Wspaniały recital Marka Kudlickiego na Łańcuckich Wieczorach Muzyki
Łańcuckie Towarzystwo Muzyczne i Miejski Dom Kultury w Łańcucie byli organizatorami kolejnego cyklu koncertów o nazwie „Łańcuckie Wieczory Muzyki”. Impreza trwała od 3 do 30 września 2017 roku i odbyło się w sumie pięć koncertów. 24 września w kościele farnym w Łańcucie odbył się recital Marka Kudlickiego - światowej sławy polskiego organisty zamieszkałego od lat w Wiedniu.
Artysta wykonał bardzo różnorodny program, od dzieł z dawnych tabulatur poczynając, na utworach z pierwszej połowy XX wieku kończąc. To był naprawdę wspaniały wieczór, podczas którego podziwialiśmy nie tylko wspaniałą, wirtuozowską grę, ale także różnorodne brzmienia organów łańcuckiej Fary.
Wywiad z Panem Markiem Kudlickim nagrałam 25 września w Rzeszowie.
Zofia Stopińska: Zachwycił mnie Pan wczoraj rejestracją utworów. Nie spodziewałam się, że tyle różnorodnych barw można wydobyć z organów znajdujących się w kościele farnym w Łańcucie.
Marek Kudlicki: Robiłem, co mogłem, aby ten instrument brzmiał pięknie i różnorodnie. Oczywiście możliwości są też ograniczone, ale jeśli ma się do dyspozycji organy trzymanuałowe, to naprawdę już można coś pokazać. Zaproponowałem przekrojowy program: od muzyki dawnej – Suity tańców z Tabulatury organowej Jana z Lublina i Toccaty Septima z „Apparatus musico-organisticus” George’a Muffata, poprzez Preludia chorałowe: „Jesus, meine Zuversicht” BWV 728, „In dulci jubilo” BWV 729 oraz Preludium i fugę d-moll BWV 539 Johanna Sebastiana Bacha, później utwory romantyczne takie jak: Elegia op. 30 Mieczysława Surzyńskiego, Allegro, chorał i fugę Feliksa Mendelssohna Bartholdy’ego z Manuskryptu berlińsko-krakowskiego oraz dwa fragmenty z „Suity na organy” Feliksa Borowskiego. W tych romantycznych utworach można było faktycznie wykazać się różnorodnymi romantycznymi brzmieniami.
Instrument znajdujący się w łańcuckiej Farze jest wygodny do grania, trochę twardszy, cięższy, w związku z tym trzeba „poważnie” usiąść przy nim, to wtedy czuje się go i gra się naprawdę dobrze. Starałem się pokazać muzykę różnych epok i trochę różnych barw.
Organista musi przed koncertem poznać organy, na co trzeba przynajmniej kilka godzin. Oczywiście ma Pan wcześniej dyspozycję organów i na tej podstawie układa Pan program, ale tak naprawdę nigdy nie wiadomo, jak ten instrument będzie działał.
Zgadza się, to, co otrzymujemy na papierze, nie zawsze się pokrywa z tym, co zastajemy, kiedy zasiadamy do instrumentu. Po otrzymaniu dyspozycji mniej więcej wiem, co to za instrument, natomiast wiele rzeczy sprawdza się dopiero w praktyce. Na przykład do wprowadzenie crescenda czy diminuenda potrzebna jest żaluzja – w organach łańcuckiej fary jest żaluzja, ale nie działała tak, aby efekt jej używania był wyraźnie słyszalny. Co prawda, koncertowałem już na tym instrumencie osiem czy dziesięć lat temu, ale przecież po takim czasie i wielu koncertach po prostu takie rzeczy się zapomina. Przed każdym koncertem zawsze proszę organizatorów o dyspozycję organów i na tej podstawie później proponuję program.
Jesteśmy na Podkarpaciu i powinniśmy podkreślić, że niedawno w Mielcu odbył się koncert promujący nagraną przez Pana w Kościele Matki Bożej Nieustającej Pomocy płytę CD. Znajdują się w tym kościele organy firmy Eule, które uznawane są za jeden z najlepszych instrumentów w naszym regionie.
To było nagrania dokonane już parę lat wcześniej, ale płyta ukazała się z wielkim opóźnieniem, bo dopiero niedawno, i w związku z tym zostałam zaproszony na koncert promujący ten krążek. Mój zamiar był podobny do wczorajszego, chociaż program się nie pokrywał, ale chciałem pokazać instrument i swoją interpretację muzyki różnych epok. Moje wcześniejsze nagrania zawsze miały jakieś motto: wszystkie dzieła organowe Brahmsa, muzyka polska, muzyka dawna (w Olkuszu), utwory na organy i orkiestrę, a tutaj chciałem nagrać coś takiego, co się brzydko nazywa „składanką”, czyli repertuarem przekrojowym.
Zacząłem od muzyki dawnych mistrzów, czyli: Hansa Leo Hasslera, utworów z Tabulatury Jana z Lublina, Jana Pieterszoona Sweelincka, nagrałem także Preludium i fugę d-moll Bacha, którą Państwo usłyszeli wczoraj, a także utwory Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego, Marco Enrico Bossiego, Mieczysława Surzyńskiego i Ferruccio Busoniego. Może zainteresuje Państwa ciekawostka, że Busoni w wieku 14 lat skomponował swój jedyny utwór na organy, dedykując go swemu profesorowi i tym utworem zamknąłem płytę. Krążek wydany został przez Samorządowe Centrum Kultury w Mielcu, a ja otrzymałem część nakładu w prezencie.
Płyt w Pana wykonaniu jest sporo – liczył je Pan?
Działam już dość długo, nagrywałem sporo i muszę przyznać, że nie liczyłem, ile płyt nagrałem. Początkowo były to płyty winylowe i część z nich ukazała się później także na płytach CD, później nagrywałem, jak wszyscy, płyty kompaktowe. Wiem jedno, że trzeba nagrywać jak największe fragmenty, bo za dźwiękiem jest zawsze długi pogłos i jak się go przytnie w niewłaściwym miejscu, to od razu to słychać. Może dzisiaj przy technice cyfrowej ten montaż jest trochę łatwiejszy, ale także nie można dokonywać cięć w każdym miejscu. Trochę tych płyt się nazbierało, ale przepraszam, nie policzyłem ich i nie odpowiem Pani, ile ich nagrałem.
Podstawowe nurty Pana działalności to wirtuozowska gra na organach i dyrygentura. Wielu melomanów kojarzy Pana wyłącznie z organami.
Tak, bo najwięcej w tej branży robiłem. Mieszkam w Wiedniu i często potrzebna jest jeszcze trzecia działka, którą uprawiam od młodości. Okazało się, że dobrze czytam nuty i już w liceum muzycznym, jak pamiętam, w klasie było siedem pianistek, ale wszyscy przed egzaminami na koniec roku, różni instrumentaliści, przychodzili do mnie, żeby im akompaniować. To mi pozostało do dzisiaj. Najczęściej współpracuję ze śpiewakami, bo potrafię nowy utwór postawić na pulpit i od razu go rozczytać, a jednocześnie poprawiać śpiewaka, jeśli to jest konieczne – stąd dużo także akompaniuję i naprawdę lubię to robić. Współpracuję także z mieszkającą w Wiedniu skrzypaczką Anią Gutowską, która przecież stąd pochodzi. Od siedmiu lat istnieje w Wiedniu założona przeze mnie polska orkiestra – nazwałem ją „Camerata Polonia”. Grają w niej wyłącznie polscy muzycy żyjący w Austrii, działamy oficjalnie i jesteśmy jedyną polską orkiestrą działającą poza granicami kraju. Niedawno, bo 16 września mieliśmy koncert na zakończenie Dni Kultury Polskiej w Austrii.
Koncertujecie głównie na terenie Austrii i propagujecie polską muzykę, która ciągle wymaga promocji.
Oczywiście, jako polska orkiestra staramy się promować polską muzykę, nawet kiedyś wystawiliśmy w wersji kameralnej operę „Halka” - bez fragmentów chóralnych, ale z piątką solistów i z recytatorem – panią, która tłumaczyła austriackiej publiczności, o co chodzi w treści libretta. Najczęściej gramy program z różnych epok, często posługujemy się aranżacjami na orkiestrę smyczkową. Niedawno graliśmy wirtuozowską Uwerturę do op. „Sroka złodziejka” Rossiniego, cykl efektownych tang żyjącego jeszcze amerykańskiego kompozytora czy „Melodie cygańskie” Sarasatego ze skrzypkiem-solistą. Staram się, abyśmy ciągle grali nowe utwory. Mamy już pokaźny repertuar i dużą biblioteczkę nutową. Sporo czasu zajmuje mi zbieranie materiałów nutowych.
Macie stałego opiekuna, mecenasa i miejsce gdzie odbywają się próby, czy musicie sobie radzić sami.
Musimy sobie radzić sami, natomiast nasza praca wygląda tak, że jak jest subwencja i termin koncertu, to zastanawiam się nad programem i kompletuję materiały, rozdają muzykom nuty, spotykamy się na dwie próby i gramy koncert z nowym repertuarem. Orkiestrę tworzą głównie młodzi muzycy, ale wszyscy są po wyższych studiach i część z nich zajmuje się grą solistyczną, graniem muzyki kameralnej albo wspieraniem innych orkiestr. Czasami żartuję, że tylko Filharmonicy Wiedeńscy i Camerata Polonia grają koncerty po dwóch próbach.
Czy koncerty organowe wykonuje Pan przez cały rok, czy tylko w letnim sezonie.
W wielu miejscach na świecie – na przykład na Florydzie, w Kalifornii w Arizonie, jest przez cały czas lato, można koncertować przez cały rok. Ostatnio byłem, pochwalę się, 52 raz w Stanach Zjednoczonych na przełomie listopada i grudnia. Tam koncertowałem i miałem krótki „wyskok” do Meksyku na festiwal w mieście Morelia, gdzie już raz koncertowałem ponad 30 lat temu. Po powrocie z Meksyku do Stanów Zjednoczonych grałem 13 grudnia w Nowym Jorku. Jest to bogaty kraj i obojętnie w którym miejscu znajduje się kościół – na północy, gdzie leży śnieg, czy na południu, gdzie świeci słonce – temperatura w kościele jest taka sama.
Jest tam również chyba sporo sal koncertowych, w których są dobre organy.
Owszem, są sale koncertowe z organami, głównie na uniwersytetach w Ameryce, chociaż naturalnym wnętrzem dla organów jest kościół. Niektóre z amerykańskich sal uniwersyteckich mają akustykę lepszą niż kościoły. Tam kościoły są często wyłożone dywanami, poduszeczkami, drewnem i trudno tego odmówić Amerykanom, bo oni lubią wygodę, ale nie wiedzą, jak źle taki dywan wpływa na akustykę. Można postawić najlepszy instrument w kościele i jeśli kościół wyłoży się materiałami dźwiękochłonnymi, to on nie będzie brzmiał dobrze.
Koncertuje Pan także w Polsce – jak często?
Zazwyczaj każdego roku latem w Polsce daję od ośmiu do dziesięciu koncertów. Późną jesienią i zimą zazwyczaj nie organizuje się w kościołach koncertów organowych, ale w kwietniu miałem promujący płytę koncert w Mielcu, później byłem w Lublinie, koncertowałem w Cieplicach Śląskich, wystąpiłem na Roztoczu w Lubaczowie i Krasnobrodzie, wczoraj byłem w Łańcucie, 1 października koncertuję w Dąbrowie Górniczej, 14 października w Chorzowie. Będę w Polsce jeszcze pod koniec listopada, ale nie z recitalem organowym, zasiądę przy fortepianie, aby towarzyszyć śpiewaczce. Wykonamy kilka arii operowych i operetkowych, a ponieważ ma być „andrzejkowy” nastrój, będą także opracowania tang, a nawet pojawi się piosenka. Będzie to ciekawostka, ponieważ jak byłem jeszcze w liceum, skomponowałem piosenkę do słów mojego wujka zatytułowaną „Tomaszowski walc”, w której jest mowa o restauracji „Kosmos”, której już nie ma, o podcieniach, które później zburzono niestety i chcę, aby ten walc zabrzmiał tego wieczoru po raz pierwszy. Śpiewaczce piosenka bardzo się podoba, zobaczymy, czy spodoba się publiczności.
Miejsce urodzenia, jeśli się w nim spędziło lata dzieciństwa, zawsze wspomina się z sentymentem i chętnie się do niego wraca.
Owszem, ciągnie tam człowieka zawsze. Jeździłem tam do tej pory raz w roku i to przy okazji koncertów, bo czterdzieści lat już prowadzę koncerty w Krasnobrodzie, w kompleksie podominikańskim zbudowanym przez Marysieńkę Sobieską, a sześć lat temu doszedł cykl w Lubaczowie, podczas którego zawsze gram jeden koncert. Dzięki autostradzie ostatnio, nie śpiesząc się, jechałem z Krakowa do Tomaszowa trzy godziny i dziesięć minut. Zamierzam kupić mieszkanie w Krakowie i jak już będę je miał, to można będzie w moje rodzinne strony na Roztocze często „wyskakiwać”.
Bardzo się cieszę, że niedługo będzie okazja do częstszych spotkań w Krakowie albo na Roztoczu.
Ja także mam taką nadzieję.
Z panem Markiem Kudlickim – światowej sławy organistą rozmawiała Zofia Stopińska 25 września 2017 roku w Rzeszowie.