wywiady

Różne barwy 31. Festiwalu im. Adama Didura

        Wielkie święto muzyki wokalnej, jakim był 31. Festiwal im. Adama Didura odbyło się w tym roku od 19 do 29 września. Festiwal przeszedł do historii, publiczność będzie go jeszcze długo wspominać, przed organizatorami jeszcze sporo prac związanych z minioną edycją i jednocześnie trzeba już myśleć o następnej.
      Powody do zadowolenia ma z pewnością pan Waldemar Szybiak, dyrektor Sanockiego Domu Kultury i Festiwalu im. Adama Didura, bo udało się zrealizować wszystko, co było zaplanowane.
Myślę, że chętnie Państwo przeczytają rozmowę, która została zarejestrowana po zakończeniu tegorocznej edycji.

       W czasie trwania Festiwalu można było spotkać Pana w Sanockim Domu Kultury od rana aż do późnych godzin wieczornych.

       Ktoś może pomyśleć, że skoro organizuję Festiwal już od 31 lat, to mogę bazować na dużym doświadczeniu. Ja jednak do organizacji każdej kolejnej edycji podchodzę tak, jakbym to robił po raz pierwszy. Ale może to dobrze, że nie popadłem w rutynę. Ciągle towarzyszył mi stres, żeby wszystko się udało, żeby wykonawcy i repertuar spodobali się publiczności, bo dobrze pani wie, że sala każdego wieczoru była wypełniona.
Cieszę się, że 31. edycja nie różniła się od jubileuszowej.

       Można powiedzieć, że Festiwal mienił się różnymi barwami.

        To prawda, koncerty były bardzo różnorodne, świetni wykonawcy, publiczność dopisała, stąd dla nas – organizatorów pozostają bardzo miłe wspomnienia i zadowolenie, że ta wielka prezentacja wysokiej sztuki była bardzo udana.

        Pojawiają się w czasie kolejnych Festiwali stałe formy muzyki wokalnej i spektakle baletowe, ale każda edycja jest inna. W tym roku zaproponował Pan dwa spektakle baletowe, co spotkało się z wielkim zainteresowaniem.

        Owszem, ale proszę zwrócić uwagę, że były to bardzo różne spektakle. Pierwszy spektakl „Echoes of Life” – „Echa życia” , zaprezentowany przez dwoje solistów z Hamburga: Silvię Azzoni i Oleksandra Ryabko, przy fortepianie zasiadł Michał Białk i trudno powiedzieć, kto był lepszy tancerze czy pianista, bo wszyscy byli po prostu świetni. To była bardzo trudna sztuka utrzymać przez ponad godzinę w dużym skupieniu publiczność. Pianista grał utwory między innymi: Claude'a Debussy'ego, Philippa Glassa, Roberta Schumanna, Franza Schuberta, Marurice’a Ravela i Johanna Sebastiana Bacha – pięknie skomponowane w całość i równie pięknie zatańczone. Stali bywalcy naszego Festiwalu mówili, że ten wieczór można było porównać tylko ze spektaklami baletu Borisa Eifmana, który przyjeżdżał do Sanoka pięciokrotnie.
        Natomiast drugi wieczór baletowy, to moja idée fixe, żeby pokazać na tym festiwalu „Pana Twardowskiego” Ludomira Różyckiego. Uważam, że to się udało i bardzo intersujące przedstawienie Baletu Opery Krakowskiej, ciekawa choreografia i kostiumy, bardzo dobrze wykonanie.
Dlatego mogę powiedzieć, że oba wieczory były udane.

        Silvia Azzoni i Oleksander Ryabko soliści Baletu Hamburskiego, przy fortepianie Michał Białk podczas spektaklu "Echoes of Life" w Sanockim Domu Kultury, fot. SDK Didur Szybiak Silvia Azzoni Oleksander Ryabko i Michał Białk

        Przez dwa wieczory mieliśmy przyjemność słuchać i oglądać pana Andrzeja Lamperta. Byłam przekonana, że będzie znakomity jako Ruggero w operze „Jaskółka” Giacomo Pucciniego, ale bardzo byłam ciekawa recitalu, bo nigdy nie byłam na recitalu wypełnionym pieśniami.

        Nie znam dobrze planów koncertowy pana Lamperta, ale wiem, że bardzo rzadko występuje z recitalami. W Sanoku wystąpił z niezwykle wysublimowanym recitalem, takim, który rzadko się zdarza, ponieważ recital jest formą zarówno dla wykonawcy, jak i dla publiczności bardzo trudną, a szczególnie, kiedy są to pieśni. Tym bardziej, że w pierwszej części Artysta zaproponował pełne zadumy i nostalgii pieśni Mieczysława Karłowicza. W drugiej części repertuar był bardziej urozmaicony, bo słuchaliśmy pieśni między innymi Stanisława Moniuszki, Fryderyka Chopina i Ignacego Jana Paderewskiego.
Andrzej Lampert ma bardzo piękny, aksamitny głos tenorowy i ten głos do zaproponowanego repertuaru był znakomity.
        Świetny był także w operze „Jaskółka”, wykonanym przez Operę Śląską i równorzędną partnerką dla Andrzeja Lamperta była Iwona Sobotka w roli Magdy. Śpiewała pięknie, perliście w każdym rejestrze. To jest głos na największe sceny operowe świata i wkrótce tak będzie. Byliśmy zauroczeni jej wykonaniem partii Magdy w operze „Jaskółka”.

        Trochę tak już jest, bo coraz częściej śpiewa za granicą i mniej czasu ma na występy w Polsce.

                    Iwona Sobotka (Magda) i Andrzej Lampert (Ruggero) w operze "Jaskółka" na scenie Sanockiego Domu Kultury. fot SDK    Didur Szybiak Iwona Sobotka i Andrzej Lampert

                                    
       Chcę aby powiedział Pan o elementach edukacyjnych Festiwalu im Adama Didura, które dla publiczności przychodzącej na koncerty rozpoczynające się o 18.00 w Sanockim Domu Kultury są niedostrzegalne.

        Ma pani z pewnością na myśli Obóz humanistyczno-artystyczny, który w tym roku organizowany był dla dzieci klas drugich i trzecich szkoły podstawowej. Uczestniczyło w nim około 60 uczniów. Zorganizowaliśmy dla nich zajęcia z: teatru, muzyki, plastyki i tańca. Ideą przewodnią był mistrz „Pan Twardowski”, o którym wiele słyszały i łatwiej im było zrozumieć realizowane w czasie zajęć elementy. Nagrodą dla nich był udział w spektaklu baletowym „Pan Twardowski” . Była pokaźna grupka uczestników obozu i wszyscy z zainteresowaniem oglądali spektakl.
Organizujemy te zajęcia dla dzieci, bo mamy świadomość, że musimy zainteresować naszym festiwalem także młode pokolenia, które będzie później przychodzić na koncerty festiwalowe i inne wydarzenia artystyczne.

        Po raz 30. zorganizowany został Ogólnopolski Otwarty Konkurs Kompozytorski im. Adama Didura.

        Organizację tych konkursów rozpoczęliśmy w 1992 roku i wtedy pierwszym laureatem był Wojciech Widłak, obecnie rektor Akademii Muzycznej w Krakowie i laureatów, którzy komponują i jednocześnie zajmują eksponowane stanowiska jest coraz więcej. Przypomnę, że Adam Wesołowski jest dyrektorem Filharmonii Śląskiej, Rafał Kłoczko niedawno został dyrektorem Filharmonii Zielonogórskiej, Paweł Łukaszewski jest prorektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, prorektorem w tej uczelni w minionych kadencjach był także Dariusz Przybylski, który prowadzi nadal działalność pedagogiczną, a oprócz tego nadal komponuje i koncertuje.
        Są jeszcze dwie „nasze panie” które zrobiły międzynarodowe kariery – myślę tutaj o Katarzynie Głowickiej i Agacie Zubel. Katarzyna Głowicka między innymi cztery lata temu wystawiła swoją operę Unknown, I live with you, w Brukseli i dzieło spotkało się z bardzo dobrym odbiorem.
Wiem, że 9 listopada Agata Zubel ma prawykonanie swojego II Koncertu fortepianowego skomponowanego na zamówienie London Philharmonic , a pierwszymi wykonawcami dzieła będą: Tomoko Mukaiyama – fortepian. London Philharmonic Orchestra pod batutą dyr. Edwarda Gardnera.
        O laureatach naszego konkursu, którzy prężnie działają na polu muzyki więcej i dłużej moglibyśmy rozmawiać, bo bardzo nas cieszą ich sukcesy.
Myślę, że grono jurorów stanowili zawsze świetni kompozytorzy. Wspomnę tutaj już nieżyjących : Witolda Rudzińskiego, Krystynę Moszumańską-Nazar, Marka Stachowskiego, Zbigniewa Bujarskiego. Aktualnie także mamy znakomite jury, bo tworzą je : Eugeniusz Knapik, Wojciech Widłak - nasz pierwszy laureat i Wojciech Ziemowit Zych, który nagradzany był podczas szóstej edycji konkursu w Sanoku.
        Tak jak pani wspomniała, w tym roku odbyła się 30. edycja. Jurorzy nie przyznali pierwszej nagrody, a drugą nagrodę otrzymał Jakub Borodziuk za utwór Nokturn. Pieśń na tenor lub mezzosopran i kwartet smyczkowy do słów Tadeusza Micińskiego. Jak zwykle, prawykonanie odbyło się w Sanockim Dom Kultury 29 września przed koncertem finałowym Festiwalu. Bardzo interesująco zaprezentowali utwór znakomici wykonawcy – Ewa Biegas – mezzosopran i Airis String Quartet.

Jakub Borodziuk - laureat II Nagrody i Waldemar Szybiak - dyrektor Festiwalu im. Adama Didura podczas wręczania nagrody w XXX Konkursie Kompozytorskim im. Adama Didura, fot. SDK Didur Szybiak z laureatem konkursu

       Warto wspomnieć także o innych wydarzeniach, które podczas tej edycji się odbyły i trzeba je koniecznie odnotować.

       Rozpoczęliśmy, według mnie bardzo udaną Galą Operową poświęconą Gioacchino Rossiniemu w wykonaniu solistów i orkiestry Polskiej Opery Królewskiej, która była u nas w tym roku dwukrotnie, bo artyści tego teatru wystąpili jeszcze z zainscenizowanym „Śpiewnikiem domowym” Stanisława Moniuszki w reżyserii Andrzeja Strzeleckiego.
       Została też wystawiona klasyczna operetka, czyli Zemsta nietoperza Johanna Straussa świetnie wyreżyserowana przez Henryka Konwińskiego, a wykonawcami byli soliści, chór, balet i orkiestra Opery Śląskiej w Bytomiu pod dyrekcja Przemysława Neumanna.
       Finałowy wieczór rozpoczął się bardzo uroczyście, bo wręczeniem panu Juliuszowi Multarzyńskiemu, artyście fotografikowi, który towarzyszy nam od wielu lat, Teatralnej Nagrody Muzycznej im. Jana Kiepury, a była to nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej. Później wręczona została wspomniana już nagroda tegorocznemu laureatowi Konkursu Kompozytorskiego im. Adama Didura i wykonana została nagrodzona kompozycja.
       Zakończył tegoroczny Festiwal koncert polskiej piosenki filmowej w wykonaniu: Bożeny Zawiślak-Dolny, jej córki Katarzyny Zawiślak-Dolny, Marcina Jajkiewicza i Jakuba Milewskiego, a towarzyszyła im Orkiestra Arte Symfoniko pod dyrekcja Mieczysława Smydy.
        Być może Adam Didur cieszył się razem z publicznością, bo przypomnę tylko , że Adam Didur w 1936 roku zagrał w filmie, a była to komedia muzyczna „Amerykańska awantura” w reżyserii Ryszarda Ordyńskiego. Nie był wykonawcą głównej roli, ale to dla nas był powód, żeby w ramach festiwalu, któremu patronuje, odbył się koncert muzyki filmowej.
Ten koncert był łagodnym, rozrywkowym zwieńczeniem całego festiwalu.

        Pewne deklaracje ze sceny padły i niedługo zacznie Pan pracować nad 32. edycją . Życzę Panu sukcesów w pozyskiwaniu darczyńców, żeby przyszłoroczny festiwal był równie różnorodny, aby mógł Pan zaprosić znakomitych wykonawców do Sanoka.

        Dziękuję bardzo, mam nadzieję, że będziemy zdrowi, aby móc się cieszyć dobrą muzyką.

Zofia Stopińska

Fotografia moją pasją

       Jest mi ogromnie miło, że tuż po zakończeniu 31. Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku, mogłam porozmawiać z panem Juliuszem Multarzyńskim, polskim artystą fotografikiem, inżynierem, dziennikarzem, menedżerem kultury i wydawcą. W tym roku okazja była szczególna, bowiem 26 września w siedzibie Mazowieckiego Teatru Muzycznego im. Jana Kiepury w Warszawie, odbyła się gala wręczenia Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury. Nagrody przyznano w szesnastu kategoriach konkursowych. Trzeba dodać, że Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury są jedynymi w Polsce nagrodami dla teatralnego środowiska muzycznego. Od 2007 r. przyznaje je kapituła powołana przez dyrektora MTM im. Jana Kiepury w Warszawie. Nagrody specjalne za całokształt pracy artystycznej otrzymali dyrygentka Ewa Michnik i artysta fotografik Juliusz Multarzyński.

        Serdecznie Panu gratuluję z okazji otrzymania Nagrody Specjalnej im. Jana Kiepury za całokształt pracy artystycznej. Jak już wymieniłam na wstępie wykonuje Pan kilka zawodów jednocześnie, ale myślę, że najważniejsza jest fotografia.

        Ma Pani rację, fotografia jest moją pasją od dziecka. Tak się złożyło, że za trzy miesiące upłynie dokładnie 39 lat od momentu pierwszych zdjęć, które wykonałem w teatrze. Chyba chciał los, że znalazłem się wtedy z aparatem fotograficznym w Teatrze Wielkim w Warszawie, najpierw podczas próby, a później w czasie przedstawienia „Strasznego dworu” Stanisława Moniuszki. W spektaklu tym wystąpili między innymi Bogdan Paprocki i Andrzej Hiolski. Pierwszy raz ich widziałem i słuchałem na żywo. Oczywiście wiedziałem kim oni są i wielokrotnie słuchałem ich nagrań w radiu. Jak zobaczyłem ten „Straszny dwór”, wysłuchałem Bogdana Paprockiego i Andrzeja Hiolskiego na żywo, to pomyślałem sobie (oczywiście bez większego przekonania), że chyba mnie już stąd nikt nie wyrzuci.

        Jeden dzień wystarczył Panu na podjęcie decyzji, co będzie Pan robił w życiu.

         Tak, w tym dniu uświadomiłem sobie, że chcę związać swoją przygodę fotograficzną z muzyką, z operą, z baletem. Interesowałem się fotografią i wiedziałem, że fotografią się będę chciał się zająć zawodowo, ale że taką tematyką, to nie wiedziałem.

         Miałam szczęście poznać Pana w Sanoku, podczas Festiwalu im. Adama Didura i było to już dość dawno.

         Jestem po raz trzynasty na tym Festiwalu i jak widać tegoroczny jest dla mnie bardzo szczególny. Pierwszy raz byłem tu w 2008 roku.

Adam DidurJan Kiepura i Olga Didur Wiktorowa w Woli Sękowej1

                   Adam Didur, Jan Kiepura i Olga Didur-Wiktorowa w Woli Sękowej, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego                    

          Ponieważ koncerty i spektakle festiwalowe trwają w tym roku od 22 września, nie mógł Pan być w Warszawie i odebrać nagrody podczas gali, statuetkę do Sanoka przywiózł i wręczył Panu Jakub Milewski, szef artystyczny Mazowieckiego Teatru Muzycznego, przed rozpoczęciem koncertu finałowego 31. Festiwalu im. Adama Didura. Gorące oklaski świadczyły, że dla sanockiej publiczności było to ważne wydarzenie, że jest Pan w tym mieście artystą znanym i cenionym, chociaż nigdy Pana nie widać w czasie pracy.

         Fotografowanie w teatrze, na festiwalach muzycznych, jest szczególne, bo trzeba wykonywać fotografie przy trudnych, często bardzo skąpych pod względem oświetleniowym warunkach i na dodatek tak, aby nie przeszkadzać artystom i publiczności. Dzisiejsza technika ułatwia bardzo takie fotografowanie. Jak rozpoczynałem kilkadziesiąt lat temu, to na prawdę było trudno robić dobre fotografie z koncertów, a tym bardziej ze spektakli. Niewiele osób podejmowało się wtedy takiej działalności fotograficznej w sposób konsekwentny i profesjonalny.

        Obecnie pod tym względem jest o wiele łatwiej. Przy fotografowaniu trzeba zawsze mieć wielki szacunek do artystów i do tego jakich emocji i wrażeń nam dostarczają przez swoje występy. Z przykrością muszę powiedzieć, że to się przez lata zmieniło, niestety na niekorzyść. Często jest tak, że kontakt z artystą przykładowo po koncercie, nie jest po to, aby mu pogratulować, ale po to, aby promować siebie samego wykorzystując wspólną fotografię z artystą! To takie dawne fotografowanie się z „misiem”. Istnieję tylko wtedy, kiedy podpisuję wykonane przez siebie fotografie, a w czasie fotografowania jestem anonimową osobą z aparatem fotograficznym.

         Fotografuje Pan we wszystkich polskich teatrach operowych, wykonane zdjęcia są często publikowane w prasie polskiej i zagranicznej, wykorzystywane w książkach i encyklopediach, kalendarzach oraz na plakatach i okładkach płyt. Zdobywają nagrody i wyróżnienia na międzynarodowych konkursach fotograficznych Jest Pan autorem wielu indywidualnych wystaw fotograficznych m.in. w Japonii, Luxemburgu, Niemczech, Norwegii, Rosji, Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych, Tajwanie i najważniejszych ośrodkach muzycznych w Polsce. Wiele Pana prac było prezentowanych na wystawach zbiorowych m.in w Argentynie, Belgii, Brazylii, Chorwacji, Hongkongu, Indiach, Jugosławii, Łotwie, Kanadzie, Korei, Macao, RPA, Rumunii, Serbii, na Łotwie, Sri Lance i we Włoszech. Podziwialiśmy wystawę Pana zdjęć zarejestrowanych w czasie Festiwalu im. Adama Didura, a niektóre z nich do dzisiaj możemy oglądać, ponieważ ozdabiają wnętrza Sanockiego Domu Kultury.

         Współpracowałem i współpracuję ze wszystkimi polskimi teatrami operowymi. Wielokrotnie miałem w nich wystawy m.in. o balecie, operze, dyrygentach, pianistach, Giuseppe Verdim, Richardzie Wagnerze, Wacławie Niżyńskim i tej najważniejszej dla mnie, o wielkiej polskiej artystce i patriotce Marcelli Sembrich-Kochańskiej. Ta ostatnia wystawa była prezentowana we wszystkich teatrach operowych oprócz Polskiej Opery Królewskiej, która na razie nie ma możliwości wystawniczych, ale mam nadzieję, że po wybudowaniu nowej siedziby, pierwszą wystawą będzie właśnie o Marcelli Sembrich-Kochańskiej.

        Wystawa ta była również eksponowana na wielu festiwalach muzycznych m.in. w Busko-Zdrój, Krynicy-Zdrój, Szczawnie-Zdrój, Kudowie-Zdrój, w Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu, Muzeum im. Kazimierza Pułaskiego w Warce, Muzeum Kraszewskiego w Dreźnie, na cmentarzu Johannisfriedhof, gdzie jest pochowana i w kościele w Bolechowie w którym jej ojciec był organistą i gdzie się wychowywała, a także w Sanockim Domu Kultury, na festiwalu swojego partnera scenicznego Adama Didura.

Fragment wystawy o Marcelli Sembrich Kochanskiej podczas Festiwalu im. Jana Kiepuru w krynicy ZdrójJuliusz Multarzyński1

     Fragmenty wystawy o Marcelli Sembrich-Kochańskiej podczas Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdrój © Juliusz Multarzyński

        Jestem szczęśliwą właścicielką obszernych rozmiarów, pięknie wydanej książki „Marcella Sembrich-Kochańska. Artystka świata" autorstwa Małgorzaty Komorowskiej i Juliusza Multarzyńskiego. To jest niezwykle ciekawy i dokładny dokument najsłynniejszej polskiej śpiewaczki. Odwiedzili Państwo chyba prawie wszystkie miejsca, w których Artystka przebywała.

         We wszystkich miejscach nie byliśmy, bo to jest trudne do zrealizowania, ale odwiedziliśmy z panią Małgorzatą Komorowską te najważniejsze. Książka, a właściwie album nie powstałby, gdyby nie stypendium Fundacji Kościuszkowskiej, które umożliwiło pani Małgorzacie Komorowskiej zebranie źródłowych materiałów o artystce w Stanach Zjednoczonych. Dzięki książce również Marcellą Sembrich-Kochańską zainteresowała się młoda, bardzo zdolna polska reżyserka Radka Franczak, która przygotowuje film dokumentalny o śpiewaczce. Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda się dokończyć jego realizację w 165 rocznicę urodzin artystki. Myślę, że dzięki filmowi Marcella Sembrich-Kochańska zyska w polskiej świadomości przysługującą jej właściwą rangę na którą bez wątpienia zasługuje.

        Skąd Pana sentyment do kresów, bo przecież Marcella pochodzi z Kresów.

         Moi rodzice też pochodzą z Kresów, więc nic dziwnego, że są one dla mnie bardzo bliskie. Marcella wychowywała się w Bolechowie, miasteczku leżącym pomiędzy Stryjem a Stanisławowem (obecnie Iwano-Frankiwsk) w ubogiej rodzinie. Jej ojciec był organistą, nauczył ją grać na fortepianie i na skrzypcach, a także śpiewać. Być może dzieciństwo spędzone w niełatwych warunkach sprawiło, że kiedy później była bardzo majętną osobą, to ciągle pomogała tym, którzy wymagali wsparcia finansowego. Kiedy wybuchła I wojna światowa, to ona pierwsza zaczęła zbierać pieniądze w Stanach Zjednoczonych na rzecz ofiar wojny, zakładając w grudniu 1914 roku Polsko-Amerykański Komitet Pomocy własnego imienia. W kwietniu 1915 roku dotarł do Ameryki Ignacy Jan Paderewski i od tego momentu działali wspólnie gromadząc bardzo poważne kwoty na rzecz ofiar wojny. Niezależnie od tego Paderewski prowadził działalność polityczną, przyczyniając się znacząco do uzyskania przez Polskę niepodległości. Mam wrażenie, że dzisiaj rola obojga artystów nie jest w tym względzie właściwie doceniana.

Marcella Sembrich Kochańska w swojej posiadłości w Bolton Landing

            Marcella Sembrich-Kochańska w swojej posiadłości w Bolton Landing, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego

        Od dawna odwiedzam prowadzony przez Pana portal internetowy „Maestro” www.maestro.net.pl , w którym odnotowywane są różne wydarzenia z dziedziny muzyki klasycznej.

        Założyłem ten portal razem z moim przyjacielem Wiesławem Sornatem, który niestety już odszedł od nas. Autorami tekstów portalu Maestro są osoby o dużym dorobku w muzyce poważnej, które kiedyś były m.in. dyrektorami teatrów operowych, śpiewakami, muzykami, muzykologami, a obecnie zajmują się krytyką i komentowaniem wydarzeń muzycznych. Cieszy mnie to, że portal ma dużo czytelników nie tylko w Polsce, ale również za granicą.

        Ma Pan ogromne zbiory, które ciągle się powiększają i nowych wystaw mogłoby być więcej, ale przygotowanie wystawy wymaga dużo pracy.

        Opracowanie wystawy, jak ma się już do niej zgromadzony materiał dokumentalny, jest bardzo poważnym przedsięwzięciem, wymagającym dużo pracy i czasu. Trudno znaleźć jakiekolwiek wsparcie finansowe dla takiego projektu. Marzy mi się jeszcze przygotowanie wystaw o Bogdanie Paprockim i o utworach scenicznych Krzysztofa Pendereckiego. Tę pierwszą planujemy przygotować z prezesem Stowarzyszenia im. Bogdana Paprockiego Adamem Zdunikowskim, ale czy to się uda zrealizować w obecnej sytuacji polityczno-gospodarczej jest dużą zagadką. Dzisiaj modne jest robienie wystaw fotograficznych na Facebooku, ale czy to wnosi coś trwałego do naszego dorobku kulturowego? Przepraszam, ale dla mnie to takie disco polo.

        Na szczęście dużo osób docenia sztukę fotografii i chętnie ogładą prawdziwe wystawy przygotowane przez artystów fotografików, gdzie piękne zdjęcia zamieszczone są z pewnym pomysłem i starannie opisane. To samo dotyczy Pana albumów fotograficznych „Balet w Polsce”, „Mój Verdi”, „Dyrygenci – alfabet ekspresji” czy „Pianiści – studium rubato”. Posiada Pan tytuł Artysty Międzynarodowej Federacji Sztuki Fotograficznej oraz wiele innych odznaczeń państwowych i resortowych. Jestem jednak przekonana, że nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej przyznana Panu przez kapitułę XVI Teatralnych Nagród Muzycznych im. Jana Kiepury, to dla Pana bardzo ważne wyróżnienie.

        Myślę, że jest to największa nagroda jaka do tej pory mnie spotkała i muszę przyznać niespodziewana. Przecież ja ani nie tańczę, ani nie śpiewam, ani też nie gram na żadnym instrumencie. Od pół wieku jestem inżynierem chemikiem, absolwentem Politechniki Wrocławskiej, ale jak to się powszechnie mówi – czuję chemię nie tylko do pierwiastków z tablicy Mendelejewa, ale również do artystów; aktorów, muzyków, tancerzy, a w szczególności do śpiewaków. Dziękuję bardzo Łukaszowi Goikowi dyrektorowi Opery Śląskiej za zaproponowanie mojej osoby do takiego wyróżnienia.

         Drugą osobistością, która otrzymała nagrodę specjalną za całokształt pracy artystycznej jest Pani Ewa Michnik, niezwykle zasłużona artystka dla opery.

         Pani Ewa Michnik ma nieocenione zasługi dla opery, ale też bardzo znacząco przyczyniła się do upamiętnienia Marcelli Sembrich-Kochańskiej. To dzięki pani dyrektor Ewie Michnik powstał jedyny ślad materialny w Polsce o Marcelli Sembrich-Kochańskiej – mianowicie na fasadzie Opery we Wrocławiu jest umieszczona tablica upamiętniająca tę wielką artystkę, która dwanaście razy wystąpiła we Wrocławiu. Szkoda, że o takim upamiętnieniu artystki nie pomyślała dyrekcja Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, w którym też śpiewała. Przypomnę tylko, że wystąpiła w operach: "Łucja z Lammermoor" (4x), "Robert Diabeł", "Lunatyczka", "Cyrulik sewilski" (4x), "Rigoletto", "Hugonoci" (2x), "Traviata" (4x). Zaśpiewała też w Warszawie podczas koncertów w Sali Aleksandryjskiej Ratusza z udziałem Ignacego Jan Paderewskiego (3x), Resursie Obywatelskiej (Dom Polonii), w Resursie Kupieckiej (Pałac Mniszchów), w salach Redutowych Teatru Wielkiego (8x) i w Filharmonii Warszawskiej pod dyrekcją Grzegorza Fitelberga.

Statuetka1

             XVI Teatralne Nagrody Muzyczne im. Jana Kiepury - nagroda specjalna za całokształt pracy artystycznej 2022

         Wiem, że szukając materiałów o Marcelli Sembrich-Kochańskiej, podążali Państwo często śladami Adama Didura.

         Marcella Sembrich-Kochańska przez 25 lat była związana w Metropolitan Opera. Ostatni jej sezon był jednocześnie pierwszym sezonem Adama Didura w MET. Podczas tego współnego sezonu wystąpili razem w "Rigoletto" (3x), "Cyganerii "(5x), "Weselu Figara" (6x). Podczas pożegnalnego występu Sembrich na scenie MET 6 lutego 1909 roku razem zaśpiewali w II akcie "Cyrulika sewilskiego". Didur wystąpił jako Basilio. Sembrich, która była uosobieniem Rozyny, scenę „lekcji śpiewu” zaczęła od "Odgłosów wiosny" Straussa, a potem było "Życzenie" Chopina przy własnym akompaniamencie. Następnie w I akcie "Traviaty", Sembrich była Violettą, a Didur wystąpił jako Doktor Grenvil. Sembrich z Didurem spotkali się jeszcze scenicznie 8 kwietnia 1915 roku w hotelu „Biltmore” podczas imprezy charytatywnej "Noc w Polsce", z której dochód przeznaczono na pomoc ofiarom wojny w Polsce. Didur kolejne 25 lat był związany z Metropolitan Opera w Nowym Jorku, czyli dwoje polskich artystów przez 49 lat królowało na tej scenie. Marcella Sembrich-Kochańska zaśpiewała po szyldem MET 487 razy, a Adam Didur 943 razy. Dzisiaj trudno jest sobie to wyobrazić. W późniejszych latach Adam Didur bardzo mocno wspierał Jana Kiepurę na początku jego kariery w Ameryce i Metropolitan Opera. Bardzo się ze sobą przyjaźnili. Kiedy po latach, Adam Didur zamarzył o nowym samochodzie, na który nie było go stać, to Jan Kiepura sprezentował mu niejako w „rewanżu” za życzliwość u progu własnej kariery i zdobywaniu sławy.

Adam Didur w samochodzie który podarował mu Jan Kiepura1

               Adam Didur w samochodzie, który podarował mu Jan Kiepura, fot. z archiwum Juliusza Multarzyńskiego

         Podczas trwania sanockich festiwali zawsze mieszka Pan we dworze w Woli Sękowej, będącego kiedyś własnością ojca Adama Didura, który także tam mieszkał przez jakiś czas. Wola Sękowa i Sanok, a dokładnie Sanocki Dom Kultury z pewnością są dla Pana inspirujące.

         Jestem pełen podziwu i uznania dla dyrektora Waldemara Szybiaka, który Festiwalem im. Adama Didura kieruje od początku jego powstania. W tym roku odbył się po raz 31-szy. Przyglądając się programowi festiwalu na przestrzeni lat i porównując go z innymi operami, a mamy ich w tej chwili w Polsce jedenaście, to dochodzę do wniosku, że żaden z nich nie powstydziłby się takiej ilości i jakości repertuarowej. Sanoczanie na tej małej scenie w ciągu tych lat mogli zobaczyć kameralne spektakle z Warszawskiej Opery Kameralnej czy Polskiej Opery Królewskiej, ale także monumentalne opery takie jak "Nabucco", czy "Borys Godunow". Myślę, że pokochali operę. Sala widowiskowa jest zawsze wypełniona po brzegi publicznością przy wszystkich wydarzeniach festiwalowych. Można powiedzieć, że Sanocki Dom kultury jest nieformalnie dwunastą sceną operową w Polsce.

        Mam nadzieję, że pozostanie Pan wierny Festiwalowi im. Adama Didura i będziemy się spotykać na następnych edycjach. Nie wyobrażam sobie tego festiwalu bez Pana obecności, bez zdjęć, które są trwałą pamiątką festiwalowych wydarzeń. Dzięki Panu możemy oglądać na zdjęciach występy w Sanockim Domu Kultury: Andrzeja Hiolskiego, Bogdana Paprockiego, Krzysztofa Pendereckiego i wielu innych wspaniałych artystów, którzy już odeszli.

        We dworze w Woli Sękowej jest księga pamiątkowa. Przeglądając ją odnalazłem ślady pobytu wielu najwybitniejszych polskich artystów, a wśród nich bardzo inspirujący wpis i autograf Krzysztofa Pendereckiego. Jest to miejsce bardzo szczególne, magiczne, bardzo inspirujące. Spacerując po zabytkowym parku, kiedy się słucha szumu platanów pamiętających Adama Didura, ma się wrażenie, że słyszy się w oddali jego śpiew.

        Dziękuję za rozmowę.

Zofia Stopińska

Dworek w Woli SękowejJuliusz Multarzyński2

                                                            Dworek w Woli Sękowej © Juliusz Multarzyński

 

Z prof. Martą Wierzbieniec o 68. Sezonie Artystycznym w naszej Filharmonii

     Moim gościem jest pani prof. Marta Wierzbieniec, dyrektor Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. W najbliższy piątek (14 października) odbędzie się koncert oficjalnie inaugurujący 68. Sezon Artystyczny 2022 / 2023 w naszej Filharmonii, chociaż tak naprawdę prowadzicie działalność koncertową od sierpnia.

       Rzeczywiście oficjalnie rozpoczynamy sezon, trochę później niż zwykle, jeżeli chodzi o cykliczne koncerty orkiestry symfonicznej, ponieważ mieliśmy gruntowny remont sceny. Ostatni taki remont był dwanaście lat temu, a scena jest jednak bardzo intensywnie eksploatowana, bo poza naszymi koncertami odbywają się różnorodne imprezy zewnętrzne, wynajmujemy salę różnym podmiotom, a pamiętajmy, że każdy nasz koncert poprzedza cykl prób i każdy koncert, który organizuje podmiot zewnętrzny, też jest poprzedzony próbami.
Można powiedzieć, że ta scena intensywnie pracuje dzięki temu, że jest takie zainteresowanie różnymi imprezami, koncertami, spektaklami, które się u nas w Filharmonii odbywają.
       Gruntowne prace remontowe zostały niedawno zakończone, scena już jest do dyspozycji orkiestry, trwają próby i 14 października odbędzie się wielki koncert inaugurujący nowy sezon.
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej wystąpi pod batutą wspaniałego hiszpańskiego dyrygenta Davida Giméneza, a solistą będzie włoski pianista Roberto Prosseda. Program wypełnią: Uwertura do opery „Sroka złodziejka”, Gioacchino Rossiniego, Koncert fortepianowy B-dur KV 595 Wolfganga Amadeusa Mozarta i IV Symfonia B-dur op. 60 Ludwiga van Beethovena. Tymi niezwykle efektownymi utworami przywita Państwa Maestro David Giménez jako główny gościnny dyrygent Filharmonii Podkarpackiej.

       Warto jeszcze wrócić do koncertów plenerowych, które odbyły się w sierpniu i wrześniu. We wrześniu rozpoczął się bardzo interesujący cykl koncertów kameralnych.

       W lecie organizowaliśmy już po raz drugi cykl koncertów pod nazwą „Filharmonia w plenerze”. Przed gmachem filharmonii budowana jest scena, na parkingu ustawione są krzesełka, wszystko jest pięknie otoczone światłami i specjalnym, stylowym ogrodzeniem parkingu od ulicy, a na scenie występowali artyści i słuchaliśmy różnorodnej muzyki, ponieważ w okresie letnim, wieczorową porą w soboty i w niedziele, chcemy posłuchać przebojów muzycznych – na przykład arii z oper i operetek, które nieprzerwanie od dwustu, trzystu lat są chętnie słuchane, cieszą się ogromnym powodzeniem.
Gorąco przyjmowana jest także muzyka instrumentalna, bo chociażby występ Marcina Wyrostka z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, a już naprawdę ciekawostką był koncert w udziałem Karen Edwards. Na pewno oczekiwany i niezwykle wzruszający był koncert z udziałem artystów Opery Lwowskiej.

        Ten cykl skończyliśmy 10 września, a już następnego dnia rozpoczęliśmy następny cykl, który nazwaliśmy „Kameralne Koncerty Familijne”. Były organizowane we wrześniu i październiku – jeszcze taki jeden koncert przed nami 23 października, o godzinie 17.00. W niedzielę może chętniej wychodzimy z domu, jak jest jeszcze jasno, a poza tym o tej porze można przyjść na koncert z dziećmi, z wnukami. Te koncerty nie są długie i też są zróżnicowane. Zawsze także jest osoba, która słowem wprowadza w tematykę koncertu, opowiada o wykonawcach, kompozytorach i wykonywanych dziełach
To wszystko sprawia klimat spotkania z muzyką i z wykonawcami, którzy sami często też jakąś ciekawostkę opowiedzą. Mam nadzieję, może uda nam się ten cykl kontynuować także w przyszłym roku.

       Nie możemy także pominąć znakomitego koncertu symfonicznego, który się odbył 30 września w Sali Balowej Muzeum-Zamku w Łańcucie jako Epilog Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Wystąpił świetny niemiecki wiolonczelista Clemens Weigel, a Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej dyrygował maestro Tadeusz Wojciechowski. Jestem zachwycona faktem, że wszystkimi utworami dyrygował z pamięci, co przełożyło się na wyjątkowo rewelacyjną grę orkiestry.

        Ja także się z tego koncertu bardzo cieszę. Już od kilku lat Muzyczny Festiwal w Łańcucie poprzedzamy, zwykle wczesną wiosną koncertem i na przyszły rok także taki koncert mamy już w styczniu zaplanowany. Chcemy publiczności zasygnalizować, że ten festiwal odbędzie się i już możemy się cieszyć na kolejne festiwalowe wieczory.
        W tym roku, jeszcze w czasie pandemii zrodził się pomysł koncertu, który odbędzie się w okresie późniejszym i będzie epilogiem minionego festiwalu, bo jak to ktoś powiedział, rok czekania na festiwal to zbyt długo. Tak się też stało w tym roku. Jak pani wspomniała, 30 września w sali balowej łańcuckiego Zamku wystąpiła Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej, którą poprowadził maestro Tadeusz Wojciechowski, którego Państwu przedstawiać nie potrzeba, bo wielokrotnie prowadził w Rzeszowie koncerty, także już po tym okresie, kiedy przestał być dyrektorem artystycznym naszej orkiestry.

       Jaki będzie sezon 2022 / 2023.

        Staramy się ciągle szukać nowych pomysłów i przedstawiać naszej wspaniałej publiczności, która pragnie przychodzić do filharmonii, bo odczuwaliśmy to także w czasie pandemii. Ciągle pytano nas, kiedy wracamy, kiedy będzie można przyjść na koncert. Takich telefonów i e-maili było bardzo dużo i za wszystkie bardzo dziękuję. Także sprzedaż biletów świadczy o ogromnym zainteresowaniu publiczności. Dlatego ciągle szukamy nowych pomysłów. Często odnoszę wrażenie, że mamy ich nadmiar – często innowacyjnych, wręcz nowatorskich.
Ze względu na możliwości finansowe nie zawsze i nie wszystkie możemy zrealizować. To się ciągle łączy z finansami, a projekty multimedialne, o których myślę nie są niestety produkcjami tanimi. Zapraszanie gwiazd też kosztuje. Musimy liczyć nasze zamiary, na nasze możliwości.

        Jestem jednak przekonana, że nasza oferta programowa na najbliższy sezon będzie interesująca. Obecnie podaliśmy tylko pierwszą część sezonu, czyli informacje o koncertach, które zaplanowane są do końca stycznia 2023 roku. Pod koniec grudnia, albo na początku stycznia przekażemy informację dotyczącą tej drugiej części – czyli od lutego do końca sezonu.
Udało się zaprosić niektórych artystów, którzy nie mogli wystąpić w czasie pandemii. Na przykład maestro Tadeusz Wojciechowski miał odwołany koncert 4 lutego, ponieważ niestety nie można było zorganizować wtedy koncertu z przyczyn panującego koronawirusa, bo dużo było zachorowań wśród muzyków i pracowników filharmonii oraz wśród publiczności, o czym świadczyły zwroty biletów. Troszeczkę teraz nadrabiamy te zaległości, jeśli chodzi o artystów.

        Bardzo się cieszę, że wystąpi u nas laureat II nagrody trwającego aktualnie Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego i koncert z jego udziałem odbędzie się 18 listopada, a orkiestrę poprowadzi wtedy maestro Wojciech Rodek. Nie po raz pierwszy wystąpi u nas wspaniały dyrygent z Gruzji Miriam Khukhunaishvili – ten koncert odbędzie się 21 października. Tydzień później, po raz kolejny gościć będziemy Jacka Rogalę, dyrektora Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach. 9 listopada wystąpi u nas Leonora Armelini, włoska pianistka, laureatka V nagrody na XVIII Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie, która wykona I Koncert fortepianowy e-moll Fryderyka Chopina.
        Nasza orkiestra wystąpi także pod kierownictwem Piotra Pławnera, laureata Pierwszej Nagrody X Międzynarodowego Konkursu im. Henryka Wieniawskiego, który wykona także partie solowe w Koncercie skrzypcowym D-dur Wolfganga Amadeusa Mozarta. Będzie też chyba niezwykły wieczór mikołajkowy, który przygotowujemy głównie z myślą o dzieciach i młodzieży, ale można będzie przyjść całymi rodzinami dokładnie 6 grudnia, nadzwyczajny koncert w Filharmonii z udziałem Mietka Szcześniaka.

        Oczywiście kontynuować będziemy cykl audycji, które odbywają się w szkołach i przedszkolach naszego województwa. Będą także koncerty dla dzieci i młodzieży. Odbywać się będą koncerty z cyklu BOOM – tak nazwaliśmy kilka lat temu koncerty pod nazwą: „Balet, Opera, Operetka, Musical w Filharmonii”, co w skrócie daje „BOOM w Filharmonii”
Realizujemy ciągle jeszcze projekt pod nazwą „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. W ramach tego projektu Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej występowała między innymi w Ustrzykach Dolnych, odbył się też koncert w Przemyślu i w kilku innych miejscowościach naszego województwa. Te koncerty cieszą się także ogromnym zainteresowaniem, o czy świadczą spływające do mnie e-maile z prośbami, gdzie jeszcze taki koncert powinien się odbyć.

        Przy tak różnorodnej działalności zaplanowanie sezonu nie jest proste.

        To prawda programowanie sezonu nie jest sprawą prostą , ale staramy się, aby wyjść naprzeciw oczekiwaniom publiczności. Przed nami jest także trochę niewiadomych, bo widzimy i słyszymy, że koronawirus jeszcze nie odpuszcza, ale mamy nadzieję, że będzie omijał zarówno Państwa, jak i nas, że będziemy się mogli spotykać w Filharmonii Podkarpackiej w czasie koncertów: symfonicznych, kameralnych, spektakli operowych, operetkowych i wszystkim będzie dopisywał dobry nastrój, a straszna wojna, która toczy się już od wielu miesięcy na Ukrainie, pomyślnie dla tego narodu, a tym samym dla nas wszystkich się zakończy. Będziemy mogli w spokoju organizować swoje cele, swoje plany, swoje marzenia i tego wszystkiego Państwu życzę.
Spotykajmy się w Filharmonii, bo wszyscy potrzebujemy wsparcia, otuchy i odskoczni od codziennej rzeczywistości i muzyka daje takie możliwości. Życzę Państwu wspaniałych wrażeń, wzruszeń i artystycznych doznań w czasie pobytu w Filharmonii.

Zofia Stopińska

Z Grzegorzem Manią nie tylko o 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej

      Wieczorny koncert, który odbył się wczoraj (8 października 2022r.) w kościele oo. Dominikanów zainaugurował 6 Rzeszowską Jesień Muzyczna. Aby przybliżyć Państwu wszystkie wydarzenia tegorocznego festiwalu, przed tym koncertem, poprosiłam o rozmowę pana Grzegorza Manię, znakomitego pianistę, prawnika, współzałożyciela oraz prezesa Stowarzyszenia Polskich Muzyków Kameralistów, które organizuje Rzeszowską Jesień Muzyczną.

       Tegoroczna Jesień Muzyczna zapowiada się bardzo interesująco i kolorowo.

       Tak, bardzo kolorowo nie tylko ze względu na otaczającą nas piękną jesienną przyrodę, ale ponieważ udało nam się zorganizować bardzo dużo koncertów, chyba najwięcej z dotychczasowych edycji. Siedem z nich odbędzie się w Rzeszowie i trzy towarzyszące, bo postanowiliśmy „rozlać” festiwal na region, a odbędą się one w Niwiskach, Dzikowcu i w Raniżowie.
Niektórzy muzycy koncertujący w Rzeszowie pojawią się także w tych miejscowościach.
Ponadto artyści wystąpią w bardzo różnych składach i z bardzo różnorodnymi programami. Mam nadzieję, że wszystkie nasze propozycję przypadną Państwu do gustu.

       Koncerty w Rzeszowie odbywają się w stałych miejscach – w soboty w kościele oo. Dominikanów, a w niedziele w pobliskim Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. To są Wasi stali partnerzy.

       Na szczęście miejsca koncertów są bardzo blisko siebie i nawet gdyby ktoś pomylił miejsca, to nie ma wielkiego problemu, bo godziny są zawsze te same i można po sąsiedzku szybko zmienić miejsce.. Koncerty rozpoczynają się o 19.00 i tylko jeden koncert, który zakończy festiwal 30 października, rozpocznie się o 20.00, po zakończeniu wszystkich mszy u Dominikanów.

       Wspomniał Pan o różnorodnych składach, ale trzeba także podkreślić różnorodność wykonywanej muzyki, bo w programach widnieją zarówno utwory Wolfganga Amadeusa Mozarta, jak i zapowiedź pierwszego wykonania utworu twórcy, którego zaliczyć możemy jeszcze do młodego pokolenia muzyków.

       Owszem, w Rzeszowie odbędzie się prawykonanie nowego utworu i bardzo się z tego cieszę. Bardzo nam zależy, aby powstała tradycja, że tu jest pewien inkubator twórczości i powstają nowe rzeczy, które tutaj są prezentowane.
       W tym roku przedstawimy bardzo specyficzne dzieło fantastycznego wiolonczelisty Marcina Zdunika, który niedawno odkrył w sobie także zew twórczy. W zeszłym roku odbyło się prawykonanie jego Koncertu na wiolonczelę i orkiestrę, natomiast w tym roku mogliśmy skorzystać z programu zamówienie kompozytorskie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, stąd ta nadzwyczajność jednego z koncertów, bo to dzieło jest dołączone do programu. To będzie Kwartet fortepianowy Marcina Zdunika, który już nam przesłał nuty i mogę Państwa zapewnić, że utwór jest bardzo ciekawy.
Marcin wspomniał, że inspiruje się przeszłością i czerpie z potężnego dorobku twórczego i jest to bardzo przyjemna twórczość dla słuchaczy, chociaż jest tam także trochę eksperymentów, bo Marcin patrzy w przyszłość, ale będąc wykonawcą ma świetne wyczucie czego oczekuje publiczność. To będzie bardzo ciekawy Kwartet, ale musimy na niego poczekać bliżej finału, bo do 29 października.
      Okrasiliśmy to prawykonanie utworu Marcina Zdunika arcydziełem kameralnym, bo będzie też Kwartet fortepianowy Roberta Schumanna i chyba mało znane Trio na skrzypce, altówkę i fortepian Philippa Scharwenki. My jeszcze – czyli Katarzyna Budnik i ja, w bonusie od siebie dodamy Państwu Fantazję na altówkę i fortepian Zygmunta Stojowskiego.

       Zacznijmy jednak od początku, bo rozmawiamy przed pierwszym koncertem, który wykona wspaniałe trio.

       Wspaniałe, złożone z instrumentów dętych stroikowych LLLeggiero Woodwind Trio, które u nas już kiedyś gościło w sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej i rozszerzone do kwintetu dętego. Teraz powracają jako Trio ze świetnym programem, bo będzie Divertimento Mozarta, ale będzie także utwór kapitalnego kompozytora Aleksandra Tansmana i usłyszymy również Preludia trzygłosowe Władysława Żeleńskiego. Ten kolorowy program na pewno się publiczności spodoba.
       Wspomnę jeszcze, że LLLeggiero Woodwind Trio nagrało dla nas płytę, która ukazała się na początku tego roku, a zespół tworzą: Maksymilian Lipień (obój), Piotr Lato (klarnet), Damian Lipień (fagot).
Natomiast już jutro, czyli 9 października proponujemy Państwu recital wokalny, na scenie sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego pojawią się Ewa Leszczyńska – sopran i Paweł Popko – fortepian. Wykonają pieśni Obradosa, Ravela, będzie bardzo kolorowo, bo usłyszymy też Siedem Pieśni Karola Szymanowskiego do słów Jamesa Joyce'a. Nawiązujemy w ten sposób do przypadającej w tym roku 140 rocznicy urodzin Karola Szymanowskiego.

       Za tydzień czeka nas tylko jeden koncert, ale bardzo interesujący.

       Wystąpi niecodzienna formacja kameralna złożona z dwóch akordeonów, na których świetnie grają Alena Budziňáková i Grzegorz Palus. Ten bardzo energetyczny duet, repertuarowo wpisze się w tradycję transkrybowania utworów. Będziemy mogli wysłuchać transkrypcji utworów Bacha, Griega, Ravela i Szymanowskiego.
Duo Accosphere, które tworzą Alena Budziňáková i Grzegorz Palus, to zespół wielokrotnie nagradzany, koncertujący po całym świecie i zapraszam na koncert tego duetu 15 października o 19.00 do kościoła oo. Dominikanów.
14 października Duo Accosphere wystąpi z koncertem towarzyszącym w Raniżowie.

       22 i 23 października wystąpią młodzi wykonawcy.

       W ten weekend będzie konkursowo dla odmiany, bo w sobotę mamy laureatów II nagrody Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki. Będzie to Kwintofonia w składzie: Jagoda Krawczewska (flet), Jakub Jackowski (obój), Adam Eljasiński (klarnet), Michał Kanawka (waltornia), Rafał Zason (fagot). W wykonaniu tych świetnych muzyków usłyszymy bardzo ciekawy program – mi. in. Kwintet Wojciecha Kilara. Ten koncert odbędzie się w kościele Dominikanów. Natomiast w niedzielę będziemy gościć laureatki VII Międzyuczelnianego Polskiego Konkursu Duetów Instrumentalnych i Wokalnych – fantastyczny duet, który tworzą Justyna Khil (sopran) i Rozalia Kierc (fortepian). Młode artystki wykonają pieśni różnych kompozytorów, a znajdą się wśród nich: Richard. Strauss, Carl Maria von Weber, Karol Szymanowski, Mieczysław Karłowicz i Szymon Laks. Bardzo się cieszę, z tak różnorodnego programu, a szczególnie, że usłyszymy pieśni Laksa, znakomitego polsko-żydowskiego kompozytora. Te młode, zdolne wykonawczynie niedawno z tym programem wystąpiły w Bangkoku.

       Koniec października oznacza także zakończenie 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej.

       W sobotę odbędzie się koncert nadzwyczajny, o którym wiele powiedziałem już na początku rozmowy. Podkreślę tylko, że wystąpią wyśmienici muzycy. Wszystkie osoby grały już w Rzeszowie, chociaż nigdy nie występowały razem: Jakub Jakowicz genialny skrzypek, równie genialna altowiolistka Katarzyna Budnik, nadzwyczajny wiolonczelista Marcin Zdunik i ja będę miał szczęście z nimi wystąpić.
       Wykonamy wspólnie Kwartet fortepianowy Roberta Schumanna, nieznane Trio fortepianowe Philippa Scharwenki i będzie premiera światowa Kwartetu fortepianowego Marcina Zdunika. Ten koncert odbędzie się 29 października o 19.00 w Instytucie Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego.
W następnym dniu finiszujemy największą formacją kameralną Extra Sounds Ensemble pod dyrekcją Alicji Śmietany. Będziemy mieli bardzo ciekawy program, bo związany ze świętem, które następuje po tym koncercie i będzie także czas na refleksję . Pojawią się również znane dzieła w transkrypcji Alicji Śmietany. Będzie chwila zadumy, ale też energetycznie. Mam nadzieję, że będzie to wymarzony finał.

       Już Pan wspominał, ale warto powtórzyć, że ten koncert odbędzie się 30 października o 20.00 w kościele oo. Dominikanów. Śmiem twierdzić, że muzyka kameralna cieszy się coraz większym powodzeniem. Coraz częściej chcą ją wykonywać muzycy, którzy są znanymi solistami.

       Zgadzam się w panią. Mam wrażenie, że to jest także efekt pandemii, bo wiele festiwali i koncertów musiało być odwołanych, wiele orkiestr nie mogło działać, a my byliśmy w stanie obronić nasz festiwal, ponieważ na scenie zasiadało niewiele osób, mogliśmy powrócić do tradycji muzykowania domowego, było nam łatwiej zorganizować nagranie i transmisje naszych koncertów. Paradoksalnie pandemia zbliżyła nas wszystkich – także publiczność z muzykami i upatruję w tym rzeczywiście – nie wiem czy renesansu, ale na pewno większej roli muzyki kameralnej obecnie. Widzę także, że wśród młodych wykonawców nie ma już sztucznej separacji na solo i kameralne granie. To już się kończy, bo muzyk w dzisiejszych czasach musi być bardzo wszechstronny, elastyczny, a poza tym możliwość zagrania z innymi kapitalnymi muzykami każdego z nich wzbogaca i daje wiele przyjemności.

       Obserwuję stronę internetową Stowarzyszenia Polskich Muzyków Kameralistów i oprócz ciekawych projektów koncertowych zauważyłam sporo nowości wydawniczych, w tym płytowych.

       Rozrośliśmy się już na tyle, że postanowiliśmy trochę zamieszać na trochę skostniałym rynku wydawniczym w Polsce. Trzeba „przewietrzyć” zastane sytuacje i stworzyć możliwość wydawania płyt za naszym pośrednictwem.
       Wydaliśmy już sporo płyt z dotacji i mieliśmy już doświadczenia, wiedzieliśmy jak działać, żeby płyty pojawiały się w dystrybucji, w streamingach, dlatego postanowiliśmy to wykorzystać i otworzyć podwoje naszym członkom. W tym roku planujemy, że przy najbardziej zachowawczych szacunkach skończymy na liczbie 13 nowych płyt. W kolejnym roku myślę, że będzie tego więcej i bardzo się z tego cieszę, bo to nam też pozwala promować muzykę kameralną, promować wykonawców. Możemy później te płyty Państwu prezentować.
       W tym roku w Rzeszowie także będzie nasza „akcja lojalnościowa”, że znów jeśli ktoś pojawi się na co najmniej sześciu z siedmiu koncertów, to otrzyma upominek. Mamy ogromną przyjemność robienia prezentów publiczności, a przy okazji możemy też nagrać utwory, które nigdy nie były nagrywane. Postanowiliśmy się rozwinąć w kierunku wydawniczym.

       Jak wrócę do domu to natychmiast posłucham płyty, którą trzymam w ręku.

        Mam nadzieję, że się spodoba. Z Katarzyną Budnik myśleliśmy o tej płycie od dawna, kiedy tylko usiedliśmy do wspólnego grania Sonaty na altówkę i fortepian op. 147 Dymitra Szostakowicza, którą kompozytor skomponował tuż przed śmiercią. Kilka razy wykonywaliśmy ten utwór podczas różnych koncertów – między innymi graliśmy go też w Rzeszowie. Ta Sonata zawsze wyzwala też wspaniałe interakcje między muzykami na scenie. To są takie wykonania, że pamięta się tylko moment wejścia na scenę i moment zejścia, reszty się nie pamięta, bo jest to tak obłędna muzyka. Mieliśmy też w planie, żeby Szostakowicza zestawić z jego muzycznym i życiowym przyjacielem, polskim kompozytorem, którego historia rzuciła w różne kierunki – z Mieczysławem Weinbergiem. Poszliśmy tradycją sonat brahmsowskich, które skomponowane zostały na klarnet i fortepian, ale z powodzeniem są wykonywane na altówce i pojawiła się Sonata na klarnet op. 28 Mieczysława Weinberga, ale w wersji na altówkę.
        Wolę brzmienie klarnetu z sonatach Johannesa Brahmsa, ale gdy Kasia Budnik zaczyna je grać, to zastanawiam się dlaczego ci kompozytorzy kiedykolwiek rozważali klarnet skoro to może tak wspaniale brzmieć na altówce. Słucham Sonaty op. 28 Mieczysława Weinberga w wykonaniu Kasi z ogromną przyjemności, bo brzmi ona tak, jakby Weinberg myślał wyłącznie o altówce.
       Postanowiliśmy dwóch muzycznych przyjaciół Weinberga i Szostakowicza zestawić. Mieliśmy pewne momenty zawahania ze względu na sytuację polityczną. Była szeroka dyskusja, czy w ogóle powinniśmy muzykę rosyjską w tej sytuacji promować, ale akurat postać Szostakowicza, została tak boleśnie naznaczona przez osobiste interwencje Stalina, który go złamał i zniszczył tak naprawdę, ze stalinizmem zmagał się także Weinberg i obie te postacie, które zderzyły się z totalitaryzmem, ich życiorysy w upiorny sposób rezonują dzisiaj, kiedy potworna dyktatura powróciła.
       Uważamy, że warto pokazać te elementy kultury, które kiedyś opierały się czemuś tak niewyobrażalnemu, co znowu się teraz dzieje.
Zamieściliśmy na płycie Sonatę op. 147 Szostakowicza i być może nie wszystkim się spodoba ta decyzja, ale ta Sonata jest tak fascynująca i tak bardzo pasuje do Sonaty op. 28 Weinberga, że naszym zdaniem, nie dało się inaczej.

       Polecamy płyt płytę „Budnik / Mania – Shostakowicz / Weinberg – Viola Sonatas” oraz inne Wasze wydawnictwa i zapraszamy w październikowe weekendowe wieczory na koncerty 6 Rzeszowskiej Jesieni Muzycznej.

       W sumie siedem spotkań przed nami. Spotykać się będziemy praktycznie przez cały październik. Bardzo się cieszę, że ten festiwal się rozrósł, bo przez moment było trudno ze środkami na koncerty, ale one w końcu się pojawiły.
       Mam nadzieję, że podobnie będzie w przyszłym roku, chociaż wszystkie ceny rosną i to może być jeszcze trudniejszy czas dla kultury. Będziemy robić wszystko, żeby następna edycja na pewno się odbyła.
Na razie cieszymy się z tego, że w tym roku mamy tak różne formacje i bardzo zróżnicowane programy. Dostęp do wszystkich koncertów jest bezpłatny, a dla wszystkich, którzy będą z nami chcieli być na co najmniej sześciu koncertach, mamy upominki w postaci naszych najnowszych płyt.
      Zapraszam serdecznie na wszystkie koncerty .

Zofia Stopińska

Jakub Kościukiewicz: Staramy się pokazywać całe bogactwo muzyczne baroku.

       W ramach cyklu Kameralnych Koncertów Familijnych 25 września gościł w Rzeszowie znakomity Altberg Ensemble z Łodzi. Ogromnie się cieszę, że przed koncertem mogłam rozmawiać z panem Jakubem Kościukiewiczem, który jest pomysłodawcą tego zespołu. W tym roku mija 5 lat Waszej działalności.

     Zespół muzyki dawnej, a w zasadzie orkiestra barokowa Altberg Ensemble została założona w 2017 roku. Razem z klawesynistką Ewą Mrowcą od wielu lat wykładamy w Akademii Muzycznej w Łodzi i widzimy, że co roku bardzo zdolni absolwenci kończą naszą uczelnię, a wśród nich są studenci bardzo prężnie działającej Katedry Muzyki i Instrumentów Dawnych. Stwierdziliśmy, że Łódź jest ośrodkiem, gdzie jeszcze nie jest zagospodarowany rynek, jeśli chodzi o muzykę dawną i postanowiliśmy coś z tym zrobić.
      Sama nazwa wzięła się od postaci Emmy Altberg, klawesynistki, która zaraz po II wojnie światowej otworzyła pierwszą klasę klawesynu w Wyższej Szkole Muzycznej w Łodzi.
Chcieliśmy, aby nazwa naszego zespołu kojarzyła się z uczelnią i miastem, w którym działamy a jednocześnie związana była z ruchem muzyki dawnej.

      Od samego początku poprzeczka ustawiona była bardzo wysoko. Zapraszacie do współpracy znakomitych wykonawców muzyki dawnej, są to: prowadzący, instrumentaliści, śpiewacy, dyrygenci…

      Staramy się naszym młodym wychowankom pokazywać mistrzów, którzy byli i są dla nas wzorem. Współpracujemy m. in. z: flecistą, muzykologiem i dyrygentem Peterem Van Heyghenem , klawesynistą i organistą Jörgiem-Andreasem Bötticherem, ze znakomitą skrzypaczką Olivią Centurioni, ostatnio mieliśmy okazję pracować z oboistą Alfredo Bernardinim. Pracujemy również sami prowadząc zespół, zapraszamy też wybitnych polskich artystów, takich jak Zbigniew Pilch, Joanna Huszcza czy Grzegorz Lalek. Staramy się pracować jak najbardziej wszechstronnie. Każdy z tych artystów bardzo dobrze się czuje w konkretnych stylach i staramy się dopasowywać zaproszonych muzyków do repertuaru, nad którym aktualnie pracujemy.

      Można powiedzieć, że Altberg Ensemble jest już dużym zespołem.

      Wszystko zależy od repertuaru. Dzisiaj wystąpimy w bardzo kameralnym składzie, ale jak sama nazwa zespołu sugeruje – ensemble może to być kilka osób, ale może to być też orkiestra. Najczęściej pracujemy w kilkunastoosobowym składzie. Maksymalnie może to być ponad dwadzieścia osób i taka obsada została zaangażowana do nagrania naszej pierwszej płyty, gdzie grają: smyczki, różne rodzaje fletów, oboje, trąbki, kotły, fagot oraz basso continuo.

      Zaglądałam na Waszą stronę internetową i w najbliższym czasie najczęściej będziecie występować w Radziejowicach i w Łodzi.

      Na tej stronie prowadzimy także archiwum i tam są odnotowane wszystkie nasze występy. Naszym założeniem było, żeby koncertować jak najwięcej w regionie łódzkim, natomiast staramy się też występować na scenie ogólnopolskiej. Mamy często zaproszenia na festiwale i cykle koncertowe, które odbywają się w różnych ośrodkach Polski. Dobrym przykładem jest dzisiejszy koncert w Rzeszowie. Grywaliśmy wielokrotnie w Warszawie, m.in.. na festiwalu „Dramma per Musica”, w ramach cyklu „200 kantat Jana Sebastiana na 200-lecie Uniwersytetu Warszawskiego”, graliśmy w Kościele Pokoju w Jaworze w ramach Jaworskich Koncertów Pokoju, występowaliśmy na festiwalu "Barok na Mazurach”, w kopalni w Wieliczce i wielu innych ciekawych miejscach. Bardzo się cieszymy, że możemy rozsławiać Łódź na scenach ogólnopolskich. Oprócz samej Łodzi występujemy też na ziemi łódzkiej, m.in. w Sieradzu, Piotrkowie Trybunalskim, Tumie, Gidlach czy w Rawie Mazowieckiej.

      Do Rzeszowa przyjechały tylko cztery osoby: Jan Hutek – obój barokowy, Paweł Miczka – skrzypce barokowe, Jakub Kościukiewicz – wiolonczela barokowa i Ewa Mrowca – klawesyn, aby wykonać utwory epoki baroku, bo w tej epoce się specjalizujecie.

      Dzisiaj wykonamy dzieła mistrzów późnego baroku: Jana Sebastiana Bacha, François Couperina, Jeana-Henri d’Angleberta oraz Georga Philippa Telemanna. Możemy powiedzieć, że to taki Creme de la crème jeśli chodzi o dojrzały barok.
Specjalizujemy się w muzyce szeroko pojmowanego baroku, gramy zarówno muzykę wieku XVII, tą z początków epoki, ale również z jej środkowego okresu. Mamy poczucie misji przybliżania melomanom utworów również mniej znanych, przedstawiania sylwetek kompozytorów którzy żyli przed Bachem, Vivaldim czy Haendlem. Stosunkowo najbardziej znany jest repertuar XVIII-wieczny, który jak najbardziej również wykonujemy. Staramy się pokazywać całe bogactwo muzyczne baroku.

 Altberg Ensemble w składzie: Paweł Miczka - skrzypce barokowe, Ewa Mrowca - klawesyn ,Jakub Kościukiewicz - wiolonczela barokowa na scenie sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej

Altberet Ensembe trio

      Niedawno ukazała się Wasza płyta i już czytałam kilka bardzo pochlebnych recenzji na jej temat. Chcę, aby ją polecić czytelnikom. Na krążku są wyłącznie utwory Georga Philippa Telemanna.

      Po pięciu latach działalności doszliśmy do wniosku, że najwyższy czas utrwalić jakąś część naszego dorobku. Trzeba przyznać, że czas pandemii temu sprzyjał, ponieważ mniej było koncertów i łatwiej się było skupić w tym czasie na nagraniu płyty.
     Skąd Telemann? Naszym zdaniem jest to świetny kompozytor, pozostający nieco w cieniu swych wielkich współczesnych Bacha i Haendla. Jego kompozycje są bardzo reprezentatywnym przykładem muzyki baroku. Wybrane przez nas Suity Telemanna są też odpowiednie dla naszego składu.
Bardzo nam zależy także na propagowaniu mniej znanej muzyki, ponieważ musimy pamiętać, że Telemann jest autorem ponad 3 tysięcy kompozycji, wiele z nich jest znanych, ale mnóstwo jest wykonywanych po raz pierwszy w Polsce. Jak wspomniałem, są to utwory bardzo dobre i myślę, że życia nam nie starczy, żeby wszystkie kompozycje samego tylko Telemanna wykonać.

      Ja ciągle ubolewam, że Georg Philipp Telemann jest ciągle niedocenianym kompozytorem i zbyt rzadko wykonywane są jego utwory, a mają one ogromne wartości artystyczne i dydaktyczne.

      Telemann jest cudownym kompozytorem i czego się nie tkniemy, to jest bardzo dobre. Jest on troszeczkę w cieniu swych wielkich rówieśników, a zupełnie niesłusznie, ponieważ był to bardzo utalentowany, bardzo dobrze wykształcony kompozytor.
Wielka szkoda, że również w Polsce Telemann nie jest znany, ponieważ on wielokrotnie przebywał na obecnych terenach Polski – na Dolnym i Górnym Śląsku (Pszczyna, Żary). Bardzo dużo implementował do swojej twórczości tradycyjnych melodii i tańców polskich.
      Na naszej płycie „Georg Philipp Telemann – Suites & Concertos” jest między innymi Koncert polski, który jest dość znany i często grywany. Natomiast w trzech suitach, które prezentujemy znajdziemy na przykład polonezy i mazury. Okazuje się, że najlepsze tańce polskie z epoki baroku obok J.S. Bacha pisał również G. P. Telemann, czyli kompozytorzy niemieccy. Warto pamiętać, że również w twórczości innych kompozytorów epoki znajdziemy również inne elementy polskie, np. u J. P. Rameau.
Na okładce tej płyty zamieściliśmy polski szlachecki pas kontuszowy, co również jest nawiązaniem do elementów polskich.
      Dodam jeszcze, że Telemann był bardzo wszechstronnym kompozytorem. Pisał muzykę instrumentalną, jak i muzykę wokalno-instrumentalną, nawet muzykę taneczną. Każdy jego utwór jest naprawdę bardzo ciekawy. Przekonają się Państwo słuchając podczas koncertu Sonaty triowej ze zbioru Essercizi Musici. Teleman jest autorem wielu sonat solowych i triowych, kilkuset kantat, mnóstwa suit orkiestrowych na rozmaite składy.

      Podziwiać można, kiedy twórcy minionych epok zdążyli tyle utworów skomponować i je zapisać. W tej chwili kompozytorzy tworzą swe dzieła o wiele dłużej.

      Oni musieli zarabiać. Chociaż Georg Philipp Telemann był akurat bardzo majętnym człowiekiem, spełnionym i uznanym. Za życia był o wiele bardziej ceniony niż Jan Sebastian Bach, z którym wygrał konkurs na stanowisko kantora w Hamburgu.
Bogactwo nie przeszkadzało Telemannowi w tworzeniu fantastycznej muzyki. Jestem przekonany, że Telemanna trzeba jak najwięcej grać, pokazywać, bo naprawdę jest tego wart. Jest to bardzo dobra muzyka, zarówno pod względem pomysłów i zgrabności, jak i pod kątem formalnym, która sprawia nam mnóstwo radości.

      Wracając jeszcze do działalności zespołu, chcę zapytać na jakich zasadach Altberg Ensemble działa, bo przecież na to potrzebne są pieniądze. Otrzymujecie dotacje, macie bogatych darczyńców?

      Mieliśmy to szczęście, że na początku znalazł się prawdziwy mecenas, tak jak z dawnych czasów, osoba, która postanowiła nas wesprzeć i dzięki temu mogliśmy rozwinąć skrzydła. Mając własne fundusze, mogliśmy się starać o dotacje ministerialne. Teraz mamy trudny czas dla kultury, ale staramy się funkcjonować na tyle, na ile się da.
Dzięki temu, że na początku mogliśmy działać niezależnie, to pojawiają się zaproszenia od różnych instytucji, festiwali i bardzo się z tego cieszymy, bo możemy zaistnieć na scenie ogólnopolskiej, a jednocześnie regularnie działamy w naszym „mateczniku”, czyli w Łodzi i w pobliskich ośrodkach.

     Altberg Ensemble jest coraz bardziej znanym zespołem, pewnie też publiczności zainteresowanej muzyką XVII i XVIII wieku nie brakuje.

     Cieszymy się niezmiernie, że publiczność chce przychodzić na nasze koncerty. Samo wykonawstwo historyczne, dawne instrumenty i sposób wykonywania tej cudownej muzyki według historycznych praktyk wykonawczych przyciąga chyba wielu młodych ludzi, a także starszych melomanów. Dzieje się tak dlatego, że jest to coś nowego, nieszablonowego i chyba bardzo autentycznego. Naszym zdaniem muzyka baroku zabrzmieć może najpełniej i najprawdziwiej właśnie dzięki wykonawstwu historycznemu. Nigdy nie dowiemy się jak stuprocentowo ona w tamtych czasach brzmiała. To jest taka układanka z puzzli, gdzie wiele elementów już znamy, część możemy zrekonstruować, część odtworzyć na podstawie własnej wrażliwości muzycznej i logicznej dedukcji. Publiczność to „kupuje”, bo ludzie chcą słuchać pięknej muzyki granej autentycznie.

     Na początku rozmowy wspomniał Pan, że młodzi ludzie chcą się także uczyć grać na instrumentach dawnych i jest ich coraz więcej.

      Jak, jak wspomniałem na początku naszej rozmowy, od kilkunastu lat działa bardzo prężnie Katedra Muzyki Dawnej w Akademii Muzycznej w Łodzi. Jest to zasługa pani profesor Ewy Piaseckiej, która to rozwinęła. Widzimy, że jest wielu ciekawych, młodych ludzi, którzy chcą zgłębiać tajniki tej muzyki i staramy się im to umożliwiać. Idea Altberg Ensemble też jest taka, żeby tym młodym ludziom dawać możliwość praktykowania i rozwijania swoich pasji na gruncie profesjonalnym. W całej Polsce jest wiele ośrodków akademickich gdzie można zgłębiać tajniki instrumentów dawnych i historycznego wykonawstwa.

      Widziałam Pana grającego także w innych zespołach działających często daleko od Łodzi.

      To prawda. Aktualnie jestem wiolonczelistą na stanowisku koncertmistrza w zespole Musicae Antiquae Collegium Varsoviense przy Warszawskiej Operze Kameralnej . Jest to jeden z czołowych zespołów polskich wykonujących muzykę baroku, klasycyzmu i wczesnego romantyzmu na instrumentach historycznych. Grywamy zarówno opery jak i muzykę instrumentalną.
      Jestem muzykiem Wrocławskiej Orkiestry Barokowej przy Narodowym Forum Muzyki. To jest fantastyczny zespół kierowany przez Jarosława Thiela, który już ma renomę ogólnoświatową. Jest to dla mnie wielki przywilej, gdyż pochodzę z Wrocławia i bardzo cieszę się, że może on poszczycić się zespołem o tak wysokim poziomie.
      Współpracuję z zespołem Royal Baroque Ensemble Liliany Stawarz. Skupia on wybitnych muzyków ze stolicy, ma za sobą sporo doświadczeń w graniu oper dzięki festiwalowi Dramma per Musica.
      Oprócz tego jestem tzw. freelancerem, czyli współpracuję z różnymi formacjami muzycznymi w Polsce specjalizującymi się w wykonawstwie historycznym na zasadzie muzyka sesyjnego. Wielu muzyków barokowych w Polsce i na świecie w ten sposób funkcjonuje. To jest bardzo zdrowe, bo konfrontujemy się z różnymi muzykami, wymieniamy swoje doświadczenia i to jest bardzo twórcze i świeże. Chce tu dodać, że Polska jest akurat ośrodkiem szczególnym, bo oprócz wielu zespołów projektowych, mamy trzy etatowe orkiestry dawne.

       Wracając do Altberg Ensemble – doczekaliście się także uznania nie tylko publiczności, Wasza praca została doceniona.

       Altberg Ensemble otrzymał nagrodę Armatka Kultury – to jest muzyczna nagroda łódzka za najbardziej wystrzałowe wydarzenie roku, którą otrzymaliśmy w 2017 roku.
Jesteśmy również szczęśliwym laureatem nagrody „Muzyczne Orły”. W Filharmonii Łódzkiej odbywa się dzisiaj uroczysta Gala, a my z żoną gramy w Rzeszowie i w zastępstwie wysłaliśmy naszą córkę Julię, aby odebrała w imieniu Altberg Ensemble tę nagrodę.

       Gratuluję serdecznie. Planów macie bardzo dużo. Sądzę, że wyjedziecie z Rzeszowa z dobrymi wrażeniami i przyjmiecie chętnie kolejne zaproszenie.

       Niedawno zakończyliśmy intensywną próbę w sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej. Jesteśmy bardzo mile zaskoczeni bardzo dobrą akustyką. Fantastyczne jest również to, że tutejsza Filharmonia posiada bardzo dobry klawesyn. Bardzo dziękujemy za zaproszenie i jestem przekonany że również rzeszowska publiczność wyjdzie z dzisiejszego koncertu zadowolona i pełna muzycznych wrażeń oraz inspiracji.

       Bardzo Panu dziękuję za spotkanie, które trzeba już kończyć, bo zbliża się czas koncertu i musi się Pan za chwilę skupić na muzyce. Polecamy wszystkim znakomitą płytę „Georg Philipp Telemann – Suites & Concertos – Altberg Ensemble”, która jest już dostępna.

       Owszem mogą jej Państwo szukać w salonach EMPiK, na stronie internetowej firmy DUX i jest również na Spotify. Również dziękuje za bardzo miłe spotkanie i zapraszam na koncert.

 Pragnę jeszcze dodać, że na program koncertu Altberg Ensemble w sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej złożyły się:
F. Couperin - Concerts Royaux – Premiere Concert
J. H. d’Anglebert – Pieces en sol mineur
J. S. Bach – Sonata G dur BWV 1021
G. Ph. Telemann – Essercizi Musici – Trio nr 3 g – moll
Koncert bardzo interesująco prowadził Stefan Münch. Znakomite kreacje artystyczne wszystkich utworów bardzo się podobały i na zakończenie publiczność zgotowała wykonawcom zasłużoną, długotrwałą owację na stojąco.

Zofia Stopińska

     Altberg Ensemble w składzie: Paweł Miczka - skrzypce barokowe, Ewa Mrowca - klawesyn ,Jakub Kościukiewicz - wiolonczela barokowa, Jan Hutek - obój barokowy na scenie sali kameralnej Filharmonii Podkarpackiej

Altberg Ansamble wszyscy

 

Była to cudowna przygoda i nowe wspaniałe doświadczenie

      Dopiero jesienią przedstawiam Państwu Gabrielę Opacką-Boccadoro, świetną skrzypaczkę, która w lipcu była pedagogiem Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.
       Gry na skrzypcach uczyła się w ZPSM im. A. Malawskiego w Przemyślu u mgr. Krzysztofa Nowińskiego. Ukończyła z wyróżnieniem Akademię Muzyczną w Krakowie w klasie skrzypiec prof. Piotra Tarcholika. Studia doskonalące kontynuowała u prof. Krzysztofa Śmietany w Guildhall School of Music and Drama w Londynie, gdzie również z wyróżnieniem ukończyła Artist Diploma in Violin Performance pod kierunkiem prof. Louise Hopkins. Obecnie jest doktorantką Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie pod opieką promotora prof. Janusza Wawrowskiego. Jako solistka wystąpiła z NOSPR w Katowicach, Southbank Sinfonia w Cadogan Hall w Londynie, Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, Orkiestrą Akademii Muzycznej w Krakowie pod batutą Maestro Jerzego Maksymiuka oraz jako lider International Youth Philharmonic Orchestra w Carnegie Hall w Nowym Jorku. Regularnie współpracuje z London Philharmonic Orchestra i współtworzy Bukolika Piano Trio. W ramach studiów doktoranckich prowadzi zajęcia ze studentami UMFC w Warszawie. Była gościnnym pedagogiem Penderecki Youth Orchestra w Europejskim Centrum Muzyki w Lusławicach oraz NOR59 Strykeinstitutt w Oslo. W lipcu bieżącego roku była pedagogiem Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

      Spotykamy się na lotnisku w Jasionce tuż przed odlotem Pani do Londynu, a ostatnie dwa tygodnie spędziła Pani w Łańcucie, gdzie pracowała Pani z młodymi osobami, które w przyszłości zamierzają zostać zawodowymi skrzypkami. Po raz pierwszy została Pani zaproszona w charakterze wykładowcy na 48. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Ciekawa jestem z jakimi wrażeniami wyjeżdża Pani z Łańcuta.

       Byłam po raz pierwszy na Kursach w Łańcucie. Będąc uczennicą szkoły muzycznej, a później studentką nie miałam odwagi zgłosić się i przyjechać jako uczestniczka, gdyż ciągle słyszałam, że jest to kurs mistrzowski dla wyjątkowo utalentowanych młodych osób grających na instrumentach smyczkowych i obawiałam się, że może nie jestem na wystarczającym poziomie. Bardzo dziękuję Organizatorom którzy obdarzyli mnie zaufaniem i zostałam zaproszona na ten znany kurs jako pedagog. Była to cudowna przygoda i nowe wspaniałe doświadczenie dla mnie. Dzieliłam klasę z profesorem Januszem Wawrowskim. Także po koncercie, który wykonaliśmy z profesorem Januszem Wawrowskim, zgłosili się nowi zainspirowani uczniowie z zapytaniami o możliwość dodatkowych lekcji w ramach kursów. Grafik mieliśmy zapełniony. To był bardzo intensywny czas.

       Lubi Pani uczyć?

       Bardzo lubię uczyć i uważam to za bardzo satysfakcjonujące, rozwijające i otwierające każdego instrumentalistę zajęcie. Myślę że studenci powinni być dużo wcześniej ukierunkowani na uczenie się od siebie wzajemnie. Często dopiero coś, co zobaczymy u innego instrumentalisty pozwala nam świadomie doskonalić własny warsztat.

        Pewnie trudno było wybrać wśród tylu uczestników osobę, która reprezentowała Pani klasę, w koncercie na zakończenie turnusu.

        To prawda. 9-letni skrzypek, który reprezentował moją klasę, już podczas pierwszej lekcji zapytał ”Czy wystawi mnie Pani na salę balową?” (śmiech).
Bardzo mu na tym zależało, a ja podczas pierwszego spotkania nic nie mogłam mu obiecać. Okazał się jednak świetnym młodym instrumentalistą, który startując z wysokiego już pułapu, pracując sumiennie w czasie kursów, z pewnością zasłużył na to wyróżnienie.

        Poprosiłam Panią o rozmowę dlatego, że pochodzi Pani z naszego regionu i Pani muzyczna droga rozpoczęła się w Przemyślu. Czy w rodzinie były jakieś tradycje muzyczne?

        Tak, moja mama uczyła się w Szkole Muzycznej w Przemyślu, ukończyła ją w klasie fortepianu, później studiowała muzykologię. Natomiast mój tato ma bardzo dobry słuch, gra amatorsko na gitarze, ale studiował fizykę. Już jako dziecko słyszałam że od fizyki do muzyki jest znacznie bliżej niż mogłoby się nam wydawać i… zgadzam się z tym coraz bardziej, szczególnie starając się wytłumaczyć zagadnienia artykulacyjne czy barwowe.

        Kiedy Pani zaczęła się uczyć grać na skrzypcach?

        Rozpoczęłam naukę w szkole muzycznej w wieku czterech lat, bo mama zauważyła, że mam słuch absolutny i zaczęłam się uczyć gry na fortepianie. Przez dwa lata uczyłam się w popołudniowej szkole. Jako sześciolatka rozpoczęłam naukę gry na skrzypcach w szkole ogólnokształcącej. Bardzo chciałam grać na tym instrumencie, ale wydawało mi się, że jest to znacznie łatwiejsze. Pamiętam moment, kiedy pierwszy raz dostałam skrzypce do ręki. Byłam bardzo zdziwiona, że wydobywane przeze mnie dźwięki nie są od razu ładne, okrągłe i przyjemne dla ucha. Wiolinistyczne początki z pewnością wymagają ogromu cierpliwości zarówno samego zainteresowanego jak i stoickiego spokoju nauczyciela prowadzącego. Pan profesor Krzysztof Nowiński znosił mnie aż przez 13 lat! Było mi niezmiernie miło że obdarzył mnie zaufaniem i wysłał swojego ucznia, i zarazem syna prosząc, abym go uczyła w czasie kursów.

        Sądzę, że to świadczy o Waszych dobrych kontaktach od samego początku. To jest bardzo ważne.

         Rozmawialiśmy nawet o tym z panem Nowińskim, że często się zdarza, iż ktoś zmienia nauczycieli nawet po trzy razy i nie zastanawia się nad tym, że nie jest to korzystne, a problem może tkwić zupełnie gdzie indziej niż się wydaje. Wiadome jest przecież to, że będąc w jakiejkolwiek długiej relacji, a za taką uważam relację nauczyciel-uczeń, napotkać można zarówno blaski, jak i cienie. To przecież naturalne. Młody człowiek przechodzi przez różne okresy życia, włączając w to często sławny okres młodzieńczego buntu. Ja zawsze miałam mnóstwo pomysłów i zajęć - poza skrzypcowych, rzecz jasna. Śpiewałam muzykę rozrywkową, jeździłam na konkursy z kolegami z bandu, ale również uczyłam się śpiewu klasycznego i ukończyłam wydział wokalny w klasie pani mgr Agnieszki Kołodziejczyk w Szkole Muzycznej w Przemyślu. Dopiero na krótko przed studiami zdecydowałam się ukierunkować swoją uwagę na skrzypce, tak już zostało do dzisiaj. Choć w czasie studiów w Krakowie zgłosiłam się na przesłuchania do Chóru Opery Krakowskiej. Przesłuchanie zostało ocenione z powodzeniem i zaśpiewałam później kilka koncertów w grupie sopranów.

         Jestem przekonana, że śpiew miał wpływ na Pani na grę na skrzypcach.

         Oczywiście, śpiewanie bardzo pomaga. Ja zawsze zachęcam moich studentów do śpiewania, zazwyczaj wskazuje to naturalną drogę do pięknej frazy. Ale, jak się okazuje, nie zawsze! Przychodzi mi na myśl lekcja, którą prowadziłam jakiś czas temu. Młoda skrzypaczka pięknym dźwiękiem wykonywała utwór Bacha. Nie mogłam jednak doszukać się oddechów we frazie. Poprosiłam żeby zaśpiewała. I zaśpiewała kilka linijek tekstu muzycznego, bez wzięcia nawet jednego oddechu. Zapytałam jak to możliwe. Okazało się, że młoda skrzypaczka trenuje nurkowanie…

         Wracając do Pani studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie. Gry na skrzypcach uczyła się Pani w klasie prof. Piotra Tarcholika, który jest świetnym skrzypkiem, ale wymagającym nauczycielem.

         Minęło już kilka lat od zakończenia moich studiów w Krakowie, a ja czuję jakby wiedza, którą przekazał mi prof. Tarcholik była wciąż w procesie systematyzacji. Bardzo cenię to, że profesor uczył w sposób, który nie daje recepty na “doskonałą” interpretację (taka przecież nie istnieje!). Ale profesor przekazał przepis na sposób myślenia o muzyce i jej stylu, uwrażliwiał na barwę dźwięku i dawał przestrzeń na rozwijanie własnej interpretacji. Z pewnością mogę powiedzieć że zachęcał do procesu twórczego, a nie odtwórczego, za co (między innymi) jestem profesorowi Tarcholikowi bardzo wdzięczna.

         Studiowała Pani także za granicą.

         Tak, skorzystałam z programu Erasmus i studiowałam u profesora Krzysztofa Śmietany w Guildhall School of Music and Drama w Londynie. Bardzo mnie to rozwinęło i było to świetne doświadczenie, nie tylko z punktu widzenia muzycznego, ale także życiowego. Zmiana miejsca zamieszkania, otoczenia, odnalezienie się w bardzo dużym mieście, posługiwanie się na co dzień innym językiem. Poznałam wtedy nie tylko inny kraj, ale na pewno też inną siebie. W tej samej szkole ukończyłam w tym roku prestiżowe studia Artist Diploma pod kierunkiem prof. Louise Hopkins, która jest wiolonczelistką, co dało zupełnie inną perspektywę pracy nad repertuarem. Widzę jak bardzo moje rozumienie muzyki zmieniło się na “ponad-skrzypcowe”, kiedy ograniczenie instrumentalne nie mogło mieć wpływu na interpretację.

         Prawie dwa lata trwała pandemia. Jak wówczas wyglądała Pani działalność?

         Tyle się wydarzyło! Nagrałam album stanowiący część mojej pracy doktorskiej. Przygotowania odbywały się inaczej niż standardowo - konsultacje z profesorem Januszem Wawrowskim odbywały się online, a pracę z harfistą musieliśmy też rozłożyć inaczej niż zwykle. Miałam też czas na muzyczne eksperymenty - spróbowanie swoich sił w dziedzinie kompozycji filmowej, czytanie książek i bieganie. Moje pierwsze “10k” przebiegłam właśnie w czasie pandemii.

         Ciągle ma Pani bardzo dużo pracy.

         Dużo rozmawiałam o tym z moimi uczniami na kursach, że w pewnym momencie (im wcześniej, tym lepiej!) trzeba nauczyć się pracować szybko, skutecznie i ćwiczyć mądrze, bo nie ma czasu na to, żeby przygrywać utwory od początku do końca. Trzeba mieć (jak ja to nazywam) „rentgen w oczach” – czyli otwieram nuty i wiem, że dzisiaj muszę zrobić: to, to i to – dlatego, że tu mi nie wychodziło, tu jeszcze nie mam pomysłu muzycznego, a tamto muszę dopracować. Trzeba dobrze rozplanować pracę. Tempo pracy w Londynie jest niesamowite. Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego koncertu z London Philharmonic Orchestra. Mieliśmy trzy godziny próby i koncert – w tym samym dniu. Graliśmy mi.in. IX Symfonię C-dur „Wielką” Franza Schuberta. Wiedziałam, że orkiestra tego nie grała, a dzieło jest trudne i spodziewałam się, że chociaż na próbie zagramy to w troszkę wolniejszym tempie, ale nic takiego się nie wydarzyło. Wszystko od razu było w tempie koncertowym i dlatego też muzycy londyńscy muszą bardzo dobrze czytać nuty a vista, sprawnie i szybko. Czasami są dwa dni prób na większe projekty, ale po tych dwóch dniach prób i koncercie, jest następny projekt, do którego trzeba być przygotowanym. Dlatego trzeba wszystko dokładnie przeglądnąć i ćwiczyć tylko te trudniejsze fragmenty, a pominąć te prostsze. Dodam jeszcze, że taka praca jest także bardzo rozwijająca i bardzo to cenię.
Także nagrania muzyki filmowej w kameralnych składach instrumentalnych odbywają się bardzo sprawnie, bo muzyk dostaje nuty, czyta je a vista i po prostu gra. Jest to bardzo ciekawe, chociaż bardzo wymagające, ale za każdym razem czeka go nowe wyzwanie.

         Pani działalność skupia się głównie wokół muzyki symfonicznej i kameralnej.

         Można tak powiedzieć. Jestem związana z London Philharmonic Orchestra, ale nie jestem do tej orkiestry uwiązana. Mogę przyjąć proponowany projekt, ale mogę także odmówić i nie ponoszę z tego powodu żadnych konsekwencji. Na przykład: w czwartek i piątek gram dwa koncerty z harfistą, z którym nagrałam materiał na album stanowiący moje dzieło artystyczne, część pracy doktorskiej, a później w kalendarzu mam też koncerty z kwartetem smyczkowym i kwintetem fortepianowym.

         Czy planuje Pani chociaż krótki urlop?

         Tak, pięć dni w sierpniu na ukochane góry! Będąc jednak wciąż myślami w pracy, chciałabym jeszcze podkreślić, że bardzo mi było miło wystąpić w Łańcucie i bardzo jestem wdzięczna za otrzymaną propozycje od pani profesor Krystyny Makowskiej-Ławrynowicz, dyrektorki artystycznej i naukowej Kursów. Cieszę się, że udało mi się namówić na uwzględnienie w programie mojego koncertu Partity Witolda Lutosławskiego. Na początku Pani Profesor podeszła do tej propozycji bardzo ostrożnie. Obawiała się, że może to zbyt trudny w odbiorze utwór dla najmłodszych uczestników, ale po koncercie Pani Profesor podeszła do mnie i powiedziała, że to był bardzo dobry wybór. Cieszę się także, że koncert został bardzo ciepło odebrany i nagrodzony gromkimi brawami. Mogę sobie tylko życzyć więcej takich koncertów.

         Przyjedzie Pani za rok do Łańcuta?

         Chodzą takie słuchy. Można się spodziewać.

         Pomiędzy Londynem a Warszawą, a nawet Rzeszowem są połączenia lotnicze i można często z nich korzystać. Pani robi to bardzo rzadko. Nie tęskni Pani za Polską? Może już jest tak, że jest Pani w Londynie to tęskni Pani za rodzinnymi stronami, a jak Pani jest w Polsce, to tęskni Pani za Londynem?

         Tak to trochę było i dlatego ja trzy razy wracałam do Londynu. Trzeci raz był już decydujący, kiedy tam zostałam. Tęsknię za Polską, ale tak jak pani powiedziała, jak byłam tutaj tęskniłam za Londynem. Budując jednak wspólne życie z moim mężem, nie widzimy na horyzoncie przeprowadzki do Polski w tej chwili, ale nie wykluczamy tego w planach na dalszą przyszłość.

         Nigdy też nie myśleliście o zamieszkaniu we Włoszech?

         Ja namawiałam bardzo, ze względu na zamiłowanie do włoskiego wina (śmiech).
Jednak rynek pracy w obu naszych profesjach największy jest w Londynie. Co prawda Andrea – mój mąż, uczy w Konserwatorium w Bolonii. Wykłada kompozycję filmową i podróżuje tam. Ale od tego roku też prowadzi klasę kompozycji w GSMD w Londynie, co znowu przypomina nam, że pewnie zostaniemy w Londynie na dłużej.

         Najczęściej słyszę opinię, że w dzisiejszych czasach trzeba być wszechstronnym muzykiem, nie można się skupić na jednym stylu lub epoce.

         Niekoniecznie, znam świetnych muzyków którzy nie czują się komfortowo we wszystkich stylach, ale bardzo świadomie zacieśniają spektrum. Ten wybór jest ich przepisem na sukces. Dobór repertuaru i również programowanie koncertów, to bardzo ważna umiejętność, ale trzeba także dobrze poznać siebie jako instrumentalistę i wiedzieć, co zostanie dobrze odebrane, a właściwie, co zostanie odebrane jako szczere. Wydaje mi się, że na etapie kształcenia musimy spróbować każdego stylu muzycznego, ale ukierunkowanie się jest dobre i znalezienie prawdziwego, własnego “ja”.

         Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas. Leci Pani do Londynu, gdzie czeka na Panią wiele nowych wyzwań, a my czekamy na powrót Pani w lipcu 2023 roku na Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

         Bardzo chętnie przyjadę i dziękuję za rozmowę.

Zofia Stopińska

Premierowy Król Roger w Operze Bałtyckiej

        Moim gościem jest reżyser, dramaturg i manager - Romuald Wicza-Pokojski. Twórca awangardowy, eksperymentator w obszarze języka i form teatralnych, nastawiony na społeczny wymiar teatru. Ma na swoim koncie ponad trzydzieści realizacji, a współpracował między innymi z teatrami lalek w Toruniu i Olsztynie, Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, Teatrem Wybrzeże w Gdańsku, Teatrem Polskiego Radia, TVP. Jego spektakle były prezentowane w wielu miejscach na świecie. W 1991 roku założył autorski Teatr Wiczy, legendarny teatr alternatywny, a od 2011 do 2019 roku był dyrektorem naczelnym i artystycznym Miejskiego Teatru Miniatura w Gdańsku, sceny która obecnie jest zaliczana do czołowych teatrów dziecięcych i młodzieżowych w Polsce. W 2017 roku otrzymał brązowy medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis. Od 2019 roku jest dyrektorem Opery Bałtyckiej w Gdańsku. Romuald Wicza-Pokojski ostatnio godzi obowiązki związane z kierowaniem Operą Bałtycką z przygotowaniem pierwszej w tym sezonie premiery.

        Niełatwo było Panu znaleźć czas na rozmowę, bo przygotowujecie zaplanowaną na 1 października premierę Króla Rogera Karola Szymanowskiego do libretta Jarosława Iwaszkiewicza, a Pan jest reżyserem tej opery. Jak długo trwają przygotowania, od pierwszych założeń do premiery?

        Od momentu kiedy zapada decyzja o tym, żeby zrealizować dany tytuł, do rozpoczęcia prób musi minąć wiele miesięcy, a czasami nawet lat. Z pomysłem realizacji Króla Rogera noszę się już od dawna. Karol Szymanowski, Jarosław Iwaszkiewicz oraz cały klimat młodopolski to jest obszar, który mnie interesuje. Pracujemy nad inscenizacją od dziesięciu miesięcy. Najpierw powstawała koncepcja, później zajmowaliśmy się doborem twórców,. Scenografię zaprojektowała Hanna Wójcikowska-Szymczak, z którą już miałem możliwość współpracować i z którą bardzo dobrze się rozumiemy w działaniach scenicznych. Co dla mnie reżysera ma znaczenie, Hania ma duże doświadczenie w realizacji spektakli operowych. Zaprosiłem też do współpracy bardzo utalentowaną (i dzisiaj wiem, że na długo pozostanie w świecie opery i teatru), mieszkającą i pracującą w Genewie projektantkę mody Magdalenę Brozdę. Stworzenie kostiumów do Króla Rogera będzie jej podwójnym debiutem: operowym i teatralnym. Bardzo ważny jest także na pierwszym etapie wybór osoby, która opracuje muzycznie spektakl. Poprosiłem o to Yaroslava Shemeta. Mam poczucie bezpieczeństwa, że wszystko będzie dobrze przygotowane.

        Mówiąc krótko, postawił Pan na młodych.

        Sam jestem w okresie, kiedy jeszcze bardzo bym chciał mówić, że jestem młody, ale pesel wskazuje wyraźnie, że już raczej przeskoczyłem w wiek dojrzały.

        Jaki będzie Król Roger w Pana reżyserii?. Jak poprowadzi Pan publiczność w świat XII-wiecznej Sycylii czy Syrakuz, w bardzo odległe nam zwyczaje i podejście do religii.

        Przede wszystkim to jest sztuka bliska misterium. Słowo opera pojawia się na początku i na samym końcu partytury. Szymanowski skreśla słowo dramat muzyczny i wstawia wyraz opera. Natomiast dzieło jest bliskie misterium, mało tego – pieśni żałobnej, bo towarzyszymy królowi w czasie jego śmierci. Cały I akt jest według mnie w obyczaju czuwania przy zmarłym. Świat realny zaczyna przenikać się z urojeniami króla i pewnym jego rozrachunkiem ze swoim życiem. I z pytaniem co tak naprawdę jest w naszym życiu ważne?

         Szukał Pan odpowiedzi?

         Oczywiście. Dlaczego po kataklizmie I wojny światowej, w 1918 roku, kiedy przez teren środkowej Ukrainy (gdzie urodził się i mieszkał Karol Szymanowski i gdzie przebywał Jarosław Iwaszkiewicz, który pobierał nauki w Kijowie) przetacza się też rewolucja październikowa, dwóch artystów postanawia stworzyć Króla Rogera? Pomyślałem o kwestii, która jest mi bliska, może też spotęgowana czasem, w którym się właśnie znajdujemy: co tak właściwie stanowi o naszym życiu? Na czym polega człowieczeństwo? Nasz Król Roger na samym końcu rozumie, że sensem jest głębia uczuć, też uczuć najwyższych, miłości do Boga. Odrzuca rzeczy, które wikłają nas w doczesność. Bardzo ważne słowa wypowiada towarzyszący cały czas królowi w jego odchodzeniu mędrzec Edrisi: prześniony sen, stargany łańcuch złud. Łańcuchem złud są konwenanse, idee, które powodują, że mamy spiżową skorupę, a prześniony sen, to jest nasze życie.

         Z pewnością magnesem dla publiczności będzie świetna obsada solistów. Udało się Panu zaprosić znakomitych, znanych i cenionych artystów.

         Bardzo mi zależało, żeby w roli Roksany wystąpiła pani Olga Pasiecznik i cieszę się niezmiernie, że przyjęła zaproszenie. W roli Pasterza wystąpi dwóch śpiewaków Pavlo Tolstoy oraz Andrzej Lampert, który zaśpiewa podczas drugiej premiery. Chcę jeszcze koniecznie powiedzieć o artyście związanym z Operą Bałtycką, który będzie obchodzić swoje 35-lecie na naszej scenie. Jest to baryton Leszek Skrla, który wystąpi jako Roger. Myślę, że kwestia podsumowania 35-ciu lat pracy artystycznej bardzo się wpisuje w nasze rozumienie Króla Rogera.

         W ostatnich latach dzieło cieszy się ogromną popularnością nie tylko w Polsce., Nie jest to natomiast muzyka łatwa w odbiorze i zwykle premiera zostaje entuzjastycznie przyjęta, ale dzieło po kilku – czasem kilkunastu spektaklach schodzi z afisza. Może uda się wprowadzić Króla Rogera do stałego repertuaru Opery Bałtyckiej?

         Bardzo bym sobie i nam życzył, żeby taka właśnie była droga naszego Króla Rogera. Myślę, że na popularność dzieła za naszymi granicami składają się dwa aspekty. Samemu Karolowi Szymanowskiemu bardzo zależało na tym, żeby wpisać się w kulturę europejską. Możemy przeczytać o tym w jego listach i we wspomnieniach o kompozytorze. Drugi aspekt dotyczy samego utworu, który wręcz prowokuje do tego, aby realizatorzy nakładali na niego swoje artystyczne wizje.
         Ja wolałem jednak wczytać się w to, co jest w poezji libretta. Studiowałem też warstwę muzyczną, jej fragmenty tonalne, po których pojawiają się zakłócenia. Chciałem zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Zależało mi na tym, żeby odczytać Króla Rogera, a nie do czegokolwiek prowokować. Przy takim podejściu do dzieła pokładam nadzieję, że opera Szymanowskiego pozostanie w naszym repertuarze. Ale prawdę o tym powiedzą nam pierwsze spektakle.

                    Olga Pasiecznik (Roksana) i Romuald Wicza-Pokojski (reżyser), fot K. Mystkowski, KFP, arch. Opery Bałtyckiej

Olga Pasiecznik Roksana Romuald Wicza Pokojski reżyser fot. K. Mystkowski KFP arch. Opery Bałtyckiej

         Kieruje Pan Operą Bałtycką od połowy 2018 roku. Kiedy rozpoczynał Pan pracę na tym stanowisku, stawiał Pan na tematy bliskie młodym ludziom, teatr otwarty dla młodego widza, różnorodny repertuar. Słyszałam również o rozbudowie Waszej siedziby, lub budowie nowego budynku. Co z tych planów można było zrealizować, bo wiadomo, że pandemia miała ogromny wpływ na nasze życie. To nie był dobry czas dla rozwoju kultury i dla artystów.

         Pandemia spowodowała, że wiele działań zostało zatrzymanych. Natomiast cały czas pracujemy nad planami budowy, czy rozbudowy opery. Są to bardzo czasochłonne kwestie, bo trzeba tym tematem zainteresować wiele osób, które są decyzyjne. Potrzebujemy też czasu na zgromadzenie środków na tak ogromne przedsięwzięcie. Nie rezygnujemy jednak z naszych planów. Wpisują się one w tradycję Opery Bałtyckiej, która zawsze miała bardzo progresywny charakter. Natomiast sama pandemia spowodowała refleksję, że na razie powinniśmy bardziej skupić się na odbudowaniu naszej publiczności, aniżeli jej poszerzaniu. Dlatego w programie zaczęły się pojawiać tytuły z głównego nurtu operowego: Aida Giuseppe Verdiego czy Madame Butterfly Giacomo Pucciniego.

         Teatr Operowy wymaga dużych środków finansowych, a dyrektor musi o nie zabiegać na różne sposoby. Nie jest to łatwe zadanie, nawet w tak prężnych ośrodkach jak Gdańsk, chociaż na przykład na Podkarpaciu byłoby zapewne jeszcze trudniej.

         Nie wiem gdzie jest łatwiej. Wiem natomiast, że droga do mecenasów nie jest usłana różami. Dotarcie do odpowiednich osób jest wynikiem wielu rozmów, negocjacji i zachęcania. Opera nie jest popularnym nurtem muzyki i nie może rywalizować w staraniach o pozyskanie środków z działaniami w dziedzinie muzyki rozrywkowej. Wielkie firmy, mimo iż mają swoje misje, wcześniej czy później zaczynają stawiać pytania: jak to się przełoży na popularność, na sprzedaż? Mam tylko nadzieję, że ten stan rzeczy zacznie ulegać zmianie. Opera Bałtycka ma jednego organizatora, a mianowicie Urząd Marszałkowski Województwa Pomorskiego. Pracujemy nad wsparciem naszych działań przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Pojawia nadzieja, że to będzie w przyszłym sezonie.

         Jest Pan reżyserem i dramaturgiem z ogromnym dorobkiem. Czy będąc dyrektorem Opery Bałtyckiej musiał Pan zrezygnować, albo mocno ograniczyć tę współpracę z innymi teatrami?

         Pracuję nad tym, aby znaleźć miejsce na realizacje artystyczne poza operą. Aktualnie, gdybym miał to określić procentowo, to może 5 procent mojego czasu pozostaje mi na działalność artystyczną. Musiałem ją mocno zredukować, bo zarządzanie tak dużą instytucją artystyczną, w której pracują trzy zespoły: orkiestra, balet i chór, pochłania mnie całkowicie.

         Co pojawi się na deskach Opery Bałtyckiej w tym sezonie?

         O pierwszej premierze już rozmawialiśmy i będzie to Król Roger. Zaplanowana jest na 1 października w Międzynarodowym Dzień Muzyki. W grudniu zapraszamy na premierę baletową Don Kichota w choreografii związanych z nami artystów, czyli Wojciecha Warszawskiego i Izabeli Sokołowskiej-Boulton. W maju zaprosiłem do wyreżyserowania Księżniczki czardasza Imre Kálmána artystę z Gdańska Jerzego Snakowskiego. Bardzo liczę na ten spektakl, na radość jaka może z niego płynąć dla nas wszystkich. Mam nadzieję, że Jerzy będzie mógł dać upust swojej wyobraźni na temat Księżniczki czardasza.

         Na widowni Opery Bałtyckiej często zasiadają nie tylko mieszkańcy Gdańska, czy Trójmiasta. To są również turyści i osoby odwiedzające Wasze miasto w celach zawodowych.

         To prawda. Mamy dla nich bogatą ofertę. Zapraszamy między innymi na: Aidę Giuseppe Verdiego, Madame Butterfly Giacomo Pucciniego, Cyrulika sewilskiego Gioacchino Rossiniego. To są tytuły operowe, które od dawna są w naszym repertuarze. Z baletowych tytułów po dwóch latach wznawiamy Giselle oraz przez cały czas utrzymujemy w repertuarze, cieszący się bardzo dużym powodzeniem, Sen nocy letniej. Liczymy, że uda nam się odbudować przynajmniej taką widownie, jaką mieliśmy przed pandemią.

         Szczerze Wam życzę, żeby te plany się spełniły, a Panu życzę dużo czasu na własną działalność artystyczną.

         Proszę mocno trzymać za to kciuki i serdecznie zapraszam wszystkich do Opery Bałtyckiej.

Zofia Stopińska

Rozmowy w domu Paderewskiego – Regina Gowarzewska

      Zapraszam Państwa na kolejne spotkanie z cyklu Rozmowy w domu Paderewskiego. Poprosiłam o rozmowę panią Reginę Gowarzewską, która od lat podczas festiwalu Bravo Maestro wprowadza nas w świat wykonywanej muzyki oraz przybliża sylwetki występujących artystów.

       Regina Gowarzewska jest absolwentką Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, w klasie prof. Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej. W Operze Śląskiej w Bytomiu zadebiutowała rolą Magdaleny w operze „Rigoletto” Giuseppe Verdiego. Przez szereg lat współpracowała z tą sceną, wykonując role mezzosopranowe. Koncertuje, ale również jest cenionym publicystą, współpracującym ze specjalistycznymi periodykami poświęconymi muzyce oraz współautorem wydawnictw: „Pół wieku Opery Śląskiej”, „Adam Didur z Woli Sękowej” i „Artyści z Zagłębia”, a także autorem publikacji „60 lat Filharmonii Zabrzańskiej”.

       Ukończyła studia podyplomowe w Górnośląskiej Wyższej Szkole Handlowej w Katowicach na kierunku public relations. Często pełni funkcję rzecznika prasowego imprez związanych z muzyką, jak choćby Międzynarodowego Konkursu Muzycznego im. Michała Spisaka w Dąbrowie Górniczej czy Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu. Wykłada w katowickiej Akademii Muzycznej, prowadząc zajęcia ze specjalistycznej literatury wokalnej.

       Dała się też poznać bardziej jako lubiany przez publiczność prelegent i konferansjer, prowadząc koncerty w wielu miastach w kraju i współpracując z licznymi instytucjami kultury. Specjalizuje się również w koncertach edukacyjnych dla dzieci i młodzieży. Pracuje w Filharmonii Śląskiej w Katowicach na stanowisku kierownika biura koncertowego. Została odznaczona medalem Zasłużony dla Kultury Polskiej.
Już po zakończeniu Festiwalu w Kąśnej Dolnej, dokładnie 8 września 2022 roku Regina Gowarzewska otrzymała Nagrodę Prezydenta Miasta Katowice w dziedzinie kultury.

        Kąśnieńska publiczność jest już przyzwyczajona, że podczas festiwalu Bravo Maestro pani Regina Gowarzewska przybliża muzykę i wykonawców koncertów, a ponieważ trwa to już dość długo domyślam się, że jest to dla Pani miejsce szczególne .

        Nie wyobrażam sobie końca wakacji bez pobytu w Kąśnej Dolnej, bez przyjazdu na koncerty, bez spotkań z artystami, którzy tutaj przyjeżdżają, bo jednak część ekipy jest stała – szczególnie jeśli chodzi o Maraton Muzyczny i publiczność, którą już znam. Ja tutaj odpoczywam w tej ciszy, w tym spokoju, w tym pięknym otoczeniu. Ja tu po prostu uwielbiam przyjeżdżać.

        Odpoczynek łączy Pani z pracą, ponieważ wiadomo, że jak się prowadzi koncert, to trzeba pójść na próbę porozmawiać z artystami i sprawdzić, dokładnie czy podany wcześniej program zostanie wykonany, jaka będzie kolejność utworów…

        Nie tylko to. Każdy koncert, to też wiedza, którą chce się przekazać publiczności. Trzeba więc ciągle się uczyć, uzupełniać posiadane wiadomości. Zawsze się trzeba przygotować, żeby nie zawieść publiczności, bo jednak pewien poziom jest wymagany. Praca jest bardzo ważna, ale i tak znajduję siłę, żeby pojechać gdzieś na wycieczkę, pójść na spacer. Kąśna jest wyjątkowym miejscem, w którym można połączyć relaks z pracą.

        Wracając jeszcze do prowadzenia koncertów. Osoba, która to robi, jak już Pani wspomniała musi być doskonale przygotowana, ale jednocześnie trzeba zwracać szczególną uwagę na czas zapowiedzi.

        Nie potrafię nigdy dokładnie powiedzieć ile moja zapowiedź będzie trwała, ponieważ nigdy nie zapisuję sobie całej zapowiedzi. Zbieram elementy i układam je sobie w głowie. Nigdy więc nie wiem ile moje słowo będzie trwało, ale zawsze się staram, żeby nie trwało za długo.

          Podziwiam Panią od lat, ponieważ mówi Pani bardzo interesująco i słowo nie trwa dłużej niż 5 minut.

          Tak, bo później już kończy się uwaga słuchaczy. Dlatego staram się to bardzo wyważyć, żeby nie przykryć słowem tego, co jednak jest najważniejszą częścią koncertu – czyli muzyki.

                                                Regina Gowarzewska na scenie Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, fot Kornelia Cygan

Bravo Maestro Maraton Muzyczny Regina Gowarzewska fot. Kornelia Cygan

          Przyjechała Pani do Kąśnej Dolnej niedługo po zakończeniu festiwalu w Krynicy.

          Osiem wieczorów na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy było bardzo ciekawym przeżyciem. Spotkania z artystami, z publicznością miały zupełnie inny klimat niż w Kąśnej Dolnej. Tutaj jest bardziej kameralnie, a tam jest duża sala w Pijalni i więcej publiczności, ale także są to bardzo sympatyczne spotkania z publicznością. Bardzo lubię kontakt z ludźmi i jeżeli ktoś podejdzie do mnie po koncercie, porozmawia, to ja dostaję taki odzew, informację zwrotną. Dowiaduję się jak ludzie odebrali moją pracę i czy trzeba coś zmienić.
Przecież nie stoi się na estradzie i mówi się samemu dla siebie, broń Boże. Wydaje mi się, że mówienie za długo, jest robieniem tego dla siebie. Tymczasem my jesteśmy dla publiczności i trzeba dla niej mówić.

          W Kąśnej zawsze prowadzi Pani koncerty sama, ale w Krynicy miała Pani towarzystwo.

          To było dla manie bardzo ciekawe doświadczenie, ponieważ ja nigdy nie pracowałam w duecie na estradzie. Zawsze zapowiedź budowałam sobie sama i zawsze byłam od początku do końca odpowiedzialna za swoje słowo. W Krynicy dyrektor Tadeusz Pszonka zaproponował, żebyśmy poprowadzili wieczory festiwalowe razem z Jackiem Jaskułą. Zastanawiałam się czy my się dogramy na estradzie? Czy nastąpi porozumienie?
          Od pierwszego momentu, od pierwszej naszej roboczej kawy, kiedy usiedliśmy po śniadaniu, aby popracować nad tym, co będzie się działo wieczorem okazało się, że złapaliśmy porozumienie. Tak dobrze nam się razem pracuje, tak dobrze się czujemy na estradzie razem, że uznałam, iż pomysł dyrektora Tadeusza Pszonki wypalił.

          Zdarzają się różne wyzwania przed prowadzącymi koncerty. Nigdy nie zapomnę, jak kilka lat temu, podczas koncertu Muzycznego Festiwalu w Łańcucie prowadziła Pani wywiad z robotem. (śmiech)

          Nie mogę zdradzić kulis tego, ale dla mnie to była także przygoda. Współpraca z Teo Tronico, robotem grającym na fortepianie, była wyzwaniem i zabawą muzyczną. Bardzo lubię gdy praca jest wyzwaniem i przygodą, dającą dużo emocji, radości. To powoduje, że człowiek jest coraz bardziej „głodny” tego, co jest przed nim.

          Pewnie nie tylko ja podziwiam Panią za to, że mówi Pani pięknym polskim językiem, o który jest coraz trudniej. Wielu prowadzących programy radiowe i telewizyjne powinno się do Pani udać na korepetycje.

           To nie przychodzi samo z siebie. To jest praca nad sobą. Oczywiście, że mam za sobą wiele lat doświadczenia jako dziennikarz, ale co ciekawe, ja przede wszystkim w życiu zawodowym byłam dziennikarzem piszącym. Nauczyłam się nie używać nadmiaru słów, bo tekst pisany ma różne ograniczenia. Staram się też dbać, aby poprawna polszczyzna była zachowana, żeby nie popełniać błędów. Bardzo mnie denerwują błędy typu: „wziąść” albo „włanczać” – zawsze każdego poprawię.

          Myślę, że ogromną radość daje Pani bardzo częsty kontakt z artystami. Ten kontakt był od pierwszego uderzenia Pani serca, bo jest Pani córką Stanisławy Marciniak-Gowarzewskiej, wybitnej śpiewaczki operowej i pedagoga.

          Żyję w środowisku muzycznym od urodzenia. Wychowałam się w nim i bardzo się z tego cieszę. Jak byłam dzieckiem, to dla mnie największa karą było gdy Mama nie chciała mnie zabrać do opery. Była solistą Opery Śląskiej w Bytomiu, a ja uwielbiałam chodzić z nią na próby, na spektakle. To była dla mnie zawsze najpiękniejsza przygoda, bo moje rówieśnice marzyły o tym, żeby być królewnami, móc mieć klejnoty i suknie, a ja szłam do opery i mogłam te klejnoty przymierzyć, założyć i opera była dla mnie bajkowym światem, zarówno za kulisami, jak i na scenie.
Odkąd pamiętam byłam bardzo wrażliwa na muzykę i przebywałam z artystami. Potem nie wyobrażałam sobie innej drogi życiowej niż związek z muzyką i tak się wszystko dalej potoczyło.

           Od lat pracuje Pani w Filharmonii Śląskiej imienia Henryka Mikołaja Góreckiego w Katowicach.

           Tak, jestem kierownikiem biura koncertowego Filharmonii Śląskiej. Moim obowiązkiem są różne negocjacje, ustalanie repertuaru i potem współpraca z artystami. Oprócz tego zajmuję się pisaniem wniosków grantowych i co roku realizuję moją ukochaną perełkę, czyli festiwal Międzynarodowe Dni Henryka Mikołaja Góreckiego. Tej pracy organizacyjno-menedżerskiej jest bardzo dużo.

           Często jeszcze wraca Pani do zawodu dziennikarza.

           Wciąż zdarza mi się pisać. Przez szereg lat redagowałam gazetę Opery Śląskiej „Opera Cafe”, a nawet w pewien sposób ją wymyśliłam i mam nadzieję, że po remoncie opery wrócimy do tej gazety, a oprócz tego jeszcze uczę w Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie na Wydziale Wokalno-Aktorskim uczę studentów historii literatury wokalnej. To też jest bardzo ciekawa praca i cieszę się, że mam dobry kontakt ze studentami.

           Ma Pani ogromną wiedzę do przekazania, bo przez wiele lat Pani mama była czołową solistką Opery Śląskiej, z którą związani byli najwybitniejsi polscy śpiewacy.

           Czasami studenci mówią do mnie – skąd Pani to wie, tego w Internecie nie ma. Odpowiadam wtedy, że nie wiem skąd, ale ta wiedza jest oczywista dla mnie. Ja się wychowywałam w operze, byłam na setkach prób i spektakli oraz koncertów i w ten sposób bardzo dużo się nauczyłam.

           Niedawno, dzięki Internetowi śledziłam „Żywieckie suwakowanie”, gdzie Pani także się angażowała.

           „Żywieckie suwakowanie” trochę przypadkiem pojawiło się w moim życiu. Mój syn gra na puzonie i chciał jechać na kurs, a ponieważ był jeszcze bardzo młody pojechałam jako jego opiekunka.
Ponieważ organizatorami tej imprezy są moi koledzy, to zaproponowałam im, że mam czas i mogę zapowiadać koncerty. Wspieram Stowarzyszenie organizujące Festiwal. Kilka edycji „Żywieckiego suwakowania” mam już za sobą.
           Jest to bardzo ciekawa impreza – kurs dla młodych puzonistów, tubistów i eufonistów. Przyjeżdżają znakomici polscy i zagraniczni pedagodzy. W ciągu dnia odbywają się lekcje, a wieczorami koncerty. Najbardziej spektakularny jest koncert w Amfiteatrze Żywieckim, gdzie w sobotę wieczorem, na estradę wychodzi około 130-tu puzonistów, tubistów i eufonistów, i grają razem w orkiestrze. Są to wszyscy uczestnicy i pedagodzy. Nawet mistrzowie, którzy nie są na całym kursie, ale w sobotę przyjeżdżają, aby pograć w tej dużej orkiestrze dętej.
           Proszę mi wierzyć, że kiedy pierwszy raz ich usłyszałam, to miałam wrażenie, że ten Amfiteatr w Żywcu się unosi. Wrażenie jest niesamowite. Ta impreza ma swoją publiczność, która specjalnie przychodzi na występ tej puzonowo-tubowej orkiestry.

          Pani życie jest bardzo ciekawe, chociaż mało w nim miejsca na przebywanie w domu.

          Może to prawda, ale uwielbiamy z synem podróżować i to jest nasza wielka pasja. W tym roku byliśmy w Pizzie i Lucce, a po Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy, pojechaliśmy na kilka dni do Czorsztyna, aby zwiedzić tereny pienińskie. Lubimy podróżować, zwiedzać, oglądać – wszystko się da pogodzić. Czas wolny bardzo lubię też spędzać domowo, gotować, oglądać z synem filmy i tym podobne.

          Od dawna chciałam Panią zapytać o korzenie, bo od najmłodszych lat mieszka Pani na Śląsku, a urodziła się Pani w Sanoku.

          Czuję się Ślązaczką, jestem wielką patriotką lokalną i katowiczanką z przekonania. Brat mojej mamy doktor Zenon Marciniak, był anestezjologiem w Sanoku. Tam też mieszkała moja babcia i mama chciała mnie urodzić pod opieką brata. Stąd Sanok jest moim miejscem urodzenia, ale Sanok jest także ważny dla mnie, bo spędzałam tam mnóstwo czasu. Często podczas wakacji, ferii, jak rodzice pracowali, to ja jechałam do babci i spędzałam w Sanoku czas pod opieką babci i wujka. Sanok znam doskonale, ale także często zwiedzałam bieszczadzkie okolice. Często tam powracam także teraz. Chętnie odwiedzam nie tylko Sanok, ale na przykład Tyrawę Solną, Ulucz Baligród czy Jabłonki. Mam tam swoje miejsca, które zawsze muszę odwiedzić, do których zawsze muszę zajrzeć. Dlatego Sanok, pomimo, że nie mam tam już żadnej rodziny, to zawsze jest mi bliski i ważny.

          Może też kiedyś porozmawiamy o wielkim śpiewaku Adamie Didurze, który pochodzi z sanockiej ziemi, a po zakończeniu światowej kariery powrócił do Polski i założył Operę Śląską w Bytomiu.

          Ponieważ wychowałam się w Operze Śląskiej, to postać Adama Didura ciągle przewijała się w rozmowach artystów. Dla mnie to jest oczywiste, że w dzień Wszystkich Świętych muszę zapalić lampkę u Didura, a moja praca magisterska poświęcona była historii Konkursów Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu. Potem stałam się takim trochę „historykiem” tego Konkursu.
          Z tymi konkursami jestem też mocno związana, począwszy od tego, że jako małe dziecko losowałam literkę od której zaczynały się przesłuchania na jednym z konkursów, byłam kilkukrotnie rzecznikiem prasowym i zapowiadam przesłuchania w ostatnich kilku konkursach. Towarzyszyłam temu konkursowi także jako dziennikarz, dlatego imię Adama Didura jest mi bardzo bliskie.

          Być może niedługo będzie okazja do ponownego spotkania w Kąśnej Dolnej, a może w Rzeszowie, bo dawno w moim mieście Pani nie była.

          Mam nadzieję, że tak będzie, bo to są miejsca, do których lubię wracać i sprawia mi to ogromną radość. Nawet jadąc samochodem do Kąśnej z synem rozmawialiśmy, że jakoś tak się ułożyło zawodowo, że często przyjeżdżam w te strony – czyli: Kąśna Dolna, Krynica, Nowy Sącz, Rzeszów.
Najczęściej z tego regionu, oprócz Śląska, otrzymuję zaproszenia i pojawiam się na koncertach. Ten region wrósł w moją pracę, a ja mam nadzieję, że wrosłam w ten region także.

          To prawda. Bardzo dziękuję za rozmowę. Mam nadzieję, że niedługo będzie okazja do ponownego spotkania.  

          Ja również bardzo dziękuję. Do zobaczenia.

Zofia Stopińska

 Wykonawcy Maratonu Muzycznego - od lewej: Janusz Wawrowski - skrzypce, Yehuda Prokopowicz - fortepian, Michał Zaborski - altówka, Robert Morawski - fortepian, Karol Marianowski - wiolonczela, Klaudiusz Baran - akordeon / bandoneon, Joanna Monachowicz - obój, Katarzyna Duda - skrzypce, Regina Gowarzewska - słowo o muzyce, fot. Kornelia Cygan

BRavo Maestro Maraton Muzyczny wszyscy wykonawcy 800

Adam Sobierajski: "Śpiew jest bardzo ważny, ale rodzina najważniejsza"

       Nadzwyczajnie udał się pomimo chłodu, koncert finałowy cyklu Filharmonia w plenerze, zorganizowanego przez Filharmonię Podkarpacką na scenie zbudowanej przed swoją siedzibą. Solistami byli artyści Opery Krakowskiej: Iwona Socha – sopran i Adam Sobierajski – tenor oraz zespół ARSO Ensemble, który wystąpił w powiększonym o grupę instrumentów dętych składzie. To był wspaniały wieczór. Gorąca atmosfera i owacja na stojąco zaowocowały bisem.

       Przed tym koncertem umówiłam się na rozmowę z panem Adamem Sobierajskim. Jestem bowiem przekonana, że chętnie poznają Państwo tego Artystę bliżej.

        Adam Sobierajski w 2005 roku ukończył z wyróżnieniem Akademię Muzyczną im. Karola Szymanowskiego w Katowicach w klasie śpiewu prof. Alicji Słowakiewicz-Wolańskiej. Obecnie jest solistą Opery Krakowskiej oraz Opery Śląskiej w Bytomiu. Jest laureatem IV (2006) i II (2008) nagrody w Konkursie Operetkowym im. Iwony Borowickiej w Krakowie. W 2008 roku zdobył wyróżnienie i cztery nagrody specjalne (w tym dla najlepszego tenora) w Międzynarodowym Konkursie Operowym im. Adama Didura w Bytomiu. Jest również zdobywcą III nagrody w I Europejskim Konkursie Tenorów w Sosnowcu (2009r).
W 2014 roku występował w muzycznym programie TVP2 „SuperSTARcie" „ reprezentując gatunek muzyczny – Opera. Ponadto gościnnie współpracuje z Operą Wrocławską, Operą Nova w Bydgoszczy, Teatrem Wielkim w Łodzi. Prowadzi również bogatą działalność koncertową, występując w takich miejscach jak NOSPR w Katowicach oraz Filharmonie: Zabrzańska, Śląska, Krakowska, Łódzka, Bydgoska, Płocka, Toruńska, Olsztyńska.

        Jego repertuar obejmują główne partie operowe jak miedzy innymi: Tamino (Czarodziejski flet), Don Ottavio (Don Giovanni), Almaviva (Cyrulik Sewilski), Don Narcisio (Turek w Italii), Nemorino (Napój miłosny), Leicester (Maria Stuarda), Alfred (La Traviata), Leński (Eugeniusz Oniegin), Rodolfo (Cyganeria) oraz operetkowe jak: Adam (Ptasznik z Tyrolu), Su-Czong (Kraina uśmiechu), Tassilo (Hrabina Marica), Edwin (Księżniczka czardasza), Barinkay (Baron cygański).

        Niedawno miałam przyjemność słuchać i oklaskiwać Pana w Kąśnej Dolnej, gdzie w ramach Festiwalu Bravo Maestro artyści Opery Śląskiej w Bytomiu wykonali kantatę Carmina Burana Carla Orffa, a Pan był jednym z solistów i trzeba powiedzieć, że partie solowe są bardzo wymagające. Pana Partia była niedługa, ale szczególnie trudna.

        Rzeczywiście partia umierającego łabędzia (opiekanego na ruszcie) jest dosyć specyficzna, bo napisana jest bardzo wysoko jak na głos tenorowy i często śpiewana jest przez kontratenorów. Już w trakcie studiów miałem propozycję zaśpiewania tej partii, ale jak zobaczyłem od jakiego dźwięku ona się zaczyna (wysokiego la) i później tylko w górę. Pamiętam, że wtedy się nie podjąłem wykonania, ale później sięgnąłem po tę pozycję i powiem szczerze, że wychodzi mi to na tyle dobrze, że robi wrażenie i bardzo często jestem zapraszany do wykonania tej partii. Przed tygodniem śpiewałem w Kąśnej Dolnej, niedawno także śpiewałem Carmina Burana podczas festiwalu Ostrołęckie Operalia, a w przyszłym sezonie w kwietniu będę śpiewał umierającego łabędzia w Filharmonii Łódzkiej.

        Rzeszowska publiczność także miała już okazję poznać Pana, bo występował Pan w naszej Filharmonii, zna Pana także publiczność Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku. Dzisiaj wystąpi Pan razem ze znakomitą sopranistką Iwoną Sochą z towarzyszeniem zespołu ARSO Ensemble , a usłyszymy najpiękniejsze arie i pewnie duety z oper i operetek.

        Tak, jak zawsze z moją przyjaciółką Iwoną Sochą to wielka radość i przyjemność występować na jednej scenie i oboje się cieszymy, że po raz kolejny jesteśmy w Rzeszowie i przed Filharmonią Podkarpacką w plenerze zabrzmią najpiękniejsze arie operowe, operetkowe oraz duety z oper i operetek – jak chociażby duet z Traviaty Giuseppe Verdiego „Parigi, o cara”, czy „La donna è mobile” – aria Księcia Mantui z III aktu opery Rigoletto Giuseppe Verdiego i operetkowe jak „Wielka sława to żart” i duet „Co się dzieje, oszaleję” z operetki Baron Cygański Johanna Straussa

        Może nie wszyscy wiedzą, że jest Pan od lat związany z dwoma teatrami operowymi – Operą Krakowską i Operą Śląską ( co wcale nie oznacza, że tylko w tych teatrach Pan występuje).

        Od 2007 roku na stale jestem związany z Operą Krakowską, a z Operą Śląską od 2010 roku już kilkanaście lat minęło. Na szczęście dzięki uprzejmości i zrozumieniu dyrektorów daje się pogodzić występy w dwóch teatrach operowych.

             Adam Sobierajski z Iwoną Sochą na plenerowej scenie przed Filharmonią Podkarpacką, fot. ze zbiorów Filharmonii Podkarpackiej

Filharmonia w Plenerze Adam Sobierajski z Iwoną Sochą fot. Filh. Podkarpacka

         Pochodzi Pan ze Śląska, gdzie tradycje muzyczne są pielęgnowane w wielu rodzinach poprzez uprawianie muzyki – czy w Pana rodzinie też śpiewano i grano?

         Rzeczywiście tak jest, chociaż w mojej rodzinie tych tradycji nie było za dużo. Nikt nie zajmował się muzyką zawodowo. Pamiętam jednak, że mój tato potrafił pięknie grać na akordeonie. W każdą niedzielę, jak powróciliśmy z kościoła, zanim mama przygotowała obiad, to tato wyciągał akordeon i wygrywał z pamięci, przeróżne melodie. Słuchaliśmy i nawet często śpiewaliśmy razem z nim.

         Działalność artystyczną rozpoczynał Pan od śpiewania w chórach.

         Amatorską działalność rozpocząłem w chórze Schola Cantorum istniejącym przy Liceum im. Ignacego Jana Paderewskiego w Knurowie, a później rozpocząłem studia w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Równolegle rozpocząłem pracę w zespole Śląsk, a namówiła mnie jedna z koleżanek, która śpiewała w tym zespole. Pojechałem na przesłuchanie i zostałem przyjęty. Trwało to zaledwie pół roku, bo moja Pani Profesor - Alicja Słowakiewicz-Wolańska powiedziała: „Młody człowieku, masz głos i wszystko żeby śpiewać na scenie, ale musisz wybrać, albo zespół Śląsk, albo studia i później praca w operze".
Wybór był oczywisty, ale bardzo miło wspominam tę współpracę, do dzisiaj zapraszany jestem i koncertuję z zespołem Śląsk w takich utworach jak Requiem Wolfganga Amadeusa Mozarta, Litanie Ostrobramskie Stanisława Moniuszki. Mam w tym zespole wielu przyjaciół, łącznie z panem dyrektorem Zbyszkiem Cierniakiem, z którym kiedyś staliśmy obok siebie w tenorach w chórze, a teraz jesteśmy w stałym kontakcie.

         Jako śpiewak operowy zadebiutował Pan w 2004 roku w Gliwickim Teatrze Muzycznym w Zemście nietoperza – Johanna Straussa, a później był Pan krótko solistą Teatru Muzycznego w Lublinie, następnymi teatrami były Opera Krakowska i Opera Śląska?

         Debiutowałem w niecodziennej partii, nieoczywistej dla tenora, ponieważ śpiewaną często również przez mezzosoprany – to Książę Orłowski w reżyserii świętej pamięci .Jacka Chmielnika. Później w Gliwickim Teatrze Muzycznym śpiewałem wiele ról jak: Tasillo w Hrabinie Maricy Imre Kálmána, Su Chong w Krainie uśmiechu i Kamil de Rosillon w Wesołej wdówce Franza Lehára, Adam w Ptaszniku z Tyrolu Karla Zellera, hrabia Almaviva w Cyruliku Sewiskim Gioacchino Rossiniego. Pragnę podkreślić, że ta scena była „oknem” na inne sceny.
W latach 2005 – 2007 byłem związany z Teatrem Muzycznym w Lublinie. Jak już wspomniałem od 2007 roku związany jestem na stałe z Operą Krakowską, a od 2010 roku śpiewam także etatowo w Operze Śląskiej w Bytomiu.

         Zapraszany jest Pan często do udziału w festiwalach operowych, a od lat jest Pan obowiązkowo w Krynicy-Zdroju.

         Na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju debiutowałem w 2004 roku, zaraz po debiucie w Gliwicach, w lipcu 2004 roku byłem na organizowanym przez Akademię Muzyczną w Katowicach Kursie Muzyki Wokalnej w Krynicy. Z tego kursu wyłoniono kilka osób, które miały zaśpiewać w trakcie odsłonięcia pomnika Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju, którego dokonywał ówczesny dyrektor Bogusław Kaczyński i tam usłyszawszy mnie w arii Księcia z III aktu opery Rigoletto Giuseppe Verdiego, zapytał tylko – czy to si na końcu zawsze panu wychodzi? Mówiąc szczerze, nie wiedziałem co powiedzieć, czy się chwalić czy nie i odpowiedziałem – do tej pory wychodziło.
         Pan Bogusław Kaczyński zaprosił mnie następnego dnia do pensjonatu Wisła na popołudniową kawę i wtedy zaproponował mi udział w wielkiej plenerowej gali transmitowanej przez Program II TVP zatytułowanej „Tu gdzie śpiewał Jan Kiepura”. Od tego czasu, prawie przez wszystkie lata byłem na Festiwalu im. Jana Kiepury w Krynicy-Zdroju.


         Pamiętam, jak brał Pan udział w widowisku „Uśmiechnij się z Kiepurą”, grał pan wówczas Jana Kiepurę.

         To było rzeczywiście szczególne, bo pomysł na widowisko w reżyserii Łukasza Lecha, który je stworzył i przez osiem dni na deptaku wcielałem się w postać Jana Kiepury u boku żony Mistrza - Márthy Eggerth, którą grała Katarzyna Jackowska, to rzeczywiście było niesamowite.
         Nie przypuszczałem, że codziennie o 18.00 – około 2 lub 3 tysiące ludzi będzie czekało, kiedy wjedziemy razem 100-letnim, zabytkowym samochodem Dodge, jakim jeździł Jan Kiepura w tamtych czasach, że rzeczywiście będzie można przeżyć to, co przeżywał Jan Kiepura. Godzinne widowisko kończyło się mniej więcej o 19.45, bo o 20.00 w Pijalni Głównej rozpoczynało się następne wydarzenie, a ja z Katarzyną Jackowską przynajmniej jeszcze drugą godzinę spędzaliśmy czas z publicznością – rozmowy, autografy, zdjęcia… To były rzeczywiście niesamowite przeżycia.

         Chyba kilkanaście razy słuchałam już płyty zatytułowanej „Adam Sobierajski w hołdzie Janowi Kiepurze w 120 rocznicę urodzin”, która ukazała się niedawno i nieprzypadkowo tak została zatytułowana przez Pana.

         Miałem zamiar wydać tę płytę wcześniej, na moje 40-lecie, ale ponieważ zaczęła się pandemia, nie było to możliwe. Jednak „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, ponieważ dwa lata minęło i mamy 120 rocznicę urodzin Jana Kiepury. Pomyślałem sobie, że los i duch Jana Kiepury nad tym czuwał, ponieważ z Janem Kiepurą łączyło mnie wiele od odsłonięcia pomnika Jana Kiepury w 2004 roku do tej pory. Najpierw Bogusław Kaczyński zaprosił mnie na odsłonięcie pomnika, a później śpiewałem na odsłonięciu pomnika – ławeczki Bogusława Kaczyńskiego. Ale festiwal trwa dalej i ciągle jestem zapraszany, aby coś zaśpiewać, z czego bardzo się cieszę. Podczas ostatniej edycji, miałem okazję wcielać się w postać Sandora Barinkay’a w operetce Baron cygański Johanna Straussa. Ostateczny pomysł na tytuł płyty był oczywisty, że może być ona tylko w hołdzie Janowi Kiepurze.

         Na płycie mamy zdjęcie, na którym Pana podobieństwo fizyczne do Jana Kiepury jest widoczne, podkreśla to uśmiech i ubranie – kapelusz i płaszcz.

         Tak byłem ubrany podczas widowiska w 2017 roku i to widowisko jest ostatnio nawet częściej grane. Pan Bogusław Kaczyński jak zapowiadał mnie w koncertach festiwalowych, to na końcu prosił publiczność, aby się mi przyglądnęła i zwróciła uwagę na podobieństwo do Jana Kiepury.

                                                                       Adam Sobierajski w roli Jana Kiepury, fot. Karol Fatyga. 

Adam Sobierajski jako Jan Kiepura 800

         Co łączy „chłopaka z Sosnowca” z „chłopakiem z Knurowa” ? – tenorowy głos i…?

         Zamiłowanie do piłki nożnej. Jan Kiepura pochodził z rodziny piekarza w Sosnowcu, ale u nas na Śląsku większość chłopców biega za piłką i chce być takim piłkarzem, jak w obecnych czasach Robert Lewandowski. Ja też miałem takie marzenie, a Jan Kiepura grywał w klubie Victoria Sosnowiec.

         Wracając do płyty – są na niej utwory z repertuaru Jana Kiepury, a w nagraniach towarzyszy Panu świetna pianistka Joanna Steczek – piękne utwory, wspaniałe wykonania, bardzo dobre nagrania i staranna okładka z Panem w roli Kiepury.

         Na tej płycie musiały znaleźć się utwory, które Jan Kiepura spopularyzował. Pieśni Ninon, Brunetki, blondynki, Signorina, Kujawiak Henryka Wieniawskiego, do którego słowa napisał sam Jan Kiepura oraz słynne na całym świecie Pieśni neapolitańskie, które Kiepura z wielką radością śpiewał dla wszystkich.
         Płyta jest świeżutka i dostępna, chociaż oficjalnej promocji krążka jeszcze nie było. Bardzo się lubimy i rozumiemy z pianistką Joanną Steczek, która towarzyszy mi na fortepianie, a trwa to od pierwszej lekcji w Akademii Muzycznej. Joasia akompaniowała mi podczas lekcji śpiewu i na wszystkich egzaminach. Cały czas często występujemy z koncertami i pracujemy nad repertuarem.
         Muszę także podkreślić, że grafik zrobił dobrą robotę, doradzała mu też moja żona. Nie wiedziałem, jaki będzie odbiór, ale zarówno Łukasz Goik , dyrektor Opery Śląskiej, jak i Bogusław Nowak, były dyrektor Opery Krakowskiej popatrzyli na to wydawnictwo z uznaniem.
Cieszę się bardzo, bo to moja pierwsza płyta.

                            Iwona Socha i Adam Sobierajski oraz zespół ARSO Ensemble na plenerowej scenie przed Filharmonią Podkarpacką

Filharmonia w plenerze Adam Sobierajski i Iwonas Socha pożegnanie

         Jak Pan godzi wszystkie obowiązki – dużo Pan występuje, jest Pan mężem i ojcem. Jak Pan się decydował na ten zawód, to wiedział Pan, że tak będzie?

         Wiedziałem, że ten zawód wiąże się z wyjazdami, chociaż nie wiedziałem, że będzie ich tak dużo, bo to zależy od tego, jak się wykonuje swoją pracę i gdzie się jest zapraszanym. Tego nigdy nie można przewidzieć. Jasne było, że śpiew jest ważny, ale dla mnie zawsze najważniejsza jest rodzina, którą chciałem założyć i mieć przynajmniej dwójkę dzieci. To się udało, a do tego mam syna i córkę, czyli pełnię szczęścia.
Nie jest łatwo pogodzić to wszystko, żona ma trochę ciężej, ale jest silną kobietą, rozumie mój zawód i dzięki temu godzimy wszystko.

          Nowy sezon artystyczny już się rozpoczyna i z tego co wiem, nie miał Pan czasu na dłuższe wakacje w tym roku. Dokąd udaje się Pan z Rzeszowa?

           W tym roku to były bardzo krótkie wakacje, bo sezon skończyłem 8 sierpnia, a nowy zaczął się wykonaniem wspomnianej Carmina Burana Carla Orffa 27 sierpnia w Kąśnej Dolnej. Mogłem tylko dwa tygodnie spędzić z rodziną. Następny występ po koncercie w Rzeszowie odbędzie się właściwie już jutro, na mniejszej imprezie, bo to będzie podczas festynu parafialnego w mojej parafii do której należę. Zawsze jestem proszony, aby coś zaśpiewać i jak tylko mam wolne, to chętnie śpiewam.
           13 września biorę udział w spektaklu Zemsta nietoperza, tym razem w roli Alfreda podczas XXX Festiwalu Muzyki Wokalnej VIVA IL CANTO w Cieszynie. 16 września śpiewam wspólnie z Iwonką Sochą w Filharmonii Krakowskiej koncert operetkowy Pożegnanie lata.
           Pod koniec września będę w Sanoku, gdzie podczas Festiwalu im. Adama Didura wystąpię z Operą Śląską w Bytomiu w operetce Zemsta nietoperza.

           Zapraszamy Państwa do Sanoka i zachęcam do sięgnięcia po płytę „Adam Sobierajski w hołdzie Janowi Kiepurze”. Dziękuję Panu za rozmowę.

           Było mi bardzo miło rozmawiać z panią i również bardzo dziękuję.

Zofia Stopińska

Z dyrektorem Waldemarem Szybiakiem o Festiwalu im. Adama Didura w Sanoku

      Witam serdecznie pana Waldemara Szybiaka, dyrektora Sanockiego Domu Kultury i dyrektora Festiwalu im. Adama Didura. Poprosiłam Pana o rozmowę, ponieważ już niedługo rozpoczyna się Festiwal im. Adama Didura i chcemy Państwu przybliżyć program tegorocznej edycji.

     Tak naprawdę Festiwal rozpoczyna się w poniedziałek – 19 września i będziemy mieli trzy dni filmowe, a później od 22 do 29 września będziemy mieli koncerty. Strach pomyśleć, ale to już 31. edycja festiwalu. Jak spojrzymy wstecz, to oprócz ogromnej satysfakcji, to za nami ogrom tytanicznej pracy. W ciągu minionych 30-tu lat odbyło się ponad 250 koncertów, wystawionych zostało około 60 tytułów operowych, operetkowo-musicalowych ponad 30, a do tego wykonywane były dzieła oratoryjno-kantatowe i recitale mistrzowskie. Co roku organizujemy obóz humanistyczno-artystyczny dla dzieci, konkurs kompozytorski oraz wystawy. Naprawdę jest co wspominać i jest o czym mówić także w tym roku.

      Niedawno rozstrzygnięty został XXX Konkurs kompozytorski im. Adama Didura i oprócz nagrody gwarantujecie prawykonanie nagrodzonej kompozycji.

      Tak, ten konkurs ma już 30-letnią tradycję i pozwolę sobie wspomnieć tylko niektórych jego laureatów: Agata Zubel, Marcel Chyrzyński, Adam Wesołowski, Paweł Łukaszewski. Konkurs przeznaczony jest dla osób, które nie ukończyły 30. roku życia. Jest to może jedyny, lub jeden z nielicznych konkursów przeznaczonych na kompozycję wokalną - pieśń lub arię z towarzyszeniem fortepianu lub kwartetu smyczkowego. W tym roku rozstrzygnęło konkurs jury w składzie: prof. Eugeniusz Knapik, prof. Wojciech Widłak i dr hab. Wojciech Ziemowit-Zych, którzy są też naszymi laureatami (Wojciech Widłak jest obecnie rektorem Akademii Muzycznej im. Krzysztofa Pendereckiego w Krakowie, a Wojciech Ziemowit-Zych także jest profesorem Katedry Kompozycji w tej uczelni). W tym roku nie przyznano pierwszej nagrody, a II nagrodę otrzymał dla Jakuba Borodziuka, młodego 23-letniego kompozytora z Krakowa, za Nokturn. Pieśń na tenor lub mezzosopran i kwartet smyczkowy. Ten utwór zostanie wykonany 29 września. Młody kompozytor miał dużo szczęścia, bo oprócz świetnego Airis String Quartet, partie solowe wykona znakomita śpiewaczka Ewa Biegas.

       W programach każdej edycji Festiwalu im. Adama Didura, są stałe pozycje, które zaakceptowała publiczność. Zawsze rozpoczyna festiwal Preludium. Festiwalowe kino artystyczne.

       Proponujemy filmy, które dla części z Państwa są znane, ale wiele osób także ich nie widziało, chociaż są to świetne filmy. 19, 20 i 21 września można w naszym kinie oglądnąć następujące filmy:
- „Młodość”w reżyserii i według scenariusza Paolo Sorrentino,
-„Sonata” w reżyserii Bartosz Blaschke,
- „Powidoki” Andrzeja Wajdy,
- „Green Book” – reżyseria Peter Farrelly
- „Zimna wojna” Pawła Pawlikowskiego
- „Ennio” – najnowszy film dokumentalny o Ennio Morricone, słynnego włoskiego reżysera Giuseppe Tornatore.

      Koncerty oraz spektakle operowe, operetkowe i baletowe rozpoczną się od 22 września.

       Na początek artyści Polskiej Opery Królewskiej wystąpią z koncertem „ Gioacchino Rossini – Król Opery Komicznej”. Solistami tego wieczoru będą: Justyna Stępień, Katarzyna Szymkowiak, Jacek Szponarski, Witold Żołądkiewicz, Piotr Kędziora i Paweł Michalczuk, a Orkiestrę Polskiej Opery Królewskiej poprowadzi Karol Szwech.

       W drugim dniu w „Recitalu mistrzowskim”, który ma u nas ogromne tradycje, bo występowali podczas tych recitali legendarni śpiewacy: Andrzej Hiolski, Bogdan Paprocki, Aleksandra Kurzak Tomasz Konieczny, Romuald Tesarowicz, Artur Ruciński- właściwie wszyscy wielcy polscy śpiewacy oprócz Piotra Beczały. W tym roku 23 września wystąpi utalentowany i już zasłużony tenor Andrzej Lampert. Program wypełnią polskie pieśni, a towarzyszyć Artyście będzie pianistka Mirella Malorny – Konopka.

      Tradycją festiwalu jest pokazywanie dzieł mniej znanych i niewątpliwie na polskich scenach operowych rzadko wystawianym dziełem jest opera Giacomo Pucciniego „Jaskółka”. To dzieło zostanie wykonane przez artystów Opery Śląskiej w Bytomiu, a w głównych rolach wystąpią: jako Magda – Iwona Sobotka, Lisette – Ewelina Szybilska, a w rolu Ruggero – Andrzej Lampert.
W niedzielę w ramach cyklu „Słynne operetki” wystawiona zostanie „Zemsta nietoperza”. To jest właściwie synonim operetki – w świetnej obsadzie, w zabawnej i niekonwencjonalnej reżyserii i choreografii Henryka Konwińskiego.

      Szczególna uwagę chcę zwrócić na wieczór 26 września. Podczas „Wieczoru baletowego” przedstawiony zostanie „Echoes of life”. Będzie to wieczór premierowy. Dwójka solistów Baletu Hamburskiego: Silvia Azzoni i Oleksander Ryabko, z towarzyszeniem fortepianu przy którym zasiądzie Michał Białk, wykona bardzo nostalgiczny i kameralny wieczór do muzyki m.in. Claude Debussy’ego, Philipa Glassa, Roberta Schumanna, Franza Schuberta, Maurice Ravela i Johanna Sebastiana Bacha. Będzie to z pewnością duże wydarzenie tegorocznej edycji festiwalu.

      W następnym dniu Stanisław Moniuszko i Śpiewnik domowy. Przyglądając annały naszego festiwalu, zauważyłem, że utwory z tego zbioru nigdy nie były wykonywane w większej ilości i uważam, że to było nietaktem w stosunku do naszego mistrza opery i w tym roku postanowiliśmy to naprawić i „Śpiewnik domowy”, który został zainscenizowany w reżyserii nieżyjącego już Andrzeja Trzaskowskiego. Solistami będą: Justyna Reczeniedi, Robert Szpręgiel, Mateusz Zajdel i Witold Żołądkiewicz, a spektakl przygotowała Polska Opera Królewska.

      Po raz pierwszy w ramach Festiwalu im. Adama Didura zaplanowaliśmy dwa wieczory baletowe. 28 września na scenie Sanockiego Domu Kultury proponujemy klasyczne dzieło polskiego baletu „Pan Twardowski” Ludomira Różyckiego. Ten balet będziemy mogli obejrzeć w inscenizacji Baletu Opery Krakowskiej.

      Festiwal kończymy 29 września dosyć nietypowo, ponieważ polską muzyka filmową, ale wiem, że Adam Didur kiedyś zagrał w jednym filmie przedwojennym (niestety, ten film się nie zachował) i pomyślałem, że jest to jakiś punkt zaczepienia, żeby pokazać polskie piosenki filmowe. Zatytułowaliśmy ten koncert „Ulubione piosenki z filmów i seriali telewizyjnych”. Śpiewać je będą : Bożena Zawiślak-Dolny, jej córka Katarzyna Zawiślak-Dolny, Marcin Jajkiewicz i Jakub Milewski, a Orkiestra Arte Symfoniko wystąpi pod dyrekcją Mieczysława Smydy.
Tak w sposób niekonwencjonalny zakończy się tegoroczna edycja Festiwalu im. Adama Didura.

      Wszystko jest już zaplanowane, ale pewnie jeszcze trwają ostatnie przygotowania, ponieważ strona logistyczna festiwalu jest nie lada wyzwaniem dla organizatorów.

      To jest bardzo duże przedsięwzięcie organizacyjne. Osoby, które pracowały przy tego typu festiwalach wiedzą, jak dużo jest szczegółów do dopracowania. Co roku wydaje się, że wszystko jest załatwione i dopięte na ostatni guzik, ale aż do momentu rozpoczęcia festiwalu zawsze są jakieś problemy do rozstrzygnięcia. Podczas trwania festiwalu także, ale zawsze wszystko nam się udawało i mam nadzieję, że w tym roku też tak będzie.

       Chcę powiedzieć jeszcze o dwóch wydarzeniach – o znakomitej wystawie, którą będziemy mieli w tym roku – to jest wystawa plakatu muzycznego Leszka Żebrowskiego. Jest to zasłużony profesor ze Szczecina, który tworzy fantastyczne i wizyjne plakaty do różnych oper. Te wystawę będzie można obejrzeć nie tylko podczas festiwalu, ale aż do 16 października.
       Będzie też Obóz humanistyczno-artystyczny dla dzieci z klas 1- 3 szkół podstawowych. W tym roku tematem będzie „Mistrz – Pan Twardowski”. Oprócz zajęć edukacyjnych, dzieci będą mogły uczestniczyć w spektaklu „Pana Twardowskiego”.

       Wszystko zapowiada się bardzo dobrze, proponujecie bardzo interesujące spektakle operowe, operetkowe i baletowe oraz koncerty. Możemy się cieszyć, że taki ciekawy festiwal przed nami. Czy są jeszcze w sprzedaży bilety i karnety na wydarzenia festiwalowe?

       Karnety już się kończą, natomiast na większość wydarzeń festiwalowych bilety jeszcze są i wszystkich chętnych jeszcze zapraszamy, bo warto skorzystać. Trudno powiedzieć jak będzie wyglądać nasza działalność po zapowiadanych podwyżkach – na przykład energii elektrycznej.

       Pozostaną koncerty przy świecach.

       Raz już tak się zdarzyło podczas koncertu Urszuli Kryger, ale jak pani pamięta, wtedy nasz Zakład Energetyczny zrobił przerwę w dostawie prądu. To było bardzo urokliwe i wiele osób do tej pory ten wieczór pamięta, ale nie wszystkie wydarzenia mogą się odbyć przy świecach. Nie warto aż tak wybiegać w przyszłość.
       Zapraszamy serdecznie, bo warto po tych trudnych, pandemicznych okresach przyjść i cieszyć się czymś, co jest wyjątkowe. Zapraszamy na wszystkie wydarzenia XXXI Festiwalu im. Adama Didura do Sanoka. Tym, którzy mieszkają daleko organizatorzy proponują zakup biletów online.

Bardzo Panu dziękuję za rozmowę i przybliżenie nam programu tegorocznego Festiwalu im. Adama Didura.

Zofia Stopińska

Subskrybuj to źródło RSS