Studia wiele uczą, ale najważniejsza jest praktyka.
Byłam pod wielkim wrażeniem spektaklu opery „Straszy dwór” Stanisława Moniuszki, w reżyserii i inscenizacji Wiesława Ochmana, przygotowanym dziesięć lat temu z okazji 65-lecia Opery Śląskiej w Bytomiu. Okazuje się, że dobrze przygotowane dzieło po latach może zachwycić tak samo, jak na premierze. Nie pytałam, kto z wykonawców partii solowych brał udział w premierze bytomskiej, ale z pewnością nie wystąpiły wówczas panie: Gabriela Gołaszewska, która debiutowała w Sanoku w partii Hanny, ani Anna Borucka, kreująca partie Jadwigi.
Twórcy i wykonawcy bardzo dobrze odnaleźli się na trochę mniejszej od bytomskiej scenie Sanockiego Domu Kultury. Słowa uznania należą się także chórowi i orkiestrze Opery Śląskiej oraz baletowi za ognistego mazura. Słuchając i obserwując to, co się dzieje na scenie, miałam także możliwość obserwować pracę dyrygenta Macieja Tomasiewicza, który od niedawna współpracuje z Operą Śląską. Artysta przez cały czas panował nad wszystkim, co się działo zarówno na scenie, jak i w kanale orkiestrowym. Wszystkie gesty były pewne i czytelne, co z pewnością miało wpływ na bardzo dobry efekt końcowy.
Dlatego po zakończeniu spektaklu pobiegłam za kulisy z gratulacjami i poprosiłam pana Macieja Tomasiewicza o rozmowę.
- Bardzo się cieszę, że spektakl się podobał i dziękuję za miłe słowa. Powiem szczerze, że dyrygowanie dziełem scenicznym jest pewnym wyzwaniem, bo na scenie są soliści, chór, balet, a towarzyszy im orkiestra. Całość musi dobrze zabrzmieć i dyrygent musi dbać o to, aby wszyscy czuli się komfortowo. Dlatego staram się zawsze tak opanować całą partyturę, żeby rzadko się nią posługiwać i być na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje i jeśli sytuacja tego wymaga, wspomóc solistów, chór lub orkiestrę.
W Sanoku są inne warunki niż w Operze Śląskiej i spektakl musiał zostać do nich dostosowany.
-Tutaj jest dużo mniejsza scena i dlatego pewne rozwiązania musiały być zastosowane i trzeba było niektóre sceny zrealizować inaczej. Jak pani sama widziała, nie było żadnych problemów w czasie spektaklu, wszyscy artyści znakomicie wykonali swoje role, a co najważniejsze, „Straszny dwór” bardzo spodobał się publiczności. Z wielką radością wyszedłem na scenę i kłaniałem się razem z solistami i chórem, dziękując za długą, gorącą owację.
Jest Pan młodym człowiekiem i chyba niedawno kończył Pan studia dyrygenckie. Czy wówczas już Pan wiedział, co będzie przeważało w Pana działalności – muzyka symfoniczna czy operowa?
- Absolutnie nie. Od tamtego czasu niewiele się zmieniło, bo nie chcę się w żadnym wypadku zamykać na jeden rodzaj muzyki, na muzykę sceniczną albo orkiestrową, tylko chciałem działać w każdym gatunku muzyki i tak do dzisiaj pozostało. Uprawiam także muzykę kameralną, bo prowadzę Orkiestrę Kameralną „Archetti” Miasta Jaworzna, jestem dyrygentem Polskiej Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej w Bytomiu i Młodzieżowej Orkiestry Symfonicznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Mam szczęście pracować z zespołami operowymi w Polsce i mam nadzieję, że tak pozostanie.
Przez cały czas miał Pan szczęście do mistrzów – dyrygentów, z którymi mógł Pan współpracować, asystując im.
- To prawda, bo studia wiele uczą, ale najważniejsza jest praktyka. Ja miałem szczęście, bo mogłem obserwować, jak pracują nad spektaklami operowymi Michał Klauza, Bassem Akiki, Tadeusz Kozłowski, asystowałem Jackowi Kasprzykowi, który dyrygował koncertowymi wykonaniami oper. Obserwowałem pracę Gabriela Chmury, Mirosława Jacka Kasprzyka i Szymona Bywalca. Jako asystent dyrygenta współpracowałem z Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach i z Teatrem Wielkim w Łodzi. Dyrygowałem koncertami Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, Orkiestry Opery i Filharmonii Podlaskiej oraz orkiestrami Filharmonii: Kaliskiej, Śląskiej, Świętokrzyskiej, Zielonogórskiej oraz Śląskiej Orkiestry Kameralnej.
To wszystko było bardzo ciekawe i dużo się nauczyłem.
Pan Łukasz Goik, dyrektor Opery Śląskiej, ze smutkiem mówił, że teraz będzie Pan rzadziej bywał na Śląsku.
- Tak chyba będzie. Mogę się pochwalić, że wygrałem konkurs na asystenta dyrektora artystycznego Filharmonii Narodowej, którym jest Andrzej Boreyko. To dla mnie wielka nobilitacja i bardzo się cieszę, że mogłem stanąć w szranki ze znakomitymi młodymi polskimi dyrygentami, a Maestro zwrócił na mnie uwagę i stwierdził, że chce ze mną współpracować. To jest dla mnie wielkie, może nawet największe wyróżnienie.
Pewnie czeka Pana dużo ciężkiej pracy, ale także wiele się Pan nauczy, pozna Pan znakomitych mistrzów batuty pracując w Filharmonii Narodowej, ale myślę, że nie zerwie Pan kontaktów z zespołami, z którymi do tej pory Pan pracował.
- Mam nadzieję, bo ogromnym sentymentem darzę wszystkie zespoły, z którymi współpracowałem. Mam takie szczęście, że wszędzie ta praca przebiegała harmonijnie, a jestem związany ze Śląskiem dość mocno sentymentem i jeśli tylko będzie taka możliwość, to bardzo chętnie będę tam wracał.
Miałam nadzieję, że porozmawiamy dłużej, ale musimy już kończyć rozmowę, bo już większość wykonawców przebrała się i czeka na Pana w autokarze, ponieważ wracacie jeszcze dzisiaj do domu. Życzę powodzenia w realizacji wszystkich planów i mam nadzieję, że będzie okazja do następnych spotkań na Podkarpaciu, bo chyba chętnie będzie Pan do nas wracał.
- Wyjeżdżam z najlepszymi wrażeniami i jak tylko będzie taka możliwość, to bardzo chętnie powrócę w te strony.
Z panem Maciejem Tomasiewiczem, świetnym dyrygentem młodego pokolenia, który dyrygował spektaklem opery „Straszny dwór” Stanisława Moniuszki w czasie XXIX Festiwalu im. Adama Didura rozmawiała Zofia Stopińska 22 września 2019 roku w Sanoku.