wywiady

Krzysztof Meisinger: Gitara ma niesłychane możliwości, ale...

           Wspaniałą ucztę zgotowali publiczności organizatorzy 22. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego, zapraszając 28 sierpnia Krzysztofa Meisingera, jednego z najwybitniejszych gitarzystów klasycznych, wraz z Sinfonią Varsovią w kameralnym składzie. Koncert odbył się w Sali widowiskowej Domu Kultury SCK, a gospodynią wieczoru była pani Joanna Kruszyńska – dyrektor Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu.
          Utwory, które zabrzmiały tego wieczoru, znajdą Państwo na płycie „Astor” i dlatego tak zatytułowany został koncert.
W pierwszej części wysłuchaliśmy następujących utworów:
- Gerardo Matos Rodriguez – La Cumparsita;
- Carlos Gardel – El dia que me quieras;
- Enio Morricone – Cinema Paradiso Suite;
- Carlo Domeniconi - Koyunbaba (wspaniały popis solowy Krzysztofa Meisingera);
- Isaac Albenitz – Asturias.
Natomiast część drugą wypełniły utwory Astora Piazzolli: Bandoneon, Milonga del Angel, Libertango, Soledad i Concierto para Quintetto.
           Piękne utwory, a przede wszystkim rewelacyjne wykonanie sprawiły, że publiczność natychmiast powstała z miejsc i gorąco oklaskiwała Artystów domagając się bisu. Również po wykonaniu na bis Asturias Isaaca Albeniza, owacja na stojąco trwała długo.
           Po koncercie Mistrz Krzysztof Meisinger zgodził się na spotykanie w mieleckim hotelu Iskierka i dlatego mogę teraz zaprosić Państwo do lektury.

           Zofia Stopińska: Bardzo Panu dziękuję za wspaniały wieczór, podczas którego podziwiając Pana grę, myślałam: „Paganini gitary”. Długo trzeba było Pana namawiać, żeby zgodził się Pan wystąpić w Mielcu?
          Krzysztof Meisinger: Nie, musieliśmy tylko ustalić odpowiedni termin. Nie było to łatwe, ale udało się przyjechać i jestem.

          Gitara jest instrumentem powszechnie znanym i chyba prawie każdy wie, jak wygląda ten instrument. Większość ludzi jest pewna, że bardzo łatwo jest się nauczyć grać na gitarze, ale tak chyba nie jest...
          - Tak, gitara to instrument, który trzeba przede wszystkim pokochać, bo bez miłości do niej może być problem. Gitara klasyczna to instrument wyjątkowy, inny od pozostałych współcześnie wykorzystywanych instrumentów.
          Gitara ma niesłychane możliwości, ale jest to istota bardzo wrażliwa, która dysponuje własnymi walorami, nie zapożyczając niczego od innych instrumentów.
Dzięki temu jest niepowtarzalna, niezwykle uniwersalna, mająca w sobie niezwykły potencjał wyrazowy. Był czas, kiedy myślałem, że gitara powinna emanować takimi samymi cechami jak wszystkie inne instrumenty koncertowe.
          Dopiero gry wróciłem do podstaw, do tradycji, do szkoły Andrésa Segovii, poczułem dopiero, czym gitara tak naprawdę jest. Jak, z jednej strony, jest to delikatny, ulotny instrument, a z drugiej strony jakie ma niesamowite możliwości wyrazowe i jak unikatowe jest jego piękno.

           Z pewnością ktoś musiał Pana tą miłością zarazić i dobrze nauczyć grać, bo inaczej nic by z tego nie wyszło.
           - Oczywiście, wymieniam kilku swoich mistrzów: Aniello Desiderio, który także jest określany wspomnianym przez Panią przydomkiem „Paganini gitary”. Jest to gitarzysta mieszkający w Neapolu i ja u niego studiowałem przez dwa lata. Olbrzymi wpływ na to, kim jestem teraz, miał także gitarzysta amerykański Christopher Parkening, który jest protegowanym Andrésa Segovii. Ten człowiek zafascynował mnie bezgranicznie, bo to osoba, która emanuje własnym światłem. Dzięki niemu pokochałem Segovię i to, co dla gitary zrobił.

          Mieszka Pan w Szczecinie. To jest rodzinne miasto, czy Pan je wybrał?
          - To jest miasto, które wybrało mi przeznaczenie, bo tam poznałem swoją żonę. To było już prawie trzynaście lat temu, kiedy będąc jeszcze studentem, grałem tam koncert z towarzyszeniem orkiestry w której grała prześliczna wiolonczelistka w której się zakochałem i która niedługo później została moja żoną. Po tamtym koncercie wyjechałem ze Szczecina, ale po dwóch tygodniach wróciłem i już w nim zostałem.
To miasto mnie fascynuje, to miasto mnie inspiruje, to miasto ma w sobie absolutnie niesamowite cechy.
           W Szczecinie organizuję już od trzech lat Meisinger Music Festiwal i staram się, aby występowały w tym mieście największe gwiazdy muzyki. Podczas pierwszej edycji gościł z recitalem Piotr Anderszewski, uważany za jednego z najwybitniejszych polskich pianistów swojego pokolenia, wystąpił Daniel Stabrawa – legendarny koncertmistrz Filharmoników Berlińskich, wystąpiła Soyoung Yoon – zwyciężczyni Konkursu im. H. Wieniawskiego w 2011 r., zaś zaliczana do najlepszych orkiestr europejskich Sinfonia Varsovia grała dwa koncerty – m.in. Marcel Markowski, świetny wiolonczelista tej orkiestry grał Koncert Haydna i zachwycił publiczność.
Druga edycja zaowocowała obecnością takich osobowości, jak: Mariza L’Arpeggiata, Waldemar Malicki, Yuanjo Mosalini, i innymi wybitnymi artystami.
Podczas tegorocznej edycji wystąpią: Ivo Pogorelich, Sumi Jo, Alena Baeva, Sinfonia Varsovia, Vincenzo Capezzuto – lista znakomitych artystów jest bardzo długa. Zawsze są to artyści, którzy mnie fascynują i to jest jedyny klucz do tego, że są zapraszani.
Dzięki temu publiczność szczecińska (ale nie tylko), ma możliwość ich usłyszeć.

           Bardzo dużo koncertuje Pan za granicą. Czy zdarza się, że koncertuje Pan z Polakami?
           - Owszem, czasami podróżuję z artystami z Polski. Dla przykładu powiem, że z Anią Staśkiewicz – znakomitą skrzypaczką i moją prawie dwudziestoletnia przyjaciółką, zwiedziliśmy kawał świata, jesteśmy po wielu wspólnych koncertach na całym świecie. Zdarza się też tak, że gdy przyjeżdżam do jakiegoś miasta w Stanach Zjednoczonych czy w Ameryce Południowej, spotykam Polaków i jest to dla mnie zawsze wielkie święto. Bardzo przeżywam takie spotkania, bo dla mnie domem jest Polska i ja do domu chcę zawsze wracać. Miałem w życiu wiele propozycji wyjazdów na stałe, ale nigdy się na to nie zgodziłem, bo nie mógłbym się z Polską rozstać na dłużej. Dlatego niemal zawsze, kiedy spotykam Polaków na różnych krańcach świata, dostrzegam tęsknotę w ich oczach.

          Niedawno czytałam w Internecie posty, w których zachwycała się Pana grą i osobowością pani Agnieszka Rehlis, wybitna polska śpiewaczka.
          - Z Agnieszką mam szczęście współpracować już od paru lat i uważam, że Agnieszka Rehlis to aktualnie jeden z najlepszych mezzosopranów na świecie.
Szykujemy się do wspólnej płyty, która będziemy nagrywać w grudniu. Będzie to nietypowa płyta, bo muzyka, która się na niej znajdzie, dopiero powstaje, a to, co już zostało napisane, jest przepiękne. Początkowo planowaliśmy płytę „recitalową”, z utworami różnych kompozytorów, ale ciągle czegoś mi w tym programie brakowało. Poprosiłem zatem swojego przyjaciela, gitarzystę i kompozytora Bartłomieja Marusika o napisanie dla nas pieśni, bo nie ma zbyt wielu polskich pieśni dedykowanych na głos i gitarę. Jestem poruszony pieśniami, które już od niego otrzymałem. Wszystkie do wierszy Bolesława Leśmiana i w tej chwili bardzo się zastanawiamy nad tym, aby naszą płytę poświęcić wyłącznie z kompozycjom Bartka Marusika.

          W programie dzisiejszego koncertu najwięcej było elementów tanga. Kiedy tango pojawiło się w Pana życiu?
          - Już dawno, bo właściwie od kiedy zacząłem się zajmować muzyką i uczyć się w szkole muzycznej. Przez pierwsze dwa lata szukałem różnych inspiracji do ćwiczenia i rozwoju swoich umiejętności. Do dziś pamiętam moment, kiedy zetknąłem się po raz pierwszy z muzyką Astora Piazzolli. Ta muzyka mnie absolutnie porwała, bo miała w sobie coś niesamowitego, jak nowoczesność zakorzenioną w tradycji, miała w sobie te emocje, których w muzyce szukałem i stała mi się ona na tyle bliska, że charakter tej muzyki, ale również charakter kompozytora, mną zawładnął i do dziś tą drogą podążam. Astor Piazzolla i jego muzyka mają w sobie coś fascynującego. Pomimo tylu lat obcowania z tą muzyka, cały czas coś nowego w niej odkrywam i cały czas ona mnie inspiruje.

          Czy utwory, których dzisiaj wysłuchaliśmy, zostały przez Pana opracowane na ten skład?
          - Utwory, które wykonaliśmy w pierwszej części koncertu to moje aranżacje, natomiast utwory Piazzolli, które graliśmy w drugiej części koncertu, zostały opracowane przez Bernarda Chmielarza.
Barnard Chmielarz jest moim wieloletnim przyjacielem. Był jedną z tych osób, które już na samym początku we mnie uwierzyły i bardzo pomogły mi w rozwoju. Otrzymałem od niego olbrzymią pomoc.

          Jest Pan zafascynowany Astorem Piazzollą i jego muzyką do tego stopnia, że podjął się Pan wystawienia w Teatrze Polskim w Szczecinie operity tego kompozytora i sukces był wielki.
          - To było wielkie wydarzenie. To dzieło jest czymś „nie z tego świata”. Piazzollę bardzo często do tworzenia muzyki inspirowały kobiety które poznawał – jego miłości.
           W przypadku tango-operity była to wokalistka Egle Martin, ale problemem w ich relacjach był fakt, że była zamężna. Piazzolla zaprosił ją z mężem na obiad do domu i podczas tego spotkania powiedział, że jest zakochany w Egle i ona ma się w tym momencie zdeklarować, czy wychodzi z mężem, czy zostaje z nim. Egle Martin, ku jego wielkiemu rozczarowaniu, wyszła z mężem. Wkrótce Horacio Ferrer, autor libretta do tej operity „Maria de Buenos Aires”, zaprosił Piazzollę na koncert wokalistki Amelity Baltar.
Podczas koncertu Astor zafascynował się Amelitą (w tym jej urodą) i ukończył z myślą o niej i jej powierzył wykonanie tego dzieła. Samo libretto jest niesamowite, ma w sobie wiele metafizyki i język Ferrera jest bardzo wysublimowany i ma bardzo charakterystyczny styl.

          Dzisiaj wysłuchaliśmy fragmentów znakomitej płyty Pana z Sinfonią Varsovią, zatytułowanej „Astor”, a już promowana jest najnowsza płyta „Vivaldissimo”.
          - Płytę „Astor” przygotowywałem z myślą o orkiestrze Sinfonia Varsovia, natomiast płyta „Vivaldissimo” powstała z myślą o stworzeniu własnej orkiestry barokowej, która nazywa się Poland baROCK. Ten zespół ma niesamowite atuty, a gitara klasyczna nigdy nie współpracowała ze stricte barokową orkiestrą, grającą na instrumentach dawnych. Ponadto jest to tak świeże brzmienie i mające ogrom niesamowitej energii! W tym zespole grają sami młodzi ludzie, którzy mają w sobie bardzo dużo zapału do grania. Ilekroć się z nimi spotykam, to mam olbrzymią radość ze wspólnej pracy.

          Pana gitara brzmi przepięknie i z pewnością jest to bardzo dobry instrument.
          - Tak, a najlepszym dowodem na to jest fakt, że po jej otrzymaniu nie zainteresowałem się już nigdy żadną inną gitarą. Zbudował ją dla mnie znakomity szwedzki lutnik Anders Sterner, mieszkający aktualnie w Stanach Zjednoczonych, a jest to kopia gitary hiszpańskiego lutnika Ignacio Flety, która nosi imię „Angel”.
Pomimo, że gram na tym konkretnym instrumencie od blisko 4 lat, to nasza przyjaźń z Andersem Sternerem nadal trwa i jak tylko jest okazja, to rozmawiamy ze sobą bardzo. Anders Sterner jest wyjątkowym człowiekiem i lutnikiem, czuję jego niesamowitą energię w tej gitarze.

          Ciekawa jestem, z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan z Mielca?
          - Fantastycznymi, bo publiczność była niesamowita i gorąco nas przyjęła. Ilekroć jestem na Podkarpaciu, to wyjeżdżając zawsze czekam na szybki powrót w te strony.

          Mam nadzieję, że niedługo to nastąpi, bo o dzisiejszym wspaniałym koncercie z pewnością będzie głośno i organizatorzy koncertów, i festiwali będą chcieli z pewnością Pana zaprosić. Dziękuję Panu za koncert i miłe spotkanie, dzięki któremu poznają Pana czytelnicy „Klasyki na Podkarpaciu”
          - Ja również bardzo dziękuję. Cieszę się, że mogłem Panią osobiście poznać.

Jadwiga Postrożna: Muzyka zawsze przewijała się przez moje życie

           "Traviata" Giuseppe Verdiego w wersji koncertowej zainaugurowała 22 sierpnia 2019r. w Sali Koncertowej Stodoła XIII Festiwal Muzyki Kameralnej "Bravo Maestro". Organizatorem Festiwalu jest Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, a Dyrektorem Festiwalu jest pan Łukasz Gaj. Podczas tegorocznej edycji odbyły się trzy bardzo interesujące koncerty w wykonaniu wspaniałych polskich artystów. Drugi wieczór zatytułowany "Mistrzowskie skrzypce wypełniły dzieła baroku, a wykonawcami byli znakomity skrzypek Robert Kabara i zespół Silesian Chamber Players. Na zakończenie odbył się "Maraton wirtuozowski" w wykonaniu najlepszych polskich solistów i kameralistów.
           Powracamy jednak do inaugurującej wydarzenie „Traviaty” Verdiego w wykonaniu wybitnych solistów operowych, która przeniosła nas w czasy XIX-wiecznego Paryża, a tematem tej opery jest historia miłości, która przekraczała konwenanse epoki.
Wykonawcami partii solowych byli:
- Anna Lichorowicz – Violetta Valery
- Łukasz Gaj – Alfredo
- Jacek Jaskuła – Giorgio Germont
- Jadwiga Postrożna – Flora
- Aleksander Zuchowicz – Gaston
- Adam Zaremba – Baron
- Mirella Malorny-Konopka – fortepian
- Regina Gowarzewska – słowo o muzyce
            Trudno nazwać to co się działo na scenie Sali Koncertowej Stodoła koncertem, bo wspaniali śpiewacy popisali się także świetną grą aktorską. Znakomite wykonanie, publiczność przyjęła gorącą owacją na stojąco.
            Pierwszy dzień festiwalu zaowocował także rozmową, o której marzyłam od dawna. Przedstawiam Państwu panią Jadwigę Postrożną, świetną śpiewaczkę młodego pokolenia, obdarowaną przez naturę przepięknym głosem mezzosopranowym.

           Zofia Stopińska: Rozmawiamy w Kąśnej Dolnej przed koncertowym wykonaniem „Traviaty” G. Verdiego, na inaugurację Festiwalu "Bravo Maestro". Z pewnością Pani zna to miejsce, ponieważ znajduje się ono niedaleko rodzinnej Limanowej. Czy Pani już tutaj występowała?
          Jadwiga Postrożna: Jestem tu, niestety, po raz pierwszy i bardzo żałuję, że nie wiedziałam o tym przeuroczym miejscu, które jest tak blisko Limanowej.
W Limanowej bywam rzadko ze względu na pracę, a wcześniej studia i pewnie dlatego ominęła mnie przyjemność bycia w tym dworze.
Bardzo się cieszę, że teraz mogę tutaj być.

          Skoro już jesteśmy niedaleko domu rodzinnego, to proszę powiedzieć, kiedy i w jaki sposób zaczęła się Pani przygoda z muzyką?
          - Urodziłam się w muzykującej rodzinie. Moja babcia Genowefa Wróbel wraz ze swoimi dziećmi założyła rodzinny zespół muzyczny, który przez lata gościł we Wrocławiu biorąc udział w Ogólnopolskich Spotkaniach Muzykujących Rodzin.
Zespół rozwijał się z biegiem czasu. Zaczęło się od dzieci, potem w zespole muzykowały wnuki. Rodzinny zespół uświetniał różne imprezy zarówno na limanowszczyźnie jak i innych miastach Polski.Teraz ze wzgleu na fakt, że rozjechaliśmy się po świecie, nie kontynuujemy tradycji zespołu, ale jak się spotykamy na rodzinnych uroczystościach, to wspólnie muzykujemy. Od tego wszystko się zaczęło.
           Później był Zespół Pieśni i Tańca „Limanowianie” pod kierunkiem śp. profesora Ludwika Mordarskiego, nieodżałowanego człowieka kultury, muzyka, folklorysty i pedagoga na naszym terenie.
           Kolejne zespoły, z którymi współpracowałam, to: Big Band „Echo Podhala”, Szkolny Zespół Consonance oraz Chór Mieszany „Canticum Iubilaeum”. Uważam, że właśnie tam był początek muzycznej drogi, bo śpiewanie zaczęło mi się coraz bardziej podobać.
           Wkrótce za namową kolegi poszłam na przesłuchanie do Szkoły Muzycznej II stopnia w Nowym Sączu, gdzie trafilam pod opiekę wspaniałego pedagoga - pani Małgorzaty Miecznikowskiej-Gurgul i wówczas rozpoczęła się moja przygoda z muzyką klasyczną.

           Czy od początku marzyła Pani o śpiewie i chciała Pani być śpiewaczką operową?
           - Będąc dzieckiem jeszcze o tym nie myślałam, tym bardziej, że rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej w Limanowej na skrzypce i grałam na tym instrumencie w sumie siedem lat. W szóstej klasie szkoły podstawowej stwierdziłam, że to nie jest droga dla mnie i nie chcę się tym zajmować, bo nie lubię i męczy mnie granie na skrzypcach. Odłożyłam skrzypce na kilka lat. Po tym czasie zdarzało mi się grywać na skrzypcach ale nie klasykę tylko folklor. Muzyka zawsze przewijała się przez moje życie, ale nie była to od początku muzyka klasyczna, bo najpierw poznałam muzykę regionalną, ludową, potem chóralną, ale już wtedy zaczęło coś kiełkować.
           Około 20 lat temu moja kuzynka wychodziła za mąż i podczas ślubu, po raz pierwszy w życiu, śpiewałam „Ava Maria” Gounod'a z towarzyszeniem naszego limanowskiego organisty i dyrygenta Chóru "Canticum Iubilaeum" Marka Michalika. On pierwszy dawał mi wskazówki, jak mam śpiewać. Jeszcze wtedy nie uczyłam się śpiewu, więc śpiewałam swoim głosem, tak jak umiałam. Nie wiedziałam wówczas, że mam głos operowy, ale jak niedawno posłuchałam nagrania zarejestrowanego podczas tego ślubu, to łza mi się w oku zakręciła, bo nawet to górny dźwięk w kulminacji utworu zaśpiewałam dobrze. Słuchając nie odczuwałam żadnego dyskomfortu a jestem zawsze bardzo krytyczna, jeżeli chodzi o moje wykonanie, zawsze uważam, że może być lepiej, a tego nagrania wysłuchałam z przyjemnością.

           Zapytam teraz o Pani mistrzów, bo w ostatnich latach studiów zdolni studenci często jeżdżą na różne kursy, studia podyplomowe i pracują ze sławnymi artystami, których nazwiska wymieniane są pod każdą szerokością geograficzną. Często także w życiu artysty ważny jest człowiek, który odkryje muzyczne zdolności, dobrze ustawi głos, po prostu.
          - Moim pierwszym mistrzem była wspomniana już pani Małgorzata Miecznikowska-Gurgul, a kontynuatorem tej drogi był i nadal jest pan prof. Tadeusz Pszonka, z którym nadal się spotykam, cenię jego uwagi i korzystam z Jego rad. Pod Jego kierunkiem studiowałam śpiew, był również promotorem mojej pracy magisterskiej, a także pracy doktorskiej. Życzę każdemu młodemu śpiewakowi, żeby miał takiego nauczyciela, któremu wierzy bezgranicznie i czuje, że to, co ten pedagog proponuje, to jest właściwa droga. Profesor Tadeusz Pszonka wysyłał mnie na kursy mistrzowskie do różnych pedagogów światowej sławy, była wśród nich pani prof. Helena Łazarska. Wiele skorzystałam pracując z tymi pedagogami, ale i ich wskazówki pokrywały się z uwagami mojego profesora.
Teraz już wiem, bo sama jestem pedagogiem, że czasami jak ktoś inny powie dokładnie to samo, ale użyje innych słów, tłumacząc, w jaki sposób mamy pokonać jakąś trudność, to uczniowi łatwiej jest to zrealizować.
           Bardzo się cieszę, że mój Profesor był i nadal jest moim mistrzem, moim przyjacielem, nauczył mnie zachowania i poruszania się w niełatwym świecie operowym. Wszystko mu zawdzięczam.

           Czy od początku była Pani prawadzona jako mezzosopran?
           - Tak, chociaż pani prof. Helena Łazarska powiedziała mi kiedyś: „...dziecko, po trzydziestce będziesz dopiero wiedziała, jakim jesteś głosem”.
Rzeczywiście, kiedy skończyłam 30 lat mój głos zaczął się zmieniać i raczej idę w stronę sopranu dramatycznego, aniżeli altu. Cieszę się, że mój głos nie stoi w miejscu ale przez cały czas się rozwija. Cieszę sie, że mogę śpiewać role, które mnie rozwijają wokalnie ale i także dają mi tak wiele przyjemnisci.
Mój głos rośnie w siłę i ciągle poznaję jego nowe możliwości.

           Mezzosopranowe głosy są zawsze poszukiwane i chyba miała Pani okazję się przekonać o tym.
           - Tak, aczkolwiek mezzosopran i baryton to są najbardziej popularne głosy. Najpierw poszukiwany jest zawsze tenor, później sopran koloraturowy, potem sopran lirico-spinto, bas, a na końcu mezzosopran i baryton. Mezzosopranowych ról nie ma aż tak wielu w porównaniu z sopranowymi.

          Ma Pani głos o szerokiej skali i śpiewa Pani zarówno partie mezzosopranowe, jak i sopranowe – repertuar ciągle się powiększa i jest bardzo różnorodny.
           - To prawda, a najlepszym przykładem może być partia Santuzzy w operze „Rycerskość wieśniacza” Pietro Mascagniego, która jest napisana na sopran dramatyczny, a powierzana jest przeważnie mezzosopranom i mówiąc szczerze, jest to jedna z trudniejszych partii, którą już wykonywałam i będę miała przyjemność wykonywać.
           Tessitura mojego repertuar rozpoczyna się od Ulryki w operze „Bal maskowy” Giuseppe Verdiego, która to partia jest bardzo niska, prowadzi przez większość mezzosopranowych partii dochodząc wspomnianej już Santuzzy, czy Doroty w "Krakowiakach i Góralach" Stefaniego, która to w urtexcie jest napisana dla sopranu. Wiem jednak, że mam jeszcze wiele ról przed sobą. Cieszę się, że mam głos z dużymi możliwościami, bo nie muszę się ograniczać do grania starszych pań, cyganek albo duchów. Mogę także być na scenie amantką.

           Coraz częściej do kreacji głównych ról w teatrach operowych angażowane są osoby, które nie tylko pięknie śpiewają, ale także mają zdolności aktorskie. Z pewnością prof. Tadeusz Pszonka zwracał uwaga na te umiejętności.
           - Profesor zwracał uwagę na aspekt aktorstwa, który jest nieodzowny w naszym zawodzie. Sporo doświadczeń wyniosłam także z Limanowej, bo Zespół Pieśni i Tańca „Limanowianie” przygotowywał przedstawienia, które wymagały od wykonawców także umiejętności aktorskich.
            Wkrótce po rozpoczęciu studiów w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, zaczęłam pracować w Teatrze Muzycznym „Capitol”. Na początku zostałam zaangażowana do chóru, ale już niedługo po tym zaczełam dostawać niewielkie role, które wymagały zdolności wokalnych i aktorskich. Pamiętam, jak grałam pierwszego „Skrzypka na dachu”, w październiku zaczęłam studia, a spektakl był w grudniu. Nie wiedziałam wówczas, co wolno mi na scenie robić w czasie spektaklu; czy mogę się obejrzeć w prawo, w lewo, co mam zrobić z rękami, jak reagować, a na czwartym roku studiów, kiedy graliśmy ostatni spektakl, przypomniałam sobie ten mój pierwszy spektakl i mogłam porównać, jak dużo się nauczyłam. Wiedziałam, że mogę być luźniejsza na scenie, nawiązać interakcję z kolegą czy koleżanką, nawet powiedzieć coś śmiesznego. Te wszystkie doświadczenia bardzo mnie rozwinęły.

           Będąc małą dziewczynką jeździła Pani do Wrocławia na Spotkania Muzykujących Rodzin, później studiowała Pani we Wrocławiu i tam już Pani pozostała, a Opera Wrocławska stała się drugim Pani domem.
           - Tak, we Wrocławiu jestem w domu, a do Limanowej jeżdżę do Rodziców. Wiem, że mogą się moi przyjaciele obrazić, ale teraz czuję się Wrocławianką, bo tam jest moje serce, tam mam przyjaciół, znajomych (chociaż mam ich także w Limanowej i w wielu innych miastach Polski również), ale dom mam we Wrocławiu, a Opera Wrocławska jest moim drugim domem. Mam to szczęście, że już ósmy sezon będę mogła tam pracować, bo tam mogę pracować ze świetnymi dyrygentami, reżyserami, mam wspaniałych kolegów i koleżanki w pracy. Kocham to miejsce. Mówi się, że człowiek, który kocha swoją pracę, nie przepracuje ani jednego dnia i ja tak właśnie się czuję. Nigdy wybierając się do pracy nie myślę: „...o Boże, znowu próba”. Po prostu wstaję, robię kawę i wychodzę do pracy z przyjemnością.

           Mówimy o Operze Wrocławskiej , ale przecież wyjeżdża Pani na gościnne występy w innych teatrach operowych i filharmoniach w Polsce oraz za granicą.
           - Oczywiście, w nadchodzącym sezonie można będzie mnie usłyszeć w teatrze w Bremerhaven w Niemczech i tam wystąpię w roli Santuzzy w „Cavalerii Rusticanie”. Polska publiczność będzie mnie mogła usłyszeć i zobaczyć w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie w roli Feneny w operze „Nabucco”. Ale także i wrocławska publiczność będzie mogla mnie oglądać w nadchodzącym sezonie. W czasie pobytów poza Wrocławiem czas płynie zupełnie inaczej, trzeba się przygotować psychicznie i fizycznie na pobyt poza domem, ale zdobywa się wiele nowych doświadczeń.

           Wspomniała Pani, że jest Pani Doktorem Sztuki w dziedzinie wokalistyki. Ciekawa jestem, co było tematem pracy.
           - Zajęłam się życiem i twórczością Jana Joachima Czecha. Ten wybitny pedagog, kompozytor i poeta pochodził z Cyganowic koło Starego Sącza. Zanim przystąpiłam do pracy, długo zastanawiałam się nad tematem, bo wiadomo, że miała to być praca odkrywcza. Między innymi zadzwoniłam do Domu Kultury „Sokół” w Nowym Sączu i dyrektor tejże instytucji pan Antoni Malczak powiedział mi, że warto zająć się życiem, działalnością i twórczością Jana Joachima Czecha.
Okazało się, że to niezwykle interesująca postać i bardzo płodny kompozytor, który napisał m. in. kilka wodewili, około 1500 pieśni.
           Był nauczycielem i dużo tworzył z myślą o swoich uczniach, których uczył gry na różnych instrumentach, tworzył orkiestry, chóry. Zwykle pisał sam głos (jako zadanie na lekcje muzyki), a dopiero później dodawał do tego akompaniament, a czasami nawet opracowywał go na orkiestrę.
            Pisałam o każdej dziedzinie jego twórczości, a były to: działalność pedagogiczna, pieśni, muzyka oratoryjna, opera i operetka. Dokonałam analizy kilku utworów i bardzo mnie postać Jana Joachima Czecha zafascynowała. Po obronie doktoratu w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, komisja stwierdziła, że to nie jest temat wyczerpany i powinnam dalej pracować nad tym tematem.
            Miałam przyjemność współpracować z synem Jana Joachima – panem Ludwikiem Czechem, który zmarł trzy lata temu, ale mam nadzieję, że będę mogła ten temat kontynuować razem z wnukiem – panem Krzysztofem Czechem.

           Uważam, że takich ludzi trzeba pokazywać światu, przybliżać ich twórczość. Wielu z nich, tak jak Jan Joachim Czech, żyło skromnie w niewielkich ośrodkach, a byli wspaniałymi utalentowanymi kompozytorami.
           Dokładnie tak było z Janem Joachimem. Wojna przerwała jego pracę i bardzo szkoda, że nie dokończył komponować opery i nigdy w całości jej nie poznamy.
Jego twórczość jest prosta, ale piękna. Wiele pieśni skomponował do swoich wierszy, ale pisał także do tekstów znanych poetów.

           Częścią pracy doktorskiej są nagrania, które zostały wydane na płycie i być może są dostępne.                                                                                                                                                         - Płyta jest dostępna w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy i w mojej prywatnej kolekcji. Ciągle myślę także o nagraniu większej ilości pieśni Jana Joachima Czecha i wydaniu ich. Może kiedyś się uda ten plan zrealizować.

          Słyszałam, że Pani uczy.
          - Tak, od szesnastu lat współpracuję z Akademią Ekonomiczną we Wrocławiu, gdzie prowadzę zajęcia indywidualnej emisji głosu z członkami chóru "Ars Cantandi”. Organizujemy wyjazdowe warsztaty, ale spotykamy się także w trakcie roku akademickiego, jeżeli tylko czas mi na to pozwala. Wydaje mi się, że na uczenie profesjonalistów mam jeszcze czas, nie czuję się na tyle kompetentna i uważam, że jeszcze sama nie wszystko wiem. Są starsi nauczyciele, bardziej doświadczeni i oni powinni kształcić adeptów sztuki wokalnej.
Teraz powinnam się skupić na własnej pracy artystycznej.

          Niedawno miałam bardzo sympatyczne kontakty z Chórem Mieszanym „Canticum Iubileum” z Limanowej i dowiedziałam się, że także współpracuje Pani z tym zespołem.
          - Gdy tylko mam czas, to jadę do Limanowej i pracuję z nimi. Organizujemy także wakacyjne warsztaty, ale nie mam czasu na indywidualną pracę z chórzystami więc pracuję z całym zespołem. Robię to z wielką ochotą. Chór ten uważam za moją drugą rodziną. Bardzo lubię czas spędzany z nimi.

           Gdyby nie została Pani śpiewaczką, to jaki zawód by Pani wybrała?
           - Już od dawna miałam sprecyzowane, co bym chciała robić, gdybym nie śpiewała. Chciałabym być śledczym. Jest to zagadnienie dla mnie niezwykle interesujące. To trudny temat, ale dojście do tego kto popełnił przestępstwo, jest bardzo ekscytujące.
W śpiewaniu także ciągle szukamy najlepszego środka wyrazu, może w tym szukaniu jest podobna droga?

           Ma Pani czas na jakieś inne pasje?
          - Owszem, bardzo lubię gotować i piec. Moje koleżanki i koledzy w pracy przekonali się, że kiedy mamy jeden dzień wolny od prób, to następnego dnia Postrożna przynosi całe pudło ciastek albo babeczek, albo całą blachę ciasta. Ja sama nie jadam takich rzeczy, ponieważ nie mogę, ale wiem że smakuje. Ta pasja także daje mi dużo radości.

           Dzisiaj usłyszymy Panią w partii Flory, która musi na scenie być dobrą aktorką – to chyba jedna z ulubionych oper.
           - Muzycznie jest to partia wokalna napisana bardzo wysoko. Wszystkie finały i ensamble, które śpiewa się z chórem, są dosyć wysoko tesaturowo napisane. Cieszę się, że śpiewam razem z Anią Lichorowicz, Jackiem Jaskółą, Olkiem Zuchowiczem i Łukaszem Gajem bo znamy się już wiele lat. Z Anią nawet w Operze mamy wspólną garderobę. Bardzo dobrze czujemy się razem także na scenie.

           W Sali Koncertowej w Kąśnej Dolnej będziecie mogli na scenie grać tylko dlatego, że partie orkiestry wykonuje na fortepianie pani Mirella Malorny-Konopka.
          - Tak, trzeba podkreślić, że jest to świetna pianistka, która potrafi bezbłędnie gra partie orkiestry, a jest to bardzo trudne zadanie.

           Na jakie spektakle może nas Pani zaprosić do Opery Wrocławskiej w nadchodzącym sezonie?
           - Zapraszam do Wrocławia na "Nabucco", "Kopciuszka", "Rycerskość wieśniaczą" oraz inne spektakle z moim udzialem a już we wrześniu zapraszam na Festiwal im. Adama Didura do Sanoka, gdzie z zespołem Opery Wrocławskiej wystąpimy z „Krakowiakami i Góralami” Jana Stefaniego, a ja będę kreować partię Doroty. Będziemy mieć także premierę opery „Carmen” i bardzo chciałabym wziąć w tym spektaklu udział, ale zobaczymy, jakie będą decyzje dotyczące obsady.                                                                                                                                                                                                                                                             W tym sezonie będę częstym gościem opery w Bremerhaven, a na przełomie 2019/ 2020 roku będę śpiewać również w Niemczech w Filharmonii Gotha, gdzie w programie znajdzie się między innymi: IX Symfonia Ludwika van Beethovena. W gronie solistów znajdą się jeszcze światowej sławy sopranistka Gabriela Benačkova, czeski tenor Jakub Pustina oraz bardzo obiecujący baryton z Kapsztadu Lovuyou Mbundu. A w maju i w czerwcu zadebituję na deskach Teatru Wielkiego w Warszawie wspomnianą wcześniej partią Feneny w Nabucco Verdiego. Bardzo się cieszę na wszystkie moje artystyczne projekty. Co prawda sezon zapowiada się pracowicie, ale jeśli Pan Bóg pozwoli i zdrowie dopisze to będzie to kolejny wspaniały sezon mojej pracy.

           Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas, będziemy Panią oklaskiwać dzisiaj w Kąśnej Dolnej oraz niedługo, bo już 20 września, w Sanoku w ramach Festiwalu im. Adama Didura.
          - Do zobaczenia.

Robert Kabara: "Mam wiele wspaniałych wspomnień z tego magicznego miejsca"

          Zapraszam Państwa na spotkanie z Robertem Kabarą, wybitnym skrzypkiem, kameralistą i dyrygentem. Artysta przez wiele lat był dyrektorem artystycznym orkiestry Sinfonietta Cracovia, a od 2013 roku jest pierwszym dyrygentem Śląskiej Orkiestry Kameralnej.
          Z tym zespołem Robert Kabara wystąpił z koncertem 23 sierpnia 2019 r. w Kąśnej Dolnej w ramach Festiwalu Muzyki Kameralnej „Bravo Maestro”. Pan Robert Kabara nie miał czasu na dłuższy wywiad, bo wraz z Orkiestrą przyjechał do Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej w dniu koncertu, w godzinach południowych odbyła się próba i niewiele wolnego czasu pozostało do koncertu, ale spotkaliśmy się pół godziny wcześniej, czyli o 17.30 w pełnej pamiątek po Mistrzu Ignacym Janie Paderewskim kawiarni „Maestro”.

           Zofia Stopińska: Historia tego Festiwalu sięga 1996 roku. Przez ponad dwadzieścia lat odbywał się on w cyklu dwuletnim – naprzemiennie z Festiwalem Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej Dolnej. Od ubiegłego roku Festiwal „Bravo Maestro” odbywa się co roku. Wiem, że występował Pan już kiedyś na Festiwalu „Bravo Maestro” w Kąśnej Dolnej.
          Robert Kabara: Oczywiście, ale to dawne dzieje, bo bywałem na tym Festiwalu, kiedy stroną artystyczną pierwszych edycji zajmował się Vadim Brodski. Pamiętam, że tu się ujawniał talent Leszka Możdżera, oklaskiwaliśmy mistrzowskie kreacje Konstantego Andrzeja Kulki, i występowała cała plejada młodych jeszcze wtedy wspaniałych kolegów. Mam wiele wspaniałych wspomnień z tego magicznego miejsca.

           Tym razem odwiedza Pan to miejsce jako ukształtowany, dojrzały oraz sławny skrzypek i dyrygent ze swoją Śląską Orkiestrą Kameralną, z koncertem muzyki barokowej. W programie znajdą się „Cztery pory roku” op. 8 Antonia Vivaldiego i II Koncert brandenburski Johanna Sebastiana Bacha.
Mam w swoich zbiorach płytę z „Czterema porami roku” w Pana wykonaniu, nagraną już dość dawno, bo jeszcze w ubiegłym wieku ( śmiech).
Musiało to być nagranie z 1997 roku, ponieważ otrzymał Pan Nagrodę Fryderyk’98 za nagranie „Czterech pór roku” Vivaldiego. Czy ten utwór często Pan wykonywał publicznie?
          - Faktycznie, od otrzymania tej nagrody minęło już sporo czasu. Dość długo zajmowałem się dyrygenturą i to zajmowało moją głowę i serce, ale to nie znaczy, że skrzypce były odłożone. Jestem skrzypkiem z natury i ciągle wracam do skrzypiec, grając od czasu do czasu koncerty. Mam ten komfort, że gram tylko te utwory, które naprawdę chcę grać i które sprawiają mi wielką radość.
           Na przykład jutro, niemalże prosto z Kąśnej Dolnej, lecę do Pekinu i mam tam duży recital wypełniony różnorodnymi utworami we wspaniałym towarzystwie znakomitych chińskich pianistów – profesorów tamtejszych uniwersytetów muzycznych. Skrzypce towarzyszą mi przez cały czas, ale wcześniej przez wiele lat były w centrum mojego zainteresowania.

           Kiedyś spotkaliśmy się przy okazji Pana występu z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej i podarował mi Pan płytę z nagraniem Koncertu skrzypcowego Krzysztofa Pendereckiego. Wiem, że Mistrz zaprosił wówczas Pana do nagrania tego utworu.
          - Ja miałem radość nagrywania z Mistrzem Pendereckim zarówno I Koncertu skrzypcowego (o którym zawsze marzyłem), II Koncert skrzypcowy wykonywaliśmy wspólnie na estradach, ale miałem swój udział także w nagraniu Koncertu na altówkę Krzysztofa Pendereckiego.
           Miałem taki niesforny czas, kiedy chciałem spenetrować różne rzeczy, sięgnąłem wtedy po altówkę i również z Mistrzem Pendereckim nagrałem Koncert altówkowy z Sinfonią Iuventus. Wracając jeszcze do I Koncertu skrzypcowego Krzysztofa Pendereckiego, bo jest to utwór szczególny zarówno pod względem emocjonalnym, jak i technicznym. Wymaga bardzo „lotnej” techniki, nie mówiąc o „szalonych” zapisanych ćwierćtonami pasażach i przebiegach, komplikacji partii orkiestrowej. Przygotowywałem też orkiestrę do nagrania i utwór został nagrany przez znakomitą holenderską firmę Channel Classics Records, która specjalizuje się w nagraniach audiofilskich i z wielką radością czytałem informację w Internecie, że ta płyta otrzymała nagrodę Diapason d’Or award, a w londyńskim Gramophone znalazła się znakomita recenzja naszej płyty. Kompozytor był także bardzo zadowolony z tego nagrania. Rozdział częstych kontaktów z Mistrzem Pendereckim zaowocował płytami nagranymi pod batutą Kompozytora.

           Jest Pan laureatem wielu nagród w konkursach, między innymi I nagrody w Ogólnopolskim Konkursie Muzyki Kameralnej w Łodzi, II nagrody w Ogólnopolskim Konkursie Skrzypcowym im. Zdzisława Jankego w Poznaniu, I nagrody w Międzynarodowym Konkursie w Adelajdze, III nagrody i wielu nagród pozaregulaminowych w IX Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu.
Jest Pan już muzykiem średniego pokolenia i, z perspektywy czasu, które z konkursów były najważniejsze w Pana karierze?
           - Sadzę, że wszystkie po kolei. Także „szara codzienność” ma wpływ, bo ona jest totalnie zdeterminowana przez pracę. Nie wszyscy wiedzą, że praca muzyka zajmuje bardzo dużo czasu, uwagi, poświęcenia i wszystko inne jest podporządkowane temu. Uważam, że wszystko jest ważne.
           Dla mnie bardzo ważna jest także praca pedagogiczna, bo ona także daje mi kontakt z młodymi skrzypkami i mam wielu wspaniałych studentów w akademiach muzycznych w Krakowie i Katowicach szczególnie, bo tam jestem profesorem już szósty rok. Akademia Muzyczna w Katowicach jest cudowna pod każdym względem. Studenci i goście z całego świata są zachwyceni działalnością tej uczelni.
Pracuję tam od czasu do czasu z orkiestrą akademicką, mam klasy kameralne i klasę skrzypiec.

            Wynika z tego, że większość czasu spędza Pan teraz w Katowicach.
            - Tak, związałem się ze Śląską Orkiestrą Kameralną, w której grają cudowni ludzie. Są wyjątkowo pracowici, kulturalni i oddani muzyce. Ujęło mnie to bardzo i mam wrażenie, że z koncertu na koncert jesteśmy coraz lepsi.
            Aktualnie jesteśmy w trakcie nagrywania autorskiej płyty z utworami Mieczysława Wajnberga. Mamy już utrwalone dwa koncerty fletowe z Łukaszem Długoszem. Wczoraj mieliśmy intensywne próby, bo za dwa tygodnie będziemy nagrywać niezwykle piękną i złożoną VII Symfonię kameralną Wajnberga, która będzie ostatnim utworem na tej płycie.
Pracujemy dużo i wszystko, co robimy, jest ważne. Każde pole działania jest równie ważne i piękne.

            Spotkania z wybitnymi muzykami przynoszą nowe doświadczenia. Pan miał szczęście do takich wspaniałych osób, jak wspomniany już Krzysztof Penderecki. Był Pan pierwszym koncertmistrzem stworzonej przez Krystiana Zimermana Polish Festiwal Orchestra, z którą odbył Pan światowe tournée. W 1992 roku Jerzy Semkow zaprosił Pana jako koncertmistrza orkiestry w Montpellier we Francji.
           - Maestro Jerzy Maksymiuk był moim mentorem dyrygenckim przez szereg lat. Lekcje z Jerzym Maksymiukiem były bardzo osobistą podróżą przez muzykę, trwającą kilka lat. Każdą wolną chwilę spędzałem w Warszawie, w Jego zaciszu domowym. „Dopuścił mnie” do swego prywatnego i muzycznego życia. Bardzo dużo partytur omówiliśmy i wiele godzin dyskutowaliśmy na temat dyrygenckiego fachu. Jest to cudowny człowiek i bezsprzecznie wyjątkowy.
            Spotkałem na swojej drodze także Maxima Vengerova, z którym grywałem i dyrygowałem jego koncertami. Pracowałem z całą plejadą skrzypków, wśród których byli: Alena Baeva, a z młodszej generacji Stefan Tarara – w tej chwili trudno mi jest wymieniać, ale w tych spotkaniach jest ciągłość.
            W tej chwili bardzo dużo pracuję w uniwersytetach w Chinach, głównie w Pekinie, ale nie tylko, gdzie spotykam się z nadzwyczajną dbałością o jakość kształcenia muzycznego i jestem tym zaskoczony.
Młodzi ludzie są bardzo utalentowani i pracują wytrwale.
           Mam 11-letnią uczennicę, która jest nadzwyczaj uzdolniona, zanim tłumaczka zacznie moje wskazówki tłumaczyć z angielskiego na chiński, ona już wie, o co chodzi i realizuje je w grze. Takie spotkania dostarczają wielu wrażeń i trudno je przecenić.

           Cały czas jest Pan pracuje, ale przecież musi się znaleźć czas na odpoczynek.
           - Z tym jest problem, bo jak jest trochę wolnego czasu, to trzeba popracować nad zaległościami albo nad nowym repertuarem.
Mam nadzieję, że kiedyś się nauczę odpoczywać na bieżąco, bo to jest jedyne wyjście. Staram się uprawiać sport, na razie jest to szybka jazda na rolkach (śmiech).
Śmieje się pani, bo to niezbyt wskazany sport dla skrzypka i dla dyrygenta również, ale to mi bardzo odpowiada, a także pozwala chociaż na krótko oderwać się od codzienności i trochę odpocząć.

           Nowy sezon artystyczny już niedługo się rozpocznie i trzeba go było z odpowiednim wyprzedzeniem zaplanować.
           - Oczywiście, cały sezon jest już zaplanowany i te plany się ciągle zagęszczają. Dlatego rok za rokiem mija coraz szybciej.

           Najwięcej czasu w najbliższych dziesięciu miesiącach poświęci Pan na pracę ze Śląską Orkiestrą Kameralną, oraz pracę pedagogiczną w Akademii Muzycznej w Katowicach i Akademii Muzycznej w Krakowie.
           - To prawda i cieszę się na te zajęcia. Mam jeszcze zaplanowanych trochę azjatyckich podróży, które są wyczerpujące, ale także inspirujące w sposób niebywały. Nie wziąłem ze sobą kalendarza i trudno mi z pamięci mówić o koncertach, ale także mam ich sporo zaplanowanych.

           Trochę szkoda, że przyjechaliście do Kąśnej Dolnej tylko na kilka godzin i nie ma czasu nawet na krótki spacer po pięknym parku. Po próbie zdążył pan chwilę odpocząć, przebrać się, wypić kawę w trakcie naszej rozmowy i już trzeba iść na koncert.
           - Tak to niestety wygląda. Nawet przestrzegałem muzyków, żeby za bardzo nie ulegali urokowi tego miejsca, bo nasza praca wprawdzie trochę jest związana z naturą, ale wymaga ogromnego wysiłku i pełnej gotowości oraz niesamowitej aktywności. Miło popatrzeć na tę sielskość, ale nie można się za bardzo w niej zanurzyć, bo trzeba się skupić wyłącznie na koncercie.
           Dworek Ignacego Jana Paderewskiego, Sala Koncertowa Stodoła i wszystko, co nas tutaj otacza, jest piękne i zachwyca wszystkich.
Dla mnie jest to bardzo ważne miejsce, bo grałem tu już kilkanaście różnego rodzaju koncertów i pamiętam wszystkie chwile uniesień muzycznych. Z wielką przyjemnością tu przyjechałem i mam nadzieję, że jeszcze nie raz dane mi będzie powrócić do Kąśnej Dolnej.
Miło mi było spotkać się z panią i serdecznie pozdrawiam wszystkich, którzy odwiedzają portal „Klasyka na Podkarpaciu”.

           Pozwolę sobie jeszcze opowiedzieć krótko o koncercie, który zatytułowany został przez organizatorów: „Mistrzowskie skrzypce i rozpoczął się dziesięć minut po spotkaniu z panem Robertem Kabarą. Wykonawców i utwory przybliżyła publiczności, jak zawsze, wspaniała pani Regina Gowarzewska.
Wieczór rozpoczął III Koncert brandenburski BWV 1048 Johanna Sebastiana Bacha w wykonaniu Silesian Chamber Players pod batutą Roberta Kabary. Wykonanie było znakomite i gorąco przyjęte przez publiczność.
          Później Robert Kabara zamienił batutę na smyczek i wystąpił w roli solisty prowadzącego zespół śląskich kameralistów. Cykl koncertów Cztery pory roku op. 8 Antonio Vivaldiego składa się z czterech Koncertów skrzypcowych:
- nr 1 E-dur „Wiosna”;
- nr 2 g-moll „Lato”;
- nr 3 F-dur „Jesień”;
- nr 4 f-moll „Zima”.
Przed każdym z nich Regina Gowarzewska czytała sonet ilustrujący daną porę roku.
Solista grał wyśmienicie, a zespół towarzyszył mu z wielką uwagą, reagując na każdy gest solisty. Trudno się dziwić, że zachwyconej publiczności ręce same składały się do braw po każdym koncercie, a po zakończeniu utworu wszyscy zerwali się z miejsc i stojąc oklaskiwali wykonawców przez kilka minut, domagając się bisów. To był wspaniały wieczór, bardzo trafnie zatytułowany „Mistrzowskie skrzypce”.

Spotkanie z prof. Andrzejem Chorosińskim

           29 lipca 2019 roku w Bazylice OO. Bernardynów w Leżajsku odbył się ostatni koncert w ramach XXVIII Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej. Organizatorami Festiwalu są Klasztor OO. Bernardynów w Leżajsku i Miejskie Centrum Kultury w Leżajsku, a dyrektorem artystycznym jest prof. Józef Serafin.
          Koncert finałowy był wspaniałym spektaklem słowno-muzycznym w wykonaniu dwóch wyśmienitych polskich Artystów – światowej sławy organisty Andrzeja Chorosińkiego i jego syna, znanego aktora Michała Chorosińskiego.
Po koncercie prof. Andrzej Chorosiński zgodził się na krótką rozmowę i zapraszam Państwa do lektury.

          Andrzej Chorosiński: Z inicjatywy prof. Józefa Serafina i organizatorów zostaliśmy z synem zaproszeni do wykonania specjalnego programu. Jak występuje ze mną Michał, to wiadomo, że będą teksty. Zdecydowaliśmy się na poezję romantyczną czterech polskich wieszczów:
Adama Mickiewicza – Epilog „Pana Tadeusza”, Zygmunta Krasińskiego – Psalm Dobrej Woli, Juliusza Słowackiego – Rozmowa z piramidami oraz Cypriana Kamila Norwida – Epos – Nasza.
          Wiadomo, że utwory organowe, które przedzielają czy są wkomponowane między poetyckim słowem, powinny być kontynuacją klimatu pewnej nostalgii, zadumy, refleksji, w jakie wprowadza nas słowo. Okazuje się, że w dzisiejszych czasach niektóre myśli są nadal aktualne.
          Świadomie dobrałem i wykonałem utwory, które Państwo usłyszeli. Jeżeli się podobało, to bardzo się cieszę. Publiczność leżajską mam w pamięci jako bardzo serdeczną i żywo reagującą, chociaż dzisiaj może byłoby lepiej, gdyby wszystko zostało wykonane w całości, abym mógł z pierwszymi dźwiękami muzyki wchodzić na pogłos słowa, a na pogłos muzyki Michał wchodziłby ze słowami poezji.
Zapomnieliśmy o tym powiedzieć zapowiadającemu.

          Bardzo żałuję, że nie mogłam być na Pana recitalu w kościele św. Rocha w Rzeszowie-Słocinie w ramach Podkarpackiego Festiwalu Organowego i później w Łańcucie oraz w Tarnobrzegu, gdzie występował Pan również z Synem Michałem. W Rzeszowie grał Pan na nowych organach.
          - Na instrumencie w kościele św. Rocha miałem już okazję grać podczas uroczystości poświęcenia – to było w grudniu ubiegłego roku i teraz w ramach cyklu festiwalowego.
          Firmę Kamińskich (bo trzeba tu powiedzieć o trzech generacjach), uważam za jedną z czołowych firm polskich. Uważam ten instrument za bardzo dobrze zintonowany i jeżeli koncepcja regestracyjna jest autorstwa pana Andrzeja Kamińskiego, to też należy mu pogratulować.
Wprawdzie rodzaj klawiatury nie jest najlżejszy dla słabych paluszków niewieścich, ale ja lubię klawiaturę czuć pod palcami. Pod każdym względem uważam ten instrument za udany i mnie osobiście bardzo odpowiadający.

          To są organy o trakturze mechanicznej i należy się liczyć z tym, że potrzeba trochę wysiłku fizycznego w trakcie gry.
          - Nie wszystkie organy mechaniczne powodują opór klawiatury, są różne stopnie ciężkości, ale na tym instrumencie czuje się pod palcami klawiaturę. To jest szczegół nieistotny dla publiczności, bo grający powinien sobie z wszelkimi problemami poradzić.

          W Łańcucie wystąpił Pan jako kameralista z prof. Fulvio Leofredim, włoskim skrzypkiem, który od lat jest pedagogiem Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego.
           - Występowaliśmy już kilkakrotnie w Łańcucie, a wcześniej w Leżajsku, bo kiedyś te koncerty dla uczestników łańcuckich Kursów odbywały się w Leżajsku. Ze względów organizacyjnych odstąpiono od tego zamiaru, bo to powodowało konieczność odwołania zajęć na całe popołudnie. Z tego powodu od ośmiu, a może nawet dziewięciu lat, odbywają się one w kościele parafialnym w Łańcucie, gdzie znajduje się też ciekawy, dobrze przygotowany i sprawny instrument. Podczas tego koncertu wykonaliśmy z panem Fulviem słynną Chaconnę Tomaso Antonio Vitaliego – jeden z moich ulubionych utworów. Zdarzało mi się grać ten utwór nie tylko ze skrzypkiem, ale również z wiolonczelistą i zawsze komponuje się znakomicie z organami.

           Grał Pan w świątyniach i salach koncertowych na najsłynniejszych instrumentach organowych na świecie. Są jeszcze miejsca, w których chciałby Pan jeszcze wystąpić?
          - Jest wiele takich miejsc i nie będę ich wymieniał, ale podobno instrumenty Kawail - Cola w Ameryce Południowej są bardzo interesujące. W Ameryce Południowej jeszcze nie występowałem i nie wiem, czy zdążę tam dotrzeć mając lat 70, ale ciągle słyszy się, że obok instrumentów zabytkowych powstają nowe, które stają się słynne ze względu na ich wysoką wartość artystyczną.
Myślę, że nie ma takiego organisty na świecie, który mógłby powiedzieć: „grałem wszędzie, gdzie chciałem zagrać”.

          Od wielu lat prowadzi Pan działalność pedagogiczną, prowadząc klasę organów w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, a także długo pracował Pan w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Z pewnością ma Pan wielu wychowanków, którzy prowadzą działalność artystyczną.
           - We wrocławskiej Akademii Muzycznej pracowałem do ubiegłego roku. Jestem pedagogiem od wielu lat, bo trzy miesiące po ukończeniu studiów z młodszymi koleżankami i kolegami spotykałem się jako pedagog – asystent prof. Feliksa Rączkowskiego.Za mną 47 lat pracy pedagogicznej, a liczba moich absolwentów w obu uczelniach – warszawskiej i wrocławskiej, to prawie 70 osób.
          Z ogromną satysfakcją mogę stwierdzić, że wśród nich jest kilkunastu laureatów najważniejszych konkursów międzynarodowych i pedagogów uczelni. We Wrocławiu jeden z moich studentów jest profesorem, drugi jest adiunktem z doktoratem. Podobnie w Warszawie, po habilitacji jest pan Bartosz Jakubczak, który urodził się i rozpoczynał naukę muzyki na Podkarpaciu. Myślę, że Bartosz niebawem otrzyma stanowisko profesora UMFC. Trzydzieści lat temu, po odejściu prof. Feliksa Rączkowskiego, przejąłem jego „pałeczkę” i mam ją komu przekazać W tej chwili po ukończeniu wieku granicznego, czyli 70. lat, na zaproszenie rektora jeszcze od października będę nadal prowadził zajęcia ze studentami, którzy rozpoczęli u mnie naukę.

           Będzie trochę więcej czasu na podróże koncertowe.
           - Do tej pory także udawało mi się, w sprawiedliwy i zgodny z przepisami sposób, łączyć podróże z obowiązkami, nawet wtedy, kiedy pełniłem funkcję rektora Akademii Muzycznej w Warszawie.

           Chcę jeszcze zapytać o Pana zainteresowania budownictwem organowym, bo jest Pan konsultantem i autorem licznych projektów w tym zakresie w Polsce oraz w Niemczech, Kanadzie i Japonii.
          - Jest to jedna z nielicznych dziedzin mojej działalności, o której mogę powiedzieć, że największe moje dzieło się już dokonało. Żaden z artystów muzyków nie może powiedzieć, że osiągnął to, co jest szczytem marzeń, jeśli chodzi o wykonawstwo, bo zawsze jeszcze można zagrać lepiej.
          Ja natomiast już chyba większego instrumentu nie zbuduję, od tego, który już od 13-tu lat funkcjonuje w Bazylice licheńskiej. Jest to największy instrument w Polsce, czwarty co do wielkości w Europie i dziesiąty spośród kościelnych organów na świecie. Ten instrument ma 157 głosów.
Stale jestem zapraszany do konsultacji w sprawie rewaloryzacji zabytkowych instrumentów.
Nie chcę mówić o planach, ale być może jeszcze dwa instrumenty do nowych świątyń w Polsce będę projektował.
           Jest to moja druga pasja, która daje mi dużą satysfakcję, a w momentach, gdy wykonawcy grający na instrumentach, które zaprojektowałem, wyrażają się z dużym uznaniem o walorach brzmieniowych i koncepcji dyspozycji, to jestem dumny.
           W planowaniu organów potrzebna jest wiedza oraz intuicja. Czasem trzeba odstąpić od tego, co się wie i dokonać pewnego eksperymentu, zwłaszcza jeśli chodzi o projektowanie menzur piszczałek, czy czasami dyspozycji głosów. Nie ma dwóch świątyń czy sal koncertowych, mających taką samą akustykę. Tak samo nie ma dwóch identycznych instrumentów.

          W programie koncertu w Leżajsku wykonał Pan dwa utwory opracowane na organy: Koncert a-moll Jana Sebastiana Bacha i Nokturn Es-dur op. 9 Fryderyka Chopina. Tym razem sięgnął Pan po utwory dawno już opracowane, ale słynie Pan także jako autor bardzo interesujących transkrypcji znanych utworów na organy.
          - Dokonałem wielu transkrypcji utworów. Do szlagierów kojarzonych ze mną należą m.in.: „Wełtawa” B. Smetany, „Uczeń czarnoksiężnika” P. Dukasa, „Dance macabre” C. Saint-Saënsa.
          Transkrypcja była dla mnie zawsze czymś inspirującym, a ponieważ czasem wśród sceptyków słyszy się: „po co grać transkrypcje, skoro literatury organowej są nieprzebrane zasoby i nikt nie jest w stanie zagrać jej w całości” – to ja jako alibi czasem gram transkrypcje Bacha, aby przypomnieć, że wtedy także te skłonności u kompozytorów występowały. W ten sposób bronię się przed krytyką.

           Był Pan proszony o koncerty wypełnione wyłącznie Pana transkrypcjami i może kiedyś doczekamy się także.
           - Wiele było takich koncertów, ale w Bazylice leżajskiej trudno by było zaplanować taki koncert, ponieważ większość moich transkrypcji to są opracowania utworów symfonicznych, wymagających instrumentu o większej skali niż organy leżajskie, które mają skalę do f, a bardzo często skala do a jest niewystarczająca, a duże koncertowe organy mają skalę do c czterokreślnego. W Leżajsku takiego koncertu proszę się nie spodziewać.

           Będziemy szukać Pana transkrypcji na płytach. Dziękuję Panu za wspaniały wieczór i proszę także serdecznie podziękować panu Michałowi, który zaraz po koncercie musiał opuścić Leżajsk, bo przed nim kilka godzin podróży. Kończymy tę rozmowę z nadzieją, że niedługo będzie okazja do kolejnego spotkania.
          - Nieznane są wyroki Opatrzności, ale nie ukrywam, że jeżeli w planach organizacyjnych prof. Józefa Serafina za dwa lata będzie jedno wolne miejsce i nikt lepszy się na to miejsce nie znajdzie, to chętnie wystąpią w Leżajsku.
          To samo dotyczy Podkarpackiego Festiwalu Organowego, którego dyrektorem artystycznym jest dr hab. Marek Stefański.
          Trudno powiedzieć, ile lat się znamy i która to już nasza rozmowa, ale z pewnością pierwsza dla portalu Klasyka na Podkarpaciu. Dziękuję za te wiele lat współpracy, zapraszam serdecznie na kolejne moje koncerty, a dzisiaj dziękuję za miłe spotkanie.

Z prof. Andrzejem Chorosińskim, wybitnym polskim organistą rozmawiała Zofia Stopińska 29 lipca 2019 roku w Leżajsku.

Maksym Dondalski: Lubię w muzyce różnorodność

            Koncerty w Sali balowej łańcuckiego Zamku, w wykonaniu zespołów kameralnych oraz orkiestr dziecięcej i młodzieżowej, zakończyły 27 lipca 2019 roku 45. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Podczas II turnusu Kursów z orkiestrami pracował i przygotował je do koncertu Maksym Dondalski – utalentowany skrzypek i dyrygent młodego pokolenia. Kilka dni wcześniej poprosiłam Artystę o rozmowę, którą polecam Państwa uwadze.

          Zofia Stopińska: W gronie pedagogów Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie pojawił się Pan niedawno.
          Maksym Dondalski: Dokładnie przed rokiem byłem po raz pierwszy i zostałem zaproszony także w tym roku, aby poprowadzić orkiestry.

          Ma Pan doświadczenia w prowadzeniu orkiestr, które tworzą dzieci i młodzież?
          - Pracuję na co dzień ze studencką orkiestrą kameralną. Chcę podkreślić, że z zespołami młodzieżowymi pracuje się zupełnie inaczej, chociaż im dłużej pracuję, tym bardziej jestem przekonany, że nie można traktować ich zbyt pobłażliwie. Trzeba uczyć ich od początku takiej samej dyscypliny, jaka jest w zespołach zawodowych, bo dzięki temu będzie im o wiele łatwiej później pracować w zespołach. Miałem okazję obserwować studentów, którzy zostali doangażowani do pracy w orkiestrze symfonicznej, a wcześniej nie grali w żadnym zespole. Byli bardzo zdziwieni, że od razu wymaga się od nich bardzo dużo i muszą wszystkiemu sprostać, albo następnym razem nie zostaną zaproszeni. Dlatego staram się nawet małym dzieciom wpajać, że musimy konsekwentnie uczyć się profesjonalnych nawyków i starać się grać coraz lepiej. Pracujemy do ostatniej chwili. Zauważyłem, że dzieci bardzo lubią pracować i być traktowane poważnie, tak samo jak dorośli.
          W zeszłym roku zajęło mi więcej czasu wprowadzenie odpowiedniej dyscypliny, ale byłem bardzo konsekwentny i osiągnąłem wszystko, co zamierzałem.
Spora grupa uczestników z ubiegłego roku przyjechała również w tym roku i zgłosiła się do orkiestry. Te dzieciaki zachowywały się idealnie, były zdyscyplinowane i przychodziły przygotowane.

          Wiem, że pochodzi Pan z rodziny o długich tradycjach muzycznych i w każdym pokoleniu byli skrzypkowie.
          - Tak, wiem na pewno, że dziadek przez całe zawodowe życie grał na skrzypcach w operze i w filharmonii w Bydgoszczy. Ojciec także został skrzypkiem i moje rodzeństwo to także skrzypkowie, chociaż siostra Kasia trochę się wyłamała, bo została śpiewaczką i coraz mniej gra na skrzypcach. Przede wszystkim występuje jako śpiewaczka.

          Podobno wychował się Pan w filharmonii, bo rodzice byli muzykami orkiestrowymi.
          - To prawda, wtedy nie zostawiało się dzieci pod opieką nianiek, a zresztą moi rodzice nie mieli pieniędzy na opłacenie opiekunki. Pamiętam, że podczas trwania próby tylko czasami zostawałem pod opieką pań portierek, a większość czasu spędzałem w sali prób. Zazwyczaj siedziałem i słuchałem z zainteresowaniem. Dlatego cała praca orkiestry, wszystkie obowiązujące zasady były dla mnie oczywiste już od czwartego roku życia. Z pewnością dlatego teraz jest mi łatwiej pracować z orkiestrami.

          Dlaczego rozpoczął Pan naukę w szkole muzycznej od gry na fortepianie, a dopiero później trafił Pan do klasy skrzypiec?
          - Ojciec bardzo chciał, żebym także grał na fortepianie i miał rację, bo to wpływa na rozwój i postrzeganie muzyki, słucha się jej harmonicznie, a na skrzypcach mamy tylko melodię. Teraz jestem mu bardzo wdzięczny, że zadbał, abym na wielu płaszczyznach uczył się muzyki. W pracy dyrygenta pomaga mi to, że kiedyś akompaniowałem innym grając na fortepianie. Akompaniowanie soliście nie jest proste i łatwe, bo wymaga, szczególnie od dyrygenta, wyczucia i elastyczności.
Trochę szkoda, że jak zacząłem brać udział w poważniejszych konkursach skrzypcowych, musiałem zrezygnować z dalszej nauki gry na fortepianie.

          Wynika z tego, że przez cały czas uczył się Pan grać na skrzypcach.
          - Tak, na skrzypcach uczyłem się od samego początku, a wraz z rozpoczęciem nauki w szkole muzycznej, równolegle rozpocząłem naukę gry na fortepianie. Na trzecim roku szkoły muzycznej II stopnia musiałem przerwać naukę gry na fortepianie, bo musiałem więcej czasu poświęcić na ćwiczenie na skrzypcach.

          Naukę gry na skrzypcach rozpoczął Pan u Ojca?
          - Tak, bo Ojciec jest zawodowym skrzypkiem. Skrzypce pojawiły się w moich rękach, jak byłem bardzo małym dzieckiem i nawet nie wiedziałem, że są takie rodziny, w których ktoś nie gra. Byłem pewien, że wszyscy ludzie grają lub uczą się grać.
          Później kontynuowałem naukę w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Olsztynie, w klasie skrzypiec pod kierunkiem Zdzisława Wylonka, a po jej ukończeniu studiowałem na Wydziale Instrumentalnym Akademii Muzycznej w Bydgoszczy w klasie prof. Jadwigi Kaliszewskiej, a po jej śmierci ostatni rok ukończyłem u prof. Marcina Baranowskiego.
          Uczestniczyłem też w różnych kursach u największych skrzypków, do jakich udało mi się dostać –miedzy innymi pracowałem pod kierunkiem prof. Konstantego Andrzeja Kulki , prof. Adama Kosteckiego i prof. Grigorija Zhyslina.

          Bardzo wcześnie zaczął Pan uczestniczyć w konkursach skrzypcowych i często je Pan wygrywał.Jeśli wymienimy tylko te, w których był Pan w gronie laureatów, to lista będzie długa. Mając 9 lat, został Pan laureatem I nagrody Wielkopolskiego Konkursu Skrzypcowego w Poznaniu. W 2000 roku otrzymał Pan I wyróżnienie w V Ogólnopolskim Konkursie Skrzypcowym im. Grażyny Bacewicz we Wrocławiu i w tym samym roku wystąpił Pan również na Zamku Królewskim w Warszawie. Dużym osiągnięciem było zdobycie IV nagrody w I Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. G. P. Telemanna w Poznaniu w 2004 roku. Otrzymał Pan I nagrodę i nagrodę za najlepsze wykonanie utworu N. Paganiniego w II Ogólnopolskim Konkursie Skrzypcowym „Młody Paganini” w Legnicy (2004) oraz I miejsce w I Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym „Młodzi Wirtuozi” w ramach II Międzynarodowego Festiwalu „Paganini 2004” we Wrocławiu.
          Aby mieć tak dużo sukcesów, sam talent nie wystarczył, trzeba było dużo pracować pod kierunkiem bardzo dobrych pedagogów.
          - Ma Pani rację, przez cały czas ciężko pracowałem i na pewno była to dobra szkoła. Ojciec pilnował mnie zawsze, jak ćwiczyłem w domu i zawsze zwracał mi uwagę, kiedy popełniałem błędy. Nie wszyscy rodzice potrafili w ten sposób pomagać swoim dzieciom.

           Znam wielu skrzypków – solistów i muzyków orkiestrowych, którzy po latach gry na instrumencie zaczynają także dyrygować, ale Pan wkrótce po otrzymaniu dyplomu z wyróżnieniem w klasie skrzypiec, postanowił ukończyć studia dyrygenckie.
          - Zachęcił mnie do ukończenia studiów w klasie dyrygentury symfonicznej prof. Zygmunt Rychert, który prowadził orkiestrę symfoniczną Akademii Muzycznej w Bydgoszczy. Byłem koncertmistrzem tej orkiestry i zauważył, że bardzo dobrze słyszę, bo sam także ma absolutny słuch. Jak coś się niedobrego działo w czasie próby, to zatrzymywał orkiestrę i zazwyczaj pytał mnie, kto zagrał nie tak. Doskonale wiedział, że jestem dobrym kolegą i nie będę wytykał błędów innym.
          Za namową prof. Rycherta zacząłem u niego studia dyrygenckie. To był bardzo trudny czas w moim życiu, ponieważ zacząłem już pracę w Filharmonii Gorzowskiej, byłem na pierwszym roku studiów magisterskich na skrzypcach i zacząłem dyrygenturę. Nałożyły mi się wszystkie możliwe prace, były momenty zwątpienia, że nawet zastanawiałem się, po co mi to wszystko, ale udało się.

          Ma Pan na koncie liczne występy solowe z orkiestrami symfonicznymi, występuje Pan także jako dyrygent.
          - Czasami dyryguję, ale staram się przede wszystkim grać na skrzypcach, bo od lutego rozpocząłem pracę jako koncertmistrz orkiestry Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Występuję nadal także jako solista i dlatego gra na skrzypcach jest dla mnie bardzo ważna.

          Ma Pan wiele doświadczeń w dziedzinie muzyki symfonicznej, a opera to nowość.
          - To są moje pierwsze doświadczenia z operą, która jest połączeniem muzyki symfonicznej i akompaniamentów. W orkiestrze operowej trzeba być bardzo elastycznym muzykiem. Będąc koncertmistrzem mam dużo ciekawych i pięknych solówek do grania. Opera jest połączniem wszystkiego, co w muzyce najciekawsze.

          Do tej pory jako solista i dyrygent występował Pan głównie na terenie północnej i zachodniej Polski – m.in.: Olsztyn, Słupsk, Koszalin, Gorzów Wielkopolski, Opole... Koncertował Pan także na zagranicznych scenach – w Chateauroux we Francji, Kaliningradzie w Rosji i wielokrotnie w Filharmonii Berlińskiej.
          - Dla mnie najważniejsze są występy w Filharmonii Berlińskiej, gdzie występowałem jako solista już cztery razy i znowu jestem zaproszony w grudniu tego roku i będę tam grał Koncert skrzypcowy Ericha Wolfganga Korngolda. Bardzo się na ten koncert cieszę, bo gra się tam cudownie, akustyka jest wspaniała i to jest czysta przyjemność.

          Ciekawa jestem, jak Pan z tymi licznymi obowiązkami godzi pracę pedagogiczną na Wydziale Instrumentalnym Akademii Sztuki w Szczecinie.
          - Na szczęście nie jest to długa podróż, bo mogę latać samolotem. Wprawdzie wstaję przed godziną czwartą rano i cały dzień spędzam w Akademii w Szczecinie. Nie jest to łatwe, ale staram się być w Szczecinie w każdym tygodniu.

          Jaka muzyka jest Panu najbliższa?
          - Lubię w muzyce różnorodność. Wiadomo, że muzyka klasyczna i romantyczna jest najbliższa każdemu człowiekowi, ale bardzo lubię także muzykę współczesną.
          Bardzo długo abstrakcyjna wydawała mi się muzyka Krzysztofa Pendereckiego, bo jej po prostu nie rozumiałem, ale współpracując z Orkiestrą Sinfonia Varsovia, grałem wiele utworów Pendereckiego. Tak bardzo mnie ta muzyka zafascynowała, że postanowiłem napisać doktorat z sonat skrzypcowych Krzysztofa Pendereckiego i aktualnie zdałem już wszystkie egzaminy, nagrałem płytę i zostało mi troszkę pracy do napisania.

           Podczas Międzynarodowych Kursów Muzycznych w Łańcucie często spotykałam w charakterze uczestnika pana Natana Dondalskiego, który jest Pana bratem i także znakomitym skrzypkiem. Ponieważ jest także świetnym pedagogiem, od kilku lat zapraszany jest w tej roli w lipcu do Łańcuta.
Czy Panowie koncertujecie wspólnie?
           - Tak, ale coraz rzadziej, bo jesteśmy bardzo zapracowani, a w dodatku dyrektorzy filharmonii liczą koszty i niechętnie zgadzają się na dwóch solistów. Bardzo się cieszę, że w lipcu mamy możliwość przez dwa tygodnie się spotykać, bo to jest jedyne miejsce, gdzie możemy ze sobą codziennie, spokojnie porozmawiać.

           Z jakimi wrażeniami wyjedzie Pan z Łańcuta?
           - Z bardzo dobrymi. Przekonałem się, że moja praca z dziećmi i młodzieżą jest potrzebna. Zafascynowała mnie szczególnie praca z najmłodszymi uczestnikami tworzącymi orkiestrę. Przygotowałem dla nich bardzo ambitny program, ale podeszli do pracy z wielkim zapałem i wszystko bardzo dobrze brzmi.
Ponadto praca odbywa się w bardzo dobrej atmosferze i wszystko jest tutaj bardzo dobrze zorganizowane, a do tego cudowny park i Zamek.
Za rok zobaczymy się ponownie w drugiej połowie lipca.

Z panem Maksymem Dondalskim, pedagogiem 45. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, znakomitym skrzypkiem i dyrygentem rozmawiała Zofia Stopińska 22 lipca 2019 roku w Łańcucie.

Na XV Festiwal w Żarnowcu zaprasza dyrektor artystyczny Marek Wiatr

           Wprawdzie do rozpoczęcia tegorocznej edycji Festiwalu w Żarnowcu pozostało jeszcze trochę czasu, ale już trzeba rezerwować czas, kupować bilety i karnety, bo będzie to wyjątkowy Festiwal, o czym zapewnia pan Marek Wiatr, dyrektor artystyczny tej imprezy.

          Marek Wiatr: Ponieważ będzie to już XV Festiwal w Żarnowcu, bardzo zależało mi na tym, żeby podkreślić ten jubileusz naszej obecności na terenie parku i Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu. Rozpoczynamy 5 września o godzinie 18:00 otwarciem Wystawy fotograficznej Juliusza Multarzyńskiego „Opery Krzysztofa Pendereckiego”, a później odbędzie się promocja książki autorstwa Adama Czopka i Juliusza Multarzyńskiego, zatytułowanej „Maria Fołtyn – życie z Moniuszką”, a zakończą ten wieczór arie i pieśni Stanisława Moniuszki w wykonaniu solistów Opery Śląskiej w Bytomiu. Ten kameralny wieczór odbędzie się w budynku „Lamusa”.
           6 września (piątek) na plenerowej scenie przed dworkiem Marii Konopnickiej wystawimy „Rigoletto”, jedną z najbardziej znanych oper Giuseppe Verdiego. Wielu z Państwa pamięta z pewnością piękne partie głównych bohaterów: Gildy, Księcia, a przede wszystkim Rigoletta, bo wykonanie tej ostatniej jest marzeniem wielu najlepszych barytonów. Wykonawcami będą soliści, chór, balet i orkiestra Teatru Państwowego w Koszycach.
          W następnym dniu proponujemy Galę operetkową „Od Straussa do Kálmána” w wykonaniu Orkiestry Lwowskiego Teatru Narodowego im. Marii Zańkowskiej i solistów Opery Lwowskiej. Tego wieczoru królować będą przede wszystkim najpiękniejsze przeboje operetkowe.
          8 września na plenerowej scenie w Żarnowcu wystawiony zostanie najbardziej znany na świecie musical, czyli „Skrzypek na dachu” Jerry Bocka w wykonaniu solistów, orkiestry, chóru i baletu Teatru Muzycznego w Lublinie.
           Postanowiłem jeszcze ten Festiwal wzbogacić i tydzień później organizujemy jeszcze jeden koncert w Kościele Parafialnym w Jedliczu. Powodów jest kilka. Maria Konopnicka w tym kościele bywała, ponieważ była częstym gościem w Jedliczu. Są dokumenty, że odwiedzała szkołę w Jedliczu i bywała tu na różnych uroczystościach. Maria Konopnicka pochowana została we Lwowie na Cmentarzu Łyczakowskim, a Kościół w Jedliczu został zaprojektowany przez Jana Sas-Zubrzyckiego – lwowskiego architekta, a wewnątrz ołtarz główny jest dziełem inż. Henryka Zaremby i są bardzo ciekawe rzeźby Piotra Wójtowicza, zwanego lwowskim Fidiaszem, którego rzeźby zdobią również wnętrze Opery Lwowskiej.
Dlatego pomyślałem o koncercie poświęconym „naszemu” Papieżowi, podczas którego przedstawione zostaną fragmentu Jego homilii, a w części muzycznej najsłynniejsze utwory „Ave Maria”, w wykonaniu orkiestry kameralnej i solistów Opery Śląskiej w Bytomiu.

          Program XV Jubileuszowego Festiwalu Żarnowiec przedstawia się imponująco, ale zabezpieczenie środków finansowych z pewnością wymagało wielu zabiegów.
          - Nie ukrywam, że było w tym roku bardzo trudno pozyskać sponsorów. Zauważyłem, że z roku na rok jest coraz trudniej.
Zawsze mi się wydawało, że do Żarnowca – miejsca, w którym żyła i tworzyła Maria Konopnicka, jedna z najwybitniejszych polskich poetek i pisarek, sponsorzy powinni się sami garnąć i zaistnienie w tym miejscu powinno być zaszczytem. Maria Konopnicka była wielką Polką i patriotką, która napisała „Rotę”, wspomagała mieszkańców Żarnowca, kształciła młodzież i wydawało mi się, że z pozyskaniem sponsorów nie będzie problemów, ale niestety, pomyliłem się. Okazuje się, że w dzisiejszych czasach poczucie patriotyzmu schodzi na dalszy plan. Kiedyś, w latach 60. czy 70., obowiązkiem było przyjechać do Żarnowca. Bez przerwy przyjeżdżały tutaj wycieczki ze szkół, zwiedzali to miejsce także ludzie dorośli, a dzisiaj już tak nie jest.
Ten Festiwal przybliża jeszcze to miejsce oraz postać Marii Konopnickiej i jej działalność.

           W tym roku w sposób szczególny promowana jest twórczość Stanisława Moniuszki, bowiem ten wielki polski kompozytor urodził się 200 lat temu.
           - Dlatego podczas tegorocznej edycji Festiwalu w Żarnowcu nie może zabraknąć utworów Stanisława Moniuszki. Ten wielki kompozytor trafiał do salonów i teatrów operowych, a pieśni tworzył z myślą o polskim społeczeństwie, natomiast Maria Konopnicka ze swoją twórczością trafiała pod strzechy.

            Organizatorami Festiwalu są Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu oraz Towarzystwo Operowe i Teatralne, ale o programie, który jest prezentowany w tym pięknym zakątku, decyduje przede wszystkim dyrektor artystyczny, czyli Pan.
           - Ma pani rację, że to piękny zakątek, ale pomimo, że Żarnowiec jest troszeczkę na uboczu, oddalony od Krosna i od Jasła, przyjeżdża tu wiele osób kochających muzykę. Zawsze jest komplet na widowni, ale wszystkie spektakle operowe czy teatralne i gale koncertowe odbywają się w plenerze, dlatego tworząc program, trzeba myśleć o bardzo atrakcyjnym i jednocześnie ambitnym programie dla szerokiego grona publiczności.
Część kosztów Festiwalu pokrywamy z biletów, które kupuje publiczność. Duże zespoły wykonawcze, plenerowa scena, nagłośnienie i oświetlenie kosztują nas bardzo dużo. Musimy także zapraszać artystów, którzy się spodobają.

          Wielu melomanów przyjeżdża do Was od lat, ale także ważna jest promocja Festiwalu, którą oceniam bardzo dobrze, bo już rozmawiamy o wszelkich szczegółach i informacje dostępne są na stronach internetowych organizatorów, a także w prasie i innych środkach przekazu, są afisze i już od 1 sierpnia, w kilku miejscach, można kupować bilety i karnety.
          - Przez całe wakacje nie mam szans na urlop, ponieważ w tym czasie trwają ostatnie przygotowania do Festiwalu i muszę zadbać o każdy szczegół, załatwić wszystkie formalności związane z wynagrodzeniem i pobytem artystów. To jest ogromne przedsięwzięcie, które absorbuje mnie także fizycznie, ale lubię taką pracę, a żona na razie toleruje moje nieobecności i to, że jej nie pomagam w domu. Ale i tak mam jeszcze czas na malowanie, właśnie przygotowuję się do kolejnej wystawy moich obrazów.
          Nie zawsze dopisuje nam pogoda, ale publiczność już jest do tego przyzwyczajona, ubiera się stosownie, zaopatruje się w przeciwdeszczowe peleryny i jest na naszych koncertach do końca.
Mam nadzieję, że w tym roku niebiosa będą nam sprzyjać.

           Przez całe lata podczas Festiwalu organizowane są akcje charytatywne związane z pomocą medyczną dla potrzebujących. Czy w tym roku też tak będzie?
          - Owszem, to wynika chyba z faktu, że nie zostałem lekarzem i nie mogę leczyć ludzi, tak jak mój ojciec, dziadek, pradziadek i teraz moje dzieci, to staram się pomagać ludziom w inny sposób, organizując co najmniej raz w roku akcje charytatywne na jakiś cel społeczny i odbywają się one także w Żarnowcu.
Zbieraliśmy pieniądze na hospicjum, na karetkę dla hospicjum w Rzeszowie, dla powodzian, dla ośrodka niepełnosprawnych w Krośnie. Od dwóch lat zbieramy pieniądze dla Bonifratrów z Iwonicza, którzy rozbudowują swój Dom Pomocy Społecznej. Cieszy mnie, że jest dość duże zainteresowanie, a największe powodzenie ma „Apteka Bonifratrów”, z różnymi ziółkami i maściami.
           Zawsze mam taką zasadę, że pieniądze ze zbiórek nie trafiają do organizatorów Festiwalu. Jedynie informuję publiczność o celu akcji, załatwiam często obrazy, które są licytowane i prowadzę licytacje. Natomiast pieniądze zbierają pracownicy ośrodków, na rzecz który przeprowadzana jest akcja.

           Kto Panu pomaga?
           - Pomagają mi przede wszystkim dyrekcja i pracownicy Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, jest grupa bardzo zainteresowanych wolontariuszy, pomagają mi także moi wychowankowie z Prywatnej Szkoły Wokalno-Aktorskiej, którą prowadzę. Jedna osoba nie podołałaby wszystkim obowiązkom.

           Pewnie podczas XV Festiwalu wspominał Pan będzie poprzednie edycje, ale już dzisiaj zapytam, czy było wydarzenie, które zapamięta Pan do końca życia?
          - Tak, to był koncert patriotyczny. Zaprosiłem do udziału w nim śp. Janusza Zakrzeńskiego, który wystąpił w roli Marszałka Piłsudskiego, a w części muzycznej z kolegami z Opery Śląskiej śpiewaliśmy wiązanki pieśni patriotycznych. Padał lekki deszcz i kiedy na scenę wszedł Janusz Zakrzeński i zaczął recytować teksty Marszałka o matce i ojczyźnie, publiczność wstała i słuchała z wielkim wzruszeniem. To było wyjątkowe przeżycie.

           Cieszy fakt, że bilety na Festiwal Żarnowiec sprzedają się bardzo dobrze i są komplety publiczności.
           - Fenomen naszego Festiwalu można porównać do powodzenia zespołu „Stare Dobre Małżeństwo”, którego piosenek nie usłyszymy w mediach, ale na ich koncerty przychodzą tłumy.
My nie cieszymy się zainteresowaniem mediów ogólnopolskich, a uważam, że one powinny tutaj być.

Jesteśmy na uboczu, ale zawsze mamy komplet publiczności. Mamy nawet pana, który każdego roku przylatuje z Holandii specjalnie na Festiwal w Żarnowcu.

           Powiedzieliśmy już na początku o terminie XV Festiwalu i o wykonawcach, pozostaje tylko ponowić zaproszenie.
           - Serdecznie Państwa zapraszam na XV Jubileuszowy Festiwal Żarnowiec 2019.

Z panem Markiem Wiatrem - pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym Festiwali w Żarnowcu, a także znakomitym tenorem i malarzem rozmawiała Zofia Stopińska 20 sierpnia 2019 r.

Muzyka jest moją miłością, ale także moją drogą

           Dwa koncerty w ramach Podkarpackiego Festiwalu Organowego odbywają się w przepięknej późnobarokowej bazylice Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Starej Wsi, którą od połowy XIX wieku opiekują się jezuici. Bazylika i jej otoczenie zwane są „Małą Częstochową” i nie ma w tym żadnej przesady, bo to wyjątkowe miejsce na Podkarpaciu ze względu na architekturę, wystrój wnętrza i kult, jakim otaczany jest cudowny Obraz Zaśnięcia i Wniebowzięcia NMP. W ostatnich latach, dzięki funduszom unijnym, nie tylko świątynia i dom zakonny zyskały dawny blask. Powiększono muzeum i zagospodarowano otoczenie kompleksu, powstały miejsca parkingowe i punkt informacyjno-turystyczny dla pielgrzymów oraz ogród biblijny. Wszystko to zachwyca osoby odwiedzające to miejsce. Ojcowie Jezuici pomyśleli także o renowacji organów, dzięki której wnętrze wspaniałej świątyni może rozbrzmiewać muzyką.

          Pierwszy koncert w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi odbył się 9 lipca 2017 roku, a jego wykonawcami byli wyśmienici polscy artyści: organista Marek Stefański i puzonista Tomasz Stolarczyk.
          Pan Marek Stefański, dyrektor artystyczny Podkarpackiego Festiwalu Organowego, zasiadł przy organach starowiejskiej Bazyliki także 14 sierpnia tego roku, aby wykonać kilka utworów organowych, a w pozostałych towarzyszył znakomitemu tenorowi O. Rafałowi Kobylińskiemu SJ.
          Pojechałam na ten koncert trochę wcześniej, bo dzięki pośrednictwu pana Marka Stefańskiego mogłam przed koncertem porozmawiać z O. Rafałem Kobylińskim.

          Gospodarzami tej cudownej Bazyliki i jej otoczenia są jezuici, a Ojciec także do tej rodziny zakonnej należy i sądzę, że to miejsce jest Ojcu bardzo dobrze znane.
          - Tak, bo w Starej Wsi już byłem wiele razy, aczkolwiek mamy w Polsce dwie Prowincje – Północną i Południową, a ja należę do Północnej Prowincji i jestem tutaj gościnnie u moich współbraci z Prowincji Południowej. Bywałem tu wielokrotnie na rekolekcjach, ale także sam dając rekolekcje. W tym roku także już dawałem rekolekcje koncertowe, śpiewając w tej przepięknej Bazylice starowiejskiej i już wtedy urzekła mnie akustyka i piękno miejsca. Dlatego bardzo ucieszyło mnie zaproszenie pana Marka Stefańskiego na koncerty w Starej Wsi i jutro w Krośnie.
Przyjechałem tu ze swoim bratem Szymonem, który również jest śpiewakiem operowym i jutro wystąpimy w Krośnie, ale dzisiaj też „popełnimy” mały bis razem.

          Dwóch braci zostało śpiewakami. Czy rodzice albo dziadkowie też mieli piękne głosy, albo byli muzykami?
          - Nasza Mamusia śpiewa w chórze parafialnym, ale tradycji w naszej rodzinie nie było. Myślę, że ja je zapoczątkowałem, kierując swoje kroki do Akademii Muzycznej w rodzinnej Bydgoszczy. Moje drogi muzyczne były bardzo kręte, gdyż po trzech latach podjąłem decyzję o przerwaniu studiów i wstąpieniu do zakonu, ale już w latach formacji miłość do muzyki nie dawała mi spokoju. Poprosiłem o możliwość ukończenia studiów i po ukończeniu studiów filozoficznych w Krakowie, wróciłem na Akademię Muzyczną w Gdańsku i tam ukończyłem studia na Wydziale Wokalnym w klasie prof. Ryszarda Minkiewicza.
          Przyznam, że jak poszedłem do zakonu, to pożegnanie się z muzyką profesjonalną było pewną ofiarą. Jednak Pan Bóg nie pozwolił mi na całkowite pożegnanie się z muzyką. Wprost przeciwnie, jestem w zakonie i koncertów mam bardzo dużo.
          Poznałem także innych księży śpiewających, m.in.: ks. Pawła Sobierajskiego, ks. Zdzisława Madeja, ks. Roberta Kaczorowskiego i ks. Tomasza Jarosza. Niektórzy z nich są księżmi diecezjalnymi, ks. Tomasz Jarosz jest redemptorystą. Tworzymy zespół Servi Domini Cantores i występujemy. Bardzo dużo koncertów wspólnych wykonywaliśmy, zdarza się nam także występować w mniejszych składach i śpiewamy solowo.

          Jestem przekonana, że gdyby dokładnie policzyć wszystkie występy w Polsce i za granicą, bo przecież były występy wspólne oraz solowe między innymi w Stanach Zjednoczonych, Francji, Austrii, Izraelu, Włoszech, na Litwie, to liczba byłaby imponująca.
           - To prawda, to już jest kilkaset koncertów, licząc od lat studiów.
Udało mi się jeszcze raz wrócić na studia do Akademii Muzycznej, tym razem do Katowic, gdzie pod kierunkiem pani prof. Urszuli Kryger napisałem doktorat z wokalistyki i obroniłem go. Mój kontakt z muzyką był cały czas żywy.

          Było sporo pracy związanej z tym doktoratem, bo trzeba napisać pracę, nagrać płytę, wykonać te utwory podczas koncertu w obecności specjalnej komisji i później pozostaje już chyba tylko obrona. Ciekawa jestem, co było tematem pracy?
          - Moja miłość do Karola Szymanowskiego. Nagrałem płytę z cyklami pieśni Karola Szymanowskiego, m.in. Hymny do tekstów poematów Jana Kasprowicza, czy pieśni do słów Tadeusza Micińskiego.

          Kontakty z muzyką zawsze były, a ostatnio jest ich coraz więcej.
          - Faktycznie tak jest, ale chcę podkreślić coś bardzo dla mnie istotnego – że muzyka stała się dla mnie przede wszystkim „narzędziem” ewangelizacyjnym. Poza tym, że jest moją miłością, to jest także moją drogą, bo także w zakonie moja służba dzięki muzyce jest bardzo intensywna. Aktualnie prowadzę zajęcia ze śpiewu liturgicznego, dykcji i emisji głosu na Papieskim Wydziale Teologicznym Collegium Bobolanum w Warszawie.
          Ten dar od Pana Boga mogę także wykorzystywać, pracując z moimi współbraćmi, bo przecież ksiądz powinien umieć także śpiewać i bardzo cieszy mnie fakt, że moi współbracia poprosili, żeby mieć więcej zajęć ze mną, co było ewenementem na uczelni (śmiech).

           Uważam, że rola kościoła w umuzykalnianiu społeczeństwa jest ogromna. Rodzice zabierają małe dzieci na różne nabożeństwa do kościoła i często tam dzieci słyszą muzykę klasyczną. Jeśli jest ona dobrze wykonana, to miłość do muzyki może się rozwinąć.
          - Ma pani rację. Młody człowiek może zostać zainspirowany. Mój pierwszy kontakt z muzyką miał miejsce w kościele, gdzie jako lektor zaczynałem śpiewać psalmy. W Bydgoszczy, w Parafii Świętych Polskich Braci Męczenników – znanej parafii, bo ostatnią mszę tam odprawiał ks. Jerzy Popiełuszko, śpiewałem w chórze i tam zaczęły się moje wszystkie solowe śpiewy. Również śpiewałem jeszcze w Bydgoszczy na Placu Kościeleckich, gdzie obecnie też pracuję i posługuję w zespole, który oprawiał liturgie i wykonywaliśmy muzykę jako młodzi ludzie. Te pierwsze kroki i rozwój wrażliwości najczęściej odbywa się w ten sposób. Ucząc swoich współbraci, staram się kłaść na to nacisk. Nawet jeśli ktoś nie ma talentu muzycznego do śpiewania, to przynajmniej powinien mieć wyrobiony gust, pewien smak i powinien czuć to, co jest dopuszczalne w świątyni. Młody człowiek często nie ma innej możliwości spotykania się z kulturą wysoką. Uważam, że słuchanie muzyki klasycznej z płyt, czy innych nośników, możemy porównać do oglądania galerii sztuki przez dziurkę od klucza. Bez kontaktu z żywą muzyką nie ma możliwości, żeby się „zarazić” muzyką klasyczną.
          Pamiętam, że jako młody człowiek słuchałem muzyki bigbitowej, heavymetalowej, jeździłem nawet na koncerty zespołu Metalica do Katowic i tak naprawdę dopiero kiedy miałem okazję pójść do opery, usłyszeć na żywo to piękno, tę harmonię, to dopiero wtedy mnie to zachwyciło i od tamtej pory już tak zostało.

           Niektórzy z księży tworzących zespół Servi Domini Cantores śpiewają również partie operowe w spektaklach. Wczoraj słyszałam ks. Zdzisława Madeja śpiewającego znakomicie arię Jontka z opery „Halka” Stanisława Moniuszki.
          - Tak, bo ks. Zdzisław współpracował z Operą Wrocławską i innymi teatrami operowymi, gdzie występował jako solista. Obecnie jest kierownikiem Katedry Wokalistyki w Akademii Muzycznej w Krakowie, bo jest nie tylko wybitnym śpiewakiem, ale także świetnym pedagogiem.
          Wielu ludzi jak usłyszy, że ksiądz będzie śpiewał, spodziewa się usłyszeć piosenkę „Panience na dobranoc”, albo że inne tego typu utwory będzie wykonywał grając na gitarze w prezbiterium.
          Nic bardziej mylnego. Wykonujemy profesjonalnie muzykę klasyczną. W tym roku nawet z racji 200. rocznicy urodzin Stanisława Moniuszki, staramy się jego muzykę propagować i są to między innymi arie operowe: Jontka z „Halki”, Stefana ze „Strasznego dworu”, również śpiewamy pieśni Moniuszki. Utwory Stanisława Moniuszki zabrzmią dzisiaj w Starej Wsi i jutro w Krośnie.

           Zawodowo w teatrach operowych Ojciec nie śpiewa.
          - Nie, nie miałem takich możliwości, bo powiem szczerze, że ta moja posługa w Towarzystwie i wiele innych zajęć nie pozwalają mi na taką współpracę. Nie wzbraniam się, może kiedyś przyjdzie czas, że i to się stanie.
Występowałem w spektaklach operowych podczas studiów wokalnych, a później też zdarzało mi się śpiewać na operowych scenach, ale nie w spektaklach, tylko w koncertach.
           Podczas koncertów wykonuję często także arie operowe, ale w przestrzeni sakralnej śpiewamy stosowne utwory. Jest ich całe morze i można by było wymieniać długo.
           Tym razem bardzo się cieszę, że występuję też razem z moim bratem Szymonem, który ma piękny bas i jest znakomitym śpiewakiem operowym, współpracującym z wieloma operami w Polsce. Dzisiaj razem wykonamy przepiękny utwór „Ave Maria” Donizettiego, jutro w Krośnie śpiewamy cały koncert, a w sobotę w Krościenku nad Dunajcem będziemy śpiewać również wspólnie z ks. Pawłem Sobierajskim.

          To wyjątkowo piękne miejsca.
          - To prawda i bardzo się cieszę, że mogę w takich miejscach występować. W niedzielę śpiewałem w Świętej Lipce, również w przepięknym Sanktuarium Maryjnym na Warmii i Mazurach. Słyszałem, że w rankingu jest to najpiękniejszy kościół w Polsce i są tam wyśmienite organy. Współpracuję także z panem prof. Andrzejem Chorosińskim. W tym roku wydaliśmy płytę, którą nagraliśmy w Sanktuarium Maryjnym w Licheniu. Mamy kolejne projekty, mam nadzieję, że udam nam się je zrealizować.

          Niedługo rozpocznie się koncert i wiem, że już nie możemy dłużej rozmawiać. Mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań przy okazji koncertów zarówno w tej Bazylice, jak i w innych miejscach na Podkarpaciu.
          - To prawda, już pora na chwilę wyciszenia i przygotowanie się do koncertu. Bardzo dziękuję za rozmowę.

          Pozwolą Państwo, że przybliżę teraz przebieg i atmosferę koncertu, który odbył się 14 sierpnia 2019 roku w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi, a jego wykonawcami byli: Marek Stefański – organy, Rafał Kobyliński – tenor i gościnnie Szymon Kobyliński – bas.

           Kościół wypełniony był po brzegi publicznością, która z wielką życzliwością słuchała i gorąco oklaskiwała wykonawców.
Koncert rozpoczął się polifonicznym opracowaniem Kantyku Maryjnego w XVII wieku, po którym zabrzmiała znana aria Pieta Signore przypisywana Alessandro Stradelli’emu.
          Później znowu zachwycaliśmy się brzmieniem starowiejskich organów, słuchając utworów Johanna Sebastiana Bacha – najpierw jednego z tzw. chorałów Schüblerowskich Meine Seele erhebt den Herren BWV 648, a później w opracowaniu na organy Marka Stefańskiego zabrzmiały chorał i fuga z Kantaty BWV 10 Meine Seele erhebt den Herren.
          Kolejne ogniwo wypełniły utwory wokalne: Ave verum Louis’a Viernea, Tantum ergo Cesara Francka i Vater unser z cyklu Religiose Lieder op. 157 Josefa Gabriela Rheinbergera. Z tego samego cyklu wysłuchaliśmy jeszcze pieśni Abendlied, ale opracowanej na organy przez Marka Stefańskiego.
          Po tym krótkim utworze instrumentalnym znowu zabrzmiała muzyka wokalna i wysłuchaliśmy w wykonaniu Rafała Kobylińskiego: Ave Maria Michała Lorenca, Nie opuszczaj nas i Ojcze z niebios Stanisława Moniuszki, Preludium c-moll op. 28 nr 4 Fryderyka Chopina z tekstem Stabat Mater na tenor i bas, a partię basową wykonał Szymon Kobyliński, prywatnie brat Rafała Kobylińskiego, oraz Ave Maria Stanisława Kwiatkowskiego.
          Ostatnim akcentem, opracowanym na organy przez Marka Stefańskiego, były fragmenty Litanii Ostrobramskiej Stanisława Moniuszki.
Do wykonania ostatniego utworu śpiewacy stanęli przed ołtarzem i usłyszeliśmy w towarzyszeniem organów Ave Maria – Gaetano Donizettiego.
Ten utwór zawsze podbija serca publiczności, a w przestrzeni Bazyliki w Starej Wsi zabrzmiał zachwycająco.
          Publiczność zgotowała wykonawcom gorącą owację, która trwała bardzo długo i pomimo, że pan Marek Stefański także pojawił się obok Rafała Kobylińskiego i Szymona Kobylińskiego, aby wspólnie podziękować za gorące przyjęcie, brawa nie milkły i wiadomo było, że Ave Maria Donizettiego musi być zostać wykonane także na bis. Artystów pożegnały znowu długie rzęsiste brawa.
          Przepięknie śpiewał O. Rafał Kobyliński SJ, wspaniałą niespodziankę zrobił nam znakomity bas Szymon Kobyliński, a Marek Stefański potwierdził, że należy do ścisłej czołówki najlepszych polskich organistów i jest także wytrawnym kameralistą, świetnie współpracującym ze śpiewakami.
To był cudowny, wzruszający wieczór.

          W najbliższą niedzielę – 18 sierpnia 2019 roku o godz. 18:00 w Bazylice Jezuitów w Starej Wsi wystąpią znakomici instrumentaliści z Gdańska – skrzypaczka i kameralistka Maria Perucka oraz organista Roman Perucki.

          W tym samym dniu o 20:00 w Katedrze Rzeszowskiej rozpocznie się ostatni koncert tegorocznej edycji Podkarpackiego Festiwalu Organowego, podczas którego wystąpią: niemiecki organista Martin Bernreuther oraz Chór i Orkiestra Nicolaus pod batutą Zdzisława Magonia. Partie solowe wykonają: Izabela Łukasik – sopran, Aleksandra Kalicka – mezzosopran, Artur Nycz – tenor i Dawid Krzysztoń – bas.

Zapraszam na te koncerty w imieniu gospodarzy, organizatorów oraz dyrektora artystycznego PFO dr hab. Marka Stefańskiego.

Słuchanie wspaniale śpiewającej młodzieży, to jest po prostu „miód na serce”.

          Jeśli Państwo chcą trochę odpocząć, a przy okazji posłuchać muzyki wokalnej w wykonaniu młodych artystów, gorąco polecam, aby wybrać się do pięknego Buska-Zdroju. W upalne dni można tam znaleźć cień i spokój, a wieczorem wybrać się na koncert i posłuchać pięknych arii z oper i operetek, pieśni oraz znanych fragmentów z musicali.
          Do 15 sierpnia odbywają się w Busku Zdroju V Świętokrzyskie Warsztaty Wokalistyki, a od 17 do 19 sierpnia odbędzie się tam Międzynarodowy Konkurs Wokalny „Bella Voce”. Warsztaty i konkurs organizuje Stowarzyszenie „Voce” przy współpracy Buskiego Samorządowego Centrum Kultury pod patronatem Polskiego Stowarzyszenia Pedagogów Śpiewu.
           Pomysłodawczynią i organizatorką Warsztatów i Konkursu jest pani dr Roma Owsińska, wybitna polska śpiewaczka operowa o światowej renomie, która od lat dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem z młodymi osobami, które są utalentowane i marzą o karierze wokalnej.
          12 sierpnia w cudownej sali Sanatorium Marconi odbył się pierwszy koncert w ramach Warsztatów, a po jego zakończeniu Maestra Roma Owsińska znalazła czas na rozmowę.

          Zofia Stopińska: Wystąpili podczas tego koncertu chyba wszyscy uczestnicy tegorocznej edycji Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki i pokazali, czego do tej pory się nauczyli. Pani była gospodynią tego koncertu, ale zapowiadając młodych wykonawców, prosiła Pani każdego z nich, aby się przedstawili i wymienili chociaż kompozytora i tytuł utworu, który wykonają.
          Roma Owsińska: Tak, na scenie sali koncertowej Sanatorium Marconi zaprezentowali się wszyscy uczestnicy oraz wykładowcy Kursu. Postanowiłam poprosić każdego uczestnika, aby przed koncertem powiedział kilka słów, bo doszłam do wniosku, że w ten sposób nawiążą kontakt z publicznością. Wszyscy mieli wielką tremę, a poprzez taki bardzo krótki wywiad zapominali o zdenerwowaniu i zauważyłam, że te rozmowy przed śpiewaniem były bardzo pomocne, bo ośmielały ich.

          To był również bardzo przemyślany element edukacyjny, bo w przyszłości może się zdarzyć, że będą musieli się przedstawić i poprowadzić cały swój koncert.
          - Jeśli rozpoczynającym karierę śpiewakom zdarzy się to bez uprzedzenia podczas recitalu czy koncertu, to wówczas trema może ich zniszczyć. Trzeba, aby jak najwcześniej nauczyli się, jak radzić sobie w różnych sytuacjach.

          Młodzi śpiewacy mają podczas tych warsztatów szanse doskonalić swoje umiejętności pod kierunkiem znakomitych śpiewaków i jednocześnie doświadczonych pedagogów.
         Zawsze staram się pozyskać wspaniałych pedagogów, których cenię i szanuję, a jednocześnie wiem, że podczas pracy oddają serce młodzieży. Zarówno dr Agnes Zwierko, jak i dr hab. Zdzisław Madej przez cały dzień prowadzili zajęcia tak samo jak ja, a w czasie koncertu również wystąpili. Wspaniale zaśpiewał arię Jontka z opery „Halka” Stanisława Moniuszki ks. Zdzisław Madej, a Agnes Zwierko słuchaliśmy w arii z operetki „Bal w Savoyu” Paula Abrahama. Gorące oklaski publiczności najlepiej świadczyły o mistrzowskim wykonaniu.

          W środku koncertu pojawiło się ogniwo, które wypełniła muzyka lżejsza, bo pojawiły się nawet piosenki. Niektórzy starają się uczyć nie tylko śpiewu operowego.
          - Sądzę, że młodzi ludzie starają się zaistnieć na estradach na różne sposoby, ale kochają przede wszystkim muzykę klasyczną i poświęcają wiele czasu na naukę śpiewu klasycznego. Dobra emisja pomaga śpiewać także inną muzykę, chociaż bardzo się różniącą, ale zdobywa się również technikę, która pozwala śpiewać w każdym stylu.
          Wielu wielkich, światowej sławy śpiewaków występuje w najsłynniejszych teatrach operowych, a z wielką lekkością, kulturą i elegancją śpiewają w musicalach. To także sprawia im ogromną przyjemność, a publiczność jest zachwycona.

          Podczas Warsztatów koncerty odbywają się codziennie.
          - Młodzież bardzo się cieszy z tych koncertów i starannie się do nich przygotowuje. Pracuje przede wszystkim nad repertuarem, ale wielką wagę przywiązuje także do wyglądu, bo stara się także o odpowiednie kreacje. Każdy koncert jest dla nich wielkim świętem.
          Zauważyłam także, że starannie obserwują nasze zachowanie na estradzie i także się uczą. Każdy z wykładowców wiele lat już śpiewał na różnych scenach i z wielką radością oraz serdecznością podchodzimy do tych młodych ludzi, bo wiemy, że trzeba nauczyć ich wszystkiego.
Czasy są ciężkie, mimo że można podróżować po całym świecie i studiować w zagranicznych uczelniach, ale to nie jest wcale takie proste.

          Czy to było impulsem do założenia Stowarzyszenia „Voce”.
          - Zakładając Stowarzyszenie, mieliśmy zupełnie inne plany, ale ciągle studenci pytali mnie, dlaczego nie mają możliwości ze mną pracować, dlaczego nie mogą posłuchać moich nagrań na Youtube. Spróbowałam odpowiedzieć na ich prośby i najpierw zorganizowałam warsztaty, a później konkurs. Mam jeszcze sporo nagrań zarejestrowanych podczas koncertów, które zamieszczę, jak znajdę trochę wolnego czasu.

          W tych dniach artyści pokazują, że są bardzo wrażliwi, mają wielkie serca i potrafią się dzielić swoimi talentami.
          - Organizujemy akcję połączoną ze zbiórką pieniędzy na serduszko dla Sebastiana – chłopczyka, który będzie miał operację w Stanach Zjednoczonych, brakuje mu jeszcze mnóstwo pieniędzy.
          Buscy malarze podarowali swoje obrazy na ten cel, my je polecaliśmy i nawet było spore zainteresowanie. Cieszymy się z tego, ale trzeba będzie jeszcze pomyśleć chociaż o kilku obrazach na koncert finałowy.

          Świętokrzyskie Warsztaty Wokalistyki odbywają się dopiero po raz piąty, a już jest o nich głośno także poza granicami Polski, bo w tym roku przyjechała także młodzież z zagranicy.
          - Mamy uczestników Warsztatów, którzy śpiewają już nawet w teatrach operowych i coraz częściej zaglądają do nas młodzi ludzie z zagranicy. W ubiegłym roku mieliśmy zagranicznych uczestników, którzy również startowali do Konkursu i w tym roku jest tak samo.

          Po Warsztatach rozpoczyna się Międzynarodowy Konkurs Wokalny „Bella Voce”.
          - Świętokrzyskie Warsztaty Wokalne kończą się 15 sierpnia, jeden dzień przeznaczony jest na spotkania z pianistami, a 17, 18 i 19 sierpnia odbędzie się Konkurs. W ostatnim dniu do południa będą trwały jeszcze przesłuchania, a wieczorem odbędzie się Koncert Laureatów Konkursu „Bella Voce”.
Do udziału w Konkursie zgłosiło się w sumie 55 osób. Są wśród nich śpiewacy, którzy występują już w teatrach operowych. Jeśli wszyscy przyjadą i będą mieli „dobry dzień”, to konkurencja będzie mocna.
          Występy młodych śpiewaków oceniać będzie Jury pod przewodnictwem prof. Piotra Kusiewicza. W jury zasiadają także dr hab. Zdzisław Madej, dr Agnes Zwierko i ja. Muszę się pochwalić, że mamy kontakt z laureatami poprzednich edycji i większość z nich zatrudniona jest w zagranicznych teatrach operowych. Cieszymy się, że nasze oceny były tak trafne.

          Bardzo dobrze, że pracują w zagranicznych teatrach operowych, ale jestem przekonana, że nie taka powinna być kolejność, bo najpierw powinna ich poznać i docenić polska publiczność, a dopiero później zagraniczna.
          - Ma pani rację, że tak powinno być. Od dawna u nas tak jest, że nie potrafimy docenić swoich talentów i młodzi ludzie muszą wyjeżdżać za granicę, tam zdobywać sławę i podziw publiczności, a dopiero później proponują im pracę polskie teatry operowe.
           Jest jeszcze inny problem. Mamy naprawdę wielu wspaniałych, utalentowanych śpiewaków, zlikwidowana została większość operetek, a teatrów operowych jest tylko kilka i dlatego młodzi wyjeżdżają za granicę, gdzie znajdują nie tylko pracę, ale także lepsze wynagrodzenie.

          Uważam Busko-Zdrój za wyjątkowe, magiczne miejsce, sprzyjające muzykom i muzyce. Chyba Pani potwierdzi moje słowa, bo Pani to miejsce wybrała i zamieszkała tutaj.
          - Mój mąż pochodzi z tych stron i powrócił do swoich korzeni. Najpierw przyjeżdżaliśmy tu tylko na wakacje, albo w wolnych dniach odwiedzaliśmy rodziców męża. Z czasem było nam tu coraz przyjemniej, bo jak się dużo pracuje, to trzeba mieć także czas na „napełnianie akumulatorów”. Tak posmakowaliśmy życia w pięknym otoczeniu, że postanowiliśmy po przejściu na emerytury z teatrów operowych, że to tutaj zamieszkamy. Przenieśliśmy się i rozpoczęliśmy pracę pedagogiczną. Jestem szczęśliwa z tego powodu, bo ta praca jest moją drugą pasją. Mam wspaniałych uczniów, którzy wytrwale pracują i osiągają bardzo dobre wyniki na różnego rodzaju konkursach i przesłuchaniach, kontynuują później naukę na Wydziałach Wokalno-Aktorskich w Akademiach Muzycznych.

          Zauważyłam, że wszyscy występujący znakomicie współpracowali z pianistami i wiem, że to także była zasługa pianistów.
          - Oczywiście, że pianiści są znakomici. Pan Rafał Hołub po prostu „maluje dźwiękiem”, pan Mateusz Lasatowicz jest także bardzo doświadczonym pianistą kameralistą, podobnie pan Jarosław Mrożek wszystkie utwory ma „w jednym palcu”. Niewielu jest pianistów, którzy czują oddech wokalisty, bo pianista musi grać tak, jakby śpiewał z wokalistą. Mamy pewne dowolności dotyczące rubata, oddechu, prowadzenia frazy, ponieważ do śpiewu dochodzi jeszcze ruch, uśmiech i to może trwać odrobinę dłużej i inaczej niż w muzyce instrumentalnej.

          Kto oprócz męża pomaga Pani w planowaniu i organizowaniu tych dwóch dużych przedsięwzięć?
          - Prawdę mówiąc, nikt więcej, robimy wszystko obydwoje. Można powiedzieć, że zabiegam przez cały rok, żeby starczyło pieniędzy i wszystko się odbyło zgodnie z planem. Potrzebni są sponsorzy, którzy pomogą, a trudno ich pozyskać, bo większym powodzeniem cieszą się różne zgromadzenia o charakterze „ludycznym”, gdzie króluje zupełnie inna muzyka.
          Instytucje, które powinny się interesować i pomagać w organizacji konkursu o randze międzynarodowej, nie są, niestety, zainteresowane. Większość bardziej przejęta jest zbliżającymi się wyborami niż kulturą wysoką. Dlatego w tym roku tak dużo czasu i zdrowia kosztuje mnie organizacja Konkursu i pieniędzy na nagrody godne imprezy międzynarodowej. Może w przyszłym roku będzie lepiej.
Nagradza wszystkie trudy słuchanie wspaniale śpiewającej młodzieży, to jest po prostu „miód na serce”.

          Pierwszy koncert odbył się w przepięknej Sali Sanatorium „Marconi”, drugi w „Malinowym Zdroju” w Solcu Zdroju. Trzeci koncert, wieńczący Warsztaty, odbędzie się w Sali Buskiego Centrum Kultury, ale ich Finał odbędzie się w Kościele św. Brata Alberta w Busku Zdroju.
          - 17 i 18 sierpnia zapraszamy do Buskiego Samorządowego Centrum Kultury na przesłuchania Międzynarodowego Konkursu Wokalnego „Bella Voce”. Najwięcej uczestników zgłosiło się z Polski, ale mamy także młodych śpiewaków z Indii, Chin, Japonii i z innych krajów.
          19 sierpnia o 19:00 zapraszam na Koncert Laureatów Konkursu. Postanowiłam, że ten koncert odbędzie się również w Sali Buskiego Centrum Kultury, bo jest tam bardzo dobra akustyka, ponadto są garderoby, a w mieszczącej się w tym samym budynku Szkole Muzycznej mamy do dyspozycji sale z fortepianami.
          Zapraszam Państwa serdecznie na przesłuchania konkursowe i koncerty do Buska Zdroju.

Z Panią dr Romą Owsińską, wybitną polską śpiewaczką, organizatorką Świętokrzyskich Warsztatów Wokalistyki i Dyrektorem Artystycznym Międzynarodowego Konkursu Wokalnego "Bella Voce" rozmawiała Zofia Stopińska 12 sierpnia 2019 roku w Busku Zdroju

Najważniejsze jest to, że publiczność przychodzi na nasze koncerty

           Wielu mieszkańców Krosna i okolic oczekuje latem na koncert muzyki operowej i operetkowej. Te koncerty odbywają się zazwyczaj w niedzielne wieczory na Krośnieńskim Rynku i przychodzą na nie tłumy, a organizuje je Krośnieńskie Towarzystwo Muzyczne we współpracy z Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie. W tym roku „Wieczór z operą i operetką” zaplanowany został na 4 sierpnia , a o szczegółach rozmawiam z prowadzącą ten koncert panią Małgorzatą Busz-Perkins, prezesem Krośnieńskiego Towarzystwa Muzycznego.

          Małgorzata Busz-Perkins: Już od 13-tu lat na Krośnieńskim Rynku organizujemy „Wieczór z operą i operetką”, a jak sama nazwa wskazuje jest to koncert muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej ale ambitnej. Zaszczycili nas w tym roku swoją obecnością wspaniali śpiewacy, którzy pięknie zaśpiewali, ale martwi nas fakt, że w ostatnich latach pogoda nie dopisuje, bo już od trzech lat musieliśmy koncerty przenosić do Sali Regionalnego Centrum Kultur Pogranicza, ponieważ niespodziewanie zjawiała się burza i koncerty nie mogły się odbywać w plenerze. Lato w Polsce jest coraz bardziej kapryśne

          Zofia Stopińska: W tym roku, pomimo opóźnienia związanego z przeprowadzką do sali w ostatniej chwili, trzynastka nie była pechowa, bo koncert okazał się znakomity, a duża sala RCKP wypełniona była po brzegi publicznością.
           - To prawda, usłyszałam wiele podobnych opinii od melomanów z Krosna, a także od osób, które mają profesjonalne przygotowanie i duże doświadczenie w tym kierunku, bo były na koncercie znane nie tylko na Podkarpaciu śpiewaczki – pani dr Anna Szałyga-Kuźma i pani dr Stanisława Mikołajczyk – Madej oraz kilka innych osobistości znanych w świecie muzyki, które zgodnie orzekły, że poziom był w tym roku znakomity. To zasługa przede wszystkim młodych solistów, w wieku od 25 do 30 lat, którzy dopiero rozpoczynają kariery, a byli to: Beata Kraska – sopran, Katarzyna Liszcz–Starzec – sopran, Jakub Kołodziej – tenor i Łukasz Kostka – baryton. Wszyscy śpiewali z wielką pasją i temperamentem.
          Znakomicie towarzyszył im Podkarpacki Kwartet Fortepianowy „Team For Voices”, który wystąpił w składzie : Anna Stępień – skrzypce, Izabela Tobiasz – altówka, Halina Hajdaś – wiolonczela i Janusz Tomecki – fortepian. To są muzycy związani z Filharmonią Podkarpacką i towarzyszą nam niestrudzenie już od kilku lat.
Repertuar złożony z arii i duetów z oper, operetek i musicali oraz wykonanie bardzo podobały się publiczności, bo nie obyło się bez bisów. Bardzo jestem zadowolona z tego koncertu i mam nadzieję, że w nadchodzących latach uda nam się podobne koncerty zorganizować.

           Zarząd Krośnieńskiego Towarzystwa Muzycznego musi myśleć o zebraniu odpowiednich środków finansowych na te koncerty.
          - Bez odpowiedniego zabezpieczenia finansowego niewiele się da zrobić i zawsze trzeba starać się o środki. Naszym najważniejszym oparciem finansowym jest Gmina Krosno, ale zawsze trzeba także zabiegać o sponsorów i mamy na szczęście takich, którzy już od lat nas wspierają. Bardzo im za to dziękuję.

          Na uwagę zasługuje także fakt, że często zapraszacie wykonawców, którzy na różne sposoby związani są z Podkarpaciem.
          - Krośnieńskie Towarzystwo Muzyczne powstało 24 lata temu. Aż się wierzyć nie chce, że czas tak szybko biegnie i w przyszłym roku będziemy mieć ćwierć wieku działalności.
           Na początku założyliśmy sobie, że będziemy promować młodych muzyków związanych z Krosnem i okolicami.
Nie mamy możliwości regularnie wspierać ich finansowo, ale organizujemy im koncerty. Zapraszamy także muzyków w średnim wieku, którzy są związani z naszym regionem. Wielu z nich zrobiło kariery nie tylko w Polsce, ale chętnie przyjmują nasze propozycje, bo chcą się przypomnieć w rodzinnych stronach. Na Podkarpaciu jest wielu utalentowanych ludzi w różnych dziedzinach artystycznych, a ponieważ mnie najbliższa jest muzyką, to mogę stwierdzić, że mamy wspaniały potencjał ludzki, chociaż nie jest nam łatwo, bo jesteśmy biednym regionem.

          Na kolejne koncerty organizowane przez Krośnieńskie Towarzystwo Muzyczne możemy zaprosić chyba dopiero jesienią.
          - Owszem, 6 października będzie mieć koncert w Piwnicy PodCieniami w Rynku, autentycznej piwnicy z czasów renesansu, którą zagospodarowuje Muzeum Rzemiosła. Tam jest estrada z fortepianem i tam organizujemy koncerty kameralne. W ubiegłym roku był to koncert piosenek Wojciecha Młynarskiego, a w tym roku zaplanowaliśmy koncert romansów Aleksandra Wertyńskiego. Wystąpi Jacek Buczyński, krakowski aktor związany a Krosnem, a towarzyszyć mu będzie Maciej Janas - wspaniały pianista z Krosna, który z wielkim powodzeniem występował w różnych krajach na świecie jako znakomity akompaniator.
           Na 20 października zaplanowaliśmy koncert w Muzeum Podkarpacki. Solistom towarzyszył będzie bardzo oryginalny instrument, bo fortepian marki Pleyel, który pochodzi z czasów Chopina, z połowy XIX wieku. Koncert poświęcony będzie pani Zofii Jabłońskiej, która zaszczyci nas swoją obecnością.
Pani Zofia Jabłońska przez wiele lat była primadonną Opery Krakowskiej i zasłynęła między innymi jako znakomita: Carmen w operze Georges’a Bizeta czy Eboli w operze Don Carlos Giuseppe Verdiego. W tej chwili Artystka już wycofała się z działalności estradowej.
Pani Zofia Jabłońska pochodzi z miejscowości Krościenko Wyżne położonej kilka kilometrów od Krosna i często odwiedza rodzinne strony.
Cieszymy się bardzo na ten koncert z udziałem pani Zofii, będą też zaproszone śpiewaczki, które posiadają głos mezzosopranowy, żeby nawiązać do głosu głównej bohaterki. Potwierdziła już udział wspaniała mezzosopranistka Katarzyna Plewniak pochodząca z Tarnowa, zaprosiliśmy też Marlenę Rygiel – studentka drugiego roku Akademii Muzycznej w Łodzi, w klasie śpiewu pani prof. Urszuli Kryger.
          Już dzisiaj zapraszam także 24 listopada na koncert andrzejkowy, który zatytułowany będzie „Bella Italia”, a wypełnią go piosenki włoskie z kilku dziesięcioleci – poczynając od lat od lat czterdziestych poprzez lata sześćdziesiąte ubiegłego stulecia, aż po piosenki współczesne.
Na wiosnę organizujemy zawsze dwa koncerty, które odbywają się w zabytkowych krośnieńskich świątyniach gdzie jest genialna akustyka i z wielką przyjemnością tam się muzykuje.
          Na wiosnę, w okresie wielkiego postu organizujemy koncert „Tristia”, poświęcony muzyce pasyjnej, zaś w maju zapraszamy na koncert z cyklu „Musica Sacra”.
Pomimo, że proponujemy dość poważny i niełatwy repertuar, to publiczność chętnie na te koncerty przychodzi.

          Pomysłów na różnorodne koncerty Wam nie brakuje. Ważne jest także, że macie swoją wierną publiczność, bo sale, czy świątynie w których odbywają się koncerty zawsze są wypełnione.
          - Dla nas najważniejsze jest to, że zawsze publiczność przychodzi na organizowane przez nas koncerty. My organizujemy te koncerty dla ludzi i ich obecność nadaje naszej działalności sens.

            Czekam na szczegółowe informacje dotyczące terminów, programów i wykonawców planowanych przez Krośnieńskie Towarzystwo Muzyczne koncertów i obiecuję , że będę je publikować na blogu „Klasyka na Podkarpaciu”
           - Informowanie szerokiego grona miłośników muzyki o naszej działalności jest bardzo ważne i bardzo za to dziękuje. Dziękuję też za miłą rozmowę.

Z Pania Małgorzatą Busz-Perkins - mezzosopranistką , prezesem Krośnieńskiego Towarzystwa Muzycznego rozmawiała Zofia Stopińska 8 sierpnia 2019 w Krośnie.

Zawsze z wielką przyjemnością przyjeżdżam na Podkarpacie

          Zapraszam Państwa na spotkanie z wybitnym polskim organistą średniego pokolenia prof. Dariuszem Bąkowskim-Koisem, który trzykrotnie tego lata gościł na Podkarpaciu.
          6 lipca wystąpił z waltornistą Wojciechem Kamionką w krośnieńskiej Farze w ramach cyklu „Letnie Koncerty w Świątyniach”, 18 lipca w przemyskiej Archikatedrze zainaugurował XIX Międzynarodowy Przemyski Festiwal Salezjańskie Lato, a my spotkaliśmy się 20 lipca w Krośnie, przed bardzo interesującym koncertem kameralnym w kościele OO. Kapucynów, w wykonaniu studentów krakowskiej Akademii Muzycznej, podczas którego prof. Dariusz Bąkowski-Kois przybliżał publiczności program i wykonawców.

          Zofia Stopińska: Bardzo żałuję, że nie mogłam być 6 lipca w krośnieńskiej Farze, ale ciągle jestem pod ogromnym wrażeniem po wysłuchaniu recitalu w Przemyślu. Zachwycił mnie zarówno program, jak i jego kompozycja oraz ukazanie publiczności wielkich możliwości brzmieniowych i kolorystycznych instrumentu przemyskiej Archikatedry.
          Dariusz Bąkowski-Kois: Wybrałem program, dzięki któremu mogłem wykorzystywać walory tego instrumentu w pierwszym jego kształcie, zaprojektowanym przez pierwszego budowniczego. Jest to instrument jeszcze przedwojenny, w którym niestety po wojnie dokonano wielu zmian. Organy zostały przeintonowane, głosy przerobione, w oryginalnym stanie pozostały tylko nieliczne – do tej grupy należą najprawdopodobniej pryncypały zarówno w głównym, jak i w drugim manuale. Starałem się je wykorzystywać na przykład w chorale O Mensch, bewein’ dein’ Sϋnde gross Johanna Sebastiana Bacha, grając cantus na Pryncypale 8’.
          Planując program recitalu, który wykonałem w Przemyślu, pomyślałem, że dobrze będzie rozpocząć utworami Ferenca Liszta. Sięgnęłem po jego muzykę religijną - Tu es Petrus, Ave Maria oraz po transkrypcję bachowskiej kantaty Ich hatte viel Bekϋmmernis. Następnie zabrzmiały utwory Johanna Sebastiana Bacha – wspomniany już chorał O Mensch, bewein’ dein’ Sϋnde gross oraz Preludium a-moll BWV 569, które jest rzadziej grywanym dziełem.
Pierwszą część recitalu zakończyłem ostatnim chorałem Johannesa Brahmsa. Tym dziełem, które wieńczy opus 122, Brahms żegnał się z tym światem – O Welt, ich muss dich lassenŚwiecie, muszę cię opuścić.
          Później wykonałem dwa chorały Sigfrida Karg-Elerta: hymn pochwalny Nun danket alle GottDziękujmy wszyscy Bogu i chorał pasyjny Herzliebster Jesu, was hast du verbrochenNajsłodszy Jezu, cóżeś ty uczynił.
          Po raz pierwszy wykonałem Passacaglię z opery Katarzyna Izmajłowa op. 29 Dymitra Szostakowicza, chociaż oczywiście nie była to polska premiera, gdyż koledzy zajmujący się rosyjską literaturą grywają już ten utwór. Został on nawet nagrany przez pana Jana Bokszczanina i zamieszczony na jego płycie habilitacyjnej.
Przez wiele lat myślałem o włączeniu tej Passacaglii do repertuaru i udało mi się znaleźć czas, żeby się nauczyć tego wyjątkowego utworu.

           Słyszałam ten utwór po raz pierwszy i jestem pod ogromnym wrażeniem, muszę się także przyznać, że wiedziałam tylko o orkiestrowej wersji tej Passacaglii.
          - Są dwie wersje tego utworu autorstwa Dymitra Szostakowicza. Ponieważ nie wszystkie teatry operowe czy sale, w których dałoby się wystawiać operę, są wyposażone w organy, stąd napisał także wersję orkiestrową.

          Trudno powiedzieć, która wersja robi większe wrażenie.
          - Moim zdaniem obydwie są znakomite. Organowa pokazuje, że kompozytor bardzo dobrze znał możliwości organów, pomimo, że nie był organistą i na co dzień nie miał z tym instrumentem do czynienia. Utwór został przez kompozytora pomyślany jako ciągłe crescendo, ukazujące szaleństwo, jakie ogarnia tytułową bohaterkę i które się pogłębia w każdej z kilkunastu wariacji aż wreszcie w zakończeniu wszystko się wycisza, bohaterka popada w otępienie, następuje konsekwentne diminuendo. Niemal w całej Passacaglii towarzyszą nam rytmy punktowane (z łukami legującymi od nuty słabej do mocnej), co wprowadza konsekwentny element niepokoju do tkanki muzycznej.

          Bardzo piękny okazał się ostatni z zaplanowanych przez Pana utworów.
          - Jego twórca Gabriël Verschraegen był przez szereg lat organistą katedry św. Bawona w Gandawie, jednym z najpiękniejszych miast we Flandrii.
Preludium, interludium et postludium Puer natus est jest utworem z wczesnego okresu twórczości Verschraegena. W swym zamyśle pierwsze dwie części są jakby neorenesansowe natomiast ostatnia część nawiązuje do stylistyki – z jednej strony Charlesa-Marii Widora, z drugiej do Marcela Duprégo. Można tam znaleźć reminiscencje fakturalne z Finału IX Symfonii Gotyckiej Widora, czy z ostatniego Chorału z op. 38 Duprégo.
           Preludium, interludium et postludium Puer natus est Gabriëla Verschraegena będę miał niedługo zaszczyt wykonywać na tych organach, na które dzieło to zostało napisane, czyli w katedrze św. Bawona w Gandawie, na 92-głosowym instrumencie, który jest największym w całym Beneluksie. Nieczęsto zdarza się grać utwór dokładnie na tych na organach, przy których został on skomponowany. Instrument ten jest zasadniczo połączeniem kilku instrumentów, które powstawały w katedrze na przestrzeni wieków. W tej chwili użytkowany jest pięciomanuałowy kontuar, który znajduje się na dole – z boku transeptu, a instrument rozłożony jest właściwie po całym prezbiterium.

           Powróćmy jeszcze na chwilę do przemyskiego recitalu. Główna nawa Archikatedry wypełniona była w całości, a w bocznych także było dużo ludzi. Wszyscy słuchali w skupieniu i jak Pan pojawił się na zakończenie przed ołtarzem, aby podziękować publiczności, chyba czuł Pan wyraźnie, że domagamy się bisu.
          - Nie wiedziałem, czy bisowanie jest zwyczajem koncertowym w przemyskiej Archikatedrze. Zazwyczaj jeśli artysta schodzi na dół ukłonić się, to już nie wraca na chór, żeby bisować, ale przyjęcie było tak ciepłe i serdeczne, a publiczność tak zaangażowana, że nie sposób było czegoś nie zagrać, więc pozwolilem sobie wykonać jeden z wczesnych chorałów Bacha Aus tiefer Not schrei ich zu dir BWV 1099 – Z ciężkiego strapienia wołam do Ciebie, Panie. Chcę podkreślić, że jestem niezmiernie zbudowany i bardzo przejęty tak gorącym przyjęciem ze strony przemyskiej Publiczności.

           Podczas dzisiejszego koncertu w Krośnie nie usłyszymy ani jednego taktu w Pana wykonaniu, bo wykonawcami będą studenci Akademii Muzycznej w Krakowie, a Pan przybliży nam program i wykonawców jako szef artystyczny cyklu Letnie Koncerty w Świątyniach.
          - Kierownictwo artystyczne to zdecydowanie za dużo powiedziane. Trzeci rok mam przyjemność współpracować z Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza i nieco doradzać w kwestiach artystycznych, natomiast funkcję kierownika artystycznego pełni wspaniale Pani Małgorzata Baranowska-Mika. Cieszy nas to, że mamy możliwość zapraszać gości zagranicznych, ale staramy się również organizować koncerty promujące młodych, w tym wypadku studentów Akademii Muzycznej w Krakowie.
          W tym roku w czerwcu wystąpiła Mariko Takei, japońska organistka zamieszkała na stałe w Norwegii, również w czerwcu występował Stephan van de Wjgert z Holandii, artysta związany na co dzień z Utrechtem i Amsterdamem. Ja miałem zaszczyt wystąpić 6 lipca razem z waltornistą Wojciechem Kamionką.W programie znalazły się zarówno neoromantyczne utwory solowe, jak i dzieła z epoki baroku na trąbkę i organy w transkrypcjach na waltornię. Te trzy koncerty odbyły się w Farze. Natomiast dzisiaj mamy koncert kameralny studentów krakowskiej Akademii Muzycznej. Wystąpią: Katarzyna Korzeniowska – skrzypaczka i skrzypaczka barokowa zarazem, która dziś grać będzie właśnie na skrzypcach barokowych, Maciej Karaś – puzonista oraz Paweł Szkotak – organista z mojej klasy. Tworzą oni zespół kameralny, a opiekował się nim w zakończonym niedawno roku akademickim pan dr Daniel Prajzner, który jest dzisiaj z nami i czuwa nad przebiegiem próby. W programie dzisiejszego koncertu znajdą się dzieła muzyki dawnej. Ciekawostkami będą dwa utwory: II Sonata biblijna Johanna Kuhnau’a skomponowana na klawesyn, ale równie dobrze brzmiąca na organach, oraz Fugenfantasie in C Johanna Gottlieba Mϋthela, ostatniego ucznia Johanna Sebastiana Bacha. Mϋthel uczył się u Bacha tylko kilka miesięcy, a po śmierci mistrza wyjechał do Rygi i tam był jednym z animatorów życia muzycznego i kościelnego w protestanckiej Rydze.
W części kameralnej usłyszymy skrzypce barokowe z towarzyszeniem klawesynu w Sonacie Dario Castello, kompozytora z Wenecji oraz Sonatę Johanna Heinricha Schmelzera, austriackigo kompozytora z Wiednia, który cieszył się przyjaźnią cesarza Leopolda I. Na puzon z towarzyszeniem organów usłyszymy Sonatę Antonia Vivaldiego. Na zakończenie zabrzmi Sonata triowa Dietricha Buxtehudego.

          W tym roku wykorzystujecie do celów koncertowych trzy świątynie: Farę, kościół OO. Kapucynów i kościół OO. Franciszkanów.
           - Koncerty w Farze poświęcone są w największej mierze muzyce organowej, kościół Kapucynów jest wprost idealny do muzyki kameralnej, ma znakomitą akustykę i wszystkie instrumenty świetnie brzmią w każdym zestawieniu. Są tam także dobre organy firmy Riegera z okresu międzywojennego.
U OO. Franciszkanów jesteśmy zawsze niezwykle serdecznie przyjmowani, więc nie mogliśmy pominąć i tego wspaniałego kościoła. Tam zaplanowany jest Koncert Maryjny na 15 sierpnia i wystąpią: mój znakomity kolega z Katedry Organów dr hab. Marek Stefański wraz z tenorem Rafałem Kobylińskim i barytonem Szymonem Kobylińskim, którzy wykonają program poświęcony Najświętszej Marii Pannie.

          Przeglądałam Pana kalendarz koncertowy na ten rok i przekonałam się, że jest on zapełniony.
          - Rzeczywiście, koncertów mam obecnie sporo i niezależnie od dość licznych recitali w naszym kraju, wystąpię w ważnych dla organistyki międzynarodowej miejscach. Wymienię tylko, że 16 sierpnia będę miał zaszczyt grać w Katedrze św. Salwatora w Brugii w zachodniej Flandrii, dwa dni później gram w Amsterdamie, w De Duif Kerk na przepięknym instrumencie Smitsa z drugiej połowy XIX wieku, gdzie wraz z moim studentem, panem Marcinem Kucharczykiem, występujemy wspólnie, obaj gramy po pół recitalu i dwa koncerty Georga Friedricha Händla w opracowaniu na 4 ręce na organy.
           Jak już wspomniałem, 22 sierpnia wystąpię w Katedrze św. Bawona w Gandawie, w ramach 69. edycji Festiwalu, na którym grały wielkie legendy organistyki, począwszy od samego Marcela Dupré. Dwa dni później gram w Katedrze św. Piotra w Trewirze. Czuję się bardzo zaszczycony tym zaproszeniem, bo jest to także niezwykle prestiżowe miejsce. Następnego dnia wystąpię w Stuttgarcie w Bad Cannstatt, gdzie tematem festiwalu jest passacaglia i w związku z powyższym pozwolę sobie zaprezentować m. in. wspomnianą już Passacaglię Szostakowicza.

          Koncertował Pan także w Chinach. Interesuje mnie bardzo, jak przyjmowana jest muzyka organowa w kraju, gdzie organy są instrumentem mało znanym.
          - Muzyka organowa nie ma w Chinach wieloletniej tradycji, bo jest to instrument nieznany w dawnej chińskiej kulturze, niemniej obecnie w coraz większej ilości miast organy zaczynają się pojawiać. Chińczycy pomału budują kadrę pedagogiczną i pierwsze klasy organów w tamtejszych uczlniach i szkołach już są otwierane.
           Moje trzy koncerty odbyły się w Pekinie. Jestem szczęśliwy, że dwa z nich mialy miejsce w NCPA czyli Narodowym Centrum Sztuki w Pekinie, przepięknym architektonicznie obiekcie, który wygląda jak łza na jeziorze, gdzie mieszczą się trzy wspaniałe sale koncertowe. W sali filharmonicznej został zbudowany duży, ponad 100-głosowy instrument firmy organmistrzowskiej Klaisa. Przekonałem się, że ten egzotyczny dla Chińczyków instrument cieszy się tam dużym zainteresowaniem, bo sala filharmoniczna, mieszcząca ponad 1800 osób, była szczelnie wypełniona.

          Ciekawa jestem, dlaczego ukończył Pan najpierw studia historyczne, a dopiero później studia w zakresie gry na organach i został Pan organistą-wirtuozem? Może chciał Pan spełnić marzenia rodziców, którzy pragnęli, aby syn zdobył porządny zawód?
          - Zastanawiam się, czy zawód historyka w oczach moich rodziców - absolwentów Politechniki Krakowskiej jest zawodem porządnym... Ale to oczywiście żart. Edukację w szkole muzycznej rozpocząłem nieco później niż w szkole ogólnokształcącej. Zawsze łączyłem dwie szkoły i uczęszczałem do ogólnej przed południem, a do szkół muzycznych I i II stopnia po południu. Podobnie było ze studiami. Po maturze rozpocząłem studia historyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, a jak ukończyłem szkołę muzyczną II stopnia, to rozpocząłem studia w Akademii Muzycznej. Zawsze dzieliłem swój czas pomiędzy te dwa nurty, z których muzyka zabierała mi gros czasu, na egzamin historyczny można było próbować pójść nawet nieprzygotowanym, ale w zakresie muzyki nie jest to możliwe. W średniej szkole muzycznej uczyłem się w ramach dwóch głównych instrumentów – organów i klawesynu, więc ilość czasu, którą musiałem poświęcić na ćwiczenie, była spora. Jednocześnie byłem uczniem bardzo wymagającego VI Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie przy ul. Skałecznej i tam też nie można było się obijać, stąd wolnego czasu miałem wtedy wyjątkowo mało.

           Studia podyplomowe kontynuował Pan w Konserwatorium w Wiedniu na Wydziale Muzyki Dawnej.
           - Tak, bo muzyka dawna zawsze mnie pasjonowała, a w krakowskiej Akademii nie mieliśmy wtedy jeszcze klawikordu czy pianoforte i skorzystałem z tej możliwości w Wiedniu, ale moje tamtejsze studia organowe poświęcone były głównie twórczości Ferenca Liszta. Rok wcześniej studiowałem w Warszawie arkana wykonawstwa francuskiej neoromantycznej muzyki organowej pod kierunkiem pani prof. Magdaleny Czajki, nieżyjącej już, niestety, wspaniałej nauczycielki i organistki, której bardzo dużo zawdzięczam. Niemniej w największej mierze moje ukształtowanie artystyczne zawdzięczam Pani mgr Agnieszce Walczy, która była moim pedagogiem w szkole muzycznej II stopnia i której w tym miejscu pragnę złożyć szczególnie serdeczne podziękowania.

           W Akademii Muzycznej w Krakowie studiował Pan pod kierunkiem pana prof. Józefa Serafina. Czy miał Pan wtedy możliwość wybrać sobie pedagoga, u którego chciał się Pan uczyć?
          - Tak, i byłem wówczas pierwszym krakowskim studentem, którego prof. Józef Serafin uczył przez cały tok studiów: pod koniec października 1995 roku zmarł prof. Jan Jargoń i jego klasę prowadził przez pewien czas pan Wojciech Widłak (były asystent prof. Jargonia), a od marca 1996 roku zaczął tę klasę prowadzić prof. Józef Serafin, który został zaproszony do Krakowa przez prof. Marka Stachowskiego, ówczesnego rektora krakowskiej Akademii Muzycznej. W ten sposób prof. Serafin „odziedziczył” wszystkich studentów po prof. Jargoniu, a ja w czerwcu 1996 roku zdawałem egzamin wstępny już bezpośrednio do jego klasy.

           Nie słyszałam Pana dawno w repertuarze kameralnym.
           - Muszę ze wstydem przyznać, że muzyka kameralna w tym momencie mojego życia została ograniczona. Przez siedem lat ściśle współpracowałem z Capellą Cracoviensis, było to jeszcze za czasów dyrektorowania pana Stanisława Gałońskiego, występowałem też w rozmaitych innych składach. W ostatnich latach przeważa w moim życiu muzyka solowa, ale chcę podkreślić, że muzykowanie kameralne daje niezwykle wiele. W sumie solowo jest chyba nawet łatwiej grać, bo artysta spełnia tylko swoje zamiary, natomiast w muzyce kameralnej jest nie tylko twórcą, ale także współtwórcą i musi znajdować umiejętność dialogu – wspólnego twórczego kreowania jakości narracji muzycznej i emocji. To jest bardzo ważne i okres, kiedy intensywnie grałem kameralnie, uważam za bardzo dobrą muzyczną szkołę życia.
           Później przez osiemnaście lat uczyłem kameralistyki w Akademii Muzycznej w Krakowie. Uważam, że na tę formę muzykowania organiści powinni zwracać szczególną uwagę. Od dwóch lat już nie prowadzę tego przedmiotu, gdyż moja klasa organów ostatnio się rozrasta, a limit godzin zajęć które mogę prowadzić nie jest nieograniczony.

          Zdarzało się Panu pełnić różne ważne funkcje.
          - Przez jedenaście lat administrowałem różnymi działami w krakowskiej Akademii Muzycznej. Przez trzy lata byłem sekretarzem Rady Wydziału Instrumentalnego, później przez cztery lata byłem prodziekanem Wydziału Instrumentalnego i także przez cztery lata pełniłem funkcję Prorektora ds. dydaktyki i rozwoju kadry. Te lata także bardzo dużo mnie nauczyły i były czasem pełnym wyrzeczeń.
          Funkcja Kierownika Katedry Organów, którą mam zaszczyt pełnić obecnie, jest zupełnie inna z natury. Współpracuję z dużo mniejszą grupą osób, mam merytoryczny wpływ na proces kształcenia studentów i czuję się współodpowiedzialny za promocję organistyki na terenie Małopolski. Poprzednie funkcje związane były także z dużą ilością prac biurokratycznych i bardzo ograniczały czas, który mogłem poświęcić na własną działalność koncertową, czy też na animowanie życia muzycznego. Tym bardziej doceniam fakt, że mogę się tym zajmować obecnie. Uważam bowiem, że taka jest rola uczelni jako autorytetu artystycznego, jak i nas, pedagogów. Powinniśmy propagować kulturę wysoką i jednocześnie prowadzić szeroką działalność umuzykalniającą społeczeństwo.
           Dzisiaj w wywiadzie dla Radia Fara w Krośnie miałem przyjemność podkreślić, jak ważna jest rola takich festiwali, ale za umuzykalnienie społeczeństwa odpowiada zarówno szkolnictwo wszystkich stopni (nie tylko muzyczne), jak i kościół, w którym człowiek spotyka się z muzyką na co dzień. Śpiew, intonację, harmonię, melodie poznajemy, kiedy będąc małymi dziećmi prowadzeni jesteśmy przez rodziców do kościoła. Tam słuchamy tak naprawdę muzyki klasycznej, w innej, prostszej, czystej formie i jeśli jest ona dobrze przygotowana, to ma ogromny wpływ na umuzykalnienie społeczeństwa.

          Słuchając Pana recitalu w Przemyślu, próbowałam odgadnąć, jaka muzyka jest Panu najbliższa i muszę się przyznać, że nic z tego nie wyszło (śmiech).
          - Niezmiernie mi miło, bo jeśli miałbym na coś ulubionego wskazać, to byłbym w kłopocie: walory dyspozycyjne tego instrumentu, nie sprzyjają dawnej muzyce hiszpańskiej, której poświęcam bardzo dużo czasu. Fascynuje mnie też neoromantyczna muzyka francuska. W obydwu tych gatunkach potrzebne są głosy językowe i sprawnie działająca szafa ekspresyjna. Dlatego zdecydowałem się wystąpić w Przemyślu z programem niemieckim z drobnymi „wycieczkami” w kierunku Rosji czy Belgii.

          W tym roku mamy wiele okazji do zamieszczania w programach koncertów muzyki polskiej. Należy stwierdzić, że w zakresie muzyki organowej trudno nam się porównywać do Niemców, ale...
          - Ale mamy parę przykładów, którymi możemy zainteresować. Trzy lata temu gościł u nas organista katedry św. Bawona w Haarlem w Holandii dr Ton van Eck, który jest zafascynowany muzyką Feliksa Nowowiejskiego. Nowowiejski był chyba naszym najsłynniejszym kompozytorem organowym, który znalazł swoje miejsce poczesne na arenie międzynarodowej: wszak jego I Symfonia wykonywana była w 1934 roku na koncercie w kościele Saint-Sulpice w Paryżu przez samego Marcela Dupré i to w obecności kompozytora.

          Nie wyczerpiemy dzisiaj wszystkich zaplanowanych tematów, bo zbliża się czas koncertu. Mam nadzieję, że niedługo będzie okazja do spotkań na Podkarpaciu, może w Krośnie, bo już chyba Pan myśli o kolejnej edycji „Letnich Koncertów w Świątyniach”.
          - Z wielką przyjemnością, tym bardziej, że będziemy kontynuować działalność festiwalową w Krośnie, jako, że mamy coraz więcej melomanów i myślę, że ta cenna inicjatywa będzie dalej trwała, bo jest niezwykle potrzebna.
Chcę podkreślić, że zawsze z wielką przyjemnością przyjeżdżam na Podkarpacie, tak w celach koncertowych, jak i turystycznych.

Z prof. Dariuszem Bąkowskim-Koisem, wybitnym polskim organistą średniego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska w Krośnie 20 lipca 2019 roku.

Subskrybuj to źródło RSS