Muzyka polska jest piękna, głeboka i wyjątkowa
Sebastian Perłowski - dyrygent fot. z arch. Artysty

Muzyka polska jest piękna, głeboka i wyjątkowa

      W piątek 12 sierpnia w sali Zamku Kazimierzowskiego w Przemyślu wystąpiła Orkiestra Narodowej Filharmonii Lwowskiej pod batutą wyśmienitego Sebastiana Perłowskiego, z udziałem Viktora Yankovskyiego, wybitnego ukraińskiego barytona młodego pokolenia.
       Organizatorami tego wydarzenia byli: Instytut Promocji Kultury Polskiej w Krakowie, Przemyskie Centrum Kultury i Nauki ZAMEK oraz Agencja Artystyczna Kameny. A zostało ono dofinansowane ze środków Programu Niepodległa. Projekt został zatytułowany „90 lecie „Dysproporcji” (1932 z 2022) Kwiatkowskiego, czyli Rzecz o Polsce przeszłej i obecnej” – to pozycja, której zadaniem jest przypomnienie szerszej opinii niezwykłej, a niestety zapomnianej postaci Eugeniusza Kwiatkowskiego – jednego z budowniczych Niepodległej Polski.
Eugeniusz Kwiatkowski był gospodarczym praktykiem i sprawnym menedżerem, który pozostawił po sobie port w Gdyni oraz Centralny Okręg Przemysłowy. Uznawany był za najlepszego Ministra Skarbu II Rzeczypospolitej Polskiej.
       Koncert rozpoczął się utworami Romualda Twardowskiego, wybitnego polskiego kompozytora naszych czasów: Tryptyk Mariacki i Koncert Staropolski.
Znakomicie wykonała je Orkiestra Narodowej Filharmonii Lwowskiej pod batutą Sebastiana Perłowskiego.
       Środkowe ogniwo koncertu stanowiło poruszające Elogium – pomordowanym w Katyniu na baryton, wiolonczelę solo, dzwony i orkiestrę smyczkową Pawła Łukaszewskiego. Kompozycja powstała z inspiracji autora tekstu w języku łacińskim - prof. Jerzego Wojtczaka-Szyszkowskiego - Komandora Zakonu Bożego Grobu w Jerozolimie, na prośbę Jana Łukaszewskiego. Utwór składa się z trzech części: afflicta, cruenta, vulnerata - uciśniona, skrwawiona, okryta ranami, które oddają smutek i ranę Polski po wymordowaniu polskich oficerów w Katyniu. Partie solowe świetnie wykonał Viktor Yankovskyi, baryton związany z lwowskim środowiskiem muzycznym.
       Na zakończenie koncertu cudownie zabrzmiała Orawa na kameralną orkiestrę smyczkową Wojciecha Kilara.
W jednej z rozmów kompozytor wspomniał, że marzył o stworzeniu utworu zainspirowanego góralską kapelą i zrealizował to właśnie w Orawie. ”Jest to właściwie utwór na zwielokrotnioną kapelę i zarazem jeden z rzadkich przykładów, kiedy byłem ze swojej pracy zadowolony”.
Cieszę się, że po koncercie mogłam porozmawiać z panem Sebastianem Perłowskim, który jest nie tylko znakomitym dyrygentem, ale również kompozytorem i aranżerem.

        Dziękuje Panu za wspaniały koncert, który dostarczył wszystkim obecnym na tym wydarzeniu wielu wrażeń i wzruszeń. Czy po raz pierwszy dyrygował Pan Orkiestrą Narodowej Filharmonii Lwowskiej?

        Nie, mam przyjemność często tą orkiestrą dyrygować. Do tej pory wykonywaliśmy przede wszystkim duże formy symfoniczne, ale ze względu na trwająca na Ukrainie wojnę, trudno jest mężczyznom opuszczać swoją ojczyznę i dlatego dzisiaj orkiestra pojawiła się w kameralnym składzie.
Dzisiejszy program był dla wszystkich wykonawców ogromnym wyzwaniem, wszyscy muzycy bardzo przeżywają toczącą się w ich ojczyźnie wojnę. Dlatego utwór Pawła Łukaszewskiego zrobił na nich ogromne wrażenie.
        Aby przybliżyć muzykom moją wizję utworu, mówiłem o scenach z filmu „Katyń” Andrzeja Wajdy, zwłaszcza ten bardzo dramatyczny wstęp, który ja słyszę jako taką „ścianę dźwięku” i mam wizję naszych nieszczęsnych polskich żołnierzy, którzy stoją zwróceni twarzą do tej ściany i wiedzą, że wkrótce w tył ich głów trafią kule. Ta celebracja czasu jest bardzo trudna i Paweł Łukaszewski wyraża ją przez bardzo wolne tempo. Dla stojących pod ścianą oczekujących na strzał ludzi, sekunda życia trwała tak długo, jak dla nas teraz rok.
Jak w ten sposób opowiedziałem o mojej wizji utworu, to natychmiast zaczęli grać jak inna orkiestra. To było coś niesamowitego. Widać było po oczach, że w tej trudnej dla nich sytuacji, bardzo przeżywają również ten dramat sprzed lat.

        Niezwykle pięknie zabrzmiały także utwory Romualda Twardowskiego oraz na finał Orawa Wojciecha Kilara.

        Te utwory zostały specjalnie tak dramaturgicznie rozplanowane. Inspirowane odległą historią Polski utwory Romualda Twardowskiego, a Orawa Wojciecha Kilara była „optymistyczną wisienką” na tym „pesymistycznym torcie”, którym było Elogium Pawła łukaszewskiego.

        Dwie próby odbyły się przed koncertem w Przemyślu, a wcześniej próbowaliście we Lwowie?

        Trochę inaczej odbywały się przygotowania. Miałem w planie wyjazd do Lwowa, ale nawet muzycy, którzy dzisiaj grali w Przemyślu, odradzali mi ten wyjazd. Pierwszy wiolonczelista opowiadał mi, że widział rakietę nad swoją głową, a mieszka kilka kilometrów pod Lwowem.
         Przygotowałem i dokładnie opisałem nuty, wszystkie tempa metronomowe, wszystkie pomysły interpretacyjne oraz moje nagrania. Asystent dyrygenta przygotował zespół, a ja miałem z nim dwie długie próby przed koncertem.Mogliśmy zaryzykować taką formę przygotowań, bo już dość dobrze się znamy. Oni doskonale znają mój sposób dyrygowania, a wiem, jaki potencjał ma zespół.

         Byłam na próbie generalnej i zauważyłam, że bardzo dobrze się rozumiecie.

         Widziała pani i słyszała, jak bardzo są wrażliwi. Trzeba też podkreślić, że bardzo dużo grają, bo zdarza się, że realizują czasem nawet kilka projektów w tygodniu. Powiem słowami moje profesora: „Przed tą orkiestrą filozofować nie można, tylko trzeba wyjść i zadyrygować”. Powiedzieć trzeba o tym, co nie jest do pokazania ręką. Zauważyła pani, jak utwory się zmieniały w trakcie próby.

         W kręgu Pana zainteresowań są bardzo różne nurty muzyki: dzieła symfoniczne, operowe, musicale, jazz...

         Ja nie dzielę tak muzyki. Uważam, że muzykę można podzielić na dwie kategorie – dobrą i złą. Bardzo dobrze wszyscy wiemy, że utwory z minionych epok zostały przez czas zweryfikowane, a nie wszyscy współcześni kompozytorzy spełniają podstawowy warunek – granie na emocjach publiczności, bo ja uważam, że muzyka to powinna robić. Jeżeli muzyka jest dobra, to działa na publiczność i wtedy emocje płyną z dwóch stron. Emocje ze sceny udzielają się publiczności i zawsze tak się działo i dzieje nadal. Różnych przykładów można podać wiele: koncerty Led Zeppelin, słynny koncert zespołu Queen na londyńskim stadionie Wembley, czy koncerty Leonarda Bersteina z New York Philharmonic albo wykonań Artura Rubinsteina czy Ignacego Jana Paderewskiego, podczas których kobiety mdlały. Uważam, że jest bardzo dużo dobrej muzyki i staram się dyrygować tą dobrą muzyką, i staram się robić to najlepiej, jak potrafię.
         Wielokrotnie przekonałem się także, że utwór, który nie wydawał mi się aż tak interesujący, przy pracy, przy dogłębnym poznawaniu okazał się o wiele bardziej głęboki, bardziej nośny w konfrontacji z tym, czego spodziewałem się na początku studiując partyturę.

         Przygotowanie każdego utworu wymaga sporo pracy, ale przede wszystkim czasu, aby dojrzeć do jego interpretacji.

         Zdecydowanie. Poruszyła pani bardzo ważną kwestię. Przepływ czasu wiąże się bowiem z przepływem energii, emocji… To wszystko jest rozlokowane w czasie i w jakiejś formie rytmu. Sam rytm jest muzyką, same wysokości dźwięku już nie. Nawet chorał gregoriański jest w jakimś rytmie – oczywiście, że wiadomo jakie są to nuty, ale one i tak są w jakimś rytmie, a sama wysokość dźwięku nic nam nie daje. Czas jest w muzyce bardzo ważny.

         Pana działalność jest związana ze Śląskiem.

          Można tak powiedzieć, bo kończyłem studia w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach i miałem przyjemność spędzać tam wiele czasu, ale działam też prężnie w Krakowie.
Mam przyjemność być dyrektorem festiwalu „Muzyka Polska odNova” i cały czas odkrywamy nowe polskie utwory, często jeszcze nie wykonywane, wymagające dużego aparatu wykonawczego. Wykonywaliśmy niedawno XV Symfonię Mieczysława Wajnberga na gigantyczny skład instrumentalny, chór i dwóch solistów.
          Gdyby nie fakt, że dyrektor Mateusz Prędota jest nam przychylny i mam do dyspozycji cały skład Filharmonii Krakowskiej, to nie byłoby to możliwe. Podejmujemy wspólnie ryzyko, bo wielu innych szefów woli mieć w programie symfonię Antonina Dvořáka, który jest sprawdzony i wiadomo, że będą brawa. Cieszę się, że coraz częściej sięgamy po muzykę polską zapomnianą, zaginioną i niedocenioną. Uważam, że to jest najwyższy czas, żebyśmy wyszli z kompleksów wschodnich oraz zachodnich, i pokazali, że nasza muzyka jest piękna, głęboka i wyjątkowa.

          Ten cel stara się Pan realizować podczas nagrań.

          Tak, staram się cały czas to robić. Za tydzień jadę nagrywać płytę z Elbląska Orkiestrą Kameralną, na której znajdzie się między innymi Concertino Mieczysława Wajnberga. Nawet postanowiłem sobie, że jadąc gdzieś za granicę, to przygotowuję jeden utwór polskiego kompozytora. Ostatnio byłem w Bacău w Rumunii, gdzie jest świetna orkiestra i przygotowałem z nimi Uwerturę do opery Halka Stanisława Moniuszki. W oczach wielu muzyków pojawiły się łzy, a najwięcej emocji było przy wejściu drugiego tematu. Mówili, że oni takiej muzyki dawno nie słyszeli, nie grali – nasz Stanisław Moniuszko. Tak się zakochali w Moniuszce, że wracam do nich w listopadzie i przygotujemy Bajkę.
Mamy jeszcze sporo pracy, aby nasza muzyka była znana i ceniona na świecie.

          Jest Pan szefem Agencji Artystycznej Kameny, która między innymi przygotowuje takie projekty.

          Tak, Instytut Promocji Kultury Polskiej, Agnieszka Skotniczna jako kontakt-menager, czyli Agencja Artystyczna Kameny, wszyscy staramy się cały czas pochylać nad muzyka polską. Na początku sam podchodziłem do tej działalności sceptycznie myśląc, że jakby te utwory były dobre, to byłyby grane. Pewne osoby z mojego kręgu jak Agnieszka Skotniczna czy Przemek Firek – orędownicy muzyki polskiej, zmienili moje myślenie. Muzyka polska naprawdę potrzebuje trochę pomocy z naszej strony. Nie wszystko ukazało się drukiem, mnóstwo utworów wyciągamy z rękopisów. Często bardzo trudno do nich dotrzeć, ale trzeba to zrobić.                         Rozpoczęliśmy bardzo ciekawą współpracę z Polskim Wydawnictwem Muzycznym i cały czas coś nowego przygotowujemy do wydania. Niedawno odkryliśmy arcydzieło Król Wichrów Feliksa Nowowiejskiego i nagraliśmy je z Sinfonią Varsovią, a teraz będę nim dyrygował w Filharmonii Krakowskiej i PWM przygotowuje nową edycję. Zaczyna się coś dziać. Czuje ferment pozytywnej polskości i pokazania jej od jak najlepszej strony.

          Nie tak dawno był Pan w Rzeszowie, a w programie wieczoru w Filharmonii Podkarpackiej znalazło się mało znane dzieło.

          Ma pani na myśli Koncert fortepianowy Władysława Żeleńskiego, przepiękny utwór. Każda orkiestra, z którą to przygotowuję, a robię to często i zawsze muzycy mówią: nie wiedzieliśmy, że mamy taki piękny polski koncert fortepianowy. Znamy tylko Chopina, Paderewskiego czasami grywa się Franciszka Lessela albo Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego. O Koncercie Żeleńskiego słyszałem kilka razy porównanie – to taki polski Brahms.

          Przed chwilą słyszałam, jak umawiał się Pan z panią Renatą Nowakowską – dyrektor Przemyskiego Centrum Kultury i nauki Zamek na jesienny pobyt w Przemyślu.

          Tak, 26 albo 27 listopada odbędzie się tutaj finał Konkursu Wokalnego im. Franciszka Mireckiego. To jest duży kilkuetapowy konkurs, a ostatni etap odbędzie się z orkiestrą, a potem jeszcze zaplanowany jest koncert finałowy. Wystąpi również Viktor Yankovskyi, który jest dyrektorem artystycznym tego festiwalu, a kto będzie śpiewał sopranem, pozostawmy na razie w tajemnicy.
          Bardzo się cieszę, że tutaj wrócę, bo jestem pod ogromnym wrażeniem przemyskiej publiczności, otwartości ludzi i frekwencji. Po tej długiej przerwie spowodowanej pandemią ciężko jest ludzi wyciągnąć z domów, a dzisiaj mieliśmy praktycznie pełną widownię.

          Bardzo Panu dziękuję za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że spotkamy się niedługo.

          Ja też mam taką nadzieję i zapraszam na wszystkie koncerty, którymi będę miał przyjemność dyrygować na Podkarpaciu.

Zofia Stopińska