Niedawno polecałam Państwa uwadze nową płytę z muzyką Fryderyka Chopina w kreacjach prof. Marii Koreckiej – Soszkowskiej – wyśmienitej pianistki urodzonej na Podkarpaciu. Ponieważ jestem przez cały czas pod wrażeniem tych nagrań, poprosiłam wspaniałą pianistkę o spotkanie, aby porozmawiać nie tylko o najnowszym krążku, ale także o działalności artystycznej i pedagogicznej. W maju i czerwcu pani Profesor była bardzo zajęta, ale znalazło się jedno czerwcowe przedpołudnie i zostałam zaproszona do przytulnego, pełnego pamiątek mieszkania w Warszawie.
Zofia Stopińska : W czasie naszego krótkiego spotkania w Rzeszowie podczas IV Międzynarodowego Podkarpackiego Konkursu Chopinowskiego gratulowałam Pani, bo kilka dni wcześniej stałam się posiadaczką nowiuteńkiej świetnej płyty z utworami Fryderyka Chopina. Utrwalone zostały niepowtarzalne kreacje.
Maria Korecka – Soszkowska : Nagrałam 24 Preludia op. 28 Fryderyka Chopina oraz Andante spianato i Wielkiego Poloneza Es –dur op. 22 tegoż kompozytora. Nagranie Preludiów op. 28 to dla pianisty ogromne wyzwanie. Kiedyś, w czasie VII Konkursu Chopinowskiego, w którym brałam udział, można było grać 6 preludiów jako jeden utwór, natomiast obecnie coraz częściej się spotyka nagrania, a także wykonania, wszystkich 24 Preludiów . To jest niezwykły cykl, stanowiący kalejdoskop emocji i nastrojów. Preludia należą do miniatur, ale w tym zestawieniu są bardzo zróżnicowane i bardzo trudne, do wykonania nawet dla doświadczonego pianisty. Potraktowałam te Preludia bardzo indywidualnie, nie sugerowałam się żadnymi nagraniami i kreacjami, które słyszałam, bo dla mnie sztuka jest wyrażeniem emocji. Moje emocje są związane – nie tylko, ale w dużej mierze z utworami Fryderyka Chopina.
Wychowałam się niedaleko Rzeszowa, bo w Strzyżowie nad Wisłokiem. Zaraz po wojnie w domach i na ulicach zamontowane były specjalne głośniki, w których słychać było program radiowy i często nadawane były utwory Fryderyka Chopina. Jako dziecko usłyszałam w takim trzeszczącym głośniku Balladę g-moll Chopina. Słuchając miałam nieprawdopodobne dreszcze - nigdy mi się już później nie zdarzyło w życiu i nie potrafię wyjaśnić, a nawet zrozumieć, na czym to poległa ta niezwykła emocja, może dlatego, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką Chopina. Dzisiaj ta Ballada g-moll, która w dzieciństwie zrobiła na mnie takie ogromne wrażenie, dlatego że jestem pedagogiem i słyszę ją setki razy w różnych wykonaniach młodych ludzi i często są one nie bardzo kompatybilne z tym, co powinno być w tej muzyce, robi mniejsze wrażenie. Wszystko zależy od tego, co człowiek z siebie daje. Muzyka wyraża emocje, których w zwykłym, normalnym życiu nie możemy okazać. To jest wyższy pułap. Wierzę w to, że są na tym świecie rzeczy, których nie widzimy i nie możemy ich zrozumieć. Może to jest złudzenie, ale mnie sztuka daje samopoczucie bycia artystą. Jednak nie zawsze się bywa artystą, są dni kiedy jest się jedynie dobrym rzemieślnikiem. Kiedy wiem, że jestem artystką, to czuję, że unoszę się na inny poziom rzeczywistości. Uważam, że wówczas zaczyna się sztuka. Nie myślę wówczas o zapisie nutowym, nie czuję materii, a odczuwam jedynie nieprawdopodobne uduchowienie. Wielokrotnie słyszałam stwierdzenia, że sztuka jest blisko religii. Nie wiem czy dotyczy to sztuki współczesnej, ale tej romantycznej i z wcześniejszych okresów, to są jakieś związki z istotą wyższą. To jest piękne. Ponieważ ciągle jestem pełna energii i w dobrej formie, to staram się tak grać, żeby mieć tę wewnętrzną iluminację i czuję, że wówczas moja gra trafia do serc słuchaczy. Czasem widzę kątem oka jak ocierają łzy wzruszenia i utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze gram.
Wracając do nagrań zamieszczonych na mojej najnowszej płycie i Wielkiego Poloneza Es-dur – to jest najpiękniejszy z polonezów w stylu brillante napisanych przez Chopina, pełen fantazji, wigoru i przede wszystkim polski. Grający musi te cechy, a przede wszystkim polskość, tego utworu, podkreślić. Poprzedzające Wielkiego Poloneza Es –dur, wypływające z ciszy Andante spianato, jest także niezwykłej urody. Tylko Chopin mógł coś tak pięknego napisać. Tyle mogę powiedzieć o utworach zamieszczonych na płycie – reszta należy do odbiorców, którzy zechcą posłuchać tej płyty.
Z. S. : Ile płyt z muzyka Fryderyka Chopina Pani nagrała?
M. K. S. : Nagrałam w sumie sześć płyt wyłącznie z utworami Chopina, jeszcze dla Polskich Nagrań utrwaliłam płytę z utworami muzyki polskiej – Szymanowski, Zarębski, Chopin. Nagrałam też jako pierwsza całą płytę z utworami Zarębskiego, która bardzo się podobała, ale było to jeszcze w czasach PRL-u i nie było żadnych możliwości na dystrybucję tego krążka w krajach Zachodniej Europy. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, ale możliwości są często tylko pozornie większe. Każdy może stawać do dowolnego konkursu, uczestniczyć w kursach i różnych warsztatach na całym świecie, na własny koszt nagrać płytę, ale opieką są objęte – może po Konkursie Chopinowskim jedna czy dwie osoby – a gdzie jest całe środowisko. Jest wiele niesprawiedliwości, bo utarło się, że jeżeli ktoś nie zrobi wielkiej kariery do 25. roku życia, to może się „kłaść do grobu”. Bo jak się nie ma możliwości rozwoju artystycznego, to tak jakby położyć się do grobu, a przecież każdy człowiek, każdy artysta inaczej się rozwija. Mamy wiele przykładów wspaniałych sławnych muzyków, którzy zaczęli grać tak dobrze, że poruszali i wyzwalali emocje u odbiorców dopiero w późniejszym wieku. Rozwój artysty to bardzo złożony proces.
Z. S. : Uwielbia Pani Chopina, ale utwory tego genialnego twórcy stanowią niewielką część w Pani repertuarze.
M. K. S. : Uwielbiam dzieła Fryderyka Chopina, ale bardzo cenię także utwory wielu innych kompozytorów – na przykład dla mnie muzyka Schuberta jest także wzniosła i można się w niej „zatracić”. Bardzo lubię grać utwory Schumanna, Bacha, Beethovena i wielu innych kompozytorów, ale nowoczesne, eksperymentalne utwory raczej do mnie nie przemawiają. Myślę, że są to formy przejściowe. Jest kilku współczesnych polskich kompozytorów, którzy w poszukiwaniu własnego stylu sięgnęli po melodie dawnych polskich pieśni religijnych – dobrym przykładem może być pieśń „Święty Boże” – ile razy ją słyszymy, czujemy dreszcz emocji. Uważam, że muzyka, która sięga do korzeni ludowych czy religijnych przetrwa, oprze się wszystkim zawirowaniom historycznym czy czasowym i pozostanie zawsze wielką sztuką.
Z. S. : Powiedziała Pani, że muzyka Chopina zafascynowała Panią w czasach dzieciństwa, kiedy usłyszała Pani Balladę g-moll w głośniku wszechobecnej wówczas radiofonii przewodowej. Nie był to chyba pierwszy kontakt z muzyką klasyczną?
M. K. S. : Zaczęłam grać, jak miałam 5 lat i była to zasługa mojej mamy. Mam słuch absolutny . Mama wspominała wielokrotnie, że jako malutka dziewczynka śpiewałam w kościele wszystkie intonowane przez organistę pieśni bardzo czysto. Muzyka wkrótce stała się miłością mojego życia i postanowiłam zostać muzykiem. Obrałam piękną drogę, postanowiłam zostać pianistką, ale to trudna droga. Wczoraj po koncercie podeszła do mnie pani i zapytała jak długo ćwiczę. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie tak dużo jak kiedyś w czasie studiów, ale cztery lub trzy godziny muszę spędzić codziennie przy fortepianie. Trzy godziny to jest minimum. Fortepian jest bardzo zazdrosny i nie uznaje żadnych wymówek. Mówiłam już, że zaczęłam grać dzięki mamie. Jako dziecko uczęszczałam na lekcje fortepianu do pani Władysławy Durskiej, a później do pani Janiny Stojałowskiej. Później przenieśliśmy się do Krakowa, ale jeszcze wcześniej ucząc się w Rzeszowie, uczestniczyłam w Krakowie w konkursie mozartowskim i zauważył mnie prof. Henryk Sztompka. Ten wybitny artysta przyjął mnie do siebie i uczył mnie fortepianu w średniej szkole muzycznej oraz przez trzy pierwsze lata studiów ( do śmierci). Pamiętam jak rozmawiając z moim ojcem powiedział : „Czy pan zdaje sobie sprawę, że jeżeli córka ma zostać profesjonalną pianistką, to pan ją oddaje do klasztoru?”. Nie czułam się jak w klasztorze, ale muzyce trzeba się całkowicie poświęcić. Profesor Sztompka zawsze powtarzał swoim studentom – „…muzyka jest w technice, ale nie polega ta technika na szybkim przebieraniu palcami, tylko w technice wydobycia z fortepianu właściwego dźwięku o odpowiedniej kolorystyce. To jest podstawa”. Pracowałam nad tym całe życie. Nie zawsze mi to wychodziło. Pamiętam, jak byłam na studiach w Wiedniu u prof. Dietera Webera, który był znakomitym znawcą techniki pianistycznej i też wiele od niego się nauczyłam. Od każdego mojego pedagoga wiele się nauczyłam, ale także dużo pracowałam sama. Kiedy sama zaczęłam uczyć, najwięcej uwagi poświęcałam w pracy ze studentami właśnie technice. W zależności od talentu i wytrwałości - nie wszyscy moi wychowankowie są wybitnymi pianistami, ale wszyscy dobrze grają na fortepianie – pracują w szkołach i na uczelniach, koncertują kameralnie, a część także solowo. Studentkom , które trafiają do mojej klasy zawsze powtarzam, że muszą tak pracować nad techniką, aby później, kiedy wyjdą za mąż i będą miały rodziny, starczyło im na ćwiczenie trzy lub cztery godziny dziennie. Nie można spędzać przy fortepianie ośmiu, dziesięciu, czy więcej godzin codziennie. To jest niemożliwe, a ponadto człowiek sztuki musi także zbierać doświadczenia świata zewnętrznego – musi mieć czas na interesowanie się poezją, literaturą, malarstwem i wszystkim, co go otacza, bo inaczej będzie tylko wystukiwał nuty na fortepianie, a to nie jest sztuka.
Z. S. : Działalność koncertową rozpoczęła Pani w 1962 roku. Występowała Pani z większością orkiestr filharmonicznych działających w Polsce, a także za granicą mi.in. w Niemczech, Rumunii, Turcji, na Ukrainie i Kubie. Brała Pani udział w licznych festiwalach w Polsce oraz poza granicami: Brno, Mariańskie Łaźnie, Gandawa, Ankara, Druskienniki, Brześć, Visaginas – wykonując bardzo różnorodny repertuar, często była to muzyka bliska naszym czasom.
M. K. S. : Grałam często nawet utwory kompozytorów żyjących. Wykonywałam dużo dzieł Prokofiewa, Szostakowicza, a także twórców hiszpańskich.
Z. S. : W 1978 roku zdobyła Pani w Santiago de Compostella – Premio Jose Miguel Ruiz Morales, jedyną nagrodę przyznawaną za najlepszą interpretację muzyki hiszpańskiej w czasie miesięcznego Międzynarodowego Festiwalu.
M. K. S. : Tak, kiedyś „podróżowałam tą muzyką”. Poznałam dobrze iberyjską muzykę ludową i tańce tego regionu, ale wiele zawdzięczam także swojej intuicji. Pierwszy raz pojechałam do Hiszpanii do Santiago de Compostella. Tam jest festiwal, kurs i konkurs, i trwa ta impreza cały miesiąc. Wówczas profesor hiszpański powiedział, że czuję hiszpańską muzykę lepiej niż Hiszpanie. Może nawet nie powinnam tego mówić, ale mam pewien rodzaj intuicji i temperamentu, który pozwala mi bardzo szybko poczuć pewne istotne niuanse – intuicyjnie. Moje przygoda z muzyką hiszpańską rozpoczęła się od Suity hiszpańskiej – Isaaca Albeniza. Grałam ją w całości w podczas moich występów organizowanych przez Warszawskie Towarzystwo Muzyczne w Pomarańczarni w Łazienkach. Grało się tam przez cały tydzień – od poniedziałku do niedzieli i nie były to łatwe warunki, bo fortepian nie najlepszy, a akustyka pałacowa także nie sprzyjała. Trzeba było przygotować program dla szerokiego grona publiczności. Do ”Suity hiszpańskiej” dodałam kilka innych utworów muzyki iberyjskiej – m.in. „Noce w ogrodach Hiszpanii’ – Manuella de Falli. I tak to się zaczęło. Drugi cykl składał się z utworów Piotra Czajkowskiego – grałam na przykład „Cztery pory roku”. Później opracowałam recitale złożone z utworów: Beethovena, Schumanna i dużo muzyki polskiej zawsze grałam, bo uważam, że muzyka polska poza Chopinem i Szymanowskim jest mało znana. Znakomite utwory Ignacego Jana Paderewskiego są także niedocenione. Wiadomo, że Fryderyk Chopin był geniuszem, ale w tym samym czasie było kilku bardzo dobrych kompozytorów, których „przykryła” sława Chopina, a teraz coraz częściej wykonuje się ich utwory. Komponowały także kobiety, które tworzyły utwory nieco lżejsze, bardziej salonowe , ale piękne utwory. Jak się tylko chce, to można wiele ciekawych polskich utworów odnaleźć i grać.
Z. S. : Bardzo długo poświęcała się Pani wyłącznie karierze solowej i dopiero po latach zdecydowała się Pani na pracę pedagogiczną.
M. K. S. : Faktycznie ale ja zawsze się czułam przede wszystkim pianistką, która ma się spełniać na estradzie i to było założenie mojego życia. Ponadto jestem człowiekiem o ogromnym poczuciu wolności i nie wiem, czy bym się dobrze czuła w roli asystenta, bo rozpoczynając pracę pedagogiczną od razu miałam swoją klasę. Wielu koncertujących muzyków zaczyna uczyć ze względu na uwarunkowania rodzinne, inni chcą mieć bezpieczeństwo finansowe w postaci etatu. Wiele rzeczy od nas w życiu zależy, ale także jest wiele sytuacji, które są „gdzieś tam” zapisane dla nas. Głęboko wierzę w przeznaczenie, nie ulegam depresjom pomimo różnych trudnych sytuacji, które miałam w życiu, bo każdy je ma. Dziękuję Bogu za każdy dzień i myślę, że sobie szczęśliwie do końca wyznaczonej tam gdzieś w górze drogi dożyję i dogram.
Z. S. : Należy podkreślić, że zdążyła Pani wykształcić wielu pianistów.
M. K. S. : Ostatnio policzyłam, że już trzydzieści osób pod moim kierunkiem ukończyło studia pianistyczne. Było kilku doktorantów, a kilku czeka na przewód doktorski. To sporo, bo przecież rozpoczęłam pracę pedagogiczną już pod czterdziestce.
Z. S. : Czy praca pedagogiczna od początku dawała Pani satysfakcję? Lubi Pani uczyć?
M. K. S. : Rozpoczynałam pracę pedagogiczną w Turcji, w Ankarze. Bardzo lubiłam swoich studentów i oni także na każdym kroku okazywali mi swoją wdzięczność. W pewnym momencie pomyślałam sobie – dlaczego ja tylko w Turcji uczę, dlaczego ja tego co już dobrze wiem, nie przekazuję Polakom.
Dowiedziałam się, że potrzebują doświadczonego pedagoga w Akademii Muzycznej Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Wróciłam z Ankary, zatrudniłam się w Łodzi i do dzisiaj tam pracuję.
Z. S. : Będąc profesorem zwyczajnym Akademii Muzycznej w Łodzi, często jest Pani zapraszana, aby oceniać innych w charakterze jurora ważnych konkursów. To zupełnie inna, bardzo trudna i odpowiedzialna praca.
M. K. S. : Ocenianie jest bardzo trudne. Jak zaczęłam samodzielną pracę pedagogiczną, kiedy trzeba być skupionym i pewnym swoich racji, a na początku odczuwałam niepokój wystawiając oceny, czy są one sprawiedliwe, bo nikogo nie chciałam w życiu skrzywdzić, zwłaszcza w tak delikatnej materii jaką jest pianistyka. Dzisiaj natomiast wystarczy mi kilka dźwięków i już wiem, co grająca osoba potrafi. Pomaga mi wielkie doświadczenie. Na konkursach chopinowskich nie mam problemów, bo doskonale znam wszystkie utwory i kiedyś sama je grałam. Osoba która sama nie gra, nie jest w stanie ocenić, bo nie słyszy każdej nuty, każdego pedału. Musi się mieć ogromne doświadczenie własne. Trzeba także rozpoznać, kiedy ktoś jest bardzo utalentowany, ale ma wielką tremę, która rzutuje na ogólny wynik. Nie można takiej osoby skreślić od razu. Ma pani świętą rację – zasiadanie w jury konkursów jest zadaniem bardzo trudnym i szalenie odpowiedzialnym. Jeżeli się ma przekonanie moralne, że w życiu liczy się przede wszystkim to, żeby człowiek mógł spojrzeć w lustro i nie brzydzić się sobą – decydować się powinny na ocenianie innych tylko takie osoby, które w to wierzą. Jest jeszcze wiele innych warunków. Nie powinni być zapraszani do oceniania ciągle ci sami pedagodzy. W konkursie nie powinni brać udziału uczniowie osób, które oceniają. Problemów jest dużo. Wszystko powinno być ustawowo rozwiązane. Uważam, że na poziomie podstawowych i średnich szkół muzycznych jest sprawiedliwie. Im wyżej, tym więcej problemów, bo w grę wchodzą wielkie kariery i wielkie pieniądze. A ja już jestem w tym wieku, że postanowiłam sobie mówić tylko prawdę i nie muszę się nikogo bać. Najważniejsze, co osiągnęłam w życiu, to moja wewnętrzna wolność. Gdybym drugi raz żyła, to chciałabym być jeszcze lepszą pianistką.
Z panią prof. Marią Korecką – Soszkowską rozmawiała Zofia Stopińska 6 czerwca 2017 roku w Warszawie