Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

Estrada Młodych

           Tegoroczne egzaminy dyplomowe uczniów Szkoły Muzycznej im. I. J. Paderewskiegow Tarnowie odbywają się w dniach od 9 do 26 kwietnia. W programie koncerty organowe, fletowe, fortepianowe i wokalne.
           Estradę Młodych rozpoczęliśmy 9 kwietnia w Bazylice Katedralnej o godzinie 18.45 prezentacją dyplomową organisty Bartłomieja Kruka. Następnie 24 kwietnia o 17.00 w Sali koncertowej Zespołu Szkół Muzycznych w Tarnowie wystąpią flecistki – Natalia Łazarek i Zuzanna Gaj, którym przy fortepianie towarzyszyć będzie Olena Lechowicz. Pianiści swoje koncerty zagrają tradycyjnie w Dworze Ignacego Jana Paderewskiego w Kąśnej Dolnej. 25 kwietnia o godzinie 17.00 usłyszymy Weronikę Gardziel i Konrada Kapałę. Na zakończenie tegorocznej Estrady 26 kwietnia czekają nas dwa koncerty. Pierwszy wokalny – w wykonaniu Dominiki Marcinkowskiej z towarzyszeniem zespołu Big Band pod kierunkiem Michała Króla odbędzie się w Sali koncertowej tarnowskiego „Muzyka” o godzinie 16.30. Drugi – występ pianisty Michała Niedbały z kwartetem Con Affetto i kontrabasistą Mikołajem Sikorą o godzinie 19.00 w Teatrze im. Ludwika Solskiego

           Podczas koncertów usłyszeć będzie można m.in. kompozycje Georga Philippa Telemanna, Luigi Boccheriniego i George'a Gershwina.
Wstęp na wszystkie wydarzenia jest bezpłatny.
          Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej jest instytucją kultury Powiatu Tarnowskiego, współprowadzoną przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Partnerem Strategicznym Centrum Paderewskiego oraz Patronem Sali Koncertowej jest Grupa Azoty.

Stanisław Moniuszko pochodził z rdzennie polskiej katolickiej rodziny.

          Zofia Stopińska: Jest mi niezwykle miło, że po koncercie, podczas którego królowała muzyka Stanisława Moniuszki, mogę rozmawiać z prapraprawnuczką tego wielkiego polskiego kompozytora, Panią Elżbietą Stanisławą Janowską-Moniuszko. Czytelnicy „Klasyki na Podkarpaciu” będą mogli Panią poznać i dowiedzieć się wiele o Stanisławie Moniuszce, który był obok Chopina najwybitniejszym polskim kompozytorem XIX wieku, a jego działalność miała i nadal ma olbrzymie znaczenie dla rozwoju polskiej kultury muzycznej.
           W Polsce, Kanadzie, na Węgrzech i we Włoszech żyją potomkowie trojga dzieci Stanisława Moniuszki: Elżbiety, Stanisława i Jadwigi. Z której linii Pani pochodzi?
          Elżbieta Janowska-Moniuszko: Ja jestem prapraprawnuczką – czyli piątym pokoleniem po kompozytorze, po synu Stanisławie. Nestorką tej linii rodu Moniuszków jest moja starsza siostra Dorota Janowska Moniuszko Spaccini, która ponad 30 lat temu wyszła za mąż za Francesca Spaccini i mieszkają w Torgiano pod Perugią.
          Wyliczając w kolejności wiekowej, potomkami linii męskiej jest moja siostra Dorota, ja, mój brat cioteczny Piotr Moniuszko, który ma córkę Ewę Moniuszko i jest to rówieśniczka mojej córki Adrianny Janowskiej-Moniuszko.
Adrianna jest aktorką Teatru Współczesnego w Szczecinie, ale będąc dzieckiem uczyła się grać na fortepianie.
           Po Piotrze Moniuszko następny wiekowo jest Artur Moniuszko, który jest moim bratankiem ciotecznym – syn zmarłego 6 lat temu Marcina Moniuszko. Artur Moniuszko ukończył Akademię Muzyczną w Warszawie na Wydziale Reżyserii Dźwięku, ale nie zajmuje się zawodowo muzyką.
          W Warszawie mieszkają także potomkowie po córce Elżbiecie. Praprawnuk kompozytora z tej linii - Maciej Dehnel, absolwent warszawskiej AWF, obecnie ma 84 lata i jest emerytowanym trenerem I klasy piłki siatkowej; w 1974 roku został ogłoszony najlepszym trenerem Polski we wszystkich dyscyplinach. Jego syn Marcin – moje pokolenie jeżeli chodzi o generację, ale dużo młodszy niż ja, bo ma 42 lata, ma dwóch synów – Stanisława i Antoniego, także jest absolwentem warszawskiej AWF.
Imię Stanisław ciągle się w naszej rodzinie powtarza. Ja mam na drugie imię Stanisława, mój brat śp. Marcin też miał Stanisław na drugie imię, syn kompozytora też miał na imię Stanisław. Prezes Fundacji im. S. Moniuszki, potomek kompozytora po córce Jadwidze, nazywa się Stanisław Wójcik.
          Z powtarzającym się imieniem wiąże się pewna zabawna historia. Kiedyś sprzątałam grób syna kompozytora na warszawskim Cmentarzu Stare Powązki (tam także pochowana jest moja mama), podeszła młoda mama z córką i pyta: „Proszę pani, to gdzie ten Moniuszek leży?”. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że Moniuszko leży i tu, i tam. Na co z kolei moja rozmówczyni stwierdziła: „Tu Stanisław Moniuszko i tam Stanisław Moniuszko – niech się zdecydują...”. Wyjaśniłam, że tam leży kompozytor, a tutaj leży jego syn i dalsza rodzina.
          Czasami bywa tak, że przy grobie kompozytora przewodnik mówi krótko: „... a tu leży organista Stanisław Moniuszko”. To prawda, że Stanisław Moniuszko był także organistą, ale pamiętajmy, że był przede wszystkim kompozytorem.

          Wiem, że pracuje Pani nad stworzeniem drzewa genealogicznego tego rodu.
          - Zajmuję się aktualizacją drzewa genealogicznego i staram się bardzo szczegółowo zapisywać wszelkie informacje. Najpierw zajmowała się tym moja mama Danuta Moniuszko Janowska. Niestety, ja wówczas zawsze uważałam, że jestem zajęta pracą i nie mam na to czasu. W 2005 roku mama zmarła i dopiero wtedy zorientowałam się, że powinnam kontynuować to dzieło, aby mojej córce zostawić wszystko maksymalnie uporządkowane.
          Dodatkową mobilizacją był fakt, że zaczęły pojawiać się różne osoby, które przypisywały sobie pokrewieństwo ze Stanisławem Moniuszką, nie będąc potomkami kompozytora.
           W Paryżu mieszkała pani (obecnie już nie żyje), która przedstawiała się, że jest jedynym żyjącym potomkiem Moniuszki, co było nieprawdą.
Kiedyś otrzymałam e-mail od pani ze Stanów Zjednoczonych następującej treści: „ Jestem potomkiem Stanisława Moniuszki po bracie kompozytora. Bardzo proszę mi pomóc odnaleźć korzenie...”. Zgodnie z prawdą musiałam tej pani uświadomić, że kompozytor nie miał rodzonego rodzeństwa, miał jedynie rodzeństwo stryjeczne i cioteczne. Autentycznych potomków Stanisława Moniuszki jest ponad 60.
           Długo trwał okres, kiedy o wielu rzeczach dzieciom się nie mówiło i dlatego trudne jest odnajdywanie faktów z przeszłości. Zawsze teraz powtarzam młodym: miejcie cierpliwość i chciejcie pytać babcie, dziadków, rodziców, bo potem nie będzie kogo zapytać.
           Przychodzi mi tutaj na myśl ciekawostka. Cioteczny brat kompozytora Konstanty Roman Jelski był zoologiem-ornitologiem i przez cztery lata pracował jako kustosz Muzeum Antonio Raimondiego w Limie w Peru. Był współautorem monografii na temat ptaków południowo-amerykańskich. Ta monografia została wydana w XIX wieku w Paryżu przez prof. Władysława Taczanowskiego.

          Znalazłam informację, że najmłodszy potomek Stanisława Moniuszki z linii córki Elżbiety – Aleksander Lenz urodził się w Kanadzie w 2014 roku.
          - To prawda, Aleksander Lenz urodził się w 2014 roku w Kanadzie, ale jest też młodszy "kanadyjski" potomek córki kompozytora Elżbiety, urodzony 1 sierpnia 2018 r. Aktualnie najmłodszym potomkiem jest panna Flora Kiss – Węgierka, która urodziła się 24 listopada 2018 roku w Veszprém i ona także jest potomkiem po córce Elżbiecie. Niedawno poznałam babcię Flory, która jest nauczycielką i w lutym br. przyjechała z mężem Węgrem do Tarnowa w ramach wymiany ze szkołą tarnowską. Specjalnie pojechałam do Tarnowa na jeden dzień, żeby poznać osobiście moją węgierską kuzynkę Martę Halmayne-Badacsonyi i jej męża.
           Staram się także odnowić kontakty z kuzynami, którzy mieszkają w Kanadzie, bo tam jest najliczniejsza rodzina. Są to potomkowie po Elżbiecie i będąc potomkami "po kądzieli", nie noszą nazwiska Moniuszko.
Najstarsza jest Ewa Piros z domu Dehnel.

          Czy potomkowie Stanisława Moniuszki znali jego działalność i twórczość?
          - Na ten temat mogę mówić tylko o linii męskiej (syna Stanisława), z której my pochodzimy: moja siostra Dorota, ja z córką Adrianną Janowską-Moniuszko, brat cioteczny Piotr Moniuszko z córką Ewą Moniuszko i Artur Moniuszko.
           Z mojej wiedzy wynika także, że w tej linii najbardziej dbano o kultywowanie tych tradycji, niezależnie od tego, kto jaki zawód wykonywał.
Adam Moniuszko, młodszy brat mojej mamy Danuty Moniuszko-Janowskiej, pracował w Instytucie Łączności w Miedzeszynie pod Warszawą, starszy brat Tadeusz był ekonomistą, jeżeli chodzi o komponowanie, tylko najstarszy brat mojej mamy – Wojciech Moniuszko, który zginął w czasie Powstania Warszawskiego, zaczął komponować, ale wiele osób w naszej rodzinie grało na instrumentach i śpiewało.
          Duże znaczenie przywiązywano do przechowywania wszelkich oryginalnych dokumentów. Mamy album z XIX-wiecznymi zdjęciami syna kompozytora – Stanisława i jego potomków. Tenże album był przechowany w kuferku, w piwnicy w willi na Żoliborzu, pod górą węgla. Ta willa została częściowo zniszczona przez bombę w czasie wojny, ale na szczęście bomba nie dotarła do piwnicy. Po wkroczeniu wojsk radzieckich nie znaleziono tego kuferka, ponieważ nikt nie przewidział, że coś może być schowane pod węglem. Dopiero po wojnie moja babcia, mama i wujek odkopali kuferek. Mamy też maleńki medalionik z kosmykiem włosów kompozytora, który nosiła jego córka Zofia.
          Są także dokumenty, które znajdują się w bibliotece i archiwum Muzeum Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego, bo z tym Towarzystwem babcia – Czesława Moniuszkowa miała kontakt. Babcia Czesława przekazała do Teatru Wielkiego portret kompozytora.
Teraz staram się to wszystko odnaleźć i usystematyzować wiedzę na ten temat.
           W Polsce mieszka nestorka naszego całego rodu – 89-letnia pani Barbara Okoniewska z domu Gałązkówna (z linii córki kompozytora Elżbiety). Ona przez 42 lata prowadziła klasę fortepianu w Akademii Muzycznej w Gdańsku i uczyła w średniej szkole muzycznej.
Także Barbara chce, aby pamiątki po Stanisławie Moniuszce koniecznie pozostały w Polsce, a jej syn mieszka w Kanadzie. Mam wspólnie z jej siostrzeńcem zająć się tymi pamiątkami.
           Może to będzie kolejny asumpt, żeby stworzyć muzeum Stanisława Moniuszki w Polsce. Mam nadzieję, że stanie się kolejny „cud nad Wisłą” i zdobędziemy fundusze, aby je stworzyć.

           Stanisława Moniuszkę chcą mieć w gronie swoich kompozytorów zarówno Białorusini, jak i Litwini.
           - Nie neguję faktu, że o Stanisławie Moniuszce z wielkim szacunkiem mówią Białorusini czy Litwini, bo tam pojawiają się także publikacje na temat kompozytora. Każdy z tych krajów stara się sobie przypisać „posiadanie kompozytora jako swojego rodaka”, ale zawsze walczę o prawdę historyczną, ponieważ w niektórych tamtejszych publikacjach pisanych i wypowiedziach publicznych pojawiają się nieścisłości lub deformacje faktów na temat Stanisława Moniuszki i jego potomków.
          Owszem, Stanisław Moniuszko urodził się w Ubielu koło Mińska, na terenie obecnej Białorusi, ale wtedy to była ziemia polska, pomimo, że był to czas zaborów, kompozytor nie pochodził z rodziny białoruskiej czy innej narodowości. Pochodził z rdzennie polskiej katolickiej rodziny.
           W publikacji Białorusinki, która jest muzykologiem, pojawiło się stwierdzenie, że dowodem na białoruskie pochodzenie kompozytora jest opera „Flis”. Chyba ta pani nie wie, że Wisła, Sandomierz należą do Polski. Przecież chór flisaków śpiewa we „Flisie”: „Płyń stara Wisło, płyń...”, a płyną galarami z Sandomierza do Warszawy.
Takie informacje mobilizują mnie do poszukiwania autentycznych dokumentów.

           Zetknęłam się z opinią, że przodkowie kompozytora nie byli wykształceni, co jest nieprawdą. Tylko ojciec kompozytora nie ukończył wyższych studiów, ale był utalentowanym, światłym człowiekiem.
          Dominik Moniuszko – stryj kompozytora, nie był żonaty, nie miał dzieci, był filantropem i rozdzielił swój majątek między włościan, którzy mieszkali na jego terenie, a niektórym nadał nazwisko Moniuszko. Często zatem pojawia się nazwisko Moniuszko na Podlasiu.
Rozmawiałam z kilkoma osobami o nazwisku Moniuszko, które mówiły mi, że nie są potomkami kompozytora.

          W jaki sposób w Pani rodzinie przekazywano informacje o Stanisławie Moniuszce.
          - Po prostu rozmawiało się , te rozmowy odbywały się na różnych etapach życia. Wspomniany już Maciej Dehnel opowiedział mi niedawno historię, która mnie zszokowała. Jego siostra Ewa musiała uciekać do Kanady z mężem – powstańcem z AK, i tam się rozrosła ta linia rodziny. Natomiast matkę Ewy i Maćka zabiła bomba radziecka na moście Kierbedzia w Warszawie. Zaopiekowała się nimi ciotka, która powtarzała im ciągle, że mają ukrywać to, że są z rodziny Stanisława Moniuszki i mają herb „Krzywda”. Poleciła im, aby mówili, że są dziećmi parobka. W czasie studiów na AWF ktoś wykrył, że Maciek nie jest synem parobka i miał problemy.
           W naszej części rodziny było inaczej. Moją siostrę Dorotę i mnie od wczesnego dzieciństwa zabierano na wszystkie uroczystości moniuszkowskie, jakie się odbywały w Warszawie. Chodziła na nie moja babcia, mama, moi wujowie i to było normalne. O kompozytorze w naszym domu mówiło się dziadek-pradziadek, ale faktu, że jesteśmy potomkami kompozytora nie traktowało się jako czegoś wyjątkowego, natomiast wpajano nam, że mamy godnie żyć.
          Gdy moja córka zdała egzamin do szkoły aktorskiej, powiedziałam jej – pamiętaj, noblesse oblige i nazwisko też cię obliguje do wybierania ról. Nazwiska i rodziny się nie wybiera.
          W mojej rodzinie zapoznawano nas z twórczością naszego przodka. Grano na fortepianie, a ja w dzieciństwie grałam na skrzypcach. Muzyka towarzyszyła nam podczas rodzinnych spotkań, wspólnie śpiewaliśmy przy akompaniamencie fortepianu. Bardzo często śpiewaliśmy także a’cappella (babcia, mama, wujowie i my), pieśni i fragmenty oper Stanisława Moniuszki, to było coś naturalnego. Pamiętam, jak mama nawet zmywając naczynia śpiewała pieśni naszego przodka.
          Chodziliśmy na koncerty. Mam zdjęcie, kiedy jako czteroletnia dziewczynka byłam na koncercie w filharmonii. Siedziałyśmy na balkonie i obudowa balkonu sięgała mi pod brodę. Nie uważano, że dziecko jest za małe, żeby poszło z rodzicami do filharmonii czy opery. Nikt nas do tego nie zmuszał, mama i babcia starały się, abyśmy wszyscy mieli kontakt z muzyką. Jestem im za to ogromnie wdzięczna. Pilnowało się też tego, żeby żyć skromnie, ale godnie – „boso, ale w ostrogach”, i nie zapominać tego, że jesteśmy Polakami.

          Wspomniała Pani, że dzieciństwie uczyła się Pani grać na skrzypcach.
          - Tak, chodziłam do szkoły muzycznej, która znajdowała się na terenie dzisiejszej Trasy Łazienkowskiej, za domkami fińskimi, niedaleko Placu na Rozdrożu.
Bardzo się bałam mojego profesora, który był inwalidą i ostro karał uczniów, gdy źle grali. Ja raz dostałam po rękach, a skrzypce wylądowały wówczas na podłodze. Bałam się, że skrzypce się zniszczą, a był to instrument wypożyczony, bo nie stać nas było na kupno skrzypiec. Zdałam pozytywnie egzamin do następnej klasy skrzypiec, ale ze strachu przed nauczycielem przestałam grać i przez pewien czas trenowałam jazdę konną (skoki). Nadal uwielbiam skrzypce, i konie także.

          Jak to się stało, że została Pani tłumaczem języka hiszpańskiego? Marzyła Pani o tym jako dziecko?
          - Bardzo długo nawet nie myślałam o tym. Ukończyłam XXVII Liceum im. Tadeusza Czackiego w Warszawie i po maturze zdałam pozytywnie egzamin do warszawskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Moja mama nie życzyła sobie, abym studiowała na tej uczelni i ja urażona jej decyzją, postanowiłam podjąć pracę w Zakładzie Psychologii Instytutu Nauk Humanistycznych AWF. Później zdałam na Wydział Rehabilitacji Ruchowej AWF. Jednak przerwałam te studia z powodu zbyt dużego dla mnie obciążenia psychicznego w codziennym kontakcie z osobami po ciężkich urazach fizycznych.
           Zdarzyło się jednak coś, co wiele w moim życiu zmieniło. Śp. prof. dr hab. Erazm Wasilewski, Kierownik Zakładu Psychologii, kiedy przyjechała ekipa sportowców kubańskich, przez pomyłkę powierzył mi opiekę nad ekipą, bo myślał, że znam język hiszpański, a ja uczyłam się włoskiego. Było odwrotnie, ale na szczęście nie musiałam poważnie tłumaczyć rozmów, a jedynie towarzyszyć tej ekipie w czasie treningów i zawodów. Przy kubańskich sportowcach poznałam sekretarza Ambasady Republiki Kuby w Warszawie, który zaproponował, abym pracowała w ambasadzie jako tłumacz. Byłam trochę zdziwiona, bo znałam już nieźle język hiszpański na poziomie konwersacji, ale jeszcze nie na tyle, aby być tłumaczem. Jednak postanowiłam zaryzykować i przeniosłam się z Akademii Wychowania Fizycznego do Ambasady Kuby. I tam pracowałam w latach 1978 – 1984, najpierw byłam zatrudniona w recepcji, a później byłam tłumaczem. Ucząc nowego ambasadora języka polskiego, szlifowałam język hiszpański. Często także uczestniczyłam jako tłumacz w różnych spotkaniach i z biegiem czasu były to bardzo ważne spotkania. W 1983 r. z wynikiem bardzo dobrym zdałam w polskim MSZ oficjalny egzamin resortowy.
           Każdy tłumacz z czasem poznaje pewną sferę działalności politycznej, ale obowiązuje nas tajemnica. To bywa dużym obciążeniem psychicznym. Byłam tym trochę zmęczona i chociaż dzięki pracy w Ambasadzie Kuby stałam się zawodowym tłumaczem, postanowiłam zmienić pracę. Zbiegło się to ze zmianą ambasadora i to tylko utwierdziło mnie w słuszności podjętej decyzji.
Mój poprzedni przełożony był wyjątkowym, bardzo kulturalnym człowiekiem i często podkreślał, że jest zakochany w Polsce. Pracował w bardzo trudnym okresie. Kuba przez cały czas jest państwem komunistycznym, a w Polsce rozpoczynała działalność Solidarność. Było wiele trudnych sytuacji.
          Jestem pewna, że Kubańczycy byli przekonani, że na pewno jestem członkiem PZPR, ale nikt wprost mnie o to nie pytał. Ja nigdy nie należałam do tej partii. Uważałam, że nie należy się wiązać politycznie – ja wolę nie mieć materialnych dóbr, a mieć kapitał wolności psychicznej.
          Dowiedziałam się, że w Kancelarii Sejmu był potrzebny pracownik i podjęłam tam pracę. Wtedy także ponownie postanowiłam podjąć studia. Chciałam studiować dziennikarstwo, ale wtedy trzeba było najpierw ukończyć jeszcze inny kierunek – idąc po linii najmniejszego oporu wybrałam Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych. To było jeszcze przed zmianą systemu u nas. Podczas egzaminu z historii zapytano mnie, co się zdarzyło 17 września 1939 roku i postanowiłam powiedzieć to, co wiedziałam z domu. Po tym egzaminie podziękowano mi za studia i przed ukończeniem drugiego roku odeszłam z uczelni.
          Przez cały czas pracowałam jako tłumacz hiszpańskiego. To chyba jest rodzinne, ponieważ kompozytor znał pięć języków, mój ojciec – Janusz Paweł Janowski, artysta malarz, ukończył gimnazjum filologiczne i znał sześć języków, mama znała trzy języki, siostra, która mieszka we Włoszech, zna biegle angielski, włoski i oczywiście polski.
          W 1984 roku zostałam członkiem rzeczywistym Stowarzyszenia Tłumaczy Polskich, później, z powodu zaległości w opłacaniu składek odeszłam z tego stowarzyszenia, ale tłumaczem pozostałam.
          Miałam nawet zaszczyt osiągnąć sukces, bo byłam tłumaczem dla króla Hiszpanii Juana Carlosa i królowej Zofii, kiedy w 1989 roku byli z wizytą oficjalną w Polsce. W 2008 r. tłumaczyłam także jedno ze spotkań księcia Filipa z grupami parlamentarnymi w Sejmie. Znajomość języka hiszpańskiego i włoskiego pozwoliła mi poznać wiele ciekawych osób nie tylko z Hiszpanii, ale również z Ameryki Łacińskiej i z Włoch.
           W Kancelarii Sejmu zatrudniona byłam jako specjalista do spraw kontaktów międzynarodowych, ale wykorzystywana była moja umiejętność tłumaczenia. Byłam tłumaczem dla gen. Wojciecha Jaruzelskiego, ale później byłam tłumaczem dla Prezydenta Lecha Wałęsy, miałam także okazję tłumaczyć Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tłumacz musi być apolityczny i jego obowiązkiem jest zawsze bardzo dokładne tłumaczenie. Własne poglądy polityczne nie mogą mieć wpływu na wykonywaną pracę. Bardzo lubię tłumaczenie symultaniczne (tzw. kabinowe) i pisemne także. Aktualnie jestem na emeryturze i nadal zajmuję się tłumaczeniami. Zawód tłumacza stał się moją pasją.

           Wracając jednak do sylwetki bohatera spotkania, który był wielkim Polakiem i kompozytorem, a jego zasługi trudno przecenić, nie doceniano go za życia oraz po śmierci. Jak Pani myśli – dlaczego?
          - Stanisław Moniuszko znał swoją wartość, ale był człowiekiem skromnym.
Był znakomicie wykształconym muzykiem, bo po kilku latach nauki wyjechał na studia w berlińskiej Singakademie, a profesor Karol Fryderyk Rungenhagen uważał go za jednego z najwybitniejszych swoich studentów i dlatego powierzał mu nawet zastępstwo w prowadzeniu zajęć.
          Nie wiem, dlaczego na Dworcu Centralnym w Warszawie, któremu w styczniu b.r. nadano imię Stanisława Moniuszki, napisano słowa, że Moniuszko wyjechał na studia do Berlina, ale dzięki pieniądzom ojca brał prywatne lekcje z kilku przedmiotów u prof. Rungenhagena. To jest przecież nieprawda. „Kropla drąży skałę” i takie słowa zmieniają cały sens.
          Wynika to z braku wiedzy i z naszych kompleksów, że nie umiemy sami siebie docenić. To wcale nie oznacza, żeby być zarozumiałym, ale należy szanować siebie, żeby nas szanowano.

           Mamy Rok Stanisława Moniuszki z okazji 200. rocznicy urodzin kompozytora. Zaplanowano wiele specjalnych koncertów i spektakli operowych. Miejmy nadzieję, że dzięki temu Polacy poznają twórczość swego wielkiego rodaka, a wykonując jego dzieła za granicą cały świat zachwyci się pięknem muzyki Stanisława Moniuszki.
          - W tym miejscu wielkie chapeau bas wobec Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Teatru Wielkiego Opery Narodowej, bo dzięki nim wiele się dzieje. Podziwiam też takie inicjatywy jak ta w Rzeszowie, bo wiadomo, że są one organizowane dzięki lokalnym funduszom.
          Będąc potomkami kompozytora założyliśmy Fundację im. Stanisława Moniuszki, której Prezesem Zarządu jest praprapraprawnuk kompozytora Stanisław Wójcik. Fundacja także ma na celu promocję wiedzy o twórczości i osobie naszego przodka.
Wiele osób sądzi, że skoro tak dużo jest potomków, to powinniśmy mieć dużo pieniędzy, a my kontynuujemy tradycje naszego dziadka-pradziadka i często oddajemy nasze pieniądze tym, którzy, naszym zdaniem, bardziej ich potrzebują.
           Nie zgadzam się także do końca z opinią, że Stanisław Moniuszko nie jest kompozytorem znanym i lubianym.
Niedawno, może dwa lata temu, jadąc rowerem niedaleko Placu Teatralnego, postanowiłam wstąpić i dowiedzieć się, jakie spektakle są w Operze. Przypinając rower usłyszałam rozmowę stojących obok mnie dwóch małżeństw, które rozmawiały po hiszpańsku o kupnie biletów na operę Stanisława Moniuszki. Państwo obawiali się, czy w kasie ich zrozumieją. Zapytałam, w czym mogę im pomóc. Poszliśmy do kasy, ale okazało się, że w najbliższych dniach nie będzie wystawiana żadna z oper Moniuszki. Później zaprosiłam ich do operowego EMPiK-u na kawę i szybciutko podeszłam do stoiska z płytami. Znany mi pan poprosił, abym usiadła przy stoliku i po chwili przyniósł dwie płyty, informując moich gości w języku angielskim, że jest to prezent od potomka Moniuszki. Widząc zdziwione miny, poinformował, że tym potomkiem jestem ja.
           Moi goście pochodzili z małego hiszpańskiego miasta. Jedno małżeństwo, to właściciel sklepu spożywczego i gospodyni domowa, a drugie inżynier i pielęgniarka. Byłam zdziwiona, że znali muzykę Stanisława Moniuszki.
          O nuty pieśni prosiła mnie Meksykanka Alejandrina Vázquez, która jest znakomitą śpiewaczką, a młody meksykański pianista prosił mnie o wersje fortepianowe utworów Moniuszki.
           Chinka – studentka Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w klasie prof. Ryszarda Cieśli, przełożyła na język chiński, konsultując się z tłumaczem, dwie pieśni: „Zosia” i „Kwiatek”. Teraz wyjechała już do swojej ojczyzny i wiem, że śpiewa tam pieśni Moniuszki zarówno w języku polskim, jak i chińskim. Ta muzyka rozbrzmiewa pod różnymi szerokościami geograficznymi.

          Wieczór Moniuszkowski, który odbył się w Filharmonii Podkarpackiej dzięki staraniom Estrady Rzeszowskiej i Rzeszowskiego Teatru Muzycznego „Olimpia”, mógłby się odbyć wszędzie.
           - To prawda, z wielkim przejęciem słuchały i oglądały artystów na scenie malutkie dziewczynki siedzące w pierwszym rzędzie. Reakcja publiczności była wspaniała. Taka forma, to chyba jeden z lepszych sposobów popularyzowania muzyki wśród zwykłych mieszkańców Polski, których nie stać na chodzenie do opery czy filharmonii. Ten koncert był autentycznym śpiewnikiem domowym Stanisława Moniuszki, dzięki wykonawcom i atmosferze stworzonej przez nich, przez reżysera i przez prowadzącego koncert pana Dyrektora Andrzeja Szypułę. Jestem w Rzeszowie po raz pierwszy, ale dyrektor Filharmonii Podkarpackiej pani profesor Marta Wierzbieniec zaprosiła mnie na inne wydarzenia poświęcone Stanisławowi Moniuszce i z przyjemnością będę tutaj wracać.

Z panią Elżbietą Stanisławą Janowską-Moniuszko, tłumaczką języka hiszpańskiego, prapraprawnuczką Stanisława Moniuszki rozmawiała Zofia Stopińska 20 marca 2019 roku w Filharmonii Podkarpackiej im. Artura Malawskiego w Rzeszowie.

XI Wiosenne Kursy Muzyczne w Przemyślu

            Z ogromną przyjemnością informujemy o nadchodzących XI Wiosennych Kursach Mistrzowskich, które odbędą się w dniach 26 kwietnia - 2 maja 2019 w Przemyślu.
Tegoroczna edycja kursów jest wyjątkowa ze względu na rozszerzenie oferty o instrumenty dęte (flet, klarnet, saksofon)!

Zaproszeni wykładowcy:
prof. Marcin Baranowski - skrzypce, altówka
prof. Piotr Tarcholik - skrzypce
prof. Adam Krzeszowiec - wiolonczela
prof. Wojciech Fudala - wiolonczela
prof. Maria Peradzyńska–Filip - flet
prof. Arkadiusz Adamski - klarnet
prof. Marcin Duś - saksofon
prof. Monika Wilińska -Tarcholik - kameralistyka fortepianowa
prof. Magdalena Duś - kameralistyka fortepianowa
prof. Sławomir Cierpik - kameralistyka fortepianowa

Zapraszamy serdecznie do udziału!
Szczegóły na stronie:
http://wiosennekursy.pl/

Filharmonicy Podkarpaccy wystąpią w Musikverein


18 kwietnia 2019r., CZWARTEK, godz. 19:30
Koncert w Wiener Musikverein w Austrii

ORKIESTRA SYMFONICZNA FILHARMONII PODKARPACKIEJ
MASANE OTA - dyrygent

W programie:
J. Brahms – Uwertura tragiczna op. 81
F. Schubert – VIII Symfonia „Niedokończona” h-moll
L. van Beethoven - Symfonia nr 3 Es-dur op. 55 „Eroica”

KONCERT KAMERALNY

17 kwietnia 2019r., WIELKA ŚRODA, godz. 19:00

JACEK ŚCIBOR – tenor
PAWEŁ WĘGRZYN – fortepian
ELŻBIETA LEWICKA – słowo
JAN NIEMASZEK - aktor

W programie:
D. Lasota – Treny na głos i fortepian do słów Jana Kochanowskiego

Labirynty losu

„Tannhäuser” w Operze Krakowskiej

           Każde spotkanie ze sztuką Richarda Wagnera, twórcy takich dramatów muzycznych, jak „Pierścień Nibelunga”, „Tristan i Izolda” czy „Śpiewacy norymberscy”, jest zawsze wielkim świętem i głębokim przeżyciem. Tak też było i tym razem, kiedy to po premierze 9 czerwca 2016 roku, po raz ósmy w dniu 5 kwietnia 2019 roku, Opera Krakowska zaprezentowała to wspaniałe dzieło wyraźnie skupionej i nastawionej kontemplacyjnie publiczności. Czas Wielkiego Postu, filozoficzna warstwa programowa, wartość muzyczno-literacka dzieła skłaniały do refleksji głębokiej, duchowej natury.
           Labirynty losu... Niektórzy porównują Wagnera z Beethovenem, u którego motyw losu, zwłaszcza w Symfonii c-moll, pojawia się z wielką mocą. Niewątpliwie obaj mistrzowie wytyczyli nowe szlaki w twórczości kompozytorskiej, dali ożywczy promień światła i otwarli szeroko wrota na nowe prądy sztuki.
          Tytułowy Tannhäuser, w którego wcielił się dojrzały artysta Tomasz Kuk, poszukuje prawdy swojego istnienia. Porzuca radosny, pełen uciech boski świat bogini Wenus, którą w sposób nadzwyczajny, z wielkim talentem wokalnym i dramatycznym kreuje Monika Ledzion-Porczyńska (rozpoczynała edukację muzyczną w Rzeszowie), by powrócić do świata prawdziwego, nie pozbawionego cierpień, ale bliskiego ludzkiej naturze. Czeka na niego dawna ziemska miłość, Elżbieta, czyli Agnieszka Kuk i śpiewający na jego cześć przyjaciele z Wolframem na czele, którego kreuje Adam Szerszeń. „Niezmienność boskiego światła nagle wydaje się nie do pogodzenia z mrokami ludzkiego losu” – pisze w programie spektaklu Tadeusz Sławek.
          Tannhäuser w pokucie za grzechy szuka ukojenia swej udręczonej duszy. Udaje się do papieża do Rzymu, nie znajdując jednak zrozumienia. Zostaje sam. Albowiem wspomniane dzieło Wagnera jest opowieścią o indywidualnym, osobistym poszukiwaniu sensu istnienia, kreowania własnego losu, niezależnie od wszelkich idei, zorganizowanych struktur i schematów tego świata. A więc rzecz o wolności, która jest trudna, pełna wyboistych ścieżek i niebezpieczeństw, ale którą może warto podjąć, by ocalić swoje człowieczeństwo, mimo cierpień i niepokojów człowieczego ciała i duszy.
           Ta warstwa egzystencjalna dotyczy nas wszystkich. Reżyser Laco Adamik wraz z autorką scenografii i kostiumów Barbarą Kędzierską stworzyli misterium godne dramatu muzycznego oszczędnymi środkami scenicznymi, pozwalając muzyce na pełną kreację dramatyczną dość przecież skomplikowanej fabuły dzieła. Ta tajemnica dźwiękowej narracji pozostaje niespożytą siłą, energią i potęgą wyrazu nadającą sens istocie dramatu, w którym świadomość i dusza człowiecza rwie się do poznania świata ziemskiego i pozaziemskiego.
Albowiem, jak powiada Laco Adamik w wywiadzie Jacka Marczyńskiego pt. „Niespokojny duch Wagnera” zamieszczonym w programie spektaklu: „Dychotomia człowieka, który składa się ze szczęścia i nieszczęścia, z młodości i starości, z miłości i odrzucenia, przejawia się we wszystkich sferach naszej egzystencji.”
           Orkiestra Opery Krakowskiej pod wprawną ręką Tomasza Tokarczyka spisała się znakomicie. Soliści, a także chóry - dziecięcy i dorosły, balet, w trudnym spektaklu mogli czuć się swobodnie i bezpiecznie. Dzieło Wagnera zajaśniało pełnym blaskiem i głębią wyrazu.

Andrzej Szypuła

IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura

          Zapraszam Państwa do przeczytania mojej relacji z IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura, który odbył się od 31 marca do 7 kwietnia 2019 r., organizowany był przez Operę Śląską w Bytomiu we współpracy z Akademią Muzyczną im. K. Szymanowskiego w Katowicach, a kierownictwo nad jego organizacją i przebiegiem sprawował Łukasz Goik – Dyrektor Opery Śląskiej.
Patronat honorowy nad tym wydarzeniem objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda, a w komitecie honorowym byli: Wiceprezes Rady Ministrów, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. dr hab. Piotr Gliński, Wojewoda Śląski, Jarosław Wieczorek, Marszałek Województwa Śląskiego Jakub Chełstowski, Prezydent Miasta Bytom – Mariusz Wołosz i Prezydent Miasta Katowice – Marcin Krupa.

          IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura był wydarzeniem szczególnym i jubileuszowym, bowiem była to dziesiąta edycja w całej historii, a odbyła się dokładnie w czterdziestolecie powołania pierwszego Konkursu.
          Do tegorocznej edycji zakwalifikowało się 76 uczestników z 13 krajów, m.in. Chin, Brazylii, Australii, Libanu, Izraela, Rosji i Polski. Z powodzeniem uczestniczyło w nim dwoje świetnych, młodych artystów urodzonych na Podkarpaciu: sopranistka Paula Maciołek i baryton Paweł Trojak, który znalazł się wśród finalistów. Wszystkie informacje dotyczące Konkursu, jego przebiegu i zapis transmisji z II i III etapu znajdą Państwo na stronie www.adamdidur.com, natomiast w relacji przybliżymy tę imprezę wspólnie z jurorami, uczestnikami finału i reprezentującym organizatorów panem Łukaszem Goikiem – Dyrektorem Opery Śląskiej.

Jurorzy

Pan Wiesław Ochman – przewodniczący Jury, światowej sławy tenor, artysta-malarz i reżyser zaliczany do grona najwybitniejszych artystów operowych.

           Czy Pana zdaniem udział młodych śpiewaków w konkursach jest jedyną drogą na sceny teatrów operowych?
           - Konkursy są ważne dla młodych ludzi, żeby się pokazali, żeby się zaprezentowali, ale czy coś naprawdę w stu procentach z tego wynika? W teatrach operowych całego świata występują też śpiewacy, którzy raczej nie wygrywali konkursów, ale jest też taka grupa młodych artystów, którzy jeżdżą z jednego konkursu na drugi i śpiewają. To są tzw. śpiewacy konkursowi.

           Konkurs im. Adama Didura stawia wysoko poprzeczkę młodym śpiewakom.
           - Jest to faktycznie trudny Konkurs, ponieważ jest to par excellence konkurs operowy – muzyki operowej i głosów operowych. To nie jest taka prosta sprawa, bo trzeba się przebić przez orkiestrę, trzeba mieć odpowiednią nośność głosu, trzeba mieć świadomość muzyczną śpiewania w operze. Ten Konkurs jest także trudny dlatego, że w ostatnim etapie trzeba zaśpiewać jedną arię razem z aktorstwem i to jest bardzo trudne, bo wówczas najlepiej widzimy, jak wykonawca się porusza i wygląda na scenie, itd.

           Gdyby Pan był jedynym jurorem i sam decydował o wszystkich nagrodach, czy Pana werdykt byłby taki sam?
           - Oczywiście, dlatego, że są głosy, które nie podlegają jakiejkolwiek weryfikacji i myśmy o tym zdecydowali, a poza tym matematyka podpowiada pewne rzeczy. Przewodniczyłem w bardzo wielu konkursach i nigdy – niezależnie ilu było jurorów – czterech, pięciu, sześciu, nigdy nie było dokładnie tych samych ocen. To znaczy, że ktoś świetnie śpiewa i ma od wszystkich jurorów na przykład po 24 punkty, bo ktoś oceni go na 23, inni na 24, 25, 21, a różnice zależą od tego, jak juror pojmuje technikę śpiewu, bo my oceniamy całość występu: siłę głosu, energię, przekaz muzyczny i dykcję, a z dykcją bywają kłopoty.
           Gdybym oceniał sam, to przyznałbym te nagrody, które zostały przyznane przez wszystkich jurorów, może w finale znalazłaby się jeszcze śpiewaczka z Izraela, bo uważałem, że powinna znaleźć się w finale, ale to jest jedyna różnica.

prof. Izabela Kłosińska, znakomita sopranistka związana na stałe ze stołecznym Teatrem Wielkim, pedagog Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie.

          Wszyscy wokół podkreślają, że Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura jest ważnym i trudnym konkursem.
          - To rzeczywiście bardzo ważny konkurs, ale chcę jeszcze podkreślić, że także bardzo trudny, bo oprócz tego, że trzeba przejść przez trzy etapy, to jeszcze w III etapie, kiedy odporność psychiczna i fizyczna uczestników jest mocno nadwerężona, to jeszcze trzeba się wykazać wspaniałą grą aktorską na scenie. W trzecim etapie uczestnicy występowali w dwóch blokach – rannym i wieczornym. Zauważyliśmy, że to bardzo duży wysiłek dla finalistów. Mobilizacja na tę wieczorną rundę w kostiumie i z orkiestrą była dużym wyzwaniem, a nie każdy ma doświadczenia ze sceną i był to dla nich egzamin. Rywalizacja była duża i do końca trwania konkursu wyczuwało się wielkie napięcie.

          Czy jurorzy byli zgodni w ocenach?
           - W większości tak. Każdy z nas siedział oddzielnie i punktował niezależnie. Zdarzało się, że występował student, którego pedagog zasiadał w jury, to pedagog nie punktował występu swojego studenta. W końcowej fazie Konkursu okazało się, że byliśmy bardzo zgodni i nie było dużych różnic w punktacji uczestników, a to na konkursach zdarza się rzadko. Pracowaliśmy bardzo spokojnie, merytorycznie, bez sensacji i pretensji. Oprócz nagród regulaminowych, mogliśmy przyznać sporo bardzo ciekawych nagród specjalnych, które pomogą młodym śpiewakom zaistnieć w tym zawodzie, a to jest dla nich bardzo ważne. Oby im to bardzo dobrze służyło.

           Obserwowałam wszystkie etapy i wszystko przebiegało zgodnie z wcześniej ustalonym planem.
           - Tak, bo wszystko było wspaniale zorganizowane, na medal. Organizatorzy wykazali się wielkim profesjonalizmem.

Małgorzata Walewska – mezzosopranistka, jedna z najbardziej uznanych polskich śpiewaczek operowych.

           Nie było okazji po spektaklu opery „Aida”, którym zainaugurowany został 31 marca IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura, więc czynię to dopiero dzisiaj – bardzo dziękuję za wspaniałą kreację partii Amneris.
          - Bardzo dziękuję, to była dla mnie wielka przyjemność i chcę także podziękować, że państwo tak licznie przybyli.

           Wśród publiczności byli także wszyscy uczestnicy konkursu i pewnie świadomość tego wiązała się z pewnym obciążeniem.
          - Tak, było to wyzwanie, pewnego rodzaju weryfikacja, ponieważ nie można później wymagać czegoś, jak się samemu tego nie potrafi.
Oczywiście przychodzi pewien wiek, że do zawodu podchodzi się już teoretycznie, ale mam nadzieję, że w moim przypadku jeszcze mam trochę czasu i mogę jeszcze śpiewać na scenie.

          Udowodniła to Pani w niedzielę wspaniałym śpiewem i grą aktorską. Jestem zachwycona.
          - Udało się to także dlatego, że kocham tę rolę i każdy występ w „Aidzie” sprawia mi ogromną przyjemność.

          Co jest najtrudniejsze w pracy jurora?
          - Już samo siedzenie przez tyle godzin jest bardzo kłopotliwe, ale przez cały czas ma się jeszcze świadomość, że nie można nikomu zrobić krzywdy, nie można się zdekoncentrować, a także trzeba notować wszystkie szczegóły, bo czasami drobiazgi decydują o tym, kto jest pierwszy, a kto drugi i trzeba mieć argumenty, dlaczego postawiło się taką, a nie inną ocenę. Wszystko było transmitowane przez Internet i nagrane, można sobie odsłuchać każdy występ i to zobowiązuje.
           Poziom Konkursu był bardzo wysoki i pierwszy etap, który odbył się w pięknej auli Akademii Muzycznej w Katowicach, miał niestety pewne wady, gdyż akustyka tej Sali powodowała, że wszyscy byli świetni i trzeba się było dobrze zastanowić, kogo przepuścić do drugiego etapu. Limit mówił o 30 osobach, ale regulamin dopuszczał, że jurorzy mogą zakwalifikować więcej osób i zdecydowaliśmy na podstawie średniej punktów postawionych przez wszystkich jurorów, że dopuścimy 36 osób, wykorzystaliśmy ten limit do maksimum i jestem z tego bardzo zadowolona, ponieważ dopiero w akustyce teatru wszystko można był sprawdzić. Żałuję, że do kolejnego etapu nie przeszedł jeden z chińskich śpiewaków, który miał jasną tenorową barwę, pewność siebie i ja punktowałam go dosyć wysoko, ale myślę, że w finale znaleźli się wszyscy, na których nam zależało.
           Chciałabym także powiedzieć, że nikogo nie skrzywdziliśmy, ale nie można tak powiedzieć, bo wszyscy, którzy nie zostali dopuszczeni do kolejnych etapów, czują się skrzywdzeni.
           Żałuję także, że nie było czasu na spotkania z uczestnikami, bo można by było porozmawiać z uczestnikami na temat ich występów. Powinni znać dokładną opinię jurorów. Myślę, że jesteśmy to winni wszystkim, którzy nie zostali dopuszczeni do kolejnych etapów konkursu.Podczas takich rozmów można ich trochę podtrzymać na duchu, bo wtedy mieliby świadomość, że wcale nie byli źli, ale byli tacy, którzy byli lepsi.
To chyba jedyne, czego mi na tym Konkursie brakowało.

Finaliści IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura

Marcelina Beucher – sopran, absolwentka Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego we Wrocławiu.

          Gratuluję Pani serdecznie III Nagrody i nagród specjalnych. Nagroda Prezydenta Miasta Bytom – Mariusza Wołosza, a przede wszystkim Nagroda Publiczności, najlepiej świadczą o tym, że jest Pani ceniona i kochana przez melomanów, którzy także śledzili przebieg Konkursu i postanowili Panią specjalnie uhonorować.
           - Bardzo się cieszę z tej nagrody, bo przyznała mi ją wspaniała publiczność. Dla mnie to bardzo ważna nagroda.

           Myślę, że udział w tym konkursie zaowocuje wieloma propozycjami, chociaż pewnie i tak Pani czas jest wypełniony pracą.
           - Mam trochę pracy i zdarzyło mi się sporo interesujących ról na scenie już zaśpiewać, ale bardzo się cieszę z Nagrody Dyrektora Generalnego Lwowskiej Opery Narodowej Wasyla Wowkuna, którą jest udział w spektaklu „Traviata” w sezonie artystycznym 2019/2020. Będzie to spełnienie marzenia o tym, aby zaśpiewać w rodzinnych stronach mojej babci, która pochodzi ze Stanisławowa.

          Kilka razy miałam przyjemność oklaskiwać Panią na scenie Opery Śląskiej i myślę, że znajomość akustyki tej sali dobrze wpłynęła na prezentacje w II i III etapie Konkursu.
          - Owszem, ale chcę podkreślić, że bardzo dobra atmosfera była w trakcie Konkursu. Wszyscy sobie pomagali, zewsząd płynęła dobra energia, współpracowaliśmy ze wspaniałymi dyrygentami i doświadczoną orkiestrą, a przede wszystkim bardzo dobra była organizacja. To wszystko powodowało, że nie mieliśmy żadnych stresów związanych z tym, co działo się wokół i mogliśmy się skupić wyłącznie na sprawach artystycznych: na współpracy z pianistą, z orkiestrą i dyrygentem oraz na swoim śpiewaniu. Ten Konkurs jest bardzo długi i trudny, a czekanie na kolejne wyniki wpływało także na przyśpieszone bicie serca, bo w kilka minut wiele się zmieniało w życiu uczestników. Mało jest konkursów takich jak ten, stricte operowych, a w ostatnim etapie śpiewa się trzy arie z towarzyszeniem orkiestry. Uważam, że jest to jeden z najważniejszych konkursów na świecie.

          Mam jeszcze do Pani prośbę o zawiadomienie nas o występach we Lwowie, bo z pewnością będą nimi zainteresowani czytelnicy „Klasyki na Podkarpaciu”, którzy często wybierają się do Lwowa na spektakle operowe.
           - Z pewnością przyślę informacje o terminie mojego pobytu i występów we Lwowie. Bardzo się cieszę na spotkania zarówno z ukraińską, jak i polską publicznością.

Szymon Mechliński – baryton, absolwent Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu.

           Gratuluję Panu udziału w Konkursie i w efekcie III nagrody oraz kilku ważnych nagród specjalnych.
           - Cieszę się, że otrzymałem III nagrodę ex aequo z Marceliną Beucher z Polski i Aleksandrą Rybakovą z Rosji, ale bardzo ważne są dla mnie wszystkie nagrody specjalne, bo one pozwolą, abym więcej zaczął śpiewać w Polsce, bo ostatnio występuję głównie za granicą.
           Bardzo się cieszę z nagrody dyrektora Teatru Wielkiego-Opery Narodowej, bo jest to zaproszenie do udziału w uroczystym, plenerowym koncercie, który odbędzie się 5 maja 2019 roku, w dniu urodzin Stanisława Moniuszki. Występ w tym koncercie będzie dla mnie wielkim zaszczytem.

           Czy podczas minionego tygodnia przeżywał Pan chwile niepokoju albo miał Pan jakieś problemy?
           - Miałem trochę problemów w I etapie, ponieważ byłem jeszcze trochę chory. Na ten konkurs przyjechałem razem z kolegą Sergeyem Kaydalovem, który otrzymał wyróżnienie, prosto z kontraktu w Operze w Lyonie we Francji, gdzie śpiewaliśmy w „Czarodziejce” Piotra Czajkowskiego i ostatni spektakl mieliśmy w niedzielę w ubiegłym tygodniu. Jedynie dzięki uprzejmości organizatorów, którzy pozwolili nam wystąpić w drugim dniu I etapu i wystąpić poza kolejnością, udało nam się wziąć udział w tym konkursie.

           Niedawno ukończył Pan Akademię Muzyczną w Poznaniu w klasie śpiewu prof. Iwony Kowalkowskiej.
           - To prawda, ale czas szybko biegnie i już minęły trzy lata od ukończenia studiów.

           Odziedziczył Pan dobre geny i głos po ojcu Jerzym Mechlińskim, który jest świetnym barytonem. Czy nie chciał Pan się uczyć u taty?
           - Dość długo uczyłem się u taty, ale pod koniec studiów musiałem przejść do klasy prof. Iwony Kowalkowskiej, bo mój tato był ciągle zajęty występami oraz pedagogiką i nie zdążył „zrobić” doktoratu, przez co musiał odejść z uczelni. Przez cały czas się jeszcze uczę i już czwarty rok jeżdżę na prywatne lekcje do prof. Giorgia Zancanaro.

           Kiedy i gdzie z najbliższym czasie usłyszą Pana polscy melomani?
           - Myślę, że to będzie wspomniany już koncert plenerowy 5 maja 2019 roku w Warszawie. Mam nadzieję, że uda mi się tak ustalić terminy występów we Francji, abym mógł zaśpiewać w Polsce w 200. rocznicę urodzin Stanisława Moniuszki.

Arkadiusz Jakus – bas, absolwent Akademii Muzycznej im. G. i K Bacewiczów w Łodzi.

           Rozmawiam z panem Arkadiuszem Jakusem, który otrzymał Nagrodę Prezydenta Rady Głównej Business Centre Club – Andrzeja Kubasiewicza, dla najlepszego basa Konkursu im. Adama Didura. Gratuluję serdecznie. Dobre głosy basowe są poszukiwane.
           - To prawda, jesteśmy najbardziej deficytowym „materiałem” na rynku operowym. Bardzo się cieszę, że zaszczycono mnie nagrodą specjalną dla najlepszego basa podczas Konkursu, którego patron był jednym z najwybitniejszych basów wszechczasów.

           Znaleźć się w finale IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura nie było łatwo.
           - Ma pani rację, naprawdę było trudno, bo repertuar był wymagający i konkurencja ogromna, bowiem przyjechali na ten Konkurs wspaniali śpiewacy z całego świata. Trzeba było się bardzo dobrze przygotować i skupić w czasie trwania Konkursu, aby znaleźć się w finale. Bardzo się cieszę, że jestem w gronie finalistów.

           Byli tutaj w charakterze obserwatorów dyrektorzy teatrów operowych i placówek organizujących życie muzyczne w Polsce, może otrzyma Pan propozycje udziału w spektaklach i koncertach.
           - Mam taką nadzieję, aktualnie współpracuję z Teatrem Wielkim w Łodzi. Może w przyszłym sezonie będzie mnie można słuchać i oglądać na deskach tego Teatru, a ponieważ urodziłem się w Sandomierzu, mam także nadzieję na występy w rodzinnych stronach.

          Może udział w tym Konkursie i fakt, że śpiewa Pan podczas Finałowej Gali będzie dobrym początkiem współpracy z Operą Śląską.
           - Byłbym zaszczycony, bo świetnie się tutaj czułem podczas Konkursu. Od pierwszego dnia atmosfera jest wspaniała. Zarówno w Bytomiu, jak i w Katowicach, byliśmy ciepło przyjęci. Podziwiam organizatorów, bo wszystko było „dopięte na ostatni guzik”. IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej będę bardzo miło wspominał i polecał młodszym kolegom udział w następnej edycji.

Organizatorzy

Łukasz Goik - Dyrektor Opery Śląskiej

           O chwilę rozmowy poprosiłam także Pana Łukasza Goika – Dyrektora Opery Śląskiej, bo to Pana placówka organizowała ten Konkurs. To było wielkie wyzwanie.
          - To prawda, ale w Operze Śląskiej nie boimy się trudnych wyzwań. Ponieważ od ostatniej edycji Konkursu minęło już kilka lat, postanowiliśmy wszystko odpowiednio i myślę, że to się udało.

           Na ten sukces pracowało kilka, a może nawet kilkanaście osób.
           - Jestem niezmiernie dumny z mojego zespołu, który okazał się bardzo sprawny we wszelkich sprawach organizacyjnych i w każdym momencie mogłem na niego liczyć.
          Jestem także szczęśliwy, bo cały czas słyszę, że poziom Konkursu jest bardzo wysoki. Wiele komplementów usłyszałem o naszych akompaniatorach, a byli to: Grzegorz Biegas, Mirella Malorny-Konopka, Olena Skrok, Larisa Czaban i Natalya Gaponenko. Możemy ich z pewnością zaliczyć do najlepszych pianistów w Polsce.

          Do Jury zaprosił Pan także znakomitych artystów.
          - Jestem także dumny, że moje zaproszenie przyjęli tak znakomici artyści, jak: prof. Izabela Kłosińska, wybitna sopranistka związana ze stołecznym Teatrem Wielkim i Uniwersytetem Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie, pani Małgorzata Walewska, jedna z najbardziej uznanych polskich śpiewaczek operowych, pan Andrzej Dobber, światowej sławy baryton, dr Michael Nemeth, menadżer kultury i muzykolog związany z Uniwersytetem Karla Franzensa w Grazu, prof. Feliks Widera, ceniony tenor związany z Operą Śląską od ponad 40 lat oraz dziekan Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, Wasyl Wowkun, ukraiński reżyser, scenarzysta, kulturolog, Dyrektor Generalny Lwowskiej Opery Narodowej, a także wspaniały pan Wiesław Ochman, tenor, artysta-malarz, reżyser, zaliczany do grona najwybitniejszych artystów operowych, który przewodniczył Jury.
          To wspaniałe grono przez cały tydzień słuchało i oceniało występy młodych artystów. Bardzo cieszy mnie fakt, że wśród laureatów jest tylu młodych zdolnych Polaków, ale są także utalentowane osoby z zagranicy.
          IV Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. A. Didura przechodzi do historii i cieszę się, że mamy tyle powodów do dumy.

          Możemy już zapowiedzieć, że Konkurs będzie kontynuowany.
          - Oczywiście, że tak. Ten Konkurs jest bardzo potrzebny przede wszystkim dla młodych śpiewaków operowych, o czym świadczy najlepiej ilość uczestników; z 13 krajów zakwalifikowało się do niego 76 uczestników. Konkurs jest także bardzo potrzebny dla naszego środowiska, bowiem przesłuchania miały charakter otwarty i wielu melomanów przychodziło, aby posłuchać występów we wszystkich etapach. Sporo osób obserwowało II i III etap tego Konkursu, słuchając transmisji z przesłuchań i relacji naszego Studia Festiwalowego. V Międzynarodowy Konkurs Wokalistyki Operowej im. Adama Didura odbędzie się za cztery lata.

          Myśli Pan z pewnością o zaproszeniu laureatów do udziału w spektaklach i koncertach organizowanych przez Operę Śląską.
          - Oczywiście, będziemy się spotykać z nimi na scenie Opery Śląskiej, a nasza wierna publiczność będzie miała okazję podziwiać ich i oklaskiwać.

          Wszystkie rozmowy zarejestrowałam 7 kwietnia 2019 r. w Operze Śląskiej w Bytomiu. Bardzo dziękuję panu Łukaszowi Goikowi – dyrektorowi Opery Śląskiej w Bytomiu, za zaproszenie na Konkurs im. Adama Didura.
           Patron tego wspaniałego wydarzenia uznawany jest za jednego z najwybitniejszych basów wszechczasów. Po wycofaniu się z kariery śpiewaka operowego, rozpoczął pracę pedagogiczną, a po wojnie założył Operę Śląską w Bytomiu.
          Postać Adama Didura w sposób szczególny łączy też teatr operowy z Podkarpaciem. Chcę podkreślić, że Adam Didur urodził się w 24 grudnia 1873 roku, w leśniczówce majątku Wola Sękowa koło Sanoka. Od 28 lat w Sanoku organizowane są Festiwale im. Adama Didura, w których zawsze swój udział ma Opera Śląska w Bytomiu. Być może tegoroczna jesienna edycja będzie okazją kolejnych reminiscencji z IV Konkursu im. Adama Didura?

Zofia Stopińska

„Pielgrzym z Dobromila”

200 lat od premiery u Czartoryskich w Sieniawie

„Ojczyzno! Nie mogłam Cię obronić, niechaj przynajmniej Cię uwiecznię.”
Księżna Izabela z Flemmingów Czartoryska po III rozbiorze Polski

          31 marca 2019 roku minęło 200 lat od premiery operetki, jak ją wówczas nazywano, pt. „Pielgrzym z Dobromila”, która miała miejsce w pałacu w Sieniawie, siedzibie Czartoryskich, 40 km od Rzeszowa. Podobno główną rolę grał sam książę Adam Czartoryski. Tę uroczą śpiewogrę doby przedmoniuszkowskiej z librettem Adama Kłodzińskiego według powieści księżnej Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej z muzyką Wincentego Lessla grano na jej 72 urodziny, po czym, zapewne po kilku jeszcze występach, rzecz poszła w zapomnienie.
          186 lat później, 19 grudnia 2004 roku w Teatrze „Maska” w Rzeszowie śpiewogra na nowo ujrzała światło dzienne. A stało się to za sprawą śpiewaczki i pedagoga dr Anny Szałygi-Kuźmy pochodzącej z Dobromila (dziś woj. lwowskie), która w antykwariacie muzycznym, całkiem przypadkowo, natrafiła na libretto śpiewogry („Libretta oper polskich z lat 1800-1830”, PWM 1959).
          Praca nad rekonstrukcją dzieła była długa i żmudna. Brakowało zapisów muzycznych Wincentego Lessla (ok.1750-ok.1825), nadwornego kapelmistrza i kompozytora dworu Czartoryskich w Puławach i Sieniawie. Drogą badań muzykologicznych, opracowano stronę muzyczną dzieła. Partyturę opracował Andrzej Jakubowski, reżyserował Jerzy Czosnyka z moim kierownictwem muzycznym, a wraz z solistami grała orkiestra kameralna pod moją dyrekcją złożona z muzyków rzeszowskiej Filharmonii i pedagogów Zespołu Szkół Muzycznych Nr 1 w Rzeszowie.
          Po wspomnianej premierze w Teatrze „Maska” w Rzeszowie „Pielgrzyma” graliśmy jeszcze 21 razy, zawsze przy wielkim aplauzie publiczności, m.in. w Teatrze „Fredreum” w Przemyślu, auli Uniwersytetu Rzeszowskiego, Zamku w Łańcucie, Domu Kultury w Puławach, Zamku Królewskim w Warszawie, Akademii Muzycznej we Wrocławiu i Lwowie, Arsenale Muzeum Czartoryskich w Krakowie, gdzie podczas spektaklu można było obejrzeć oryginalne wydania książki księżnej Izabeli pt. „Pielgrzym w Dobromilu czyli nauki wieyskie”, a także portret księżnej.
          „Ruch Muzyczny” nr 8 z kwietnia 2008 roku, piórem Moniki Patryk w artykule pt. „Coś z niczego czyli wskrzeszenie Pielgrzyma z Dobromila” pisał: „Księżna, patrząc na ten spektakl w krakowskim Muzeum Czartoryskich z portretu, słuchała - jak sądzę - owych śpiewów nader życzliwie. Była bowiem świadkiem czegoś, co dla „uwiecznienia Ojczyzny”, do którego tak dążyła, ma wartość znacznie większą niż pusty tytuł na pożółkłych kartkach za szkłem muzealnej gablotki.”
          Uroczysta prezentacja odrodzonego „Pielgrzyma” w pałacu Czartoryskich w Sieniawie miała miejsce 5 marca 2005 roku. Justyna Woś w Gazecie Codziennej „Nowiny” z 1-3 kwietnia 2005 roku pisała: „Sala balowa pałacu w Sieniawie rozświetlona kandelabrami, nobliwa publiczność. Na urodziny księżnej Izabeli licznie zjechała okolica. Oklaski, kwiaty, gratulacje. Działa nostalgiczny czar ramotki. Ożywiony teatr dworski przenosi widzów w czasie. Do świata, którego już nie ma.”
          Co dalej? Jak słychać, za sprawą Fundacji im. Wincentego i Franciszka Lesslów w Puławach i jej prezesa Tomasza Mazura, barytona Opery Poznańskiej, w czerwcu 2019 roku przed pałacem Czartoryskich w Puławach odbędzie się kolejna prezentacja „Pielgrzyma z Dobromila”.
           Warto przypomnieć, że Puławy, dawna rezydencja Czartoryskich, była na przełomie XVII i XVIII wieku żywym ośrodkiem polskości – kulturalnym, oświatowym, filantropijnym, a także ośrodkiem literackiego sentymentalizmu. Ośrodek ten, po upadku Powstania Kościuszkowskiego, został przeniesiony do Sieniawy, nic nie tracąc ze swej prężności. Podobnie jak w Puławach, działał w Sieniawie teatr, orkiestra, odbywały się spektakle muzyczne i teatralne.
           Trzeba nieustannie sięgać do korzeni naszej narodowej tożsamości. Naród, który traci pamięć – ginie. Obyśmy tej pamięci, umiłowania tradycji i naszej narodowej kultury, nigdy nie utracili.

Andrzej Szypuła

Requiem G.Verdiego w Filharmonii Podkarpackiej

AB 12 kwietnia 2019r., PIĄTEK, godz. 19:00

ORKIESTRA SYMFONICZNA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

INĔS DE CASTRO SYMPHONY CHORUS (CSIC)

CHÓR WYDZIAŁU MUZYKI  UR

MASSIMILIANO CALDI – dyrygent

KATARZYNA OLEŚ - BLACHA - sopran

AGNIESZKA MAKÓWKA - mezzosopran

RAFAŁ BARTMIŃSKI - tenor

ROBERT GIERLACH - bas

ARTUR PINHO MARIA -  przygotowanie chóru

BOŻENA STASIOWSKA – CHROBAK – przygotowanie chóru

W programie:

G. Verdi – Requiem

    Giuseppe Verdi (1813 - 1901) przeszedł do historii przede wszystkim jako twórca wielkich dzieł operowych, ale w jego  twórczości można także znaleźć wyjątkowy  utwór, będący świadectwem połączenia stylu muzyki operowej i religijnej- to wielkie Requiem. Arcydzieło  napisane po śmierci włoskiego pisarza Alessandro Manzoniego - przyjaciela Verdiego- pełne jest dramaturgii, potężnie brzmiących chórów i orkiestry, jak również wirtuozowskich arii i ansambli.  Premiera Requiem odbyła się w rocznicę śmierci Manzoniego, w 1874 roku w Kościele św. Marka w Mediolanie. Następnie utwór wykonano z wielkim sukcesem  w La Scali. Od tego czasu jedyna w swoim rodzaju, majestatycznaMessa da Requiem Verdiego zachwyca i wzrusza melomanów na całym świecie.

Katarzyna Oleś – Blacha

             Artysta muzyk, sopran koloraturowy. W 2001 r. ukończyła z wyróżnieniem Wydział Wokalno – Aktorski Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Wojciecha Jana Śmietany. Kunszt wokalny doskonaliła podczas licznych kursów mistrzowskich i interpretacyjnych u tak znamienitych pedagogów i śpiewaków, jak Paul Esswood, Anne Raynolds, Lioba Braun, Christian Elssner, Ryszard Karczykowski.

            Laureatka wielu krajowych i międzynarodowych konkursów i festiwali m. in. w 2010 r. otrzymała III nagrodę w kategorii głosów żeńskich na VII Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Stanisława Moniuszki w Warszawie, a w 2012 roku została uhonorowana Teatralną Nagrodą Muzyczną im. Jana Kiepury w kategorii „Najlepsza śpiewaczka”. W lipcu 2014 roku została Laureatką nagrody: „Ars Quaerendi” za wybitne działania na rzecz promocji kultury.

            Solistka Opery Krakowskiej, gdzie debiutowała w 2001 r. partią Królowej Nocy w „Czarodziejskim flecie” Mozarta.

            Za szczególnie ważne w dorobku artystki należy uznać role: Rozyna („Cyrulik sewilski” Rossiniego), Gilda („Rigoletto” Verdiego), Roksana („Król Roger” Szymanowskiego), Fiorilla („Turek we Włoszech” Rossiniego), Zerbinetta („Ariadna na Naksos” R.Straussa), Violetta („La Traviata” G. Verdiego), Olimpia, Antonia, Giulietta, Stella („Opowieści Hoffmanna” J.Offenbacha), Norma („Norma” V.Belliniego) oraz najczęściej wykonywana przez nią partia Królowej Nocy („Czarodziejski flet” Mozarta). Partią Łucji („Lucia di Lammermoor” G.Donizettiego) debiutowała w Operze Narodowej w Warszawie.

            Współpracuje z teatrami operowymi w Polsce i zagranicą. Z zespołami Oper w Bydgoszczy, Łodzi, Gdańsku, Szczecinie odbyła kilkakrotnie tournée po Austrii, Francji, Hiszpanii, Holandii, Niemczech i Szwajcarii, goszcząc w takich salach, jak: Festspiel und Kongresshaus w Bregenz, Theater am Aegi w Hannoverze, Philharmonie w Berlinie, Philharmonie w Monachium, Gewandhaus w Lipsku, Rotterdamse Schouwburg w Rotterdamie.

            Artystka ma w swoim bogatym dorobku ponad 30 pierwszoplanowych ról operowych, operetkowych i musicalowych, które prezentowała w 50 różnych realizacjach premierowych, festiwalowych oraz repertuarowych wielu teatrów operowych w Polsce i zagranicą.

                    W kręgu zainteresowań artystycznych Katarzyny Oleś – Blacha znajduje się również muzyka oratoryjno – kantatowa i kameralna. Dowodem na to są liczne koncerty (m.in. Kraków, Warszawa, Wrocław, Szczecin, Katowice, Stuttgart, Wolfsburg, Innsbruck, Linz, Hannover, Berlin, Monachium, Regensburg, Fulda, Graz, Strasburg, Szanghaj, Al Kuwait).

                Dokonała szeregu nagrań dla potrzeb Polskiego Radia i Telewizji, w tym w 2005 r. niezwykle rzadko wykonywanego „Koncertu na sopran i orkiestrę” Z. Kasserna, który wielokrotnie prezentowano w programie II Polskiego Radia.

            Pedagog Akademii Muzycznej w Krakowie. Prowadzi klasę śpiewu solowego. We wrześniu 2006 roku został jej nadany tytuł doktora w dziedzinie sztuk muzycznych – wokalistyki, a w lipcu 2014 roku tytuł doktora habilitowanego. Prowadzi warsztaty wokalne oraz kursy mistrzowskie dla młodzieży oraz młodych adeptów wokalistyki.

Agnieszka Makówka - mezzosopran

Ukończyła studia w łódzkiej Akademii Muzycznej oraz studia podyplomowe w „Mozarteum"
w Salzburgu. Od 1998 r. jest solistką Teatru Wielkiego w Łodzi.

Jest zdobywczynią wielu nagród i wyróżnień artystycznych. W 1992 roku zdobyła II nagrodę w Międzyuczelnianym Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w Dusznikach Zdroju a w 1994 r. otrzymała wyróżnienie w Konkursie im. Roberta Schumana w Zwickau (Niemcy). Niespełna rok później została laureatką III nagrody w Międzynarodowym Konkursie Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu. W 1997 r. otrzymała wyróżnienie w Międzynarodowym Konkursie Wokalnym im. Antonina Dworzaka w Karlowych Warach, w 2000 r. zdobyła nagrodę Polskiej Akademii Nauk, a w 2006 r. za całokształt działalności artystycznej otrzymała nagrodę od Marszałka Województwa Łódzkiego.

W repertuarze artystki znajdują się m.in. takie partie jak: tytułowa Carmen Bizeta, Cherubin w Weselu Figara, Flora w Traviacie, Jadwiga w Strasznym dworze, Fenena w Nabucco, Papagena w Czarodziejskim flecie, Amneris w Aidzie, Olga w Eugeniuszu Onieginie czy Izabella we Włoszce w Algierze.

Dzięki swoim umiejętnościom aktorskim i szerokiemu wachlarzowi możliwości wokalnych w ostatnich sezonach była obsadzona aż w 22 tytułach operowych, w tym zaśpiewała w ośmiu premierowych wystawieniach spektakli: w roku 2006 można ją było usłyszeć w tytułowej partii w Carmen Georgesa Bizeta oraz partii Cherubina w Weselu Figara W.A. Mozarta, w 2007 roku jako Bronię w Hrabinie Stanisława Moniuszki, a w 2008 roku wcieliła się w postać Papageny w Czarodziejskim flecie Mozarta, Olgi w Onieginie Piotra Czajkowskiego oraz Izabelli we Włoszce w Algierze Gioacchino Rossiniego.

Szczególnie udany był dla niej rok 2010, w którym z ogromnym powodzeniem wystąpiła m.in. w partii Jeżibaby w Rusałce A. Dvoraka, a także w światowej prapremierze opery Kochankowie z klasztoru Valldemosa Marty Ptaszyńskiej w inscenizacji Tomasza Koniny, gdzie zaśpiewała główną partię – George Sand, zdobywając wiele znakomitych recenzji i uznanie krytyków. W tym samym roku Agnieszka Makówka zaśpiewała również w premierze Damy pikowej Piotra Czajkowskiego w reżyserii Mariusza Trelińskiego, która była współprodukowana z Teatrem Wielkim-Operą Narodową w Warszawie oraz The Israeli Opera TEL-AVIV-YAFO. Poza repertuarem operowym artystkę można również podziwiać w cyklach koncertów organizowanych przez Teatr Wielki w Łodzi – Wieczorach kolęd, koncertach walentynkowych oraz Galowych Koncertach Noworocznych.

Massimiliano Caldi - dyrygent

Massimiliano Caldi (Mediolan 1967), ma duże międzynarodowe doświadczenie w zakresie muzyki symfonicznej, opery, operetki i baletu oraz zainteresowania muzyką współczesną i powrotem dziewiętnastowiecznej opery. Wyróżnia się doskonałym przygotowaniem zawodowym, a także przejrzystym i linearnym stylem dyrygowania.

Caldi, laureat pierwszej nagrody na Międzynarodowym Konkursie im. G. Fitelberga (1999), jest Głównym Dyrygentem Filharmonii Podkarpackiej im. A. Malawskiego w Rzeszowie oraz występującym gościnnie Pierwszym Dyrygentem Polskiej Filharmonii Bałtyckiej im. F. Chopina w Gdańsku. Artysta był przewodniczącym jury na Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym w Massarosie – 9 edycja (2018), prowadził mistrzowskie kursy dyrygenckie we Florencji (2015-2017), był Pierwszym Dyrygentem i Konsultantem Artystycznym Filharmonii Koszalińskiej im. S. Moniuszki (2014-2017), Dyrektorem Artystycznym Śląskiej Orkiestry Kameralnej (Katowice, 2006-2010) oraz Pierwszym Dyrygentem Orkiestry Kameralnej „Milano Classica” (1998-2009). 

W ciągu ostatnich dziesięciu lat odbył tournée po Izraelu, Omanie, Stanach Zjednoczonych, Chile, Brazylii, Niemczech, Austrii, Rosji oraz Turcji.

W ostatnim roku w zakresie opery Caldi dyrygował prologiem z Mefistofelesa autorstwa Boito (Gdańsk, czerwiec 2018 r.), Rycerskością wieśniaczą (wł. Cavalleria Rusticana)  Mascagniego w wersji koncertowej, Bastien i Bastienne Mozarta (Oliwa, sierpień 2018 r.). W zakresie muzyki symfonicznej artysta powrócił do Filharmonii Petersburskiej (kwiecień 2018) oraz na podium Orkiestry I Pomeriggi Musicali (maj 2018 r.) i Orkiestry Sinfonica Siciliana (wrzesień 2018 r.). Dyrygował również  Petite Messe Solennelle autorstwa Rossiniego w Warszawie  (wrzesień i październik 2018 r.).

W Polsce był zapraszany na międzynarodowe festiwale, a także regularnie pojawia się na podium najważniejszych filharmonii i orkiestr symfonicznych, takich jak na przykład Sinfonia Varsovia, Polska Orkiestra Radiowa w Warszawie, Orkiestra „Sinfonia luventus” w sali Filharmonii Narodowej w Warszawie i Studio S-1 im. Lutosławskiego, Orkiestra Filharmonii Krakowskiej im. Szymanowskiego, Orkiestra Akademii Beethovenowskiej oraz Filharmonii w Łodzi, Bydgoszczy, Toruniu, Olszynie i innych.

Caldi nagrał dla Acte Préalable, płytę CD Raul Koczalski – Koncerty fortepianowe (styczeń 2018 r. oraz dla Sony Classical, płytę CD koncerty wiolonczelowe Mario Castelnuovo-Tedesco, Gian Francesco Malipiero, Riccardo Malipiero (kwiecień 2018 r.).

Massimiliano Caldi to jedyny Włoch, który otrzymał nagrodę Gazetta Italia – edycja 2018 za wyróżniającą się postawę w promowaniu włoskiej muzyki w Polsce oraz polskiej muzyki we Włoszech.

Artur Pinho Maria - dyrygent

Artur Pinho Maria zdobył dyplom ukończenia dyrygentury w Conservatório Superior de Música de Gaia (Oporto), jego promotorem był Mistrz Mario Mateus, a nauczycielami Anton de Beer, Edgar Saramago, John Roos, Vianey da Cruz, Jean-Marc Burfin, Peppe Prates, Vasco Pearce de Azevedo, José Luís Borges Coelho, Ivo Cruz, António Vassalo Lourenço i Ernst Schelle.

Jest głównym dyrygentem i dyrektorem artystycznym Inês de Castro Symphony Chorus, Coro do Porto de Aveiro, Orfeão de Vale de Cambra, Orfeão do Paraíso Social de Aguada de Baixom, a także Orfeon Académico de Coimbra, założonego w 1880 r.: chór akademicki tego znanego uniwersytetu i jeden z najstarszych chórów, które nadal istnieją w Portugalii i Europie. Artur Pinho Maria zorganizował wiele kursów dyrygowania chórem oraz mistrzowskich kursów techniki wokalnej. Wcześniej pełnił funkcję dyrektora artystycznego i dyrygenta Orquestra Clássica do Centro w Coimbrze oraz wielu chórów akademickich i regionalnych, zapraszano go także do dyrygowania takimi orkiestrami jak orkiestra Uniwersytetu w Minho, Orchestra Filarmonia das Beiras, Orquestra do Norte, Orquestra op. 21, Orquestra Espoarte, Orquestra Clássica do Centro, Orquestra Filarmonia de Gaia i Orquestra da Fundação Conservatório Regional de Gaia.

Jest założycielem i prezesem Stowarzyszenia Ecos do Passado.

Od 2014 roku wykłada na Uniwersytecie w Minho (Portugalia).

Jako dyrygent Orfeão de Vale de Cambra, wydał pierwsze pełne nagranie Części I i II Regionalnych Piosenek Portugalskich autorstwa Fernando Lopesa-Graçy (2007). Bedąc dyrygentem Inês de Castro Symphony Chorus, nagrał Requiem de Inês de Castro Pedro Macedo Camacho (2016).

Inês de Castro Symphony Chorus (CSIC)

Inês de Castro Symphony Chorus (CSIC) ma swoją siedzibę w Coimbrze, centralnym regionie Portugalii. Jest to jedyny chór symfoniczny tylko dla mieszkańców miasta. Na przestrzeni lat przygotował bogaty, wysokiej jakości repertuar, który zdobył uznanie nie tylko wielu szanowanych osobistości ze świata portugalskiej sceny muzycznej, lecz także ogółu społeczeństwa. Dyrygent chóru, Artur Pinho Maria przydzielił każdej sekcji wokalnej własnego kierownika – Vera Silva, sopran; Inês Santos, sopran; Ricardo Vicente, tenor i Rodrigo Carvalho, baryton który pomaga dyrygentowi w regularnej pracy z każdym chórzystą.

CSIC został założony w kwietniu 2012 r., aby wykonywać utwory symfoniczne, nie tylko w Coimbrze, ale również na terenie całej Portugalii i innych państw. Debiut koncertowy chóru odbył się 3 października 2012 r. w Lizbonie przy bezprecedensowej współpracy z Samsung Portugalia. W czasie koncertu zwykła partykuła w formie papierowej używana przez chór, orkiestrę i dyrygenta została zastąpiona przez cyfrowe nuty i tablety. Nie tak dawno Inês de Castro Symphony Chorus został wybrany przez DCINY (Distinguished Concerts International New York) do reprezentowania Portugalii jako chór symfoniczny podczas wykonania „Sunrise Mass” Ola Gjeilo w dniu 7 marca 2016 r. w prestiżowej Carnegie Hall w Nowym Jorku. W 2017 r. CSIC wystąpił na festiwalach In Tempore Organi w Monte Carlo i Inverno Musicale w Bordighera we Włoszech. 20 maja 2018 r. chór zaprezentował „The Armed Man – A Mass for Peace” Karla Jenkinsa, koncert zorganizowano w słynnej londyńskiej Royal Albert Hall dla uczczenia setnej rocznicy zakończenia I wojny światowej, jako część europejskiego projektu chóralnego (Concerts from Scratch – The Really Big Chorus).

Międzynarodowy repertuar CSIC zawiera obecnie takie utwory jak „Requiem (K626)” i „Msza c-moll” (K 427) Mozarta, „Oratorium na Boże Narodzenie” (BWV 248) Bacha, „Dziewiąta Symfonia” Beethovena, „Niemieckie Requiem” Brahmsa, „Symfonia Zmartychwstanie” Mahlera, „Carmina Burana” Orffa, „Petite Messe Solennelle Rossiniego, „Stworzenie świata” Haydna (Hob XXI:2), „The Armed Man” Karla Jenkinsa, a także wybór chórów z oper Verdiego i chórów z zarzueli Amadeo Vivesa, Reveriano Soutullo, Juana Verta i Federico Chueca, chór nie zapomniał też o portugalskich utworach, takich jak „Requiem a Inês de Castro” Pedro Macedo Camacho, „Requiem alla memória di Camões” João Domingos Bomtempo, „Magnificat em talha dourada” Eurico Carrapatoso, „Quasi un Requiem Nelsona Jesusa aż po światową premierę „Cantata Gnóstica” Jorge’a Salgueiro (marzec 2016 r., w Guimarães).

Mimo że CSIC powstał dość niedawno, już zorganizował wiele projektów, w tym wydarzenie składające się z serii koncertów skupiających się na formie requiem (Ciclo de Requiem de Coimbra), którego piąta edycja właśnie dobiegła końca oraz koncert upamiętniający 500-lecie Biblioteca Geral Uniwersytetu w Coimbrze. W 2016 r. CSIC zorganizował „Otwarty koncert”, w którym uczestniczyli chórzyści z całej Portugalii i innych krajów europejskich.

 

W Filharmonii Podkarpackiej - Requiem G. Verdiego

AB 12 kwietnia 2019r., PIĄTEK, godz. 19:00

ORKIESTRA SYMFONICZNA FILHARMONII PODKARPACKIEJ

INĔS DE CASTRO SYMPHONY CHORUS (CSIC)

CHÓR WYDZIAŁU MUZYKI  UR

MASSIMILIANO CALDI – dyrygent

KATARZYNA OLEŚ - BLACHA - sopran

AGNIESZKA MAKÓWKA - mezzosopran

RAFAŁ BARTMIŃSKI - tenor

ROBERT GIERLACH - bas

ARTUR PINHO MARIA -  przygotowanie chóru

BOŻENA STASIOWSKA – CHROBAK – przygotowanie chóru

W programie:

G. Verdi – Requiem

    Giuseppe Verdi (1813 - 1901) przeszedł do historii przede wszystkim jako twórca wielkich dzieł operowych, ale w jego  twórczości można także znaleźć wyjątkowy  utwór, będący świadectwem połączenia stylu muzyki operowej i religijnej- to wielkie Requiem. Arcydzieło  napisane po śmierci włoskiego pisarza Alessandro Manzoniego - przyjaciela Verdiego- pełne jest dramaturgii, potężnie brzmiących chórów i orkiestry, jak również wirtuozowskich arii i ansambli.  Premiera Requiem odbyła się w rocznicę śmierci Manzoniego, w 1874 roku w Kościele św. Marka w Mediolanie. Następnie utwór wykonano z wielkim sukcesem  w La Scali. Od tego czasu jedyna w swoim rodzaju, majestatycznaMessa da Requiem Verdiego zachwyca i wzrusza melomanów na całym świecie.

Subskrybuj to źródło RSS