Kandyd czyli optymizm
Wolter i Bernstein w Operze Krakowskiej
Oświeceniowy optymizm nie przekonywał Woltera (1694-1778), francuskiego pisarza i filozofa o przewrotnej naturze. Tak powstała jego alegoryczna powiastka „Kandyd czyli optymizm”, opublikowana anonimowo w 1759 roku, będąca satyryczną krytyką słodkiego obrazu świata ujętego choćby w doktrynie Leibniza (1646-1716), niemieckiego filozofa i matematyka („żyjemy w najlepszym ze światów”). Dwieście lat później, czyli w połowie lat pięćdziesiątych XX wieku, amerykańska pisarka Lilian Hellman (libretto) oraz dyrygent i kompozytor Leonard Bernstein (muzyka), podjęli pracę nad operetką opartą na wspomnianej powiastce Woltera. Premiera miała miejsce 1 grudnia 1956 roku w Martin Beck Theatre na Broadway’u. Odbyły się tylko 73 przedstawienia. Ostateczna wersja „Kandyda” przerobionego przez Lenarda Bernsteina została przedstawiona w 1988 roku w Theatre Royale w Glasgow.
Opera Krakowska sięgnęła po to dzieło w 2019 roku (premiera 7 czerwca), powierzając jego reżyserię Michałowi Znanieckiemu, wytrawnemu dramaturgowi, realizatorowi ponad 200 spektakli na najważniejszych scenach operowych świata. Kierownictwo muzyczne objął dyrygent Sławomir Chrzanowski, dyrektor Filharmonii Zabrzańskiej, scenografię przygotował Luigi Scoglio z Włoch, choreografię – Jarosław Stanek, który przygotował wiele znanych musicali, chór – Jacek Mentel, dyrektor Chóru Opery Krakowskiej. Obsada artystów śpiewaków i aktorów znakomita! 12 stycznia 2020 roku odbyło się dziesiąte przedstawienie, w którym podziwiałem Jarosława Bieleckiego w roli Kandyda i Gabrielę Gołaszewską w roli Kunegundy, by wymienić tylko te dwie główne role.
Jak na karnawał przystało, mieliśmy widowisko wystawne, barwne, żywe, pełne zwrotów akcji i szalonych pomysłów, nie pozbawione wszakże filozoficznego zamyślenia – dokąd tak pędzisz, człowiecze? Czy nie wystarczą ci ciepłe kapcie i własny ogródek? Konformizm, samozadowolenie, wygodnictwo bez większych ambicji – czy to napawa optymizmem? Może warto poszukać czegoś nowego, nieznanego, ale pozwalającego na realizację samego siebie, kosztem porażek i niepewności, ale twórczego? Czy warto rezygnować ze swoich planów, marzeń, dążeń, kosztem małej stabilizacji? Czy takie życie, pozbawione wyższych aspiracji, sztuki, książek, ma sens? Nieprzypadkowo solistka śpiewa w złotej klatce, a biblioteka z książkami podczas spektaklu zamienia się w supermarket...
Niewątpliwie czynnikiem zespalającym dzieło jest muzyka, świetnie napisana przez Leonarda Bernsteina, autora musicalu „West Side Story”, zrealizowana w „Kandydzie” przez znakomitych solistów, chór, balet i orkiestrę Opery Krakowskiej. Zachwycałem się cudownym brzmieniem śpiewaków, zwłaszcza tenorem Jarosława Bieleckiego, który przenosił nas swym liryzmem i szerokością fraz w cudowną podróż nie z tego świata, podziwiałem kolorystykę dźwiękową orkiestry, jakże ubogaconą wyrazistymi partiami instrumentów dętych i perkusji, mistrzowsko dopełniały spektakl dopracowane brzmienia chóru, wyrazisty balet przy jakże oszczędnej, acz czytelnej w swej filozoficznej wymowie scenografii i dopełniającym akcję oświetleniu.
Niewątpliwie nad spektaklem unosił się duch Woltera, mający wiele odniesień do aktualnej rzeczywistości. Ale czy kiedykolwiek słowo zdoła przeważyć nad głębią muzyki, nad tym swoistym i niepowtarzalnym układem dźwięków, rytmów, harmonii inspirowanym wyobraźnią kompozytora? Śmiej się, pajacu... Czy bez muzyki ten fragment znanej arii miałby swój dramatyczny wydźwięk i przejmującą wymowę?
Ludwig van Beethoven pisał: „Muzyka jest objawieniem wyższym niż wszelka mądrość i filozofia. Kto wniknie w znaczenie muzyki, będzie wolny od nędzy, w jakiej wloką się inni ludzie.” Niewątpliwie poszukujący Kandyd Woltera i Bernsteina niesie z sobą przesłanie o losie, który warto samemu kreować, budować, nieść jego brzemię. Ale życie, to nie tylko operetka, często śmieszna i nieprawdziwa, ale to także sens naszego istnienia, nie zawsze łatwy do odkrycia i optymistycznego zakończenia.
Andrzej Szypuła