Mirosław Jacek Błaszczyk: "Muzyka i melomani to są naczynia połączone"
Zapraszam Państwa na spotkanie z prof. Mirosławem Jackiem Błaszczykiem, jednym z najwybitniejszych polskich dyrygentów swego pokolenia, znakomitym pedagogiem, kierownikiem Katedry Dyrygentury Symfoniczno-Operowej w Akademii Muzycznej w Katowicach. Wywiad został nagrany przed koncertem, 19 marca 2021 roku w Filharmonii Podkarpackiej.
Rozpoczynamy naszą rozmowę od gratulacji, bowiem płyta z oratorium "Sanctus Adalbertus" op. 71 Henryka Mikołaja Góreckiego w wykonaniu solistów Ewy Tracz (sopran), Stanisława Kufluka (baryton), Chóru Filharmonii Śląskiej i Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Śląskiej pod Pana batutą została nominowana do Nagrody Muzycznej Fryderyk 2021. Płyta została wydana nakładem wytwórni DUX Recording Producers.
To prawda. Bardzo mnie wiadomość o tej nominacji ucieszyła, ponieważ wcześniej była także nominowana IV Symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego, która była odtworzona przez syna Mikołaja Góreckiego. Obydwa utwory zostały nagrane podczas koncertów.
Oratorium to powstało w 1997 roku jako upamiętnienie 1000. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Miało ono zostać wykonane podczas pielgrzymki do Polski papieża Jana Pawła II. Niestety, z powodu choroby kompozytora nie doszło do jego prawykonania. Rękopis oratorium odnalazł w archiwum kompozytora jego syn, Mikołaj Górecki.
4 listopada 2015 roku, pięć lat od śmierci swojego twórcy, "Sanctus Adalbertus" zostało po raz pierwszy na świecie wykonane podczas uroczystego koncertu w Centrum Kongresowym ICE Kraków z okazji 70. rocznicy założenia Polskiego Wydawnictwa Muzycznego. Nominowany album zaś stanowi światową fonograficzną premierę utworu.
Do wykonania tego utworu potrzebny jest bardzo duży zespół orkiestrowy, liczący co najmniej 90 muzyków, z dużym kwintetem smyczkowym i bardzo rozbudowaną perkusją. Do tego potrzebna jest dwójka solistów i chór – w sumie olbrzymi aparat wykonawczy.
Jestem jednak przekonany, że ten utwór obok III Symfonii, Trzech utworów w dawnym stylu oraz Koncertu fortepianowego, należy do utworów Henryka Mikołaja Góreckiego, które mają szanse często być wykonywane na świecie.
Trzymam kciuki za pomyślne głosowanie w drugiej turze.
Bardzo dziękuję, to jest istotne, ale uważam, że najważniejsze już za nami – utwór został zauważony i sama nominacja już jest sukcesem.
Bardzo się cieszę, że mogę z Panem rozmawiać i przygotował Pan Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej, ale trochę smutno, że znowu czeka nas przerwa i przez jakiś czas nie będziemy mogli słychać koncertów na żywo.
Niestety, mamy teraz bardzo niedobry czas dla kultury, bo praca w teatrach operowych i dramatycznych oraz filharmoniach polega na tym, że przygotowujemy program i chcemy go wykonać przed publicznością. Liczymy na przeżycia i reakcję osób znajdujących się na widowni. Muzyka i melomani to są naczynia połączone. Oddzielenie tego jest szalenie trudne dla obu stron.
Dla muzyków, którzy grają online i kłaniają się do pustej sali, starają się, jak mogą, żeby to wykonanie było jak najlepsze, ale brakuje im oddechu publiczności, który powoduje większą koncentrację i zaangażowanie, dzięki którym muzyka wznosi się na wyżyny. Kiedy gramy w pustej sali, jest to prawie niemożliwe.
Mnie także trudno jest dyrygować, kiedy widownia jest pusta. Inaczej się czujemy, jeśli wychodzimy na estradę i widzimy połowę czy nawet tylko 25 procent publiczności, która też jest złakniona żywej muzyki.
Oglądając po pewnym czasie nasze koncerty online, sprawdzamy, ile osób wysłuchało naszych koncertów, czytamy komentarze i możemy powiedzieć, że melomani tęsknią za muzyką, a przede wszystkim za swoimi muzykami. Z pewnością melomani w Rzeszowie śledzą przede wszystkim to, co się dzieje w Filharmonii Podkarpackiej, melomani w Białymstoku śledzą to, co się dzieje w Filharmonii i Operze Podlaskiej.
Jest taka więź i cudownie, że melomani piszą ciepłe słowa na temat zamieszczonych w sieci koncertów, a także najczęściej są to słowa: „miejmy nadzieję, że już wkrótce spotkamy się na żywo”.
To najlepiej świadczy o tym, że każdy region wychował swoich wielbicieli, swoich melomanów.
Zaletą koncertów online jest fakt, że można ich słuchać również w różnych miejscach na świecie i jeśli ktoś przebywa daleko od ośrodka muzycznego, z którego pochodzi, to może śledzić, co się dzieje w jego rodzinnych stronach.
Dzisiaj pod Pana batutą posłuchamy utworów dla szerokiego grona publiczności. Tego koncertu posłuchają z przyjemnością nie tylko melomani.
Tak, chociaż mało znana jest Uwertura do opery "Zamek na Czorsztynie" Karola Kurpińskiego, ale to jest lekka, cudowna muzyka. Ja ją „wynalazłem”, kiedy pracowałem z Sinfonią Iuventus. Potrzebowaliśmy wtedy utworu na orkiestrę tego kompozytora, a wtedy mało miałem wiedzy o Kurpińskim i oprócz Dwóch chatek nie znałem innego utworu.
Dostałem partyturę Uwertury do Zamku na Czorsztynie i zachwyciłem się nią już studiując utwór przy fortepianie.
Oczywiście, że Karol Kurpiński skomponował ją posługując się swoim językiem muzycznym i wykorzystując elementy muzyki ludowej, ale w warstwie technicznej pobrzmiewają echa Mozarta, echa lekkiego, zwiewnego, początkującego Rossiniego. Piękna melodyka oraz wyraźne związki z wymienionymi wielkimi kompozytorami sprawiają, że Uwertury nie tylko świetnie się słucha, ale ma ona także warstwę energetyczną typową dla Czarodziejskiego fletu Mozarta czy Jedwabnej drabinki Rossiniego. Dużo w niej delikatnych, artykulacyjnych krótkich perełek i to jest najlepszym dowodem, że polscy kompozytorzy tego okresu tworzyli wspaniałe dzieła.
Symfonia „Haffnerowska” D – dur KV 385 Wolfganga Amadeusza Mozarta to wspaniałe, radosne dzieło, które powstało w bardzo dobrym okresie życia kompozytora. Od pierwszej do czwartej części mamy jedną wielką zabawę muzyczną, niezwykle atrakcyjną dla słuchacza, ale niezwykle wymagającą dla muzyków, szczególnie dla instrumentów smyczkowych, chociaż instrumenty dęte mają także pole do popisu.
To są dwie perły przełomu klasycyzmu i wczesnego romantyzmu, a na zakończenie mamy „przebój” muzyki symfonicznej, jakim jest Uwertura - Fantazja „Romeo i Julia” Piotra Czajkowskiego.
Gdyby ktoś tylko przeczytał wstęp do dramatu „Romeo i Julia” Williama Szekspira, a później posłuchał muzyki, to wiedziałby wszystko o tym arcydziele.
W czasie 20 minut Czajkowski opowiedział o wszystkim, co znajduje się w dziele Szekspira. Tam jest miłość, tam jest zazdrość, tam jest pycha, tam jest nienawiść, tam jest dramat, tam jest morderstwo i tam jest dobre, optymistyczne zakończenie, bo dwójka kochających się osób znalazła spokój.
Starałam się ostatnio na różne sposoby śledzić Pana działalność artystyczną i doszłam do wniosku, że Pana praca jest ceniona i ma Pan jej mnóstwo. Zaplanowanych ma Pan dużo koncertów w Polsce i pewnie są także nadal propozycje płynące z zagranicy.
Ostatnio ze względu na pandemię wyjazdy zagraniczne zostały wstrzymane w jedną i drugą stronę. Nie wyjeżdżamy i nie możemy zapraszać gościnnie solistów i dyrygentów, bo mamy trudne czasy.
Oprócz wspomnianej już nominacji do nagrody Fryderyk mojego albumu, otrzymałem w grudniu Złoty Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Mam ogromną satysfakcję z faktu, że doceniono moją wieloletnią pracę z różnymi zespołami, bo oprócz Filharmonii Śląskiej, gdzie byłem ponad 20 lat dyrektorem artystycznym, to jeszcze pomagałem: w Toruniu, Jeleniej Górze, w Capelli Bydgostiensis w Bydgoszczy, przez kilka lat byłem szefem artystycznym w Sinfonii Iuventus, a teraz objął to stanowisko mój wychowanek Marek Wroniszewski. Po wielu latach powróciłem niedawno do Białegostoku i tam jestem teraz szefem artystycznym w Operze i Filharmonii Podlaskiej.
Dużo było w mojej działalności tych zmian, ale też mam wielką satysfakcję, że gdy wracam do tych zespołów, o których wspomniałem, to jestem wprost entuzjastycznie witany przez muzyków. Cieszę się, że ta praca, którą tam włożyłem, nie poszła na marne, mało tego, muzycy są mi wdzięczni za te wspólnie spędzone lata, bo inaczej nie byłoby takiej reakcji i nie byłbym zapraszany do Filharmonii Śląskiej, Jeleniej Góry, Torunia, Bydgoszczy... Tym większa satysfakcja, że po wielu latach otrzymałem najwyższe odznaczenie za pracę w dziedzinie kultury.
Fantastycznie, że rozstaje się Pan z zespołami, do których z radością wraca Pan jako gościnny dyrygent.
To wcale nie polega na tym, żeby wiedzieć, kiedy odejść. Nadchodzi taki moment, kiedy trzeba zadać sobie pytanie – czy ja jeszcze jestem w stanie dalej rozwijać ten zespół, czy powiedzieć – zrobiłem swoje, po latach wspólnej pracy ta reakcja nie jest już taka, jakiej bym sobie życzył. Lepiej wtedy powiedzieć – dziękuję bardzo i oddać ster innemu, bardzo dobremu dyrektorowi, a takim jest Adam Wesołowski w Filharmonii Śląskiej, żeby ten zespół dalej się rozwijał. Największą satysfakcją dla mnie jest, jeśli to, co ja robiłem, jest kontynuowane, a zespół robi kolejne postępy. Uważam, że tak powinni postępować dyrygenci. Nie można tkwić w przekonaniu, że do emerytury albo do śmierci będę pracował w jednym miejscu. W pewnym momencie trzeba zadać sobie pytanie, czy ja mam na tyle entuzjazmu, który będzie owocował rozwojem zespołu.
Proszę zauważyć, że w najlepszych orkiestrach na świecie kadencje wybitnych dyrygentów trwają średnio do 10 lat. Na przykład po tylu latach Claudio Abbado oddaje ster Simonowi Rattle’owi, który z kolei po ośmiu latach przekazuje zespół Gustavo Dudamelowi. Claudio Abbado już nie żyje, ale Simon Rattle jest nadal zapraszany i ubóstwiany przez muzyków, bo wiedzą, że on im dał swoje serce, umiejętności i wiedzę. Jeden dyrygent nie jest w stanie mieć kontrolę nad wszystkimi cechami: artykulacją, frazą, nieskazitelną intonacją, współbrzmieniem, balansem...
W każdym zespole po jakimś czasie należy dokonywać zmian szefa artystycznego. To jest szalenie ważne.
Obowiązków administracyjnych ma Pan sporo, prowadząc Katedrę Dyrygentury Symfoniczno-Operowej.
To prawda, ale należy także uwzględnić fakt, że przybywa nam lat. Nie mamy ciągle trzydziestu czy czterdziestu lat. Nie narzekam na zdrowie, ale ciągle muszę mieć dużo energii.
Podjąłem się nowych obowiązków w Białymstoku. Kiedy odchodziłem stamtąd w 1995 roku, była tylko Filharmonia, a w tej chwili jest opera i filharmonia, wybudowany jest nowy gmach, przybyło zatrudnionych artystów, a to związane jest z nowymi wyzwaniami, nowymi odkryciami artystycznymi.
Orkiestra liczy 100 osób i można się spełniać pod względem repertuarowym, zamieszczając czasem w programie symfonie: Mahlera, Brucknera, Bartoka czy Strawińskiego. Jest to moja nowa, myślę, że ostatnia przed emeryturą karta w mojej działalności artystycznej.
Przez kilka lat mogę jeszcze dobrze służyć Białemustokowi, który tak samo kocham jak Katowice.
Bardzo się cieszę, że mogę pracować w obydwu tych miastach.
Karierę dyrygenta rozpoczął Pan ponad 30 lat temu. Proszę powiedzieć, kto miał łatwiejszy start – Pan czy młodzi dyrygenci, którzy dzisiaj rozpoczynają działalność?
Myślę, że dzisiaj jest o wiele lepiej. Wszyscy mają bez problemu dostęp do nagrań, a to jest bardzo ważne. Kiedy ja studiowałem, można było kupić tylko czarne płyty i trzeba było penetrować instytuty – najczęściej niemiecki i węgierski. Bardzo nikły był także dostęp do partytur. Szukaliśmy w bibliotekach albo czasem udawało się zakupić partytury również w sklepach instytutów.
W tej chwili w Internecie można wszystko znaleźć i wydrukować każdą partyturę, i posłuchać utworu, nad którym pracujemy.
Ilość kursów mistrzowskich na świecie jest aktualnie ogromna. Jeżeli ktoś chce rozwijać swój talent i ma sponsoring w postaci państwowych stypendiów lub rodziców stać na pokrycie kosztów, to ma nieograniczone możliwości.
Mój absolwent Piotr Wacławik jest aktualnie asystentem w Operze Krakowskiej, ale odwiedził już pół świata, uczestnicząc w różnych kursach i konkursach. Otrzymał wiele nagród w postaci kursów w Europie, był na stypendium w Stanach Zjednoczonych. Jeśli ktoś chce rozwijać swoje umiejętności i wiedzę, to nie ma żadnych problemów.
Kiedy ja studiowałem, to w Europie były bodajże trzy, może cztery konkursy - Międzynarodowy Konkurs dla Młodych Dyrygentów w Besançon, Konkurs Dyrygencki Herberta von Karajana, Międzynarodowy Konkurs Dyrygencki w Budapeszcie i Międzynarodowy Konkurs Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga w Katowicach. To było wszystko, a ponadto przejść wszystkie eliminacje nie było łatwo i stąd bardzo trudno było się pokazać na arenie międzynarodowej.
Trzeba także pamiętać, że pozamykane były granice państw i przemieszczanie się nie było proste. W tej chwili można mieć jedynie legitymację lub dowód osobisty i startować w różnych konkursach we wszystkich państwach Unii Europejskiej.
Marta Gardolińska, która kiedyś m.in. otrzymała wyróżnienie w Konkursie dyrygenckim w Białymstoku, niedawno wygrała konkurs i została dyrektorką muzyczną Opéra national de Lorraine (jest pierwszą w historii kobietą, kierującą istniejącą od 1758 roku instytucją). Szanse są olbrzymie dla wszystkich muzyków, nie tylko dla dyrygentów i nie potrzeba żadnych pozwoleń i wiz.
Muszę tylko powiedzieć, że niestety, nie dorobiliśmy się jeszcze w Polsce mecenatu dla najlepszych muzyków.
Jeśli trafiają dyrygenci do różnych agencji artystycznych, to poprzez znajomości swoich profesorów. Dla przykładu powiem, ze Tadeusz Strugała zarekomendował kilku swoich absolwentów do renomowanej agencji artystycznej w Anglii, ale nie było to związane z wygraniem prestiżowego konkursu dyrygenckiego.
Spore szanse mają pianiści ze względu na Konkurs Chopinowski i wokaliści. Państwo wiedzą, że nasi czołowi śpiewacy mają bardzo wysoką renomę i agenci sami szukają w Polsce talentów w dziedzinie śpiewu operowego.
Moim zdaniem to powinno się zmienić i wszyscy najlepsi młodzi muzycy, najbardziej rokujący wielką karierę artystyczną, powinni otrzymać wsparcie, dzięki któremu mogliby szybko być docenieni w Europie i na świecie.
Pomimo braku warunków można powiedzieć, że Pan miał także szczęście, bo uczestniczył Pan w konkursach dyrygenckich, był Pan na stypendium w Stanach Zjednoczonych...
To prawda, ale to było dzięki temu, że mój Profesor był szefem Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga. Gdybym nie był absolwentem prof. Karola Stryji, to miałbym kłopoty z dostaniem się na ten konkurs, bo Profesor dbał, aby jego zdolni studenci na tym konkursie się pokazali. Jak już powiedziałem, mało było wówczas konkursów dla dyrygentów, ale ja także nie byłem typowym konkursowiczem. Kiedy zdobyłem czwarte miejsce podczas IV edycji konkursu w Katowicach, byłem bardzo niezadowolony, wręcz załamany, że nie udało mi się znaleźć w pierwszej trójce, ale po latach doceniam tę nagrodę, która dała mi możliwość wyjazdu na stypendium do Los Angeles. Tam zostałem zauważony i otrzymałem propozycje poprowadzenia koncertów.
Później byłem na tournée po Stanach Zjednoczonych z Orkiestrą Państwowej Filharmonii w Białymstoku (1995; m.in. nowojorska Carnegie Hall).
O tym tournée było głośno w całej Polsce, bo mała orkiestra z niewielkiego ośrodka, jakim był wtedy Białystok, występowała w słynnej Canegie Hall. Gdyby to wydarzyło w obecnych czasach, moje notowania byłyby o wiele wyższe, ale ja i tak jestem bardzo zadowolony z życia, że tyle mi dało satysfakcji i tyle możliwości spełnienia się, i spełniam się nadal jako artysta.
Czy to prawda, że o takim instrumencie jak orkiestra pomyślał Pan dosyć późno, bo słyszałam, że mając już kilkanaście lat grał Pan na organach, w piłkę i chodził Pan do Filharmonii Śląskiej.
Dyrygowanie orkiestrą nie było marzeniem osiemnastoletniego młodzieńca, miałem inne zainteresowania, niekoniecznie związane z muzyką. Na koncerty zacząłem chodzić regularnie jak rozpocząłem studia na Wydziale Wychowania Muzycznego. Wówczas prof. Jan Wincenty Hawel „zaraził” mnie muzyką i wtedy zacząłem poważnie myśleć o tym, żeby to, co ma człowiek pod palcami na organach, mieć jako instrument żywy. Moim zdaniem orkiestra symfoniczna to są „żywe organy”.
Na organach grający może sobie każdy register włączyć lub wyłączyć, albo ściszyć pedałem, a potem screscendować, włączyć tutti czy mezzoforte i zmieniać barwę przy pomocy registrów.
Dyrygując orkiestrą, używając rąk lub mimiki prosimy orkiestrę, aby zagrali tak, a nie inaczej. Dzięki grze na organach upewniłem się, że chcę studiować dyrygenturę.
Myślę, że za jakiś czas można będzie z wyprzedzeniem planować koncerty, że po dzisiejszym koncercie wyjedzie Pan zadowolony ze współpracy z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej, a jak otrzyma Pan kolejne zaproszenie, to chętnie poprowadzi Pan u nas kolejny koncert.
Powiem Pani, że mamy już wspólne plany, bo będziemy w Busku - Zdroju galą operową kończyć wspólnie z Filharmonią Podkarpacką Międzynarodowy Festiwal Muzyczny im. Krystyny Jamroz.
Gospodarzem tego wieczoru będzie pan Wiesław Ochman, a w gronie solistów znajdzie się jego wnuk Krystian Ochman. To będzie nowinka muzyczna.
Myślę, że współpraca z Orkiestrą Filharmonii Podkarpackiej będzie bardzo owocna.
Szanowni Państwo,
mój gość powiedział już bardzo dużo o utworach, które złożyły się na program koncertu w Filharmonii Podkarpackiej – ostatniego koncertu przed kolejną pandemiczną przerwą.
Ja dodam tylko, że był to wspaniały wieczór z Orkiestrą Symfoniczną Filharmonii Podkarpackiej w roli głównej. Przez cały czas słuchaliśmy efektów znakomitej współpracy dyrygenta i orkiestry. Przepięknie zabrzmiały rzadko wykonywana Uwertura do opery „Zamek na Czorsztynie” Karola Kurpińskiego i radosna Symfonia „Haffnerowska” D – dur KV 385 Wolfganga Amadeusza Mozarta.
Publiczność gorąco oklaskiwała wykonania tych dzieł, ale ogromne wrażenie wywarła znakomita kreacja Uwertury - Fantazji „Romeo i Julia” Piotra Czajkowskiego. Długo nie milkły brawa po zakończeniu utworu i wykonaniu krótkiego fragmentu tego dzieła na bis. Wszyscy chcieli, aby ten wieczór jeszcze trwał, bo nie wiadomo, kiedy ponownie się zobaczymy.
Zofia Stopińska