Polska jest teraz moim domem
Koncert Sylwestrowy „HOMMAGE A BLUES BROTHERS”, powtórzony 1 stycznia, zakończył 2018 i rozpoczął 2019 rok w Filharmonii Podkarpackiej. Wykonawcami byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, Zbigniew Zamachowski, Maciej Miecznikowski, Jolanta Szczepaniak-Przybylińska oraz zespół w składzie: Artur Jurek – klawisze, Krzysztof Paul – gitara, Piotr Lemańczyk – gitara basowa i Roman Ślefarski – perkusja. Całością dyrygował Bassem Akiki .
Doborowa obsada i iskrząca się radością muzyka sprawiły, że publiczność we wspaniałych humorach udawała się na sylwestrowe bale lub na noworoczne spotkania.
Pobyt w Rzeszowie Bassema Akiki był okazją, aby przedstawić Państwu tego wybitnego dyrygenta młodego pokolenia.
Zofia Stopińska: Ponieważ po raz pierwszy jest Pan w Rzeszowie, stąd rozpoczynamy rozmowę od pytania o wrażenia, z którymi opuszcza Pan nasze miasto i Filharmonię Podkarpacką.
Bassem Akiki: Jestem bardzo miło zaskoczony. Przyjechałem tutaj ze swoim psem, stąd była okazja do licznych spacerów i przekonałem się, że jest to bardzo piękne oraz przyjazne miasto.
Z najlepszymi wrażeniami opuszczam także Filharmonię Podkarpacką, bo jest to bardzo piękny i wygodny do pracy budynek, a przede wszystkim ludzie, z którymi się tutaj zetknąłem, pracownicy Biura Koncertowego oraz muzycy grający w Orkiestrze są przemili. Przez cały czas byli skoncentrowani i starali się grać jak najlepiej, chociaż nie był to repertuar wykonywany przez nich na co dzień, byli otwarci na nowe wyzwanie i jestem bardzo zadowolony zarówno z pracy, jak i efektu końcowego, którym były koncerty. Bardzo się cieszę także z przyjęcia publiczności, która odpowiednio zachęcona czasami uczestniczyła w wykonaniu, a na zakończenie długo nas oklaskiwała, prosząc o bisy.
Po raz pierwszy takimi koncertami żegnano odchodzący i witano Nowy Rok. Często Pan dyryguje takimi koncertami?
- Rzadko, bo najczęściej przebywam w świecie muzyki operowej i symfonicznej, ale cieszę się, że mogłem poznać także nowy muzyczny styl i nad nim pracować, bo to poszerza moje horyzonty i z pewnością wpływa na moje podejście do muzyki operowej i symfonicznej. Podczas tych koncertów grała pełna orkiestra symfoniczna z dodatkiem dwóch gitar, instrumentu klawiszowego i perkusji, stąd potrzebny był dyrygent. Orkiestra także wiele skorzystała i poszerzyła swoje horyzonty o wrażliwość na nowe brzmienia.
Dla Pana nie był to pierwsze doświadczenie z programem HOMMAGE A BLUES BROTHERS.
- Owszem, po raz pierwszy dyrygowałem tym programem w Filharmonii Szczecińskiej, a później w Międzynarodowym Forum Muzyki we Wrocławiu i w Warszawie z Sinfonią Varsovią. Za każdym razem pracowałem z bardzo dobrymi orkiestrami i publiczność przyjmowała nas bardzo dobrze.
Nasze spotkanie jest doskonałą okazją do przedstawienia Pana czytelnikom. Urodził się Pan w Libanie i tam także rozpoczęła się Pana przygoda z muzyką.
- Tak, urodziłem się w Libanie i bardzo wcześnie rozpocząłem naukę muzyki, a zaczęło się wszystko od lekcji gry na fortepianie w domu. Niedługo zacząłem także grać na organach w naszej parafii położonej w Górach Libanu, ale to nie była profesjonalna nauka i nawet nie myślałem, że zostanę muzykiem. Rodzice traktowali te moje zainteresowania jako hobby. W szkole średniej miałem rozszerzony program z biologii, bo zgodnie z oczekiwaniami rodziców miałem zostać lekarzem kardiologiem. Po maturze byłem krótko we Francji, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, gdzie miałem okazję być na wielu koncertach. Po powrocie do domu postanowiłem zająć się muzyką na poważnie. Otrzymałem wtedy od rodziców ultimatum, że muszę mieć drugi zawód i stąd moje studia filozoficzne, po których mogłem zostać nauczycielem w liceum, a to w Libanie uważane jest za bardzo dobry zawód. Równolegle studiowałem obój i śpiew w Wyższym Konserwatorium Muzyki w Bejrucie.
Przyjechał Pan na studia do Polski w ramach stypendium?
- Nie, wcześniej poznałem w Bejrucie pana Wojciecha Czepiela, który był pierwszym dyrygentem Filharmonii w Bejrucie, a równocześnie był związany z Akademią Muzyczną w Krakowie. Wiedziałem już, że chciałbym studiować dyrygenturę, a w Libanie nie ma takiego kierunku. Pan Wojciech Czepiel podpowiedział mi, aby przyjechać do Polski i rozpocząć studia w Akademii Muzycznej w Krakowie. Początkowo planowałem roczny pobyt, ale zostałem na całe studia i zamieszkałem tu po studiach.
W Krakowie studiowałem dyrygenturę chóralną u prof. Stanisława Krawczyńskiego, a później we Wrocławiu dyrygenturę symfoniczną i operową u prof. Marka Pijarowskiego.
Już w czasie studiów we Wrocławiu rozpoczął Pan pracę w Operze Wrocławskiej.
- Tak, będąc studentem czwartego roku, rozpocząłem pracę w Operze Wrocławskiej i dyrygowałem spektaklem „Traviaty” Verdiego. Miałem wtedy 24 lata i było to w 2007 roku.
Byłem dyrygentem Opery Wrocławskiej przez 7 lat i bardzo dużo się tam nauczyłem. Opera Wrocławska miała bardzo szeroki repertuar i codziennie grany był inny spektakl. W krótkim czasie opanowałem prawie 50 tytułów i mogłem tymi operami dyrygować w każdej chwili. Wystawiane były także w tym czasie we Wrocławiu wielkie produkcje plenerowe albo w zimowym okresie w Hali Stulecia. Te spektakle przyciągały wielu ludzi i dzięki temu opera miała ciągle nową publiczność.
Ostatnie lata były dla Pana bardzo dobre, a szczególnie 2018 rok.
- Bardzo się cieszę, że w minionym okresie udało mi się spełnić dużo marzeń i różnych projektów. Po odejściu z Opery Wrocławskiej związałem się z Teatrem Wielkim Operą Narodową w Warszawie i zacząłem także karierę międzynarodową. Zapraszany byłem m.in. do Brukseli, Paryża, Filadelfii, Niemiec. Wszędzie pracowałem z bardzo dobrymi orkiestrami. Na przykład w Filharmonii Paryskiej miałem szczęście pracować z Orkiestrą Radia France i to był dla mnie wielki zaszczyt.
Od 2017 roku jestem dyrektorem artystycznym Opery Śląskiej i wspólnie z dyrektorem Łukaszem Goikiem udało nam się bardzo dużo zrealizować. Ten zespół ma ogromny potencjał. Zaczęło się od spektaklu „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda, którego premierę Pani widziała. Później wznowiliśmy kilka tytułów, była premiera operetki „Księżniczka Czardasza” Imre Kálmána, premiera bardzo rzadko wykonywanej opery „La finta giardiniera” Wolfganga Amadeusza Mozarta, była polska prapremiera sceniczna opery „Don Desiderio” Józefa Michała Ksawerego Poniatowskiego, także w 2018 roku była „Szecherezada” Mikołaja Rimskiego-Korsakowa i „Medea” Samuela Barbera – dwa przepiękne balety, a ostatnio mieliśmy premierę „Traviaty” Giuseppe Verdiego.
Rozpoczynał Pan karierę dyrygując „Traviatą” i po latach sprawuje Pan kierownictwo muzyczne w nowej odsłonie tego arcydzieła.
- To jest moja trzecia premiera tej opery, bo pierwsza odbyła się w 2007 roku we Wrocławiu i także we Wrocławiu w 2013 roku odbyła się nowa premiera „Traviaty” pod moim kierownictwem muzycznym i teraz mamy w Operze Śląskiej „Traviatę” – przepiękną produkcję Michała Znanieckiego, bardzo ujmującą, trafiającą do serc wykonawców i publiczności.
Współpraca z tak wybitnym reżyserem, jak pan Michał Znaniecki jest chyba zawsze wyjątkowa.
- Zgadzam się, dyrygent i reżyser zawsze muszą ze sobą współpracować, ale spektakle tworzone z Michałem Znanieckim zawsze są nadzwyczajne.
Nie możemy pominąć wydarzeń w Paryżu, które odbyły się 10 i 11 listopada. Pan był kierownikiem artystycznym spektaklu „Shell shock, a requiem of war”, skomponowanego przez Nicholasa Lenza, do którego libretto napisał Nick Cave.
- Tak, 10 i 11 listopada, byliśmy w Filharmonii Paryskiej i Chór Opery Śląskiej był jedynym polskim zespołem, który brał udział w tych spektaklach z okazji 100 rocznicy zakończenia I wojny światowej. Występowali w nich renomowani wykonawcy z całego świata. To były wielkie wydarzenia, w których uczestniczyli przedstawiciele rządów i głowy państw świata. Większość z nich była na koncercie 10 listopada. Ten koncert był transmitowany przez Telewizję ARTE i do dzisiaj mogą go Państwo obejrzeć online. Bardzo się cieszę, że w tym bardzo interesującym spektaklu Chór Opery Śląskiej pod kierownictwem prof. Krystyny Krzyżanowskiej-Łobody, odniósł wielki sukces. Relacje i recenzje są bardzo pochlebne.
Z chóru może być Pan dumny, ale podkreślić należy, że orkiestra Opery Śląskiej także gra coraz lepiej.
- Przez cały czas stawiamy na rozwój naszych zespołów – chóru, baletu i orkiestry, bo potencjał jest ogromny i efekty ich wytężonej pracy są coraz lepsze.
W marcu 2018 roku zostały rozdane Złote Maski w województwie śląskim. Spektakl „Romea i Julii” w reżyserii Michała Znanieckiego otrzymał Złote Maski za: Przedstawienie Roku 2017 w woj. śląskim, Andrzej Lampert za rolę Romeo w kategorii rola wokalno-aktorska i Luigi Scoglio za scenografię.
We wrześniu tego roku na Zamku Królewskim w Warszawie wręczone zostały XII Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury. Z 18 kategorii w 3 przyznano je osobom związanym z Operą Śląską:
- za rolę Julii w operze „Romeo i Julia” Ewa Majcherczyk otrzymała miano najlepszej śpiewaczki operowej;
- w kategorii najlepszy debiut nagrodzony został Sławomir Naborczyk za rolę w „Księżniczce Czardasza”;
- Pan zwyciężył w kategorii najlepszy dyrygent także za spektakl „Romeo i Julia”.
- To prawda, tak się dużo działo w 2018 roku, że można by było napisać książkę. Tak dużo podróżowałem, że czasami budziłem się rano i zastanawiałem się, gdzie jestem. Na szczęście wszystko się udało.
Podróże to jedno, do tego trzeba dodać różnorodny repertuar, bo nie wszystko toczyło się w kręgu opery, było również dużo koncertów symfonicznych.
- Niedawno, bo 1 grudnia 2018 roku dyrygowałem zespołem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia, a koncert odbył się w ramach Festiwalu Górecki – Penderecki i był transmitowany w Programie II Polskiego Radia. Wieczór wypełniła muzyka dwóch wielkich polskich mistrzów: Henryka Mikołaja Góreckiego i Krzysztofa Pendereckiego. Miałem także kilka nagrań, a wśród utworów znalazł się I Koncert wiolonczelowy Grażyny Bacewicz, który niedługo będzie odtwarzany na antenie.
Z Filharmonią Podkarpacką rozpocząłem okres symfoniczny, bo z Rzeszowa udaję się do Filharmonii Wrocławskiej, a później mam zaplanowane koncerty w Szczecinie i 31 stycznia znowu będę dyrygował NOSPR-em. Będę miał odpoczynek od opery.
Tak intensywna działalność wymaga ogromnej pracy i uważam Pana za mistrza w dziedzinie planowania i organizacji własnej pracy, ale każdy potrzebuje odpocząć. Kiedy i jak Pan odpoczywa?
- Odpoczynek mam także ujęty w tych planach. Teraz pracuję intensywnie, ale niedługo mam zaplanowane dwa tygodnie w Chinach, gdzie będę sam z partyturami. W tym czasie planuję odpocząć, ale także uczyć się, bo niewiele osób rozumie, że każdy dyrygent musi poświęcić sporo czasu, aby przygotować się do każdego projektu. Trzeba nie tylko przestudiować partyturę i nauczyć się jej, ale także przeczytać kilka książek związanych z historią danego utworu i jego twórcy itd., itd... Odpoczywam fizycznie i od kontaktu z ludźmi, ale przygotowuję się duchowo do następnych projektów. Od czasu do czasu robię sobie takie przerwy. Mogę też trochę odpocząć na przełomie lipca i sierpnia.
Mieszka Pan w Polsce i możemy chyba powiedzieć, że jest to miejsce na Ziemi, do którego Pan wraca.
- Polska jest teraz moim domem. Polska jest krajem, w którym zdobyłem wykształcenie, którego potrzebowałem, aby być dyrygentem. Jest krajem, który daje mi pracę, którą uwielbiam. W Polsce żyją moi najwięksi przyjaciele, których zdobyłem w czasie 15-letniego pobytu w tym kraju. Mam polskie obywatelstwo i Polska jest już moją ojczyzną.
Powiedział Pan na początku rozmowy, że z dobrymi wrażeniami wyjeżdża Pan z Rzeszowa – czy zechce Pan przyjechać tu ponownie?
- Tak i jestem przekonany, że niebawem wrócę do Rzeszowa, bo bardzo mi się tutaj podoba. Przez cały czas czułem dobrą energię od całej Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Mam nadzieję, że muzycy, którzy ją tworzą, czuli tak samo. Mieliśmy bardzo dobry kontakt i chciałbym często z nimi pracować. Oczywiście, że to nie tylko ode mnie zależy, ale jak otrzymam zaproszenie do Rzeszowa, to wrócę tutaj z miłą chęcią.
Proszę sobie zaplanować tak czas, żeby kilka dni spędzić na Podkarpaciu i zobaczyć chociaż kilka przepięknych miejsc.
- We wrześniu byłem krótko w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura, a tym razem był taki dzień, kiedy próba odbywała się wieczorem i przed południem pojechałem do Krasiczyna, aby zobaczyć ten piękny zamek i jego otoczenie. Z pewnością będę przyjeżdżał zwiedzać Podkarpacie.
Z dr Bassemem Akiki, wybitnym dyrygentem młodego pokolenia i dyrektorem artystycznym Opery Śląskiej w Bytomiu rozmawiała Zofia Stopińska 1 stycznia 2019 roku w Rzeszowie.