Zofia Stopińska

Zofia Stopińska

email Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

VI Międzynarodowy Festiwal Kolęd i Pastorałek KALWARIA PACŁAWSKA 2021

EDYCJA HYBRYDOWA

REGULAMIN

Organizatorami Festiwalu są:
Klasztor OO. Franciszkanów w Kalwarii Pacławskiej,
Centrum Kulturalne w Przemyślu,
Podkarpackie Stowarzyszenie Gospel w Przemyślu.

Termin i miejsce konkursu:
• Ocena uczestników odbędzie się poprzez przesłuchanie wcześniej nadesłanych nagrań Video uczestników
• Koncert Laureatów i ogłoszenie werdyktu
Klasztor OO. Franciszkanów w Kalwarii Pacławskiej
31 stycznia 2021 r.

Cele festiwalu:
• Upowszechnienie i podtrzymywanie tradycji wspólnego śpiewania i muzykowania kolęd i pastorałek.
• Kultywowanie tradycji kolędniczych będących naszym dziedzictwem kulturowym.
• Promowanie młodych talentów poprzez prezentację twórczości artystycznej oraz środowisk twórczych.
• Szerzenie wartości chrześcijańskich.
• Integracja dzieci, młodzieży i dorosłych.

WARUNKI ZGŁOSZENIA:

Międzynarodowy Festiwal Kolęd i Pastorałek ma formułę konkursu. Konkurs przeprowadzany jest w 2 kategoriach: wykonawcy-amatorzy i wykonawcy uczący się w szkołach artystycznych państwowych lub prywatnych.

W Festiwalu mogą wziąć udział dzieci w wieku od 6 lat, młodzież
i osoby dorosłe; soliści, duety, zespoły wokalne i wokalno-instrumentalne, orkiestry, chóry działające w szkołach, domach kultury, parafiach, stowarzyszeniach, organizacjach polonijnych,
a także osoby indywidualne.

Zgłoszeniem na Festiwal jest nadesłanie wypełniona karty uczestnictwa oraz nagranie video do godz. 24.00 dnia 15 stycznia 2021 r. wyłącznie pocztą elektroniczną do Biura Festiwalu, na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.

ZGŁOSZENIA wysłane po terminie i na inny adres nie będą zakwalifikowane.

Więcej informacji znajdą Państwo na stronie internetowej Centrum Kulturalnego w Przemyślu

KONCERT SYLWESTROWY - FILHARMONIA PODKARPACKA ZAPRASZA

Szanowni Państwo,

31 grudnia 2020r. zapraszamy do obejrzenia koncertu sylwestrowego, który będzie transmitowany na żywo w TVP3 Rzeszów o godzinie 19:05.

Zaprezentowane zostanie widowisko muzyczne „Zakochani w operetce" z udziałem artystów z „Opera Light”

W koncercie wystąpią:

Katarzyna Laskowska - sopran

Bogumiła Dziel – Wawrowska - sopran

Piotr Rafałko - tenor

Adam Sobierajski - tenor

oraz Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej dyryguje Ruben Silva.

Łukasz Lech - reżyseria / narracja

Viola Suska – choreografia

Serdecznie zapraszamy!

Koncert Noworoczny w ZPSM w Dębicy

1 stycznia 2020 roku ; godz. 17:00 : ON - LINE

www.zpsmdebica.pl oraz FB ZPSM Dębica

Wykownacy: nauczyciele, uczniowie, absolwenci ZPSM

dyrygenci:

Chór - Alicja Stasiowska-Piwowar

Orkiestra Smyczkowa - Marta Fortuna

Zespół Instrumentów Dętych - Piotr Rysiewicz

Orkiestra Symfoniczna - Anastasja Vrublevska

Prowadzenie koncertu : Renata Żabicka

 

Z Szymonem Naściszewskim nie tylko o skrzypcach

            W ramach cyklu „Muzyka klasyczna w Sanockim Domu Kultury” 12 grudnia transmitowany był online piękny koncert z utworami Józefa Haydna (Symfonia G – dur nr 94) i Wolfganga Amadeusa Mozarta (Symfonia koncertująca Es – dur KV 364).
            Wykonawcami byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, którą dyrygował Dawid Jarząb, a w drugim z wymienionych utworów partie solowe wykonali dwaj znakomici muzycy: skrzypek Szymon Naściszewski - absolwent Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i Hochschule für Musik, Tanz und Medien Hannover, zaś na altówce grał Robert Naściszewski, muzyk, który na co dzień zasiada za pulpitem skrzypka - koncertmistrza Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, ale także często występuje jako kameralista. Koncertu można posłuchać na stronie internetowej Sanockiego Domu Kultury za pośrednictwem YouTube.
Zapewniam, że warto, a nawet trzeba tego koncertu posłuchać i wszyscy, którzy to zrobią, będą z pewnością zachwyceni, tak jak ja.
            Już od dawna pragnęłam Państwu przedstawić pana Szymona Naściszewskiego, ale możliwe to było dopiero 12 grudnia tego roku, po wykonaniu Symfonii koncertującej Mozarta.

           Gratuluję serdecznie, jestem pod ogromnym wrażeniem gry zarówno Pana, jak i taty, bo pan Robert Naściszewski jest Pana ojcem. Kiedy obok siebie stają dwie tak bliskie sobie osoby, to wiadomo, że będzie to wspaniały popis.
Zwróciłam także uwagę na piękny, czysty i niezwykle szlachetny dźwięk Pana skrzypiec. Czy odziedziczył Pan po ojcu słuch absolutny?

            - Dziękuję! Tak, odziedziczyłem po ojcu słuch absolutny, który jest pomocny w wielu muzycznych sytuacjach. Nie jest to natomiast niezbędna cecha, większość muzyków doskonale radzi sobie posiadając wyłącznie dobry słuch relatywny. Zdarza się, że słuch absolutny przeszkadza, szczególnie gdy wkraczamy w obszary wykonawstwa historycznego. Wtedy mam trochę pod górkę, choć to kwestia treningu i przyzwyczajenia.

            Tato jest skrzypkiem, a mama wiolonczelistką. Czy wybór skrzypiec był dla Pana od początku oczywisty, czy zastanawiał się Pan także nad nauką gry na fortepianie, bo słyszałam, że interesował Pana ten instrument?

            - Moim pierwszym instrumentem był fortepian. Na domowym pianinie pierwszych lekcji udzielała mi mama, objaśniając przy okazji podstawy zasad muzyki. Na skrzypcach zacząłem uczyć się pod okiem ojca w wieku dziesięciu lat, jednak zapał do ćwiczenia pojawił się znacznie później, w zasadzie dopiero przed pójściem na studia. Przypominam sobie także fascynacje instrumentami perkusyjnymi, organami, w liceum grałem na gitarze basowej. Od samego początku byłem otoczony muzyką, co piątek chodziłem na koncerty do filharmonii, poznając repertuar i brzmienie orkiestry symfonicznej. „Dyrygowanie” do płyt i kaset z kolekcji taty było jednym z moich ulubionych zajęć wieku dziecięcego.

            Po raz pierwszy usłyszałam Pana, kiedy był Pan uczniem Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie. Koncert odbywał się w Sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Cudownie Pan wykonał wtedy Szymanowskiego.

            - Dziękuję, miło mi to słyszeć. Pamiętam ten koncert, grałem wtedy Taniec z baletu "HARNASIE" w transkrypcji na skrzypce i fortepian.

            Wkrótce po tym koncercie wyjechał Pan z Rzeszowa na studia w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i myślę, że jest Pan z tej decyzji zadowolony.

            - Studiowałem grę na skrzypcach u Kuby Jakowicza i był to bardzo inspirujący czas. Przeskok pomiędzy poziomem szkolnym a akademickim był bardzo wyraźny. Lekcje z Kubą wymagały ode mnie większej samodzielności w przygotowaniu utworów, tempo pracy było szybsze, a na regularnie organizowanych audycjach często pojawiali się państwo Julia i Krzysztof Jakowiczowie.
            Kuba Jakowicz jest człowiekiem o wielkiej wrażliwości muzycznej i bardzo szerokich horyzontach. Zawsze zachęcał mnie do poszukiwania własnej ścieżki w przygotowywaniu i interpretacji kolejnych pozycji skrzypcowego repertuaru.

            W trakcie studiów z pewnością grał Pan także w orkiestrze akademickiej i w zespołach kameralnych.

            - Miałem szczęście grać z koleżankami i kolegami w wielu zespołach kameralnych prowadzonych przez znakomitych pedagogów, m.in. prof. Marka Szwarca, Izabelli Szałaj-Zimak, Krystyny Borucińskiej. Oprócz gry w orkiestrze akademickiej udzielałem się w mniejszych zespołach wykonujących muzykę najnowszą, często utwory studentów kompozycji. Nawiązałem współpracę z Chain Ensemble pod kierownictwem prof. Andrzeja Bauera, kilka razy uczestniczyłem w warsztatach kameralnych Festiwal Ensemble im. Księżnej Daisy na Zamku Książ, organizowanych przez Katarzynę i Marcina Markowiczów.
            Miałem szczęście bywać także w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Podczas Letniej Akademii Muzyki w 2017 roku uczestniczyłem w kursach prowadzonych przez członków orkiestry Berliner Philharmoniker (Sharoun Ensemble). Uważam, że doświadczenie kameralne jest bardzo istotnym elementem w rozwoju muzyka instrumentalisty, umiejętność uważnego słuchania i współpracy na scenie jest niezbędna zarówno w orkiestrze, jak i w grze solowej.
            Ważnym momentem w czasie studiów było zakwalifikowanie się do programu „Akademia Sinfonia Varsovia”. To było na pierwszym roku studiów magisterskich, od tego czasu zacząłem regularną współpracę z Sinfonią Varsovią jako muzyk doangażowany. Dzięki temu miałem możliwość uczestniczenia w próbach i występowania na koncertach w kraju i za granicą ze światowej sławy solistami i dyrygentami. Było to bardzo intensywne i inspirujące doświadczenie. Chyba wtedy zacząłem też myśleć o urzeczywistnieniu moich planów związanych z dyrygenturą.
            Nigdy nie zapomnę koncertu w Filharmonii Narodowej z okazji 80. urodzin Krzysztofa Pendereckiego pod batutą Lorina Maazela, którego nagrań słuchałem od dziecka. Graliśmy IV Symfonię „Adagio” Pendereckiego. Orkiestrę przygotowywał dyrygent asystent, maestro przeprowadził tylko dwie próby. Jego autorytet dominował nad całym zespołem, a z taką precyzją słuchu i pamięci chyba jeszcze nigdy się nie spotkałem.

            Pewnie sporo Pan się nauczył także podczas studiów w Hannoverze.

             - Owszem, studia magisterskie ukończyłem w Hochschule für Musik, Tanz und Medien Hannover w klasie skrzypiec prof. Adama Kosteckiego. To były dwa lata wytężonej pracy i szlifowania skrzypcowego warsztatu. Istotne było także przebywanie w środowisku ludzi, którzy w pełni poświęcają się rozwijaniu muzycznej kariery. Poznałem wiele osób, które już w czasie studiów zostały laureatami międzynarodowych konkursów, zdawały egzaminy do świetnych orkiestr – to bardzo motywowało. Studia w Niemczech zaowocowały kolejnymi doświadczeniami w grze solowej i kameralnej, współpracą z wieloma orkiestrami. Dały mi także inną, szerszą perspektywę odnośnie mojej ścieżki rozwoju.

             Nie zakończył Pan jednak studiowania, ponieważ niedawno rozpoczął Pan wymarzone studia.

              - Zacząłem realizować swoje plany związane z dyrygenturą. Od października 2018 roku jestem studentem Katedry Dyrygentury Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Pawła Przytockiego.

             Czy dyrygował Pan już koncertami publicznymi? Może to było w Rzeszowie, a my nic nie wiemy?

             - W Rzeszowie jeszcze nie dyrygowałem, ale pierwsze próby są już za mną. W ubiegłym roku dokonałem reinstrumentacji kilku arii, pieśni i fragmentów orkiestrowych z oper Stanisława Moniuszki na głosy solowe i orkiestrę smyczkową. Z tym programem występowaliśmy na Podkarpaciu, w Przemyślu, Stalowej Woli, Jarosławiu, Nowej Dębie. To był mój debiut w roli dyrygenta i od razu dość wymagający, bo akompaniowanie solistom należy do trudniejszej sztuki dyrygenckiej. Było to fantastyczne przeżycie, utwierdzające mnie w przekonaniu, że chcę się tym zajmować. Uświadomiło mi też, jak ważny dla początkującego dyrygenta jest każdy kontakt z orkiestrą.

             Moim zdaniem kontakt z orkiestrą jest dla studenta dyrygentury bardzo ważny, może nawet najważniejszy. Zajęcia z dyrygowania na uczelniach odbywają się przy dwóch fortepianach.

             - Dokładnie tak jest, a wiadomo, że jeśli nawet pianiści bardzo się starają, to dwa fortepiany niewiele mają wspólnego z reakcją orkiestry symfonicznej złożonej z kilkudziesięciu osób. Najważniejsza jest umiejętna praca z muzykami podczas prób. Ten aspekt często umyka uwadze publiczności, która ma możliwość oceny tylko końcowego efektu.
Dyrygent w czasie prób ma szanse „wyciągnąć” z muzyków to, co najlepsze i pokierować pracą nad dziełem w taki sposób, żeby osiągnąć ciekawy rezultat brzmieniowy.
Z każdym zespołem praca jest inna. Wiem to także jako skrzypek, który współpracował z wieloma orkiestrami w Polsce i za granicą.
             W zawodzie dyrygenta nie ma jednej metody, nie ma złotego środka na to, jak przeprowadzić próbę, żeby osiągnąć jak najlepszy rezultat. Każdy zespół ma inne problemy, inne wymagania, inne oczekiwania. Dlatego dyrygent musi być elastyczny i dostosować się do każdej sytuacji.

             Nie może Pan narzekać na nudę, działając w tylu nurtach. Jako solista, kameralista, muzyk orkiestrowy. Niedawno się dowiedziałam, że jest Pan muzykiem Filharmonii Krakowskiej, bo byłam przekonana, że jest Pan koncertmistrzem w Kaliszu.

             - Przez rok pracowałem w Filharmonii Kaliskiej jako koncertmistrz, ale ze względu na zbyt napięty harmonogram związany ze studiami dyrygenckimi podjąłem decyzję o przeprowadzce do Krakowa. Po zdanym egzaminie rozpocząłem współpracę z Filharmonią Krakowską. Czas spędzony w Kaliszu wspominam bardzo pozytywnie, orkiestra przyjęła mnie tam bardzo życzliwie.

             Aktualnie mieszka Pan w Krakowie, ale chyba trochę serca pozostało w Rzeszowie.

             - Nie da się ukryć. Mam do Rzeszowa sentyment, lubię tu przyjeżdżać.

             Symfonia Koncertująca Es-dur Mozarta jest wielkim wyzwaniem nie tylko dla solistów, ale także dla orkiestry i dyrygenta. Dla słuchacza online trzeba ją zagrać naprawdę interesująco.

             - Rzeczywistość sytuacji nagraniowej jest bardzo ciekawa, bo to jest inne wykonanie niż podczas koncertu z udziałem publiczności. W obecnej sytuacji wszystkie orkiestry na całym świecie mają ten sam problem. Staramy się zawsze, żeby zagrać tak jak podczas koncertu, wzbudzić emocje, które daje nam publiczność, pomimo, że publiczności nie ma w sali. Bardzo się cieszę, że mogliśmy dzisiaj zagrać dla Państwa i mam nadzieję, że te pozytywne emocje udało się między nutami przekazać.

             Cały czas rozmawiamy o muzyce, ale czasami trzeba od muzyki odpocząć. Jak Pan odpoczywa?

             - Im dłużej jestem muzykiem, tym bardziej zacząłem doceniać ciszę. Staram się utrzymywać równowagę pomiędzy pracą i odpoczynkiem, chociaż w tym zawodzie nie jest to łatwe. W wolnym czasie szukam kontaktu z przyrodą, uprawiam turystykę pieszą i rowerową. Moje rodzinne strony, Podkarpacie i Małopolska, są pełne pięknych miejsc o ciekawej historii, które warto poznać. Poza tym mam wiele innych zainteresowań, amatorsko pasjonuję się naukami ścisłymi, szczególnie astronomią.

                                                                                                                                                                                                                                               Zofia Stopińska

III Wieczór kolęd i pastorałek „Hej kolęda, kolęda...”

Miejsce: transmisja w sieci

YouTube: Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie

Termin: 25 grudnia 2020, godzina 17.00

Szczegóły: www.rckp.krosno.pl

Zapraszamy do udziału w niecodziennym i przełamującym barierę odległości koncercie kolęd. III Wieczór kolęd i pastorałek „Hej kolęda, kolęda...” w wykonaniu Chóru „Echo” to pretekst, by odwiedzić Was w domach i zachęcić do rodzinnego i kulturalnego spędzenia czasu. Najpiękniejsze kolędy do usłyszenia i zobaczenia w sieci 25 grudnia o godzinie 17.00.

Występują:

Chór mieszany „Echo” ZNP i RCKP

Soliści: Agnieszka Socha, Agata Zych, Joanna Gancarz, Magdalena Kasprzyk, Mariola Rybczak

Dyrygent: Mariola Rybczak

Zespół: Rafał Kuźniar - piano, Łukasz Pęcak - saksofon, Dariusz Kasprzyk - instrumenty perkusyjne

Konferansjerzy: Agata Zych, Andrzej Bartosik

Chór Mieszany „Echo” działa przy Związku Nauczycielstwa Polskiego i Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie. Występuje na krośnieńskich scenach od ponad 70 lat. Ma na swoim koncie liczne koncerty, udział w festiwalach, przeglądach w kraju i za granicą.

Chór „Echo” jest organizatorem Euroregionalnego Koncertu Kolęd „Soli Deo Gloria”, Wieczorów Poezji i Pieśni „Ave Maria”, Koncertów Papieskich i Patriotycznych. Prowadzi wymianę artystyczną z wieloma zespołami z Polski oraz ze Słowacji, Austrii, Belgii, Węgier i Ukrainy. Dwukrotnie koncertował w Europie Zachodniej, a także w Macedonii w ramach Międzynarodowego Festiwalu Chórów w Ohrid. W 2010 brał udział w Balkan Folk Fest w Bułgarii.

Za działalność artystyczną Chór został uhonorowany: Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Dyplomem Ministra Kultury i Sztuki, Złotą Odznaką Związku Nauczycielstwa Polskiego, Złotą Odznaką Polskiego Związku Chórów i Orkiestr z Laurem, Odznaką Zasłużony dla Województwa Krośnieńskiego. W 2006 roku chór otrzymał nagrodę Marszałka Województwa Podkarpackiego za szczególne osiągnięcia w dziedzinie twórczości artystycznej i ochrony kultury.     

Filharmonia Podkarpacka zaprasza

Drodzy Melomani,

zapraszamy serdecznie do obejrzenia koncertu "Dziadek do orzechów" w wykonaniu grupy baletowej Art Dance oraz Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej pod dyrekcją Wojciecha Rodka.

dziadek do orzechow 7 kopiowanie1

Emisja odbędzie się na antenie TVP3 Rzeszów w Wigilię - 24 grudnia 2020r. o godzinie 19:10. Powtórka koncertu dostępna będzie również 26 grudnia 2020r. między godz. 10:00 - 12:00.

dziadek do orzechow 12 kopiowanie1
Bądźcie Państwo z nami!

KRYSTIAN ZIMERMAN & SIR SIMON RATTLE/LSO - BEETHOVEN COMPLETE PIANO CONCERTOS

Krystian Zimerman i Sir Simon Rattle prezentują nagranie pięciu Koncertów fortepianowych Beethovena z London Symphony Orchestra,

które jest ukoronowaniem obchodów rocznicy 250-lecia urodzin kompozytora w 2020 roku!

Artyści wystąpia na trzech koncertach online, które będą transmitowane z kościoła LSO St Luke’s w Londynie za pośrednictwem DG Stage.

Krystian Zimerman zagra na specjalnie przygotowanym fortepianie wzorowanym na instrumentach z czasów Beethovena.

Bilety i informacje: http://www.dg-stage.com

9 kwietnia ukaże się nagranie kompletu Koncertów w postaci 3CD i 5 LP.

Będzie to czwarty wspólny album artystów dla wytwórni Deutsche Grammophon i jednocześnie drugie nagranie koncertów Beethovena dokonane przez Zimermana,

po pierwszym z 1989 roku zarejestrowanym pod dyrekcją Leonarda Bernsteina.

A już od dziś I Koncert fortepianowy dostępny jest w serwisach cyfrowych:

https://UmusicPL.lnk.to/ZimermanBeethovenConc1

Krystian Zimerman i Sir Simon Rattle łączą siły w nagraniu koncertów fortepianowych Beethovena z London Symphony Orchestra, które jest ukoronowaniem obchodów 250. rocznicy urodzin kompozytora w 2020 roku.

Od dawna planowany i zainicjowany przez pianistę projekt został zrealizowany na przekór wszelkim przeciwnościom w obliczu pełnych wyzwań okoliczności związanych z pandemią koronawirusa.

Pod szyldem Deutsche Grammophon album ukaże się w postaci 3CD oraz 5LP 9 kwietnia 2021 roku. I Koncert fortepianowy ukazał się dzisiaj 17 grudnia 2020 w formie cyfrowej.

Koncerty będą prezentowane przez trzy dni na platformie online Deutsche Grammophon DG Stage: Koncerty I i III – 17 grudnia, II i IV – 19 grudnia oraz V „Emperor” 21 grudnia. Podążając ścieżką od klasycyzmu do romantyzmu utwory te są arcydziełami gatunku zrewolucjonizowanego przez Beethovena. Zdobył on sławę właśnie jako pianista-wirtuoz i dokonał prawykonania wszystkich Koncertów, oprócz V – jego głuchota była wówczas tak poważna, że nie czuł się już pewnie występując przed publicznością.

Zimerman i Rattle, obaj uważani za autorytety w wykonywaniu muzyki Beethovena, nagrali wspólnie wcześniej trzy albumy dla Deutsche Grammophon: I Koncert fortepianowy Brahmsa, Koncert fortepianowy Lutosławskiego oraz II Symfonię „The Age of Anxiety” Bernsteina. Ich wyjątkowe relacje opierają są na wyznawaniu wspólnych wartości i wzajemnym szacunku. Magazyn Gramophone opisał je jako „nadzwyczajna więź”, wyrażając uznanie dla ich „porywającego poczucia artystycznej misji”.

Simon Rattle: „Kiedy zaczynaliśmy razem pracować, mieliśmy poczucie pełnej, naturalnej komunikacji. Zerkam na niego, ale tak naprawdę nie muszę: czujemy nawzajem, kiedy każdy z nas weźmie kolejny oddech. Jak między braćmi. Działa to organicznie”.

Mimo, że Krystian Zimerman jest dziś znany na całym świecie jako specjalista od Chopina, we wczesnych latach jego kariery było mu bliżej do muzyki Beethovena, szczególnie po wygraniu Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Ludwiga van Beethovena w Hradcu w 1973 roku. W 1989 roku dokonał pierwszego nagrania Koncertów fortepianowych Beethovena pod batutą Leonarda Bernsteina. Niestety Bernstein zmarł przed ukończeniem tego cyklu, a pozostałe nagrania (koncerty I i II) pianista poprowadził znad klawiatury w 1991 r.

Krystian Zimerman: „Leonard Bernstein dał mi odwagę i pewność siebie, abym odważnie prezentował swoje interpretacje, wprowadzając muzyczne idee, które były całkowicie nowatorskie. Niemal takie samo podejście odnalazłem również u innego dyrygenta: Simona Rattle’a”.

250. rocznica urodzin Beethovena dała pianiście doskonały powód do powrotu do dzieł, do których jest głęboko przywiązany. „Nie grałem tych utworów od kilku lat i tęskniłem za nimi”, mówi artysta. „Niektóre koncerty można grać przez całe życie i wciąż czuć ich głód. Należą do nich koncerty Beethovena.”

„Gdy byłem małym chłopcem, miałem małą figurkę Beethovena na moim fortepianie i pamiętam moje podświadome przeświadczenie, że to stary kompozytor, stary człowiek. Dziś jestem siedem lat starszy niż Beethoven był kiedykolwiek i mam wiele ciepłych uczuć do niego jako mojego młodszego kolegi. Kiedyś grałem I Koncert jako bardzo poważny utwór, ale dziś już tak o nim nie myślę. Nagle mogę się bawić grając go lżej, z większą radością.”

Po „zbadaniu” fortepianów Beethovena, Zimerman, który ma głęboką praktyczną wiedzę na temat mechaniki tego instrumentu, opracował różne ustawienia klawiatury dopasowane do różnych koncertów. Będąc przekonanym, że IV Koncert fortepianowy można było napisać tylko na Walterze, stworzył klawiaturę o odpowiednich właściwościach.

„Jedną z rzeczy, które uwielbiam w Krystianie, jest jego niekończąca się ciekawość”, mówi Rattle. „Tutaj chce mieć barwę wczesnego fortepianu, ale moc i możliwości nowoczesnego instrumentu, dającego mu to, co najlepsze z obu światów. Jego klawiatura stworzona do IV Koncertu sprawiła, że fortepian zabrzmiał zupełnie inaczej, bardziej lirycznie, a zarazem krystalicznie.”

Z uwagi na wytyczne odnośnie dystansu społecznego orkiestra została rozmieszczona w poprzek Jerwood Hall kościoła LSO St Luke’s. Korzystając z ekranów ochronnych muzycy grający na instrumentach smyczkowych znajdowali się w odległości półtora metra od siebie, a grający na instrumentach dętych drewnianych i blaszanych – dwóch metrów. „Czasami odnosiło się wrażenie, jakby się wysyłało sygnały dymne ponad górami”, komentuje Rattle. „A zarazem było w tym wysiłku coś, co niemal pasuje do Beethovena. Trud to część jego stylu.”

„Jeśli ktokolwiek z nas kiedykolwiek brał muzykę za pewnik, że jest i będzie zawsze i wszędzie, to ten czas minął”, dodaje dyrygent. „Przypomina nam to, jak ważna i czysta jest muzyka Beethovena. To niezwykły twórca do wchodzenia w dialog na koniec tak niezwykłego czasu.”

Muzyka klasyczna w Sanockim Domu Kultury

Słońce na czystym niebie

              Tak pisała o wielkim Mozarcie George Sand. Jakże słonecznym blaskiem zajaśniała nagrana w wersji online 12 grudnia 2020 r. o godz.18.00 w Sanockim Domu Kultury Symfonia koncertująca Es-dur KV 364 W.A. Mozarta napisana w 1779 roku, nieustannie zachwycająca. Świetni soliści, to Szymon Naściszewski – skrzypce i Robert Naściszewski – altówka, a towarzyszyła im Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej pod dyrekcją Dawida Jarząba. Oddychałem żywym i pogodnym Allegro, zamyśliłem się nad śpiewnym, przeuroczym Andante, nabierając otuchy do życia przy końcowym Presto. Młody solista skrzypek grał prawdziwie dojrzale, wtapiając się idealnie w interpretacyjne szczegóły z grającym na altówce jego ojcem i orkiestrą, która starała się im nie przeszkadzać, wszelako dopełniając soczystym brzmieniem to prawdziwe arcydzieło koncertowe wielkiego Mozarta.
              Dopełnieniem koncertu w słonecznym nastroju była pełna humoru napisana w 1791 roku spośród symfonii londyńskich J. Haydna Symfonia G-dur nr 94 z uderzeniem w kocioł, który odzywa się w części II Andante. Stąd Anglicy nazywają tę Symfonię Surprise, czyli Niespodzianka.
              Na sanockim koncercie powiało młodością, iście wiosennymi nastrojami, choć za oknem zima straszy jesiennymi klimatami, wiatrem i deszczem...

                                                                                                                                                                                                                                                          Andrzej Szypuła

Maria Korecka-Soszkowska: "Jestem niepoprawną optymistką"

             Proponuję Państwu spotkanie z prof. Marią Korecką Soszkowską – znakomitą pianistką i pedagogiem. Żałuję, że tym razem rozmawiamy przez telefon, ale postanowiłam nie czekać na lepsze czasy, a zmobilizowała mnie świetna nowa Pani płyta z Mazurkami dwóch wielkich polskich kompozytorów – Fryderyka Chopina i Karola Szymanowskiego. Niedawno utwory te zostały nagrane przez specjalistów wytwórni DUX Recording Producers.

             - Wszystko zostało zrealizowane w tym roku, już w czasie pandemii. Nagrania zostały utrwalone w marcu tego roku. Zawsze, jak zaczyna się wokół dziać coś złego, to zaczynam namiętnie uprawiać muzykę. Taki już mam charakter.

             Zachwyciła mnie Pani bardzo osobistą interpretacją mazurków Szymanowskiego.

             - Kocham muzykę Karola Szymanowskiego i bardzo żałuję, że nie gram wszystkich jego utworów fortepianowych, chociaż sporo ich mam w programie. Kiedyś nagrałam już 9 Preludiów op. 1, które bardzo się podobały, mam w programie Wariacje b-moll op. 3, kilka etiud, z „Masek” najczęściej grałam Serenadę Don Juana.
Chcę także powiedzieć, że dość późno sięgnęłam po utwory Karola Szymanowskiego, bo moja generacja, nawet jak byłam studentką u prof. Henryka Sztompki utworów Szymanowskiego niewiele grała.
             Pierwszym utworem Karola Szymanowskiego, po który sięgnęłam był Mazurek nr 13, dedykowany Annie i Jarosławowi Iwaszkiewiczom. Bardzo mnie ten utwór zainteresował, ale przyznam się, że nie rozumiałam go w sposób właściwy będąc młodą dziewczyną (to było chyba na pierwszym roku studiów, a może nawet jeszcze w średniej szkole muzycznej).
Miłość do muzyki Karola Szymanowskiego przyszła z czasem. Kocham muzykę etniczną i to nie tylko polską, ale także innych krajów i czuję pierwotną wartość muzyki opartej na podłożu ludowym. Kiedy Szymanowski zwrócił się ku muzyce podhalańskiej, to odczułam te rytmy w jego mazurkach i nie przeszkadzały mi rozmaite zawiłości, które stały się dla mnie zrozumiałe.
Tak też staram się je grać, aby przekaz był czytelny dla słuchacza.
             Czasem słyszę wykonania, w których jest wielki hałas współbrzmień, natomiast umyka moim zdaniem najważniejsze. U Szymanowskiego, w każdym z jego utworów zawsze jest ukryta jakaś myśl melodyczna i należy ją wydobyć w różnych wariantach kolorystycznych. To jest bardzo interesujące.

              Z 20 Mazurków op. 50 wybrała Pani 12.

              - Tak. Bardzo żałuję, że mi się jeszcze jeden zeszyt nie zmieścił, ale chciałam pokazać różnicę pomiędzy mazurkami Chopina i Szymanowskiego i dlatego nie mogłam zamieścić całego cyklu. Na płycie znalazło się jedenaście mazurków Fryderyka Chopina z trzech opusów: 4 Mazurki op. 33, 4 Mazurki op. 47, 3 Mazurki op. 50 oraz 12 Mazurków op.50 Karola Szymanowskiego z trzech zeszytów (I,II,III).

              Mazurki Chopina, które Pani zamieściła na płycie, powstały w czasie pobytu kompozytora za granicą, na przestrzeni sześciu lat,ja bym je nazwała „mazurkami tęsknoty”. Nawet, jeśli mają one taneczną formę i durową tonację, to w każdym można znaleźć melancholijną nutę.

              - To prawda, chociaż może nie we wszystkich jest ona zauważalna, ale na przykład w m.in. Mazurku e-moll op.41 nr 1 ta tęsknota wprost rozrywa serce.
Z kolei Mazurek cis-moll op. 50 nr 3 nazywam „bachowskim”, bo Chopin użył w nim zabiegów polifonicznych. Od początku w różnych głosach pokazuje się główny motyw, który dopiero później przechodzi w rytm mazura. Dlatego część o tanecznym charakterze gram trochę szybciej niż sam wstęp.
Według mnie mazurki dają wykonawcy duże pole do popisu. Starałam się nagrać je w sposób prosty i nadać właściwą kolorystykę poszczególnym utworom.

              Z kolei ja uważam, że bardzo dobrym pomysłem było zestawienie późnych mazurków Chopina z mazurkami Szymanowskiego. W ten sposób widać najlepiej, że Szymanowski przejął od Chopina jedynie formę. Podkreśla to z pewnością bardzo osobista interpretacja Wykonawczyni.

              - Mazurki Szymanowskiego pobudzają mnie emocjonalnie, ale nie można stracić poczucia, że to jest mazurek i ten rytm musi być czytelny, natomiast bardzo różnią się od mazurków Chopina. Tę różnicę chciałam pokazać melomanom, zamieszczając na jednej płycie mazurki Chopina i Szymanowskiego.
              Chcę jeszcze powiedzieć, co łączy w mazurkach Chopina i Szymanowskiego – żaden z nich nie zacytował konkretnej melodii ludowej. Obaj na różne sposoby nawiązują do melodii ludowych, ale żaden z nich nie cytował. To są własne pomysły Chopina i Szymanowskiego.

              Zastanawiałam się, która to już Pani płyta została wydana, bo ja pamiętam jeszcze czarne krążki z utworami Fryderyka Chopina.

               - To były inne czasy. Wszyscy nagrywaliśmy w Polskich Nagraniach, a na pierwszej mojej płycie znalazły się utwory Juliusza Zarębskiego. Bardzo rzadko wykonawcy zamieszczali utwory tego kompozytora na płytach. Pamiętam, że wkrótce po ukazaniu się płyty, zgłosił się do mnie pewien dziennikarz ze Szwajcarii, który koniecznie chciał propagować utwory Zarębskiego i rozprowadzać tę płytę w Szwajcarii, ale wtedy wydawało się to niemożliwe. Jak już powiedziałam – to były inne czasy. Dla Polskich Nagrań nagrałam też płytę z utworami Fryderyka Chopina.
              Moja pierwsza płyta kompaktowa, która wydana została w DUX-ie, była bardzo interesująca i może dlatego nakład został już wyczerpany. Na drugiej były między innymi wspomniane Preludia op. 1 Karola Szymanowskiego oraz Tryptyk góralski Artura Malawskiego. Dla DUX-u nagrałam też kilka płyt w utworami Chopina.
              Jak byłam przez kilka lat kierownikiem Katedry Fortepianu w Akademii Muzycznej w Łodzi, to zorganizowałam nagranie trzech płyt, na których znalazło się kilka utworów w moim wykonaniu, ale przede wszystkim utwory w wykonaniu członków Katedry.

              Uważamy Panią za Artystkę bardzo związaną z Podkarpaciem, chociaż urodziła się Pani we Lwowie.

              - To prawda, ale w Rzeszowie spędziłam najbardziej istotne lata życia. Chociaż jak moi rodzice uciekli ze Lwowa do Polski, to zamieszkaliśmy u mojej babci (matki mojej mamy) w Strzyżowie.

              Jak opuszczaliście Lwów, była Pani chyba malutka dziewczynką. Czy zapamiętała Pani lwowskie mieszkanie albo najbliższe otoczenie domu we Lwowie?

              - Nie mogłam nic zapamiętać, bo miałam zaledwie trzy miesiące. Pierwsze urodziny obchodziłam już w Strzyżowie.

              Wiem, że to właśnie w Strzyżowie Pani mama zauważyła szczególne zainteresowanie swej córeczki muzyką klasyczną i postanowiła ten talent rozwijać.

               - Zaczęłam uczyć się grać jak miałam 5 lat i to była zasługa mojej mamy.
Najpierw uczyłam się u pani Władysławy Durskiej, która była świetną, chociaż wymagającą nauczycielką. Była bardzo piękną, elegancką i wytworną damą, która także pochodziła ze Lwowa.
               Później zostałam przeniesiona do pani profesor Janiny Stojałowskiej. Często o niej myślę i bardzo serdecznie ją wspominam. Była uczennicą znakomitego pianisty Ignacego Friedmana.
Także była wytworną damą pochodzącą ze Lwowa, gdzie była uznawana za świetną nauczycielkę gry na fortepianie. Wprawdzie nie mówiła lwowską gwara, ale pewne wschodnie naleciałości słyszało się w jej mowie. Zamiast „wiesz ty” – zawsze mówiła: „wisz ty”. Do dzisiaj to pamiętam i się wzruszam. Zaczęłam jeździć z mamą do szkoły muzycznej, jak miałam 6 lat, a wyjechałam niedługo po Ogólnopolskim Konkursie Mozartowskim w Katowicach, który odbył się w 1956 roku i na którym otrzymałam wyróżnienie.
               Jednak sporo lat spędziłam w Rzeszowie. Jeszcze się uczyłam grać na skrzypcach u pana Swobodziana. To była także wielka postać. Dzisiaj nie ma takich ludzi. Oni mieli inny stosunek do życia. Wszyscy byli uciekinierami, którzy musieli zostawić swoje domy i cały swój dotychczasowy dorobek. Dziękowali Bogu, że przeżyli, wszystkie trudy znosili z uśmiechem i kochali muzykę nad wyraz. Podczas lekcji dawali z siebie naprawdę wszystko. Wprawdzie po trzech latach przestałam uczyć się grać na skrzypcach i dzisiaj już nic nie pamiętam, ale z pewnością były te lekcje ważne dla mojego rozwoju muzycznego...

               Od początku fortepian był najważniejszym, wymarzonym instrumentem.

                - Od piątego roku życia. Pani prof. Stojałowska była bardzo niezadowolona, kiedy dowiedziała się, że wyjeżdżamy do Krakowa, bo ojciec otrzymał tam przydział na mieszkanie, ponieważ chciała mnie przygotowywać do Konkursu Chopinowskiego... Myślała o tym poważnie, kiedy byłam w pierwszej klasie Szkoły Muzycznej II stopnia w Rzeszowie. Już wtedy grałam I część Koncertu e-moll Chopina a także Etiudę gis-moll „tercjową”.

               Słyszałam, że zwrócił na Panią uwagę prof. Henryk Sztompka.

                - Tak, podczas ogólnopolskiego Konkursu Mozartowskiego dla Dzieci i Młodzieży w Katowicach. Już wtedy prof. Sztompka zaproponował, że będzie mnie uczył w średniej szkole. Wprawdzie wtedy mieliśmy już w planie przenosiny do Krakowa, ale ja uczyłam się jeszcze w Rzeszowie.
Jak zamieszkaliśmy w Krakowie i przeniosłam się do tamtejszej średniej szkoły muzycznej, to przez cały czas uczyłam się u prof. Sztompki .Studiowałam w jego klasie przez 8 lat
                Z perspektywy wielu lat, jak na to patrzę, to widzę, że wszyscy bez większych urazów psychicznych przeszliśmy przez całą powojenną transformację.
Gdyby nie było wojny, to pewnie mieszkałabym we Lwowie, bo to wspaniałe miasto, które później poznałam i nic takiego nie spotkałoby ani mnie, ani moich rodziców, którzy musieli od zera zaczynać po raz drugi i przez wiele lat żyć w biedzie.
                Dzisiaj młodzież nie ma pojęcie, jak wtedy było. Wiele rodzin znajdowało się w takiej sytuacji, jak moi rodzice, którzy zostali wypędzeni ze swoich ojczystych stron. To wszystko politycznie, społecznie, emocjonalnie jest tak skomplikowane, że ja chylę czoła przed każdym, kto zachował człowieczeństwo i empatię do innych ludzi. Ci wszyscy ludzie mimo tak wielu zranień mieli tak wiele dobrego do dania następnemu pokoleniu. To jest piękne.
Mimo tych ciężkich czasów, życie potrafiło okazywać także swoje piękne strony.
Może dlatego mam sentyment do Strzyżowa i Rzeszów jest w moim sercu.

                Po ukończeniu Akademii Muzycznej w Krakowie wyjechała Pani na studia do Wiednia.

                - Nie od razu, wcześniej przeniosłam się do Warszawy, bo poznałam swojego męża. Byłam już mężatką, jak pojechałam na studia do Wiednia. Niełatwo było sobie takie studia „wychodzić”, ale mąż mnie ciągle mobilizował, składałam podania i w końcu się udało.
Moje nazwisko było już wówczas znane, bo w 1965 roku startowałam w Konkursie Chopinowskim.

                Dowodzi to najlepiej, że zainteresowanie Konkursem Chopinowskim było ogromne.

                - To prawda. Jednak ja w tym konkursie nie miałam szczęścia. Nie dlatego, że ktoś mnie źle ocenił, tylko dlatego, że mój ukochany profesor Henryk Sztompka zmarł kiedy byłam na czwartym roku studiów. Trafiłam do klasy pani prof. Reginy Smendzianki, ale to była młoda, rozpoczynająca karierę pedagogiczną pianistka, a poza tym zajęta swoimi koncertami i nawet nie miała czasu być na moich konkursowych występach. Nie byłam przygotowana do tego konkursu i miałam szczęście, że znalazłam się w drugim etapie i otrzymałam dyplom honorowy. Prawdę mówiąc, nie miałam lekcji podczas choroby prof. Sztompki, później także lekcje odbywały się sporadycznie. To było straszne, przeżyłam ogromny stres i to też mnie wiele nauczyło.
                W pierwszej turze eliminacji do których przygotowywał mnie jeszcze prof. Sztompka miałam bardzo wysoki wynik. Kiedy prof. Sztompka zachorował, to proponowano mi przejście do innego pedagoga, ale ja nie wyobrażałam sobie takiego braku lojalności wobec swojego wspaniałego pedagoga i byłam bez lekcji. Niestety, za wszystko się płaci. Takie jest życie.

                 Dwa lata później pojechała Pani do Szwajcarii na międzynarodowy „ Meisterkurs fűr moderne Klaviertechnik”oparty na formule konkursowej w St. Moritz i otrzymała I nagrodę.

                 - Później odnosiłam sukcesy w różnych konkursach, ale żaden z nich nie był tak ważny, jak Konkurs Chopinowski w Warszawie.
Spoglądając na to wszystko z perspektywy lat, mogę powiedzieć, że nie ma co żałować takich czy innych wydarzeń. Najważniejsze jest trwać w swojej pasji i starać się rozwijać, niezależnie, czy świat to doceni bardziej lub mniej. Trzeba po prostu pracować zgodnie z tym, co mówi Joga (zajmuję się Jogą jako systemem filozoficznym). Joga mówi: „ ...Pracuj, nie licząc na uznanie tej pracy, ale pracuj”. To jest bardzo mądre. Nie należy być wyrachowanym w tym, co się robi.
Każdemu życie przynosi dobre i złe rzeczy. W dojrzałym wieku zrobiłam się nieprawdopodobną optymistką. Jestem wdzięczna za każdy dzień życia.

                 Ma Pani szczęście do koncertów, bo wykonała Pani kilkaset recitali i koncertów symfonicznych, a rozpoczęła Pani działalność koncertową w 1962 roku.

                 - Tak, ale wtedy nie miałem jeszcze nawet osiemnastu lat. Uważam, że trwanie w zawodzie jest moim powołaniem. Miałam zawsze bardzo dobrą pamięć, która do dzisiaj mnie nie zawodzi. Pamiętam, że kiedy ktoś mi zaproponował wykonanie Sonaty b-moll Chopina, to nauczyłam się jej w 10 dni i grałam. Dzisiaj pewnie nie zdecydowałabym się na takie wyzwanie, ale przez wiele lat szybko wszystko przyswajałam.
                 Tak jak pisał Artur Rubinstein, że posługuje się podczas grania nie tylko słuchem i dotykiem, ale także zapamiętuje tekst nutowy wzrokowo, to ja również doceniam aspekt wzrokowy przyswajania pamięciowego dzieła muzycznego .

                 Z pewnością miała Pani pamięć wyćwiczoną do granic możliwości, ucząc się od dziecka wielu utworów.

                 - Kiedyś miałam taki dar. Jak uczyłam się w gimnazjum, to zapamiętywałam całą stronę książki, którą czytałam. Dzięki temu miałam same piątki i byłam we wszystkim prymusem. Zdając maturę, byłam zwolniona z ustnych egzaminów zarówno z matematyki, jak i z polskiego.
Teraz już te umiejętności są trochę słabsze, ale ciągle jeszcze jestem pewna tekstu podczas grania.

                 Był taki czas w Pani działalności artystycznej, że dosyć często występowała Pani w Rzeszowie.

                 - Owszem, ta współpraca rozpoczęła się na początku lat 70-tych ubiegłego wieku, kiedy dyrygentem i dyrektorem artystycznym Orkiestry Filharmonii Rzeszowskiej został pan Stanisław Michalek. Poznaliśmy się w ciekawych okolicznościach. Na inaugurację sezonu do Rzeszowa zaproszona była zupełnie inna pianistka. Okazało się, że solistka źle się poczuła i poproszono mnie w ostatniej chwili, abym przyjechała zagrać w Przemyślu i Rzeszowie Koncert f- moll Fryderyka Chopina na inauguracji sezonu, który jeszcze do tego miał być nagrywany przez Polskie Radio.
                 Ja miałam ten Koncert w programie i w palcach, ale na przygotowanie się do koncertu nie było czasu.
Dyrektor Michalek zgodził się, abym już nie jechała do Przemyśla, tylko została w Rzeszowie i spokojnie przygotowała się do piątkowego koncertu. Tak też się stało, przez cały dzień siedziałam przy fortepianie i powtarzałam koncert. Podczas piątkowego koncertu zarówno Orkiestra, jak i ja zagraliśmy bardzo dobrze.
Dyrektor Stanisław Michalek był taki zadowolony, że zaproponował mi wykonanie kolejnych koncertów z orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej. Sporo koncertów symfonicznych zagrałam w Rzeszowie, a ostatni raz wystąpiłam pod batutą pana Józefa Radwana i uważam, że było to moje najlepsze wykonanie Koncertu a-moll Roberta Schumanna.
                 Później zmienił się dyrektor artystyczny w Rzeszowie i już mnie nie zapraszał, bo miał swoich ulubionych pianistów.
Natomiast wcześniej, szczególnie wówczas, kiedy dyrektorem był pan Stanisław Michalek, to w każdym sezonie grałam w Rzeszowie koncert symfoniczny. Uważam, że to był wspaniały dyrygent i człowiek dużego formatu. Chociaż już od wielu lat nie żyje, to ciągle go wspominam i uważam, że bardzo dużo Filharmonia Rzeszowska jemu zawdzięcza.

                 W tym czasie w programach koncertów pojawiało się sporo muzyki nowej, skomponowanej w XX wieku. Pani też grała sporo takiej muzyki.

                 - Był taki czas, że grałam dużo utworów współczesnych kompozytorów, polskich i zagranicznych. Na początku, nawet jak ta muzyka była dla mnie mało przystępna, to zawsze starałam się znaleźć w niej piękno jakiegoś współbrzmienia lub przebiegu. Na szczęście nie trwało to długo i później już zawsze potrafiłam w sposób właściwy dostrzec walory każdego utworu.

                 Aktualnie, w dobie panującej pandemii, nie możemy słuchać Pani gry w salach koncertowych, ale odbywają się koncerty w sieci oraz można sięgnąć po płyty i nawet kiedy brak nam żywego kontaktu, to te nagrania budzą nasze emocje i wzruszają.

                  - Zawsze muzyka trafia do mojego serca i staram się przekazywać również moje uczucia w grze. Wielką radość sprawia mi wzruszenie publiczności. Zazwyczaj po koncercie sporo osób podchodziło i dziękowało za te wzruszenia.
                  Ucieszyłam się, jak pani powiedziała, że tyle emocji wzbudziły mazurki Chopina. Większość ze znajdujących się na mojej najnowszej płycie nastraja melancholijnie, ale niektóre - tak jak Mazurek D-dur op. 33, czy Mazurek G-dur op.50 pobudzają do tańca i szalonej zabawy.

                  Przez całe życie związana jest Pani z muzyką, ze sztuką.

                  - Związek ze sztuką jest wielkim boskim błogosławieństwem, dlatego, że człowiek grając muzykę, nie czuje się samotny ani stary, a często kiedy grając przypominam sobie wykonania sprzed lat, to czuję się młoda.
                  Ponadto artystą się bywa, nie jest się zawsze, ale kiedy się bywa tym artystą, to jest ogromne szczęście. Do tego nie jest potrzebna słynna sala koncertowa, bo to może zdarzyć się w domu, w jakiejś świetlicy czy w innym miejscu, a grając człowiek się odrywa od ziemi i to daje dużo szczęścia.
                  Miałam także szczęście do bardzo dobrych pedagogów i dzięki temu nie mam żadnych problemów technicznych, moje ręce nigdy nie zostaną uszkodzone poprzez granie, nie boli mnie kręgosłup od tego, że siedzę przy fortepianie. To jest odpowiednia technologia gry, której ostatni szlif dał prof. Dieter Weber w Wiedniu. Dzięki temu nigdy moje emocje nie są przyćmione przez walkę z materią i towarzyszą każdemu wykonaniu.

                  Dosyć późno zaczęła Pani uczyć, ale dzieliła się Pani swoją wiedzą i doświadczeniem do niedawna.

                   - Wszystko zaczęło się od krótkich spotkań pedagogicznych, ale tak naprawdę poważnie zajęłam się uczeniem pod koniec lat 80-tych ubiegłego wieku, kiedy przez dwa lata prowadziłam klasę fortepianu na Uniwersytecie Bilkent w Ankarze.
Ucząc przez pewien czas w Turcji, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie uczę Polaków? Trudno było wtedy o pracę w polskich uczelniach muzycznych, a ja nie chciałam uczyć małych dzieci, bo byłam już na tyle dojrzałą pianistką, że chciałam przekazać to, co umiem na trochę wyższym pułapie.
                  Pojawiła się szansa złożenia wniosku o zrobienie przewodu w Akademii Muzycznej w Łodzi i po zdaniu egzaminu na adiunkta, zostałam przyjęta najpierw na pół etatu, a później na cały etat. W tej uczelni przeszłam wszystkie szczeble kariery naukowej od asystenta I stopnia do profesora tytularnego (2000) i profesora zwyczajnego (2007). W latach 2007 – 2014 pełniłam funkcję kierownika Katedry Fortepianu.
                   Nie byłam pedagogiem, który swoje cele stawiał wyżej niż studentów. Zawsze byłam dla nich i do dzisiaj mam z nimi serdeczne kontakty. Jestem zadowolona, że się nie zmarnowali i działają w zawodzie.

                   Nawet jak się już przekaże pałeczkę następnemu pokoleniu, to artysta pozostaje nadal artystą.

                   - Powiem Pani, że to jest właśnie w sztuce wspaniałe, że artysta musi do końca życia pracować twórczo. Nie wiem, skąd się bierze u mnie tyle energii i chęci do działania. Nie poddaję się żadnym depresjom, bo to jest naturalne, że dzieją się wokół nas rzeczy dobre i złe. Cieszę się każdym dniem, codziennie ćwiczę i uczę się nowych utworów albo przypominam sobie te, które grałam przed laty.
                   Ostatnio sięgnęłam po utwory Emila Młynarskiego, Józefa Wieniawskiego, a podczas ostatniego koncertu online wykonałam trzy walce Stanisława Moniuszki.
Bardzo się dziwię, że tak dużo kompozycji z okresu Młodej Polski nie jest granych. Mam nadzieję, że znajdą się pasjonaci, którzy po nie sięgną.

                   Prowadząc przez tyle lat aktywną działalność koncertową miała Pani okazję zwiedzić kawał świata.

                    - Podróżowałam sporo po świecie, znam parę kontynentów, ale uważam, że szczęścia nigdzie nie można znaleźć, nawet w najpiękniejszym miejscu, jeżeli brakuje określonych emocji, które nas z tym miejscem wiążą.

                    Pani dom jest od wielu lat w Warszawie, a serce?

                    - Moje serce jest rozdarte. Pomimo, że nie pamiętałam Lwowa z dzieciństwa, to poznałam to miasto dzięki lwowskiemu dyrygentowi, z którym poznał mnie w Rzeszowie pan Stanisław Michalek. Dzięki tej znajomości zostałam zaproszona do Filharmonii Lwowskiej z Koncertem g-moll Mendelssohna. Później jeszcze chyba dwa albo trzy razy byłam we Lwowie dzięki koncertom organizowanym przez Krajowe Biuro Koncertowe. Poznałam trochę to miasto, ale czułam ogromne rozdarcie, że miasto, w którym się urodziłam, znajduje się w innym państwie. Nie dziwię się, że Wojciech Kilar, który spędził tam dzieciństwo, nie chciał tam jeździć.

                     Część mojego serca jest we Lwowie, bo tam się urodziłam, część pozostała w Rzeszowie, bo tam zaczęłam realizować moje muzyczne pasje i miałam wielu przyjaciół, a także w Strzyżowie, bo tam mieszkałam. Później był Kraków, a potem była Warszawa i na końcu Łódź, gdzie także kawałek serca zostawiłam. Kocham chyba całą Polskę. Cieszę się, jak rozwijają się duże i małe miasta.Cieszy mnie, że Rzeszów tak pięknie wygląda i zawsze jadę tam z wielką radością, bo przypomina mi się młodość. Jak po latach przyjechałam do Rzeszowa, to od pierwszej chwili poczułam, że to jest moje miejsce, to jest to powietrze. To było prawie 20 lat temu i może jeszcze klimat nie był tak skażony, ale dla mnie rzeszowskie powietrze było inne – lepsze.

                     Znamieniem mojego pokolenia jest to, że jesteśmy mimo wszystko wykorzenieni. Ja nie wiem nawet, gdzie jest pochowana matka mojego ojca, bo jak uciekaliśmy ze Lwowa, to ona była już bardzo leciwą kobietą i nie mogła udać się w taką podróż. Rodzice zostawili ją we Lwowie pod opieką sióstr zakonnych, które potem zawiadomiły ojca o jej śmierci. Ojciec jednak nie mógł tam nigdy pojechać.                                                                                                                                                                                                                                                                      Dlatego doceniam każdy dzień, w którym mogę normalnie żyć, działać, grać…

Z prof. Marią Korecką-Soszkowską, wyśmienitą pianistką i znakomitym pedagogiem rozmawiała Zofia Stopińska 17 grudnia 2020 roku.

                  

 

Subskrybuj to źródło RSS