Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Zawód artysty nie jest łatwy i wymaga wielkiego zaangażowania

           To już tradycja, że w pierwszej dekadzie grudnia, przez kilka dni, salę koncertową Filharmonii Podkarpackiej wypełnia najmłodsza publiczność, aby posłuchać muzyki i zobaczyć ciekawe widowisko, które przygotowali gospodarze, oraz spotkać się ze Świętym Mikołajem.
           Tegoroczne Mikołajki w Filharmonii odbywały się od 2 do 6 grudnia, a wystawiany był jeden z najpiękniejszych baletów Piotra Czajkowskiego „Jezioro łabędzie”. Towarzyszącą zespołowi baletowemu Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyrygował Wojciech Rodek, znakomity dyrygent, dyrektor naczelny Filharmonii Lubelskiej. Artysta chętnie zgodził na rozmowę i spotkaliśmy się 5 grudnia po pierwszym spektaklu.

          Nie po raz pierwszy spotyka się Pan w Rzeszowie z dziećmi, które z różnych stron Podkarpacia przyjeżdżają na mikołajkowe spektakle.
          - Jest mi bardzo miło, że mogę w okresie Mikołajek być w Rzeszowie i sprawiać wspaniały prezent dzieciom. Uważam, że to jest coś niezwykłego, bo tyle tysięcy dzieci z całego regionu może przyjechać do Filharmonii i zobaczyć prawdziwy balet w wykonaniu znakomitych tancerzy. Zespół baletowy tworzą bowiem tancerze najwspanialszych polskich teatrów operowych, którzy wspólnie przygotowali spektakl „Jezioro łabędzie” Piotra Czajkowskiego w wersji odpowiedniej dla dzieci. Wiadomo, że widowisko nie może trwać za długo i artyści postarali się, aby w czasie 1 godziny i 10 minut opowiedzieć wszystkie wątki tego baletu, ale, co najważniejsze, niektóre dzieci po raz pierwszy mają szansę zetknąć się z tańcem klasycznym, a przede wszystkim z brzmiącą na żywo muzyką.

          Wielokrotnie rozmawiałam z artystami, którzy przygotowywali koncerty dla dzieci i zawsze podkreślali, że dla dzieci trzeba nawet lepiej przygotować się do koncertu czy spektaklu niż dla dorosłych, bo najmłodsi są bacznymi obserwatorami i usłyszą oraz zobaczą to, czego nie zauważą dorośli.
           - To jest prawda i zawsze tak jest. Poza tym dzieci bez żadnego skrępowania przekazują swoje emocje. Kiedy im się podoba, biją brawo, kiedy im się coś nie podoba – nie ma braw. Im młodsze dzieci, tym bardziej spontanicznie reagują. Słyszę to podczas spektakli. Bywa tak, że brawa rozlegają się dopiero po pewnym czasie – po czterech numerach, czasem po pięciu, ale są też spektakle, podczas których jesteśmy gorąco oklaskiwani od początku, po każdym numerze, i to oznacza, że te dzieci reagują wspaniale. Poza tym treść libretta „Jeziora łabędziego” jest czasami nawet straszna, ale na szczęście kończy się szczęśliwie, tak jak to powinno być w każdej bajce. Dzieci wszystko bardzo przeżywają. Jak rozpoczyna się spektakl, to czasem widzę jeszcze jakieś komórki w ręce i rozmowy, ale nie trwa to długo i w sali panuje już cisza, pełne skupienie i prawie nikt się nie rusza na widowni. Po spektaklu niektóre dzieci podchodzą i zaglądają do kanału. Zawsze staram się z nimi chwilę porozmawiać i kiedy pytam – przyjdziecie jeszcze? Najczęściej słyszę odpowiedzi – tak, przyjdę wiele razy, ktoś mówi – ja jeszcze przyprowadzę rodziców, bo bardzo mi się podobało.
          To dowodzi najlepiej, że muzyka klasyczna, balet czy opera nie są gatunkami niepotrzebnymi. Trzeba tylko dać szanse wszystkim z tym się zetknąć, a z tym jest największy problem, bo przecież mamy rzesze naszych rodaków, którzy takiej szansy nie mają.
Jeśli rodzice nie zabiorą dziecka na koncert, to bywa tak, że szkoła także o to nie zadba. Często się zdarza, że te większe ośrodki, w których są filharmonie i teatry operowe, znajdują się bardzo daleko.
          Jestem zachwycony, że do Filharmonii Podkarpackiej może przyjechać grupa baletowa i z towarzyszeniem orkiestry może przedstawić prawdziwe widowisko – piękne stroje, dekoracje, światło...

           Bardzo jestem ciekawa, czy słuchał Pan muzyki klasycznej, kiedy był Pan w wieku dzieci zasiadających na widowni?
           - Moja starsza siostra grała na skrzypcach i muzyka klasyczna rozbrzmiewała w naszym domu. Pamiętam też dzień, w którym do domu „przyjechało” pianino, bo w tamtych czasach na pianino trzeba było mieć przydział. Rodzice odkładali pieniądze na pianino i z tym nie było problemu, ale trudno było je kupić w sklepie. Ponieważ moja siostra uczyła się grać, można było kupić pianino.
          To był bardzo ważny dla nas dzień. Od tamtej pory zacząłem siadać do tego pianina i próbowałem coś grać, uczyłem się nut i powiedziałem rodzicom, że chcę się uczyć w szkole muzycznej.
           Jak często bywa u dzieci, zapał bardzo szybko minął, nie chciało mi się ćwiczyć, ale miałem wspaniałego nauczyciela, którego darzyłem wielkim szacunkiem. Mogę powiedzieć, że nawet troszkę się go bałem, pomimo, że nigdy nie krzyczał, nie podnosił głosu i może dlatego starałem się zawsze przygotowywać i ćwiczyć wszystko, co miałem zadane, aby grać na lekcji bardzo dobrze.
Mieszkaliśmy w małej miejscowości, mój ojciec był wojskowym i właściwie byliśmy „odcięci” od reszty świata. Do szkoły muzycznej jeździłem 15 kilometrów, często, kiedy w mroźne zimy wracałem do domu, była już prawie noc, a od przystanku autobusowego szedłem jeszcze 2 kilometry piechotą, bo nie mieliśmy samochodu. Trudno to może sobie wyobrazić, ale były takie czasy, że niewiele osób stać było na kupno samochodu.
          Pamiętam też w wieku 11 lat pierwszą wizytę w filharmonii. To był dla mnie przełom i ja wierzę, że każda pierwsza wizyta w filharmonii może być przełomem dla wielu dzieci i młodych osób.
Pamiętam, jak wtedy prof. Mieczysław Gawroński dyrygował V Symfonią Beethovena i przybliżał dzieciom ten utwór. Zrobił to tak, że wysłuchałem z wielkim zainteresowaniem nie tylko pierwszej części, bo okazało się, że pozostałe części były też piękne.
           Skoro piąta Symfonia Beethovena okazała się tak cudowna, a dowiedziałem się, że jest ich dziewięć, to ciekawy byłem, jak brzmią inne. Zacząłem kupować kasety. Ile razy byłem we Wrocławiu, musiałem wejść do sklepu muzycznego i zawsze coś kupowałem. Po Beethovenie przyszła kolej na fascynacje Koncertem fortepianowym Czajkowskiego i muzyką tego kompozytora, a później innymi kompozytorami. Uczyłem się wszystkich nowych utworów prawie na pamięć i próbowałem nawet w trakcie słuchania dyrygować. Ta pasja dyrygencka zaczęła się rozwijać już wtedy.

          Czyli już wtedy marzył Pan, aby grać na tak dużym instrumencie, jakim jest orkiestra.
           - Marzyłem o tym, a pierwszą partyturę kupiłem w Opolu, jak miałem 12 lat i był to Koncert e-moll Chopina. Jak przyjechałem z tą partyturą do domu, to zaraz włączyłem nagranie tego utworu – partie solowe grał Eugen Indjic, a Orkiestrą Filharmonii dyrygował Kazimierz Kord i słuchając, stwierdziłem, że nie potrafię tym Koncertem dyrygować, bo wykonawcy grają nierówno. Fascynowała mnie ta muzyka tak bardzo, że w końcu zacząłem się uczyć dyrygowania.

           Studiował Pan dyrygenturę w latach 1998-2003 w klasie prof. Marka Pijarowskiego w Akademii Muzycznej we Wrocławiu, stąd moje stwierdzenie, że jest Pan już dyrygentem średniego pokolenia. Świadczy o tym też Pana doświadczenie, bo wprawdzie aktualnie sporo dyryguje Pan koncertami symfonicznymi, ale wcześniej przeważały w Pana działalności różne inne formy sceniczne: opera, operetka, balet, musical...
           - Mogę powiedzieć, że właściwie wychowałem się w teatrze operowym, bo przecież już śp. Marek Tracz, który miał własną operę, zrobił kiedyś przesłuchania na dyrygenta i wybrał mnie. Jeździłem z jego teatrem po całej Europie dość długo.
            Pięć lat spędziłem w Gliwickim Teatrze Muzycznym, który zawsze był wypełniony publicznością, a w tej chwili już nie istnieje i nie mogę zrozumieć, dlaczego. Publiczność go kochała. Realizowane tam były opery, przedstawienia baletowe, ale przede wszystkim operetki i musicale. W czasie 70-ciu lat działalności powstał tam wspaniały zespół. Panowała tam także znakomita atmosfera i ten śląski etos pracy był wszechobecny.
           Później spędziłem trzy lata w Teatrze Wielkim w Łodzi. Tam było zupełnie inaczej, bo ten Teatr targany był namiętnościami działaczy związkowych, polityków, solistów. Niedawno Kazimierz Kord napisał w swoich wspomnieniach, że kiedy pracował w Teatrze Wielkim w Warszawie, odnosił wrażenie, iż ma do czynienia z układami, których nie da się ułożyć. Często tak jest w dużych teatrach, w których pracuje kilkaset osób i nie da się pogodzić interesów wszystkich grup: solistów, orkiestry, chóru, baletu... Zdobywa się tam jednak wiele niezwykłych doświadczeń, które bardzo mi się przydają teraz, kiedy jestem po raz pierwszy dyrektorem naczelnym filharmonii. Mogę mieć pewien dystans do pewnych zachowań artystów, które są przewidywalne.
          Zawód artysty nie jest łatwy, wymaga wielkiego zaangażowania, za którym powinna iść odpowiednia płaca, a w naszym kraju nie ma wynagrodzenia za dobrą pracę dla artystów. Jest to poważny problem, bo artyści muszą bardzo dużo pracować, dodatkowo uczyć w szkołach i od rana do wieczora są zajęci. Chwała tym, którzy w orkiestrach symfonicznych, w teatrach grają pełni zapału, ale są też tacy, którzy już tego zapału nie mają i trudno jest ten zapał wskrzesić. To także jest rola dyrygenta, który musi tak pracować z orkiestrą, żeby muzycy grali nie tylko dobrze, ale także pięknie, a to już wypływa z duszy.
          W Rzeszowie prowadzę spektakle baletowe i zdarza mi się także nadal dyrygować spektaklami operowymi. W dodatku moja żona jest śpiewaczką i śpiew operowy jest dla mnie chlebem powszednim.

           Pan także pracuje bardzo dużo i do tego w odległych miejscach. Jest Pan dyrektorem naczelnym Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie, a w Akademii Muzycznej we Wrocławiu prowadzi Pan działalność pedagogiczną. Regularne i częste podróże są wpisane w Pana kalendarz.
           - Kiedyś mi to przeszkadzało, ale już się z tym pogodziłem, stwierdziłem, że trzeba polubić podróże.
Zaangażowanie w Lublinie powoduje, że wielu propozycji po prostu nie przyjmuję, bo nie mam czasu. Mam stałe obowiązki, które chcę i muszę traktować poważnie. Wiosną i jesienią najczęściej jestem w Lublinie, natomiast w okresie zimowym mogę trochę więcej czasu poświęcić na gościnne występy.
           Niezwykle ważna jest dla mnie także działalność pedagogiczna, bo chcę przekazać to, co już potrafię i podzielić się swoimi doświadczeniami z młodymi ludźmi, a także pomóc im w dostępie do orkiestry, w rozpoczęciu kariery. Wielu młodych dyrygentów mogło pracować z orkiestrami w Gliwicach, Lublinie i Łodzi. Bardzo się cieszę, że mogłem im pomóc i są już teraz dobrymi, cieszącymi się uznaniem dyrygentami. Zawsze jednak starałem się i nadal to czynię, aby angażować dyrygentów, którzy stawiają sobie najwyżej poprzeczkę. Zapewnienie orkiestrze bardzo dobrych dyrygentów, to jest moja recepta na to, żeby orkiestra chciała grać dobrze i pięknie.

          Pan także miał szczęście w momencie startu, bo w 2005 roku wygrał Pan konkurs na stanowisko asystenta Antoniego Wita w Filharmonii Narodowej.
           - To był rzeczywiście przełom w mojej karierze zawodowej, bo wszyscy mnie wówczas zauważali i zaczęli mnie zapraszać, ponieważ wiadomo, że asystentem tak wybitnego dyrygenta, jak Antoni Wit, nie może być byle kto. Bardzo dużo mu zawdzięczam, bo tych umiejętności i doświadczeń nie zdobędzie się w żadnej szkole. Profesor Marek Pijarowski świetnie uczył mnie fachu w Akademii Muzycznej, ale potem trzeba praktykować i tu już trzeba mieć szansę, a praca z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Narodowej, która jest może nawet najlepszą orkiestrą w Polsce, jest najlepszą szansą. Im lepsza orkiestra, tym praca jest trudniejsza, bo są duże wymagania. Fakt, że orkiestra dobrze umie wykonać swoją partię, jest dopiero początkiem pracy, bo trzeba w tym momencie postawić sobie pytanie, jak to zrobić i każdy dyrygent musi znaleźć na to receptę. Powinien także przekonać muzyków, że ma rację i muzycy powinni mu zaufać, a to jest najtrudniejsze. Mogę stwierdzić, że zwykle mi się to udaje.
Antoni Wit był bardzo wymagającym szefem i wspaniałym dyrygentem, i bardzo się cieszę, że teraz często przyjeżdża do Lublina i pracuje z Orkiestrą, a każdy koncert jest wielkim wydarzeniem.

           W Rzeszowie Pan także musiał solidnie pracować z orkiestrą nad przygotowaniem się do spektaklu baletowego.
           - To jest bardzo trudne zadanie dla orkiestry filharmonicznej, ponieważ spektakl baletowy czy spektakl operowy wymagają od dyrygenta reakcji na to, co się dzieje na scenie. Reakcja dyrygenta musi się przełożyć na reakcję orkiestry. Chodzi tu o zakończenie ruchu czy śpiewu, a w balecie jest to szczególnie trudne, ponieważ orkiestra nie tylko nie widzi, ale także nie słyszy tancerzy, siedząc w kanale. Musi zaufać dyrygentowi, a przecież ten sam spektakl baletowy jest za każdym razem inny. Nie da się powtórzyć spektaklu tak samo, gra się inaczej, a muzycy muszą za tym podążać i to jest wielkie wyzwanie.

           Zastanawiał się Pan kiedykolwiek, co by Pan robił, gdyby nie był Pan dyrygentem?
           - Wiele razy. Kiedyś mój Ojciec (już świętej pamięci), mówił tak: „Jak ci nie wyjdzie, zawsze możesz się przyuczyć na ślusarza...”. Wziąłem sobie to do serca i Jego słowa są moją dewizą życiową. Nigdy nie pozwalam sobie na spadek morale, które bierze się z różnych źródeł, ale przede wszystkim z poczucia misji, obowiązku, a jednocześnie dawania przykładu. Jeśli nie mogę pracować na najwyższych obrotach, to potrafię zrezygnować, i wielokrotnie to robiłem.
           Podam tylko jeden przykład. Pracowałem w Filharmonii Dolnośląskiej w Jeleniej Górze i kiedy pani Zuzanna Dziedzic, osoba bardzo zasłużona dla tej instytucji, odeszła w wyniku przegranego konkursu, to ja także odszedłem. Wszyscy byli zdziwieni, dlaczego tak zrobiłem, a ja nie wyobrażałem sobie pracy z kimś innym, ponieważ ta Pani mi zaufała, zatrudniła mnie i kiedy odeszła, ja odszedłem razem z nią.
           Teraz pani Zuzanna Dziedzic przyjechała do Lublina i jest moim zastępcą, a to dla tej Filharmonii jest bardzo dobre, bo jej ponad 30-letnie doświadczenie na stanowisku dyrektorskim jest nie do przecenienia. To są doświadczenia, które trzeba przeżyć, nie można się tego nauczyć ani przeczytać w żadnej książce.
            Wracając jeszcze do Pani pytania. Zawsze marzyłem o tym, żeby nauczyć się dobrze kierować autobusem i wiem, że muszę spełnić to marzenie (śmiech).

           Na razie chyba nie będzie to możliwe. Na kilka dni odpoczynku może Pan i Rodzina liczyć tylko w Święta Bożego Narodzenia, bo później ma Pan zapełniony kalendarz.
           - Mam mnóstwo pracy. To jest ten czas, kiedy ja pół miesiąca jestem w Lublinie, a drugie pół przeznaczam na wyjazdy. Do Rzeszowa jechałem całą noc z Opery na Zamku w Szczecinie. W tym samym czasie przygotowujemy dwa koncerty jubileuszowe w Lublinie, bo Filharmonia świętuje 75-lecie, czeka mnie koncert w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu. Odległości są duże, a wszystko dzieje się równolegle. Po Świętach nie będzie lepiej, ale ja uwielbiam dyrygować, to jest mój żywioł. Fakt, że jestem dyrektorem naczelnym, nie może spowodować, że przestanę dyrygować, bo gdyby miało tak być, to zrezygnowałbym z funkcji dyrektora. Dyrektorem naczelnym może być wiele osób, a dyrygentem niekoniecznie.
           Dobrze jest jednak łączyć te dwie rzeczy. Szczególnie jeśli chodzi o Filharmonię, bo doskonale rozumiem potrzeby muzyków i mogę wychodzić im naprzeciw.
Trzeba także angażować świetnych dyrygentów i solistów, a także dbać o salę wypełnioną publicznością. To się na szczęście w Lublinie udaje, bo zamierzamy nawet powtarzać koncerty ze względu na olbrzymie zainteresowanie. Już cała sala na powtórzenie naszego koncertu jubileuszowego jest wyprzedana, co najlepiej świadczy o tym, że jesteśmy potrzebni.

           Ciekawa jestem, jak Pan wypoczywa.
           - Nic nie robię wtedy (śmiech). Prawie nie mam takich dni, ale nawet jak mam, to nie potrafię nie robić nic i wtedy namiętnie gotuję – od rana do wieczora.
Jeśli tych dni jest więcej niż dwa, to ugotuję tak dużo, że nie ma kto tego zjeść. Najlepszą zachętą są słowa dzieci, które mówią, że nikt tak dobrze nie gotuje, jak tata. Żona także jest zadowolona, bo woli sprzątać niż gotować i dlatego doskonale się uzupełniamy.

          W ten sposób w święta rodzina jest zadowolona, bo wiadomo, kto wszystko ugotuje i przygotuje. Mam nadzieję, że w przyszłości zechce Pan przyjechać do Rzeszowa, aby  popracować z naszą Orkiestrą i wasza dobra współpraca będzie kontynuowana.
           - Mam nadzieję, że tak będzie. Od lat przyjeżdżam do Rzeszowa, wielokrotnie także byłem w lipcu w Łańcucie i pracowałem z dziećmi podczas Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego. Rzeszów jest mi bardzo bliski, Pamiętam, że po raz pierwszy byłem w Rzeszowie w 2006 roku i dyrygowałem spektaklem „Zemsta nietoperza” – Johanna Straussa. W czasie tych kilkunastu lat dyrygowałem wieloma różnymi koncertami i spektaklami. Wspaniałych wspomnień mam wiele. Cieszę się, że po remoncie Filharmonii Podkarpackiej są także możliwości wystawiania tu widowisk takich, jak te spektakle, które teraz realizujemy.

Z panem Wojciechem Rodkiem - znakomitym dyrygentem, dyrektorem naczelnym Filharmonii im. Henryka Wieniawskiego w Lublinie i pedagogiem Akademii Muzycznej we Wrocławiu rozmawiała Zofia Stopińska  5 grudnia 2019 roku w Rzeszowie

Sentymentalny świat

Gdzie białe mgły nad Wisłokiem i oczy twe tak zielone,
nasze zgubione marzenia i złote sny niespełnione.

           W romantycznym nastroju przebiegał wieczór autorski Andrzeja Szypuły, muzyka, dyrygenta, kompozytora, poety. Rzecz działa się w niedzielę 8 grudnia 2019 roku w sali posiedzeń rzeszowskiego ratusza. Ten niecodzienny wieczór zorganizowany przez Rzeszowski Teatr Muzyczny „Olimpia” wraz z Estradą Rzeszowską pod honorowym patronatem Prezydenta Rzeszowa dr h.c. Tadeusza Ferenca bardzo podobał się rzeszowskiej publiczności.
          Sam autor wystąpił w pełnej gali – we fraku, z muszką, w lakierkach i w dobrym humorze. Towarzyszyła mu urocza Muza, czyli Beata Kraska – sopran i przy fortepianie Krzysztof Mroziak, znany rzeszowski pianista, kompozytor i aranżer.
          W blasku świecy niosły się po zaułkach zabytkowego rzeszowskiego ratusza wiersze i piosenki o miłości, zaczarowanym Wisłoku, spacerach po bulwarach, o Rzeszowie w złotojesiennych nastrojach, oczarowaniu... Cały ten sentymentalny świat poniósł nas daleko poza horyzont codziennych spraw, w rajską krainę ułudy, pełnej szczęścia, zadumy, dobrych nadziei...
           Wrażliwy muzyk i poeta Andrzej Szypuła uraczył nas swoimi poetycko-muzycznymi zamyśleniami w prosty i przekonujący sposób, trafiający do wyobraźni.
Ta zwięzłość wypowiedzi, jasność przekazu, dobór porównań i metafor przemawiał do słuchacza – pięknem słowa, dźwięku, starannością wykonania, szczerością serca... To był bardzo osobisty wieczór autora, który nie krył wzruszenia, dzieląc się ze słuchaczami swoimi przemyśleniami na temat ludzkiej kondycji, człowieczego losu, dramatem przemijania, egzystencjalnymi niepokojami, miłości, która niejedno ma imię.
          W programie wieczoru znalazły się wiersze z wydanych tomików poetyckich autora: „Białe tulipany”, „Srebrny sen”, „Wielki Wóz”, „Dobre anioły”, „Głogi przydrożne” a także piosenki ze zbioru „Wiosenny wiatr”, m.in. „Ty i ja”, „Ach, cóż to za romans”, „Jesienna ballada”, „Tylko ty”, „Jest taka miłość”. Cały ten liryczny, sentymentalny świat przywołuje na myśl wiersze młodopolskich poetów, które fascynują naszego rzeszowskiego muzyka i poetę, wrażliwego na muzyczność słowa, głębię wyrazu, rytm i formę.
          Nastrojowość wieczoru znakomicie dopełniała Muza, czyli Beata Kraska – sopran, która przekonująco interpretowała romantyczne piosenki bohatera wieczoru:
„Pieśń miłości” (o wiolonczeli), „Zimowy nokturn” ( o Adamie Harasiewiczu), „Stary walc” (o straussowskich koncertach w Zamku w Łańcucie i Rzeszowie), „Cygański romans” (o cygańskich tęsknotach i marzeniach). Hitem wieczoru okazała się bisowana piosenka
„Gdzie białe mgły nad Wisłokiem”, zaśpiewana w duecie przez Beatę Kraskę i Andrzeja Szypułę, który w eleganckim fraku dzielnie sekundował uroczej Muzie w długiej, wieczorowej sukni o turkusowym kolorze, dając dowód niewątpliwego talentu wokalnego i aktorskiego. Mistrzem nastroju okazał się także Krzysztof Mroziak, pianista wrażliwy na niuanse i poetyckie frazy, idealnie wpisujący się w klimat prezentowanych utworów.
          Swój wiersz o artystach Podkarpacia czytał Mieczysław A. Łyp, znany rzeszowski poeta i animator kultury, który wraz z Adamem Decowskim, obaj ze Związku Literatów Polskich Oddział w Rzeszowie, wręczył bohaterowi wieczoru piękny kwiat, Gwiazdę Betlejemską.

Jan Poleski

XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy „Dźwięki Smyczkiem Malowane”

Zespół Państwowych Szkół Muzycznych w Dębicy, Urząd Miasta Dębica i Stowarzyszenie Na Rzecz Wspierania Młodych Talentów w Dębicy zapraszają na XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy „Dźwięki Smyczkiem Malowane”. Konkurs odbędzie się w dniach 24 i 25 marca 2020 roku w Zespole Państwowych Szkół Muzycznych w Dębicy.

Serdecznie zapraszamy

Do pobrania na stronie ZPSM w Dębicy:

Regulamin – XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy Dźwięki Smyczkiem Malowane 2020 (PDF)
Karta Zgłoszenia – XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy Dźwięki Smyczkiem Malowane 2020 (DOCX)
Karta Informacyjna – XI Regionalny Konkurs Skrzypcowy Wiolonczelowy Kontrabasowy Dźwięki Smyczkiem Malowane 2020 (DOCX)

Balet „DZIADEK DO ORZECHÓW” w Przemyślu

12 grudnia 2019 r. godz. 18.00 Sala widowiskowa Zamku Kazimierzowskiego

„DZIADEK DO ORZECHÓW” balet w wykonaniu ROYAL LVIV BALLET

Bilety w cenie 85 zł do nabycia online na

           „Dziadek do orzechów” to największy fenomen sztuki baletowej, który już od ponad stu lat niezmiennie zachwyca publiczność całego świata. Widowisko na najwyższym światowym poziomie artystycznym zapewnia fenomenalny zespół tancerzy Royal Lviv Ballet. Dziadek do orzechów powraca od stuleci na sceny teatrów w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. Spektakl ten poprzez fabułę i cudowną muzykę Piotra Czajkowskiego sprawia, że powracamy do dzieciństwa, marzeń, magii... wprowadza nas w świąteczny nastrój. Wzorzec klasycznego piękna, niezmiennie ujmujący publiczność to również najpoważniejsze wyzwanie dla tancerzy i choreografów. Najsłynniejszy balet Piotra Czajkowskiego przenosi nas do baśniowej krainy tańca i muzyki. Spektakl to podróż do krainy marzeń dla każdego widza. Mała dziewczynka dostaje w prezencie tytułowego Dziadka do Orzechów, który w jej śnie staje się księciem z bajki, a ona jego księżniczką. W poszczególnych scenach balet wykonuje charakterystyczne tańce: Taniec Wieszczki Cukrowej, Taniec Hiszpański, Taniec Arabski, Taniec Chiński, Trepak (Taniec Rosyjski), Taniec Pasterski oraz końcowy Walc Kwiatów. Olśniewające, dekorowane cekinami stroje dodają przedstawieniu magii i nadają prawdziwie bajkowego wyrazu.. Godna podziwu wyrazistość ruchów tancerzy w połączeniu z fantastyczną choreografią pokazują nam wirtuozerię Twórców i Tancerzy baletu. Imponująca choreografia, olśniewające kostiumy, magia świateł i urzekająca scenografia – wszystko to składa się na występ Royal Lviv Baletu sprawiając, że całość zapiera dech w piersiach. Zdaniem krytyków czarowi spektakli tej grupy baletowej nie można się oprzeć, ani o nich zapomnieć:   

           Tworzą tak wielką sztukę, że jest ona przeżyciem nawet dla tych, co tańca nie lubią. Wrażeń i emocji, jakie wzbudza spektakl nie da się opisać, tego po prostu trzeba doświadczyć. Bajkowa opowieść połączona z genialną muzyką jednego z najwybitniejszych kompozytorów – Piotra Czajkowskiego, wprowadzą każdego widza w piękny, magiczny świat baletu klasycznego. Royal Lviv Ballet – zespół złożony z solistów rosyjskich (Maryjski,Bolshoi) i ukraińskich (Narodowy Lwowski, Narodowy Kijowski), szturmem zdobywa sceny baletowe całego świata i prestiżowe, międzynarodowe nagrody. Kierownictwo artystyczne zespołu sprawują dwie wspaniałe osobowości: Pavlo Stalinski – solista i choreograf Bolshoi Ballet – Honorowy Artysty Rosji oraz Narodowy Artysta Ukrainy prof. Olek Petryk solista Narodowego Lwowskiego Teatru Opery i Baletu im. Salomei Kruszelnickiej. Zachwycające szyte ręcznie kostiumy, choreografia, piękna scenografia, a przede wszystkim perfekcja w wykonaniu sprawiają, że każdy spektakl Royal Lviv Ballet jest niezapomnianym przeżyciem dla odbiorcy. Zespół złożony z najwybitniejszych artystów kontynuujących tradycje słynnej rosyjskiej szkoły baletowej czaruje publiczność wielu krajów Europy, Azji, Ameryki Północnej i Południowej.

Spektakl w 2 aktach. Czas trwania spektaklu – 2 godziny.

W Filharmonii Podkarpackiej - koncert szkolny

9 I 2020 CZWARTEK GODZ. 11:30

ORKIESTRA SYMFONICZNA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

JACEK ROGALA - dyrygent

SPIRITUALS SINGERS BAND:

Alicja Wiłkowska - sopran

Marta Raczak - Idczak -mezzosopran

Aleksandra Sozańska - Kut - alt

Jacek Zamecki - tenor

Krzysztof Pachołek - baryton

Artur Stężała - bas

ELŻBIETA SZOMAŃSKA - słowo

W programie m.in.:
G. Miller, G. Gershwin, E. Czerny

Koszt udziału: 10zł/osoba

Renata Johnson-Wojtowicz – „AH! MIA VITA!”

Kilkanaście dni temu trafiła do moich rąk płyta zatytułowana „Oh! Mia vita!”, zawierająca wyłącznie wielkie hity muzyki wokalnej, przede wszystkim operowej. Jest to debiutancka płyta Renaty Johnson-Wojtowicz, znakomitej sopranistki związanej z Podkarpaciem, a szczególnie z Przemyślem, gdzie artystka rozpoczęła edukację muzyczną i tam do dzisiaj mieszka, oraz ze Stalową Wolą i Krosnem, bo w szkołach muzycznych tych miast kształci młode pokolenie wokalistów.

Renata Johnson-Wojtowicz ukończyła studia na wydziale wokalno-instrumentalnym Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach w klasie dr hab. Macieja Bartczaka, uczestniczyła także w licznych kursach mistrzowskich, prowadzonych przez Jadwigę Romańską, Helenę Łazarską, Ingrid Kremling-Domański, Gabrielę Munari czy Dariusza Grabowskiego.
Już w czasie studiów rozpoczęła współpracę z Operą Śląską, a także występowała za granicą. Artystka z powodzeniem śpiewała w Niemczech, Austrii, Szwajcarii, Francji, Holandii, Szwecji i Norwegii oraz na licznych festiwalach muzycznych w Polsce. Ważnym wydarzeniem w karierze wokalnej Renaty Johnson-Wojtowicz był udział w inscenizacji Carmen Bizeta, z Małgorzatą Walewską w partii tytułowej, w Teatrze Muzycznym w Gliwicach, która otrzymała nagrodę Złota Maska w kategorii Spektakl Roku (2005). Renata Johnson-Wojtowicz prowadzi czynną działalność koncertową i na szczęście w tym roku mogła słuchać jej śpiewu także podkarpacka publiczność, na początku października podczas Festiwalu im. Janiny Garści w Stalowej Woli, 23 listopada w Jarosławiu i 24 listopada w ramach uroczystości jubileuszowych przemyskiego teatru Fredreum. Wiem także, że planowany jest koncert w styczniu na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu i bardzo się cieszę na to wydarzenie.

Powróćmy jednak do debiutanckiej płyty Renaty Johnson-Wojtowicz „Oh! Mia vita!”, która zawiera 11 wybranych przez Artystkę przepięknych utworów, nagranych z towarzyszeniem Orkiestry Symfonicznej Lwowskiej Narodowej Filharmonii, którą dyrygował Serhiy Khorovets.
Płyta jest najlepszym dowodem na to, jak różnorodny i bogaty jest repertuar Artystki. Z pewnością na krążku mogły się znaleźć tylko niektóre z Jej ulubionych utworów. Są wśród tych wybranych dwa arcydzieła Antonina Dvořáka – otwiera płytę pieśń "Když mne starámatka zpívat učívala" op. 55 nr 4 z cyklu "Cígánské melodie" oraz cudowna aria Rusałki "Mésíčku na nebi hlubokém" z najpopularniejszej jego opery.
Do najpiękniejszych utworów zaliczyć możemy z pewnością „Ave Maria” z jednoaktowej opery „Rycerskość wieśniacza” Pietro Macagniego i arię Lauretty „O mio babbino caro” z opery "Gianni Schichi” Giacomo Pucciniego oraz drugi fragment z innego dzieła Pucciniego - mniej znaną, ale równie piękną arię Magdy de Civry „Chi il bel sogno di Doretta” z opery „Jaskółka”.
Mamy także dwa niezwykle popularne przeboje operetkowe: „Czardasz Sylvii” z operetki „Księżniczka czardasza” Imre Kálmana oraz arię Giuditty z komedii muzycznej pod tym samym tytułem Franza Lehara.
Najbliższa naszym czasom jest pieśń Fantyny z I aktu musicalu „Nędznicy” Clauda-Michela Schönberga (1980).
Miłą niespodzianką są dwa duety: z opery „Wesele Figara” Wolfganga Amadeusza Mozarta i „Flower duet” z opery „Lakmé” Léo Delibes’a. Pierwszy z wymienionych Renata Johnson-Wojtowicz śpiewa z sopranistką Magdaleną Dobrowolską, solistą chóru Filharmonii Narodowej, a drugi z mezzosopranistką Aleksandrą Kalicką, artystką chóru Filharmonii Krakowskiej.

Przepiękny sopran Renaty Johnson-Wojtowicz zachwyca w każdym utworze. O wielkich umiejętnościach świadczy ogromna precyzja i dbałość o każdy dźwięk, o wykończenie każdej frazy. Artystka znakomicie czuje się śpiewając z Orkiestrą Symfoniczną Lwowskiej Narodowej Filharmonii, którą dyryguje Serhiy Khorovets. Ta swoboda objawia się przede wszystkim świetnymi proporcjami pomiędzy głosem solowym i orkiestrą, chociaż w doskonałym efekcie końcowym dostrzec także trzeba umiejętności reżyserów nagrania.
Kompozycją można także nazwać przemyślane zestawienie wymienionych utworów na płycie, bo dzięki temu słuchacz zafascynowany jest cudowną muzyką i po wybrzmieniu wieńczącego krążek „Duetu kwiatów”, miałby ochotę jeszcze czegoś posłuchać.
Honorowy patronat nad tym wydawnictwem objął Prezydent Miasta Przemyśla, a formą wsparcia było Stypendium Twórcze Miasta Przemyśla 2018 na nagranie albumu solowego przyznane Renacie Johnson-Wojtowicz.

Warto także zwrócić uwagę na eleganckie wydawnictwo, opatrzone ciekawymi tekstami i pięknymi zdjęciami. To jest także bardzo ważne, kiedy z przyjemnościa po nie sięgamy.
Płyta została wydana nakładem firmy fonograficznej DUX.
Gorąco Państwu polecam debiutancką płytę Renaty Johnson-Wojtowicz.

Zofia Stopińska

O miłości i szczęściu, smutku i samotności

Piosenki z dawnych lat

           „Co nam zostało z tych lat” – taki tytuł nosił nastrojowy koncert piosenek, tych z dwudziestolecia międzywojennego i tych powojennnych, wzruszających, budzących wspomnienia i nostalgie za czasem minionym, zorganizowany przez Rzeszowski Teatr Muzyczny „Olimpia” wraz z Estradą Rzeszowską pod honorowym patronatem prezydenta Rzeszowa dr h.c. Tadeusza Ferenca w wieczór andrzejkowy 30 listopada 2019 roku w sali koncertowej Instytutu Sztuk Muzycznych Uniwersytetu Rzeszowskiego. Koncert zgromadził liczną rzeszę publiczności zasłuchanej w cudowne, romantyczne melodie i poetyckie słowa tych małych arcydzieł słowno-muzycznych do dziś poruszających serca wrażliwych słuchaczy, czyli piosenek o miłości i szczęściu, smutku i samotności...
           W przyćmionych światłach ramp niosły się ze sceny wzruszające wyznania i wzruszenia najróżniejszych poruszeń ludzkich serc - te o miłości i zdradzie, żalu i tęsknocie, nadziei i rozpaczy... A teksty i muzykę prezentowanych na koncercie piosenek, a także arii i duetów opretkowych, napisali znakomici poeci, m.in. Julian Tuwim, Jerzy Jurandot, Emanuel Schlechter, Jerzy Nel, Konrad Tom, Andrzej Włast, Agnieszka Osiecka, jak i kompozytorzy – Roman Palester, Robert Stolz, Henryk Wars, Artur Gold, Jerzy Petersburski, Mieczysław Mierzejewski, Stanisław Renz. A wszystko z repertuaru Hanki Ordonówny, Toli Mankiewiczówny, Eugeniusza Bodo, Aleksandra Żabczyńskiego, Adolfa Dymszy, Mieczysława Fogga... Dawnych wspomnień czar!
            „Co bez miłości wart jest świat”, „Odrobinę szczęścia w miłości”, „Historia jednej miłości”, ,,Miłość w Portofino”, „Pokochaj mnie”, „Co ja zrobię, że mi się podobasz”, „Ty, tylko ty”, „Taka noc i walc i ty”, „Nic o tobie nie wiem”, „Na pierwszy znak”, „Trudno”, „Nie smuć się”, „Całuję twoją dłoń, madame”, „Szkoda twoich łez”, „Ty i ja, twój cień”, „Powróćmy jak za dawnych lat”, „To ja, twój cień”, a na finał – „Umówiłem się z nią na dziewiątą” – to prawdziwy kosz poetycko-muzycznych kwiatów dla imieninowych Andrzejów i kochanej rzeszowskiej publiczności, która zawsze chętnie przychodzi na koncerty i spektakle niedawno powstałego Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia”.
           Na andrzejkowym koncercie w sali koncertowej Instytutu Sztuk Muzycznych Uniwersytetu Rzeszowskiego przy ul. Dąbrowskiegpo 83 w Rzeszowie powiało wielkim światem – śpiewające artystki w wieczorowych toaletach, z pióropuszami, koliami, złoceniami, panowie we frakach, muszkach, lakierkach, orkiestra o szlachetnym brzmieniu, podkreślająca lekkim i naturalnym dźwiękiem wszelkie niuanse muzycznych wzlotów i kulminacji – to pełne uroku 110 minut niezapomnianych wrażeń z cudownych ogrodów muzycznego piękna, kojących skołatane życiowymi troskami serca i dusze...
           Swym talentem i artystyczną wrażliwością, pięknymi głosami czarowały publiczność prawdziwe gwiazdy Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia”: Natalia Cieślachowska-Trojnar, Beata Kraska, Ewa Korczyńska, Sylwia Wojnar, Kamil Pękala, Tomasz Furman, a i prowadzący koncert, piszący te słowa, odważył się zaśpiewać „Całuję twoją dłoń, madame”, dedykując tę nastrojową piosenkę wszystkim uroczym paniom przybyłym na andrzejkowy wieczór. Solistkom i solistom towarzyszył znakomity Kwartet Fortepianowy „Team for Voices”, który już na stałe wpisał się w krajobraz artystycznej działalności rzeszowskiej „Olimpii”, w składzie: Anna Stępień – skrzypce, Izabela Tobiasz – altówka, Halina Hajdaś – wiolonczela i Janusz Tomecki – fortepian, kierownik zespołu.
           A już niebawem - w niedzielę 5 stycznia 2020 r. o godz.18.00 w sali koncertowej Instytutu Sztuk Muzycznych Uniwersytetu Rzeszowskiego przy ul. Dąbrowskiego 83 - wspaniały koncert karnawałowy z udziałem solistów i Rzeszowskiej Orkiestry Kameralnej z muzyką wiedeńskich Straussów, F. Lehára, E. Kálmána. Informacje na stronie Estrady Rzeszowskiej. 

Andrzej Szypuła

Marek Stefański: "Rosja jest moim ukochanym krajem w muzyczych podróżach"

            Należący do grona najbardziej aktywnych artystycznie polskich organistów Marek Stefański, powrócił z dwutygodniowej podróży koncertowej po Rosji. W wydanej w tym roku książce „Organy na krańcach świata”, która w całości ma formę rozmowy Artysty z Mateuszem Borkowskim, opowieść o podróżach do Rosji zajmuje sporo miejsca. Marek Stefański przyznaje, że od pierwszej podróży w 1999 roku Rosja jest Jego ukochanym krajem w muzycznych podróżach. Z każdej Artysta wraca z nowymi wrażeniami i doświadczeniami. Jak było tym razem, dowiedzą się Państwo pierwsi.

          Gdzie rozpoczęło się tym razem rosyjskie tournée?
          - Pierwszym etapem mojej tegorocznej zimowej rosyjskiej podróży był syberyjski nadbajkalski Irkuck. Po raz drugi przewodniczyłem tam jury II Międzynarodowego Konkursu Organowego o wdzięcznej nazwie „Bajkalska Toccata”. Jest to osobliwe wydarzenie w świecie muzyki organowej, bowiem odbywa się w głębi Rosji, jednocześnie w najpiękniejszym regionie Syberii, gdzie z jednej strony ogrom jeziora Bajkał spotyka się ze strzelistymi szczytami gór Sajany, z drugiej zaś rozpoczynają się stepy, wiodące przez Buriację wprost ku Mongolii. Irkuck jest obecnie prawdziwą metropolią, stolicą wschodniej Syberii, z siecią wyższych uczelni, przedsiębiorstw przemysłowych i biznesowych oraz liczoną w dziesiątki tysięcy liczbą młodzieży zjeżdżającej tutaj na studia z całej wschodniej Rosji. Organizatorem konkursu organowego był Muzykalnyj Oblastnyj Irkuckij Koledż im. Fryderyka Chopina, pełniący funkcję muzycznej uczelni dla obwodu irkuckiego, przy współpracy z Gubernatorską Filharmonią w Irkucku oraz Ministerstwem Kultury Irkuckoj Oblasti.

            W konkursowym jury wraz ze mną pracowali znamienici profesorowie i wirtuozi: Konstantin Volostnov z Konserwatorium im. P. Czajkowskiego w Moskwie, Natasza Baginska z Konserwatorium im. M. Glinki w Nowisybirsku oraz Saltanat Abighanowa z Narodowego Konserwatorium Kazachstanu w Nur-Sultan (tak obecnie nazywa się stolica Kazachstanu, dawniej Astana). Sekretarzowała Yana Yudenkowa, wykładowca gry organowej w irkuckim Koledżu, solistka irkuckiej filharmonii, inicjatorka i 'spiritus movens' całego przedsięwzięcia.

          Poziom konkursu był bardzo wysoki. Znakomita technika gry rosyjskich młodych organistów, zbudowana na rzetelnych studiach pianistycznych, wrodzona muzykalność, a także ogromna determinacja do pracy i samodyscyplina pozwalają na postawienie całkiem uzasadnionego pytania, czy oby przyszłość europejskiej organistyki nie będzie należała niebawem do muzyków ze Wschodu?...

          Zwycięzcą konkursu został student III roku Konserwatorium im. P. Czajkowskiego w Moskwie Andrej Szejko, którego będziemy gościć z koncertami w ramach Podkarpackiego Festiwalu Organowego w roku 2021. Na koniec kursu poprowadziłem dla jego uczestników kurs interpretacji muzyki organowej, dzieląc się i inspirując wzajemnie z muzyczną młodzieżą nie tylko wiedzą, lecz także doświadczeniami i przemyśleniami w zakresie wykonawstwa organowego. Wspólnie z pozostałymi członkami jury zagraliśmy także koncert otwierający owo syberyjskie święto muzyki organowej. Wykonawcami drugiego koncertu byli konkursowi laureaci.

           Czas spędzony w Irkucku był prawie w całości wypełniony pracą związaną z Konkursem, kursem i koncertem. Czy była okazja do spotkania z mieszkańcami polskiego pochodzenia?
          - Zupełnie przy okazji, będąc już w dalekiej Syberii, na zaproszenie Konsula Generalnego RP w Irkucku pana Krzysztofa Świderka, skutecznego promotora polskiej kultury w Rosji, tytana pomysłów i znakomitego ich realizatora, zagrałem w miejscowym kościele katedralnym koncert dla niewielkiej irkuckiej społeczności katolickiej, wywodzącej się z potomków syberyjskich zesłańcòw. Cieszyliśmy się i wzruszali wspólnym spotkaniem...

          Po opuszczeniu gościnnego Irkucka udałeś się już w kierunku zachodnim.
          - Z Irkucka udałem się do Tweru, pięknego miasta położonego pomiędzy Moskwą a St. Petersburgiem, gdzie od 15 już lat każdego roku wykonuję w miejscowej Filharmonii recital organowy. Jest to moja ulubiona sala koncertowa w Rosji. Choć niewielka (450 miejsc), jednak bardzo przyjazna muzyce organowej, niezwykle „przytulna” i przede wszystkim ze wspaniałą, wyedukowaną muzycznie i niezwykle gorącą w odbiorze muzyki publicznością.

           Tym razem do udziału w koncercie zaprosiłem znakomity filharmoniczny chór pod dyrekcją Maestro Andreja Krużkowa, dyrektora artystycznego filharmonii. Wspólnie wykonaliśmy monumentalną „Missa festiva” Akexandra Greczaninowa, dzieło łączące w swym muzycznym wyrazie i formie tradycje muzyczne Kościoła Prawosławnego i Katolickiego. Chór potwierdził niezrównaną jakość rosyjskiej szkoły wokalnej. W moim odczuciu trudno o lepszą interpretację tego utworu, a piana i pianissima chóralne okazały się wprost mistycznym, nieziemskim brzmieniem...

           Prawie zawsze Twoje rosyjskie podróże koncertowe wiodą przez Moskwę i trzeba podkreślić, że jesteś artystą dobrze znanym tamtejszej publiczności.
           - Na koniec zatrzymałem się w stolicy Rosji, w Moskwie, gdzie przy komplecie publiczności w pięknej neogotyckiej archikatedrze zagrałem recital organowy złożony z dzieł muzyki polskiej: Mikołaja z Krakowa, S. Moniuszki, M. Surzyńskiego i obowiązkowo, jak to w Rosji bywa, J. S. Bacha.

           Czas przeznaczony na zimową podróż po Rosji minął bardzo szybko, ale powróciłeś zachwycony i usatysfakcjonowany.
           - Były to obfite i bardzo intensywne 2 tygodnie muzycznej pracy i jednocześnie pięknej przygody, ale także pełne wielkiej satysfakcji i twórczej inspiracji... Kolejna podróż do Rosji, także w jej dalekie rejony, już na wiosnę przyszłego roku...

           Czytelnicy Klasyki na Podkarpaciu będą z pewnością usatysfakcjonowany, jeśli będą mogli przeczytać relację z kolejnej podróży. Dziękuję za rozmowę, którą zarejestrowaliśmy w trakcie powrotnej podróży z Rosji.

Z dr hab. Markiem Stefańskim, znakomitym organistą i pedagogiem urodzonym w Rzeszowie, Krakowianinem z wyboru, rozmawiała Zofia Stopińska 7 grudnia 2019 roku.

Przedświąteczne Wprawki Kolędowe 2019 w Muzeum Etnograficznym w Rzeszowie

           Barbara Bator & Zespół Muzyki Dawnej i Tradycyjnej Vox Angeli zapraszają na warsztaty kolęd tradycyjnych z Podkarpacia w ramach tegorocznego kiermaszu rękodzieła Etnoinspiracje.

           W niedzielę 8 grudnia Muzeum Etnograficzne w Rzeszowie otwiera swe podwoje nie tylko dla zwiedzających, ale również dla kupujących.
Malarstwo, rzeźba, ikona. Ozdoby świąteczne, rzeczy piękne i użytkowe. To wszystko zaprezentują twórcy i artyści wszelacy,
a wśród tego zacnego grona Elżbieta Stanisławczyk - stale współpracująca z Zespołem Vox Angeli.
Zabierzcie ze sobą pełne sakiewki, bo będzie można nie tylko obejrzeć, ale i zakupić te wszystkie cuda.

          My zaś ze swej strony znużonych jarmarcznym gwarem zapraszamy na warsztaty kolęd ze zbiorów muzealnych.
"U Kotuli na zapiecku" czyli kolędujemy po rzeszowsku. Program oparty jest na pracy badawczej samego Franciszka Kotuli.
Zawiera odnalezione przez słynnego etnografa i wybrane przez nas perełki kolęd z Rzeszowszczyzny.
Wiele z nich po raz pierwszy, po latach ujrzy światło dzienne.

Program - 8 grudnia 2019
Wejścia warsztatowe o godz. 13:00, 15:00 i 17:00.

Pomiędzy warsztatami zapraszamy na prezentację rekonstrukcji instrumentów historycznych
z podkarpackich pracowni lutniczych Leszka Pelca i Lucjana Kościółka.

Warsztaty są częścią i wprowadzeniem do projektu związanego z obchodami 120 rocznicy urodzin legendarnego etnografa.

Subskrybuj to źródło RSS