wywiady

Z wielką niecierpliwością i radością czekałam na ten koncert

Przedostatni wieczór XXVII Festiwalu im. Adama Didura był pod każdym względem nadzwyczajny. Na początku pierwszej części Dyrektor Festiwalu Waldemar Szybiak zapoznał publiczność z wynikami XXV Ogólnopolskiego Otwartego Konkursu Kompozytorskiego im. Didura. Zostały wręczone nagrody, a później wykonana została kompozycja, która otrzymała I nagrodę – czyli utwór zatytułowany „...Wybrzeża ciszy...” na mezzosopran i kwartet smyczkowy Michała Schäfera – przez Magdę Niezgodę-Solarz – mezzosopran i Kwartet Airis w składzie Aleksandra Czajor – I skrzypce, Grażyna Zubik - skrzypce, Natalia Warzecha-Karkus – altówka i Julia Kotarba – wiolonczela. Później rozpoczął się koncert zatytułowany „Primadonny” w wykonaniu wspaniałych, światowej sławy polskich śpiewaczek: Joanny Woś - sopran i Małgorzaty Walewskiej – mezzosopran, przy fortepianie zasiadł Robert Morawski, a utwory i wykonawców przybliżał nam Piotr Nędzyński. Po koncercie mogłam porozmawiać z Panią Małgorzatą Walewską.

Zofia Stopińska: Sanocka publiczność zachwycona była ariami, ale szczególny entuzjazm wzbudziły duety, czy Panie już występowały razem podczas jednego koncertu?

Małgorzata Walewska: Nie, był to pierwszy i mam nadzieję, że nie ostatni koncert, ale zawsze śpiewałyśmy z orkiestrą, natomiast z towarzyszeniem fortepianu wystąpiłyśmy dzisiaj w Sanoku po raz pierwszy. Z wielką niecierpliwością i radością czekałam na ten koncert i bardzo się cieszę, że to się udało zrealizować. Myślę, że będziemy występować w tym składzie często.

Z. S.: Od 2014 roku jest Pani Dyrektorem Artystycznym Międzynarodowego Festiwalu i Konkursu Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu. To duża impreza, której musi Pani poświęcić wiele czasu i energii.

M. W.: Zgadza się, ale ostatnio mam bardzo dużo pracy, bo oprócz tego, że jestem dyrektorem w Nowym Sączu, to także angażuję się w różne „szalone” pomysły i niedawno zakończyliśmy projekt „Człowiek z manufaktury” - w finale konkursu kompozytorskiego miałam przyjemność kreować rolę Zofii i to bardzo absorbowało mnie czasowo, bo wykonywałam współczesne utwory dwóch młodych kompozytorów i ciążyła na nas duża odpowiedzialność, bo od wykonawców również zależało to, jak oni zostaną ocenieni. W komisji był m.in. pan Krzysztof Penderecki. Ten konkurs z konkursem im. Ady Sari łączy to samo poczucie misji – czyli pomoc i wspieranie młodych artystów w szerokim pojęciu tego słowa. Niedawno mieliśmy pierwsze spotkanie organizacyjne kolejnego festiwalu, który odbędzie się za dwa lata, bo czas szybko mija i trzeba już myśleć o zapraszaniu gości, głównie do komisji, bo zapraszamy artystów, dyrektorów oper z całego świata, którzy mają kalendarze pozajmowane z dużym wyprzedzeniem, dlatego my także staramy się z naszą propozycją wychodzić bardzo wcześnie, żeby mieć gości, jakich sobie wymarzyliśmy.

Z. S.: Ma Pani nadal czas na długie dalekie podróże artystyczne?

M. W.: Trochę mniej wyjeżdżam. Więcej śpiewam w Polsce. Bardzo mnie cieszy fakt, że mamy tak dużo wspaniałych sal koncertowych. Serce rośnie, jak się widzi te sale z dobrą akustyką, rozwijają się orkiestry. Czeka mnie kolejne przedsięwzięcie z Sinfonią Iuventus, bo będziemy nagrywać dzieło Antona Rubinsteina pod tytułem „Mojżesz” i będzie to pierwsza rejestracja tej opery. Bardzo się cieszę, że zostałam zaproszona do tego projektu. Wkrótce, a na pewno przed świętami, powinno się ukazać kolejne dzieło, które nagrałyśmy razem z Joanną Woś - „Missa pro pace” Wojciecha Kilara pod dyrekcją Mirosława Jacka Błaszczyka. Z niecierpliwością czekam na to nagranie. Dzieje się naprawdę bardzo dużo.

Z. S.: W Sanoku publiczność gorąco oklaskiwała Panie od samego początku. Czuła Pani dobrą energię płynącą z widowni?

M. W.: Oczywiście, energię publiczności czuje się bardzo wyraźnie od pierwszego dźwięku. To wielka radość dla wykonawcy, jeśli publiczność słucha z tak wielkim skupieniem i dobrze wie, kiedy bić brawo. Bardzo mi zaimponowało, że w „Duecie Kwiatów” z op. „Lakme” Leo Delibe zeszłyśmy z Joasią na chwilę z estrady, a państwo nadal słuchali muzyki. To naprawdę zdarza się bardzo rzadko i dlatego też bardzo dziękuje sanockiej publiczności. W moim domu na czołowym miejscu stoi puchar z napisem: Sanok 89’. Otrzymałam go podczas pierwszego pobytu w tym mieście, a byłam wtedy jeszcze studentką i od tej pory z dużym sentymentem wracam do tego miasta. Jestem bardzo szczęśliwa i zobowiązana, że pan Waldemar Szybiak zaprosił mnie w tym roku i mam nadzieję wrócić tu niedługo.

Z. S.: Wiem, że przyjechały Panie już wczoraj i mieszkacie w Dworze w Woli Sękowej, miejscu związanym z patronem tego Festiwalu – Adamem Didurem. Pewnie takie magiczne miejsca wpływają także na artystów.

M. W.: Oczywiście, magia takich miejsc jest wielka i dlatego też bardzo sobie cenimy występy m.in. w starych teatrach, gdzie są duchy wielkich gwiazd, od których uczyliśmy się słuchając ich nagrań, bo najwięksi mistrzowie, niestety, już odeszli. Na szczęście mamy młodych ludzi podążających ich drogą. Ostatnio oglądałam telewizyjną transmisję „Lohengrina” z udziałem Piotra Beczały i Tomasza Koniecznego. Piotrek jest po prostu znakomity. Wspaniale pokazał się w dużej, wymagającej dużej odpowiedzialności wokalno-aktorskiej roli, ale oczywiście obaj panowie byli świetni. Ania Netrebko była także niezrównana. Byłam zachwycona i dumna. Uważam, że dużo lepiej radzimy sobie na polu operowym niż na polu sportowym, na przykład.

Z. S.: Śpiewała Pani w miejscach, w których kiedyś występował Adam Didur.

M. W.: Wprawdzie nie podążałam dokładnie Jego śladami, ale trochę żeśmy się „zazębiali”. Nie w jednym czasie, ale w tych samych miejscach – między innymi: Metropolitan Opera w Nowym Jorku, Opera Śląska w Bytomiu i Sanok.

Z panią Małgorzatą Walewską - światowej sławy polską śpiewaczką rozmawiała Zofia Stopińska 29.09.2017r. w Sanoku.

Hrabina Marica na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku

Relację ze spektaklu operetki "Hrabina Marica" Emmericha Kalmana w ramach XXVII Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, rozpoczynamy od krótkiej rozmowy z Tomaszem Tokarczykiem "Szefem Muzycznym" Opery Krakowskiej
Zofia Stopińska: Za kilka minut na scenie Sanockiego Domu Kultury królować będzie „Hrabina Marica” Emmericha Kalmana. Łatwo było tę operetkę przenieść do Sanoka?
Tomasz Tokarczyk: Nad tym głowili się realizatorzy, którzy tu zjechali całą ekipą, bo scena jest mała i kanał orkiestrowy również, ale orkiestrę udało mi się na szczęście zmieścić do niego całą. Na scenie natomiast będzie trochę mniejszy chór i balet, ale widowisko i tak będzie piękne.
Z. S.: Mamy wrzesień i sezon artystyczny dopiero się rozpoczyna. Szykujecie jakieś premiery?
T. T.: Sezon zaczęliśmy z początkiem września koncertem plenerowym w Alei Róż, później była inauguracja w naszej siedzibie, podczas której wspominaliśmy naszych wspaniałych wykonawców, niestety już nieżyjących – panią Iwonę Borowicką, wielką divę operetkową i Janusza Żełobowskiego, pierwszego amanta krakowskiej operetki. Teraz jesteśmy na Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, ale już za niecały miesiąc mamy premierę „Normy” – Vincenzo Belliniego.
Z. S.: W programie przeważać będą spektakle operowe, chociaż z operetką jesteście także „za pan brat”.
T. T.: Zdecydowanie tak, staramy się jak najwięcej grać operetki, natomiast jesteśmy ukierunkowani na operę przede wszystkim. Czyli najpierw „Norma”, w marcu chcemy przedstawić dyptyk – „Gianni Schicchi” Pucciniego razem z „Pajacami” – Leoncavalla i na zakończenie sezonu „Anna Bolena’” Donizettiego.
Z. S.: Większość spektakli pewnie Pan poprowadzi.
T. T.: Poprowadzę wszystkie premiery, a także trochę spektakli, które są w naszym stałym repertuarze. Będziemy wznawiać „Tannhausera”, „Miłość do trzech pomarańczy”, „Opowieści Hoffmana” – tych tytułów jest naprawdę sporo.
Z. S.: Słyszałam, że z dużym wyprzedzeniem trzeba kupować albo rezerwować bilety w Operze Krakowskiej.
T. T.: To prawda, bo cieszymy się 100 % frekwencją na wszystkich naszych spektaklach. To jednocześnie świadczy o tym, że powinniśmy dysponować obiektem dla jeszcze większego audytorium.
Z. S.: Na Festiwalu im. Adama Didura występujecie bardzo często.
T. T.: Tak, i bardzo się z tego cieszymy. Ten Festiwal jest dla nas ważny, zawsze przyjmujemy zaproszenie od pana dyrektora Waldemara Szybiaka i chętnie do Sanoka przyjeżdżamy.
Z. S.: Patrzę na obsadę – sami znani i lubiani śpiewacy. Z radością biegnę na spektakl.
T. T.: Zawsze przywozimy najlepszą obsadę. Spektakl rozpoczyna się za pięć minut.
Z panem Tomaszem Tokarczykiem „szefem muzycznym” Opery Krakowskiej rozmawiała Zofia Stopińska 26 września 2017 roku.
Szanowni Państwo, ponieważ w tym roku mogę być na większości wydarzeń Festiwalu im. Adama Didura razem z moim mężem, który jest wielkim miłośnikiem muzyki, a szczególnie opery i operetki, poprosiłam go aby napisał krótko o wrażeniach po spektaklu „Hrabiny Maricy”.

O tym, że kochamy operetkę, mogliśmy się przekonać we wtorek 26 września, w kolejny już wieczór XXVII edycji Festiwalu im Adama Didura. W sali widowiskowej Sanockiego Domu Kultury wypełnionej do ostatniego miejsca /bilety poszły w jednym dniu „na pniu”/, Opera Krakowska zaprezentowała operetkę Emmericha Kalmana - „Hrabina Marica”. Soliści, orkiestra, chór i balet Opery Krakowskiej wystąpili pod dyrekcją Tomasza Tokarczyka. Trudno oceniać poszczególnych artystów, wszyscy byli doskonali. Adam Sobierajski w roli Barona Kolomana Żupana z wielką dozą humoru, uwodził to tytułową hrabinę Maricę, w tej roli wystąpiła Marcelina Beucher jak i młodziutką Lizę, w rolę której wcieliła się Monika Korybalska. Po kolei proponował paniom jazdę do swego majątku w Varasdin. Doskonałą kreację stworzył Michał Kutnik, jako Książę Populescu. Każda aria Katarzyny Oleś-Blachy, występującej w roli Miny kończyła się gorącą owacją, równie gorąco sanocka publiczność przyjęła duet Bożeny Zawiślak-Dolny ze Stanisławem Knapikiem. Publiczność została uwiedziona ferią efektownych melodii, zabarwionych węgierskim folklorem i cygańską nutą oraz tańce od czardasza do kankana. Nic dziwnego, że sanocka publiczność podziękowała krakowskim artystom długotrwałą  i w pełni zasłużoną owacją na stojąco.

Tadeusz Stopiński

26.09.2017 godz. 18.00
Klasyka Operetki
Emmerich Kálmán – Hrabina Marica (Gräfin Mariza)
Orkiestra, chór i balet Opery Krakowskiej pod dyrekcją Tomasza Tokarczyka

Obsada: 

Hrabina Marica - Marcelina Beucher, Książę Populescu – Michał Kutnik, Baron Koloman Żupan – Adam Sobierajski, Hrabia Tassilo – Janusz Ratajczak, Liza – Monika Korybalska, Księżna Cudenstein – Bożena Zawiślak - Dolny, Mina – Katarzyna Oleś - Blacha, Karol Stefan Liebenberg – Krzysztof Kozarek, Czeko – Krzysztof Dekański, Peniżek – Stanisław Knapik, Ilka – Joanna Rakoczy, Berko – Marcin Herman, Skrzypek – Paweł Wójtowicz

Realizatorzy
Kierownictwo muzyczne: Tomasz Tokarczyk
Reżyseria: Paweł Aigner
Scenografia: Ryszard Melliwa
Kostiumy: Zofia de Ines
Choreografia: Jarosław Staniek
Przygotowanie chóru: Jacek Mentel
Reżyseria światła: Dariusz Pawelec

Ulrike Helzel, Jurek Dybał i Sinfonietta Cracovia na Festiwalu im. Adama Didura

Zofia Stopińska: Przed trzecim koncertem Festiwalu im. Adama Didura rozmawiam z panem Jurkiem Dybałem, który od kilku lat prowadzi Orkiestrę Stołecznego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia, ale równocześnie nadal prężnie działa Pan w Wiedniu i pewnie dlatego wystąpi w Wami w Sanoku Ulrike Halzel – solistka Opery Wiedeńskiej.

Jurek Dybał: Dokładnie tak, bardzo mi miło, że otrzymaliśmy zaproszenie na Festiwal im. Adama Didura, tym bardziej, że wystąpimy tu po raz pierwszy, a wiele o tym Festiwalu słyszałem. Bardzo się cieszę, że w tym pięknym mieście, w dobrej pod względem akustyki i ładnej sali Sanockiego Domu Kultury, na tak wspaniałym Festiwalu mogę zaprezentować moich wspaniałych przyjaciół z Krakowa. Mówię tak, bo pomimo, że od trzech lat jestem dyrektorem tego wspaniałego zespołu, ciągle mogę mówić, że są to moi muzyczni przyjaciele. Nie są to typowi muzycy orkiestrowi, ale wspaniali kameraliści i znakomicie, wszechstronnie wykształcone osoby, z którymi świetnie się muzykuje i dialoguje muzycznie na scenie. Wykonamy tutaj piękny program. Pierwszą część wypełnią utwory Gustava Mahlera, a rozpoczniemy Adagiettem z V Symfonii, które jest wspaniałą intymną rozmową z przyjaciółmi, a ponieważ mam zaszczyt być muzykiem Filharmonii Wiedeńskiej, która jest równocześnie orkiestrą Wiener Staatsoper czyli Opery Wiedeńskiej i tam współpracuję z Ulriką Helzel zarówno jako muzyk orkiestrowy siedząc w kanale i grając na kontrabasie, a także jako dyrygent – obecnie przygotowuję wznowienia „Kinder Ring” Wagnera z Ulrike Helzel, która jest wspaniałą interpretatorką muzyki niemieckiej, w tym muzyki Mahlera. W Sanoku Ulrike Helzel wykona kameralną wersję przeznaczoną na głos, orkiestrę smyczkową i harfę „Rückert-Lieder” Gustava Mahlera – przepiękna poezja, która z pewnością państwa zachwyci.

Z. S.: Z powodzeniem łączy Pan dwa nurty swojej działalności – kontrabasisty i dyrygenta, ale jeśli coraz więcej będzie Pan dyrygował, to kontrabas będzie coraz częściej w futerale.

J. D.: To bardzo trudna decyzja, która właściwie powinna być podjęta już kilka lat temu, ale każdemu muzykowi trudno jest rozstać się ze swoim instrumentem. Trudno także się rozstać z Orkiestrą Filharmonii Wiedeńskiej i z Operą Wiedeńską, gdzie przez cały czas wiele się uczę, a przede wszystkim uczę się pokory siedząc w kanale orkiestrowym w Operze. Wiele uczę się od wspaniałych mistrzów batuty, który nami dyrygują, od śpiewaków, z którymi mogę obcować słuchając ich kunsztu ze sceny, czy też solistów, którzy występują z Orkiestrą Filharmonii Wiedeńskiej, ale również od kolegów. Oczywiście te doświadczenia zdobywam kosztem dodatkowej pracy, czasu wolnego i wielu podróży, a czasem nawet spania w samochodzie na stacjach benzynowych, kiedy po przedstawieniu w Wiedniu muszę natychmiast jechać, aby rano poprowadzić próbę z Sinfoniettą Cracovią – lub odwrotnie. Do tego dochodzą obowiązki związane z kierowaniem Sinfoniettą Cracovią, bo wprawdzie mam wspaniałe biuro, ale pracy jest naprawdę dużo, bo w dzisiejszych czasach sposób zarządzania orkiestrą musi być przemyślany i perfekcyjny. Z moimi wspaniałymi kolegami mamy sukcesy na tym polu, bo jak przejmowałem Orkiestrę, to grała od 12 do 16 koncertów rocznie i nie był to dla zespołu najlepszy czas. Podkreślić trzeba, że Sinfonietta Cracovia odnosiła wiele sukcesów wcześniej pod dyrekcją Roberta Kabary i wielu innych znakomitych mistrzów batuty. Obecnie gramy około 80 koncertów rocznie, czyli więcej niż niejedna filharmonia. Nasz repertuar jest różnorodny i wymagający często większego składu. Część koncertów gramy w smyczkowym kameralnym składzie, część w składzie orkiestry mozartowskiej. Wprowadziliśmy nowe cykle, m.in. „Muzyka bez poklasku” z muzyka współczesną w Galerii Sztuki Nowoczesnej – MOCAK w Krakowie, gdzie nie ocenia się utworów oklaskami. Prezentujemy sztukę nową, czyli różne nurty muzyki współczesnej. Wprowadziliśmy cykl dla dzieci „Sinfonietka”, inny cykl to „Gwiazdy z Sinfoniettą” – udało się zaprosić Rafaela Payare’a , wspaniałego dyrygenta wenezuelskiego, który dyryguje takimi orkiestrami, jak filharmonie: Berlińska, Wiedeńska czy Nowojorska, będąc na stałe szefem w Szwecji. Rafael Payare jest naszym gościnnym dyrygentem i już mamy kilka wspólnych koncertów za sobą. Planujemy świętować razem jubileusz Krzysztofa Pendereckiego w przyszłym roku – ja poprowadzę jedną część koncertu, a Rafael drugą, a solistami będą koncertmistrz Filharmonii Wiedeńskiej oraz pierwszy altowiolista Filharmonii Berlińskiej. „Wiedeńczycy z Sinfoniettą” to jeden z naszych cyklów w Krakowie, na który serdecznie zapraszam, a w roli solistów występują muzycy z Filharmonii Wiedeńskiej lub inni znakomici muzycy związani ze światem muzycznym Wiednia. Mamy wiele ciekawych projektów z różnych dziedzin sztuki muzycznej.

Z. S.: Koncertujecie głównie w Krakowie?

J. D.: Około 75% koncertów odbywa się w Krakowie, ale ostatnio także dużo wyjeżdżamy i ten sezon będzie pod tym względem rekordowy. Trzy dni temu wróciliśmy z Francji, gdzie w przepięknym miejscu – we Flers graliśmy koncert poświęcony Polsce, gdyż tam w czasie II wojny światowej stacjonowała armia generała Maczka. Polscy żołnierze bardzo dobrze wspominani są przez tamtejszych mieszkańców, którzy każdego roku organizują jakąś imprezę poświęconą Polsce. My zostaliśmy zaproszeni w tym roku i zaprezentowaliśmy Koncert na klarnet Krzysztofa Pendereckiego i Suitę Paderewskiego. Bardzo sympatycznie został nasz koncert przyjęty. Teraz jesteśmy w Sanoku, skąd pojedziemy prosto na „Międzynarodowy Festiwal im. Krzysztofa Pendereckiego - poziom 320” w Zabrzu, który mam zaszczyt od pięciu lat prowadzić. Inauguracja odbyła się w kopalni „Guido” - 320 metrów pod ziemią, a na finał koncert plenerowy - „Siedem bram Jerozolimy” - ponad 200-tu wykonawców na scenie – narrator, pięciu solistów, chór i duży skład orkiestry z tubafonami i Krzysztof Penderecki w roli dyrygenta. Mistrz Krzysztof Penderecki był jedną z osób, które przyczyniły się do powstania Sinfonietty Cracovii i nadal jest z nami bardzo blisko związany. Do wykonania „Siedmiu Bram Jerozolimy” Sinfonietta Cracovia została wzmocniona wieloma naszymi przyjaciółmi z różnych orkiestr w całej Polsce. Z Zabrza Jedziemy prosto do Warszawy, żeby wystąpić na „Szalonych Dniach Muzyki” na zaproszenie Sinfonii Varsovii zagrać dwa koncerty. W tym roku ten festiwal zatytułowany jest „La Danse”, stąd podczas jednego koncertu wykonamy tańce polskie, a drugi z „Porgy and Bess” w przepięknej aranżacji na klarnet i orkiestrę smyczkową. Prosto z Warszawy Sinfonietta (już beze mnie) jedzie do Lublina, gdzie odbędzie się koncert poświęcony Zygmuntowi Koniecznemu.

Z. S.: Faktycznie, macie bardzo dużo pracy.

J. D.: To prawda, ale jest to wyjątkowa Orkiestra, którą tworzą wyjątkowi muzycy. Lubią koncertować, ale prawie każdy z nich prowadzi jeszcze działalność pedagogiczną, dwie skrzypaczki są członkiniami sławnego Kwartetu Dafo, wielu muzyków prowadzi inne zespoły i występuje solo - jak na przykład nasz koncertmistrz Maciej Lulek. Każdy z nich ma jeszcze życie prywatne, ale zawsze jak uda nam się taki napięty grafik ułożyć, to wszyscy bardzo się cieszą. Staram się często zapraszać gościnnych dyrygentów, którzy wzbogacają orkiestrę. Czasem są to znakomici instrumentaliści dyrygujący - tak jak Dymitr Sitkowiecki, który także wystąpił na otwarciu Festiwalu w Zabrzu. Praca w Sinfoniettcie jest ciężka ale wielobarwna. Wszyscy pracujemy na sukces, ale satysfakcja z udanego koncertu jest ogromna.

Z. S.: Podczas naszej rozmowy wiele osób usiłowało się z Panem skontaktować.

J. D.: Tak, bo staramy się perfekcyjnie załatwić wszystko, co ma się wydarzyć w listopadzie. Jedziemy na osiem koncertów do Chin, później mamy jeden koncert w Moskwie, wracamy na koncert do Krakowa i wyjeżdżamy do Korei Południowej na dwa koncerty z muzyką Beethovena, Mendelssohna, ale też w programach znajdzie się Fryderyk Chopin i Franciszek Lessel, który jest mało znanym kompozytorem, uczniem Józefa Haydna. Staram się od lat promować piękną muzykę tego wybitnego polskiego klasyka.

Z. S.: Czy polscy kompozytorzy, polska muzyka znana jest na świecie?

J. D.: Może nie tak bardzo, jak powinna być znana, ale jest z tym coraz lepiej i przyczyniamy się walnie do propagowania polskiej muzyki, a najlepszym przykładem jest nagrana dla Sony Classical płyta ze wspaniałym trębaczem Gáborem Boldoczki, która otrzymała już wiele nagród, a wśród nich International Classical Music Award. Jest na tym krążku także Koncert na trąbkę Krzysztofa Pendereckiego. Także wspaniałym wydawnictwem jest płyta nagrana dla DUX z dwoma koncertami Fryderyka Chopina i Szymonem Nehringiem. Jednym koncertem dyrygował Krzysztof Penderecki, a drugim ja. Dla nas to wielki zaszczyt, a dla mnie w szczególności, znaleźć się na jednym krążku z tak wielkim mistrzem

Z. S.: Gdzie Pan ma dom - w Wiedniu, w Krakowie?

J. D.: Domów jest wiele, ale moja najbliższa rodzina – czyli żona i dwójka dzieci, mieszkamy wspólnie w Wiedniu, ale również ze względu na swoją pracę w Krakowie cały czas kursuję pomiędzy tymi miastami. Prawie co drugi weekend dzieci spędzają w Polsce, najczęściej na Śląsku, z którego pochodzę, ale też w Krakowie. W czasie wakacji zawsze jesteśmy w Polsce. Trudno powiedzieć, gdzie jest ten dom, a poza miejscami, gdzie przebywają najbliżsi, paradoksalnie dobrze się czuję w hotelu. Każdy hotel jest moim domem, bo przychodzę do pokoju, kładę się do wygodnego łóżka i wiem, że mogę się porządnie wyspać. To chyba jest takie „skrzywienie zawodowe”.

Z. S.: Mam nadzieję, że wyjedziecie z Sanoka zadowoleni i kiedyś zechcecie tutaj powrócić.

J. D.: Pierwsze wrażenia są wspaniałe i chętnie powrócimy, aby wystąpić ponownie na słynnym Festiwalu im. Adama Didura.

Z panem Jurkiem Dybałem – znakomitym kontrabasistą i dyrygentem rozmawiała Zofia Stopińska 25 września 2017 roku w Sanoku przed koncertem.

Pragnę dodać, że koncert Ulrike Helzel i Orkiestry Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa Sinfonietta Cracovia pod dyrekcją Jurka Dybała udał się nadzwyczajnie. Sala Sanockiego Domu Kultury wypełniona była publicznością, która gorąco oklaskiwała wykonawców. Pan Jerzy Dybał w kilku zdaniach przybliżał publiczności utwory i dzięki temu kontakt wykonawców z publicznością był jeszcze lepszy. Muzyka Gustava Mahlera bardzo się spodobała, ale trzeba podkreślić, że były to wyjątkowo piękne kreacje. Znakomitym wprowadzeniem do "Rückert-Lieder" było Adagietto z V Symfonii. Cykl pięciu pieśni Gustava Mahlera do wierszy Friedricha Rückerta - to po prostu przepiękna, pełna różnych barw muzyka. Pozwolę sobie podać wolne tłumaczenie tytułów tych utworów: „Nie patrz na moje piosenki”, „Oddychasz delikatny zapach”, „Stracę świat”, „O północy”, „Jeśli kochasz dla piękna”. Oczywiście podczas koncertu pieśni wykonane zostały w języku niemieckim, ale Ulrike Helzel śpiewała je doskonale i żadne tłumaczenie nie było potrzebne – wystarczył dźwięczny mezzosopranowy głos i wspaniała interpretacja. Trzeba jeszcze podkreślić, że bardzo dobrze towarzyszyła solistce orkiestra prowadzona z wielkim wyczuciem przez Jurka Dybała. W części drugiej wysłuchaliśmy Serenady E-dur op. 22 Antona Dvoraka i tym utworem Sinfonietta Cracovia i Jurek Dybał oczarowali publiczność. Gorące brawa i owacja na stojąco zaowocowały bisami – najpierw wysłuchaliśmy „Orawy” – Wojciecha Kilara, a później „Gliss Dance” – Adama Wesołowskiego, młodego kompozytora, który w poprzednich edycjach Ogólnopolskiego Otwartego Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura najpierw zdobył wyróżnienie (2000 r.), a następnie I nagrodę (2004 r.)
To był wspaniały niezapomniany wieczór.

Grać tak aby poruszyć czułe struny u odbiorców

W „Klasyce na Podkarpaciu” staram się informować o wydarzeniach muzycznych, które odbywają się w jednym z najpiękniejszych regionów Polski - czyli na Podkarpaciu. Wiele uwagi poświęcam wspaniałym artystom, którzy w tym regionie występują, a szczególnie muzykom wywodzącym się z Podkarpacia.Postaram się także częściej przedstawiać znakomitych muzyków, którzy tutaj rozpoczynali muzyczną edukację, mają na swoim koncie wiele sukcesów, ale po ukończeniu studiów postanowili powrócić w rodzinne strony i nie rezygnując z koncertów w różnych ośrodkach muzycznych w Polsce i za granicą, dzielą się swą wiedzą i talentem z mieszkańcami naszego regionu. Dzięki nim na Podkarpaciu odbywa się wiele koncertów, a młodzi utalentowani muzycznie ludzie mogą rozwijać swoje zainteresowania.
Jedną z takich osób jest świetna pianistka dr hab. Agnieszka Hoszowska-Jabłońska, którą poznałam jako wyróżniającą się uczennicę Szkoły Muzycznej I stopnia i do dzisiaj obserwuję jej rozwój, czasami także mam przyjemność słuchać jej gry. Zapraszam na spotkanie z tą Artystką, która jest także cenionym pedagogiem Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie.

Zosia Stopińska: Z Panią dr hab. Agnieszką Hoszowską-Jabłońską rozmawiamy na początku roku szkolnego, przed inauguracją roku akademickiego. Po pracowitym poprzednim roku wakacje szybko minęły i znowu trzeba tak planować czas, aby wszystkie obowiązki można było pogodzić.

Agnieszka Hoszowska-Jabłońska: Pracy jest z roku na rok coraz więcej. Tempo życia w minionym roku akademickim bardzo mi wzrosło, ale był to owocny rok i mam powody do radości.

Z. S.: W mojej ocenie największym Pani osiągnięciem w ubiegłym roku był fakt, że nagrana przez Panią i znakomitych śpiewaków: mezzosopranistkę Annę Radziejewską i tenora Karola Kozłowskiego płyta z kompletem pieśni Ignacego Jana Paderewskiego otrzymała nominację do „Fryderyka” i prawdę mówiąc liczyłam, że otrzymacie tę nagrodę, bo są to nagrania na najwyższym poziomie pod każdym względem, ale sama nominacja jest także bardzo ważna.

A. H. J.: Każdy, kto wydał płytę, marzy o otrzymaniu „Fryderyka”. Sama nominacja do tej nagrody jest jednak również wielkim osiągnięciem - nie każda płyta ma szansę znaleźć się wśród tych pięciu wyróżnionych. Cieszę się, że na docenionym przez Akademię Fonograficzną krążku znalazły się utwory Ignacego Jana Paderewskiego, bo jego muzyka jest mi szczególnie bliska. Do realizacji płyty udało mi się zaprosić dwoje wspaniałych wykonawców i cieszę się, że nasza praca zaowocowała nominacją do nagrody „Fryderyk” w kategorii - Album roku, muzyka kameralna. W tej kategorii spośród kilkudziesięciu wyłoniono tym razem sześć płyt, a nie jak dotychczas pięć, gdyż dwie płyty zdobyły tę samą ilość głosów. Wśród wykonawców byli tacy artyści jak: Bartłomiej Nizioł, Paweł Giliłov, Ivan Monighetti, Anna Lubańska, Robert Gierlach czy Kwartet Wilanów - nie sposób wszystkich wymienić, ale znaleźliśmy się gronie wspaniałych wykonawców. Konkurencja była ogromna - z takimi sławami nie wstyd przegrać.

Z. S.: Wszyscy wykonawcy nominowanych krążków zaproszeni byli na uroczystość wręczenia nagród, która odbyła się 24 kwietnia 2017 r. w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Czy naprawdę o tym, kto otrzyma nagrodę dowiedzieliście się podczas uroczystej Gali - nic nie było wiadomo wcześniej?

A. H. J.: Tajemnica została dochowana. Wyniki poznaliśmy dopiero w momencie ich ogłoszenia podczas uroczystości. Gala wręczenia Fryderyków była świetnie przygotowana, a towarzyszący jej koncert niezwykle ciekawy i różnorodny. I jak się Pani domyśla, było dużo emocji.

Z. S. : W Filharmonii Podkarpackiej odbył wspaniały koncert promujący tę płytę w wykonaniu Anny Radziejewskiej i Pani. Do dzisiaj wspominam ten koncert bardzo ciepło, emocje powracają.

A. H. J.: Miło mi to słyszeć, bo jest ogromna różnica pomiędzy nagrywaniem płyty a koncertem. Bardzo lubię koncerty na żywo - są zawsze niepowtarzalne, pełne emocji, zarówno z mojej strony, jak i ze strony słuchaczy. Podczas koncertów zawsze staram się grać tak, aby poruszyć czułe struny u odbiorców, uwrażliwić ich na piękno wykonywanej muzyki. Podczas wspomnianego koncertu, przenosząc słuchaczy w cudowny świat muzyki I. J. Paderewskiego, miałyśmy razem z Anią możliwość pobudzenia różnorodnych emocji oraz wykreowania wielu barwnych obrazów muzycznych. Miło mi usłyszeć, że cały czas te emocje i obrazy pozostały w pamięci. To znaczy, że koncert był udany.

Z. S.: Podczas nagrania brak jest publiczności, która jest odbiorcą Waszych emocji i zupełnie inaczej się wtedy pracuje.

A. H. J.: Publiczność reaguje emocjonalnie na nasze propozycje interpretacyjne. Niezwykła cisza, oznaczająca zasłuchanie, fantastycznie mobilizuje. Gromkie oklaski po skończonych utworach dają wielką satysfakcję. Podczas koncertu czujemy fluidy, które unoszą się w powietrzu pomiędzy wykonawcami a słuchaczami. Do tego koncert jest kuźnią nowych pomysłów interpretacyjnych oraz interakcji pomiędzy samymi wykonawcami. To fascynująca, wciągająca strona koncertów na żywo. Dlatego każdy koncert jest niepowtarzalny. Praca nad płytą jest dużo trudniejsza i w danym momencie mniej satysfakcjonująca niż koncert z publicznością. Na efekt końcowy nagrań musimy poczekać dwa, trzy miesiące, czasem dłużej. Informację zwrotną, czy nasza interpretacja przypadła słuchaczom do gustu również otrzymujemy później. Z jednej strony współczesna fonografia daje możliwość zbliżenia się do ideału, uzyskania doskonałej interpretacji, z drugiej strony oddala moment satysfakcji, na który czeka każdy muzyk.

Z. S.: W czasie nagrania wiele zależy od reżysera, który ma także swoją koncepcję, od której także zależy ostateczny kształt płyty.

A. H. J.: Ma pani rację. Mieliśmy szczęście pracować z panią Małgosią Polańską, która jest fantastycznym reżyserem, to ona pilnuje obrazu całości. Zwraca także uwagę na różne pozamuzyczne efekty - nie może być szelestu kartek czy skrzypienia podłogi. To eliminuje nawet bardzo dobrze wykonany fragment dzieła i trzeba go powtórzyć.

Z. S.: Realizacja wszystkich pieśni Ignacego Jana Paderewskiego na jednym krążku przez dwoje śpiewaków - to Pani pomysł.

A. H. J.: Naszym celem było jak najwierniejsze oddanie zamysłu kompozytora. Wykonanie całego cyklu przez jednego śpiewaka wymusza transponowanie części utworów do skali głosu wykonawcy. To powoduje jednak zmianę barwy, kolorytu. Aby tego uniknąć, pieśni zostały wykonane przez Annę Radziejewską - mezzosopran i Karola Kozłowskiego - tenor. Czynnikiem spajającym całość jest osoba pianisty, występująca w każdym z utworów. Efekt jest bardzo ciekawy. Pieśni Paderewskiego są bardzo zróżnicowane, chociażby patrząc przez pryzmat partii fortepianu. Na przykład fortepian we wczesnych pieśniach ma ograniczoną formę wypowiedzi, stanowi tło i uzupełnienie głosu wokalnego. Przejrzysta faktura z małą ilością nut powoduje przeniesienie ciężaru interpretacji na jakość i gatunek dźwięku, sposób prowadzenia frazy. Natomiast pieśni do tekstów Catulle Mendesa w języku francuskim są dla mnie fenomenalne, jakby z innego świata, wyprzedzające epokę. Jest w nich zupełnie inna harmonia i całkowicie odmienne współbrzmienia. Partia fortepianu jest rozbudowana, zróżnicowana technicznie i muzycznie oraz równorzędna. W każdym z utworów głos i fortepian tworzą samodzielne, tak samo ważne, indywidualne obrazy, które zestawione razem stają się całością. Wszystkie pieśni Paderewskiego, zarówno te w duchu romantycznym, jak i późniejsze, nowatorskie są bardzo wymagające dla wykonawców. Myślę jednak, że udało nam się sprostać tym wymaganiom i pokazać niezwykłe walory pieśni.

Z. S.: Wspominała Pani, że postać i muzyka Ignacego Jana Paderewskiego są Pani bliskie. Kiedy pokochała Pani utwory tego kompozytora?

A. H. J.: Dosyć późno, bo już po ukończeniu Liceum Muzycznego. Stało się to podczas jednego z koncertów, który organizowała Pani w studiu kameralnym w Polskim Radiu Rzeszów. Wykonawcą był doskonały pianista pan Adam Wodnicki, który przez prawie półtorej godziny grał wyłącznie utwory Ignacego Jana Paderewskiego. Zakochałam się w tej muzyce podczas tego jednego wieczoru i od tej pory staram się często wykonywać muzykę Paderewskiego, nie tylko solową, ale także kameralną. Często również sięgam po pamiętniki Mistrza, pełne różnych wspomnień. Ten wybitny polski pianista i kompozytor był człowiekiem niezwykle skromnym i opisywał swoje sukcesy, a także porażki. Z wielką determinacją dążył do celu, pokonując często ogromne trudności. Paderewski pomimo wielu przeciwności, jakie napotkał w swoim życiu, został fenomenalnym pianistą i kompozytorem a także wielkim patriotą i mężem stanu. Podziwiam go także jako człowieka.

Z. S.: Pewnie dlatego postać Ignacego Jana Paderewskiego i jego muzyka miały tak wielki wpływ na Pani działalność i rozwój zawodowy.

A. H. J.: To prawda, od wspomnianego koncertu muzyka Paderewskiego często pojawiała się w moim życiu zawodowym. Swego czasu nie odgrywała jeszcze wielkiej roli, potem coraz większą i jak widać po ostatnich wydarzeniach, w końcu przyniosła mi sukces. Połączyły się tu dwa nurty moich zainteresowań: fascynacja muzyką Paderewskiego oraz zamiłowanie do pracy z wokalistami. Praca ze śpiewakami sprawia mi wielką radość i przynosi obopólne korzyści. Głos ludzki ma wielki wpływ na partie fortepianu, a także na moje solowe interpretacje. Uważam, że głos jest instrumentem doskonałym, ideałem, do którego my, instrumentaliści powinniśmy dążyć. Im bardziej się do niego zbliżymy, tym piękniej zabrzmi nasz instrument, jestem o tym przekonana.

Z. S.: Jeszcze w latach 90-tych ubiegłego stulecia rozpoczęła Pani pracę pedagogiczną z Zespole Szkół Muzycznych nr 1 oraz w Katedrze Wychowania Muzycznego Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Rzeszowie - obecnie jest to Wydział Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Prowadząc równolegle działalność artystyczną i pedagogiczną, dba Pani o swój rozwój. W kwietniu 2000 roku, w wyniku przeprowadzonego przewodu artystycznego w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi, uzyskała Pani kwalifikacje I stopnia sztuki muzycznej w zakresie Instrumentalistyki. Pani promotorem był prof. Tadeusz Chmielewski. Kolejny etap zakończył się pod koniec czerwca b.r.

A. H. J.: Nie rozmawiałyśmy na ten temat, ale Pani już wszystko wie. Płyta z kompletem nagrań wszystkich zachowanych pieśni Ignacego Jana Paderewskiego, nagrana razem z Anną Radziejewską i Karolem Kozłowskim stała się moją pracą habilitacyjną. Końcem czerwca b.r. uzyskałam stopień doktora habilitowanego sztuk muzycznych w dyscyplinie artystycznej instrumentalistyka.

Z. S.: Wiem także, że Pani praca i dorobek ocenione zostały bardzo wysoko i serdecznie gratuluję. Zastanawiam się ciągle, jak Pani godzi te dwa nurty - pracę pedagogiczną i działalność koncertową.

A. H. J.: Najlepiej by było, gdyby dzień miał 48 godzin. Wówczas wszystko można byłoby zrobić spokojnie. Ale ponieważ tak nie jest, często muszę wybierać, co w danym momencie jest najważniejsze. Na razie udaje mi się łączyć pracę zawodową i koncerty z życiem rodzinnym i opieką nad dziećmi. Być może w życiu jest tak, że im więcej człowiek pracuje, tym pracuje owocniej.

Z. S.: Wszyscy liczymy na rozwój Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, gdzie pracuje Pani w Zakładzie Gry Fortepianowej.

A. H. J.: Wydział Muzyki powstał w 2014 roku w wyniku przekształcenia Instytutu Muzyki UR. Prowadzimy zajęcia na kierunkach Edukacja artystyczna w zakresie sztuki muzycznej (studia I i II stopnia), Jazz i muzyka rozrywkowa oraz Instrumentalistyka. Bardzo chcemy, aby te kierunki się prężnie rozwijały, bo jest taka potrzeba na Podkarpaciu. Studenci są i chcą się kształcić.

Z. S.: Jesień już się zaczyna, wieczory są coraz dłuższe i można je spędzać na słuchaniu muzyki i polecamy płytę z pieśniami Ignacego Jana Paderewskiego, w wykonaniu Anny Radziejewskiej - mezzosopran, Karola Kozłowskiego - tenor i Agnieszki Hoszowskiej-Jabłońskiej - fortepian. Podkreślę jeszcze, że wszystkie pieśni zostały nagrane w Sali Koncertowej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

A. H. J.: W tym miejscu chcę podziękować Filharmonii Podkarpackiej i jej dyrektorowi – pani prof. Marcie Wierzbieniec za udostępnienie znanej ze świetnej akustyki Sali Koncertowej jak również dziękuję Uniwersytetowi Rzeszowskiemu za wsparcie finansowe.

Z dr hab. Agnieszką Hoszowską-Jabłońską rozmawiała Zofia Stopińska 20 września 2017r. w Rzeszowie.

Pobyt w Sanoku to dla nas wyjątkowy czas

Wspaniałym spektaklem opery „Moc przeznaczenia”„La forza del destino” – Giuseppe Verdiego do libretta Francesca Maria Piave, w wykonaniu solistów, chóru, baletu i orkiestry Opery Śląskiej w Bytomiu pod batutą Jakuba Kontza zainaugurowany został 23 września 2017 r. w Sanockim Domu Kultury XXVII Festiwal im. Adama Didura.
Sala SDK wypełniona była po brzegi publicznością, która gorąco oklaskiwała popisowe arie, chóry i sceny zbiorowe. Powody do dumy miał siedzący na widowni Pan Łukasz Goik – dyrektor Opery Śląskiej w Bytomiu, którego poprosiłam o krótki wywiad.

Zofia Stopińska: Bardzo dobrze oceniony został ubiegły sezon, ale wakacyjna przerwa nie trwała długo, bo już w pierwszych dniach września byliście na XIII Festiwalu w Żarnowcu, później odbywały się spektakle w Waszej siedzibie, a oficjalne rozpoczęcie sezonu miało miejsce 16 września i także bardzo pochlebne relacje z tego wydarzenia obiegły całą Polskę.

Łukasz Goik: W ubiegły weekend rozpoczęliśmy 73 sezon artystyczny Opery Śląskiej koncertem „Miłość i wojna” pod batutą Bassema Akiki w reżyserii Henryka Konwińskiego. Program koncertu był zapowiedzą całego sezonu, bo zaprezentowaliśmy: arie, duety, sceny chóralne i baletowe, z oper, które znajdą się w naszym repertuarze w tym sezonie – od „Nabucca” Giuseppe Verdiego po zapowiedź naszej najnowszej premiery, czyli „Romeo i Julii” Charles’a Gounod.

Z. S.: 2 września, po spektaklu opery „Carmen” w Żarnowcu, miałam przyjemność rozmawiać z dyrygentem Bassemem Akiki, który nie krył wielkiej sympatii do zespołu Opery Śląskiej i podkreślał jej zasługi w historii polskiej opery. Myślę, że planujecie współpracę z tym młodym, niezwykle utalentowanym dyrygentem.

Ł. G.: Tak, z panem Bassemem Akiki rozpoczęliśmy współpracę w maju tego roku, poprowadził spektakle opery „Carmen” u nas i w Żarnowcu, powierzyłem mu prowadzenie koncertu inaugurującego sezon i spektakli „Nabucco”, i kierownictwo muzyczne najnowszej premiery „Romea i Julii”, do której już się przygotowujemy. Będzie go można zobaczyć za pulpitem dyrygenckim między innymi w „Cyganerii” i „Madame Butterfly”.

Z. S.: W programie tego sezonu będzie sporo oper rzadko wykonywanych w Polsce.

Ł. G.: Ten cel przyświeca mi od momentu, kiedy powierzono mi obowiązki dyrektora. Staram się wybierać te znakomite tytuły, których nigdzie indziej zobaczyć nie można. Tym chcemy się wyróżnić i dlatego też pojawiła się na naszej scenie „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego, a od października będzie także „Romeo i Julia”. Mamy także przez cały czas podstawowe pozycje z kanonu opery od „Nabucca” poprzez „Aidę”, „Toscę” „Madame Butterfly”, „Cyganerię” i wszystkie inne spektakle, które przez cały czas gramy, wyliczać można długo, bo repertuar Opery Śląskiej jest bardzo bogaty i różnorodny.

Z. S.: Musi Pan mieć spory i bardzo sprawny zespół do tak dużego programu.

Ł. G.: To prawda - mam świetny zespół zarówno artystyczny, jak techniczny. Opera Śląska jest znana z tego, że radzi sobie w każdych warunkach. Dzisiaj na niewielkiej scenie Sanockiego Domu Kultury prezentujemy spektakl monumentalny, który posiada także sceny intymne, natomiast jego libretto jest dość burzliwe i dzieje się w różnych miejscach. Tomasz Konina – reżyser tego spektaklu, stworzył uniwersalną opowieść o miłości, wojnie, wierze w Boga – to nasze największe dzieło ostatnich sezonów.

Z. S.: Opera Śląska współpracuje z Sanockim Domem Kultury od lat. Podczas 27 edycji Festiwalu im. Adama Didura tylko raz się zdarzyło, że zabrakło spektaklu w wykonaniu Opery Śląskiej. Myślę, że te kontakty będziecie podtrzymywać.

Ł. G.: Oczywiście, że tak. Mam taką nadzieję. Jestem bardzo wdzięczny dyrektorowi Waldemarowi Szybiakowi i podziwiam go. To, co pan Dyrektor robi tu w Sanoku, zasługuje na najwyższe uznanie. Na uwagę zasługuje bardzo wysoki poziom artystyczny festiwalu. Serdecznie dziękuję Panu Dyrektorowi i całemu zespołowi Sanockiego Domu Kultury, że zawsze nas tak gościnnie przyjmują. Podkreślę, że pobyt w Sanoku to dla nas wyjątkowy czas. Występ w Sanoku wpisał się na stałe do kalendarza Opery Śląskiej i bardzo się cieszymy, że dzisiaj możemy dla państwa prezentować „Moc przeznaczenia”.

Z. S.: Festiwal Adama Didura i Operę Śląską łączy postać patrona sanockiego Festiwalu, jednego z największych basów wszechczasów, który przecież zakładał Operę Śląską w Bytomiu. Wiele robicie, aby zachować pamięć o tym wspaniałym artyście.

Ł. G.: W Operze Śląskiej osoby, które zapisały się na stałe w działalności naszego teatru, są w szczególny sposób doceniane i honorowane. Adam Didur jest taką postacią, która rozpoczęła całą historię Opery Śląskiej. Przypomina nam o tym Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura oraz prezentacje na Sali Koncertowej im. Adama Didura. Misja tego wielkiego śpiewaka jest przez cały czas realizowana, a jest to prezentacja spektakli również poza naszą siedzibą w Bytomiu. Około 1/4 naszych spektakli gramy w objeździe. Krzewimy kulturę poza Bytomiem. Dzisiaj jesteśmy w Sanoku, ale na Podkarpaciu można nas spotkać m.in. w Rzeszowie czy Przemyślu. Jesteśmy chyba jedyną operą objazdową w Polsce. Mamy specjalny dział transportu i świetnie sobie radzimy z wystawianiem spektakli w różnych miejscach, chociaż jest to trudne i bardzo skomplikowane, a od zespołu wymaga przede wszystkim bardzo dużej elastyczności. Mamy bardzo sprawny i bardzo dobry zespół, który potrafi podołać każdemu wyzwaniu.

Z. S.: Mam nadzieje, że jeszcze w tym sezonie będzie okazja do kolejnego spotkanie na Podkarpaciu.

Ł. G.: Myślę, że tak, ale zapraszam serdecznie również do Bytomia, bo nie jest to w sumie daleko. Podróż autostradą czy pociągiem nie trwa zbyt długo, a będą Państwo mogli uczestniczyć w spektaklach w naszej siedzibie.

Wracając do spektaklu „Moc przeznaczenia” wystawionego przez artystów Opery Śląskiej w Bytomiu należy podkreślić, że przeniesienie tego monumentalnego widowiska na niewielką scenę Sanockiego Domu Kultury zakończyło się sukcesem choreografa – Moniki Myśliwiec, która musiała się dostosować do nowych warunków. Wprowadzająca w klimat opery Uwertura jest bardzo piękna, ale dość długa i dobrym pomysłem było wypełnienie jej porywającym tańcem Wiolety Haszczyc. Bardzo dobrze spisali się wszyscy soliści, ale mnie najbardziej ujęły kreacje Adama Woźniaka (Don Carlos) i Anny Boruckiej (Preziosilla). Jeszcze dwa zdania na temat niezwykle trudnej partii Leonory. Solistka musi wykazać się nie tylko pięknym śpiewem, ale także przenieść słuchacza w zupełnie inny wymiar duchowy. Znakomicie udało się to podczas spektaklu w Sanoku Annie Wiśniewskiej-Schoppa – szczególnie w scenie kończącej dzieło.Świetnie brzmiał Chór (nadzwyczajne było zakończenie I części) oraz Orkiestra pod dyrekcją Jakuba Kontza. Długie i gorące brawa oraz owacja na stojąco były w pełni zasłużone.

Oto wykonawcy spektaklu „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego, którzy wystąpili w Sanoku.
Obsada:
Markiz Calatrava/Ojciec Gwardian – Bogdan Kurowski, Leonora – Anna Wiśniewska - Schoppa, Don Carlos – Adam Woźniak, Don Alvaro – Maciej Komandera, Curra/Preziosilla – Anna Borucka, Brat Melitone – Kamil Zdebel, Trabuco – Juliusz Ursyn - Niemcewicz, Burmistrz – Zbigniew Wunsch, Chirurg – Cezary Biesiadecki, Tancerka – Wioleta Haszczyc
kierownictwo muzyczne: Jakub Kontz,
reżyseria i scenografia: Tomasz Konina,
kostiumy: Joanna Jaśko - Sroka,
choreografia: Monika Myśliwiec,
światła: Dariusz Pawelec,
współpraca reżyserska: Zosia Dowjat,
kierownictwo chóru: Krystyna Krzyżanowska - Łoboda,
kierownictwo baletu: Aleksandra Kozimala - Kliś
Orkiestra, chór i balet Opery Śląskiej pod dyrekcją Jakuba Kontza
Wydawca: G. Ricordi & CO. Bühnen-und Musikverlag G.m.B.H, Monachium.

Piękno i atmosfera tego miejsca inspirują w sposób szczególny

Zofia Stopińska: Zapraszam Państwa na spotkanie z Panem Markiem Brachą – wspaniałym artystą uważanym za jednego z najciekawszych polskich pianistów młodego pokolenia. Miałam wielkie szczęście i przyjemność rozmawiać z Artystą w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej po koncercie w ramach letniego Festiwalu „Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej”. Obserwowałam, jak Pan przed koncertem w Letniej Sali Koncertowej długo spacerował po parku otaczającym Dworek Ignacego Jana Paderewskiego. Od wielu lat pianiści często tutaj występują, bo Centrum Paderewskiego działa prężnie przez cały rok, organizując koncerty. Późną jesienią i zimą odbywają się one we wnętrzach zabytkowego Dworku. Był Pan już w Kąśnej Dolnej?

Marek Bracha: Jestem tutaj po raz pierwszy i nie tylko Dworek, ale także całe jego otoczenie: park w stylu angielskim, Letnia Sala Koncertowa i Dom Pracy Twórczej, wywarły na mnie wielkie wrażenie. Piękno i atmosfera tego miejsca inspirują w sposób szczególny. Każdą wolną chwilę wykorzystywałem na spacery i podziwianie tego magicznego miejsca.

Z. S.: Dziękuję Panu serdecznie za wspaniałe wykonanie zarówno Menueta G-dur, op.14 nr 1 na fortepian solo - Ignacego Jana Paderewskiego, jak i Koncertu A – dur KV 414 Wolfganga Amadeusza Mozarta, podczas którego towarzyszył Panu znakomicie Kwintet Śląskich Kameralistów. Fortepian marki Fazioli brzmiał dzisiaj nadzwyczajnie – odnosiłam wrażenie, że panował Pan nad nim całkowicie, czarując nas przepięknie brzmiącymi dźwiękami zarówno w piano, jak i forte. Czy każdy fortepian jest tak posłuszny?

M. B.: Muszę powiedzieć, że różnie to bywa. Czasami jest tak, nie wiedzieć czemu, że z instrumentem się troszeczkę walczy i nie do końca da się fortepian okiełznać, a dzisiaj rzeczywiście czułem wielki komfort, że fortepian po prostu robił to, co ja chciałem.

Z. S.: Nasze spotkanie jest wspaniałą okazją, aby zapytać Pana o działalność artystyczną, bo dużo Pan koncertuje i nagrywa. Dzisiaj stałam się szczęśliwą właścicielką płyty w Pana wykonaniu, a niedawno zachwycałam się płytą, którą Pan nagrał wspólnie z panią Agatą Szymczewską – wydane zostały przez dwie różne wytwórnie.

M. B.: Tak, przez dwa różne wydawnictwa i są to także dwa różne światy. Solowa płyta jest zawsze dla artysty czymś wyjątkowym, ale współpraca z tak wybitną osobowością, jak Agata Szymczewska jest także wspaniałym doświadczeniem. Na solowej płycie są wyłącznie utwory Fryderyka Chopina, a z Agatą nagraliśmy Sonatę, która została specjalnie dla nas napisana przez Ignacego Zalewskiego, tak że to jest współczesna kompozycja. Płyta została zarejestrowana niedaleko stąd, bo w Lusławicach w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego. To jest szczególne miejsce dla mnie, do którego z wielką przyjemnością wracam. Miałem okazję tam być w ubiegłym miesiącu inaugurując Festiwal Emanacje. To było dla mnie ogromne przeżycie, bo oprócz mnie byli na estradzie muzycy z Filharmonii Berlińskiej – Scharoun Ensemble i z nimi wykonałem Kwintet fortepianowy „Pstrąg” Franza Schuberta oraz Kwartet g-moll KV 478 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Ten koncert kameralny był dla mnie wyjątkowym wydarzeniem. Później miałem kilka innych koncertów, teraz jestem tutaj, a już we wrześniu rozpoczyna się nowy sezon i czeka mnie wiele różnych wyzwań solowych i z orkiestrą. Znowu będę miał przyjemność grać z Maestro Jerzym Maksymiukiem. Po raz pierwszy spotkaliśmy się w kwietniu bieżącego roku i wykonaliśmy w Warszawie dwa utwory: Koncert warszawski Richarda Addinsella i Concertino Władysława Szpilmana. Utwory zabrzmiały w rocznicę powstania w getcie warszawskim. Ten koncert z Sinfonią Varsovią pod batutą Maestro Maksymiuka zaowocował, można powiedzieć, taką „chemią” pomiędzy mną a Maestro, że spotkamy się znowu w grudniu z Koncertem Wojciecha Kilara w Toruniu. W międzyczasie mam jeszcze serię koncertów w Japonii, tak że nadchodzący sezon rozpoczyna się dla mnie od razu „setką” można powiedzieć i będzie to maraton.

Z. S.: Czeka Pana także sporo takich koncertów, jak dzisiejszy w kameralnym składzie.

M. B.: Takie plany też są, między innymi w zeszłym roku zaczęliśmy współpracę z Atom String Quartet. To jest zespół muzyków wykształconych klasycznie: dwóch skrzypków, altowiolista i wiolonczelista, którzy grają muzykę improwizowaną, jazzową – można powiedzieć, że to jest jedyny taki jazzowy kwartet w Polsce, a ponieważ znamy się jeszcze z czasów studenckich i jesteśmy bliskimi kolegami, to wpadliśmy wspólnie na pomysł, żeby wykonać koncert trochę klasyczny, a trochę improwizowany – będą nie tylko improwizacje jazzowe, ale także w innych stylach improwizatorskich i będziemy grać Koncert A-dur Mozarta, który dzisiaj wykonywałem. Dzisiaj grałem go w formie zupełnie poważnej, a ponieważ ten Koncert ma wiele takich momentów zawieszenia i kadencje, co stwarza ogromne pole do popisu, jeśli chodzi o improwizacje. Mamy już za sobą jeden wspólny występ i z wielką niecierpliwością czekam na drugi koncert.

Z. S.: Wiem, że wkrótce będzie Pan w Lusławicach prowadził warsztaty z młodymi pianistami.

M. B.: Owszem, będę w Lusławicach pod koniec września i to będzie dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie, bo po raz pierwszy przyjadą do Lusławic instrumenty z epoki romantyzmu i klasycyzmu, i będę miał ogromną przyjemność współprowadzić te warsztaty razem z Tobiasem Kochem, wybitnym fortepianistą oraz Geoffrey Govierem, który jest wykładowcą w Royal College of Music w Londynie i u niego ukończyłem studia w zakresie gry na fortepianie historycznym, dlatego cieszę się bardzo na to spotkanie. Będzie jeszcze z nami wspaniała pianistka Katarzyna Drogosz. Będziemy kształcić młodzież, a może raczej „otwierać im głowy” i wrażliwość na brzmienie oraz na niesamowity sposób gry, jaki jest możliwy na instrumentach historycznych.

Z. S.: Pana zafascynowały historyczne fortepiany, chociaż mnie się wydaje, że one bardzo się różnią od współczesnych i chyba trudno się na nich gra.

M. B.: Owszem, one mają inne cechy zarówno brzmieniowe, jak i mechaniczne, są, nie da się ukryć, mniej zaawansowane technicznie niż współczesne fortepiany. Można też powiedzieć, że trudno na nich grać, bo trzeba się szybko do nich przyzwyczaić, chyba, że ktoś miał z nimi stały kontakt – tak jak ja miałem szczęście w Londynie. Teraz jestem na etapie negocjacji i kupowania takiego instrumentu, i jak już będę miał taki instrument w domu, to będzie mi znacznie łatwiej go okiełznać na co dzień. Natomiast historyczny instrument, jego brzmienie i bezpośredni kontakt z nim przez dotyk powoduje, że w człowieku budzą się nowe pokłady inspiracji muzycznej, pomysłów interpretacyjnych i to jest dla mnie unikatowe. Będę się starał w ten sposób pokazać te instrumenty młodym ludziom podczas tych warsztatów, aby ich nie zniechęcać teoriami, że najpierw trzeba przeczytać wszystkie traktaty barokowe i klasyczne, później grać na historycznym instrumencie przez kilka lat i dopiero potem się pokazać z jakimś recitalem. Raczej będę chciał pokazać, że taki instrument ze względu na swoją wyjątkowość potrafi nas od razu wzbogacać i powodować, że te nasze interpretacje są po prostu inne, a co więcej wpływają potem na nasze rozumienie muzyki i wpływają później na nasze interpretacje na instrumentach współczesnych – po prostu poszerzają horyzonty.

Z. S.: Czekamy na koncerty w Pana wykonaniu w tym pięknym zakątku Polski. Mam nadzieję, że przyjedzie Pan do Kąśnej Dolnej niedługo z koncertem.

M. B.: Oczywiście, przyjadę z wielką przyjemnością, bo publiczność jest tu fantastyczna, muzycy, z którymi grałem, byli znakomici, a także sala, miejsce, atmosfera, świetni organizatorzy, a jeszcze czuwa nad nami duch Paderewskiego. Wszystko tu jest fantastyczne i powtórzę jeszcze raz, że z ogromną przyjemnością tutaj powrócę.

Z wybitnym pianistą młodego pokolenia – Markiem Brachą rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia 2017 roku w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Po wspaniałym koncercie w Zamku Dzikowskim

Przybliżając Państwu sylwetki świetnych muzyków urodzonych na Podkarpaciu, od dawna myślałam o spotkaniu z panią prof. Aleksandrą Nawe – znakomitą pianistką i kameralistką urodzoną w Tarnobrzegu, od lat związaną z łódzką Akademią Muzyczną. Niedawno okazja była szczególna, bo na zakończenie XXV Międzynarodowych Koncertów Organowych Tarnobrzeg 2017 – 31 sierpnia odbył się wspaniały koncert w Zamku Dzikowskim w wykonaniu Agnieszki Makówki – mezzosopran oraz pianistek Aleksandry Nawe i Olesyi Haiduk.

Ramy programu stanowiły utwory na cztery ręce – na początku były to Mazurki fis-moll op. 6 nr 1; h-moll op. 33 nr 4; e-moll op. 41 nr 2 – Fryderyka Chopina, a na finał „Album Tatrzańskie” op. 12Ignacego Jana Paderewskiego. Środek wypełniły pieśni polskich kompozytorów – od Fryderyka Chopina i Stanisława Moniuszki poczynając na pieśniach Mieczysława Karłowicza i Ignacego Jana Paderewskiego kończąc. Koncert odbył się w wypełnionej po brzegi publicznością sali, do której tuż przed rozpoczęciem organizatorzy przynieśli wszystkie krzesła znajdujące się w sąsiednich pomieszczeniach, aby jak najwięcej osób mogło wysłuchać koncertu siedząc. Sylwetki artystek i utwory, które znalazły się w programie, przybliżał pan Mariusz Ryś – „szef” artystyczny Festiwalu. Wspaniałe wykonania zachwyciły publiczność, która gorąco oklaskiwała każdy z utworów, a na zakończenie zgotowała Artystkom długie owacje – jedną po planowanym zakończeniu koncertu, a drugą po bisie.
Rozpoczynając po koncercie rozmowę z panią prof. Aleksandrą Nawe i dziękując za wspaniały koncert powtórzyłam to, co mówili wychodzący z Sali melomani, że było to wielkie wydarzenie artystyczne.

Aleksandra Nawe: Bardzo dziękujemy. To był kolejny koncert w Tarnobrzegu z moim udziałem. Jestem szczęśliwa, kiedy wracam do miejsca, gdzie się urodziłam i kształciłam do czternastego roku życia. Tutaj pochowani są moi dziadkowie – rodzice mamy, którzy mnie wychowali od urodzenia i siostra mamy, która była moją matką chrzestną. Dziadzio nauczał w Ognisku Muzycznym gry na skrzypcach. Bardzo wcześnie dostrzegł, że jestem dzieckiem uzdolnionym muzycznie i od początku pilnował moich ćwiczeń na fortepianie. Kiedy powstała w Tarnobrzegu Szkoła Muzyczna I stopnia, rozpoczęłam w niej naukę, którą kontynuowałam w Szkołach Muzycznych w Lublinie, zaś na studia trafiłam do Łodzi i tam pozostałam. Już na trzecim roku studiów – dokładnie 1 grudnia 1988 roku, podjęłam pracę w Akademii Muzycznej. Polegała ona na towarzyszeniu podczas prób Chórowi Akademickiemu. Grałam wielkie dzieła: „Stabat Mater” – Szymanowskiego, Mszę „Koronacyjną” – Mozarta, Mszę Es-dur – Schuberta, które prawdę mówiąc wolałabym wówczas śpiewać, ponieważ uwielbiałam śpiewać w chórze. Lata stażu i asystentury w Katedrze Kameralistyki upłynęły mi na towarzyszeniu studentom podczas zajęć i poznawaniu repertuaru w wielu klasach instrumentalnych i wokalnych.

Zofia Stopińska.: Jestem przekonana, że te doświadczenia oraz nagrody uzyskane w krajowych i międzynarodowych konkursach kameralnych przyśpieszyły Pani rozwój zawodowy.

A. N.: Z pewnością. Podjęta tak wcześnie praca mobilizowała do większej aktywności i podejmowania trudnych wyzwań. Studia ukończyłam w roku 1990, przewód I stopnia w 1997 roku, natomiast w 2007 roku uzyskałam stopień naukowy doktora habilitowanego sztuki muzycznej. Przez cały czas prowadzę zajęcia z zakresu kameralistyki fortepianowej: naukę akompaniamentu z czytaniem a vista, zespoły kameralne i ostatnio także wykonawstwo liryki wokalnej.

Z. S.: Występowała Pani z wieloma sławnymi artystami i przynajmniej kilka nazwisk proszę wymienić.

A. N.: Miałam szczęście spotykać się na estradach z wielkimi artystami. Wymienię tylko takie nazwiska śpiewaków, jak: Teresa Żylis-Gara, Stefania Toczyska, Joanna Woś, Bernard Ładysz, Bogusław Morka czy Adam Zdunikowski. Zagrałam wiele koncertów także ze wspaniałymi instrumentalistami... Lista nazwisk jest niezwykle długa.

Z. S.: Czy występowała Pani ze swoją Mamą – wybitną śpiewaczką posiadającą niezwykłej urody sopran koloraturowy – panią Izabellą Nawe?

A. N.: Tak, miałam szczęście wystąpić z Mamą kilka razy. Były to niezwykłe artystyczne spotkania, bardzo dla mnie ważne i wzruszające. Będąc dzieckiem marzyłam o naszych wspólnych koncertach, pragnęłam dorównać Jej wielkości. W czasie gdy dorastałam Mama podróżowała po świecie, występowała na scenach operowych od San Francisco po Tokio. Przez 27 lat była pierwszym sopranem koloraturowym w Deutsche Staatsoper w Berlinie. Podziwiałam Ją na tej scenie m.in. w „Czarodziejskim flecie”, „Uprowadzeniu z Seraju”, „Kawalerze srebrnej róży”, „Carminie burana”... To niezapomniane chwile!

Z. S.: Muzyka kameralna pochłonęła Panią absolutnie.

A. N.: Można tak powiedzieć. Przez 30 lat mojej działalności artystycznej zajmuję się głównie wykonawstwem muzyki kameralnej, jednak zdarza mi się włączać do programów koncertów solowe miniatury fortepianowe (na przygotowanie dużych form zwyczajnie brakuje czasu).

Z. S.: Zrealizowała Pani sporo autorskich projektów, które cieszą się uznaniem.

A. N.: Faktycznie jest ich sporo: „Jerzy Bauer – heterogeniczny”; „Inspiracje poetyckie w pieśni artystycznej”; „Spotkanie z Chopinem”; „Dwa teatry”; „Zielony pejzaż... Piosenki Piotra Hertla”; „Gwiazda Piotra Hertla”. Ale opowiem o projekcie, który po latach powrócił w nowej odsłonie. Wszystko zaczęło się w 2005 roku z okazji 70-tych urodzin Haliny Poświatowskiej, Poetki z którą jestem spokrewniona (dziadek Haliny Jan Zięba i mój pradziadek Michał Zięba byli braćmi). Przygotowałam wówczas program „Medytacja słowno-muzyczna Pamięci Haliny Poświatowskiej”. Na przestrzeni 10 lat powstało wiele znakomitych pieśni, które na moją prośbę stworzyli kompozytorzy z Łodzi, Gdańska, Warszawy, Szczecina i Katowic. Dlatego w roku 2015 stworzyłam projekt „Poświatowska i muzyka” prezentujący wiersze umuzycznione i w recytacji. Jego premiera miała miejsce 9 maja w dniu 80 - tych urodzin Poświatowskiej w Częstochowie, mieście Jej urodzenia. Premiera światowa odbyła się 17 lutego 2016 roku w Bibliotece Polskiej w Paryżu. W tym roku, 11 października, mija 50 lat od śmierci Haliny Poświatowskiej. Upamiętnieniem tej rocznicy będzie płyta, która ukaże się niebawem. W jej nagraniu uczestniczyły ze mną Agnieszka Makówka – mezzosopran i Katarzyna Zając-Caban – sopran.

Z. S.: Ma Pani w dorobku wiele prawykonań utworów kompozytorów współczesnych, niektóre z nich zostały Pani dedykowane, wydanych zostało kilkanaście płyt CD i nagrywała Pani także muzykę dla potrzeb teatru i filmu.

A. N.: Faktycznie, miałam przyjemność dokonać wielu prawykonań utworów pisanych współcześnie. Szczególną satysfakcję sprawiają te dedykowane przez kompozytorów. Utrwaliłam na płytach mnóstwo pieśni i kameralnych utworów instrumentalnych. Nagrywałam także dla radia polskiego i łotewskiego oraz telewizji holenderskiej. W 2001 roku zrealizowałam partię fortepianu w filmie Sławomira Kryńskiego „Listy miłosne” do którego piękną muzykę skomponował Zdzisław Szostak. Anna Iżykowska-Mironowicz – wieloletni konsultant muzyczny w filmie polskim, po zakończeniu nagrania podeszła do mnie i powiedziała: „ Olu, to było nadzwyczajne, wpiszę cię na listę płac”... i w ten oto sposób trafiłam do historii filmu polskiego.

Z. S.: Przyjechała Pani do Tarnobrzegu, aby towarzyszyć zachwycająco śpiewającej pani Agnieszce Makówce, a ramy tego koncertu tworzyły utwory Chopina i Paderewskiego w wykonaniu FORMACJI EAST-WEST DUO .

A. N.: Z Agnieszką Makówką znamy się od wielu lat. Wielokrotnie występowałyśmy razem prezentując lirykę wokalną, arie operowe i muzykę oratoryjną. Pieśni polskie wykonane dzisiaj na Zamku w Dzikowie są częścią realizowanego ostatnio przez nas projektu „Antologia pieśni polskiej”. Muzykę polską wykonuje także EAST-WEST DUO. Ten zespół grający na 4 ręce tworzę z utalentowaną, świetną pianistką Olesyą Haiduk, która studia I stopnia ukończyła we Lwowie, zaś studia magisterskie w łódzkiej Akademii Muzycznej w klasie prof. Marii Koreckiej-Soszkowskiej.

Z. S.: Słyszałam, że sporo koncertujecie.

A. N.: Nie narzekamy, chociaż chciałoby się grać częściej. Mamy na swoim koncie wiele koncertów w Polsce, a także za granicą. Współpracujemy z instytucjami kulturalnymi i dyplomatycznymi. Miałyśmy okazję wystąpić z polskim programem na zaproszenie Ambasady Polskiej w Helsinkach w 2016 roku. Koncert odbył się z okazji Święta Konstytucji 3-Maja. Wykonałyśmy utwory Fryderyka Chopina, Maurycego Moszkowskiego, Ignacego Jana Paderewskiego oraz współczesnych kompozytorów. Może Olesya, która jest z nami, powie o planach.

Olesya Haiduk: Nie chciałabym wiele mówić o planach, wolałabym, aby to była niespodzianka. Od września chcę wystartować z nowym projektem i mogę o nim poinformować dopiero w ostatniej chwili. Kilka razy z dużym wyprzedzeniem mówiłyśmy o naszych planach i później okazywało się, że ktoś już zrealizował nasz pomysł. Mogę natomiast powiedzieć o organizowanym przez nas festiwalu. I Międzynarodowy Festiwal Open Music odbył się w Instytucie Europejskim w Łodzi w maju tego roku. W ramach Festiwalu miały miejsce kursy mistrzowskie: pianistyczny, który prowadziła Maria Korecka-Soszkowska i wokalny prowadzony przez Olgę Pasiecznik i Dariusza Grabowskiego oraz zajęcia wspomagające młodych muzyków – takie jak: „Psychologia występu scenicznego”, seminarium „Emocje – ciało – głos” i koncerty. Następną edycję planujemy na marzec 2018 roku. Przyjęli już nasze zaproszenie wszyscy dotychczasowi pedagodzy, do których dołączy pianistka Natalya Pasichnyk. Zapraszamy do Łodzi na II Międzynarodowy Festiwal Open Music w dniach 12 – 17 marca 2018 roku.

Z. S.: Ten Festiwal organizowany jest z myślą o studentach akademii muzycznych?

A. N.: Z myślą o studentach, ale także uczniach średnich szkół muzycznych oraz absolwentach. Pierwsza edycja Festiwalu udowodniła, że na każdym etapie kształcenia i artystycznego rozwoju potrzebujemy tzw. "trzeciego ucha" i wsparcia autorytetów. Spotkania z Mistrzami podczas kursów interpretacyjnych właśnie to gwarantują.

Z. S.: Wiele z utworów, które ma w swoim programie FORMACJA EAST-WEST DUO skomponowana została dla solisty. Są gotowe opracowania na cztery ręce?

O. H.: Są wydane kompozycje w opracowaniach na cztery ręce, można również znaleźć nuty w Internecie. Korzystamy z ogólnie dostępnych materiałów nutowych. Mamy w repertuarze także utwory na dwa fortepiany.

Z. S.: Najważniejsze jest to, że doskonale się rozumiecie, a radość ze wspólnego grania słychać i widać na waszych twarzach, a jak się zamknie oczy, to wydaje się, że wykonawcą jest jedna osoba, która ma cztery ręce.

A. N.: To jest wielki komplement dla nas i mobilizacja do dalszej pracy przy instrumencie. Jednak nie ma co ukrywać, od niedawna mamy więcej obowiązków. Założyłyśmy Fundację o nazwie „EAST-WEST MUSIC”, która wzięła pod swoje skrzydła Międzynarodowy Festiwal Open Music i da nam możliwość szerszego działania. Wszystkie informacje są dostępne na stronie Fundacji: www.fundacjaewm.pl . Jesteśmy także na Facebooku: www.facebook.com/fundacjaeastwestmusic/.
Pierwsza edycja Festiwalu Open Music przywiodła do Łodzi młodych artystów z Polski, Austrii i Ukrainy. Mamy wobec tych uczestników, którzy już u nas gościli i zapewnili, że powrócą w kolejnych edycjach oraz wobec przyszłych adeptów sztuki pianistycznej i wokalnej zarówno plany edukacyjne, jak i koncertowe. Instytut Europejski w Łodzi, gdzie odbywa się Festiwal, dysponuje przestrzenią do takich działań.

Z. S.: Czy często przyjeżdża Pani z koncertami do Tarnobrzegu?

A. N.: Nie wiem, czy można powiedzieć, że często, ale jeśli już, to każde zaproszenie przyjmuję z wielką radością. Pamięta o mnie dyrektor Mariusz Ryś, z którym znamy się od wielu lat, tak więc zagrałam kilka koncertów w Tarnobrzeskim Domu Kultury, m.in. w ramach Barbórkowej Dramy Teatralnej; a także w Szkole Muzycznej I stopnia oraz w tarnobrzeskich kościołach: dwukrotnie za życia nieodżałowanego ks. Michała Józefczyka w świątyni na Serbinowie i kilkakrotnie na zaproszenie wspaniałego duszpasterza, ks. proboszcza Adama Marka, w Parafii Chrystusa Króla na tarnobrzeskiej Skalnej Górze (ta świątynia stoi w miejscu, gdzie była kiedyś „moja” Szkoła Muzyczna). Tym razem wystąpiłam na Finał jubileuszowych XXV Międzynarodowych Koncertów Organowych. Dziękuję za możliwość spotkania z tarnobrzeskimi melomanami, wśród których są także moi nauczyciele, szkolni koledzy i znajomi. Było mi bardzo miło ponownie rozmawiać z Panią Pani Zofio.

Z Panią dr hab. prof. AM w Łodzi Aleksandrą Nawe rozmawiała Zofia Stopińska 31 sierpnia 2017 roku w Tarnobrzegu.

Marcella Sembrich-Kochańska. Artystka Świata

Zofia Stopińska : Z wybitnym polskim artystą fotografikiem, inżynierem, dziennikarzem, menagerem kultury i wydawcą w jednej osobie – Panem Juliuszem Multarzyńskim rozmawiamy podczas Festiwalu „Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej”, któremu towarzyszy Pana wystawaMarcella Sembrich – Kochańska, Polka, artystka świata”. Po raz pierwszy oglądałam tę wystawę w Sanoku podczas Festiwalu im. Adama Didura, później w Filharmonii Podkarpackiej w Rzeszowie, a teraz pięknie prezentuje się we wnętrzach Dworku Ignacego Jana Paderewskiego.

Juliusz Multarzyński : To już jest kolejna ekspozycja wystawy, która powstała w 2008 roku, z okazji 150. rocznicy urodzin Marcelli Sembrich – Kochańskiej. Jak pani wspomniała, wystawa eksponowana była w Sanoku i Rzeszowie, a także w wielu innych miejscach w Polsce, ale również była w Bolechowie na Ukrainie, gdzie się wychowywała i w Dreźnie, które jest bardzo ważnym miejscem dla Marcelli Sembrich – Kochańskiej, bo tam w zasadzie rozpoczęła się jej wielka kariera, chociaż debiutowała w Atenach. Jest też tam pochowana.

Z. S.: Przygotowując wystawę, zgromadził Pan tak dużo materiałów, że powstała również później wspaniała książka.

J. M.: Pod koniec ubiegłego roku została wydana książka poświęcona Marcelli Sembrich – Kochańskiej, autorem tekstu jest pani Małgorzata Komorowska, natomiast ja przygotowałem tę książkę pod względem edytorskim i fotograficznym. W książce zatytułowanej „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka świata”, oprócz opisu niezwykłego życia tej wspaniałej artystki, są również pokazane miejsca, w których była eksponowana wystawa. Ponieważ zarówno wystawa, jak i książka powstawały we współpracy z Muzeum Marcelli Sembrich – Kochańskiej w Bolton Landing w Stanie Nowy Jork, to w tym roku, na coroczny sezon letni w Muzeum ( bo jest ono otwarte tylko w sezonie letnim), zostaliśmy zaproszeni z panią prof. Małgorzatą Komorowską na prezentację książki, a niezależnie od tego pani profesor miała wykład o pieśniach polskich kompozytorów.

Z. S.: Pomimo, że Marcella Sembrich – Kochańska żyła na przełomie XIX i XX wieku, to jej sukcesy w Metropolitan Opera były tak wielkie, że wspomina je się do dzisiaj i pamiątki po wielkiej Artystce są przechowywane.

J. M.: Jest to chyba jedyne muzeum na świecie z pamiątkami po polskich artystach śpiewakach. W Polsce nie ma muzeum poświęconego żadnemu śpiewakowi, a w Archiwum Sembrich Opera Muzeum w Bolton Landing jest dużo wspaniałych pamiątek, mnóstwo autografów, listów, różnych eksponatów, pamiątek, które otrzymywała od wielu sławnych ludzi. Szkoda, że w naszym kraju nie promuje się tej postaci, bo chyba nie ma takiej świadomości, że na przełomie XIX i XX wieku mieliśmy trzy wspaniałe Polki – Maria Curie – Skłodowska, Helena Modrzejewska i Marcella Sembrich – Kochańska, o której niestety, bardzo niewiele osób w Polsce wie. Niedługo, bo już w przyszłym roku będzie 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości i Marcella Sembrich – Kochańska powinna znaleźć się wśród postaci często wymienianych, bo była nie tylko sławną śpiewaczką, ale była także wielką patriotką, bo na wieść o wybuchu wojny światowej w 1914 roku natychmiast rozpoczęła organizować koncerty charytatywne, po to, żeby zebrane pieniądze przekazywać za pośrednictwem Henryka Sienkiewicza, a później we współpracy z Ignacym Janem Paderewskim, na pomoc ofiarom I wojny światowej w Polsce.

Z. S.: Marcela Sembrich – Kochańska była pierwszą polską śpiewaczką, która zrobiła światową karierę i występowała w Metropolitan Opera.

J. M.: Mieliśmy kilku śpiewaków, którzy zrobili karierę poza Europą. Proszę pamiętać, że w tym czasie występowali bracia Reszkowie, troszkę później rozpoczął karierę Adam Didur, z którymi Sembrich –Kochańska również występowała na scenie Metropolitan Opera. Z pewnością ciekawostką będzie fakt, że Marcella Sembrich – Kochańska, 487 razy wystąpiła pod szyldem Metropolitan Opera. Nie ma takiej śpiewaczki w Polsce i pewnie nigdy nie będzie, która tyle razy by mogła wystąpić, chociaż później były inne wielkie polskie artystki, które robiły tam karierę – chociażby pani Teresa Żylis – Gara, czy pani Zdzisława Donat, no a dzisiaj mamy Aleksandrę Kurzak, która w Metropolitan Opera dosyć często występuje.

Z. S.: Podkreślałam już, że wystawa „Marcella Sembrich - Kochańska. Polka, artystka świata” pięknie się prezentuje w pomieszczeniach Dworku Ignacego Jana Paderewskiego.

J. M.: Wystawa w Dworku Paderewskiego ma szczególne znaczenie, dlatego, że Marcella się przyjaźniła z Ignacym Paderewskim. Ich domy sąsiadowały ze sobą w Szwajcarii, często spotykali się tam z Sienkiewiczem i później w Stanach Zjednoczonych wspólnie koncertowali. Wystąpili także z dwoma koncertami w Warszawie.

Z. S. : Warto sięgnąć po książkę „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka świata” , warto także śledzić miejsca w których organizowana jest wystawa. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powróci ona na Podkarpacie.

J. M.: Mam nadzieję, że w przyszłym roku – w 160-tą rocznicę jej urodzin i jednocześnie w 100 - lecie odzyskania przez Polskę niepodległości, taka postać jak Marcella Sembrich – Kochańska znajdzie zainteresowanie i w wielu miejscach wystawa będzie eksponowana. Przypomnę tylko, że przez długie lata swej muzycznej działalności czuła się ambasadorką kultury polskiej. Od roku 1880 nieprzerwanie na wszystkich swych koncertach wykonywała po polsku pieśń Chopina "Życzenie" przy własnym akompaniamencie fortepianowym; gdy to było możliwe włączała też ją do występów operowych (np. do sceny „lekcji śpiewu” w II akcie "Cyrulika sewilskiego" Rossiniego) traktując jako symbol polskości narodu, którego państwa nie ma na mapie a w 1914 kierowała w Nowym Jorku pracami The American-Polish Relief Committee.

Z panem Juliuszem Multarzyńskim – wybitnym artystą fotografikiem, dziennikarzem, menagerem kultury i wydawcą rozmawiała Zofia Stopińska 25 sierpnia w Kąśnej Dolnej.

Jeśli są Państwo zainteresowani książką „Marcella Sembrich – Kochańska. Artystka Świata” – Małgorzaty Komorowskiej i Juliusza Multarzyńskiego, to z pewnością będzie ona dostępna podczas XXVII Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Pan Juliusz Multarzyński, podobnie jak podczas poprzednich edycji, będzie na tym Festiwalu, bowiem znany jest przede wszystkim jako pasjonat opery, zajmuje się fotografowaniem artystów muzyków, koncertów i spektakli operowych. Owocem tej miłości jest portal internetowy MAESTRO, który prowadzi już prawie 10 lat.

Trzynasty ale bardzo udany Festiwal w Żarnowcu

Marek Wiatr - artysta, śpiewak, malarz, grafik - jednym słowem: człowiek renesansu. Pochodzi z jednej z najbardziej znanych rodzin na Podkarpaciu. W domu rodzinnym bywali m. in. Leon Wyczółkowski, Emil Zegadłowicz, ambasador i wiceminister spraw zagranicznych Alfred Wysocki. Rodzina zaprzyjaźniona była z córką Marii Konopnickiej - Zofią Mickiewiczową i córką Wojciecha Kossaka - Magdaleną Samozwaniec. W czasie okupacji mieszkał w jego domu malarz - batalista Stanisław Studencki. Obecnie jego dom odwiedzają najwybitniejsi przedstawiciele życia kulturalnego, znani artyści i politycy. Atmosfera, w jakiej wyrastał, nauczyła go szacunku do ludzi i sztuki oraz dała asumpt późniejszym jego zainteresowaniom. Wahał się jakiś czas, czy poświęcić się malarstwu, czy muzyce. Szczęśliwie udało mu się pogodzić obie te dziedziny. Studia muzyczne ukończył na Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie śpiewu prof. Heleny Szubert-Słysz, następnie kształcił się w Weimarze na kursach mistrzowskich pod kierunkiem światowej sławy barytona Pawła Lisitziana Uczył się jednocześnie malarstwa u artysty malarza Stanisława Kochanka, a potem w Krakowie, w pracowni prof. Alojzego Siweckiego. Koncertuje w kraju i poza jego granicami. Od wielu lat pełni funkcję dyrektora artystycznego Polskiego Festiwalu Narodowego w Żarnowcu. śpiewa na różnych koncertach charytatywnych przekazując również prace malarskie na te cele. Jego nastrojowe pejzaże zdobią mieszkania artystów w wielu krajach świata. Ma w swoim dorobku ponad dwadzieścia wystaw zbiorowych i indywidualnych w Polsce i za granicą.

Zofia Stopińska: Z panem Markiem Wiatrem – dyrektorem artystycznym XIII Festiwalu Żarnowiec 2017 rozmawiamy po spektaklu opery “Carmen” Georges’a Bizeta w wykonaniu artystów Opery Śląskiej w Bytomiu. W pierwszych dniach września, w pięknym parku, na plenerowej scenie przed Dworkiem Marii Konopnickiej w Żarnowcu podziwiamy piękne widowiska w wykonaniu świetnych artystów. Publiczność dopisuje w tym roku, bo wszystkie przygotowane miejsca siedzące są zajęte, a także wiele osób zdecydowało się podziwiać wykonawców na stojąco.

Marek Wiatr: Tak, z roku na rok jest coraz więcej widzów i to jest największy sukces tego Festiwalu. Wczoraj rozpoczęliśmy „Poematem rockowym” z panem Markiem Piekarczykiem i były po prostu tłumy. Popatrzyłem na parking szczelnie zastawiony samochodami z rejestracjami z bardzo daleka, bo nawet z Krakowa i Śląska. Rzesza publiczności, która przyjeżdża do tej małej miejscowości oddalonej od wielkich miejskich aglomeracji, jest coraz większa.

Z. S.: Miejsce jest magiczne i wszyscy są nim zachwyceni, wiele osób przyjeżdża na długo przed rozpoczęciem koncertu, aby pospacerować po parku, zrobić sobie zdjęcia na tle Dworku, w którym przed laty mieszkała i tworzyła Maria Konopnicka.

M. W.: Można także pomyśleć sobie o pięknych wierszach Konopnickiej. Uważam, że jest to sanktuarium naszego polskiego patriotyzmu. Przecież Maria Konopnicka tutaj napisała „Rotę”, którą dzisiaj wszyscy śpiewamy w różnych miejscach, a połowa ludzi nawet nie wie, kto to napisał, ale ją śpiewa. Uważam, że przyjazd do Żarnowca znakomitych artystów i wszystkich, którzy są organizatorami tego Festiwalu, to jest nasz obowiązek wobec tej wielkiej poetki i tego, co zrobiła dla polskiej kultury, wobec historii. To samo można powiedzieć o publiczności – być tutaj jest naszym obowiązkiem, bo jesteśmy Polakami.

Z. S.: Należymy do pokolenia, które wychowało się w dzieciństwie na bajkach, a w wieku szkolnym na wierszach Marii Konopnickiej. Pan jest pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym tego Festiwalu od początku. Uważam, że jest Pan człowiekiem o dużej wrażliwości, wyobraźni i od najmłodszych lat obcuje Pan ze sztuką, a mieszkając niedaleko od Żarnowca znał Pan to miejsce od dziecka.

M. W.: Faktycznie, od dziecka znam to miejsce, a moja rodzina związana była z Konopnicką, bo przecież mój pradziadek leczył Marię Konopnicka, a dziadek leczył jej córkę Zofię Mickiewiczową i przyjaźnił się z nią. Wychowałem się w patriotycznej rodzinie i mój patriotyzm jest autentyczny. Rodzina ze strony mojej babci od lat walczyła za Polskę, a jej brat pułkownik Ciepielowski, jeden z dowódców XVII pułku w Rzeszowie, zginął rozstrzelany w Charkowie, szwagier – pułkownik Władysław Dec był znanym dowódcą pod Narwikiem i przyjaźnił się z generałem Maczkiem. Jeden z wujów – major Skrzyński, był adiutantem generała Andersa. Odkąd sięgam pamięcią, w domu się o tym mówiło. Pamiętam moją babcię słuchającą w Radiu Wolna Europa, skutecznie zagłuszanym, transmisję z pogrzebu generała Władysława Andersa. To jest wychowanie, które wynosi się z domu. Ubolewam teraz nad tym, że w domach nie uczy się patriotyzmu, a w szkołach tym bardziej nie uczą, bo organizując przez trzynaście lat ten Festiwal nie widzimy tu prawie wcale młodzieży. Nauczyciele nie przywożą młodzieży do Żarnowca i to jest przerażające.

Z. S.: Faktycznie, młodzieży jest mało, ale dla wielu mieszkańców z okolicznych miejscowości Festiwal jest jedyną okazją, aby obcować z wielką sztuką, ze spektaklami operowymi. Dzisiaj odbył się znakomity spektakl opery „Carmen”, a jutro koncert „Od opery do operetki” i niezwykle barwne widowisko „Nad pięknym, modrym Dunajem”. Z muzyką Johanna Straussa.

M. W.: Po raz pierwszy są soliści ze Lwowa, a zaprosiłem ich dlatego, że jest to łącznik Żarnowca z Konopnicką, ponieważ Maria Konopnicka jest pochowana na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie i tam odbył się jej pogrzeb, dlatego chcę nawiązać współpracę z artystami ze Lwowa i mam nadzieję, że zapoczątkowane w tym roku kontakty rozwiną się i będzie to stały akcent w następnych edycjach Festiwalu.

Z. S.: Będzie Pan także promował młodych artystów, którzy są Pana wychowankami i to także jest bardzo potrzebne temu Festiwalowi, a przede wszystkim im.

M. W.: Tak, w końcu Konopnicka kiedyś powiedziała: „Pójdź dziecię, ja cię uczyć każę” i w myśl tych słów staram się wychodzić naprzeciw. Warto podkreślić, że wielu ludzi z Żarnowca zostało wykształconych dzięki Marii Konopnickiej, która finansowała tę naukę. Tym bardziej jest to właściwe miejsce, żeby pokazać młodych ludzi, który uczą się u mnie w Szkole Wokalno-Aktorskiej, a poza tym, jeżeli oni staną u boku solistów z Opery Lwowskiej, solistów z Opery Śląskiej, będzie to dla nich ogromną motywacją, a może nawet początkiem ich kariery i przygody ze sceną, i śpiewem operowym.

Z. S.: Podziwiam Pana talent organizatorski, bo zaprasza Pan tutaj każdego roku wielu wspaniałych artystów, którzy wystawiają całe spektakle operowe, operetkowe czy baletowe.

M. W.: Muszę zgromadzić wokół siebie jak najwięcej życzliwych ludzi, bo dotacje na ten Festiwal są żenująco małe i dlatego nie chcę nawet wymieniać kwot. Gdyby nie ludzie dobrej woli, czyli artyści, którzy przyjadą za mniejsze pieniądze czy uprzejmość dyrekcji Opery Śląskiej – to dzięki nim można te spektakle tutaj wystawiać już od trzynastu lat. Staram się także wychodzić naprzeciw oczekiwaniom widzów, którzy tu przychodzą. Nie organizuję tu samych koncertów patriotycznych, nie zamęczam ich tylko operą czy operetką, ale szukam także innych nowych form. Nie jest łatwo organizować w Żarnowcu, który leży troszkę na uboczu, koncerty, które muszą być atrakcyjne, aby na nie przychodził komplet publiczności, bo jednak ze sprzedanych biletów finansujemy większość wydatków związanych z tym Festiwalem. Muszę tak się starać, aby koncerty były różnorodne i na odpowiednim poziomie, i przez te trzynaście lat udawało mi się. W pierwszym dniu w Żarnowcu królowała muzyka polska – piosenki Krzysztofa Klenczona, i mieliśmy rekord frekwencji. Na spektaklu opery „Carmen” była także niesamowita ilość publiczności. Nie dziwię się, bo to pięknie wyreżyserowany spektakl przez pana Wiesława Ochmana, autorem scenografii jest pan Allan Rzepka, wszystko jest na najwyższym poziomie i bardzo się cieszę, że ta najbardziej chyba popularna na świecie opera została wykonana w Żarnowcu. Kończymy dwoma wielkimi wydarzeniami: koncertem „Od opery do operetki” w wykonaniu solistów Opery Lwowskiej, Opery Bytomskiej oraz artystów Szkoły Wokalno-Aktorskiej, natomiast w drugim koncercie występują soliści Baletu Opery Śląskiej w Bytomiu oraz Festiwalowa Orkiestra Johanna Straussa pod dyrekcją Małgorzaty Kaniowskiej, a w świat muzyki Johanna Straussa prowadzi wszystkich z dozą humoru pan Rafał Jędrzejczyk. Udany festiwal niezwykle cieszy i motywuje mnie do pracy przy organizacji następnej edycji. Czasami koledzy poproszą mnie również, abym coś zaśpiewał, ale festiwal także inspiruje mnie jako malarza – rozświetlony dworek Marii Konopnickiej i jego otoczenie, to co się dzieje na plenerowej estradzie, często ktoś z gości festiwalowych – to wszystko wpływa na mnie również, kiedy maluję swoje obrazy.

Z panem Markiem Wiatrem – dyrektorem artystycznym Festiwalu Żarnowiec 2017 rozmawiała Zofia Stopińska 2 września 2017 roku w Żarnowcu.


Organizatorami XIII Festiwalu Żarnowiec 2017 byli: Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu z dyrektorem Pawłem Bukowskim na czele oraz Towarzystwo Operowe i Teatralne. Festiwal odbył się w dniach od 1 do 3 września 2017r. w parku zabytkowym Muzeum w Żarnowcu.

Znakomity spektakl opery Carmen w Żarnowcu

W ramach XIII Festiwalu – Żarnowiec 2017 w sobotę 2 września wystawiona została na plenerowej scenie przed Dworkiem Marii Konopnickiej w Żarnowcu, przez Operę Śląską w Bytomiu, opera „Carmen" Georges’a Bizet’a, w inscenizacji i reżyserii Wiesława Ochmana, kierownictwo muzyczne Tadeusz Serafin, scenografia Allan Rzepka, choreografia Jarosław Świtała. Wykonawcami partii solowych byli: Anna Borucka – Carmen, Maciej Komandera – Don Jose, Zbigniew Wunsch – Torreador, Anna Noworzyn – Sławińska – Micaela, Swietłana Kaliniczenko – Frasquita, Roksana Wardenga – Mercedes, Cezary Biesiadecki – Zuniga, Hubert Miśka – Remendado, Kamil Zdebel – Dancairo, Włodzimierz Skalski – Morales, Janusz Wenz – Lillas Pastia oraz chór, balet i Orkiestra Opery Śląskiej pod dyrekcją Bassema Akiki. Przygotowanie chóru; Krystyna Krzyżanowska – Łoboda. Z dyrygentem spektaklu rozmawiałam tuż po jego zakończeniu.

Zofia Stopińska: Gratuluję Panu realizacji plenerowego spektaklu opery „Carmen” w Żarnowcu, który z pewnością dla dyrygenta nie był łatwy, bo na jednej estradzie występowali soliści, chór i balet, a na drugiej scenie orkiestra i Pan dyrygujący całością.

Bassem Akiki: To jest faktycznie wielkie wyzwanie, bo z artystami, którzy występowali na drugiej scenie, nie miałem bezpośredniego kontaktu, a jedynie widzieliśmy się na ekranach monitorów, ale ten zespół jest tak zgrany ze sobą, że nawet bez wzrokowego kontaktu potrafi wspaniale współpracować. Pomimo, że byliśmy na dwóch scenach, tworzyliśmy jedność. Im dłużej pracuję z tym zespołem, tym bardziej czuję te niezwykłą umiejętność współpracy wszystkich artystów. Podczas spektakli tworzymy jedną rodzinę, która potrafi nawet oddychać razem.

Z. S.: Niedawno rozpoczął Pan współpracę z Operą Śląską w Bytomiu.

B. A.: To prawda, z Operą Śląską zacząłem pracować w maju bieżącego roku, na zaproszenie dyrektora Łukasza Goika prowadziłem spektakle „Carmen” i miałem szansę poznać ten wspaniały zespół. Jest to dla mnie nowe, bardzo cenne doświadczenie. Opera Śląska ma tak wielkie tradycje i stanąć w kanale orkiestrowym, poprowadzić spektakl w tym pięknym Teatrze, jest dla każdego dyrygenta wielkim wyróżnieniem. Teraz przygotowujemy wspólnie kolejną premierę, a będzie to „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda. Premiera zaplanowana została na 26 października i zapraszam serdecznie na to wydarzenie. Bardzo się cieszę z tej współpracy. Im dłużej mam kontakt z tym zespołem, tym bardziej czuję energię, którą ten zespół posiada. To jest bardzo piękne.

Z. S.: Wiele się mówi w całej Polsce, że bardzo pięknie zakończyliście ten sezon i planujecie bardzo ambitny sezon nadchodzący. Oprócz opery „Romeo i Julia” Ch. Gounoda, szykujecie inne premiery. Zamierza Pan współpracować z Operą Śląską?

B. A.: Mam nadzieję, że to będzie bardzo ciekawa i owocna współpraca, tym bardziej, że pan dyrektor Łukasz Goik ma nowe pomysły, które bardzo mi się podobają, bo dotyczą oper bardzo rzadko wystawianych w Polsce. Na przykład opera „Moc przeznaczenia” Giuseppe Verdiego nie była wykonywana chyba ponad dziesięć lat, podobnie zresztą jak nasza premierowa opera „Romeo i Julia” Charlesa Gounoda, bo wszyscy grają operę „Faust”, a jednak „Romeo i Julia” to też wspaniała opera z czterema przepięknymi duetami miłosnymi i równie piękna aria „Walc Julii”. Ten cały cykl oper bardzo rzadko w Polsce wykonywanych, a jednocześnie bardzo wartościowych, uważam za nadzwyczaj dobre przedsięwzięcie, podziwiam pomysł i odwagę pana dyrektora Goika.

Z. S.: Przyjechał Pan do Polski kilkanaście lat temu na studia.

B. A.: Tak, studiowałem najpierw w Krakowie, a później we Wrocławiu, stąd znam trochę południowo-zachodnią część Polski, a teraz mieszkam w Warszawie i zaczynam poznawać Polskę centralną, a w Województwie Podkarpackim jestem po raz pierwszy. Chciałbym poznać ten region. Marzę, aby poznać Rzeszów, bo wiele słyszałem o tym pięknym mieście i mam nadzieję, że niedługo będzie okazja do odwiedzenia Rzeszowa.

Z. S.: Wiem, że operą „Moc przeznaczenia” – Giuseppe Verdiego inaugurujecie 23 września tegoroczną edycję Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Czy przyjedzie Pan do Sanoka?

B. A.: Oczywiście. Nigdy nie byłem w Sanoku i chętnie poznaję każde nowe miasto, każdy ośrodek kultury, który promuje muzykę. Mieszkam w Polsce od czternastu lat i bardzo kocham ten kraj. To jest miłość od pierwszego wejrzenia. Nigdy nie zapomnę pierwszych dni spędzonych w Krakowie. Pamiętam pierwszy spacer, jak ulicą Grodzką szedłem w stronę Wawelu, to nie mogłem uwierzyć, że będę w tym wspaniałym mieście mieszkał w najbliższym czasie. Kraków jest magicznym miastem, chociaż później zamieszkałem we Wrocławiu, który też jest przepięknym miastem pełnym życzliwych ludzi. Trochę się bałem Warszawy, bo mówiono mi, że tam jest zupełnie inaczej. To prawda, ale Warszawa ma także swoją atmosferę i swoją magię, ale trzeba to odkryć i potrzebny jest czas, aby to zobaczyć. Polska jest naprawdę pięknym krajem i bardzo dobrze się tutaj czuję. Chciałbym tutaj zamieszkać na stałe, jestem już ustabilizowany i mimo, że dyryguję na całym świecie, to zawsze wracam do Warszawy, bo tam znajduje się mój dom. Bardzo dobrze układa mi się współpraca z Teatrem Wielkim Operą Narodową, w tym sezonie będę także dyrygował we Wrocławiu, a byłem na etacie przez sześć lat w Operze Wrocławskiej – do 2013 roku, bo wówczas zdecydowałem się być „wolnym strzelcem”, a niedługo we Wrocławiu poprowadzę spektakle opery „Kawaler srebrnej róży” – Richarda Straussa. Mam dużo propozycji pracy w Polsce i bardzo się z tego cieszę.

Z. S.: Jak podoba się Panu w Żarnowcu, który znajduje się z dala od wielkich miast.

B. A.: Jak wszedłem do tego parku, to od razu się zachwyciłem pięknem tego miejsca, a wspaniałym dopełnieniem była cudowna publiczność. Chyba każdy dyrygent podczas spektaklu czerpie energię płynącą ze sceny - od solistów, chóru czy baletu, od orkiestry, ale to nie wszystko – energia płynie również od publiczności. Pozytywną energię publiczności w Żarnowcu czułem już od pierwszej minuty spektaklu. Dla takiej publiczności warto pojechać wszędzie i dyrygować. Tutaj czułem, że wszyscy oczekują na nasz występ, czułem, że publiczności podoba się spektakl, a podziękowanie było wzruszające i wspaniałe. Będę długo wspominał pełen cudownych wrażeń pobyt w Żarnowcu.


Z panem Bassemą Akiki – znakomitym dyrygentem młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 2 września 2017 roku, po spektaklu opery „Carmen” – Georges’a Bizeta w Żarnowcu.

Uważany za jednego z najlepszych dyrygentów młodego pokolenia, Bassem Akiki, polski muzyk libańskiego pochodzenia, od lat prowadzi dynamiczną karierę o międzynarodowej skali. W 2016 roku został nominowany do najważniejszej operowej nagrody International Opera Awards w kategorii najlepszego dyrygenta młodego pokolenia.
Jednocześnie ze studiami filozoficznymi na Lebanese International University, studiował
na Wyższym Konserwatorium Muzyki w Bejrucie. Ukończył z wyróżnieniem studia na Wydziale Twórczości, Interpretacji i Edukacji Muzycznej Akademii Muzycznej w Krakowie (dyrygentura chóralna pod kierunkiem prof. S. Krawczyńskiego) oraz z wynikiem celującym studia magisterskie w klasie dyrygentury prof. M. Pijarowskiego na Akademii Muzycznej we Wrocławiu. W latach 2007-2009 prowadził wykłady na Uniwersytecie Philipps w Marburgu poświęcone wzajemnym wpływom muzyki Wschodu i Zachodu. Jego zainteresowania muzyczne dotyczą także relacji filozofii z muzyką (praca magisterska o relacji między Richardem Wagnerem, Fryderykiem Nietzschem a Richardem Straussem). Na Uniwersytecie Fryderyka Chopina w Warszawie obronił rozprawę doktorską pt. „Antropocentryzm i teocentryzm w muzyce XXI wieku na przykładzie opery Petera Eötvösa „Angels in America”. Opera ta została wykonana po raz pierwszy w Polsce pod jego batutą w ramach Festiwalu Opery Współczesnej w 2012 roku we Wrocławiu.
Artysta posiada bardzo bogaty i różnorodny repertuar symfoniczno-operowy. Dyryguje m.in. dziełami Mozarta, Verdiego, Bizeta, Straussa, Offenbacha, Pucciniego, Czajkowskiego, Musorgskiego, Bartóka, Szymanowskiego, Góreckiego, Mykietyna, Kulenty czy Knapika.
Regularnie dyryguje na wiodących europejskich scenach. W Teatrze Królewskim de la Monnaie w Brukseli dyrygował światową premierą opery Medùlla do muzyki Björk czy belgijską premierą opery Pascala Dusapin i Gertrudy Stein pt. To Be Sung. Pod jego batutą odbyła się też światowa premiera pierwszej opery Nicholasa Lensa i Johna Maxwella Coetzeego pt. „Slow Man” w Teatrze Wielkim w Poznaniu w ramach koprodukcji z Malta Festival Poznań. Współpracuje z licznymi orkiestrami i zespołami artystycznymi w Niemczech, Belgii, Libanie, Polsce, Francji, we Włoszech, USA i Kanadzie.

Subskrybuj to źródło RSS