wywiady

Spotkanie z prof. Marią Korecką - Soszkowską

Niedawno polecałam Państwa uwadze nową płytę z muzyką Fryderyka Chopina w kreacjach prof. Marii Koreckiej – Soszkowskiej – wyśmienitej pianistki urodzonej na Podkarpaciu. Ponieważ jestem przez cały czas pod wrażeniem tych nagrań, poprosiłam wspaniałą pianistkę o spotkanie, aby porozmawiać nie tylko o najnowszym krążku, ale także o działalności artystycznej i pedagogicznej. W maju i czerwcu pani Profesor była bardzo zajęta, ale znalazło się jedno czerwcowe przedpołudnie i zostałam zaproszona do przytulnego, pełnego pamiątek mieszkania w Warszawie.

Zofia Stopińska : W czasie naszego krótkiego spotkania w Rzeszowie podczas IV Międzynarodowego Podkarpackiego Konkursu Chopinowskiego gratulowałam Pani, bo kilka dni wcześniej stałam się posiadaczką nowiuteńkiej świetnej płyty z utworami Fryderyka Chopina. Utrwalone zostały niepowtarzalne kreacje.

Maria Korecka – Soszkowska : Nagrałam 24 Preludia op. 28 Fryderyka Chopina oraz Andante spianato i Wielkiego Poloneza Es –dur op. 22 tegoż kompozytora. Nagranie Preludiów op. 28 to dla pianisty ogromne wyzwanie. Kiedyś, w czasie VII Konkursu Chopinowskiego, w którym brałam udział, można było grać 6 preludiów jako jeden utwór, natomiast  obecnie coraz częściej się spotyka nagrania, a także wykonania, wszystkich 24 Preludiów . To jest niezwykły cykl, stanowiący kalejdoskop emocji i nastrojów. Preludia należą do miniatur, ale w tym zestawieniu są bardzo zróżnicowane i bardzo trudne, do wykonania nawet dla doświadczonego pianisty. Potraktowałam te Preludia bardzo indywidualnie, nie sugerowałam się żadnymi nagraniami i kreacjami, które słyszałam, bo dla mnie sztuka jest wyrażeniem emocji. Moje emocje są związane – nie tylko, ale w dużej mierze z utworami Fryderyka Chopina.

Wychowałam się niedaleko Rzeszowa, bo w Strzyżowie nad Wisłokiem. Zaraz po wojnie w domach i na ulicach zamontowane były specjalne głośniki, w których słychać było program radiowy i często nadawane były utwory Fryderyka Chopina. Jako dziecko usłyszałam w takim trzeszczącym głośniku Balladę g-moll Chopina. Słuchając miałam nieprawdopodobne dreszcze - nigdy mi się już później nie zdarzyło w życiu i nie potrafię wyjaśnić, a nawet zrozumieć, na czym to poległa ta niezwykła emocja, może dlatego, że był to mój pierwszy kontakt z muzyką Chopina.  Dzisiaj ta Ballada g-moll, która w dzieciństwie zrobiła na mnie takie ogromne wrażenie, dlatego że jestem pedagogiem i słyszę ją setki razy w różnych wykonaniach młodych ludzi i często są one nie bardzo kompatybilne z tym, co powinno być w tej muzyce, robi mniejsze wrażenie. Wszystko zależy od tego, co człowiek z siebie daje. Muzyka wyraża emocje, których w zwykłym, normalnym życiu nie możemy okazać. To jest wyższy pułap. Wierzę w to, że są na tym świecie rzeczy, których nie widzimy i nie możemy ich zrozumieć. Może to jest złudzenie, ale mnie sztuka daje samopoczucie bycia artystą. Jednak nie zawsze się bywa artystą, są dni kiedy jest się  jedynie dobrym rzemieślnikiem. Kiedy wiem, że jestem artystką, to czuję, że unoszę się na inny poziom rzeczywistości. Uważam, że wówczas zaczyna się sztuka. Nie myślę wówczas o zapisie nutowym, nie czuję materii, a odczuwam jedynie nieprawdopodobne uduchowienie. Wielokrotnie słyszałam stwierdzenia, że sztuka jest blisko religii. Nie wiem czy dotyczy to sztuki współczesnej, ale tej romantycznej i z wcześniejszych okresów, to są jakieś związki z istotą wyższą. To jest piękne. Ponieważ ciągle jestem pełna energii i w dobrej formie, to staram się tak grać, żeby mieć tę wewnętrzną iluminację i czuję, że wówczas moja gra trafia do serc słuchaczy. Czasem widzę kątem oka jak ocierają łzy wzruszenia i utwierdzam się w przekonaniu, że dobrze gram.

   Wracając do nagrań zamieszczonych na mojej najnowszej płycie i Wielkiego Poloneza Es-dur – to jest najpiękniejszy z polonezów w stylu brillante napisanych przez Chopina, pełen fantazji, wigoru i przede wszystkim polski. Grający musi te cechy, a przede wszystkim polskość, tego utworu, podkreślić. Poprzedzające Wielkiego Poloneza Es –dur, wypływające z ciszy Andante spianato, jest także niezwykłej urody. Tylko Chopin mógł coś tak pięknego napisać. Tyle mogę powiedzieć o utworach zamieszczonych na płycie – reszta należy do odbiorców, którzy zechcą posłuchać tej płyty.

Z. S. : Ile płyt z muzyka Fryderyka Chopina Pani nagrała?

M. K. S. : Nagrałam w sumie sześć płyt wyłącznie z utworami Chopina, jeszcze dla Polskich Nagrań utrwaliłam płytę z utworami muzyki polskiej – Szymanowski, Zarębski, Chopin. Nagrałam też jako pierwsza całą płytę z utworami Zarębskiego, która bardzo się podobała, ale było to jeszcze w czasach PRL-u i nie było żadnych możliwości na dystrybucję  tego krążka w krajach Zachodniej Europy. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, ale możliwości są często tylko pozornie większe. Każdy może stawać do dowolnego konkursu, uczestniczyć w kursach i różnych warsztatach na całym świecie, na własny koszt nagrać płytę, ale opieką są objęte – może po Konkursie Chopinowskim jedna czy dwie osoby – a gdzie jest całe środowisko. Jest wiele niesprawiedliwości, bo utarło się, że jeżeli ktoś nie zrobi wielkiej kariery do 25. roku życia, to może się „kłaść do grobu”. Bo jak się nie ma możliwości rozwoju artystycznego, to tak jakby położyć się do grobu, a przecież każdy człowiek, każdy artysta inaczej się rozwija. Mamy wiele przykładów wspaniałych sławnych muzyków, którzy zaczęli grać tak dobrze, że poruszali i wyzwalali emocje u odbiorców dopiero w późniejszym wieku. Rozwój artysty to bardzo złożony proces.

Z. S. : Uwielbia Pani Chopina, ale utwory tego genialnego twórcy stanowią niewielką część w Pani repertuarze.

M. K. S. : Uwielbiam dzieła Fryderyka Chopina, ale bardzo cenię także utwory wielu innych kompozytorów – na przykład dla mnie muzyka Schuberta jest także wzniosła i można się w niej „zatracić”. Bardzo lubię grać utwory Schumanna, Bacha, Beethovena i wielu innych kompozytorów, ale nowoczesne, eksperymentalne utwory raczej do mnie nie przemawiają. Myślę, że są to formy przejściowe. Jest kilku współczesnych  polskich kompozytorów, którzy w poszukiwaniu własnego stylu sięgnęli po melodie dawnych polskich pieśni religijnych – dobrym przykładem może być pieśń „Święty Boże” – ile razy ją słyszymy, czujemy dreszcz emocji. Uważam, że muzyka, która sięga do korzeni ludowych czy religijnych przetrwa, oprze się wszystkim zawirowaniom historycznym czy czasowym i pozostanie zawsze wielką sztuką.

Z. S. : Powiedziała Pani, że muzyka Chopina zafascynowała Panią w czasach dzieciństwa, kiedy usłyszała Pani Balladę g-moll w głośniku wszechobecnej wówczas radiofonii przewodowej. Nie był to chyba pierwszy kontakt z muzyką klasyczną?

M. K. S. : Zaczęłam grać, jak miałam 5 lat i była to zasługa mojej mamy. Mam słuch absolutny . Mama wspominała wielokrotnie, że jako malutka dziewczynka śpiewałam w kościele wszystkie intonowane przez organistę pieśni bardzo czysto. Muzyka wkrótce stała się miłością mojego życia i postanowiłam zostać muzykiem. Obrałam piękną drogę, postanowiłam zostać pianistką, ale to trudna droga. Wczoraj po koncercie podeszła do mnie pani i zapytała jak długo ćwiczę. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że nie tak dużo jak kiedyś w czasie studiów, ale cztery lub trzy godziny muszę spędzić codziennie przy fortepianie. Trzy godziny to jest minimum. Fortepian jest bardzo zazdrosny i nie uznaje żadnych wymówek. Mówiłam już, że zaczęłam grać dzięki mamie. Jako dziecko uczęszczałam na lekcje fortepianu do pani Władysławy Durskiej, a później do pani Janiny Stojałowskiej. Później przenieśliśmy się do Krakowa, ale jeszcze wcześniej ucząc się w Rzeszowie, uczestniczyłam w Krakowie w konkursie mozartowskim i zauważył mnie prof. Henryk Sztompka. Ten wybitny artysta przyjął mnie do siebie i uczył mnie fortepianu w średniej szkole muzycznej oraz przez trzy pierwsze lata studiów ( do śmierci). Pamiętam jak rozmawiając z moim ojcem powiedział : „Czy pan zdaje sobie sprawę, że jeżeli córka ma zostać profesjonalną pianistką, to pan ją oddaje do klasztoru?”. Nie czułam się jak w klasztorze, ale muzyce trzeba się całkowicie poświęcić. Profesor Sztompka zawsze powtarzał swoim studentom – „…muzyka jest w technice, ale nie polega ta technika na szybkim przebieraniu palcami, tylko w technice wydobycia z fortepianu właściwego dźwięku o odpowiedniej kolorystyce. To jest podstawa”. Pracowałam nad tym całe życie. Nie zawsze mi to wychodziło. Pamiętam, jak byłam na studiach w Wiedniu u prof. Dietera Webera, który był znakomitym znawcą techniki pianistycznej i też wiele od niego się nauczyłam. Od każdego mojego pedagoga wiele się nauczyłam, ale także dużo pracowałam sama. Kiedy sama zaczęłam uczyć, najwięcej uwagi poświęcałam w pracy ze studentami właśnie technice. W zależności od talentu i wytrwałości - nie wszyscy moi wychowankowie są wybitnymi pianistami, ale wszyscy dobrze grają na fortepianie – pracują w szkołach i na uczelniach, koncertują kameralnie, a część także solowo. Studentkom , które trafiają do mojej klasy zawsze powtarzam, że muszą tak pracować nad techniką, aby później, kiedy wyjdą za mąż i będą miały rodziny, starczyło im na ćwiczenie trzy lub cztery godziny dziennie. Nie można  spędzać przy fortepianie ośmiu, dziesięciu, czy więcej godzin codziennie. To jest niemożliwe, a ponadto człowiek sztuki musi także zbierać doświadczenia świata zewnętrznego – musi mieć czas na interesowanie się poezją, literaturą, malarstwem i wszystkim, co go otacza, bo inaczej będzie tylko wystukiwał nuty na fortepianie, a to nie jest sztuka.

Z. S. : Działalność koncertową rozpoczęła Pani w 1962 roku. Występowała Pani z większością orkiestr filharmonicznych działających w Polsce, a także za granicą mi.in. w Niemczech, Rumunii, Turcji, na Ukrainie i Kubie. Brała Pani udział w licznych festiwalach w Polsce oraz poza granicami: Brno, Mariańskie Łaźnie, Gandawa, Ankara, Druskienniki, Brześć, Visaginas – wykonując bardzo różnorodny repertuar, często była to muzyka bliska naszym czasom.

M. K. S. : Grałam często nawet utwory kompozytorów żyjących. Wykonywałam dużo dzieł Prokofiewa, Szostakowicza, a także twórców hiszpańskich.

Z. S. : W 1978 roku zdobyła Pani w Santiago de Compostella – Premio Jose Miguel Ruiz Morales, jedyną nagrodę przyznawaną za najlepszą interpretację muzyki hiszpańskiej w czasie miesięcznego Międzynarodowego Festiwalu.

M. K. S. : Tak, kiedyś „podróżowałam tą muzyką”. Poznałam dobrze iberyjską muzykę ludową i tańce tego regionu, ale wiele zawdzięczam także swojej intuicji. Pierwszy raz pojechałam do Hiszpanii do Santiago de Compostella. Tam jest festiwal, kurs i konkurs, i trwa ta impreza cały miesiąc. Wówczas profesor hiszpański  powiedział, że czuję hiszpańską muzykę lepiej niż Hiszpanie. Może nawet nie powinnam tego mówić, ale mam pewien rodzaj intuicji i temperamentu, który pozwala mi bardzo szybko poczuć pewne istotne niuanse – intuicyjnie. Moje przygoda z muzyką hiszpańską rozpoczęła się od Suity hiszpańskiej – Isaaca Albeniza. Grałam ją w całości w podczas  moich występów organizowanych przez Warszawskie Towarzystwo Muzyczne w Pomarańczarni w Łazienkach. Grało się tam przez cały tydzień – od poniedziałku do niedzieli i nie były to łatwe warunki, bo fortepian nie najlepszy, a akustyka pałacowa także nie sprzyjała. Trzeba było przygotować program dla szerokiego grona publiczności. Do ”Suity hiszpańskiej” dodałam kilka innych utworów muzyki iberyjskiej – m.in. „Noce w ogrodach Hiszpanii’ – Manuella de Falli. I tak to się zaczęło.  Drugi cykl składał się z utworów Piotra Czajkowskiego – grałam na przykład „Cztery pory roku”.  Później opracowałam recitale złożone z utworów: Beethovena, Schumanna i dużo muzyki polskiej zawsze grałam, bo uważam, że muzyka polska poza Chopinem i Szymanowskim jest mało znana. Znakomite utwory Ignacego Jana Paderewskiego są także niedocenione. Wiadomo, że Fryderyk Chopin był geniuszem, ale w tym samym czasie było kilku bardzo dobrych kompozytorów, których „przykryła” sława Chopina, a teraz coraz częściej wykonuje się ich utwory. Komponowały także kobiety, które tworzyły utwory nieco lżejsze, bardziej salonowe , ale piękne utwory. Jak się tylko chce, to można wiele ciekawych polskich utworów odnaleźć i grać.

Z. S. : Bardzo długo poświęcała się Pani wyłącznie karierze solowej i dopiero po latach zdecydowała się Pani na pracę pedagogiczną.

M. K. S. : Faktycznie ale ja zawsze się czułam przede wszystkim pianistką, która ma się spełniać na estradzie i to było założenie mojego życia. Ponadto jestem człowiekiem o ogromnym poczuciu wolności i nie wiem, czy bym się dobrze czuła w roli asystenta, bo rozpoczynając pracę pedagogiczną od razu miałam swoją klasę. Wielu koncertujących muzyków zaczyna uczyć ze względu na uwarunkowania rodzinne, inni chcą mieć bezpieczeństwo finansowe w postaci etatu. Wiele rzeczy od nas w życiu zależy, ale także jest wiele sytuacji, które są „gdzieś tam” zapisane dla nas. Głęboko wierzę w przeznaczenie, nie ulegam depresjom pomimo różnych trudnych sytuacji, które miałam w życiu, bo każdy je ma. Dziękuję Bogu za każdy dzień i myślę, że sobie szczęśliwie do końca wyznaczonej tam gdzieś w górze drogi dożyję i dogram.

Z. S. : Należy podkreślić, że zdążyła Pani wykształcić wielu pianistów.

M. K. S. : Ostatnio policzyłam, że już trzydzieści osób pod moim kierunkiem ukończyło studia pianistyczne. Było kilku doktorantów, a kilku czeka na przewód doktorski. To sporo, bo przecież rozpoczęłam pracę pedagogiczną już pod czterdziestce.

Z. S. : Czy praca pedagogiczna od początku dawała Pani satysfakcję? Lubi Pani uczyć?

M. K. S. : Rozpoczynałam pracę pedagogiczną w Turcji, w Ankarze. Bardzo lubiłam swoich studentów i oni także na każdym kroku okazywali mi swoją wdzięczność. W pewnym momencie pomyślałam sobie – dlaczego ja tylko w Turcji uczę, dlaczego ja tego co już dobrze wiem, nie przekazuję Polakom.

Dowiedziałam się, że potrzebują doświadczonego pedagoga w Akademii Muzycznej Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi. Wróciłam z Ankary, zatrudniłam się w Łodzi i do dzisiaj tam pracuję.

Z. S. : Będąc profesorem zwyczajnym Akademii Muzycznej w Łodzi, często jest Pani zapraszana, aby oceniać  innych w charakterze jurora ważnych konkursów. To zupełnie inna, bardzo trudna  i odpowiedzialna praca.

M. K. S. : Ocenianie jest bardzo trudne. Jak zaczęłam samodzielną pracę pedagogiczną, kiedy trzeba być skupionym i pewnym swoich racji, a na początku odczuwałam niepokój wystawiając oceny, czy są one sprawiedliwe, bo nikogo nie chciałam w życiu skrzywdzić, zwłaszcza w tak delikatnej materii jaką jest pianistyka. Dzisiaj natomiast wystarczy mi kilka dźwięków i już wiem, co grająca osoba potrafi. Pomaga mi wielkie doświadczenie. Na konkursach chopinowskich nie mam problemów, bo doskonale znam wszystkie utwory i kiedyś sama je grałam. Osoba która sama nie gra, nie jest w stanie ocenić, bo nie słyszy każdej nuty, każdego pedału. Musi się mieć ogromne doświadczenie własne. Trzeba także rozpoznać, kiedy ktoś jest bardzo utalentowany, ale ma wielką tremę, która rzutuje na ogólny wynik. Nie można takiej osoby skreślić od razu. Ma pani świętą rację – zasiadanie w jury konkursów jest zadaniem bardzo trudnym i szalenie odpowiedzialnym. Jeżeli się ma przekonanie moralne, że w życiu liczy się przede wszystkim to, żeby człowiek mógł spojrzeć w lustro i nie brzydzić się sobą – decydować się powinny na ocenianie innych tylko takie osoby, które w to wierzą.  Jest jeszcze wiele innych warunków. Nie powinni być zapraszani do oceniania ciągle ci sami pedagodzy. W konkursie nie powinni brać udziału uczniowie osób, które oceniają. Problemów jest dużo. Wszystko powinno być ustawowo rozwiązane. Uważam, że na poziomie podstawowych i średnich szkół muzycznych jest sprawiedliwie. Im wyżej, tym więcej problemów, bo w grę wchodzą wielkie kariery i wielkie pieniądze. A ja już jestem w tym wieku, że postanowiłam sobie mówić tylko prawdę i nie muszę się nikogo bać. Najważniejsze, co osiągnęłam w życiu, to moja wewnętrzna wolność. Gdybym drugi raz żyła, to chciałabym być jeszcze lepszą pianistką.

Z panią prof. Marią Korecką – Soszkowską rozmawiała Zofia Stopińska  6 czerwca 2017 roku w Warszawie

Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej

Zofia Stopińska : Z panem Markiem Stefańskim rozmawiam przed inauguracją 26. Festiwalu „Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa”. Ten Festiwal rozpoczyna się dzisiaj, ale od dwóch dni Pan już jest w Rzeszowie, chociaż wszelkie sprawy organizacyjne przygotowane zostały wcześniej, ale przygotowuje się Pan do dwóch koncertów, a organy są takim instrumentem na którym nie można grać bez kilkugodzinnej próby.

Marek Stefański : Niewielu jest instrumentalistów, którzy nie dysponują swoim instrumentem i w pierwszej kolejności należy wymienić organistę, ponieważ mało tego, że nie ma on możliwości żeby podróżował ze swoim instrumentem, to bardzo rzadko zdarza się, że organista posiada w domu organy. Pianista także najczęściej gra na instrumencie, który spotka, ale znamy sławnych pianistów, którzy wożą swoje fortepiany, a najlepszym przykładem jest Krystian Zimerman, który podróżuje z dwoma fortepianami. Także Glenn Gould jeździł ze specjalnie przez siebie przekonstruowanym instrumentem i słynnym skrzypiącym stołeczkiem . Natomiast organista musi grać na instrumencie zbudowanym w miejscu koncertu. Mało tego, tak jak fortepiany są zbliżone do siebie i w instrumentach współczesnych renomowanych firm różnice są już subtelne – dotyczy to mechanizmu i brzmienia instrumentów – tak w przypadku organów za każdym razem ma się do czynienia z radykalnie różnymi instrumentami. Nawet jeśli instrumenty pochodzą z tej samej epoki, to nie ma dwóch instrumentów do siebie podobnych.

Druga sprawa dotyczy akustyki wnętrz, w których są zbudowane organy. Mówimy tutaj w większości o kościołach, ponieważ to jest środowisko naturalne dla muzyki organowej, a wiadomo, że akustyka w kościołach jest bardzo zróżnicowana. Od wspaniałej akustyki w kościołach dawnych : romańskich (które nie zawsze były wyposażone w organy), poprzez gotyk, barok i późniejsze. Akustyka też jest w obrębie tych kościołów różna, ponieważ może być akustyka duża – tak jak w barokowym pięknym kościele świętych Piotra i Pawła w Krakowie. Może być akustyka mniejsza w dużym kościele, jak na przykład w Bazylice Bernardynów  w Rzeszowie, czy w podobnym kościele akustyka, większa i przykładem może być Bazylika Bernardynów w Leżajsku. Koncertujący organista za każdym razem ma radykalnie różne warunki. To jest trudne i dobrze jest być w miejscu koncertu dzień lub dwa wcześniej i poznać instrument oraz specyfikę miejsca, w którym będzie się wykonywało muzykę, ale jednocześnie jest to bardzo interesujące i nie ma tutaj miejsca na rutynę. Za każdym razem trzeba nawet do tych samych utworów podchodzić od nowa – usłyszeć muzykę za każdym razem w innych warunkach. Jest to bardzo inspirujące dla wykonawcy.

Z. S. : Podczas 26. edycji Festiwalu, zasiądzie Pan dzisiaj przy organach w Bazylice Ojców Bernardynów, a jutro zagra Pan na organach Katedry Rzeszowskiej – instrumencie, który bardzo dobrze znamy, bo tam odbywa się najwięcej koncertów organowych w Rzeszowie. Ale nawet znany instrument za każdym razem brzmi trochę inaczej.

M. S. : Wczoraj, kiedy poszedłem rano pograć  do Katedry w Rzeszowie, czyli dwa dni przed koncertem niedzielnym, przypomniałem sobie nasze wspólne pierwsze spotkanie w Katedrze – dokładnie 26 lat temu w czerwcu, kiedy odbył się pierwszy koncert festiwalu o nazwie „Wieczory Muzyki Organowej” w Kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa. Kościół nie był jeszcze katedrą, a festiwal nie posiadał jeszcze wątku kameralnego, koncerty odbywały się wyłącznie w tym kościele. Przypomniałem sobie i zagrałem sam dla siebie Preludium D – dur – Dietricha Buxtehudego, które nagrywaliśmy podczas pierwszego koncertu w ramach I Festiwalu.

Dzisiaj i jutro będę grał na radykalnie różnych instrumentach. W Katedrze Rzeszowskiej  organy mają 27 lat i można mówić, że to są nowe organy. Natomiast Bazylika Ojców Bernardynów w Rzeszowie – drugi kościół diecezji rzeszowskiej po Katedrze pod względem rangi, jest dla mnie bardzo inspirującym miejscem – piękna nawa Bazyliki i bardzo ciekawy instrument. Siedem lat temu organy zostały przebudowane – wcześniej stan instrumentu był katastrofalny i nic nie dało się na nim zagrać. Dzięki inicjatywie Ojców Bernardynów ten instrument został gruntownie przebudowany. Mamy mechaniczną trakturę gry i rejestrów, skutkiem czego nawiązał troszeczkę do organów w Leżajsku i zyskał przez to cechy quasi instrumentu barokowego. Było też sporo ingerencji w dyspozycji i w tej chwili jest to bardzo sprawny technicznie instrument, dobrze brzmiący i gra na tym instrumencie sprawia mi przyjemność.  W Katedrze i w Bazylice Bernardynów w Rzeszowie znajdują się dwa radykalnie różne instrumenty, które dzieli ponad 250 lat różnicy w czasie, a na tle innych instrumentów organowych w Rzeszowie i w diecezji rzeszowskiej wyróżniają się i dlatego wybrałem te miejsca do grania.

Z. S. : Z pewnością wykona Pan na tych instrumentach utwory organowe i  zabrzmią one także z innym instrumentem.

M. S. : Tak, ale na przykład w przypadku koncertu w Katedrze Rzeszowskiej rola organów jako instrumentu solowego będzie znikoma, ponieważ tylko Elegia – Gabriela Faure zostanie wykonana jako utwór solowy, w innych organy będą towarzyszyć chórowi i fletni Pana. Natomiast w Bazylice Bernardynów to będzie proporcja zrównoważona, ponieważ program solowy obejmuje utwory barokowe z niemieckiej szkoły „około bachowskiej”, bo jest i Dietrich Buxtehude, jest Johann Gottfried Walther i Johann Ludwig Krebs, czyli dwóch ulubionych uczniów Johanna Sebastiana Bacha. Program solowy zaprezentuje organy w szacie barokowej, natomiast wspólnie z puzonem (rzadko się zdarza że organy grają z puzonem), wykonamy szeroki przekrój muzyki – od baroku poczynając po utwory współczesne, jak chociażby Jana Sandstroma  piękną pieśń „Song Till Lotta”. 

Z. S. : Dzisiaj na puzonie grać będzie znakomity artysta Tomasz Stolarczyk, a jutro na fletni Pana zagra Dumitru Harea. Fletnia Pana zawsze urzeka swoim brzmieniem wszystkich.

M. S. : Tak i dlatego po raz drugi w Rzeszowie wystąpi Dumitru Harea na wyraźne życzenie sympatyków naszego Festiwalu. Kilka lat temu Dumitru Harea grał w Kościele św. Krzyża w Rzeszowie razem z organistą Jakubem Garbaczem i od tej pory ciągle pytano mnie, kiedy ta fletnia zabrzmi jeszcze raz i dlatego tym razem Dumitru Harea zaprezentuje się w dużym wnętrzu, bo w Katedrze, i zmieści się tam bardzo dużo osób.

Puzonista pan Tomasz Stolarczyk jest synem znakomitego puzonisty pana Zdzisława Stolarczyka, od lat grającego w Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia, pierwszego puzonisty Filharmonii Krakowskiej i prowadzącego klasę puzonu w Akademii Muzycznej w Krakowie. Organy i puzon, to również bardzo ciekawe połączenie, a w dodatku organy w Bazylice Ojców Bernardynów w Rzeszowie, posiadają w sekcji pedałowej głos o nazwie puzon. Dojdzie do spotkania puzonu – głosu organowego z puzonem – instrumentem, do którego powietrze pompowane  będzie nie poprzez miech (jak w organach), ale poprzez płuca.

Z. S. : W Katedrze Rzeszowskiej pewnie często występuje Katedralny Chór Chłopięco – Męski „Pueri Cantores Resovienses pod dyrekcją Marcina Florczaka, ale w ramach Festiwalu w Katedrze i Kościołach Rzeszowa, bardzo dawno tego zespołu nie słuchaliśmy.

M. S. : Faktycznie bardzo dawno tego Chóru nie było i wystąpił chyba tylko dwa razy w całej historii Festiwalu jeszcze za czasów pani Urszuli Jeczeń – Biskupskiej. Godzi się, aby Chór Katedralny wystąpił po latach znowu, tym bardziej, że jest to dla niego także rok szczególny, ponieważ we wrześniu po raz pierwszy odbędzie się w Rzeszowie Kongres Chórów Pueri Cantores. Z całego świata przyjadą zespoły chóralne, a Chór „Pueri Cantores Resivienses” będzie gospodarzem tego Kongresu. Trwają intensywne przygotowania organizacyjne, a także repertuarowe, bo rzeszowski chór chce wypaść jak najlepiej w konfrontacji z innymi zespołami.

Z. S. : Mamy w rękach programy całego Festiwalu, a do rąk słuchaczy, którzy przyjdą na koncert, trafi on dopiero przed koncertami w Bazylice Bernardynów i w Katedrze Rzeszowskiej. Proszę krótko powiedzieć o następnych koncertach.

M. S. : W niedzielę 16 lipca o godzinie 20:00 z recitalem organowym wystąpi pan Bogdan Narloch, który działa w Koszalinie i w  przepięknej Katedrze Koszalińskiej organizuje jeden z najstarszych polskich festiwali organowych. Następnie 23 lipca w jednym z najpiękniejszych polskich kościołów – Kościele św. Krzyża, gdzie są bardzo ciekawe, chociaż w niezbyt dobrym stanie organy (ale rekompensatą będzie wspaniałe wnętrze), po raz pierwszy na naszym festiwalu zagra pan Piotr Rojek – profesor Akademii Muzycznej we Wrocławiu, a na flecie grać będzie pani Edyta Fil – Polka mieszkająca na stałe w Rosji. Jeszcze w Lipcu (29 lipca) będziemy gościć często występującego na naszym Festiwalu pana prof. Andrzeja Chorosińskiego i jego brawurowe wykonania najrozmaitszych transkrypcji, w których się specjalizuje, zawsze pozostają w pamięci słuchaczy. Część utworów wykona wspólnie z basem – panem Marcinem Wolakiem. 30 lipca wystąpi w Katedrze gość z Mediolanu – organista Carlo Tunesi, a 6 sierpnia w tej samej świątyni po raz pierwszy wystąpi na tym Festiwalu pan Witold Zaborny – adiunkt w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Festiwal zakończy się 15 sierpnia w Kościele Wniebowzięcia NMP w Zalesiu, a wystąpią nasi stali goście – organista pan prof. Roman Perucki i jego żona Maria Perucka (skrzypaczka), Chór „La Strada” pod dyrekcją pana Jacka Beresia, a solistą będzie pan Wiesław Siewierski – organista Katedry Rzeszowskiej. W Rzeszowie szykuje się w sumie osiem koncertów do 15 sierpnia. Jarosławskie Opactwo już siedem lat temu zaistniało w kalendarzu naszych koncertów. Jest to przepiękne miejsce zwane nawet polskim  Carcassonne, bowiem jest to warowne Opactwo okolone murami z basztami strzelniczymi i z pięknym, niedużym kościołem pod wezwaniem św. Mikołaja i św. Stanisława Biskupa. Warto zaznaczyć, że całe wyposażenie tego kościoła, łącznie z organami, zostało przeniesione z Kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa z Przemyśla, który to kościół został przekazany na katedrę obrządku grekokatolickiego. W Jarosławskim Opactwie zaplanowane zostały cztery koncerty : 8 i 15 lipca powtórzone zostaną koncerty, które odbędą się w Rzeszowie, zaś 29 lipca z recitalem wystąpi pan Jan Szydło – organista łańcuckiej Fary i dyrektor Szkoły Muzycznej i na zakończenie wystąpi pan Mateusz Rzewuski - młody polski organista, absolwent Hochschule für Musik w Lubece, a tydzień temu został zwycięzcą I Międzynarodowego Konkursu Organowego , który odbył się na organach Filharmonii i Opery Podlaskiej w Białymstoku.                                     Zostały jeszcze zaplanowane dwa koncerty w Starej Wsi w Bazylice Jezuitów. Tam trzy lata temu zostały oddane do użytku nowe organy – jest to mechaniczny, neobarokowy instrument. Zobaczymy jak sprawdzi się podczas koncertów w tym pięknym miejscu.

Z. S. : Wakacje pewnie będą pracowite, wypełnione koncertami.

M. S. : Będę miał jeszcze trochę innych obowiązków. Kilka miesięcy temu otworzył się w mojej działalności nowy nurt – zostałem obdarowany kilkoma recenzjami w przewodach habilitacyjnych i doktorskich. Bardzo mnie te nowe obowiązki wciągnęły. Dostaję do oglądu dokumentację osób, których nazwiska znam z działalności organowej i mogę dowiedzieć się jak dokładnie przebiega ich działalność koncertowa. Otrzymuję do zrecenzowania bardzo ciekawie napisane wykłady habilitacyjne i prace doktorskie. Dzięki temu także sam się dużo uczę – szczególnie czytając rozprawy doktorskie bardzo dobrze napisane.

Tak jak pani powiedziała lato, a właściwie cztery miesiące : czerwiec, lipiec, sierpień i wrzesień to bardzo pracowity czas dla organistów. Bardzo się cieszę, że tych spotkań z instrumentami reprezentującymi różne style i epoki – począwszy od jednych z najstarszych w Polsce organów w Kazimierzu Dolnym, poprzez instrumenty baroku jak chociażby organy we Fromborku, następnie instrumenty romantyzujące jak w Katedrze w Koszalinie czy Święty Krzyż gdzie zagram po raz pierwszy. Najbliższe miesiące będą wypełnione intensywną pracą.

Dzisiaj zapraszam do Bazyliki Ojców Bernardynów w Rzeszowie o 19:30, a jutro do Katedry Rzeszowskiej o godzinie 20:00.

Z dr hab. Markiem Stefańskim - Dyrektorem Festiwalu "Wieczory Muzyki Organowej i Kameralnej w Katedrze i Kościołach Rzeszowa" rozmawiała Zofia Stopińska 1 lipca 2017 roku.

Rozpoczynają się 43. Kursy Muzyczne w Łańcucie

Zofia Stopińska : Uroczystym koncertem 1 lipca o godz.19:00  w Filharmonii Podkarpackiej rozpoczną się 43. Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie. O tym wydarzeniu, a także o przebiegu Kursów mówi pan Krzysztof Szczepaniak – prezes Stowarzyszenia Międzynarodowe Kursy Muzyczne im. Zenona Brzewskiego w Łańcucie.

Krzysztof Szczepaniak: Po raz 43. Spotkamy się w Filharmonii Podkarpackiej ze znakomitą Orkiestrą tej Filharmonii, która będzie towarzyszyła solistom – uczestnikom naszych Kursów, laureatom międzynarodowych konkursów, którzy mimo młodego wieku mają na swoim koncie pewne osiągnięcia. Chcemy ich tym koncertem także promować i jednocześnie pokazywać pozostałym uczestnikom kursu, jaka powinna być droga uczestnika naszych Kursów, młodego artysty z ambicjami, ale przede wszystkim z predyspozycjami. Występ tych młodych artystów z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej inauguruje tegoroczną edycję Kursów i jestem przekonany, że będzie wspaniałym wydarzeniem, bo w programie znajdą się fragmenty koncertów d-moll i fis-moll – Henryka Wieniawskiego w wykonaniu Marty Gębskiej i Wiktora Dziedzica, oraz Rapsodia węgierska - Davida Poppera w wykonaniu Wojciecha Bafeltowskiego znakomitego wiolonczelisty warszawskiego. Dyrygował będzie Ruben Silva.

Z. S. : W Łańcucie już trwają przygotowania do tego wielkiego, trwającego miesiąc wydarzenia, a pierwsze zajęcia odbędą się już 1 lipca. Młodzi wioliniści w zależności od wieku i zainteresowań  mogą uczestniczyć w różnych kursach.

K. Sz. : Oczywiście, prace organizacyjne trwają już od kilku dni. Szkoła Muzyczna w Łańcucie już jest zdominowana przez pracowników Kursów Muzycznych.   1 lipca od rana będzie rejestracja i przydział do profesorów oraz pierwsze spotkania w klasach i ustalenia planu zajęć.  Nasza oferta jest bardzo bogata, bo oprócz zajęć indywidualnych oferujemy im także zajęcia w orkiestrze kursowej, w zespołach kameralnych, zajęcia z kształcenia słuchu, wykłady teoretyczne prowadzone m.in. przez znakomitego  krytyka muzycznego Józefa Kańskiego, zajęcia teoretyczne dla nauczycieli, rodziców, ale także i studentów – prowadzone przez poszczególnych pedagogów z zakresu bardzo szczegółowej metodyki. Najmłodsi mogą spotykać się z panią Dorotą Obijalską – znakomitą pedagog, która specjalizuje się w nauczaniu małych dzieci i jest jednocześnie kompozytorem wielu utworów, które te dzieci grają, aż po zajęcia w klasach mistrzowskich na przykład u  prof. Edwarda Zienkowskiego z Wiednia z uczestnikami, którzy przygotowują się do konkursów międzynarodowych i reprezentują już „wyższą szkołę jazdy”. Trzeba także wspomnieć o kursie metodycznym dla pedagogów szkół muzycznych oraz studentów kierunku pedagogika muzyczna. Koszty dydaktyczne kursu metodycznego pokrywa Centrum Edukacji Artystycznej.

Z. S. : Na Międzynarodowe Kursy Muzyczne do Łańcuta przyjeżdżają od lat znakomici wirtuozi i pedagodzy – przeważnie co roku ci sami, ale prawie każdego roku ktoś nowy dołącza do tego grona.

K. Sz. Jest to naturalne i oczywiste. Ja w czasie mojej kilkudziesięcioletniej pracy w czasie Kursów mam przyjemność, bo to jest duża przyjemność, obserwować jak z małego uczestnika wyrasta znakomity artysta, dzisiaj uznawany, szanowany pedagog, który podejmuje zajęcia na naszych Kursach. Wymienię  Janusza Wawrowskiego – malutki chłopaczek przyjechał z rodzicami kilkanaście lat temu i rozpoczynał tutaj swoją przygodę edukacyjną. Dzisiaj jest znakomitym artystą nie tylko polskich scen i pedagogiem. Natan Dondalski, który po raz pierwszy pojawi się na naszych kursach jako pedagog, ale swego czasu był objawieniem wśród uczniów polskich szkół artystycznych. Podobnie Agnieszka Marucha, która w tym roku po raz drugi się pojawi jako pedagog. Prof. Tomasz Strahl także kiedyś zaczynał spotkania z łańcuckimi Kursami jako uczeń, a dzisiaj jest już dziekanem szacownego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i jedną z najwybitniejszych postaci w światowej wiolinistyce. Można by było jeszcze wymienić  sporo nazwisk.

Z. S. : Niedawno, bo  25 czerwca miałam przyjemność rozmawiać z panem Rafałem Zambrzyckim, było to w Mielcu na inauguracji Festiwalu Muzycznego. Jako dziecko także przyjeżdżał do Łańcuta, a aktualnie występuje jako solista, jest koncertmistrzem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach i prowadzi tam także Orkiestrę Smyczkową. Pan Rafał Zambrzycki także miło wspominał te czasy, kiedy jako bardzo młody człowiek doskonalił swoje umiejętności na łańcuckich Kursach u znakomitych pedagogów. Wspominał jak ćwiczył w parku w cieniu drzew, grał na popisach klasowych i występował jako reprezentant klasy w Sali Balowej Zamku w Łańcucie. Nic się nie zmieniło. W lipcu w Łańcucie wszędzie rozbrzmiewa muzyka.

K. Sz. : Rozpocznę od wątku, który Pani zasygnalizowała. Od czasu do czasu wydajemy dość opasłe wydawnictwa, w których odnotowujemy wszystkich uczestników naszych Kursów. Jeśli ktoś przeczyta z uwagą te nazwiska, to znajdzie niezwykłą plejadę – od wielkich nazwisk polskiej estrady muzyki klasycznej, aż po na przykład Piotra Rubika, który też był uczestnikiem naszych Kursów, prawie cały kwartet Grupy MoCarta przewinął się przez nasze Kursy, trudno mi w tej chwili wymienić więcej nazwisk, ale są to często zaskakujące nazwiska, a my mamy tę satysfakcję, że dzisiaj wszystkie renomowane, szacowne orkiestry polskie i zagraniczne mają łańcucki ślad.

Z. S. : Czy także w tym roku możemy zaprosić mieszkańców Łańcuta, Rzeszowa i turystów na wieczorne koncerty do Sali Balowej?

K. Sz. : Przede wszystkim zapraszamy wszystkich 1 lipca o 19:00 do Filharmonii Podkarpackiej na Koncert Inauguracyjny, a następnie codziennie do Sali Balowej łańcuckiego Zamku, gdzie zawsze o godzinie 19. prezentować się będą pedagodzy i najbardziej utalentowani uczestnicy naszych Kursów, zaproszeni przez pedagogów do swojego koncertu. Nie przewidujemy recitali uczestników w Sali Balowej. Uczestnicy mają swoje koncerty klasowe w Kasynie Urzędniczym albo w Szkole Muzycznej. Sala Balowa zarezerwowana jest dla wybitnych mistrzów i pedagogów naszych Kursów, ale pedagodzy mogą zaprosić wyróżniających się uczniów do towarzyszenia im w czasie recitalu i to też jest formą promocji tych młodych ludzi. W drugim turnusie już dzisiaj mamy zapełniony kalendarz i codziennie będą te koncerty, natomiast w pierwszym turnusie jest mniejsza ilość pedagogów grających i  może się zdarzyć taka sytuacja, że czasem koncertu nie będzie, ale takich dni będzie niewiele.

Turnusy kursowe odbywają się zawsze od 1 do 13  i od 14 do 27 lipca – bez względu na to jaki to jest dzień tygodnia. Nasze terminy są stałe.

W tej chwili mamy już ponad 400 zgłoszeń uczestników grających. Proszę do tego doliczyć osoby towarzyszące, opiekunów, rodziców, nauczycieli. W lipcu Łańcut ma około tysiąc mieszkańców więcej, w porównaniu z innymi miesiącami w roku. Te tysiąc osób żyje tu, chodzi do sklepów, korzysta z usług, zwiedza ciekawe obiekty.

Z panem Krzysztofem Szczepaniakiem - prezesem Stowarzyszenia Międzynarodowe Kursy Muzyczne w Łańcucie rozmawiała Zofia Stopińska 29 czerwca 2017 roku.

Mistrzowski recital prof Józefa Serafina w Bazylice Leżajskiej

Zofia Stopińska : Z panem prof. Józefem Serafinem – dyrektorem artystycznym Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej Leżajsk 2017 rozmawiamy przed czwartym koncertem tegorocznej edycji. Pierwsze koncerty odbywały się codziennie ( 16 – 19 czerwca), a kolejne będą już w poniedziałki do 31 lipca.

Józef Serafin : Faktycznie w tym roku Festiwal kończy się w ostatnim dniu lipca, ale uwzględniając stałą ilość koncertów, ten pierwszy blok złożony z czterech koncertów, powoduje, że kończymy nieco wcześniej. Zwykle koncerty odbywały się do połowy sierpnia.

Z. S. : Podczas wszystkich koncertów, które odbywają się w Bazylice zabrzmią słynne leżajskie organy. Zaprosił Pan znakomitych organistów spośród których połowa to młodzi artyści mający na swoim koncie znaczące osiągnięcia, a druga połowa to wspaniali, uznani mistrzowie  gry organowej.

J. S. : Myślę, że tych młodych także możemy nazwać już mistrzami, bo oni już także są  zdolni do kreacji mistrzowskich. Młodzi organiści, którzy występują w Leżajsku, to najczęściej nasi absolwenci, a czasem jeszcze nawet studenci, tutaj wiek nie gra roli – liczą się umiejętności, talent, zdolność do udźwignięcia takiej odpowiedzialności, jaką jest występ na tym Festiwalu i to dotychczas udawało się w stu procentach. Nie znaczy to, że ta druga połowa to wyłącznie starzy organiści (śmiech…). Rozpiętość wieku w tym roku jest dosyć duża, a najlepszym tego dowodem jestem ja sam.

Z. S. : Będziemy mieć w tym roku koncert, podczas którego zabrzmią  dwa instrumenty.

J. S. : Będzie taki koncert, ale to się już podczas festiwalu zdarzało – występowały duety organowe. Na organach można z powodzeniem grać także na cztery ręce, a nawet i na cztery nogi. Granie na dwóch instrumentach sprawia pewną trudność ze względu na odległość i brak komunikacji. Pod tym względem, w Bazylice Leżajskiej nasze doświadczenia sięgają dawnych czasów, kiedy odbywały się nagrania w których duety organowe były utrwalane przy użyciu bocznych instrumentów i wówczas odległość była ogromna. Była kiedyś nagrywana część utworu Tadeusza Mahla skomponowanego na troje organów. Nawet jeżeli nie uda się uzyskać w przypadku korzystania z dwóch czy trzech instrumentów idealnego zgrania, to wydaje mi się, że sam efekt wart jest tego, żeby takie ryzyko podjąć i w tym roku będziemy mieć międzynarodowy duet podczas koncertu, który odbędzie się 10 lipca. Wystąpi polska organistka - Łodzianka, która aktualnie przebywa w Arizonie i tam założyła rodzinę oraz Litwinka. Artystki poznały się podczas Festiwalu, który odbywa się w Sejnach i bywają na nich utalentowani młodzi organiści z Polski a także przyjeżdża młodzież z Litwy.

Z. S. : Wystąpią w tym roku podczas Festiwalu w Leżajsku młode organistki z Litwy i Rosji. Czy wie Pan jak dużo jest klas organów na akademiach muzycznych w tych krajach?

J. S. : Za naszą północną granicą, czyli na Litwie – jeszcze za czasów Związku Radzieckiego miała ten przywilej, że na Akademii Muzycznej w Wilnie, była jedyna w całym Związku Radzieckim klasa organów, którą prowadził żyjący jeszcze prof. Leopoldas Digris. Grało się na organach także w słynnych konserwatoriach w Moskwie i Leningradzie (dzisiaj w Petersburgu), ale tam grali na organach niektórzy pianiści. Można było zająć się organami jeśli ktoś był świetnym pianistą, co pod wieloma względami ułatwiało grę na organach. Nie były tam jednak organy tak dowartościowane, jak w Akademii Muzycznej w Wilnie.

Z. S. : Słyszałam, że na koncerty organowe w Rosji przychodzą tłumy.

J. S. : Mogę na to odpowiedzieć tylko tak , że w czasach Związku Radzieckiego na koncerty organowe przychodziły rzeczywiście tłumy. Wówczas bardzo często tam występowałem. Po rozpadzie Zawiązku Radzieckiego oczywiście koncerty organowe odbywają się tam dalej i także cieszą się powodzeniem, bo jest to instrument, który zawsze przyciągał rosyjską publiczność, która jest jedną z najlepszych na świecie.

Z. S. : Pana działalność toczy się w bardzo odległych miejscach w Polsce. Ma Pan klasy organów  w Akademii Muzycznej w Krakowie i na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, jest Pan także dyrektorem artystycznym festiwali muzyki organowej i kameralnej w Leżajsku, Kamieniu Pomorskim i w Sejnach.

J. S. : Faktycznie sprawuję pieczę artystyczną nad festiwalami w Kamieniu Pomorskim, Sejnach i w Leżajsku i jestem w tych miastach każdego roku niejeden raz. Odnośnie działalności pedagogicznej, to ona ze względu na istniejące przepisy, w  związku z moim wiekiem jest już mocno zredukowana, ale poza Warszawą i Krakowem mam aktualnie jeszcze Gdańsk. Trudno powiedzieć, bo to tylko Pan Bóg wie, jak długo będę mógł to jeszcze kontynuować.

Z. S. : Do niedawna mówiło się, że prof. Józef Serafin całe lato spędza na podróżach koncertowych – jak wyjeżdża z domu na początku lata, to powraca kiedy już jesień zaczyna królować.

J. S. : To też już jest przeszłość. W tej chwili mieszkam nie tylko w Warszawie, bo mam także mieszkanie w Gdyni, która nie jest może miejscowością stricte wczasową, ale są tam bardzo ładne miejsca, gdzie można spędzić lato i wypocząć w formie bardziej wczasowej. Na szczęście już nie „szaleję” tak już z tą działalnością koncertową w okresie letnim, chociaż każdy organista latem koncertuje najczęściej.

Z. S. : Dzisiaj w Leżajsku usłyszymy tylko największy instrument?

J. S. : Ze względu na program koncentruję się wyłącznie na największych organach. Zawsze z upodobaniem starałem się pokazywać dwa mniejsze instrumenty, ale po wczorajszej próbie doszedłem do wniosku, że Preludium i fuga e-moll – Nicolausa Bruhnsa, Trzy preludia chorałowe – Jana Sebastiana Bacha i I część Symfonii organowej op. 45 – Feliksa Nowowiejskiego, najlepiej zabrzmią na dużych organach Leżajskiej Bazyliki. Chcę podkreślić, że utwory organowe Feliksa Nowowiejskiego z pewnością nie były komponowane z myślą o takim instrumencie, który mamy w Leżajsku, ale chciałem podkreślić, że w ubiegłym roku minęła 70-ta rocznica śmierci, a w bieżącym roku przypada 140-ta rocznica urodzin Feliksa Nowowiejskiego. Z tej okazji odbędzie się we wrześniu kolejny konkurs w Poznaniu a w Gdańsku tamtejsi organiści nagrywają wszystkie symfonie organowe Nowowiejskiego. Po raz pierwszy w Polsce nagrywany jest komplet symfonii organowych tego kompozytora. Znam niemieckiego organistę, który gra wszystkie symfonie Nowowiejskiego, ale nie wiem, czy je nagrał.

Z. S. : Z Leżajskiem czuje się Pan związany od wielu lat i chętnie Pan tutaj przyjeżdża.

J. S. : Naturalnie, przyjeżdżam tutaj z wielką radością – m.in. dlatego, że moje związki z Leżajskiem trwają już prawie 50 lat i sięgają czasów, kiedy tutaj nagrywało się płyty winylowe, które w tej chwili wróciły do łask. W tym czasie koncerty organowe w Bazylice Leżajskiej odbywały się sporadycznie, natomiast było wiele nagrań. W tej chwili nagrań robi się mało, ale cała dyskografia zarejestrowana tutaj jest bardzo duża.

Z prof. Józefem Serafinem – dyrektorem artystycznym XXVI Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej Leżajsk 2017 – rozmawiałam 19 czerwca 2017 roku.

Po wyśmienitym recitalu podczas którego mistrz Józef Serafin pokazał nam wiele walorów największych organów Bazyliki Leżajskiej, znajdujących się w nawie środkowej, w części kameralnej wystąpił z bardzo różnorodnym programem Zespół instrumentów dętych blaszanych Poznań Brass.

Dzisiaj (26 czerwca 2017r.) o godz. 19.00 rozpocznie się koncert podczas którego wystąpią czeski organista Michał Novenko i polska sopranista Magdalena Witczak.

W ramach XXVI Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej grupa leżajskich fotografików tj. Anna Węglarz, Ryszard Weglarz, Mieczysław Wroński oraz Wacław Padowski, prezentują wystawę fotograficzną "Symbole wiary". Jest to kolejna wystawa o tematyce sakralnej, której celem jest pokazanie symboli chrześcijaństwa występujących w naszym otoczeniu.

Jak podkreślają autorzy zdjęć: "Chcemy zwrócić uwagę na ich piękno oraz tajemniczość. Różnorodnością prezentowanych fotografii pragniemy wzbudzić zainteresowanie odbiorcy, nad ich znaczeniem oraz genezą powstania. Symbol jest związany z sacrum i sprawia, że człowiek przybliża się do głębokich znaczeń związanych z sensem jego obecności w świecie. Zmusza do myślenia i nie może być obojętny dla nas". Wystawa czynna jest godzinę przed każdym koncertem festiwalowym w pomieszczeniach Muzeum Prowincji Ojców Bernardynów w Leżajsku.

Chór Łańcuckiej Fary ukończył 35 lat

10 czerwca 2017 roku 35-lecie działalności obchodził Chór Łańcuckiej Fary. Jubileusz rozpoczęła Msza św. w intencji członków i opiekunów Chóru, a później odbył się uroczysty koncert zatytułowany „W hołdzie Maryi”.  Chórem Łańcuckiej Fary dyrygował Michał Horodecki, przy organach zasiadł Jan Szydło, a o historii i dokonaniach Chóru a także o wykonywanych utworach bardzo interesująco mówił Krzysztof Szczepaniak. Licznie zgromadzona publiczność wysłuchała kilkunastu pięknych,  znakomicie wykonanych, chociaż trudnych utworów. Chór popisał się pięknym śpiewem i niezwykłą muzykalnością, podziwialiśmy także kunszt dyrygenta Michała Horodeckiego i wykonującego partie organowe Jana Szydło. Ponieważ założycielem chóru był 35 lat temu pan Jan Szydło – organista łańcuckiej Fary, a także dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie, poprosiłam aby opowiedział o historii Chóru, ponieważ  na początku lat 80-tych ubiegłego wieku działało mało chórów parafialnych i nie były to łatwe czasy.

Jan Szydło : Ma pani rację, to były trudne lata i chórów nie było za dużo, ale mieliśmy wielką motywację, aby w 1982 roku założyć chór i pracować z nim wytrwale dlatego, że w 1979 roku rozpoczęły się pielgrzymki Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski i chóry uczestniczyły w uświetnianiu liturgii podczas tych pielgrzymek. Powstawał duży ponad 100-osobowy chór i wszystkie chóry, które reprezentowały odpowiedni poziom, śpiewały razem. To była dla nas wielka mobilizacja do intensywnej pracy, do rozwijania się, do ćwiczenia. Chór także powiększył się, bo dołączyło do nas sporo osób. Z jednej strony – tak jak pani mówiła – czasy były trudne, bo początek naszej działalności, to lata stanu wojennego i wiadomo było jaka była sytuacja w Polsce, ale  z drugiej strony jakby na przekór trudnej sytuacji gospodarczej i politycznej – prężnie rozwijaliśmy się. Podobnie było z innymi chórami, bo powstało ich sporo w latach 80-tych XX wieku. Wszystkie chciały uczestniczyć w uroczystościach związanych z pielgrzymkami Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski.

Zofia Stopińska : Ile osób śpiewało w pierwszym składzie Chóru?

J. Sz. : Początkowo Chór Kameralny Łańcuckiej Fary (bo to pierwsza nazwa naszego zespołu) był mały, na pierwsze próby przyszło 15 osób, ale wkrótce skład powiększył się do 20, później do 22 osób. Wszyscy byli młodzi – najstarsza osoba nie przekroczyła 25 roku życia i przeważnie byli to absolwenci Szkoły Muzycznej w Łańcucie albo osoby mające szczególne predyspozycje do śpiewu. Prowadziłem ten chór sam i miałem jedynie duchowych pomocników w osobach księży wikariuszy i sióstr zakonnych. Jedna z sióstr – śp. siostra Honoria Pasionek, bardzo mi pomogła w tworzeniu chóru, bo miała bardzo dobry kontakt z młodzieżą, a ja jeszcze nie uczyłem wówczas w szkole i jej pomoc była nie do przecenienia. Zaczęliśmy od pracy nad muzyką towarzyszącą liturgii. Zanim pojawili się panowie, była to właściwie dziewczęca schola. Nie trwało to nawet pół roku, pozyskaliśmy męskie głosy, przekonałem członków zespołu do bardziej ambitnego repertuaru i zaczęliśmy śpiewać utwory czterogłosowe. Wkrótce przygotowywaliśmy się do Przeglądów Chórów w Rzeszowie, które wyłaniały chóry do uświetniania pielgrzymek Ojca Świętego. Były trzy przeglądy i za każdym razem zdobywaliśmy wyróżnienie, co było dla nas dużym osiągnięciem, bo byliśmy jedynym chórem, który trzykrotnie zdobył takie wyróżnienie. Wśród Jurorów, którzy słuchali chórów były takie znakomitości jak : ks. prof. Jan Chwałek z KUL-u czy pan prof. Feliks Rączkowski z Akademii Muzycznej w Warszawie. Te wyróżnienia były wielką motywacją do pracy dla chórzystów i zarazem nagrodą za tę społeczną pracę, za poświęcone godziny i przygotowanie trudnych utworów. Już w pierwszym przeglądzie śpiewaliśmy „Zdrowaś Mario” i motet „Chwalcie Pana” – Stanisława Moniuszki, „Ave Maria” – Jacoba Arcadelta było utworem obowiązkowym dla wszystkich chórów i „Tota Pulchra” – Grzegorza Gerwazego Gorczyckiego. To bardzo trudny utwór i nawet jurorzy dziwili się, że tak młody zespół dobrze go wykonał – nawet prof. Feliks Rączkowski powiedział, że jesteśmy amatorskim chórem, a osiągnęliśmy brzmienie chóru profesjonalnego. Takie były początki.

Później młodzież dorastała, niektórzy podjęli studia, dziewczyny wyszły za mąż i miały trudności ze znalezieniem czasu, chórzystów ubywało, a rzadko pojawiali się nowi. Czasy także zmieniły się na lepsze i coraz więcej było elementów, które odciągały ludzi od takiej pracy, bo dawały możliwość realizacji się w różnych formach. Nastąpił w końcu taki moment, kiedy działalność chóru trzeba było zawiesić, chociaż przez cały czas utrzymywałem kontakt z chórzystami, którzy mieszkali w Łańcucie – spotykaliśmy się , rozmawialiśmy i często ze wzruszeniem wspominaliśmy czas spędzony na wspólnych próbach i koncertach.

Z. S. : Pewnie Pan cały czas myślał o reaktywowaniu zespołu.

J. Sz. : Oczywiście i stąd w pierwszych latach XXI wieku, wspólnie z ks. Markiem Cecułą , który był wikariuszem w Parafii p.w. św. Stanisława Biskupa (jest to człowiek, który bardzo interesuje się muzyką i gra od najmłodszych lat, bo jego ojciec był organistą), postanowiliśmy reaktywować chór. Już na pierwszych próbach było po kilkanaście osób i z czasem przybywało nowych członków. Postanowiliśmy rozpocząć od łatwego repertuaru, chórzyści zdobywali umiejętności i po pewnym czasie można było „pójść na głęboką wodę”, przekonać wszystkich, że ta trudna muzyka jest wartościowa i piękna, a satysfakcja z dobrego jej wykonania jest ogromna.

Z. S. : Kiedy rozpoczął współpracę z Chórem Łańcuckiej Fary pan Michał Horodecki?

J. Sz. : Wkrótce po reaktywacji, chyba po roku działalności, poprosiłem do współpracy pana Michała Horodeckiego – nauczyciela Szkoły Muzycznej w Łańcucie i wspólnie zaczęliśmy prowadzić ten zespół. Michał będąc absolwentem Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego  i Wydziału Wychowania Muzycznego Akademii Muzycznej w Krakowie, był dobrze przygotowany do dyrygowania chórem, a do tego zawsze interesował się chóralistyką i sam kiedyś będąc studentem śpiewał w Chórze Kameralnym prof. Marty Wierzbieniec. Stąd znał doskonale repertuar, a do tego ciągle rozwijał swoje umiejętności biorąc udział w różnych seminariach i warsztatach chóralnych. Ma ogromną wiedzę z dziedziny emisji głosu i jego praca z zespołem łańcuckim przynosiła rezultaty. Trwa to do tej pory, chociaż nie bez trudności, bo wiadomo, że w naszych czasach życie nabrało ogromnego tempa i nie zawsze chórzyści mogą regularnie przychodzić na próby. Udaje nam się jednak tak pracować, że zespół przez cały czas się rozwija. Dosyć często zapraszamy specjalistów w dziedzinie chóralistyki, profesorów akademii muzycznych do współpracy, organizujemy obozy kondycyjne dla członków chóru, czy warsztaty przed konkursami. Ostatnio trzykrotnie zapraszaliśmy panią prof. Elżbietę Wtorkowską i pracowała z naszym Chórem.

Z. S. : Rezultaty systematycznej pracy są. Jestem rodzinnie związana z Łańcutem, często bywam w tym mieście i słyszę o sukcesach Chóru Łańcuckiej Fary, a nawet byłam na kilku konkursach na Podkarpaciu, które wygraliście. Pozwolę sobie wymienić wygrane konkursy: I miejsce a XV Ogólnopolskim Festiwalu Kolęd i Pastorałek w Będzinie ( 2009), I miejsce i Złota struna w XII Małopolskim Konkursie Chórów „O złotą strunę” (2010), I miejsce w VII Ogólnopolskim Przeglądzie Chórów Kościelnych Pieśni Pokutnej i Pasyjnej Metropolii Górnośląskiej w Żorach (2011), I miejsce w XXI  Myślenickim Festiwalu Pieśni Chóralnej „ Kolędy i Pastorałki” (2012), „Złota struna” w XV Małopolskim Konkursie Chórów „O Złotą Strunę” (2013), I miejsce w kategorii chórów mieszanych w XVII Międzynarodowym Festiwalu Pieśni Religijnej „Cantate Deo” i nagroda specjalna dla najlepszego dyrygenta festiwalu (2013), Grand Prix w IX Podkarpackim Przeglądzie Chórów Pieśni Pasyjne w Radymnie (2015), I miejsce na V Regionalnym Przeglądzie chórów Pieśni Maryjne w Lubaczowie ( 2016). Wymieniłam tylko najwyższe laury, sukcesów było więcej.

J. Sz. : To wszystko wynika z pasji chórzystów, którzy mają wielkie wymagania wobec siebie, to jest także pasja Michała Horodeckiego, który jest wymagającym chórmistrzem, świetnie dyrygującym i niezwykle konsekwentnym w czasie pracy z chórem. Jest osobą bardzo życzliwą i dobrym organizatorem – szczególnie w czasie wyjazdów na różne konkursy i koncerty. Staram się mu pomagać, bo ten Chór jest moim „dzieckiem”, ale wiadomo, że na konkursy najczęściej nie mogę jeździć z racji moich obowiązków w Szkole Muzycznej I stopnia, w Szkole Muzycznej II stopnia oraz pracy w kościele. Nie mogę sobie pozwolić na wyjazdy w soboty i niedziele, a najczęściej wówczas  odbywają się konkursy i koncerty. Dlatego Michał przejął dyrygowanie i wszyscy się już przyzwyczaili do jego ręki.

Z. S. : Wszyscy, którzy tworzą chór muszą się w nim czuć dobrze, musi panować dobra atmosfera podczas prób i wyjazdów. Jak wspomniał podczas koncertu jubileuszowego pan Krzysztof Szczepaniak – było sporo chóralnych małżeństw.

J. Sz. : W czasie tych 35 lat wiele osób zawarło związki małżeńskie, niektórzy już nie śpiewają, ale w chórze się poznali i wybrali wspólną drogę na resztę życia. Małżeństw mamy sporo, zdarza się, że śpiewają całe rodziny – wymienię tylko rodzinę Pelców - 5 osób śpiewa w chórze, a szósta – Agnieszka jest studentką  Akademii Muzycznej w Krakowie, ale jak na kilka dni przyjeżdża do Łańcuta, to przychodzi na próby i występuje z nami. Chórzyści także przyjaźnią się, bo wspólna praca, występy, wyjazdy na konkursy integrują zespół. Tylko skonsolidowany zespół może odnosić sukcesy.

Z. S. : Jesteście otwarci na rozwój Chóru i chętnie przyjmiecie nowych członków.

J. Sz. : Nawet bardzo chętnie. Próby mamy zawsze we wtorki i czwartki o 19:00. Serdecznie zapraszamy chętnych. Wprawdzie każdego czeka małe przesłuchanie, bo musimy sprawdzić predyspozycje głosowe, ale proszę się nie obawiać, nie robimy tego w formie jakiegoś poważnego egzaminu, a jedynie sprawdzamy możliwości, aby zdecydować w jakim głosie ta nowa osoba będzie śpiewać. Zapraszamy serdecznie nowych chętnych, zwłaszcza młodych ludzi. Śpiewanie w chórze , udział w konkursach sprawia wiele przyjemności i satysfakcji.

Rozmowa z panem Janem Szydło – założycielem Chóru Łańcuckiej Fary, organistą Kościoła Farnego w Łańcucie, dyrektorem Państwowej Szkoły I stopnia im. Teodora Leszetyckiego w Łańcucie i Szkoły Muzycznej II stopnia działającej przy Łańcuckim Towarzystwie Muzycznym, pod skrzydłami którego działa także Chór, rozmawiałam 22 czerwca 2017 roku.

Wracając do bardzo gorąco przyjętego przez publiczność koncertu, który odbył się z okazji 35-lecia Chóru Łańcuckiej Fary, pragnę podkreślić, że zespół ten w pełni na takie przyjęcie zasłużył, prezentując się w bardzo trudnym repertuarze a cappella ( m.in. „Ave Maria” – T. L. de Victoria, „Ave Maris Stella” – E. Griega, „Alleluja” – R. Twardowskiego, czy „Zdrowaś Królewno Wyborna” – A. Koszewskiego). Ręce same składały się do braw po wykonaniu utworów z towarzyszeniem organów na których grał Jan Szydło, a były to: „Pozdrowienie anielskie” – S. Moniuszki, „Ave Verum” – Ch. Gounoda, "Domine non secundum” – C. Francka. Na  finał planowanej części koncertu zabrzmiał wzruszający utwór W. A. Mozarta – „Sancta Maria , mater Dei”, który Chór Łańcuckiej Fary wykonał z towarzyszeniem zespołu smyczkowego w składzie: Regina Szlachta, Sylwia Barcikowska, Mirosława Wojturska, Maria Skupniewicz, Anna Stopińska – Paja i Anna Naściszewska, oraz organów przy których zasiadł Jan Szydło. Tekst utworu bardzo dobrze wpisał się  jako hołd , w tytuł koncertu „W  hołdzie Maryi”. W polskim tłumaczeniu są to następujące słowa:

Święta Mario Matko Boża

Tobie wszystko zawdzięczam,

lecz od tej godziny

szczególnie siebie

Tobie zawierzam,

Ciebie wybieram za patronkę,

Ciebie za wybawicielkę.

Twoja cześć i kult

Będą w moim sercu wiecznie

I tego się nigdy nie wyrzeknę

i nie zniosę nigdy,

aby przez moich poddanych

miały być słowem

lub czynem znieważone.

Święta Mario, Ty przyjmij mnie

Do Twych nóg upadłego.

w życiu strzeż

w czasie śmierci broń

Amen.

Koncert był także okazją do przekazania wyrazów uznania artystom za ich wielki wkład w rozwój lokalnej kultury muzycznej. Docenili to gospodarze miasta i powiatu składając na ręce dyrygentów Michała Horodeckiego i Jana Szydło gratulacje i upominki w postaci okolicznościowych grawertonów. Wysoki poziom i sukcesy Chóru Łańcuckiej Fary docenił także Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Piotr Gliński, w imieniu którego dyplom honorowy „Za godną uznania działalność w popularyzowaniu chóralnej twórczości sakralnej oraz aktywizację lokalnej społeczności” przekazał reprezentujący MKiDN i prowadzący koncert pan Krzysztof Szczepaniak. Ośmioro członków chóru uhonorowanych zostało odznakami „Zasłużony dla kultury polskiej”. Do życzeń i gratulacji dołączył się gospodarz łańcuckiej Fary, ks. proboszcz Tadeusz Kocór, który na zakończenie wyraził radość z sukcesów chóru będącego najlepszą wizytówką parafii i miasta.

Pod batutą Bożeny Stasiowskiej - Chrobak

Zofia Stopińska : Poprosiłam dzisiaj o spotkanie panią dr Bożenę Stasiowską-Chrobak – artystkę związaną od lat z Wydziałem Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego, świetną specjalistkę z zakresu dyrygentury chóralnej. Okazja jest szczególna, bo prowadzony przez Panią Chór Wydziału Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego nie tylko często występował z  koncertami. Kilka dni temu dowiedziałam się, że jest już na rynku nowa płyta CD z muzyką Alfreda Schnittke, która nie jest znana szerokiemu gronu melomanów, może dlatego, że utwory tego kompozytora są trudne i wykonawcy rzadko zamieszczają je w programach koncertów. Skąd pomysł nagrania utworów tego kompozytora?

Bożena Stasiowska – Chrobak : Na płycie znajduje się „Requiem” na głosy solo, chór mieszany oraz zespół instrumentalny i Trzy pieśni religijne na chór mieszany. Pyta pani, skąd się wziął pomysł nagrania Requiem Alfreda Schnittke. Pięć lat temu zwróciła się z prośbą do Filharmonii Podkarpackiej Fundacja „Beksiński” o przygotowanie „Requiem” do projektu multimedialnego, w którym ta muzyka towarzyszyłaby obrazom Zdzisława Beksińskiego. Powszechnie wiadomo, że malując swoje obrazy Zdzisław Beksiński słuchał muzyki i były to m.in. utwory Alfreda Schnittke, a po „Requiem” sięgał często. W pierwszej chwili nie rozumiałam wyboru Artysty, ale po pierwszym przesłuchaniu już wiedziałam dlaczego. Muzyka ta zawiera wiele bardzo głębokich i silnych emocji, które w połączniu z obrazami Beksińskiego wywierają niesamowite wrażenie.                                                                                                                                                      Ponieważ prowadzę chór, Filharmonia zwróciła się do mnie z prośbą, abym przygotowała „Requiem” Alfreda Schnittke. Pięć lat temu pierwsze przygotowanie utworu było „drogą przez mękę”, bo jest to naprawdę bardzo trudne dzieło, podobnie jak inne utwory tego kompozytora. W partiach chóru zdarza się często, że na przykład chór czterogłosowy dzieli się i w pewnym momencie tych głosów jest dwanaście, a w dodatku te głosy są przesunięte o sekundę. To bardzo trudne zadanie dla wykonawców nie specjalizujących się w muzyce współczesnej. Za pierwszym razem przygotowanie chóru do koncertu trwało sześć miesięcy – bardzo długo. Dzięki temu doświadczeniu znałam już doskonale utwór i tym razem mogłam przygotować chór w ciągu dwóch miesięcy. To mało czasu, bo przecież pracowałam z chórem akademickim, a nie zawodowym. Jestem jednak zadowolona z końcowego efektu, bo udało nam się osiągnąć smutek i ciemne barwy, którymi „Requiem” jest nasycone, a także pojawiające się przebłyski nadziei.

Z. S. : Osobom, które miały sporadyczne kontakty z muzyką klasyczną może się wydawać, że Alfred Schnittke był Niemcem.

B. S. Ch. : Faktycznie, tak się może wydawać i w rodzinie ojca kompozytora można doszukiwać się korzeni niemieckich, ale Alfred Schnittke żył i działał w Związku Radzieckim, miał ogromne trudności z propagowaniem swojej muzyki i wykonywaniem własnych utworów. Otrzymywał bardzo dużo zamówień ze Stanów Zjednoczonych, gdzie wielokrotnie był zapraszany, ale nie otrzymywał zgody na wyjazdy poza granice Związku Radzieckiego.                                                  Pierwsze wykonanie „Requiem” nie odbyło się pod tym tytułem, a jako muzyka do dramatu Schillera „Don Carlos”, wystawianego na deskach moskiewskiego teatru w 1975 roku. Producent sztuki zażyczył sobie, by sceneria przedstawiała kościół katolicki i to był pretekst do wykonania Requiem – kompozycji religijnej, a wiadomo, że w Związku Radzieckim nurt muzyki religijnej nie był oficjalnie aprobowany. Trzeba jeszcze dodać, że Alfred Schittke skomponował Requiem po śmierci matki i dlatego tyle w nim emocji - żalu, smutku i przygnębienia. Nadzwyczajna jest w tym utworze Lacrimosa, chociaż Lacrimosy we wszystkich znanych mi Requiem są piękne, ale ta Lacrimosa jest inna i kojarzy mi się z wyrazem żałość. Trudno ująć to w słowach – trzeba po prostu posłuchać. Studenci mówili mi, że można posłuchać utworu na stronie wytwórni DUX , bo ta firma jest wydawcą płyty.

Z. S. : Alfred Schnittke  był wielkim orędownikiem chóralnego śpiewu.

B. S. Ch. : Tak, Schnittke skomponował dużo utworów z przeznaczeniem dla chóru i wiele dużych dzieł wokalno – instrumentalnych, w których chór odgrywa najważniejszą rolę. W będącym w kręgu naszych zainteresowań utworze mamy czternaście części, przy czym pierwsza i ostatnia część nazywają się tak samo – Requiem. To jest powtórzenie tej samej części, ale wiadomo, że inne emocje zawiera część I, a zupełnie inne część finałowa.

Z. S. : Udało się Pani zaprosić do wykonania utworu także pięciu znakomitych solistów.

B. S. Ch. : Jestem szczęśliwa, że mogłam współpracować z takimi wspaniałymi śpiewakami. Sopranistka Katarzyna Oleś-Blacha – wspaniała wokalistka, niezwykle profesjonalna i cudowna, ciepła osoba. Monika Korybalska i Agnieszka Kuk – dwie sopranistki śpiewające także świetnie. Olga Maroszek – alt o przepięknej głębi, bardzo rzadko spotyka się głos o takiej barwie i Dominik Sutowicz – tenor, również znakomity. Wszystkim serdecznie dziękujemy za wielkie zaangażowanie, za serce i atmosferę w czasie nagrań. Nagrania trwały dokładnie 21 godzin. Soliści wprawdzie nie musieli przez cały czas być z nami, ale wszystkie partie śpiewali z towarzyszeniem chóru i Zespołu Instrumentalnego Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie. Jestem szczęśliwa, że mogłam pracować z tak znakomitymi muzykami nagrywając swoją pierwszą płytę.

Oprócz Requiem, na płycie są jeszcze trzy pieśni na chór mieszany, które Schnittke nazwał po angielsku „Three Sacred  Songs”. Zastanawialiśmy się długo, czy nazwać je pieśniami sakralnymi i zdecydowaliśmy, że wspólny tytuł będzie „Trzy pieśni religijne”. Te trzy utwory a cappella wydaje się, że są bardzo proste, utrzymane w stylistce rosyjskiej, prawosławnej, ale dla nas Polaków i naszych głosów jest to ogromne wyzwanie. Wprawdzie nasi mężczyźni nie posiadają takich basów jak Rosjanie, ale można powiedzieć, że nagranie jest dobre. Są to przepiękne trzy utwory, które nagraliśmy po raz pierwszy w dziejach fonografii. Kiedyś z prof. Grzegorzem Oliwą szukając w różnych wydawnictwach pieśni Schnittke na chór znaleźliśmy te nuty i utwory znakomicie skomponowały się z Requiem.

Z. S. : W różnych tonacjach brązu utrzymana jest okładka płyty. 

B. S. Ch. : To jest przepiękny obraz Zdzisława Beksińskiego, który znajduje się w Muzeum w Sanoku i firma Dux  otrzymała zgodę na zamieszczenie miniaturowej jego kopii na okładce. Jest na tym obrazie wszystko, o czym mówi Schnittke w Requiem. Na tle tych różnych odcieni brązu widzimy maleńkie światełko nadziei niesione przez człowieka. Pomimo smutku i żalu, którymi przepełnione jest Requiem, jest w tym utworze także chwila nadziei.

Chcę jeszcze podkreślić, że słuchając Requiem Alfreda Schnittke będą państwo zaskoczeni składem zespołu instrumentalnego, bo wśród instrumentów pojawiają się: gitara elektryczna, gitara basowa, ogromna sekcja perkusyjna - trzeba było zaangażować pięciu perkusistów, fortepian, organy, ale jest też trąbka i puzon. Po raz pierwszy spotkałam się z takim składem, a przygotowywałam chóry do wykonania wielu Requiem – skomponowanych w różnych epokach muzycznych.

Z. S. : Nagrania zostały zarejestrowane w Sali Filharmonii Podkarpackiej.

B. S. Ch. : Sala w naszej Filharmonii jest idealna do nagrań. Jest bardzo dobra akustyka i duża scena, co też było ważne, ponieważ uczestniczył w nagraniu bardzo duży chór, złożony z wszystkich studentów Edukacji Artystycznej i Wydziału Instrumentalnego. Ten utwór wymaga potęgi brzmienia, bo jak już wspomniałam, w kilku fragmentach potrzebny jest 12-głosowy chór.

Z. S. : Dużo jest nagrań Requiem Alfreda Schnittke?

B. S. Ch. : Znalazłam trzy nagrania, nie jestem pewna, ale nasze jest chyba czwarte i jest to pierwsze polskie utrwalenie tego utworu. Sięgnęłam po ten utwór i nagrałam tę płytę z myślą o habilitacji, do której się przygotowuję i mam nadzieję, że ocena naszej pracy będzie dobra. Bardzo dziękuję wszystkim artystom uczestniczącym w nagraniu, Dyrekcji Filharmonii Podkarpackiej, Uniwersytetowi Rzeszowskiemu za pomoc finansową, Wydziałowi Muzyki UR i firmie Dux, w której pracują wspaniali profesjonaliści.

Z. S. : Polecamy Państwa uwadze „jeszcze ciepłą” płytę, która ukazała się kilkanaście dni temu. Nagrania zrealizowano w Sali Koncertowej Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie od 14 do 16 marca 2017 r. 

Z dr Bożeną Stasiowską - Chrobak rozmawiała Zofia Stopińska 14 czerwca 2017r. Więcej na temat CD "Alfred Schnittke - REQUIEM" na tym blogu pod "Nowe płyty"

Po wakacjach autorka obiecuje jeszcze jedną rozmowę z tą wspaniałą Artystką na temat pracy naukowo-dydaktycznej na Wydziale Muzyki UR, współpracy z Teatrem "Maska" w Rzeszowie i Filharmonią Podkarpacką.

Pięknym śpiewem podbiła serca przemyskiej publiczności

Zofia Stopińska : Z panią Renatą Johnson – Wojtowicz rozmawiamy po wspaniałym koncercie na Zamku Kazimierzowskim w Przemyślu. Sala wypełniona była po brzegi publicznością. Wszystkie siedzące miejsca zostały zajęte pół godziny przed rozpoczęciem, trudno było policzyć ile osób zdecydowało się wysłuchać koncertu na stojąco. Występ w rodzinnym mieście to dla artysty miłe wydarzenie, ale podobno u siebie najtrudniej stanąć na estradzie.

Renata Johnson – Wojtowicz : Faktycznie, za każdym razem, kiedy w Przemyślu wychodzę na scenę i prezentuję się przed tą wspaniałą publicznością, której część stanowią moi znajomi i rodzina, to zawsze przeżywam dodatkowy stres, bo chcę wypaść jak najlepiej. Powtórzę słowa, które skierowałam kilka minut temu do publiczności – jest to dla mnie ogromna, niesamowita przyjemność, stanąć przed Państwem i zaśpiewać najlepiej jak potrafię.

Z. S. : Naukę śpiewu rozpoczęła Pani w Państwowej Szkole Muzycznej im. Artura Malawskiego w Przemyślu, a kontynuowała ją Pani w Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach uzyskując dyplom w klasie dr. Macieja Bartczaka w 2007 roku. Podczas licznych kursów mistrzowskich doskonaliła Pani swoje umiejętności pod kierunkiem tak znakomitych artystów jak m.in. : Helena Łazarska, Jadwiga Romańska, Ingrid Kremling – Domański, Gabrieli Munari (Conservatorio Rovigio – Włochy) , a także u maestry Jolanty Żmurko. Już w czasie studiów zdobywała Pani pierwsze doświadczenia sceniczne w Operze Śląskiej w Bytomiu i Teatrze Muzycznym w Gliwicach, śpiewając partie solowe m.in. z Małgorzatą Walewską. Współpracowała pani z wieloma znakomitymi dyrygentami – wymienię tylko; Mirosława Jacka Błaszczyka, Jana Wincentego Hawela, Jose Ferreira Lobo, czy Tadeusza Serafina. Nie zerwała Pani kontaktów z Operą Śląską i tamtejszym środowiskiem muzycznym, ale postanowiła Pani wrócić w rodzinne strony i dzięki temu możemy częściej słuchać Pani na Podkarpaciu. Postanowiła Pani także dzielić się swoim doświadczeniem podejmując pracę pedagogiczną.

R. J. W. : Od czterech lat mam przyjemność uczyć w szkole muzycznej na wydziale wokalnym i odnalazłam się w tej pracy. Sprawia mi ona wielką przyjemność, także dlatego, że moi uczniowie często stają w szranki konkursowe i zdobywają znaczące nagrody. Ich sukcesy, są także moimi sukcesami bo świadczą o dobrych efektach pracy pedagogicznej. Uczę na wydziałach wokalnych w dwóch placówkach: w Stalowej Woli i w Krośnie, co ogranicza trochę moją działalność artystyczną, ale utrzymuję kontakt z różnymi ośrodkami muzycznymi, biorę udział w wielu festiwalach, wyjeżdżam na różne trasy koncertowe. Jednak moim miastem, do którego zawsze z wielką radością powracam jest Przemyśl. Po długich trasach koncertowych, czy pobytach w wielkich aglomeracjach, czuję się bardzo zmęczona i potrzebuję spokoju, który odnajduję w Przemyślu. Dobrze mi się tutaj żyje i mieszka – w najbliższej przyszłości nie zamierzam nic zmieniać.

Z. S. : Przekonałam się dzisiaj, że tutejsza publiczność Panią zna, lubi i gorąco oklaskuje, ale trzeba podkreślić, że w Przemyślu na takie przyjęcie trzeba sobie naprawdę zasłużyć, bo tutejsza publiczność jest bardzo wymagająca.

R. J. W. : Ma Pani rację i dlatego nie byłam pewna czy zostanę dobrze przyjęta. Nie występuję tutaj za często. Nie chcę, aby Przemyślanie czytając afisze wzdychali – „oj, znowu pani Johnson”, tylko żeby mówili – „ o! znowu pani Johnson”.  Na scenie Zamku Kazimierzowskiego występowałam dwa lata temu, w ubiegłym roku w Przemyślu uczestniczyłam tylko w dużym koncercie na zakończenie festiwalu „Salezjańskie Lato Muzyczne”. Staram się kochanej przemyskiej publiczności swoją osobą i głosem nie nudzić. W tym także dopatruję się gorącego przyjęcia.

Z. S. : Występowała Pani dzisiaj z Orkiestrą Teatru Narodowego ze Lwowa pod batutą Bogdana Moczurada, który komplementując Pani śpiew powiedział: „…głos pani Johnson, jest jak dobre wino – ciągle lepszy”. Co Pani robi aby ciągle rozwijać swój głos.

R. J. W. :  Był to rzeczywiście przemiły komplement ze strony pana dyrygenta, ale nie ukrywam, że ciągle w siebie inwestuję. Jestem w stałym kontakcie z prof. Dariuszem Grabowskim - jednym z najlepszych profesorów śpiewu solowego w Polsce. Regularnie jeżdżę do niego na lekcje prywatne, kształcę się pod jego okiem i sama słyszę efekty. Partie operowe po które jeszcze do niedawna bałam się sięgnąć, teraz opracowuję bez najmniejszych problemów. Mój głos rozwija się i czuję, że dopiero teraz mogę zacząć prawdziwe śpiewanie, pracować nad partiami solowymi w operach wymagających dużych głosów, bo mój głos jest już na to gotowy. Uważam także, że powinnam jeszcze być pod opieką dobrego profesora, jest mi to potrzebne. Jestem ciągle „głodna wiedzy”, szukam możliwości rozwoju i jeżeli pozwoli mi na to czas, to długo jeszcze będę korzystać z rad mojego maestra.

Z. S. : Czy często musi Pani rezygnować z koncertów, bo wymagają tego obowiązki związane z pracą pedagogiczną?

R. J. W. : To jest dylemat, kiedy muszę być w szkole, bo są na przykład egzaminy i w tym samym czasie mam koncert. Rezygnuję oczywiście z koncertu, ale w najbliższym czasie zamierzam pracować w szkole, chyba, że padnie propozycja z Covent Garden, albo z La Scali - to wówczas moje uczennice wybaczą i zrozumieją ( śmiech).

Z. S. : W czasie wakacji będzie Pani odpoczywać?

R. J. W. : W lipcu będę miała wakacje, ale sierpień będzie już pracowity, bo szykują się występy na festiwalach i kursy wokalne w Czechach, w których będę brała udział.

Z. S. : Wracając do dzisiejszego koncertu – odnoszę wrażenie, że z Orkiestrą Teatru ze Lwowa i z dyrygentem panem Bogdanem Moczuradem, a także z partnerem estradowym – świetnym tenorem Vasylem Ponajdą, już Pani wcześniej występowała, bo bardzo swobodnie czujecie się razem na estradzie.

R. J. W. : Faktycznie. Z panem Vasylem Ponajdą mieliśmy jakiś czas temu jedno tournée, które trwało tydzień. Występowaliśmy w różnych polskich miastach, każdego dnia w innym. Natomiast z Orkiestrą Teatru ze Lwowa miałam przyjemność występować po raz drugi na Zamku Kazimierzowskim. To są wspaniali ludzie, świetni muzycy i praca z nimi daje tak dobre efekty jak dzisiaj. Jestem wzruszona i szczęśliwa, że zostaliśmy tak gorąco przyjęci przez przemyską publiczność.

Z panią Renatą Johnson – Wojtowicz rozmawiała Zofia Stopińska 11 czerwca 2017 roku po wspaniałej Gali Operowo – Operetkowej, która odbyła się w ramach „Dni Zamku Kazimierzowskiego”. Należy jeszcze dodać, że oprócz znakomitych solistów : Renaty Johnson Wojtowicz i Vasyla Ponajdy, podczas utworów instrumentalnych w wykonaniu Orkiestry Teatru Narodowego ze Lwowa pod dyrekcją Bogdana Moczurada, pięknie zaprezentowała się także para solistów Baletu Teatru Narodowego i Opery Lwowskiej.  „Dni Zamku Kazimierzowskiego” odbyły się pomiędzy 9 a 13 czerwca 2017r. pod honorowym patronatem Prezydenta Miasta Przemyśla, a organizowało to wydarzenie Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek kierowane przez Dyrektor Renatę Nowakowską .

Jubileuszowy Tydzień Talentów w Kąśnej Dolnej

Zofia Stopińska : Zakończył się „Tydzień Talentów” pełen wspaniałej muzyki rozbrzmiewającej podczas warsztatów i koncertów. Uczestnicy warsztatów z pewnością wiele się nauczyli od swoich mistrzów, niektórzy mieli okazje wystąpić przed publicznością, która chętnie uczestniczyła w koncertach.

Łukasz Gaj : Podkreślę, że zakończyliśmy dzisiaj XXXV Jubileuszowy „Tydzień Talentów – Warsztaty z Mistrzami”. Wszystko się udało i mam nadzieję, że młodzi adepci sztuki muzycznej wywiozą z Kąśnej Dolnej same dobre wspomnienie i będzie to dla nich kolejny bodziec do rozwoju w dalszej karierze.

Z. S. : Jubileuszowy Tydzień Talentów odbył się na wiosnę. Myślę, że jest to lepszy termin od jesieni, bo nawet sam dworek wygląda wspaniale w otoczeniu świeżej zieleni parku.

Ł. G. : Otaczająca nas przyroda jest po prostu przepiękna. Budzący się do życia park po zimie skłania ku temu żeby to miejsce tętniło życiem. To jest tylko jeden aspekt zmiany terminu, ponieważ „Tydzień Talentów” organizowany był późną jesienią. Proszę jeszcze pamiętać o tym, że wszyscy studenci, czy uczniowie szkół muzycznych, w maju są przed egzaminami dyplomowymi i rocznymi, które odbywają się w czerwcu. „Tydzień Talentów” w maju daje im szanse na ostatni szlif przed egzaminami, przed sesją, aby swoje programy jeszcze dokładniej przygotować pod okiem wspaniałych mistrzów.

Z. S. : W tym roku, podczas warsztatów królowały trzy instrumenty: akordeon, flet i fortepian. Każdego roku będą to inne instrumenty.

Ł. G. : Będziemy oczywiście zmieniać te instrumenty. Tylko fortepian będzie stały, z racji miejsca w którym się znajdujemy. Właściciel tego Dworku i nasz patron Ignacy Jan Paderewski był światowej sławy pianistą. Jestem niezmiernie dumny z tego, że pan Klaudiusz Baran i pan Łukasz Długosz, znakomici artyści zawitali w Kąśnej i także młodzi adepci sztuki muzycznej z naszych lokalnych szkół, mieli możliwość obcowania z tak wielkimi artystami.

Z. S. : Jestem przekonana, że kontakt ze wspaniałymi mistrzami pozwolił im nie tylko wiele się nauczyć, ale także dodał im odwagi i będą śmiało kroczyć wybraną drogą.

Ł. G. : Uważam, że każdemu trzeba dać równe szanse i tak naprawdę idea zmiany formuły i terminu tego Festiwalu, wynikła właśnie z tego, że wielu uczniów lokalnych szkół muzycznych nie miałoby w najbliższej przyszłości spotkania takich wybitnych mistrzów jak: Klaudiusz Baran, pani Joanna Marcinkowska, czy pan Łukasz Długosz, który jest człowiekiem bardzo zajętym, bo koncertuje na całym świecie. To jest naprawdę wybitny artysta. Podobnie też pan Klaudiusz Baran – Rektor Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, który zajęty jest nie tylko koncertami na akordeonie i bandoneonie, ale także prowadzeniem wiodącej w Polsce uczelni muzycznej. Przyjazd do Kąśnej Dolnej i poświęcenie tygodnia swojego życia dla tych młodych ludzi – to wyjątkowy gest ze strony tych wielkich artystów.

Z. S. : Wszyscy tegoroczni mistrzowie byli już w Kąśnej Dolnej, ale zadeklarowali, że jeśli tylko będą potrzebni i zostaną zaproszeni, to chętnie tutaj wrócą.

Ł. G. : Bardzo się z tego cieszę. Zeszłoroczna edycja Festiwalu w dawnej formule była dla uczniów może mało atrakcyjna i trzeba było ją trochę odświeżyć. Teraz kiedy przenieśliśmy Festiwal na wiosnę, kiedy wybrani młodzi mogą występować w finałowym koncercie i jest to forma nagrody dla nich za ciężką pracę, będzie owocowało w przyszłości.

Z. S. : Mistrzowie prowadzili zajęcia z młodzieżą, ale także koncertowali. Miałam szczęście być na koncertach wszystkich mistrzów i były to występy na najwyższym, światowym poziomie.

Ł. G. :  Jestem bardzo dumny, że cała trójka wybitnych pedagogów i artystów wystąpiła z recitalami mistrzowskimi i uczestnicy warsztatów mogli wysłuchać tych koncertów, mogli obserwować swoich mistrzów przy pracy. Słuchanie wspaniałej gry i obserwowanie na żywo swojego mistrza, to bardzo ważna lekcja dla uczestników warsztatów.

Z. S. : Koncerty mistrzów i warsztaty odbywały się w salach Dworku Paderewskiego, natomiast dzisiaj, na Finał „Tygodnia Talentów” w Letniej Sali Koncertowej kompleksu dworsko - parkowego Ignacego Jana Paderewskiego wystąpili wyróżnieni uczestnicy, a byli to : akordeoniści Dawid Rydz z Warszawy i Giancario Palena z Włoch, pianista Jan Bieniasz z Kielc i flecistka Adrianna Mętel z Krakowa, a później odbył się koncert „Trzech tenorów na bis” podczas którego z Orkiestrą kameralną im. Jana Kiepury z Łodzi, wystąpili: Dariusz Stachura, Tomasz Kuk i Pan. W czasie kilku minut potrafili Panowie rozbawić publiczność, która przybyła tłumnie na koncert, a także odnosiło się wrażenie, że sami również sami świetnie się bawicie. W ten sposób wielu obecnych miało okazję poznać piękne arie z oper, operetek czy pieśni i przekonać się, że muzyka klasyczna wcale nie jest taka poważna i trudna w odbiorze.

Ł. G. : Dokładnie tak jest. Koncert trzech tenorów miał także za zadanie popularyzować muzykę klasyczną i umuzykalniać wszystkich, którzy rzadko bywają na takich wydarzeniach, bądź byli na takim koncercie po raz pierwszy. Wykonawcy oprócz pięknego śpiewu, czy gry na instrumentach, muszą stworzyć dobrą, można powiedzieć rodzinną atmosferę i nawiązać dobry kontakt z publicznością. Organizując takie koncerty możemy zachęcać melomanów, aby do Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej wracali jak najczęściej.  Bardzo się cieszymy, że oprócz osób mieszkających w najbliższej okolicy i w Tarnowie, byli na koncercie goście z okolic Rzeszowa, Nowego Sącza i Krakowa. Bardzo mi zależy na tym aby przychodzili do nas tłumnie mieszkańcy najbliższych miejscowości. Przez takie koncerty chcę pokazać, że muzyka klasyczna to nie jest nic strasznego, mało tego – część utworów każdy już gdzieś słyszał i w ten sposób chcę zachęcać lokalna społeczność, aby korzystała z oferty kulturalnej Centrum Paderewskiego.

Z. S. : Pomieszczenia Dworku Paderewskiego i Letniej Sali Koncertowej, pozwalają Panu na realizowanie różnych form muzycznych.

Ł. G. : Realizujemy cykl „Koncerty u Paderewskiego”  i staramy się, aby były one jak najbardziej zróżnicowane, żeby każdy w programie, który proponujemy znalazł coś dla siebie i odwiedzał Centrum Paderewskiego jak najczęściej. Najbliższy koncert odbędzie się 18 czerwca, w kolejną rocznicę śmierci Ignacego Jana Paderewskiego i tradycyjnie w tym dniu organizujemy wieczór z fortepianem w roli głównej. W tym roku po raz pierwszy, oprócz utworów Ignacego Jana Paderewskiego, będziemy mogli usłyszeć Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina z towarzyszeniem kwintetu smyczkowego, a wykona go świetny pianista Piotr Sałajczyk. Zapraszam serdecznie.

Z panem Łukaszem Gajem – dyrektorem Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej rozmawiała Zofia Stopińska 28 maja 2017 roku.

Z radością powrócę do Leżajska - mówi Agata Sapiecha

Zofia Stopińska : Po zakończeniu X Jubileuszowego Ogólnopolskiego Festiwalu Muzyki Dawnej w Leżajsku rozmawiam z dr hab. Agatą Sapiechą z Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie, znakomitą skrzypaczką, założycielką i kierownikiem artystycznym zespołu „Il Tempo”. Czy to jest pierwszy Pani pobyt na tym Festiwalu i z jakimi wrażeniami wyjeżdża Pani z Leżajska?

Agata Sapiecha : W zeszłym roku byłam na Koncercie Laureatów i wystąpiliśmy z Marco Vitale w ramach koncertu towarzyszącego Festiwalowi. Moja córka jest uczennicą Szkoły Muzycznej w Warszawie i uczestniczyła także w tym konkursie, została laureatką III miejsca. Ja ten Festiwal znałam bardziej jako mama uczestniczki konkursu. Już w ubiegłym roku byłam zachwycona Festiwalem i umówiliśmy się z panem Dyrektorem, że wezmę udział w pracach jury jubileuszowej edycji i ponownie jestem zachwycona. Uczestniczę w pracach jury różnych konkursów dla młodych ludzi, niedawno spotkałam laureatów I nagrody na Przesłuchaniach Centrum Edukacji Artystycznej, które odbywały się w Bydgoszczy i wówczas udzieliłam im paru uwag dotyczących wykonania utworu. Brali udział w tym konkursie i zauważyłam, że oni wzięli sobie moje słowa do serca i wszystko o czym mówiłam zrobili, pracują fantastycznie. Leżajsk jest miejscem wyjątkowym. Spotykam się tutaj wszędzie z życzliwością i to jest niebywałe. Mam ogromny sentyment do Łańcuta, ponieważ jeździłam tam na Międzynarodowe Kursy Mistrzowskie i poznałam jednego z moich mistrzów – Oleha Krysę do którego pojechałam potem na staż artystyczny i przyjaciół takich jak Iwan Monighetti. To był początek mojej drogi artystycznej. Stąd ten wielki sentyment do tego miejsca i takie dobre wspomnienia. Teraz pojawiłam się ponownie w tym regionie i wszędzie spotykam się z życzliwością.  Nawet w aptece otrzymałam skuteczną pomoc i uśmiech.

Z. S. : Miło słuchać takich słów. Jak ocenia Pani poziom tegorocznej edycji Konkursu.

A. S. : To jest niesamowite, że w szkołach I i II stopnia można tyle zrobić, jeżeli nauczyciele chcą, jeżeli są zdolne dzieci i młodzież, a nawet mniej zdolna, od tej wybitnej, młodzież – też przy dobrej pracy nauczycieli może wiele zdziałać. Wszystko to można zauważyć w czasie tego Festiwalu, który od dziesięciu lat się w Leżajsku odbywa i ma ogromne osiągnięcia. Uważam, że to tutaj konfrontują swoje możliwości : dzieci, młodzież i nauczyciele. Ważne jest także to, że publiczność może obserwować cały festiwal. Widać, że to miasto się rozwija, realizowane są nowe inwestycje a także rozwija się szkoła, która jest prawie po remoncie. To wszystko sprzyja rozwojowi dobrych cech kultury i chęci pogłębiania swojej wiedzy. Dzisiaj podczas prezentacji Fantazji – Georga Philippa Telemanna dzieliłam się swoim doświadczeniem i tym, co mnie inspiruje, czym się inspirowali moi mistrzowie. Istotą wykonawstwa historycznie zgodnego, jest sięganie do źródeł, do inspiracji wykonania utworu, czy zrozumienia świata. Instrumenty historyczne, które coraz częściej się pojawiają, także inspirują właściwą drogę wydobywania dźwięku i przestrzeń dźwięku.

Z. S. : Punktem wyjścia naszej rozmowy jest Festiwal w Leżajsku.

A. S. : Na tym Festiwalu obserwujemy jak dzieci i młodzież, z roku na rok, inspirują się tym co trzeba, rozwijają się i za każdym razem grają coraz dojrzalej. W tym roku były bardzo dojrzałe interpretacje utworów Johanna Sebastiana Bacha a to jest niezwykle trudne. Nie możemy zinterpretować dobrze Bacha, jeśli go nie zrozumiemy. Sięgając do tego czym inspirował się Bach, co było jego drogą edukacji – źródła francuskie, przepisywanie Louisa Couperina dawały zmysł improwizacji. Tutaj dzielimy się naszą wiedzą na różne tematy dotyczące muzyki dawnej. Nie wszyscy mogą się słuchać nawzajem, bo wiele osób przyjeżdża z odległych miast i nie może być na całym Festiwalu. Ale pobyt tutaj sprawia, że Leżajsk pozostaje w sercach tej młodzieży i mówią o czasie spędzonym tutaj w czasie spotkań gdzie indziej. Wspaniale, że Władze Miasta Leżajska wspierają Festiwal nie tylko finansowo, ale także obecnością na Koncercie Laureatów, że przyjechał na Konkurs pan Krzysztof SzczepaniakWizytator Centrum Edukacji Artystycznej. Widzimy niezwykłą przychylność dyrektora Stanisława Jaworskiego i pracowników Państwowej Szkoły Muzycznej I st. W Leżajsku. Dyrektor Ogólnopolskiego Festiwalu Muzyki Dawnej w Leżajsku - pan Grzegorz Wójcikiewicz zaangażował do pomocy także swoją rodzinę, wszyscy poświęcają swój czas, bo wiedzą, że to ma sens. Ten Festiwal łączy ludzi i ma ogromne osiągnięcia.

Z. S. : Jestem pewna, że po dzisiejszej prezentacji Fantazji Georga Philippa Telemanna, za rok usłyszy Pani jej efekty podczas kolejnej edycji Festiwalu. To wspaniała muzyka, niestety mało doceniana.

A. S. : Ma pani rację, że muzyka Telemanna jest mało znana. Jego utwory są w literaturze skrzypcowej w szkole, ale za mało zwraca się uwagę na ich walory artystyczne – na muzykę. Aby zgłębić wszystkie walory tej muzyki, trzeba poznać także inne sztuki tego okresu jak malarstwo czy literaturę. Wielkim walorem tego Konkursu jest dążenie do doskonałości artystycznych interpretacji prezentowanych utworów. Jeśli zostanę zaproszona na Ogólnopolski Festiwal Muzyki Dawnej w Leżajsku w przyszłym roku, to z wielką radością tutaj przyjadę.

Z  dr hab. Agatą Sapiechą rozmawiała Zofia Stopińska 18 maja 2017 roku w Leżajsku.

Łukasz Długosz - solo i w duecie

Zofia Stopińska : Z panem Łukaszem Długoszem, uznanym przez krytyków za jednego z najwybitniejszych flecistów, spotykamy się po wspaniałym koncercie, który odbył się w Dworku Ignacego Jana Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, w ramach 35. Tygodnia Talentów. Zna Pan zarówno to urokliwe miejsce jak i imprezę.

Łukasz Długosz : Oczywiście. Koncertowałem w tym miejscu pięć lat temu, przy okazji promowania płyty „Four Tune” na flet i trio smyczkowe. Wówczas byłem w tym wspaniałym miejscu po raz pierwszy. Teraz widzę, że nabiera ono nowego blasku. Cieszę się, że wspaniale wygląda duży park otaczający dworek, który jest rewitalizowany oraz zaplecze hotelowe, a przede wszystkim na koncertach jest wspaniała publiczność i jest tu znakomita akustyka. Nadzwyczajnie brzmi też w tym miejscu świetny fortepian Fazioli, jego barwa bardzo mnie inspirowała w czasie gry.

Zofia Stopińska : Program dzisiejszego koncertu był dla bardzo szerokiego grona publiczności, chociaż te utwory wcale nie są łatwe dla wykonawców.

Łukasz Długosz : Grając recital, staram się zestawiać utwory lżejsze z trudniejszymi w odbiorze. Zawsze dbam, aby w programie były utwory kompozytorów polskich. Uważam, że jeżeli my nie będziemy promować swojej muzyki, swojej sztuki - a mamy się czym chwalić, bo jesteśmy potęgą jeżeli chodzi o wspaniałych kompozytorów – to nie zrobią tego za nas wykonawcy z innych krajów.  Dlatego grałem Sonatę na flet i fortepian Tadeusza Szeligowskiego, skomponowaną w 1953 roku, która jest rzadko grywana, a uważam, że jest to wspaniały utwór zawierający wiele motywów tanecznych, wiele elementów z polskiej muzyki ludowej. Pieśń kurpiowska Karola Szymanowskiego również nawiązuje do polskiego folkloru. W przypadku tego utworu „porwałem się” na zrobienie aranżacji na flet t fortepian. Mam nadzieję, że Państwu się podobała.

Zofia Stopińska : Jestem pod wielkim wrażeniem po wysłuchaniu tej pieśni. Została zaśpiewana przez flet na którym Pan grał.

Łukasz Długosz : Bardzo się cieszę słysząc pani słowa. Flet, jeżeli jest dobrze wykorzystywany, jest najbliższy brzmieniem głosowi ludzkiemu. Żaden inny instrument nie jest w stanie się tak w śpiewności zbliżyć do vacalu. Oczywiście musiałem zamieścić w programie utwór Wolfganga Amadeusa Mozarta, bo uwielbiam tego kompozytora. Mozart, a jednocześnie jest to sprawdzian umiejętności wykonawcy. Zawsze staram się wykonać chociaż jeden utwór tego kompozytora – tym razem było to Rondo D – dur na flet i fortepian. Zaprezentowałem także Cecile Chaminade Meditation – ten utwór w oryginale został skomponowany na fortepian, oraz Thobalda Boehma, którego utwory też bardzo często umieszczam w recitalach i chcę w ten sposób podkreślić, że gdyby nie Theobald Boehm -  nie byłoby współczesnego fletu zrobionego z metalu (srebra, złota, et cetera…). My – fleciści powinniśmy codziennie dziękować Theobaldowi Boehmowi za jego wspaniałą pracę, nie tylko jako projektanta współczesnego instrumentu, ale też prekursora pewnego stylu solistycznego gry na flecie oraz wspaniałych utworów w stylu brillante. Tutaj miałem okazję zaprezentować Polonaise de Carafa na flet i fortepian, a to jest zaledwie niewielki ułamek jego twórczości.

Zofia Stopińska : Pan i towarzyszący pianista Andrzej Jungiewicz, zostaliście tak gorąco przyjęci, że nie obeszło się bez bisów.

Łukasz Długosz : Cieszę się bardzo. Publiczność traktuję na równi z artystą, bo ona jest najbardziej istotną częścią tej układanki recitalowej. To dzięki publiczności nam – artystom chce się grać. Często jestem pytany czy mam tremę?  Nie mam tremy, wręcz przeciwnie do gry potrzebna mi jest publiczność. Tak jak potrzebujemy tlenu do oddychania, tak artyści potrzebują publiczności. Bardzo się cieszę, że tym razem również się sprawdziliśmy z Andrzejem. Na bis wykonaliśmy Vocalise Wojciecha Kilara i  „Ave Maria” Giulio Cacciniego.

Zofia Stopińska : Od jutra rozpoczyna Pan pracę z młodymi flecistami. Chce się Pan dzielić swoim doświadczeniem i umiejętnościami z tymi którzy marzą o tym, aby grać tak wspaniale jak Pan.

Łukasz Długosz : Cieszę się bardzo. Mam nadzieję, że chociaż trochę udało mi się zmobilizować ich do ciężkiej pracy, bo wbrew pozorom, nie bywam miły podczas zajęć i bardzo dużo wymagam od młodych adeptów. Jutro rozpoczynamy, mam nadzieję dobrą pracę od 9.30. Cieszę się, że przyjechałem do Kąśnej Dolnej z żoną – Agatą Kielar – Długosz, z którą koncertujemy bardzo często i na pewno będzie uczestniczyć w zajęciach.

Zofia Stopińska : Pana wspaniała żona właśnie weszła do sali w której rozmawiamy – proszę do nas dołączyć, ponieważ chcę porozmawiać o nowej Państwa płycie, którą dobrze znam, bo zawsze jej słucham prowadząc samochód. Wydany w ubiegłym roku przez wytwórnię DUX krążek „Flute Reflections”, zawiera utwory, których z ogromną przyjemnością mogą słuchać nie tylko znawcy muzyki klasycznej. Wszyscy muzycy zachwycą się wspaniałą grą, zwłaszcza solistów, na krążku są utwory na dwa flety, ale najważniejsze jest to, że z ogromną przyjemnością posłuchają jej również wszyscy, nawet ci którzy nie słuchają na co dzień muzyki klasycznej.

Agata Kielar - Długosz : Taki był nasz zamysł. Ta płyta miała być dostępna i przystępna dla szerszej publiczności, a pomysł na nią zrodził się spontanicznie w Łomży, w maju 2014 roku, po koncercie z tamtejszą Orkiestrą Kameralną. Kilka miesięcy później, już nagrywaliśmy płytę. Są na niej dwa koncerty na dwa flety, oraz bardzo popularny Koncert „Szczygieł” na flet i orkiestrę smyczkową – Antonio Vivaldiego, specjalnie dedykowany nam Koncert na dwa flety Janusza Bieleckiego i Hectora Berlioza „L’Enfance du Christ” na 2 flety.

Zofia Stopińska : Obydwoje jesteście znakomitymi flecistami, często razem gracie i nagrywacie, a do tego od kilku lat jesteście małżeństwem. Powszechnie się uważa, w takich przypadkach częściej jest okazja do konfliktu.

Łukasz Długosz : Wszystko wymaga kompromisów na różnych płaszczyznach. Na szczęście nie musimy razem długo ćwiczyć, co eliminuje nieporozumienia. Spotykamy się na scenie i wszystko jest dobrze. Studiując u  wybitnych, światowej sławy profesorów, zdobyliśmy ogromną wiedzę i przede wszystkim podobny styl gry i gust jeżeli chodzi o interpretację, barwę dźwięku i artykulację, że doskonale się rozumiemy. Trochę dłużej trwały przygotowania do wspólnych nagrań. Nadmienię, że nagraliśmy bardzo dużo płyt – ja mam na swoim koncie ponad piętnaście albumów i najczęściej nagrywałem bardzo ambitne, poważne i trudne utwory – między innymi: Pendereckiego, Panufnika, Pstrokońską – Nawratil i wielu innych. W tych utworach ja się spełniałem. Teraz przyszedł czas, że łączymy przyjemne z pożytecznym, czyli sięgnęliśmy po repertuar, który sprawia przyjemność nie tylko nam, ale także publiczności i słuchaczom. Wielokrotnie podczas spotkań po koncertach pytano nas o płytę z repertuarem nieco lżejszym i ten krążek zawiera takie utwory. Naszym obowiązkiem było dokonać takiego nagrania, aby wrażenia tych, którzy kupią płytę były jak najlepsze.

Zofia Stopińska : Jeden z utworów na płycie „Flute Reflections” został Wam dedykowany. Często powstają kompozycje z myślą o Was – na dwa flety, a także dla pani Agaty lub pana Łukasza.

Agata Kielar -Długosz : Dokładnie tak jest. My wykonujemy wszystkie utwory z tak samo wielkim zaangażowaniem i koncerty, które zostały napisane i nam dedykowane, uważam, że mają olbrzymią wartość artystyczną, a to czy one się podobają słuchaczom, czy oceniają je jako trudne w odbiorze, to oceny  dokonane po jednym czy dwóch koncertach. Poczekajmy, zobaczymy co czas pokaże. Z pewnością większość z nich przetrwa.

Łukasz Długosz : Możemy się poszczycić prawykonaniami najważniejszych współczesnych polskich kompozytorów jak: Paweł Mykietyn, Grażyna Pstrokońska – Nawratil, Piotr Moss, Marcin Błażewicz, ta lista jest długa. Niedługo dołączą do niej prof. Paweł Łukaszewski, prof. Eugeniusz Knapik, Marcel Chyrzyński. To jest elita polskich kompozytorów. Wszyscy nas lubią i cenią. Dlatego powstają utwory, które później będą wykonywane na estradach koncertowych nie tylko w kraju, ale także za granicą.

Zofia Stopińska : Podobno bardzo dużo koncertujecie.

Łukasz Długosz : Kończy się dopiero maj, a ja już koncertowałem prawie czterdzieści razy w tym roku kalendarzowym, a w  planach mam jeszcze 36 koncertów – to i tak bardzo skromnie, bo w tym roku mam zaplanowanych tylko 86 koncertów. W ubiegłym roku miałem ich 112. Wszystko jest możliwe dzięki mojej wspaniałej żonie i dzieciom, które nam na to pozwalają – dużo podróżujemy. Byliśmy w tym roku z całą rodziną w Chinach na koncertach i kursach, byliśmy w Katarze , niedawno wróciliśmy z Cypru, a czekają nas ; Hiszpania i Francja. Jest to wielkie wyzwanie, ale patrząc jak się nasze dzieci rozwijają, to wielka frajda  i przede wszystkim pragnę podkreślić, że publiczność na całym świecie jest zachwycona polskimi kompozytorami i myślę, że tych utworów powinno powstawać jeszcze więcej, aby udowodnić, że to nie jest przypadek, tylko mamy wielu wspaniałych kompozytorów.

Zofia Stopińska : Podróżując rodzinnie chyba więcej widzicie. Dzieci mobilizują Was, aby zobaczyć coś więcej niż lotnisko, hotel i salę koncertową.

Łukasz Długosz : Uważam, że moja żona jest najwspanialszą matką. Jeżeli wspólnie koncerujemy, to mamy mniej czasu na zwiedzanie, ale jeżeli gram tylko ja, to Agata zabiera dzieci i zwiedzają różne ciekawe miejsca. W tym roku byli już w ponad dwudziestu muzeach, kilkanaście razy w teatrach i innych kulturalnych placówkach. Do tego należy doliczyć różne ciekawe obiekty, jak chociażby świątynie.

Agata Kielar - Długosz : Podróżując z całą rodziną staramy się wykorzystywać każdą wolną chwilę aby oddziaływać na różne bodźce dzieci. Na temat muzeów i teatrów, tylko na terenie Polski, mogłabym napisać bloga albo przewodnik, radząc co warto zobaczyć i wyrazić swoje opinie na temat zwiedzania tych miejsc z dziećmi. Te wycieczki bardzo rozwijają i wzbogacają nasze dzieci, które uwielbiają wspólne podróże, ale my musimy się maksymalnie mobilizować, bo wiadomo, że jedziemy do pracy, chcemy być profesjonalni i grać najlepiej jak potrafimy. To wymaga bardzo dużej dyscypliny czasowej i energetycznej, bo wiadomo, że dziecko potrafi bardzo "wypalić" energetycznie. Zawsze mamy ułożony grafik i staramy się go realizować. Muszę jednak się przyznać, że nie zawsze udaje nam się wystarczająco odpocząć przed koncertem. Dla mnie każde wyjście na scenę jest odpoczynkiem od obowiązków rodzinnych. Cieszą mnie bardzo te spotkania z publicznością, która prawie zawsze nas gorąco oklaskuje. Jesteśmy po to, aby dawać panstwu radość.

Zofia Stopińska : Powinniśmy uświadamiać, tym którzy odpowiadają za kulturę, tym którzy inwestują  w kulturę, że dzieła polskich kompozytorów, a także polscy wykonawcy są najlepszym towarem eksportowym – może to trochę źle zabrzmiało, ale tak jest.

Agata Kielar - Długosz : To jest prawda. Faktycznie tak jest. Mogę się też pochwalić, że wkrótce ukaże się moja solowa płyta z panem Andrzejem Jungiewiczem przy fortepianie, a znajdą się na niej wyłącznie utwory wybitnych polskich kompozytorów piszących na flet solo i flet z fortepianem, a wśród nich dzieła: Góreckiego, Pendereckiego, Kilara, Tansmana. 

Łukasz Długosz : Dodam nieskromnie, że jest na co czekać, bo wczoraj słuchałem tych utworów po ostatecznej wersji, a moje ucho jest bardzo wybredne jeżeli chodzi o flecistów i jestem przekonany, że to będzie dobra i ciekawa płyta.

Zofia Stopińska : Polecałam niedawno Waszą wspólną płytę, dzisiaj o niej przypomnieliśmy, mam nadzieję, że będę mogła polecić płytę pani Agaty Kielar Długosz zaraz po premierze.

 Z panem Łukaszem Długoszem i panią Agatą Kielar - Długosz rozmawiała Zofia Stopińska 25 maja w Kąśniej Dolnej.

Subskrybuj to źródło RSS