Z Szymonem Naściszewskim nie tylko o skrzypcach
W ramach cyklu „Muzyka klasyczna w Sanockim Domu Kultury” 12 grudnia transmitowany był online piękny koncert z utworami Józefa Haydna (Symfonia G – dur nr 94) i Wolfganga Amadeusa Mozarta (Symfonia koncertująca Es – dur KV 364).
Wykonawcami byli: Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Podkarpackiej, którą dyrygował Dawid Jarząb, a w drugim z wymienionych utworów partie solowe wykonali dwaj znakomici muzycy: skrzypek Szymon Naściszewski - absolwent Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina w Warszawie i Hochschule für Musik, Tanz und Medien Hannover, zaś na altówce grał Robert Naściszewski, muzyk, który na co dzień zasiada za pulpitem skrzypka - koncertmistrza Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Podkarpackiej, ale także często występuje jako kameralista. Koncertu można posłuchać na stronie internetowej Sanockiego Domu Kultury za pośrednictwem YouTube.
Zapewniam, że warto, a nawet trzeba tego koncertu posłuchać i wszyscy, którzy to zrobią, będą z pewnością zachwyceni, tak jak ja.
Już od dawna pragnęłam Państwu przedstawić pana Szymona Naściszewskiego, ale możliwe to było dopiero 12 grudnia tego roku, po wykonaniu Symfonii koncertującej Mozarta.
Gratuluję serdecznie, jestem pod ogromnym wrażeniem gry zarówno Pana, jak i taty, bo pan Robert Naściszewski jest Pana ojcem. Kiedy obok siebie stają dwie tak bliskie sobie osoby, to wiadomo, że będzie to wspaniały popis.
Zwróciłam także uwagę na piękny, czysty i niezwykle szlachetny dźwięk Pana skrzypiec. Czy odziedziczył Pan po ojcu słuch absolutny?
- Dziękuję! Tak, odziedziczyłem po ojcu słuch absolutny, który jest pomocny w wielu muzycznych sytuacjach. Nie jest to natomiast niezbędna cecha, większość muzyków doskonale radzi sobie posiadając wyłącznie dobry słuch relatywny. Zdarza się, że słuch absolutny przeszkadza, szczególnie gdy wkraczamy w obszary wykonawstwa historycznego. Wtedy mam trochę pod górkę, choć to kwestia treningu i przyzwyczajenia.
Tato jest skrzypkiem, a mama wiolonczelistką. Czy wybór skrzypiec był dla Pana od początku oczywisty, czy zastanawiał się Pan także nad nauką gry na fortepianie, bo słyszałam, że interesował Pana ten instrument?
- Moim pierwszym instrumentem był fortepian. Na domowym pianinie pierwszych lekcji udzielała mi mama, objaśniając przy okazji podstawy zasad muzyki. Na skrzypcach zacząłem uczyć się pod okiem ojca w wieku dziesięciu lat, jednak zapał do ćwiczenia pojawił się znacznie później, w zasadzie dopiero przed pójściem na studia. Przypominam sobie także fascynacje instrumentami perkusyjnymi, organami, w liceum grałem na gitarze basowej. Od samego początku byłem otoczony muzyką, co piątek chodziłem na koncerty do filharmonii, poznając repertuar i brzmienie orkiestry symfonicznej. „Dyrygowanie” do płyt i kaset z kolekcji taty było jednym z moich ulubionych zajęć wieku dziecięcego.
Po raz pierwszy usłyszałam Pana, kiedy był Pan uczniem Zespołu Szkół Muzycznych nr 1 w Rzeszowie. Koncert odbywał się w Sali Instytutu Muzyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Cudownie Pan wykonał wtedy Szymanowskiego.
- Dziękuję, miło mi to słyszeć. Pamiętam ten koncert, grałem wtedy Taniec z baletu "HARNASIE" w transkrypcji na skrzypce i fortepian.
Wkrótce po tym koncercie wyjechał Pan z Rzeszowa na studia w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i myślę, że jest Pan z tej decyzji zadowolony.
- Studiowałem grę na skrzypcach u Kuby Jakowicza i był to bardzo inspirujący czas. Przeskok pomiędzy poziomem szkolnym a akademickim był bardzo wyraźny. Lekcje z Kubą wymagały ode mnie większej samodzielności w przygotowaniu utworów, tempo pracy było szybsze, a na regularnie organizowanych audycjach często pojawiali się państwo Julia i Krzysztof Jakowiczowie.
Kuba Jakowicz jest człowiekiem o wielkiej wrażliwości muzycznej i bardzo szerokich horyzontach. Zawsze zachęcał mnie do poszukiwania własnej ścieżki w przygotowywaniu i interpretacji kolejnych pozycji skrzypcowego repertuaru.
W trakcie studiów z pewnością grał Pan także w orkiestrze akademickiej i w zespołach kameralnych.
- Miałem szczęście grać z koleżankami i kolegami w wielu zespołach kameralnych prowadzonych przez znakomitych pedagogów, m.in. prof. Marka Szwarca, Izabelli Szałaj-Zimak, Krystyny Borucińskiej. Oprócz gry w orkiestrze akademickiej udzielałem się w mniejszych zespołach wykonujących muzykę najnowszą, często utwory studentów kompozycji. Nawiązałem współpracę z Chain Ensemble pod kierownictwem prof. Andrzeja Bauera, kilka razy uczestniczyłem w warsztatach kameralnych Festiwal Ensemble im. Księżnej Daisy na Zamku Książ, organizowanych przez Katarzynę i Marcina Markowiczów.
Miałem szczęście bywać także w Europejskim Centrum Muzyki Krzysztofa Pendereckiego w Lusławicach. Podczas Letniej Akademii Muzyki w 2017 roku uczestniczyłem w kursach prowadzonych przez członków orkiestry Berliner Philharmoniker (Sharoun Ensemble). Uważam, że doświadczenie kameralne jest bardzo istotnym elementem w rozwoju muzyka instrumentalisty, umiejętność uważnego słuchania i współpracy na scenie jest niezbędna zarówno w orkiestrze, jak i w grze solowej.
Ważnym momentem w czasie studiów było zakwalifikowanie się do programu „Akademia Sinfonia Varsovia”. To było na pierwszym roku studiów magisterskich, od tego czasu zacząłem regularną współpracę z Sinfonią Varsovią jako muzyk doangażowany. Dzięki temu miałem możliwość uczestniczenia w próbach i występowania na koncertach w kraju i za granicą ze światowej sławy solistami i dyrygentami. Było to bardzo intensywne i inspirujące doświadczenie. Chyba wtedy zacząłem też myśleć o urzeczywistnieniu moich planów związanych z dyrygenturą.
Nigdy nie zapomnę koncertu w Filharmonii Narodowej z okazji 80. urodzin Krzysztofa Pendereckiego pod batutą Lorina Maazela, którego nagrań słuchałem od dziecka. Graliśmy IV Symfonię „Adagio” Pendereckiego. Orkiestrę przygotowywał dyrygent asystent, maestro przeprowadził tylko dwie próby. Jego autorytet dominował nad całym zespołem, a z taką precyzją słuchu i pamięci chyba jeszcze nigdy się nie spotkałem.
Pewnie sporo Pan się nauczył także podczas studiów w Hannoverze.
- Owszem, studia magisterskie ukończyłem w Hochschule für Musik, Tanz und Medien Hannover w klasie skrzypiec prof. Adama Kosteckiego. To były dwa lata wytężonej pracy i szlifowania skrzypcowego warsztatu. Istotne było także przebywanie w środowisku ludzi, którzy w pełni poświęcają się rozwijaniu muzycznej kariery. Poznałem wiele osób, które już w czasie studiów zostały laureatami międzynarodowych konkursów, zdawały egzaminy do świetnych orkiestr – to bardzo motywowało. Studia w Niemczech zaowocowały kolejnymi doświadczeniami w grze solowej i kameralnej, współpracą z wieloma orkiestrami. Dały mi także inną, szerszą perspektywę odnośnie mojej ścieżki rozwoju.
Nie zakończył Pan jednak studiowania, ponieważ niedawno rozpoczął Pan wymarzone studia.
- Zacząłem realizować swoje plany związane z dyrygenturą. Od października 2018 roku jestem studentem Katedry Dyrygentury Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie prof. Pawła Przytockiego.
Czy dyrygował Pan już koncertami publicznymi? Może to było w Rzeszowie, a my nic nie wiemy?
- W Rzeszowie jeszcze nie dyrygowałem, ale pierwsze próby są już za mną. W ubiegłym roku dokonałem reinstrumentacji kilku arii, pieśni i fragmentów orkiestrowych z oper Stanisława Moniuszki na głosy solowe i orkiestrę smyczkową. Z tym programem występowaliśmy na Podkarpaciu, w Przemyślu, Stalowej Woli, Jarosławiu, Nowej Dębie. To był mój debiut w roli dyrygenta i od razu dość wymagający, bo akompaniowanie solistom należy do trudniejszej sztuki dyrygenckiej. Było to fantastyczne przeżycie, utwierdzające mnie w przekonaniu, że chcę się tym zajmować. Uświadomiło mi też, jak ważny dla początkującego dyrygenta jest każdy kontakt z orkiestrą.
Moim zdaniem kontakt z orkiestrą jest dla studenta dyrygentury bardzo ważny, może nawet najważniejszy. Zajęcia z dyrygowania na uczelniach odbywają się przy dwóch fortepianach.
- Dokładnie tak jest, a wiadomo, że jeśli nawet pianiści bardzo się starają, to dwa fortepiany niewiele mają wspólnego z reakcją orkiestry symfonicznej złożonej z kilkudziesięciu osób. Najważniejsza jest umiejętna praca z muzykami podczas prób. Ten aspekt często umyka uwadze publiczności, która ma możliwość oceny tylko końcowego efektu.
Dyrygent w czasie prób ma szanse „wyciągnąć” z muzyków to, co najlepsze i pokierować pracą nad dziełem w taki sposób, żeby osiągnąć ciekawy rezultat brzmieniowy.
Z każdym zespołem praca jest inna. Wiem to także jako skrzypek, który współpracował z wieloma orkiestrami w Polsce i za granicą.
W zawodzie dyrygenta nie ma jednej metody, nie ma złotego środka na to, jak przeprowadzić próbę, żeby osiągnąć jak najlepszy rezultat. Każdy zespół ma inne problemy, inne wymagania, inne oczekiwania. Dlatego dyrygent musi być elastyczny i dostosować się do każdej sytuacji.
Nie może Pan narzekać na nudę, działając w tylu nurtach. Jako solista, kameralista, muzyk orkiestrowy. Niedawno się dowiedziałam, że jest Pan muzykiem Filharmonii Krakowskiej, bo byłam przekonana, że jest Pan koncertmistrzem w Kaliszu.
- Przez rok pracowałem w Filharmonii Kaliskiej jako koncertmistrz, ale ze względu na zbyt napięty harmonogram związany ze studiami dyrygenckimi podjąłem decyzję o przeprowadzce do Krakowa. Po zdanym egzaminie rozpocząłem współpracę z Filharmonią Krakowską. Czas spędzony w Kaliszu wspominam bardzo pozytywnie, orkiestra przyjęła mnie tam bardzo życzliwie.
Aktualnie mieszka Pan w Krakowie, ale chyba trochę serca pozostało w Rzeszowie.
- Nie da się ukryć. Mam do Rzeszowa sentyment, lubię tu przyjeżdżać.
Symfonia Koncertująca Es-dur Mozarta jest wielkim wyzwaniem nie tylko dla solistów, ale także dla orkiestry i dyrygenta. Dla słuchacza online trzeba ją zagrać naprawdę interesująco.
- Rzeczywistość sytuacji nagraniowej jest bardzo ciekawa, bo to jest inne wykonanie niż podczas koncertu z udziałem publiczności. W obecnej sytuacji wszystkie orkiestry na całym świecie mają ten sam problem. Staramy się zawsze, żeby zagrać tak jak podczas koncertu, wzbudzić emocje, które daje nam publiczność, pomimo, że publiczności nie ma w sali. Bardzo się cieszę, że mogliśmy dzisiaj zagrać dla Państwa i mam nadzieję, że te pozytywne emocje udało się między nutami przekazać.
Cały czas rozmawiamy o muzyce, ale czasami trzeba od muzyki odpocząć. Jak Pan odpoczywa?
- Im dłużej jestem muzykiem, tym bardziej zacząłem doceniać ciszę. Staram się utrzymywać równowagę pomiędzy pracą i odpoczynkiem, chociaż w tym zawodzie nie jest to łatwe. W wolnym czasie szukam kontaktu z przyrodą, uprawiam turystykę pieszą i rowerową. Moje rodzinne strony, Podkarpacie i Małopolska, są pełne pięknych miejsc o ciekawej historii, które warto poznać. Poza tym mam wiele innych zainteresowań, amatorsko pasjonuję się naukami ścisłymi, szczególnie astronomią.
Zofia Stopińska