wywiady

Nie chcę "produkować" utworów, tylko pisać coś, z czego będę później zadowolony


        Zofia Stopińska: Z panem Maciejem Zimką – akordeonistą i kompozytorem spotykamy się podczas XX Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych „Sanok 2018”, a w stałym kontakcie jesteśmy od roku, bo w ubiegłym roku brał Pan udział w VIII Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim na Kompozycję Akordeonową „Sanok 2017” i otrzymał Pan Grand Prix za Sonatę na akordeon i gitarę. Gratuluję serdecznie!
        Maciej Zimka: Bardzo dziękuję.

        Nie po raz pierwszy brał Pan udział w tym konkursie i odnosił sukcesy.
        - Faktycznie, na ten konkurs zawsze wysyłam swoje kompozycje akordeonowe, ale pamiętajmy, że tworzę także utwory na inne instrumenty. W sanockim konkursie biorę udział od 2008 roku - w tej edycji po raz pierwszy udało się zdobyć Grand Prix. W ogóle ubiegły rok był dla mnie bardzo dobry, bo powstało dużo utworów, również obejmujących zamówienia kompozytorskie. Oprócz tego nagrodzonego utworu powstały m.in.: Sonata na fortepian, która również zdobyła laury w Ogólnopolskim Konkursie Kompozytorskim „...Kiedy myślę Ryszard Bukowski...” we Wrocławiu, czy „Słowik i kruk” do słów Bożeny Boby-Dygi na głos żeński z towarzyszeniem fortepianu, utwór, który został nagrodzony na XXV Otwartym Konkursie Kompozytorskim im. Adama Didura w Sanoku. Skomponowałem także, moim zdaniem bardzo ciekawy i udany, Koncert na akordeon i smyczki – mam nadzieję, że uda mi się go jeszcze gdzieś zaprezentować. Ten utwór został napisany na zamówienie Akademii Muzycznej w Gdańsku, a podczas prawykonania na akordeonie grał Paweł Zagańczyk.

        Kiedy zaczął Pan komponować?
        - Zainteresowany komponowaniem byłem od dzieciństwa. Jako mały chłopiec zacząłem tworzyć swoje melodie, które wykonywałem na domowym pianinie. Interesowały mnie również biografie i twórczość kompozytorów, dlatego wiele na ich temat czytałem. Po tej chwilowej fascynacji bardziej zająłem się wykonawstwem – instrumentalistyką. A do komponowania wróciłem, jak byłem już nastolatkiem, i tym razem na poważnie. Od tego czasu mam w dorobku już ponad 50 kompozycji, z których duża część zdobyła nagrody na konkursach kompozytorskich.

        W Pana twórczości przeważają kompozycje na akordeon?
         - Sporo napisałem na akordeon i ciągle są oczekiwania, że będę tworzył nowe utwory na ten instrument, ale mam też sporo zamówień na różne inne obsady, a jeszcze więcej pomysłów – czuję, że mogę w tym kierunku rozwijać skrzydła. Wszystko jednak wymaga czasu. Staram się nie tworzyć zbyt wiele utworów w ciągu roku - zanim powstanie kompozycja, muszę dokładnie wcześniej przemyśleć jej formę i mieć pomysł na całość narracji, dopiero później zaczyna się proces tworzenia.
Nie chcę „produkować” utworów, tylko pisać coś, z czego będę później zadowolony. Zawsze tak robię.

        Jest Pan także cenionym instrumentalistą i wiadomo, że trzeba dużo czasu poświęcać na ćwiczenie.
        - Faktycznie, zajmuję się jeszcze instrumentalistyką, często występuję zarówno solo, jak i z różnymi instrumentami. Z wiolonczelistką Aleksandrą Lelek tworzymy „Duo Ardente” i niedługo, bo 29 czerwca, wystąpimy w Krośnie w ramach „Smyczków na Wojciechu”, a 15 lipca wystąpimy w pięknej cerkwi niedaleko Biecza, w miejscowości Owczary na festiwalu „Muzyka Zaklęta w Drewnie”. Podczas koncertów wykonamy m.in. Sonatę gambową D-dur J. S. Bacha i Sonatę op. 123 F-dur C. Saint-Saënsa. To wspaniała muzyka i serdecznie na te koncerty zapraszam.

        Niedawno występował Pan w Krakowie.
        - Tak, to był koncert na 75-lecie powstania w getcie warszawskim, podczas którego wykonałem utwory muzyki klasycznej, a także wspólnie z Bożeną Boba-Dygą, z którą tworzymy formację „Quasi Una Fantasia”, zaprezentowaliśmy utwory do tekstów krakowskich poetów w naszym opracowaniu oraz kołysanki jidysz. Ten duet działa bardzo prężnie i często koncertujemy, również poza granicami kraju – w grudniu 2017 wystąpiliśmy z trasą koncertową w Izraelu. Graliśmy również na Podkarpaciu w ubiegłym roku podczas „Nocy muzeów” w Muzeum Podkarpackim w Krośnie. Ostatnio występowałem także w Londynie na festiwalu „Polish Summer” wraz z wspomnianą wcześniej Aleksandrą Lelek. Stamtąd udałem się prosto do Sanoka - dzisiaj występuję z Wiesławem Ochwatem, z którym także regularnie współpracuję i wykonujemy różne utwory, a obecnie głównie skupiamy się na transkrypcjach muzyki orkiestrowej, w naszym repertuarze znajduje się na przykład Suita „Peer Gynt” Edwarda Griega lub „Pietruszka” Igora Strawińskiego. Ostatnio postanowiliśmy opracować również Koncert brandenburski nr 3 G-dur Johanna Sebastiana Bacha, który okazał się bardzo trudnym utworem, wymagającym niesamowitej precyzji artykulacyjnej i technicznej przy eksponowaniu tematów. Było to dla nas nie lada wyzwanie.

        Wczoraj podczas koncertu zabrzmiała między innymi Pana kompozycja, która otrzymała Grand Prix na ubiegłorocznym Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim na Kompozycję Akordeonową.
        - Tak, wczoraj z Miłoszem Mączyńskim wykonaliśmy Sonatę na akordeon i gitarę. Jest to czteroczęściowy utwór, będący sumą pewnych moich pomysłów, umieszczonych w quasi klasycznej formie. Część pierwsza jest utrzymana w formie Allegra sonatowego, później mamy wielobarwne Scherzo, w którym oba instrumenty łącza się w jeden organizm, trzecia część jest kontrastowa i tutaj instrumenty przeciwstawiają się sobie, natomiast część czwarta jest sumą poprzednich ogniw – zastosowałem perpetum mobile, tworząc ciekawe rozwiązania fakturalne w stosunku do obsady gitara-akordeon.

        Z Sanoka jest niedaleko do Krosna – Pana rodzinnego miasta – Krosna, w którym rozpoczęła się Pana przygoda z muzyką i tu do ukończenia szkoły muzycznej II stopnia Pan mieszkał.
        - To wszystko prawda. Ale Sanok też jest mi bliski, bo tutaj przejeżdżałem na lekcje do pana Andrzeja Smolika – dyrektora Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych. W Szkole Muzycznej w Sanoku uczyłem się także gry na organach. Krosno i Sanok to miasta, w których się wychowałem, dorastałem i stawiałem pierwsze kroki zarówno jeśli chodzi o kompozycję, jak i na scenie.

        Jako dziecko marzył Pan o nauce gry na akordeonie?
        - W dzieciństwie zafascynował mnie przede wszystkim miech akordeonu, który składał się w różne strony i chociaż grałem trochę również na fortepianie, to właśnie akordeon od początku był dla mnie bardziej interesującym instrumentem. Tak jest do dzisiaj. Należę również do osób, które starają się promować akordeon w Polsce. Środowisko akordeonowe od lat prężnie działa i robi wszystko, aby akordeon stał się pełnoprawnym instrumentem, bo ciągle wielu ludziom akordeon kojarzy się wyłącznie z muzyką ludową bądź też graną do tzw. „ kotleta”.
Na szczęście sytuacja się powoli zmienia. Zespołem akordeonowym, który zawojował rynek muzyczny, jest „Motion Trio”, z autorskimi utworami z pogranicza muzyki rozrywkowej. Podobnie jak Marcin Wyrostek. Niestety, akordeon ciągle nie jest powszechnie kojarzony z wykonaniem muzyki klasycznej i współczesnej. Po wysłuchaniu koncertu z taką muzyką, zazwyczaj do wykonawców-akordeonistów podchodzi wiele osób, które są zachwycone i mówią, że to fascynujący instrument. To nie dotyczy tylko Polski. Podobnie jest w innych europejskich ośrodkach muzycznych. Niedawno koncertowaliśmy z Olą Lelek w Brukseli i Londynie. Publiczność dopisała, ale początkowo słuchała nas z rezerwą, dopiero później z zachwytem. Taka nieufność w stosunku do akordeonu bierze się po prostu z niewiedzy, co na tym instrumencie można wykonać i jak można grać. W Polsce i na świecie jest wielu znakomitych muzyków, a akordeon, jak zauważyłem, potrafi zaczarować odbiorców.
W końcu, jak powiedział Zbigniew Bargielski: „Akordeon jest jak kameleon” - można na nim wiele dokonać, a w muzyce kameralnej, jak żaden inny, potrafi dostosować się do barwy innych instrumentów.

        Chcę jeszcze podkreślić, że jest to instrument bardzo trudny i aby grać na nim bardzo dobrze, to trzeba poświęcić mu dużo czasu.
         - Owszem, akordeon jest instrumentem bardzo trudnym. Mam porównanie, bo przecież grałem także np. na fortepianie. Akordeon jest bardziej skomplikowany, składa się z trzech różnych części. Mamy lewą część korpusu z malutkimi guziczkami (barytony), i wcale nie jest łatwo trafiać w te właściwe. Prawą ręką mamy jeszcze więcej guzików do opanowania, a do tego dochodzi odpowiedni sposób pracy miechem, od którego zależy frazowanie, nie wspominając o artykulacji. Te czynniki, które trzeba skoordynować, powodują, że niełatwo jest akordeon opanować, szczególnie w stopniu mistrzowskim.
Poza tym akordeoniści, jak już powiedziałem, nie są doceniani przez organizatorów koncertów czy festiwali. Dzieje się tak dlatego, że nawet w środowisku muzycznym ten instrument jest mało znany.
Nie dość, że instrument trudny, to jeszcze rynek muzyczny mu nie sprzyja.

        Podobnie jak wszyscy młodzi utalentowani muzycy stawał Pan w szranki konkursowe i bardzo często wracał Pan z nagrodami – zanotowałam tylko konkursy, podczas których jurorzy przyznali Panu I nagrody: XIII Międzynarodowy Festiwal Muzyki Akordeonowej w Przemyślu (2004), I Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy w Wilnie (Litwa, 2005), XLII Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy w Klingenthal (Niemcy, w duecie Cord AniMa z Anną Trólką - skrzypce, 2010), VII Międzynarodowy Konkurs Akordeonowy w Popradzie (Słowacja, w duecie Cord AniMa, 2012).
        - Były jeszcze konkursy, na których byłem w gronie laureatów lub otrzymywałem nagrody specjalne, ale aktualnie już raczej nie startuję w konkursach i skupiam się na działalności artystycznej. Być może laury konkursowe trochę mi pomagają w aktywnej karierze koncertowej, ale przede wszystkim to my, wykonawcy, musimy ciekawie przedstawić ofertę dla organizatorów wydarzeń. Wygrane konkursy na pewno trochę w tym pomagają, ale nie są czynnikiem decydującym o sukcesie artystycznym. Trzeba przede wszystkim mieć osobowość, być charyzmatycznym zarówno na scenie, jak i w kontakcie z ludźmi. I to się liczy – żeby zaciekawić i „grać pięknie”.

        Dba Pan także o własny rozwój, bo w ciągu trzech lat od ukończenia z wyróżnieniem studiów w krakowskiej Akademii Muzycznej w klasie akordeonu ad. Janusza Patera – obronił Pan doktorat na tejże uczelni. Szybko się Pan uwinął z tym doktoratem.
        - Właściwie tak. Zainteresowała mnie postać Zbigniewa Bargielskiego i jego utwory kameralne. Postanowiłem, że poszukam pola nie tylko do eksploatacji artystycznej, ale także naukowej – co i jak należy zrobić, żeby akordeon brzmiał jak kameleon – tak jak mówił prof. Zbigniew Bargielski.

        Działa Pan także jako organizator życia muzycznego w Krakowie, gdzie Pan mieszka.
        - Wraz z Bożeną Boba-Dygą, która jest kopalnią pomysłów, jeżeli chodzi o wymyślanie wydarzeń i koncertów, i Fundacją Art Forum, w której działamy, organizujemy wiele wydarzeń artystycznych. Głównym z nich jest Krakowski Festiwal Akordeonowy i odbywa się w cyklu dwuletnim. Natomiast co roku odbywa się Koncert Prawykonań Utworów Akordeonowych, który ma za zadanie nie tylko pokazywanie nowych utworów skomponowanych na ten instrument, ale także ciągłe wzbogacanie literatury akordeonowej.
Podczas Festiwalu przedstawiamy akordeon w wielu aspektach. W poprzedniej edycji w 2016 roku z Wiesławem Ochwatem opracowaliśmy muzykę do filmu „Brzdąc” i podczas projekcji filmu wykonywaliśmy tę muzykę na żywo. Odbył się także koncert, podczas którego wystąpili akordeonista Jacek Kopiec z Piotrem Orzechowskim „Pianohooligan” - Rhodes Piano i wykonali „Wariacje sonorystyczne” w aranżacji Piotra. Był to wspaniały wieczór, bo Piotr jest genialnym muzykiem i improwizatorem, a Jacek także bardzo ciekawie pokazał wielkie możliwości akordeonu. Odbyły się również niezwykle ciekawe koncerty Jarosława Bestera z Grażyną Auguścik, Zagan Acoustic, Maćka Frąckiewicza i Łukasza Kuropaczewskiego, Koncert Prawykonań, Koncert Grzegorza Palusa, Aleny Budzinakovej – Palus i Airis Quartet, Magda Brudzińska Klezmer trio oraz duży intermedialny projekt Bożeny Boba-Dygi – Muzyka Sfer, w którym wzięli udział m.in. Olga Szwajgier czy Marek Chołoniewski. Podczas festiwalu odbyły się również wydarzenia towarzyszące – warsztaty, wystawy i konkurs filmowy. A w tym roku zapraszamy m.in. zespół grający tango.

        Kiedy będzie najbliższa edycja Krakowskiego Festiwalu Akordeonowego?
        - W tym roku w październiku, w różnych miejscach odbędą się koncerty. Oprócz wspomnianego koncertu z tangiem w roli głównej planujemy projekt intermedialny, polegający na współpracy muzyki z tańcem i plastyką – sztukami wizualnymi. Z pewnością odbędzie się „Koncert Prawykonań Utworów Akordeonowych”, podczas którego wystąpi m.in. Maciej Frąckiewicz i będzie wiele ciekawych utworów. Nie chcę dziś zdradzać wszystkich naszych planów.

        Z pewnością organizacja tak dużej imprezy wymaga dokładnego zaplanowania jej oraz zgromadzenia odpowiednich środków finansowych, a to nie jest łatwe.
        - Faktycznie, łatwo nie jest. Organizacja pochłania bardzo dużo czasu, bo najpierw trzeba zebrać pieniądze, a jak już się je ma, to trzeba wszystko dokładnie ustalić i pilnować całego przebiegu imprezy. Pracy jest tak dużo, że każdą minutę mamy zajętą, ale podążając śladami naszych poprzedników - wielkich entuzjastów akordeonu, chcemy pokazywać ten instrument i promować go na różne sposoby.

        Czas szybko biegnie i trzeba kończyć nasza rozmowę, bo wkrótce zaczyna się Koncert Galowy XX Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych „Sanok 2018” i musicie się z panem Wiesławem Ochwatem przygotować do występu. Dziękuję za rozmowę.
        - Ja również bardzo dziękuję i zapraszam na wydarzenia, w szczególności na te, które planujemy w Krakowie.

 

Z panem dr Maciejem Zimką - akoreonistą i kompozytorem rozmawiała Zofia Stopińska 28 kwietnia w Sanoku

 

 

Niedługo znowu zaśpiewam na Podkarpaciu - mówi Paweł Skałuba

        15. Święto Paniagi zakończył na Rzeszowskim Rynku koncert „Trzech Polskich Tenorów”: Dariusza Stachury, Krzysztofa Marciniaka i Pawła Skałuby, którym towarzyszyła Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod batutą Sławomira Chrzanowskiego.
Licznie zgromadzona publiczność mogła wysłuchać słynnych fragmentów oper i operetek, przebojów z repertuaru Jana Kiepury („Ninon”, „Brunetki, blondynki” czy „Signorina”), były pieśni neapolitańskie, nie zabrakło utworów orkiestrowych – takich jak: Uwertura do opery „Carmen” czy walc z filmu „Noce i dnie”, a na pożegnanie wykonany został utwór „Time to say goodbye” – słynny przebój duetu Sarah Brightman i Andrea Bocelli. To był wspaniały finał tegorocznego Święta Paniagi.
Gorący aplauz publiczności był najlepszym dowodem na to, że takie koncerty, zawierające elementy muzyki klasycznej i rozrywkowej, są bardzo potrzebne. Wiele osób, które omijają sale filharmoniczne i operowe, mogło się przekonać, że muzyka klasyczna jest piękna i warto jej słuchać.
        Przed koncertem miałam okazję porozmawiać z Panem Pawłem Skałubą – jednym z najwybitniejszych polskich tenorów młodego pokolenia, urodzonym w pobliżu Rzeszowa, który w naszym mieście rozpoczął swoją przygodę ze śpiewem operowym.

        Zofia Stopińska: Przyjechał Pan w rodzinne strony na majówkę, ale nie tylko na wypoczynek.
        Paweł Skałuba: Tak, ale przy okazji majówki jest wiele różnych wydarzeń, bo za chwilę zaśpiewam razem z kolegami podczas koncertu plenerowego na Rynku w Rzeszowie – „Trzech Polskich Tenorów” z Filharmonią Podkarpacką pod dyrekcją Sławomira Chrzanowskiego. 1 maja miałem zaszczyt wziąć udział w zjeździe absolwentów z okazji 115-lecia Zespołu Szkół Spożywczych w Rzeszowie. Ta uroczystość odbyła się w Filharmonii Podkarpackiej i w trakcie jej trwania wykonałem kilka utworów z towarzyszeniem fortepianu. Natomiast 6 maja wystąpię z Filharmonią Podkarpacką na Ukrainie.

        Jestem przekonana, że Pana współpraca z Filharmonią Podkarpacką zawsze przebiega w miłej atmosferze.
        - Prawdę mówiąc, przyjeżdżam do Filharmonii Podkarpackiej jak do domu. Z panią dyrektor Martą Wierzbieniec zawsze znajdujemy dogodne dla wszystkich terminy koncertów z odpowiednim wyprzedzeniem. Podczas prób panuje domowa atmosfera i to tylko sprzyja naszej współpracy.

        W programie koncertu znajdą się znane, piękne utwory, które z pewnością pokocha każdy, nawet osoby, które po raz pierwszy przyjdą na koncert śpiewaków operowych i orkiestry symfonicznej.
        - Tak, idea tego koncertu jest podobna do pierwszego wspólnego występu „Trzech Tenorów” w Termach Karakalli – Luciano Pavarottiego, Placida Domingo i Jose Carrerasa. Podczas tego koncertu muzyka poważna pokazana była inaczej, i wielcy śpiewacy udowodnili, że nie jest to muzyka wyłącznie dla słuchaczy sal filharmonicznych i operowych.
My dzisiaj proponujemy równie atrakcyjny repertuar, a do tego oprócz mnie wystąpią moi znakomici koledzy – Dariusz Stachura, Krzysztof Marciniak oraz Sławomir Chrzanowski, który dyryguje w sposób rewelacyjny Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.

        Nie rozmawialiśmy już dosyć długo, a w tym czasie wiele się w Pana działalności artystycznej zmieniło. Przede wszystkim reprezentuje Pan inny teatr operowy.
        - To prawda. Tak się ułożyło, że po studiach w Akademii Muzycznej w Gdańsku w klasie wybitnego śpiewaka i pedagoga prof. Piotra Kusiewicza pozostałem w Gdańsku i ponad 20 lat byłem wierny scenie Opery Bałtyckiej. Niedawno przeniosłem się do Teatru Wielkiego w Łodzi i to jest teraz już dla mnie teatr nr 1 – jeżeli chodzi o terminy, chociaż z Teatrem Wielkim w Łodzi współpracowałem od dawna. Występowałem tam już wcześniej w „Carmen”, śpiewając partie Don José czy Leńskiego w „Eugeniuszu Onieginie”, Alfreda w „Traviacie”. Śpiewam także na innych scenach – ostatnio śpiewałem na scenie Teatru Wielkiego w Warszawie w „Goplanie”. Niedawno występowałem w operze „Tosca” w Operze Śląskiej z Bytomiu. Koniecznie chciałem ten teatr odwiedzić ze względu na jego wspaniałą historię, bo to z Bytomia wywodzili się nasi najwięksi śpiewacy. Bardzo długo czekałem na Bytom. Właściwie nie ma teatru operowego w Polsce, w którym nie występowałem.

        Maj i czerwiec zapowiadają się pracowicie, a później będą zasłużone wakacje.
        - Do połowy lipca mam dużo pracy – między innymi czeka mnie nagranie płytowe „Strasznego Dworu” w Gdańsku z udziałem pani Stefanii Toczyskiej w roli Cześnikowej. Nagranie rozpoczyna się 8 maja. Wspomnę także, że jeszcze raz będę miał zaszczyt być w Rzeszowie i zaśpiewać na Rynku, będę też w „swoim” Dynowie z Filharmonią Podkarpacką 15 lipca. Na razie aura sprzyja takim koncertom, chociaż krążące w powietrzu pyłki nie sprzyjają alergikom i trzeba uważać.

        Pana kalendarz na nowe sezony zapełnia się szybko.
        - Właściwie to już jest zapełniony do połowy 2020 roku. Nie jest źle i oby tylko zdrowia starczyło.
Obiecuję, że na stronie portalu „Klasyka na Podkarpaciu” poinformujemy Państwa z odpowiednim wyprzedzeniem o godzinach rozpoczęcia i programach koncertów w Rzeszowie i w Dynowie, ale już dzisiaj zapraszam Państwa serdecznie na te koncerty.

Z panem Pawłem Skałubą - jednym z najwybitniejszych polskich tenorów młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 2 maja 2018 roku w Rzeszowie

Ja po prostu kocham swoją pracę.

 

 

        Sala balowa łańcuckiego Zamku  od samego początku jej głównym miejscem wydarzeń wszystkich edycji Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Pierwszy koncert w tym roku, który odbędzie się w tej Sali 21 maja wypełnią pieśni R. Straussa i S. Rachmaninowa, a zaśpiewa je Tomasz Konieczny – światowej sławy basbaryton, którego usłyszeć można na tak znakomitych scenach jak: Opera Wiedeńska, Opera w Monachium, Metropolitan Opera w Nowym Jorku, La Scala w Mediolanie, Teatr Wielki Opera Narodowa w Warszawie, i wielu innych wiodących scenach operowych świata. Artyście towarzyszyć będzie Lech Napierała - znakomity polski pianista występujący od lat w prestiżowych salach koncertowych na świecie. Przed tym wyjątkowym wydarzeniem zapraszamy na spotkanie z Tomaszem Koniecznym.

         Zofia Stopińska : O czym Pan marzył, będąc bardzo młodym człowiekiem?  Może wytłumaczę skąd to pytanie – studiował Pan w PWSF Tv i T w Łodzi,  odnosił Pan wiele sukcesów jako aktor i czasami jako reżyser, ale został Pan śpiewakiem, który najpierw studiował śpiew solowy w AM w Warszawie, a później ukończył studia wokalne w Dreźnie.

 Pamiętam, że był Pan kiedyś na Kursie Wokalnym w Przemyślu u prof. Christiana Elßnera, (organizowanym przez panią Olgę Popowicz) i podczas koncertu na zakończenie śpiewał Pan basem, o ile dobrze pamiętam. To było podczas studiów w Dreźnie?

         Tomasz Konieczny: To niezwykle miłe, że pamięta Pani czasy kursów wokalnych profesora Christiana Elßnera. To był wspaniały, wielki pedagog. Gdyby nie Profesor, prawdopodobnie nie wylądowałbym w Dreźnie na studiach wokalnych w jego klasie śpiewu solowego, a co za tym idzie, nie zadebiutowałbym w Operze Lipskiej jako Kecal w „Prodanej Nevescie“ Bedřicha Smetany rok później.

         Rzeczywiście zaczynałem jako bas. Śpiewałem takie partie operowe, jak Skołuba, Osmin, Sarastro, Król Marek czy Procida w „Nieszporach Sycylijskich“ Verdiego. Jednak żyłka dramatyczna i bohaterska była we mnie zawsze. No i głos chciał trochę „do góry“. Tak zostałem basbarytonem czy, jak to Niemcy mówią, barytonem bohaterskim.

         O czym marzyłem jako młody człowiek? Myślę, że najczęściej marzyłem o teatrze, o jego magii i atmosferze. Już jako bardzo młody człowiek brałem udział w wielu wydarzeniach parateatralnych i sam takie, jako drużynowy w harcerstwie, organizowałem. Wyobraźnia chciała mi wręcz wybuchnąć, tyle było pomysłów, snów i marzeń…

           Pana światowa kariera rozpoczęła się w Wiedniu, do którego często Pan wraca, i chyba dlatego niektórzy do dzisiaj uważają Pana za solistę Opery Wiedeńskiej.

         - Ja też siebie postrzegam, jako solistę Opery Wiedeńskiej, choć nigdy nie byłem w niej na stałe zaangażowany. Zawsze śpiewałem tu główne role w charakterze gościa. Mimo to Opera Wiedeńska to moja artystyczna ojczyzna, mój ukochany teatr i ukochana publiczność. Gdy wracam do Wiednia, serce mi się śmieje. Tu zadebiutowałem w wielu rolach i tu rozpoczęła się moja międzynarodowa kariera. Mam w Wiedniu małe mieszkanko. Wiedeń kojarzy mi się z pięknem i ze sztuką. Do tego Wiedeńscy Filharmonicy, Wiedeńczycy, których nie da się porównać z nikim innym, doskonały Tafelspitz, wiedeński sznycel, góra Kalenberg, Katedra św. Stefana i ciągle na nowo Opera Wiedeńska – Wiener Staatsoper – moja artystyczna ojczyzna…

          Bardzo często zapraszany jest Pan do wykonywania partii w operach Ryszarda Wagnera, mówi się nawet, że jest Pan „Wagnerzystą”. Jaki głos trzeba mieć aby śpiewać Wagnera?

         - Przede wszystkim należy mieć odpowiedni temperament i „krzepę“. Opery Wagnera są długie i wymagają wiele wysiłku. Należy też mieć odpowiedni głos. Głos o odpowiedniej barwie i sile. No i jest ta jedna sprawa, bez której Wagnera rzeczywiście nie da się wykonywać. Wagnera po prostu trzeba kochać. Z pewnością znacie Państwo ludzi, tych szczególnych, których albo się kocha, albo nienawidzi. Podobnie jest z Wagnerem. Albo się go kocha, albo nienawidzi. No i tu dochodzimy do tej mojej drugiej artystycznej miłości – do Wagnera. 

         Śpiewa Pan również muzykę włoską (szczególnie opery Pucciniego)?

         - Zaśpiewałem w życiu kilka partii włoskich. Moim debiutem był Figaro w „Weselu Figara“ Mozarta. No ale tu można by się oczywiście sprzeczać, czy Mozart to muzyka włoska czy niemiecka… Potem był Procida w „Nieszporach Sycylijskich“ Verdiego. Partia basso cantante, którą bardzo lubiłem. Śpiewałem też Ramphisa w „Aidzie”, Colline w „Cyganerii“ Pucciniego, Melitone w „Mocy przeznaczenia“ Verdiego, a ostatnio, już w Operze Wiedeńskiej, Szeryfa Rance´a w „Dziewczynie z Dalekiego Zachodu” oraz Scarpia w „Tosce” – obie opery Pucciniego. Wielka frajda! Dla śpiewaka śpiewającego na co dzień muzykę niemiecką - kapitalna odskocznia. To jak nabranie dystansu, spojrzenie na siebie, swój rozwój, swoje osiągnięcia z tej „drugiej strony“. Bardzo lubię śpiewać po włosku, francusku (właśnie wróciłem z Tokyo, gdzie po raz kolejny śpiewałem Cztery Wcielenia Złego w „Opowieściach Hoffmanna“ Offenbacha) czy rosyjsku. Po rosyjsku śpiewam wiele pieśni. Właśnie w Łańcucie wykonamy parę pięknych pieśni S. Rachmaninova, które bardzo kocham…

          W tworzeniu spektaklu operowego najwięcej do powiedzenia ma reżyser . Ostatnio  jest moda na zaskakiwanie publiczności: współczesną reżyserią, przenoszeniem akcji do innej epoki i drobnymi zmianami libretta. Czy chętnie Pan występuje w takich spektaklach?

         - W tworzeniu dobrego spektaklu operowego swój udział mają różni artyści. Jeśli reżyser ma silną osobowość, to oczywiście ma duże możliwości sprawcze, ale i tu osoba scenografa odgrywa rolę bardzo ważną, jeśli nie kapitalną. Podobnie jak osobowość dyrygenta, który naprawdę jest w stanie kompletnie zmienić charakter wykonania, jeśli skłania się ku jakiejś szczególnej interpretacji. No i my – artyści występujący na scenie. Należę do tych spośród nich, którzy czynnie uczestniczą w procesie tworzenia inscenizacji. Tego nie należy się bać! Trzeba dociekać, dyskutować, pytać, dopominać się, blokować ewidentne durnoty wymyślone przez szalonego reżysera, jeśli taki się właśnie trafi. To jest nasza rola i nasza bardzo ważna część składowa spektaklu. To my będziemy potem na scenie „świecić przed publicznością oczami“. Nie należy się bać. Trzeba czynnie uczestniczyć w procesie twórczym. Taka jest konkluzja wynikająca z mojego wieloletniego doświadczenia scenicznego.

         To, czy inscenizator zmienia czas, wystrój, epokę, nie ma większego znaczenia. Teatr posługuje się swoim teatralnym, ponadczasowym i ponad kulturowym językiem. Warunkiem powodzenia spektaklu jest to, by ten teatr, ten język były na poziomie, by był to po prostu DOBRY TEATR, a nie szmira, kicz, publicystyka czy skandal w swoim założeniu. Teatr musi budzić w ludziach emocje. Taka jest rola teatru. To, czy akcja rozgrywa się w epoce opisanej przez autora dzieła, ma w tej perspektywie naprawdę drugorzędne znaczenie.

          Nie wiem, czy mam rację, ale uważam, że „40 +” – to początek najlepszych lat na śpiewanie basbarytonem i miejmy nadzieję, że dobra forma potrwa długo.

         - Też mam taką nadzieję, bo mój zawód z wiekiem coraz bardziej mi się podoba i wciąga jak narkotyk. Rzeczywiście 40+ to dla basbarytona TEN WIEK. Zobaczymy.

           W Pana pracy piękny głos jest najważniejszy. Jak Pan o niego dba?

          - Sport, sen, techniki nauki partii, które głos chronią, nie nadwyrężają, pozwalają głosowi ochłonąć. Nie palę, pracuję długo nad partiami. Nie uczę się ich z dnia na dzień. Poziom stresu należy po prostu ograniczać na tyle, na ile się da. Bardzo ważna jest systematyczność. Jeśli wiem, że muszę się jakiejś partii nauczyć, to staram się powtarzać ten materiał codziennie. Wtedy głosu nie potrzebuję w ciągu każdego dnia zbyt długo eksploatować. No i co mam zrobić jutro, staram się zrobić dziś. Ograniczać sytuacje podbramkowe”. Praca głosem przypomina trochę pracę sportowca. Korzystamy podobnie jak sportowcy z minerałów, witamin, dobrej diety. Po prostu staramy się o siebie dbać.

           Życie śpiewaka, pewnie nie tylko mnie, często kojarzy się z rankingami podobnymi do rankingów sportowców. Zarządzający teatrami operowymi mają listy z nazwiskami artystów i ich notowaniami. Pana nazwisko jest bardzo wysoko na liście basbarytonów, bo propozycji z różnych stron świata ma Pan dużo.

         - Rzeczywiście, podobnie jak sportowcy jesteśmy przypisani do różnych  „lig” i „stajni” (agencji). Nie narzekam na brak propozycji, a to jeszcze bardziej mnie motywuje do pracy. Ja po prostu kocham swoją pracę.

          Śpiewacy i aktorzy bywają przesądni. Jest wiele obyczajów z tym związanych ( znam tylko nadepnięcie na nuty, które przypadkowo znajdą się na podłodze i wejście na estradę lewą nogą). Przywiązuje pan wagę do takich spraw?

         - Jako młody adept sztuki teatralnej, jeszcze będąc w Szkole Filmowej w Łodzi, poznawałem wiele obyczajów teatralnych. Przestrzeganie obyczajów należało do kanonu, można powiedzieć do dobrego wychowania młodego aktora. Rzeczywiście, nie lubię na przykład gwizdania (to obyczaj pochodzący jeszcze z czasów, gdy nie było elektryczności, oświecało się lampami gazowymi, które wydawały charakterystyczny dźwięk, gdy zgasły -„gwizdały”. Żeby to ostrzeżenie usłyszeć, nie można było samemu gwizdać w teatrze. Więc nie lubię gwizdania). Nie wchodzi się na scenę w okryciu wierzchnim itd... Są także obyczaje nie związane z przesądami, lecz po prostu z dobrym wychowaniem. Na przykład nie wchodzi się na scenę w odkrytych butach i z gołymi nogami. To nieładne i niefajne…

Lista obyczajów teatralnych jest długa…

          Wszelkimi sprawami związanymi z Pana kalendarzem koncertowym zajmuje się agent. Kto ostatecznie decyduje o tym, gdzie, kiedy i z kim Pan wystąpi?

         - O tym, gdzie wystąpię, decyduję tylko ja. Rolą agenta jest przygotowanie propozycji, doradztwo, negocjacja gaży. Decyzję podejmuję autonomicznie ja.

          Całe zawodowe życie mieszka Pan na stałe w Niemczech. Pewnie nie tylko dlatego, że kocha Pan niemiecką muzykę, ale dlatego, że znalazł Pan odpowiednie miejsce na dom dla siebie i rodziny.

         - Po prostu Niemcy ze swoimi 100 teatrami operowymi, utrzymującymi ciągle jeszcze stałe zespoły operowe, są wymarzonym krajem dla rozwoju młodego śpiewka operowego, który musi zbudować swój repertuar. Wykorzystałem tę możliwość, kiedy mi się przytrafiła. Poza tym w Niemczech żyje się nieźle. Jakość życia jest wysoka. Społeczeństwo dba o swoje środowisko, o swoje gminy i miasta, nie trzeba się bać na ulicy, że się dostanie w skórę za inny wygląd czy język. Ja tęsknię za moją Ojczyzną bardzo. Tęsknię od lat za Polską. Można powiedzieć, im dalej, tym bardziej tęsknię, ale czy potrafiłbym teraz w Polsce mieszkać? Nie wiem… Stałem się, podobnie jak moi zacni koledzy, robiący kariery za granicą, po trosze obywatelem świata, takim ambasadorem polskości za granicą. Dzieci uwielbiają do Polski przyjeżdżać i mnie marzy się więcej w Polsce występować. Problem w tym, że to nie takie proste. Polskie instytucje kulturalne planują swoje programy bardzo późno. My już wtedy jesteśmy zajęci i po trosze trzeba te terminy na koncerty i występy w Polsce „wydzierać” ze swoich kalendarzy. Należę do tych patriotycznie nastawionych artystów, więc staram się za wszelką cenę godzić moje plany z propozycjami z Polski. Dzięki temu możemy z Lechem Napierałą wystąpić w Łańcucie.

           Bardzo się cieszę, że podczas 57. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie wystąpi Pan w Sali balowej Muzeum Zamku w Łańcucie z recitalem pieśni  R. Straussa i S. Rachmaninowa. Czy często śpiewa Pan recitale i czy Pan lubi występować jedynie z pianistą na scenie?

         - Recitale śpiewam od kilku lat dzięki mojemu pianiście Lechowi Napierale. To on przed paru laty napisał do mnie maila z zapytaniem, czy nie miałbym ochoty pośpiewać z nim pieśni. Zaraz po tym spotkaliśmy się w kawiarni nieopodal Opery Wiedeńskiej i formalnie omówiliśmy nasz pierwszy recital. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. Wcześniej śpiewanie pieśni zawsze schodziło na plan dalszy z uwagi na brak czasu. Kilka lat temu zawzięliśmy się wraz z Lechem i przygotowaliśmy ogromnym wysiłkiem recital, który właśnie w tym roku w Łańcucie po raz kolejny wykonamy. Bardzo się cieszę, że do naszego spotkania z Lechem Napierałą wtedy doszło. Od tamtego spotkania przed laty w Wiedniu nagraliśmy już „Podróż Zimową” Barańczaka/Schuberta na płytę, wykonywaliśmy pieśni Mahlera, Bairda, Pendereckiego, Straussa, Rachmaninowa, Mussorgskiego, Czyża, Twardowskiego w Polsce, Niemczech, Japonii. 

          Dziękuję za poświęcony mi czas. Czekamy niecierpliwie na koncert w Sali balowej łańcuckiego Zamku, gdzie będziemy Pana oklaskiwać 21 maja.                           

         - Zapraszam Serdecznie!

 

 

SPOTKANIE Z MISTRZEM

        Zofia Stopińska: Zapraszam na spotkanie z Panem Pawłem Gusnarem – saksofonistą, kameralistą, pedagogiem, profesorem warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina, a od września 2016 roku prorektorem tej uczelni. Spotykamy się w Rzeszowie, przed koncertem, podczas którego wystąpi Pan w roli solisty z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej. Utwory, które Pan wykona, nie są znane szerokiemu gronu publiczności. Proszę nam je przybliżyć.
        Paweł Gusnar: Wykonam dwie rapsodie na saksofon. Jako pierwszy zabrzmi utwór wybitnego francuskiego kompozytora Claude’a Debussy’ego – w tym roku obchodzimy setną rocznicę jego śmierci. Utwór pochodzi z roku 1903, ale mało kto wie, że światowej premiery doczekał się dopiero w roku 1918. Podczas prawykonania dyrygował nim inny znany francuski kompozytor i dyrygent, André Caplet. Świat musiał czekać kilkanaście lat, aby usłyszeć dzieło, które wyszło spod pióra Debussy’ego. Warto zatem podkreślić, że mija nie tylko setna rocznica śmierci kompozytora, ale również pierwszego światowego wykonania „Rapsodii” na saksofon.
        Drugi utwór, który wykonam z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, również ma formę rapsodii, tym razem cyklicznej – trzyczęściowej; jego twórcą jest zmarły trzy lata temu belgijski kompozytor André Waignein. Jest to dzieło współczesne, bo powstało już w XXI wieku – Waignein skomponował „Rapsodię” w 2010 roku na zamówienie innego belgijskiego kompozytora, saksofonisty i pedagoga, Alaina Crepina, jako utwór obowiązkowy dla finalistów V Międzynarodowego Konkursu Saksofonowego w Dinant w Belgii. Jest to jeden z najbardziej prestiżowych konkursów saksofonowych na świecie. „Rapsodia” André Waigneina jest coraz częściej wykonywana zarówno w wersji kameralnej (z fortepianem), jak i z dużą orkiestrą symfoniczną, można więc śmiało powiedzieć, że wchodzi do kanonu literatury saksofonowej.

        Przywiózł Pan jeden saksofon czy saksofony, bo często na koncerty zabiera Pan kilka saksofonów.
        - Obydwa utwory zostały napisane oryginalnie na saksofon altowy, dlatego zabrałem tylko jeden instrument.

        Jeśli podczas koncertu gra się na kilku saksofonach, czy trudno się przestawić i grać na saksofonie sopranowym, a zaraz potem na saksofonie tenorowym?
        - Dla muzyka profesjonalnego nie stanowi to trudności. Nawet uczniowie szkół średnich, oprócz głównego instrumentu, na którym kształci się młodych adeptów gry na saksofonie – czyli jego altowej odmianie, w zespołach kameralnych coraz częściej używają saksofonu sopranowego, tenorowego i barytonowego. Nie stanowi to większej trudności, aczkolwiek trzeba posiąść tę umiejętność. Sam sposób wydobycia dźwięku na różnych saksofonach nie odbiega w znaczącym stopniu od gry na saksofonie altowym, podobnie jest z aplikaturą, natomiast różna jest wielkość instrumentu, inny strój, wielkość samego ustnika, stroików – to wymaga przestawienia.

        Należy Pan do nielicznych saksofonistów łączących na równie wysokim poziomie działalność na polu muzyki klasycznej, jazzowej i rozrywkowej. Podziwiam Pana wszechstronność i sądzę, że nie jest łatwo swobodnie grać różne gatunki muzyki.
        - Faktycznie, bywa to trudne, dla większości muzyków klasycznych wręcz niemożliwe jest łączenie tych gatunków. Ja lubię to robić i nikt mnie do tego nie zmusza. Z wykształcenia jestem muzykiem klasycznym i głównym obszarem mojej działalności artystycznej jest wykonywanie klasycznego repertuaru, ale jestem również członkiem orkiestr jazzowych i często gram także muzykę rozrywkową.

        Jest Pan solistą, kameralistą, ale zdarza się Panu również grać w orkiestrach. Każdy dzień ma Pan wypełniony pracą.
        -  Faktycznie tak jest, a odkąd mam zaszczyt pełnić funkcję prorektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina i łączyć obowiązki dydaktyczne na dwóch uczelniach – w Warszawie i na Akademii Muzycznej w Łodzi, czasu na koncertowanie, a tym bardziej na pracę z zespołami orkiestrowymi, jest coraz mniej. Moją główną działalność artystyczną stanowią występy solowe i kameralne, ale jeśli jest potrzeba i saksofon gości w składzie orkiestr symfonicznych, głównie warszawskich: Sinfonii Varsovii, Filharmonii Narodowej czy Polskiej Orkiestry Radiowej, to z wielką przyjemnością siadam również przy pulpicie w orkiestrze i wykonuję partie saksofonu.

        Sporo Pan także podróżuje. Dzisiaj spotykamy się w Rzeszowie, a niedawno był Pan w Republice Czeskiej, gdzie grał Pan, podobnie jak jesienią ubiegłego roku w Iwoniczu Zdroju, z towarzyszeniem organów.
        - Zgadza się, miałem przyjemność wystąpić razem z moim serdecznym przyjacielem, znakomitym organistą Bartoszem Jakubczakiem, na koncertach w ramach prestiżowej imprezy o nazwie Svatováclavský Hudebni Festival. Każdego roku w ramach tego festiwalu odbywa się mnóstwo koncertów.

         Najczęściej występuje Pan w Europie, ale zdarzają się także bardzo dalekie tournées – do Chin, do Korei.
         - Już w maju wyjeżdżam na koncerty oraz kurs mistrzowski do Korei Południowej, do uczelni partnerskiej z naszym UMFC – Keimyung University w Daegu, gdzie będę miał przyjemność dwukrotnie wystąpić na koncertach z orkiestrą symfoniczną i będę tam wykonywał m.in. „Rapsodię” André Waigneina, kameralny koncert z naszym Rektorem, akordeonistą Klaudiuszem Baranem, a także, jak już wspomniałem, poprowadzę kurs mistrzowski dla tamtejszego uniwersytetu.

        Pana gra inspiruje wielu kompozytorów i utworów skomponowanych dla Pana jest dużo – ukazuje się nawet seria płyt zatytułowana „Saxophone Varie”, zawierająca te utwory.
        - Faktycznie, to był mój pomysł, aby utwory dedykowane mi przez kompozytorów zarejestrować i wydać na płytach oraz drukiem jako partytury. Tych utworów w ostatnich latach powstało naprawdę sporo, bo naliczyłem ich już ponad siedemdziesiąt. Te, które mogą stanowić interesującą literaturę muzyczną dla saksofonistów – zarówno jeszcze studiujących, jak i dla muzyków profesjonalnych –zostały wydane. W 2013 roku ukazał się pierwszy album zatytułowany „Saxophone Varie” z utworami polskich kompozytorów. Płyta ta została uhonorowana Fryderykiem 2014 w kategorii Album Roku – Muzyka Kameralna oraz była nominowana jako najwybitniejsze nagranie muzyki polskiej. W 2016 roku ukazała się część druga, a obecnie finalizuję trzeci album „Saxophone Varie” – tym razem dwupłytowy, na którym znajdują się utwory na same saksofony – od kwartetu po sekstet oraz utwory na saksofon z towarzyszeniem klawesynu, akordeonu z wiolonczelą i fortepianu.

        Możemy powiedzieć, że zarówno saksofon, jak i polska muzyka naszych czasów ma się dobrze.
        - Muzyka naszych czasów to bardzo dobra nazwa na określenie nowych utworów, żeby nikogo nie odstraszać muzyką współczesną. Jest to muzyka, która powstaje w naszych czasach i naprawdę jest przystępna. Ludzie chcą słuchać najnowszej muzyki saksofonowej, interesują się nią i coraz więcej muzyków sięga po utwory polskich kompozytorów.

        Czy za granicą jest również zainteresowanie utworami kompozytorów polskich?
        - Zawsze, kiedy występuję za granicą, w repertuarze „przemycam” co najmniej jeden utwór polskiego kompozytora, a czasami gram recitale złożone wyłącznie z rodzimych utworów. Cieszy mnie również fakt, że na najbliższym Światowym Kongresie Saksofonowym, który odbędzie się już w lipcu, cały muzyczny świat usłyszy „Koncert saksofonowy” Krzysztofa Pendereckiego, który będę miał zaszczyt wykonać z Orkiestrą Filharmonii w Zagrzebiu.

         Niedawno przeczytałam, że wydał Pan około 50 płyt, ale nie jestem pewna, czy to była aktualna informacja.
         - Przyznam się szczerze, że dokładnie nie liczę płyt. Samych solowych jest już prawie dziesięć, natomiast na innych występuję jako kameralista, artysta gościnny, członek orkiestr jazzowych lub rozrywkowych. Tych płyt jest na pewno kilkadziesiąt.

        Na jakich instrumentach Pan gra?
        - Gram na instrumentach firmy Yamaha, używam akcesoriów i stroików do saksofonów firmy D’Addario oraz firmy BG, która też produkuje akcesoria i wspaniałe ligatury.

        Proszę powiedzieć – kiedy i jak Pan wypoczywa, bo czasami trzeba odejść od muzyki i zająć się czymś innym.
        - Zgadzam się, że trzeba odpocząć. Pytanie nie jest zbyt dobre, bo obecny sezon artystyczny mam wyjątkowo trudny i na razie nie mam czasu nawet pomyśleć o odpoczynku. Dopiero w sierpniu będę miał chwilę dla siebie. Koniec sezonu nie będzie łatwy, bo w lipcu mam kursy, koncerty, nagrania oraz Światowy Kongres Saksofonowy w Zagrzebiu, podczas którego będę reprezentował Polskę, wystąpię też na festiwalach w Czechach i Niemczech – taki mam plan na pierwszy miesiąc wakacji.

        Mam nadzieję, że wyjedzie Pan z Rzeszowa zadowolony zarówno ze współpracy z orkiestrą, jak i z przyjęcia publiczności, i zechce Pan przyjąć kolejne zaproszenie na występ w naszym mieście.
        - Zawsze z wielką przyjemnością. Podkreślę, że nie jest to mój pierwszy występ z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej. W 2012 roku występowałem w Rzeszowie pod batutą Rubena Silvy, dwa lata temu brałem udział w Muzycznym Festiwalu w Łańcucie, ale w innej roli, bo jako członek Orkiestry Kukla-Band – Zygmunta Kukli, który pochodzi z Rzeszowa. Graliśmy wówczas koncert muzyki filmowej. Tym razem powracam do Rzeszowa z utworami Debussy’ego i Waigneina.

Z prof. Pawłem Gusnarem – saksofonistą, kameralistą i pedagogiem, Zofia Stopińska rozmawiała 19 kwietnia 2018 roku w Rzeszowie.

Występ Pawła Gusnara z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej na długo pozostanie w pamięci publiczności, która wypełniła salę koncertową 20 kwietnia. Artysta udowodnił nam, że saksofon jest pełnoprawnym instrumentem koncertowym, wykonując bardzo interesujące i piękne dzieła. Zachwycił publiczność mistrzowską grą oraz przepięknym brzmieniem saksofonu altowego. Wspaniały występ został nagrodzony długimi i gromkimi brawami.

Chór "Magnificat" to liczna rodzina

        Zofia Stopińska : Trwają ostatnie przygotowania do uroczystego koncertu, który odbędzie się 30 kwietnia w bazylice archikatedralnej w Przemyślu staraniem Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie i Archidiecezjalnego Chóru „Magnificat” z Przemyśla. Aby przybliżyć Państwu to wydarzenie oraz działalność chóru „Magnificat”, poprosiłam o rozmowę panią Monikę Maziarz, która od wielu lat jest członkiem tego zespołu. Kiedy powstał pomysł uczczenia w ten sposób dwóch bardzo ważnych rocznic?
        Monika Maziarz : Pomysł narodził się pod koniec ubiegłego roku, kiedy wiadomo było już, że decyzją Sejmu RP rok 2018 będzie rokiem obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę oraz 100-lecia urodzin ks. abp. Ignacego Tokarczuka. Podczas jednej z rozmów dyrygenta chóru „Magnificat” ks. Mieczysława Gniadego z dyrektor Filharmonii Podkarpackiej prof. Martą Wierzbieniec okazało się, że jest możliwość wspólnego koncertu chóru i orkiestry w ramach projektu realizowanego przez Filharmonię pod nazwą „Przestrzeń otwarta dla muzyki”. Wtedy też ustalono datę i miejsce koncertu, które jest nieprzypadkowe, bowiem abp Tokarczuk jako ordynariusz diecezji przemyskiej był związany z bazyliką archikatedralną w Przemyślu, w jej podziemiach został też pochowany. Dla nas, chórzystów, ważne jest także to, że był wielkim przyjacielem chóru i wspierał jego działalność. Nie mogliśmy więc nie uczcić jego pamięci. Arcybiskup był również wielkim patriotą i dlatego nasz koncert chcieliśmy zadedykować także Niepodległej. Zresztą od samego początku naszej działalności uświetniamy uroczystości patriotyczne, robiliśmy to jeszcze w czasach, gdy obchody 11 listopada były zakazane przez władze. Dziś na szczęście możemy się cieszyć wolnością i świętować oficjalnie. Bardzo się cieszymy, że wraz z nami świętować będzie też Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej.

        Proszę nam przybliżyć program i wykonawców tego wieczoru, który wypełnią muzyka i słowo.
        – Rzeszowskich filharmoników chyba nie trzeba przedstawiać. To znakomity zespół, który ma na swoim koncie wiele sukcesów artystycznych w kraju i za granicą. Kilka miesięcy temu występował w Chinach, gdzie został wspaniale przyjęty zarówno przez tamtejszą publiczność, jak i krytyków muzycznych. Archidiecezjalny Chór „Magnificat”, w którym mam przyjemność śpiewać od 20 lat, to z kolei zespół amatorski, ale także z dużym dorobkiem artystycznym. Naszą siedzibą jest Przemyśl, gdzie uświetniamy uroczystości kościelne i patriotyczne i gdzie najczęściej koncertujemy.
        W trakcie poniedziałkowego koncertu te dwa zespoły połączą siły, by uczcić dwie wyjątkowe rocznice i zarazem dostarczyć – mam nadzieję – pięknych estetycznych doznań naszym słuchaczom. Wierzymy bowiem, że muzyka jest doskonałym środkiem do wyrażania emocji, także tych wzniosłych, związanych z pamięcią i historią.
        Podczas koncertu zabrzmią piękne kompozycje muzyki sakralnej, zarówno polskiej, jak i światowej, dedykowane śp. abp. Ignacemu Tokarczukowi. W programie znajdą się m.in. „Ojcze nasz” i „Vide humilitatem” S. Moniuszki, „Ecce sacerdos magnus” J.B. Singenbergera oraz „Ave verum” W.A. Mozarta czy „Alleluja” z oratorium „Mesjasz” G.F. Händla. Co ciekawe, prawdopodobnie po raz trzeci od prawie 200 lat zostanie też wykonany utwór „Ave Maria”, będący częścią niemal nieznanej na świecie „Missa solemnis h-moll” wiedeńskiego kompozytora przełomu XVIII i XIX wieku, Ignaza Rittera von Seyfrieda.
        W drugiej odsłonie koncertu usłyszymy utwory o tematyce patriotycznej, takie jak: „Gaude Mater Polonia”, „Rota” F. Nowowiejskiego czy polonezy „Pożegnanie Ojczyzny” M.K. Ogińskiego i „Wyleć, orle” O.M. Żukowskiego. Przy pulpicie dyrygenckim stanie ks. prał. dr Mieczysław Gniady, który zaaranżował większość tych utworów na orkiestrę symfoniczną. Oczywiście znajdzie się też miejsce dla kompozycji instrumentalnych w wykonaniu Orkiestry. Części muzyczne, jak Pani Redaktor wspomniała, będą przeplatane słowem. Specjalne refleksje poetyckie na tę okazję przygotował znany przemyski kaznodzieja i redaktor naczelny „Niedzieli Przemyskiej” ks. prał. Zbigniew Suchy. Będzie można też posłuchać 12-letniego przemyślanina Aleksandra Zarębińskiego, który zaprezentuje swój niezwykle dojrzały wiersz pt. „Ojczyzna”, włączony do współczesnych zbiorów Muzeum Powstania Warszawskiego. Całość poprowadzi zaś red. Grzegorz Boratyn, znany z anteny TVP Rzeszów. Mamy nadzieję, że koncert się uda i zostanie ciepło przyjęty przez publiczność.

        Archidiecezjalny Chór „Magnificat” działa już ponad 30 lat – z moich wyliczeń wynika, że zbliża się niedługo 35-lecie zespołu, a ta rozmowa jest dobrą okazją do przypomnienia jego narodzin i działalności.
        – Chór powstał w 1984 r. z inicjatywy ks. Mieczysława Gniadego. Od początku istnienia upowszechnia muzykę religijną i patriotyczną poprzez oprawę uroczystości kościelnych i państwowych oraz działalność koncertową. Jest stale obecny w pejzażu kulturalnym Przemyśla. Naszą tradycją stały się noworoczne koncerty kolęd, organizowane w bazylice archikatedralnej, które zawsze gromadzą wielką publiczność. Od dawna chór tworzy także oprawę Mszy świętych w ramach miejskich obchodów rocznic uchwalenia Konstytucji 3 maja i odzyskania niepodległości. W repertuarze mamy blisko 400 utworów: dzieła muzyki klasycznej, głównie sakralnej, ale też kompozycje ludowe i patriotyczne. Pośród utworów, które wykonujemy, mamy też prawdziwe perełki.

        Pięć lat temu nasz repertuar wzbogacił się o nieznane na świecie dzieło „Missa solemnis h-moll”, skomponowane w 1831 r. przez wspomnianego już Ignaza Rittera von Seyfrieda. Wykonaliśmy je wraz z chórem kameralnym „A cappella Leopolis” ze Lwowa i Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej 5 listopada 2012 r. w bazylice archikatedralnej w Przemyślu. Oczywiście całością dyrygował ks. Mieczysław Gniady. Być może zabrzmi to nieskromnie, ale było to wydarzenie na skalę światową, ponieważ utwór ten został wykonany po raz pierwszy od niemal 200 lat. Koncert poprzedziła wielomiesięczna żmudna praca ks. Gniadego nad opracowaniem jego rękopisu, połączona z poszukiwaniem źródeł na temat Seyfrieda, który – jak się okazało – był cenionym w środowisku muzycznym Wiednia dyrektorem opery, dyrygentem i kompozytorem z ogromnym dorobkiem dzieł scenicznych i sakralnych, a także uczniem Mozarta i bliskim współpracownikiem Beethovena. Ta niezwykła, choć właściwie nieznana postać zainteresowała naszego Dyrygenta na tyle, że postanowił opracować inny jego utwór – „Te Deum”. Doprowadził także do prawykonania tej kompozycji 14 maja 2017 r. w Krasiczynie, na koncercie w ramach obchodów 150 rocznicy urodzin kard. Adama Stefana Sapiehy. Muszę powiedzieć, że to, iż jako chórzyści możemy brać udział w światowych prawykonaniach, jest dla nas bardzo rozwijające i daje nam ogromną satysfakcję.

        Systematyczne próby, praca nad nowymi utworami i wysoko postawiona przez ks. prał. dr. Mieczysława Gniadego poprzeczka sprawiły, że chór „Magnificat” cieszy się wielkim uznaniem nie tylko w Przemyślu. Uświetniacie swoim śpiewem nie tylko uroczystości, które odbywają się w przemyskiej archikatedrze, ale także występujecie z koncertami w innych świątyniach.
        - Rzeczywiście, można nas usłyszeć nie tylko w Przemyślu. Do tej pory wystąpiliśmy ponad 1000 razy, głównie w województwie podkarpackim, ale także w innych regionach kraju oraz za granicą: w Austrii, Belgii, we Francji, w Niemczech, na Ukrainie i we Włoszech. Do naszych ważniejszych osiągnięć należy dwukrotna oprawa muzyczna wizyt papieża Jana Pawła II na Podkarpaciu oraz Mszy świętej na placu Świętego Piotra w Rzymie w 2003 r. z okazji jubileuszu 25-lecia pontyfikatu Ojca Świętego, z udziałem dostojnego Jubilata. Wszędzie jednak, gdzie się pojawiamy, czy to w dużym ośrodku, czy też w małej miejscowości, zawsze staramy się stanąć na wysokości zadania i dać z siebie jak najwięcej. Jesteśmy chórem amatorskim, ale robimy, co w naszej mocy, aby ciągle się doskonalić. Mamy to szczęście, że możemy pracować pod okiem Człowieka, który wiele od nas wymaga, ale trzeba przyznać, że jest też bardzo cierpliwym nauczycielem. (śmiech)

        Z pewnością Chór tworzą osoby, które na co dzień wykonują różne zawody, ale będąc na próbie, zauważyłam, że panuje w zespole bardzo dobra, przyjazna atmosfera, która sprzyja pracy.
        - Tak, w chórze śpiewają ludzie różnych profesji, ale też w różnym wieku. Kiedy dołączyłam do zespołu, miałam tylko 16 lat i byłam najmłodsza wśród chórzystów, ale zostałam wówczas bardzo ciepło przyjęta zarówno przez młodzież, jak i osoby sporo ode mnie starsze. Właściwie w naszym chórze nie ma czegoś takiego jak konflikt pokoleń. Młodzi bardzo dobrze dogadują się ze starszymi, a starsi z młodszymi. Tę atmosferę czuć nie tylko na próbach, ale na przykład podczas naszych spotkań przy ognisku czy w trakcie wyjazdów na koncerty. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że ta przyjazna atmosfera właściwie się nie zmienia.               Oczywiście zmieniają się czasy, zmienia się też skład chóru, jedni przychodzą, inni odchodzą, często z powodu wyjazdów na studia, ale większość byłych chórzystów utrzymuje kontakt z zespołem, a niektórzy występują z nami okazjonalnie, na przykład kiedy przyjeżdżają do domów na święta. W ciągu niemal 35 lat działalności chóru przez jego szeregi przewinęło się około 300 osób. Jesteśmy więc całkiem liczną rodziną. (śmiech) W tym czasie zawiązywały się przyjaźnie, które trwają po dziś dzień, a nawet małżeństwa. Nie wiem, czy to specyfika tylko naszego zespołu, ale życzyłabym wszystkim chórom takich trwałych i autentycznych relacji.

        Chór „Magnificat” ma na swoim koncie sporo nagród i wyróżnień – proszę wymienić najważniejsze.
        - Myślę, że jedną z tych ważniejszych jest Doroczna Nagroda Miasta Przemyśla, którą otrzymaliśmy kilka lat temu z rąk prezydenta Przemyśla Roberta Chomy w dowód uznania za krzewienie kultury w mieście. To dla nas tym cenniejsze wyróżnienie, że zostaliśmy docenieni w miejscu nam bliskim, gdzie na co dzień żyjemy, spotykamy się i wspólnie muzykujemy. Cieszy nas też nagroda od Zarządu Województwa Podkarpackiego. Pośrednim sukcesem chóru jest też to, że kilka miesięcy temu nasz Dyrygent został przedstawicielem ministra kultury i dziedzictwa narodowego prof. Piotra Glińskiego w Radzie Artystyczno-Programowej Filharmonii Podkarpackiej.
        W czasie niemal 35-letniej działalności chóru sporo było też nagród i wyróżnień na festiwalach i przeglądach muzycznych, gdzie oceniali nas eksperci, ale jeśli mam wymienić ten najważniejszy laur, to bezsprzecznie muszę powiedzieć o Złotym Orfeuszu, który w 2016 r. francuska Akademia Fonograficzna przyznała nam oraz pozostałym wykonawcom premierowego nagrania „Missa solemnis h-moll” Seyfrieda. To bardzo zaszczytna, międzynarodowa nagroda, jedna z najważniejszych nagród muzycznych na świecie, w środowisku nazywana „muzycznym Oscarem”. Proszę więc sobie wyobrazić, jak ogromne było nasze zaskoczenie na wieść, że zostaliśmy jej laureatami. Oczywiście nie należy ona tylko do nas, w nagraniu oprócz chóru „Magnificat” wzięli udział soliści Warszawskiej Opery Kameralnej, Chór Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, ale z racji tego, że za całe to przedsięwzięcie muzyczne odpowiedzialny był ks. Mieczysław Gniady, bardzo się z nią identyfikujemy i się do niej przywiązaliśmy (śmiech).

        To wielkie wydarzenie z pewnością miało wpływ na dalszą współpracę pomiędzy chórem „Magnificat” i Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej.
        – To prawda, czego dowodem jest ubiegłoroczny koncert w Krasiczynie oraz ten, który już za parę dni. Ale mieliśmy to szczęście, że z rzeszowskimi filharmonikami mogliśmy współpracować już dużo wcześniej, bo w 1995 r., a następnie w 2009 r., kiedy to wspólnie wystąpiliśmy w przemyskiej bazylice archikatedralnej na koncercie z okazji 25-lecia chóru „Magnificat”. To dla nas wielki zaszczyt, że jako amatorski zespół możemy współpracować z tak znakomitymi artystami, a przy tym po prostu wspaniałymi i ciepłymi ludźmi. Marzą nam się kolejne wspólne przedsięwzięcia muzyczne. Być może najbliższą okazją ku temu będzie jubileusz naszego 35-lecia.

        30 kwietnia o godz. 19.00 zapraszamy na koncert do bazyliki archikatedralnej w Przemyślu.

Z panią Moniką Maziarz, która od 20 lat śpiewa w Archidiecezjalnym Chórze "Magnificat" w Przemyślu Zofia Stopińska rozmawiała 25 kwietnia 2018 roku.

To był bardzo ważny etap w życiu Kilara

       Staraniem Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie oraz działającej w jej strukturach Wypożyczalni Muzycznej, 12 kwietnia odbyło się przy ulicy Żeromskiego 2 (w siedzibie Wypożyczalni Muzycznej) spotkanie z Panią Maria Wilczek-Krupą – autorką biografii „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Znak w Krakowie w 2015 roku.
      Maria Wilczek-Krupa ukończyła teorię muzyki w krakowskiej Akademii Muzycznej, jest dziennikarką prasową i radiową, związaną m.in. z „Dziennikiem Polskim”, „Kinem”, „RMF Classic”. Autorka przygotowując rozprawę doktorską na temat muzyki filmowej Wojciecha Kilara, przeprowadziła z nim wielogodzinne rozmowy, dzięki którym mamy pierwszą tak obszerną biografię jednego z największych polskich kompozytorów naszych czasów.
      Tak jak przewidywali organizatorzy, zainteresowanie książką o Wojciechu Kilarze w Rzeszowie jest duże i w spotkaniu uczestniczyło sporo osób w różnym wieku. Honory gospodyni pełniła pani Barbara Chmura – dyrektor Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Rzeszowie, a prowadził je pan Adrian Ślęczkamuzykolog, pedagog Zespołu Szkół Muzycznych nr 2 im. Wojciecha Kilara w Rzeszowie. Na zakończenie był czas na pytania i wypowiedzi uczestników spotkania. Sporo dowiedzieliśmy się o bohaterze spotkania z wypowiedzi pani Bogumiły Płanety, która przez długie lata była dyrektorką ZSM nr 2 w Rzeszowie i za jej kadencji patronem szkoły został Wojciech Kilar. Wypowiadały się osoby, które znały kompozytora osobiście, jak i młodzież zafascynowana tą postacią i jego twórczością. Było to bardzo interesujące, długie i bardzo potrzebne spotkanie.
      Wszystkich, którzy jeszcze nie zapoznali się z książką „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, zachęcam, aby to zrobili, bo jest ona fascynująca i świetnie napisana. Jest to pierwsza pełna biografia niepokornego kompozytora i, jak mówią słowa Leszka Możdżera zamieszczone na okładce – „Barwna, mocno wciągająca opowieść”.
Z nadzieją, że zainteresuje Państwa, zarejestrowana po spotkaniu rozmowa z Panią Maria Wilczek-Krupą – autorką biografii, zapraszam do przeczytania jej.

      Zofia Stopińska: Rozmawiamy po zakończeniu spotkania i bardzo mnie interesuje, jak powstała ta biografia, bo podczas spotkań z Wojciechem Kilarem nie myślała Pani o pisaniu książki.
      - Maria Wilczek-Krupa: To prawda, że nie zamierzałam pisać książki, która powstawała już po śmierci Wojciecha Kilara, ale przystępując do pisania byłam przekonana, że prawie wszystko o kompozytorze wiem i mam już gotowy materiał. To był błąd, bo nagle się okazało, że podczas rozmów z osobami, które znały lub przyjaźniły się z Wojciechem Kilarem, dowiadywałam się o ciekawych epizodach z jego życia, mało tego – oni kierowali mnie do kolejnych ludzi, którzy opowiadali o kolejnych faktach. Ten las gęstniał z miesiąca na miesiąc, aż w pewnym momencie trzeba było powiedzieć stop, bo do dzisiaj zbierałabym materiały.
Podczas takich spotkań, jak dzisiejsze, zawsze ktoś mówi o nowych faktach, bo Kilar miał mnóstwo fanów, przyjaciół i współpracowników. Proszę sobie wyobrazić, że już po publikacji książki zgłosił się do mnie jego kolega z podwórka, ze Lwowa. Bardzo żałowałam, że nie stało się to wcześniej, ale nic nie wiedziałam o jego istnieniu. Napisał do mnie mail, że przeczytał książkę i jest bardzo wzruszony, wrócił pamięcią do tych wspólnych lat lwowskich i dopiero od niego dowiedziałam się, że małżeństwo rodziców Wojciecha Kilara nie rozpadło się dopiero podczas wojny, jak wyjeżdżali ze Lwowa, tylko o wiele wcześniej. Nie mogłam już nic dodać o tych lwowskich czasach, bo książka już była wydana.

      Ilość zebranego materiału, który podczas pisania powiększał się, nie ułatwiały Pani pracy.
      - Książka powstawała w dużych bólach, bo musiałam ten gąszcz materiałów selekcjonować. Z tego „huraganu wiedzy” musiała powstać książka.

      Nie było łatwo pewnie na początku namówić pana Wojciecha Kilara do zwierzeń. Mistrz zwykle nie potrafił stanowczo odmówić kobiecie i dlatego na jedno lub dwa spotkania mógł się zgodzić, a później, po poznaniu Pani, te rozmowy stały się dla niego interesujące.
      - Tak było. Spotykaliśmy się jak mistrz z uczniem, ale w zasadzie on mnie niczego nie uczył. Powiedział, że „fajnym językiem piszę”. Niektórzy zarzucali mi, że pisałam Wojtek o nim, a on się najbardziej z tego cieszył, kiedy pisałam: Wojtek, Basia, a nie Barbara czy pan Wojciech – to go drażniło. Znalazł w tych spotkaniach przyjemność, bo miał pretekst do wspominania. Ważne było także to, że pisałam doktorat o muzyce filmowej. To wszystko złożyło się z czasem na bliższą znajomość.

      Dopiero podczas dzisiejszego spotkania uświadomiłam sobie, jak dużo muzyki dla potrzeb filmu skomponował Wojciech Kilar, kilka razy próbowałam sprowokować dłuższą rozmowę na ten temat – niestety, bez rezultatów. Wiele lat temu, podczas pierwszego naszego spotkania w Wojewódzkim Domu Kultury w Rzeszowie, odpowiedział jednym zdaniem: „Muzyka filmowa jest po to, żeby wyżywić kompozytora”. Kilka lat temu powiedział lekceważąco: „Niewiele pozostało z mojej muzyki filmowej. To, co ważne, zmieściło się na jednej płycie”.
      - Używał też określenia bankomat. Mnie także powiedział, że gdyby zebrać jego muzykę filmową, to może godzina dobrej muzyki by wyszła.

      Spotkanie jest poświęcone książce, której nie ma na półkach w księgarniach. Biografię „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach” możemy na razie tylko wypożyczyć w bibliotekach.
      - To prawda, bo nakład się wyczerpał, był dodruk, który także został wykupiony. Ja się z jednej strony cieszę, ale z drugiej – chciałabym, żeby książka była dostępna. Będzie kolejny dodruk. Jak będę wydawała biografię Henryka Mikołaja Góreckiego, to wydawca obiecał mi, że wydrukuje również biografię Kilara.

      Czy to oznacza, że z postacią Wojciecha Kilara już się Pani rozstała i nic nowego o nim Pani nie napisze?
      - Ja się z nim nie rozstaję nigdy, ponieważ jego muzyka jest dla mnie fascynująca i często muszę do niej wracać, tak samo, jak do niektórych filmów. Będę także o nim pisać, bo dlaczego miałabym nie pisać, ale nie biorę na razie pod uwagę pisania kolejnej książki o Kilarze. W tej chwili finalizuję pracę nad biografią Henryka Mikołaja Góreckiego. To jest ogromnie trudna praca, bo miał, jak Pani wie, bardzo trudne życie. Zrobić dobrą książkę na jego temat nie jest łatwo. To jest też pokrewna postać, bo Kilar występuje w biografii Góreckiego częściej niż Górecki w biografii Kilara.
Z Wojciechem Kilarem pewnie nigdy się nie pożegnam.

      Kilka lat temu zastanawialiśmy się z mistrzem Jerzym Maksymiukiem, które utwory polskich kompozytorów naszych czasów przejdą do historii muzyki – jednym z kilku utworów, które wymienił, była „Orawa” Wojciecha Kilara.
      - Kilar byłby zadowolony, że tak powiedział, bo Kilar bardzo „Orawę” lubił. Ja także bym się do tego skłaniała, bo „Orawa” wchodzi w ucho. Starczy posłuchać i popatrzeć, co się dzieje na koncertach zespołu „Motion Trio” po wykonaniu „Orawy”. Zawsze publiczność nagradza to opracowania na trzy akordeony długą owacją. Ten utwór wszedł już do kanonu muzyki popularnej.

      Powracając do Pani znajomości z Wojciechem Kilarem – być może połączył was Śląsk. Pani pochodzi z tamtych stron, a on kochał Śląsk. Wcześniej jednak, po wyjeździe ze Lwowa, przez dwa lata mieszkał w Rzeszowie i były to bardzo ważne lata.
      - To były chłopięce, szczenięce lata, ale to tutaj po raz pierwszy trafił do szkoły muzycznej, miał pierwszych wielkich przyjaciół, został laureatem pierwszego konkursu muzycznego, skomponował samodzielnie pierwszy utwór i miał mistrza z prawdziwego zdarzenia. To był bardzo ważny etap w jego życiu i on to podkreślał.

      Młodzieńcza przyjaźń Wojciecha Kilara z Adamem Harasiewiczem i Tadeuszem Wojturskim trwała do końca ich dni. Pamiętam, jak podczas jednego z pobytów w Rzeszowie, nie wiedząc o śmierci Tadeusza Wojturskiego, przed koncertem spoglądał na zegarek, mówiąc: „Z Adamem rozmawiałem telefonicznie i obiecał, że przyjdzie z żoną 10 minut przed rozpoczęciem, zaraz powinien zjawić się Tadzio”. Bardzo się zasmucił, kiedy mu powiedziałam, że Tadeusz nie żyje – nawet rzeszowskie prawykonanie jego nowego utworu przestało go interesować.
      - Wiele razy wspominał o Wojturskim, bo bardzo się lubili, a z Harasiewiczem utrzymywał kontakt do końca swojego życia. Bardzo sobie cenił tę przyjaźń, chociaż była czasami burzliwa. Proszę zauważyć, ile ważnych rzeczy wydarzyło się w Rzeszowie.

      Kilka razy cytował mi słowa profesora fortepianu Kazimierza Mirskiego: „Co tam granie, jak ty możesz komponować”.
      - Ktoś mu to wreszcie powiedział, że może, i był to mistrz z prawdziwego zdarzenia. Tutaj Kilar zetknął się po raz pierwszy z wielkim światem, z Europą, bo Mirski był „światowym człowiekiem”. To był bardzo ważny etap w życiu Kilara.

      Na zakończenie spotkania proszę powiedzieć, kiedy możemy się spodziewać biografii „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach” znowu na półkach księgarń?
      - Może jesienią. Czekam jeszcze na autoryzację przez rodzinę biografii Góreckiego. To są bardzo czasochłonne prace, bo wszyscy muszą to, co napisałam, przeczytać i zgłosić swoje uwagi. Rodzina Henryka Mikołaja Góreckiego jest większa od rodziny Wojciecha Kilara – jest żona, są dzieci, wnuki – wszyscy muszą wyrazić zgodę.

      Może wówczas gospodarze dzisiejszego spotkania zorganizują następne i będzie okazja do kolejnej rozmowy.
      - Bardzo chętnie przyjadę. Dziękuję za rozmowę.

Z Panią Marią Wilczek-Krupą, autorką biografii „Kilar. Geniusz o dwóch twarzach”, rozmawiała Zofia Stopińska 12 kwietnia 2018 roku w Wypożyczalni Muzycznej przy ul. Żeromskiego 2 w Rzeszowie.

"Balem maskowym" Opera Lwowska rozpocznie Festiwal w Łańcucie

        Zbliża się 57. Muzyczny Festiwal w Łańcucie, który trwał będzie od 19 do 27 maja i odbędzie się w tym czasie w Sali balowej Muzeum Zamku, na plenerowej scenie przed Zamkiem oraz w Sali koncertowej Filharmonii Podkarpackiej 10 koncertów. Zgodnie z kilkuletnią tradycją na Inaugurację Festiwalu zaplanowany został koncert plenerowy z udziałem solistów, baletu, chóru i orkiestry Opery Lwowskiej.

Rozmowa red. Zofii Stopińskiej z Panem Vasylem Vovkunem – Dyrektorem Generalnym i Artystycznym Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej.

        Zofia Stopińska: Bardzo się cieszymy, że tegoroczny Festiwal w Łańcucie rozpocznie spektakl „Bal maskowy” Giuseppe Verdiego w wykonaniu artystów tego słynnego Teatru Operowego, który działa już ponad 100 lat. Czy ten spektakl został wybrany przez Pana, czy przez prof. Martę Wierzbieniec – Dyrektora Festiwalu.
        Vasyl Vovkun: My także bardzo się cieszymy, że w tym roku Lwowska Narodowa Opera po raz pierwszy została zaproszona na słynny Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Z naszej bogatej oferty programowej pani prof. Marta Wierzbieniec wybrała „Bal maskowy” Giuseppe Verdiego.

        Kiedy spektakl „Balu maskowego”, który wystawiony zostanie w Łańcucie, miał swą premierę na scenie Waszego Teatru Operowego?
        - Premiera tego spektaklu odbyła się już ponad 12 lat temu. Autorem scenografii jest Tadej Ryndzak, choreografii Sergej Najanko, chór przygotował Wasyl Kowal, a reżyserem jest Wasyl Wowkun. Trzeba podkreślić, że pierwsze spektakle „Balu maskowego” odbyły się na scenie Lwowskiej Narodowej Opery w styczniu 2005 roku, tuż po Pomarańczowej rewolucji. Niektórzy krytycy muzyczni zobaczyli w tym przedstawieniu wydarzenia, które odbyły się na Ukrainie tuż przed premierą.
Od tej pory spektakle „Balu maskowego” cieszą się dużym powodzeniem nie tylko w naszym Teatrze, ale także wystawialiśmy tę operę w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie, i w Luksemburgu.

        Jest Pan reżyserem „Balu Maskowego” – czy łatwo będzie przenieść ten spektakl ze sceny Waszego Teatru Operowego na plenerową scenę, która zbudowana zostanie przed Zamkiem w Łańcucie?
        - Nie jest to proste, ale możliwe. Z „Balem maskowym” mamy już pewne doświadczenia po Festiwalu Operowym w Luksemburgu. W plenerze jest to już inny spektakl. Traci pewne niuanse, które w teatrze uzyskujemy przy pomocy świateł, trzeba dokonać pewnych zmian w scenografii, ale pozostaje kanwa spektaklu, która stanowi osnowę konfliktu, główną ideę tego dzieła.

        Ilu artystów zobaczymy na scenie podczas „Balu maskowego” w Łańcucie?
        - Przyjedziemy w pełnej obsadzie – orkiestra, chór, balet i soliści, czyli w sumie 130 osób.

        Co nowego pojawi się na scenie Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu?
        - W sezonie teatralnym 2018 roku mamy zaplanowane: jednoaktowy balet zatytułowany „Miłość – czarodziejka” (premiera odbyła się 17 marca b.r.), przygotowujemy operę „Don Giovanni” W. A. Mozarta, operę „Manru” I. J. Paderewskiego wystawimy wspólnie z Teatrem Wielkim-Operą Narodową w Warszawie, pojawią się na naszej scenie balety „Święto wiosny” i „Pulcinella” I. Strawińskiego, opera „Lohengrin” R. Wagnera, a w listopadzie odbędzie się Międzynarodowy Festiwal Operowy im. S. Kruszelnickiej, który realizujemy przy udziale Opery Wrocławskiej.

        Chętnie gościcie polską publiczność w Operze Lwowskiej, ale także jesteście zapraszani do Polski.
        - Tak, bardzo aktywnie współpracujemy z różnymi polskimi ośrodkami kulturalnymi i bardzo chętnie występujemy w Polsce. Dla przykładu wymienię Pani niektóre nasze występy w Polsce w czasie ostatnich czterech minionych lat:
- w 2014 roku występowaliśmy 5 i 8 lutego z baletem „Giselle” A. Adama, a jesienią (3 - 6 października) gościliśmy z koncertami w Dębicy i Krośnie;
- w 2015 roku występowaliśmy w różnych polskich miastach pomiędzy 22 lutego a 29 marca z programem koncertowym „Vivat opereta”, w maju (23-25) gościliśmy w Warszawie z „Requiem” G. Verdiego. 20 czerwca w Krasiczynie wystawiliśmy operę „Tosca” G. Pucciniego, a pomiędzy 22 października a 5 grudnia, w różnych polskich miastach, prezentowaliśmy program „Vivat opereta” w ramach festiwalu „Integracja Ukrainy w Unią Europejską”;
- w 2016 roku od 6 lutego do 18 kwietnia znowu występowaliśmy z koncertem „Vivat opereta” w polskich miastach w ramach festiwalu „Integracja Ukrainy z Unia Europejską”, od 9 do 12 marca gościliśmy w Zielonej Górze w ramach festiwalu „Dni muzyki nad Odrą” z koncertem składającym się z utworów chóralnych, natomiast od 7 do 9 maja koncertowaliśmy w Tarnowie w ramach wymiany kulturalnej;
- w 2017 roku w dniach od 24 do 26 marca występowaliśmy w Zielonej Górze, Poznaniu i Katowicach z operą „Mojżesz” M. Skoryka, zaś 18 października wystąpiliśmy w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku w ramach festiwalu „Tydzień Ukraiński” i pokazaliśmy dwa jednoczęściowe balety „Carmen-Suita” G. Bizeta – R. Szczedrina oraz „Noc Walpurgii” z opery „Faust” Ch. Gounoda.
Mamy nadzieję na dalszą współpracę i realizację wielu ciekawych projektów twórczych.

        Dziękuję bardzo za poświęcony mi czas. Zapraszamy wszystkich na Inaugurację 57. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
        - 19 maja przedstawimy na plenerowej scenie przed Zamkiem operę „Bal maskowy” Giuseppe Verdiego. Zapraszam Państwa serdecznie.

Z Panem Vasylem Vovkunem – Dyrektorem Generalnym i Artystycznym Lwowskiego Narodowego Akademickiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej oraz reżyserem wystawianej przez ten Teatr opery „Bal maskowy” G. Verdiego rozmawiała Zofia Stopińska 3 kwietnia 2018 roku.

    

 

 

 

Młodzi wykonawcy zachwycili przemyską publiczność

Wspaniałym wydarzeniem muzycznym był „Wiosenny Koncert Kameralny”, który odbył się 8 kwietnia na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Pani Renata Nowakowskadyrektor Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki ZAMEK – zaprosiła troje młodych, ale mających już wiele osiągnięć artystycznych wykonawców. Pianistka Maria Miszczak i skrzypek Marcin Suszycki urodzili się i rozpoczynali muzyczną edukację w Przemyślu, zaś trębacz Jakub Waszczeniuk pochodzi z Dębna.
Zanim zaproszę do przeczytania krótkiej rozmowy z artystami, krótko ich przedstawię, podobnie jak było to podczas koncertu.


Maria Miszczak jest absolwentką Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu w klasie fortepianu prof. Grzegorza Kurzyńskiego. Z wyróżnieniem ukończyła Podyplomowe Studia Mistrzowskie w zakresie kameralistyki fortepianowej i uczestniczyła w wielu kursach mistrzowskich. Obecnie pracuje we wrocławskiej Akademii Muzycznej jako akompaniatorka. Akompaniowała wielu znanym i cenionym instrumentalistom, a studenci, którym towarzyszyła przy fortepianie podczas krajowych i międzynarodowych konkursów, zdobyli czołowe lokaty. Wielokrotnie była nagradzana za wyróżniający się akompaniament.

Marcin Suszycki jest koncertmistrzem Filharmonii Poznańskiej. Ukończył Akademię Muzyczną im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, a dzisiaj jest wykładowcą na tej uczelni. Współpracuje z wieloma zespołami w kraju i za granicą. Jest gościnnym koncertmistrzem znanej Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, skupiającej wybitnych młodych muzyków, grającej m.in. pod batutą Krzysztofa Pendereckiego. Laureat międzynarodowych konkursów kameralnych, a także Medalu Młodej Sztuki w kategorii muzyka za: „wysokiej klasy wykonawstwo w roli koncertmistrza Filharmonii Poznańskiej, a także solisty w koncertach z orkiestrami symfonicznymi oraz za wszechstronność i poszukiwanie smaku artystycznego w zakresie muzyki dawnej i kameralnej”.

Jakub Waszczeniuk – pierwszy trębacz, solista orkiestry Sinfonia Varsovia, z którą współpracę rozpoczął już jako student IV roku Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Od tamtego czasu wystąpił z tą orkiestrą kilkaset razy, koncertując w najbardziej prestiżowych salach świata. Grał też z innymi orkiestrami, w tym pod batutą prof. Krzysztofa Pendereckiego, a nawet ze znaną orkiestrą filharmoników z odległej Malezji. Współpracuje też z orkiestrami rozrywkowymi m.in. Zygmunta Kulki i Tomka Szymusia, występując w popularnych programach telewizyjnych, np. w „Tańcu z gwiazdami”. Ponadto dokonał wielu nagrań płytowych z takimi artystami, jak Grażyna Łobaszewska, Maryla Rodowicz, Lora Szafran, Katarzyna Groniec czy Piotr Rubik. Ten wszechstronny muzyk, uznawany za jednego z najlepszych trębaczy w Polsce, jest też wykładowcą na warszawskim Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Z głównymi bohaterami "Wiosennego Koncertu Kameralnego" mogłam przeprowadzić krótką rozmowę w czasie, który pozostał pomiędzy próbą a koncertem.

Zofia Stopińska: Podobno po raz pierwszy wystąpi Pani w Przemyślu.
Maria Miszczak: Przed laty brałam udział w różnych szkolnych koncertach i popisach, ale po ukończeniu Liceum Muzycznego jest to mój pierwszy koncert w Przemyślu. Tak się złożyło, że wyjechałam na studia do Wrocławia i nie było już później okazji tutaj wystąpić. Pozostałam we Wrocławiu po ukończeniu studiów i prowadzę ożywioną działalność koncertową jako kameralistka, ale do Przemyśla przyjeżdżałam jedynie w odwiedziny do rodziny i wypoczywać.

Zofia Stopińska: Pan Marcin Suszycki występował w rodzinnym mieście również w czasie studiów, a także po ich ukończeniu.
Marcin Suszycki: Zdarzało się, nawet miałem przyjemność prowadzić od pulpitu Przemyską Orkiestrę Kameralną, co było wielką przyjemnością dla mnie. Zawsze z wielką satysfakcją tutaj przyjeżdżam i gram. Bardzo lubię tę publiczność i bardzo lubię to miasto.

Zofia Stopińska: Pan Jakub Waszczeniuk został zaproszony przez zaprzyjaźnionych muzyków na ten koncert.
Jakub Waszczeniuk: To prawda, że znamy się od dawna, a kilka lat temu pomyśleliśmy, że miło by było pograć wspólnie i udało nam się znaleźć repertuar na taki nietypowy skład – dzisiaj kilka utworów prezentujemy w Przemyślu. Jestem w tym mieście po raz pierwszy, ale bardzo mi się tutaj podoba. Mam nadzieję, że będzie okazja przyjeżdżać tutaj zarówno z koncertami, jak i towarzysko.

Z. S.: Przyjechał Pan z Warszawy.
J. W.: Mieszkam niedaleko Warszawy, a przeprowadziłem się tam ze względu na pracę w Orkiestrze Sinfonia Varsovia, gdzie pracuję od trzynastu lat, i w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina.

Z. S.: Wybrała Pani fortepian, a później zdecydowała się Pani zostać pianistką-kameralistką. Może Pani powiedzieć dlaczego?
M. M.: Według mnie pianiści-soliści mają większą odpowiedzialność występując na scenie od pianistów-kameralistów, a poza tym kameraliści maja przyjemność współpracować z takimi cudownymi muzykami, jak ja mam dzisiaj przyjemność grać. Chyba także ze względu na to, że nie jestem sama na scenie. Ja bardzo lubię ludzi i wielką przyjemność sprawia mi tworzenie muzyki razem z innymi osobami.

Z. S.: Będąc akompaniatorką w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, współpracuje Pani bardzo często ze studentami i są takie okresy, kiedy przez cały dzień trzeba grać różne utwory, co wiąże się z opanowaniem ogromnego repertuaru. Gdyby nie umiejętność czytania nut a vista, to trzeba by było zrezygnować z akompaniowania.
M. M.: To prawda. Tego nas w szkołach nie uczą i najczęściej na początku jest to ciężkie zderzenie z rzeczywistością, ale po paru latach człowiek jest się w stanie do akompaniowania przyzwyczaić i nawet to polubić. Praca ze studentami jest cudowna, ponieważ młodzi ludzie częściej się uśmiechają i to jest dla mnie źródłem dodatkowej energii. Cieszę się, ze jestem kameralistką.

Z. S.: Panie Marcinie – mamy 2018 rok i już od dziesięciu lat jest Pan koncertmistrzem Orkiestry Filharmonii w Poznaniu. Rozpoczynając pracę na tym stanowisku był Pan młodym skrzypkiem. Wiem, że często na to stanowisko przyjmowano skrzypków, którzy byli nie tylko świetnymi instrumentalistami, ale także mieli dłuższy staż pracy w orkiestrze.
M. S.: Byłem młodym skrzypkiem, ale miałem już sporo doświadczeń, bo podczas studiów współpracowałem z orkiestrą, w której Kuba pracuje od trzynastu lat – czyli z Sinfonią Varsovią. Podczas tej współpracy poznaliśmy się.
M. M.: Przepraszam, że się wtrącam, ale chcę zaznaczyć, że z Marcinem znamy się ze Szkoły Muzycznej w Przemyślu, a z Kubą poznaliśmy się podczas studiów w Akademii Muzycznej we Wrocławiu. Kuba i Marcin poznali się niezależnie, ale wcześniej wiele o sobie wiedzieli z moich opowiadań.
J. W.: Rozumiemy się doskonale, świetnie nam się razem muzykuje, a poza tym jest okazja do miłych spotkań i rozmów.

Z. S.: Pracując na stanowisku koncertmistrza i będąc wykładowcą w Akademii Muzycznej w Poznaniu, chyba nie zostaje Panu zbyt wiele czasu na inne nurty muzyki.
M. S.: To prawda, ale wszystko można jakoś pogodzić. Dzisiaj jestem kameralistą, często występuję także jako solista, a dwa tygodnie temu inaugurowałem Poznański Festiwal Muzyki Współczesnej „Poznańska Wiosna”, wykonując "Łańcuch II" Witolda Lutosławskiego. Jestem solistą, kameralistą, koncertmistrzem oraz ojcem dwójki dzieci, mężem i do tego jeszcze biegam (śmiech).

Z. S.: Panowie są doświadczonymi muzykami orkiestrowymi i możecie mi powiedzieć, czy to prawda, że to, jak będzie przebiegać współpraca z nowym dyrygentem, wiecie już po dziesięciu minutach pierwszej próby?
J. W.: Tak naprawdę różnie to bywa, bo każdy człowiek jest inny. Wiele razy okazywało się, że dyrygent jest inny w czasie prób i później podczas koncertu. Trudno jest odpowiedzieć na to pytanie.

Z. S.: Zazwyczaj teraz w orkiestrach grają bardzo sprawni, świetnie wykształceni muzycy. Czy lepiej się pracuje, kiedy dyrygent współtworzy utwór z orkiestrą, czy jak realizuje wyłącznie swoją wizję?
M. S.: Dla mnie to ideał, kiedy dyrygent jest w stanie na tyle zaufać orkiestrze, żeby czasami dać jej swobodę. Dyrygent jest od tego, żeby stworzyć kreację całego dzieła. Kiedy ufamy sobie nawzajem i dajemy sobie trochę swobody, to wówczas są najlepsze koncerty.
J. W.: Lubię taki model współpracy orkiestry i dyrygenta, często spotykany na świecie, że dyrygent jest przyjacielem orkiestry i człowiekiem, który jej pomaga.
M. S.: Słusznie Pani powiedziała, że w tej chwili w orkiestrach grają już wykształceni muzycy, którzy mają dużo do powiedzenia i dużo umieją, dlatego dyrygent nie jest „panem i władcą”, jak to bywało kiedyś. Nie wyobrażam sobie sytuacji, że dyrygent krzyczy na orkiestrę.
M. M.: Bo krzyczy tylko koncertmistrz (śmiech).
M. S. : Nie, ja nie krzyczę, bo jestem w Przemyślu (śmiech).

Z. S.: Ciągle jeszcze dosyć rzadko się zdarza, że za pulpitem dyrygenckim stają kobiety – waszym zdaniem, dlaczego?
M. S.: Jak chcą uprawiać ten zawód, to zostają dyrygentami i często bardzo dobrze im to wychodzi. Współpracowałem kilkakrotnie z kobietami-dyrygentami i zawsze były to dobre doświadczenia, natomiast nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, dlaczego mało kobiet decyduje się na ten zawód.
M. M.: Powiem wam dlaczego, bo jestem kobietą. Przez wiele lat pewne zawody, a w orkiestrze instrumenty, były społecznie uznane za męskie – między innymi była to dyrygentura. Powoli się to zmienia i dużo więcej kobiet gra na takich instrumentach, jak trąbki, waltornie, puzony itd. – dotyczy to również dyrygentek.
J. W.: Jako pedagog mogę dodać, że jest inny rodzaj wrażliwości u grających – na przykład na trąbce kobiet i bardzo mi to odpowiada, to inne granie da się zauważyć.
M. M.: Przez lata, a nawet wieki, uważało się, że kobiety nie powinny się uczyć, siedzieć w domu i gotować, ale teraz się to zmienia.
M. S.: To się już dawno zmieniło i bardzo dobrze.
M. M.: Mówiąc prawdę, ja bym bardzo chętnie czasem posiedziała w domu.
M. S.: Ja też (śmiech).

Z. S.: Powiedzcie o najbliższych planach artystycznych.
M. M.: Najbliższe plany są związane z intensywną pracą, bo zbliża się sesja, egzaminy w szkołach, a później wakacje.
M. S.: Ja natomiast zaraz po koncercie wyjeżdżam do Poznania, przed południem mam próbę w Filharmonii, a potem mam zajęcia ze studentami. Cały czas proza życia – czyli coś gram.

Z. S.: Jak często gra Pan z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej?
M. S.: Bardzo często, ostatnio graliśmy tuż przed Świętami Wielkanocnymi w Darmstadt „Requiem” Dvořaka. Koncert był bardzo udany.

Z. S.: Jest trochę niepokoju, że za chwilę wystąpicie w rodzinnym mieście?
M. M.: Trochę tak, pomimo, że bardzo często występuję na scenie, tutaj czuję się inaczej, ale to jest przyjemne uczucie.
M. S.: Nie denerwujemy się, bo z pewnością będzie bardzo miła atmosfera, jak zawsze w Przemyślu.

Z. S.: Weszłam do sali pod sam koniec próby, kiedy graliście w trio, ale zabrzmią także skrzypce i trąbka w roli głównej.
J. W.: Zaczynamy we dwoje – trąbka i fortepian „Błękitną rapsodią” George’a Gershwina w transkrypcji Timofeya Dokshitzera.
M. S.: Później zagramy z Marysią, zamiast "Legendy" Henryka Wieniawskiego, "4 Preludia" Dymitra Szostakowicza w opracowaniu Dymitra Cyganowa.
J. W.: Później zagramy jeszcze utwór współczesnego amerykańskiego kompozytora Kevina McKee „Centennial Horizon” na trąbkę z fortepianem, a na finał wystąpimy wszyscy wykonując czteroczęściowe "Trio" Erica Ewazena.

Z. S.: Myślę, że jeszcze w tym składzie wystąpicie kiedyś w Przemyślu.
M. S.: Z wielką przyjemnością, bo mamy w repertuarze jeszcze sporo bardzo pięknych utworów.

Z pianistką Maria Miszczak, skrzypkiem Marcinem Suszyckim i trębaczem Jakubem Waszczniukiem rozmawiała Zofia Stopińska w Przemyślu 8 kwietnia przed koncertem zorganizowanym przez Przemyskie Centrum Kultury i Nauki ZAMEK, na Zamku Kazimierzowskim.

Dodam jeszcze kilka zdań o koncercie, którego przemyska publiczność wysłuchała z wielkim zainteresowaniem. Trudno się dziwić, bo repertuar był bardzo interesujący, a wykonanie wspaniałe.
Pani Maria Miszczak jest znakomitą pianistką-kameralistką, która nie tylko po mistrzowsku podążała za solistami, ale można stwierdzić, że nawet oddychała razem z nimi.
Całą paletę różnych barw trąbki pokazał, używając różnych tłumików i innych możliwości wydobycia dźwięku, Jakub Waszczeniuk w „Błękitnej rapsodii” Gershwina, w bardzo efektownej aranżacji Dokshitzera. Rewelacyjnie zostały wykonane przez Marcina Suszyckiego i Marię Miszczak "4 Preludia" Szostakowicza. Bardzo przystępnymi dla publiczności utworami okazały się kompozycje współczesnych amerykańskich twórców Kevina McKee i Erica Ewazena, również świetnie wykonane.
Po każdym utworze oklaski były długie i gorące, ale na zakończenie zachwycona publiczność powstała z miejsc, aby w ten sposób wyrazić wielkie uznanie dla wykonawców.
Na bis zachwycająco zabrzmiał utwór Astora Piazzolli „Oblivion” w aranżacji Garetha Mc Learna.
Jestem przekonana, że na następny koncert tria w składzie: Maria Miszczak - fortepian, Marcin Suszycki – skrzypce i Jakub Waszczeniuk – trąbka, Przemyślanie nie będą musieli zbyt długo czekać.

 

 

OCTAVA ensemble i przyjaciele - ponownie w Rzeszowie

W ubiegłym sezonie artystycznym, dokładnie 3 września 2017 roku, w Filharmonii Podkarpackiej wystawiona została opera „Don Pasquale”. Spektakl był znakomity, a zainteresowanie publiczności ogromne, stąd organizatorzy postanowili go powtórzyć i zaprosili wykonawców ponownie 7 kwietnia 2018 roku.

    Zofia Stopińska: Miło mi, tuż przed spektaklem w Rzeszowie, spotkać się z Panem Zygmuntem Magierą, szefem artystycznym OCTAVA ensemble, który, podobnie jak podczas pierwszego wykonania opery „Don Pasquale”, występuje dzisiaj w Rzeszowie w powiększonym składzie.
    Zygmunt Magiera: Produkcja i wystawienie spektaklu „Don Pasquale” Gaetano Donizettiego w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego wiąże się z dodatkowymi czynnikami, które są dla nas jako zespołu niezwykle ważne i rozwojowo potrzebne. Po pierwsze dlatego, że zespół występuje w ruchu scenicznym, w choreografii, a ponieważ skład wykonawczy wymaga powiększonego składu wykonawców, dołączają do nas bliscy przyjaciele, z którymi współpracujemy na stałe i razem tworzymy markę OCTAVA ensemble +.

    Członkowie tego powiększonego zespołu muszą się wykazać także talentami aktorskimi, występując w Operze, co świadczy o coraz to większych możliwościach OCTAVY.
    Faktycznie, pojawia się coraz więcej zapotrzebowań na projekty, które nieco wykraczają poza podstawową działalność zespołu. Kilka dni temu występowaliśmy na jednej z najważniejszych imprez sprofilowanych na historyczne wykonawstwo muzyki dawnej w Polsce – Actus Humanus w Gdańsku, gdzie w składzie wokalno-instrumentalnym wystąpiliśmy obok światowej czołówki wykonawców specjalizujących się w tego gatunku muzyki. Prezentowaliśmy dzieła z naszego najnowszego wydawnictwa – pierwszego w historii fonografii nagrania dzieł wszystkich Bartłomieja Pękiela. A już wkrótce będzie nas można posłuchać w repertuarze mistrza muzyki baroku - Johanna Sebastiana Bacha w Warszawie.

    Po występie 30 marca w Ratuszu Staromiejskim w Gdańsku przeczytałam słowa pochwały o wykonaniu MIssa Pulcherrima, uznawanej za najwybitniejsze dzieło Bartłomieja Pękiela. Bardzo ważnych i interesujących koncertów mieliście zresztą ostatnio sporo.
    Bardzo nas to cieszy gdy zespół staje się rozpoznawalny, wkraczając, można powiedzieć, „na salony” i uczestniczy w najważniejszych i najbardziej prestiżowych imprezach muzycznych w kraju, ale nie tylko, bo w tej chwili mamy już podpisane porozumienia i dopinamy szczegóły dwóch bardzo ważnych dla nas międzynarodowych tras koncertowych. Bowiem już w czasie najbliższych wakacji będzie można nas posłuchać w Japonii i Australii.

    Muzyka, którą przedstawicie, publiczność japońska czy australijska usłyszy prawdopodobnie po raz pierwszy, ale jest ona przepiękna i spodziewam się, że zostanie świetnie przyjęta.
    Tak jak piszemy we wstępie do naszego najnowszego wydawnictwa z kompletem kompozycji Bartłomieja Pękiela, staramy się być ambasadorem przede wszystkim muzyki polskiej, bo jest ona w dalszym ciągu na świecie bardzo mało znana, a jest niezwykle wartościowa. Wszyscy, którzy tworzą zespół OCTAVA, wychodzą z takiego założenia, że pochodzimy z kraju, w którym od najdawniejszych lat kultura i twórczość muzyczna była naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Zatem naszą misją jest, aby przybliżać ją innym potencjalnie zainteresowanym wykonawcom i słuchaczom na całym świecie. Podczas, niezwykle życzliwie przyjmowanych koncertów przekonujemy się, że muzyka dawna minionych epok jest dzisiaj ludziom bardzo potrzebna. Jako przykład podam nasze koncerty w Chinach, gdzie w wypełnionych salach koncertowych, mieszczących blisko 3 tysiące osób, publiczność polską muzykę dawną nagradzała każdorazowo owacjami na stojąco. To ogromnie cieszy, że polska muzyka jest tak żywo przyjmowana przez słuchaczy na świecie.

    Wspomniał Pan o najnowszym albumie ze wszystkimi dziełami Bartłomieja Pękiela, który jest bardzo ważny i cenny, bo to przecież pierwsze takie nagranie w dziejach fonografii, ale trzeba także podkreślić, że wasze poprzednie płyty także było wysoko oceniane, nominowane do nagród fonograficznych.
    Tak, nasza debiutancka płyta z utworami Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego i wspomnianego już Bartłomieja Pękiela była nominowana do nagrody Fryderyk, natomiast nasz drugi „krążek” doczekał się bardzo pozytywnej opinii w jednym z najważniejszych i najbardziej opiniotwórczych tytułów prasowych w dziedzinie muzyki klasycznej na świecie – brytyjskim magazynie Gramophone. Gdzie nagranie OCTAVA ensemble z utworami H.L. Hasslera pojawiło się wśród recenzji płyt takich artystów, jak Jordi Saval czy Philippe Jaroussky.

    Praca z OCTAVA ensemble to tylko część Pana działalności artystycznej. W Akademii Muzycznej w Krakowie ukończył Pan dyrygenturę i śpiew chóralny, tam także otrzymał Pan tytuł Doktora. Pracuje Pan jako dyrygent i śpiewak wykonujący także często partie solowe.
    Moja działalność artystyczna jest rzeczywiście dosyć szeroka, ale sprawia mi to ogromną satysfakcję i buduje duże możliwości twórcze. W zakresie swojej działalności poza sferą artystyczną mam także sporo pracy organizacyjnej. Staramy się działać na wielu możliwych platformach prowadząc i angażując się w działania kilku organizacji pozarządowych. Realizujemy duże projekty artystyczne, tworzymy wiele kulturalnych wydarzeń m.in. jedyny całoroczny festiwal muzyki dawnej na Śląsku – ANNUM festival. W tym roku do Tarnowskich Gór i Chorzowa przyjedzie „śmietanka” międzynarodowych wykonawców muzyki dawnej. ANNUM festival, to zresztą bardzo wyjątkowe wydarzenie w skali kraju. Bowiem koncerty festiwalu realizowane są na przestrzeni całego roku, tworząc coś więcej niż tylko jednorazowe wydarzenie i budując bardzo wartościową platformę kulturalną dla słuchaczy i mieszkańców. Dodatkowo, jako dyrygent, podjąłem także współpracę z jednym z najważniejszych polskich zespołów pieśni i tańca – znakomitym Zespołem „Śląsk”. Gdzie już w najbliższym czasie będę miał okazję poprowadzić koncerty w Chorzowskim Centrum Kultury i Filharmonii Częstochowskiej. Ogromnie się cieszę z tej współpracy, bo to zespół o wielkich tradycjach, o ogromnych perspektywach, możliwościach i potencjale wykonawczym.

    Otworzył się Pan na nowy nurt muzyki – to chyba ogromne wyzwanie.
    I tak, i nie, bo choć nie wspominam o tym w swoich biogramach artystycznych, przez jedenaście lat tańczyłem w jednym z zespołów folklorystycznych w Krakowie, stąd ta muzyka w dalszym ciągu we mnie tkwi, a przecież tak naprawdę z niej wszyscy wyszliśmy i tu są nasze korzenie!

    Nowych doświadczeń ciągle przybywa, ale pewnie niedługo zabraknie Panu czasu na samodzielną działalność, bo coraz więcej macie projektów związanych z OCTAVA ensemble.
    Bardzo mnie cieszy, że zespół, który powstał w 2004 roku, jest coraz bardziej znany i doceniany przez organizatorów życia kulturalnego w kraju, ale także za granicą. Trasy koncertowe, o których już wspomniałem, dowodzą, że nie tylko u nas potrafimy zaistnieć i wykazać się pracą twórczą, ale także z dumą potrafimy prezentować muzykę polską na najważniejszych scenach koncertowych na świecie.

    Za chwilę rozpocznie się spektakl opery „Don Pasquale” z dużym udziałem Chóru OCTAVA ensemble +. Zainteresowanie premierą w Rzeszowie było tak duże, że pani prof. Marta Wierzbieniec – Dyrektor Filharmonii Podkarpackiej, zaplanowała powtórzenie go i jak Pan widzi, do rozpoczęcia jest jeszcze ponad 20 minut, a już wiele osób zajmuje miejsca w Sali lub wchodzi do budynku Filharmonii. Wiem, że prezentowaliście tę operę także w innych miastach i mam nadzieję, że jeszcze kilka spektakli się odbędzie, bo to duże międzynarodowe przedsięwzięcie.
    Projekt jest międzynarodowy: soliści i dyrygent są z Włoch, pani reżyser przyjechała z Czech. Dbamy o to, aby spektakl był na najwyższym poziomie wykonawczym. Mogę już chyba powiedzieć, że w chwili obecnej już pracujemy nad kolejną, nową produkcją i już niedługo na scenie Filharmonii Podkarpackiej będziecie Państwo mogli oglądać spektakl Nabucco Giuseppe Verdiego z naszym udziałem. To bardzo odpowiedzialne zadanie dla naszego zespołu. Ogrom i piękno chórów w tej operze jest niezwykle wymagające dla śpiewaków. Dlatego bardzo się z tego projektu cieszymy i z pewnością będzie on dla nas kolejnym ważnym etapem w naszym rozwoju artystycznym.

    Pewnie spotkamy się niedługo, ale wiele się w ciągu tych kilku miesięcy wydarzy, a najbliższy koncert OCTAVA ensemble odbędzie się już za tydzień w Krakowie.
    To będzie wyjątkowy koncert. Wpisany został w obchody 75. rocznicy likwidacji getta w Krakowie. Tytuł koncertu AD LUCEM tematycznie powiązany jest ze światłem. Światło towarzyszy nam przez całe życie. Jak dowodzą naukowcy z Northwestern University, momentowi powstania życia towarzyszy błysk światła, a osoby, które przeżywały śmierć kliniczną, w swoich wspomnieniach również o nim mówią. Do tego „światła” wciąż zdążamy i wciąż go poszukujemy, a niestety zabrakło go podczas tragicznych wydarzeń związanych z II wojną światową. Realizacją tego koncertu dotykamy problematyki poszukiwania tego, czym jest „światło”, jak odnajdujemy je w muzyce i w świecie, który nas otacza. Wyjątkowe i znaczące jest także samo miejsce realizacji tego koncertu, który odbędzie się na tzw. Filmowych Schodach Fabryki Emalia Oskara Schindlera.
Ale to tylko jedno z interesujących wydarzeń i wyzwań muzycznych, które czekają na nas w najbliższej przyszłości i dlatego najserdeczniej zapraszam do śledzenia naszej strony internetowej, gdzie wszystkie informacje ukazują się na bieżąco. www.octavaensemble.com

Z dr Zygmuntem Magierą - dyrygentem i dyrektorem artystycznym OCTAVA ensemble rozmawiała Zofia Stopińska 7 kwietnia 2018 roku w Rzeszowie.

Dwadzieścia minut po naszej rozmowie w Filharmonii Podkarpackiej rozpoczął się spektakl „Don Pasquale”, jednej z najsłynniejszych spośród kilkudziesięciu oper Gaetano Donizettiego do libretta Giovanniego Ruffiniego.
Realizatorzy:
Kierownictwo muzyczne: Damiano Binetti
Reżyseria i scenografia: Alena Pešková Kostiumy: Roman Solc
Kierownictwo chóru: Zygmunt Magiera

Obsada:
Don Pasquale – Salvatore Salvaggio
Malatesta - Alessandro Martini
Ernesto – Alessandro Luciano
Norina – Valentina Bilancione
Notariusz – Dariusz Biwo
oraz:
Orkiestra Filharmonii Podkarpackiej
Chór OCTAVA ensemble+

    Dobrze się stało, że prof. Marta Wierzbieniec – Dyrektor Filharmonii Podkarpackiej zdecydowała się na ponowne wystawienie opery „Don Pasquale” w Rzeszowie.
Gorące, długie brawa publiczności dla międzynarodowego zespołu wykonawców i realizatorów były w pełni zasłużone. Wszyscy soliści śpiewali po prostu świetnie. Doskonale śpiewał także Chór OCTAVA endemble +. Z pewnością nawet doświadczony krytyk, zajmujący się wyłącznie teatrem operowym, nie byłby w stanie domyślić się, że nie jest to chór operowy, bowiem wszyscy okazali się także dobrymi aktorami. Słowa uznania należą się również Orkiestrze Filharmonii Podkarpackiej oraz dyrygentowi Damiano Binettiemu.
    Czekamy na kolejne wydarzenia w ramach programu BOOM (Balet, Opera. Operetka, Musical) w Filharmonii Podkarpackiej, a szczególnie oczekiwać będziemy na zapowiedziany przez pana Zygmunta Magierę spektakl opery „Nabucco” Giuseppe Verdiego .
    Realizacja programu BOOM jest możliwa dzięki dodatkowej dotacji, jaką Filharmonia Podkarpacka otrzymała z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w ramach współprowadzenia tej instytucji.

PODWÓJNY JUBILEUSZ SPOTKAŃ AKORDEONOWYCH W SANOKU

         Jubileuszowe XX Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe „Sanok 2018” odbędą się od 26 do 29 kwietnia pod Patronatem Honorowym Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy. Organizatorem imprezy jest Państwowa Szkoła Muzyczna I i II Stopnia im. Wandy Kossakowej w Sanoku.

        Zofia Stopińska: Z prof. ośw. Andrzejem Smolikiem – pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym tej imprezy rozmawiam przed 20-tą edycją, ale nie oznacza to, że te spotkania narodziły się dwadzieścia lat temu.

        Andrzej Smolik: Mamy w tym roku podwójny jubileusz, bo odbędą się XX Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe, a trzydzieści lat temu – w 1988 roku odbyły się pierwsze. Początkowo nasze imprezy odbywały się w cyklu rocznym, a od 1994 roku co dwa lata, stąd w tym roku odbędzie się ona po raz dwudziesty.

       Przygotowując tę podwójnie jubileuszową edycję, z pewnością sporo czasu poświęcił Pan na podsumowanie tego, co działo się w czasie tych trzydziestu lat, jak ta impreza powstała i rozwijała się.

       Oczywiście, bo jest to piękna historia. W 1988 roku zorganizowałem Sanockie Spotkania Akordeonowe, które miały posłużyć wymianie doświadczeń pedagogów i uczniów ze szkół muzycznych działających w naszym regionie. Pierwsze edycje spotkały się z dużym zainteresowaniem uczestników i z czasem postanowiłem konfrontacje muzyczne wzbogacać o kolejne elementy – warsztaty instrumentalne i koncerty.
        W 1992 roku mój duet w składzie – Maciej Kandefer i Karina Zalewska zdobył I miejsce w Ogólnopolskim Konkursie Akordeonowym w Suwałkach. Nestor polskiej akordeonistyki, prof. Włodzimierz Lech Puchnowski, wręczając im nagrodę, stwierdził, że następny ogólnopolski konkurs akordeonowy odbędzie się w Sanoku. Tak też się stało. Pierwsza edycja Ogólnopolskich Spotkań Akordeonowych w Sanoku zakończyła się sukcesem organizacyjnym i artystycznym. Na konkurs przyjechało 75 uczestników, a koncerty w wykonaniu Warszawskiego Kwintetu Akordeonowego pod kierunkiem Włodzimierza Lecha Puchnowskiego, Łódzkiego Tria Akordeonowego z udziałem Bogdana Dowlasza oraz solowy występ Klaudiusza Barana, które odbyły się w Sanockim Domu Kultury, cieszyły się ogromnym zainteresowaniem nie tylko uczestników i gości, którzy przyjechali na imprezę, ale także mieszkańców Sanoka.
        Wkrótce został utworzony „Euroregion Karpacki”, a jednym z jego celów jest promowanie inicjatyw związanych ze współpracą kulturalną krajów Europy Południowo-Wschodniej – przede wszystkim Polski, Białorusi, Słowacji, Rosji i Ukrainy. To skłoniło organizatorów do rozszerzenia zasięgu imprezy i w 1994 roku odbyły się po raz pierwszy Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe „Sanok 1994”. Rok później sanocki festiwal został na stałe umieszczony w Ogólnopolskim Kalendarzu Imprez Artystycznych Ministerstwa Kultury i Sztuki, co zapewniło mu stałą dotację finansową.

        Miałam szczęście, bo zapraszał mnie Pan na Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe do Sanoka i mogłam nie tylko słuchać koncertów, ale też rozmawiać z wybitnymi akordeonistami, reprezentującymi nie tylko wiodące ośrodki muzyczne w Polsce i z krajów „Euroregionu Karpackiego”, a także z laureatami konkursów.

        Powiem krótko. Sam bym niewiele zdziałał. Ta impreza mogła się rozwijać dzięki temu, że miałem szczęście współpracować ze znakomitymi akordeonistami z Polski i zagranicy. Byli wśród nich tak sławni akordeoniści, jak zmarli już prof. Włodzimierz Lech Puchnowski i prof. Jerzy Jurek oraz profesorowie, którzy do dzisiaj wspierają mnie swoim autorytetem i doświadczeniem: Bogdan Dowlasz, Joachim Pichura, Jerzy Kaszuba i Teresa Adamowicz-Kaszuba. Z czasem grono to powiększali wspaniali akordeoniści młodszego pokolenia: Klaudiusz Baran, Elwira Śliwkiewicz-Cisak, Krzysztof Olczak, Jerzy Madrawski, Paweł Paluch czy Janusz Pater. Bardzo cenię sobie także współpracę z zagranicznymi pedagogami, a przede wszystkim z prof. Richardasem Sviackeviciusem z Wilna, Wiaczesławem Siemionowem z Moskwy, Władimirem Runczakiem z Kijowa, Nikołajem Siewriukowem z Mińska, Vladimirem Čuchranem ze Słowacji, Aleksandrem Dimitriewem z Sankt Petersburga, Mirco Patarinim z Włoch i wieloma innymi.

        Wielu laureatów sanockich Spotkań Akordeonowych odgrywa ważną rolę w życiu muzycznym w kraju i za granicą.

        Bardzo się cieszę, że są wśród nich także moi absolwenci. Maciej Zimka, który jeszcze niedawno uczył się pod moim kierunkiem grać na akordeonie w Zespole Szkół Muzycznych w Krośnie, później ukończył Akademię Muzyczną w Krakowie. Na tej uczelni obronił niedawno pracę doktorską i otrzymał tytuł doktora sztuk muzycznych, jest także bardzo zdolnym kompozytorem - laureatem wielu konkursów kompozytorskich. W jubileuszowej edycji usłyszymy Macieja Zimkę podczas dwóch koncertów, wykona między innymi swoją kompozycję, a będzie to „Sonata na akordeon i gitarę”, która otrzymała Grand Prix w VIII Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim „Sanok 2017”.
Podczas tegorocznej edycji festiwalu wystąpi także inny laureat naszego konkursu, sławny absolwent Państwowej Szkoły Muzycznej I i Ii stopnia w Sanoku, również mój wychowanek - Bartosz Głowacki. Aktualnie Bartosz mieszka w Londynie i ma wypełniony kalendarz koncertowy, ale przyleci do Krakowa w piątek 27 kwietnia rano i przyjedzie do Sanoka, aby wystąpić na wieczornym koncercie, a następnego dnia o świcie znowu wsiądzie do samolotu w Krakowie, aby zdążyć wykonać wieczorem dawno już zaplanowany koncert w Anglii.
        Laureatem Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych jest także prof. Klaudiusz Baran – wychowanek Zespołu Państwowych Szkół Muzycznych w Przemyślu, który jest aktualnie Rektorem Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Ten znakomity akordeonista wystąpi także w tym roku podczas jednego z koncertów, a także zasiądzie w jury. Znanych akordeonistów, którzy w Sanoku odnieśli konkursowe sukcesy, a obecnie koncertują i są wykładowcami akademii muzycznych jest wielu. Pozwolę sobie wymienić jeszcze: Marcina Wyrostka, który zdobył w Sanoku I nagrodę w kategorii rozrywkowej i wkrótce został zwycięzcą programu "Mam talent", Bartosz Kołsut - Młody Muzyk Roku 2014, dr Leszek Kołodziejski i dr Eneasz Kubit - wykładowcy AM w Łodzi, dr Grzegorz Palus - wykładowca UMFC  w Warszawie, Grzegorz Stopa - profesor klas akordeonu w Konserwatorium w Wiedniu i Akademii Muzycznej w Detmold w Niemczech, czy Paweł Janas - wybitny wirtuoz akordeonu młodego pokolenia.

        Lista uczestników tegorocznego konkursu jest już zamknięta?

        Zgłoszenia przyjmowaliśmy do 20 marca. Zgłosiło się 130 wykonawców i jest to rekordowa liczba, bo wystąpią także kilkuosobowe zespoły i z pewnością wystąpi w tegorocznym konkursie ponad 200 uczestników. Młodym wykonawcom towarzyszyć będą nauczyciele i rodzice – liczymy, że ponad 400 osób przyjedzie do Sanoka na XX Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe. Przyjadą do Sanoka uczestnicy z sześciu krajów: z Litwy, Białorusi, Ukrainy, Słowacji, Czech, i Polacy. Jurorzy będą oceniać ich występy pracując w trzech komisjach. Przewodniczy całości prof. Bogdan Dowlasz z AM w Łodzi, druga komisja będzie pracować pod przewodnictwem prof. Kladiusza Barana - Rektora UMFC w Warszawie, a pracami trzeciej komisji kierował będzie prof. Joachim Pichura z AM w Katowicach. W jury zasiada elita polskich akordeonistów, a także goście z zagranicy: prof. Richardas Sviackevicius z Wilna, prof. Wiktor Sewriukow z Mińska, Igor Vlah z Banskej Bystricy oraz Nick Petruh z czeskiej Pragi.

        Podczas tego wielkiego święta muzyki akordeonowej odbędą się w sumie trzy wspaniałe koncerty i chociaż wspomniał Pan o niektórych wykonawcach, warto wymienić zarówno daty, jak i wykonawców tych koncertów, bo jestem przekonana, że Sanoczanie także będą chcieli się na nie wybrać.

        Myślę, że udało nam się tak zaplanować te wieczory, że będą one atrakcyjne zarówno dla najwybredniejszych słuchaczy, jak i melomanów.
26 kwietnia podczas Koncertu Inauguracyjnego posłuchamy akordeonisty Macieja Frączkiewicza i Orkiestry Kameralnej Państwowej Szkoły Muzycznej I i II st. im. Wandy Kossakowej w Sanoku, wzmocnionej muzykami Filharmonii Podkarpackiej pod dyrekcją Elżbiety Przystasz. To niezbędny skład do prawykonania Koncertu na akordeon, kotły i orkiestrę symfoniczną Jerzego Mądrawskiego. W drugiej części koncertu wystąpi Motion Trio – zespół, który nie wymaga rekomendacji, bo ten zespół znany jest na całym świecie. W ubiegłym roku zdobyli główną nagrodę za muzykę do filmu „Szczęście świata”. Ogromnym powodzeniem cieszą się w ich wykonaniu utwory Krzysztofa Pendereckiego, Wojciecha Kilara i wielu wybitnych kompozytorów polskich i zagranicznych. Podczas koncertu w Sanoku usłyszymy zarówno znakomite utwory autorskie Motion Trio, jak i opracowaną przez nich „Orawę” Wojciecha Kilara.
        27 kwietnia, w drugim dniu posłuchamy utworów kameralnych. Najpierw dwa duety wykonają utwory nagrodzone w VIII Konkursie Kompozytorskim: pierwszy duet tworzą akordeonista Ivo Jedynecki i wiolonczelista Piotr Mazurek, a drugi Maciej Zimka – akordeon i Miłosz Mączyński – gitara. Drugim ogniwem wieczoru będzie, wspomniany już, recital Bartosza Głowackiego, a zakończy koncert Klaudiusz Baran, który grać będzie na akordeonie i bandoneonie z towarzyszeniem Kwartetu Smyczkowego „Con Affetto”, a program ich występu wypełni muzyka Astora Piazzolli.
        28 kwietnia, w sobotę, odbędzie się koncert galowy, który rozpocznie się wręczeniem nagród i wyróżnień, później duet akordeonowy Maciej Zimka i Wiesław Ochwat wykona dwa następne utwory nagrodzone w Konkursie Kompozytorskim, a zakończy ten wieczór Koncert Laureatów XX Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych „Sanok 2018”.

        Pewnie przygotowanie takiego konkursu zajmuje Panu wiele miesięcy. Mówił Pan o stałej dotacji z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale nie wystarcza ona na wszystkie wydatki związane z festiwalem, bo lista darczyńców jest długa.

        Międzynarodowe Spotkania Akordeonowe w Sanoku są w Ogólnopolskim Kalendarzu Imprez Artystycznych Ministerstwa Kultury, co oznacza, że uczniowie szkół muzycznych mają bezpłatny udział w konkursie, co z pewnością wpływa na ilość zgłoszeń. Częścią kosztów udziału obciążeni są tylko studenci i uczestnicy zagraniczni, ale zawsze staramy się, aby nie były to duże kwoty.
Udaje nam się zebrać odpowiedni budżet dzięki wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wspierają nas Rada Miasta i Burmistrz Miasta Sanoka, i Rada Powiatu, i Starosta Sanocki. Mamy także wielu przyjaciół do których należą: Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, Firma Herb Bolesław Szybist, Rubber Company SA, Pass Polska, Fundacja Bankowa im. Mariana Kantona w Warszawie, Bank Pekao SA, mecenas Adam Nowak, Teresa Lisowska, Drukarnie Piast Kołodziej, Automet Józef Leśniak, Testmer Sanok. Wspiera mnie także dr Tomasz Tarnawczyk – dyrektor PSM I i II stopnia w Sanoku, bo ta placówka jest od początku organizatorem Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych w Sanoku.
        Wszelkie szczegóły dotyczące regulaminu konkursu, harmonogramu przesłuchań i koncertów znajdą Państwo na stronie internetowej PSM I i II st. im. Wandy Kossakowej w Sanoku.
        Koncerty rozpoczynać się będą o 19:00 w Sali Sanockiego Domu Kultury. Zapraszam Państwa serdecznie.

Z prof. ośw. Andrzejem Smolikiem - dyrektorem artystycznym Jubileuszowych XX Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych "Sanok 2018" rozmawiała Zofia Stopińska 4 kwietnia 2018 roku w Sanoku.

Subskrybuj to źródło RSS