Ogromnie sobie cenię kontakt z Filharmonią Podkarpacką
Tomasz Chmiel - dyrygent fot. Katarzyna Kurzaja

Ogromnie sobie cenię kontakt z Filharmonią Podkarpacką

        Poczesne miejsce w gronie wybitnych artystów muzyków urodzonych w Rzeszowie zajmuje Tomasz Chmiel – dyrygent, pianista, aranżer i pedagog. Artysta studiował w Akademii Muzycznej w Krakowie na dwóch kierunkach, które ukończył z wyróżnieniem – dyrygenturę pod kierunkiem prof. Jerzego Katlewicza, fortepian w klasie prof. Marka Koziaka.
Tomasz Chmiel był dwukrotnym stypendystą Ministerstwa Kultury i Sztuki, został także wyróżniony Stypendium Twórczym Miasta Krakowa. Zdobywca I nagrody w I Ogólnopolskim Przeglądzie Młodych Dyrygentów im. Witolda Lutosławskiego w Białymstoku. Swoje umiejętności doskonalił uczestnicząc w seminariach Helmuta Rillinga Akademii Bachowskiej w Stuttgarcie, podczas kursów mistrzowskich w Salzburgu oraz w Południowej Irlandii. O ożywionej działalności koncertowej i pedagogicznej rozmawiałam z panem Tomaszem Chmielem dokładnie 13 sierpnia 2018 r. w Filharmonii Podkarpackiej.

        Zofia Stopińska: Z okna pokoju dla dyrygenta widać budynek Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie – w ramach tego zespołu działa Liceum Muzyczne, które ukończył Pan z wyróżnieniem w klasie fortepianu. Z pewnością każdy przyjazd do Rzeszowa łączy się ze wspomnieniami związanymi z rodzinnym miastem i szkołą.

        Tomasz Chmiel: Nie inaczej. To zawsze są podróże „do źródeł”. Coraz częściej zabieram swoich synów do Rzeszowa, nie tyle w celach muzycznych, choć też, ale by odwiedzić rodziców. Idąc ulicą Słowackiego mijam Ognisko Muzyczne, niezmiennie działające w tym samym miejscu. Za każdym razem wspominam moją pierwszą nauczycielkę fortepianu, p. Janinę Olchowską, ale i budynek Liceum Muzycznego, w którym tyle ważnych wydarzeń miało miejsce i w którym spotkałem znakomitego pedagoga Wojciecha Żakowskiego.

        Byłam przekonana, że zostanie Pan koncertującym pianistą, a tymczasem działa Pan głównie jako dyrygent. Czy będąc uczniem rzeszowskich szkół muzycznych myślał Pan już o dyrygenturze?

        - Mając 16 lat czułem już, że oprócz ukochanego fortepianu, dyrygentura będzie tym elementem muzycznej ekspresji, która dopełni, wzbogaci mój przemożny apetyt na obcowanie z muzyką, bez której już wtedy nie wyobrażałem sobie jakiegokolwiek życia. Tak więc wybór obu kierunków studiów był naturalnym wyborem.

        Miał Pan ogromne szczęście, bo trafił Pan do klasy wielkiego mistrza batuty prof. Jerzego Katlewicza.

        - To prawda - to wielkie szczęście, dar od losu, ale i najwyższy honor móc studiować u prof. Jerzego Katlewicza, móc obcować z nietuzinkową osobowością, wiedzą, wrażliwością muzyczną i ludzką. Każde z nim spotkanie, na jakiejkolwiek płaszczyźnie, muzycznej, czy z czasem prywatnej - było dla mnie nauką, inspiracją, ważnym, formującym wydarzeniem. Do końca. Mistrz odszedł w 2016. Wielka, wielka strata. Dla świata muzyki, dla mnie dodatkowo ludzka i nie do wypełnienia.

        O zaufaniu Profesora do Pana świadczy najlepiej fakt, że został Pan zaproszony do wspólnego poprowadzenia koncertu.

        - Tak było, choć to już dawne dzieje. Wydarzyło się to po dłuższej nieobecności Profesora związanej z zawałem serca. Niecały rok po tym wydarzeniu, Profesor miał poprowadzić koncert w Filharmonii Krakowskiej. Nie czuł się jednak najlepiej, miał obawy o swoją kondycję. Zaproponował, byśmy dyrygowali na pół. Koncert poprzedziły wspólne próby. W pierwszej części Profesor poprowadził „Popołudnie Fauna” Debussy’ego oraz Koncert skrzypcowy Mozarta z p. Teresą Głąbówną. Po przerwie ja zadyrygowałem Symfonią Francka. Cenną pamiątką pozostał afisz, na którym są nazwiska prof. Jerzego Katlewicza i moje.

        Pana działalność artystyczna toczy się w kilku nurtach, bo jest Pan dyrygentem, ale zdarza się, że prowadzi Pan zespoły grając jednocześnie partie fortepianowe, a także bardzo dużo Pan aranżuje.

        - Aranżacja interesuje mnie od dawna, odkąd dyryguję. Poszukiwałem oryginalnego brzmienia, po trosze autorskiego, ale i niezależnego, dzięki któremu nie muszę zabiegać o materiały muzyczne. Zajmuję się opracowaniami na bardzo różne składy; kiedyś robiłem aranżacje dla kolegów, później dla muzyków zawodowych, od wielu już lat robię opracowania dla orkiestr.
Sięgam po taki repertuar, który albo nie doczekał się opracowań, a który jest mi bliski, albo po prostu inspiruje – myślę tu o operach, kolędach, ale i o wyjątkowym rozdziale w moim życiu muzycznym, jakim było odnalezienie, zrekonstruowanie z rękopisu i opracowanie, a na koniec wykonanie I Symfonii Artura Malawskiego. Filharmonia Podkarpacka kilka lat temu poprosiła mnie o opracowanie cyklu Pieśni Chopina, pieśni patriotycznych, a ostatnio maryjnych. Niedawno, na nowo zaaranżowałem wiele piosenek Violetty Villas, we wrześniu w Filharmonii Częstochowskiej wykonamy cały program z piosenkami Janusza Gniatkowskiego w nowej szacie orkiestrowej.

        Nie tak dawno byłam na koncercie, który prowadził Pan od fortepianu.

        - Przyznam, że dyrygowanie od fortepianu jest dla mnie niezmiennie czymś absolutnie wyjątkowym To okazja „do muzykowania w pełni” , z której korzystam jeśli tylko mogę.

        Muzycy pewnie często marzą, żeby stanąć z batutą i zagrać na takim instrumencie jak orkiestra.

        - Pewnie tak (śmiech).

        Dyrygował Pan już większością orkiestr symfonicznych w Polsce.

        - Nie mogę powiedzieć, że wszystkimi, ale są zespoły zaprzyjaźnione, z którymi często się spotykamy.

        Uczy Pan także dyrygowania, bo zaraz po studiach związał się Pan z Akademią Muzyczną w Krakowie. Ta praca wymaga nie tylko wielkich umiejętności, ale także sumienności i stałej obecności.

        - Oczywiście, że to się z tym wiąże. Pracę w Akademii Muzycznej w Krakowie rozpocząłem zaraz po ukończeniu dyrygentury i tak niezmiennie od 23 lat. Od kilku lat prowadzę własną klasę dyrygentury i powiem tylko tyle - ogromna odpowiedzialność, wielkie ale i piękne wyzwanie.

        Wiem, że na pierwszym miejscu stawia Pan rodzinę, w której przeważają mężczyźni, bo jest was czterech, ale czy rządzą w niej mężczyźni?

        - Dyrygowanie życiem prywatnym, domowym zostawiam w dużej mierze żonie. Na co ona czasem utyskuje (sic!) twierdząc, że ja jestem od poezji (muzycznej), a ona od prozy (życia), w której po kolana brodzi. Prawdą jednak jest, że bez takiego podziału nie mógłbym funkcjonować zawodowo w wymiarze, w którym właśnie funkcjonuję . Ale też i na taki związek się po prostu umówiliśmy, czując, że inaczej się nie da, jeśli chcemy tworzyć dom, rodzinę. Mamy trzech synów, wszyscy uczą się w szkole muzycznej, do której posłaliśmy ich nie po to, by koniecznie zrobić z nich muzyków, ale po to, by także i muzyką uwrażliwiać ich na świat, na drugiego człowieka, by pokazać im inny wymiar życia, nauczyć etosu pracy. Kimkolwiek zostaną, głęboko wierzymy, że muzyka obecna w ich życiu, także w procesie edukacji pozostanie w nich wartością dodaną.

        Rozmawiamy w Rzeszowie, ale przygotowujecie się do koncertów, które odbędą się na dziedzińcach pięknych zamków na Podkarpaciu – w Krasiczynie (15.08) i w Baranowie Sandomierskim (02.09).

        - Tak, przygotowujemy okolicznościowy program, związany z rocznicami, które w tym roku przypadają: polska muzyka filmowa i pieśni patriotyczne. Opracowań dokonałem kilka lat temu, na zamówienie Filharmonii Podkarpackiej. Tu miały swoją premierę, tutaj zostały nagrane w formie płyty dzięki prof. Marcie Wierzbieniec - dyrektor Filharmonii Podkarpackiej.
Chcę podkreślić, że ogromnie sobie cenię kontakt z Filharmonią Podkarpacką i już dzisiaj zapraszam na bardzo ciekawy koncert w listopadzie, związany z 100 rocznicą odzyskania przez Polskę niepodległości. Wykonamy m.in. Symfonię Paderewskiego – znakomite dzieło i warte tego, by częściej gościło w salach koncertowych.

Z dr hab. Tomaszem Chmielem – znakomitym dyrygentem, pianistą, aranżerem i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 13 sierpnia 2018 roku w Rzeszowie.