Wywiad z Panem Jackiem Rogalą - dyrygentem, kompozytorem, dyrektorem Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach i Festiwalu Świętokrzyskie Dni Muzyki. Rozmowa zarejestrowana 6 stycznia w Filharmonii Podkarpackiej.
Zofia Stopińska : Z wielką nieśmiałością rozpoczynam tę rozmowę, bo jest Pan doświadczonym dziennikarzem radiowym i te związki trwają do dzisiaj, chociaż jest to już zupełnie inna forma współpracy.
Jacek Rogala : Pani związki z Polskim Radiem trwały dużo dłużej z tego co pamiętam. Współpraca z Polskim Radiem była dla mnie wielkim, wspaniałym doświadczeniem. Pracowałem w dwóch rozgłośniach – najpierw we Wrocławiu, gdzie trafiłem w szczególnym momencie, bo we wrześniu 1989 roku, w czasie wielkiego przełomu i globalnych zmian także w radiu. W krótkim czasie zniknęła cenzura, a z rozgłośni która otrzymywała kilkakrotnie 20 – 30 minut na samodzielne audycje, szybko rozrastaliśmy się do radia nadającego 24 godziny i to na żywo, a potem jeszcze Redaktor Naczelny – wspaniały, nieżyjący już poeta Lothar Herbst, tworzył Radio Miejskie, czyli nadawane były dwa programy 24-godzinne. Był to czas wielkiego otwarcia się. Nie działające od czasów stanu wojennego duże Studio Koncertowe Polskiego Radia we Wrocławiu zaczęło pracować pełną parą, nastąpiła reforma w taśmotece, radio oddzieliło się od telewizji – to były tylko początki.
Wiele doświadczeń, jak pani pamięta, nie było elektroniki i uczyłem się montować rozmowy i nagrania na taśmach radiowych na tzw. „węgrach”. To były ważne doświadczenia, które się potem przydawały przy pracach montażowych kiedy nagrywałem z orkiestrą utwory dla potrzeb Polskiego Radia.
Innym, ale bardzo ważnym doświadczeniem, które dzisiaj przydaje mi się w filharmonii, była dla mnie praca w Programie II Polskiego Radia. To nie była tylko antena i audycje o muzyce współczesnej. We Wrocławiu byłem szefem Redakcji Muzyki Klasycznej, a w Warszawie szefem Redakcji Muzyki Współczesnej. Nie tylko planowałem audycja, ale także miałem kontakty z kompozytorami u których zamawiałem utwory, planowałem nagrania zespołów radiowych : NOSPR-u, Orkiestry Agnieszki Duczmal, Polskiej Orkiestry Radiowej, Chóru i Orkiestry w Krakowie. Planowałem także koncerty w Studiu S 1 Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie. Kolejne obowiązki do: organizacja prawykonań, wydawanie płyt, prowadzenie transmisji z wielu festiwali , a także z koncertów Europejskiej Unii Radiowej. Nie wyjeżdżaliśmy na te koncerty, bo nie było pieniędzy, a transmitowaliśmy je siedząc w studiu w Warszawie. W jednym uchu miało się to co dzieje się na antenie w Warszawie, a w drugim co było w studiu w Londynie i trzeba było odpowiednio reagować. To były niesamowite doświadczenia, bardzo bogate. Zanim jednak dotarłem do radia na etat to już nagrywałem z orkiestrami radiowymi i wiele się równolegle działo. Pracowałem na etacie w radiu ponad 10 lat.
Z. S. : W tym czasie musiał Pan znacznie ograniczyć działalność jako dyrygent i kompozytor.
J. R. : Ta działalność zawsze była trochę ograniczona. Nie zrobiłem wielkiej kariery ani jako kompozytor, ani jako dyrygent, bo zawsze robiłem coś jeszcze. Pracę w Radiu Wrocław rozpocząłem jako student, a równocześnie byłem asystentem dyrygenta w Operze Wrocławskiej i równocześnie prowadziłem chór. W 1992 roku „ściągnięto” mnie do Warszawy do pracy w Ministerstwie Kultury, tam byłem pełnomocnikiem ministra ds. muzyki i to też było kolejne, nieprawdopodobne doświadczenie, bo należało do mnie doradzanie i opiniowanie w czasach wielkich przemian. Byłem zobowiązany do opiniowania decyzji dotyczących ministerialnych dotacji i musiałem czytać wszystkie wnioski, które wpływały, zapoznawać się z działalnością składających te wnioski i to do dzisiaj przydaje mi się w pracy eksperta i odczytywaniu dokumentów prawnych, oraz ich tworzeniu i proponowaniu pewnych rozwiązań. Do niedawna byłem w Radzie Artystycznej przy Ministrze Kultury i tam te doświadczenia bardzo mi się przydawały. Pracując potem w Polskim Radiu w Warszawie równocześnie byłem prezesem zarządu Polskiego Towarzystwa Muzyki Współczesnej i wiązało się to zarówno z działalnością animatorską, jak i organizacyjną. Od 2001 roku jestem dyrektorem Filharmonii Świętokrzyskiej w Kielcach.
Z. S. : Nic Pan nie mówi o komponowaniu.
J. R. : Bo tak naprawdę nie mam już czasu na komponowanie. Dyryguję regularnie a dużo czasu zajmują mi sprawy związane z kierowaniem i planowaniem programów. Do tego 10 lat zajęło mnie i zespołowi moich pracowników zbudowanie nowego budynku dla Filharmonii Świętokrzyskiej. To nie było proste, bo korzystaliśmy jako jedni z pierwszych ze środków unijnych. Od pięciu lat ten budynek stoi, wszystko co w nim zaprojektowaliśmy sprawdza się, jest bardzo funkcjonalny, pozwala na różnorodną działalność i też sporo czasu zajęło nadanie mu życia i wizerunku. Zawsze moim działaniom artystycznym towarzyszyły inne zajęcia stanowiące podbudowę dla sztuki z których nadal nie chcę rezygnować. Trzeba wykorzystywać takie umiejętności.
Z. S. : Oprócz różnorodnych form koncertowych w Filharmonii Świętokrzyskiej powstaje sporo nagrań.
J. R. : Można powiedzieć, że dopiero rozkręcamy się w tej dziedzinie. Mamy bardzo dobrą pod względem akustycznym salę, ale jesteśmy trochę na uboczu i oddaleni od dużych studiów z tradycjami jak w Warszawie czy Katowicach, ale artyści którzy do nas przyjeżdżają mają pełny komfort. Mogą nagrywać w dzień i w nocy, mają pewien luksus, bo nie muszą się ściśle trzymać zaplanowanych na nagranie godzin. Dobra akustyka i warunki nagrań powodują, że coraz częściej się u nas nagrywa. Niedawno pan Lisiecki nagrywał dla Deutsche Grammophon. Bazujemy jeszcze na ekipach zewnętrznych jeśli chodzi o nagrania, ponieważ zaplecze sprzętowe mamy jeszcze skromne, a ponadto mamy mnóstwo zajęć z bieżącą działalnością. Orkiestra ma co najmniej cztery koncerty w miesiącu, oprócz tego zawsze mamy przynajmniej jeden koncert kameralny, jeden seans filmowy podczas którego pokazujemy często zapomniane, ale doskonałe filmy związane z tematyką artystyczną. Mamy doskonałą aparaturę i ekran, oraz salę i niejedno kino mogłoby nam pozazdrościć. Oprócz tego raz w miesiącu transmitujemy spektakle operowe z Metropolitan Opera w Nowym Jorku i raz w miesiącu w niedziele organizujemy koncerty edukacyjna ale familijne – dla całych rodzin (dzieci, rodzice i czasem nawet dziadkowie). To jest co najmniej osiem przedsięwzięć własnych każdego miesiąca, a oprócz tego wynajmujemy nasze sale koncertowe i w związku z tym w sporo się u nas dzieje. Staramy się stworzyć koncertującym u nas artystom jak najlepsze warunki i najczęściej słuchacze nie wiedzą ilu zabiegów wymaga przygotowanie każdego koncertu, ale to jest fascynująca praca.
Z. S. : Wiadomo, że ma Pan doświadczonych pracowników, którzy dobrze znają swoje obowiązki, ale wszystkie działania musi Pan zatwierdzić, na Pana biurko trafiają do podpisu wszystkie faktury.
J. R. : Dyrektora nie omijają te rzeczy, oczywiście że robi to sztab ludzi, ale jednak dyrektor wszystko koordynuje, wyznacza pewne kierunki, pewne standardy i odpowiada za to wszystko.
Z. S. : Oprócz tego prowadzi Pan festiwal muzyczny – my mamy Muzyczny Festiwal w Łańcucie, a u Was są Świętokrzyskie Dni Muzyki.
J. R. : Nasz festiwal jest trochę inny – nie tak wielki jak Muzyczny Festiwal w Łańcucie. Świętokrzyskie Dni Muzyki narodziły się w latach 60-tych XX wieku z inicjatywy ówczesnego dyrektora Karola Anbilda, potem festiwal zniknął z mapy kulturalnej na długo bo ponad 20 lat. Reaktywował go dyrektor Szymon Kawalla, nadając mu charakter festiwalu monograficznego, czyli przykładowo - raz królowała muzyka Chopina, raz Bacha, a raz Brahmsa. Jak zacząłem kierować Filharmonią, to zdecydowałem, że wracamy do korzeni i będziemy prezentować przede wszystkim muzykę polską, ale nie tylko. Staramy się zamieszczać w programach festiwalowych koncertów utwory, które nigdy dotąd nie były wykonywane w Kielcach. Z jednaj strony są to różnego rodzaju odkrycia naszej muzyki sprzed stuleci, a z drugiej strony trochę muzyki współczesnej. Oczywiście nie prezentujemy eksperymentów muzycznych takich jak na Warszawskiej Jesieni, ale jest sporo muzyki bardzo ciekawej, trafiającej do melomana który się nie specjalizuje we współczesnościach. Staram się też, aby każdego roku pojawiło się coś takiego jak koncert muzyki elektronicznej, bo myślę, że Kielczanie też muszą mieć szanse dotarcia do nowinek artystycznych. Ta muzyka się rozwija i nawet jeśli melomani z pewną rezerwą podchodzą do tego, i nawet jeśli to są propozycje dla mniejszego grona odbiorców, to według mnie filharmonia ma obowiązek też te odkrycia prezentować.
Z. S. : Interesuje Pana muzyka współczesnych polskich kompozytorów w sposób szczególny.
J. R. : Owszem znam dobrze polskie środowisko kompozytorskie, bo z niego też „jedną nogą” się wywodzę. Mam świadomość, że w porównaniu z tym co się dzieje w świecie w środowisku kompozytorskim, to nasi kompozytorzy są w czołówce. Tworzymy bardzo ciekawą muzykę. Cały XX wiek zaowocował rzeszą pierwszoligowych postaci na arenie Europy czy świata. Nie mamy się czego wstydzić. Ci najwięksi, z jednym wyjątkiem, już nie żyją, ale jeśli popatrzymy na nazwiska poza : Lutosławskim, Kilarem, Góreckim no i Pendereckim, który na szczęście wciąż na szczęście tworzy, to przecież jest naprawdę wielu wspaniałych twórców – na przykład; Zygmunt Krauze, Grażyna Pstrokońska – Nawratil, Lidia Zielińska, Paweł Mykietyn, Paweł Łukaszewski, Paweł Szymański – mógłbym wymienić jeszcze wiele nazwisk - jesteśmy potęgą. Trzeba twórczość współczesnych polskich kompozytorów pokazywać naszej publiczności.
Z. S. : Wracając do Pana studiów – najpierw studiował Pan kompozycję, a dopiero później dyrygenturę.
J. R. : To się rozwijało równolegle, tylko to były czasy kiedy aby zdawać na dyrygenturę, trzeba było mieć jedne studia już skończone. Dyrygować zacząłem bardzo wcześnie. W liceum muzycznym założyłem orkiestrę złożoną z kolegów i ten zespół funkcjonował także podczas studiów Współpracowaliśmy z Chórem Politechniki Wrocławskiej i nagrywaliśmy dla radia, także komponowanie i dyrygowanie szło w parze – zresztą studia dyrygenckie zrobiłem w trzy lata.
Z. S. : Miał Pan szczęście do profesorów, bo prof. Grażyna Pstrokońska – Navratil jest wspaniałą kompozytorką, a prof. Marek Pijarowski jest także wielkim mistrzem.
J. R. : Profesor Marek Pijarowski przyjął mnie od razu na trzeci rok, a poza tym prof., Grażyna Pstrokońska – Nawratil i prof. Marek Pijarowski – widząc że ja wszechstronnie działam, bo między innymi organizowałem już wtedy festiwal muzyczny w moim rodzinnym Brzegu - z jednej strony wymagali tego, czego wymagać musieli, ale też pozwalali mi na trochę więcej, byli moimi opiekunami, a z czasem stali się moimi bliskimi przyjaciółmi i tak pozostało do dziś. Współpracujemy ze sobą i pomagamy sobie. To są ważne, o ile nie najważniejsze postaci w moim życiu.
Z. S.: Ma Pan na swoim koncie spory dorobek kompozytorski, ale są to w większości utwory napisane dosyć dawno. Czy zdarza się jeszcze sięgać po papier nutowy, aby coś nowego stworzyć.
J. R. : Owszem, zdarza się, ale bardzo rzadko. Niestety cały okres budowy Filharmonii był tak absorbujący, że nie dało się pisać, ale prze rokiem ktoś mnie namówił na krótki utwór na altówkę solo, mam też propozycję napisania dydaktycznego utworu na klarnet. Od czasu do czasu coś tam sobie piszę, albo aranżuję czy orkiestruję jak potrzeba, natomiast nie rozstaję się całkowicie z kompozycją. Często komponuję zasypiając, więc może kiedyś, gdy już będę miał więcej czasu wrócę do pisania muzyki, bo zawsze sprawiało mi to przyjemność.
Z. S. : Zajmuje się Pan także pracą pedagogiczną.
J. R. : Tak, przez wiele lat współpracowałem z Instytutem Edukacji Muzycznej Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach, gdzie kształciłem adeptów dyrygentury chóralnej, a od października pracuję jako adiunkt w Akademii Muzycznej w Łodzi i myślę, że niedługo doprowadzimy do otwarcia klasy dyrygentury.
Z. S. : Ma Pan czas na częste wyjazdy i dyrygowanie w innych filharmoniach, poza Kielcami?
J. R. : Niestety nie zdarza się to zbyt często, bo staram się raz w miesiącu przygotować i poprowadzić koncert z moją orkiestrą, jest mnóstwo obowiązków związanych z zarządzaniem i mogę sobie pozwolić na to, aby najwyżej jeden tydzień w miesiącu wyjechać i przygotować oraz poprowadzić koncert z inną orkiestrą.
Z. S. : Pana zainteresowania muzyką są wszechstronne. W Rzeszowie dyryguje Pan koncertem, którego program wypełniają piosenki Whitney Huston.
J. R. : Najbardziej lubię dobrą muzykę, bez podziału na gatunki. Najczęściej pytany jestem o muzykę współczesną z racji tego, że przez wiele lat pracy w radiu się nią zajmowałem. Miałem także możliwość dyrygować prawykonaniami polskich utworów, ale to jest tylko cząstka mojej działalności. Dyrektorzy artystyczni orkiestr i dyrygenci najczęściej sięgają jednak po utwory Mozarta, Beethovena czy Brahmsa – czyli do klasyki. Kiedyś zdarzało mi się również prowadzić sporo koncertów z muzyka barokową, bo zaraz po studiach, przez kilka lat byłem pierwszym dyrygentem orkiestry „Capella Bydgostiensis” , która grała sporo dawniejszej muzyki. Teraz rzadko dyryguję utworami z tego okresu, ale bardzo lubię także koncerty jazzowe – niedawno robiłem taki projekt „Chopin na jazzowo” i od czasu do czasu lubię poprowadzić koncerty muzyki rozrywkowej. Bardzo miło wspominam na przykład koncerty z Krystyną Prońko. Byłem w Rzeszowie kiedyś z Olgą Bończyk z pięknym programem z piosenkami Kaliny Jędrusik, mam też na koncie współpracę z Januszem Radkiem, czy Andrzejem Piasecznym. Traktuję to jako pewnego rodzaju odskocznię, ale wymaga to także specjalnych umiejętności, bo jest to inna praca niż dyrygowanie symfonią Beethovena – czasami wcale nie łatwiejsza wręcz przeciwnie, ale na pewno bardzo ciekawa i wzbogacająca.
Z. S. : Takie koncerty nie są także chlebem powszednim Orkiestry Filharmonii Podkarpackiej, ale jestem przekonana, że radzą sobie doskonale.
J. R. : Oczywiście. Muzycy tej orkiestry doskonale wiedzą, że podczas udziału w takich koncertach mają okazję zdobyć nowe umiejętności i chętnie grają również tego rodzaju muzykę. Robią to bardzo dobrze.