Z ogromną radością w cyklu rozmów „Mistrz i uczeń” przedstawiam Państwu dwóch świetnych wiolonczelistów – najpierw wybitnego mistrza i pedagoga, prof. dr hab. Henryka Zarzyckiego, a później jego utalentowanego ucznia, Krzysztofa Michalskiego. Wcześniej kilka zdań poświęcę wydarzeniu, dzięki któremu mogłam zarejestrować rozmowy.
Znakomity koncert noworoczny odbył się 9 stycznia 2019 roku w pięknej sali Państwowej Szkoły Muzycznej w Tarnobrzegu. Wystąpiło dwoje utalentowanych młodych wiolonczelistów – Amelia Chmielewska i Krzysztof Michalski oraz świetny pianista Ireneusz Boczek. Wieczór rozpoczęło dzieło epoki baroku – Sonata nr 10 G-dur na dwie wiolonczele Jeana Baptiste’a Barrière’a, później w wykonaniu Ireneusza Boczka wysłuchaliśmy Preludium Des-dur op. 28 nr 15 Fryderyka Chopina. Wykonawcami kolejnych utworów byli Krzysztof Michalski i Ireneusz Boczek, a były to:
- cz. I – Allegro moderato z Sonaty a-moll „Arpeggione” Franza Schuberta;
- Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 Fryderyka Chopina w transkrypcji Davida Poppera;
- Rondo g-moll op. 94 Antonina Dvořaka;
- I cz. Allegro moderato z Koncertu wiolonczelowego D – dur Josepha Haydna.
Wypełniająca szczelnie salę koncertową publiczność zgotowała artystom długą i gorącą owację, stąd na bis zabrzmiała bardzo nastrojowa 6. wariacja z cyklu Wariacji na temat rokokowy op. 33 Piotra Czajkowskiego.
Tuż przed koncertem miałam przyjemność rozmawiać z mistrzem Krzysztofa – wybitnym pedagogiem wiolonczeli prof. dr hab. Henrykiem Zarzyckim.
Zofia Stopińska: Pana utalentowany uczeń Krzysztof Michalski ma 15 lat, ciekawa jestem, na jakim etapie muzycznej edukacji był Pan w wieku 15 lat.
Henryk Zarzycki: Byłem wówczas uczniem Liceum Muzycznego w Krakowie i bardzo często występowałem na różnych koncertach. Moja szkoła zorganizowała nam także tournée po Podkarpaciu i pewnie będzie pani zdziwiona, ale graliśmy m.in. w Tarnobrzegu (tylko w innej sali). Występowaliśmy w składzie: skrzypek, wiolonczelista i pianista. Wykonywaliśmy wówczas poważny program. Skrzypek, który nazywał się Janusz Koćma i także miał 15 lat, grał I cz. Koncertu d-moll Henryka Wieniawskiego i Kaprys nr 2 Niccolò Paganiniego. Nie pamiętam tytułów solowych utworów wykonywanych przez pianistę, ale wiem, że były to utwory Fryderyka Chopina, a ja grałem: Andantino Arama Chaczaturiana, Files Emile Dunklera i Allegro appasionato Camille Saint-Saënsa. Wykonaliśmy na Podkarpaciu kilkanaście koncertów, wszędzie sale wypełnione były po brzegi i byliśmy szczęśliwi, że spotykaliśmy się z gorącym przyjęciem.
Dzisiaj mój uczeń występuje w swoim rodzinnym Tarnobrzegu w zupełnie innych warunkach, bo w pięknej sali koncertowej swojej dawnej Szkoły Muzycznej. Sala posiada świetną akustykę oraz znakomite warunki do pracy dla nauczycieli i uczniów. Jestem pod wielkim wrażeniem.
Pochodzi Pan z muzycznej krakowskiej rodziny.
- Ojciec ukończył Wyższą Szkołę Muzyczną w Krakowie w klasie skrzypiec i świetnie grał na tym instrumencie, ale bardzo dobrze grał także na altówce – przez wiele lat był koncertmistrzem grupy altówek w Filharmonii Krakowskiej, z powodzeniem występował jako solista. Byłem jeszcze młody chłopcem i niestety umknęło mi nazwisko renomowanego skrzypka, z którym Ojciec grał partie solowe w Symfonii koncertującej Es-dur Wolfganga Amadeusza Mozarta, ale doskonale pamiętam gorące owacje publiczności po wykonaniu tego utworu i słowa skrzypka, który mówił, że nigdy mu się z nikim tak dobrze nie grało tego utworu, jak z nim. Ojciec był również bardzo dobrym nauczycielem i „wypuścił” wielu absolwentów.
Z pewnością Tato bardzo szybko stwierdził, że jest Pan utalentowany muzycznie i postanowił, że będzie się Pan uczył grać na wiolonczeli.
- To prawda, pewnego dnia przyniósł mi bardzo dobrą tyrolską wiolonczelę i w wieku dziewięciu lat zacząłem grać na tym instrumencie.
Od razu zaczął Pan grać na dużym instrumencie?
- Tak, uczyłem się u profesora Leona Soleckiego i w jego klasie ukończyłem naukę w Liceum Muzycznym. Elżbieta, córka prof. Soleckiego, jest żoną Krzysztofa Pendereckiego. Później studiowałem w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie u innego wybitnego pedagoga prof. Józefa Mikulskiego. Ponieważ studia trwały 5 lat, a z prof. Mikulskim świetnie mi się pracowało, postanowiłem sobie nieco przedłużyć studia. Nie mogłem tego zrobić oficjalnie i dlatego starałem się, aby nie zaliczyć któregoś z przedmiotów teoretycznych i w ten sposób mogłem powtarzać rok, a tym samym poszerzałem repertuar i rozwijałem swoje umiejętności w grze na wiolonczeli.
To były inne czasy. W jakich warunkach młodzi, utalentowani muzycznie ludzie doskonalili swe umiejętności?
- Jak pani powiedziała, to były inne czasy, nie było tylu kursów i konkursów, ale jednak dbano o rozwój muzyki. W tym okresie wykształciło się w Polsce mnóstwo bardzo dobrych kompozytorów, świetnych instrumentalistów.
Po ukończeniu studiów pozostał Pan w Krakowie i na uczelni pod skrzydłami swojego ukochanego Profesora.
- Tak było, zostałem w Krakowie, prof. Mikulski przyjął mnie na swojego asystenta i u jego boku dalej się rozwijałem, ciągle podnosząc kwalifikacje zawodowe. Praca ze studentami sprawiała mi wielką przyjemność i miałem wiele powodów do satysfakcji oraz też wiele sukcesów pedagogicznych. Przez cały czas byłem także czynnym muzykiem, występowałem jako solista i kameralista. Byłem także koncertmistrzem wiolonczel w Operze Krakowskiej, którą kierował wówczas Kazimierz Kord.
Praca w orkiestrze operowej dawała także dużo satysfakcji pomimo, że się siedzi w tzw. kanale, ale koncertmistrzowie muszą być dobrymi, sprawnymi instrumentalistami, bo często trzeba grać różne solówki i robić to dobrze. Orkiestra gra zarówno dla publiczności, jak i dla artystów, którzy występują na scenie.
Przez kilkanaście lat nie było Pana w Polsce, bo wyjechał Pan za granicę
- Tak się złożyło, że otrzymałem propozycje pracy w charakterze pedagoga. Miał to być krótki wyjazd, wziąłem wtedy urlop z Akademii Muzycznej w Krakowie na 2 lata, ale okazało się, że jestem tam bardziej potrzebny i zdecydowałem się zostać dłużej. Była to zarówno stała praca, jak i prowadzenie klasy wiolonczeli na wielu kursach muzycznych.
Wykształcił Pan za granicą wiele osób, są wśród nich laureaci ważnych konkursów muzycznych i wiolonczeliści, których nazwiska są znane i cenione.
- Faktycznie, jest to spora grupa, wymienię kilka nazwisk: Santiago Cañon Valencia – laureat nagród na wielu międzynarodowych konkursach, Jesús Antonio Clavijo, Diego Garcia, Ana Isabel Zorro, Laura Ospina, Juan Pablo Martinez, Fidel Mario Castillo czy Gabriel Monsalve. Pracowałem z wieloma niesamowicie utalentowanymi młodymi wiolonczelistami – niektórzy są solistami, niektórzy uprawiają muzykę kameralną, a inni grają w bardzo dobrych orkiestrach. Mam kontakt z czterema moimi uczniami, którzy mieszkają w Stanach Zjednoczonych, inni piszą czasem do mnie z różnych zakątków świata.
Był to czas wytężonej pracy, ale wspomina go Pan dobrze.
- Tak, to były bardzo dobre lata. Przede wszystkim duża satysfakcja, że mogłem brać czynny udział w rozwoju klasy wiolonczeli i życia muzycznego.
Po powrocie do Polski zaczął Pan znowu uczyć i kilka lat temu trafił do Pana klasy drugi nasz bohater – Krzysztof Michalski, który dołączy do nas po koncercie.
- Tak się stało, Krzysia usłyszałem po raz pierwszy, kiedy miał 10 lat i od razu zorientowałem się, że jest wyjątkowo utalentowanym chłopcem i może rozwijać się dużo szybciej niż inni uczniowie.
Chcę podkreślić, że bardzo ważny jest pierwszy etap nauki gry na instrumencie i wyrazić swoje uznanie dla pani Beaty Roman, nauczycielki wiolonczeli w Państwowej Szkoły Muzycznej w Tarnobrzegu, która bardzo dobrze prowadziła Krzysia od samego początku. Miałem okazję słuchać i obserwować innych uczniów z jej klasy i wszyscy grali poprawnie. Potrafi także bardzo trafnie ocenić zdolności swoich uczniów i pracować nad ich rozwojem.
Wracając do Krzysia – zacząłem z nim pracować metodą niekonwencjonalną, co spotkało się także z krytyką. Kwestionowano fakt, że pozwoliłem mu grać na wiolonczeli o normalnych rozmiarach, chociaż on radził sobie z tym od początku dobrze.
Pewnie takiego pięknego dźwięku nie można uzyskać na instrumentach o mniejszej menzurze – szkolnych.
- Jak najbardziej, chociaż małemu dziecku, które ma 6 czy 7 lat, nie można pozwolić grać od razu na dużej wiolonczeli – musi to być mniejszy instrument, ale dzieci chcą jak najszybciej grać na normalnych wiolonczelach. Podczas mojej wieloletniej pracy pedagogicznej rozpocząłem stosować taka innowacyjną praktykę – jeśli uczeń chciał i miał już możliwości, aby grać na instrumencie normalnych rozmiarów, to mu pozwalałem spróbować. Często zdarzało się, że już po pięciu minutach dziecko grało czysto, co oznaczało, że może. To jeden z najważniejszych elementów mojego nauczania.
Krzysio Michalski jest wyjątkowo utalentowanym chłopcem.
- Tak, to jest wielki talent, ale będąc nauczycielem, trzeba także być psychologiem i potrafić pracować z każdym, a szczególnie z dziećmi. Natomiast moja metoda nauczania, jak już wspominałem, jest zupełnie inna od powszechnie stosowanej.
Jak Krzysio rozpoczynał u mnie naukę, grał do siódmej pozycji. Po trzech miesiącach pracy ze mną już grał na całym gryfie i na wszystkich strunach. Oczywiście bardzo pilnie obserwowałem wszystko, co robiliśmy, żeby czegoś nie popsuć, bo nie z każdym dzieckiem można tak szybko pracować.
Było to ostro krytykowane, szczególnie, kiedy brał udział w konkursach, które przeważnie wygrywał. Jurorzy, którzy byli profesorami, a niektórzy nawet moimi dawnymi uczniami, nie zastanawiali się nad ogromnymi postępami Krzysia i ich związkiem z moją metodą nauczania. Jednak jestem w pełni przekonany, że właśnie dzięki tej metodzie bardzo młodzi wiolonczeliści mogli osiągnąć szybki rozwój techniki grania na całym instrumencie i wspaniałe wyniki oraz sukcesy artystyczne na wielu konkursach.
Podam pani przykłady. Jedna z moich uczennic pojechała do Stanów Zjednoczonych, do wybitnego pedagoga, który miał już 80 lat i bardzo dobrze uczył. W trakcie konsultacji oczywiście grała i rozmawiali o moich wymaganiach. Usłyszała wówczas, że nie wszystko jest potrzebne, bardzo dużo palcowania, itd..., a ta 14-letnia dziewczynka grała wówczas perfekcyjnie V Suitę Bacha i cały Koncert D-dur Haydna. Te utwory wykonywane są najczęściej dopiero przez bardzo zdolnych studentów klas wiolonczeli w akademiach muzycznych.
Najwidoczniejsze rezultaty osiągnął mój najmłodszy uczeń, właśnie Santiago Cañon Valencia, który rozpoczął naukę na wiolonczeli mając 4 i pół roku, a w wieku jedenastu lat brał udział w bardzo ważnym międzynarodowym konkursie im. Carlosa Prieto w Meksyku. Wcześniej, zgodnie z wymaganiami, nagraliśmy cały wymagany regulaminem konkursu program, wysłaliśmy go i został zaakceptowany, a przecież górna granica wiekowa wynosi 31 lat.
Co było dalej – w pierwszym etapie wykonał chyba najlepiej ze wszystkich uczestników bardzo trudną etiudę Poppera. Niestety, nie został dopuszczony do drugiego etapu. Ponieważ pomiędzy etapami były krótkie kursy, to postanowiliśmy, że on także weźmie w nich udział. Zagrał wtedy wyjątkowo dobrze wirtuozowski utwór Gaspara Cassadó, Zielonego Diabła. Prowadzący zajęcia profesor starał się udowodnić, że mój uczeń jest za młody do wykonywania takiego repertuaru i starał się znaleźć różne powody. Dopiero później okazało się, że wybitny pedagog jeden z ważnych członków jury rozmawiał z matką mojego ucznia, że jeśli przejdzie pod jego opiekę, zapewnia mu wszystko: mieszkanie, utrzymanie, naukę. Jednak matka zdecydowała, że jej syn obecnie laureat wielu międzynarodowych konkursów pozostanie nadal pod moją opieką.
Teraz taki sam rozwój osiąga Krzysiu Michalski.
.
Udział utalentowanych uczniów i studentów w konkursach muzycznych wpływa pozytywnie na ich rozwój, ale trzeba ich z wielką rozwagą kierować na te konkursy.
- To prawda, konkursy bardzo pomagają w rozwoju i dla wybitnie utalentowanych uczniów młody wiek nie ma żadnego znaczenia. Na przykład Sol Gabeta miała zaledwie 14 lat, kiedy wygrała w Chile bardzo poważny konkurs i do dzisiaj jest koncertującą wiolonczelistką, a gra fenomenalnie.
Przed laty, podczas konkursu im. Mścisława Roztropowicza, był taki przypadek, że pierwszy i drugi etap konkursu odbywały się za kurtyną i jurorzy nie widzieli uczestników, a jedynie ich słyszeli i okazało się, że 15-letnia Finka otrzymała najlepszą punktację. Wówczas jurorzy zaczęli dyskutować, co zrobić, ponieważ uważali, że w tak poważnym, o światowej renomie konkursie nie może najwyższej nagrody otrzymać 15-latka. Słuchający tej dyskusji Mścisław Roztropowicz podtrzymał decyzję, że trzeci etap będzie także za kurtyną i dziewczynka wygrała.
Mówi Pan o pedagogice, a przede wszystkim o swoich uczniach z wielką radością – chyba kocha Pan młodzież i swój zawód. Sukcesami swoich uczniów cieszy się Pan tak samo jak swoimi.
- To prawda, kocham to, a zwłaszcza uczyć dzieci. Santiago Cañon Valencia jak już wspomniałem trafił pod moje skrzydła, jak miał cztery i pół roku, a w wieku dziewięciu lat grał na dobrym poziomie Koncert D-dur Haydna z renomowana orkiestrą.
Chcę jeszcze zapytać o Krzysztofa Michalskiego, który ma już na swoim koncie wiele osiągnięć i wszystko wskazuje na to, że zrobi wielką karierę. Sądzę, że nadal będzie się Pan nim opiekował.
- Jak mu szczęście dopisze i będzie tak dobrze pracował, jak do tej pory, to może zostać wielkim wiolonczelistą. Z radością także będę z nim nadal pracował, jak tylko będzie chciał. W muzyce nic nie jest jednoznacznie ustalone – ilu dobrych muzyków, tyle interpretacji. Na szczęście Krzysztof ma już wiele do zaoferowania publiczności.
Druga część naszego spotkania odbywa się już po koncercie, a rozmawiam z głównym bohaterem tego wieczoru, młodym wiolonczelistą Krzysztofem Michalskim.
Zofia Stopińska: Jestem pod wielkim wrażeniem Twojego występu i gratuluję serdecznie.
Krzysztof Michalski: Bardzo dziękuję za miłe słowa.
Przed koncertem Twój nauczyciel prof. Henryk Zarzycki opowiadał mi o początkach swojej przygody z muzyką i również o tym, że wychowywał się w muzycznej rodzinie, a instrument wybrał mu ojciec, który był świetnym skrzypkiem i altowiolistą. Ciekawa jestem, czy w Twoim domu także ktoś grał?
- Ja nie pochodzę z muzycznej rodziny, nie było żadnych zawodowych tradycji muzycznych, chociaż mój Tato ma bardzo dobry słuch muzyczny i sam nauczył się grać na gitarze, potrafi także „sklecić” jakieś łatwe akordy na fortepianie i czysto śpiewa ładnym głosem.
Tato pewnie także namówił Cię, abyś rozpoczął naukę w szkole muzycznej.
- Szczerze mówiąc, tato był bardzo sceptyczny, zwłaszcza na początku, kiedy poza muzyką klasyczną zajmowałem się też muzyką rozrywkową. Te zainteresowania umożliwiły mi częstsze występy, a tym samym pozbyłem się tremy. Tato dopiero niedawno, po moich ważniejszych osiągnięciach, zrozumiał, że to ma sens i ja chcę zostać muzykiem.
Wybór instrumentu należał wyłącznie do Ciebie.
- Tak, chociaż to trochę trwało, bo na początku grałem na trzech instrumentach: wiolonczeli, skrzypcach i fortepianie, ale wybrałem wiolonczelę dlatego, że z panią Beatą Roman, która uczyła gry na wiolonczeli, miałem świetny kontakt. Wkrótce także polubiłem wiolonczelę.
Podziwiam Cię bardzo, bo po ukończeniu Szkoły Muzycznej I stopnia w Tarnobrzegu, jednocześnie uczęszczasz do szkół w Tarnobrzegu i Krakowie. Jak sobie z tym radzisz?
- Mówiąc prawdę, nie ukończyłem szkoły muzycznej I stopnia, ponieważ po ukończeniu piątej klasy rozpocząłem naukę w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia im. Władysława Żeleńskiego w Krakowie i w tej szkole uczę się już czwarty rok – dojeżdżam z Tarnobrzega do Krakowa. Nie chciałem rozstawać się z rodziną i domem, dlatego uznaliśmy, że będę kontynuował naukę w Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika w Tarnobrzegu, a do Szkoły Muzycznej II stopnia będę dojeżdżał. Na szczęście dyrekcja tej szkoły wyraziła zgodę, że będę dużo pracował indywidualnie i do Krakowa jeżdżę tylko dwa razy w miesiącu zamiast dwa razy w tygodniu. Dzięki temu udaje mi się wszystko godzić.
Nawet najbardziej utalentowana osoba musi codziennie sporo czasu poświęcić na ćwiczenie na instrumencie, ale dla ciebie to chyba żadna męka.
- Niestety, czasami jest to także męka. Podczas ćwiczenia spalam bardzo dużo kalorii i jest to męczące, ale już w następnym dniu znowu chętnie sięgam po instrument.
Na tym etapie nauki chyba już nie zamierzasz nic zmieniać – zostaniesz wiolonczelistą.
- Tak faktycznie jest, chociaż próbowałem rok temu grać na fagocie, ale nie wychodziło mi, bo chyba już jest za późno.
Kiedy zacząłeś uczestniczyć w konkursach muzycznych i otrzymałeś pierwsze nagrody?
- To było już w drugiej, a może nawet w pierwszej klasie szkoły podstawowej, uczestniczyłem w konkursie i otrzymałem nagrodę.
Później była przerwa, bo poznałem prof. Henryka Zarzyckiego, który stosuje niekonwencjonalne metody nauczania i od razu dał mi dużą wiolonczelę, a ponieważ byłem młody i niezbyt wysoki, odejmowano mi za to punkty na konkursach i trudno było mi zdobywać nagrody. Dopiero po dwóch latach grania na tej wiolonczeli zaczęło być tych sukcesów coraz więcej.
Ostatnie lata były bardzo dobre, bo sukcesów było sporo.
- Tak naprawdę od 2016 roku się to wszystko zaczęło.
Zapisałam na kartce Twoje osiągnięcia konkursowe, ponieważ nie byłabym ich w stanie zapamiętać. Poza konkursem Dotzauera w Dreźnie w 2016 roku, gdzie zdobyłeś II miejsce, wygrałeś wszystkie pozostałe, w których uczestniczyłeś i kolejno zdobyłeś:
- Grand Prix na XI Ogólnopolskim Konkursie dla Młodych Wiolonczelistów we Wrocławiu w 2015;
- Grand Prix I edycji Ogólnopolskiego Konkursu Młodych Indywidualności Muzycznych ATMA Zakopane 2016;
- Grand Prix w Ogólnopolskim Konkursie Wiolonczelowym CEA dla uczniów szkół muzycznych II stopnia, Warszawa 2016;
- I miejsce na VII Ogólnopolskim Konkursie Wiolonczelowym w Sochaczewie, 2017;
- I miejsce na Międzynarodowym Konkursie Instrumentów Smyczkowych w Elblągu, 2017;
- I miejsce w konkursie Talents for Europe, Dolny Kubin, 2017;
- I Miejsce na Międzynarodowym Konkursie Wiolonczelowym Vychytila, Praga; 2018
- I Miejsce w Johansen International Competition for Young String Players, 17 marca 2018, Waszyngton, USA.
Ostatni z wymienionych konkursów był chyba najbardziej prestiżowy.
- To był największy konkurs, jaki udało mi się wygrać i moje największe osiągnięcie w życiu, jeśli chodzi o wiolonczelę. Jest to jeden z najbardziej znanych konkursów w świecie muzyki, który stworzył mi różne możliwości grania koncertów. Dwukrotnie już koncertowałem w Waszyngtonie: w Arts Club oraz zorganizowany z dużym rozmachem Koncert Laureatów tego konkursu. Czekam na kolejne zaproszenia, wiem, że mają nadejść, ale nie znam jeszcze terminów.
Nie wszyscy utalentowani muzycznie instrumentaliści w Twoim wieku mogą się pochwalić, że grali z orkiestrami symfonicznymi, a Tobie udało się to już kilka razy.
- Duża w tym zasługa mojej Mamy i faktu, że wysłaliśmy nagrania, bo nagrałem kilka utworów w 2016 roku na konkurs w Zakopanem, z których byłem bardzo niezadowolony i chciałem je wyrzucić. Jednak moja Mama się uparła, wysłała i okazało się, że nie tylko zakwalifikowano mnie do konkursu, ale jeszcze go wygrałem. Dzięki temu miałem możliwość zagrania z orkiestrą symfoniczną NOSPR w Katowicach. Pierwszy raz zagrałem z orkiestrą uniwersytecką w Ibague (Kolumbia)
Pozwolisz, że uzupełnię, że grałeś m.in. z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach pod batutą Filipa Paluchowskiego oraz z orkiestrami symfonicznymi w Niemczech i Ameryce Południowej. Widziałam Cię także w roli muzyka orkiestrowego, bo byłeś koncertmistrzem wiolonczel Lusławickiej Orkiestry Talentów przy Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Nadal współpracujesz z tą Orkiestrą?
- Już nie, bo to był projekt, który trwa dwa lata. Ta orkiestra nadal działa, ale grają w niej już młodsi uczestnicy.
Myślę, że to było ważne doświadczenie.
- Oczywiście, dzięki temu teraz, kiedy czasami jestem proszony, aby usiąść w orkiestrze i zagrać koncert, to się nie denerwuję, ponieważ wiem, że sobie poradzę.
Pan prof. Henryk Zarzycki pozwala Ci grać bardzo trudne utwory, o wykonaniu których ludzie w Twoim wieku mogą jedynie marzyć.
- Nie tylko pozwala, ale nawet zachęca mnie do sięgania po takie utwory. Lubi ze mną pracować nad trudnymi utworami, a także mnie sprawia wielką przyjemność, jeśli przygotuję coś nowego z repertuaru, po który sięgają wielcy mistrzowie.
Pan prof. Zarzycki jest Twoim najważniejszym mistrzem, ale spotykałeś się z innymi sławnymi wiolonczelistami, ponieważ często nagrodami w konkursach były różnego rodzaju kursy.
- Najważniejszymi kursami, w którym mogłem uczestniczyć, były kursy Morningside Music Bridge, które są organizowane przez Orkiestrę z Calgary w Kanadzie. Te kursy odbywają się każdego roku w innym miejscu na świecie. Po raz pierwszy byłem na nich dwa lata temu w Bostonie w Stanach Zjednoczonych, a w minionym roku odbyły się w Warszawie. Wykładowcami są wybitni profesorowie z całego świata i z każdym ma się kilka lekcji. Może nawet te lekcje nie są tak ważne, jak możliwość poznania tych wybitnych profesorów oraz innych młodych muzyków z całego świata. Można się z nimi porównać, a także zobaczyć i posłuchać jak grają. To jest chyba najważniejsze.
Nauka gry na instrumentach smyczkowych, a przede wszystkim na wiolonczeli jest kosztowna – ciągłe podróże i odpowiednie zabezpieczenie dużego, wrażliwego instrumentu, a także niezbędne akcesoria… Ciągle trzeba się martwić o pieniądze, a raczej ich brak.
- To prawda, na to przeznaczane są stypendia, środki pozyskane od sponsorów, ale przede wszystkim moi rodzice, którzy się bardzo poświęcają i przeznaczają dużo pieniędzy na dojazdy i na kursy, ale jestem im wdzięczny przede wszystkim za to, że poświęcają mi swój czas i zawsze śpieszą mi z pomocą, a to jest ważniejsze niż pieniądze.
Twoja wiolonczela, która tak pięknie brzmiała podczas dzisiejszego koncertu, w tej chwili jest już w solidnym futerale. To jedyny Twój instrument?
- Nie, mam dwa instrumenty, ale obecnie gram przeważnie na tym instrumencie, który jest przed nami, a na drugiej wiolonczeli ćwiczę obecnie V Suitę Bacha, w której wymagane jest przestrojenie jednej struny. Uznałem, że nie będę ciągle przestrajał jednej wiolonczeli, tylko gram Bacha na instrumencie, który jest już przestrojony.
To są stare instrumenty czy współczesne?
- Są to współczesne instrumenty. Ta wiolonczela, na której grałem dzisiaj, została zbudowana na przełomie 2016/2017 roku przez zakopiańskiego lutnika Wojciecha Topę, natomiast wiolonczelę, na której grałem wcześniej, a teraz używam jej do Bacha, zbudował krakowski lutnik Jan Pawlikowski.
Wolnego czasu nie masz wcale albo niewiele, ale czasami trzeba odpocząć od muzyki i zająć się czymś innym.
- Poza muzyką bardzo interesują mnie języki obce, które często mi się także przydają. Drugą moją pasją, może trochę mniejszą, jest ćwiczenie jogi. Uwielbiam także koty i dlatego w domu są cztery rude koty – dwa duże i dwa małe.
W zawód muzyka wpisane są ciągłe podróże. Czy masz tę świadomość?
- Wiem o tym doskonale i bardzo się cieszę. Ciężko mi „usiedzieć” w domu przez dłuższy czas i zawsze bardzo się cieszę na każdą podróż. Im dalej, tym lepiej.
Z pewnością wiele podróży przed Tobą już w tym roku. Na dzisiejszy koncert miałeś wyjątkowo blisko, bo mieszkasz w Tarnobrzegu. Pewnie miło było grać dla tak licznej publiczności, bo sala wypełniona była po brzegi i zostaliście gorąco przyjęci.
- Przyznam, że nie spodziewałem się tak licznej publiczności. Na początku koncertu wiele osób słuchało na stojąco i dopiero w przerwach pomiędzy utworami zajmowali jakieś pojedyncze miejsca. Było mi bardzo miło.
Jestem pod wielkim wrażeniem dzisiejszego wieczoru, ale ciągle pamiętam również piękny, listopadowy koncert w Sali Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego w ramach Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej.
- Także się cieszę, że mój pianista-akompaniator pan Grzegorz Mania zaprosił mnie i kolegę Michała Balasa, który ex aequo ze mną zajął I miejsce na konkursie w Waszyngtonie, i mogliśmy wystąpić podczas jednego koncertu.
Kończąc naszą rozmowę, życzę Ci, aby 2019 rok, który niedawno się rozpoczął, był dla Ciebie pomyślny, życzę sukcesów na konkursach i wielu pięknych koncertów oraz wytrwałości w pracy nad doskonaleniem umiejętności.
- Żebym nie musiał zbyt długo ćwiczyć, a grał coraz lepiej (śmiech). Bardzo dziękuję za miłe spotkanie.
Z prof. dr hab. Hewnrykiem Zarzyckim, wybitnym wiolonczelita i pedagogiem oraz z Jego uczniem Krzysztofem Michalskim rozmawiała Zofia Stopińska 9 stycznia 2019 roku w Tarnobrzegu - rodzinnym mieście Krzysztofa Michalskiego.