Nie sztuka grać na nastrojonych skrzypcach
Zofia Stopińska: Nasz gość, Pan Profesor Krzysztof Jakowicz, jest artystą kochanym przez publiczność. Gdziekolwiek się pojawi, koncerty gromadzą komplety publiczności, ale szczególną sympatią obdarza Pana publiczność na Podkarpaciu. Koncerty w Pana wykonaniu w Rzeszowie, Krośnie, Przemyślu, Leżajsku, a przede wszystkim na Muzycznym Festiwalu w Łańcucie zawsze gromadziły tłumy.
Krzysztof Jakowicz: Jestem szczęśliwy, że tak wielu melomanów przychodzi na moje koncerty. To jest chyba największe szczęście dla artysty, jeśli może swoją sztuką dzielić się z innymi. Jest to największy sens tego, co robimy.
Wystąpił Pan w tym roku w ramach 59. Muzycznego Festiwalu w Łańcucie.
- W tym roku zaproszono mnie do Łańcuta, ale niestety, Festiwal odbywał się bez udziału publiczności, a ja jednak bardzo lubię grać dla publiczności, lubię mieć kontakt z publicznością, bo wtedy współtworzymy koncert wspólnie.
Tym razem Muzyczny Festiwal w Łańcucie był nagrywany i dlatego powstał fantastyczny moim zdaniem pomysł, żeby pokazywać różne wnętrza Zamku. Z towarzyszeniem pana Roberta Morawskiego grałem w bardzo pięknym wnętrzu, ale akustyka była kiepska, bo po prostu brakowało w nim pogłosu takiego jak w sali balowej.
Było to dla mnie trudne doświadczenie, bo zamiast publiczności postawiono kamery i trzeba było rozpocząć nagranie w momencie, w którym ekipa była gotowa do pracy.
Teraz myślę, że należało nagrać wcześniej dźwięk w sali balowej, a później użyć go jako playback i nagrać obraz w wybranej sali.
Nie jestem w pełni zadowolony ze swojego występu, ale oczywiście jestem bardzo rad i szczęśliwy, że mnie zaproszono na tegoroczny Festiwal.
Pamięta Pan, ile razy występował Pan na łańcuckich festiwalach?
- Nie liczyłem, ale na pewno kilka, a może nawet kilkanaście razy, bo zapraszano mnie do Łańcuta prawie od początku Festiwalu. Nie wiem, czy pani pamięta, ale występowałem w Łańcucie z zespołem Con Moto Ma Cantabile, którym kierował Tadeusz Ochlewski, a dyrektorem Festiwalu był Stanisław Michalek. Jest to z jednej strony powód do zachwytu, a jednocześnie do zadumy, jak życie szybko mija.
Jest to piękne, wspaniałe miejsce i obyśmy jak najszybciej wrócili do koncertów z udziałem publiczności, które są nierozłącznie związane z muzyką i ze sztuką.
Festiwal jest świętem i to jest piękny czas, ale kontakt z muzyką i sztuką jest nam potrzebny na co dzień.
- Kultura powinna nam towarzyszyć codziennie, bo to jest rzecz nieodzowna do tego, by być człowiekiem. Dlatego smucą mnie politycy wszystkich opcji, którzy o kulturze prawie nie mówią albo w swoich wystąpieniach traktują kulturę pobłażliwie.
Kiedyś grałem dla kardiologów, a później w rozmowie powiedziałem: Przywracacie ludziom zdrowie i to jest wspaniałe, ale później ci ludzie nie bardzo wiedzą, co z tym zdrowiem robić. Ja na pewno wiem – ja mam grać.
W ostatnich miesiącach uczestniczył Pan w kilku bardzo interesujących projektach.
- Owszem, ale wcześniej chcę powiedzieć, że jestem zachwycony koncertem Jurka Maksymiuka w ramach Festiwalu Beethovenowskiego. Przyjaźnimy się od wielu lat i należę do jego wielbicieli. Ten występ można byłoby nazwać „Maksymiuk skondensowany”. Wszystko, co najlepsze w Jego talencie zabłysło. Dyrygował trochę inaczej niż przed laty, ale dynamika i rozumienie muzyki pozostało, a nawet zostało pogłębione. Wielki ukłon w Jego stronę.
Pytała pani, co się u mnie dzieje. Grałem sporo różnych koncertów – recitali solowych i kameralnych z Robertem Morawskim. Zostałem zaproszony do wykonania Koncertu skrzypcowego nr 5 KV 219 Wolfganga Amadeusza Mozarta w Kielcach, który znalazł się w programie inauguracji sezonu Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Świętokrzyskiej.
Koncert odbył się pomiędzy pandemiami, bo po siedmiu miesiącach Filharmonia Świętokrzyska wznowiła działalność, ale następnego dnia ją przerwała. Miałem szczęście zagrać dla kilkudziesięciu osób w pięknej sali Filharmonii.
Bardzo mnie wzruszyło spotkanie z młodym, może dziesięcioletnim człowiekiem, który z trudem mnie poznał w maseczce i zapytał: „To pan grał? Gratuluję pańskiej osobowości!”, a na moje pytanie, czy mama podpowiedziała mu, co ma powiedzieć, stanowczo stwierdził: „Nie, mówię to od siebie”.
Ostatnio gramy z Władkiem Kłosiewiczem „Cztery pory roku” Vivaldiego. Koncerty odbywają się również w małych miejscowościach, jak Ojrzanów, Mikołajki czy Wejsuny.
Często przychodzą na nie ludzie, którzy po raz pierwszy uczestniczą w koncercie muzyki klasycznej i odkrywają tę muzykę.
Muzyka Vivaldiego jest bardzo dobra dla takiej publiczności. Bo jest to prosta, komunikatywna i zwięzła muzyka, bo każdy z koncertów trwa około 10 minut i składa się z trzech części: szybkiej, wolnej, szybkiej.
Prawdopodobnie Vivaldi napisał sonety do każdej części „Czterech pór roku”.
Często te sonety zamieszczane są w programach koncertów lub czytane przed każdą częścią.
- To prawda. Ja natomiast postanowiłem zrobić eksperyment i zacytowałem fragmenty sonetów nie Antonia Vivaldiego, tylko Jeremiego Przybory. Na przykład o wiośnie:
Bardzo się to ludziom podobało i mnie się także podoba. Piękne są także słowa piosenki Jeremiego Przybory o lecie:
Przy okazji jesieni zacytowałem fragment, który dopiero po przeczytaniu uzmysławiamy sobie, skąd my to znamy:
To jest najlepszy dowód, że artysta powinien być na bieżąco z różnymi gatunkami sztuki i potrafić harmonijnie je łączyć.
- À propos „na bieżąco”, to przypomina mi się prof. Tadeusz Wroński, który jest moim mistrzem i przewodnikiem duchowym do dzisiaj. Zawsze powtarzał mi: „Krzysiu, musisz oczywiście grać na skrzypcach, ale także rozwijać swoje zainteresowania, bo wtedy twoja sztuka będzie pełniejsza”.
Stosowałem się do tych słów i z pewnością dlatego do dzisiaj interesuje mnie malarstwo, poezja, teatr, film...
Ostatnio sudoku zacząłem rozwiązywać, bo to bardzo rozwija moje szare komórki, które coraz bardziej rozumieją Bacha.
Pod koniec września zasiadał Pan w jury VI Międzynarodowego Konkursu im. Tadeusza Wrońskiego na Skrzypce Solo.
- Dzięki uporowi Sławka Tomasika mieliśmy cudowną edycję tego konkursu, który wymyślił profesor Tadeusz Wroński. W czasach pandemicznych jest to osiągnięcie niebywałe. Słowa podziękowania kieruję do wszystkich, dzięki którym Sławek uzyskał spore fundusze na ten konkurs i na wysokie nagrody. Nasze pieniądze (podatników) zostały dobrze wydane, ponieważ pojawiła się grupa fantastycznych, młodych, zdolnych ludzi, którzy grali utwory na skrzypce solo Johanna Sebastiana Bacha, Beli Bartoka, Niccolo Paganiniego, Henryka Wieniawskiego i innych kompozytorów, w sposób zachwycający.
Udział w trzyetapowym konkursie na skrzypce solo można porównać jedynie z wyczynami alpinistów. W grupie laureatów i wyróżnionych znaleźli się Japończycy, Chińczycy i spora grupa Polaków.
Zachwycające jest też to, że II nagrodę otrzymała Aleksandra Kuls, studentka, a obecnie już asystentka Kai Danczowskiej, znana już 29-letnia skrzypaczka, matka dwojga dzieci (trzecie w drodze), i ona została uznana największą osobowością Konkursu.
Wśród laureatów znalazł się także bardzo młody, bo 13-letni Mateusz Izdebski, który jest bardzo utalentowany. Trzecią nagrodę otrzymała świetna Sara Dragan, którą pamiętam doskonale jako 9-letnią dziewczynkę z konkursu we Wrocławiu. Roksana Kwaśnikowska - laureatka IV nagrody na tym Konkursie otrzymała kiedyś I nagrodę w Konkursie Młodzieżowym im. Profesora Tadeusza Wrońskiego w Tomaszowie Mazowieckim. Z tego samego konkursu zapamiętałem Wiktora Dziedzica z Koszalina, bardzo zdolnego młodego skrzypka, który także bardzo dobrze zaprezentował się w tym roku podczas warszawskiego konkursu. Wyróżnionego na tym konkursie Jana Pietkiewicza pamiętam również z Tomaszowa jako laureata I nagrody, zaś wyróżniona Wiktoria Białostocka z Krakowa w ubiegłym roku zdobyła II nagrodę w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Georga Philippa Telemanna. Utalentowanych skrzypków było wielu i wymieniając z pamięci, na pewno kogoś pominąłem.
Trzeba także podkreślić, że pomysłodawcą tego Konkursu i organizatorem pierwszej edycji był profesor Tadeusz Wroński, który do jury zaprosił światowej sławy skrzypków. Ich oceny tego wydarzenia były bardzo entuzjastyczne.
- Starczy, jeśli zacytuję słowa, które wypowiedział sławny skrzypek Ruggieri Rici, który był w gronie jurorów podczas pierwszej międzynarodowej edycji: „Konkurs Tadeusza Wrońskiego jest jedynym prawdziwym konkursem skrzypcowym na świecie dlatego, że to jest konkurs na skrzypce solo”. Można dyskutować na ten temat, natomiast trudność polega na tym, że uczestnik jest przez cały czas na estradzie sam i jeszcze jest zaznaczone koło, które ogranicza występującemu możliwość poruszania się ze względu na nagrania.
Grający nie tylko musi perfekcyjnie zagrać wszystkie nuty, ale o czymś opowiedzieć za pomocą muzyki. Obowiązkowo trzeba grać bardzo trudne technicznie kaprysy Paganiniego czy Wieniawskiego, uwzględniając ich walory artystyczne. Gra się utwory Telemanna, które tylko z pozoru są proste. Grając Bacha, trzeba rozumieć sens polifonii, a wiadomo, że na skrzypcach polifonię jest bardzo trudno uzyskać. Ponadto sonaty Ysaye’a są dla większości skrzypków pokusą, żeby sobie pohasać, a w muzyce musi być jednak porządek i dyscyplina, choćby dlatego, żeby słuchacz zrozumiał, co mamy mu do przekazania. Do tego dochodzi piekielnie trudna Sonata Bartoka, którą zazwyczaj odczytuje się przez kilka tygodni, bo zapis jest bardzo skomplikowany. Przez cały czas trzeba pracować, mając już obraz końcowy utworu.
Ponadto trudne jest zestawienie różnych stylów, a wykonawca jest sam na estradzie nawet przez 40 minut. Już sam udział w konkursie świadczy o wielkich umiejętnościach i ambicjach uczestników.
Panie Profesorze, proszę nam opowiedzieć o Profesorze Tadeuszu Wrońskim. Jakim był człowiekiem?
- Profesor Wroński był człowiekiem wielkich talentów, niezwykłej dobroci i ogromnie sprawiedliwym. Był ojcem nas wszystkich, bo ogarniał swoim intelektem i wszechstronną myślą wszystkich skrzypków, niezależnie czy to byli jego uczniowie, czy wychowankowie innych pedagogów.
Był także współzałożycielem SPAM-u, wielkim, bezinteresownym społecznikiem i często się zdarzało, że uczył Polaków za darmo.
Był wielkim wizjonerem i naukowcem, bo będąc wybitnym skrzypkiem, zajmował się także astrologią, psychologią, pisał eseje.
Odnosiło się wrażenie, że robił wszystko bez wysiłku, z potrzeby serca. Był także inspiratorem i autorem wielu zdarzeń, które trwają do dzisiaj.
Profesor Tadeusz Wroński był także wielkim patriotą, bo mógł zostać na stałe w Stanach Zjednoczonych, gdzie został zaproszony na czas nieograniczony, a On jednak zrezygnował z tego i wrócił do Polski.
Ta postać bez przerwy inspiruje, jest świetlana, czysta, nieskazitelna.
Pamięć o Profesorze Tadeuszu Wrońskim jest kultywowana przez jego uczniów na różne sposoby. Są trwałe pomniki – między innymi w Tomaszowie Mazowieckim działa Szkoła Muzyczna im. Tadeusza Wrońskiego oraz Młodzieżowy Konkurs Jego imienia, a w Warszawie odbywa się wspomniany już Międzynarodowy Konkurs im. Tadeusza Wrońskiego na Skrzypce Solo.
- Ten Konkurs daje ogromne szanse młodym skrzypkom. Myślę, że w każdym zawodzie, a szczególnie w naszym, jeśli ktoś utalentowany zostanie zauważony, to tym samym dostanie impuls i jest w stanie rozwinąć się jak kwiat.
Trzeba podkreślić, że młodzież grająca na skrzypcach, to są ludzie bardzo wrażliwi. Dlatego taki sam talent, który zostanie niezauważony, może zgasnąć.
Konkurs pozwala na to, żeby na przykład wyjątkowo utalentowany trzynastolatek „dostał wiatr w żagle”, który może go daleko ponieść.
Ten konkurs przypomina mi pierwszy Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego, który odbył się przed wojną. Tam także uczestnikami byli niesłychanie zdolni ludzie w różnym wieku – Dawid Ojstrach miał chyba 29 lat, Bronisław Gimpel miał także już około 28 lat, zwyciężyła 16 letnia Ginette Neveu, Boris Goldstein miał 14 lat, w jego wieku był także Jozef Hasyd, a Ida Haendel miała może 11 lat.
To była fantastyczna grupa ludzi i właściwie każdemu z nich należała się pierwsza nagroda. Tak uważam, bo ja cenię nade wszystko talent i osobowość, stąd w mojej ocenie w tym konkursie było co najmniej pięciu laureatów pierwszej nagrody.
Jurorzy muszą niestety wyłonić jednego zwycięzcę. Z moich obserwacji wynika, że niektórzy zdobywcy pierwszych nagród mają przez całe życie roszczeniową postawę. Uważają, że im się wszystko należy, bo wygrali wielki międzynarodowy konkurs, kiedy tymczasem to jest tylko sygnał, że w tym momencie ktoś został oceniony jako pierwszy, ale to nie jest patent na najlepszego skrzypka na świecie. Trzeba ciągle się rozwijać, ciągle pracować.
W tym miejscu powrócę do wskazówek moich profesorów – Tadeusza Wrońskiego i Josefa Gingolda, którego także kocham i nazywam moim „muzycznym ojcem”.
Parę lat temu Mieczysław Szlezer z Krakowa powiedział mi, że: „Józio uważał ciebie za swojego najzdolniejszego studenta”. Z uśmiechem zapytałem, dlaczego dopiero teraz mi o tym mówi, bo gdybym o tym wiedział, to czułbym się zobowiązany ćwiczyć dłużej. Tak samo jak zobowiązaniem było to, że Profesor Wroński, który każdemu swojemu uczniowi stawiał horoskop, powiedział: „Krzysiu, ty naprawdę zaczniesz grać tak dobrze, jak sobie wyobrażasz, dopiero po sześćdziesiątce”. Dlatego ja nie „zawiesiłem skrzypiec na kołku”, tylko ciągle ćwiczę, ciągle gram i ciągle mam nadzieję, że jutro będę grał lepiej niż dzisiaj. Przepraszam, rozgadałem się (śmiech).
Pomyślałam dzisiaj przed rozmową, że może najbardziej dotyczy to pianistów, ale także innych solistów, również skrzypków – wszyscy ćwicząc, przygotowując się do koncertów jesteście sami. Najczęściej tylko dzień przed koncertem jest próba z orkiestrą, druga próba w dniu koncertu, wieczorem występujecie przed publicznością.
- Tak to wygląda. To jest bardzo podobne do pandemicznej kwarantanny. Jak się ćwiczy parę godzin, to nie wychodzi się z domu. Skrzypkowie mają jeszcze dodatkową pracę nad kształtowaniem dźwięku. Palce lewej ręki muszą być stawiane bardzo dokładnie, bo nawet ułamek milimetra jest ważny. Prawa ręka, która za pomocą smyczka tworzy dźwięk, także musi być ćwiczona. Smyczek musi być posłuszny naszej wyobraźni.
Uważam, że najłatwiej mają artyści grający na akordeonie, bo mają gotowy dźwięk. Nie muszą go kształtować tak jak my. Dzięki klawiaturze basowej mają harmonię, a do tego mają (jak ja to nazywam) zmarszczki, czyli miech, dzięki któremu mają naturalne legato, które nawet na fortepianie nie jest osiągalne. Mają cały szereg elementów, które są już gotowe, natomiast my je najczęściej musimy znajdować, a czasami ich nie znajdujemy, bo tak jesteśmy zajęci techniką, że gubimy obraz wykonywanego utworu, natomiast oni są na bieżąco ze swoją wyobraźnią, ponieważ mają do dyspozycji taki warsztat, takie możliwości na akordeonie, że mogą wykonywany utwór właściwie tylko rzeźbić. Mając odpowiednią technikę, pozostają sam na sam z muzyką.
Jak uczyłem, to chodziłem na egzaminy akordeonistów, bo moim zdaniem oni grali w pewnym sensie najlepiej z nas wszystkich, ponieważ od początku do końca mogli realizować swoją wizję utworu. Oczywiście, tutaj także talent decyduje o tym, że jeden miał tę wizję bogatszą, a drugi uboższą, ale mogą ją najwyżej ulepszać, bo ona nie ulega zapomnieniu czy deformacji z powodu kłopotów technicznych.
My mamy tylko cztery struny, cztery palce lewej ręki i smyczek w prawej ręce. Mamy jeszcze dobry albo zły instrument i to jest też w przypadku skrzypiec bardzo istotne, dlatego, że jak już się dobrze gra, to wspaniały instrument jeszcze inspiruje do szukania coraz ciekawszych brzmień.
Pan Profesor ostatnio gra na instrumencie swojego mistrza profesora Tadeusza Wrońskiego.
- Tak, to są skrzypce, które mi podarował Profesor. Nie jest to ani stradivarius, guarnerius, guadagnini czy amati, one nawet nie mają kartki. Przez krótki czas grał na nich mój syn, ale teraz ja gram na tym instrumencie i jest on dla mnie wyjątkowy, bo łączy mnie z profesorem Wrońskim. Przez świadomość, że On miał je codziennie w ręku, przedłuża się więź z moim Mistrzem.
Myślę, że kiedyś w przyszłości będziemy rozmawiać o skrzypcach.
Uważam, że największym przyjacielem skrzypka jest pianista, bo przecież to pianista towarzyszy skrzypkowi podczas większości recitali i koncertów kameralnych. Trzeba powiedzieć, że miał Pan i nadal ma szczęście grać ze znakomitymi pianistami. Starczy, jeśli wymienię: Krystynę Borucińską, Krzysztofa Jabłońskiego, długo towarzyszył Panu Waldemar Malicki, a ostatnio występuje Pan z Robertem Morawskim – znakomitym pianistą, który kocha muzykę kameralną i dlatego jedynie czasami występuje jako solista.
- Powinienem wymienić jeszcze Joasię Bocheńską, z którą nagraliśmy m.in. bardzo piękną płytę z polskimi miniaturami, wydaną przez Polskie Nagrania. Joanna Bocheńska to świetna pianistka, która mieszka w Szwajcarii. W klasie profesora Wrońskiego towarzyszyła nam pani Maria Jurasz, z którą nagrałem także moją pierwszą płytę. Wspomniana Krysia Borucińska towarzyszyła mi przez lata, to nadzwyczaj wrażliwa pianistka, artystka i człowiek. Z Krzysiem Jabłońskim także trochę grałem, zwłaszcza w Kąśnej Dolnej. Teraz gram ze świetnym Robertem Morawskim. Grywam także czasem z Hadrianem Filipem Tabęckim, moim zięciem, ale na ogół są to tanga i muzyka filmowa.
Już mówiłem, że ostatnio gram z Władkiem Kłosiewiczem, który jest jednym z najwspanialszych klawesynistów na świecie i szkoda, że nie docenionym należycie w Polsce. Może dlatego, że klawesyn nie jest u nas popularnym instrumentem, a może dlatego, że on jest niesłychanie wrażliwym człowiekiem, który nie zabiega o sławę i nie reklamuje się. Jestem szczęśliwy, że mogę z nim grać. Był moment, że grałem z Jurkiem Maksymiukiem w czasie studiów. Występowaliśmy na ogół w Polsce ale pamiętam, że graliśmy nawet w czeskiej Pradze „Mity” Karola Szymanowskiego.
Trzeba podkreślić, że ma Pan szczęście, bo otaczają Pana wyjątkowi ludzie.
- Mogę powiedzieć, że jestem szczęściarzem, bo spotykam wspaniałych ludzi, wspaniałych artystów, którzy mnie inspirują i dostarczają mi ciągle nowych materiałów do przemyśleń.
Niedawno zadzwonił Jurek Maksymiuk i w trakcie rozmowy poprosił, abym czegoś posłuchał – i zagrał mi na swoim rozstrojonym pianinie fragment środkowej części koncertu klawesynowego Bacha.
Teraz ten fragment gramy często z Władkiem Kłosiewiczem na bis. Dla mnie jest to komentarz do wszechświata. U Bacha są matematyczne zależności, a w świecie stworzonym przez Stwórcę także ona są.
Ponieważ dane mi było poznać i spotykać się z profesorem Michałem Hellerem, jednym z najważniejszych żyjących Polaków, to wiem z wiarygodnego źródła, że we Wszechświecie istnieją zależności matematyczne. Ostatnio jak idę czasami na spacer do parku i jestem sam, to jak sobie zanucę ten fragment Bacha, to wszystko mi się zgadza – to, co widzę, co słyszę, co czuję. To jest totalny zachwyt nad światem, pomimo, że żyjemy w trudnych czasach, ale przecież nie ma życia bez kłopotów. Teraz te kłopoty są wyjątkowo uciążliwe. Świat nie potrafi sobie z nimi poradzić, ale może jakoś przetrwamy. Tyle pokoleń przetrwało, to i my pewnie przetrwamy. Musimy tylko bardziej doceniać sztukę i korzystać z tych wspaniałych rzeczy, które nam zostawiają geniusze, którzy de facto mają rację – czyli Einstein, genialni kompozytorzy, jak Mozart, Beethoven..., malarze - Modigliani, czy nasz Malczewski (można długo wymieniać), czy tacy geniusze, jak Kopernik czy ksiądz prof. Heller...
To jest ta mniejszość, która mnie wciąż zachwyca, która jest wciąż za mało doceniana przez nas wszystkich.
Jestem przekonana, że powinniśmy znać i cenić geniuszy, powinniśmy dbać o swój rozwój, ale także dbać o siebie najlepiej jak potrafimy, bo przecież skrzypek musi dbać także o zdrowie i kondycję fizyczną.
- Ja to również robię. Codziennie się gimnastykuję, jak jestem w Warszawie, to codziennie jestem na basenie i płynę co najmniej 400 lub 500 metrów, bo ze zdziwieniem stwierdziłem, że skończyłem już osiemdziesiąt lat, ale ponieważ od pewnego czasu codziennie obchodzę urodziny, to co za różnica czy to jest osiemdziesiąt, czy sześćdziesiąt. Cieszę się tym, że mogę się ciągle dzielić z ludźmi tym, co umiem. Cieszę się swoją rodziną, swoimi bardzo utalentowanymi wnukami, swoją wspaniałą Żoną, wymagającą, kompletnie różniącą się ode mnie, ale jednak rozumiejącą mnie, oraz moimi dziećmi, które są zachwycające. Moją córką, która ma trójkę cudownych dzieci i jest matką wszech czasów, ale także z wielkim zapałem uczy gry na skrzypcach dzieci i młodzież, a uczniowie ją uwielbiają. Dumny jestem także z mojego syna, który jest szalenie utalentowanym skrzypkiem (o czym chyba wszyscy Państwo wiecie).
Dla mnie najważniejsze jest, że kiedy często rozmawiam o moich dzieciach, to wszyscy podkreślają, że zarówno córka, jak i syn są wspaniałymi ludźmi. To jest chyba największe szczęście, jakie człowieka może spotkać.
Panie Profesorze, gratuluję serdecznie, życzę dużo zdrowia i zapału do pracy, aby jeszcze długo Pan dla nas grał na skrzypcach.
- Żartobliwie skończę tę rozmowę. Profesor Tadeusz Wroński zawsze mówił: „Panie Krzysiu, niech Pan pamięta, że nie sztuka grać na nastrojonych skrzypcach”. Czasami się zdarza, że skrzypce się w czasie koncertu rozstroją i trzeba wtedy myśleć tak, jakby były nastrojone, wówczas intuicyjnie niektóre dźwięki podwyższamy lub obniżamy i publiczność nie odczuwa tego, że skrzypce są rozstrojone.
Życzę Państwu nastrojonych skrzypiec i dobrego nastroju w każdej sytuacji, bo nasze życie trwa teraz, w tym momencie. Cieszmy się chwilą. Wszelakiego dobra Państwu życzę.
Z Profesorem Krzysztofem Jakowiczem, jednym z najwybitniejszych polskich skrzypków wszechczasów, rozmawiała Zofia Stopińska w listopadzie 2020 roku.