wywiady

Bardzo sobie cenię, że mam swoją niezależną wyspę, na której czuję się wolny.

             Tegoroczny Podkarpacki Festiwal organowy, którego główny trzon stanowią koncerty w katedrze i kościołach Rzeszowa, nie odbędzie się w tradycyjnej formule. Niepewna sytuacje epidemiologiczna i zmieniające się przepisy sanitarne oraz brak możliwości przybycia artystów z zagranicy zmusiły organizatorów do rezygnacji z organizacji koncertów z udziałem publiczności w miesiącach letnich.
            W tej sytuacji Fundacja Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, korzystając z dotacji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, postanowiła zrealizować 6 koncertów online w kościołach, gdzie każdego roku odbywa się Podkarpacki Festiwal Organowy.
             Materiał został już nagrany i trwają ostatnie przygotowania do jego emisji na stronie internetowej, kanale YouTube oraz w mediach społecznościowych Fundacji. Premiera pierwszego odcinka w niedzielę, 23 sierpnia, o godz. 19:00.
             Realizatorem nagrań jest wytwórnia Ars Sonora, specjalizująca się w rejestracji muzyki organowej i kameralnej we wnętrzach sakralnych.
Podczas realizacji miałam przyjemność rozmawiać z panem Jakubem Garbaczem, organistą, realizatorem dźwięku oraz założycielem i właścicielem firmy Ars Sonora.

            Wraz z wykonawcami, oraz Pana współpracownikami, utrwalacie materiał filmowy, który po opracowaniu ma nam zastąpić Podkarpacki Festiwal Organowy.
            - Znaleźliśmy się w sytuacji, gdy Internet zastępuje nam prawdziwe obcowanie z żywą muzyką. Ale dobrze, że jest i dzięki temu w trudnym czasie epidemii wiele imprez może się odbyć choćby w tej wirtualnej formie. Gdyby nie Internet, to większość z nich z pewnością zostałaby całkowicie odwołana.

            Jest Pan znakomitym organistą i jednocześnie realizatorem dźwięku. To są dwa zupełnie inne działania artystyczne, a podczas realizowanej serii zobaczymy i usłyszymy Pana także w roli artysty-organisty.
             - Tak, wykonawca i realizator są niejako po dwóch stronach „barykady”, a tymczasem podczas realizacji jednego z odcinków podkarpackiego cyklu ta sama osoba znalazła się po obu jej stronach (śmiech).
             Parę razy zdarzało się już tak, że musiałem łączyć techniczny udział realizacyjny z graniem, choćby podczas koncertów, które współorganizuję w archikatedrze w Łodzi. A jest to wyjątkowo trudne do pogodzenia – zwłaszcza z perspektywy wykonawcy, kiedy konieczne jest oderwanie się od otaczającej rzeczywistości i przeniesienie w inną przestrzeń, inny wymiar... Podjąłem więc decyzję o niełączeniu tych dwóch ról w czasie jednego koncertu – albo jestem jego wykonawcą i skupiam się na graniu, i unoszę w tę niezwykłą twórczą przestrzeń, albo tenże koncert nagrywam.
             Tym razem łamię tę zasadę, ale ponieważ realizujemy projekt audio-video, to jesteśmy w większym składzie personalnym i mogę sobie pozwolić na to, aby na jeden dzień choć częściowo wyłączyć się z pracy realizacyjnej. Koledzy przejmą suwaki na konsolecie, a ja przywdzieję garnitur, krawat i wystąpię jako artysta.

             Na Podkarpaciu, w poprzednich edycjach, mieliśmy okazję oklaskiwać Pana w roli wykonawcy, ale nigdy Pan w tych stronach nie nagrywał.
             - To prawda, nagrywam tu po raz pierwszy. Podjęliśmy się dosyć trudnego zadania, bo jest to sześć koncertów i każdy odbywa się w innym miejscu. To cała skomplikowana logistyka - w każdym miejscu trzeba rozładować sprzęt, a jest go znacznie więcej niż przy zwykłych sesjach płytowych, ponieważ nagrywamy zarówno dźwięk, jak i obraz. Wszystkie urządzenia trzeba zainstalować i odpowiednio ustawić, a przecież każde miejsce jest inne, każdy instrument jest inny, inne oświetlenie, inna jest wreszcie akustyka. Nie sprawdzą się więc żadne gotowe schematy, każde miejsce wymaga indywidualnego podejścia i analizy sytuacji.
             Podam jako przykład nagrania w samym Rzeszowie, gdzie zarejestrowaliśmy organy w trzech obiektach. Katedra rzeszowska to duży, nowoczesny, przestronny i jasny kościół, z bardzo dużym pogłosem. Drugie nagranie realizowaliśmy w kościele św. Krzyża, gdzie było zupełnie inaczej. Malutki kościółek z bardzo dobrą akustyką, ale krótkim czasem pogłosu, a wnętrze „kipiące” od barokowych, przepięknych zdobień, które chciałoby się pokazać, ale jednocześnie musimy pamiętać, że główna uwaga jest skierowana na wykonawców, bo to jest przecież koncert. W kościele św. Krzyża dodatkową trudność stanowił bardzo ciasny chór i brak przestrzeni wokół kontuaru organów. Wykonawca podczas gry dosłownie ocierał się o zainstalowane tuż przy klawiaturze kamery. Z kolei trzecie miejsce w Rzeszowie, czyli kościół na Zalesiu, to wnętrze dość ciemne, wymagające dobrego doświetlenia. Trzy miejsca, trzy różne wyzwania.
Pamiętam koncert w Pana wykonaniu w wypełnionym szczelnie publicznością kościele św. Krzyża w Rzeszowie.
Ja też dobrze pamiętam ten koncert. Na fletni Pana grał wówczas Dumitru Harea, a ja mu towarzyszyłem i część utworów wykonałem solo na organach firmy Rieger. W pozostałych miejscach byłem lub będę po raz pierwszy.
              Każde z miejsc, w których zaplanowane zostały nagrania, ma swój klimat, zachwyca czym innym – zarówno monumentalne budowle i przestrzenie, takie jak jarosławskie Opactwo czy Bazylika w Starej Wsi, jak i urokliwy XV-wieczny drewniany kościółek w Lutczy i jego wręcz miniaturowe organy. Ta różnorodność będzie z pewnością wielkim atutem całego cyklu i dlatego wszystkim Melomanom polecam obejrzenie go w całości. Zaznaczę jeszcze, że każde z tych miejsc, historię kościoła i zbudowanych w nim organów, w niezwykle wdzięczny sposób przybliża pan Marek Stefański.

              Rozpoczynał Pan swą działalność jako koncertujący organista. A jak jest obecnie?
              - Bieżący rok jest dla mnie szczególny, bo jubileuszowy. Dokładnie 20 lat temu, w 2000 roku ukończyłem studia w Akademii Muzycznej w Łodzi w klasie organów prof. Mirosława Pietkiewicza i rozpocząłem działalność koncertową. A z kolei od 30 lat pracuję jako organista kościelny. Przez te lata dane mi było zagrać na większości festiwali organowych w kraju, a także koncertować w dziesięciu krajach europejskich.
              Jednocześnie bardzo interesowały mnie nagrania dźwiękowe i amatorsko zajmowałem się tym niemal od dziecka, później była nauka i studia w tym kierunku, a moja firma działa już 13 lat, bo od 2007 roku.
Nagraliśmy w tym czasie ponad 250 płyt, a z tego pod własnym katalogiem mamy ich ponad 170. Realizowaliśmy dużo nagrań dla innych wydawnictw. Dla przykładu podam cykl „Organy Śląska Opolskiego”, który realizujemy od wielu lat wspólnie z ks. Grzegorzem Poźniakiem z Opola. Tylko z tego cyklu jest już wydanych 14 płyt nagranych przez nas, a było jeszcze wiele takich nagrań, które realizowaliśmy i później ukazywały się nakładem innych wydawnictw.
              Teraz realizujemy bardzo dużo nagrań, które trafiają do Internetu, realizowaliśmy także sporo dla potrzeb radia, dźwięk dla programów telewizyjnych. Wszystko jednak związane było z muzyką klasyczną. Możemy więc się pochwalić sporym dorobkiem realizacyjnym, a najdalszy zakątek świata, gdzie trafiliśmy z naszymi mikrofonami, to benedyktyńskie opactwo Waegwan w Korei Południowej!
              Bardzo cieszę się, że udaje mi się zawodowo łączyć obie dziedziny. Często mój tydzień zaczyna się wyjazdem nagraniowym i pakowaniem skrzyń z mikrofonami i kablami, a kończy niedzielnym recitalem organowym lub koncertem kameralnym. Ta różnorodność oraz zawodowe podróże dodają mi skrzydeł i sprawiają, że mimo czterdziestu pięciu przeżytych wiosen czuję się wciąż młodo!

              Widzę, że Ars Sonora nie jest jednoosobową firmą.
              - Teraz tak, ale jak rozpoczynałem działalność, robiłem wszystko sam, bo nie było mnie stać na zatrudnienie pracowników. W tej chwili mam już stałego, bardzo zdolnego reżysera dźwięku, a jest to Przemek Kunda, który w ubiegłym roku ukończył z wynikiem celującym studia na Wydziale Reżyserii Dźwięku w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Drugim stałym współpracownikiem firmy jest Michał Grabias – pianista i pedagog, ale także menadżer kultury, który trzyma pieczę nad procesem wydawania naszych płyt i nad ich dystrybucją. Myślę, że atutem firmy jest to, że każdy jej współpracownik – nawet informatyk czy grafik komputerowy - jest muzykiem lub ma duże doświadczenie we współpracy ze środowiskiem muzycznym.
Do realizacji większych projektów angażuję dodatkowo wykwalifikowane osoby.
              Teraz sytuacja jest szczególna - w związku z pandemią, wiele festiwali i koncertów, jak choćby Podkarpacki Festiwal Organowy, musiało przenieść się do Internetu i funkcjonuje w postaci nagrań audiowizualnych. Dlatego nawiązałem stałą współpracę z firmą AeroActif.pl, specjalizującą się w nagraniach video, a jej właściciel - Jacek Flis, jest z nami i choć zajmuje się kamerami i obrazem, to grał na różnych instrumentach, śpiewał w chórze oraz skończył studia... dźwiękowe. To bardzo ważne - przy nagrywaniu muzyki trzeba ją znać i rozumieć.
Dzięki temu, że pracujemy w większym zespole, mogę więcej czasu spędzić z wykonawcami i organizatorami na omawianiu szczegółów wydawniczych.

              Mimo, że Ars Sonora się rozwija, może Pan nadal pełnić funkcję pierwszego organisty Bazyliki Archikatedralnej w Łodzi oraz koncertować jako solista i kameralista.
              - Tak, to dla mnie ważne, aby nadal być aktywnym muzykiem i organistą – to przecież moja pierwsza praca. Czasem terminarz układa się tak, że tydzień, a nawet i dwa jestem tylko na nagraniach. Brakuje mi wtedy kontaktu z instrumentem i jeśli to możliwe – po skończonej sesji staram się usiąść chociaż na chwilę do organów i zagrać jakiś utwór.
              Często wykonuję koncerty solowe, ale sporo jest także koncertów kameralnych i gramy je przede wszystkim z żoną. Wiadomo, że najlepiej gra się z bliską osobą, z którą najczęściej się przebywa, bo rozumiemy się bez słów.

              Te koncerty umożliwiają Wam wspólne spędzenie czasu, nie mówiąc już o przyjemności wynikającej ze wspólnego kreowania muzyki.
              - Dokładnie, zwłaszcza że na co dzień dużo czasu spędzamy osobno - nasz zawód wiąże się z ciągłymi wyjazdami, a dzięki wspólnym koncertom możemy trochę więcej czasu spędzić razem. Wspólnie przygotowujemy repertuar, jedziemy samochodem na koncert, robimy próby, wreszcie ten koncert wspólnie wykonujemy. To bardzo miły czas bycia razem, wspólnego muzykowania.
              Moja żona Joanna jest flecistką, a flet jest instrumentem, który ze względu na swoją skalę i charakter brzmienia daje możliwości grania transkrypcji - na przykład utworów skrzypcowych. Skala fletu pokrywa się ze skalą skrzypiec i jeśli sięgniemy po utwór na skrzypce i fortepian, to żona na flecie gra partię skrzypiec, a ja gram partię fortepianu na organach. Oczywiście wcześniej trzeba nieco pogłówkować i pokombinować, rozpisać sobie na manuały i partię pedałową, zrobić jakąś ładną registrację. Mamy sporo znanych utworów wokalnych, które na flecie także brzmią bardzo pięknie. O tym, że publiczności bardzo podoba się brzmienie fletu i organów świadczą najlepiej gorące brawa i entuzjastyczne opinie słuchaczy. Wiem, że jest wielu miłośników solowej muzyki organowej, ale zdaję sobie sprawę także z tego, że nie do każdego ona przemawia, recital organowy może być dla niektórych nużący i znacznie ciekawszą propozycją okazuje się koncert kameralny w wykonaniu fletu z organami.

              Proszę powiedzieć, kto opiekuje się dziećmi, kiedy rodziców nie ma w domu?
              - Z tym jest dosyć duży problem. Jesteśmy dość liczną rodziną, bo mamy cztery córki. Najstarsza ma już dwadzieścia lat i studiuje grę na violi da gamba na Wydziale Instrumentalnym w Katedrze Muzyki Dawnej Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.
Druga córka ma 10 lat i niedługo rozpocznie naukę w czwartej klasie szkoły muzycznej I stopnia na waltorni. Dwie najmłodsze to czteroletnie bliźniaczki, które także wykazują zainteresowanie muzyką, ale ich preferencje co do konkretnych instrumentów jeszcze trudno określić. Jedna z nich jest chora i wymaga większej uwagi z naszej strony.
              Podczas koncertowych wyjazdów z pomocą przychodzą nasi Rodzice, ale coraz częściej na czas naszej nieobecności przyjeżdża najstarsza córka i opiekuje się młodszymi siostrami.
Staramy się być aktywnymi muzykami - lubimy grać razem, wiele lat poświęciliśmy na naukę naszego wymarzonego zawodu. Ponadto żona jest pedagogiem w Akademii Muzycznej w Łodzi i aby się rozwijać, musi także być aktywnym muzykiem i prowadzić działalność artystyczną.
Staramy się, aby życie rodzinne harmonijnie łączyć z pracą i naszymi pasjami.

              Ciekawa jestem, jak dużo obowiązków ma Pan pełniąc funkcję pierwszego organisty Bazyliki Archikatedralnej św. Stanisława Kostki w Łodzi.
              - Tutaj korzystam z prawa przysługującego pierwszemu organiście (śmiech). Gram podczas ważnych uroczystości z udziałem władz kościelnych, podczas świąt i staram się na tych uroczystościach być obecny, choć nie zawsze się to udaje. Podczas codziennych Mszy i nabożeństw wspomagają mnie koledzy-zmiennicy. W łódzkiej katedrze jest nas trzech, w dodatku stanowimy bardzo zgrany team, więc kłopotów z „obstawieniem” obowiązków nie ma.

              Ma Pan także możliwości do ćwiczenia i przygotowywania nowego repertuaru na dobrym instrumencie.
              - Oczywiście, jest to bardzo dla mnie ważne. Proboszcz łódzkiej archikatedry – ks. Prałat Ireneusz Kulesza to wielki przyjaciel muzyki i muzyków. Dzięki temu praktycznie nieograniczony dostęp do bardzo dobrego 58-głosowego, wszechstronnego instrumentu niemieckiej firmy Eisenbarth z czterema manuałami, na którym można zagrać praktycznie wszystko, chociaż najlepiej brzmi na nim muzyka postromantyczna i współczesna. Potwierdzeniem tej tezy jest nagrana w archikatedrze płyta w wykonaniu pochodzącego z Podkarpacia Bartosza Jakubczaka, zatytułowana „Pulchritudo et Veritas”, prezentująca XX-wieczne monumentalne dzieła organowe, inspirowane chorałem gregoriańskim. Uważam, że właśnie na tej płycie najlepiej zaprezentowane zostały organy naszej archikatedry, bo Bartek w mistrzowski sposób pokazał wszystkie głosy i bardzo ciekawie zabrzmiały one w bogatej w pogłos akustyce świątyni.
               Dzięki przychylności ks. Kuleszy powstało tu wiele nagrań płytowych. To także doskonałe dla mnie miejsce do ćwiczenia i pracy nad repertuarem. Kiedy dzieci pójdą spać, ja mogę spokojnie udać się do katedry i poćwiczyć – nieraz nawet do drugiej lub trzeciej w nocy. Bardzo się cieszę, że mam taką możliwość.

              Kiedy i dlaczego zainteresował się Pan organami? Rodzice lub dziadkowie byli muzykami?
               - W mojej najbliższej i dalszej rodzinie nikt nie był muzykiem. Mama jest filologiem klasycznym, a tato inżynierem budownictwa – są to więc branże dość odległe muzyce i organom.
Moja przygoda z muzyką zaczęła się dosyć późno, bo chyba w drugiej, a może nawet trzeciej klasie szkoły podstawowej. Mieszkaliśmy wówczas w Kielcach, miałem bardzo dobrego i inspirującego nauczyciela muzyki. Szybko zauważył, że garnę się do pianina i porozmawiał z rodzicami o moim zainteresowaniu muzyką. Od razu zaproponował także pomoc, mówiąc, że zna świetnego pianistę - Artura Jaronia, obecnego dyrektora Zespołu Szkół Muzycznych w Kielcach i nauczyciela fortepianu, i jeżeli rodzice się zgodzą, abym się uczył grać na fortepianie, to mnie z nim skontaktuje.
               I tak wraz z rodzicami udałem się na umówione konsultacje do pana Artura Jaronia, który stwierdził, że widzi mnie w szkole muzycznej i jak najbardziej fortepian będzie dla mnie odpowiednim instrumentem. Udałem się więc na egzaminy wstępne, które okazały się dla mnie bardzo szczęśliwe – zostałem przyjęty od razu do trzeciej klasy, co było bardzo pożądane z uwagi na dość późne rozpoczęcie przeze mnie edukacji muzycznej.
               Pierwszy i drugi stopień szkoły muzycznej ukończyłem na fortepianie. W tym czasie miałem dobre kontakty z organistą w mojej rodzinnej parafii, który umożliwił mi spróbowanie swoich sił przy kontuarze organów. I tak zrodziła się moja miłość do tego instrumentu i podjąłem decyzję o dalszym kształceniu właśnie w tym kierunku. Niedługo okazało się, że wspomniany organista w parafii przechodzi na emeryturę. Miałem wtedy 15 lat i ksiądz zaproponował, abym przejął na miarę możliwości obowiązki organisty. Dzięki temu miałem już stały dostęp do instrumentu i możliwość regularnego ćwiczenia.
               Za moich czasów nie było w Kielcach, tak jak dzisiaj, Zespołu Szkół Muzycznych, w ramach którego odbywa się także kształcenie ogólne. Wówczas funkcjonowała tylko szkoła muzyczna - PSM I i II stopnia, tzw. „popołudniówka”, a kształcenie ogólne odbywało się w rejonowej podstawówce czy później w liceum. Było to spore utrudnienie i logistyczne wyzwanie, tym bardziej, że obie szkoły były dość od siebie odległe. Ponieważ nie było wówczas jeszcze w kieleckiej szkole muzycznej klasy organów, rozpocząłem naukę w studium organistowskim przy kieleckiej kurii biskupiej pod kierunkiem ks. Zbigniewa Rogali. Oprócz tego uczyłem się prywatnie u pana Jerzego Rosińskiego, organisty katedry kieleckiej, świetnego koncertującego muzyka, a także dyrygenta chóralnego i teoretyka muzyki. To on przygotował mnie do egzaminów wstępnych na studia organowe.

               To już była poważna decyzja. Postanowił Pan studiować w Akademii Muzycznej w Łodzi.
               - Rozpocząłem studia w klasie organów prof. Mirosława Pietkiewicza. Jestem jednym z ostatnich absolwentów Profesora, który niedługo później przeszedł na emeryturę. Bardzo wiele się od niego nauczyłem. Zachęcał on swoich studentów do udziału w różnych kursach mistrzowskich interpretacji i improwizacji organowej, a ja chętnie z tego korzystałem. Często brałem udział w kursach krajowych i zagranicznych. Byłem trzy razy w Szwajcarii w Zurichu na stypendium u prof. Jeana Guillou, znakomitego organisty, kompozytora i pedagoga, który zmarł dwa lata temu. Nauka u prof. Guillou miała duży wpływ na moją grę i interpretację. Jeździłem też często do uwielbianych przez studencką brać organową, wręcz legendarnych Sejn, gdzie młodych organistów na warsztaty i koncerty zapraszał prof. Józef Serafin.

               Był to czas, kiedy brał Pan udział w konkursach muzyki organowej (Brno, Rumia, Wilno) i zdobywał Pan laury, ale przed konkursami i kursami, a także do egzaminów w macierzystej uczelni, trzeba przygotować odpowiedni repertuar. Studia to czas wytężonej pracy nad budowaniem repertuaru, chociaż koncertujący organiści muszą także przygotowywać nowe utwory.
               - Ma Pani rację, bo po studiach przybywa różnych obowiązków. Podejmujemy pracę zawodową, nierzadko w kilku miejscach, zakładamy rodziny, potem pojawiają się dzieci i czas na pracę nad nowym repertuarem bardzo się kurczy.
               Przez wiele lat prowadziłem klasę organów w Salezjańskiej Szkole Muzycznej w Lutomiersku, niedaleko Łodzi, i zawsze swoim uczniom powtarzałem, aby teraz, kiedy mają możliwości czasowe i otwarty umysł, pracowali nad repertuarem i jeździli na kursy. Sam doświadczyłem, jakie to ważne – przede wszystkim z uwagi na możliwość zdobycia nowych umiejętności, ale także z uwagi na zawierane kontakty i znajomości. Podczas studiów oraz kursów w Zurychu, Sejnach i wielu innych miejscach poznałem bardzo wielu muzyków, a zawarte tam znajomości i przyjaźnie trwają do dzisiaj. Moi przyjaciele zapraszają mnie do udziału w organizowanych koncertach czy festiwalach, proszą o realizację nagrań. Bardzo się staram, aby zawsze byli zadowoleni z mojej pracy. To wszystko jest bardzo ważne w działalności artystycznej.
               Chociaż w Lutomiersku już od kilku lat już nie uczę, to „edukacyjna żyłka” wciąż pozostała - od roku współpracuję z Uniwersytetem Opolskim, gdzie dla studentów muzykologii prowadzę wykłady i ćwiczenia z podstaw realizacji dźwięku, a od października bieżącego roku rozpocznę współpracę z Instytutem Mediów i Produkcji Muzycznej Akademii Muzycznej w Łodzi.

               Jestem przekonana, że czuje się Pan artystą spełnionym.
               - Absolutnie tak. A najlepszym na to dowodem jest to, że gdybym miał zacząć wszystko od początku, to nic bym nie zmieniał. Wszystko bym zrobił tak samo. Na pewno podjąłbym ten sam kierunek studiów i drogę zawodową.
Bardzo sobie cenię, że mam niezależną pozycję, nie jestem etatowym pracownikiem żadnej instytucji, szkoły czy uczelni, chociaż z wieloma współpracuję. Jeżeli chodzi więc o drogę zawodową, mam swoją niezależną wyspę, na której czuję się wolny.

               Mam nadzieję, że spodoba się Panu nasze kochane Podkarpacie i zechce Pan tu wracać jako organista albo realizator nagrań.
               - Z wielką przyjemnością. Bardzo mi się tutaj podoba, bo to jest piękny region, czysty, zielony, mieszkają tu dobrzy, życzliwi ludzie. Ponadto czuję, że tutaj jest duże zainteresowanie muzyką. Zwróciłem uwagę, że Podkarpacki Festiwal Organowy działa już prawie 30 lat! Mamy bardzo ciężki czas epidemii – a kultura stała się jedną z jej największych ofiar. Wiele imprez kulturalnych i festiwali muzycznych zostało odwołanych, a podkarpackie święto organów i muzyki nadal jest, chociaż odbywa się w zmienionej formie.

               Będziemy czekać na emisję Pana koncertu online, a w następnych latach, mam nadzieję, że będziemy mogli oklaskiwać Pana podczas koncertów na żywo.
               - Ja też mam taką nadzieję i dziękuję za rozmowę.

Z Panem Jakubem Garbaczem, organistą, kameralistą, producentem muzycznym i realizatorem dźwięku rozmawiała Zofia Stopińska w lipcu 2020 roku w Rzeszowie.

Nie wyobrażam sobie roku bez Łańcuta

             Zapraszam Państwa na spotkanie z panią profesor Izabelą Ceglińską, wybitną polską skrzypaczką, solistką, kameralistą i pedagogiem, związaną od najmłodszych lat z łódzkim środowiskiem muzycznym. Od 1988 roku jest zatrudniona w Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. W latach 1996 – 2001 była Prodziekanem Wydziału Instrumentalnego i wokalno-aktorskiego; w latach 2001 – 2008 Dziekanem Wydziału Instrumentalnego, a od 2009 do 2011 roku Kierownikiem Katedry Instrumentów Smyczkowych.
            Pani profesor Izabela Ceglińska prowadziła klasę skrzypiec podczas I turnusu 46. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. Wywiad został zarejestrowany 19 lipca, a wcześniej, dokładnie 17 lipca, miałam szczęście wysłuchać znakomitego recitalu, który odbył się w Miejskim Domu Kultury w Łańcucie, a wykonawcami byli Izabela Ceglińska – skrzypce i Krzysztof Cegliński – fortepian.

fot.  FOTOS s.c.               Izabela Ceglińska 10

 

            Pani Profesor, jestem pod ogromnym wrażeniem piątkowego recitalu, za który chcę serdecznie podziękować. Dawno nie słyszałam tak wspaniałych kreacji dzieł Ludwiga van Beethovena na żywo.
             - Dziękuje bardzo, miło mi, że koncert się podobał. Przygotowywaliśmy się do niego z synem dość solidnie, aby jak najpiękniej świętować „Rok Beethovenowski”, ponieważ w tym roku mija 250. rocznica urodzin Ludwiga van Beethovena.
Czas pandemii sprawił, że prawie na całym świecie nie było koncertów i dlatego muzyka Beethovena nie rozbrzmiewała zbyt często. Można było jedynie posłuchać jej z płyt lub podczas audycji radiowych.

             W marcu zamknięte zostały sale koncertowe, a także szkoły. Nauczyciele jednak zobowiązani byli prowadzić lekcje poprzez dostępne środki przekazu, co wcale nie oznaczało, że mieli więcej czasu.
             - Wręcz przeciwnie, zdalne nauczanie było bardzie czasochłonne. Trudno było prowadzić lekcje poprzez Internet, ponieważ często zła jakość dźwięku nie pozwalała na to. Najlepszą metodą było przesłuchiwanie nagrań, bo wtedy jakość dźwięku była najlepsza, ale nie wszyscy mieli warunki, aby ich dokonywać. Ponadto małe dzieci potrzebują bezpośredniego kontaktu. Trzeba im coś pokazać, wytłumaczyć... Różne techniki stosowałam w zależności od sytuacji, co zajmowało mi więcej czasu niż praca podczas normalnych lekcji w szkole czy na uczelni.

             Po tej długiej przerwie dopiero w Łańcucie może Pani prowadzić normalne zajęcia.
             - Tak, to prawda i dlatego bardzo się wszyscy cieszymy, że jednak Kursy się odbywają, chociaż są w trochę zmienionej formie, bardziej okrojonej. Staramy się zachowywać wszystkie zalecenia, abyśmy byli wszyscy bezpieczni. Nie ma orkiestry, zajęć z kształcenia słuchu, kursu pedagogicznego. W sali prowadzę zajęcia wyłącznie z uczniem – nie mogą, tak jak w poprzednich latach, przychodzić na nie inni uczestnicy, rodzice, pedagodzy...

             Koncerty mistrzów także nie mogą się odbywać w sali balowej Muzeum – Zamku.
             - Tak, zostały one przeniesione do sali Miejskiego Domu Kultury, bo tam może być na widowni, (zgodnie z wymogami) ponad 150 osób. Organizatorzy – pani profesor Krystyna Ławrynowicz i pan prezes Krzysztof Szczepaniak - stworzyli nam takie warunki, że czujemy się jak w sali balowej, bowiem taka jest scenografia sceny.

             Grała Pani razem z synem i myślę, że to jest ogromny luksus grać z najbliższą osobą, a do tego ze świetnym pianistą.
              - Dla nas jest to wielka radość muzykowania. Pewne rzeczy związane z interpretacją kształtują się w czasie przygotowywania utworów, ale później na estradzie rozumiemy się bez słów, a nawet nie musimy się widzieć. Krzysztof często mówi, że nie musi na mnie patrzeć, ponieważ czuje wcześniej moje intencje interpretacyjne. Wie, kiedy będę zwalniać czy przyśpieszać i nawet oddech bierzemy w tym samym czasie. Bardzo lubię grać z synem i mam nadzieję, że on ze mną też.

fot. FOTOS s.c.          Izabela Ceglińska 11

           Od wielu lat co najmniej dwa tygodnie spędza Pani w Łańcucie. Pamiętam, że przyjeżdżała Pani tutaj jako uczestniczka Kursów.
            - Owszem, pierwszy raz byłam w Łańcucie w 1979 roku - ukończyłam wtedy ósmą klasę. W Łańcucie odbywały się wtedy elitarne Kursy dla studentów. Było może kilku utalentowanych uczniów szkół średnich, a uczniowie szkół podstawowych nie byli wtedy przyjmowani, chyba, że było się laureatem ważnego konkursu. Ja byłam laureatką Ogólnopolskiego Konkursu Młodych Skrzypków w Lublinie w 1978 roku i dlatego mogłam się ubiegać o przyjęcie mnie na Kursy w Łańcucie. Od razu bardzo mi się tutaj spodobało. Miałam być tylko na pierwszym turnusie, ale potem telefonowałam do rodziców i prosiłam, aby pozwolili mi być dłużej. Najpierw byłam w klasie prof. V. Abramowa z Bułgarii, a później u prof. Olega Krysy (Rosja). W kolejnych edycjach uczyłam się u prof. Zachara Brona (Rosja), Renato de Barbieri (Włochy) i Wernera Scholza (Niemcy). Nie wymienię w tej chwili wszystkich pedagogów, u których miałam możliwość pracować podczas Kursów, ale bardzo dużo się od Nich nauczyłam. Podczas studiów także w lipcu przyjeżdżałam do Łańcuta. Bardzo miło wspominam wszystkie te pobyty.
Zawsze marzyłam o tym, aby kiedyś tutaj powrócić jako osoba, mogąca podzielić się swoją wiolinistyczną wiedzą z młodszymi. To się udało 19 lat temu.

            Za rok będzie okazja do świętowania.
            - Będzie co świętować! Zawsze też występowałam podczas Kursów z recitalem. W tym miejscu chciałabym wspomnieć wspaniałą pianistkę Lubow Nawrocką, która trzy lata temu po ciężkiej chorobie od nas odeszła, a wcześniej przez co najmniej 10 lat w Łańcucie występowałyśmy zawsze razem i spełniałyśmy swoje marzenia o sonatach i innych utworach, których nigdy wcześniej nie grałyśmy. Były to pozycje bardzo trudne pianistycznie i wiolinistycznie, ale zarówno Luba jak i ja, lubiłyśmy takie wyzwania i zawsze umawiałyśmy się na przyszły rok z nowym repertuarem. Każda z nas ćwiczyła we własnym zakresie, a potem w Łańcucie robiłyśmy wspólne próby i grałyśmy na scenie w sali balowej. To była wspaniała pianistka i zawsze ją wspominam z łezką w oku.

            Wspomniała Pani o znakomitych mistrzach, u których uczyła się Pani w Łańcucie, ale tak naprawdę, to miała Pani wielkie szczęście do pedagogów, którzy przez wszystkie lata nauki czuwali na co dzień nad Pani rozwojem.
             - Oczywiście, że tak. Jako mała dziewczynka zaczęłam się uczyć u bardzo doświadczonego pedagoga pana Jerzego Wasieli, który również uczył wcześniej moją późniejszą panią Profesor Iwonę Wojciechowską (która, niestety, odeszła od nas w ubiegłym roku).
To była ta sama szkoła. Pan Jerzy Wasiela był osobą niezwykle cierpliwą i to była jego największa zaleta. Dzięki tej cierpliwości potrafił wydobyć z dzieci to, co najlepsze. Pamiętam, jak na pierwszych lekcjach zawsze ziewałam, za co moja mama zawsze mnie karciła. Pan Profesor nigdy nie podnosił głosu i był bardzo wyrozumiały.
             Z czasem przyszło zainteresowanie grą na skrzypcach. W siódmej klasie uczyłam się już u pani Profesor Iwony Wojciechowskiej i czasami miałam także konsultacje u Profesora Zenona Płoszaja. Bardzo dużo się od nich nauczyłam i teraz staram się tę wiedzę przekazywać młodym adeptom sztuki wiolinistycznej.

             Bezpośrednio po studiach związała się Pani z macierzystą uczelnią, czyli Akademią Muzyczną im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi i tak jest do tej pory.
             - Aż trudno uwierzyć, ale to trwa już ponad 30 lat. W 1988 roku rozpoczęłam pracę jako asystent. Potem były kolejne szczeble awansów i w 2011 roku spotkał mnie zaszczyt uzyskania tytułu profesora sztuk muzycznych. Nominację odebrałam z rąk pana Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego.

             Czy w dzisiejszych czasach, kiedy świat stoi przed młodymi ludźmi otworem, kiedy każdy utalentowany skrzypek może studiować gdzie chce, możemy mówić o polskiej szkole gry skrzypcowej?
             - Jak najbardziej tak, ale uważam, że nie dotyczy to tylko skrzypiec. W Polsce jest bardzo wysoki poziom nauczania na wszystkich instrumentach smyczkowych i konkurencji nie musimy się obawiać.
             Problem jest dopiero po studiach. Młodzież wyjeżdża z Polski, żeby łatwiej znaleźć pracę, chociaż w innych krajach nie jest wcale tak łatwo. Ja to widzę nawet po swoich dzieciach. Moja córka jest także skrzypaczką i wprawdzie pracuje na uczelni jako doktor sztuk muzycznych, ale dodatkowo uczy w szkole muzycznej w Łęczycy. Wiele czasu będzie tracić na dojazdy, bo w Łodzi nie ma aktualnie miejsc pracy dla skrzypków.

              Wydaje mi się, że łatwiej mogą znaleźć pracę dobrzy pianiści, ale pod warunkiem, że potrafią dobrze uczyć, czytać nuty a vista i chcą grać z innymi instrumentalistami.
              - Ma Pani rację i pewnie dlatego syn miał więcej szczęścia, pracuje bowiem w łódzkiej Akademii Muzycznej i w łódzkiej  Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im.H.Wieniawskiego.

              Będąc uczennicą szkół muzycznych oraz studentką, uczestniczyła Pani w konkursach muzycznych i odnoszę wrażenie, że większą wagę przywiązywano wtedy do osiągnięć konkursowych.
              - Zacznijmy od stwierdzenia, że wtedy było o wiele mniej konkursów i przez to miały większą rangę.
Ważnym dla mnie konkursem był Konkurs Młodych Skrzypków w Lublinie i uczestniczyłam w nim dwa razy, zdobywając nagrody zarówno w ogólnopolskim (1978), jak i międzynarodowym (1979). Później miałam przerwę i w 1983 roku uczestniczyłam w Ogólnopolskich Przesłuchaniach Uczniów Klas Skrzypiec i Altówki w Elblągu, gdzie zdobyłam I nagrodę. Wtedy formuła była taka, iż uczestnicy z całej Polski przyjeżdżali do jednego miejsca i przesłuchania trwały tydzień. To był trudny konkurs. Pamiętam, że w komisji zasiadał kwiat polskiej wiolinistyki - profesorowie: Zenon Brzewski, Irena Dubiska, Eugenia Umińska, Jadwiga Kaliszewska, Oskar Rupel, Stefan Herman (u którego uczył się Konstanty Andrzej Kulka), Zenon Płoszaj. Jeśli wygra się przed taką komisją, to jest powód do dumy. Te dyplomy oprawiłam w ramki i autografy na nich złożone są bezcenne, bo to nasi wybitni skrzypkowie i pedagodzy. Można powiedzieć, że to oni stworzyli polską szkołę gry skrzypcowej.

              Po studiach rzuciła się Pani w wir pracy artystycznej i pedagogicznej.
              - Tak mi się udało. Czasy wtedy nie były łatwe i trudno było gdziekolwiek wyjechać, ale artystom pozwalano na zagraniczne wyjazdy z koncertami. Pamiętam, że nawet będąc jeszcze studentką uczestniczyłam w Internetionalen Jugendfestspieltreffen w Bayreuth. Tam jeździliśmy na trzy tygodnie i graliśmy koncerty kameralne. To były bardzo kształcące wyjazdy. Byłam też na kursie w Baden Baden, który prowadził słynny Ruggiero Ricci. To było także dla mnie ważne i kształcące wydarzenie. Wielkim wyróżnieniem był fakt, że Maestro przesłuchiwał wszystkich swoich uczniów i wybrał dwójkę (jedną z nich byłam ja), którym dał stypendium, a był to zwrot kosztów kursu, co było w tamtych czasach dla mnie ogromna nagrodą - a był to rok 1983. Grałam także tam koncert z towarzyszeniem orkiestry. Miło wspominam te młodzieńcze początki.

              Zaglądałam na pani stronę internetową i z podziwem patrzyłam na ogromny repertuar, zarówno jeśli chodzi o partie solowe z towarzyszeniem orkiestry, utwory kameralne i na skrzypce solo.
              - Ta strona jest niekompletna, bo od dłuższego czasu nie miałam nawet chwili, aby tam zajrzeć i uzupełnić wszystko. Szczególnie dużo sonat można byłoby tam dopisać. Zawsze lubiłam grać sonaty, a teraz gram sonaty podczas koncertów razem z synem, który uczy się ich i poszerza swój repertuar. Z pewnością przyda mu się to w przyszłości, ponieważ w Uczelni akompaniuje także skrzypkom.

              Wracając do repertuaru, który wykonywaliście podczas koncertu w Łańcucie. Zarówno III Sonata Es-dur op.12 nr 3 , jak i IV Sonata a-moll op. 23 to utwory na fortepian i skrzypce.
              - To prawda, pianista w obu tych sonatach ma dużo do grania, a szczególnie Sonata Es-dur jest wyjątkowo fortepianową sonatą, chociaż dla skrzypiec też nie jest łatwa, ze względu na niewygodną tonację. Tonacja Es-dur nie jest wymarzoną tonacją dla skrzypiec.

              Wykonała Pani ogromną ilość różnych koncertów w Polsce i za granicą. Są takie, które wspomina Pani z ogromnym sentymentem?
              - Z pewnością tak wspominam cały okres przygotowań do Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego. W 1986 roku. Ważnym wydarzeniem był fakt, że zostałam zakwalifikowana do ekipy, dostałam stypendium Ministra Kultury i Sztuki dla „Młodych Twórców” i miałam pomoc finansową, a jednocześnie także byliśmy proszeni o wykonanie koncertów przez różne filharmonie w Polsce. Ja występowałam wtedy z koncertami skrzypcowymi J. Sibeliusa i d-moll Wieniawskiego. Później już nie grałam tak często z orkiestrami. To był bardzo ciekawy czas, mimo tego, iż nie zostałam laureatką...

              Niekoniecznie po nagrody jedzie się na konkurs. Czasami można nie dostać nagrody, ale otrzymać zaproszenia na koncerty, a to jest bardzo ważne.
              - Na pewno tak, ale jednak ci, co dostają nagrody, mają bardziej otwartą drogę do koncertowania z filharmoniami, bo w pierwszym roku po konkursie każdy z laureatów grywa z orkiestrą we wszystkich polskich filharmoniach. Jak się nie jest laureatem, to już jest trudniej, ale ja się nie zrażałam.
„Róbmy swoje” – jak w piosence Młynarskiego.

              Proszę powiedzieć, jak to się stało, że zafascynowało Panią w dzieciństwie takie małe pudełeczko z czterema strunami, z którego słychać czarodziejskie dźwięki podczas pociągania po tych strunach smyczkiem.
              - Ja znałam te dźwięki od zawsze. U mnie w rodzinie były tradycje muzyczne, ojciec mojej mamy – dziadek Stanisław był skrzypkiem, pomimo, że był także wykształconym ekonomistą i nawet pracował w księgowości, to przez wiele lat był koncertmistrzem łódzkiej operetki. Moja mama zawsze chciała grać na skrzypcach, ale gra na fortepianie. Marzyła, aby córka grała na skrzypcach, a ponieważ ja nie stawiałam oporów i jak zaczęłam się uczyć, to nie sprawiało mi to trudności. Dobrze się rozwijałam, chociaż jak mnie w wieku 6 lat obejrzał pan Jerzy Wasiela, to stwierdził, że mam za cienkie paluszki do gry na skrzypcach, ale ponieważ jestem dzieckiem muzyków, to mnie przyjmie...
Później już wszystko dalej poszło...

              Jest już druga połowa lipca, a Pani jeszcze nie była na urlopie i ciągle ma czynny kontakt z instrumentem. Na jak długo skrzypek może sobie pozwolić na odłożenie instrumentu, aby później po dwóch, trzech dniach wrócić do formy?
              - Im jestem starsza i mam większe doświadczenie, tym zdarza mi się na dłużej odkładać instrument (śmiech).
Mówiąc poważnie, planujemy z mężem dwa tygodnie urlopu i skrzypce zostaną w domu. Zobaczymy, jak to wszystko się ułoży.
Uważam, że trzeba mieć stały kontakt z instrumentem, ponieważ inaczej aparat gry sztywnieje, Zawsze szukam nowych wyzwań, aby mieć cel i ćwiczyć. Ciągle jest motywacja, bo mam jakiś koncert, albo nagranie... Gram na skrzypcach już równo 50 lat, czyli pół wieku, ale chyba nie potrafiłabym na długo odłożyć instrumentu.

              Połączenie działalności artystycznej, pedagogicznej i życia rodzinnego nie jest łatwe.
               - To prawda, chociaż w tej chwili dzieci są już samodzielne. Ubiegły rok był dla nas bogaty w uroczystości, ponieważ syn ożenił się w sierpniu, a córka wyszła za mąż w grudniu. Dlatego mam już mniej obowiązków, ale w domu zawsze jakieś zajęcie się znajdzie. W czasie pandemii zaczęłam nawet piec chleb, także ciągle się rozwijam w różnych dziedzinach."

               Czy zastanawiała się Pani nad tym, kim chciałaby Pani być, gdyby nie była Pani skrzypaczką?

              - Jak byłam dzieckiem, uwielbiałam rysować i malować, ale później było tak dużo pracy związanej z ćwiczeniem na instrumencie, że te zainteresowania zeszły na daleki plan. Jednak gdziekolwiek jestem i zobaczę galerię, to do niej wchodzę i podziwiam piękne obrazy. Fascynują mnie kolory.
Może jak będę na emeryturze, to zacznę spełniać marzenia z dzieciństwa i będę na przykład malować?

              Wtedy przyjedzie Pani w lipcu do Łańcuta nie tylko ze skrzypcami, ale także ze sztalugami, pędzlami i farbami, i koledzy oraz uczestnicy Kursów będą podziwiać Pani obrazy?
              - Niewykluczone. To w naszym środowisku nie byłby taki odosobniony przypadek. Jedna z naszych kursowych pianistek także zajmuje się malarstwem i nawet padła propozycja zorganizowania wystawy jej obrazów.

              Mam nadzieję, że przyjazdy do Łańcuta kojarzą się Pani nie tylko z niełatwą pracą, ale także z przyjemnością.
              - To jest także wielka przyjemność, ponieważ młodzież, która tutaj przyjeżdża, nie jest zmuszana do pracy, tylko jest tu dlatego, że chce pracować i rozwijać się. Z taką młodzieżą zupełnie inaczej się pracuje. Każdy uczeń jest inny, do każdego trzeba mieć inne podejście i ja ucząc ich, także się rozwijam. Staram się także zarażać ich swoją pasją do gry na skrzypcach, bo ciągle ją w sobie mam.
              Za każdym razem jak przyjeżdżam do Łańcuta, wchodzę na zajęcia do Szkoły Muzycznej, spaceruję po parku, a nawet jak idę na zakupy do sklepu, to czuję się tak, jakbym była tutaj pierwszy raz, jak miałam 15 lat. Te wszystkie budowle, piękny park, który je otacza, są tutaj od setek lat. To także ma wpływ na niesamowitą atmosferę, która tutaj panuje i udziela się wszystkim.
              Nie wyobrażam sobie roku bez Łańcuta. Bardzo się denerwowałam, że w tym roku Kursy mogą zostać odwołane, ale jestem szczęśliwa, że się odbywają i mogę tu być.
I w tym miejscu pragnę jeszcze raz bardzo podziękować Pani Profesor Krystynie Makowskiej-Ławrynowicz i Panu Prezesowi Krzysztofowi Szczepaniakowi za ich determinację oraz ogrom pracy, który włożyli w organizację tych szczególnych 46 Kursów Muzycznych i przekonali do tej inicjatywy Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

Z Panią Profesor Izabelą Ceglińską, wybitna polską skrzypaczką i pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska podczas I turnusu 46 Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

Jubileuszowe Salezjańskie Lato - „Między Wschodem a Zachodem”

            Od 1 do 20 sierpnia 2020 roku odbywa się XX Międzynarodowy Przemyski Festiwal Salezjańskie Lato. W dniu inauguracji rozmawiam z Panem Tomaszem Ślusarczykiem, dyrektorem artystycznym tej imprezy. Tegoroczna edycja jest bardzo bogata w recitale, koncerty kameralne i nie tylko.
             - Dwadzieścia lat to już tradycja. Festiwal całkowicie wydoroślał i chcemy nasz jubileusz zaakcentować dużą ilością różnych koncertów.
Ktoś może powiedzieć, że dobór programu jest przypadkowy. Może tak było na początku, ale później już każda edycja odnosiła się do określonej symboliki, do konkretnego znaczenia.
Inspiracją do powstania Festiwalu Salezjańskie Lato była Salezjańska Szkoła Organistowska oraz twórczość i cały dorobek dydaktyczno-naukowy, który tworzyli w Przemyślu salezjanie.
Od samego początku zastanawialiśmy się, jak pokazać tę muzykę i jak wrócić do korzeni.
Pierwszym utworem, który zabrzmiał na Festiwalu. była Toccata i fuga d-moll Jana Sebastiana Bacha. To był nasz hołd dla największego twórcy. Zawsze staraliśmy się, aby jeden z pierwszych koncertów kolejnych edycji dedykowany był Janowi Sebastianowi Bachowi. Tak też jest dzisiaj, bo rozpoczyna dwudziesty Festiwal monumentalna Toccata, Adagio i Fuga C-dur BWV 564.
             Pokażemy na tegorocznym Festiwalu nowo odkryte dzieła, ale jubileuszowa edycja ma przede wszystkim za zadanie odnieść się także do całej perspektywy wszystkich minionych edycji.
Przypomnimy prezentowane już dzieła, które mają związek z Przemyślem i najbliższym regionem. Nie zabraknie też dzieł Marcina Leopolity, Sebastiana z Felsztyna i innych twórców. Te utwory wprawdzie nie zostały skomponowane w Przemyślu, ale zostały zdeponowane w przemyskim archiwum kapeli Franciszkanów – w słynnym katalogu przemyskim, w którym, spośród wielu dzieł kompozytorów wczesnego polskiego baroku, są utwory Adama Jarzębskiego, Marcina Mielczewskiego czy Bartłomieja Pękiela.

             Może Pan powiedzieć o nowo odkrytych dziełach, które w tym roku zabrzmią i o koncertach, podczas których zabrzmi muzyka cerkiewna?
             - Niezwykle ciekawym będzie koncert, podczas którego zaprezentowane zostaną nowo odkryte dzieła z archiwum Opactwa SS. Benedyktynek w Przemyślu i w Jarosławiu.
Nie zabraknie też muzyki cerkiewnej. Po raz kolejny zabrzmi, w innej już odmianie, najstarszy znany rękopis pochodzący z Podkarpacia. Jest to tak zwany Irmołogion Przemyski. Księga powstała na początku XVII wieku, ale zawiera muzykę, którą z kolei Iwan Kańczucki (mnich klasztoru w Przemyślu), skomponował na zamówienie króla polskiego, napisał dla polskiego biskupa prawosławnego.
Niektórzy naukowcy doszukiwali się tutaj śpiewów kijowskich, bułgarskich, ale ostatecznie udało się zidentyfikować ten śpiew i faktycznie pochodzi on z Grecji, z góry Atos. Jest to melodia z XIII wieku i zarazem najstarszy rękopis muzyczny naszego regionu.

             W ciągu ostatnich dni kilkakrotnie widziałam krótki film, promujący dorobek poprzednich edycji Salezjańskiego Lata.
             - W tym roku udało nam się wyprodukować krótki film promocyjny. Miał być dłuższy, ale z uwagi na panującą pandemię i całą sytuację z tym związaną oraz niepewność finansową, nie podjęliśmy się tego zadania.
Ponieważ promowany jest festiwal muzyczny, to muzyka w tym filmie ma duże znaczenie. Skomponował ją Piotr Komorowski, znakomity muzyk piszący muzykę filmową, a temat zaczerpnął z fragmentu wymienionego przed chwilą fragmentu Irmołogionu Przemyskiego.

             Odbędzie się w tym roku siedemnaście koncertów, a wszelkie informacje dotyczące miejsc, wykonawców i programów znaleźć można na afiszach.
             - Informacje znajdą Państwo także na stronach internetowych Parafii Salezjanów oraz Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki „Zamek”, które od lat organizuje nasze koncerty.

             Zaprosił Pan znakomitych wykonawców, a część z nich pochodzi z naszego regionu, a już są artystami znanymi i cenionymi w świecie muzyki.
             - Ta tradycja przyświeca nam od początku. Z różnych powodów nie udało się zaprosić wszystkich, ale najważniejszym powodem były nasze możliwości finansowe.
Planowaliśmy, że zorganizujemy 20 koncertów na 20-lecie Festiwalu w 2020 roku, ale tylko na 17 stać nas było.
             Podczas dwóch koncertów wystąpi pani profesor Lilanna Stawarz, rodowita Przemyślanka, znakomita klawesynistka. Podczas jednego koncertu poprowadzi orkiestrę kameralną, w drugim wśród wykonawców znajdzie się pani Iwona Lubowicz, świetna sopranistka, która także pochodzi z Podkarpacia. Wystąpi także pan Daniel Prajzner, bardzo dobry organista, który zatrudniony jest w Katedrze Organów w Akademii Muzycznej w Krakowie, a od ubiegłego roku pełni funkcję wicedyrektora Międzyuczelnianego Instytutu Muzyki Kościelnej. W składzie świetnego Airis Quartet gra Przemyślanka – skrzypaczka Grażyna Zubik.
Z Przemyślem związany jest także młody organista Artur Szczerbinin, który wykona partie continuo podczas jednego z koncertów.

             Pan także wystąpi w roli dyrygenta albo grać Pan będzie na trąbce. Trudno, abyśmy omawiali programy wszystkich koncertów, ale pewnie są takie, które szczególnie Pan poleca.
              - Niezwykle ciekawy koncert odbędzie się 19 sierpnia w Archikatedrze greckokatolickiej. Bardzo cieszę się z wieloletniej współpracy z greckokatolicką Parafią Archikatedralną w Przemyślu. Wszystko rozpoczęło się, jak proboszczem tej Parafii był dzisiejszy Metropolita Przemysko-Warszawski Ksiądz Arcybiskup dr Eugeniusz Popowicz. Udało się w tej świątyni zorganizować wiele ciekawych koncertów. 19 sierpnia tego roku, oprócz chóru krakowskiego, wystąpią także dwa rodzime zespoły - Chór Archikatedralny i zespół wokalny Krajka. Podczas tego koncertu będziemy mogli po raz pierwszy usłyszeć niedawno odkrytą Wieczernię, czyli Nieszpory Tomasza Szewerowskiego, bazylianina związanego z Wilnem, Lwowem i Kijowem. Pod koniec XVII wieku Szewerowski był znanym i cenionym kompozytorem, tworzącym muzykę w dwóch tradycjach – wschodnią i zachodnią. Ta działalność kojarzy się z tytułem wiodącym naszego Festiwalu: „Między Wschodem a Zachodem”.
Myślę, że będzie to niezwykły wieczór choćby dlatego, że po ponad 350. latach zabrzmi muzyka Tomasza Szewerowskiego.

              Zwróciłam uwagę na przedziwne koło, które w tym roku znajduje się na plakacie, folderach festiwalowych i innych materiałach reklamowych Salezjańskiego Lata.
              - Jest to koło muzyki ze słynnego traktatu „Gramatyka muzyczna” Mikołaja Dyleckiego. Pierwsze wydanie tego traktatu pojawiło się w połowie XVII wieku w Wilnie w języku polskim. To była pierwsza pozycja traktująca o sposobie komponowania, retoryce, symbolice i harmonii w historii naszej muzyki.
              Dylecki bardzo świadomie podchodził do kwestii symbolicznej. Koło jest doskonałą figurą. Koło się nie kończy tak samo, jak muzyka. Koło cały czas obraca się tak jak sfery niebieskie. W ówczesnej tradycji i pojmowaniu świata, nawiązywano do teorii muzyki sfer. Nasza ziemska muzyka – musica humana, odzwierciedlała boską harmonię – harmonię sfer. Symbolem jest koło muzyki, które posiada wszystkie tryby z ówczesnymi praktykami wykonawczymi i pojmowania muzyki.
              Mikołaj Dylecki nie był związany z Przemyślem, ale jego utwory zamieszczane były w programach festiwalowych koncertów, ponieważ jego sztuka odzwierciedlała to, co u nas w tamtych czasach powstawało. Dlatego koło Mikołaja Dyleckiego jest symbolem tegorocznego Festiwalu.
              Jest to także zapowiedź tego, co będzie się u nas działo w przyszłości. Jestem przekonany, że należy utrzymać taki rodzaj prezentowania sztuki na naszym Festiwalu – „Między Wschodem a Zachodem”.

              Życzę organizatorom, aby jubileuszowa edycja Festiwalu przebiegła zgodnie z planami. Aby publiczność mogła słuchać wykonawców na żywo, oczywiście przy zachowaniu wszystkich obostrzeń związanych z pandemią.
- Dbamy o to, a ogromne wsparcie mamy ze strony Przemyskiego Centrum Kultury i Nauki „Zamek”, którym kieruje pani Renata Nowakowska. Wspólnie z tą placówką organizujemy Salezjańskie Lato chyba od początku.
Festiwal odbywa się dzięki hojnemu wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Instytutu Muzyki i Tańca. Otrzymaliśmy także dofinansowanie z budżetu Województwa Podkarpackiego oraz z budżetu Gminy Miejskiej Przemyśl. W tym roku znacząco do naszej organizacji włączyli się i udzielili nam wsparcia Parafia Salezjanów w Przemyślu i Salezjanie Inspektoria Krakowska.
Serdecznie zapraszam na koncerty XX Międzynarodowego Przemyskiego Festiwalu Salezjańskie Lato.

Zofia Stopińska

Na zdjęciu Tomasz Ślusarczyk, dyrektor artystyczny Festiwalu Salezjańskie Lato, znakomity trębacz i pedagog.

Tomasz Ślusarczyk

Muzyka jest kobietą i dlatego jest nam tak bliska

            Wspólnie z panią Anną Podkościelną-Cyz, pomysłodawczynią i szefową utworzonego już ponad 15 lat temu w Tanowie kwartetu smyczkowego Con Affetto, pragniemy Państwu przedstawić ten zespół, który miałam już przyjemność oklaskiwać w tym roku dwukrotnie – 8 marca na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu i 25 lipca w Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej, podczas koncertu w ramach obchodów 30-lecia Centrum Paderewskiego.

            Co oznacza pięknie brzmiąca nazwa Con Affetto?
            - Nazwa zespołu „Con Affetto” oznacza z włoskiego ”Z uczuciem”, ponieważ to właśnie emocje są główną siłą napędową każdej zagranej wspólnie nuty.

            Niedawno usłyszałam wiele komplementów pod Waszym adresem z ust pana prof. Klaudiusza Barana, znakomitego akordeonisty, bandoneonisty oraz Rektora Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie. Dowiedziałam się, że współpracujecie razem już od kilku lat.
            - Dokładnie, od kilku lat mamy tę wielką przyjemność i zaszczyt współpracować z Maestro, który bardzo rozwinął w nas pasję wspólnego tangowania. Wiele się w tym czasie nauczyłyśmy się od naszego Mistrza i cieszymy się, że ta współpraca rozwija się na inne pola. Mamy plany wykonywania nie tylko związanej z tangiem muzyki i mamy nadzieję, że najbliższe lata przyniosą jeszcze różne niespodzianki.

            W Kąśnej Dolnej Wasz zespół wystąpił z cieszącym się zasłużoną sławą Waldemarem Malickim. Jestem przekonana, że było to wielkie wyzwanie, ponieważ nie wszystko było dokładnie zapisane w nutach.
            - To prawda, że nie wszystko dało się zapisać. Ponadto podczas tego koncertu wystąpiliśmy w zmienionym składzie. Pojawił się trzon naszego zespołu, który gra razem od samego początku, a wystąpili z nami dwaj koledzy, a więc to kwintet smyczkowy towarzyszył Maestro Waldemarowi Malickiemu. Wystąpiliśmy w składzie: Paweł Wajrak – I skrzypce, Angelina Kierońska – II skrzypce, Karolina Stasiowska – altówka, Anna Podkościelna-Cyz – wiolonczela oraz Szymon Frankowski – kontrabas.
            Była to dla wielka przygoda i kolejny krok do przodu dla nas. Taki koncert wymaga oprócz perfekcyjnego przygotowania materiału, „otwartej głowy”, wielkiej uwagi, bo jest to show – czyli wszystko może się wydarzyć w trakcie. Taki żywy kontakt z publicznością i udany koncert daje nam wielką satysfakcję.

            Powróćmy jeszcze do początków działalności kwartetu Con Affetto i do środowiska, w którym zespół działa. Trzeba także podkreślić, że wielu znakomitych artystów stąd się wywodzi, od lat istnieje w Tarnowie Zespół Szkół Muzycznych i działa Tarnowska Orkiestra Kameralna. Con Affetto związane jest z Tarnowską Orkiestrą Kameralną?
            - Wszystkie związane jesteśmy z Orkiestrą. Pomysł powstania kwartetu i kameralnego muzykowania zrodził się, jak po ukończeniu studiów w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Adama Klocka, postanowiłam wrócić za moją wielką miłością, czyli obecnym mężem do Tarnowa. Grałam wtedy już od kilku lat w Tarnowskiej Orkiestrze Kameralnej, ale chciałam czegoś więcej, chciałam się nadal rozwijać nie tylko w grze orkiestrowej.
            Pomyślałam, że nie do końca mam predyspozycje, aby zostać solistką, ale zafascynowana jestem muzyką kameralną i założyłam kwartet. Od razu założenie było takie, że to ma być kwartet żeński i znalazłam trzy koleżanki, które także chciały grać w zespole kameralnym.

            Od początku gracie z tym samym składzie?
            - W trakcie tych 15-tu lat działalności była tylko jedna zmiana. Poprzednią II skrzypaczkę zastąpiła Karolina Bartczyszyn-Południak, natomiast z Angeliną Kierońską (I skrzypce) i Karoliną Stasiowską (altówka) gramy od początku.

            Słyszałam, że Con Affetto dysponuje dużym i zróżnicowanym repertuarem.
            - Na początku grałyśmy wyłącznie muzykę klasyczną i bardzo dużo pracy włożyłyśmy, aby wszystko precyzyjnie i pięknie brzmiało. Nie występowałyśmy często, bo niewiele osób organizujących koncerty nas znało. Ale bardzo się polubiłyśmy i wspólna praca sprawiała nam wielką radość.
Z czasem powiększał się nasz repertuar. Zespół dysponuje szerokim i zróżnicowanym repertuarem, począwszy od muzyki klasycznej.
            Po pewnym czasie postanowiłyśmy poszerzyć repertuar o inne utwory, które nam się podobały, czyli muzykę filmową, musicalową i w którymś momencie także tanga. Tanga grały w naszych duszach od początku, ale niezwykle inspirujące w tym zakresie było dla nas podjęcie współpracy z panem Klaudiuszem Baranem, jednym z najwybitniejszych polskich akordeonistów i bandoneonistów. Ta współpraca zaowocowała ciekawymi propozycjami koncertowymi, bo występowaliśmy wspólnie miedzy innymi podczas XX Międzynarodowych Spotkań Akordeonowych „Sanok 2018” oraz 12. Festiwalu BARBAKAN w Krakowie.

            Nie tak dawno Klaudiusza Barana i Con Affetto gorąco oklaskiwała publiczność przemyska.
            - Wspaniała publiczność, która zaakceptowała nas już od pierwszego taktu. Wspominamy ten koncert bardzo często, bo to było bardzo gorące przyjęcie. Myślę, że także dlatego, że jest to miejsce szczególnie bliskie sercu pana Klaudiusza. Był to także ostatni nasz koncert przed tą długą przerwą pandemiczną, która dotknęła wszystkich artystów.
Ten koncert pozostanie na zawsze w naszej pamięci i w sercach jako koncert, który oddzielił to, co było od tego, co dalej zamierzamy robić.

            Jestem przekonana, że czas przerwy został wykorzystany na pracę nad nowym repertuarem.
            - Jesteśmy naprawdę pracowite i dobrze wiemy, jak trudno jest dobrze sobie radzić na rynku muzycznym i zainteresować swoimi propozycjami filharmonie i różne instytucje zajmujące się popularyzacją muzyki. Dlatego stawiamy na ciężką pracę i nie zostawiłyśmy instrumentów pomimo, że wszystkie koncerty zostały odwołane.
            Miałyśmy w planach nagrania i już jutro wchodzimy do studia, aby nagrać utwory na naszą pierwszą autorską płytę. Wprawdzie mamy na koncie premierowe nagrania dyskografii współczesnego amerykańskiego kompozytora polskiego pochodzenia – Henryka Derusa, który zamówił u nas między innymi nagrania swojego kwartetu, tria z akordeonem, tria z fletem, tria z harfą. Te nagrania są na rynku amerykańskim. Teraz, w 15-tym roku istnienia, wymarzyłyśmy sobie płytę, która będzie złożona z naszych ukochanych utworów, które także bardzo podobają się publiczności.
Czas pandemii przeznaczyłyśmy na przygotowanie się do nagrania płyty.

            Ciekawa jestem, czy na płycie będą uwiecznione Wasze fascynacje tangiem i muzyką filmową, czy znajdzie się także muzyka klasyczna?
            - Postaramy się pokazać coś z naszych klasycznych korzeni, ale będą także tanga, bo udało nam się namówić do współpracy mistrza Klaudiusza Barana i drugiego znakomitego akordeonistę Pawła Kusiona. Wśród gości pojawi się jeszcze skrzypek Paweł Wajrak, z którym miałyśmy przyjemność współpracować przy okazji projektu z panem Waldemarem Malickim i także współpracujemy na co dzień w Tarnowskiej Orkiestrze Kameralnej. Pojawi się też nasza znakomita koleżanka Ania Lasota z teatru Muzycznego w Poznaniu, z którą nagramy fragment musicalowy, a połowa płyty to będą nasze ulubione utwory w wykonaniu kwartetu.
Con Affetto i goście – to był nasz wymarzony od wielu lat projekt, który teraz realizujemy.

             Powinna Pani dziękować opatrzności, że nie zdecydowała się Pani na karierę solistyczną, bo jest ona trudna i niepewna, a ponadto solista najczęściej na scenie jest sam. Występy w zespole kameralnym też nie są łatwe, bo trzeba nie tylko dobrze grać swoją partię, a do tego jeszcze słuchać innych i z nimi współpracować, ale za to na estradzie w niewielkiej grupie jest raźniej.
             - Jesteśmy szczęściarami, bo oprócz tego, że dobrze się czujemy, grając razem na scenie, to my naprawdę się przyjaźnimy i czas poza pracą też często spędzamy razem. Chętnie też sobie pomagamy w każdej sytuacji, ale szczególnie ważna jest pomoc w przygotowaniu się do koncertu. Wychodząc na scenę, musimy dobrze się prezentować i przed koncertem jedna drugą maluje, sprawdzamy, czy wszystko jest w porządku z naszymi kreacjami, a przede wszystkim z instrumentami. Panują między nami siostrzane stosunki. Bardzo się wspieramy na scenie i poza nią.

             Żeński kwartet Con Affetto jest najlepszym przykładem, że prawdziwe przyjaźnie między kobietami są możliwe.
             - Jesteśmy najlepszym tego dowodem już od wielu lat. Szczególnie męska część czytelników i naszych odbiorców się z tym nie zgodzi, ale naszym mottem jest, że „muzyka jest kobietą”. My się tym mottem kierujemy i dlatego muzyka jest nam tak bliska i dlatego zdecydowałyśmy, że my – cztery kobiety, będziemy realizować naszą wspólną pasję.

             Jest pasja, zapał do pracy, nie brakuje Wam pomysłów, oby tylko mogły się odbywać koncerty. Życzę wielu zaproszeń i podróży koncertowych w kraju i za granicą.
             - Mamy mnóstwo pomysłów i planów. Czekamy tylko na możliwość powrotu na sceny sal koncertowych.

             Z niecierpliwością będę czekać na Waszą płytę i obiecujemy, że wspólnie ją polecimy czytelnikom Klasyki na Podkarpaciu oraz na stronie Crescendo – klasyka na Podkarpaciu na Facebooku.
             - Koniecznie, wspaniale i już za to dziękuję serdecznie.

Z Panią Anną Podkościelną-Cyz, wiolonczelistką i liderką kwartetu smyczkowego Con Affetto rozmawiała Zofia Stopińska

Centrum Paderewskiego ma 30 lat

             Trzema wspaniałymi koncertami od 24 do 26 lipca 2020 roku Centrum Paderewskiego świętowało 30-lecie działalności. Jubileusze związane są z oficjalnymi datami i te trzydzieści lat liczone jest od momentu, gdy 28 lutego 1990 roku ówczesna Wojewódzka Rada Narodowa w Tarnowie „zobowiązała Wojewodę Tarnowskiego do utworzenia instytucji upowszechniania kultury muzycznej pod nazwą Centrum Paderewskiego Tarnów – Kąśna Dolna, co wojewoda uczynił bardzo szybko, bo jego decyzja weszła w życie od 12 marca 1990 roku.
             Wcześniej koncerty w dworku Ignacego Jana Paderewskiego w Kąśnej Dolnej organizowało Tarnowskie Towarzystwo Muzyczne i to z pewnością miało wpływ na działalność koncertową Centrum, a kolejny dyrektorzy dbali o wszechstronny rozwój tego miejsca.
             Aktualnie instytucja ta współprowadzona jest przez Powiat Tarnowski oraz Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Od 2015 roku dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej jest pan Łukasz Gaj, który dba i rozwija działalność koncertową i edukacyjną tego miejsca, a także o wszystkie obiekty znajdujące się na terenie urokliwego parku.


              Byłam na koncertach z okazji jubileuszu i możemy z panem dyrektorem Łukaszem Gajem porozmawiać także o programie obchodów 30-lecia Centrum Paderewskiego.                         - Chcieliśmy, aby w pierwszych dwóch koncertach uczestniczyli przede wszystkim artyści, którzy byli związani z tym miejscem przez te 30 lat. Nieprzypadkowo też nasz pierwszy wieczór – Galę trzech dekad, poprowadzili pani Anna Woźniakowska i pan jak Popis, którzy znają to miejsce od wielu lat, a Centrum Paderewskiego od momentu powstania. Również znają to miejsce „od zawsze” znakomici skrzypkowie Wadim Brodski i Krzysztof Jakowicz. Prestiż i markę tego miejsca budował wraz z innymi znakomitymi artystami, pan Krzysztof Jakowicz, który nie wystąpił na tej Gali ze względów zdrowotnych, ale w najbliższym czasie do nas przyjedzie i wystąpi.
Związany z nami jest od pierwszej połowy lat 90-tych ubiegłego wieku pan Waldemar Malicki, który był głównym bohaterem drugiego wieczoru.
             Wielu wspaniałych artystów powinno z nami świętować ten jubileusz i wystąpić w Kąśnej, ale sytuacja związana z pandemią zmusiła nas do ograniczenia zarówno ilości osób na estradzie jak i na widowni Sali Koncertowej Stodoła.
Zawsze będziemy przypominać osobę pani dyrektor Anny Knapik, która nadała kierunek temu miejscu i zwabiła w początkowej fazie działalności tej instytucji wybitnych artystów do Kąśnej.

             Trudno byłoby z pamięci wymienić nazwiska wszystkich wybitnych artystów, którzy wystąpili w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej.
             - Nie robiliśmy takich podsumowań. 30 lat to jeszcze nie czas na podsumowanie. Z jednej strony 30 lat to jest dużo, bo to w sumie niewielka instytucja w małej miejscowości, ale 30 lat w perspektywie na przykład 75-ciu Opery Śląskiej, to jest niewiele. Mam nadzieję, że najlepszy okres jest jeszcze przed tą instytucją. Myślę, że zasługuje ona na szczególną uwagę i troskę nie tylko władz powiatowych ale także centralnych i to się dzieje. Dlatego jestem pełen nadziei, że najlepsze lata jeszcze przed nami.

             Dodajmy, że 30 lat temu wszystkie koncerty odbywały się pomieszczeniach dworu, wszystko wyglądało skromniej, ale entuzjazm był wielki. Przez te lata wiele się tutaj zmieniło. Działacie w zupełnie innych warunkach.
             - Warunki trzeba stwarzać nie tylko artystom, którzy u nas występują, ale również melomanom. Musimy iść z duchem czasu, ale jednocześnie nie możemy zatracić tego, co jest najważniejsze, żeby przez cały czas czuwał nad tym miejscem duch Ignacego Jana Paderewskiego.
             Przyszłość musi być powiązana z przeszłością. Jubileusze takie jak ten mają temu służyć, Podczas pierwszego koncertu doskonale to robili pani Anna Woźniakowska i pan Jan Popis. Przypomnieli jak powstał festiwal „Bravo Maestro” czy „Mistrzowskie Wieczory w Kąśnej”. Takich zespołów kameralnych, jakie tworzyły się podczas tych festiwali nie powstydziłyby się najważniejsze estrady świata. Jak szwajcarski pianista Urs Ruchti koncertował na całym świecie i zbierał pieniądze na fortepian do domu Paderewskiego w Kąśnej. W połowie lat 90-tych ubiegłego stulecia powstał także pomysł adaptacji, a właściwie budowy stodoły z przeznaczeniem na salę koncertową. To były pomysły pani Anny Knapik, która chyba nawet nie wyobrażała sobie, że ta sala koncertowa będzie tak wyglądać jak dzisiaj. Z roku na rok ta sala jest coraz piękniejsza i nowocześniejsza, klimatyzowana, z dobudowaną częścią sanitarną.
             W przyszłym roku będziemy obchodzić 25-lecie festiwalu „Bravo Maestro” i trzeba na tegoroczne nasze 30-lecie także popatrzeć przez pryzmat tego Festiwalu, a także Festiwalu „Tydzień Talentów”.
             Podkreślę, że było bardzo dużo ludzi, którzy pracowali na sukces tego miejsca i dokładali swoją cegiełkę, nie tylko tych w Warszawie, ale przede wszystkim lokalnych. Centrum Paderewskiego ma bardzo dużo przyjaciół tutaj, na miejscu. Jeśli potrzebujemy jakichś drobnych napraw, remontów, czy prac na terenie parku, zawsze możemy liczyć na pomoc okolicznych mieszkańców, którzy potrafią i chętnie nam pomagają.

             Dla artystów magnesem jest nazwisko Ignacego Jana Paderewskiego, który był przed laty właścicielem tej posiadłości, a dwór to jedyny Jego dom jaki zachował się na świecie.
              - Z pewnością tak, ale trzeba pamiętać, że Paderewski jak tutaj mieszkał, to nie zamykał się w dworze, tylko asymilował się z miejscowym społeczeństwem. Animował życie kulturalne w tej małej miejscowości.

              Podchodzi do nas pani Anna Woźniakowska, chce nam coś powiedzieć.
              - Wprawdzie udzielam wywiadu, ale zapraszamy na chwilę.
              Anna Woźniakowska: Przepraszam, ale chcę tylko coś przekazać panu Dyrektorowi. W swojej bibliotece znalazłam coś, co powinno być tutejszej bibliotece. Ta książka wprawdzie nie dotyczy czasu pobytu Państwa Paderewskich w Kąśnej, ale okresu amerykańskiego, ale mimo wszystko...
Jak się przeczyta tę książkę, to zmienia się zdanie o Helenie Paderewskiej. Krąży o niej opinia, że była trochę niezrównoważona, zniszczyła mu życie i karierę, a to nieprawda. Oczywiście w starszym wieku miała już lekką demencję, ale czytając te wspomnienia, można zrozumieć dlaczego wybrał ją na towarzyszkę życia.
              - Dla nas wspomnienia o Helenie Paderewskiej są bardzo ważne, bez względu na to jakiego okresu dotyczą. Dziękuję serdecznie.
Z takimi sympatycznymi gestami mamy często do czynienia, ale są one dla nas bardzo ważne, bo budują atmosferę w Centrum Paderewskiego.

              Zdecydował się Pan na koncerty z udziałem publiczności. Wiadomo, że mniej melomanów może wejść do Sali, ale wszyscy bardzo wyczekują takich koncertów.
              - Dyrektorom wielu instytucji pandemia pokrzyżowała bardzo ambitne i ważne plany. Wiele instytucji popularyzujących muzykę obchodzi w tym roku jubileusze. Takie imprezy przygotowuje się z co najmniej z rocznym wyprzedzeniem. My też mieliśmy dużo wcześniej wszystko przygotowane, bo artyści, którzy występowali w ostatnich dniach mają zarezerwowane terminy z wielkim wyprzedzeniem, a tak słynny pianista jak Ingolf Wunder, laureat II nagrody na XVI Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina ma kalendarz zapełniony na kilka najbliższych lat. Okazało się, że pandemia uniemożliwia jakąkolwiek działalność. Jeszcze w maju zastanawialiśmy się, w jakiej formie będziemy obchodzić 30-lecie - czy planować koncerty, czy skupić się tylko na wydawnictwach fonograficznych i związanych z Kąśną.
              Postanowiliśmy wszystko zorganizować zgodnie z planem przy zachowaniu wszelkich obostrzeń związanych z pandemią. Ponieważ nie mogliśmy zaprosić wszystkich chętnych na koncerty w Stodole, melomani, którzy nie zmieścili się w stodole, a chcieli koniecznie posłuchać, postawione zostały głośniki i mogli usiąść na ławkach przed Stodołą. Postanowiliśmy także nagrać koncerty i obszerne fragmenty będą niedługo udostępnione na naszej stronie.
Spotkanie z muzyką wykonywaną na żywo jest najważniejsze nie tylko dla naszej instytucji i dla melomanów, ale także dla artystów.
Waldemar Malicki mówił, że to był jego pierwszy koncert po dłuższej przerwie i cieszy się, że odbył się w Kąśnej, bo to ważne miejsce w jego działalności artystycznej.
              Niedawno Artur Jaroń ze swoim zespołem też u nas zagrał pierwszy koncert, którego solistą był baryton Jakub Milewski, który także wystąpił pierwszy raz po kilku miesiącach przerwy.
Artyści oczekują powrotu na sceny i kontaktu z publicznością, bo to jest chleb ich życia, to jest sól ich zawodu.

              Przekonał się Pan, że zarówno podczas tego pierwszego koncertu, jak i całego cyklu jubileuszowego publiczność zachowywała się bardzo odpowiedzialnie - wszyscy mieli maseczki, dezynfekowali ręce, wypełniali oświadczenia...
              - Faktycznie tak było. Wiem, że różnie podchodzą do tego organizatorzy koncertów – jedni wymagają oświadczeń, a inni nie. My opieramy się na wytycznych, które otrzymaliśmy od Głównego Inspektora Sanitarnego oraz z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa narodowego, gdzie jest wyraźnie napisane, że organizator ma zbierać oświadczenia, które musi przez dwa tygodnie przytrzymywać. To jest przede wszystkim zabezpieczenie dla melomanów.

              Wszystko wskazuje na to, że za miesiąc spotkamy się na festiwalu „Bravo Maestro”.
              - Tak, z uwagi na sytuację, w tym roku zdecydowaliśmy się na dwa koncerty w ramach tego Festiwalu. Dla nas najważniejsze jest, aby zarówno ten Festiwal i jesienny „Viva Polonia” odbyły się na żywo. Dopóki melomani będą chcieli do nas przyjeżdżać, to my będziemy organizować koncerty zachowując pełny rygor sanitarny.
              W ostatnim tygodniu sierpnia odbędą się dwa koncerty w ramach festiwalu „Bravo Maestro” . W piątek, 28 sierpnia zaplanowaliśmy operę Gaetano Donizettiego „Napój miłosny” w wersji koncertowej. Z towarzyszeniem fortepianu przy którym zasiądzie Mirella Malorny wystąpią soliści teatrów operowych z Krakowa i Wrocławia: Iwona Socha (Adina), Adam Sobierajski (Nemorino), Jacek Jaskuła (Belcore), Tomasz Rudnick (Dulcamara) i Dorota Dutkowska (Gianetta).
             Następnego dnia zaplanowaliśmy Maraton Muzyczny, a swoją obecność potwierdzili tak znakomici instrumentaliści jak: skrzypkowie Katarzyna Duda i Janusz Wawrowski, altowiolista Michał Zaborski, wiolonczelista Marcin Zdunik, wystąpi także wiolonczelistka Zuzanna Sosnowska – laureatka nagrody na XXX Festiwalu Tydzień Talentów. Będziemy również oklaskiwać Klaudiusza Barana, który grać będzie na akordeonie i bandoneonie oraz pianistę Roberta Morawskiego.

             Gratuluję Panu cyklu koncertów z okazji 30-lecia Centrum Paderewskiego, bo wystąpili znakomici artyści, a programy koncertów były wspaniałe i podkreślały trzy dekady Waszej działalności.
Przeważali wirtuozi, którzy przyjeżdżali do Kąśnej od zawsze, a niektórzy tutaj rozpoczynali kariery, ale nie zabrakło młodego wykonawcy, który grał tu po raz pierwszy.
             - To także jest dla tego miejsca symboliczne.

Z panem Łukaszem Gajem, Dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej rozmawiała Zofia Stopińska 26 lipca 2020 roku.

Ilustrowane zdjęciami relacje z koncertów z okazji 30-lecia Centrum Paderewskiego już wkrótce.

Muzyczne powroty w rodzinne strony

            Z panem Kamilem Pękalą, świetnym polskim śpiewakiem urodzonym w Dębicy, spotykamy się 19 lipca w Rzeszowie, przed pierwszym koncertem zorganizowanym po dłuższej przerwie pandemicznej przez Rzeszowski Teatr Muzyczny „Olimpia”. Wystąpi Pan razem z sopranistką Renatą Drozd i pianistą Łukaszem Jankowskim. Dla Pan będzie to pewnie także jeden z pierwszych koncertów po kilku miesiącach.
            - Niestety ten czas pandemii dotknął wszystkich, a w szczególności artystów – ludzi wolnych zawodów, ponieważ oprócz tego, że zostaliśmy pozbawieni zarabiania pieniędzy na nasze życie, to zostaliśmy pozbawieni możliwości kontaktu z widownią.
Są zawody, które nie wymagają kontaktu z człowiekiem, kontaktu, który wpływa na obydwie strony, bo występując, dajemy energię z siebie i publiczność nam ją jakby odbija. Wtedy czujemy, jak jesteśmy odbierani, czy publiczność nas w pełni akceptuje, czy musimy się jeszcze bardziej postarać o jej względy. To są naczynia połączone.
Przez prawie cztery miesiące byliśmy pozbawieni jakiegokolwiek kontaktu z estradą, możliwości koncertowania. Nie ukrywam, że bardzo się ucieszyłem w momencie, kiedy pan Andrzej Szypuła, dyrektor Rzeszowskiego Teatru Muzycznego, zaprosił nas na ten koncert, bo jest to mój pierwszy koncert po tej przerwie i pewnie kolegów także. Mamy dużo energii, dużo uczuć, które chcemy pokazać, bo ta przerwa była za długa.

            Co Pan robił w czasie tej przerwy pandemicznej?
            - Przede wszystkim przytyłem, niestety, było dużo jedzenia i za mało ruchu (śmiech). Poważnie mówiąc, starałem się pracować nad repertuarem, ale trudno zdecydować, nad czym pracować, jak nie ma koncertów, które zabijają monotonię. Jak wszyscy artyści mamy nienormowany czas pracy. Czasem mamy trzy, cztery, a nawet pięć koncertów dzień po dniu, a później mamy tydzień lub nawet więcej przerwy. W tym czasie spotykamy się także na próbach i to jest normalne. Kiedy jednak czas przerwy trwa trzy lub cztery miesiące, to energia, którą mamy gaśnie, gaśnie, gaśnie...
            Przyznam się, że mogłem bardziej wykorzystać te cztery miesiące i nauczyć się dużo więcej nowego repertuaru, ale brakowało mi motywacji. Niby teatry powoli ruszają, ale jest tak dużo obostrzeń, że dla dyrekcji spektakl czy koncert jest dużym wyzwaniem i stratą finansową, ponieważ można sprzedać ograniczoną ilość biletów.
W Rzeszowie wystąpimy w plenerze i taki koncert jest łatwiej zorganizować, ponieważ wymagane rygory są łatwiejsze do spełnienia, natomiast każdy koncert lub spektakl w teatrze jest dla organizatorów ogromnym wyzwaniem i wiąże się z dodatkowymi kosztami.

            Chcę jeszcze zapytać Pana o taki koncert, jak dzisiaj. Publiczność uwielbia koncerty, podczas których usłyszeć może bardzo różnorodny repertuar i oklaskiwać kilku wykonawców, ale mnie się wydaje, że są one dla wykonawców trudniejsze od udziału w spektaklu operowym czy operetkowym.
             - Tak jak pani powiedziała, są one bardzo interesujące dla słuchaczy, którzy cieszą się różnymi kolorami muzycznymi oraz emocjami i uczuciami płynącymi z estrady. Dla wykonawców takie koncerty są bardzo trudne. Pierwszą część rozpoczynamy muzyką operową, co nie oznacza, że smutną, a później przechodzimy do repertuaru operetkowego, który wbrew powszechnej opinii jest trudniejszy do wykonania niż arie operowe. Często w tej muzyce musimy wykonywać arie kantylenowe, często występują długie frazy, równie często są bardzo szybkie, wymagające precyzji.
             Koncerty, w których mieszamy bardzo dużo różnych stylów muzycznych i technik wykonawczych, są dla występujących dużo trudniejsze i bardziej wymagające, szczególnie tym razem – po czteromiesięcznej przerwie.

             Jestem przekonana, że publiczność przyjmie Was gorąco i te wszystkie obawy szybko miną. W Rzeszowie czuje się Pan chyba jak w domu.
              - To prawda, lubię tu występować. Przed rokiem, również latem, występowałem na Rynku i publiczność dopisała nadzwyczajnie, cała płyta Rynku była zapełniona, a co najważniejsze – wszystkim się bardzo podobało.
W tym roku występujemy w innym miejscu, ale jest to piękny park w centrum miasta i mam nadzieję, że pomimo obostrzeń publiczność dopisze, a my postaramy się jak najlepiej zaprezentować.

              Rozmawialiśmy dosyć dawno i w tym czasie z pewnością wiele się w Pana działalności artystycznej wydarzyło.
              - Nie wiem, czy aż tak dużo się działo. Zaraz po studiach zacząłem współpracować z Teatrem Muzycznym w Lublinie, ponieważ był to jedyny teatr muzyczny w Polsce, w którym grane były opery. Wystąpiłem tam po raz pierwszy w 2009 roku w „Baronie cygańskim”, potem był „Straszny dwór” i „Carmen”. Kolejną operą była „Traviata”, w które występowałem chyba we wszystkich barytonowych partiach – od Markiza d’Obigny poprzez Barona Douphol aż po Georges’a Germonta (ojca Alfreda).
              Wystawialiśmy w Lublinie bardzo dużo oper, bo ówczesny dyrektor artystyczny Tomasz Janczak starał się często robić takie superprodukcje, jak „Nabucco”, „Aida”. Ja się tam czułem „jak ryba w wodzie”, bo z jednej strony można było wystąpić w jakiejś operetce, czasami zaśpiewać jakąś drugoplanową rolę. Wiadomo, że wykonywanie pierwszoplanowych ról wymaga dużo energii i wielkiego skupienia, ale zaśpiewałem tam także sporo pierwszoplanowych partii.
              Były także wystawiane musicale, jak Phantom – upiór w operze Gastona Leroux’a, który jest bardzo rozbudowany, i sporo innych ciekawych spektakli.
Później nastały inne czasy, zmieniali się dyrektorzy, którzy mieli trochę inne wizje i wszystko się zmieniało, ale w Teatrze Muzycznym w Lublinie pracowałem prawie 10 lat.

              Rozpoczął się nowy rozdział w Pana działalności, przeniósł się Pan z powrotem na północ Polski.
              - Występowałem w różnych projektach w Operze Bałtyckiej, zawitałem także do Opery Nova w Bydgoszczy, gdzie jest piękna sala, a dyrektor wspaniale prowadzi ten teatr. Występy w Operze Nova były dla mnie wielkim zaszczytem.
               Na początku marca wszystko się przerwało i teraz nie wiadomo, co będzie dalej. Jest wielu artystów, którzy chcą występować, a miejsca można policzyć na palcach rąk. Będzie trudno, ale trzeba się do tego jakoś dostosować.

              Publiczność, która nie śledzi poczynań w dziedzinie muzyki klasycznej, ciągle jeszcze Pana kojarzy z Filharmonią dowcipu, w której bardzo często Pan gościł na zaproszenie świetnego pianisty Waldemara Malickiego. Dzięki tej współpracy stał się Pan znany.
               - Tak. Na pewnym etapie, szczególnie początków, kiedy uczestniczyliśmy w emitowanych również przez telewizję programach autorskich Jacka Kęcika, Waldemara Malickiego i Bernarda Chmielarza, byliśmy w czołówce quasi-kabaretowej, chociaż śpiewaliśmy w sposób klasyczny.
Ten czas był dla mnie na pewno bardzo interesujący, chociaż w świecie operowym raczej mi przeszkadzał, bo wielu melomanów uważało mnie za kabareciarza, który wygłupia się na scenie i na pewno mieli rację.
              Natomiast dla mnie osobiście był to bardzo ciekawy okres. Dużo podróżowaliśmy, to był okres twórczy, ponieważ Jacek z Benkiem i Waldkiem pisali zabawne skecze, a my je tworzyliśmy. Zdobyłem wiele doświadczeń z zakresu interpretacji i aktorstwa, przyzwyczaiłem się także do obecności kamer.
Nie bierzemy udziału w tych programach już pięć, a może nawet sześć lat i patrząc z perspektywy tych lat, był to bardzo ciekawy okres, który dał mi także bezpieczeństwo finansowe tuż po ukończeniu studiów.

              Łatwo było później stanąć na scenach teatrów operowych?
              - Znalezienie miejsca w świecie opery było dosyć trudne, ponieważ musiałem się przyzwyczaić do innych wynagrodzeń i sposobu koncertowania oraz do solidnej pracy nad repertuarem. Spektakle operowe i koncerty wypełnione ariami operowym i operetkowymi wymagają dużo wysiłku zarówno psychicznego, jak i fizycznego.
Nie ukrywam, że było mi trudno, ale podszedłem do tego ambitnie, dużo pracowałem, zostałem śpiewakiem operowym i z tego żyję.

              Poproszę Pana jeszcze o wcześniejsze wspomnienia, ponieważ jest Pan człowiekiem z Podkarpacia, a dokładnie mówiąc urodził się Pan w Dębicy i tam pewnie stawiał Pan pierwsze kroki w dziedzinie muzyki, a później śpiewu.
              - Tak. Wszystko zaczęło się od Pana Pawła Adamka, który jest dyrektorem Szkoły Podstawowej nr 3 w Dębicy, ale też nauczycielem Szkoły Muzycznej I i II stopnia w tym mieście i dyrygentem szkolnej orkiestry. W tej orkiestrze najpierw grałem na skrzypcach, najpierw w drugich, a później nawet w pierwszych skrzypcach grałem.
              Pan Paweł Adamek usłyszał mnie kiedyś, jak śpiewałem w toalecie i spodobał się mu mój głos na tyle, że jak pod koniec lat 90-tych ubiegłego już wieku przygotowywali operę „Verbum nobile” i główny solista zachorował i nie mógł występować, to od razu pomyślał o mnie.
              Podjąłem się tego zadania nie wiedząc, co mnie czeka. W ciągu miesiąca musiałem nauczyć się całej partii. To było ogromne wyzwanie. Tak zaczęła się moja przygoda ze śpiewaniem.
Później postanowiłem kontynuować naukę w Liceum Muzycznym w Rzeszowie w zakresie gry na altówce, ale już towarzyszył mi śpiew, a nawet śpiewałem na różnych szkolnych imprezach.
              Pani dyrektor Marta Tyczyńska namówiła mnie, abym kształcił swój głos i skierowała do (nieżyjącej już) pani Anny Budzińskiej, która była znakomitą nauczycielką śpiewu i bardzo dużo mi pomogła. Przygotowała mnie i pojechaliśmy razem na Ogólnopolski Konkurs Wokalny im. Franciszki Platówny we Wrocławiu, gdzie (jeśli dobrze pamiętam), otrzymałem III nagrodę.
Po tym Konkursie poznałem panią. Pamiętam, że w studiu nagraliśmy rozmowę i „Wojaka” Fryderyka Chopina. To był 2002 rok.

              Pamiętam Pana także, że brał Pan udział w Festiwalu Muzyki Niemieckiej w Rzeszowie i otrzymał Pan I nagrodę.
              - To jest także ciekawa historia, ponieważ śpiewałem tam jedną z najtrudniejszych pieśni – „Król Olch” („Erlkönig”) Franciszka Schuberta. Ta pieśń jest także bardzo wymagająca dla pianisty, który przez cały czas gra w bardzo szybkim tempie oktawami i mój serdeczny przyjaciel Wojtek Gwiszcz, który był fagocistą, nauczył się tego i zagrał ze mną, ale chyba dwa, a może nawet trzy miesiące przed konkursem spotykaliśmy się prawie codziennie, aby dobrze przygotować tę pieśń technicznie i emocjonalnie.
Ta praca dała dobre efekty, bo zostaliśmy bardzo wysoko ocenieni.

              Zdobył Pan laury także uczestnicząc w Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym w Dusznikach-Zdroju w 2006 roku.
              - To był ważny konkurs, ale zająłem tam II miejsce. Byłem jednak zadowolony, bo nie było tam podziału na kategorie wiekowe oraz na głosy męskie i żeńskie. Pierwszą nagrodę zdobyła kobieta, a ja drugą. Byłem wtedy w znakomitej formie i dużo ćwiczyłem. Pamiętam także, że dość duży pogłos sali, w której występowaliśmy, bardzo sprzyjał śpiewakom.

              W tym samym roku brał Pan w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Antonina Dvořaka w Karlowych Warach.
              - To był także bardzo ciekawy konkurs o randze międzynarodowej i zająłem tam III miejsce. Zawsze opowiadam anegdotę o tym Konkursie, ponieważ jako laureat III miejsca otrzymałem nagrodę pieniężną w wysokości ponad 500 złotych, a za sam przejazd zapłaciłem 800. Ponieważ był to wyjazd zagraniczny i miałem delegację z uczelni, to otrzymałem diety w Euro i otrzymałem zwrot kosztów w kwocie 1800 złotych. Po koncercie finałowym otrzymałem nagranie mojego występu na kasecie magnetofonowej i nigdy jej nie odsłuchałem, bo nie miałem magnetofonu, który odtwarza kasety, bo w 2006 roku już miałem wyłącznie odtwarzacze CD.

              Studiował Pan wtedy na Wydziale Wokalnym Akademii Muzycznej w Gdańsku, a Pana pedagogiem był prof. Leszek Skrla. Jak Pan trafił do klasy tego znakomitego Artysty?
              - Jak zacząłem już nieźle śpiewać i pojawiły się pierwsze sukcesy konkursowe, pomyślałem o studiach wokalnych. Wówczas moja rok ode mnie starsza kuzynka Iga Lis studiowała już w Akademii Muzycznej w Gdańsku w klasie skrzypiec. Poprosiłem ją, aby dowiedziała się, kto tam dobrze uczy na Wydziale Wokalnym. Niedługo powiedziała mi, że zdaniem starszych kolegów jednym z najlepszych pedagogów śpiewu w Gdańsku jest prof. Leszek Skrla. Nawiązałem z nim kontakt i dokładnie rok przed egzaminami umówiłem się na lekcję. Posłuchał mnie, spodobał mu się mój głos, poradził, jaki repertuar powinienem przygotować. Dwa, może trzy miesiące przed egzaminami pojechałem na drugie spotkanie i pochwalił mnie za opracowanie programu. Po tych dwóch spotkaniach już wiedziałem, że dobrze się rozumiemy i po dobrze zdanym egzaminie wstępnym napisałem podanie o przydzielenie mnie do klasy prof. Leszka Skrli i tak jesienią 2002 roku rozpoczęła się nasza współpraca.

              Myślę, że u tego pedagoga mógł się Pan nauczyć nie tylko dobrze śpiewać, ale także umiejętności aktorskich, ponieważ prof. Leszek Skrla jest nie tylko doskonałym śpiewakiem, ale także wspaniałym aktorem.
              - To prawda. Czasy, kiedy śpiewak stał na scenie i wykonywał swoje partie, skończyły się ponad 30, może nawet 40 lat temu.
Teraz od śpiewaka wymaga się takich samych umiejętności aktorskich, jak od aktorów dramatycznych. Nie oznacza to, że każdy śpiewak musi być znakomitym aktorem, ale reżyserzy, oprócz pięknego śpiewu, bardzo duży nacisk stawiają na aktorstwo. Współczesne spektakle często ogląda się jak film.
              Miałem szczęście, że mój pedagog był nie tylko na bardzo wysokim poziomie wokalnym i potrafił uczyć, ale także mogłem przyglądać się Jego wspaniałym kreacjom na scenie.
Już od 2006 roku byłem etatowym solistą Opery Bałtyckiej i dzięki temu spotykaliśmy się także na scenie. Często kończyliśmy zajęcia o 17:00 i od razu jechaliśmy wspólnie do Opery Bałtyckiej, aby po charakteryzacji spotkać się na scenie i razem śpiewać. Występowaliśmy tak w „Cyruliku sewilskim”, „Strasznym dworze” oraz w „Cyganerii”. Miałem szczęście występować na jednej scenie z moim pedagogiem i mogłem się od niego uczyć także w czasie spektakli. Otrzymałem też wiele wskazówek, jak posługiwać się głosem na dużej scenie i w niezbyt dobrze akustycznej sali.
Bardzo dużo się nauczyłem od Profesora i były to piękne pod względem artystycznym czasy.

              Dom rodzinny, czyli dom numer 1 jest w Dębicy, a gdzie jest takie miejsce na świecie, o którym Pan myśli – jestem w domu?
              - Trójmiasto. Tam pojechałem na studia, tam zostałem i tam jest mój azyl. Miałem taki epizod, że mieszkałem półtora roku w Lublinie, ponieważ tam pracowałem i wydawało mi się, że nie da się pogodzić tak dużych odległości dzielących moją pracę od domu, ale później okazało się, że mogłem mieszkać w Gdańsku i dojeżdżać do Lublina na próby i spektakle.
Trójmiasto to jest takie miejsce, w którym czuję się zawsze najlepiej. Nawet jak jestem w domu, to sama świadomość, że w ciągu 20 minut mogę znaleźć się nad morzem jest dla mnie czymś wspaniałym.
Jestem też sezonowym alergikiem i jak jestem latem na Podkarpaciu, to kicham i kaszlę, a w Gdańsku tylko czasami mam lekki katar sienny. Więc też kwestie zdrowotne wchodzą w grę.

              Mam nadzieję, że czas pandemii szybko minie, życie kulturalne wszędzie zacznie rozkwitać i do Rzeszowa, Dębicy lub do innych ośrodków kulturalnych na Podkarpaciu będzie Pan przyjeżdżał z koncertami.
              - Zawsze się bardzo cieszę, jak ktoś mnie tutaj zaprasza, tym bardziej, że mogę to połączyć z odwiedzeniem Rodziców. Mam tu dużo starych znajomych, a do tego tutejsza publiczność przyjmuje nas bardzo ciepło i zawsze z widowni czujemy dobrą energię. Mam także stąd bardzo dużo wspomnień. Bardzo miło wspominam Rzeszów, bo w tym mieście zacząłem naukę śpiewu i wkraczałem w dorosłe lata. Lubię tutaj być.

              Musimy kończyć rozmowę, bo Pan musi przygotować się do pracy na scenie.
              - Miło się rozmawia, ale ja faktycznie muszę się już śpieszyć. Dziękuję za miłe spotkanie i mam nadzieję, że zobaczymy się już wkrótce.

Z Kamilem Pękalą, znakomitym barytonem, rozmawiała Zofia Stopińska 19 lipca 2020 w Rzeszowie przed bardzo udanym koncertem, który odbył się na scenie Parku Jedności Polonii z Macierzą przy ul. Jałowego w Rzeszowie.
Słuchaliśmy świetnych wykonań arii i duetów z oper, operetek i musicali. Wystąpili: Renata Drozd – sopran, Kamil Pękala – baryton, Łukasz Jankowski – fortepian, a płynącą z estrady muzykę i wykonawców przybliżał publiczności Andrzej Szypuła.

Letnie Festiwale w Krościenku i na Podkarpaciu przeniesione do sieci

    

            Czas pandemii spowodował, że wiele imprez artystycznych zostało odwołanych, przeniesionych na późniejsze terminy lub odbywa się online. Pomimo niesprzyjających warunków, ożywioną działalność prowadzi Fundacja Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, która organizuje również Podkarpacki Festiwal Organowy. O realizacjach różnych projektów rozmawiam z panię Agnieszką Radwan-Stefańską, Prezesem Zarządu Fundacji, organistką i animatorką życia kulturalnego.
            - Sądzę, że nie ma słów na niesprzyjające warunki, bo każdy warunek musi sprzyjać, bez względu na to, czy będzie on łatwy, czy będzie on trudny.
W obecnej rzeczywistości najważniejsze jest to, żeby się w niej odnaleźć. Można oczywiście usiąść, założyć nogę na nogę i czekać, myśląc, że propozycje same do nas przyjdą.
Nic bardziej mylnego, trzeba się po prostu „przekwalifikować” na inne myślenie. Koncerty stacjonarne stały pod wielkim znakiem zapytania ze względu na sytuację pandemiczną, a my pozyskaliśmy spore dofinansowanie z programów ministerialnych. Żeby z niego skorzystać, musieliśmy się przystosować do panujących warunków.
W maju nie wiedzieliśmy, co będzie się działo w lipcu, a z decyzją nie mogliśmy zwlekać. Przenieśliśmy zatem wszystkie nasze działania do sieci.
Udało nam się pozyskać wspaniałego partnera w postaci Ars Sonora Studio z Łodzi, z którym realizujemy dwa nasze projekty. Pierwszym, który został już zarejestrowany, było „Pienińskie sacrum” w zamian za Letni Festiwal Pieniny-Kultura-Sacrum, odbywający się od dekady w Krościenku nad Dunajcem.

            Jest Pani pomysłodawczynią i dyrektorką tego Festiwalu.
            - Tak, odbyło się już dziesięć edycji, jedenasta nam się nie udała stacjonarnie, ale w tym roku powstał projekt połączenia interdyscyplinarnego sztuk – malarstwa, rzeźbiarstwa, muzyki organowej, kameralnej i góralskiej. Ma on także duże walory edukacyjne i historyczne. Zarejestrowaliśmy pięć odcinków w ramach „Pienińskiego sacrum”, na który dostaliśmy dofinansowanie z MKiDN z programu „Kultura w sieci”, w których wędrujemy szlakiem krościeńskich kościołów, poprzez Kopią Górkę, śladami Jana Pawła II, krościeńskich artystów mających swoje autorskie galerie w Krościenku nad Dunajcem, podążamy dalej szlakiem kapliczek malowniczo położonych na terenie Krościenka i Pienińskiego Parku Narodowego, a kończymy na śladach krościeńskiego zdroju, prowadzącego nas do dwóch dzikich źródełek poprzez piękne aleje lipowe i starą zabudowę ulicy Zdrojowej w Krościenku nad Dunajcem. Do tego dołączamy oczywiście muzykę klasyczną - organową i z towarzyszeniem organów. Są utwory nagrane z udziałem takich instrumentów, jak skrzypce, wiolonczela, instrumenty perkusyjne i grają dla nas także Górale.

            Powstają także nagrania płytowe. Niedawno słuchałam ciekawej, niekonwencjonalnej płyty „Sacrum po góralsku”, wydanej nakładem Wydawnictwa Ars Sonora.
            - Zamarzyło mi się w pewnym momencie włączenie do programów festiwalowych kultury ludowej – tej rodzimej, góralskiej, najbardziej autentycznej – i tak po tych dziesięciu latach trwania Letniego Festiwalu Pieniny-Kultura-Sacrum powstał projekt „Sacrum po góralsku”, do którego zaprosiliśmy znakomitego Jerzego Trelę jako narratora i świetnego interpretatora „Filozofii po góralsku” ks. Prof. Józefa Tischnera. Na bazie tego projektu nagraliśmy właśnie płytę. Została ona wydana dzięki dotacji Małopolskiego Urzędu Marszałkowskiego i Marszałka Województwa Małopolskiego Witolda Kozłowskiego oraz Gminy Krościenko nad Dunajcem na czele z jej wójtem, Janem Dydą.

            Rozmawiamy w Rzeszowie, bo aktualnie rejestrowane są nagrania w ramach Podkarpackiego Festiwalu Organowego.
            - Podkarpacki Festiwal Organowy w tym roku został również włączony do sieci. Pierwotnie było zaplanowanych 13 koncertów na Podkarpaciu. Nasze wnioski, które składaliśmy w wielu konkursach mecenatowych, zostały wysoko ocenione, ale w momencie, kiedy nie ogłoszono ostatecznych wyników ze względu na pandemię, została nam tylko dotacja Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w programie „Muzyka”, którą pozwolono nam przekształcić na program w sieci.
            Musieliśmy „okroić” Festiwal o połowę wykonawców. Zrezygnowaliśmy z wykonawców zagranicznych, którzy i tak nie mogli do nas przyjechać, środki te przekształciliśmy i zainwestowaliśmy w profesjonalne studio, które realizuje nasze zamysły muzyczne i wizualne.
            W stolicy Podkarpacia zostały zarejestrowane programy w trzech kościołach: katedrze, św. Krzyża oraz w Rzeszowie-Zalesiu. Będziemy także w Jarosławskim Opactwie, bazylice Jezuitów w Starej Wsi oraz w zabytkowym kościółku w Lutczy. Zabrzmi muzyka organowa najwyższej próby twórczej w wykonaniu wirtuozów tego instrumentu: Jakuba Garbacza, Sławomira Kamińskiego, Waldemara Krawca, Łukasza Matei, Patryka Podwojskiego oraz Marka Stefańskiego. Premiera pierwszego odcinka zaplanowana jest w niedzielę 23 sierpnia o 19.00, o czym jeszcze będziemy informować.

            Nagrania będą wyemitowane, ale także pozostaną.
            - Zostaną jako materiał promocyjny Fundacji i jako wydawnictwo, bo moim zamysłem w kolejnym etapie działalności jest stworzenie albumu DVD.
W każdym miejscu, w którym realizujemy materiał, nagrywamy nie tylko muzykę, ale również słowo – krótka historia miejsca, krótka część o architekturze i sztuce.

            Macie także dużo innych planów.
            - Owszem, bo w międzyczasie ukazała się płyta „Sancta Maria Mater Dei” zarejestrowana w Leżajsku, a nasza Fundacja została partnerem tego wydawnictwa. Na płycie są zamieszczone utwory organowe w wykonaniu Marka Stefańskiego, który także towarzyszy czterem znakomitym śpiewakom stanu duchownego, tworzącym zespół Servi Domini Cantores.

            Prowadzenie Fundacji wymaga dużo pracy i umiejętności związanych z organizacją różnych projektów, ale chyba daje satysfakcję z udanych przedsięwzięć.
            - Ta satysfakcja jest na samym końcu, ale daje „napęd” do działania. Nie jesteśmy branżą rozrywkową, na którą jest większe zapotrzebowanie. Jednak przekonałam się, że jesteśmy tylko pozornie marginalną „branżą”. Jeżeli są efekty i nasze propozycje gromadzą liczną publiczność, jeżeli sale i wnętrza świątyń są wypełnione, to satysfakcja jest ogromna.
            Teraz odbiorcy uczestniczą troszeczkę inaczej w naszych działaniach, bo poprzez sieć, a sieć daje możliwości nie tylko regionalne – daje możliwości światowe. Słowo mówione jest w naszych filmach tłumaczone na język angielski.
             Pierwszy program z Krościenka pojawi się na stronie internetowe Fundacji Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, a także na kanale YouTube już w najbliższą sobotę i później co tydzień w soboty o 19.00 będą prezentowane kolejne odcinki, natomiast emisja realizowanych teraz w Rzeszowie i na Podkarpaciu programów rozpocznie się 23 sierpnia (niedziela) również o 19.00.

             Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku będziemy się spotykać podczas koncertów na żywo.
             - Spotkamy się nawet raz w tym roku. 16 sierpnia zapraszamy do Katedry Rzeszowskiej na koncert „Sacrum po góralsku”, z udziałem wybitnego aktora Jerzego Treli, organisty Marka Stefańskiego i Kapeli Góralskiej Jaśka Kubika z Krościenka nad Dunajcem.

Z panią Agnieszką Radwan-Stefańską - Prezesem Fundacji Promocji Kultury i Sztuki ARS PRO ARTE, organistką i animatorką kultury rozmawiała Zofia Stopińska 21 lipca 2020 roku w Rzeszowie.

 

 

Łańcut - najpiękniejsze, najbardziej sprzyjające dla muzyków miejsce na świecie

              Zaplanowane od 12 lipca do 7 sierpnia 46. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie, odbywają się w czasie szczególnym i są jednymi z niewielu kursów, podczas których uczestnik może spotkać się z mistrzem. O przygotowaniach i realizacji tej sławnej nie tylko w Polsce „Letniej Akademii Muzycznej” rozmawiam z prof. Krystyną Makowską- Ławrynowicz, dyrektorem artystycznym i naukowym Kursów
              - Jak już pani powiedziała, nasze Kursy odbywają się po raz 46-ty i dzielnie przetrwały wszystkie kataklizmy. Stworzył je profesor Zenon Brzewski w ciężkich czasach komunistycznych, odbywały się w czasie stanu wojennego, przeżyliśmy nawet okres kartek na mięso, masło i inne produkty.
Tym razem mamy czas pandemii i kilka miesięcy temu stanęliśmy przed dylematem, co zrobić z naszymi Kursami.
              Przedstawiliśmy Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego projekt, w jakim kształcie chcemy realizować tegoroczne Kursy w tak trudnym okresie. Ministerstwo uznało ten pełen różnych obostrzeń projekt, w którym między innymi zrezygnowaliśmy w tym roku z prowadzenia orkiestry, zajęć z kształcenia słuchu, kursu metodycznego dla nauczycieli oraz ograniczyliśmy działalność zespołów kameralnych – może to być jedynie duo, trio oraz kwartet. Zgodnie z projektem zajęcia odbywają się w dużych salach, gdzie mogą być zachowane wszelkie restrykcje Sanepidu, a jednocześnie umożliwiają uczestnikom pracę zespołową, która ich bardzo rozwija, cieszy, a także jest ważnym elementem edukacyjnym.

              Tegoroczne Kursy różnią się znacznie od poprzednich edycji.
              - Oczywiście, że są inne. Są trochę mniej liczne i smutniejsze, bo nie mamy ani profesorów, ani uczestników z zagranicy, ale marzymy i wierzymy, że w przyszłym roku będzie inaczej.

              Udało się zaprosić do Łańcuta elitę polskiej wiolinistyki.
              - Tak, wszyscy najwięksi polscy mistrzowie zaakceptowali warunki, które im przedstawiliśmy i wszyscy zgodzili się prowadzić zajęcia w przyłbicach lub maseczkach.
Wymienię tylko, że w I turnusie gościmy m.in. tak znakomitych wirtuozów, jak: Agata Szymczewska, Izabela Ceglińska, Roman Lasocki czy Tomasz Strahl, a w gronie wykładowców w II turnusie znajdą się takie sławy, jak: Konstanty Andrzej Kulka, Janusz Wawrowski, Michał Grabarczyk, Piotr Reichert i Stanisław Firlej.
Dbamy, aby uczestnicy przychodzili na zajęcia w maseczkach, przestrzegamy wietrzenia i dezynfekowania sal po każdych zajęciach.
              Zarówno ja, jak i zajmująca się od lat sprawami koordynacyjnymi Kursów pani Maria Stępińska, odbierałyśmy przez kilka tygodni codziennie mnóstwo telefonów od uczestników z pytaniami, czy będą mogli bezpośrednio pracować z profesorami, bo jeśli zajęcia będą się odbywać online, to oni nie przyjadą do Łańcuta.

              Niektórzy uczestnicy oraz nauczyciele bardzo żałują, że w sali może być tylko profesor i uczeń, który ma zajęcia, bo wiele się można nauczyć obserwując pracę mistrza z uczniem.
              - Niestety, zalecenia Sanepidu nie pozwalają nam na to, żeby w sali oprócz profesora i ucznia mogli znajdować się jeszcze obserwatorzy.
Większość zajęć odbywa się w znajdującym się na terenie parku budynku Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia. Większość sal lekcyjnych jest usytuowanych na parterze. Dzięki temu rodzice lub inni uczestnicy naszych Kursów, stojąc na zewnątrz, mogą obserwować przebieg lekcji.

              Zawsze podczas trwania kursów, w sali balowej Muzeum-Zamku odbywały się codziennie koncerty w wykonaniu znakomitych wykładowców i wybranych uczestników. Były to wspaniałe wydarzenia, które gromadziły nie tylko uczestników Kursu oraz rodziców i opiekunów, ale także przychodzili na nie mieszkańcy Łańcuta, okolicznych miejscowości oraz turyści. W tym roku wieczorem drzwi zamkowe są zamknięte.
              - W tym roku, z różnych względów, zmieniliśmy datę rozpoczęcia Kursów, ponieważ później rozpoczęły się wszelkiego rodzaju egzaminy: matury, egzaminy końcowe w szkołach i wstępne na uczelnie. Wszystko odbywało się w czerwcu oraz na początku lipca i dlatego my także przesunęliśmy rozpoczęcie Kursów z 1 na 12 lipca. To ułatwiło przyjazd do Łańcuta wielu profesorom, a także młodzieży.
              Mieliśmy nadzieję, że przed rozpoczęciem Kursów złagodzone zostaną restrykcje związane z pandemią i będziemy mogli korzystać z sali balowej. Wielokrotnie rozmawiałam na ten temat z panem Witem Karolem Wojtowiczem, dyrektorem Muzeum-Zamku w Łańcucie.
Według zaleceń, w sali podczas koncertu może usiąść tylko 35 osób, na estradzie mogą występować dwie osoby i dyrektor obiecał nam, że może jedynie „przymknąć oko” na dodatkową osobę na estradzie, która przewraca kartki.
              Ponieważ nasze koncerty mają przede wszystkim zadanie edukacyjne dla młodzieży, a w I turnusie mamy 134. uczestników z całej Polski, i nie możemy wybierać, czy losować, kogo wpuścimy na koncert.
              Skorzystaliśmy z pomocy Miejskiego Domu Kultury w Łańcucie. Pan dyrektor Andrzej Piechowski umożliwił nam wstęp do Sali widowiskowej, w której według obowiązujących przepisów na widowni może znajdować się 166 słuchaczy.
Dyrektor Zamku pomógł nam także, wypożyczając specjalne banery z wnętrzami sali balowej, które zostały zamontowane w odpowiedni sposób na scenie i mamy namiastkę sali balowej łańcuckiego Zamku.
Dzięki temu poprawiła się znacznie akustyka wielofunkcyjnej sali Miejskiego Domu Kultury.

              Podczas I turnusu udało się Wam zorganizować w tej Sali 7 koncertów.
              - Wszystkie koncerty w wykonaniu mistrzów, które odbyły się w I turnusie, były znakomite, a wystąpili: altowiolistka Ewa Guzowska oraz gitarzysta Tomasz Kandulski, później mieliśmy trzy recitale skrzypcowe - Izabela Ceglińska wystąpiła z synem Krzysztofem Ceglińskim, który jest świetnym pianistą, Magdalenie Szczepanowskiej towarzyszył pianista Grzegorz Skrobiński, a podczas recitalu Pawła Radzińskiego przy fortepianie zasiadł pianista Piotr Kopczyński. 20 lipca odbył się koncert wiolonczelisty Tomasza Strahla z towarzyszeniem pianistki Agaty Lichoś.
              Świetne były także programy tych koncertów, pojawiły się w nich utwory Ludwiga van Beethovena, bo przecież w tym roku mija 250. rocznica urodzin tego wielkiego kompozytora.
Tradycyjnie już na zakończenie I turnusu odbyły się także dwa wielkie koncerty w wykonaniu uczestników – 23 lipca wystąpili wybrani przez profesorów soliści reprezentujący wszystkie klasy. A 24 lipca odbył się koncert zespołów kameralnych.
              W Auli im. Zenona Brzewskiego w Szkole Muzycznej organizowane są także koncerty klasowe. W tym wypadku grono słuchaczy jest bardzo ograniczone, ale dla występujących uczestników są one bardzo ważne, bo przecież przez kilka miesięcy nie mieli możliwości publicznego występu.

              Rozmawiamy w pomieszczeniach recepcji hotelu „Łańcut”, gdzie mieszkają pedagodzy.
              - Większość pedagogów tu mieszka, ale część woli mieszkać w użyczanych przez mieszkańców Łańcuta kwaterach, gdzie są także bardzo dobre warunki i wszyscy są bardzo zadowoleni. Dzięki uprzejmości Dyrektora Muzeum-Zamku możemy także korzystać z pokoi, które znajdują się na terenie zamkowej Powozowni. Tam także jest wygodnie, piękna zieleń otacza to miejsce, a ponadto wieczorem panuje tam cisza, co pozwala dobrze wypocząć po pracy.
Mamy także do dyspozycji hotel „Sezam”, a ponadto w pobliżu Szkoły Muzycznej znajduje się Bursa Szkolna, gdzie mieszka w I turnusie ponad 70 osób.

              Podobnie jak w latach ubiegłych zarówno pedagodzy, jak i uczestnicy podkreślają, że zarówno atmosfera tych kursów oraz otoczenie, w którym się odbywają, są wspaniałe.
              - Ja także wielokrotnie słyszałam , że jest to najpiękniejsze, najbardziej sprzyjające dla muzyków miejsce na świecie. Szkoła Muzyczna znajduje się na terenie rozległego parku w pobliżu cudownego Zamku, w którym nie możemy w tym roku występować, ale mogliśmy go zwiedzić i podziwiać przepiękne wnętrza.
Wspólnie z panem Krzysztofem Szczepaniakiem, przewodniczącym Komitetu Organizacyjnego Kursów, cieszymy się, że I turnus 46. Międzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie był bardzo udany, wszyscy cieszyli się dobrym zdrowiem i mamy nadzieję, że równie szczęśliwi będziemy po zakończeniu II turnusu.

Z prof. dr hab. Krystyną Makowską-Ławrynowicz, dyrektorem artystycznym i naukowym Miedzynarodowych Kursów Muzycznych im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie oraz znakomita pianistka rozmawiała Zofia Stopińska w lipcu 2020 roku w Łańcucie.

 

 

 

Chcę stale poznawać nowy repertuar i grać dla ludzi, którzy tak samo jak ja kochają muzykę

            Zapraszam Państwa na spotkanie z Małgorzatą Sylwią Kruczek, młodą utalentowaną pianistką, urodzoną w Rzeszowie, która niedawno z wyróżnieniem ukończyła studia licencjackie w Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. dr hab. Andrzeja Pikula.
            - Dokładnie 29 czerwca 2020 roku grałam egzamin licencjacki. W programie znalazły się 24 Preludia op. 28 Fryderyka Chopina oraz Sonata fortepianowa nr 1 Carla Vine’a.
Bardzo się cieszę, że mój recital spotkał się z dużą aprobatą jury, aczkolwiek dla mnie taki egzamin nie jest końcem pracy nad danym repertuarem, a jedynie punktem wyjścia do dalszego rozwoju.
            Program nie był przypadkowym wyborem. 24 Preludia op. 28 F. Chopina to niesamowity cykl, w którym każda, można by pozornie powiedzieć, miniatura, jest skończonym, zamkniętym arcydziełem, zawierającym takie bogactwo przekazu i środków oddziaływania na odbiorcę i samego artystę, że odkrycie tego wszystkiego zajmuje pianiście całe lata poszukiwań. „Preludia”, pomimo iż posiadają bardzo zmienny charakter, od melancholii przez wysublimowaną lirykę, aż do burzliwego appassionato, zamykają się jednak w pewnych ramach wyrazowych. Na przykład nigdy nie użyłabym przymiotnika „dziki” w odniesieniu do tego dzieła. Dlatego właśnie drugi utwór, który wybrałam na recital dyplomowy, w pełni temu określeniu odpowiada.
             Sonata fortepianowa no. 1 Carla Vine'a jest utworem fenomenalnym. Poznałam go dzięki mojemu profesorowi, Andrzejowi Pikulowi. Okazało się, że jest to utwór jak najbardziej dla mnie. Doskonale odpowiada mojej osobowości, czuję się w nim wolna i stale na nowo kreuję rzeczywistość przedstawioną, a nie tylko odtwarzam jedną interpretację. Choć i w nim nie brak lirycznych fragmentów i jakiejś nostalgii, to poprzez stałe kontrasty czy fragmenty zupełnie atonalne, utwór potrafi trzymać w napięciu cały czas.

             Te utwory będziesz z pewnością zamieszczała w programie swoich koncertów i będą dojrzewać wraz z Twoim rozwojem.
             - Tak, myślę, że tak będzie. I to jest w pracy artysty najpiękniejsze. Utwory wzrastają razem z nami, czasem nawet przez całe życie. Często nasze własne interpretacje potrafią nas samych zaskoczyć, na przykład te sprzed paru lat.

             Egzaminy końcowe w akademiach muzycznych zawsze miały charakter otwartych koncertów i mógł na nie przyjść każdy, kto chciał. W tym roku było inaczej.
             - Z przyczyn panującej pandemii wszystkie egzaminy dyplomowe były zamknięte. Graliśmy je w pięknej auli „Florianka” Akademii Muzycznej w Krakowie. Niestety, „Florianka” była pusta w tym roku, bo oprócz jurorów i wykonawcy mógł być obecny jedynie kamerzysta.
             Dążę do tego, aby nie myśleć, ile osób aktualnie jest na widowni, czy są to Profesorowie, którzy oceniają moje wykonanie egzaminacyjne, czy po prostu miłośnicy muzyki. Zawsze staram się dawać z siebie 100 procent i traktować każdy koncert jako ten najważniejszy. Choć myślę, że może trochę podświadomie, granie tylko przed członkami Jury jest jednak trudniejsze.

              Zanim włączyłam mikrofon, zastanawiałyśmy się, kiedy ostatnio rozmawiałyśmy i pomimo, że dokładnie nie ustaliłyśmy, wiadomo, że było to chyba dziesięć lat temu przy okazji jednego z wielu konkursów muzycznych, które wygrałaś. Dziesięć lat w rozwoju młodego muzyka to bardzo dużo i w tym czasie bardzo dużo się wydarzyło.
              - Faktycznie, bardzo dużo się zmieniło, bo widziałyśmy się chyba, gdy byłam uczennicą trzeciej klasy szkoły podstawowej i mogę teraz powiedzieć, że wtedy stawiałam dopiero pierwsze kroczki w nauce gry na fortepianie. Sprawiało mi to wielką przyjemność, traktowałam to jako zabawę. Miałam bardzo dużo pomysłów na siebie, na to, czym będę się zajmować, gdy dorosnę, zwłaszcza, że bardzo pasjonują mnie również inne dziedziny niekoniecznie muzyczne, jak np. szeroko pojęta literatura i historia. Dopiero w gimnazjum, a może nawet rozpoczynając naukę w liceum zrozumiałam, że gra na fortepianie jest moją największą pasją, której chcę się poświęcić.
              Bardzo się także cieszę, że od najmłodszych lat uczestniczyłam w konkursach muzycznych. Stale mnie to rozwijało i nadal zresztą rozwija, bo wciąż z powodzeniem biorę udział w wielu tego typu przedsięwzięciach - sukcesy i wygrane uskrzydlają i niesamowicie motywują do dalszej pracy. Czasem zdarzało się wrócić do domu „z niczym” - to również dawało mi wiele do myślenia i analizowania, co mogłam zrobić lepiej, nad jakim aspektem mojego wykonawstwa muzyki muszę jeszcze popracować.

              To może wymień te najważniejsze dla Ciebie konkursy.
              - Nie chciałabym Pani zanudzać, więc może wymienię kilka ostatnich: XIV Adilia Alieva International Piano Competition w Annamesse-Geneve (II nagroda) w roku 2019, X Concorso Internazionaledi Esecusuine Musicale „Giovani Musicisti” – Citta di Treviso (I nagroda) w roku 2018, I Przegląd Pianistyczny 'Józef Hofmann in Memoriam' (II nagroda) w roku 2018, I Ogólnopolski Konkurs Młodych Pianistów „Chopin pod Wawelem” (II nagroda) w roku 2015, I Ogólnopolski Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina - Turzno (I nagroda) w roku 2015, Ogólnopolski Konkurs Pianistyczny im. A. Wesołowskiej i H. Wesołowskiej-Madetko – Katowice (II nagroda) w roku 2015.
              Ponieważ ostatnimi czasy, przez sytuację pandemiczną, prawie wszystkie konkursy „na żywo” zostały odwołane, postanowiłam po raz pierwszy w życiu wziąć udział w Konkursach Online. Niesamowicie się cieszę, że moje interpretacje zostały tak wysoko ocenione przez jury. Zdobyłam II nagrodę na Międzynarodowym Konkursie Muzycznym OPUS 2020, IV nagrodę na 5th Paderewski International Piano Competition (Special Online Edition) w kategorii bez limitu wieku, a dosłownie parę dni temu dowiedziałam się również o laurach na MusicAlive 1st International Piano Competition Online 2020, gdzie otrzymałam Silver Award.
              Chciałabym jednak podkreślić, że choć konkursy rzeczywiście są niesamowicie ważne w rozwoju każdego muzyka, to jednak nigdy nie mogą przesłonić prawdziwego celu muzycznej ścieżki. Dla mnie jest to ciągłe obcowanie z publicznością na scenie i granie koncertów. To też sprawia mi największą radość – kreowanie mojego spojrzenia na dane dzieło i współkreowanie przez odbiorców poprzez ich aktywne słuchanie i miłość do muzyki. Ten duet: artysta – publiczność sprawia, że razem tworzymy wyjątkową przestrzeń i po prostu świetnie się bawimy. Granie publiczne sprawia mi niewymowną przyjemność, choć do takiej postawy też musiałam dojrzeć: by przez stres (ten dobry, mobilizujący rodzaj), który jest i zawsze będzie obecny przy każdym artyście, dojrzeć prawdziwe piękno z koncertowania.
              Wśród wielu miejsc w Polsce i zagranicą, w których występowałam, a które wspominam najmilej, są m.in. takie ośrodki, jak Pałac Narodów w Genewie, Zamek Królewski w Warszawie, Zamek Królewski na Wawelu, Muzeum Fryderyka Chopina w Warszawie, Mazowieckie Centrum Kultury i Sztuki w Warszawie, Filharmonia Podkarpacka w Rzeszowie, Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach, UMFC w Warszawie, Akademia Muzyczna w Łodzi. W 2014 roku wystąpiłam również podczas Dni Kultury i Biznesu w Gainesville w USA na Florydzie.

               Myślę, że wielką rolę w Twoim rozwoju, a także w sukcesach konkursowych i koncertowych odegrali Twoi mistrzowie. Jak się poznałyśmy, byłaś uczennicą Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie w klasie fortepianu mgr Urszuli Budy.
               - Tak, u mgr Urszuli Budy uczyłam się od początku aż do ukończenia szkoły muzycznej II stopnia. Było to w sumie 12 bardzo dobrych i pracowitych lat.

               Pani Urszula Buda jest świetną nauczycielką fortepianu, ale podobno jest bardzo wymagająca.
               - Tak, uważam, że jest świetnym pedagogiem. Przede wszystkim od razu zauroczyła mnie swoim podejściem do gry i osobowością. Lekcje z nią sprawiały mi wielką przyjemność. Pani Urszula Buda widziała we mnie potencjał, z powodzeniem też przygotowywała do udziału w ogólnopolskich i międzynarodowych konkursach. Gdy rozpoczęłam naukę w II stopniu Szkoły Muzycznej nasza praca zintensyfikowała się, zaczęłam też pracować nad trudniejszym programem. Pani Profesor była wymagająca, ale też bardzo wyrozumiała – gdy w 2 klasie gimnazjum zdecydowałam się zrezygnować z Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II stopnia na rzecz Państwowej Szkoły Muzycznej II stopnia i Gimnazjum (a później również Liceum) Sióstr Prezentek w Rzeszowie, bardzo wspierała mnie w tej decyzji, tak jak i ja uważając, że człowiek nie może rozwijać się tylko w jednej dziedzinie (w tym wypadku: muzyce). Od tej chwili nastało bardzo trudne 5 lat godzenia dwóch Szkół jednocześnie – ale ja to wprost kochałam, bo po prostu lubię od siebie dużo wymagać i stawiać sobie wciąż nowe cele. Zresztą uważam, że dzięki rozwojowi moich dwóch największych pasji równolegle z fortepianem, czyli literatury i historii, dużo lepiej rozumiem muzykę czy w ogóle sztukę.

               Po ukończeniu nauki w Rzeszowie byłaś już zdecydowana na studia pianistyczne i trzeba było dokonać wyboru uczelni i kolejnego mistrza.
               - W Polsce mamy wiele świetnych ośrodków pianistycznych i uczelni. Przyjeżdżają do nich uczyć się studenci z różnych stron świata. Bardzo chciałam podjąć studia w Krakowie u prof. dr hab. Andrzeja Pikula. W czasie tych ostatnich trzech lat dużo się nauczyłam. Profesor jest bardzo doświadczonym pedagogiem. Doskonale wiedział, jaki repertuar potrzebny był mi w danym okresie studiów, tak, abym stale się rozwijała, ale nigdy mi go nie narzucił, jedynie sugerował. Nie wszystkie proponowane dzieła od początku mi odpowiadały, lecz postanowiłam zaufać Profesorowi i spróbować czegoś nowego – tak było na przykład z muzyką hiszpańską, szczególnie z twórczością Enrique Granadosa. Nigdy bym nie pomyślała, że tak bardzo ją pokocham i tak świetnie odnajdę w niej siebie i właściwe dla mnie środki przekazu. W „Goyescasie” Granadosa, z którego to cyklu grałam „Los Requiebros” („Zaloty”) i „Coloquio en la Reja („Rozmowa przy kracie”), zachwyciło mnie przede wszystkim bogactwo harmonii i jej nietuzinkowość. Najczęściej jednak propozycje repertuarowe Profesora od razu przypadały mi do gustu. Bardzo się cieszę, że polecił mi na przykład IV Koncert fortepianowy G-dur Ludwiga van Beethovena. Z Koncertem pokochaliśmy się od razu i natychmiast znaleźliśmy wspólny język. :)

               Profesor Andrzej Pikul opiekuje się także swoimi studentami i bardzo dba o ich wszechstronny rozwój – między innymi stara się, aby studenci koncertowali, uczestniczyli w konkursach, a także wysyła ich na różne warsztaty do innych znakomitych pianistów – pedagogów.
               - To prawda. Na Uczelni stwarzane są warunki, abyśmy spotykali się z Mistrzami z całego świata. Dzięki temu miałam okazję pracować z takimi profesorami, jak m.in.: Tatiana Zelikman, Ewa Osińska czy Achilles Delle Vigne. Uczestniczę też w Warsztatach Mistrzowskich organizowanych poza Uczelnią z równie wspaniałymi pedagogami, m.in.: prof. A. Jasińskim, prof. J. Stomplem, prof. E. Wolaninem, prof. M. Drzewickim, prof. W. Świtałą, prof. A. Paletą-Bugaj. Wszystkie te spotkania są dla mnie bardzo ważne i mam wrażenie, że stale owocują.
               W ramach działań Katedry Fortepianu organizowanych jest także wiele koncertów. Niesamowitą przyjemnością było dla mnie wystąpienie podczas Festiwalu Muzyki Hiszpańskiej, kiedy gorące utwory przeze mnie wykonywane wspaniale kontrastowały z mroźnym miesiącem lutym. Świetna inicjatywa to również Festiwal Muzyki Azji i Antypodów, podczas którego miałam przyjemność dzielić scenę z niesamowitym pianistą Jian Liu z Nowej Zelandii i wykonać wcześniej wspomniane dzieło Vine'a, który jest przecież kompozytorem australijskim. Bardzo się również cieszę, że w naszej Uczelni tak prężnie działa Naukowe Koło Pianistów, którego jestem Przewodniczącą. Razem z kolegami i koleżankami podejmujemy wiele inicjatyw mających na celu integrację środowisk pianistów z całej Polski, organizujemy warsztaty pianistyczne, spotkania, koncerty. Napisałam na ten temat parę artykułów w akademickiej gazetce „Musiqs”.

               Studiujący pianiści mają obowiązkowo kontakt z muzyką kameralną. Często zespoły, które powstają na uczelni, działają przez długie lata. Z przyjemnością grasz muzykę kameralną?
               - Moja przygoda z kameralistyką rozpoczęła się dzięki wyjazdom na Warsztaty z Krajowego Funduszu na rzecz Dzieci, którego byłam stypendystką przez 6 lat.
Te 2-tygodniowe zjazdy były zawsze wyczekiwanym punktem w moim życiu muzycznym i to w zasadzie dzięki nim prawdziwie pokochałam kameralistykę. Uwielbiam tę przestrzeń nie do uchwycenia, która tworzy się między muzykami, kiedy razem, na jednej scenie, współkreują dzieło muzyczne. Tak jak już wspomniałam, jestem zwolenniczką wszechstronnego rozwoju człowieka i jego osobowości. Wobec tego również i w tym aspekcie uważam, że każdy muzyk i solista powinien obowiązkowo zakosztować dobra, jakie płynie z grania muzyki kameralnej. Nie mam na razie swojej ulubionej formacji, grałam w duetach, trio, kwartetach, kwintetach... Każdy zespół wniósł bardzo dużo do mojego rozwoju i pojmowania muzyki. Z niecierpliwością oczekuję na więcej, zwłaszcza, że w naszej Akademii Profesorowie Katedry Kameralistyki wymagają od nas wykonań na najwyższym poziomie.

               Masz szczęście studiować w mieście, które niesamowicie inspiruje świat sztuki – w tym muzyków.
               - Kraków to piękne, historyczne miasto. Aura tego miejsca działa na mnie w sposób niezmienny i pomaga zarówno w muzycznym jak i humanistycznym rozwoju, o który cały czas zabiegam. :)
Ważne jest także to, że atmosfera panująca zarówno w Akademii Muzycznej, jak i w klasie prof. A Pikula jest bardzo dobra.

               Podobno po wakacjach wyjeżdżasz jednak do Wiednia.
               - Przez najbliższe miesiące będę się kształciła w Musik und Kunst Privatuniversität der Stadt Wien, przy jednoczesnym studiowaniu w Krakowie. Nie mogę się doczekać tego wyjazdu. Jest to dość duża zmiana, ale bardzo jestem ciekawa tego ośrodka pianistycznego, jego podejścia do gry i sztuki. Zresztą Wiedeń jest miastem wprost cudnym, z niesamowitą aurą historyczną, także mam nadzieję, że pobyt i moje kształcenie będzie bardzo owocne.

               Wiadomo już, że będziesz pianistką.
               - Chcę stale się kształcić, poznawać nowy repertuar i po prostu grać dla ludzi, którzy tak samo jak ja kochają muzykę. Ta żywa radość publiczności, jej reakcja na moje interpretacje utworów są dla mnie jak tlen. A im więcej występuję, tym bardziej czuję się szczęśliwa i pewna, że wybór mojej drogi życiowej był słuszny. Przez ostatni rok dawałam regularne recitale chopinowskie w Domu Polonii w Krakowie. Reakcja entuzjastów muzyki Fryderyka Chopina bywała niesamowita. Świadomość, że do Krakowa zjeżdżają miłośnicy tego romantyka z całego świata, aby posłuchać jego dzieł, jest uskrzydlająca i motywuje do dalszej pracy. Czuję, że grając i przedstawiając moje spojrzenie na utwory, daję im małą cząstkę siebie i ta cząstka potem wędruje po całym świecie, wraz z nimi. I to jest absolutnie cudowne.

               Gratuluję serdecznie dotychczasowych osiągnięć, a przede wszystkim wspaniałej oceny recitalu licencjackiego. Życzę wielu sukcesów i mam nadzieję na kolejne spotkanie.
               - Dziękuję bardzo i mam nadzieję, że spotkamy się wkrótce w równie miłych okolicznościach.

 Z Małgorzatą Sylwią Kruczek, utalentowaną młodą pianistką, Rzeszowianką z urodzenia rozmawiała Zofia Stopińska w lipcu 2020 roku.

Adam Balas: "Nazwaliśmy Lusławice symboliczną 9. Symfonią Profesora Krzysztofa Pendereckiego"

            Po dłuższej przerwie spowodowanej szerzącą się pandemią, powoli powracają koncerty z udziałem publiczności. Bogatą ofertę w lipcu i sierpniu proponuje nie tylko melomanom Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Misją tego miejsca jest upowszechnianie sztuki, a w lipcu i sierpniu będziemy mogli obcować w Lusławicach ze sztuką na różne sposoby dzięki 8. Festiwalowi Muzyki Emanacje.

           Dopiero po przyjeździe do Lusławic uświadomiłam sobie, jak wspaniałe dzieła pozostawił po sobie zmarły w marcu tego roku Maestro Krzysztof Penderecki, jak wielowymiarowe i perspektywiczne były plany Jego działania.
Rozmawiałam na ten temat z panem Adamem Balasem – Dyrektorem Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego, po zwiedzeniu Centrum i zespołu parkowo-dworskiego.
            - Faktycznie trzeba być w Lusławicach w Europejskim Centrum Muzyki, a od tego roku mamy także możliwość udostępniania również Arboretum Krzysztofa Pendereckiego i dopiero po zwiedzeniu całego kompleksu widzi się kompletne dzieło Profesora.
Oczywiście, największą sławę zdobył dzięki swojej muzyce. Widziała pani w części galeryjnej pełną listę dzieł Krzysztofa Pendereckiego i robi ona ogromne wrażenie, nawet na osobach, które znają twórczość Krzysztofa Pendereckiego.

            To prawda, że dopiero jak zobaczyłam tę bardzo długą listę różnorodnych utworów, uświadomiłam sobie jak dużo wspaniałych dzieł nam pozostawił. Niektóre komponował przez wiele lat, a najlepszym przykładem jest Polskie Requiem. Jednak Lusławice są chyba największym dziełem Maestro Krzysztofa Pendereckiego.
            - Po śmierci Profesora, w jednym z naszych artykułów na stronie internetowej wspominających Profesora i ważne daty z życia Profesora, nazwaliśmy Lusławice symboliczną 9. Symfonią Profesora, bo tu zmaterializowało się sporo Jego marzeń pozamuzycznych. Przede wszystkim to marzenie związane z architekturą parkową, z dendrologią. Arboretum oglądane w pięknych, korzystnych warunkach popołudniowego letniego słońca, robi nieprawdopodobne wrażenie, bo to przecież 15 hektarów parku, 1800 gatunków drzew, wspaniałe aleje, wspaniałe założenia architektoniczne w tym parku: ogrody włoskie, aleje tulipanowców, aleja czerwonych dębów, dwa labirynty – jeden mniejszy, drugi potężny (kwadrat o bokach 60-metrowych), który był „oczkiem w głowie” Profesora.
            Zmaterializowało się też to do czego Profesor dążył przez lata – Europejskie Centrum Muzyki Jego imienia, to była najnowsza i największa radość Profesora, a miałem okazję się o tym przekonać, będąc bardzo blisko z Profesorem przez nie tylko ostatnich osiem lat od momentu wybudowania Centrum ( Profesor powierzył mi rolę wybudowania Centrum), ale też wiele lat wcześniej. Jak byłem jeszcze byłem menedżerem Orkiestry Sinfonietta Cracovia to podróżowaliśmy wspólnie po świecie i wiele koncertów realizowaliśmy.
            Widziałem Jego radość za każdym razem, jak przyjeżdżał do Lusławic. Jak widział jak to Centrum powstaje, a później jak żyje, jak odbywają się tutaj koncerty, jak przychodzi na nie tłumnie publiczność. Zwłaszcza w pierwszych latach przejeżdżały na koncerty w Lusławicach tłumy, zwłaszcza kiedy występowały duże zespoły symfoniczne, czy wykonywane były wielkie dzieła wokalno-instrumentalne.

            Bardzo często przebywają tutaj młodzi ludzie.
            - Profesor najbardziej się cieszył, że to Centrum służy utalentowanej młodzieży z całej Polski , ale także ze świata. Radowało go, że przyjeżdżają do Lusławic znakomici pedagodzy, wybitni polscy artyści, ale również wspaniali artyści z zagranicy.
Cieszył się widząc to Centrum tętniące życiem i edukacją muzyczną, wspaniałą salą koncertową, która nam się bardzo udała. Chociaż jestem z tym miejscem związany, to muszę się pochwalić akustyką tej sali. Mówią o tym także wybitni specjaliści. Akustyka jest tutaj jedną z najlepszych biorąc pod uwagę nie tylko polskie sale koncertowe.
            Życie tego Centrum, młodzież, artyści, którzy tutaj występują, publiczność, park, dwór w Lusławicach, stanowią dopełnienie wielkiej twórczości Profesora, która była przez lata nagradzana.
            Profesor Krzysztof Penderecki był chyba najczęściej wyróżnianym Polakiem żyjącym w naszych czasach. Świadczy o tym chociażby 40 doktoratów honoris causa, dziesiątki wysokich odznaczeń państwowych polskich i zagranicznych, wyróżnień środowiska muzycznego, honorowych członkostw uczelni.

            Przed chwilą widziałam mnóstwo różnych nagród za kompozycje i nagrania. Kiedyś, w rozmowie Profesor powiedział mi szczerze, że nie potrafi mi powiedzieć ile nagród otrzymał, bo nie prowadzi statystyki.
            - Wśród tych wszystkich nagród, przy okazji tej wystawy prezentujemy również 5 statuetek Grammy, które są w zasadzie dodatkiem. U większości artystów jedna statuetka Grammy znajduje się na honorowym miejscu, natomiast tu statuetki Grammy są pewnym dodatkiem do potężnego zbioru innych nagród.

             Mowiliśmy o eksponowanych nagrodach, ale nie można pominąć dużej wystawy multimedialnej.
             - Tak, mamy wystawę multimedialną, która powstała dzięki środkom unijnym, otwarliśmy ją w ubiegłym roku z udziałem Profesora. To Profesor włączył tę wystawę podczas inauguracji, dokładnie w swoje 86 urodziny, 23 listopada 2019 roku. Przed urodzinowym wykonaniem Credo, otwarliśmy tę wystawę poświęconą Krzysztofowi Pendereckiemu, ale również poświęconą kompozytorom polskim XX i XXI wieku.

             Wiele czasu zajmowały Profesorowi podróże po całym świecie, ale w ostatnich latach często bywał także w Lusławicach i przychodził na odbywające się w Centrum koncerty. Wielu młodych artystów, którzy tutaj byli promowani, opowiadało mi z ogromną radością, że na ich koncercie w Lusławicach był Maestro Krzysztof Penderecki i mogli z nim porozmawiać po koncercie. Było to dla nich ogromne i bardzo ważne przeżycie.
             - Tak często było. Profesor jak tylko mógł przyjechać do Lusławic, uczestniczył w koncertach, uczestniczył w spotkaniach z młodzieżą, a dla młodych muzyków było to wielkie zdarzenie i przeżycie, które zapamiętają na całe swoje życie.
             Trzeba także podkreślić, że Profesor zawsze otwierał szeroko swój park dla dzieci i młodzieży. Mówił nam, abyśmy organizowali wyjścia do parku dla wszystkich, którzy mają na to ochotę, bo park jest po to, żeby go oglądać.

             Będziecie kontynuować dzieło Profesora Krzysztofa Pendereckiego. Jak wspomnieliśmy na wstępie trwa 8. Festiwal Muzyki Emanacje pamięci Krzysztofa Pendereckiego i jest również możliwość zwiedzania lusławickiego parku.
              - Będziemy się starali realizować wszystkie pomysły Profesora. Ta intensywna działalność odbywa się przez cały rok, duża ilość programów skierowanych do różnych grup wiekowych: do najmłodszych dzieci, także do tych nieco starszych i do studentów oraz do wspaniałych artystów, którzy zdobywają laury na różnych międzynarodowych konkursach, a także koncertują tu znakomici uznani w świecie muzyki artyści.
              Na początku nie było to takie oczywiste nawet dla samego Krzysztofa Pendereckiego. Mawiał wtedy często, że powstała sala koncertowa na ściernisku i uśmiechając się stawiał pytanie „Co z tego będzie?”
              Później powtarzał mi wielokrotnie, że nie spodziewał się, że to Centrum będzie żyło tak intensywnie, że będzie przyjeżdżało tu tak dużo gości. Ożywiliśmy to miejsce. Działalnością spowodowaliśmy, że to Centrum żyje, że jest zawsze dostępne, dla naszych gości, uczestników różnych warsztatów i publiczności. Przez pierwsze lata wstępy na koncerty były bezpłatne i publiczność przybywała do nas tłumnie. Udało nam się stworzyć sytuację mody chodzenia na koncerty.
Na recitale, koncerty kameralne nie zawsze przychodzi komplet publiczności i to jest prawidłowość spotykana nie tylko w Lusławicach, ale nawet w dużych ośrodkach miejskich. Duże koncerty muzyki symfonicznej, czy wokalno – instrumentalnej cieszą się ogromną popularnością wśród publiczności.
Ja i wszyscy moi pracownicy mamy wielką satysfakcję z naszej działalności. Wszyscy czujemy, że są tutaj dobre fluidy.

              Europejskie Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego organizowało również w czasie pandemii interaktywne zajęcia dla młodych muzyków, które prowadzone były przez wybitnych mistrzów i cieszyły się ogromnym powodzeniem.
              - Tak, muszę powiedzieć, że to przeszło nasze oczekiwania. Zorganizowaliśmy Wiosenną Akademię Muzyki, którą chyba będziemy już organizować każdego roku. Jeżeli jest dla nas jakiś plus pandemii, to fakt, że powstał projekt online i byliśmy mile zaskoczeni przede wszystkim frekwencją osób, które uczestniczyły w tym projekcie.
Odbyły się zajęcia ze wspaniałymi muzykami: Agatą Szymczewską, Marcinem Zdunikiem, Tomaszem Strahlem, Adamem Sztabą w których uczestniczyło ponad 500 osób, a w pozostałych brało udział od 300 do 400 osób.
              Zorganizowaliśmy 30 takich webinariów i uczestniczyło w nich ponad 8 tysięcy młodych ludzi, ale brali w nich udział także pedagodzy i osoby zainteresowane. Takiego wyniku nie osiągnęlibyśmy działając na żywo. Poprowadzenie działalności online było dla nas bardzo ciekawym doświadczeniem.

              Odbyły się dopiero dwa koncerty w ramach Emanacji, a Festiwal potrwa do końca sierpnia.
              - Przed nami jeszcze kilkanaście koncertów. Oprócz dwóch, wszystkie pozostałe odbędą się w Lusławicach – w sali koncertowej lub w Arboretum Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich.
Dwa koncerty solowe odbędą się w Bazylice św. Floriana w Krakowie. Jest to bowiem miejsce szczególne, które chcieliśmy zaznaczyć na tegorocznej mapie festiwalowej, bo tam spoczywa urna z prochami Profesora Krzysztofa Pendereckiego w oczekiwaniu na uroczystości pogrzebowe, które odbędą się już po ustaniu czasu pandemii.

              Najbliższy koncert w ramach 8. Festiwalu Muzyki Emanacje, który poświęcony jest pamięci Krzysztofa Pendereckiego odbędzie się 18 lipca o 19.15 w Bazylice św. Floriana w Krakowie, ale już 19 lipca o 19.00 rozpocznie się koncert w Arboretum Elżbiety i Krzysztofa Pendereckich w Lusławicach.
              - Dodam jeszcze, że wszelkie informacje o planowanych wydarzeniach, a także relacje z tych, które się już odbyły znajdą Państwo na naszych stronach internetowych www.emanacje.pl oraz www.penderecki-center.pl

             Dziękuję bardzo za rozmowę. Z pewnością będzie okazja do ponownych spotkań w czasie tegorocznej edycji Festiwalu Emanacje.
             - Ja również bardzo dziękuję i serdecznie Państwa zapraszam na wydarzenia 8. Festiwalu Muzyki Emanacje, który trwać będzie do 30 sierpnia, a później na wszystkie koncerty, które planujemy w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego.

Z panem Adamem Balasem, Dyrektorem Europejskiego Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego rozmawiała Zofia Stopińska 12 lipca 2020 roku w Lusławicach.

Subskrybuj to źródło RSS