się szczerze, że dokładnie nie liczę płyt. Samych solowych jest już prawie dziesięć, natomiast na innych występuję jako kameralista, artysta gościnny, członek orkiestr jazzowych lub rozrywkowych. Tych płyt jest na pewno kilkadziesiąt.

        Na jakich instrumentach Pan gra?
        - Gram na instrumentach firmy Yamaha, używam akcesoriów i stroików do saksofonów firmy D’Addario oraz firmy BG, która też produkuje akcesoria i wspaniałe ligatury.

        Proszę powiedzieć – kiedy i jak Pan wypoczywa, bo czasami trzeba odejść od muzyki i zająć się czymś innym.
        - Zgadzam się, że trzeba odpocząć. Pytanie nie jest zbyt dobre, bo obecny sezon artystyczny mam wyjątkowo trudny i na razie nie mam czasu nawet pomyśleć o odpoczynku. Dopiero w sierpniu będę miał chwilę dla siebie. Koniec sezonu nie będzie łatwy, bo w lipcu mam kursy, koncerty, nagrania oraz Światowy Kongres Saksofonowy w Zagrzebiu, podczas którego będę reprezentował Polskę, wystąpię też na festiwalach w Czechach i Niemczech – taki mam plan na pierwszy miesiąc wakacji.

        Mam nadzieję, że wyjedzie Pan z Rzeszowa zadowolony zarówno ze współpracy z orkiestrą, jak i z przyjęcia publiczności, i zechce Pan przyjąć kolejne zaproszenie na występ w naszym mieście.
        - Zawsze z wielką przyjemnością. Podkreślę, że nie jest to mój pierwszy występ z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. W 2012 roku występowałem w Rzeszowie pod batutą Rubena Silvy, dwa lata temu brałem udział w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie, ale w innej roli, bo jako członek Orkiestry Kukla-Band – Zygmunta Kukli, który pochodzi z Rzeszowa. Graliśmy wówczas koncert muzyki filmowej. Tym razem powracam do Rzeszowa z utworami Debussy’ego i Waigneina.

Z prof. Pawłem Gusnarem – saksofonistą, kameralistą i pedagogiem, Zofia Stopińska rozmawiała 19 kwietnia 2018 roku w Rzeszowie.

Występ Pawła Gusnara z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej na długo pozostanie w pamięci publiczności, która wypełniła salę koncertową 20 kwietnia. Artysta udowodnił nam, że saksofon jest pełnoprawnym instrumentem koncertowym, wykonując bardzo interesujące i piękne dzieła. Zachwycił publiczność mistrzowską grą oraz przepięknym brzmieniem saksofonu altowego. Wspaniały występ został nagrodzony długimi i gromkimi brawami.

Chór "Magnificat" to liczna rodzina

        Zofia Stopińska : Trwają ostatnie przygotowania do uroczystego koncertu, który odbędzie się 30 kwietnia w bazylice archikatedralnej w Przemyślu staraniem Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i Archidiecezjalnego Chóru „Magnificat” z Przemyśla. Aby przybliżyć Państwu to wydarzenie oraz działalność chóru „Magnificat”, poprosiłam o rozmowę panią Monikę Maziarz, która od wielu lat jest członkiem tego zespołu. Kiedy powstał pomysł uczczenia w ten sposób dwóch bardzo ważnych rocznic?
        Monika Maziarz : Pomysł narodził się pod koniec ubiegłego roku, kiedy wiadomo było już, że decyzją Sejmu RP rok 2018 będzie rokiem obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę oraz 100-lecia urodzin ks. abp. Ignacego Tokarczuka. Podczas jednej z rozmów dyrygenta chóru „Magnificat” ks. Mieczysława Gniadego z dyrektor Filharmonii Podkarpackiej prof. Martą Wierzbieniec okazało się, że jest możliwość wspólnego koncertu chóru i orkiestry w ramach projektu realizowanego przez Filharmonię pod nazwą „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. Wtedy też ustalono datę i miejsce koncertu, które jest nieprzypadkowe, bowiem abp Tokarczuk jako ordynariusz diecezji przemyskiej był związany z bazyliką archikatedralną w Przemyślu, w jej podziemiach został też pochowany. Dla nas, chórzystów, ważne jest także to, że był wielkim przyjacielem chóru i wspierał jego działalność. Nie mogliśmy więc nie uczcić jego pamięci. Arcybiskup był również wielkim patriotą i dlatego nasz koncert chcieliśmy zadedykować także Niepodległej. Zresztą od samego początku naszej działalności uświetniamy uroczystości patriotyczne, robiliśmy to jeszcze w czasach, gdy obchody 11 listopada były zakazane przez władze. Dziś na szczęście możemy się cieszyć wolnością i świętować oficjalnie. Bardzo się cieszymy, że wraz z nami świętować będzie też Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej.

        Proszę nam przybliżyć program i wykonawców tego wieczoru, który wypełnią muzyka i słowo.
        – Rzeszowskich filharmoników chyba nie trzeba przedstawiać. To znakomity zespół, który ma na swoim koncie wiele sukcesów artystycznych w kraju i za granicą. Kilka miesięcy temu występował w Chinach, gdzie został wspaniale przyjęty zarówno przez tamtejszą publiczność, jak i krytyków muzycznych. Archidiecezjalny Chór „Magnificat”, w którym mam przyjemność śpiewać od 20 lat, to z kolei zespół amatorski, ale także z dużym dorobkiem artystycznym. Naszą siedzibą jest Przemyśl, gdzie uświetniamy uroczystości kościelne i patriotyczne i gdzie najczęściej koncertujemy.
        W trakcie poniedziałkowego koncertu te dwa zespoły połączą siły, by uczcić dwie wyjątkowe rocznice i zarazem dostarczyć – mam nadzieję – pięknych estetycznych doznań naszym słuchaczom. Wierzymy bowiem, że muzyka jest doskonałym środkiem do wyrażania emocji, także tych wzniosłych, związanych z pamięcią i historią.
        Podczas koncertu zabrzmią piękne kompozycje muzyki sakralnej, zarówno polskiej, jak i światowej, dedykowane śp. abp. Ignacemu Tokarczukowi. W programie znajdą się m.in. „Ojcze nasz” i „Vide humilitatem” S. Moniuszki, „Ecce sacerdos magnus” J.B. Singenbergera oraz „Ave verum” W.A. Mozarta czy „Alleluja” z oratorium „Mesjasz” G.F. Händla. Co ciekawe, prawdopodobnie po raz trzeci od prawie 200 lat zostanie też wykonany utwór „Ave Maria”, będący częścią niemal nieznanej na świecie „Missa solemnis h-moll” wiedeńskiego kompozytora przełomu XVIII i XIX wieku, Ignaza Rittera von Seyfrieda.
        W drugiej odsłonie koncertu usłyszymy utwory o tematyce patriotycznej, takie jak: „Gaude Mater Polonia”, „Rota” F. Nowowiejskiego czy polonezy „Pożegnanie Ojczyzny” M.K. Ogińskiego i „Wyleć, orle” O.M. Żukowskiego. Przy pulpicie dyrygenckim stanie ks. prał. dr Mieczysław Gniady, który zaaranżował większość tych utworów na orkiestrę symfoniczną. Oczywiście znajdzie się też miejsce dla kompozycji instrumentalnych w wykonaniu Orkiestry. Części muzyczne, jak Pani Redaktor wspomniała, będą przeplatane słowem. Specjalne refleksje poetyckie na tę okazję przygotował znany przemyski kaznodzieja i redaktor naczelny „Niedzieli Przemyskiej” ks. prał. Zbigniew Suchy. Będzie można też posłuchać 12-letniego przemyślanina Aleksandra Zarębińskiego, który zaprezentuje swój niezwykle dojrzały wiersz pt. „Ojczyzna”, włączony do współczesnych zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego. Całość poprowadzi zaś red. Grzegorz Boratyn, znany z anteny TVP Rzeszów. Mamy nadzieję, że koncert się uda i zostanie ciepło przyjęty przez publiczność.

        Archidiecezjalny Chór „Magnificat” działa już ponad 30 lat – z moich wyliczeń wynika, że zbliża się niedługo 35-lecie zespołu, a ta rozmowa jest dobrą okazją do przypomnienia jego narodzin i działalności.
        – Chór powstał w 1984 r. z inicjatywy ks. Mieczysława Gniadego. Od początku istnienia upowszechnia muzykę religijną i patriotyczną poprzez oprawę uroczystości kościelnych i państwowych oraz działalność koncertową. Jest stale obecny w pejzażu kulturalnym Przemyśla. Naszą tradycją stały się noworoczne koncerty kolęd, organizowane w bazylice archikatedralnej, które zawsze gromadzą wielką publiczność. Od dawna chór tworzy także oprawę Mszy świętych w ramach miejskich obchodów rocznic uchwalenia Konstytucji 3 maja i odzyskania niepodległości. W repertuarze mamy blisko 400 utworów: dzieła muzyki klasycznej, głównie sakralnej, ale też kompozycje ludowe i patriotyczne. Pośród utworów, które wykonujemy, mamy też prawdziwe perełki.

        Pięć lat temu nasz repertuar wzbogacił się o nieznane na świecie dzieło „Missa solemnis h-moll”, skomponowane w 1831 r. przez wspomnianego już Ignaza Rittera von Seyfrieda. Wykonaliśmy je wraz z chórem kameralnym „A cappella Leopolis” ze Lwowa i Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej 5 listopada 2012 r. w bazylice archikatedralnej w Przemyślu. Oczywiście całością dyrygował ks. Mieczysław Gniady. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale było to wydarzenie na skalę światową, ponieważ utwór ten został wykonany po raz pierwszy od niemal 200 lat. Koncert poprzedziła wielomiesięczna żmudna praca ks. Gniadego nad opracowaniem jego rękopisu, połączona z poszukiwaniem źródeł na temat Seyfrieda, który – jak się okazało – był cenionym w środowisku muzycznym Wiednia dyrektorem opery, dyrygentem i kompozytorem z ogromnym dorobkiem dzieł scenicznych i sakralnych, a także uczniem Mozarta i bliskim współpracownikiem Beethovena. Ta niezwykła, choć właściwie nieznana postać zainteresowała naszego Dyrygenta na tyle, że postanowił opracować inny jego utwór – „Te Deum”. Doprowadził także do prawykonania tej kompozycji 14 maja 2017 r. w Krasiczynie, na koncercie w ramach obchodów 150 rocznicy urodzin kard. Adama Stefana Sapiehy. Muszę powiedzieć, że to, iż jako chórzyści możemy brać udział w światowych prawykonaniach, jest dla nas bardzo rozwijające i daje nam ogromną satysfakcję.

        Systematyczne próby, praca nad nowymi utworami i wysoko postawiona przez ks. prał. dr. Mieczysława Gniadego poprzeczka sprawiły, że chór „Magnificat” cieszy się wielkim uznaniem nie tylko w Przemyślu. Uświetniacie swoim śpiewem nie tylko uroczystości, które odbywają się w przemyskiej archikatedrze, ale także występujecie z koncertami w innych świątyniach.
        - Rzeczywiście, można nas usłyszeć nie tylko w Przemyślu. Do tej pory wystąpiliśmy ponad 1000 razy, głównie w województwie podkarpackim, ale także w innych regionach kraju oraz za granicą: w Austrii, Belgii, we Francji, w Niemczech, na Ukrainie i we Włoszech. Do naszych ważniejszych osiągnięć należy dwukrotna oprawa muzyczna wizyt papieża Jana Pawła II na Podkarpaciu oraz Mszy świętej na placu Świętego Piotra w Rzymie w 2003 r. z okazji jubileuszu 25-lecia pontyfikatu Ojca Świętego, z udziałem dostojnego Jubilata. Wszędzie jednak, gdzie się pojawiamy, czy to w dużym ośrodku, czy też w małej miejscowości, zawsze staramy się stanąć na wysokości zadania i dać z siebie jak najwięcej. Jesteśmy chórem amatorskim, ale robimy, co w naszej mocy, aby ciągle się doskonalić. Mamy to szczęście, że możemy pracować pod okiem Człowieka, który wiele od nas wymaga, ale trzeba przyznać, że jest też bardzo cierpliwym nauczycielem. (śmiech)

        Z pewnością Chór tworzą osoby, które na co dzień wykonują różne zawody, ale będąc na próbie, zauważyłam, że panuje w zespole bardzo dobra, przyjazna atmosfera, która sprzyja pracy.
        - Tak, w chórze śpiewają ludzie różnych profesji, ale też w różnym wieku. Kiedy dołączyłam do zespołu, miałam tylko 16 lat i byłam najmłodsza wśród chórzystów, ale zostałam wówczas bardzo ciepło przyjęta zarówno przez młodzież, jak i osoby sporo ode mnie starsze. Właściwie w naszym chórze nie ma czegoś takiego jak konflikt pokoleń. Młodzi bardzo dobrze dogadują się ze starszymi, a starsi z młodszymi. Tę atmosferę czuć nie tylko na próbach, ale na przykład podczas naszych spotkań przy ognisku czy w trakcie wyjazdów na koncerty. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że ta przyjazna atmosfera właściwie się nie zmienia.               Oczywiście zmieniają się czasy, zmienia się też skład chóru, jedni przychodzą, inni odchodzą, często z powodu wyjazdów na studia, ale większość byłych chórzystów utrzymuje kontakt z zespołem, a niektórzy występują z nami okazjonalnie, na przykład kiedy przyjeżdżają do domów na święta. W ciągu niemal 35 lat działalności chóru przez jego szeregi przewinęło się około 300 osób. Jesteśmy więc całkiem liczną rodziną. (śmiech) W tym czasie zawiązywały się przyjaźnie, które trwają po dziś dzień, a nawet małżeństwa. Nie wiem, czy to specyfika tylko naszego zespołu, ale życzyłabym wszystkim chórom takich trwałych i autentycznych relacji.

        Chór „Magnificat” ma na swoim koncie sporo nagród i wyróżnień – proszę wymienić najważniejsze.
        - Myślę, że jedną z tych ważniejszych jest Doroczna Nagroda Miasta Przemyśla, którą otrzymaliśmy kilka lat temu z rąk prezydenta Przemyśla Roberta Chomy w dowód uznania za krzewienie kultury w mieście. To dla nas tym cenniejsze wyróżnienie, że zostaliśmy docenieni w miejscu nam bliskim, gdzie na co dzień żyjemy, spotykamy się i wspólnie muzykujemy. Cieszy nas też nagroda od Zarządu Województwa Podkarpackiego. Pośrednim sukcesem chóru jest też to, że kilka miesięcy temu nasz Dyrygent został przedstawicielem ministra kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotra Glińskiego w Radzie Artystyczno-Programowej Filharmonii Podkarpackiej.
        W czasie niemal 35-letniej działalności chóru sporo było też nagród i wyróżnień na festiwalach i przeglądach muzycznych, gdzie oceniali nas eksperci, ale jeśli mam wymienić ten najważniejszy laur, to bezsprzecznie muszę powiedzieć o Złotym Orfeuszu, który w 2016 r. francuska Akademia Fonograficzna przyznała nam oraz pozostałym wykonawcom premierowego nagrania „Missa solemnis h-moll” Seyfrieda. To bardzo zaszczytna, międzynarodowa nagroda, jedna z najważniejszych nagród muzycznych na świecie, w środowisku nazywana „muzycznym Oscarem”. Proszę więc sobie wyobrazić, jak ogromne było nasze zaskoczenie na wieść, że zostaliśmy jej laureatami. Oczywiście nie należy ona tylko do nas, w nagraniu oprócz chóru „Magnificat” wzięli udział soliści Warszawskiej Opery Kameralnej, Chór Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, ale z racji tego, że za całe to przedsięwzięcie muzyczne odpowiedzialny był ks. Mieczysław Gniady, bardzo się z nią identyfikujemy i się do niej przywiązaliśmy (śmiech).

        To wielkie wydarzenie z pewnością miało wpływ na dalszą współpracę pomiędzy chórem „Magnificat” i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        – To prawda, czego dowodem jest ubiegłoroczny koncert w Krasiczynie oraz ten, który już za parę dni. Ale mieliśmy to szczęście, że z rzeszowskimi filharmonikami mogliśmy współpracować już dużo wcześniej, bo w 1995 r., a następnie w 2009 r., kiedy to wspólnie wystąpiliśmy w przemyskiej bazylice archikatedralnej na koncercie z okazji 25-lecia chóru „Magnificat”. To dla nas wielki zaszczyt, że jako amatorski zespół możemy współpracować z tak znakomitymi artystami, a przy tym po prostu wspaniałymi i ciepłymi ludźmi. Marzą nam się kolejne wspólne przedsięwzięcia muzyczne. Być może najbliższą okazją ku temu będzie jubileusz naszego 35-lecia.

        30 kwietnia o godz. 19.00 zapraszamy na koncert do bazyliki archikatedralnej w Przemyślu.

Z panią Moniką Maziarz, która od 20 lat śpiewa w Archidiecezjalnym Chórze "Magnificat" w Przemyślu Zofia Stopińska rozmawiała 25 kwietnia 2018 roku.

To był bardzo ważny etap w życiu Kilara

       Staraniem Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie oraz działającej w jej strukturach Wypożyczalni Muzycznej, 12 kwietnia odbyło się przy ulicy Żeromskiego 2 (w siedzibie Wypożyczalni Muzycznej) spotkanie z Panią Maria Wilczek-Krupą – autorką biografii „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak w Krakowie w 2015 roku.
      Maria Wilczek-Krupa ukończyła teorię muzyki w krakowskiej Akademii Muzycznej, jest dziennikarką prasową i radiową, związaną m.in. z „Dziennikiem Polskim”, „Kinem”, „RMF Classic”. Autorka przygotowując rozprawę doktorską na temat muzyki filmowej Wojciecha Kilara, przeprowadziła z nim wielogodzinne rozmowy, dzięki którym mamy pierwszą tak obszerną biografię jednego z największych polskich kompozytorów naszych czasów.
      Tak jak przewidywali organizatorzy, zainteresowanie książką o Wojciechu Kilarze w Rzeszowie jest duże i w spotkaniu uczestniczyło sporo osób w różnym wieku. Honory gospodyni pełniła pani Barbara Chmura – dyrektor Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie, a prowadził je pan Adrian Ślęczkamuzykolog, pedagog Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie. Na zakończenie był czas na pytania i wypowiedzi uczestników spotkania. Sporo dowiedzieliśmy się o bohaterze spotkania z wypowiedzi pani Bogumiły Płanety, która przez długie lata była dyrektorką ZSM nr 2 w Rzeszowie i za jej kadencji patronem szkoły został Wojciech Kilar. Wypowiadały się osoby, które znały kompozytora osobiście, jak i młodzież zafascynowana tą postacią i jego twórczością. Było to bardzo interesujące, długie i bardzo potrzebne spotkanie.
      Wszystkich, którzy jeszcze nie zapoznali się z książką „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, zachęcam, aby to zrobili, bo jest ona fascynująca i świetnie napisana. Jest to pierwsza pełna biografia niepokornego kompozytora i, jak mówią słowa Leszka Możdżera zamieszczone na okładce – „Barwna, mocno wciągająca opowieść”.
Z nadzieją, że zainteresuje Państwa, zarejestrowana po spotkaniu rozmowa z Panią Maria Wilczek-Krupą – autorką biografii, zapraszam do przeczytania jej.

      Zofia Stopińska: Rozmawiamy po zakończeniu spotkania i bardzo mnie interesuje, jak powstała ta biografia, bo podczas spotkań z Wojciechem Kilarem nie myślała Pani o pisaniu książki.
      - Maria Wilczek-Krupa: To prawda, że nie zamierzałam pisać książki, która powstawała już po śmierci Wojciecha Kilara, ale przystępując do pisania byłam przekonana, że prawie wszystko o kompozytorze wiem i mam już gotowy materiał. To był błąd, bo nagle się okazało, że podczas rozmów z osobami, które znały lub przyjaźniły się z Wojciechem Kilarem, dowiadywałam się o ciekawych epizodach z jego życia, mało tego – oni kierowali mnie do kolejnych ludzi, którzy opowiadali o kolejnych faktach. Ten las gęstniał z miesiąca na miesiąc, aż w pewnym momencie trzeba było powiedzieć stop, bo do dzisiaj zbierałabym materiały.
Podczas takich spotkań, jak dzisiejsze, zawsze ktoś mówi o nowych faktach, bo Kilar miał mnóstwo fanów, przyjaciół i współpracowników. Proszę sobie wyobrazić, że już po publikacji książki zgłosił się do mnie jego kolega z podwórka, ze Lwowa. Bardzo żałowałam, że nie stało się to wcześniej, ale nic nie wiedziałam o jego istnieniu. Napisał do mnie mail, że przeczytał książkę i jest bardzo wzruszony, wrócił pamięcią do tych wspólnych lat lwowskich i dopiero od niego dowiedziałam się, że małżeństwo rodziców Wojciecha Kilara nie rozpadło się dopiero podczas wojny, jak wyjeżdżali ze Lwowa, tylko o wiele wcześniej. Nie mogłam już nic dodać o tych lwowskich czasach, bo książka już była wydana.

      Ilość zebranego materiału, który podczas pisania powiększał się, nie ułatwiały Pani pracy.
      - Książka powstawała w dużych bólach, bo musiałam ten gąszcz materiałów selekcjonować. Z tego „huraganu wiedzy” musiała powstać książka.

      Nie było łatwo pewnie na początku namówić pana Wojciecha Kilara do zwierzeń. Mistrz zwykle nie potrafił stanowczo odmówić kobiecie i dlatego na jedno lub dwa spotkania mógł się zgodzić, a później, po poznaniu Pani, te rozmowy stały się dla niego interesujące.
      - Tak było. Spotykaliśmy się jak mistrz z uczniem, ale w zasadzie on mnie niczego nie uczył. Powiedział, że „fajnym językiem piszę”. Niektórzy zarzucali mi, że pisałam Wojtek o nim, a on się najbardziej z tego cieszył, kiedy pisałam: Wojtek, Basia, a nie Barbara czy pan Wojciech – to go drażniło. Znalazł w tych spotkaniach przyjemność, bo miał pretekst do wspominania. Ważne było także to, że pisałam doktorat o muzyce filmowej. To wszystko złożyło się z czasem na bliższą znajomość.

      Dopiero podczas dzisiejszego spotkania uświadomiłam sobie, jak dużo muzyki dla potrzeb filmu skomponował Wojciech Kilar, kilka razy próbowałam sprowokować dłuższą rozmowę na ten temat – niestety, bez rezultatów. Wiele lat temu, podczas pierwszego naszego spotkania w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie, odpowiedział jednym zdaniem: „Muzyka filmowa jest po to, żeby wyżywić kompozytora”. Kilka lat temu powiedział lekceważąco: „Niewiele pozostało z mojej muzyki filmowej. To, co ważne, zmieściło się na jednej płycie”.
      - Używał też określenia bankomat. Mnie także powiedział, że gdyby zebrać jego muzykę filmową, to może godzina dobrej muzyki by wyszła.

      Spotkanie jest poświęcone książce, której nie ma na półkach w księgarniach. Biografię „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach” możemy na razie tylko wypożyczyć w bibliotekach.
      - To prawda, bo nakład się wyczerpał, był dodruk, który także został wykupiony. Ja się z jednej strony cieszę, ale z drugiej – chciałabym, żeby książka była dostępna. Będzie kolejny dodruk. Jak będę wydawała biografię Henryka Mikołaja Góreckiego, to wydawca obiecał mi, że wydrukuje również biografię Kilara.

      Czy to oznacza, że z postacią Wojciecha Kilara już się Pani rozstała i nic nowego o nim Pani nie napisze?
      - Ja się z nim nie rozstaję nigdy, ponieważ jego muzyka jest dla mnie fascynująca i często muszę do niej wracać, tak samo, jak do niektórych filmów. Będę także o nim pisać, bo dlaczego miałabym nie pisać, ale nie biorę na razie pod uwagę pisania kolejnej książki o Kilarze. W tej chwili finalizuję pracę nad biografią Henryka Mikołaja Góreckiego. To jest ogromnie trudna praca, bo miał, jak Pani wie, bardzo trudne życie. Zrobić dobrą książkę na jego temat nie jest łatwo. To jest też pokrewna postać, bo Kilar występuje w biografii Góreckiego częściej niż Górecki w biografii Kilara.
Z Wojciechem Kilarem pewnie nigdy się nie pożegnam.

      Kilka lat temu zastanawialiśmy się z mistrzem Jerzym Maksymiukiem, które utwory polskich kompozytorów naszych czasów przejdą do historii muzyki – jednym z kilku utworów, które wymienił, była „Orawa” Wojciecha Kilara.
      - Kilar byłby zadowolony, że tak powiedział, bo Kilar bardzo „Orawę” lubił. Ja także bym się do tego skłaniała, bo „Orawa” wchodzi w ucho. Starczy posłuchać i popatrzeć, co się dzieje na koncertach zespołu „Motion Trio” po wykonaniu „Orawy”. Zawsze publiczność nagradza to opracowania na trzy akordeony długą owacją. Ten utwór wszedł już do kanonu muzyki popularnej.

      Powracając do Pani znajomości z Wojciechem Kilarem – być może połączył was Śląsk. Pani pochodzi z tamtych stron, a on kochał Śląsk. Wcześniej jednak, po wyjeździe ze Lwowa, przez dwa lata mieszkał w Rzeszowie i były to bardzo ważne lata.
      - To były chłopięce, szczenięce lata, ale to tutaj po raz pierwszy trafił do szkoły muzycznej, miał pierwszych wielkich przyjaciół, został laureatem pierwszego konkursu muzycznego, skomponował samodzielnie pierwszy utwór i miał mistrza z prawdziwego zdarzenia. To był bardzo ważny etap w jego życiu i on to podkreślał.

      Młodzieńcza przyjaźń Wojciecha Kilara z Adamem Harasiewiczem i Tadeuszem Wojturskim trwała do końca ich dni. Pamiętam, jak podczas jednego z pobytów w Rzeszowie, nie wiedząc o śmierci Tadeusza Wojturskiego, przed koncertem spoglądał na zegarek, mówiąc: „Z Adamem rozmawiałem telefonicznie i obiecał, że przyjdzie z żoną 10 minut przed rozpoczęciem, zaraz powinien zjawić się Tadzio”. Bardzo się zasmucił, kiedy mu powiedziałam, że Tadeusz nie żyje – nawet rzeszowskie prawykonanie jego nowego utworu przestało go interesować.
      - Wiele razy wspominał o Wojturskim, bo bardzo się lubili, a z Harasiewiczem utrzymywał kontakt do końca swojego życia. Bardzo sobie cenił tę przyjaźń, chociaż była czasami burzliwa. Proszę zauważyć, ile ważnych rzeczy wydarzyło się w Rzeszowie.

      Kilka razy cytował mi słowa profesora fortepianu Kazimierza Mirskiego: „Co tam granie, jak ty możesz komponować”.
      - Ktoś mu to wreszcie powiedział, że może, i był to mistrz z prawdziwego zdarzenia. Tutaj Kilar zetknął się po raz pierwszy z wielkim światem, z Europą, bo Mirski był „światowym człowiekiem”. To był bardzo ważny etap w życiu Kilara.

      Na zakończenie spotkania proszę powiedzieć, kiedy możemy się spodziewać biografii „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach” znowu na półkach księgarń?
      - Może jesienią. Czekam jeszcze na autoryzację przez rodzinę biografii Góreckiego. To są bardzo czasochłonne prace, bo wszyscy muszą to, co napisałam, przeczytać i zgłosić swoje uwagi. Rodzina Henryka Mikołaja Góreckiego jest większa od rodziny Wojciecha Kilara – jest żona, są dzieci, wnuki – wszyscy muszą wyrazić zgodę.

      Może wówczas gospodarze dzisiejszego spotkania zorganizują następne i będzie okazja do kolejnej rozmowy.
      - Bardzo chętnie przyjadę. Dziękuję za rozmowę.

Z Panią Marią Wilczek-Krupą, autorką biografii „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, rozmawiała Zofia Stopińska 12 kwietnia 2018 roku w Wypożyczalni Muzycznej przy ul. Żeromskiego 2 w Rzeszowie.

"Balem maskowym" Opera Lwowska rozpocznie Festiwal w Łańcucie

        Zbliża się 57. Muzyczny Festiwal w Łańcucie, który trwał będzie od 19 do 27 maja i odbędzie się w tym czasie w Sali balowej Muzeum Zamku, na plenerowej scenie przed Zamkiem oraz w Sali koncertowej Filharmonii Podkarpackiej 10 koncertów. Zgodnie z kilkuletnią tradycją na Inaugurację Festiwalu zaplanowany został koncert plenerowy z udziałem solistów, baletu, chóru i orkiestry Opery Lwowskiej.

Rozmowa red. Zofii Stopińskiej z Panem Vasylem Vovkunem – Dyrektorem Generalnym i Artystycznym Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej.

        Zofia Stopińska: Bardzo się cieszymy, że tegoroczny Festiwal w Łańcucie rozpocznie spektakl „Bal maskowy” Giuseppe Verdiego w wykonaniu artystów tego słynnego Teatru Operowego, który działa już ponad 100 lat. Czy ten spektakl został wybrany przez Pana, czy przez prof. Martę Wierzbieniec – Dyrektora Festiwalu.
        Vasyl Vovkun: My także bardzo się cieszymy, że w tym roku Lwowska Narodowa Opera po raz pierwszy została zaproszona na słynny Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Z naszej bogatej oferty programowej pani prof. Marta Wierzbieniec wybrała „Bal maskowy” Giuseppe Verdiego.

        Kiedy spektakl „Balu maskowego”, który wystawiony zostanie w Łańcucie, miał swą premierę na scenie Waszego Teatru Operowego?
        - Premiera tego spektaklu odbyła się już ponad 12 lat temu. Autorem scenografii jest Tadej Ryndzak, choreografii Sergej Najanko, chór przygotował Wasyl Kowal, a reżyserem jest Wasyl Wowkun. Trzeba podkreślić, że pierwsze spektakle „Balu maskowego” odbyły się na scenie Lwowskiej Narodowej Opery w styczniu 2005 roku, tuż po Pomarańczowej rewolucji. Niektórzy krytycy muzyczni zobaczyli w tym przedstawieniu wydarzenia, które odbyły się na Ukrainie tuż przed premierą.
Od tej pory spektakle „Balu maskowego” cieszą się dużym powodzeniem nie tylko w naszym Teatrze, ale także wystawialiśmy tę operę w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie, i w Luksemburgu.

        Jest Pan reżyserem „Balu Maskowego” – czy łatwo będzie przenieść ten spektakl ze sceny Waszego Teatru Operowego na plenerową scenę, która zbudowana zostanie przed Zamkiem w Łańcucie?
        - Nie jest to proste, ale możliwe. Z „Balem maskowym” mamy już pewne doświadczenia po Festiwalu Operowym w Luksemburgu. W plenerze jest to już inny spektakl. Traci pewne niuanse, które w teatrze uzyskujemy przy pomocy świateł, trzeba dokonać pewnych zmian w scenografii, ale pozostaje kanwa spektaklu, która stanowi osnowę konfliktu, główną ideę tego dzieła.

        Ilu artystów zobaczymy na scenie podczas „Balu maskowego” w Łańcucie?
        - Przyjedziemy w pełnej obsadzie – orkiestra, chór, balet i soliści, czyli w sumie 130 osób.

        Co nowego pojawi się na scenie Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu?
        - W sezonie teatralnym 2018 roku mamy zaplanowane: jednoaktowy balet zatytułowany „Miłość – czarodziejka” (premiera odbyła się 17 marca b.r.), przygotowujemy operę „Don Giovanni” W. A. Mozarta, operę „Manru” I. J. Paderewskiego wystawimy wspólnie z Teatrem Wielkim-Operą Narodową w Warszawie, pojawią się na naszej scenie balety „Święto wiosny” i „Pulcinella” I. Strawińskiego, opera „Lohengrin” R. Wagnera, a w listopadzie odbędzie się Międzynarodowy Festiwal Operowy im. S. Kruszelnickiej, który realizujemy przy udziale Opery Wrocławskiej.

        Chętnie gościcie polską publiczność w Operze Lwowskiej, ale także jesteście zapraszani do Polski.
        - Tak, bardzo aktywnie współpracujemy z różnymi polskimi ośrodkami kulturalnymi i bardzo chętnie występujemy w Polsce. Dla przykładu wymienię Pani niektóre nasze występy w Polsce w czasie ostatnich czterech minionych lat:
- w 2014 roku występowaliśmy 5 i 8 lutego z baletem „Giselle” A. Adama, a jesienią (3 - 6 października) gościliśmy z koncertami w Dębicy i Krośnie;
- w 2015 roku występowaliśmy w różnych polskich miastach pomiędzy 22 lutego a 29 marca z programem koncertowym „Vivat opereta”, w maju (23-25) gościliśmy w Warszawie z „Requiem” G. Verdiego. 20 czerwca w Krasiczynie wystawiliśmy operę „Tosca” G. Pucciniego, a pomiędzy 22 października a 5 grudnia, w różnych polskich miastach, prezentowaliśmy program „Vivat opereta” w ramach festiwalu „Integracja Ukrainy w Unią Europejską”;
- w 2016 roku od 6 lutego do 18 kwietnia znowu występowaliśmy z koncertem „Vivat opereta” w polskich miastach w ramach festiwalu „Integracja Ukrainy z Unia Europejską”, od 9 do 12 marca gościliśmy w Zielonej Górze w ramach festiwalu „Dni muzyki nad Odrą” z koncertem składającym się z utworów chóralnych, natomiast od 7 do 9 maja koncertowaliśmy w Tarnowie w ramach wymiany kulturalnej;
- w 2017 roku w dniach od 24 do 26 marca występowaliśmy w Zielonej Górze, Poznaniu i Katowicach z operą „Mojżesz” M. Skoryka, zaś 18 października wystąpiliśmy w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku w ramach festiwalu „Tydzień Ukraiński” i pokazaliśmy dwa jednoczęściowe balety „Carmen-Suita” G. Bizeta – R. Szczedrina oraz „Noc Walpurgii” z opery „Faust” Ch. Gounoda.
Mamy nadzieję na dalszą współpracę i realizację wielu ciekawych projektów twórczych.

        Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas. Zapraszamy wszystkich na Inaugurację 57. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
        - 19 maja przedstawimy na plenerowej scenie przed Zamkiem operę „Bal maskowy” Giuseppe Verdiego. Zapraszam Państwa serdecznie.

Z Panem Vasylem Vovkunem – Dyrektorem Generalnym i Artystycznym Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej oraz reżyserem wystawianej przez ten Teatr opery „Bal maskowy” G. Verdiego rozmawiała Zofia Stopińska 3 kwietnia 2018 roku.

    

 

 

 

Młodzi wykonawcy zachwycili przemyską publiczność

Wspaniałym wydarzeniem muzycznym był „Wiosenny Koncert Kameralny”, który odbył się 8 kwietnia na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Pani Renata Nowakowskadyrektor Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki ZAMEK – zaprosiła troje młodych, ale mających już wiele osiągnięć artystycznych wykonawców. Pianistka Maria Miszczak i skrzypek Marcin Suszycki urodzili się i rozpoczynali muzyczną edukację w Przemyślu, zaś trębacz Jakub Waszczeniuk pochodzi z Dębna.
Zanim zaproszę do przeczytania krótkiej rozmowy z artystami, krótko ich przedstawię, podobnie jak było to podczas koncertu.


Maria Miszczak jest absolwentką Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu w klasie fortepianu prof. Grzegorza Kurzyńskiego. Z wyróżnieniem ukończyła Podyplomowe Studia Mistrzowskie w zakresie kameralistyki fortepianowej i uczestniczyła w wielu kursach mistrzowskich. Obecnie pracuje we wrocławskiej Akademii Muzycznej jako akompaniatorka. Akompaniowała wielu znanym i cenionym instrumentalistom, a studenci, którym towarzyszyła przy fortepianie podczas krajowych i międzynarodowych konkursów, zdobyli czołowe lokaty. Wielokrotnie była nagradzana za wyróżniający się akompaniament.

Marcin Suszycki jest koncertmistrzem Filharmonii Poznańskiej. Ukończył Akademię Muzyczną im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, a dzisiaj jest wykładowcą na tej uczelni. Współpracuje z wieloma zespołami w kraju i za granicą. Jest gościnnym koncertmistrzem znanej Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, skupiającej wybitnych młodych muzyków, grającej m.in. pod batutą Krzysztofa Pendereckiego. Laureat międzynarodowych konkursów kameralnych, a także Medalu Młodej Sztuki w kategorii muzyka za: „wysokiej klasy wykonawstwo w roli koncertmistrza Filharmonii Poznańskiej, a także solisty w koncertach z orkiestrami symfonicznymi oraz za wszechstronność i poszukiwanie smaku artystycznego w zakresie muzyki dawnej i kameralnej”.

Jakub Waszczeniuk – pierwszy trębacz, solista orkiestry Sinfonia Varsovia, z którą współpracę rozpoczął już jako student IV roku Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Od tamtego czasu wystąpił z tą orkiestrą kilkaset razy, koncertując w najbardziej prestiżowych salach świata. Grał też z innymi orkiestrami, w tym pod batutą prof. Krzysztofa Pendereckiego, a nawet ze znaną orkiestrą filharmoników z odległej Malezji. Współpracuje też z orkiestrami rozrywkowymi m.in. Zygmunta Kulki i Tomka Szymusia, występując w popularnych programach telewizyjnych, np. w „Tańcu z gwiazdami”. Ponadto dokonał wielu nagrań płytowych z takimi artystami, jak Grażyna Łobaszewska, Maryla Rodowicz, Lora Szafran, Katarzyna Groniec czy Piotr Rubik. Ten wszechstronny muzyk, uznawany za jednego z najlepszych trębaczy w Polsce, jest też wykładowcą na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Z głównymi bohaterami "Wiosennego Koncertu Kameralnego" mogłam przeprowadzić krótką rozmowę w czasie, który pozostał pomiędzy próbą a koncertem.

Zofia Stopińska: Podobno po raz pierwszy wystąpi Pani w Przemyślu.
Maria Miszczak: Przed laty brałam udział w różnych szkolnych koncertach i popisach, ale po ukończeniu Liceum Muzycznego jest to mój pierwszy koncert w Przemyślu. Tak się złożyło, że wyjechałam na studia do Wrocławia i nie było już później okazji tutaj wystąpić. Pozostałam we Wrocławiu po ukończeniu studiów i prowadzę ożywioną działalność koncertową jako kameralistka, ale do Przemyśla przyjeżdżałam jedynie w odwiedziny do rodziny i wypoczywać.

Zofia Stopińska: Pan Marcin Suszycki występował w rodzinnym mieście również w czasie studiów, a także po ich ukończeniu.
Marcin Suszycki: Zdarzało się, nawet miałem przyjemność prowadzić od pulpitu Przemyską Orkiestrę Kameralną, co było wielką przyjemnością dla mnie. Zawsze z wielką satysfakcją tutaj przyjeżdżam i gram. Bardzo lubię tę publiczność i bardzo lubię to miasto.

Zofia Stopińska: Pan Jakub Waszczeniuk został zaproszony przez zaprzyjaźnionych muzyków na ten koncert.
Jakub Waszczeniuk: To prawda, że znamy się od dawna, a kilka lat temu pomyśleliśmy, że miło by było pograć wspólnie i udało nam się znaleźć repertuar na taki nietypowy skład – dzisiaj kilka utworów prezentujemy w Przemyślu. Jestem w tym mieście po raz pierwszy, ale bardzo mi się tutaj podoba. Mam nadzieję, że będzie okazja przyjeżdżać tutaj zarówno z koncertami, jak i towarzysko.

Z. S.: Przyjechał Pan z Warszawy.
J. W.: Mieszkam niedaleko Warszawy, a przeprowadziłem się tam ze względu na pracę w Orkiestrze Sinfonia Varsovia, gdzie pracuję od trzynastu lat, i w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Z. S.: Wybrała Pani fortepian, a później zdecydowała się Pani zostać pianistką-kameralistką. Może Pani powiedzieć dlaczego?
M. M.: Według mnie pianiści-soliści mają większą odpowiedzialność występując na scenie od pianistów-kameralistów, a poza tym kameraliści maja przyjemność współpracować z takimi cudownymi muzykami, jak ja mam dzisiaj przyjemność grać. Chyba także ze względu na to, że nie jestem sama na scenie. Ja bardzo lubię ludzi i wielką przyjemność sprawia mi tworzenie muzyki razem z innymi osobami.

Z. S.: Będąc akompaniatorką w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, współpracuje Pani bardzo często ze studentami i są takie okresy, kiedy przez cały dzień trzeba grać różne utwory, co wiąże się z opanowaniem ogromnego repertuaru. Gdyby nie umiejętność czytania nut a vista, to trzeba by było zrezygnować z akompaniowania.
M. M.: To prawda. Tego nas w szkołach nie uczą i najczęściej na początku jest to ciężkie zderzenie z rzeczywistością, ale po paru latach człowiek jest się w stanie do akompaniowania przyzwyczaić i nawet to polubić. Praca ze studentami jest cudowna, ponieważ młodzi ludzie częściej się uśmiechają i to jest dla mnie źródłem dodatkowej energii. Cieszę się, ze jestem kameralistką.

Z. S.: Panie Marcinie – mamy 2018 rok i już od dziesięciu lat jest Pan koncertmistrzem Orkiestry Filharmonii w Poznaniu. Rozpoczynając pracę na tym stanowisku był Pan młodym skrzypkiem. Wiem, że często na to stanowisko przyjmowano skrzypków, którzy byli nie tylko świetnymi instrumentalistami, ale także mieli dłuższy staż pracy w orkiestrze.
M. S.: Byłem młodym skrzypkiem, ale miałem już sporo doświadczeń, bo podczas studiów współpracowałem z orkiestrą, w której Kuba pracuje od trzynastu lat – czyli z Sinfonią Varsovią. Podczas tej współpracy poznaliśmy się.
M. M.: Przepraszam, że się wtrącam, ale chcę zaznaczyć, że z Marcinem znamy się ze Szkoły Muzycznej w Przemyślu, a z Kubą poznaliśmy się podczas studiów w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Kuba i Marcin poznali się niezależnie, ale wcześniej wiele o sobie wiedzieli z moich opowiadań.
J. W.: Rozumiemy się doskonale, świetnie nam się razem muzykuje, a poza tym jest okazja do miłych spotkań i rozmów.

Z. S.: Pracując na stanowisku koncertmistrza i będąc wykładowcą w Akademii Muzycznej w Poznaniu, chyba nie zostaje Panu zbyt wiele czasu na inne nurty muzyki.
M. S.: To prawda, ale wszystko można jakoś pogodzić. Dzisiaj jestem kameralistą, często występuję także jako solista, a dwa tygodnie temu inaugurowałem Poznański Festiwal Muzyki Współczesnej „Poznańska Wiosna”, wykonując "Łańcuch II" Witolda Lutosławskiego. Jestem solistą, kameralistą, koncertmistrzem oraz ojcem dwójki dzieci, mężem i do tego jeszcze biegam (śmiech).

Z. S.: Panowie są doświadczonymi muzykami orkiestrowymi i możecie mi powiedzieć, czy to prawda, że to, jak będzie przebiegać współpraca z nowym dyrygentem, wiecie już po dziesięciu minutach pierwszej próby?
J. W.: Tak naprawdę różnie to bywa, bo każdy człowiek jest inny. Wiele razy okazywało się, że dyrygent jest inny w czasie prób i później podczas koncertu. Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie.

Z. S.: Zazwyczaj teraz w orkiestrach grają bardzo sprawni, świetnie wykształceni muzycy. Czy lepiej się pracuje, kiedy dyrygent współtworzy utwór z orkiestrą, czy jak realizuje wyłącznie swoją wizję?
M. S.: Dla mnie to ideał, kiedy dyrygent jest w stanie na tyle zaufać orkiestrze, żeby czasami dać jej swobodę. Dyrygent jest od tego, żeby stworzyć kreację całego dzieła. Kiedy ufamy sobie nawzajem i dajemy sobie trochę swobody, to wówczas są najlepsze koncerty.
J. W.: Lubię taki model współpracy orkiestry i dyrygenta, często spotykany na świecie, że dyrygent jest przyjacielem orkiestry i człowiekiem, który jej pomaga.
M. S.: Słusznie Pani powiedziała, że w tej chwili w orkiestrach grają już wykształceni muzycy, którzy mają dużo do powiedzenia i dużo umieją, dlatego dyrygent nie jest „panem i władcą”, jak to bywało kiedyś. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że dyrygent krzyczy na orkiestrę.
M. M.: Bo krzyczy tylko koncertmistrz (śmiech).
M. S. : Nie, ja nie krzyczę, bo jestem w Przemyślu (śmiech).

Z. S.: Ciągle jeszcze dosyć rzadko się zdarza, że za pulpitem dyrygenckim stają kobiety – waszym zdaniem, dlaczego?
M. S.: Jak chcą uprawiać ten zawód, to zostają dyrygentami i często bardzo dobrze im to wychodzi. Współpracowałem kilkakrotnie z kobietami-dyrygentami i zawsze były to dobre doświadczenia, natomiast nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, dlaczego mało kobiet decyduje się na ten zawód.
M. M.: Powiem wam dlaczego, bo jestem kobietą. Przez wiele lat pewne zawody, a w orkiestrze instrumenty, były społecznie uznane za męskie – między innymi była to dyrygentura. Powoli się to zmienia i dużo więcej kobiet gra na takich instrumentach, jak trąbki, waltornie, puzony itd. – dotyczy to również dyrygentek.
J. W.: Jako pedagog mogę dodać, że jest inny rodzaj wrażliwości u grających – na przykład na trąbce kobiet i bardzo mi to odpowiada, to inne granie da się zauważyć.
M. M.: Przez lata, a nawet wieki, uważało się, że kobiety nie powinny się uczyć, siedzieć w domu i gotować, ale teraz się to zmienia.
M. S.: To się już dawno zmieniło i bardzo dobrze.
M. M.: Mówiąc prawdę, ja bym bardzo chętnie czasem posiedziała w domu.
M. S.: Ja też (śmiech).

Z. S.: Powiedzcie o najbliższych planach artystycznych.
M. M.: Najbliższe plany są związane z intensywną pracą, bo zbliża się sesja, egzaminy w szkołach, a później wakacje.
M. S.: Ja natomiast zaraz po koncercie wyjeżdżam do Poznania, przed południem mam próbę w Filharmonii, a potem mam zajęcia ze studentami. Cały czas proza życia – czyli coś gram.

Z. S.: Jak często gra Pan z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej?
M. S.: Bardzo często, ostatnio graliśmy tuż przed Świętami Wielkanocnymi w Darmstadt „Requiem” Dvořaka. Koncert był bardzo udany.

Z. S.: Jest trochę niepokoju, że za chwilę wystąpicie w rodzinnym mieście?
M. M.: Trochę tak, pomimo, że bardzo często występuję na scenie, tutaj czuję się inaczej, ale to jest przyjemne uczucie.
M. S.: Nie denerwujemy się, bo z pewnością będzie bardzo miła atmosfera, jak zawsze w Przemyślu.

Z. S.: Weszłam do sali pod sam koniec próby, kiedy graliście w trio, ale zabrzmią także skrzypce i trąbka w roli głównej.
J. W.: Zaczynamy we dwoje – trąbka i fortepian „Błękitną rapsodią” George’a Gershwina w transkrypcji Timofeya Dokshitzera.
M. S.: Później zagramy z Marysią, zamiast "Legendy" Henryka Wieniawskiego, "4 Preludia" Dymitra Szostakowicza w opracowaniu Dymitra Cyganowa.
J. W.: Później zagramy jeszcze utwór współczesnego amerykańskiego kompozytora Kevina McKee „Centennial Horizon” na trąbkę z fortepianem, a na finał wystąpimy wszyscy wykonując czteroczęściowe "Trio" Erica Ewazena.

Z. S.: Myślę, że jeszcze w tym składzie wystąpicie kiedyś w Przemyślu.
M. S.: Z wielką przyjemnością, bo mamy w repertuarze jeszcze sporo bardzo pięknych utworów.

Z pianistką Maria Miszczak, skrzypkiem Marcinem Suszyckim i trębaczem Jakubem Waszczniukiem rozmawiała Zofia Stopińska w Przemyślu 8 kwietnia przed koncertem zorganizowanym przez Przemyskie Centrum Kultury i Nauki ZAMEK, na Zamku Kazimierzowskim.

Dodam jeszcze kilka zdań o koncercie, którego przemyska publiczność wysłuchała z wielkim zainteresowaniem. Trudno się dziwić, bo repertuar był bardzo interesujący, a wykonanie wspaniałe.
Pani Maria Miszczak jest znakomitą pianistką-kameralistką, która nie tylko po mistrzowsku podążała za solistami, ale można stwierdzić, że nawet oddychała razem z nimi.
Całą paletę różnych barw trąbki pokazał, używając różnych tłumików i innych możliwości wydobycia dźwięku, Jakub Waszczeniuk w „Błękitnej rapsodii” Gershwina, w bardzo efektownej aranżacji Dokshitzera. Rewelacyjnie zostały wykonane przez Marcina Suszyckiego i Marię Miszczak "4 Preludia" Szostakowicza. Bardzo przystępnymi dla publiczności utworami okazały się kompozycje współczesnych amerykańskich twórców Kevina McKee i Erica Ewazena, również świetnie wykonane.
Po każdym utworze oklaski były długie i gorące, ale na zakończenie zachwycona publiczność powstała z miejsc, aby w ten sposób wyrazić wielkie uznanie dla wykonawców.
Na bis zachwycająco zabrzmiał utwór Astora Piazzolli „Oblivion” w aranżacji Garetha Mc Learna.
Jestem przekonana, że na następny koncert tria w składzie: Maria Miszczak - fortepian, Marcin Suszycki – skrzypce i Jakub Waszczeniuk – trąbka, Przemyślanie nie będą musieli zbyt długo czekać.

 

 

OCTAVA ensemble i przyjaciele - ponownie w Rzeszowie

W ubiegłym sezonie artystycznym, dokładnie 3 września 2017 roku, w Filharmonii Podkarpackiej wystawiona została opera „Don Pasquale”. Spektakl był znakomity, a zainteresowanie publiczności ogromne, stąd organizatorzy postanowili go powtórzyć i zaprosili wykonawców ponownie 7 kwietnia 2018 roku.

    Zofia Stopińska: Miło mi, tuż przed spektaklem w Rzeszowie, spotkać się z Panem Zygmuntem Magierą, szefem artystycznym OCTAVA ensemble, który, podobnie jak podczas pierwszego wykonania opery „Don Pasquale”, występuje dzisiaj w Rzeszowie w powiększonym składzie.
    Zygmunt Magiera: Produkcja i wystawienie spektaklu „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego wiąże się z dodatkowymi czynnikami, które są dla nas jako zespołu niezwykle ważne i rozwojowo potrzebne. Po pierwsze dlatego, że zespół występuje w ruchu scenicznym, w choreografii, a ponieważ skład wykonawczy wymaga powiększonego składu wykonawców, dołączają do nas bliscy przyjaciele, z którymi współpracujemy na stałe i razem tworzymy markę OCTAVA ensemble +.

    Członkowie tego powiększonego zespołu muszą się wykazać także talentami aktorskimi, występując w Operze, co świadczy o coraz to większych możliwościach OCTAVY.
    Faktycznie, pojawia się coraz więcej zapotrzebowań na projekty, które nieco wykraczają poza podstawową działalność zespołu. Kilka dni temu występowaliśmy na jednej z najważniejszych imprez sprofilowanych na historyczne wykonawstwo muzyki dawnej w Polsce – Actus Humanus w Gdańsku, gdzie w składzie wokalno-instrumentalnym wystąpiliśmy obok światowej czołówki wykonawców specjalizujących się w tego gatunku muzyki. Prezentowaliśmy dzieła z naszego najnowszego wydawnictwa – pierwszego w historii fonografii nagrania dzieł wszystkich Bartłomieja Pękiela. A już wkrótce będzie nas można posłuchać w repertuarze mistrza muzyki baroku - Johanna Sebastiana Bacha w Warszawie.

    Po występie 30 marca w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku przeczytałam słowa pochwały o wykonaniu MIssa Pulcherrima, uznawanej za najwybitniejsze dzieło Bartłomieja Pękiela. Bardzo ważnych i interesujących koncertów mieliście zresztą ostatnio sporo.
    Bardzo nas to cieszy gdy zespół staje się rozpoznawalny, wkraczając, można powiedzieć, „na salony” i uczestniczy w najważniejszych i najbardziej prestiżowych imprezach muzycznych w kraju, ale nie tylko, bo w tej chwili mamy już podpisane porozumienia i dopinamy szczegóły dwóch bardzo ważnych dla nas międzynarodowych tras koncertowych. Bowiem już w czasie najbliższych wakacji będzie można nas posłuchać w Japonii i Australii.

    Muzyka, którą przedstawicie, publiczność japońska czy australijska usłyszy prawdopodobnie po raz pierwszy, ale jest ona przepiękna i spodziewam się, że zostanie świetnie przyjęta.
    Tak jak piszemy we wstępie do naszego najnowszego wydawnictwa z kompletem kompozycji Bartłomieja Pękiela, staramy się być ambasadorem przede wszystkim muzyki polskiej, bo jest ona w dalszym ciągu na świecie bardzo mało znana, a jest niezwykle wartościowa. Wszyscy, którzy tworzą zespół OCTAVA, wychodzą z takiego założenia, że pochodzimy z kraju, w którym od najdawniejszych lat kultura i twórczość muzyczna była naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Zatem naszą misją jest, aby przybliżać ją innym potencjalnie zainteresowanym wykonawcom i słuchaczom na całym świecie. Podczas, niezwykle życzliwie przyjmowanych koncertów przekonujemy się, że muzyka dawna minionych epok jest dzisiaj ludziom bardzo potrzebna. Jako przykład podam nasze koncerty w Chinach, gdzie w wypełnionych salach koncertowych, mieszczących blisko 3 tysiące osób, publiczność polską muzykę dawną nagradzała każdorazowo owacjami na stojąco. To ogromnie cieszy, że polska muzyka jest tak żywo przyjmowana przez słuchaczy na świecie.

    Wspomniał Pan o najnowszym albumie ze wszystkimi dziełami Bartłomieja Pękiela, który jest bardzo ważny i cenny, bo to przecież pierwsze takie nagranie w dziejach fonografii, ale trzeba także podkreślić, że wasze poprzednie płyty także było wysoko oceniane, nominowane do nagród fonograficznych.
    Tak, nasza debiutancka płyta z utworami Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego i wspomnianego już Bartłomieja Pękiela była nominowana do nagrody Fryderyk, natomiast nasz drugi „krążek” doczekał się bardzo pozytywnej opinii w jednym z najważniejszych i najbardziej opiniotwórczych tytułów prasowych w dziedzinie muzyki klasycznej na świecie – brytyjskim magazynie Gramophone. Gdzie nagranie OCTAVA ensemble z utworami H.L. Hasslera pojawiło się wśród recenzji płyt takich artystów, jak Jordi Saval czy Philippe Jaroussky.

    Praca z OCTAVA ensemble to tylko część Pana działalności artystycznej. W Akademii Muzycznej w Krakowie ukończył Pan dyrygenturę i śpiew chóralny, tam także otrzymał Pan tytuł Doktora. Pracuje Pan jako dyrygent i śpiewak wykonujący także często partie solowe.
    Moja działalność artystyczna jest rzeczywiście dosyć szeroka, ale sprawia mi to ogromną satysfakcję i buduje duże możliwości twórcze. W zakresie swojej działalności poza sferą artystyczną mam także sporo pracy organizacyjnej. Staramy się działać na wielu możliwych platformach prowadząc i angażując się w działania kilku organizacji pozarządowych. Realizujemy duże projekty artystyczne, tworzymy wiele kulturalnych wydarzeń m.in. jedyny całoroczny festiwal muzyki dawnej na Śląsku – ANNUM festival. W tym roku do Tarnowskich Gór i Chorzowa przyjedzie „śmietanka” międzynarodowych wykonawców muzyki dawnej. ANNUM festival, to zresztą bardzo wyjątkowe wydarzenie w skali kraju. Bowiem koncerty festiwalu realizowane są na przestrzeni całego roku, tworząc coś więcej niż tylko jednorazowe wydarzenie i budując bardzo wartościową platformę kulturalną dla słuchaczy i mieszkańców. Dodatkowo, jako dyrygent, podjąłem także współpracę z jednym z najważniejszych polskich zespołów pieśni i tańca – znakomitym Zespołem „Śląsk”. Gdzie już w najbliższym czasie będę miał okazję poprowadzić koncerty w Chorzowskim Centrum Kultury i Filharmonii Częstochowskiej. Ogromnie się cieszę z tej współpracy, bo to zespół o wielkich tradycjach, o ogromnych perspektywach, możliwościach i potencjale wykonawczym.

    Otworzył się Pan na nowy nurt muzyki – to chyba ogromne wyzwanie.
    I tak, i nie, bo choć nie wspominam o tym w swoich biogramach artystycznych, przez jedenaście lat tańczyłem w jednym z zespołów folklorystycznych w Krakowie, stąd ta muzyka w dalszym ciągu we mnie tkwi, a przecież tak naprawdę z niej wszyscy wyszliśmy i tu są nasze korzenie!

    Nowych doświadczeń ciągle przybywa, ale pewnie niedługo zabraknie Panu czasu na samodzielną działalność, bo coraz więcej macie projektów związanych z OCTAVA ensemble.
    Bardzo mnie cieszy, że zespół, który powstał w 2004 roku, jest coraz bardziej znany i doceniany przez organizatorów życia kulturalnego w kraju, ale także za granicą. Trasy koncertowe, o których już wspomniałem, dowodzą, że nie tylko u nas potrafimy zaistnieć i wykazać się pracą twórczą, ale także z dumą potrafimy prezentować muzykę polską na najważniejszych scenach koncertowych na świecie.

    Za chwilę rozpocznie się spektakl opery „Don Pasquale” z dużym udziałem Chóru OCTAVA ensemble +. Zainteresowanie premierą w Rzeszowie było tak duże, że pani prof. Marta Wierzbieniec – Dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, zaplanowała powtórzenie go i jak Pan widzi, do rozpoczęcia jest jeszcze ponad 20 minut, a już wiele osób zajmuje miejsca w Sali lub wchodzi do budynku Filharmonii. Wiem, że prezentowaliście tę operę także w innych miastach i mam nadzieję, że jeszcze kilka spektakli się odbędzie, bo to duże międzynarodowe przedsięwzięcie.
    Projekt jest międzynarodowy: soliści i dyrygent są z Włoch, pani reżyser przyjechała z Czech. Dbamy o to, aby spektakl był na najwyższym poziomie wykonawczym. Mogę już chyba powiedzieć, że w chwili obecnej już pracujemy nad kolejną, nową produkcją i już niedługo na scenie Filharmonii Podkarpackiej będziecie Państwo mogli oglądać spektakl Nabucco Giuseppe Verdiego z naszym udziałem. To bardzo odpowiedzialne zadanie dla naszego zespołu. Ogrom i piękno chórów w tej operze jest niezwykle wymagające dla śpiewaków. Dlatego bardzo się z tego projektu cieszymy i z pewnością będzie on dla nas kolejnym ważnym etapem w naszym rozwoju artystycznym.

    Pewnie spotkamy się niedługo, ale wiele się w ciągu tych kilku miesięcy wydarzy, a najbliższy koncert OCTAVA ensemble odbędzie się już za tydzień w Krakowie.
    To będzie wyjątkowy koncert. Wpisany został w obchody 75. rocznicy likwidacji getta w Krakowie. Tytuł koncertu AD LUCEM tematycznie powiązany jest ze światłem. Światło towarzyszy nam przez całe życie. Jak dowodzą naukowcy z Northwestern University, momentowi powstania życia towarzyszy błysk światła, a osoby, które przeżywały śmierć kliniczną, w swoich wspomnieniach również o nim mówią. Do tego „światła” wciąż zdążamy i wciąż go poszukujemy, a niestety zabrakło go podczas tragicznych wydarzeń związanych z II wojną światową. Realizacją tego koncertu dotykamy problematyki poszukiwania tego, czym jest „światło”, jak odnajdujemy je w muzyce i w świecie, który nas otacza. Wyjątkowe i znaczące jest także samo miejsce realizacji tego koncertu, który odbędzie się na tzw. Filmowych Schodach Fabryki Emalia Oskara Schindlera.
Ale to tylko jedno z interesujących wydarzeń i wyzwań muzycznych, które czekają na nas w najbliższej przyszłości i dlatego najserdeczniej zapraszam do śledzenia naszej strony internetowej, gdzie wszystkie informacje ukazują się na bieżąco. www.octavaensemble.com

Z dr Zygmuntem Magierą - dyrygentem i dyrektorem artystycznym OCTAVA ensemble rozmawiała Zofia Stopińska 7 kwietnia 2018 roku w Rzeszowie.

Dwadzieścia minut po naszej rozmowie w Filharmonii Podkarpackiej rozpoczął się spektakl „Don Pasquale”, jednej z najsłynniejszych spośród kilkudziesięciu oper Gaetano Donizettiego do libretta Giovanniego Ruffiniego.
Realizatorzy:
Kierownictwo muzyczne: Damiano Binetti
Reżyseria i scenografia: Alena Pešková Kostiumy: Roman Solc
Kierownictwo chóru: Zygmunt Magiera

Obsada:
Don Pasquale – Salvatore Salvaggio
Malatesta - Alessandro Martini
Ernesto – Alessandro Luciano
Norina – Valentina Bilancione
Notariusz – Dariusz Biwo
oraz:
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej
Chór OCTAVA ensemble+

    Dobrze się stało, że prof. Marta Wierzbieniec – Dyrektor Filharmonii Podkarpackiej zdecydowała się na ponowne wystawienie opery „Don Pasquale” w Rzeszowie.
Gorące, długie brawa publiczności dla międzynarodowego zespołu wykonawców i realizatorów były w pełni zasłużone. Wszyscy soliści śpiewali po prostu świetnie. Doskonale śpiewał także Chór OCTAVA endemble +. Z pewnością nawet doświadczony krytyk, zajmujący się wyłącznie teatrem operowym, nie byłby w stanie domyślić się, że nie jest to chór operowy, bowiem wszyscy okazali się także dobrymi aktorami. Słowa uznania należą się również Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej oraz dyrygentowi Damiano Binettiemu.
    Czekamy na kolejne wydarzenia w ramach programu BOOM (Balet, Opera. Operetka, Musical) w Filharmonii Podkarpackiej, a szczególnie oczekiwać będziemy na zapowiedziany przez pana Zygmunta Magierę spektakl opery „Nabucco” Giuseppe Verdiego .
    Realizacja programu BOOM jest możliwa dzięki dodatkowej dotacji, jaką Filharmonia Podkarpacka otrzymała z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w ramach współprowadzenia tej instytucji.

PODWÓJNY JUBILEUSZ SPOTKAŃ AKORDEONOWYCH W SANOKU

         Jubileuszowe XX Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe „Sanok 2018” odbędą się od 26 do 29 kwietnia pod Patronatem Honorowym Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. Organizatorem imprezy jest Państwowa Szkoła Muzyczna I i II Stopnia im. Wandy Kossakowej w Sanoku.

        Zofia Stopińska: Z prof. ośw. Andrzejem Smolikiem – pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym tej imprezy rozmawiam przed 20-tą edycją, ale nie oznacza to, że te spotkania narodziły się dwadzieścia lat temu.

        Andrzej Smolik: Mamy w tym roku podwójny jubileusz, bo odbędą się XX Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe, a trzydzieści lat temu – w 1988 roku odbyły się pierwsze. Początkowo nasze imprezy odbywały się w cyklu rocznym, a od 1994 roku co dwa lata, stąd w tym roku odbędzie się ona po raz dwudziesty.

       Przygotowując tę podwójnie jubileuszową edycję, z pewnością sporo czasu poświęcił Pan na podsumowanie tego, co działo się w czasie tych trzydziestu lat, jak ta impreza powstała i rozwijała się.

       Oczywiście, bo jest to piękna historia. W 1988 roku zorganizowałem Sanockie Spotkania Akordeonowe, które miały posłużyć wymianie doświadczeń pedagogów i uczniów ze szkół muzycznych działających w naszym regionie. Pierwsze edycje spotkały się z dużym zainteresowaniem uczestników i z czasem postanowiłem konfrontacje muzyczne wzbogacać o kolejne elementy – warsztaty instrumentalne i koncerty.
        W 1992 roku mój duet w składzie – Maciej Kandefer i Karina Zalewska zdobył I miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Akordeonowym w Suwałkach. Nestor polskiej akordeonistyki, prof. Włodzimierz Lech Puchnowski, wręczając im nagrodę, stwierdził, że następny ogólnopolski konkurs akordeonowy odbędzie się w Sanoku. Tak też się stało. Pierwsza edycja Ogólnopolskich Spotkań Akordeonowych w Sanoku zakończyła się sukcesem organizacyjnym i artystycznym. Na konkurs przyjechało 75 uczestników, a koncerty w wykonaniu Warszawskiego Kwintetu Akordeonowego pod kierunkiem Włodzimierza Lecha Puchnowskiego, Łódzkiego Tria Akordeonowego z udziałem Bogdana Dowlasza oraz solowy występ Klaudiusza Barana, które odbyły się w Sanockim Domu Kultury, cieszyły się ogromnym zainteresowaniem nie tylko uczestników i gości, którzy przyjechali na imprezę, ale także mieszkańców Sanoka.
        Wkrótce został utworzony „Euroregion Karpacki”, a jednym z jego celów jest promowanie inicjatyw związanych ze współpracą kulturalną krajów Europy Południowo-Wschodniej – przede wszystkim Polski, Białorusi, Słowacji, Rosji i Ukrainy. To skłoniło organizatorów do rozszerzenia zasięgu imprezy i w 1994 roku odbyły się po raz pierwszy Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe „Sanok 1994”. Rok później sanocki festiwal został na stałe umieszczony w Ogólnopolskim Kalendarzu Imprez Artystycznych Ministerstwa Kultury i Sztuki, co zapewniło mu stałą dotację finansową.

        Miałam szczęście, bo zapraszał mnie Pan na Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe do Sanoka i mogłam nie tylko słuchać koncertów, ale też rozmawiać z wybitnymi akordeonistami, reprezentującymi nie tylko wiodące ośrodki muzyczne w Polsce i z krajów „Euroregionu Karpackiego”, a także z laureatami konkursów.

        Powiem krótko. Sam bym niewiele zdziałał. Ta impreza mogła się rozwijać dzięki temu, że miałem szczęście współpracować ze znakomitymi akordeonistami z Polski i zagranicy. Byli wśród nich tak sławni akordeoniści, jak zmarli już prof. Włodzimierz Lech Puchnowski i prof. Jerzy Jurek oraz profesorowie, którzy do dzisiaj wspierają mnie swoim autorytetem i doświadczeniem: Bogdan Dowlasz, Joachim Pichura, Jerzy Kaszuba i Teresa Adamowicz-Kaszuba. Z czasem grono to powiększali wspaniali akordeoniści młodszego pokolenia: Klaudiusz Baran, Elwira Śliwkiewicz-Cisak, Krzysztof Olczak, Jerzy Madrawski, Paweł Paluch czy Janusz Pater. Bardzo cenię sobie także współpracę z zagranicznymi pedagogami, a przede wszystkim z prof. Richardasem Sviackeviciusem z Wilna, Wiaczesławem Siemionowem z Moskwy, Władimirem Runczakiem z Kijowa, Nikołajem Siewriukowem z Mińska, Vladimirem Čuchranem ze Słowacji, Aleksandrem Dimitriewem z Sankt Petersburga, Mirco Patarinim z Włoch i wieloma innymi.

        Wielu laureatów sanockich Spotkań Akordeonowych odgrywa ważną rolę w życiu muzycznym w kraju i za granicą.

        Bardzo się cieszę, że są wśród nich także moi absolwenci. Maciej Zimka, który jeszcze niedawno uczył się pod moim kierunkiem grać na akordeonie w Zespole Szkół Muzycznych w Krośnie, później ukończył Akademię Muzyczną w Krakowie. Na tej uczelni obronił niedawno pracę doktorską i otrzymał tytuł doktora sztuk muzycznych, jest także bardzo zdolnym kompozytorem - laureatem wielu konkursów kompozytorskich. W jubileuszowej edycji usłyszymy Macieja Zimkę podczas dwóch koncertów, wykona między innymi swoją kompozycję, a będzie to „Sonata na akordeon i gitarę”, która otrzymała Grand Prix w VIII Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim „Sanok 2017”.
Podczas tegorocznej edycji festiwalu wystąpi także inny laureat naszego konkursu, sławny absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej I i Ii stopnia w Sanoku, również mój wychowanek - Bartosz Głowacki. Aktualnie Bartosz mieszka w Londynie i ma wypełniony kalendarz koncertowy, ale przyleci do Krakowa w piątek 27 kwietnia rano i przyjedzie do Sanoka, aby wystąpić na wieczornym koncercie, a następnego dnia o świcie znowu wsiądzie do samolotu w Krakowie, aby zdążyć wykonać wieczorem dawno już zaplanowany koncert w Anglii.
        Laureatem Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych jest także prof. Klaudiusz Baran – wychowanek Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu, który jest aktualnie Rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Ten znakomity akordeonista wystąpi także w tym roku podczas jednego z koncertów, a także zasiądzie w jury. Znanych akordeonistów, którzy w Sanoku odnieśli konkursowe sukcesy, a obecnie koncertują i są wykładowcami akademii muzycznych jest wielu. Pozwolę sobie wymienić jeszcze: Marcina Wyrostka, który zdobył w Sanoku I nagrodę w kategorii rozrywkowej i wkrótce został zwycięzcą programu "Mam talent", Bartosz Kołsut - Młody Muzyk Roku 2014, dr Leszek Kołodziejski i dr Eneasz Kubit - wykładowcy AM w Łodzi, dr Grzegorz Palus - wykładowca UMFC  w Warszawie, Grzegorz Stopa - profesor klas akordeonu w Konserwatorium w Wiedniu i Akademii Muzycznej w Detmold w Niemczech, czy Paweł Janas - wybitny wirtuoz akordeonu młodego pokolenia.

        Lista uczestników tegorocznego konkursu jest już zamknięta?

        Zgłoszenia przyjmowaliśmy do 20 marca. Zgłosiło się 130 wykonawców i jest to rekordowa liczba, bo wystąpią także kilkuosobowe zespoły i z pewnością wystąpi w tegorocznym konkursie ponad 200 uczestników. Młodym wykonawcom towarzyszyć będą nauczyciele i rodzice – liczymy, że ponad 400 osób przyjedzie do Sanoka na XX Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe. Przyjadą do Sanoka uczestnicy z sześciu krajów: z Litwy, Białorusi, Ukrainy, Słowacji, Czech, i Polacy. Jurorzy będą oceniać ich występy pracując w trzech komisjach. Przewodniczy całości prof. Bogdan Dowlasz z AM w Łodzi, druga komisja będzie pracować pod przewodnictwem prof. Kladiusza Barana - Rektora UMFC w Warszawie, a pracami trzeciej komisji kierował będzie prof. Joachim Pichura z AM w Katowicach. W jury zasiada elita polskich akordeonistów, a także goście z zagranicy: prof. Richardas Sviackevicius z Wilna, prof. Wiktor Sewriukow z Mińska, Igor Vlah z Banskej Bystricy oraz Nick Petruh z czeskiej Pragi.

        Podczas tego wielkiego święta muzyki akordeonowej odbędą się w sumie trzy wspaniałe koncerty i chociaż wspomniał Pan o niektórych wykonawcach, warto wymienić zarówno daty, jak i wykonawców tych koncertów, bo jestem przekonana, że Sanoczanie także będą chcieli się na nie wybrać.

        Myślę, że udało nam się tak zaplanować te wieczory, że będą one atrakcyjne zarówno dla najwybredniejszych słuchaczy, jak i melomanów.
26 kwietnia podczas Koncertu Inauguracyjnego posłuchamy akordeonisty Macieja Frączkiewicza i Orkiestry Kameralnej Państwowej Szkoły Muzycznej I i II st. im. Wandy Kossakowej w Sanoku, wzmocnionej muzykami Filharmonii Podkarpackiej pod dyrekcją Elżbiety Przystasz. To niezbędny skład do prawykonania Koncertu na akordeon, kotły i orkiestrę symfoniczną Jerzego Mądrawskiego. W drugiej części koncertu wystąpi Motion Trio – zespół, który nie wymaga rekomendacji, bo ten zespół znany jest na całym świecie. W ubiegłym roku zdobyli główną nagrodę za muzykę do filmu „Szczęście świata”. Ogromnym powodzeniem cieszą się w ich wykonaniu utwory Krzysztofa Pendereckiego, Wojciecha Kilara i wielu wybitnych kompozytorów polskich i zagranicznych. Podczas koncertu w Sanoku usłyszymy zarówno znakomite utwory autorskie Motion Trio, jak i opracowaną przez nich „Orawę” Wojciecha Kilara.
        27 kwietnia, w drugim dniu posłuchamy utworów kameralnych. Najpierw dwa duety wykonają utwory nagrodzone w VIII Konkursie Kompozytorskim: pierwszy duet tworzą akordeonista Ivo Jedynecki i wiolonczelista Piotr Mazurek, a drugi Maciej Zimka – akordeon i Miłosz Mączyński – gitara. Drugim ogniwem wieczoru będzie, wspomniany już, recital Bartosza Głowackiego, a zakończy koncert Klaudiusz Baran, który grać będzie na akordeonie i bandoneonie z towarzyszeniem Kwartetu Smyczkowego „Con Affetto”, a program ich występu wypełni muzyka Astora Piazzolli.
        28 kwietnia, w sobotę, odbędzie się koncert galowy, który rozpocznie się wręczeniem nagród i wyróżnień, później duet akordeonowy Maciej Zimka i Wiesław Ochwat wykona dwa następne utwory nagrodzone w Konkursie Kompozytorskim, a zakończy ten wieczór Koncert Laureatów XX Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych „Sanok 2018”.

        Pewnie przygotowanie takiego konkursu zajmuje Panu wiele miesięcy. Mówił Pan o stałej dotacji z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale nie wystarcza ona na wszystkie wydatki związane z festiwalem, bo lista darczyńców jest długa.

        Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe w Sanoku są w Ogólnopolskim Kalendarzu Imprez Artystycznych Ministerstwa Kultury, co oznacza, że uczniowie szkół muzycznych mają bezpłatny udział w konkursie, co z pewnością wpływa na ilość zgłoszeń. Częścią kosztów udziału obciążeni są tylko studenci i uczestnicy zagraniczni, ale zawsze staramy się, aby nie były to duże kwoty.
Udaje nam się zebrać odpowiedni budżet dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wspierają nas Rada Miasta i Burmistrz Miasta Sanoka, i Rada Powiatu, i Starosta Sanocki. Mamy także wielu przyjaciół do których należą: Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, Firma Herb Bolesław Szybist, Rubber Company SA, Pass Polska, Fundacja Bankowa im. Mariana Kantona w Warszawie, Bank Pekao SA, mecenas Adam Nowak, Teresa Lisowska, Drukarnie Piast Kołodziej, Automet Józef Leśniak, Testmer Sanok. Wspiera mnie także dr Tomasz Tarnawczyk – dyrektor PSM I i II stopnia w Sanoku, bo ta placówka jest od początku organizatorem Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych w Sanoku.
        Wszelkie szczegóły dotyczące regulaminu konkursu, harmonogramu przesłuchań i koncertów znajdą Państwo na stronie internetowej PSM I i II st. im. Wandy Kossakowej w Sanoku.
        Koncerty rozpoczynać się będą o 19:00 w Sali Sanockiego Domu Kultury. Zapraszam Państwa serdecznie.

Z prof. ośw. Andrzejem Smolikiem - dyrektorem artystycznym Jubileuszowych XX Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych "Sanok 2018" rozmawiała Zofia Stopińska 4 kwietnia 2018 roku w Sanoku.

"Mysteria Dolorosa" - Dominika Lasoty - prawykonanie w Rzeszowie

        Pana Dominika Lasotę – urodzonego w Rzeszowie młodego kompozytora, przedstawiałam już w „Klasyce na Podkarpaciu” u progu 2017 roku. Rozmawialiśmy wówczas o początkach Pana edukacji muzycznej w rodzinnym mieście i o współpracy z Katedralnym Chórem Chłopięco-Męskim „Pueri Cantores Resovienses”. Studiował Pan wówczas na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie na dwóch wydziałach, był Pan prezesem Koła Naukowo-Artystycznego Wydziału I, oraz laureatem konkursów kompozytorskich m.in.: I nagrody na Międzyuczelnianym Konkursie Kompozytorskim w Warszawie, nagrody Koła Młodych – Związku Kompozytorów Polskich podczas Konkursu im. Zygmunta Mycielskiego i wyróżnienia na konkursie kompozytorskim w Olsztynie.
Z wydarzeń, które odbyły się na Podkarpaciu, wspominaliśmy koncert pasyjny, podczas którego odbyło się prawykonanie Pana „Litanii o Męce Pańskiej” w wykonaniu pedagogów i uczniów ZSM nr 1 w Rzeszowie w 2016 roku i debiut na „Przemyskiej Jesieni Muzycznej” z pieśniami na sopran i kwartet smyczkowy, specjalnie skomponowanymi dla śpiewaczki Jadwigi Kot-Ochał.
Tym razem jest okazja, aby porozmawiać o ostatnich kilkunastu miesiącach działalności i najbliższych planach.

        Zofia Stopińska: Jest Pan nadal studentem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina?

        Dominik Lasota: Tak, jestem obecnie na ostatnim roku studiów magisterskich w klasie kompozycji profesora Aleksandra Kościowa. Jednocześnie studiuję w klasie dyrygentury profesora Sławka Wróblewskiego, mam także zajęcia z dyrygowania z profesorem Henrykiem Wojnarowskim.
Dzięki łączeniu studiów na dwóch kierunkach mogę rozwijać się, mając do czynienia z aspektem twórczym, a także odtwórczym. Jest to bardzo pomocne podczas komponowania.

        Proszę powiedzieć, co wydarzyło się od naszego ostatniego spotkania?

        Od czasu naszego ostatniego spotkania miałem sporo ciekawych koncertów i prawykonań.
Jednym z przełomowych wydarzeń w moim życiu był IX Krajowy Kongres Polskiej Federacji Pueri Cantores, odbywający się we wrześniu ubiegłego roku w Rzeszowie. Podczas kilku dni trwania Kongresu, Rzeszów gościł ponad 1100 śpiewaków z Polski i z zagranicy. To było niezwykłe wydarzenie zarówno pod kątem artystycznym, jak i duchowym. Odbywało się wówczas wiele koncertów, spotkań z dyrygentami i chórzystami. Był to także czas budowania wzajemnych relacji pomiędzy chórzystami z różnych ośrodków oraz czas modlitwy i skupienia. Zostałem poproszony o skomponowanie mszy na zakończenie tego wydarzenia, a także hymnu, którego tekst był jednocześnie mottem całego Kongresu: „Obdarz, Panie, nasze czasy pokojem”(Da pacem, Domine, in diebus nostris). Mój hymn „Da Pacem, Domine” został prawykonany na Rynku Rzeszowskim, natomiast jego pełna wersja została wykonana z udziałem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej w Katedrze Rzeszowskiej podczas Koncertu Galowego z okazji Jubileuszu 25-lecia Polskiej Federacji. Podczas koncertu galowego chóry zostały rozmieszczone w różnych miejscach kościoła – na balkonach, w bocznych nawach oraz przed ołtarzem. Wykonanie hymnu było na wysokim poziomie artystycznym, a towarzyszyło temu zjawisko wielkiej masy dźwiękowej, powstałej ze śpiewu 1100 chórzystów.
Po krótkim wstępie orkiestry, na pierwszych dźwiękach śpiewanych przez chóry, wszyscy słuchacze podnieśli głowy i z niedowierzaniem kierowali swój wzrok na wszystkich chórzystów wypełniających Rzeszowską Katedrę.

       Trzeba także podkreślić, że hymn został owacyjnie przyjęty – zachwyceni byli wykonawcy, a przede wszystkim publiczność. Taka długa gorąca owacja z pewnością sprawia wielką radość kompozytorowi.

        Najbardziej ucieszyłem się radością wykonawców z pracy nad moim utworem. Już podczas pierwszych prób w Filharmonii Podkarpackiej byłem szczęśliwy, oglądając zaangażowanie i szczerą radość szczególnie tych najmłodszych chórzystów. Nikt nie zwracał uwagi na czas próby i zmęczenie.
Kilka dni po zakończeniu Kongresu dowiedziałem się, że mój hymn ma w Internecie już ponad 30 tysięcy wyświetleń. Wiem, że utwór „Da Pacem, Domine” został wykonany już m.in. w Lublinie, Rzeszowie, Warszawie i wielu innych miastach. Cieszę się, że ta muzyka trafiła do tylu miejsc. Nie tak dawno dowiedziałem się, że podczas inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie został wykonany przez chór mój hymn. Takie wydarzenia bardzo mnie mobilizują do dalszej pracy i są wynagrodzeniem dotychczasowych starań.

       Czy sukces hymnu „Obdarz, Panie, nasze czasy pokojem” przyczynił się do zainteresowania Pana twórczością?

        Wiele chórów zgłosiło się do mnie z pytaniem, gdzie można zdobyć całą partyturę lub z prośbą o przesłanie materiałów dla instrumentalistów. Nagrania z tym utworem pojawiają się co jakiś czas w wykonaniu zespołów i chórów w różnych składach i różnych miejscach. Łatwo je można znaleźć i odtworzyć. Otrzymałem kilka różnych propozycji na skomponowanie utworów na różne okazje, nad którymi obecnie pracuję.

        Zapowiada się dużo pracy na najbliższe miesiące, a o wakacjach może Pan tylko marzyć.

        Staram się nie narzekać na nadmiar pracy, a wręcz przeciwnie, to dla mnie duża radość, że mam dla kogo pisać i wciąż znajduję zainteresowanych moją twórczością. Jeśli mam możliwość współpracy z dobrymi muzykami i kreatywnymi ludźmi, którzy są otwarci i zaradni, to nie myślę wtedy w kategoriach zmęczenia i wypoczynku. Często podczas komponowania, ale przede wszystkim przy okazji kompletowania nut, przygotowania głosów dla wykonawców i podczas korekt edycyjnych partytury, pojawia się u mnie frustracja wynikająca ze zmęczenia, i czasu, który należy poświęcić na te czynności. Cały ten stan złości całkowicie rozpływa się podczas prób z muzykami, a także podczas koncertów i nagrań, które rekompensują wcześniejszą pracę. Wtedy uzyskuję potwierdzenie, że warto było poświęcić więcej czasu nad dokładnością partytury i materiałów dla wykonawców, bo przez to zwiększył się komfort pracy wszystkich muzyków. Myślę, że tak jak w każdym zawodzie bardzo ważny jest umiar w tym co się robi, ale i odpoczynek. W innym wypadku bardzo łatwo można stracić radość z przygotowań i muzykowania.

        Pewnie nadal także tworzy Pan muzykę dla potrzeb filmów, teatru, różnych gier. Ta muzyka też przynosi kompozytorowi rozgłos i sprawia, że jego nazwisko jest znane, ale także sprawia, że czasem na konto bankowe wpływają pieniądze i łatwiej jest żyć.

        Nawiązałem współpracę i napisałem muzykę do filmów studentów z katowickiej szkoły filmowej oraz kilka ilustracji muzycznych dla warszawskich teatrów. Zgłosiła się do mnie także Fundacja Mam Marzenie, która poprosiła mnie o skomponowanie czterech piosenek w ramach spełnienia marzeń młodego chłopca, który pragnął nagrać swoją płytę.
Moim zdaniem kwintesencja zawodu i wykształcenia kompozytora polega na jego wszechstronności w pisaniu różnych gatunków muzyki. Zaczynając od muzyki symfonicznej i chóralnej, kończąc na pisaniu muzyki filmowej lub hitów muzyki rozrywkowej.
Cieszę się, że mogę komponować dla różnych zespołów z całej Polski.
W ostatnim czasie jestem uczestnikiem programu „Muzyka Naszych Czasów”. Spośród nadesłanych zgłoszeń i partytur zostało wyłonionych ośmiu młodych kompozytorów, którzy mieli okazję zaprezentować swoje utwory w Europejskim Centrum Muzyki w Lusławicach.
Utwory zostały przekazane do sześciu szkół muzycznych i do sześciu uczelni muzycznych na terenie całej Polski. Studenci, uczniowie oraz ich nauczyciele wykonują teraz nasze utwory i dzięki temu mamy koncerty między innymi w Gdańsku, Wrocławiu, Krakowie, Warszawie, Koninie, Białymstoku i wielu innych miastach. Jest to też możliwość konfrontacji z wieloma muzykami, którzy w różny sposób interpretują utwory

        Sądzę, że program „Muzyka Naszych Czasów” wpłynie w sposób szczególny na promocję twórczości młodych kompozytorów, którzy w nim uczestniczą. Obecność Mistrza Krzysztofa Pendereckiego podczas inauguracji w Lusławicach świadczy o tym, że chce wspierać młodych kompozytorów.

        Oczywiście, ten program został świetnie zaplanowany i przemyślany od samego początku. Spotkaliśmy się i poznaliśmy, kompozytorzy i wykonawcy, w Lusławicach. Teraz będziemy się spotykać i rozmawiać ze sobą przy okazji koncertów w innych miastach. Będzie także okazja do spotkań z publicznością i nie będzie to polegało tylko na wyjściu na estradę po wykonaniu utworu. Mamy również szanse mówić o swojej muzyce. Bardzo cenny jest także bezpośredni kontakt z wykonawcami, którzy, jak mam nadzieję, również w przyszłości będą wykonywać nasze utwory. Po pierwszej edycji tego programu moi koledzy mieli jeszcze szereg pozaprogramowych wykonań na różnych konkursach i festiwalach.
Ponadto z koncertu inauguracyjnego zostanie wydana płyta przez wytwórnię DUX, zawierająca utwory uczestników II edycji „Muzyki Naszych Czasów”. Ma także zostać wydany cały komplet nut, który z pewnością przyczyni się do zwiększenia popularności naszych utworów. Mam nadzieję, że dzięki takim wydarzeniom zmieni się podejście ludzi do muzyki współczesnej. Niestety, nauczycielom w szkołach muzycznych brakuje czasu, aby podczas zajęć mówić o tym, co się wydarzyło w muzyce w ciągu ostatnich lat. Podczas lekcji gry na instrumentach młodzi ludzie uczą się utworów epok minionych, które stanowią fundament ich edukacji, ale przez to nie mają możliwości kontaktu z twórczością powstałą w XX i XXI wieku, nowymi technikami instrumentalnymi, nową notacją muzyczną itd. Najnowszą muzyką, która pojawia się w programach nauczania, jest zazwyczaj muzyka początku XX wieku a spora część tych utworów ma już ponad 100 lat... Jest szereg nowych utworów, o których warto mówić i warto je grać ze względu na ich walory artystyczne, a także edukacyjne. Im wcześniej zacznie się rozmawiać na ten temat z młodzieżą, tym ta muzyka będzie aktywniejsza i bardziej rozumiana przez społeczeństwo, a samo określenie „muzyka współczesna” przestanie powodować grymas na twarzach słuchaczy.

        Na pytanie, dlaczego współczesna muzyka nie jest znana – jest jedna odpowiedź – bo nie jest wykonywana.

        Muzyka współczesna często budzi wręcz przerażenie i niechęć, chociaż dzisiejsza muzyka jest bardzo różnorodna zarówno jeśli chodzi o harmonię, jak i melodię, instrumentację, i pozostałe elementy. Mamy do czynienia z utworami, które służą kontemplacji, są utwory bardzo energiczne, utwory ilustrujące wiele zjawisk czy utwory eksplorujące nowości techniczne. Wydaje mi się, że to zetknięcie jest szczególnie dla młodych ludzi bardzo ciekawe. Często wykonawcy widząc partyturę zanotowaną w inny sposób, spotykając się z inną harmonią czy melodyką, niechętnie podchodzą do utworu, ale po kilku słowach komentarza kompozytora i rozpoczęciu pracy na utworem, wyjaśnieniu zjawisk, wytłumaczeniu procesu powstania, wszystko się zmienia. Widać nagle radość, entuzjazm i chęć do pracy, a co najciekawsze, duże zainteresowanie samym procesem twórczym.
Sławni wykonawcy często po zagraniu wielu utworów z kanonu klasyki zastanawiają się, co można innego wykonać. Wielcy instrumentaliści niejednokrotnie publikują dane, ile razy mieli okazję wykonywać koncerty Mendelssohna, Czajkowskiego, Sibeliusa itd... W pewnym momencie nowa muzyka jest ich odskocznią od tradycyjnego repertuaru.

        Ma Pan kolegów, którzy są świetnymi instrumentalistami – czy sięgają czasami po Pana utwory?

        Tak, zdarza mi się praca ze świetnymi instrumentalistami, którzy już w trakcie naszej znajomości rozwijali swoją karierę. To miłe, kiedy dowiaduję się, że mój kolega, który wykonywał kiedyś moje utwory, wygrał teraz jakiś prestiżowy koncert, brał udział w świetnych warsztatach lub nagrał swoją pierwszą płytę. Pojawienie się nowych, bardzo dobrych muzyków wiąże się też z nowymi pomysłami na koncerty i festiwale.

        Jak rozmawialiśmy przed rokiem, pełnił Pan funkcję prezesa Koła Naukowo-Artystycznego I Wydziału, czy nadal kieruje Pan tym Kołem?

        Od tego roku funkcję Prezesa Koła pełni już moja koleżanka ale dzięki tej działalności mam duże doświadczenie w organizacji koncertów czy różnych wydarzeń. Przygotowując podsumowanie swojej działalności obliczyłem, że podczas tych dwóch lat zorganizowaliśmy dziewięć koncertów, podczas których prawykonanych zostało ponad czterdzieści utworów. Zorganizowaliśmy dwie konferencje, gdzie zostały wygłoszone referaty przedstawicieli z każdej uczelni muzycznej w Polsce. Przygotowywaliśmy warsztaty z instrumentalistami, informowaliśmy o działalności ZaiKS, współpracowaliśmy z Kołem Młodych Związku Kompozytorów Polskich. Bardzo podobały mi się te wszelkie organizacyjne działania i czuję się szczęśliwy z ich realizacji.

        Spotykamy się tuż przed premierowym wykonaniem nowej Pana kompozycji „Mysteria Dolorosa”, którą wykonają absolwenci, uczniowie i pedagodzy Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie – Szkoły, do której Pan kiedyś uczęszczał i uczył się Pan grać na skrzypcach.
Pani Małgorzata Walkiewicz dyrygować będzie tym wykonaniem.
W tej kompozycji przenika się kilka nurtów.

        Utwór jest oparty na tajemnicach bolesnych różańca – stąd jego nazwa. Długo myślałem nad formą tego utworu i co powinien zawierać. Jedna z najpopularniejszych modlitw „Ave Maria” jest pomijana we wszystkich dziełach pasyjnych i najczęściej wybierane są „Stabat Mater” albo „Lux aeterna”. Pomyślałem, że rzadko wykorzystywaną przez kompozytorów tematyką jest różaniec. Po znaku krzyża (Signum Sanctae Crucis) i modlitwie „Ojcze nasz” (Pater Noster), mamy pięć razy występujące „Ave Maria” – za każdym razem inne (nawiązanie do 5 tajemnic różańca). Starałem się także, aby ilość wypowiadanych powtórzeń zwrotu „Ave Maria” w moim utworze była równa ilości ich powtórzeń podczas modlitwy. Mamy więc 10 razy „Zdrowaś Mario” śpiewanych przez chór dziecięcy lub zespół wokalny. Aby sięgnąć po głębsze rozważanie Wielkiego Postu, postanowiłem wprowadzić partie kantora, które świetnie wykonuje prof. Jacek Ścibor. Partia ta jest oparta na tekście Ewangelii, który ilustruje poszczególne tajemnice różańca, są one podzielone na partie kantora (narratora), a także partie Jezusa. Wprowadziłem także elementy spoza świata religii – pozaduchowego, śpiewane przez panią Dominikę Celińską - to jest wymiar współczesności, bólu i cierpienia, wynikających z rzeczywistości naszego świata. Są więc w moim utworze fragmenty: ostatniego kazania ks. Jerzego Popiełuszko z 26 sierpnia 1984 roku, List Ojca Maksymiliana Kolbe do Matki z obozu koncentracyjnego z 15 czerwca 1944 roku, słowa Stewardessy z ataku na WTC, a także słowa ośmioletniej dziewczynki, która zginęła w zamachu terrorystycznym w Manchesterze, 22 maja 2017 roku. Podczas pracy nad utworem starałem się, aby części były ze sobą ściśle związane i nie było wrażenia, że każda część jest inna. Pragnąłem zaproponować słuchaczowi, aby w ciągu kilkudziesięciu minut trwania utworu mógł znaleźć czas na refleksję, odrobinę wzruszenia, przeżyć także chwile nadziei.

        Pewnie dla Pana ważny jest fakt, że po raz kolejny premiery Pana utworów pasyjnych odbywają się w Rzeszowie, a wykonawcami są pedagodzy i młodsi koledzy ze szkoły, którą Pan ukończył.

        Cieszę się, że po raz kolejny mogę liczyć na Panią Małgorzatę Walkiewicz, która swoją osobą, autorytetem i charakterem silnie zmotywowała świetnych muzyków, którzy na co dzień grają w Filharmonii Podkarpackiej i jednocześnie są pedagogami ZSM nr 1 w Rzeszowie. W koncercie bierze udział także dwóch znakomitych akordeonistów – profesor Paweł Paluch oraz profesor Mirosław Dymon oraz soliści – pani Dominika Celińska-Głogowska oraz prof. Jacek Ścibor. Jestem bardzo szczęśliwy, że to właśnie oni wykonują mój utwór. Dla mnie to duże wyróżnienie i radość płynąca ze spędzenia czasu z nauczycielami oraz uczniami, z którymi dorastałem i rozpoczynałem swoją muzyczną drogę. Szczególnie mocno jestem wdzięczny za zaangażowanie pana Oresta Telwacha, który był moim nauczycielem skrzypiec w ZSM i który bardzo mi pomógł w podejmowaniu moich decyzji związanych z dalszą edukacją muzyczną.

        Uczestniczył Pan w próbach, ale jak już oddał Pan partyturę pani Małgorzacie Walkiewicz, a pozostali wykonawcy mają nuty ze swoimi partiami – interweniował Pan w interpretację, czy dał im Pan swobodę?

        Myślę, że do tego potrzebny był mi drugi mój kierunek studiów, czyli dyrygentura chóralna. Miesiąc temu dyrygowałem swoim koncertem dyplomowym, podczas którego prawykonany był mój utwór „Lux aeterna”. To połączenie kompozytora z dyrygentem bardzo wpłynęło na mój sposób myślenia i na sposób pracy z wykonawcami. Zawsze staram się zostawiać dużo swobody muzykom w interpretacji i znać realia, czyli być wyrozumiałym. Zespoły wokalne i część solistów to uczniowie szkoły muzycznej, którzy są utalentowani, ale przygotowywali to wykonanie jako pracę dodatkową, po lekcjach, najczęściej wieczorami. Warto też dodać, że Zespół Wokalny to nie tylko „wokaliści”, ale też instrumentaliści czy rytmiczki.
Czasami podczas prób daję wskazówki mówiąc, że coś można zaśpiewać lub zagrać inaczej, staram się dokładniej przybliżać, i wyjaśniać sens poszczególnych fragmentów utworu, ale pozostawiam duże pole manewru dyrygentowi.

        Za kilkanaście minut rozpoczyna się koncert i dlatego musimy kończyć rozmowę. Mam nadzieję, że niedługo będzie okazja do ponownego spotkania i rozmowy.

Z Panem Dominikiem Lasotą – młodym kompozytorem, studentem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie rozmawiała Zofia Stopińska 25 marca 2018 roku w Rzeszowie.

Podczas koncertu w Niedzielę Palmową wieczorem Kościół Świętego Krzyża w Rzeszowie wypełniony był publicznością, która w wielkim skupieniu wysłuchała nowej kompozycji Dominika Lasoty „Mysteria Dolorosa”. Współczesne dzieło młodego kompozytora już od pierwszych taktów zafascynowało publiczność, a różne wątki pojawiające się w poszczególnych ogniwach okazały się czytelne bez zbędnych komentarzy i programów. Wystarczyła tylko krótka zapowiedź przed rozpoczęciem utworu.
W doskonałej akustyce świątyni szlachetnie i pięknie zabrzmiały zarówno fragmenty z towarzyszeniem zespołu instrumentalnego, jak i na chór a cappella. Zarówno chóry, jak i zespół instrumentalny były bardzo czujne na każdy gest dyrygentki.
Wykonawcami głównych partii solowych byli doświadczeni śpiewacy i pedagodzy: Dominika Celińska-Głogowska i Jacek Ścibor, stąd ich urodziwe głosy wypełniały wnętrze świątyni. Dobrze również poradzili sobie w krótkich partiach solowych chórzyści: Julia Kowalska, Lena Paszek i Adam Dragan.
Po zakończeniu utworu i chwili ciszy rozległy się gorące brawa, publiczność zerwała się z miejsc i na stojąco oklaskiwała wykonawców, i kompozytora.
Były też słowa podziękowania – najpierw skierował je do wykonawców, kompozytora i publiczności ks. Władysław Jagustyn – proboszcz parafii p.w. Świętego Krzyża w Rzeszowie, a później kompozytor Dominik Lasota. To był wspaniały wieczór.

Dominik Lasota„Mysteria Dolorosa”
Wykonawcy:
Soliści: Dominika Celińska-Głogowska, Jacek Ścibor oraz Julia Kowalska, Lena Paszek i Adam Dragan.
Chór kameralny „VOCI D’ORO
Chór dziecięcy z Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej I stopnia
Zespół instrumentalny w składzie: Orest Telwach - skrzypce, Anna Stępień - skrzypce, Izabela Tobiasz - altówka, Halina Hajdaś - wiolonczela, Aleksander Berkowicz - kontrabas, Robert Mosior - klarnet, Paweł Paluch - akordeon, Mirosław Dymon - akordeon, Ewa Orawska - instrument klawiszowy, Ewa Łuczyńska - Kycia - marimba.

Anna Charchut - przygotowanie chóru dziecięcego

Małgorzata Walkiewicz - dyrygent


Zapraszamy do Filharmonii Podkarpackiej

        Zofia Stopińska: Miło mi rozmawiać, przed ostatnim marcowym koncertem abonamentowym w Filharmonii Podkarpackiej, z Panem Jiři Petrdlikiem – jednym z najbardziej cenionych dyrygentów europejskich swojej generacji, który pracuje z wykonawcami tego wieczoru i dyrygować będzie tym koncertem. Pan zaproponował program tego wieczoru czy Filharmonia Podkarpacka?

        Jiři Petrdlik: Już dawno ustaliłem z panią prof. Martą Wierzbieniec, że podczas tego koncertu zabrzmi rzadko wykonywany utwór, stosowny na ten czas, a mianowicie oratorium Cesara Francka „Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu”.

        Do wykonanie tego dzieła potrzeba czterech solistów (sopran, dwa głosy tenorowe i bas), chóru i orkiestry. Zarówno partie solowe, jak chóralne wykonują ludzie młodzi – bo studenci. Soliści są studentami Wydziały Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Krakowie, natomiast partie chóralne powierzone zostały Chórowi Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, z którym pracowała dr Bożena Stasiowska-Chrobak i myślę, że młodzi wykonawcy są dobrze przygotowani.

        Oczywiście, że tak. Młodzi wykonawcy z wielkim entuzjazmem podchodzą do pracy, młode głosy brzmią świetnie, chór brzmi przepięknie i cieszę się bardzo, że mogę współpracować z tym chórem. Zadowolony jestem także ze współpracy z solistami z Akademii Muzycznej w Krakowie. To był świetny pomysł pani prof. Marty Wierzbieniec, aby zaprosić młodych wykonawców z dwóch ośrodków muzycznych do udziału w tym koncercie, bo dla nich udział w wykonaniu dzieła Francka, współpraca z profesjonalną orkiestrą, to także ważny krok w edukacji.

        Pierwszą część koncertu rozpocznie Uwertura do opery „Ruiny Babilonu” Karola Kurpińskiego i przepiękny, ostatni Koncert fortepianowy B-dur KV 595 Wolfganga Amadeusza Mozarta – skomponowany w roku śmierci kompozytora.

        Ten koncert wykona świetny czeski pianista Jan Simon. To nadzwyczajne dzieło, zachwycające aurą spokoju, ciepła i skupienia – różniące się od pozostałych koncertów fortepianowych Mozarta. Chcę podkreślić, że jestem także zachwycony Uwerturą do opery „Ruiny Babilonu” Karola Kurpińskiego. Z tego, co wiem, muzyka tego kompozytora nie jest znana szerokiemu gronu publiczności i nawet w Polsce jest rzadko wykonywana. Ja także nie znam całej twórczości Karola Kurpińskiego, jedynie Koncert klarnetowy i uwertury, ale jestem tak zafascynowany tymi utworami, że nazywam go polskim Beethovenem. Zapraszam dzisiaj na koncert.

        Chcę Pana zapytać jeszcze o tournée koncertowe po Chinach, bo przecież przez dwa tygodnie podróżował Pan po tym ogromnym kraju z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej.

        Mieliśmy dziewięć koncertów w tym czasie i tylko chyba trzy dni mieliśmy wolne, ale to były „dni transportowe”. Nasza podróż nie przypominała wycieczki, bo wypełniona była ciężką pracą, ale jednocześnie miło nam było reprezentować Polskę w Chinach. Podczas koncertów sale były wypełniona do ostatniego miejsca, a były to sale co najmniej dla dwóch lub trzech tysięcy osób. Specjalne wydarzenie odbyło się w mieście Nannig, bo to miasto i region, współpracują z Województwem Podkarpackim. Nasz koncert otworzył tam nową salę koncertową. Część programu wykonaliśmy wówczas z chińskim chórem i solistami. Graliśmy tam również I część Koncertu e-moll Fryderyka Chopina, a solistą był chiński pianista. Zostaliśmy w Nannig wspaniale przyjęci, ale wszystkie nasze koncerty były na bardzo dobrym poziomie. Nie bez znaczenia był także repertuar, który przygotowaliśmy i który ogromnie się podobał chińskiej publiczności, a graliśmy w większości utwory zamieszczane w programach koncertów noworocznych w Złotej Sali Musiverein, które transmitowane są przez wiele stacji telewizyjnych na świecie. Może się Państwu wydawać, że to łatwy, lekki repertuar, ale tak naprawdę są to bardzo trudne utwory. Wykonywanie podczas jednego koncertu wielu krótkich utworów, każdy w innym charakterze, wcale nie jest łatwe. Podczas każdego koncertu graliśmy także utwory polskie: „Tańce góralskie” z opery „Halka” Stanisława Moniuszki, furorę robił Polonez z „Pana Tadeusza” Wojciecha Kilara i inne utwory polskich kompozytorów.

        Sądzę, że lubi Pan pracować z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i jest Pan zadowolony z efektów tej pracy, która trwa już dość długo.

        Ma Pani rację. Bardzo lubię pracować i występować z tą Orkiestrą. Zarówno podczas poprzednich koncertów w Rzeszowie, jak i w czasie chińskiego tournée, zespół zawsze prezentował wysoki poziom. Najlepiej o tym świadczy propozycja ponownego wyjazdu do Chin, a muszę powiedzieć, że nawet bardzo dobre orkiestry zazwyczaj goszczą tam jeden raz.

        Może za Pana pośrednictwem nawiąże się współpraca naszej Orkiestry z muzykami czeskimi. Gościł u nas już chór, teraz wystąpi pianista.

        Rozmawiamy o tym często. Zaprosiłem Orkiestrę Filharmonii Podkarpackiej do Pragi. Koncert zaplanowany został w listopadzie. Z okazji 85. rocznicy urodzin Krzysztofa Pendereckiego wykonamy w Pradze jego Koncert podwójny na skrzypce i altówkę. Wtedy także, po raz pierwszy w Pradze, zastanie wykonana Toccata Artura Malawskiego – patrona Filharmonii Podkarpackiej, a dopełnimy ten program VIII Symfonią Antonina Dvořaka.

        To wspaniały pomysł. Być może spotkamy się w Pradze. Teraz, dzięki autostradzie, podróż z Rzeszowa do Pragi trwa o wiele krócej.

        Samochodem osobowym taka podróż trwa siedem godzin – nie sądzę, aby można było szybciej pokonać tę odległość w inny sposób.
Dzisiaj natomiast zapraszam Państwa serdecznie do Filharmonii Podkarpackiej na koncert, który rozpoczynamy o 19:00. Do zobaczenia.

Z Panem Jiři Petrdlikiem – jednym z najbardziej szanowanych dyrygentów europejskich swojej generacji rozmawiała Zofia Stopińska 23 marca 2018 roku w Rzeszowie.

Subskrybuj to źródło RSS