Krzysztof Jabłoński: "Wróciłem do miejsca, które kocham"
Miałam wielką przyjemność być na inauguracji 40. Festiwalu „Tydzień Talentów”, która odbyła się 15 maja 2022 roku w Sali Koncertowej Stodoła w Kąśnej Dolnej. Organizatorem tego festiwalu, promującego szczególnie utalentowanych początkujących artystów, jest od wielu lat Centrum Paderewskiego. W folderze informującym o tegorocznych wydarzeniach gospodarze napisali o jubileuszowej odsłonie Tygodnia Talentów: „To wielkie święto muzyki i młodości – w tej edycji poświęcone jest pięknej i wymagającej sztuce fortepianowej”.
Festiwal otworzył koncert Krzysztofa Jabłońskiego, znakomitego pianisty – solisty, kameralisty i pedagoga, a wcześniej laureata wielu konkursów muzycznych, w tym III nagrody w XI Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie.
Miałam także szczęście, że przed próbą z orkiestrą pan Krzysztof Jabłoński zgodził się na udzielenie wywiadu i dlatego mogę Państwa zaprosić na spotkanie z tym znakomitym artystą.
W Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej koncertował Pan wielokrotnie i pewnie jest to miejsce, do którego chętnie Pan wraca.
Tak, pojawiłem się tutaj po raz pierwszy już dosyć dawno, bo w 1998 roku podczas festiwalu „Bravo Maestro”. To był także rok mojego wyjazdu z Polski, ale powracałem tutaj każdego roku w charakterze pianisty, można nawet powiedzieć - dyżurnego pianisty festiwalu Bravo Maestro i koncertów Pianiści u Paderewskiego. Ten przyjazd tutaj jest sentymentalną podróżą do miejsca, które kocham i życzyłbym sobie bywać tu częściej.
Czy to miejsce bardzo się zmieniło od ostatniego Pana pobytu?
Podczas moich regularnych pobytów dwór i jego otoczenie zmieniały się. Przeprowadzano różne prace remontowe dworu i oficyny dworskiej, zamienione na hotel, ale w czasie mojej nieobecności nastąpiła kompletna metamorfoza.
Sala Koncertowa w stodole jest zjawiskowa, bo teraz to jest wszystko pięknie wytłumione, nie ma już szczelin pomiędzy deskami – chociaż to też kiedyś miało swój urok, bo graliśmy koncerty i słyszeliśmy ptactwo (śmiech). Jednak to, jak ta sala w tej chwili wygląda i jakie ma możliwości – to jest nadzwyczajne. Także fortepian, który jest już instrumentem koncertowym, daje zupełnie inną jakość gry. Wiem, że ten instrument nie jest własnością Centrum Paderewskiego, ale może któregoś dnia stanie tu na stałe dobry koncertowy fortepian.
Dla pianisty to bardzo ważne, szczególnie w solowych koncertach, żeby instrument był koncertowy, bo to zapewnia zupełnie inny dźwięk i wybrzmienie.
We wszystkich pomieszczeniach hotelowych jest wszystko odnowione, wymienione, czyściutko, pięknie…
Miejmy nadzieję, że ten pobyt rozpoczyna serię Pana powrotów do Centrum Paderewskiego. Dzisiaj usłyszymy wyłącznie polską muzykę, m.in. Koncert fortepianowy e-moll op. 11 Fryderyka Chopina. Chyba nie liczył Pan, ile razy wykonał Pan ten utwór publicznie.
Nie liczyłem, ale kiedyś pracowałem nad swoim archiwum i myślę, że dzisiaj to na pewno już jest dużo więcej niż dwieście razy z towarzyszeniem orkiestry. Oczywiście, oprócz wszystkich innych koncertów.
Koncert e-moll Chopina jest też dla mnie utworem sentymentalnym, bo zawsze mi przypomina 1985 rok, kiedy grałem go w finale Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego.
Przygotowując się do dzisiejszej rozmowy, stwierdziłam, że w tym roku mija 45 lat od Pana pierwszego koncertu z towarzyszeniem orkiestry, miał Pan wtedy 12 lat i to był już początek regularnych występów na estradzie.
- To prawda. Przypomniała mi się inna, chociaż podobna sytuacja. Kiedy po koncercie podszedł do mnie starszy pan i powiedział: „Ja pana słyszałem na Konkursie Chopinowskim w Warszawie 29 lat temu”. Popatrzyłem wtedy na niego i to był pierwszy moment, w którym uświadomiłem sobie, że rzeczywiście, tyle lat już minęło. Nie myślałem, że tak szybko płynie czas i wydawało mi się - może to było 10 lub 15 lat temu, ale 29? Nie. To nie może być (śmiech).
Międzynarodowe Konkursy Pianistyczne im. Fryderyka Chopina w ubiegłym stuleciu otwierały zwycięzcom drzwi do najsłynniejszych sal koncertowych i chyba nadal jeszcze tak jest.
Tak, choć to wszystko bardzo się zmienia. Międzynarodowych konkursów pianistycznych są już nie dziesiątki, ale setki i można powiedzieć, że produkujemy setki i tysiące laureatów każdego roku. Czy to oznacza, że wszyscy są tacy wielcy? Oczywiście, że nie. Wartość zdobywanych w konkursach nagród, w pewnym sensie się dewaluuje. Jak było kilka bardzo prestiżowych konkursów, to miało inny wydźwięk. Na szczęście zostało kilka tych wielkich konkursów, które coś w karierze muzyka znaczą.
Ta ogromna ilość konkursów wiąże się z tym, że kształcimy tysiące osób, a w skali świata to są miliony ludzi, którzy studiują muzykę i kończą studia każdego roku, a rynek muzyczny nie potrzebuje ich tak dużo, i niekoniecznie da wszystkim pracę.
Po zdobyciu brązowego medalu w Konkursie Chopinowskim w Warszawie rozpoczął Pan intensywną działalność koncertową, ale trzy lata później trzykrotnie stawał Pan w szranki konkursowe, zdobywając I nagrody w II Międzynarodowym Konkursie Muzycznym (również dodatkową nagrodę za najlepsze wykonanie utworów Chopina) w Palm Beach w Stanach Zjednoczonych i w X Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym „Rina Sala Gallo” w Mozy we Włoszech oraz II nagrodę w Międzynarodowym Konkursie GPA w Dublinie w Irlandii.
W 1989 roku zdobył Pan Złoty Medal Artura Rubinsteina w Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Artura Rubinsteina w Tel Awiw-Jafa w Izraelu.
Dwukrotnie brał Pan udział w konkursach w 1992 roku: w międzynarodowym Konkursie Muzycznym „The Walter Naumburg Foundation” w Nowym Jorku otrzymał Pan Nagrodę specjalną im. Jorge Boleta oraz zdobył Pan II nagrodę w Międzynarodowym Konkursie pianistycznym im. Esther Honens w Calgary w Kanadzie. Specjalnie dokładnie wyliczyłam te konkursy, podkreślając ich wagę, bo chcę zwrócić uwagę, że do każdego trzeba było się solidnie przygotować i stąd pytanie: czy potrzebny był ten trud – przecież był Pan już sławnym pianistą.
Ma pani rację, że III nagroda w Konkursie Chopinowskim znaczy wiele i w tamtym czasie miała ogromną swoją moc, ale gdyby konkurs w Warszawie dał mi wszystko to, co potrzebowałem, to nie wybrałbym się na wszystkie wymienione przez panią konkursy. Chciałem jeszcze wzmocnić swoją pozycję, bo tak to już jest, że w konkurach cała uwaga i wszystkie światła skierowane są na zwycięzcę, a reszta? Różnie to bywa – często ta II czy III nagroda z czasem może znaczyć nawet więcej niż ta pierwsza. Mamy wiele przykładów, że laureaci wygranych nagród nie skonsumowali tego, co udało im się zdobyć.
Wiem, że wiele czasu poświęca Pan pedagogice. Czy Pan zachęca swoich studentów do udziału w konkursach? Pewnie konkursy są dzisiaj niezbędne, jeśli ktoś chce zrobić karierę.
To dosyć skomplikowane pytanie, bo – i tak, i nie. Szczególnie jeśli widzę, że student ma szanse wygrać coś w konkursie, ale jest zupełnie nieprzygotowany do tego, żeby tę nagrodę potem ponieść dalej. Czasami młodzi ludzie przygotowują się do konkursu i w repertuarze mają wyłącznie to, co trzeba wykonać w konkursie. To może być katastrofa, bo w przypadku wygranych nagród na wielkich konkursach, zaczyna się regularne życie koncertowe i coś trzeba grać. Jak ktoś gra jeden koncert fortepianowy i jeden program recitalowy, to raczej z tym nie przeżyje. W tym wypadki wygrana może oznaczać porażkę.
Obserwuję coraz częściej taką tendencję, że ludzie przygotowują się do konkursu w parę miesięcy. To nie jest najlepsza droga. Ja nad repertuarem do Konkursu Chopinowskiego pracowałem 10 lat, bo jak Krystian Zimerman wygrał w 1975 roku, to już wtedy w mojej głowie zalęgła się myśl, żeby kiedyś może ten sukces powtórzyć, albo co najmniej się do niego zbliżyć. Całego repertuaru, potrzebnego do tego konkursu, nauczyłem się w ciągu pierwszych kilku lat, a reszta to były wysiłki zmierzające do tego, aby ten repertuar jak najczęściej grać na scenie, żeby go ograć, dobrze się z nim czuć i żeby pod wielkim ciśnieniem w Warszawie nie „stracić głowy” na scenie.
To jest ogromne obciążenie, zwłaszcza, że w tamtym czasie myśmy walczyli jeszcze o zupełnie coś innego. Dzisiaj ludzie zdobywają nagrody w konkursach, żeby sobie pomóc w swojej karierze, a myśmy jeszcze zdobywali paszporty, aby móc wyjeżdżać z tego kraju, podróżować i spotykać najważniejszych ludzi na planecie, od których wszystko zależy. Do wielkich pianistów z zagranicy nie mieliśmy dostępu, a posłuchać ich na estradzie także mogliśmy bardzo rzadko.
Ta świadomość była paraliżująca, dlatego, że wszyscy – każdy z 13-tki polskich kandydatów w konkursie wiedział, że wygrana będzie oznaczała zmianę życia, że dostaniemy paszport, którego nie mogliśmy mieć wcześniej i będziemy mogli wreszcie robić to, co kochamy, podróżować i karmić się tym, co najlepsze. Porażka oznaczała, że nic się nie zmieni i nie wiadomo, ile ta bieda jeszcze potrwa.
W tamtym czasie nic nie wskazywało na to, że kiedyś będziemy mieli paszporty w szufladach i będziemy obywatelami świata.
Przypominam sobie, jak popłakałem się, gdy z Kubą Jakowiczem pierwszy raz podróżowaliśmy przez Włochy do Hiszpanii na jego recital, i we Włoszech to był pierwszy raz, kiedy nie trzeba było nawet pokazywać paszportu. Podszedłem z paszportem w ręku, a urzędnik nawet nie chciał zobaczyć dokumentów, tylko wskazał ręką, że mamy pójść dalej.
Pamiętam, jak wcześniej spędziłem wiele bezsensownych godzin, żeby wjechać do Berlina Zachodniego. Całą noc stałem, nikogo nie było, a człowiek na mnie patrzył i dopiero o 5 rano skinął, żebym podjechał i cynicznie się uśmiechał. Nie można było nawet dać mu odczuć, że się jest niezadowolonym z niewłaściwego postępowania, bo można było mieć samochód rozebrany na części. Wszystkie te absurdy pamiętam, a młodzi ludzie o tym wszystkim nie wiedzą, i może całe szczęście, bo wszyscy ludzie, których spotykały takie dramaty, są w pewnym sensie później nienormalni (śmiech).
Takie doświadczenia muszą wpływać na artystę tak, jak wszystko co go otacza.
To prawda, nie można być tylko szczęśliwym. Trzeba jednak coś smutnego także przeżyć i może to jest paradoksalne, ale często te dramatyczne przeżycia sprawiają, że coś się w człowieku otwiera i ten język wypowiedzi się zmienia, bo rozumiemy, co to znaczy być nieszczęśliwym, co to ból, co to znaczy, jak się kogoś bliskiego straci.
Ja już spotkałem się w życiu z takim przypadkiem, że widziałem pianistkę grającą Sonatę b-moll Chopina z uśmiechem na twarzy i nie mogłem zrozumieć, jak to jest możliwe. Jak ktoś w życiu niczego dramatycznego nie przeżył, to będzie się cieszył tym dźwiękiem, który wytwarza i nawet mu do głowy nie przyjdzie, że to jest dzieło, które powstało z wielkiego dramatu twórcy.
Jak ostatni raz rozmawialiśmy, to w fazie projektu było nagranie kompletu dzieł Fryderyka Chopina na fortepianach współczesnych oraz historycznych. Otrzymał Pan tę zaszczytną propozycję od Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina w Warszawie, jak wygląda realizacja tego projektu?
Projekt oczywiście został rozpoczęty. Mamy nagrany materiał na minimum siedem płyt, z czego dwie się ukazały. Potem przyszła pandemia i wszystko umarło, bo podróże stały się niemożliwe, granice zostały zamknięte i nawet nikt nie myślał, żeby to kontynuować. Mam nadzieję, że wrócimy do tego któregoś pięknego dnia, za lat kilka będzie można powiedzieć, że dzieło zostało skończone.
Jest to na razie wczesne stadium realizacji, bo 7 płyt to niewiele z około 40, ponieważ to wszystko nagrane musi być podwójnie.
To jest też wielkie wyzwanie, bo jak się nagra wszystko na fortepianach współczesnych, to przed rozpoczęciem nagrań na instrumentach historycznych muszę spędzić sporo czasu w Warszawie i przede wszystkim pograć na tych instrumentach dłużej, bo nie można zastosować tych samych technicznych, dźwiękowych rozwiązań grając na historycznym instrumencie – trzeba się zupełnie przestawić i zapomnieć o współczesnym instrumencie. Trzeba się przyzwyczaić do czucia klawiatury – wszystko jest inne: opór klawiszy, kinetyka gry – wszystko się zmienia. Przede wszystkim inna jest siła dźwięku i nie można ciężkiej łapy niedźwiedziej położyć na Erardzie czy Pleyelu. Może też do nagrania niektórych utworów wybiorę inne fortepiany. Na razie nagrywałem tylko na Erardzie, bo najbardziej mi odpowiadał. Zaczęliśmy od etiud Chopina i potrzebowaliśmy bardzo sprawnego, szybko reagującego mechanizmu. Jest to Erard z 1849 roku. Chopin na tym konkretnym instrumencie nie grał, ale znał te instrumenty, bo grywał na tych fortepianach.
Pewnie czas pandemii miał duży wpływ przede wszystkim na Pana działalność koncertową, która była mocno ograniczona.
Wiem, że w Europie moi koledzy grywali koncerty przy ograniczonej liczbie słuchaczy, ale w moim przypadku pandemia kompletnie skasowała wszystkie kontrakty, jakie miałem – łącznie z olimpiadą w Tokio, podczas której miałem zaplanowany występ w 2020 roku. Wszystko zostało przesunięte na 2021 rok i potem się okazało, że poza sportowcami i wszystkimi ekipami, które musiały tam być, nie mogło być nikogo więcej, dlatego mój koncert także nie mógł się odbyć.
To był trudny czas, bo praktycznie zostałem przez dwa lata bez dochodu. Trzeba się było wykazać kreatywnością i robić coś innego, a ponieważ ja mam wiele bardzo różnych zainteresowań, to nie było problemu.
Na szczęście byłem znany jako pedagog w mieście, więc moje studio się nagle rozrosło do dużych rozmiarów i w tym wszystkim udało się nie tylko przeżyć, ale jeszcze zbudować studio nagrań wysokiej jakości, doszkolić się z zakresu reżyserii dźwięku oraz operatora kamer, i świadczę usługi dla ludności w Calgary – nagrywam, transmituję, sam zagrałem recitale ze swojego studia online.
Zrobiłem klasy mistrzowskie, wykłady dla nauczycieli i tak dalej…
Byłem bardzo zajęty, można nawet powiedzieć, że poza pandemią byłem mniej zajęty niż w czasie jej trwania.
Zauważyłam nawet polskie nazwiska wśród studentów Pana klasy.
Owszem, Jan Gzela z Poznania przyjechał na Advanced Performance Program na Uniwersytecie w Calgary, ale pracowaliśmy już od dawna. Agata Skulimowska, która skończyła u mnie licencjat w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie i przyjechała do mnie na master class.
Uczyłem w czasie pandemii bardzo dużo, bo czasem było to 10 , a nawet 12 godzin w ciągu dnia.
Miałem tyle pracy także dzięki rodzicom, bo szkoły miały skrócony czas pracy, dzieci pracowały online, w związku z tym stwierdzili, że tak długo Jabłońskiego w Calgary non stop nie było i trzeba to wykorzystać do maksimum.
Większość moich uczniów to Chińczycy i mamusie zadbały, aby dzieci dobrze pracowały.
W tej chwili życie koncertowe powraca na dobre po obu stronach Atlantyku.
Miejmy nadzieję, bo w Chinach nadal są problemy, chyba 27 miast jest zamkniętych i nie wiadomo, na jak długo.
Na szczęście do Europy może już Pan bez kłopotu przylatywać. Dzisiejszy koncert będzie dla Pana przeżyciem. Wykona Pan w posiadłości Paderewskiego jego utwory, a potem wykona Pan m.in. Koncert fortepianowy e-moll Fryderyka Chopina z Orkiestrą Kameralną Filharmonii Krakowskiej. Za każdym razem gra Pan to dzieło inaczej, ponieważ zawsze ktoś inny Panu towarzyszy.
Nawet gdyby był ten sam zespół, to przecież nie gramy dwa razy tak samo. Każdy wieczór, każdy koncert jest innym doświadczeniem, niepowtarzalnym. Nie ma takiej możliwości, żeby taki repertuar się znudził. Jak się ma do czynienia z arcydziełem, to za każdym razem się podchodzi do niego jakby to był pierwszy raz.
Wiele się w Polsce robi, aby na sceny powróciły dzieła zapomniane, które wskutek historycznych zawirowań utknęły w różnych bibliotekach i archiwach. W Rzeszowie odbywa się nawet Międzynarodowy Konkurs Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki, podczas którego uczestniczący pianiści i zespoły kameralne wykonują takie dzieła – mają możliwość wyboru programu z długiej listy zaproponowanych utworów. Czy Pan sięga czasem po takie nieznane dzieła?
Zdarzało mi się zagrać na przykład koncert Ferdinanda Riersa. Nauczyłem się Koncertu fortepianowego na lewą rękę Ericha Wolfganga Korngolda, ale niestety nie wykonałem go, bo zachorowałem i musiałem odwołać koncert. Nie stronię od takiego repertuaru, bo jest tam wiele „perełek”. Często jest to bardzo piękna muzyka, bardzo szczera, choć nie zawsze może tak wielka jak koncert Brahmsa czy Chopina, ale wartościowa muzyka, która zasługuje na to, żeby ją pokazywać.
Jak długo będzie Pan jeszcze w Polsce i gdzie jeszcze Pan wystąpi?
Przyjechałem tylko na ten koncert. Co prawda, przyleciałem trzy dni wcześniej, bo nie latałem ostatnio i nie chciałem przylatywać w ostatniej chwili, bo jak się ciągle zmienia strefy czasowe, to organizm się jakoś do tego przyzwyczaja, ale po dwóch latach trzeba mu dać czas na aklimatyzację.
Miałem też kilka spraw w Warszawie, chciałem jeszcze popracować z moim uczniem, który właśnie skończył średnią szkołę i zagrał swój recital dyplomowy, a przez całą pandemię pracowaliśmy wyłącznie online, ale robiliśmy postępy mimo to.
Jak się dwie osoby dobrze rozumieją i jakość połączenia jest dobra, to można pracować, chociaż nic nie zastąpi spotkań na żywo.
To prawda, chociaż ja zbudowałem tak swoje studio, że mam osiem kamer, które pokazują to, co chcę w danym momencie pokazywać. Mogę pokazać rękę z góry, z dołu, z boku, pedały, a jak tłumaczę pedalizację, to mam podzielony ekran na ręce i pedał jednocześnie. W ten sposób można bardzo dużo zdobić, chociaż kosztował ten sprzęt tyle, co bardzo drogi samochód, ale czego się nie robi dla sztuki. Podkreślę jeszcze raz, że nic nie zastąpi żywego kontaktu. Jednak jak siadamy przy fortepianie i rozmawiamy, pracujemy na żywo, to jest zupełnie inna jakość. Tym bardziej, że nawet najlepszy sprzęt ciągle jednak przekłamuje pewne rzeczy i nie jesteśmy w stanie ocenić w stu procentach, czy to jest wina grającego, instrumentu, mikrofonu czy sieci. Najlepiej jak mogę usiąść do tego samego fortepianu i pokazać, że to jest jednak możliwe, a zdalnie tego nie mogę zrobić.
Wracając jeszcze na zakończenie do Kąśnej Dolnej i coraz szerszej działalności edukacyjnej prowadzonej przez Centrum Paderewskiego – od różnych warsztatów, konkursów, aż po możliwość koncertów. To wszystko jest bardzo ważne dla młodych ludzi, którzy kochają muzykę i chcą się w tym kierunku rozwijać.
Wszystkie te inicjatywy, które zmierzają do tego, żeby pomóc młodym ludziom coś zrobić, są bezcenne. Powinno być ich więcej i powinniśmy mieć odpowiednie środki na to, bo jest bardzo trudno pozyskać te środki.
Jestem przewodniczącym jury Konkursu Pianistycznego Młodych Talentów im. Adama Harasiewicza w Rzeszowie, który odbywać się będzie z końcem czerwca i organizatorom nie udało się do tej pory zgromadzić potrzebnego budżetu. Nie mnie wnikać w to, kto powinien dostawać środki, a kto nie, ale inicjatywy są i dużo ludzi bardzo prężnie działa, ale jednak bez pieniędzy nie da się nic zrobić.
Polska i tak jest dobrym przykładem tego, że państwo ma jakiś udział w finansowaniu kultury, bo są kraje, gdzie tego prawie nie ma, ale są też kraje, gdzie jest nieporównywalnie lepiej, bo jak w Chinach budują szkołę muzyczną, to od razu jadą do Hamburga i kupują 200 nowych Steinway’ów. Takich przypadków nie ma na ziemi w żadnym innym miejscu.
Wiem, że w Polsce jest szczególnie trudna sytuacja, bo jak już jest nadzieja, że wyjdziemy z tej pandemii, to mamy wojnę w Ukrainie. Dzieją się rzeczy absolutnie poza moim zrozumieniem. Nie wiem, jaką bestią trzeba być, żeby rozpętać coś takiego i spać spokojnie. Cały świat na to patrzy i próbuje coś zrobić, żeby to zatrzymać i jest jak jest – to jest niewyobrażalne.
Miejmy nadzieję, że w bliższej i dalszej przyszłości będzie pan często przyjeżdżał do Polski i również do Kąśnej.
Ja też mam taką nadzieję. Byłoby wspaniale, gdybym mógł niedługo w tym cudownym miejscu, jakim jest Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej, także wystąpić z koncertem.
Dobrze się złożyło, że mogłam rozmawiać z maestro Krzysztofem Jabłońskim przed koncertem, bo później nie byłoby to możliwe. Wspaniały koncert trwał bardzo długo, a później wiele osób chciało zamienić z bohaterem wieczoru kilka słów, były prośby o autografy i wspólne zdjęcia. Później pan Krzysztof Jabłoński był bardzo zmęczony, ponieważ cały wieczór spędził przy instrumencie.
W pierwszej części Artysta zaprezentował utwory na fortepian solo, a były to: Ignacego Jana Paderewskiego Menuet G - dur op.14 nr 1, Legenda As - dur op.16 nr 1, Krakowiak fantastyczny H - dur op.14 nr 6 oraz Andante spianato i Wielki polonez Es - dur op.23 Fryderyka Chopina.
W drugiej części Krzysztof Jabłoński wspólnie z Orkiestrą Kameralną Filharmonii Krakowskiej pod kierownictwem Pawła Wajraka świetnie wykonał I Koncert fortepianowy e - moll op.11 Fryderyka Chopina.To był wspaniały popis wirtuozerii i najwyższego mistrzostwa.
Owacja melomanów wypełniających salę koncertową była tak długa i gorąca, że Krzysztof Jabłoński wykonał jeszcze dwa utwory Fryderyka Chopina na bis, a były to: Nocturn cis - moll nr 20 posth. i Polonez As - dur op. 53.
Zachwycona była publiczność, wzruszony był również solista, dla którego koncert w Centrum Paderewskiego był pierwszym spotkaniem z polską publicznością po dwuletnim okresie pandemii.
Zofia Stopińska
Fot: Kornelia Cygan