Iza Połońska: "Istotą uprawiania naszego zawodu jest kontakt z publicznością"
Zapraszam na spotkanie z Izą Połońską, znakomitą wokalistką śpiewającą w różnych stylach, od klasyki po piosenkę aktorską i jazz. W pandemicznym czasie Artystka pozostała nadal aktywna, kreując nowe projekty i nagrania.
22 listopada miała miejsce premiera kolejnego albumu Izy Połońskiej z piosenką poetycką, zatytułowanego „SING! Osiecka”, a zawierającego 13 znanych i lubianych piosenek z tekstami Agnieszki Osieckiej w nowych aranżacjach Leszka Kołodziejskiego. Album jest ostatnią produkcją Andrzeja Adamiaka, legendarnego lidera zespołu Rezerwat. Warto po ten krążek sięgnąć, bo jest pod każdym względem wyjątkowy.
Śpiewa Pani inaczej niż zdecydowana większość współczesnych piosenkarzy, ale koncerty, z którymi wystąpiła Pani niedawno w Filharmonii Podkarpackiej i w Centrum Paderewskiego w Kąśnej Dolnej w ramach festiwalu „Viva Polonia! Ku pokrzepieniu serc”, dowiodły, że taki sposób przekazu cieszy się ogromnym powodzeniem u publiczności. Piosenka aktorska, piękne poetyckie teksty podbijają serca szerokiego grona publiczności.
- Jestem przede wszystkim ze świata muzyki klasycznej i ze świata teatru, a tam określone reguły i warsztat są podstawą do jakiegokolwiek działania i akurat mnie niesłychanie determinują. Istotną sprawy jest dla mnie przekazanie tekstu, bo uważam, że w piosence, która jest utworem literacko-muzycznym (ta kolejność nie jest przypadkowa), tekst jest tym, co nas prowadzi. Muzyka ów tekst unosi lub nie. Staram się wybierać piosenki, w których tekst i muzyka uzupełniają się, są w pewnym sensie nierozerwalne.
Bardzo szybko, prawie natychmiast nawiązuje Pani kontakt z publicznością. Przekonałam się o tym „na własnej skórze”. Zostałam zaangażowana niemal zaraz, jak zaczęła Pani śpiewać pierwszą piosenkę w czasie koncertu w Kąśnej Dolnej.
- To bardzo miłe, co Pani mówi, dziękuję i cieszę się! Uważam, że istotą uprawiania naszego zawodu jest kontakt z publicznością. Prawdziwie spełniam się na koncertach właśnie. Zwykłam mówić, że scena jest moim domem, jest moim właściwym miejscem i bardzo to kocham. Pragnę przeżywać wspólnie z ludźmi piosenkę w czasie rzeczywistym. Na tym polega uprawianie tego zawodu. Tego nie daje żadna płyta i żadne nagranie. Zawsze niesłychanie się cieszę kiedy mogę ludzi ze sobą zabrać w podróż ze słowem i z muzyką.
Bardzo żałuję, że nie mogłam być na koncercie w Rzeszowie, gdzie towarzyszyły Pani również symfoniczne brzmienia, ale w Kąśnej Dolnej towarzyszyły Pani cztery wiolonczele i akordeon, i ten skład był idealny do repertuaru. Większość piosenek pochodziła z poprzedniej płyty zatytułowanej „Pejzaż bez ciebie”, wydanej w 2019 roku.
- Tak, na płycie znalazły się tylko piosenki pana Jeremiego Przybory i pana Jerzego Wasowskiego. Leszkowi Kołodziejskiemu udało się rozpisać wybrane piosenki na cztery wiolonczele i akordeon, czyli dokonać czegoś, czego jeszcze nikt nie zrobił. Wielką radością jest fakt, iż towarzyszy nam w tym projekcie znakomity Polish Cello Quartet, w składzie: Tomasz Daroch, Adam Krzeszowiec, Wojciech Fudala i Krzysztof Karpeta. Każdy z Nich aktywnie i z sukcesami działa solistycznie. Wszyscy razem podeszliśmy do nagrywania z wielką pokorą i z ogromną estymą dla tych piosenek. Śpiewanie wśród tak znakomitych wiolonczel i akordeonu jest niesłychaną przyjemnością. Każdy nasz wspólny koncert jest świętem, bo to jednak niepopularny skład.
Podczas koncertu wszyscy wspaniale muzykowali i wykonanie oraz cała oprawa (światła, realizacja dźwięku) były idealne, co z pewnością wpłynęło na zachwyt publiczności. Cieszę się, że płyta „Pejzaż bez ciebie” jest dostępna, bo ona ciągle jest aktualna i jeszcze bardzo długo będzie „towarem poszukiwanym”, jeśli świetną płytę można określić słowem towar.
- Pozostaje mi mieć nadzieję, że tak właśnie będzie. Nieraz mówiłam, że "Pejzaż bez Ciebie" jest dla mnie wyjątkowy - zadedykowałam ją przecież Dominikowi, ale jest ona także listem dla moich dzieci w przyszłości i dzisiaj, patrząc na to z perspektywy ostatnich lat, także listem do siebie samej w przyszłości. Cieszę się, że powstała.
Zapytam jeszcze o wrażenia z koncertów w Rzeszowie i Kąśnej Dolnej.
- Na pewno skład zespołu towarzyszącego był inny i ilość osób słuchających, ale jest coś, co łączy te oba koncerty. Coś takiego, co można nazwać komunikacją międzyludzką, którą Państwo w tym regionie Polski mają na szczególnym poziomie, co mnie zawsze ogromnie wzrusza. Kontakt z rzeszowską orkiestrą od pierwszej próby był fantastyczny. Orkiestra chciała z nami grać, chciała także byśmy to odczuli. Oczywiście to jest także moja, mojego zespołu rola i przede wszystkim dyrygenta, żebyśmy znaleźli porozumienie w muzyce oraz porozumienie międzyludzkie, bo przecież muzyki nie da się uprawiać, jeżeli nie ma porozumienia na linii człowiek – człowiek. Ono być musi. Dyrygował nami Adam Klocek, który świetnie zna cały materiał, i z którym bardzo lubimy współpracować.
Adam doskonale rozumie moje środki wyrazu co jest sporym ułatwieniem, bo już na etapie pierwszych prób przygotowuje orkiestrę tak byśmy mogli zespolić się w dźwięku i w emocji kiedy do orkiestry dołączamy. Nie musimy sobie nic tłumaczyć. Taki komfort daje tylko ilość wspólnie zagranych koncertów.
Drugi koncert kameralny w Kąśnej Dolnej, czyli w miejscu, które jest perłą tego regionu, z fantastycznymi gospodarzami, którzy byli znakomicie przygotowani na naszą wizytę i na koncert. Życzyłabym sobie, by każde miejsce, do którego jadę, było w takim stopniu oddane sztuce i drugiemu człowiekowi. Wszystko było przygotowane perfekcyjnie, wszyscy służyli pomocą. Nie umiem mówić o tym bez entuzjazmu, bo zarówno organizatorzy, jak i wszyscy, którzy przyszli lub przyjechali (były osoby, które pokonały 200 i 300 km), to niezapomniane wrażenia, dla mnie na pewno. Sala była pełna i publiczność bardzo żywo reagująca. Zdecydowanie jest to jeden z moich ukochanych regionów do koncertowania. Z wielką radością będę do Państwa wracać.
Ciągle trwająca pandemia ogranicza wielu artystów, a Pani ciągle rozwija skrzydła, bo w ostatnich latach powstały bardzo ciekawe projekty, o których warto powiedzieć.
- Jestem osobą nie znoszącą bezczynności, długiej pauzy i moja wyobraźnia oraz moje potrzeby realizowania nowych projektów nie dają mi spokoju. Może to jest nawet chorobliwe, ale wydaje mi się, że ja bez tego nie potrafię funkcjonować. To moja ogromna siła, która mi pozwala żyć, starać się, mieć swoją przestrzeń.
W czasie pandemii powstał projekt „Krajewski Symfonicznie”, z którym występowaliśmy już wiele razy w różnych odsłonach, a niedługo będziemy też w Centrum Jordanki w Toruniu grać z Toruńską Orkiestrą Symfoniczną.
Mam także maleńki projekt pandemiczny „Wystarczy być”, który stoi jakby na drugim biegunie moich muzycznych poszukiwań. Śpiewam w nim głównie piosenki z tekstami Magdy Czapińskiej, na gitarze towarzyszy mi Witold Cisło, kompozytor i multiinstrumentalista. Bardzo ciekawe doświadczenie, jak powrót do korzeni, ponieważ tak zaczynałam śpiewać. Moja przyjaciółka, która dziś jest świetną panią doktor psychiatrą grała na gitarze, razem wygrywałyśmy pierwsze konkursy jeszcze w szkole podstawowej.
Te dwa projekty są jak dwa bieguny, inny rodzaj brzmienia, inne frazowanie, zupełnie inne środki wyrazu. Kiedy staję przed orkiestrą symfoniczną i mam ogromną falę dźwięku za sobą śpiewam inaczej , niż wtedy kiedy jestem tylko z samą gitarą i w pewnym sensie szepcę ludziom do ucha. Bardzo rozwijające dla mnie jako wokalistki i jako muzyka przeciwieństwa.
Często sięga Pani po teksty Wojciecha Młynarskiego.
- „Młynarski symfonicznie” jest to projekt, w którym śpiewają ze mną Zbyszek Zamachowski i Janek Młynarski. Czasami są razem, a czasami na przemian. Ufam, iż uda nam się zarejestrować ten materiał na płycie, pracuję nad tym od jakiegoś czasu.
Mamy też ciągle w planach duży projekt symfoniczny z piosenkami Magdy Czapińskiej, w którym wystąpię z panią Magdą Umer i z Mietkiem Szcześniakiem, ale to przedsięwzięcie ciągle czeka na pewność pełnych sal koncertowych.
Większość Pani publiczności, która przychodzi na Pani koncerty, a nawet Pani wielbiciele często nie wiedzą, że ukończyła Pani Wydział Wokalno-Aktorski Akademii Muzycznej w Łodzi i zaczynała Pani karierę śpiewaczki operowej.
- Przyznam, że zupełnie nie oczekuję takiej wiedzy od publiczności. W naszym środowisku zwykło się mówić, iż to nie stopnie naukowe grają, czy śpiewają. Wychodząc na scenę jesteśmy wszyscy sobie równi. Naszym zadaniem jest wytworzyć dialog z innymi ludźmi. Obudzić ich wyobraźnię, emocje, pokazać jakieś piękno. Scena jest w pewnym sensie uświęconym miejscem, gdzie tytuł magistra, doktora czy profesora nie ma zupełnie znaczenia.
A wracając do wątku operowego, chyba jednak bardziej byłam i jestem nadal kameralistką. Mam w swoim repertuarze sporą ilość liryki wokalnej, chociaż oczywiście były także doświadczenia operowe. Patrząc na własną drogę z perspektywy czasu, muszę stwierdzić, że w świecie muzyki klasycznej znalazłam się trochę przez przypadek. Co prawda skończyłam klasę fortepianu w szkole muzycznej II stopnia, ale nie chciałam dłużej kontynuować tej drogi. Chciałam zostać aktorką. Uczestniczyłam w zajęciach z impostacji głosu u pani prof. Haliny Romanowskiej, przygotowywałam się do egzaminów do Szkoły Filmowej na Wydział Aktorski. Na jednej z lekcji Pani Profesor po zaśpiewanej przeze mnie pieśni Jana Galla powiedziała: "popatrz na moje przedramię, mam gęsią skórkę i wszystkie włosy mi stanęły dęba, zdawaj też koniecznie do nas". To "do nas" znaczyło Wydział Wokalno-Aktorski. Posłuchałam, ukończyłam ten kierunek i prawie przez 20 lat śpiewałam muzykę klasyczną.
Ukończyła Pani studia podyplomowe we wrocławskiej Akademii Muzycznej w klasie prof. Christiana Elssnera, uczestniczyła Pani w kursach mistrzowskich, prowadzonych między innymi przez wielką Teresę Żylis-Garę, która cudownie śpiewała i była też świetnym pedagogiem.
- Tak, to był wielki zaszczyt móc pracować z wielką Teresą Żylis-Gara. Miałam wielkie szczęście spotykać Divinę także prywatnie. Dużo razem pracowałyśmy. Umiała poskromić moje zapędy do nad ekspresji na rzecz wysublimowanego wykonawstwa, w którym nie szasta się głosem na prawo i lewo. Przeżyłam długi okres fascynacji wykonaniami i postacią Maestry, nawet moja praca magisterska dotyczyła Teresy Żylls-Gara i Jej wspaniałych ról mozartowskich, zresztą ta fascynacja trwa do dziś. Jest niezmienna. Nikt nie zaśpiewał dotąd lepiej Donny Elwiry, czy Desdemony. Być może zaskoczę panią, ale bardzo dużo z tego, co robię dzisiaj, zawdzięczam Maestrze. Była znakomitą interpretatorką, aktorką, ale przede wszystkim fantastycznie potrafiła pomóc umiejscowić głos w tzw. średnicy. Poświęcałyśmy na to godziny wspólnej pracy.
To samo potrafił robić prof. Elssner, u którego skończyłam studia podyplomowe we Wrocławiu i który otworzył mi oczy na fizjologię głosu. Spod Jego ręki wyszło wielu fantastycznych śpiewaków, którzy dziś osiągają wyżyny w świecie operowym na całym świecie. Od prof. Elssnera dowiedziałam się po raz pierwszy, iż śpiewanie jest przedłużeniem mowy. Proste zdanie, które przewróciło mój młody śpiewaczy świat do góry nogami. Po kilku latach kiedy udałam się na lekcje mistrzowskie do Hamburga do prof. Ingrid Kremling-Domansky i usłyszałam, że moja średnica jest moim skarbem, a następnie powtórzył to wielki Tom Krasue w Madrycie, zrozumiałam, że dana mi była wiedza, a dzięki właściwym ćwiczeniom umiejętność, by śpiewać to co najbardziej mi w duszy gra, czyli piosenkę. Wbrew pozorom po śpiewaniu klasycznym bardzo trudno wrócić do prostej impostacji. Jest to możliwe tylko przy tzw. stabilnej średnicy.
Był czas, kiedy współpracowała Pani z panem Piotrem Hertlem.
- Piotr uczył mnie interpretacji piosenki. Był świetnym kompozytorem, do niego należy muzyka do serialu Dom i do bajki Miś Uszatek, do piosenki "Parasolki"... Piotr był również świetnym pedagogiem, uczył w łódzkiej Szkole Filmowej na Wydziale Aktorskim, u nas w Akademii Muzycznej w Łodzi powadził Pracownię Kompozycji Komputerowej, przez wiele lat pełnił też funkcję Dyrektora Muzycznego Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Pracował z aktorami, rozumiał doskonale specyfikę piosenki aktorskiej.
Mogę powiedzieć, że te pierwsze moje inklinacje z piosenką "na serio" były z Piotrem.
Byłam na drugim roku studiów, kiedy mnie zaprosił do wspólnych nagrań i zarejestrowaliśmy kilka piosenek dla Telewizji Łódź. Wtedy nagrywałam pierwszy raz w Radio Łódź.
Potem mnie nie było przez jakiś czas w Polsce, a kiedy wróciłam Piotr po długiej chorobie zmarł i wtedy rozpoczęłyśmy z pianistką Aleksandrą Nawe duży projekt "Zielony pejzaż" wskrzeszający te piosenki, a potem następny i następny.
Na podstawie piosenek Piotra napisałam swoją pracę doktorską, bardzo chciałam w ten sposób oddać cały mój szacunek i wdzięczność, które dla Niego posiadam, wdzięczność za wszystko, czego mnie nauczył.
To pierwsza praca w historii Akademii Muzycznej w Łodzi na temat piosenki aktorskiej.
- Jest to także pierwsza praca w Polsce w dziedzinie wokalistyki na temat piosenki aktorskiej. Wiem, że teraz powstają kolejne w Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie.
Słyszałam, że jest Pani także trenerem wokalnym, czyli przygotowuje Pani aktorów do spektakli, w których trzeba śpiewać.
- Bardzo lubię pracować z ludźmi nad głosem, bo uważam, że głos jest integralną częścią nas i sposób, w jaki jesteśmy w stanie ów głos z siebie wydobywać na zewnątrz, bardzo dużo mówi o naszej integralności w środku nas, o naszej psychice i kondycji. Doświadczenia te zbieram również dla samej siebie, rozwijając i swój warsztat przy okazji. Praca z aktorem jest zawsze pewnego rodzaju misterium. Należy umieć dobrze odczytać intencje reżysera i pomóc aktorowi znaleźć właściwą drogę, tutaj nie ma żadnych schematów i dróg na skróty. Fascynujący proces, egzaminujący zawsze od nowa całe moje doświadczenie wykonawcze i pedagogiczne. Z drugiej strony praca z naprawdę świadomym siebie aktorem daje wokaliście niekiedy wgląd w nieograniczoność organiki ludzkiej. Zdarzają się prawdziwe cuda. Mogę o tym snuć opowieść godzinami... zanudziłabym panią.
Słyszałam również o lekcjach uwalniania głosu u osób ze sfery biznesu.
- Tutaj podobnie, moja praca polega na tym, żeby ludzie, mieli świadomość swojej integralności, bądź jej braku. Ważne by nie czuli, iż głos jest czymś oddzielnym od ich ciała i od psychiki. Głos zawsze zdradza wszystko to, co najbardziej w nas ukryte. Osoby, które do mnie przychodzą, nie muszą mi w słowach opowiadać o tym co w nich się dzieje. Wystarczy, że ktoś powie jakieś zwykłe zdanie. Ja je słyszę i potrafię wyczytać, co się w jego psychice dzieje .Często wzbudza to zdziwienie i niedowierzanie. To bardzo delikatna praca. Potrzeba w niej dużo zaufania z obu stron.
Bardzo ważna jest też świadomość używania słowa, bo ostatnio obserwuję wielką zapaść w tej dziedzinie.
Wszystko to jest istotne zwłaszcza teraz, kiedy większość spotkań odbywa się online i pokazujemy się innym ludziom w wersji – głos i obraz. A to co innego dla mózgu odbiorcy niż wtedy, kiedy widzimy się na żywo i odbieramy wzajemnie pełnią naszych zmysłów. Dobrze mieć świadomość, że wtedy pewne elementy są bardziej istotne, determinują nasz sukces w przekazywaniu treści.
Wiele można się od Pani nauczyć będąc na Pani koncertach. Z wielką przyjemnością wszyscy słuchają, jak Pani prowadzi te koncerty. Ważne jest także to, co dzieje się zaraz po koncercie, że znajduje Pani czas na spotkanie z publicznością. Mnóstwo osób chce do Pani podejść, zamienić parę słów, poprosić o autograf, zrobić pamiątkowe zdjęcie…
- Prawdę mówiąc nie potrafię inaczej. Każda osoba na koncercie jest moim wspaniałym gościem. Jest to przecież Ktoś, kto zechciał kupić bilet i przyjść mnie posłuchać. Oznacza to też, iż zadał sobie trud, żeby mnie znaleźć (nie idzie za mną medialna popularność), wydać pieniądz na koncert, często także zostać po koncercie i pokazać jak bardzo mu się podobało. Jakże mogłabym inaczej, w moim świecie to niemożliwe. Jestem zawsze obdarowana Państwa obecnością i nie mogę nie odpowiedzieć tym samym. Mam swoją prawdziwie fantastyczną publiczność, za co każdemu z Państwa osobno dziękuję.
Jak Pani godzi tak wiele obowiązków, bo jest Pani głową rodziny, wiele czasu zajmują przygotowania do koncertów i podróże. Musi Pani wszystko bardzo dokładnie planować z zegarkiem i notatnikiem.
- Nie da się logistycznie inaczej tego układać. Chcę powiedzieć, że mam naprawdę wspaniałe dzieci, które stały się bardzo szybko samodzielne. Julek ma już 7 lat, a Karinka 14 i potrafią być bardzo zdyscyplinowane i pomocne. Bardzo dużo pomaga mi także moja Mama, i myślę, że bez Mamy cała moja działalność nie miałaby racji bytu, nie potrafiłabym sama tego wszystkiego spiąć.
Czy dzieci interesują się muzyką?
- Córka przez kilka lat uczyła się grać na wiolonczeli i mimo, że wygrała konkurs regionalny, będąc w czwartej klasie zrezygnowała, bo jednak nie była to jej droga. Aktualnie gra na gitarze i pisze swoje piosenki, uczy się języków obcych, to jest jej pasja. A syn rozpoczął naukę gry na flecie w szkole muzycznej. Ma spory talent muzyczny i będziemy go wspierać w rozwoju. Co będzie dalej, jaką wybierze przyszłość – zobaczymy.
Kończąc nasze spotkanie, życzę dużo zdrowia dla całej rodziny, a Pani dużo sił do dalszej działalności, bo każdy koncert jest dowodem, jak Pani jest nam – publiczności potrzebna.
- Ogromne dziękuję za te słowa, bardzo ich potrzebuję.
Mam wielkie szczęście, że śpiewam w tak przeróżnych konfiguracjach, także w salach filharmonicznych, ze wspaniałymi, symfonicznymi składami. W pewnym sensie wynosimy tym samym tzw. piosenkę z tekstem na piedestał. Wyżej się już nie da w świecie muzycznym. Należy pokazywać ludziom wartościowe piosenki, ale w inny sposób, niż to się dzieje w typowo komercyjnym świecie. Trzeba to robić z ogromną wrażliwością i poczuciem, że to bardzo potrzebne, byśmy mogli zachować najszlachetniejszą nutę polskiej kultury. Ale do tego potrzeba Państwa - Publiczności, bez Państwa nie ma nas.
Zofia Stopińska