Wielki Beethoven
„Muzyka winna krzesać ogień z ducha ludzi. Jest ona objawieniem wyższym niż wszelka mądrość i filozofia. Kto wniknie w znaczenie mojej muzyki, będzie wolny od całej nędzy, w której wloką się inni ludzie” – pisał Beethoven do Bettiny von Arnim w 1810 roku.
16 grudnia 2020 roku mija 250 lat od urodzin Wielkiego Beethovena. To Mistrz nad Mistrze, który sięgnął największej tejemnicy Sztuki, której rozumem pojąć nie sposób. Albowiem są w Sztuce takie kamienie, których nie sposób ruszyć, zburzyć, ominąć. Jednym z takich kamieni jest muzyka wielkiego Beethovena, który, tuż po Mozarcie, stał się symbolem ludzkiego losu, który, jak to pisał prof. Stefan Szuman „przegląda się w zwierciadle sztuki”.
Sięgam po raz kolejny do małej książeczki Roman Rollanda pt. „Życie Beethovena”, wydanej przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne w Krakowie, wydanie II z 1966 roku, w przekładzie Jerzego Popiela, z francuskiego wydania z 1956 roku „La vie de Beethoven”. Właśnie we Francji, po raz pierwszy, w 1903 roku ukazało się „Życie Beethovena” w „Cahiers de la Quinzaine”.
Pisze Romain Rolland: „Drogi Beethoven! Wielu innych sławiło jego wielkość artystyczną. Ale jest on czymś o wiele więcej niż pierwszym z muzyków. Jest najbardziej bohaterską siłą nowoczesnej sztuki. Jest największym i najlepszym przyjacielem tych, którzy cierpią i którzy walczą. Kiedy jesteśmy zasmuceni nędzami świata, on jest tym, który przychodzi do nas, jak przychodził, by zasiąść do fortepianu matki w żałobie i, bez słowa, pieśnią swej zrezygnowanej skargi pocieszał płaczącą. A kiedy ogarnia nas zmęczenie wieczną walką toczoną nadaremno przeciw mierności występków i cnót, wtedy niewypowiedzianie dobrze jest zanurzyć się znowu w tym oceanie woli i wiary.”
Wielki Goethe chciał kiedyś poznać wielkiego Beethovena. Doszło do ich spotkania u czeskich wód w 1812 roku w Toeplitz. Ale obaj nie mogli się porozumieć. Beethoven był zbyt niezależny i gwałtowny, by zgodzić się z charakterem Goethego. Sam Beethoven, dumny republikanin, opowiadał, jaką lekcję godności dał weimarskiemu wielkoksiążęcemu radcy dworu, czego mu ten nigdy nie wybaczył. Pisał Beethoven do Bettiny von Arnim: „Królowie i książęta mogą sobie robić profesorów i tajnych radców, mogą ich obsypywać tytułami i odznaczeniami, ale nie mogą robić wielkich ludzi, duchów, które wznoszą się ponad marność tego świata. I kiedy dwóch ludzi takich jak ja i Goethe jest razem, ci panowie muszą czuć naszą wielkość. Wczoraj, wracając, spotkaliśmy na drodze całą rodzinę cesarską. Zobaczyliśmy ją z daleka. Goethe oderwał się od mego ramienia, by stanąć na skraju drogi. Ja wcisnąłem kapelusz na głowę, zapiąłem surdut i rzuciłem się z założonymi do tyłu rękoma w środek najgęstszych grup. Książęta i dworzanie zrobili mi szpaler. Książę Rudolf zdjął przede mną kapelusz. Cesarzowa ukłoniła mi się pierwsza. Możni znają mnie. Ku mojemu ubawieniu ujrzałem, jak procesja przechodzi przed Goethem. Stał na skraju drogi, głęboko pochylony, z kapeluszem w ręce.”
„Ars longa, vita brevis” – „Sztuka jest długa, życie krótkie” – tę sentencję umieścił Beethoven w Zeszytach Konwersacyjnych, których, spośród 400-tu, zachowało się mniej, niż połowa. O tych Zeszytach pisze Zygmunt Mycielski w „Postludiach” wydanych przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne w Krakowie w 1977 roku. Na stronie ostatniej tej książeczki, będącej zbiorem artykułów, felietonów i esejów muzycznych autora z lat 70-tych ubiegłego stulecia, Zygmunt Mycielski cytuje notatkę Beethovena z 1820 roku, napisany „wściekłym” pismem i gryzmołami: „Świat jest królem i chce, żeby mu schlebiać. Ma się okazać przychylny. Ale prawdziwa sztuka jest uparta, nie daje się wtłoczyć w przypochlebne formy. Mówią, że sztuka jest długa, życie krótkie. Długie jest tylko życie, sztuka jest krótka. Jeżeli jej tchnienie ma nas zbliżyć do Bogów, to jest ono łaską chwili.”
Wielki, biedny Beethoven! „Całe jego życie podobne jest do burzliwego dnia” – pisze Romain Rolland. „Na początku młody, przejrzysty poranek. Zaledwie kilka tchnień tęsknoty. Ale już w nieruchomym powietrzu tajemna groźba, ciężkie przeczucie. Nagle wielkie cienie przebiegają, tragiczne grzmienia, chwile szemrzącej i strasznej ciszy, wściekłe porywy wichru w „Eroice” i Symfonii c-moll. Czystości dnia to jednak nie narusza jeszcze. Radość pozostaje radością. Ale po 1810 roku równowaga duszy załamuje się. Światło staje się dziwne. Widzimy, jak z najjaśniejszych myśli unoszą się jakby obłoki; rozpraszają się, skupiają od nowa, mroczą serce melancholijnym i kapryśnym niepokojem; często myśl muzyczna, wynurzywszy się dwa czy trzy razy z mgły, znika całkiem, zatopiona; wyłania się dopiero pod uderzeniem wichru, pod koniec utworu. Nawet wesołość nabiera szorstkiego i dzikiego charakteru. Gorączka, trucizna miesza się do wszystkich uczuć. I oto ciężkie chmury wzdęte błyskawicami, czarne od nocy, brzemienne nawałnicą, na początku IX Symfonii. Nagle, w szczytowej chwili orkanu, ciemności rozdzierają się, noc pierzcha przegnana z nieba, i pogoda dnia zostaje nam wrócona aktem woli. Jakiż podbój może sprostać temu podbojowi, jaka bitwa Bonapartego, jakie słońce Austerlitz sięga chwały tego nadludzkiego wysiłku, tego zwycięstwa, najświetniejszego, jakie kiedykolwiek odniósł Duch; nieszczęśliwy, biedny, chory, samotny, uczłowieczona boleść, człowiek, któremu świat odmawia radości, stwarza sam Radość, by dać ją światu! Wykuwa ją swoją niedolą, jak powiedział to w dumnych słowach w liście do hrabiny Marii Erdody z 19 października 1815 roku, w których streszcza się jego życie i które są hasłem każdej bohaterskiej duszy: „Radość przez cierpienie”.
Kiedy 26 marca 1827 roku umiera Beethoven, burza i pioruny rozdzierają niebo. Tak odchodził w zaświaty ten, który ośmielił się stawić czoło ludzkiemu przeznaczeniu, dając nadzieję zwycięstwa nad przeciwnościami losu.
Andrzej Szypuła