Sezon koncertowy w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie zakończył się 24 czerwca 2022 roku, a w programie znalazły się utwory, które kocha publiczność sal koncertowych pod każdą szerokością geograficzną. Usłyszeliśmy kolejno: Uwerturę do opery "Euryanthe" Carla Marii Webera, Koncert fortepianowy A - dur KV 414 Wolfganga Amadeusa Mozarta i Suitę "Sen nocy letniej" Feliksa Mendelssohna.
Trudno o piękniejszy zestaw. Pełne magii utwory C.M. Webera i F. Mendelssohna w wykonaniu Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Pawła Kos-Nowickiego, przyjęte zostały gorącymi brawami. Partie solowe w Koncercie fortepianowym Mozarta fenomenalnie wykonał Edward Wolanin - pianista i pedagog, który edukację muzyczną rozpoczął w Przemyślu, kontynuował w Rzeszowie, a później studiował w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie fortepianu Jana Ekiera i Bronisławy Kawalli. Oczarował publiczność wspaniałą wirtuozerią, cudownej urody dźwiękiem i lekkością. Orkiestra pod batutą Pawła Kos-Nowickiego znakomicie towarzyszyła soliście. To była wielka uczta muzyczna.
Przed koncertem pan Edward Wolanin zgodził się na spotkanie i udzielenie wywiadu, dlatego mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym wyjątkowym pianistą.
Jestem przekonana, że z wielką przyjemnością wykona Pan dla rzeszowskiej publiczności Koncert fortepianowy A-dur KV 414 Wolfganga Amadeusa Mozarta.
Tego koncertu nie można grać bez przyjemności, bo to jest tak urokliwa muzyka, pełna radości, a jednocześnie niezwykle wyrafinowana kompozycja, jeżeli chodzi o jej kształtowanie. Za każdym razem, jak patrzę na materiał dźwiękowy pierwszej, drugiej i trzeciej części tego dzieła, jestem zachwycony, jak przenikają się tematy. Na przykład temat, który jest tematem pierwszym w I części, nagle pojawia się w innej formie rytmicznej w II części dosłownie zacytowany. To jest genialna kompozycja, majstersztyk pracy kompozytorskiej. To jest perełka. Kiedyś grywałem to arcydzieło bez instrumentów dętych z Zespołem Warszawskich Solistów "Concerto Avenna" Andrzeja Mysińskiego i też pięknie brzmiało.
Mozart skomponował dwa takie kamer-koncerty: Koncert A-dur KV 414, który wykonam w Rzeszowie, i Koncert F-dur KV 415, które nie potrzebują dużej obsady, a są prawdziwymi arcydziełami.
Czy współpraca z orkiestrą i dyrygentem podczas prób dobrze przebiegała?
Znakomicie, orkiestra jest świetnie przygotowana i nad całością czuwa świetny dyrygent pan Paweł Kos-Nowicki, z którym już wykonywaliśmy ten koncert w Filharmonii Kieleckiej. Mamy już wspólne doświadczenia i dlatego łatwiej było nam razem pracować.
Edward Wolanin - fortepian i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Pawła Kos-Nowickiego, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka
Kiedyś był Pan uczniem Szkoły Muzycznej II stopnia w Rzeszowie. Może w orkiestrze grają muzycy, którzy w tym samy czasie także uczęszczali do tej szkoły?
Nie spotkałem w zespole kolegów ze szkoły. Ja ukończyłem szkołę w Rzeszowie w 1975 roku, w klasie niezapomnianej, wspaniałej profesor Krystyny Matheis-Domaszowskiej, wielkiej artystki, pianistki, znakomitego pedagoga. Bardzo to sobie cenię i to procentuje cały czas w mojej grze.
Bardzo wiele Jej zawdzięczam.
Pewnie także warto wspomnieć pierwszą nauczycielkę panią Urszulę Hop, u której rozpoczynał Pan naukę jako 5-letni chłopiec.
To było trochę inaczej. Jako 5-letni chłopiec grałem na akordeonie. Uczyłem się wtedy prywatnie i poznałem nutki. Moja starsza siostra rozpoczęła naukę gry na fortepianie w przemyskiej Szkole Muzycznej u pani Danuty Miller i ja też w tej szkole zacząłem bywać. Niedługo zostałem także przyjęty od razu do drugiej klasy. Trafiłem do klasy fortepianu pani Urszuli Hop.
Tak się składa, że pani Urszula Hop również uczyła się w Szkole Muzycznej II stopnia w Rzeszowie i ukończyła ją w klasie pani Krystyny Matheis-Domaszowskiej. U pani Urszuli uczyłem się przez cztery i pół roku, a później powiedziała, że przyszedł czas, abym zaczął naukę troszkę wyżej.
Tak się też stało, że zostałem przyjęty do Szkoły Muzycznej II stopnia w Rzeszowie i rozpocząłem naukę w klasie Krystyny Matheis-Domaszowskiej. To było dla mnie wielkie szczęście, bo była to kontynuacja linii pedagogicznej. Zawsze uczono mnie w sposób wynikający z tradycji, wręcz przynależności do wiedeńskiej szkoły pianistycznej – szkoły Teodora Leszetyckiego.
Przy zmianie nauczycieli nie było żadnych korekt aparatu gry, tylko praca nad rozwojem.
Tak, pamiętam, jak pani Urszula Hop pracowała ze mną nad tym, żebym uruchomił paluszki, żeby osiągnąć w przyszłości błyskotliwą technikę, tak jak uczył Teodor Leszetycki i jego asystentki. Pani Krystyna Matheis-Domaszowska studiowała u prof. Zbigniewa Drzewieckiego i prof. Jana Hoffmanna, a prof. Drzewiecki uczył się u pani Marii Prentner, asystentki Teodora Leszetyckiego i pierwszej wykonawczyni Koncertu fortepianowego Ignacego Jana Paderewskiego.
Pamiętam Pana przyjazdy z Przemyśla do Szkoły Muzycznej II stopnia w Rzeszowie. Był Pan wtedy bardzo młodym chłopcem i nie mógł Pan przyjeżdżać samodzielnie, dlatego zawsze towarzyszył Panu ojciec.
Tak było. Dopiero pod koniec nauki, od czasu do czasu, sam jeździłem. Jak zaczynałem naukę w Rzeszowie, to miałem 9 lat i dlatego rodzice bali się mnie puszczać samego, bo podróż pociągiem w jedną stronę trwała dwie godziny.
W wieku 15 lat został Pan studentem Akademii Muzycznej w Warszawie i pewnie także wymagał Pan jeszcze opieki. Nie mógł Pan samodzielnie mieszkać w Warszawie.
Oczywiście, chociaż zawsze są jakieś internaty, bursy, ale to nie sprzyja rozwojowi i dlatego w tamtym czasie opiekę nad moim rozwojem sprawował redaktor Zdzisław Sierpiński (już nieżyjący). On postarał się o to, żeby cała rodzina mogła przenieść się do Warszawy. Moi rodzice z wielkim poświęceniem, z wielkim żalem, że musimy opuścić Przemyśl (ja też bardzo rozpaczałem z tego powodu), ale wyjechali do Warszawy, żebym mógł studiować w klasie prof. Jana Ekiera, jednego z najwybitniejszych pianistów, również ucznia prof. Zbigniewa Drzewieckiego.
Wszyscy moi pedagodzy – od pani Urszuli Hop, aż po studia – wywodzili się z jednego pnia.
Jeśli dobrze policzyłam, to ukończył Pan studia w Akademii Muzycznej w Warszawie tuż po maturze.
Było inaczej, ponieważ miałem po drodze różne perturbacje. Miałem po drodze różne losowe przypadłości i nawet przez dwa lata w ogóle nie grałem na fortepianie i byłem skreślony z listy studentów. Potem ponownie zdałem na studia i ukończyłem studia w klasie prof. Bronisławy Kawalli, uczennicy Jana Ekiera. Wprawdzie zacząłem studia w wieku lat 15-tu, ale ukończyłem je normalnie.
Później ponownie byłem u prof. Jana Ekiera na studiach podyplomowych. Uważam to za wielkie szczęści, bo kontakt z Profesorem Ekierem był bardzo ważny dla mojego rozwoju. Kto go znał, to wie, jakiej klasy, jakiej miary był artystą. Był wielkim znawcą twórczości Fryderyka Chopina i był redaktorem naczelnym Wydania Narodowego Dzieł Fryderyka Chopina, nad którym pracował 50 lat.
Będąc studentem, w jakiś sposób uczestniczyłem na żywo w tworzeniu tego nowego wydania, bo Pan Profesor przychodził na lekcje i czasami nam przynosił kserokopie autografów i mówił – Zobaczcie, przecież tutaj jest tak, a w wydaniu przygotowanym przez Ignacego Jana Paderewskiego jest inaczej i nie wiemy dlaczego.
Profesor Ekier był bardzo zaangażowany i dzielił się ze studentami wszystkimi swoimi spostrzeżeniami. Wszyscy żyliśmy tym wtedy bardzo.
To najlepiej świadczy o wielkości pedagoga i chęci dzielenia się wiedzą.
Przypominam sobie, w jaki sposób Pan Profesor prowadził lekcje, jaki zawsze emanował z niego spokój, niezwykła kultura osobista.
Może to brzydko zabrzmi, ale na początku naszych kontaktów, ja przecież byłem 15-letnim szczeniakiem, ale kiedy wchodziłem do klasy Pan Profesor zawsze wstawał z krzesła, podchodził i podawał mi rękę. To niezwykła rzecz, bo mógł po prostu odpowiedzieć: dzień dobry i siadaj.
To było coś niezwykłego, bo Pan Profesor tak witał się z każdym swoim studentem. Cechowała Go niezwykła, przedwojenna kultura, nieskażona późniejszymi naleciałościami.
W czasie studiów brał Pan udział w konkursach krajowych i zagranicznych.
Tak, trzykrotnie byłem laureatem konkursów na stypendia artystyczne im. Fryderyka Chopina (wtedy jeszcze nie było Instytutu Chopinowskiego). Także trzy lata pod rząd miałem nagrodę specjalną im. Jerzego Żurawlewa. Później byłem członkiem ekipy na XI Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina, ale nie dostałem się do II-go etapu, bo zabrakło mi 6 dziesiątych punktu. Do III-go etapu dopuszczono 15 osób, a ja byłem 16-ty. Miałem trochę pecha, parafrazując arabskie powiedzenie „Allah tak chciał” (śmiech).
Nie żałuję i do nikogo nie mam pretensji, tak miało być.
Trzeba także podkreślić, że został Pan zauważony i otrzymał Pan nagrodę dla najlepszego polskiego pianisty, który nie przeszedł do III-go etapu.
Oczywiście, koncertowałem wtedy bardzo dużo – praktycznie każdy piątek miałem zajęty.
Ważnym miejscem dla Pana był także Słupsk, uczestniczył Pan także w konkursach zagranicznych. Przecież zdobył Pan II nagrodę na III Międzynarodowym Konkursie Chopinowskim w Palma de Mallorca (1985), a kilka lat później (1989) został Pan laureatem I nagrody na III Europejskim Konkursie Chopinowskim w Darmstadt, otrzymując także szereg nagród specjalnych za najlepsze wykonanie etiud, nokturnów, polonezów i mazurków.
Owszem, w Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku w 1984 roku w Estradzie Młodych miałem tytuł laureata. Brałem udział w konkursach zagranicznych, ale z różnymi efektami – raz coś zdobyłem, a raz nie, ale zawsze zdobywałem doświadczenie i to jest bardzo ważne. Do każdego konkursu trzeba było przygotować nowy program i zawsze to jest wielka mobilizacja, bo często te programy były ogromne.
Później to procentuje, jak spisałem sobie listę koncertów fortepianowych, które mam do dyspozycji, to ze zdumieniem stwierdziłem, że jest ich 41 – to jest bardzo dużo. Oczywiście przed wykonaniem każdy trzeba sobie przypomnieć i odświeżyć, ale miałem je przygotowane.
Dodając do tego cały repertuar utworów na fortepian solo i kameralnych, bo przecież od najmłodszych lat grał Pan bardzo dużo muzyki kameralnej. Gdyby to wszystko policzyć, wynik byłby co najmniej trzycyfrowy.
Po raz pierwszy wystąpiłem jako kameralista, będąc uczniem II klasy Szkoły Muzycznej I stopnia w Przemyślu. Grałem wtedy ze skrzypaczką Alą Brud i bardzo dobrze to pamiętam. Potem grałem bardzo dużo muzyki kameralnej. Miałam to wielkie szczęście, że grałem z najlepszymi polskimi instrumentalistami z Tomaszem Strahlem, Krzysztofem Jakowiczem, Kubą Jakowiczem, Jerzym Artyszem i mógłbym jeszcze dużo nazwisk wielkich artystów wymienić. Wszyscy swoimi znakomitymi kreacjami wpływali na kształtowanie się mojej estetyki muzycznej.
Bardzo istotna była moja współpraca ze śpiewakami. Wymieniłem prof. Jerzego Artysza, który jest wielką postacią świata wokalistyki, ale miałem też przyjemność koncertować z Jadwigą Rappe, wspaniałą artystką.
Współpraca ze śpiewakami jest szczególnie rozwijająca, ponieważ inaczej się kształtuje fraza, inaczej czas płynie w utworze, bo jest tekst, jest potrzeba zrozumienia, o czym się śpiewa. Chcę powiedzieć, że od dawna inaczej myślę grając solowe utwory - tak jakbym chciał podłożyć tekst i je zaśpiewać.
Edward Wolanin - fortepian i Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Pawła Kos-Nowickiego, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka
Czy dobrze pamiętam, że przyjeżdżał Pan także w roli pianisty na Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie?
Tak, byłem pianistą w klasie prof. Tomasza Strahla. Graliśmy także wiele koncertów w sali balowej, ale ten okres się zakończył, bo czas nie pozwolił mi na przyjazdy do Łańcuta, ale to także było bardzo ważne. Poznałem repertuar wiolonczelowy i miałem szansę występów w tej pięknej sali Muzeum-Zamku w Łańcucie. To także są niezapomniane przeżycia.
Wspominał Pan, że po udziale w Konkursie Chopinowskim miał Pan bardzo dużo propozycji występów w Polsce, ale wtedy także zaczął Pan występować za granicą.
To prawda i tych koncertów było bardzo dużo. Występowałem w wielu krajach Europy. Nie grałem tylko w Ameryce Południowej i w Australii. Występowałem w Stanach Zjednoczonych, Meksyku, dużo koncertowałem w krajach arabskich – tak dla nas egzotycznych, jak Irak, Jordania, Kuwejt, Tunezja, ale też Nigeria w Afryce czy Japonia.
Chcę powiedzieć, że te artystyczne podróże także mile wspominam, bo to były wyjazdy koncertowe z możliwością zwiedzania. Wielu rzeczy bym nigdy nie zobaczył, gdyby nie fakt, że grałem w tych miejscach koncerty.
Gdybym dobrze poszukała w swoich zbiorach, to chyba znalazłabym co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście płyt w Pana wykonaniu lub nagranych z Pana udziałem.
Nagrałem ich sporo – solowych, kameralnych i z towarzyszeniem orkiestr. Ja nie jestem chętny, żeby co pół roku wydawać następną płytę. Minęło już pięć lat od wydania mojej ostatniej płyty, którą sobie bardzo cenię, bo są na niej: Nokturn H-dur op. 62 nr 1 Fryderyka Chopina, komplet Preludiów op.23 (w sumie 10 preludiów) Siergieja Rachmaninowa. Jak podjąłem tę decyzję, sprawdziłem i ze zdziwieniem stwierdziłem, że w Polsce nikt nie nagrał kompletu Preludiów Rachmaninowa, a to nie są utwory nieznane. Po tych preludiach jest jeszcze coś bardzo ciekawego, mianowicie znalazłem transkrypcję Adagietta z V Symfonii Gustava Mahlera. Dokonałem paru niezbędnych przeróbek i nagrałem to Adagietto. To nie jest łatwe do wykonania na fortepianie, bo przecież w oryginale jest ono napisane na instrumenty smyczkowe z harfą i przełożenie tego na klawiaturę nie było proste, ale się udało. Płyta ukazała się nakładem firmy DUX i niedawno otrzymałem od nich informację, że to Adagietto ma na Spotify cztery i pół miliona odtworzeń. Jestem dumny z tego, że to moje nagranie się tak podoba i że tyle ludzi na świecie go wysłuchało.
Ta płyta także otrzymała dużo dobrych recenzji z powodu zestawienia repertuaru, bo ten program został złożony nieprzypadkowo. Myślałem nad różnymi ideami, które powinny tę płytę scalić. Nawet takimi, dla przeciętnego słuchacza niezauważalnymi, że na przykład większość tych utworów zaczyna się interwałem tercji. To są smaczki, które scalają tę płytę, a słuchacz nie wie, dlaczego.
Niedawno znalazłam informację, że niedługo poprowadzi Pan bardzo ciekawe kursy muzyczne w Czarnolesie.
Od dawna to robiłem i w tym roku także się odbędą. Te Warsztaty Pianistyczne są częścią Czarnoleskiego Festiwalu Sztuk, czyli w domu Jana Kochanowskiego i w okolicznych miejscowościach: Gródek, Policzna, Zwoleń, Opactwo i Janowiec odbędą się koncerty. W tym roku od 16 do 24 lipca, odbędzie się już czwarta edycja tego festiwalu. Zapraszam Państwa gorąco, bo koncerty będą niezwykłe. Rozpoczynamy 16 lipca w kościele w Policznie koncertem Orkiestry Symfonicznej Sinfonia Iuventus pod dyrekcją Marka Wroniszewskiego, a następnego dnia w kościele w Zwoleniu (w którym jest pochowany Jan Kochanowski) z koncertem wystąpi Czarnoleska Orkiestra Festiwalowa, którą specjalnie tworzymy i wykonamy piękny program angielsko-francuski z udziałem znakomitych solistów: Marty Kordykiewicz – wiolonczela oraz Anny Radziejewskiej – mezzosopran.
Te Warsztaty są bardzo specyficzne, ponieważ nie przyjmujemy dużej ilości zgłoszeń – maksymalnie 8 osób na jeden turnus, ponieważ chcemy razem z tymi młodymi ludźmi przebywać, rozmawiać z nimi. Oni czytają Kochanowskiego, oni czytają poezję starożytną - czytają to, co czytał Jan Kochanowski. Mają także dodatkowe zajęcia – w tym roku będzie to taniec towarzyski, żeby poznali tańce, które przecież będą grali. Będą kawiarenki literackie z udziałem znakomitych gości – zapraszamy w środy i soboty o 16.00.
Zaprosiliśmy prof. Jerzego Bralczyka, będzie Jerzy Kisielewski, będzie Adam Zamojski, odbędzie się także specjalne spotkanie poświęcone związkom literatury i muzyki.
Nasi uczestnicy mają okazję poznać wspaniałych ludzi, porozmawiać o ważnych sprawach, a podczas kolacji usiąść z naszymi gośćmi przy jednym stole i mogą z nimi rozmawiać w prywatnym gronie z mistrzami muzyki, literatury i słowa. Bardzo się staramy, żeby do dyspozycji były znakomite instrumenty i tutaj ukłon w stronę Silesia Music Center, która nam je zabezpiecza.
Warsztaty w Ramach Czarnoleskiego Festiwalu Sztuk to nie jedyne Pana zajęcie w czasie tych wakacji.
W sierpniu, po kilkunastu latach przerwy, wznawiamy Mistrzowskie Warsztaty Pianistyczne w Zamościu. Zajęcia odbywać się będą w Szkole Muzycznej i tam też wieczorem odbywać się będą koncerty w wykonaniu profesorów, a do prowadzenia klas udało nam się zaprosić wybitnych muzyków: skrzypaczkę Marię Machowską, wiolonczelistę Rafała Kwiatkowskiego, mezzosopranistkę Annę Radziejewską, znakomitą młodziutką flecistkę Annę Żołnacz oraz pianistów Artura Jaronia i Radosława Sobczaka, a także saksofonistę Piotra Barona. Przyjedzie do nas także Paweł Kowalski z wykładem, a później wykonają koncert w Piotrem Baronem.
Te pomysły i ich realizacja zabierają Panu chyba dużo czasu.
To prawda. Trzy lata temu założyliśmy Fundację i moja żona jest jej prezesem. Ma ogrom pracy przy organizacji trzech festiwali, bo jeszcze jesienią organizujemy w Lubartowie „Lubartowską Jesień Muzyczną”. Planujemy aż 10 koncertów z udziałem znakomitych wykonawców.
Od kilkunastu minut zastanawiałam się, kto Panu pomaga w sprawach organizacyjnych.
Moja żona Natalia jest „omnibusem”, który wszystko potrafi załatwić, ale to zajmuje jej czas najczęściej od 5 rano do 21 wieczorem. Jesteśmy tymi szczęściarzami, że Ministerstwo Kultury przyznało nam dotacje, wsparł nas Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego i dzięki temu możemy działać.
Dużo się dzieje, ale jest teraz specyficzne dążenie do tego, żeby nadrobić czas pandemiczny.
Edward Wolanin gorąco oklaskiwany przez publiczność po wykonaniu Koncertu fortepianowego A-dur KV 448 W. A. Mozarta, fot. Damian Budziwojski / Filharmonia Podkarpacka
Bardzo Pan odczuł ten długi czas pandemii?
Bardzo, chociaż w tym czasie, w domowych warunkach nagrałem 10 nokturnów Fryderyka Chopina w ramach specjalnego ministerialnego programu, żeby mieć jakieś wsparcie finansowe, bo przecież nie graliśmy koncertów.
To także miało swoje dobre strony, bo przebywając w zamknięciu mogłem się skupić i przygotować nowy program.
Przygotowałem materiał na moją nową płytę. Szczegółów nie zdradzę, powiem tylko tyle, że będzie to muzyka Franciszka Liszta, ale nie takiego Liszta, którego wszyscy znamy.
Czekamy z wielką niecierpliwością na kolejną płytę i koncert po bardzo długiej nieobecności w Rzeszowie, bo nie pamiętam, kiedy Pan ostatnio występował w Filharmonii Podkarpackiej.
Ja też nie pamiętam daty, ale miałem przyjemność grać ostatnio w Rzeszowie z towarzyszeniem Orkiestry Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie w czasie koncertu z okazji jubileuszu tej szkoły. Wykonaliśmy wtedy Koncert e-moll Fryderyka Chopina.
Mam nadzieję, że ten koncert z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej już niedługo zaowocuje kolejnymi zaproszeniami.
Ja także na to liczę, bo bardzo lubię tutaj przyjeżdżać nie tylko z powodu wspomnień, ale także dlatego, że Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej gra na bardzo wysokim poziomie i jest mi bardzo miło słyszeć Mozarta tak pięknie brzmiącego, jak słyszałem to podczas prób.
Bardzo Panu dziękuję za spotkanie, poświęcony mi czas i miłą, pełną wspomnień rozmowę.
Mnie także było bardzo miło z panią rozmawiać i również bardzo dziękuję.
Zofia Stopińska