wywiady

"Halka" zainaugurowała sezon artystyczny w Operze Śląskiej

        „Halką” Stanisława Moniuszki 16 września 2018 roku Opera Śląska w Bytomiu uroczyście zainaugurowała 74 sezon artystyczny. Autorem libretta jest Włodzimierz Wolski. Wystąpili: Soliści, Chór, Balet oraz Orkiestra pod dyrekcją Stephena Ellery’ego.
Inscenizacja i reżyseria: Marek Weiss-Grzesiński, scenografia: Boris F. Kudlička i Marceli Sławiński, kostiumy: Maria Balcerek, choreografia: Izadora Weiss.

        Pozwolą Państwo, że wymienię jeszcze wykonawców najważniejszych partii solowych: Jolanta Wagner – Halka, Anna Noworzyn-Sławińska – Zofia, Maciej Komandera – Jontek, Adam Woźniak – Janusz, Bogdan Kurowski – Stolnik, Zbigniew Wunsch – Dziemba. Wszyscy znakomicie śpiewali i wspaniale prezentowali się na scenie. Świetnie śpiewał Chór, który przygotowała Krystyna Krzyżanowska-Łoboda. Słowa uznania należą się także Orkiestrze, którą brawurowo poprowadził Stephen Ellery – dyrygent o międzynarodowej sławie, a także aranżer, producent muzyczny i miłośnik twórczości Stanisława Moniuszki. Warto podkreślić, że Artysta na przełomie lat 80-tych i 90-tych ubiegłego stulecia studiował dyrygenturę w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Jerzego Katlewicza, a później doskonalił swe umiejętności w Sankt Petersburgu w Rosji pod kierunkiem Ilii Musina. Aktualnie związany jest z London Gala Orchestra, a także realizuje swoje projekty muzyczne na całym świecie.
        Ktoś może się zastanawiać, dlaczego dyrekcja Opery Śląskiej zaprosiła do poprowadzenia tak ważnego spektaklu dyrygenta, który nie mieszka w Polsce? Dlatego, że Stephen Ellery jest wielkim miłośnikiem twórczości Stanisława Moniuszki i jest doskonałym dyrygentem.
Nie było po spektaklu możliwości zanotowania dłuższej rozmowy z dyrygentem, bo zarówno artyści, jak i wielu melomanów pragnęło zamienić z nim chociaż parę słów.
        Rozmowę rozpoczęłam od kilku komplementów i gratulacji. Maestro przyjął je z zadowoleniem.

        Stephen Ellery: Dziękuję pani serdecznie za ciepłe słowa. Pracowaliśmy solidnie przed spektaklem, bo „Halka” Stanisława Moniuszki nie jest łatwym dziełem, ale soliści to wspaniali, wrażliwi ludzie, obdarowani przez naturę pięknymi głosami, chór macie doskonały, a także w orkiestrze grają bardzo dobrzy muzycy, z wielkim wyczuciem reagujący na każdy gest. Atmosfera podczas prób i występu była wspaniała. Jestem szczęśliwy, że mogłem dyrygować tym spektaklem i wszystko się udało. Bardzo pomagała nam publiczność, która wspaniale reagowała, a to nam dodawało skrzydeł.

        Zofia Stopińska: Po raz pierwszy dyrygował Pan w Operze Śląskiej?

        - Owszem, to mój debiut na deskach Opery Śląskiej, ale miałem już okazję parę lat temu dyrygować zespołem Opery Śląskiej podczas występu w Jaśle na Podkarpaciu. Wiem, że to niewielkie miasto znajduje się niedaleko Rzeszowa, w którym pani mieszka. Wystawialiśmy w Jaśle „Straszny dwór”. Bardzo miło wspominam tę współpracę.

        Od jak dawna interesuje się Pan twórczością Stanisława Moniuszki?

        - Podczas studiów w Krakowie usłyszałem kilka utworów instrumentalnych Stanisława Moniuszki i mogłem być na takich operach, jak: „Halka” czy „Straszny Dwór”. Od razu pokochałem tę muzykę, szczególnie dzieła operowe. Można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego spojrzenia.

        Utwory Stanisława Moniuszki wykonywane są prawie wyłącznie w Polsce. Ten znakomity kompozytor nie cieszył się zagraniczną sławą za życia, teraz jest tak samo.

        - To prawda, że muzyka Stanisława Moniuszki jeszcze do niedawna była w Europie nieznana, ale powoli staramy się to zmieniać. Sprawuję pieczę muzyczną nad Polską Operą w Londynie, działającą przy Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym. Sześć lat temu zaczęliśmy wystawiać opery Moniuszki w Londynie. Pierwszą była Opera „Verbum nobile”, później kolejno: „Halka”, „Straszny dwór”, „Hrabina”, „Paria”, a w tym roku, w październiku, zaprezentujemy operę „Flis”, a w przyszłym roku planujemy zorganizować festiwal poświęcony twórczości Stanisława Moniuszki. W ubiegłym roku w przygotowaniu i spektaklach opery „Paria” brali udział dwaj Japończycy, którzy wkrótce wracają do swojej ojczyzny i już czynią przygotowania do wystawienia opery „Straszny dwór” w Japonii. Jestem przekonany, że twórczość Stanisława Moniuszki będzie coraz bardziej znana nie tylko w Wielkiej Brytanii i Japonii. Promocja twórczości Moniuszki poza Polską to moja misja.

        Mam nadzieję, że tak dobrze rozpoczęta współpraca Pana z Operą Śląską będzie kontynuowana.

        - Ja także mam taką nadzieję, mamy już pewne plany, które będziemy realizować w tym i w 2019 roku. Artyści Opery Śląskiej wystąpią za granicą, ja także będę odwiedzał Polskę. Liczę na owocną współpracę. Chętnie porozmawiam na ten temat w przyszłym roku.

Z Panem Stephenem Ellery rozmawiałam 16 września 2018 roku po spektaklu opery „Halka” Stanisława Moniuszki w Operze Śląskiej w Bytomiu.

        Po zakończeni spektaklu pan Łukasz Goikdyrektor Opery Śląskiej w Bytomiu podziękował serdecznie wykonawcom za wspaniały występ, darczyńcom za wsparcie, a publiczności za gorące przyjęcie i brawa.
        Podkreślił, że symbolem 74. sezonu artystycznego Opery Śląskiej jest labirynt uczuć, w którym błądzą bohaterowie nadchodzących premier. Miłość przeplata się z nienawiścią, a sieć intryg sprawia, że trudno wyzwolić się z emocjonalnych pułapek. Na kanwie ludzkich losów rodzą się najpiękniejsze historie operowe, prezentowane na scenie naszego Teatru w rozpoczynjącym się sezonie. Każdy spektakl skłania do przemyśleń nad wyborem właściwej drogi, pozwalającej pogodzić poryw serca z rozsądkiem.
        Warto także zwrócić uwagę, że opery Stanisława Moniuszki są obecne w repertuarze Opery Śląskiej od początku jej działalności. Szczególne miejsce zajmuje „Halka” , bowiem spektaklem tej opery, przygotowanym przez Adama Didura, 14 czerwca 1945 roku Opera Śląska zainaugurowała swą działalność. Kolejne premierowe spektakle tej opery odbyły się w 1947 i 1955 roku, a później regularnie co dziesięć lat. Spektakl, który odbył się 16 września br., miał swoją premierę 18 czerwca 2005 roku w 60. rocznicę powstania Opery Śląskiej.

Moim domem jest estrada - mówi Maestro Jerzy Maksymiuk

Letnie festiwale muzyczne na Podkarpaciu już się zakończyły. Ostatnim akcentem był wspaniały finał 21. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego. Koncert odbył się 6 września 2018 r. w kościele pw. Ducha Świętego w Mielcu, a wystąpili: Silesian Chamber Players, Agnieszka i Piotr Kopińscy (duet fortepianowy), a dyrygował Maestro Jerzy Maksymiuk. Koncert prowadziła pani Joanna Kruszyńska – Dyrektor Festiwalu i Dyrektor Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu.
Dziennikarze mogli się spotkać z Mistrzem Jerzym Maksymiukiem w dniu koncertu przed próbą. Oto relacja z tego spotkania.

Maestro urodził się w 1936 roku w Grodnie i mieszkał w tym mieście do 1947 roku. Co utkwiło Panu w pamięci z tamtych lat?

- Pamiętam przede wszystkim Niemen, bo mój dom oddalony był od tej rzeki zaledwie kilkadziesiąt metrów. Nigdy już później nie widziałem tak czystej wody, jaka wówczas była w Niemnie. Drugie wspomnienie to cmentarz żydowski, przez który przechodziliśmy, a zimą ojciec nosił mnie na plecach.
Po wyjeździe z Grodna nigdy już nie odwiedziłem rodzinnego miasta. Niedawno miałem nawet propozycję występu w Grodnie i zastanawiałem się, czy tam nie zawitać, ale podobno nie mają tam fortepianu, na którym można koncertować i dlatego zrezygnowałem.
Mieszkałem i występowałem w wielu miejscach na świecie i mogę powiedzieć, że moim domem jest estrada.
Chcę podkreślić, że w Mielcu mam zarezerwowany wygodny hotel, a na plebanii obok kościoła, w którym odbywa się koncert, mam do dyspozycji pokoik, w którym mogę się przebrać, napić się herbaty, kawy, poczęstować się przygotowanymi owocami, a nawet się położyć i odpocząć. Takich wygód nie mieliśmy na przykład w Ameryce czy we Francji. Tam ze względów oszczędnościowych wszystko jest dokładnie wyliczone: przed koncertem odbywa się zwykle krótka próba akustyczna, jeśli jest czas do koncertu, to przeglądam sobie jeszcze partytury, a do hotelu udajemy się dopiero po koncercie, to samo dotyczy posiłków. Często też się zdarza, że zaraz po koncercie jedziemy do następnego miasta.

Czy występował już Pan kiedyś w Mielcu?

- Nie pamiętam, ale być może kiedyś, jak rozpoczynałem koncertować z Polską Orkiestrą Kameralną, odwiedziliśmy i Mielec. Występowaliśmy wtedy na terenie całej Polski, w wielu domach kultury, sanatoriach i kościołach. Być może odwiedziliśmy także i Mielec. Trudno jednak zapamiętać wszystkie koncerty, bo było ich bardzo dużo w Polsce i na świecie.

W programie dzisiejszego koncertu znajdą się dwie Pana kompozycje: „Vers per archi” z 2014 roku – ta kompozycja była już wykonywana i nawet została zamieszczona na wspólnej płycie z Sinfonią Varsovią, która ukazała się w 2016 roku z okazji 80-tych Pana urodzin oraz skomponowany w ubiegłym roku „Polonez” , który także już był wykonywany.

- Owszem, „Polonez” był już wykonywany, ale musze powiedzieć, że ostateczna wersja powstawała dosyć długo, środkowe Trio zmieniałem siedem razy, ale Czajkowski także niektóre utwory pisał po kilka razy, tak samo robił Bruckner, który nawet w czasie wykonywania swojego utworu podchodził do muzyka i wskazywał miejsce, w którym trzeba było zagrać inną nutę. Ja tak nigdy nie robiłem, ale nad „Polonezem” pracowałem pieczołowicie i długo, aż powstała ostateczna wersja i już nie zamierzam zmienić ani jednej nuty. Instrumentuję teraz ten utwór dla „Motion Trio”, które już u Państwa kiedyś koncertowało.

Każdy z grających w orkiestrze muzyków jest indywidualistą. Czy budowanie dobrego zespołu muzycznego można porównać do tworzenia drużyny sportowej – na przykład piłki nożnej?

- Sport, muzyka i matematyka mają pewne zbieżności, ale są różnice, bo w sporcie liczy się wynik, który jest absolutnie czytelny. W muzyce liczy się coś innego, przede wszystkim napięcie i emocje, które kształtują piękno. W sporcie nie kształtuje się piękna, tylko strzela się gole. Żadnej z dyscyplin sportowych i muzyki nie można porównywać, chociaż porównując wyniki, to moja drużyna – Polska Orkiestra Kameralna koncertowała w najwspanialszych salach koncertowych – podam tylko jeden przykład: w Carnegie Hall w Nowym Jorku daliśmy cztery koncerty – to tak, jakby wszyscy piłkarze w drużynie mieli umiejętności i sławę Pelego. Mówię o piłce nożnej, bo najwięcej ludzi lubi oglądać mecze piłki nożnej.

Jak powstają Pana utwory? Tworzy je Pan wyłącznie na zamówienie czy z potrzeby serca.

- Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. O wiele prościej jest w malarstwie, kiedy obraz powstaje na podstawie tego, co widzimy. W muzyce inspiracją jest dźwięk. Twórca musi pisać, tak jak kura musi znieść jajko, bo to jest jego wewnętrzna potrzeba, której nie da się porównać z żadną dyscypliną sportu, czy inną pracą.
O muzyce mogę mówić bez przerwy co najmniej dwie doby.

Łatwo było organizatorom namówić Państwa na przyjazd do Mielca?

- Nie było to proste, bo różnych zobowiązań mam sporo, ale pani Joanna Kruszyńska – Dyrektor Festiwalu i dyrektor Samorządowego Centrum Kultury w Mielcu, przyjechała do Katowic, bo na początku roku miałem tam koncerty i wspólnie z moją żoną Ewą znaleźliśmy jeszcze termin pomiędzy dwiema dalekimi podróżami zagranicznymi. Chciałem przyjechać do Mielca także dlatego, że jest to mniejsze miasto, a ja lubię takie miasta i koncerty w świątyniach, które mają swój klimat i przeważnie dobrą akustykę. Chcę także podkreślić, że Silesian Chamber Pleyers (śląscy kameraliści), to bardzo dobra orkiestra, w której grają pasjonaci i współpracuje się z nimi znakomicie.
Wykonamy dla publiczności Koncert na 2 fortepiany Wolfganga Amadeusza Mozarta. Podziwiam tego kompozytora, bo przecież nie studiował kompozycji ani gry na fortepianie, a grał wspaniale i tworzył doskonałe utwory. Komponowanie było dla Mozarta faktem tak oczywistym, jak zakochanie od pierwszego spojrzenia, bo moment tej prawdziwej miłości jest czymś niezwykłym. Nie znajduję tu odniesienia do sportu czy matematyki, a jedynie do muzyki.
W programie mamy jaszcze dwa moje utwory, o których już mówiłem – „Polonez” i „Vers per Archi” oraz dwa utwory Wojciecha Kilara: najpiękniejszy fragment z filmu „Smuga cienia” oraz „Orawę”. Wszyscy kochają muzykę Wojciecha Kilara, bo był nadzwyczajnym kompozytorem, a „Orawa” jest arcydziełem muzyki minimalistycznej.

Od kilku lat w magazynie psychologicznym „Charaktery” ukazują się Pana felietony. Jak zaczęła się współpraca z tym miesięcznikiem?

- Dowiedziałem się, że dwóch bardzo światłych ludzi mieszkających w Kielcach pomogło zbudować Menorę – pomnik pamięci Żydów z kieleckiego getta zamordowanych przez nazistów, i ktoś zniszczył ten pomnik. Bardzo mnie zabolało, że ludzie mogą być tak okrutni i to było impulsem do napisania utworu „Lament serca. Kielcom in memoriam”. Chciałem w ten sposób wyrazić sprzeciw przeciwko złu, ale jednocześnie wielką nadzieję na dobro. Planowałem krótki utwór, ale w trakcie tworzenia rozrósł się prawie do trzydziestu minut. Dyrygowałem także Orkiestrą Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach w czasie prawykonania.
Jeden z inicjatorów pomnika jest redaktorem naczelnym „Charakterów” i zaproponował nam pisanie o muzyce i naszych podróżach. Bardzo nas to zainteresowało i zaczęliśmy pisać, ale nie jest łatwo pisać takie felietony, ponieważ piszemy o psychologii, ale z muzycznego punktu widzenia. Tematów nam nie brakuje.

Jak Pan ocenia kondycję muzyki klasycznej? Czy nasza publiczność jest przygotowana do jej odbioru?

- Wszyscy wiemy, że bardzo często młodzi ludzie, nawet wykształceni, niewiele wiedzą o geniuszach muzyki klasycznej, bo na co dzień słuchają melodii składających się trzech akordów. Jeżeli przygotowuje się jakieś wydarzenia, nawet transmitowane przez telewizję, to nikt nie pomyśli, że można je uświetnić wykonaniem „Eroici” Ludwiga van Beethovena, tylko wszyscy zastanawiają się, jaki popularny zespół sprowadzić. Niestety, kondycja muzyki poważnej jest w naszym kraju katastrofalna. Jeśli tak będzie dalej, to słuchać nas będzie jedynie niewielka grupa melomanów.
Czasami jestem zapraszany na różne spotkania organizowane w szerszych kręgach i staram się im przybliżyć na przykład postać Beethovena, mówiąc, że tego geniusza można porównać jedynie do słońca, bo jest ono jedno i tylko jeden raz. Uświadamiam, co nam daje słuchanie muzyki Beethovena, jak wpływa na naszą wrażliwość, inteligencję, postrzeganie. Jeśli chcemy się rozwijać, musimy słuchać muzyki geniuszy.
Przyjechaliśmy do Mielca, aby zagrać m.in. Koncert na 2 fortepiany Wolfganga Amadeusza Mozarta. Liczę, że publiczność wypełni ten duży kościół i zauważy, jak wielka jest różnica pomiędzy muzyką Mozarta, a tą, która zewsząd nas otacza.

Proszę nam jeszcze opowiedzieć o najnowszej Pana płycie zatytułowanej „Retro”.

- Wspólnie z panem Januszem Olejniczakiem nagraliśmy płytę, która różni się od poprzednich i zawiera 15 moich miniatur. Ponieważ pochodzę z Grodna, a później nasza rodzina mieszkała w Białymstoku, to doskonale znam grywaną w tych stronach muzykę popularną: charlestony, ragtimy, walce, tanga czy romanse. Do trzech romansów zamieszczonych na płycie moja żona Ewa napisała słowa, a śpiewa je Kasia Moś – oczywiście z akompaniamentem dwóch renomowanych pianistów, laureatów konkursów pianistycznych, czyli Janusza i moim. To nie zdarza się tak często, aby pianiści z dużym dorobkiem wykonywali taki repertuar. To jest płyta, która podobałaby się mojemu tacie, bo kiedy zacząłem się uczyć muzyki, to u nas były dwa wiodące utwory: „Lekka kawaleria” Franza von Suppe i „Czardasz” Vittorio Montiego.
Moje kompozycje stylistycznie utrzymane są w latach 20. I 30. ubiegłego wieku, i z pewnością tato z przyjemnością by ich słuchał. Mam także nadzieję, że ten album zainteresuje wiele osób, które lubią nieco lżejszą muzykę oraz te, które preferują klasykę.

Dokąd udadzą się Państwo po powrocie z Mielca?

- Mamy zaplanowany wyjazd do Nowego Jorku i zastanawiamy się, czy chcemy tam pojechać. Ja byłem tam już kilka razy z występami, ale chcę, aby przy okazji koncertów Ewa zobaczyła sale, w których występowali najwięksi z największych – „bogowie muzyki”. Ja wiem nawet, na którym miejscu siedział Rachmaninow, kiedy było pierwsze wykonanie „Błękitnej rapsodii” Gershwina.
Miło mi się rozmawia, ale muszę już iść na próbę, bo orkiestra i soliści z pewnością już się niecierpliwią. Dziękuję bardzo i pozdrawiam serdecznie.

Szanowni Państwo! Pragnę podkreślić, że Koncert Finałowy 21. Mieleckiego Festiwalu Muzycznego udał się nadzwyczajnie. Kościół p.w. Ducha św. w Mielcu wypełniony był publicznością, która w skupieniu słuchała znakomitych dzieł, a później gromko oklaskiwała wykonawców.
Pierwszym dziełem, które zabrzmiało tego wieczoru, był Koncert na 2 fortepiany K.V. 365 Wolfganga Amadeusza Mozarta. Partie solowe grali występujący z powodzeniem w Polsce i za granicą Agnieszka i Piotr Kopińscy. Pragnę podkreślić, że pan Piotr Kopiński pochodzi z Mielca i w tym mieście rozpoczynał muzyczną edukację.
Maestro Jerzy Maksymiuk nie tylko dyrygował, ale także, w bardzo ciekawy sposób, przybliżał utwory publiczności. Po Koncercie Mozarta przyszła kolej na utwory Jerzego Maksymiuka i zabrzmiały kolejno: „Polonez” i „Vers per Archi”. W planowanej części koncertu znalazły się jeszcze dwa utwory Wojciecha Kilara – „Smuga cienia” i „Orawa”, ale po wykonaniu najbardziej znanego fragmentu z filmu „Smuga cienia” przez solistę Piotra Kopińskiego i śląskich kameralistów, Mistrz Jerzy Maksymiuk spontanicznie również zasiadł do fortepianu i wykonał swoją piękną Kołysankę, a na finał zapowiedział „Orawę” Wojciecha Kilara. Tak jak przewidywałam, Silesian Chamber Players pod batutą Maestro Jerzego Maksymiuka znakomicie grali wszystkie utwory, ale „Orawa” zabrzmiała nadzwyczaj pięknie. Nic dziwnego, że publiczność powstała z miejsc i gorąco oklaskując wykonawców, domagała się bisu. Artyści pożegnali się z publicznością środkową częścią Koncertu na 2 fortepiany i orkiestrę W. A. Mozarta.

Zofia Stopińska

NOWY SEZON ARTYSTYCZNY FILHARMONIKÓW PODKARPACKICH

        Pod koniec września w Filharmonii Podkarpackiej odbędzie się oficjalna inauguracja sezonu artystycznego 2018/2019, ale Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej już od połowy sierpnia pracuje i koncertuje nie tylko w swojej siedzibie.
O letnich koncertach i o zbliżającym się nowym sezonie artystycznym rozmawiam z prof. Martą Wierzbieniec – Dyrektorem Naczelnym Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

Zofia Stopińska: Rocznice obchodzone zarówno w bieżącym, jak i w następnym roku mają wpływ na programy koncertów i ich intensywność.

Marta Wierzbieniec: Rzeczywiście, tegoroczne lato było bardzo pracowite, bo nie tylko od połowy sierpnia, ale też w lipcu mieliśmy parę koncertów i koncertujemy przez cały wrzesień: 2 września nasza orkiestra wystąpi w Baranowie Sandomierskim, 7 września na Rynku w Rzeszowie, 9 w rzeszowskich Ogrodach Bernardyńskich, a 21 września w Filharmonii Podkarpackiej odbędzie się koncert, który będzie prologiem, zapowiedzią całego sezonu, a równocześnie zaakcentowaniem współpracy, jaką Filharmonia od ponad roku prowadzi ze stroną chińską, bowiem stamtąd będziemy gościć zarówno dyrygenta, jak i solistkę koncertu, a jednym z utworów będzie dzieło chińskiego kompozytora. Również we wrześniu odbędą się dwa koncerty dla dzieci i młodzieży – 17 września pod dyrekcją Tomasza Chmiela wystąpi trójka solistów, którzy wykonają znane pieśni patriotyczne i będą także zachęcać młodzież do śpiewania. W programie tego koncertu znajdzie się też polska muzyka filmowa. Myślę, że ten program spodoba się młodzieży.

        Dopiero tydzień po koncercie z udziałem gości z Chin oficjalnie zainaugurujecie sezon artystyczny.

        - Tak, 28 września rozpoczynamy cykl koncertów abonamentowych. Ten wieczór poprowadzi maestro Massimiliano Caldi, który od dwóch lat jest I dyrygentem Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej. Solistami tego wieczoru będą wybitni artyści, małżeństwo flecistów – Agata i Łukasz Długoszowie. W programie znajdzie się Koncert na dwa flety i orkiestrę Franza Dopplera, ale koncert rozpocznie się Toccatą Bolesława Szabelskiego, a w części drugiej znajdzie się muzyka Wojciecha Kilara. Ten program zostanie wcześniej, bo 27 września, zaprezentowany w Sanoku w czasie Festiwalu Im. Adama Didura.
Zapraszamy później na wszystkie koncerty symfoniczne oraz koncerty kameralne, które proponujemy Państwu w czasie sezonu artystycznego. W Międzynarodowym Dniu Muzyki – 1 października w Międzynarodowym Dniu Muzyki, gościć będziemy Kwartet złożony z czterech wiolonczel.
4 października nasza Orkiestra wystąpi w Jaśle, z wyjątkowym koncertem z okazji 40 rocznicy wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową, która przypada 16 października. Program ten kilkanaście dni później powtórzymy w Rzymie.
W koncertach weźmie udział m.in. znana doskonale rzeszowskiej publiczności skrzypaczka Anna Gutowska, będzie także dyrygent w Rumunii, wystąpi znakomity pianista Michał Drewnowski, który wykona 12 października Koncert fortepianowy Stanisława Wisłockiego. Planujemy także, wspólnie z Rzeszowskim Towarzystwem Muzycznym, zorganizowanie konferencji poświęconej temu kompozytorowi, dyrygentowi i pedagogowi. Będziemy mieć także szczęście usłyszeć wielkiego mistrza i jego uczennice – skrzypka Romana Lasockiego i Martę Gębską. Pod koniec października usłyszymy w wykonaniu włoskiego pianisty praktycznie nieznany, bo bardzo rzadko wykonywany, II Koncert fortepianowy e-moll Felixa Mendelssohna. Jednym z dyrygentów gościnnych będzie także Jiři Petrdlik z Czech – artysta, z którym współpracujemy już od kilku lat, a tym razem poprowadzi kameralny skład orkiestry. W listopadzie odbędą się koncerty z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości – główny koncert odbędzie się 11 listopada, w niedzielę o godzinie 16:00. Koncert ten będzie transmitowany przez Program II Polskiego Radia. Orkiestrę poprowadzi Dawid Runtz, a w programie znajdzie się: „Hungaria” Malawskiego, „Trzy utwory w dawnym stylu” Góreckiego, Uwertura tragiczna Panufnika i na zakończenie „Victoria” Kilara z udziałem Chóru Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Tydzień później będziemy gościć Adama Wodnickiego, a program złożony będzie z utworów Ignacego Jana Paderewskiego – Koncert fortepianowy, Fantazja polska i Symfonia „Polonia”. Te dwa koncerty przygotowuje Filharmonia Podkarpacka, ale 9 listopada, kiedy my będziemy się przygotowywać do transmitowanego koncertu w Święto Niepodległości, zaprosiliśmy do udziału w koncercie Krzysztofa Jakowicza i Jakuba Jakowicza, a towarzyszyć im będzie Polska Orkiestra Sinfonia Iuventus. Również 23 listopada będziemy mieli w programie polskie akcenty, bo zabrzmi nie tylko Toccata Artura Malawskiego, ale także Koncert podwójny na skrzypce i altówkę Krzysztofa Pendereckiego – w tym dniu Maestro Penderecki ukończy 85 lat i powiedział mi, że bardzo się na ten koncert cieszy, chociaż nie będzie mógł w nim uczestniczyć. Dwa dni później wystąpimy z tym programem w sali Konserwatorium Muzycznego w Pradze. W wieczór andrzejkowy – 30 listopada wystąpi znakomity trębacz i aranżer Gary Guthman, a w grudniu proponujemy m.in. recital Ewy Pobłockiej, koncert z udziałem znakomitych solistów i Chóru Wydziału Muzyki UR, a program wypełnią „Te Deum” Antona Brucknera i „Te Deum” Wojciecha Kilara.
Przywitamy Nowy Rok w radosnym, rozrywkowym nastroju. Tym razem będą aktorzy, znakomici muzycy i nasza Orkiestra.
Zapraszam serdecznie na wszystkie koncerty.

        Wielką popularnością cieszyły się w ubiegłym sezonie spektakle z cyklu BOOM.

        - Rzeczywiście, spektakle baletowe, operowe, operetkowe i musicalowe spotykają się z bardzo dobrym odbiorem publiczności. Mamy już zaplanowanych kilka wielkich przedsięwzięć na ten rok, ale z racji obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości te produkcje odbędą się nieco później. Pierwsza z nich to „Dziadek do orzechów”, na kilka dni przed wigilią, to bardzo ciekawe widowisko, bo muzyka wykonywana będzie oczywiście przez orkiestrę, ale będzie też kobieta malująca piaskiem. Myślę, że spodoba się Państwu. Kolejne spektakle z tego cyklu odbędą się już w 2019 roku i myślę, że powiemy o nich innym razem. Najwięcej będzie ich na wiosnę i w tym czasie zaproponujemy pewne niespodzianki związane z 200 rocznicą urodzin Stanisława Moniuszki i faktem, że rok 2019 ustanowiony został przez Sejm RP Rokiem Stanisława Moniuszki.

        Nie zapominacie także o dzieciach i młodzieży.

        - Jak co roku organizujemy koncerty w naszej siedzibie, a także podobnie jak w latach poprzednich, od października do maja, codziennie spod Filharmonii wyjeżdża bus z grupą muzyków, którzy występują, prowadząc audycje umuzykalniające w szkołach i przedszkolach naszego województwa. Tych audycji zaplanowaliśmy na cały sezon ponad 800.
Serdecznie zapraszam Państwa na wszystkie wydarzenia organizowane przez Filharmonię Podkarpacką.

Z prof. Martą Wierzbieniec – Dyrektorem Naczelnym Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie rozmawiała Zofia Stopińska 28 sierpnia 2018 roku.

Nie tylko o gwiazdach Festiwalu Bravo Maestro w Kąśnej Dolnej

Od 23 do 25 sierpnia 2018 roku, w Kąśnej Dolnej, odbył się XII Festiwal Muzyki Kameralnej „Bravo Maestro”. Organizatorem tej imprezy jest Centrum Paderewskiego Kąśna Dolna, które opiekuje się jedyną zachowaną na świecie posiadłością Ignacego Jana Paderewskiego – wielkiego Polaka, pianisty i kompozytora, który mieszkał w tym miejscu na przełomie XIX i XX wieku. W tym roku wszystkie koncerty odbyły się w Sali Koncertowej (przypominającej swym kształtem stodołę), znajdującej się niedaleko Dworu Mistrza na terenie zabytkowego parku krajobrazowego. O tegorocznej edycji Festiwalu „Bravo Maestro” rozmawiam z panem Łukaszem Gajem – Dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.

Zofia Stopińska: W tym roku „Bravo Maestro” trwa dosyć krótko, ale udało się Panu zaprosić prawdziwy gwiazdozbiór polskich muzyków.

Łukasz Gaj: Tak, zdecydowanie ważniejsza jest jakość niż ilość. Zawsze jest mi bardzo miło, jak podczas koncertów jest pełna „stodoła” i zawsze staramy się, żeby od 320 do 350 osób przybyło na każdy wieczór. Staramy się tak układać program i zapraszać wyśmienitych artystów, żeby koncert dla wszystkich był atrakcyjny, a jednocześnie na najwyższym poziomie. Artyści także cieszą się, kiedy występują dla pełnej sali.

        Publiczność gorąco przyjęła inaugurujący „Bravo Maestro” spektakl opery „Carmen”, chociaż na afiszach i w programach zapowiadał Pan, że będzie to koncertowe wykonanie.

        - Tak jak powiedziałem po zakończeniu tego wieczoru – wykonawcy nawet mnie zaskoczyli i to dzięki artystom wprowadziłem melomanów w błąd, anonsując wykonanie koncertowe, które tak naprawdę z wykonaniem koncertowym nie miało nic wspólnego. Był to praktycznie „pełnokrwisty” spektakl. Gdyby był jeszcze chór, moglibyśmy uczestniczyć w pełnowymiarowym spektaklu opery „Carmen”.

        Pozwolę sobie wymienić wykonawców tego wydarzenia – wszyscy, bez względu na długość wykonywanych partii spisali się wspaniale: Iryna Zhytynska (Carmen), Tomasz Kuk (Don Jose), Iwona Socha (Micaëla), Jacek Jaskuła (Escamillo), Paula Maciołek (Frasquita), Monika Kordybalska (Mercédés), Krzysztof Kozarek (Le Remendado), Michał Kutnik (Le Dacaire) oraz Mirella Malorny, która wspaniale wykonała partie orkiestry na fortepianie.
Podczas drugiego wieczoru wystąpili także wspaniali artyści, wykonując chwytający za serce program, a w pierwszej części wystąpili świetni młodzi muzycy z Tarnowa, bo okazja była szczególna.

        - Tak, rozpoczął ten wieczór Maciej Łuszczewski – klarnet, laureat nagrody im. Anny Knapik na XXXVI Festiwalu WARSZTATY Z MISTRZAMI – TYDZIEŃ TALENTÓW 2018. To była druga edycja tej nagrody, powołaliśmy ją do życia w ubiegłym roku i przeznaczona ona jest dla wyróżniającego się uczestnika koncertu „Tarnowskie Talenty”. Centrum Paderewskiego funduje nagrodę w postaci uczestnictwa w jednym z koncertów w naszym kalendarzu. Oczywiście wykonawcy otrzymują honorarium i jest to rodzaj stypendium dla młodego wykonawcy. Drugą formą gratyfikacji jest występ u boku słynnego artysty. Klarnecista Maciej Łuszczewski i towarzyszący mu pianista Michał Chrobak poprzedzili występ jednego z najwybitniejszych polskich pianistów młodego pokolenia, Szymona Nehringa. Myślę, że ten występ był równie ważny, a może nawet ważniejszy od nagrody finansowej. Szymon Nehring wykonał wspaniale I Koncert fortepianowy e-moll op. 11 Fryderyka Chopina. To jest mój ulubiony koncert fortepianowy, co wcale nie oznacza, że nie podobał mi się wykonany w roku ubiegłym Koncert f-moll, grany przez Piotra Sałajczyka. Podobnie jak w ubiegłym roku, soliście towarzyszył Kwintet Śląskich Kameralistów w składzie: Dariusz Zboch – skrzypce, Jakub Łysik – skrzypce, Jarosław Marzec – altówka, Katarzyna Biedrowska – wiolonczela i Krzysztof Korzeń – kontrabas. Znakomity występ Szymona Nehringa i Kwintetu Śląskich Kameralistów był ukłonem w stronę muzyki polskiej z okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości. Gorące przyjęcie przez publiczność zaowocowało bisem – Szymon Nehring sięgnął po kolejną kompozycję Fryderyka Chopina i rewelacyjnie wykonał Poloneza fis-moll op. 44 w „naszej stodole koncertowej”.

        Ta stodoła jest tak naprawdę piękną salą koncertową ze wspaniałym klimatem.

        - Również ze wspaniałą akustyką, o czym mogliśmy się przekonać, bo koncerty nie były nagłaśniane, a wykonawcy chwalili akustykę tego wnętrza. Publiczność mogła posłuchać naturalnego, prawdziwego brzmienia instrumentów czy głosu, bez przetwarzania przez elektroniczne urządzenia. Zamontowana niedawno klimatyzacja także poprawiła zdecydowanie komfort zarówno dla wykonawców, jak i dla publiczności. Z wielką przyjemnością można w upalne wieczory słuchać koncertów, kiedy w sali jest odpowiednia temperatura powietrza.

        Rozmawiamy przed wieczorem finałowym, który zapowiada się wspaniale, a królować będzie muzyka polska w wykonaniu wspaniałych artystów.

        - Pomyślałem, żeby ukoronować tegoroczną edycję „Bravo Maestro” koncertem zatytułowanym „MARATON NIEPODLEGŁY. 100 LAT POLSKIEJ MUZYKI”. W programie znajdą się kompozycie polskich twórców ostatniego 100-lecia. Na początku wykonawcy pytali, dlaczego wyznaczam takie ramy, ale później okazało się, że powstał fantastyczny program złożony z całej palety polskich kompozytorów, od utworów Ignacego Jana Paderewskiego, poprzez dzieła m.in. Karola Szymanowskiego, Grażyny Bacewicz, Ludomira Różyckiego, Witolda Lutosławskiego, aż po dzieła Krzysztofa Pendereckiego. W części drugiej pojawi się sporo utworów takich twórców, jak: Jerzy Petersburski, Władysław Szpilman, Krzysztof Komeda, Michał Lorenc czy Krzesimir Dębski. Każdy znajdzie z pewnością ulubiony utwór. Myślę, że godnie złożymy hołd polskim kompozytorom w Kąśnej Dolnej.
Chcę także podkreślić, że wystąpi dzisiaj grono wspaniałych muzyków, którzy przyjeżdżają do Kąśnej nie po raz pierwszy: Iwona Socha, Klaudiusz Baran, Robert Morawski, Katarzyna Duda, Janusz Wawrowski, który grał będzie na Stadivariusie (pierwszym polskim Stradivariusie po drugiej wojnie światowej) – to instrument unikatowy i wszyscy jesteśmy podekscytowani, jak zabrzmi w naszej Sali Koncertowej. Będą także młodzi, ale znakomici muzycy, jak skrzypaczka Celina Kotz, altowiolista Michał Zaborski i wiolonczelista Marcin Zdunik. Jestem pewny, że będzie to wyjątkowy wieczór.

        Do tej pory Festiwal „Bravo Maestro” odbywał się w cyklu dwuletnim, ale już Pan zapowiada publiczności, że spotykać się będziemy każdego roku.

        - Tak, zmienimy formułę tego Festiwalu, ponieważ melomani bardzo lubią „Bravo Maestro” i zgodnie podkreślają, że dwa lata czekania na następną edycję to za długo. Jestem przekonany, że w 1996 roku, kiedy pani dyrektor Anna Knapik wraz z Vadimem Brodskim tworzyli ten Festiwal, gdyby mieli zapewnione fundusze na coroczną edycję, „Bravo Maestro”, odbywałoby się każdego roku.
Teraz dzięki temu, że Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej jest współprowadzone przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, możemy planować różne wydarzenia z dużym wyprzedzeniem i o wiele łatwiej jest, mając środki, tak nimi gospodarować, żeby popularne i lubiane wydarzenia odbywały się w cyklu rocznym. „Bravo Maestro” w 2019 roku na pewno się odbędzie.

        Kilka razy w roku przyjeżdżam do Kąśnej Dolnej na wspaniałe koncerty i za każdym razem widzę, jak to miejsce rozkwita. Za każdym razem widzę coś nowego lub odnowionego.

        - Staramy się wszyscy: zarówno ja i moi pracownicy oraz Zarząd Powiatu. To był jeden z priorytetów, kiedy dwa lata temu zostałem dyrektorem Centrum Paderewskiego, aby zająć się całą infrastrukturą otaczającą dwór. Oczywiście, nie możemy od razu zrobić wszystkiego, ale staramy się robić wszystko w miarę szybko. Chcemy, aby wszyscy, którzy odwiedzają to miejsce, dostrzegali jego wagę i piękno. Wiele robimy także dla wygody melomanów i artystów. Wspomniałem o klimatyzacji, a mogę jeszcze dodać, że jesteśmy świeżo po rozstrzygnięciu przetargu na rozbudowę naszej Sali Koncertowej o bardzo potrzebne sanitariaty, szatnie, garderoby i pomieszczenia techniczne oraz zamontowanie profesjonalnego oświetlenia do Sali Koncertowej. Robimy to wszystko dla wygody melomanów, aby mieli komfortowe warunki do odbioru muzyki.

        Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku się zobaczymy na koncertach w tej Sali.

        - Tak, na pewno, bo najbliższy koncert zaplanowaliśmy na początek października, z zupełnie inną muzyką. Przyjedzie do nas pan Piotr Machalica z recitalem piosenek Wojciecha Młynarskiego i jestem przekonani, że publiczność będzie także oczarowana tym koncertem. Natomiast od 4 do 11 listopada zaplanowaliśmy II edycję Festiwalu Viva Polonia! Ku pokrzepieniu serc. 4 listopada wystąpi Zespół Pieśni i Tańca „Śląsk” z koncertem pieśni patriotycznych, a 11 listopada Opera Krakowska wystąpi u nas z koncertową wersją opery „Manru” Ignacego Jana Paderewskiego. Jestem przekonany, że w ten sposób godnie uczcimy 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.
Już dzisiaj zapraszam Państwa na wydarzenia II Festiwalu Viva Polonia! Ku pokrzepieniu serc.

Z panem Łukaszem Gajem – Dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej Zofia Stopińska rozmawiała 25 sierpnia 2018 roku.

Ogromnie sobie cenię kontakt z Filharmonią Podkarpacką

        Poczesne miejsce w gronie wybitnych artystów muzyków urodzonych w Rzeszowie zajmuje Tomasz Chmiel – dyrygent, pianista, aranżer i pedagog. Artysta studiował w Akademii Muzycznej w Krakowie na dwóch kierunkach, które ukończył z wyróżnieniem – dyrygenturę pod kierunkiem prof. Jerzego Katlewicza, fortepian w klasie prof. Marka Koziaka.
Tomasz Chmiel był dwukrotnym stypendystą Ministerstwa Kultury i Sztuki, został także wyróżniony Stypendium Twórczym Miasta Krakowa. Zdobywca I nagrody w I Ogólnopolskim Przeglądzie Młodych Dyrygentów im. Witolda Lutosławskiego w Białymstoku. Swoje umiejętności doskonalił uczestnicząc w seminariach Helmuta Rillinga Akademii Bachowskiej w Stuttgarcie, podczas kursów mistrzowskich w Salzburgu oraz w Południowej Irlandii. O ożywionej działalności koncertowej i pedagogicznej rozmawiałam z panem Tomaszem Chmielem dokładnie 13 sierpnia 2018 r. w Filharmonii Podkarpackiej.

        Zofia Stopińska: Z okna pokoju dla dyrygenta widać budynek Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie – w ramach tego zespołu działa Liceum Muzyczne, które ukończył Pan z wyróżnieniem w klasie fortepianu. Z pewnością każdy przyjazd do Rzeszowa łączy się ze wspomnieniami związanymi z rodzinnym miastem i szkołą.

        Tomasz Chmiel: Nie inaczej. To zawsze są podróże „do źródeł”. Coraz częściej zabieram swoich synów do Rzeszowa, nie tyle w celach muzycznych, choć też, ale by odwiedzić rodziców. Idąc ulicą Słowackiego mijam Ognisko Muzyczne, niezmiennie działające w tym samym miejscu. Za każdym razem wspominam moją pierwszą nauczycielkę fortepianu, p. Janinę Olchowską, ale i budynek Liceum Muzycznego, w którym tyle ważnych wydarzeń miało miejsce i w którym spotkałem znakomitego pedagoga Wojciecha Żakowskiego.

        Byłam przekonana, że zostanie Pan koncertującym pianistą, a tymczasem działa Pan głównie jako dyrygent. Czy będąc uczniem rzeszowskich szkół muzycznych myślał Pan już o dyrygenturze?

        - Mając 16 lat czułem już, że oprócz ukochanego fortepianu, dyrygentura będzie tym elementem muzycznej ekspresji, która dopełni, wzbogaci mój przemożny apetyt na obcowanie z muzyką, bez której już wtedy nie wyobrażałem sobie jakiegokolwiek życia. Tak więc wybór obu kierunków studiów był naturalnym wyborem.

        Miał Pan ogromne szczęście, bo trafił Pan do klasy wielkiego mistrza batuty prof. Jerzego Katlewicza.

        - To prawda - to wielkie szczęście, dar od losu, ale i najwyższy honor móc studiować u prof. Jerzego Katlewicza, móc obcować z nietuzinkową osobowością, wiedzą, wrażliwością muzyczną i ludzką. Każde z nim spotkanie, na jakiejkolwiek płaszczyźnie, muzycznej, czy z czasem prywatnej - było dla mnie nauką, inspiracją, ważnym, formującym wydarzeniem. Do końca. Mistrz odszedł w 2016. Wielka, wielka strata. Dla świata muzyki, dla mnie dodatkowo ludzka i nie do wypełnienia.

        O zaufaniu Profesora do Pana świadczy najlepiej fakt, że został Pan zaproszony do wspólnego poprowadzenia koncertu.

        - Tak było, choć to już dawne dzieje. Wydarzyło się to po dłuższej nieobecności Profesora związanej z zawałem serca. Niecały rok po tym wydarzeniu, Profesor miał poprowadzić koncert w Filharmonii Krakowskiej. Nie czuł się jednak najlepiej, miał obawy o swoją kondycję. Zaproponował, byśmy dyrygowali na pół. Koncert poprzedziły wspólne próby. W pierwszej części Profesor poprowadził „Popołudnie Fauna” Debussy’ego oraz Koncert skrzypcowy Mozarta z p. Teresą Głąbówną. Po przerwie ja zadyrygowałem Symfonią Francka. Cenną pamiątką pozostał afisz, na którym są nazwiska prof. Jerzego Katlewicza i moje.

        Pana działalność artystyczna toczy się w kilku nurtach, bo jest Pan dyrygentem, ale zdarza się, że prowadzi Pan zespoły grając jednocześnie partie fortepianowe, a także bardzo dużo Pan aranżuje.

        - Aranżacja interesuje mnie od dawna, odkąd dyryguję. Poszukiwałem oryginalnego brzmienia, po trosze autorskiego, ale i niezależnego, dzięki któremu nie muszę zabiegać o materiały muzyczne. Zajmuję się opracowaniami na bardzo różne składy; kiedyś robiłem aranżacje dla kolegów, później dla muzyków zawodowych, od wielu już lat robię opracowania dla orkiestr.
Sięgam po taki repertuar, który albo nie doczekał się opracowań, a który jest mi bliski, albo po prostu inspiruje – myślę tu o operach, kolędach, ale i o wyjątkowym rozdziale w moim życiu muzycznym, jakim było odnalezienie, zrekonstruowanie z rękopisu i opracowanie, a na koniec wykonanie I Symfonii Artura Malawskiego. Filharmonia Podkarpacka kilka lat temu poprosiła mnie o opracowanie cyklu Pieśni Chopina, pieśni patriotycznych, a ostatnio maryjnych. Niedawno, na nowo zaaranżowałem wiele piosenek Violetty Villas, we wrześniu w Filharmonii Częstochowskiej wykonamy cały program z piosenkami Janusza Gniatkowskiego w nowej szacie orkiestrowej.

        Nie tak dawno byłam na koncercie, który prowadził Pan od fortepianu.

        - Przyznam, że dyrygowanie od fortepianu jest dla mnie niezmiennie czymś absolutnie wyjątkowym To okazja „do muzykowania w pełni” , z której korzystam jeśli tylko mogę.

        Muzycy pewnie często marzą, żeby stanąć z batutą i zagrać na takim instrumencie jak orkiestra.

        - Pewnie tak (śmiech).

        Dyrygował Pan już większością orkiestr symfonicznych w Polsce.

        - Nie mogę powiedzieć, że wszystkimi, ale są zespoły zaprzyjaźnione, z którymi często się spotykamy.

        Uczy Pan także dyrygowania, bo zaraz po studiach związał się Pan z Akademią Muzyczną w Krakowie. Ta praca wymaga nie tylko wielkich umiejętności, ale także sumienności i stałej obecności.

        - Oczywiście, że to się z tym wiąże. Pracę w Akademii Muzycznej w Krakowie rozpocząłem zaraz po ukończeniu dyrygentury i tak niezmiennie od 23 lat. Od kilku lat prowadzę własną klasę dyrygentury i powiem tylko tyle - ogromna odpowiedzialność, wielkie ale i piękne wyzwanie.

        Wiem, że na pierwszym miejscu stawia Pan rodzinę, w której przeważają mężczyźni, bo jest was czterech, ale czy rządzą w niej mężczyźni?

        - Dyrygowanie życiem prywatnym, domowym zostawiam w dużej mierze żonie. Na co ona czasem utyskuje (sic!) twierdząc, że ja jestem od poezji (muzycznej), a ona od prozy (życia), w której po kolana brodzi. Prawdą jednak jest, że bez takiego podziału nie mógłbym funkcjonować zawodowo w wymiarze, w którym właśnie funkcjonuję . Ale też i na taki związek się po prostu umówiliśmy, czując, że inaczej się nie da, jeśli chcemy tworzyć dom, rodzinę. Mamy trzech synów, wszyscy uczą się w szkole muzycznej, do której posłaliśmy ich nie po to, by koniecznie zrobić z nich muzyków, ale po to, by także i muzyką uwrażliwiać ich na świat, na drugiego człowieka, by pokazać im inny wymiar życia, nauczyć etosu pracy. Kimkolwiek zostaną, głęboko wierzymy, że muzyka obecna w ich życiu, także w procesie edukacji pozostanie w nich wartością dodaną.

        Rozmawiamy w Rzeszowie, ale przygotowujecie się do koncertów, które odbędą się na dziedzińcach pięknych zamków na Podkarpaciu – w Krasiczynie (15.08) i w Baranowie Sandomierskim (02.09).

        - Tak, przygotowujemy okolicznościowy program, związany z rocznicami, które w tym roku przypadają: polska muzyka filmowa i pieśni patriotyczne. Opracowań dokonałem kilka lat temu, na zamówienie Filharmonii Podkarpackiej. Tu miały swoją premierę, tutaj zostały nagrane w formie płyty dzięki prof. Marcie Wierzbieniec - dyrektor Filharmonii Podkarpackiej.
Chcę podkreślić, że ogromnie sobie cenię kontakt z Filharmonią Podkarpacką i już dzisiaj zapraszam na bardzo ciekawy koncert w listopadzie, związany z 100 rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Wykonamy m.in. Symfonię Paderewskiego – znakomite dzieło i warte tego, by częściej gościło w salach koncertowych.

Z dr hab. Tomaszem Chmielem – znakomitym dyrygentem, pianistą, aranżerem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 13 sierpnia 2018 roku w Rzeszowie.

Zaproszenie na XIV Festiwal Żarnowiec 2018

        Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu oraz Towarzystwo Operowe i Teatralne są organizatorami XIV Festiwalu Żarnowiec 2018 w dniach od 6 do 9 września. Bardzo interesujące wydarzenia, które odbędą się w tym czasie w Żarnowcu, polecamy Państwa uwadze wspólnie z panem Markiem Wiatrem – dyrektorem artystycznym Festiwalu.

        Zofia Stopińska: Festiwal trwać będzie cztery dni i odbędzie się w tym czasie aż sześć bardzo interesujących wydarzeń.

         Marek Wiatr: To prawda, pozwolę sobie opowiedzieć o nich po kolei. W ubiegłym roku odwiedził mnie pan Juliusz Multarzyński – znakomity artysta-fotograf, który bywa na wszystkich ważnych festiwalach muzycznych w Polsce i ślady jego artystycznych podróży śledzić można m.in. na portalu MAESTRO. Długo rozmawialiśmy i ofiarował mi przepięknie wydaną książkę, która powstawała chyba siedem lat i jest to jedno z najpiękniejszych, moim zdaniem, wydawnictw, które widziałem. Jest to książka o wielkiej polskiej śpiewaczce Marcelinie Sembrich-Kochańskiej. Pan Juliusz Multarzyński odwiedził wszystkie miejsca na świecie, w których koncertowała Marcelina Sembrich-Kochańska i przygotował piękną wystawę, na którą składa się ponad 30 portretów z różnych ról tej jednej z największych polskich śpiewaczek.
Po przeczytaniu książki „Marcelina Sembrich-Kochańska – artystka świata”, postanowiłem zaprosić pana Juliusza Multarzyńskiego do Żarnowca, aby zaprezentował tę postać i wystawę podczas wieczoru autorskiego. Aby ubarwić to spotkanie, zaprosiłem moich kolegów z Opery Śląskiej do wykonania arii operowych, również tych, które śpiewała Marcelina Sembrich-Kochańska.
Na ten wieczór obowiązują specjalne zaproszenia, bo ze względu na możliwości lokalowe Muzeum (wystawa i spotkanie będą w budynku Lamusa), nie możemy pomieścić zbyt wielu osób, ale wystawę będzie można zobaczyć po zakończeniu Festiwalu. Przez pewien czas będzie to wielka atrakcja dla wszystkich, którzy będą odwiedzać Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu.
        W drugim dniu (7 września) rozpoczynamy już całą serię koncertów plenerowych i odbędą się w ten piątkowy wieczór dwa koncerty. Podczas pierwszego chcę pokazać młodych, utalentowanych ludzi, w myśl słów Marii Konopnickiej: „...pójdź dziecię, ja cię uczyć każę”. Na plenerowej scenie zaprezentują się utalentowane osoby, których uczyłem lub uczę jeszcze śpiewu, a wystąpią w bardzo różnorodnym programie – od piosenek Czesława Niemena poczynając, na ariach operowych kończąc. W gronie wykonawców znajdzie się student w klasie śpiewu Akademii Muzycznej w Krakowie. Dla młodych wykonawców jest to wspaniałe doświadczenie, że mogą wystąpić na scenie przed dużą publicznością podczas znanego festiwalu i mam nadzieję, że dla niektórych będzie to początek przyszłej kariery.
Ten koncert będzie wstępem do wieczoru z Aloszą Awdiejewem. Tego artysty nie muszę chyba przedstawiać, bo wszyscy wiedzą, że jest to bard z krakowskiej „Piwnicy pod Baranami”. Podczas tego koncertu wystąpią również artyści z tej Piwnicy i muszę podkreślić, że ten koncert cieszy się bardzo dużym zainteresowaniem.

        Wcale się nie dziwię, bo podczas koncertów tego artysty oprócz piosenek prezentowane są żartobliwe teksty, ale wszystko to podawane jest na bardzo wysokim poziomie. Bardzo ciekawa jestem plenerowego spektaklu, który odbędzie się w sobotę.

         - To oczywiste, bo w sobotę po raz pierwszy w historii festiwali w Żarnowcu będziemy mieli spektakl w wykonaniu artystów Opery Lwowskiej. W ubiegłym roku zaprosiłem trójkę solistów z tej Opery i zaprezentowali się znakomicie. Współpraca z artystami ze Lwowa jest dla nas także bardzo ważna, ponieważ Maria Konopnicka także była ze Lwowem związana i została pochowana na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Dyrekcja Opery Lwowskiej zaproponowała nam spektakl opery „Cyganeria” Giacomo Pucciniego – przyjadą soliści, chór, orkiestra, przywiezione zostaną pełne dekoracje. Zapowiada się naprawdę bardzo ciekawy spektakl.

        W ostatnim dniu Festiwalu zaplanowane zostały dwa koncerty.

        - Tak, w związku z tym, że przypada w tym roku 100 –lecie odzyskania przez Polskę niepodległości oraz 110 rocznica pierwodruku „Roty” Marii Konopnickiej, zaprosiłem dwa chóry – z Krosna i z Rymanowa, które śpiewać będą pieśni patriotyczne, aktor Starego Teatru w Krakowie prezentował będzie teksty Marszałka Józefa Piłsudskiego o Polsce i o niepodległości. Wiązanki pieśni patriotycznych zaśpiewają także na zakończenie koncertu soliści Opery Śląskiej i Opery Krakowskiej oraz zachęcą do śpiewania publiczność.
Ostatnim akcentem tegorocznego Festiwalu w Żarnowcu będzie Gala Operetkowa. Po raz pierwszy w tym roku zaprosiłem solistów Opery z Ostrawy, Opery Śląskiej w Bytomiu i Opery Krakowskiej. Piękne melodie ze znanych i mniej znanych operetek zachwycą z pewnością wszystkich.

        Chyba podczas wszystkich festiwali, które obserwowałam, organizowana była jakaś akcja charytatywna. Czy w tym roku też tak będzie?

        - Na każdym festiwalu organizujemy jakieś składki na cele charytatywne dla potrzebujących.
Zawsze ludzie chętnie kupują oferowane wyroby i pieniądze zebrane na cele charytatywne są znaczne. Zbieraliśmy pieniądze na powodzian, Hospicjum w Krośnie, Ośrodek rehabilitacyjno-edukacyjno-wychowawczy Polskiego Stowarzyszenia na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym w Krośnie, zbieraliśmy na karetkę dla Hospicjum Dziecięcego w Rzeszowie, każdego roku te zbiórki są na inny cel.
        W tym roku wspierać będziemy Ojców Bonifratrów z Iwonicza, którzy prowadzą Dom Opieki Społecznej. Będą mieć na naszym Festiwalu stoisko – przywiozą swoją aptekę z ziołami, będzie zakonnik, który specjalizuje się w ziołolecznictwie i będzie informował, które zioła należy stosować na konkretne dolegliwości. Dochód ze sprzedaży ziół przeznaczony zostanie na potrzeby podopiecznych Ojców Bonifratrów. Jestem przekonany, że warto organizować takie akcje i wspierać najbardziej potrzebujących.

        Pewnie nie jest łatwo w dzisiejszych czasach organizować Festiwal, w programie którego przeważają utwory klasyczne oraz o tematyce patriotycznej.

        - Faktycznie, coraz trudniej pozyskać sponsorów na taka działalność, a w tym roku szczególnie, bo jest wiele różnych imprez z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości i sponsorzy mają bardzo dużo próśb o wsparcie tych inicjatyw, ale szczęśliwie udało nam się zebrać środki. Trzeba podkreślić duże zaangażowanie Muzeum w Żarnowcu, które przy okazji Festiwalu promuje postać Marii Konopnickiej i jej twórczość.
        Ciągle odkrywam jakieś ciekawe powiązania z tą wielką poetka i pisarką. Od pewnego czasu wolny czas poświęcam na stworzenie drzewa genealogicznego rodziny ze strony mojego dziadka, doktora Tokarskiego, który leczył Marię Konopnicką. Niedawno znajomy powiedział mi, ktoś poszukuje tej samej rodziny. Skontaktowaliśmy się przez Facebooka, a później telefonicznie i okazało się, że mój pradziadek i prababka tej pani byli rodzeństwem. Osobiście poznaliśmy się w Krakowie, gdzie miałem koncert i wystawę w Collegium Maius Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wspomniałem wtedy, że nasz pradziadek leczył Marię Konopnicką, a dowiedziałem się, że jej prapradziadek ze strony ojca to był Jan Konopnicki, a jego brat Jarosław był mężem poetki. Otrzymałem zdjęcia teściów Marii Konopnickiej i kilka innych fotografii. Będziemy tę panią gościć w czasie Festiwalu i mam nadzieję, że wiele ciekawych faktów usłyszymy, bo ona uczestniczy we wszystkich zjazdach rodziny Konopnickich. Świat jest naprawdę mały.

        Ciekawie zapowiada się XIV Festiwal Żarnowiec 2018, który odbywał się będzie od 6 do 9 września.

        - Szanowni Państwo! Wspólnie z panem Pawłem Bukowskim – dyrektorem Muzeum Marii Konopnickiej, zapraszamy Państwa na ten Festiwal, już można kupować bilety i karnety, a więcej informacji znajdą Państwo na stronie internetowej Muzeum.

Z Panem Markiem Wiatrem – dyrektorem Artystycznym XIV Festiwalu Żarnowiec 2018, świetnym tenorem i malarzem rozmawiała Zofia Stopińska 22 sierpnia 2018 roku.

Piękny Łańcut i Stradivarius w rękach Mistrza Janusza Wawrowskiego

        Zofia Stopińska: Mam przyjemność rozmawiać z Panem w Łańcucie – pięknym mieście, które dla Pana jest miejscem szczególnym, do którego od lat Pan powraca, a zaczął Pan tu przyjeżdżać na Międzynarodowe Kursy Muzyczne, będąc bardzo młodym człowiekiem – pamięta Pan pierwsze pobyty w Łańcucie?

        Janusz Wawrowski: Oczywiście, pamiętam lekcje, występy i to uczucie, kiedy się wychodziło na estradę sali balowej Zamku, aby wykonać utwór podczas popisu lub koncertu. Pamiętam zajęcia z moim Profesorem Mirosławem Ławrynowiczem i innych wspaniałych pedagogów z różnych części świata, z którymi miałem także okazję pracować.
        Pobyty na łańcuckich Kursach zawsze kojarzą mi się z dużą pracą, bo kiedy byłem uczestnikiem, zawsze trzeba było całymi dniami ćwiczyć, a odkąd zacząłem tutaj przyjeżdżać w roli pedagoga, to praktycznie przez cały dzień mam lekcje. Zawsze z wielką radością przyjeżdżam do Łańcuta, bo niezmiennie panuje tutaj wspaniała atmosfera zarówno podczas zajęć, jak i koncertów. Wszyscy słuchacze koncertów doskonale znają się na muzyce, bo są to w większości pedagodzy i uczestnicy Kursów, ale nie jest to publiczność, która przychodzi wyłącznie po to, by słuchać i krytykować, ale taka, która wspiera i docenia kunszt występujących wykonawców.

         Aby być Mistrzem, trzeba było wcześniej dość długo terminować u mistrzów – proszę powiedzieć o tych, którzy mieli największy wpływ na Pana grę. Bardzo ważnym Pana mistrzem był prof. Mirosław Ławrynowicz, ale korzystał Pan także z rad innych mistrzów.

        - To prawda, swoje umiejętności doskonaliłem pod okiem prof. Mirosława Ławrynowicza, a później moim mistrzem był zaprzyjaźniony z prof. Ławrynowiczem prof. Yair Kless z Izraela, który parę razy był na Kursach w Łańcucie. U niego studiowałem na stałe, tak jak u prof. Ławrynowicza. Podczas łańcuckich Kursów miałem także możliwość kontaktu z kilkoma znakomitymi profesorami, a chyba najczęściej miałem lekcje z prof. Wolfgangiem Marschnerem i prof. Petru Munteanu.
Najbardziej utkwiły mi w pamięci lekcje z prof. Wolfgangiem Marschnerem, z którym pracowałem nad wieloma częściami Partit i Sonat na skrzypce solo Bacha i Kaprysami Paganiniego.
         Pozytywnie wpływały na mój rozwój podczas łańcuckich Kursów liczne popisy i koncerty, a także rozmowy z innymi uczestnikami na temat ćwiczenia i repertuaru. Kiedy próbowaliśmy w czasie lekcji robić jakieś porównania, to prof. Ławrynowicz zawsze przerywał wszelkie dyskusje mówiąc: „Ty nie jesteś Dondalski, ty nie jesteś Makowska, ty jesteś Wawrowski i graj jak Wawrowski. Każdy ma swoją drogę”. Nigdy nie było porównywania, które źle mogło wpływać. Czasami prof. Ławrynowicz wskazywał konkretne elementy mówiąc: „Zobacz, ten to gra tak i ma świetny dźwięk – mógłbyś też starać się tak grać”. Profesor zawsze oddalał sferę negatywnej konkurencji.

        Pan Krzysztof Szczepaniak – zapowiadając podczas Kursów koncerty mistrzów i wyróżniających się uczestników, powtarza często, że: „Droga na estrady świata prowadzi przez estradę sali balowej łańcuckiego Zamku”. Czy tak jest? Czy do udziału w licznych międzynarodowych konkursach przygotowywał się Pan również w Łańcucie?

        - Oczywiście, że tak. Ja myślę, że to jest też pewien symbol, bo takie duże, ważne, międzynarodowe kursy, które się odbywają w Łańcucie, w Salzburgu i w innych częściach świata, zawsze bardzo wpływają na rozwój i mobilizację młodego człowieka. Wpływa na to wiele elementów; praca innych „nakręca” młodych ludzi (jeżeli inni pracują, to my też), możemy zobaczyć i posłuchać, jak inni są przygotowani, jak grają, jest kontakt z wieloma mistrzami oraz koncerty mistrzów. Dobrze wpływa także na rozwój uczestników większa intensywność lekcji niż w czasie roku szkolnego, oraz różnorodność zajęć: młodzi ludzie grają w zespołach kameralnych, orkiestrach, chodzą na zajęcia z kształcenia słuchu i to powoduje, że w ciągu dwunastu dni przyswajają sobie ogromną wiedzę. Jestem przekonany, że trudno jest chyba rozwinąć się i zrobić karierę nie uczestnicząc w tego typu imprezach.

        Po ukończeniu studiów Pana działalność toczy się w dwóch głównych nurtach – koncertującego wirtuoza i pedagoga. Ten drugi nurt wymaga od Pana dużego wysiłku i zajmuje Panu także sporo czasu, bo nauka gry na skrzypcach w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie wymaga systematycznej obecności Pana na uczelni i nawiązania dobrego kontaktu z każdym studentem, który jest w Pana klasie – często nie są to tylko sprawy związane z samą grą.

        - Poruszyła pani bardzo ciekawy temat i słusznie pani dostrzegła, że w tym zawodzie najtrudniejsze jest to, iż do każdego ucznia czy studenta musimy podchodzić indywidualnie. To jest jeden z niewielu zawodów nauczanych na zasadzie mistrz i uczeń. To jest fenomenalny sposób kształcenia, chociaż kosztowny z punktu widzenia społeczeństwa, bo na większości uczelni jeden profesor daje wykład dla kilkudziesięciu osób czy prowadzi zajęcia praktyczne z kilkunastoma studentami. Pedagog ma swój program i konkretną wiedzę do przekazania, której wszyscy obecni muszą się nauczyć.
        U nas proces nauczania przebiega zupełnie inaczej. Musimy się dostosować do możliwości ciała danego człowieka, do jego psychiki, sposobu bycia czy umiejętności już nabytych. To jest proces chyba najtrudniejszy. Wszelkie stałe systemy są niemożliwe, bo możemy je wypracować, ale przed nami zawsze staje indywidualny człowiek i jak pani wspomniała, trzeba do niego dotrzeć w taki sposób, jaki jest właściwy dla danej osoby. Fizyczne aspekty bardzo często zmieniają podejście do konkretnej osoby i to jest w nauczaniu indywidualnym najtrudniejsze.

        Zawsze lubił Pan trudne wyzwania – będąc studentem zachwycał Pan wykonaniem podczas jednego koncertu 24 Kaprysów skrzypcowych – Niccolo Paganiniego. To unikalna umiejętność i mieliśmy okazję być na koncercie w sali balowej, kiedy te Kaprysy zabrzmiały – przyznam się, że do dzisiaj ten koncert pamiętam tak, jakby odbył się rok albo dwa lata temu. Takie koncerty wypełnione wyłącznie Kaprysami Paganiniego grał Pan wielokrotnie zachwycając publiczność niepowtarzalną interpretacją. Podziwiał Pana za ten wyczyn prof. Wolfgang Marschner mówiąc między innymi, że Pana wielkie umiejętności można porównać z grą „tylko kilku renomowanych europejskich skrzypków”, oraz inni wielcy skrzypkowie – m.in. Ida Haendel mówiąc: „Pan Janusz Wawrowski jest skrzypkiem o wyjątkowej wartości, który zasłużył sobie na wspaniałą karierę na scenie koncertowej” i Konstanty Andrzej Kulka, który po wysłuchaniu Kaprysów Paganiniego w Pana wykonaniu stwierdził, że jest spokojny o przyszłość polskiej wiolinistyki. Pochwały takich mistrzów dodawały Panu skrzydeł.

        - Konstruktywne, pozytywne opinie są bardzo ważne dla młodego człowieka. O wiele trudniej jest wskazać pozytywy i coś konstruktywnego o nich powiedzieć, niż krytykować. Krytykować można z łatwością wszystkich, nawet sławnych wirtuozów. Konstruktywne uwagi są bardzo ważne w procesie nauczania. Ucząc staram się młodym ludziom dawać pewność, że robią coś dobrze. Jestem pewny, że bardzo wrażliwa młodzież w szkołach artystycznych – w tym w szkołach muzycznych, ma z tym dosyć duży problem. Wynika to z naszej polskiej mentalności, że my nie lubimy się chwalić. We Włoszech kiedyś jeden ze znakomitych muzyków powiedział mi: „...wy, Polacy, gracie świetnie i zawsze mówicie, że gracie kiepsko, nie rozumiem, dlaczego tak mówicie”.
        Moja żona była kiedyś na kursach u wybitnej profesorki uczącej w Niemczech i Szwajcarii, która kiedyś pracowała z Anną Netrebko. Podczas tych kursów były uczestniczki z różnych krajów, m.in. Amerykanki, Niemki i Polki. Pomimo, że wszystkie Amerykanki i Niemki śpiewały na o wiele niższym poziomie, były bardzo z siebie zadowolone, a Polki nie. Nawet pani profesor powiedziała – „... wy, Polki, śpiewacie o wiele lepiej, a ciągle schodzicie ze sceny niezadowolone”.
        Trzeba umieć siebie skrytykować, trzeba dostrzegać swoje błędy, ale trzeba zobaczyć też swoje pozytywy. Zawsze to powtarzam młodym ludziom, że kiedy już zaczynają się koncerty, to trzeba być pewnym siebie, bo publiczność to czuje i widzi. Tutaj nie chodzi o zarozumiałość i przechwalanie się, ale trzeba być pewnym tego, co już umiemy. Trzeba także być świadomym tego, że może nam coś nie wyjść i nie jest to najważniejsze, bo czasem nawet najwięksi muzycy mylą się na scenie. Nikt ich nie skreśli za jeden zły dźwięk czy takt, bo wszyscy ich kochają za to, co dobrze robią, jak pięknie zagrali cały utwór czy recital.
Po moim koncercie w sali balowej Zamku bardzo mnie ucieszyła uwaga młodych ludzi, którzy odważyli się i powiedzieli mi: „...bardzo nam się podobała Pana prezencja na scenie, bo nawet jeżeli się Panu coś delikatnie zdarzyło (uważne spojrzenia, czy się nie denerwuję), to Pan tak super się wtedy uśmiechał, był Pan cały czas pewny siebie” (śmiech).
Dla usprawiedliwienia powiedzieli, że byli na koncercie uczestniczki, która w trakcie gry pomyliła się i to ją tak wytrąciło z równowagi, że przestała grać i prawie się rozpłakała.
Bardzo bym chciał, aby młodzież potrafiła docenić umiejętności.
        Zastanawiam się, czy nie ma jakiegoś błędu w kształceniu młodych muzyków, bo nasz system nauczania jest bardzo wymagający i jest to dobre, ale uważam, że niektórym pedagogom przydałyby się lekcje z psychologii. Może z psychologami powinni popracować, jak załatwiać swoje problemy i nie przenosić ich na dzieci. Nie uczę dzieci ani młodzieży ze szkół średnich, ale zdarza mi się bywać w różnych miejscowościach, gdzie proszą mnie o konsultacje przy okazji koncertów. Zdarzyło mi się spotkać dziewczynkę, która tak bardzo się bała, że nie chciała odpowiedzieć na żadne pytanie. Później dowiedziałem się, że jej nauczyciel jest bardzo nerwowy. Często dzieci padają ofiarą różnych frustracji nauczycieli. Wiem, że zarobki nauczycieli są bardzo małe, a uważam, że nauczyciele, którzy uczą dzieci i młodzież, wykonują bardzo odpowiedzialną pracę i powinni być naprawdę dobrze opłacani. Czekam na czasy, kiedy w Polsce zaczniemy doceniać siłę intelektu, siłę umysłu i siłę jednostek. Tacy nauczyciele w szkołach muzycznych I i II stopnia są na wagę złota i śmiem twierdzić (chociaż uczę tylko w szkole wyższej), że oni są ważniejsi od tych, którzy uczą w akademiach muzycznych.

        To prawda, bo jeśli na początku nauki gry na instrumencie źle się ułoży aparat, czy popełni się inne błędy w szkole muzycznej I stopnia, których nie skoryguje się w szkole II stopnia – to czasem już trudno to zmienić na studiach i wówczas trzeba zmienić zawód.

        - Tak czasem bywa, bo już nie da się „odkręcić” pewnych rzeczy. Dlatego tak podkreślam rolę nauczycieli w szkołach muzycznych.

        XXI wiek jest dla Pana szczęśliwy w wielu dziedzinach działalności artystycznej – warto w tym miejscu powiedzieć o nagraniach – w 2007 roku utrwalił Pan 24 Kaprysy op. 1 - Niccolo Paganiniego dla wytwórni CD Accord i płyta ukazała się wówczas na rynku. Ponownie Kaprysy wydane zostały w 2016 roku przez wytwórnię Warner Music, ponieważ tamten nakład w całości został sprzedany. Od tego czasu współpracuje Pan z tą międzynarodową wytwórnią fonograficzną w ramach wieloletniego kontraktu.

        - Nie tak było do końca. To wydanie było mocnym stempelkiem, ale dopiero chyba cztery albo pięć lat później doszło do podpisania kontraktu z Warner Music. Pierwszą moją płytę „Aurora” nagrywałem dla EMI Classics i z tą wytwórnię podpisałem kontrakt, ale EMI zostało wykupione przez Warner. Wówczas postanowiliśmy zrobić reedycję 24 Kaprysów Paganiniego, a później nagrana została „Sequenza”, która została nagrodzona Fryderykiem, oraz najnowsza płyta „Brillante”.
W tej chwili mam już tyle różnych propozycji płytowych i tyle się dzieje, że musimy wybierać, co chcemy nagrywać i w jakiej kolejności, bo nie można zbyt często „wypuszczać” nowej płyty. To nie byłoby dobre.

        Dzieje się z pewnością tak dlatego, że zarówno „Aurora”, „Sequenza” oraz „Brillante” otrzymały świetne recenzje nie tylko z Polsce. O najnowszej płycie nagranej przez Pana ze Stuttgater Philharmoniker pod batutą Daniela Raiskina, zawierającej II Koncert skrzypcowy d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego oraz Fantazję szkocką op. 46 Maxa Brucha, w BBC Magazine czytamy: „Dysponujący bogatą paletą brzmieniową Wawrowski stawia z pewnością siebie czoła wirtuozowskim wyzwaniom Wieniawskiego”, zaś Mark Pullinger w Gramphone pisze: „Brzmienie Wawrowskiego jest ciemne, soczyste i pełne słodyczy, z ciepłym vibrato w przepięknej drugiej części Romanza”. Sięgnęłam po zagraniczne opinie o tej płycie, ale w Polsce także została ona bardzo ciepło przyjęta. Dokonał Pan także nagrań muzyki skomponowanej dla potrzeb hollywoodzkich filmów. Czy ma Pan jakieś plany związane z filmem?

        - Dwa razy współpracowałem z Janem A. P. Kaczmarkiem, przy okazji jego dwóch filmów. Nie mogę jeszcze zdradzić dużo szczegółów, ale zapowiada się, że to, co się wydarzyło, będzie małym epizodem w porównaniu do tego, co się niedługo wydarzy, bo zapowiada się wielka produkcja filmowa, w której skrzypce i muzyka skrzypcowa odegrają jedną z głównych ról. To będzie film o zasięgu międzynarodowym. Pod koniec roku będę mógł powiedzieć więcej na ten temat.

        Przez cały czas prowadzi Pan działalność koncertową, występując z recitalami i koncertami symfonicznymi w Polsce, na terenie Europy i Izraela – w słynnych salach koncertowych i na prestiżowych festiwalach.

        - Teraz także moja działalność koncertowa zatacza coraz to szersze kręgi. Myślę, że najbliższy rok przyniesie dużo nowych wydarzeń. Nawiązałem bardzo ciekawe kontakty w Azji, gdzie moją działalnością zainteresowało się wiele wpływowych osób. Jest też wielka szansa, że tam wkrótce bardzo ważne koncerty będę grał i może także nagrywał płyty. Mam również propozycje występów w Kanadzie, a także zapowiadają się koncerty w innych krajach Ameryki. Kluczem do otwierania serc menedżerów, dyrektorów orkiestr i innych instytucji muzycznych jest instrument, o którym za chwilę opowiemy.

        Często artyści mówią, że każdy koncert jest tak samo ważny i ja im wierzę, ale każde wnętrze, towarzysząca orkiestra lub zespół kameralny czy pianista, a także obecna w sali publiczność – inspirują inaczej.

        - Powiem jeszcze bardziej przewrotnie, że czasem coś, co planujemy bardzo długo i wszystko ma być super – koncert, sala, orkiestra, a jak przychodzi ten dzień, to z różnych życiowych powodów (ile pospaliśmy, co zjedliśmy, źle się czujemy), okazuje się, że ten koncert nie robi takiego wielkiego wrażenia, chociaż publiczność jest zadowolona i nagradza nas gorącymi brawami, ale my wewnętrznie nie przeżyliśmy tak bardzo tego koncertu. Natomiast czasami jakiś spontaniczny, zaplanowany z niewielkim wyprzedzeniem koncert, z pozoru bardzo mało ważny, a z różnych powodów – wyjątkowej publiczności czy atmosfery, może także naszej predyspozycji albo ułożenia gwiazd na niebie, powoduje to, że czujemy, jakby to był jeden z najwspanialszych koncertów w naszym życiu. Tego nie da się przewidzieć i dla mnie osobiście jest to wspaniałe. Dzięki temu nasz zawód jest żywy i nie popadamy w rutynę.

        Wielką uwagę przykłada Pan do muzyki polskiej – zarówno z minionych epok, jak i współczesnej, a często kompozytorzy obdarzają Pana takim zaufaniem, że powierzają Panu prawykonania swoich utworów.

        - Robię to od wielu lat i dotyczy to zarówno muzyki solowej, jak i kameralnej, bowiem z powodu zawirowań historycznych, ale też – trzeba się uderzyć w pierś – z powodu własnych zaniedbań, Polacy nie wypromowali swojej muzyki, a mamy bardzo dużo utworów i wielu kompozytorów nieznanych. Szukając, zawsze można znaleźć kilka perełek, bo wiadomo, że nie wszystko jest fantastyczne, ale myślę, że nawet dla kilkunastu wartościowych utworów, których nie zna świat, a powinien poznać – na przykład Koncert skrzypcowy Mieczysława Karłowicza, który poza Polską praktycznie nie jest znany. Jest to niezrozumiałe dla mnie i dla wielu ludzi, którzy usłyszeli ten Koncert w moim wykonaniu albo w wykonaniu jednej z moich najlepszych studentek. To jest wielkie zaniedbanie i nawet dla tych kilku utworów warto pracować nad promocją polskiej muzyki.
        Ostatnio czasami analizuję, w jako sposób stało się, że gram na Stradivariusie, to mogę śmiało stwierdzić, że jest to nagroda za to, że właśnie taką politykę obrałem w swojej karierze, bo osoba, która się zdecydowała, żebym to ja grał na tym instrumencie, wie, że gram dużo muzyki polskiej i jest to ważny nurt w mojej działalności. Człowiek ten jest wielkim patriotą i chciał, aby na tym instrumencie grał Polak, który będzie grał muzykę polską na całym świecie.

        Ten wspaniały instrument my usłyszeliśmy po raz pierwszy 22 lipca podczas koncertu w sali balowej Zamku w ramach 44. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, a Pan także od niedawna na nim gra, bo niedawno został zakupiony.

        - Gram na nim niecałe dwa i pół miesiąca. Jest to znakomity instrument. Każdy skrzypek czy lutnik jak zobaczy go z bliska, jest zachwycony. Ja uważam, że jest to najlepszy Stadivarius ze wszystkich, które miałem w rękach przez ostatnie dwa lata, bo miałem możliwość testowania różnych instrumentów. Ciekawe jest również to, że ten instrument jest odnalezioną perełką, bo nie jest znany i w XX wieku nie grał na nim żaden znany skrzypek. Był trzymany przez rodziny, które traktowały go jako skarb. Przez ostatnie pół wieku był w magnackiej rodzinie włoskiej spod Rzymu i leżał w sejfie, grano na nim raz na rok, przeglądał go i konserwował lutnik, i znowu trafiał do szafy.
Dzięki temu instrument jest w świetnej kondycji, ale wymaga rozgrywania i po tych dwóch miesiącach jego brzmienie już się zmieniło na korzyść, ma niesamowite możliwości dźwiękowe, i mam nadzieję, że uda mi się go rozsławić, bo na pewno jest to jeden z najlepiej brzmiących Stradivariusów, mogę to z pełną odpowiedzialnością stwierdzić. Mówię o tym z dreszczykiem emocji, bo nie jest to instrument, na którym grali znani skrzypkowie – Wieniawski, Lipiński, Perlman..., tylko właśnie odnaleziony.

        Ważny jest także rocznik – 1685.

        - Tak, bo to rok urodzin Johanna Sebastiana Bacha. Jest to ciekawy instrument konstrukcyjnie, bo zbudowany został w czasie, kiedy Antonio Stradivari już wychodził spod opieki swojego mistrza – Amatiego i poszukiwał swoich form. Znawcy doszukują się w tym instrumencie cech ze złotego okresu. Jeden z londyńskich lutników stwierdził, że on w sumie ma więcej cech złotego okresu, niż inne instrumenty robione w tym czasie, a jeszcze ma trochę cech instrumentów Amatiego, bo jest trochę wyższy. Moim zdaniem jest to piękny instrument, widziałem kilka Stradivariusów, ale ten jest wyjątkowy i ja porównuję go z idealną, piękną kobietą. Nie znam się na budowie instrumentów tak, jak lutnicy, a jedynie oceniam ich dźwięk, ale ten instrument jest po prostu piękny – proporcje, oryginalny lakier – łezka wzruszenia kręci się w oku.

        Do udziału w koncercie „Mistrz i uczniowie” zaprosił Pan trzy uczestniczki: Amelię Mońko, Aleksandrę Kwaśny i Justynę Marczak, które grały utwory Bacha, Schuberta i Wieniawskiego. Pan, z towarzyszeniem pianisty Grzegorza Skrobińskiego, w drugiej części wieczoru wykonał: „Melodię” Paderewskiego, „Serenadę” Karłowicza, „Oberka” Bacewiczówny, „Recitativo e arioso” Lutosławskiego i „Poloneza koncertowego D-dur” Wieniawskiego. Były także znane utwory na bis. Myślę, że celowo w programie koncertu w Łańcucie znalazły się utwory, które wszyscy znają i mógł Pan pokazać całą urodę tego instrumentu.

        - Tak, to był mój cel - pokazać piękno brzmienia tego instrumentu, stąd utwory, w których jest dużo kantylen, śpiewności, ale momentami także trochę popisów technicznych, żeby każdy mógł docenić i usłyszeć to, co już zna, ale jakby w nowej odsłonie.

        Chcę jeszcze zapytać o działalność założonej przez Pana niedawno orkiestry kameralnej Warsaw Pleyers.

        - Jest to orkiestra smyczkowa 16-osbowa, która powstała nie tylko z mojej inicjatywy, ale także studentów i absolwentów. Mamy już za sobą kilka koncertów i bardzo mnie cieszy, że mamy coraz to więcej zaproszeń, bo od razu udało się nam osiągnąć wysoki poziom artystyczny. Brzmimy jak profesjonalna orkiestra kameralna i bardzo mi zależy, aby tworzyli ją ludzie pozytywnie nastawieni na współpracę. Zobaczymy, jak się będziemy dalej rozwijać. Można powiedzieć, że jest to elitarny zespół, bo tworzą go bardzo dobrzy, młodzi muzycy, którzy wielokrotnie nagradzani byli na konkursach. Pod moją opieką artystyczną mają możliwość występów na różnych ciekawych koncertach. Dla mnie – skrzypka solisty jest to także coś atrakcyjnego, bo w każdej chwili menedżerom na świecie mogę zaproponować zespół, który świetnie gra i prezentuje wysoką jakość. Marzę, aby mogli grać na jak najlepszych instrumentach. Oczywiście nie musi to być szesnaście Stradivariusów, ale pewien problem jest, bo nie mamy w Polsce kolekcji, które mogłyby służyć takim młodym zdolnym muzykom. Dobre instrumenty naprawdę wpływają na brzmienie zespołu, a nie da się go osiągnąć na instrumentach średniej jakości.

        Miejmy nadzieję, że niedługo ta orkiestra trafi pod czyjeś opiekuńcze skrzydła i jej członkowie będą mogli zajmować się głównie grą w tej orkiestrze.

        - Mam taką nadzieję. Aktualnie pracujemy najlepiej, jak potrafimy, nie mamy etatów, ale gramy coraz więcej koncertów i zawsze staram się, aby każdy był godnie wynagradzany. Mamy nadzieję, że ten projekt będzie się rozwijał.

        Rozmawiamy w czasie wakacji, bo kursy odbywają się zawsze w lipcu. Minęła już godzina dwudziesta, a na spotkanie przyszedł Pan prosto z pracy. Lipiec się kończy – kiedy znajdzie Pan więcej czasu dla rodziny, na odpoczynek, na realizację swoich pasji pozamuzycznych. Będzie na to czas?

        - Parę miesięcy temu nie byłoby to takim wielkim problemem, ale niestety, ostatnio jest to duży problem – od kiedy pojawił się Stradivarius i wiele intensywnych działań, to nie mam czasu na żadną z wymienionych przez panią przyjemności. Pracuję nad tym w moim umyśle i chcę, żeby ten stan rzeczy się jednak zmienił.  Wiem, jak ważne jest dla muzyka i każdej osoby, która pracuje intelektem (bo nasza praca jest bardzo intelektualna, chociaż jest to także praca fizyczna), żeby mieć przestrzeń i mieć z czego czerpać inspiracje. Coraz to częściej odczuwam, bo często mam całe serie koncertów i spotkań, bo jestem nie tylko muzykiem, ale też menedżerem, organizatorem i niestety wiem, jak czasem jestem tym zmęczony i jak trudno mi znaleźć inspiracje na koncert. Czasami starczy tylko kilka dni wolnego, a nabieram nowego oddechu i ja to czuję, jestem przekonany, że słyszy także publiczność ten przypływ nowej energii. Mam parę takich wzorców jak Krystian Zimerman czy Piotr Anderszewski – wspaniali polscy pianiści, znam paru wokalistów, którzy też robią fantastyczne kariery światowe, ale wiem, że oni starają się nie przeładowywać swojego kalendarza. Ja bym bardzo chciał też chociaż zbliżyć się do ich rytmu życia. Już jestem na takim etapie, że nie muszę przyjmować wszystkich propozycji koncertowych, ale jeszcze nie mogę sobie pozwolić na granie kilkunastu koncertów w ciągu roku. Bardzo bym chciał dołączyć do grupy dobrze wycenianych finansowo muzyków, ale nie po to, żeby być milionerem, ale po to, żeby mieć niezbędną przestrzeń pomiędzy występami, bo jestem świadomy, że wchodzenie na coraz to wyższy poziom kosztuje wykonawcę coraz to więcej energii. Nie wszyscy to rozumieją, ale tak jest. Chciałbym mieć komfort, żeby tych koncertów grać niewiele, ale jak najlepsze.

        Tworzycie artystyczną rodzinę i każde z Was powinno mieć taką przestrzeń.

        - Bardzo bym chciał mieć więcej czasu dla swojej rodziny, dla żony i dla dzieci, które są w okresie dojrzewania, są też obiecującymi, zdolnymi muzykami i do tej pory nie przykładałem do tego ręki, bo zawsze mieli swoją drogę i uznawałem, że nie powinienem nadmiernie ich kontrolować, ale nadszedł taki moment, że powinienem im wskazywać pewne kierunki i pomóc im, jeśli będą chcieli w przyszłości być muzykami. Muszą sami nad tym się zastanowić, bo to jest piękna droga, ale nie każdy może i chce nią iść.
        Będę też musiał w najbliższym czasie ograniczyć działalność pedagogiczną, żeby tym najzdolniejszym poświęcić dużo czasu, ponieważ ci najwybitniejsi potrzebują więcej czasu niż inni, bo przygotowują ogromne programy i mają dużo różnych problemów – trzeba im pomóc.

        Mam nadzieję, że w przyszłości w lipcu zawsze znajdzie Pan dwa tygodnie na pobyt na Międzynarodowych Kursach Muzycznych w Łańcucie. Jeśli ktoś w najbliższym czasie chce posłuchać Pana gry, powinien już zarezerwować sobie bilet i przyjechać 25 sierpnia do Kąśnej Dolnej, gdzie wystąpi Pan w ramach festiwalu „Bravo Maestro”, organizowanego przez działające tam Centrum Paderewskiego.

        - Mam nadzieję, że zobaczymy się już niedługo w Kąśnej Dolnej, bo to miejsce magiczne, podobnie jak Łańcut, do którego będę chciał jak najdłużej wracać. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Z dr hab. Januszem Wawrowskim – wybitnym skrzypkiem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 25 lipca2018 roku w Łańcucie.

Salezjańskie Lato Muzyczne - seminarium wokalne i koncert na bis

        Wprawdzie 18. Międzynarodowy Przemyski Festiwal Salezjańskie Lato Muzyczne trwał od 27 lipca do 5 sierpnia, ale dzięki inicjatywie pani Olgi Popowicz – znakomitej śpiewaczki i pedagoga śpiewu, oraz staraniom organizatorów festiwalu 13 i 14 sierpnia odbyło się seminarium wokalne, a 13 sierpnia w sali widowiskowej Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu odbył się dodatkowy koncert, podczas którego z towarzyszeniem pianistki Dominiki Peszko wystąpiły: Paulina Bielarczyk – sopran i Mariana Poltorak – sopran oraz Łukasz Kuźmiak – uczeń klasy śpiewu w ZPSM w Przemyślu. W programie znalazły się arie i pieśni kompozytorów europejskich.
Koncert został gorąco przyjęty przez publiczność, która długo oklaskiwała wykonawców.
Po koncercie o chwilę rozmowy poprosiłam dr hab. Olgę Popowicz.

        Zofia Stopińska: Może być Pani dumna ze swoich wychowanków, którzy wystąpili dzisiaj na scenie. Łukasz Kuźmiak dopiero rozpoczyna naukę śpiewu, ale dwie studentki Akademii Muzycznej w Krakowie mają duże programy złożone z arii i pieśni. Z pewnością pracują tutaj dodatkowo z myślą o udziale w konkursach wokalnych?

        Olga Popowicz: Występujący dzisiaj młodzi wykonawcy to są bardzo zdolne młode osoby, z którymi bardzo dobrze mi się pracuje: są pilni, szybko realizują wszelkie uwagi i z lekcji na lekcję robią postępy. Są w różnym wieku i na różnych poziomach kształcenia. Często zadaję im programy „na wyrost”, po to, żeby się więcej nauczyli. Nie zawsze chodzi mi o doskonałe wykonanie, tylko o pokonanie kolejnej bariery w procesie nauczania. Paulina i Mariana biorą także udział w konkursach ogólnopolskich i międzynarodowych, często zdobywają miejsca i wyróżnienia. Kształcą się, kochają ten zawód, chcą go wykonywać i muszą intensywnie pracować. Bo jest to bardzo wymagający zawód. Artysta-śpiewak musi cały czas być w dyspozycji, musi dbać o zdrowie, musi przewidywać zachowanie swojego organizmu, bo to jest bardzo ważne. Całej trójce wróżę dobre i przyjemne wykonywanie zawodu, bo są to osoby zdolne, pracowite i mają wiele pokory, co jest bardzo ważne. Nadmierna pewność siebie i pycha bardzo często gubi artystów, a oni, na szczęście, nie mają tych cech i ciągle pracują nad doskonaleniem swoich umiejętności. Sukcesy, które odnoszą, korzystnie wpływają na ich rozwój.

        Zauważyłam, że śpiewanie sprawia im wielką radość i jest to także bardzo ważne.

        - Tak, kochają śpiew i chcą zostać śpiewakami. Trzeba im pomóc, aby robili to jak najlepiej.

        Trwające seminarium wokalne jest powrotem do kursów wokalnych, które z Pani inicjatywy odbywały się w Przemyślu. Pan Tomasz Konieczny – jeden z najwybitniejszych bas-barytonów na świecie, podczas pobytu na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie wspominał o tych kursach i o tym, że to właśnie w Przemyślu spotkał prof. Christiana Elsnera, który wskazał mu dalszą drogę.

        - Profesor Christian Elsner był wielkim pedagogiem śpiewu i niekwestionowanym autorytetem światowego formatu w tej dziedzinie. Wykształcił co najmniej kilkudziesięciu doskonałych śpiewaków, którzy wygrali mnóstwo konkursów i są solistami w najlepszych operach świata. Wśród nich jest pan Tomasz Konieczny, który wcześniej ukończył szkołę filmową w Łodzi. Możemy powiedzieć, że jako śpiewak, „urodził się” podczas kursów w Przemyślu, bo przyjechał tutaj za prof. Christianem Elsnerem, który zabrał go ze sobą do Drezna na studia wokalne. Tomasz jeździł za prof. Elsnerem wszędzie, do Przemyśla także, a odbyło się u nas 12 edycji tych kursów i pewnie byłoby ich więcej, gdyby Profesor żył. Tomasz Konieczny był na wszystkich edycjach. Później, w 2012 roku, odbył się tygodniowy kurs. Później, z różnych powodów, była przerwa. Teraz mamy namiastkę tego w postaci dwudniowych warsztatów. Może coś większego się z tego urodzi. Chcę jeszcze podkreślić, że prof. Elsner nie był jedynym pedagogiem, który prowadził zajęcia na przemyskich kursach, bo byli u nas także inni świetni śpiewacy i pedagodzy: prof. Igor Kuszpler, prof. Jerzy Artysz. Wspaniałego Igora Kuszplera nie ma już z nami, bo zginął w wypadku samochodowym, ale prof. Jerzy Artysz nadal prowadzi działalność pedagogiczną w Krakowie. Mam nadzieję, że organizatorzy Salezjańskiego Lata Muzycznego będą nam sprzyjać i kursy wokalne odrodzą się na nowo. Byłoby dobrze, bo do Przemyśla przyjeżdżało zawsze wielu studentów. Młodzi ludzie chcą się kształcić, bo mają w wakacje wolny czas i z chęcią poświęcają go na edukację.

        Prawie cały czas wypełnia Pani działalność pedagogiczna, bo pracuje Pani na stanowisku adiunkta w Akademii Muzycznej w Krakowie oraz na stanowisku profesora nadzwyczajnego na Wydziale Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, a także prowadzi Pani klasę śpiewu w PSM II stopnia w Przemyślu.

        - To prawda, ale od czasu do czasu także występuję. Może należałoby ten nurt rozwinąć, ale mam problemy osobiste, zdrowotne, wpłynęły one na intensywność tej działalności. Działalność pedagogiczna daje mi bardzo dużo satysfakcji i zastępuje soczyście moją działalność artystyczną. Cieszę się bardzo z osiągnięć moich studentów i wychowanków. Jedną z nich jest Przemyślanka Justyna Bluj, która ukończyła Akademię Muzyczną w Krakowie, przez dwa lata była członkiem Akademii Operowej w Warszawie, działającej przy Teatrze Wielkim, a teraz została przyjęta do Akademii Operowej w Zurychu. To są sukcesy moich studentów, którymi ja także bardzo się cieszę. Cieszę się, kiedy uczeń przerasta mistrza, bo tak powinno być.

Z dr hab.Olgą Popowicz rozmawiała Zofia Stopińska 13 sierpnia 2018 roku w Przemyślu.

Czarodziejskie dźwięki fletu Edyty Fil


        Zapraszam Państwa na spotkanie z Panią Edytą Fil – wyśmienitą flecistką, która 4 sierpnia 2018 roku wystąpiła w Jarosławiu wspólnie ze świetnym organistą Marcinem Armańskim, w ramach cyklu koncertów ”Muzyka organowa w Jarosławskim Opactwie”.

        Zofia Stopińska: Przyjechała Pani do Jarosławia wczoraj i pewnie oprócz próby było trochę czasu, aby zwiedzić Opactwo. Jak Pani się poczuła w tym miejscu?

        Edyta Fil: Jestem pierwszy raz w Opactwie w Jarosławiu. Jest to przepiękne miejsce. Udało mi się dzisiaj odbyć wycieczkę z przewodnikiem po całym Opactwie i dużo zobaczyłam oraz poznałam historię tego miejsca, i dlatego z wielką przyjemnością wystąpię tutaj z koncertem.

         Z panem Marcinem Armańskim już Pani grała, czy debiutujecie w Jarosławiu?

        - Dzisiaj spotkaliśmy się pierwszy raz i pierwszy raz zagramy razem podczas koncertu. Chcę podkreślić, że muzycy w obecnej dobie bardzo szybko nawiązują współpracę i owoce tej współpracy są gotowe do pokazania podczas koncertu. Wszyscy dużo koncertujemy i prezentujemy taką formę, że do wykonania koncertu starcza maksymalnie trzy próby, a dzisiaj starczyła nam w zupełności jedna, ponieważ tylko dwa utwory gramy wspólnie, a reszta przeznaczona jest na flet solo lub organy.

        Chyba nie tylko ja jestem ciekawa, ile Pani miała lat wybierając flet, a może ktoś Panią zachęcił, aby sięgnąć po ten piękny instrument?

        - Można powiedzieć, że to był przypadek, ponieważ bardzo późno zapisałam się do szkoły muzycznej. Ma pani zdziwioną minę, ale sama zapisałam się do szkoły muzycznej. Byłam bardzo aktywnym dzieckiem – uprawiałam gimnastykę artystyczną i uczęszczałam na wszystkie możliwe koła zainteresowań, poza sekcją szachową, do której po prostu nie dotarłam, i to nie dlatego, że mi się nie podobała. Rodzice nie wierzyli mi, że bardzo chcę także grać, chociaż prosiłam ich od wczesnego dzieciństwa, żeby zapisali mnie do szkoły muzycznej. Kiedy byłam w czwartej klasie, zgodzili się, abym rozpoczęła naukę w ognisku muzycznym i zaczęłam grać na fortepianie, a w piątej klasie poszłam sobie sama na egzaminy do szkoły muzycznej, i rozpoczęłam naukę w dziale młodzieżowym na fortepianie, ale wiadomo, że w tym wieku za późno na karierę pianisty. Ponieważ były tam dodatkowe zajęcia gry na flecie prostym, to pan, który uczył grać na tym instrumencie, namówił mnie, abym spróbowała grać na flecie i dał mi flet. Z początku pomyślałam, że to niepoważny instrument, ale wzięłam ten flet do ręki i od razu zmieniłam zdanie, bo od razu zaczęłam na nim coś grać. Przyszłam na pierwszą lekcję i zaczęłam grać wymyślone melodie, stosując swoje chwyty i starając się wydobyć jak najpiękniejszy dźwięk. Oczywiście, że było w tej grze mnóstwo nieprawidłowości, ale zostało oczarowanie instrumentem i miłość od pierwszego wejrzenia. Wiedziałam już, że wcale nie chcę grać na fortepianie, tylko na flecie.

        Szybko się Pani uwinęła ze szkołami I i II stopnia, a później rozpoczęła Pani studia w Akademii Muzycznej w Warszawie.

        - Tak, w 1999 ukończyłam Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie fletu prof. Elżbiety Dastych-Szwarc. Później pojechałam na studia podyplomowe w Conservatorie National de Region de Strasbourg we Francji i ukończyłam studia w klasie kameralnej, prowadzonej przez Kreig Goodmana, a później klasę fletu z Mario Caroli. Od spotkania z Mario Caroli zaczęła się moja przygoda i historia z muzyką współczesną, której wcześniej nie lubiłam, ale jak się okazało tylko dlatego, że jej nie znałam. Jak tylko usłyszałam w wykonaniu Mario Caroli pierwszy utwór współczesny, który wykonywał solo na flecie – to można powiedzieć wprost, że „szczęka mi opadła”, bo zdałam sobie sprawę, jak niesamowicie możliwości wykonawcze fletu zwiększają wszystkie współczesne techniki wydobycia dźwięku. Teraz, po wielu latach zgłębiania ich, to bardzo ostrożnie bym się wypowiadała na ten temat, ponieważ to wszystko było już od tysięcy lat. Rozszczepianie dźwięku na alikwoty to jest jedna z najstarszych metod. Teraz uczę się śpiewu alikwotowego – to w Rosji się nazywa „gorłowe pienie”. Wokalista śpiewa dźwięk podstawowy i z alikwotów układa melodię – jednocześnie brzmią dwa dźwięki. Wszyscy myślą, że jedna osoba śpiewa, a druga gwiżdże, a robi to jedna osoba. Uczę się tego śpiewu i może następnym razem coś zaśpiewam tą techniką.
Ale generalne chcę podkreślić, że nam się wydaje, że jest to coś nowego, a to nie jest nowe.

        Podobnie jak flet, który jest bardzo starym instrumentem.

        - W klasycznym flecie wszyscy dążą do tego, żeby grać jednostajnym dźwiękiem, jak najczystszym dźwiękiem, o w miarę jednostajnej barwie, ale ja jednak szukam różnych barw. Pamiętam dobrze jeden master-classe z profesorem z Ameryki, który kolekcjonował różne etniczne flety. Kiedyś kupił flet indiański i próbował z niego wydobyć dźwięki, po czym udał się w góry, żeby pograć na tym flecie z prawdziwym Indianinem. Kiedy profesor zaczął w sposób klasyczny grać, Indianin powiedział mu otwarcie – brzydko grasz na tym instrumencie, nie rozumiesz tego instrumentu – flet to jest wiatr.
Mnie się podobają różne brzmienia fletu: klasyczny, i żeby był wiatrem, a także – jak słuchacze często podpowiadają – słychać w brzmieniu fletu różne ptaki i inne dźwięki przyrody.
Powiem jeszcze, że gra pizzicato na flecie jest czymś współczesnym, a na przykład na skrzypcach gra się w ten sposób od setek lat.

        Podczas koncertów publiczność oklaskuje Panią gorąco nie tylko za wykonania utworów muzyki klasycznej, skomponowanych setki lat temu, które są jej dobrze znane, ale także, a może przede wszystkim, po utworach współczesnych, kiedy stosuje Pani niekonwencjonalne metody wydobycia dźwięków.

        - Tak, bo jest to dla nich coś nowego, świeżego, nigdy nie myśleli, że flet może tak brzmieć. Poza tym w solowych utworach fletowych te wszystkie inne techniki wydobycia dźwięku powodują, że dużo ciekawsze jest wykonanie. Nawet najpiękniejszy jednostajny dźwięk nie jest w stanie tak długo zadowolić słuchacza, jak dźwięk, który się odmienia, bo wówczas to wszystko brzmi tak, jakby rozbrzmiewało parę instrumentów, a nie jeden.

        Na pewnym etapie swojej działalności artystycznej podjęła Pani decyzję, że zamieszka Pani w Moskwie i było to już dosyć dawno.

        - Faktycznie, bo było to dwanaście lat temu.

        Od początku prowadzi tam Pani ożywioną działalności koncertową, ale nie tylko.

        - Oprócz działalności koncertowej, pracuję jako organizator w Instytucie Polskim w Moskwie. Jest to praca na pół etatu (dlatego mogę prowadzić intensywną działalność koncertową), ale daje mi ona wiele satysfakcji i zabezpieczenie materialne. Jestem także szczęśliwa, że mogę w Rosji szerzyć kulturę polską.

        Często także pomaga Pani dostrzegać piękno muzyki tego kraju i uroki Rosji – Polakom.

        - Bardzo często ludzie przyjeżdżają do Rosji i są zaskoczeni, bo zupełnie inaczej sobie wyobrażali ten kraj. Niektórzy bali się jechać do Rosji i zmienili zdanie dopiero wtedy, kiedy spotkali Rosjan i poziom sztuki, bo muzyka i sztuka są w Moskwie naprawdę na bardzo wysokim poziomie. Zawsze są to ciekawe kontakty dla obu stron.

        Podczas wakacji, prawie każdego roku, przyjeżdża Pani do Polski.

        - Tak, zawsze z dziećmi przyjeżdżam do Polski, bo chcę, żeby miały kontakt z Polską, żeby odwiedziły babcię. Jestem bardzo losowi wdzięczna, że zawsze jak przyjeżdżam, to gram koncerty dla polskiej publiczności. Sprawia mi to ogromną radość.

        Pani dom rodzinny jest w Lublinie i tam także rozpoczynała Pani naukę muzyki.

        - Tak, tam się wszystko zaczęło i tam zawsze z wielką radością wracam.

        Podczas koncertu, który niedługo się rozpocznie, zaprezentujecie wspólnie z panem Marcinem Armańskim szeroki przekrój muzyki.

        - Tak, bo rozpoczniemy od utworów epoki baroku, a konkretnie od dzieł Johanna Sebastiana Bacha i przedstawiciela muzyki francuskiej tego okresu Marina Marais, poprzez utwory organowe Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego i Mieczysława Surzyńskiego, aż po utwory Astora Piazzolli.

        Dwa albo trzy lata temu miałam przyjemność słuchać Pani gry w kościele pw. św. Krzyża przy ulicy 3-Maja w Rzeszowie i pamiętam, jak bardzo zafascynowała nas Pani swą grą, a publiczności było wówczas bardzo dużo. Była w dźwiękach Pani fletu przedziwna magia.

        - Może dlatego Państwo tak przyjęli ten koncert, że ja sama zawsze pasjonuję się tym wszystkim. Zawsze staram się, aby w programie były utwory muzyki dawnej, ale jak się Państwo za chwilę przekonają, nie zawsze brzmią one standardowo, bo wprowadzam często elementy współczesnego albo starożytnego wydobycia dźwięku, ale obecnie nieużywane powszechnie – dzisiaj usłyszą je Państwo zarówno w utworze Bacha, Marais’a i Piazzolli.

        Podobno to ostatni Pani koncert tego lata w Polsce, trochę szkoda, że nie możemy zaprosić czytelników na kolejne.

        - Tak, zaraz po powrocie do Lublina pakujemy się i wracamy do Moskwy, gdzie czekają na mnie obowiązki związane z pracą w Instytucie Polskim oraz koncerty. Kończąc letnie koncerty w Polsce muszę wspomnieć o koncercie, który grałam 21 lipca, wspólnie z fantastycznym organistą Markiem Stefańskim w Krościenku nad Dunajcem. Atmosfera była tak niezwykła, że ja zagrałam najpierw Toccatę Bacha w opracowaniu na flet solo, a potem, zupełnie niespodziewanie, zagraliśmy razem z panem Markiem Fugę w formie improwizowanej. Nie planowaliśmy tego, ale wielkie szczęście muzyczne na swojej fali poniosło nas w stronę improwizacji. Publiczność była szczęśliwa i zadowolona – my oczywiście również.

         Dzieli się Pani swoimi umiejętnościami i doświadczeniami z młodzieżą i studentami?

        - Owszem, prowadzę dużo master-classes dla młodzieży – zarówno dla kompozytorów, jak i dla flecistów, którzy są zainteresowani w rozwijaniu swoich horyzontów. Jeden z profesorów moskiewskiego Konserwatorium przysyła zawsze do mnie studentów, którzy jadą na konkursy zagraniczne i w programie mają do wykonania utwór współczesny. Zawsze mnie wtedy prosi: „...popracuj z nimi, ja sobie nie poradzę tak dobrze jak ty”. Chętnie pomagam mu i uczę. Często proszona jestem także o prowadzenie kursów mistrzowskich fletu klasycznego, ale zawsze interesuje mnie rozszerzanie horyzontów i staram się pokazywać coś nowego.

        Grała Pani w tym roku w Rosji utwory polskich kompozytorów?

        - Owszem, niedawno, bo w maju miałam przyjemność wykonać Andrzeja Panufnika – Hommage à Chopin na flet i orkiestrę smyczkową. Koncert odbył się w Konserwatorium Moskiewskim i była to rosyjska premiera tego fantastycznego utworu. Mam swoje przyjemności i małe sukcesy, bo wiadomo, że jak każdy muzyk lubię grać, ale jak mogę jeszcze przy okazji szerzyć muzykę polską, to zawsze jestem wtedy wzruszona i czuję się fantastycznie.

        Zbliża się już czas koncertu i musimy kończyć tę miłą rozmowę, ale mam nadzieję, że będzie okazja do kolejnych spotkań za rok, może dwa.

        - Zawsze bardzo chętnie wystąpię w Polsce. Dziękuję za rozmowę.

Z panią Edytą Fil – znakomitą flecistką mieszkającą i działającą w Moskwie rozmawiała Zofia Stopińska 4 sierpnia w Jarosławiu.

Szanowni Państwo!

Chcę jeszcze kilka słów powiedzieć o przebiegu sobotniego (4.08) koncertu w Jarosławskim Opactwie.
Wielkim zaskoczeniem dla publiczności był fakt, że pierwszy utwór tego koncertu – słynna Toccata i fuga d-moll Johanna Sebastiana Bacha, rozpoczęła się dźwiękami solowego fletu, a Pani Edyta Fil wykonała całą Toccatę stosując różne techniki wydobycia dźwięku, bo tylko w ten sposób można było ją zagrać. Po niej Pan Marcin Armański wykonał na organach tradycyjnie ciąg dalszy, czyli fugę – spotkały się dwie różne estetyki wykonawcze, i było to bardzo interesujące. Później słuchaliśmy pięknego, klasycznego brzmienia fletu w towarzyszeniem organów w dwóch utworach Bacha (a raczej fragmentach większych form) – Siciliana z Sonaty Es-dur BWV 1031 oraz Polonaise i Badinerie z Suity h-moll.
Marcin Armański pokazał swoje umiejętności wirtuozowskie wykonując opracowane na organy dwa fragmenty z Muzyki do Snu nocy letniej – Uwerturę i Scherzo - Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego.
W kolejnym ogniwie koncertu mogliśmy podziwiać nie tylko piękne brzmienia fletu, ale również Panią Edytę Fil, która stojąc przed ołtarzem zachwycająco wykonała Les foglies Espagne - Marina Marais , a później znowu zabrzmiały organy – tym razem różne brzmienia jarosławskiego instrumentu pokazał nam Marcin Armański, wykonując Capriccio fis-moll op. 36 – Mieczysława Surzyńskiego.
Pani Edyta Fil pożegnała jarosławską publiczność dwoma popisowymi utworami Astora Piazzolli – Etude nr 4 oraz Tango-Etude nr 3, zaś Marcin Armański wykonał na finał Preludium i toccatę C-dur niemieckiego kompozytora Thomasa Kiesewettera.
To był wspaniały wieczór, który z pewnością na długo pozostanie w pamięci wszystkich, którzy zdecydowali się spędzić go w Jarosławskim Opactwie.

Moje marzenie z dzieciństwa się ziściło - zostałem organistą

        Zofia Stopińska: Ze znakomitym organistą młodego pokolenia - Panem Danielem Prajznerem spotykamy się w Przemyślu, przed koncertem w ramach tegorocznej edycji Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato Muzyczne, który odbędzie się w przemyskiej Archikatedrze. W programie znajdą się utwory na organy solo, a także na dwie trąbki i organy. Na trąbkach grać będą świetni instrumentaliści, zafascynowani trąbkami naturalnymi Tomasz Ślusarczyk i Michał Tyrański.

        Daniel Prajzner: Podzieliliśmy ten koncert na części kameralne i organowe. Rozpoczniemy i zakończymy koncert utworami opracowanymi na trio, a środkowe ogniwa stanowić będą solowe utwory organowe oraz dzieła na trąbkę z towarzyszeniem organów. Całość oscyluje wokół baroku. W środkowej części koncertu wykonam dwa utwory romantyczne, ale w stylu neoklasycznym.

        W Bazylice Archikatedralnej odbędą się w tym roku trzy koncerty z udziałem organów, a ponieważ dawno nie słyszałam tego instrumentu w repertuarze koncertowym i stąd pytanie – jaki to jest instrument, w dobrym stanie?

        - Ta piękna świątynia i ten instrument zostały wybrane z tego powodu, że organy w kościele Salezjanów w Przemyślu, niestety, lada dzień będą wyłączone z użytku zupełnie, ze względów m.in. bezpieczeństwa. Tutaj nadmienię, iż 17 lipca została reaktywowana Salezjańska Szkoła Organistowska i jest to dodatkowa motywacja do przeprowadzenia kompleksowej renowacji instrumentu u Salezjanów. Rozpoczęły się już nawet wstępne prace. Wszystkie koncerty organowe trzeba było przenieść do Bazyliki Archikatedralnej. W tej świątyni znajduje się bowiem instrument w najlepszej kondycji, jeśli chodzi o Przemyśl. W naszym mieście istnieje bardzo duży problem z instrumentarium organowym, ale organy w Archikatedrze są technicznie sprawne i duże; posiadają jednakże sporo wad związanych przede wszystkim ze strukturą brzmieniową i projekcją dźwięku. Romantyczny instrument w swojej historii został niestety zbarokizowany. Zadziwiające, że jeszcze pod koniec XX wieku pokutowały w naszym regionie skutki Reformy Organowej z początku poprzedniego stulecia. Organy w Archikatedrze są na tyle duże, że można dostosować brzmienie poprzez wybór nieszablonowych zestawów głosów do wykonywania zarówno muzyki solowej, jak i kameralnej.

        Koncertujący organiści zawsze muszą wcześniej znać dyspozycję i możliwości organów, i zaproponować odpowiedni program koncertu. Pewnie Pan także wybrał utwory, które na tych organach dobrze zabrzmią.

        - Oczywiście! Ale później trzeba było przyzwyczaić się do gry na tym instrumencie, bo problem, szczególnie w muzyce kameralnej, stanowi opóźnienie i prawie zupełny brak możliwości szybkiej repetycji. Trąbki są bardzo precyzyjnymi instrumentami i dobre wykonanie utworów z towarzyszeniem tych organów nie jest łatwe, a można nawet powiedzieć, że jest wyzwaniem. Z wykonaniem utworów solowych nie ma już takich problemów.

        Rozmawiamy w Pana rodzinnym mieście i jest to doskonała okazja do przedstawienia Pana. Jak wyglądały Pana początki edukacji muzycznej – czy stawiając pierwsze kroki w nauce gry na instrumencie marzył Pan już o organach?

        - Kilka lat temu moja mama znalazła księgę pamiątkową z mojej pierwszej komunii świętej, gdzie na pytanie: kim chcesz zostać w przyszłości? – dziecięcym pismem napisałem: chcę zostać organistą. To moje marzenie ziściło się bardzo szybko, bo dwa lata później tata zapisał mnie do Studium Organistowskiego, działającego przy Katedrze, i zacząłem się kształcić w tym kierunku. Jako organista zacząłem pracować dokładnie dwadzieścia lat temu w Kościele Księży Salezjanów i związałem się z tym zgromadzeniem zakonnym na długie lata. Dzięki projektom związanym z Fundacją Salezjańska Szkoła Organistowska ciągle ten kontakt jest utrzymywany.

        Niedawno przesłał mi Pan post z informacją o reaktywacji Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej.

        - Już stało się to faktem. 17 lipca br. aktem notarialnym ustanowiona została Fundacja „Salezjańska Szkoła Organistowska w Przemyślu”, a następnie przełożony krakowskiej prowincji Salezjanów powołał mnie na prezesa zarządu tej fundacji. Oczywiście szkoła ta nie może istnieć w takiej samej postaci, jak szkoła powołana ponad 100 lat temu, bo czasy się zmieniły. Ustanowiona Fundacja będzie się zajmować działalnością dydaktyczną, naukową i artystyczną – czyli prowadzeniem szkoły o dwóch profilach – organistowskim na poziomie szkoły muzycznej II stopnia i orkiestrowym (dla orkiestry dętej) na poziomie szkoły muzycznej I stopnia. Wzorem będzie oczywiście dawna szkoła organistowska oraz angielski system Music Service. Działalność naukowa polegać będzie na uporządkowaniu wszystkiego, co znajduje się „na strychu” kościoła Salezjanów – nut, książek, rękopisów, których jest bardzo dużo nie tylko w Przemyślu, ale także w krakowskim Seminarium Salezjanów. Wszystko zostanie przewiezione do Przemyśla, a rozpoczynamy już w sierpniu od odtworzenia biblioteki i, tak jak wspominałem, od renowacji instrumentu. To będą dwa duże projekty. W planach jest wydanie wszystkich materiałów dydaktycznych – trzeba po nie sięgnąć, odkurzyć, zredagować, znaleźć pieniądze i wydać. Chcemy także zająć się działalnością artystyczną. Będziemy współpracować z Zespołem Państwowych Szkół Muzycznych, Festiwalem „Salezjańskie Lato Muzyczne”, i mam nadzieję, że także z innymi instytucjami.

        Powiem Panu, że miałam kontakt z niektórymi wychowankami Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej, bo jak rozpoczynałam muzyczną edukację, to kilku z nich w Państwowej Szkole Muzycznej II stopnia w Rzeszowie uczyło się, chyba przez dwa lata w klasie organów, grali znakomicie i z wyróżnieniem zdawali egzaminy dyplomowe.

        - W Przemyślu uczył się także Pan Zbigniew Szłapak – mój pierwszy nauczyciel organów, on również nie ukończył Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej z tej racji, że ją rozwiązano; kontynuował naukę w Państwowej Szkole Muzycznej.

        Powróćmy do Pana edukacji. Po ukończeniu Szkoły Muzycznej II stopnia w Przemyślu, studiował Pan w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Mirosławy Semeniuk-Podrazy, wybitnej organistki, która pochodzi z Rzeszowa. Mógł Pan wybrać pedagoga instrumentu głównego?

        - Chciałem studiować u prof. Mirosławy Semeniuk-Podrazy i przez pięć lat zdobywałem szlify pod jej kierunkiem. Z małym wyjątkiem, bo na czwartym roku studiów wyjechałem na pół roku w ramach programu Sokrates/Erasmus i studiowałem w Hochschule fűr Musik und Theater w Hamburgu, w klasie organów prof. Pietera van Dijka. Po ukończeniu studiów w Krakowie, podjąłem naukę w Conservatorium van Amsterdam w klasie prof. Pietera van Dijka.

        W czasie studiów zaczął Pan odnosić sukcesy w konkursach organowych.

        - Już w pierwszych latach studiów pani Profesor delegowała mnie do udziału w konkursach i wydaje mi się, z dzisiejszego punktu widzenia, że nastąpiło to trochę za wcześnie, ale całkiem dobrze sobie na tych konkursach radziłem. Uważam jednak, że po dłuższym okresie edukacji wyniki mogły być lepsze.

        Nie może Pan narzekać, bo na ważnych międzynarodowych konkursach zajmował Pan pierwsze miejsca i był Pan w gronie laureatów.

        - Tak, były to tylko konkursy międzynarodowe, gdyż zawsze uważałem, że nie należy brać udziału w konkursach, kiedy członkiem jury jest mój profesor. Moja Pani Profesor uczestniczyła w pracach jury wszystkich ówczesnych krajowych konkursów organowych.

        Najważniejsze dla Pana były konkursy w Czechach, Rosji i we Włoszech.

        - To prawda, te konkursy były dla mnie najważniejsze.

        Czy zaowocowały one zaproszeniami na koncerty?

        - Oczywiście, zwłaszcza po konkursach w Moskwie i Kaliningradzie. Miałem wówczas kilka koncertów w Moskwie i udało mi się polecieć do Japonii. Konkursy to bardzo ciekawe wydarzenia artystyczne, podczas których mogłem spotkać organistów z całego świata. Tak było podczas konkursu w Rosji, bo pierwszy etap odbywał się równocześnie w trzech miejscach: Stanach Zjednoczonych, Hamburgu i w Moskwie. Osoby, które zostały wybrane do drugiego etapu, spotkały się w Kaliningradzie i tam już dalej rywalizowaliśmy.

        Po studiach podjął Pan pracę w macierzystej uczelni, czyli w Akademii Muzycznej w Krakowie i aktualnie jest Pan już po zakończonym przewodzie, i otrzymał Pan stopnień doktora sztuk muzycznych.

        - W ubiegłym roku w czerwcu obroniłem pracę doktorską na temat sztuki registrowania utworów organowych Maxa Regera. Cały czas pracuję także jako organista liturgiczny oraz koncertuję. Ostatnio mogę więcej koncertować, bo wcześniej sporo czasu poświęcałem na doktorat. Musiałem napisać pracę doktorską i nagrać płytę, a do tego w tym samym czasie urodziła się moja córeczka i jednocześnie żona przygotowywała się do egzaminu adwokackiego. To był dla nas bardzo trudny okres.

        Przez cały czas ma Pan ścisłe kontakty z Przemyślem, bo prowadzi Pan klasę organów w tutejszym Zespole Państwowych Szkół Muzycznych im. Artura Malawskiego.

        - Już od jedenastu lat, w czasie trwania roku szkolnego, jestem w Przemyślu kilka dni w tygodniu. Teraz przyjeżdżam trochę rzadziej, bo są wakacje. Nasz projekt Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej będzie dotyczył także współpracy ze Szkołą Muzyczną. Ponieważ w Przemyślu jest jedno środowisko muzyczne – nie chcemy go dzielić.

        Jesteśmy w środku sezonu koncertowego dla większości organistów i Pana to także dotyczy.

        - To prawda, przede mną jeszcze kilka koncertów – będę grał m.in. w Krakowie, możliwe, że dzisiejszy koncert powtórzymy w Bydgoszczy, a później planujemy Kijów i Białą Cerkiew na Ukrainie. W przyszłym roku mam sporo koncertów zagranicznych. Działam aktywnie, a także myślę już o kolejnym etapie rozwoju naukowego – o przewodzie habilitacyjnym.

        Od jesieni będzie Pan także często w Przemyślu i może jesienią spotkamy się, aby poinformować czytelników „Klasyki na Podkarpaciu” o działalności tutejszego środowiska muzycznego.

        - Mam nadzieję, że spotkamy się już w połowie października, bo organizujemy sesję naukową poświęconą działalności dawnej i reaktywowanej Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej oraz muzyce organowej szeroko pojętej. Obecnie najważniejsze jest odrestaurowanie organów w Kościele Księży Salezjanów, a później można będzie planować dalsze działania.

Z dr Danielem Prajznerem – znakomitym organistą młodego pokolenia rozmawiała Zofia Stopińska 31 lipca w Przemyślu.

        Pragnę Państwa poinformować, że XVIII Międzynarodowy Przemyski Festiwal "Salezjańskie Lato Muzyczne 2018" rozpoczął się 27 lipca i zakończy się w niedzielę 5 sierpnia o godz. 19.30 w Kościele Salezjanów w Przemyślu. Organizatorami Festiwalu są: Przemyskie Centrum Kultury i Nauki ZAMEK oraz Parafia pw. św. Józefa w Przemyślu - Salezjanie.

         Koncert przed rozpoczęciem którego rozmawiałam z panem Danielem Prajznerem, okazał się wyjątkowym wydarzeniem. Duża Bazylika Archikatedralna wypełniona była publicznością, która od samego początku wyrażała swój zachwyt gorąco oklaskując wykonawców. Były to w pełni zasłużone oklaski, bo wszyscy grali znakomicie. Panowie Tomasz Ślusarczyk i Michał Tyrański to świetny, zgrany duet i mocne, szlachetne brzmienie ich instrumentów z towarzyszeniem organów, wspaniale wypełniało akustykę świątyni. Pan Daniel Prajzner popisał się mistrzowską grą w dziełach barokowych - Buxtehudego i Bacha oraz ciekawą rejestracją w utworach romantycznych - Brahmsa i Mendelssohna. Po rewelacyjnym wykonaniu kończącej planowaną część koncertu Suicie  "Muzyka na wodzie" - "Water Music" Georga Fredricha Händla, oklaski trwały tak długo, aż wykonawcy zdecydowali się na bis.

       Cieszy fakt, że organizatorzy życia muzycznego w Przemyślu starają się zawsze promować młodych muzyków, a przede wszystkim muzyków pochodzących z tego pięknego miasta. Dwóch znakomitych wykonawców wtorkowego wieczoru (31.07.2018) - Tomasz Ślusarczyk i Daniel Prajzner, to rodowici Przemyślanie występujący z wielkim powodzeniem w wielu ważnych ośrodkach muzycznych na świecie.

Zofia Stopińska

                                                                                                                 

 

 

Subskrybuj to źródło RSS