Urszula Marciniec-Mazur: "Łańcut jest mi bliski"
Miło mi zaprosić Państwa na spotkanie z prof. dr hab. Urszulą Marciniec-Mazur, znakomitą wiolonczelistką i pedagogiem. Rozmawiałyśmy 10 maja 2023 roku siedząc na niewielkim wewnętrznym dziedzińcu zabytkowego budynku Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie, po I Regionalnym Konkursie Skrzypcowym i Wiolonczelowym „Łańcuckie potyczki na smyczki”.
Proszę się podzielić z nami wrażeniami po zakończonym wczoraj konkursie.
- Wrażenia są bardzo dobre, zarówno jeśli chodzi o poziom gry, jak i wspaniałą organizację. Rozpoczęliśmy pracę bardzo wcześnie, bo o ósmej, ponieważ zgłosiło się wielu uczestników. Uważam, że jest to sukces tutejszej szkoły, która ten konkurs zorganizowała. Ilość uczestników świadczy także o potrzebie najmłodszych uczniów szkół muzycznych pierwszego stopnia, którzy mogli wystąpić i pokazać, czego się nauczyli w tym krótkim czasie.
Pomyślałam, że uczniowie klas pierwszych mają dopiero kilka miesięcy nauki gry na instrumencie. Czy to nie za wcześnie na udział w regionalnym konkursie?
- Regulamin dawał pedagogom dużą swobodę w doborze repertuaru. Uczniowie pierwszych klas grali utwory, których zdążyli się nauczyć przez osiem miesięcy. To było na poziomie pierwszej klasy i uważam, że zaprezentowali się znakomicie.
Jestem przekonana, że zarówno uczestnicy, ich nauczyciele i opiekunowie byli pod wrażeniem miejsca, w którym przebywali.
- O tak, miejsce jest magiczne, przyciągające, bo Łańcut kojarzy się z muzyką. Położony na skraju przepięknego parku budynek ma niesamowity klimat.
Jest Pani często zapraszana do udziału w konkursach, ale chyba najczęściej uczestnicy są bardziej zaawansowani.
- Różnie to bywa, są konkursy dla uczniów szkół muzycznych pierwszego stopnia, uczniów średnich szkół, ale są też wielkie konkursy, trwające kilka dni, dające możliwość udziału uczniom w różnym wieku. Poziom gry uczestników wczorajszego konkursu nie odbiegał od konkursów, na których bywam od lat.
Prowadzi Pani ożywioną działalność artystyczną, ale wiele czasu poświęca Pani na pracę pedagogiczną. W Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu prowadzi Pani klasę wiolonczeli, jest Pani jurorem ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów, ponadto prowadzi Pani kursy mistrzowskie i warsztaty metodyczne w zakresie gry na wiolonczeli i kameralistyki w kraju i za granicą, a także jest Pani recenzentem prac doktorskich i habilitacyjnych...
- Pedagogika jest moją pasją, bo bardzo lubię uczyć młodych ludzi i dzieci. Ostatnio zajmuję się głównie studentami i mam bardzo dużą klasę wiolonczeli, ale wcześniej uczyłam w szkołach pierwszego i drugiego stopnia również, stąd znam całą drogę, którą młody człowiek przechodzi, zanim stanie się zawodowym muzykiem.
Bardzo często jeżdżę na kursy, konkursy i warsztaty, również recenzuję prace doktorskie i habilitacyjne, wystawiam opinie młodzieży ubiegającej się o różne stypendia czy zakup instrumentów… Tych form wsparcia jest bardzo dużo i uważam, że obowiązkiem dojrzałych muzyków jest wspomaganie i promocja młodych muzyków na różne sposoby.
Należy podkreślić, że zaraz po studiach zaczęła Pani uczyć w macierzystej uczelni.
- Nawet wcześniej, bo zaczęłam uczyć na trzecim roku studiów, bo takie było zapotrzebowanie w Państwowym Liceum Muzycznym im. Karola Szymanowskiego we Wrocławiu. Te pierwsze lata, kiedy uczyłam się uczyć, bardzo mi pomogły w dalszej drodze. Miałam wsparcie od mojego profesora i pedagogów ze szkoły. Wtedy „złapałam bakcyla”. Po ukończeniu studiów zostałam zatrudniona na stanowisku asystenta w Akademii Muzycznej.
Równocześnie z działalnością pedagogiczną łączy Pani działalność koncertową. Ukochanym nurtem Pani aktywności artystycznej jest kameralistyka.
- To prawda. Uważam, że to wielka przyjemność grać z kimś. Za każdym razem ten sam utwór można zagrać inaczej w zależności od tego, jak współgrający poprowadzą muzykę. Staramy się też promować muzykę polską i często są to utwory, które zostały zapomniane, a nawet sięgamy do rękopisów, bo utwory nie ukazały się drukiem. Mamy w repertuarze sporo nieznanych, pięknych dzieł, które udało nam się prawykonać i wypromować.
Przez ponad 15 lat współpracowałam z Wrocławską Orkiestrą Kameralną „Leopoldinum”. Od początku tworzą ten zespół wspaniali ludzie, moja współpraca rozpoczęła się, kiedy prowadzili ją nieżyjący już Karol Teutsch, a później Jan Stanienda.
Jako muzyk solista mogłam współpracować ze znakomitymi artystami, wśród których byli m.in. Yehudi Menuhin, Jerzy Maksymiuk, Ewa Podleś , Konstanty Andrzej Kulka, Krzysztof Jabłoński…
W czasie studiów uczestniczyła Pani w kursach interpretacji muzycznej, doskonaląc swoje umiejętności pod okiem znakomitych wiolonczelistów: Siegfrieda Palma, Ivana Monigettiego, Andrzeja Orkisza, Romana Sucheckiego, Mariny Czajkowskiej i Bogumiły Reszke. Zapytam jeszcze o mistrzów, którzy opiekowali się Panią w czasie nauki w szkołach muzycznych I i II stopnia oraz w czasie studiów, bo z pewnością pedagodzy mieli wielki wpływ na Pani osobowość artystyczną.
- Wspomnę moich nauczycieli z Rzeszowa. Zaczynałam naukę u pani Marianny Kniaź, później moim pedagogiem był pan Józef Ruszel (jestem mu bardzo wdzięczna za korektę mojego aparatu gry), a później uczyłam się w Liceum Muzycznym u pani Marii Kuklowej, która opiekowała się mną bardzo życzliwie, wprowadziła mnie w świat muzyki i wiele jej zawdzięczam.
Później studiowałam w Akademii Muzycznej we Wrocławiu w klasie prof. Zdzisława Butora, gdzie nauczyłam się samodzielności, bo wspaniały Profesor dawał mi dużo wolności w interpretacji utworów.
Podczas nauki w Rzeszowie często w lipcu uczestniczyłam w Międzynarodowych Kursach Muzycznych. Przyjeżdżałam też na koncerty Muzycznego Festiwalu w Łańcucie. Korzystaliśmy także z prób generalnych Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej. Często słuchaliśmy muzyki z płyt analogowych (bo wtedy nie było jeszcze CD) i zdarzało się, że znani z płyt soliści lub dyrygenci zapraszani byli do filharmonii albo występowali w Łańcucie i mogliśmy się z nimi spotkać, słuchać ich kreacji. Kontakt z artystą na żywo jest zawsze bardzo ważny.
Urszula Marciniec-Mazur - wiolonczela, fot. ze zbiorów Artystki
Mogłyśmy spotkać się dzisiaj w Łańcucie, bo została Pani zaproszona do poprowadzenia warsztatów z uczniami klasy wiolonczeli w tutejszej PSM I stopnia, zaplanowane jest także spotkanie z rodzicami.
- Myślę, że rodzice najwięcej korzystaliby, będąc regularni na lekcjach. Jednak wiadomo, że pracują, są zajęci i nie mają czasu.
Rodzice nie do końca zdają sobie sprawę z tego, jak ważny jest ich udział w edukacji dziecka. Uczeń ma z nauczycielem dwie 45-minutowe lekcje, a w domu rodzice powinni przypilnować, aby dziecko regularnie ćwiczyło, tak jak pilnują, czy odrobione są zadania z przedmiotów obowiązujących w szkole podstawowej. Nie wszyscy rodzice uczestniczą w edukacji muzycznej, stąd podczas dzisiejszego spotkania mam zamiar uświadomić rodzicom, jak wielka jest ich rola, jeśli poważnie myślą o edukacji swojego dziecka.
Kontakt z muzyką ma wielki wpływ na rozwój dziecka. Są potwierdzone badaniami opinie, że dzieci uczęszczające do szkół muzycznych doskonale piszą różnego rodzaju sprawdziany i wypracowania. Wcale nie dlatego, że dużo się uczyły matematyki czy polskiego, ale dlatego, że nauka gry na instrumencie nieodłącznie związana jest z logicznym myśleniem, a przede wszystkim ćwiczy pamięć, bo dzisiaj dzieci rzadko się uczą wierszy na pamięć. Rozwija także sama umiejętność czytania nut, bo to także pobudza mózg do myślenia.
Wiolonczela jest pięknym instrumentem, który w trakcie gry jest bardzo blisko wykonawcy. Można powiedzić, że grający przytula ją do serca.
- Jest też instrumentem najbliższym ludzkiemu głosowi i ma całą skalę ludzkiego głosu (od sopranu aż po bas) i również barwa instrumentu przypomina ludzki głos, stąd wypowiedź w formie gry jest najbardziej osobista właśnie na wiolonczeli.
Zauważyłam też, że od kilkunastu lat wiolonczela jest coraz popularniejszym instrumentem. Z pewnością jest tak dzięki chorwackiemu duetowi "2Cellos", fińskiemu zespołowi "Apocalyptica", czy "Polish Cello Quartet".
Dodam jeszcze, że wkrótce jadę na konkurs, do którego zgłosiło się 134 wiolonczelistów i są to już wybrani, najlepiej grający. Udział w konkursach wiąże się poważnymi zobowiązaniami rodziców - ich czasem oraz kosztami (wyjazdy, hotele, wpisowe). Trzeba pochwalić rodziców, którzy wspierają swoje dzieci i towarzyszą im w takich działaniach.
Organizatorzy konkursu „Łańcuckie potyczki na smyczki” zapowiedzieli, że będzie on kontynuowany. Czy Pani chętnie przyjmie zaproszenie do udziału w pracach jury?
- Oczywiście, jak tylko mogę, to chętnie przyjeżdżam w te strony, bo mogę przy okazji odwiedzić moją Mamusię, która mieszka w Rzeszowie, a Łańcut jest mi bliski, bo odbywające się tu kursy i festiwale towarzyszyły mi przez całe moje dzieciństwo. To, że wybrałam studia muzyczne, zawdzięczam moim nauczycielom, którzy uczyli mnie w Rzeszowie.
Bardzo dziękuję za spotkanie.
- Ja także dziękuję i mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja spotkać się w Łańcucie.
Zofia Stopińska